2270
Szczegóły |
Tytuł |
2270 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2270 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2270 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2270 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joan Gould
Gwiazda przewodnia
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Polskiego Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1994
Przek�ad Zofii Hartingh
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Pisa� R. Du�
Korekty dokona�y
K. Markiewicz
i D. Jagie��o
`ty
Rozdzia� I
By� mro�ny, zimowy poranek.
�nieg za�cieli� bia�ym ca�unem
ziemi�, a ostry wiatr p�nocny
tamowa� oddech w piersiach.
Mieszka�cy ma�ej wioski Wyn
chronili si� przed zimnem w
domach, kt�re wygl�da�y
pos�pnie i szaro w�r�d cieni
budz�cego si� dnia. Tylko
wiejska gospoda, o ��to
malowanych wrotach i zielonych
okiennicach, zdradza�a �lady
�ycia. Na ganku, nieco
os�oni�tym od wichru, sta�y
trzy osoby.
- Sp�nia si� dzi� dyli�ans -
zauwa�y� barczysty m�czyzna.
- I nie dziwota, na taki psi
czas - odpar� drugi, zawi�zuj�c
silniej doko�a szyi czerwony,
w��czkowy szalik.
- Dok�d ta ma�a jedzie,
Barnabo?
- Do Seybrock - odpar�
zapytany. - Do brata Darby'ego
Mackeona. Jak wam wiadomo, ten
poczciwiec Darby zmar� wczoraj.
Panie, �wie� nad jego zacn�
dusz�! A Judyta... Ma�gosiu,
kochanie - przerwa�, zwracaj�c
si� do stoj�cej obok
dziewczynki - nie boli ci� ju�
r�czka, w kt�r� �ona Darby'ego
uderzy�a tak silnie?
Dziewczynka podnios�a ku
m�wi�cemu blad� twarzyczk�, na
kt�rej by�y widoczne �lady
cierpienia i pr�bowa�a
u�miechn�� si�.
- Wi�c to ta ma�a - rzek�
Sandy - o kt�rej opowiadali�cie
mi kiedy�, �e...
- Tak, tak - szybko przerwa�
Barnaba. M�wi� z akcentem,
�wiadcz�cym wymownie o jego
zamorskim pochodzeniu. - Ale
nie wspominajcie o tym.
Widzicie - doda�, zni�aj�c g�os
- ma�a jest nad wiek rozwini�ta
i gdyby wiedzia�a o wszystkim,
zadr�cza�aby si� r�nymi
my�lami.
- Rozumiem - odpar� Sandy,
potakuj�c g�ow�. - No i c�? -
zwr�ci� si� do dziecka. - Czy
ch�tnie jedziesz w drog�?
- Judyta mnie bi�a - zwi�le
odpar�a dziewczynka.
Sandy popatrzy� na ni�
bacznie. Nie zdawa�a si� jednak
zwraca� na to uwagi, tylko jej
drobne paluszki zacisn�y si�
silniej doko�a spracowanej
d�oni Irlandczyka.
- He! He! - zauwa�y� Sandy. -
Widz�, �e masz stary rozum w
m�odej g��wce! Ale sk�d�e,
Barnabo, ta my�l wys�ania jej
do Seybrock?
- O tym kiedy� wam opowiem -
przerwa� Barnaba. - No! No! Nie
p�acz male�ka. Przyjd� ci�
odwiedzi� za tydzie� od tej
niedzieli, przynios� skrzypce i
dopiero nam b�dzie weso�o!
Zobaczysz! Ale oto i dyli�ans.
Pow�z ci�ko zatoczy� si�
przed bram�, a zzi�bni�ty
wo�nica zapyta�, czy s�
pasa�erowie na dalsz� drog�.
- Tylko ta odrobina, niewiele
zabierze wam miejsca - odpar�
Sandy.
Barnaba otworzy� drzwiczki i
zajrza� w g��b dyli�ansu.
Siedzia�y w nim ju� trzy osoby:
dw�ch m�czyzn i stara dama,
otulona w pledy i szale.
- No, duszyczko! Nie zapomnij
- m�wi� do ma�ej, podnosz�c j�
wraz ze skromnym pakunkiem do
g�ry. - W Seybrock zapytaj o
Terencjusza Mackeona. Pom�wi�
z wo�nic�, aby ci� wysadzi�
przed jego mieszkaniem.
Usta dziewczynki dr�a�y, gdy
przytula�a g�ow� do ogorza�ej
twarzy Irlandczyka.
- Bywaj zdr�w, Barnabo -
szepn�a cicho i �a�o�nie,
usi�uj�c wspi�� si� na stopnie
powozu.
- Ostro�nie, male�ka! Bo si�
po�lizgniesz! Podaj mi najpierw
sw�j w�ze�ek - odezwa� si�
d�wi�czny m�ski g�os z wn�trza
powozu, a jednocze�nie �yczliwa
d�o� wyci�gn�a si� dziecku na
pomoc.
Ma�gosia zawaha�a si�, gdzie
usi���, ale nieznajomy zrobi�
jej miejsce obok siebie. Gdy
fa�dzisty p�aszcz, w kt�ry by�
otulony, odchyli� si� nieco,
dziewczynka spotka�a �agodne
wejrzenie dwojga piwnych oczu.
Tymczasem Barnaba brn�c przez
�nieg po kostki, obszed� pow�z
i stan�� przy drugich
drzwiczkach, ciekawie
zagl�daj�c do �rodka.
Przyjrzawszy si� m�czy�nie,
sk�oni� si� z oznakami
najg��bszego uszanowania.
- Wielce zobowi�zany jestem
wielmo�nemu panu - odezwa� si�,
mn�c barani� czapk�. - Bardzo
mi nie na r�k�, �e musz� ma��
wysy�a� sam�, ale to dziecko ma
sprytn� g��wk� na karku i da
sobie rad� w drodze.
- Czy to wasza c�reczka? -
spyta� s�dzia Gray.
- Nie, wielmo�ny panie, nie
mam dzieci i jestem samotny na
�wiecie jak ptak. Jest to
wychowanka Darby'ego Mackeona,
kt�ry zmar�, biedaczysko,
zesz�ej nocy. Ona jedzie do
jego brata, do Seybrock.
Wielmo�ny pan udaje si� tam
zapewne na s�dy?
- Zgad�e�, przyjacielu -
u�miechn�� si� s�dzia. - Ale
czy mi si� zdaje, �e ja ci� ju�
widzia�em? Mo�e stawa�e� kiedy
w s�dzie? Przyznaj si�!
- Uchowaj, Panie Bo�e -
gor�co zaprzeczy� Irlandczyk. -
Nigdy nie mia�em osobi�cie do
czynienia z wielmo�nym panem,
chocia� nie m�g�bym tego
powiedzie� o wszystkich moich
przyjacio�ach!
S�dzia roze�mia� si�
szczerze, a w tej chwili
wo�nica trzasn�� z bicza i
dyli�ans leniwie ruszy� z
miejsca. S�dzia zd��y� tylko
rzuci� staremu zapewnienie, �e
zaopiekuje si� dzieckiem w
drodze i dostawi je na miejsce
przeznaczenia. Ma�gosia w
ostatniej chwili wychyli�a si�
przez okno i na po�egnanie
pomacha�a chusteczk�. Potem
westchn�wszy, usiad�a i
cichutko wtuli�a si� w sw�j
k�cik. S�dzia, zdziwiony takim
opanowaniem, zacz�� przygl�da�
si� dziewczynce z ciekawo�ci�.
Widzia� przed sob� blad�,
dziecinn� twarzyczk� o s�odko
wykrojonych usteczkach,
�ci�gni�tych wyrazem
stanowczo�ci i si�y, kt�ra go
niezmiernie zdziwi�a u tak
ma�ego dziecka. Spod bia�ego i
g�adkiego czo�a �wieci�o dwoje
prze�licznych siwych oczu,
ocienionych czarnymi, d�ugimi
rz�sami. Dziewczynka ubrana
by�a bardzo ubogo ale czysto.
Stara, perkalowa sukienka by�a
w kilku miejscach po�atana.
Wyblak�y czerwony kapturek
os�ania� g��wk�, a ramiona
okrywa� bia�y, mi�kki szal z
kosztownej, jedwabiem i z�otem
przetykanej tkaniny. Bogactwo
tego szala, jakkolwiek ju�
wyszarza�ego, stanowi�o dziwn�
sprzeczno�� z ub�stwem
pozosta�ego stroju.
Mr�z dawa� si� we znaki coraz
dotkliwiej i dreszcz pocz��
wstrz�sa� postaci� biednego
dziecka. Widz�c to, s�dzia
rozpi�� p�aszcz i pocz�� j�
otula�.
- Ciekaw jestem, male�ka, czy
utrzyma�aby� si� na moich
kolanach. Spr�bujemy, chcesz?
Ot, widzisz, jak dobrze!
- Obawiam si�, �e panu b�dzie
niewygodnie - szepn�a, tul�c
si� do niego.
- A jak ci na imi�? - spyta�
s�dzia.
- Ma�gorzata - skromnie
odpar�a dziewczynka.
- To szkockie imi�, a
nazwisko?
- Nie mam �adnego - odrzek�a
ze �zami w oczach. - Nazywano
mnie Mackeon, ale wiem, �e
moja mama nazywa�a si� jako�
inaczej. Nie pami�tam nawet,
jak wygl�da�a!
- Masz �adne imi� - zauwa�y�
s�dzia. - Mia�em cioteczn�
babk�, kt�ra nazywa�a si� tak
samo. Ubiera�a si� bardzo
oryginalnie w spiczaste czepce
i nosi�a ciemne okulary,
spadaj�ce a� na czubek nosa.
Jak wygl�da�aby� w okularach, z
tak� wykrzywion� twarz�?
S�dzia wyd�� usta i policzki
w komiczny spos�b, a�
dziewczynka z oczami jeszcze
pe�nymi �ez roze�mia�a si�
weso�o.
Konie wlok�y si� powoli po
za�nie�onym go�ci�cu. Raz pow�z
o ma�o si� nie wywr�ci�, co
troch� nabawi�o strachu
podr�nych. Ma�gosia nie
krzykn�a, tylko zblad�a i
silniej przytuli�a si� do swego
opiekuna. Gdy niebezpiecze�stwo
min�o, odetchn�a pe�n�
piersi�, a s�dzia pog�aska� j�
po g��wce, chwal�c odwag� i
opanowanie.
Ko�o pi�tej po po�udniu,
sp�niwszy si� o trzy godziny,
dyli�ans dotar� do Seybrock.
- Prosz� pana, niech pan
b�dzie �askaw przypomnie�
wo�nicy, �e mia� mi wskaza� dom
Terencjusza - poprosi�a
Ma�gosia, gdy jechali przez
miasto.
- Obieca�em twojemu
przyjacielowi, Barnabie, �e ci�
sam dostawi� na miejsce
przeznaczenia - odpar� s�dzia.
- Ale s�dz�, �e wpierw trzeba
zje�� cokolwiek. Musisz by�
g�odna po d�ugiej podr�y. Moja
stara przyjaci�ka, pani
Merill, gospodyni w zaje�dzie
"Pod Jeleniem", przyrz�dzi nam
co� smacznego. Ale oto i
zajazd, a pani Merill wygl�da
w�a�nie przez okno.
S�dzia Gray zeskoczy� ze
stopni powozu, po�egna� swego
towarzysza, pana Stevensa, a
pom�g�szy starej damie wysi���,
zaj�� si� nast�pnie ma��, kt�r�
wprowadzi� do ciep�o ogrzanej
izby.
- Dobry wiecz�r, pani Merill!
- zawo�a� weso�o potrz�saj�c
przyja�nie r�k� gospodyni.
- Mi�o widzie� pana s�dziego
w dobrym zdrowiu - odpar�a pani
Merill z u�miechem szczerego
zadowolenia. - A jak�e si�
miewaj� panna Rachela i
Reginald?
- Zdrowi, dzi�kuj� pani.
Siostra moja, jak zazwyczaj,
uskar�a si� cz�sto na migren�.
Regie wyr�s� na t�giego
ch�opaka. Nie pozna�aby go
pani!
Pani Merill sp�dzi�a kilka
lat w domu s�dziego.
Wychowywa�a jego jedynaka, a�
do chwili swego wyj�cia za m��.
- C� to za dziewczynka i
dok�d z panem jedzie? - spyta�a
pani Merill.
- Przyby�a ze mn� z Wyn -
odrzek� s�dzia - i, r�wnie jak
ja, jest g�odna. Ale zanim pani
zakrz�tniesz si� przy kolacji,
zechciej przej�� ze mn� do
s�siedniego pokoju. Mam spraw�
do om�wienia.
- S�u�� panu s�dziemu -
rzek�a gospodyni, prowadz�c go
do alkierza i zamykaj�c za sob�
drzwi.
- Czy mo�e mnie pani
obja�ni�, co to za cz�owiek -
Terencjusz Mackeon?
Gospodyni pomy�la�a chwil�.
- Jest tu jeden Irlandczyk o
tym nazwisku. Bardzo nieciekawa
posta�. Nie ma �adnego
stanowiska i obarczony jest
liczn� rodzin�. Bieda tam u
nich wielka. M�� m�j wi�cej wie
na ten temat.
- Dziewczynka to sierota i
zosta�a wys�ana do Mackeon�w,
przez niejakiego Barnab�, aby
zosta� pod ich opiek� - rzek�
s�dzia.
- Biedne dziecko! Przez
Barnab�, powiada pan s�dzia? To
pewnie Barnaba Brian z Wyn.
Znam go, bardzo poczciwy i
dobry cz�owiek. Grywa na
skrzypcach i posiada niezwyk�y
talent muzyczny. Czy pan s�dzia
�yczy sobie, abym zawo�a�a
m�a?
- Nie, nie potrzeba, sam
zajd� do niego. A teraz,
kochana Zuzanno, zajmij si�,
prosz�, t� ma��. Tylko nie
przekarmiaj jej s�odyczami,
zostaw miejsce na wyborn�
jajecznic�.
Zuzanna Merill u�miechn�a
si� z zadowoleniem i
pospieszy�a do kuchni
przyrz�dzi� posi�ek dla swego
dawnego pana. S�dzia za� uda�
si� do gospodarza. Zasta� go w
izbie go�cinnej wspartego o
st� i �miej�cego si� z
pijanego Irlandczyka, kt�ry
s�aniaj�c si� na nogach,
doprasza� si� daremnie o
jeszcze jeden kieliszek whisky.
- Jak si� masz, Janie - rzek�
s�dzia wyci�gaj�c r�k� do
ober�ysty. - Czy w ten spos�b
traktujesz swoich go�ci?
- Uchowaj, Bo�e! Panie s�dzio
- zaprzeczy� Jan Merill,
witaj�c przyby�ego z wielkim
uszanowaniem i rado�ci�
zarazem. - Nie dopuszczam si�
nigdy tego rodzaju
post�powania. Ale Terencjusz
Mackeon wst�puje wsz�dzie po
drodze na kieliszek. Dlatego
prawie zawsze jest w takim
stanie, w jakim go pan s�dzia
teraz widzi.
S�dzia popatrzy� uwa�nie na
pijaka, kt�ry, czepiaj�c si�
�ciany i mrucz�c przekle�stwa,
wychodzi� z izby. Nie mo�na
by�o niewinnego i delikatnego
dziecka powierzy� podobnej
opiece. Tote� zamieniwszy par�
s��w z gospodarzem, powr�ci� do
pokoju, gdzie zostawi�
Ma�gosi�.
Jasny ogie� pali� si� na
kominku, rzucaj�c weso�y blask
doko�a. Zasuni�te u okien bia�e
firanki nie przepuszcza�y
widoku �nie�nej zawiei.
Ma�gosia, siedz�c na niskim
taborecie, z buzi� zarumienion�
od ognia, z daleka
przypatrywa�a si� gospodyni.
Kolacja przesz�a bardzo
weso�o. S�dzia dok�ada�
wszelkich stara�, aby z twarzy
ma�ej towarzyszki sp�dzi� wyraz
cierpienia i smutku. Opowiada�
r�ne zabawne historyjki,
nak�ada� jej przysmaki na
talerz. Po befsztyku,
jajecznicy i fili�ance ciep�ego
mleka, przysz�a kolej na ciasto
z rodzynkami. Dziewczynka,
kt�ra nigdy w �yciu rodzynk�w
nie widzia�a, nie odwa�y�a si�
je��, dop�ki s�dzia nie
o�mieli� jej do tego.
- Prosz� pana - m�wi�a,
pokosztowawszy ciasta - te
czarne, drobne �liweczki s�
najlepsz� rzecz�, jak�
kiedykolwiek jad�am.
S�dzia u�miechn�� si�,
cz�stuj�c j� jeszcze jednym
kawa�kiem.
Gdy uprz�tni�to st�, pani
Merill przynios�a pi�kn�, bia��
kotk� z koci�tami, kt�re
Ma�gosia czule przytuli�a do
siebie. Gdy nadszed� czas
udania si� na spoczynek,
poprosi�a nie�mia�o s�dziego:
- Czy mog�abym jednego kotka,
tego z �atk� na nosku, zabra�
do ��eczka?
- To ju� zale�y od pani
Merill - odpar� s�dzia
dobrodusznie. - Reginaldowi
zwykle nie pozwala�a sypia� z
kotkiem, ale mo�e raz odst�pi
od swoich zasad. - Id� spa�,
male�ka, i wsta� jutro weso�a i
wypocz�ta. - Chocia�
przyjaciele czekali
niecierpliwie na s�dziego,
wzi�� jeszcze Ma�gosi� na r�ce
i zani�s� do kuchni, gdzie
czeka�a pani Merill.
- A po�ciel jej mi�kko, moja
dobra Zuzanno - rzek�, oddaj�c
jej dziewczynk�.
Ma�gosia patrzy�a za
odchodz�cym; nie znane uczucie
wzbiera�o w jej serduszku, a
oczy zasz�y �zami.
Gdy pani Merill rozbiera�a
j�, uk�adaj�c w bia�ym
��eczku, dziewczynka,
zamy�lona, rzek�a jakby sama do
siebie:
- Jaki ten pan dobry!
- Masz s�uszno�� - przyzna�a
pani Merill. - Ma�o jest na
�wiecie ludzi jemu podobnych.
W�� t� koszulk�. Jak to,
male�ka, nie masz nic wi�cej na
sobie, tylko to?
Ma�gosia zarumieni�a si� ze
wstydu, a st�umione �kanie
wyrwa�o si� z jej piersi.
- Nie mam nic wi�cej -
rzek�a. - W tym zawini�tku jest
stara sukienka i fartuszek,
kt�ry mi da� Barnaba.
- To nic, to nic, kochanie -
uspokaja�a pani Merill. - Jutro
temu zaradzimy. Tymczasem mam
tu flanelowy kaftanik, kt�ry w
sam raz b�dzie na ciebie.
Ma�gosia, zapatrzywszy si� w
jaskrawe barwy kaftanika,
zapomnia�a na chwil� o swoim
upokorzeniu i zadowolona
wsun�a si� pod ciep��
ko�derk�, przytuliwszy g�ow� do
mi�kkiej poduszki.
- A pacierz? - przypomnia�a
pani Merill. - Czy nie umiesz
m�wi� pacierza?
- Barnaba nauczy� mnie
odmawia� Zdrowa� Maria, ale
jest jeszcze jedna modlitwa,
kt�r� zapami�ta�am, sama nie
wiem sk�d - sennym g�osem i
sil�c si� na przypomnienie
zas�yszanych kiedy� s��w,
rzek�a Ma�gosia. - Zaczyna�a
si� ona: Bo�e m�j i Panie, w
ojcowskie r�ce Twoje... nie
mog� sobie przypomnie� dalej.
To szczeg�lne! - pomy�la�a
pani Merill. - Nigdy nie
s�ysza�am irlandzkiego dziecka,
odmawiaj�cego t� modlitw�.
- Ja ci przypomn�, moje
dziecko. Odmawia�am t� modlitw�
w dzieci�stwie.
Kl�cz�c na bia�ej po�cieli ze
z�o�onymi pobo�nie r�czkami,
dziewczynka odm�wi�a za swoj�
opiekunk� s�owa modlitwy.
Patrz�c na t� sierot�, �agodne
oczy starej kobiety nape�ni�y
si� �zami lito�ci i
rozrzewnienia.
Wkr�tce, tul�c bia�ego kotka
do piersi, Ma�gosia s�odko
zasn�a.
Rozdzia� II
- Reginaldzie - Rachela Gray
zatrzyma�a si� w przechadzce po
pokoju - prosz� ci�, przesta�
gra� i usi�d� spokojnie na
chwil�. Ojciec tw�j powinien
zaraz przyby�.
Po kilku silnych akordach
Reginald Gray zamkn��
ha�a�liwie fortepian i wyszed�
do s�siedniego pokoju z zadart�
g�ow� i wyrazem twarzy,
zdradzaj�cym lekkie
zniecierpliwienie.
By� to szesnastoletni
ch�opiec, wysoki nad wiek,
pe�en �ycia, kt�re tryska�o z
ka�dego ruchu i wejrzenia. Mia�
�wie�� cer� i pi�kne rysy swego
ojca, delikatne i wra�liwe usta
oraz ciemnob��kitne oczy
zmar�ej przedwcze�nie matki.
Us�yszawszy kroki u drzwi
Rex, gdy� tak go nazywano,
skoczy� �ywo do sieni, wo�aj�c
uradowanym g�osem:
- Drogi ojcze! Jak�e jestem
rad, �e ci� widz�!
- Ja r�wnie�, m�j ch�opcze! -
rzek� s�dzia weso�o.
Rex zarzuci� ojcu obie r�ce
na szyj�, ca�uj�c go i
�ciskaj�c z ca�ej si�y.
Jakkolwiek by� ju� du�ym
ch�opcem, zawsze wita� ojca i
�egna� w podobny spos�b.
- Jak si� masz, Rachelo? -
spyta� s�dzia, witaj�c siostr�.
- Czy b�l g�owy mniej ci
dokucza? Mam nadziej�, �e Rex
nie zachowywa� si� zbyt
ha�a�liwie. A czy pami�ta, do
czego przeznaczone s� s�omianki
przed drzwiami?
- Przypominam to sobie raz na
trzy dni - odpar� Rex, �miej�c
si�. - Zab�ocone obuwie
zostawiam zawsze w sieni, a w
pokoju, dla przyjemno�ci cioci
nosz� pantofle.
- Jak�e si� ma babcia? -
S�dzia rozmawiaj�c, zdejmowa� z
siebie palto, po czym ca�a
rodzina zasiad�a do kolacji. -
Co tam z grek�? - zapyta� syna.
- Kapitalnie, ojcze! Nie mog�
tylko zapami�ta� nazw okr�t�w,
a jestem pewny, �e i stary
Homer musia� zdrowo �ama� sobie
g�ow� nad nimi. W �acinie
zrobi�em r�wnie� du�e post�py.
Pan Ransom zapewnia, �e na
przysz�y rok zdam egzamin na
uniwersytet.
- Bardzo pi�knie, m�j synu.
- A teraz prosz� mi
powiedzie�, czy ojciec os�dzi�
ju� wszystkie sprawy?
- Nie, jeszcze nie, ale sporo
mam ju� za sob�. Opowiem ci
ciekaw� przygod�, jaka zdarzy�a
mi si� w drodze.
- S�ucham! - �ywo podchwyci�
Rex, przysuwaj�c krzes�o do
ojca.
- Przypominasz sobie, w jak
ogromn� zawiej� wyjecha�em z
domu. Stan�li�my w Seybrock
bardzo p�no. Pr�cz Stevensa i
mnie, jecha�y w dyli�ansie
tylko dwie podr�ne. Jedn� z
nich by�a dziesi�cioletnia
dziewczynka, bardzo ubogo
odziana.
Tu g�os s�dziego zadr�a�
nieco. Nie m�g� nigdy bez
wzruszenia m�wi� o cierpieniach
dzieci.
- Mia�a na imi� Ma�gorzata -
doda� po kr�tkiej przerwie. -
Ot� m�j stary p�aszcz okaza�
si� bardzo u�yteczny, bo
ochroni� j� od mrozu. Zuzanna
uraczy�a nas wy�mienit� kolacj�
i u�o�y�a dziewczynk� do snu w
swoim pokoju.
- Sk�d�e ona jecha�a i dok�d?
- spyta� Reginald.
- Widzisz, Irlandczyk, kt�ry
wsadzi� j� do dyli�ansu w Wyn,
prosi� mnie, abym j� odstawi�
do niejakiego Terencjusza
Mackeona w Seybrock. Zebra�em
r�ne niepochlebne informacje o
tym cz�owieku i postanowi�em
nie powierza� mu tak w�t�ej i
delikatnej dzieciny. Ona nie
jest krewn� Mackeon�w. Matka
jej, kt�rej wcale nie pami�ta,
umar�a przed laty w domu
Darby'ego, a i on przed dwoma
tygodniami przeni�s� si� do
wieczno�ci. �ona jego, Judyta,
nie chc�c d�u�ej trzyma�
sieroty, postanowi�a odes�a� j�
do brata swego m�a,
Terencjusza. W tej historii
jedynym porz�dnym cz�owiekiem
wyda� mi si� �w Irlandczyk,
kt�ry przyprowadzi� dziewczynk�
do dyli�ansu. To niejaki
Barnaba Brian, skrzypek z
powo�ania, jak Zuzanna
utrzymuje, bardzo poczciwy
cz�owiek. Widzia�em si� z nim
dzisiaj w Wyn. Poczciwiec a�
si� rozp�aka� z wdzi�czno�ci,
gdy mu powiedzia�em, �e chc�
si� zaopiekowa� ma��.
- O! Ojcze! Sprowad� j�
tutaj! - z uniesieniem zawo�a�
Rex.
- Ale�, Reginaldzie -
zaprotestowa�a ciotka.
- W�a�nie chc� si� poradzi�
babci i ciebie, siostro - rzek�
s�dzia, zwracaj�c si� ku niej.
Zaufanie brata widocznie
pochlebi�o Racheli.
- Czy naprawd� zamierzasz
wzi�� t� ma�� Irlandk� do swego
domu, Jakubie? - spyta�a.
- Nie mam zamiaru ulokowa�
jej tutaj na sta�e, ale
przynajmniej na jaki� czas, nim
nawyknie do obcego otoczenia.
Chc� prosi� babci�, aby j�
przyj�a do swojej ochronki.
C� ty na to, Rachelo?
- Mo�e by da�o si� to zrobi�,
ale nie wiem, czy opiekunki
przyjmuj� dzieci z innych
prowincji.
- G�upstwo! - przerwa� Rex
wybuchaj�c.
- Zapominasz si�, Regie!
- Przepraszam cioteczk�,
wiem, �e babunia nigdy nie
odm�wi mi�osierdzia biednemu
dziecku, kt�rym ojciec si�
interesuje.
- Uspok�j si�, moje dziecko.
Ot�, Rachelo, zamierzam p�j��
do babci i zaraz z ni� pom�wi�.
Stevens obieca� mi przywie�� t�
ma�� i chcia�bym jutro napisa�
do niego.
- Ale�, m�j drogi - Rachela
by�a przera�ona. - Czy nie
wypada, abym wpierw napisa�a do
pani Merill, zapytuj�c o t�
ma��? Nale�y zachowa� pewn�
ostro�no��.
Figlarne oczy Rexa pocz�y
mruga� znacz�co, lecz ojciec,
unikaj�c spotkania z jego
wzrokiem, odpar� siostrze
�agodnie:
- Niepr�dko trafi si� taka
dobra sposobno��, trzeba
korzysta� z propozycji
Stevensa. Zreszt�
poinformowa�em si� ju�
dok�adnie o wszystkim.
- Rex, zbieraj si�. P�jdziemy
do babci.
Jednym susem ch�opiec skoczy�
na g�r� po czapk� i wybieg� za
ojcem, nie bacz�c na monotonne
napomnienia ciotki, kt�re
rozdra�nia�y go zawsze do
�ywego.
S�dzia wraz z synem zastali
pani� Livingstone, siedz�c� w
bawialnym pokoju z rob�tk� w
r�ku. Dziadek poszed� na g�r�
czyta� gazety.
- Ach, to ty, Reksie! -
zawo�a�a babcia, witaj�c go
serdecznie.
G�os zacnej kobiety nie
zestarza� si�, zachowa� mi�e
brzmienie i metaliczny d�wi�k.
- Domy�li�am si�, �e ci� tu
dzisiaj sprowadzi przeczucie,
bo Betsy upiek�a �wie�e ciastka
z migda�ami. Co widz�! I ojciec
jest z tob�!
- Jak twoje zdrowie, matko? -
s�dzia uca�owa� r�ce te�ciowej.
Rex wpad� zaraz do kredensu,
sk�d przyni�s� ogromny zapas
ulubionych przysmak�w. Babcia
za�, siedz�c w fotelu i
poruszaj�c drutami,
przys�uchiwa�a si� opowiadaniu
s�dziego i ku rado�ci wnuka
zaaprobowa�a projekt
umieszczenia Ma�gorzaty w
ochronce.
- S� w�a�nie dwa wolne
miejsca - rzek�a. - Jutro p�jd�
do panny Brooks, prze�o�onej
zak�adu, aby si� z ni�
naradzi�. A pomy�la�e� o jej
ubraniu, m�j zi�ciu, czy te�
�yczysz sobie, abym si� tym
zaj�a?
- Zostawi�em w tym celu
troch� pieni�dzy Zuzannie, a ta
obieca�a dopilnowa�, aby
wszystko przyzwoicie wygl�da�o.
- Mo�na �mia�o polega� na jej
rozs�dku. C� na to m�wi
Rachela?
- S�dz�, �e zgodzi si�, gdy
sprawa zostanie ju� za�atwiona.
Po tej rozmowie, gdy zapad�a
decyzja co do losu sieroty,
s�dzia uda� si� do te�cia, aby
porozmawia� o polityce. Rex
zosta� przy babce, chrupi�c
ciastka i projektuj�c r�ne
sposoby zabawienia Ma�gosi. Tak
przy tym by� weso�y i
niestrudzony w opowiadaniu
r�nych szkolnych figl�w, �e
babcia u�mia�a si� do �ez.
P�nym wieczorem ojciec i
syn, obaj zadowoleni, powr�cili
do domu, a Rex, skacz�c po trzy
schody naraz, przypad� do drzwi
ciotki i stukaj�c w nie z
ca�ych si�, zawo�a�:
- Babcia zgadza si�!
Dziewczynka przyjedzie do nas w
przysz�ym tygodniu!
I lotem strza�y pu�ci� si� na
powr�t w d�.
Rozdzia� III
- Ma�gorzato! - zabrzmia� w
korytarzu g�os pani Merill.
- Id�, id�! - odpar�a
dziewczynka, bior�c oba kotki
na r�ce.
Dwutygodniowy pobyt w domu
pani Merill pos�u�y� bardzo jej
zdrowiu. Blada twarz zabarwi�a
si� delikatnym rumie�cem, oczy
straci�y zal�kniony wyraz, a
usta zacz�y si� u�miecha� do
�ycia. Z rozja�nionym
spojrzeniem stan�a przed
opiekunk�, czekaj�c, co jej
powie.
- Ma�gorzato - rzek�a pani
Merill, wskazuj�c jej siedz�c�
opodal kobiet� z ma�ym
zawini�tkiem w r�ku. - M�wi�am
ci, �e s�dzia Gray, zostawi� mi
pieni�dze z poleceniem, abym
ci� zaopatrzy�a w potrzebne
ubranie. Ot� pani Banks i ja
zabieramy si� do szycia twojej
wyprawki. Pan s�dzia pisze, i�
masz jecha� do niego w sobot�
pod opiek� Stevensa.
- Mam jecha� do pana
s�dziego, aby tam pozosta�?...
w jego domu? Nie b�d� u
Terencjusza Mackeona? A
Barnaby dot�d nie ma!
- Przyb�dzie w niedziel� na
pewno, on zawsze dotrzymuje
s�owa.
- Ja nie mog� st�d wyjecha�,
nie zobaczywszy si� z nim -
doko�czy�a Ma�gosia bliska
p�aczu.
Panie Banks i Merill
spojrza�y po sobie.
- Jeste� dobrym, wdzi�cznym
dzieckiem - gor�co pochwali�a
pani Merill - i nie odjedziesz,
nie zobaczywszy si� z Barnab�.
Jutro ma by� bal w "Pod
S�oneczn� Tarcz�", a on b�dzie
gra� do ta�ca. A teraz patrz,
jak ci si� podoba ta sukienka?
To m�wi�c roz�o�y�a przed ni�
br�zowy materia� w czerwone
c�tki.
Ma�gorzata klasn�a w r�czki
z rado�ci.
- I to ma by� dla mnie! Ta
�liczna sukienka i buciki w
dodatku! A to, co to jest?
- Perkal na dwie koszulki.
Ma�gorzata usiad�a na
pod�odze i obejmuj�c r�czkami
swoje skarby, rozp�aka�a si� na
dobre.
- Co tobie jest, dziecko? -
spyta�a pani Banks, zabieraj�c
si� do roboty.
- Ja... ja sama nie wiem...
tylko nigdy w �yciu nie mia�am
r�wnie pi�knej sukienki.
Pani Merill pog�aska�a j� po
g��wce.
- No, przesta�, male�ka.
Chod� lepiej przymierzy�
stanik.
Ca�y nast�pny dzie� panie
Merill i Banks siedzia�y przy
maszynie, szyj�c pilnie, a
Ma�gosia przypatrywa�a im si� z
podziwem. W ko�cu poprosi�a,
aby i jej dano co� do roboty.
Pani Banks roze�mia�a si�,
daj�c jej skrawek materia�u
wraz z nawleczon� ig��, aby
uszy�a fartuszek dla kotka.
Gdy dziewczynka, �miej�c si�
weso�o, wi�za�a fartuszek
doko�a szyi swego faworyta,
uchyli�y si� drzwi kuchni i
wysoka, barczysta posta�
stan�a w progu. Nagle d�o�
przybysza spocz�a na ramieniu
dziecka i rozleg� si� uradowany
g�os Barnaby:
- Ma�gosiu, kochanie moje! Co
si� sta�o? Nigdy nie �mia�a�
si� tak swobodnie.
Ma�a podskoczy�a do g�ry,
uca�owa�a gor�co ogorza�� twarz
swego przyjaciela, pog�aska�a
po dawnemu szorstkie w�osy, a
gdy pani Merill wysz�a do
kuchni, aby przygotowa�
podwieczorek, z zapa�em
opowiada�a o zmianie, jaka
zasz�a w jej losie.
- Kiedy ju� musz� rozsta� si�
z tob�, klejnociku ty m�j,
ciesz� si� przynajmniej, �e si�
dostajesz w dobre r�ce. A nie
zapomnisz twego starego
przyjaciela, anio�ku?
- Nigdy, p�ki �yj� - gor�co
zawo�a�a dziewczynka, obejmuj�c
jego g�ow� w serdecznym
u�cisku.
- No, pami�taj, kochanie.
Przyjd� odwiedzi� ci� w
mie�cie... i... i Bogu
dzi�kuj�, �e nie dosta�a� si�
pod opiek� Terencjusza.
S�ysza�em, �e to strasznie
na�ogowy cz�owiek i �e
towarzystwo jego rodziny wcale
nie by�oby odpowiednie dla
ciebie.
- Ja te� wcale nie pragn�am
tam si� dosta�. Mo�e jego �ona
bi�aby mnie, tak jak Judyta?
- No, no, nie my�l ju� o tym.
Chod� lepiej pos�ucha�, jak
b�d� gra� na balu, je�eli ci
pani Merill pozwoli.
- Ju� czas, aby Ma�gosia sz�a
spa� - rzek�a gospodyni. - Z
mojego pokoju mo�e
przys�uchiwa� si� muzyce, a
jutro rano zobaczycie si�
znowu.
Irlandczyk potrz�sn�� g�ow�
markotnie.
- Musz� wyruszy� z powrotem
jeszcze tej nocy, bo Janek
Magir obieca� zabra� mnie do
swoich sanek. Ale - tu
zakrztusi� si� i doko�czy�
nie�mia�o - mo�e pani pozwoli
Ma�gosi posiedzie� troch� i
porozmawia� ze mn�. Jeszcze si�
go�cie nie poschodzili.
- I owszem - ch�tnie
przysta�a pani Merill. - Je�eli
chcesz Ma�gosiu, zaprowad�
przyjaciela do mego pokoju. Tam
nikt wam nie b�dzie
przeszkadza�.
- Dzi�kuj� pani bardzo -
rzek� Barnaba, bior�c
dziewczynk� za r�k�. - Zejd�,
gdy go�cie zaczn� si� schodzi�.
- No! No! - potrz�sa� g�ow� z
podziwu, gdy Ma�gosia pokaza�a
mu bia�e ��eczko, now�
sukienk� i w�o�y�a na n�ki
buciki. - Tak paradnie
wygl�dasz w tych strojach, �e
got�w jestem pomy�le�, i� to
jaka� obca dziewczynka, a nie
moja dawna, male�ka Ma�gosia. A
czy nie chcia�aby�, abym ci
opowiedzia� jak�� historyjk�.
- O czerwonym lisku? -
ciekawie spyta�a dziewczynka,
wspinaj�c si� na jego kolana.
- Nie, inn�, kt�rej dot�d nie
s�ysza�a�. Czy pami�tasz twoj�
mam�, Ma�gosiu?
Ma�gosia szeroko otworzy�a
oczy ze zdziwienia.
- Nie bardzo, to jest
pami�tam dzie�, w kt�rym umar�a
i jeszcze jedn� rzecz.
- C� takiego?
- O! To ju� by�o dawno, dawno
temu - rzek�a Ma�gosia. -
By�y�my obie z mam� w jakim�
du�ym pokoju i by� tam z nami
stary pan z bia�ymi w�osami,
kt�rego oczy, gdy m�wi�,
wychodzi�y na wierzch ze
z�o�ci. Gniewa� si� bardzo o
co� i g�o�no m�wi�, a� mama
rzewnie p�aka�a; ja podbieg�am
do niego, ale mnie odepchn��
tak silnie, �e o ma�o nie
upad�am. Oto wszystko, co
pami�tam.
Zatrzyma�a si� chwil� jakby
namy�laj�c, potem doda�a:
- Nad drzwiami by� jaki�
wielki, szary ptak, kt�rego
bardzo si� ba�am. Zreszt� nic
wi�cej sobie nie przypominam,
Barnabo. Czasem nawet zdaje mi
si�, �e to wszystko by�o snem.
A jednak tego ptaka pami�tam...
wiem, wiem, �e go tam widzia�am
nad drzwiami.
- Musia�o to by� wtedy, gdy
by�a� bardzo male�ka, bo nie
mia�a� wi�cej, ni� cztery lata,
gdy ci� ujrza�em po raz
pierwszy. Nie m�wi�bym ci o
tym, gdyby nie to, �e idziesz
mi�dzy obcych ludzi. Pyta�a�
mnie raz, czy jeste� krewn�
Mackeon�w. Nie, dziecko;
mi�dzy nimi a tob� nie ma
�adnego powinowactwa, ale nie
wiem, kim jeste�. Pewnej nocy,
by�o to pi�� lat temu w
grudniu, by�a straszna zawieja.
Przyszed�em na pogaw�dk� do
Darby'ego, a �e zerwa�a si�
okropna �nie�yca, nam�wi� mnie,
abym przenocowa�. Siedzieli�my
wszyscy doko�a komina, grzej�c
si� przy ogniu, gdy doszed� nas
przenikliwy krzyk dziecka.
Wszyscy zerwali si�
przestraszeni, a ja pobieg�em
do drzwi, kt�re uchyli�em z
trudem, tak by�y zasypane
�niegiem. Przed nimi le�a�a
zemdlona kobieta, a obok niej,
dr��c z zimna, sta�a ma�a
dziewczynka. Dziewczynk� t�
by�a� ty, Ma�gosiu. Czy
przypominasz to sobie?
- Nie, pami�tam tylko okropny
mr�z, �nieg i upadek mamy. -
M�wi�c to, zblad�a i pocz�a
trz��� si�, jakby ze strachu. -
Dlaczego nie pami�tam ciebie,
Barnabo?
- Bo by�a� chora i bliska
�mierci. Czy mog�aby� sobie
przypomnie�, gdzie by�a�
przedtem?
- Nie, nie mog� - smutnie
odpar�a dziewczynka.
- Darby i ja wnie�li�my na
r�kach nieprzytomn� kobiet� do
domu i pocz�li�my j� ogrzewa�
przy ogniu. S�dzili�my, �e nie
�yje, ale gdy przez zaci�ni�te
z�by wlali�my jej do ust par�
kropel whisky, otworzy�a oczy,
czarne jak noc, a b�yszcz�ce
jak diamenty, i zacz�a m�wi�
jakim� obcym j�zykiem, kt�rego
wcale nie rozumieli�my.
Biedaczka dosta�a widocznie
uderzenia krwi do m�zgu i nigdy
ju� potem nie przysz�a do
siebie. Opowiada�a r�ne
rzeczy, ale nie zdawa�a sobie
dobrze sprawy z tego, co
m�wi�a. Tak mi si� przynajmniej
zdaje. Zapytana o imi�,
nazwa�a� sama siebie
Ma�gorzat�, ale nazwiska nie
umia�a� powiedzie�. Gdy twoja
mama wkr�tce umar�a, ty tak�e
popad�a� w ci�k� chorob�,
podczas kt�rej prawdopodobnie
straci�a� pami��.
- Czemu mi nigdy o tym
wszystkim nie m�wi�e�? -
spyta�a roz�alona dziewczynka.
- Na c� by si� to zda�o?
- Wszak mama musia�a co�
zostawi�, mo�e jakie� ubranie?
- Zawsze m�wi�em, �e masz
stary rozum w m�odej g��wce! -
z podziwem rzek� Barnaba. -
Tak, by�o troch� ubrania, ale
Judyta sprzeda�a sztuk� po
sztuce na w�dk�. Zosta� tylko
po twojej matce ten szal, a
pr�cz tego jeszcze co�, co na
szcz�cie uda�o mi si� uratowa�
dla ciebie. Sukienka twoja by�a
strojna i kosztowna, na
r�czkach mia�a� bransoletki,
jedn� przynajmniej, bo drugiej
nie mog�em odszuka�. Mo�e
zgubi�a� j� w �niegu, a mo�e
dosta�a si� do r�k Judyty. Na
szyjce mia�a� z�oty �a�cuszek,
kt�ry r�wnie� ocala�, bo Darby
da� mi go zaraz do
przechowania. Ot� teraz chc�
ci zwr�ci� t� pami�tk�, kt�r�
chroni�em przez te wszystkie
lata. Nie oddawaj jej nikomu, a
je�eli si� obawiasz zgubi�, to
lepiej daj do schowania komu�
bardzo dobremu i �yczliwemu, a�
do czasu, gdy wyro�niesz.
To m�wi�c, Barnaba wydosta� z
kieszeni owini�ty w papier
z�oty �a�cuszek misternej
roboty, sk�adaj�cy si� z
drobnych, rze�bionych
paciork�w, a zako�czony
koralem.
- Patrz, male�ka - rzek� - tu
na skuwce s� dwie litery: M.
H., kt�re oznaczaj�
prawdopodobnie pocz�tek twego
nazwiska.
- Czy to wszystko? - spyta�o
dziecko zawiedzionym g�osem. -
Czy nie dowiedzia�e� si� nigdy
mego nazwiska?
- Nie, kochanie. Chcia�em ci�
tylko zapewni�, i� nie
pochodzisz z rodziny
Mackeon�w.
- By�am tego zawsze pewna.
Barnaba popatrzy� na ni� z
zachwytem. - Prawdziwa wielka
pani! - pomy�la� z dum�.
Wtem us�ysza� g�os wzywaj�cej
go pani Merill.
- Id�! - odpar� spiesznie. -
Bywaj mi zdrowa, Ma�gosiu.
Przyjd� wkr�tce odwiedzi� ci�.
Ma�gosia wybuchn�a p�aczem,
na kt�ry od dawna jej si�
zbiera�o. Barnaba by�
najlepszym, jedynym jej
przyjacielem i wdzi�czne serce
ma�ej lgn�o do niego ca��
si��. Gdy u�ciskawszy
dziewczynk� kilkakrotnie,
postawi� j� na ziemi, oczy jego
wilgotne by�y od �ez.
- Do�� ju�, do��, male�ka.
Ch�opcy i dziewcz�ta
niecierpliwi� si�. Pami�taj!
Nie zgub �a�cuszka.
Ma�gosia cichutko osun�a si�
na ziemi�, z twarz� przytulon�
do krzes�a; w tej pozycji
zasta�a j� pani Merill. Dobra
kobieta daremnie usi�owa�a
czu�ymi s�owami ukoi� �al
sieroty.
Przez dwie nast�pne noce
dziewczynka wo�a�a przez sen
starego, budz�c opiekunk�,
kt�ra zbyt jej wsp�czu�a, aby
gniewa� si� o to.
Barnaba, rozstawszy si� z
Ma�gosi�, zatrzyma� si� na
schodach, jakby namy�la� si�
nad czym�. Wyj�� z kieszeni
ma�� paczk� i rzek� sam do
siebie: - Mo�e jej to odda�?
Przyrzek�em biednej matce, ale
dziewczynka jest jeszcze za
m�oda na to. Niepr�dko mo�e
rozpocz�� jakie� poszukiwania.
Nie, zatrzymam papiery przy
sobie. Mo�e je oddam panu
s�dziemu, je�eli si� nadarzy
sposobno��. A jednak chcia�bym
przys�u�y� si� ma�ej,
odnajduj�c jej ojca.
I paczka znik�a na powr�t w
kieszeni Irlandczyka,
pochodzenie Ma�gosi pozosta�o
tajemnic�.
Nadesz�a sobota, a Ma�gosia,
jakkolwiek nie przebola�a
jeszcze rozstania z Barnab�,
czu�a si� bardzo wzruszona i
przej�ta my�l� o podr�y.
T�skni�a do s�dziego Graya,
kt�ry okaza� jej tyle
troskliwo�ci. Tote�, gdy pan
Stevens przyszed� po ni�, blada
twarzyczka zakwit�a rumie�cem,
dodaj�cym tyle uroku, �e
zobaczywszy j� zawo�a�:
- Czy to ta sama dziewczynka?
C�e� pani z niej zrobi�a?
Wygl�da �licznie jak p�czek
r�y!
- To dobre, poczciwe dziecko
- rzek�a ober�ystka. -
Odmieni�o j� zapewne ubranie,
kt�re pan s�dzia jej sprawi�;
nie ma wi�c w tym �adnej mojej
zas�ugi. Ma�gosiu, kochanie,
oto koszyczek z prowiantem na
drog�. Bywaj zdrowa, male�ka, a
pok�o� si� pi�knie panu Regie
od starej Zuzi.
Dobra kobieta sta�a na progu,
powiewaj�c chusteczk� za
odje�d�aj�cymi.
Kareta powioz�a podr�nych do
najbli�szej stacji, sk�d dalej
mieli jecha� poci�giem.
Ma�gosia nigdy przedtem nie
widzia�a kolei, tote�
przestraszy�a si� bardzo,
widz�c wielk�, czarn�
lokomotyw�. Chwyci�a mocno za
r�k� pana Stevensa.
- Boisz si�? - zapyta�. -
Zapomnia�em, �e nie je�dzi�a�
kolej�. Nie powinni�my
podchodzi� tak blisko.
- Widzia�am obrazek
przedstawiaj�cy tak� maszyn� -
dr��cym jeszcze g�osem odpar�a
dziewczynka, siadaj�c w k�ciku
wagonu. - Ale czemu to tak
syczy i parska?
Pan Stevens roze�mia� si�.
- Ale� to para - przerwa�,
widz�c ze zdziwionego
spojrzenia, �e nic nie rozumie.
- Gdy b�dziesz starsza,
wyt�umacz� ci to. Nie b�j si�
tylko! Ot, widzisz, poci�g
rusza z miejsca. Patrz, jak
domy i drzewa uciekaj� przed
nami.
Oswoiwszy si� z ruchem,
Ma�gosia zacz�a spogl�da�
doko�a, a jej wielkie, siwe
oczy chciwie chwyta�y ka�dy
szczeg� krajobrazu. Potem
przygl�da�a si� towarzyszom
podr�y, mi�dzy kt�rymi
znajdowa�a si� kobieta z ma�ym
dzieckiem na r�ku. Nast�pnie
uwag� jej zwr�ci�a dziewczynka,
mniej wi�cej w jej wieku,
ubrana w granatow� sukienk�,
obszyt� futerkiem, w czarnym
aksamitnym kapeluszu, z kt�rego
sp�ywa�o d�ugie strusie pi�ro.
Rozpatruj�c z ciekawo�ci�
szczeg�y tej toalety, nie
spostrzeg�a, jak czas szybko
up�ywa�. W Binghampton pan
Stevens przyni�s� jej z bufetu
par� ciastek i pomara�cz�.
Posiliwszy si�, zasn�a,
opar�szy g��wk� o por�cz
siedzenia i obudzi�a si�
dopiero wtedy, gdy uczu�a
dotkni�cie r�ki.
- Przespa�a� si� dobrze,
kochaneczko - rzek�, widz�c j�
zrywaj�c� si� ze strachem i nie
zdaj�c� sobie sprawy, gdzie si�
znajduje. - A teraz wstawaj!
Ju� doje�d�amy na miejsce. Nie
zdziwi�bym si�, gdyby�my
zastali s�dziego Graya,
czekaj�cego na nas. A co? Nie
m�wi�em? Ot� i on - doda�,
widz�c m�czyzn� podchodz�cego
spiesznie do drzwiczek wagonu.
- Jeste�my, kochany s�dzio.
Z okrzykiem rado�ci
dziewczynka skoczy�a w
wyci�gni�te ku niej ramiona.
- O, to mi powitanie! -
roze�mia� si� pan Stevens. -
Musisz posiada� jaki� talizman,
s�dzio, �e dzieci tak za tob�
przepadaj�.
- Bo czuj�, �e je kocham -
odpar� s�dzia. - Gdzie� tw�j
t�umoczek, Ma�gosiu? Stevens,
dzi�kuj� ci bardzo za
odwiezienie ma�ej.
- Nie ma za co, kochany
s�dzio. Mi�o mi zawsze us�u�y�
ci w czymkolwiek. Do widzenia!
Ma�gosia okaza�a si� bardzo
rozmowna, gdy zosta�a sama z
opiekunem. S�dzia s�ucha� z
u�miechem, gdy mu opowiada�a o
swojej podr�y, czarnej,
sycz�cej maszynie, ma�ym
rumianym dzieci�tku, o
dziewczynce ze strusim pi�rem,
a na koniec o swojej nowej
sukience.
- Czy nie �liczna, panie
s�dzio? W takie �adne czerwone
kropki! A buciki - prosz�
patrze�!
- Bardzo pi�kne - za�mia� si�
s�dzia. - Pi�kniejsze od
szklanych pantofelk�w
Kopciuszka. Jak to? Nie znasz
tej bajeczki, Ma�gosiu? Rex
musi ci j� opowiedzie�. Ale
jeste�my w domu. Oto moja
siostra, kt�ra wygl�da przez
okno. Rex czeka na progu. Tak,
tak, przywioz�em j� - doda�,
widz�c ch�opca, kt�ry z go��
g�ow� zbieg� szybko ze schod�w
na ich spotkanie.
- Jak si� miewasz, Ma�gosiu?
- weso�o zabrzmia� m�odzie�czy
g�os. - Zanios� j� na r�kach,
ojcze. Schody s� bardzo
�liskie.
Ma�gosia nie�mia�o spojrza�a
w g�r�, ale od razu nabra�a
otuchy, spotkawszy �miej�ce si�
b��kitne oczy Reginalda, kt�ry,
pochwyciwszy j� na r�ce,
ostro�nie zani�s� a� do
przedsionka.
- C� to za odrobinka! -
�mia� si�, stawiaj�c j� na
pod�odze. - Ciociu Rachelo, oto
jest Ma�gorzata.
- Jak si� masz, moje dzieci�!
- uprzejmie odezwa�a si�
Rachela, kt�ra zawsze
delikatnie obchodzi�a si� z
dzie�mi. Od pierwszego rzutu
oka zauwa�y�a z zadowoleniem,
�e ma�a jest dobrze u�o�ona.
- Pozw�l, niech ci zdejm�
kapelusik - rzek� Reginald. -
Ciociu, przypatrz si�, jakie
�liczne, jakie jedwabiste ma
w�oski!
Figlarny u�mieszek przemkn��
przez usta dziewczynki.
- Czego si� �miejesz? -
spyta� Rex.
- Nic, tylko Judyta nazywa�a
je zawsze kud�ami i my�la�am,
�e s� brzydkie - odpar�a
rumieni�c si�.
- Co za niegodziwo�� -
za�mia� si� Rex.
- Zaprowad� ma�� na g�r�,
Regie, i oddaj Joannie jej
kapelusz - przerwa�a ciotka. -
Herbata ju� gotowa. ��eczko
przygotowane dla niej w pokoiku
obok schod�w. A mo�e b�dziesz
wola�a spa� z Joann�. Czy nie
boisz si� sypia� sama?
- O, nie, pani! - zawo�a�a
dziewczynka, kt�rej oczy
zab�ys�y rado�ci� na my�l
posiadania w�asnego pokoiku.
- Dobrze robisz, m�j
ch�opcze! - pochwali� s�dzia,
widz�c Reginalda prowadz�cego
dziecko na g�r�. - Opiekuj si�
ma�� i zabawiaj j�, jak mo�esz.
Ma�gosia patrzy�a
u�miechni�ta na tego du�ego
ch�opca, kt�ry jej us�ugiwa� z
prawdziwie rycersk�
grzeczno�ci�. Nala� jej wody w
porcelanow� miednic�, wskaza�,
gdzie myd�o i otworzywszy
stoj�c� w rogu szaf�, zawiesi�
w niej kapelusik i p�aszcz.
O�mieli� j� od pierwszej
chwili, �agodno�ci� i dobroci�.
Cho� �ywy by� jak iskra i lubi�
cz�sto p�ata� figle, jak ka�dy
m�ody ch�opiec, w obej�ciu by�
zawsze bardzo delikatny.
- Czy te kwiatki nie rozmokn�
w wodzie? - spyta�a Ma�gosia,
ocieraj�c wilgotne r�czki i
wskazuj�c bukiet r� wymalowany
na dzbanku.
- Spr�buj potrze� je myd�em!
Czy nie widzia�a� nigdy kwiat�w
na porcelanie?
- Nie, nigdy. Judyta my�a
mnie pod pomp� albo w szafliku,
a pani Merill mia�a bia��
miednic�.
- Ot� i dzwonek - rzek�
Regie - wo�aj�cy nas na
kolacj�! Daj r�czki, ma�a,
zanios� ci� na barana.
Dziewczynka przestraszy�a si�
troch�, ale d�onie Reginalda
silnie trzyma�y jej r�cz�ta i w
ten spos�b oboje triumfalnie
pojawili si� w sto�owym pokoju.
Ciotka Rachela by�a tym
troch� zgorszona, ale s�dzia
roze�mia� si� tylko i pog�aska�
Ma�gosi� po g��wce, po czym
posadzi� j� obok siebie i
na�o�y� na talerz ciep�e
jeszcze paszteciki i szynk�.
Podczas kolacji walczy�a z
wrodzon� nie�mia�o�ci�. Nie
mog�a te� je��, ku wielkiemu
zmartwieniu Rexa, kt�ry poda�
jej kawa�ek ciasta do r�ki, gdy
wstawali od sto�u.
- Cho� ze mn� do bawialni.
Sprz�tn� okruszyny, ciote�ko,
nie narobimy ci ba�aganu. Czy
lubisz muzyk�?
- Barnaba gra� - odpar�a - i
�piewa� mi czasem irlandzkie
piosenki - przerwa�a zdumiona,
gdy n�ki jej, nawyk�e do
twardej ziemi, uton�y naraz w
mi�kkim, puszystym dywanie.
Naprzeciw drzwi sta�o du�e
lustro, si�gaj�ce do sufitu;
zobaczywszy w nim swoje
odbicie, drgn�a z przestrachu.
- Co to za dziewczynka? -
spyta�a l�kliwym szeptem, tul�c
si� do Reginalda, kt�ry
wybuchn�� g�o�nym �miechem.
- Jaka ty jeste� zabawna! Czy
nigdy w �yciu nie widzia�a�
zwierciad�a? Ale� ta
dziewczynka to bardzo dobra
twoja znajoma. Na imi� jej
Ma�gosia.
To m�wi�c, podprowadzi� j� do
lustra.
- Ale� to... to... ja jestem!
- odpar�a ze zdumieniem. Po
chwili, wpatrzywszy si� w sw�j
obraz, u�miechn�a si� dodaj�c:
- Moja sukienka �licznie
wygl�da! A trzewiczki!
- Istna kobietka! - roze�mia�
si� Regie ubawiony. - No chod�,
przypatrzysz si� sobie innym
razem. Teraz ci co� zagram. -
To m�wi�c, posadzi� j� wygodnie
w g��bi aksamitnego fotela i
usiad� przy fortepianie.
Instrument by� dobry, a Regie,
jak na sw�j wiek, gra� bardzo
wprawnie.
Wykonawszy fantazj�,
improwizowan� na temat
irlandzkiej ballady, zacz��
gra� rzewn� i �zaw� modlitw�
Moj�esza w Egipcie.
Ma�gosia siedzia�a pogr��ona
w milcz�cym zachwycie, nie
daj�cym si� wyrazi� s�owami.
Wra�liwa i poetyczna natura
dziecka do g��bi przej�ta by�a
cudown� harmoni�. Chcia�a
zap�aka�, przytuli� si� do
kogo�. Naraz w jej sercu
zbudzi�a si� t�sknota za matk�
i �al nad w�asn� niedol�.
Reginald, zatopiony w
poetycznym natchnieniu nagle
przywo�any zosta� do
rzeczywisto�ci, czuj�c na
ramieniu dotkni�cie dzieci�cej
r�czki i us�yszawszy wo�anie:
- Przesta�! Przesta�, prosz�!
Ja chc� mamy, mojej drogiej
mamy! O! Bo�e! Bo�e! Gdzie ona
jest?
W�asna, pi�kna, b��kitnooka
matka, kt�ra tak m�odo zmar�a,
stan�a mu w pami�ci. W rzewnym
poczuciu wsp�lnego sieroctwa,
jego serce silniej jeszcze
przylgn�o do opuszczonego
dziecka.
- Podobaj� mi si� twoje
skrzypce - rzek�a po chwili
uspokojona Ma�gosia.
- Moje co?
- Twoje skrzypce -
powiedzia�a, dotykaj�c z
uszanowaniem bia�ych klawiszy.
- Tak �adnie graj� jak skrzypce
Barnaby.
- Dzi�kuj� za komplement -
odpar�, u�miechaj�c si� na t�
w�tpliw� pochwa��. - Ale to nie
skrzypce, tylko fortepian.
- Dzieci, prosz�! - zawo�a�
s�dzia z drugiego pokoju. -
Ciotka Rachela uwa�a, �e
Ma�gosia powinna i�� spa�, a
ty, Reksie zabierz si� do
swoich zada�.
Joanna szybko rozebra�a ma��
i odesz�a, zabieraj�c �wiat�o,
a po chwili Ma�gosia zasn�a
spokojnie.
Rozdzia� IV
Przyj�cie sieroty do domu
s�dziego Graya wywo�a�o
wra�enie w�r�d wszystkich jego
znajomych; jedni chwalili ten
post�pek, inni ganili. G��wnie
ze wzgl�du na jego syna i z
powodu wielkiego przywi�zania,
jakie m�ody ch�opiec okazywa�
dziewczynce. W�a�nie tego
rodzaju rozmowa toczy�a si� ju�
od chwili w pokoju babki
Reginalda.
- Jest to bardzo niedorzeczne
ze strony Jakuba - m�wi�a pani
Marston, siostra s�dziego
Graya. - Nie zastanawia si�,
jakie to mo�e poci�gn�� za sob�
nast�pstwa. Przekona si� pani,
�e je�eli to dziecko d�u�ej
pozostanie w domu mego brata,
nie b�dzie zdatne p�niej do
�adnej ochronki. Reginald j�
rozpieszcza.
Tu pani Marston przerwa�a,
przypomniawszy sobie w por�, �e
babcia nie lubi�a, aby ganiono
jej ulubionego wnuka.
Pani Marston by�a to pi�kna
kobieta, elegancko wystrojona,
jednak w niczym, ani w rysach,
ani w usposobieniu, nie podobna
do brata.
- Regie tak lubi ma�e
dziewczynki - u�miechaj�c si�
odpar�a pani Livingstone.
- I owszem, ale to
zachwycanie si� dziewczynkami
nie dotyczy jako� jego kuzynek
- kwa�no zauwa�y�a pani
Marston, spogl�daj�c w stron�
okna, przy kt�rym siedzia�a
przesadnie wystrojona
dziesi�cioletnia dziewczynka. -
Rachela jest tak dobra, �e byle
ma�a by�a czysto umyta i nie
rozsypywa�a okruszyn po
dywanie, to jej pozwala robi�,
co chce. Dzi� wst�pi�am tam po
�niadaniu i zasta�am dziecko
siedz�ce na kanapie i
Reginalda, graj�cego dla niej
na fortepianie! Da pani temu
wiar�?
Ma�gosia ju� od dziesi�ciu
dni pozostawa�a pod go�cinnym
dachem s�dziego Graya. Zbli�a�o
si� Bo�e Narodzenie, a pani
Marston, kt�ra przyby�a w celu
urz�dzenia choinki dla
bratanka, by�a niemile
zdziwiona, widz�c, �e choinka
jest ju� prawie przybrana.
Drobne podarki, z napisem:
Ma�gosia, zawieszone na
drzewku, by�y tak liczne, jak
prezenty przeznaczone dla jej
dzieci. Rex, nie tylko �e wyda�
wszystkie swoje pieni�dze na
zabawki dla ma�ej przyjaci�ki,
ale jeszcze uprosi� babci�, aby
kupi�a dla niej ciep�e, cho�
tanie popielicowe futerko.
Dobra staruszka doda�a do niego
par� czerwonych, we�nianych
po�czoszek w�asnej roboty i
pude�ko owsianego cukru. Pani
Marston nie chcia�a sprzeciwi�
si� wprost bratu, lecz
wyst�pi�a ze swymi �alami przed
babci�, s�dz�c, �e znajdzie u
niej poparcie.
- Ma�gosia to bardzo mi�a i
grzeczna dziewczynka - rzek�a
pani Livingstone, �miej�c si� w
duchu z niezadowolenia siostry
swego zi�cia. - Regie za� jest
o tyle starszy od niej, �e nie
widz� nic z�ego w ich
przyja�ni. Wiesz, moja Helenko,
nie mog� uwierzy�, aby ona by�a
irlandzkiego pochodzenia; m�wi
tak poprawnie i bez
cudzoziemskiego akcentu, �e
mnie to mocno zadziwia.
- Czy jest Irlandk�, czy nie,
mniejsza o to, ale je�eli j�
przeznaczaj� do ochronki, to
nie powinna pozostawa� d�u�ej u
mego brata - rzek�a pani
Marston.
- W ochronce panowa�a
szkarlatyna, wi�c nie mo�emy
jej tam umie�ci�, p�ki nie
minie obawa zarazy. Ma�gosia
jest bardzo w�t�a, a doktor
Gibbs powiedzia�, i� w
dzieci�stwie przechodzi�a jak��
ci�k� chorob�, dlatego te� jej
zdrowie wymaga wielkiej
pieczo�owito�ci. Dzi� widzia�am
si� z ochmistrzyni� zak�adu,
kt�ra mi m�wi�a, �e jeszcze
czworo dzieci ma wysypk�.
- W takim razie b�d� trzyma�
Lilk� z dala od tej
dziewczynki. Nie �ycz� sobie,
aby moja c�rka przebywa�a w
podobnym towarzystwie.
- Tylko nie przesadzaj, moja
Helenko - odpar�a babcia,
szybko poruszaj�c drutami. -
Obcowanie z czystymi, dobrymi
dzie�mi nikomu nie przynosi
ujmy. Moim c�rkom pozwala�am
bawi� si� z dzie�mi piastunki i
nie wynik�a st�d dla nich �adna
krzywda. - To m�wi�c, babcia
wyprostowa�a si� z godno�ci�.
Pani Livinstone pochodzi�a z
bardzo dobrej rodziny i mia�a
wiele rodowej dumy, chocia� nie
lubi�a przechwala� si� swymi
stosunkami.
Mro�ny i pogodny dzie� Bo�ego
Narodzenia zab�ysn�� nad
�wiatem. Reginald, kt�ry bawi�
si� z Ma�gosi� rzucaniem
�nie�nych kul na podw�rzu,
szed� na �niadanie weso�y i
zarumieniony. Ciotka Rachela
przypomnia�a mu, by poszed�
z�o�y� dziadkom �yczenia
weso�ych �wi�t.
Po jego odej�ciu wzi�a
Ma�gosi� na kolana i zacz�a
jej opowiada� biblijn� legend�
o jasnej, b�yszcz�cej
gwie�dzie, kt�ra oczom m�drc�w
i pastuszk�w za�wieci�a na
niebie w ow� cudown� zimow�
noc. Gdy nast�pnie ca�a rodzina
uda�a si� do ko�cio�a, Ma�gosia
ledwo mog�a powstrzyma� okrzyk
zdumienia na widok z�ocistej
gwiazdy, w�r�d feston�w z
kwiat�w i zieleni. Gdy za�
powa�ne, a przejmuj�ce tony
organ�w zabrzmia�y w�r�d ciszy,
zachwycona dziewczynka
zawo�a�a:
- O! C� to za wielkie,
wielkie skrzypce!
Na te s�owa Regie o ma�o nie
zad�awi� si� od �miechu, nawet
Rachela z trudem zdo�a�a
utrzyma� powag�.
Przez ca�y dzie� dziecinna
wyobra�nia Ma�gosi rozbudzona
by�a opowiadaniem Rexa o cudach
i niespodziankach, kryj�cych
si� za szczelnie zamkni�tymi
drzwiami biblioteki. Dzie�
wydawa� im si� niesko�czenie
d�ugi, pomimo weso�ego obiadu u
babci, kt�rej st� zastawiony
by� rozmaitymi �akociami.
O godzinie pi�tej rodzina
zacz�a si� schodzi�. Pani
Marston przyprowadzi�a swoje
trzy c�rki; brat s�dziego, pan
Norton Gray, czterech ch�opc�w
i male�k�, trzyletni� c�reczk�,
a pani Maxwell, jedyna c�rka
babci Livingstone, przyby�a z
siedmiorgiem dzieci, z kt�rych
Percy, student Uniwersytetu w
Cambridge, by� o dwa lata
starszy od Reginalda. Po nim
nast�powa�a Klara,
siedemnastoletnia panienka,
kt�ra za rok mia�a wyst�pi� w
�wiecie jako doros�a panna.
Pani Marston stanowi�a wz�r
elegancji dla Klary, kt�ra
zachwyca�a si� w�a�nie jej
wachlarzem ze strusich pi�r.
- Czy widzia�a� kiedy� w
�yciu co� pi�kniejszego? -
m�wi�a do Mety Livingstone.
Meta, weso�a, pe�na prostoty
i swobody pi�tnastolatka,
ulubiona przez Reginalda
kuzynka, roze�mia�a si�.
- Moja Klaro, powiem ci, �e
si� wcale na tym nie znam.
Tymczasem Ma�gosia, walcz�c z
nie�mia�o�ci�, sta�a ukryta za
krzes�em Racheli i przygl�da�a
si� zabawom ha�a�liwej
dzieci�cej gromadki.
Gdzie mo�e by� pan s�dzia? -
zapytywa�a siebie w duchu. -
Nie widzia�am go od obiadu. A
Regie? - serduszko jej uderzy�o
niespokojnie na my�l, �e o niej
zapomnia�.
Wtem drzwi biblioteki
otworzy�y si� i w tej samej
chwili kto� pochwyci� j� i
uni�s� do g�ry.
- A co, male�ka? Czy
widzia�a� kiedy� podobnie
wspania�� choink�? - weso�o
zapyta� Rex, podtrzymuj�c j�,
aby nie spad�a ze sto�ka, na
kt�rym j� postawi�.
Po�rodku obszernej sali sta�o
drzewko, wierzcho�kiem
si�gaj�ce niemal sufitu. Na
zielonych ga��ziach
o�wietlonych r�nokolorowymi
�wieczkami wisia�o mn�stwo
ksi��ek, zabawek i �akoci,
doko�a kt�rych cisn�y si�
dzieci w radosnym oczekiwaniu.
- Zaczynajmy! - wo�a�a Lilka