2270

Szczegóły
Tytuł 2270
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2270 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2270 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2270 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joan Gould Gwiazda przewodnia Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Polskiego Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1994 Przek�ad Zofii Hartingh T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Pisa� R. Du� Korekty dokona�y K. Markiewicz i D. Jagie��o `ty Rozdzia� I By� mro�ny, zimowy poranek. �nieg za�cieli� bia�ym ca�unem ziemi�, a ostry wiatr p�nocny tamowa� oddech w piersiach. Mieszka�cy ma�ej wioski Wyn chronili si� przed zimnem w domach, kt�re wygl�da�y pos�pnie i szaro w�r�d cieni budz�cego si� dnia. Tylko wiejska gospoda, o ��to malowanych wrotach i zielonych okiennicach, zdradza�a �lady �ycia. Na ganku, nieco os�oni�tym od wichru, sta�y trzy osoby. - Sp�nia si� dzi� dyli�ans - zauwa�y� barczysty m�czyzna. - I nie dziwota, na taki psi czas - odpar� drugi, zawi�zuj�c silniej doko�a szyi czerwony, w��czkowy szalik. - Dok�d ta ma�a jedzie, Barnabo? - Do Seybrock - odpar� zapytany. - Do brata Darby'ego Mackeona. Jak wam wiadomo, ten poczciwiec Darby zmar� wczoraj. Panie, �wie� nad jego zacn� dusz�! A Judyta... Ma�gosiu, kochanie - przerwa�, zwracaj�c si� do stoj�cej obok dziewczynki - nie boli ci� ju� r�czka, w kt�r� �ona Darby'ego uderzy�a tak silnie? Dziewczynka podnios�a ku m�wi�cemu blad� twarzyczk�, na kt�rej by�y widoczne �lady cierpienia i pr�bowa�a u�miechn�� si�. - Wi�c to ta ma�a - rzek� Sandy - o kt�rej opowiadali�cie mi kiedy�, �e... - Tak, tak - szybko przerwa� Barnaba. M�wi� z akcentem, �wiadcz�cym wymownie o jego zamorskim pochodzeniu. - Ale nie wspominajcie o tym. Widzicie - doda�, zni�aj�c g�os - ma�a jest nad wiek rozwini�ta i gdyby wiedzia�a o wszystkim, zadr�cza�aby si� r�nymi my�lami. - Rozumiem - odpar� Sandy, potakuj�c g�ow�. - No i c�? - zwr�ci� si� do dziecka. - Czy ch�tnie jedziesz w drog�? - Judyta mnie bi�a - zwi�le odpar�a dziewczynka. Sandy popatrzy� na ni� bacznie. Nie zdawa�a si� jednak zwraca� na to uwagi, tylko jej drobne paluszki zacisn�y si� silniej doko�a spracowanej d�oni Irlandczyka. - He! He! - zauwa�y� Sandy. - Widz�, �e masz stary rozum w m�odej g��wce! Ale sk�d�e, Barnabo, ta my�l wys�ania jej do Seybrock? - O tym kiedy� wam opowiem - przerwa� Barnaba. - No! No! Nie p�acz male�ka. Przyjd� ci� odwiedzi� za tydzie� od tej niedzieli, przynios� skrzypce i dopiero nam b�dzie weso�o! Zobaczysz! Ale oto i dyli�ans. Pow�z ci�ko zatoczy� si� przed bram�, a zzi�bni�ty wo�nica zapyta�, czy s� pasa�erowie na dalsz� drog�. - Tylko ta odrobina, niewiele zabierze wam miejsca - odpar� Sandy. Barnaba otworzy� drzwiczki i zajrza� w g��b dyli�ansu. Siedzia�y w nim ju� trzy osoby: dw�ch m�czyzn i stara dama, otulona w pledy i szale. - No, duszyczko! Nie zapomnij - m�wi� do ma�ej, podnosz�c j� wraz ze skromnym pakunkiem do g�ry. - W Seybrock zapytaj o Terencjusza Mackeona. Pom�wi� z wo�nic�, aby ci� wysadzi� przed jego mieszkaniem. Usta dziewczynki dr�a�y, gdy przytula�a g�ow� do ogorza�ej twarzy Irlandczyka. - Bywaj zdr�w, Barnabo - szepn�a cicho i �a�o�nie, usi�uj�c wspi�� si� na stopnie powozu. - Ostro�nie, male�ka! Bo si� po�lizgniesz! Podaj mi najpierw sw�j w�ze�ek - odezwa� si� d�wi�czny m�ski g�os z wn�trza powozu, a jednocze�nie �yczliwa d�o� wyci�gn�a si� dziecku na pomoc. Ma�gosia zawaha�a si�, gdzie usi���, ale nieznajomy zrobi� jej miejsce obok siebie. Gdy fa�dzisty p�aszcz, w kt�ry by� otulony, odchyli� si� nieco, dziewczynka spotka�a �agodne wejrzenie dwojga piwnych oczu. Tymczasem Barnaba brn�c przez �nieg po kostki, obszed� pow�z i stan�� przy drugich drzwiczkach, ciekawie zagl�daj�c do �rodka. Przyjrzawszy si� m�czy�nie, sk�oni� si� z oznakami najg��bszego uszanowania. - Wielce zobowi�zany jestem wielmo�nemu panu - odezwa� si�, mn�c barani� czapk�. - Bardzo mi nie na r�k�, �e musz� ma�� wysy�a� sam�, ale to dziecko ma sprytn� g��wk� na karku i da sobie rad� w drodze. - Czy to wasza c�reczka? - spyta� s�dzia Gray. - Nie, wielmo�ny panie, nie mam dzieci i jestem samotny na �wiecie jak ptak. Jest to wychowanka Darby'ego Mackeona, kt�ry zmar�, biedaczysko, zesz�ej nocy. Ona jedzie do jego brata, do Seybrock. Wielmo�ny pan udaje si� tam zapewne na s�dy? - Zgad�e�, przyjacielu - u�miechn�� si� s�dzia. - Ale czy mi si� zdaje, �e ja ci� ju� widzia�em? Mo�e stawa�e� kiedy w s�dzie? Przyznaj si�! - Uchowaj, Panie Bo�e - gor�co zaprzeczy� Irlandczyk. - Nigdy nie mia�em osobi�cie do czynienia z wielmo�nym panem, chocia� nie m�g�bym tego powiedzie� o wszystkich moich przyjacio�ach! S�dzia roze�mia� si� szczerze, a w tej chwili wo�nica trzasn�� z bicza i dyli�ans leniwie ruszy� z miejsca. S�dzia zd��y� tylko rzuci� staremu zapewnienie, �e zaopiekuje si� dzieckiem w drodze i dostawi je na miejsce przeznaczenia. Ma�gosia w ostatniej chwili wychyli�a si� przez okno i na po�egnanie pomacha�a chusteczk�. Potem westchn�wszy, usiad�a i cichutko wtuli�a si� w sw�j k�cik. S�dzia, zdziwiony takim opanowaniem, zacz�� przygl�da� si� dziewczynce z ciekawo�ci�. Widzia� przed sob� blad�, dziecinn� twarzyczk� o s�odko wykrojonych usteczkach, �ci�gni�tych wyrazem stanowczo�ci i si�y, kt�ra go niezmiernie zdziwi�a u tak ma�ego dziecka. Spod bia�ego i g�adkiego czo�a �wieci�o dwoje prze�licznych siwych oczu, ocienionych czarnymi, d�ugimi rz�sami. Dziewczynka ubrana by�a bardzo ubogo ale czysto. Stara, perkalowa sukienka by�a w kilku miejscach po�atana. Wyblak�y czerwony kapturek os�ania� g��wk�, a ramiona okrywa� bia�y, mi�kki szal z kosztownej, jedwabiem i z�otem przetykanej tkaniny. Bogactwo tego szala, jakkolwiek ju� wyszarza�ego, stanowi�o dziwn� sprzeczno�� z ub�stwem pozosta�ego stroju. Mr�z dawa� si� we znaki coraz dotkliwiej i dreszcz pocz�� wstrz�sa� postaci� biednego dziecka. Widz�c to, s�dzia rozpi�� p�aszcz i pocz�� j� otula�. - Ciekaw jestem, male�ka, czy utrzyma�aby� si� na moich kolanach. Spr�bujemy, chcesz? Ot, widzisz, jak dobrze! - Obawiam si�, �e panu b�dzie niewygodnie - szepn�a, tul�c si� do niego. - A jak ci na imi�? - spyta� s�dzia. - Ma�gorzata - skromnie odpar�a dziewczynka. - To szkockie imi�, a nazwisko? - Nie mam �adnego - odrzek�a ze �zami w oczach. - Nazywano mnie Mackeon, ale wiem, �e moja mama nazywa�a si� jako� inaczej. Nie pami�tam nawet, jak wygl�da�a! - Masz �adne imi� - zauwa�y� s�dzia. - Mia�em cioteczn� babk�, kt�ra nazywa�a si� tak samo. Ubiera�a si� bardzo oryginalnie w spiczaste czepce i nosi�a ciemne okulary, spadaj�ce a� na czubek nosa. Jak wygl�da�aby� w okularach, z tak� wykrzywion� twarz�? S�dzia wyd�� usta i policzki w komiczny spos�b, a� dziewczynka z oczami jeszcze pe�nymi �ez roze�mia�a si� weso�o. Konie wlok�y si� powoli po za�nie�onym go�ci�cu. Raz pow�z o ma�o si� nie wywr�ci�, co troch� nabawi�o strachu podr�nych. Ma�gosia nie krzykn�a, tylko zblad�a i silniej przytuli�a si� do swego opiekuna. Gdy niebezpiecze�stwo min�o, odetchn�a pe�n� piersi�, a s�dzia pog�aska� j� po g��wce, chwal�c odwag� i opanowanie. Ko�o pi�tej po po�udniu, sp�niwszy si� o trzy godziny, dyli�ans dotar� do Seybrock. - Prosz� pana, niech pan b�dzie �askaw przypomnie� wo�nicy, �e mia� mi wskaza� dom Terencjusza - poprosi�a Ma�gosia, gdy jechali przez miasto. - Obieca�em twojemu przyjacielowi, Barnabie, �e ci� sam dostawi� na miejsce przeznaczenia - odpar� s�dzia. - Ale s�dz�, �e wpierw trzeba zje�� cokolwiek. Musisz by� g�odna po d�ugiej podr�y. Moja stara przyjaci�ka, pani Merill, gospodyni w zaje�dzie "Pod Jeleniem", przyrz�dzi nam co� smacznego. Ale oto i zajazd, a pani Merill wygl�da w�a�nie przez okno. S�dzia Gray zeskoczy� ze stopni powozu, po�egna� swego towarzysza, pana Stevensa, a pom�g�szy starej damie wysi���, zaj�� si� nast�pnie ma��, kt�r� wprowadzi� do ciep�o ogrzanej izby. - Dobry wiecz�r, pani Merill! - zawo�a� weso�o potrz�saj�c przyja�nie r�k� gospodyni. - Mi�o widzie� pana s�dziego w dobrym zdrowiu - odpar�a pani Merill z u�miechem szczerego zadowolenia. - A jak�e si� miewaj� panna Rachela i Reginald? - Zdrowi, dzi�kuj� pani. Siostra moja, jak zazwyczaj, uskar�a si� cz�sto na migren�. Regie wyr�s� na t�giego ch�opaka. Nie pozna�aby go pani! Pani Merill sp�dzi�a kilka lat w domu s�dziego. Wychowywa�a jego jedynaka, a� do chwili swego wyj�cia za m��. - C� to za dziewczynka i dok�d z panem jedzie? - spyta�a pani Merill. - Przyby�a ze mn� z Wyn - odrzek� s�dzia - i, r�wnie jak ja, jest g�odna. Ale zanim pani zakrz�tniesz si� przy kolacji, zechciej przej�� ze mn� do s�siedniego pokoju. Mam spraw� do om�wienia. - S�u�� panu s�dziemu - rzek�a gospodyni, prowadz�c go do alkierza i zamykaj�c za sob� drzwi. - Czy mo�e mnie pani obja�ni�, co to za cz�owiek - Terencjusz Mackeon? Gospodyni pomy�la�a chwil�. - Jest tu jeden Irlandczyk o tym nazwisku. Bardzo nieciekawa posta�. Nie ma �adnego stanowiska i obarczony jest liczn� rodzin�. Bieda tam u nich wielka. M�� m�j wi�cej wie na ten temat. - Dziewczynka to sierota i zosta�a wys�ana do Mackeon�w, przez niejakiego Barnab�, aby zosta� pod ich opiek� - rzek� s�dzia. - Biedne dziecko! Przez Barnab�, powiada pan s�dzia? To pewnie Barnaba Brian z Wyn. Znam go, bardzo poczciwy i dobry cz�owiek. Grywa na skrzypcach i posiada niezwyk�y talent muzyczny. Czy pan s�dzia �yczy sobie, abym zawo�a�a m�a? - Nie, nie potrzeba, sam zajd� do niego. A teraz, kochana Zuzanno, zajmij si�, prosz�, t� ma��. Tylko nie przekarmiaj jej s�odyczami, zostaw miejsce na wyborn� jajecznic�. Zuzanna Merill u�miechn�a si� z zadowoleniem i pospieszy�a do kuchni przyrz�dzi� posi�ek dla swego dawnego pana. S�dzia za� uda� si� do gospodarza. Zasta� go w izbie go�cinnej wspartego o st� i �miej�cego si� z pijanego Irlandczyka, kt�ry s�aniaj�c si� na nogach, doprasza� si� daremnie o jeszcze jeden kieliszek whisky. - Jak si� masz, Janie - rzek� s�dzia wyci�gaj�c r�k� do ober�ysty. - Czy w ten spos�b traktujesz swoich go�ci? - Uchowaj, Bo�e! Panie s�dzio - zaprzeczy� Jan Merill, witaj�c przyby�ego z wielkim uszanowaniem i rado�ci� zarazem. - Nie dopuszczam si� nigdy tego rodzaju post�powania. Ale Terencjusz Mackeon wst�puje wsz�dzie po drodze na kieliszek. Dlatego prawie zawsze jest w takim stanie, w jakim go pan s�dzia teraz widzi. S�dzia popatrzy� uwa�nie na pijaka, kt�ry, czepiaj�c si� �ciany i mrucz�c przekle�stwa, wychodzi� z izby. Nie mo�na by�o niewinnego i delikatnego dziecka powierzy� podobnej opiece. Tote� zamieniwszy par� s��w z gospodarzem, powr�ci� do pokoju, gdzie zostawi� Ma�gosi�. Jasny ogie� pali� si� na kominku, rzucaj�c weso�y blask doko�a. Zasuni�te u okien bia�e firanki nie przepuszcza�y widoku �nie�nej zawiei. Ma�gosia, siedz�c na niskim taborecie, z buzi� zarumienion� od ognia, z daleka przypatrywa�a si� gospodyni. Kolacja przesz�a bardzo weso�o. S�dzia dok�ada� wszelkich stara�, aby z twarzy ma�ej towarzyszki sp�dzi� wyraz cierpienia i smutku. Opowiada� r�ne zabawne historyjki, nak�ada� jej przysmaki na talerz. Po befsztyku, jajecznicy i fili�ance ciep�ego mleka, przysz�a kolej na ciasto z rodzynkami. Dziewczynka, kt�ra nigdy w �yciu rodzynk�w nie widzia�a, nie odwa�y�a si� je��, dop�ki s�dzia nie o�mieli� jej do tego. - Prosz� pana - m�wi�a, pokosztowawszy ciasta - te czarne, drobne �liweczki s� najlepsz� rzecz�, jak� kiedykolwiek jad�am. S�dzia u�miechn�� si�, cz�stuj�c j� jeszcze jednym kawa�kiem. Gdy uprz�tni�to st�, pani Merill przynios�a pi�kn�, bia�� kotk� z koci�tami, kt�re Ma�gosia czule przytuli�a do siebie. Gdy nadszed� czas udania si� na spoczynek, poprosi�a nie�mia�o s�dziego: - Czy mog�abym jednego kotka, tego z �atk� na nosku, zabra� do ��eczka? - To ju� zale�y od pani Merill - odpar� s�dzia dobrodusznie. - Reginaldowi zwykle nie pozwala�a sypia� z kotkiem, ale mo�e raz odst�pi od swoich zasad. - Id� spa�, male�ka, i wsta� jutro weso�a i wypocz�ta. - Chocia� przyjaciele czekali niecierpliwie na s�dziego, wzi�� jeszcze Ma�gosi� na r�ce i zani�s� do kuchni, gdzie czeka�a pani Merill. - A po�ciel jej mi�kko, moja dobra Zuzanno - rzek�, oddaj�c jej dziewczynk�. Ma�gosia patrzy�a za odchodz�cym; nie znane uczucie wzbiera�o w jej serduszku, a oczy zasz�y �zami. Gdy pani Merill rozbiera�a j�, uk�adaj�c w bia�ym ��eczku, dziewczynka, zamy�lona, rzek�a jakby sama do siebie: - Jaki ten pan dobry! - Masz s�uszno�� - przyzna�a pani Merill. - Ma�o jest na �wiecie ludzi jemu podobnych. W�� t� koszulk�. Jak to, male�ka, nie masz nic wi�cej na sobie, tylko to? Ma�gosia zarumieni�a si� ze wstydu, a st�umione �kanie wyrwa�o si� z jej piersi. - Nie mam nic wi�cej - rzek�a. - W tym zawini�tku jest stara sukienka i fartuszek, kt�ry mi da� Barnaba. - To nic, to nic, kochanie - uspokaja�a pani Merill. - Jutro temu zaradzimy. Tymczasem mam tu flanelowy kaftanik, kt�ry w sam raz b�dzie na ciebie. Ma�gosia, zapatrzywszy si� w jaskrawe barwy kaftanika, zapomnia�a na chwil� o swoim upokorzeniu i zadowolona wsun�a si� pod ciep�� ko�derk�, przytuliwszy g�ow� do mi�kkiej poduszki. - A pacierz? - przypomnia�a pani Merill. - Czy nie umiesz m�wi� pacierza? - Barnaba nauczy� mnie odmawia� Zdrowa� Maria, ale jest jeszcze jedna modlitwa, kt�r� zapami�ta�am, sama nie wiem sk�d - sennym g�osem i sil�c si� na przypomnienie zas�yszanych kiedy� s��w, rzek�a Ma�gosia. - Zaczyna�a si� ona: Bo�e m�j i Panie, w ojcowskie r�ce Twoje... nie mog� sobie przypomnie� dalej. To szczeg�lne! - pomy�la�a pani Merill. - Nigdy nie s�ysza�am irlandzkiego dziecka, odmawiaj�cego t� modlitw�. - Ja ci przypomn�, moje dziecko. Odmawia�am t� modlitw� w dzieci�stwie. Kl�cz�c na bia�ej po�cieli ze z�o�onymi pobo�nie r�czkami, dziewczynka odm�wi�a za swoj� opiekunk� s�owa modlitwy. Patrz�c na t� sierot�, �agodne oczy starej kobiety nape�ni�y si� �zami lito�ci i rozrzewnienia. Wkr�tce, tul�c bia�ego kotka do piersi, Ma�gosia s�odko zasn�a. Rozdzia� II - Reginaldzie - Rachela Gray zatrzyma�a si� w przechadzce po pokoju - prosz� ci�, przesta� gra� i usi�d� spokojnie na chwil�. Ojciec tw�j powinien zaraz przyby�. Po kilku silnych akordach Reginald Gray zamkn�� ha�a�liwie fortepian i wyszed� do s�siedniego pokoju z zadart� g�ow� i wyrazem twarzy, zdradzaj�cym lekkie zniecierpliwienie. By� to szesnastoletni ch�opiec, wysoki nad wiek, pe�en �ycia, kt�re tryska�o z ka�dego ruchu i wejrzenia. Mia� �wie�� cer� i pi�kne rysy swego ojca, delikatne i wra�liwe usta oraz ciemnob��kitne oczy zmar�ej przedwcze�nie matki. Us�yszawszy kroki u drzwi Rex, gdy� tak go nazywano, skoczy� �ywo do sieni, wo�aj�c uradowanym g�osem: - Drogi ojcze! Jak�e jestem rad, �e ci� widz�! - Ja r�wnie�, m�j ch�opcze! - rzek� s�dzia weso�o. Rex zarzuci� ojcu obie r�ce na szyj�, ca�uj�c go i �ciskaj�c z ca�ej si�y. Jakkolwiek by� ju� du�ym ch�opcem, zawsze wita� ojca i �egna� w podobny spos�b. - Jak si� masz, Rachelo? - spyta� s�dzia, witaj�c siostr�. - Czy b�l g�owy mniej ci dokucza? Mam nadziej�, �e Rex nie zachowywa� si� zbyt ha�a�liwie. A czy pami�ta, do czego przeznaczone s� s�omianki przed drzwiami? - Przypominam to sobie raz na trzy dni - odpar� Rex, �miej�c si�. - Zab�ocone obuwie zostawiam zawsze w sieni, a w pokoju, dla przyjemno�ci cioci nosz� pantofle. - Jak�e si� ma babcia? - S�dzia rozmawiaj�c, zdejmowa� z siebie palto, po czym ca�a rodzina zasiad�a do kolacji. - Co tam z grek�? - zapyta� syna. - Kapitalnie, ojcze! Nie mog� tylko zapami�ta� nazw okr�t�w, a jestem pewny, �e i stary Homer musia� zdrowo �ama� sobie g�ow� nad nimi. W �acinie zrobi�em r�wnie� du�e post�py. Pan Ransom zapewnia, �e na przysz�y rok zdam egzamin na uniwersytet. - Bardzo pi�knie, m�j synu. - A teraz prosz� mi powiedzie�, czy ojciec os�dzi� ju� wszystkie sprawy? - Nie, jeszcze nie, ale sporo mam ju� za sob�. Opowiem ci ciekaw� przygod�, jaka zdarzy�a mi si� w drodze. - S�ucham! - �ywo podchwyci� Rex, przysuwaj�c krzes�o do ojca. - Przypominasz sobie, w jak ogromn� zawiej� wyjecha�em z domu. Stan�li�my w Seybrock bardzo p�no. Pr�cz Stevensa i mnie, jecha�y w dyli�ansie tylko dwie podr�ne. Jedn� z nich by�a dziesi�cioletnia dziewczynka, bardzo ubogo odziana. Tu g�os s�dziego zadr�a� nieco. Nie m�g� nigdy bez wzruszenia m�wi� o cierpieniach dzieci. - Mia�a na imi� Ma�gorzata - doda� po kr�tkiej przerwie. - Ot� m�j stary p�aszcz okaza� si� bardzo u�yteczny, bo ochroni� j� od mrozu. Zuzanna uraczy�a nas wy�mienit� kolacj� i u�o�y�a dziewczynk� do snu w swoim pokoju. - Sk�d�e ona jecha�a i dok�d? - spyta� Reginald. - Widzisz, Irlandczyk, kt�ry wsadzi� j� do dyli�ansu w Wyn, prosi� mnie, abym j� odstawi� do niejakiego Terencjusza Mackeona w Seybrock. Zebra�em r�ne niepochlebne informacje o tym cz�owieku i postanowi�em nie powierza� mu tak w�t�ej i delikatnej dzieciny. Ona nie jest krewn� Mackeon�w. Matka jej, kt�rej wcale nie pami�ta, umar�a przed laty w domu Darby'ego, a i on przed dwoma tygodniami przeni�s� si� do wieczno�ci. �ona jego, Judyta, nie chc�c d�u�ej trzyma� sieroty, postanowi�a odes�a� j� do brata swego m�a, Terencjusza. W tej historii jedynym porz�dnym cz�owiekiem wyda� mi si� �w Irlandczyk, kt�ry przyprowadzi� dziewczynk� do dyli�ansu. To niejaki Barnaba Brian, skrzypek z powo�ania, jak Zuzanna utrzymuje, bardzo poczciwy cz�owiek. Widzia�em si� z nim dzisiaj w Wyn. Poczciwiec a� si� rozp�aka� z wdzi�czno�ci, gdy mu powiedzia�em, �e chc� si� zaopiekowa� ma��. - O! Ojcze! Sprowad� j� tutaj! - z uniesieniem zawo�a� Rex. - Ale�, Reginaldzie - zaprotestowa�a ciotka. - W�a�nie chc� si� poradzi� babci i ciebie, siostro - rzek� s�dzia, zwracaj�c si� ku niej. Zaufanie brata widocznie pochlebi�o Racheli. - Czy naprawd� zamierzasz wzi�� t� ma�� Irlandk� do swego domu, Jakubie? - spyta�a. - Nie mam zamiaru ulokowa� jej tutaj na sta�e, ale przynajmniej na jaki� czas, nim nawyknie do obcego otoczenia. Chc� prosi� babci�, aby j� przyj�a do swojej ochronki. C� ty na to, Rachelo? - Mo�e by da�o si� to zrobi�, ale nie wiem, czy opiekunki przyjmuj� dzieci z innych prowincji. - G�upstwo! - przerwa� Rex wybuchaj�c. - Zapominasz si�, Regie! - Przepraszam cioteczk�, wiem, �e babunia nigdy nie odm�wi mi�osierdzia biednemu dziecku, kt�rym ojciec si� interesuje. - Uspok�j si�, moje dziecko. Ot�, Rachelo, zamierzam p�j�� do babci i zaraz z ni� pom�wi�. Stevens obieca� mi przywie�� t� ma�� i chcia�bym jutro napisa� do niego. - Ale�, m�j drogi - Rachela by�a przera�ona. - Czy nie wypada, abym wpierw napisa�a do pani Merill, zapytuj�c o t� ma��? Nale�y zachowa� pewn� ostro�no��. Figlarne oczy Rexa pocz�y mruga� znacz�co, lecz ojciec, unikaj�c spotkania z jego wzrokiem, odpar� siostrze �agodnie: - Niepr�dko trafi si� taka dobra sposobno��, trzeba korzysta� z propozycji Stevensa. Zreszt� poinformowa�em si� ju� dok�adnie o wszystkim. - Rex, zbieraj si�. P�jdziemy do babci. Jednym susem ch�opiec skoczy� na g�r� po czapk� i wybieg� za ojcem, nie bacz�c na monotonne napomnienia ciotki, kt�re rozdra�nia�y go zawsze do �ywego. S�dzia wraz z synem zastali pani� Livingstone, siedz�c� w bawialnym pokoju z rob�tk� w r�ku. Dziadek poszed� na g�r� czyta� gazety. - Ach, to ty, Reksie! - zawo�a�a babcia, witaj�c go serdecznie. G�os zacnej kobiety nie zestarza� si�, zachowa� mi�e brzmienie i metaliczny d�wi�k. - Domy�li�am si�, �e ci� tu dzisiaj sprowadzi przeczucie, bo Betsy upiek�a �wie�e ciastka z migda�ami. Co widz�! I ojciec jest z tob�! - Jak twoje zdrowie, matko? - s�dzia uca�owa� r�ce te�ciowej. Rex wpad� zaraz do kredensu, sk�d przyni�s� ogromny zapas ulubionych przysmak�w. Babcia za�, siedz�c w fotelu i poruszaj�c drutami, przys�uchiwa�a si� opowiadaniu s�dziego i ku rado�ci wnuka zaaprobowa�a projekt umieszczenia Ma�gorzaty w ochronce. - S� w�a�nie dwa wolne miejsca - rzek�a. - Jutro p�jd� do panny Brooks, prze�o�onej zak�adu, aby si� z ni� naradzi�. A pomy�la�e� o jej ubraniu, m�j zi�ciu, czy te� �yczysz sobie, abym si� tym zaj�a? - Zostawi�em w tym celu troch� pieni�dzy Zuzannie, a ta obieca�a dopilnowa�, aby wszystko przyzwoicie wygl�da�o. - Mo�na �mia�o polega� na jej rozs�dku. C� na to m�wi Rachela? - S�dz�, �e zgodzi si�, gdy sprawa zostanie ju� za�atwiona. Po tej rozmowie, gdy zapad�a decyzja co do losu sieroty, s�dzia uda� si� do te�cia, aby porozmawia� o polityce. Rex zosta� przy babce, chrupi�c ciastka i projektuj�c r�ne sposoby zabawienia Ma�gosi. Tak przy tym by� weso�y i niestrudzony w opowiadaniu r�nych szkolnych figl�w, �e babcia u�mia�a si� do �ez. P�nym wieczorem ojciec i syn, obaj zadowoleni, powr�cili do domu, a Rex, skacz�c po trzy schody naraz, przypad� do drzwi ciotki i stukaj�c w nie z ca�ych si�, zawo�a�: - Babcia zgadza si�! Dziewczynka przyjedzie do nas w przysz�ym tygodniu! I lotem strza�y pu�ci� si� na powr�t w d�. Rozdzia� III - Ma�gorzato! - zabrzmia� w korytarzu g�os pani Merill. - Id�, id�! - odpar�a dziewczynka, bior�c oba kotki na r�ce. Dwutygodniowy pobyt w domu pani Merill pos�u�y� bardzo jej zdrowiu. Blada twarz zabarwi�a si� delikatnym rumie�cem, oczy straci�y zal�kniony wyraz, a usta zacz�y si� u�miecha� do �ycia. Z rozja�nionym spojrzeniem stan�a przed opiekunk�, czekaj�c, co jej powie. - Ma�gorzato - rzek�a pani Merill, wskazuj�c jej siedz�c� opodal kobiet� z ma�ym zawini�tkiem w r�ku. - M�wi�am ci, �e s�dzia Gray, zostawi� mi pieni�dze z poleceniem, abym ci� zaopatrzy�a w potrzebne ubranie. Ot� pani Banks i ja zabieramy si� do szycia twojej wyprawki. Pan s�dzia pisze, i� masz jecha� do niego w sobot� pod opiek� Stevensa. - Mam jecha� do pana s�dziego, aby tam pozosta�?... w jego domu? Nie b�d� u Terencjusza Mackeona? A Barnaby dot�d nie ma! - Przyb�dzie w niedziel� na pewno, on zawsze dotrzymuje s�owa. - Ja nie mog� st�d wyjecha�, nie zobaczywszy si� z nim - doko�czy�a Ma�gosia bliska p�aczu. Panie Banks i Merill spojrza�y po sobie. - Jeste� dobrym, wdzi�cznym dzieckiem - gor�co pochwali�a pani Merill - i nie odjedziesz, nie zobaczywszy si� z Barnab�. Jutro ma by� bal w "Pod S�oneczn� Tarcz�", a on b�dzie gra� do ta�ca. A teraz patrz, jak ci si� podoba ta sukienka? To m�wi�c roz�o�y�a przed ni� br�zowy materia� w czerwone c�tki. Ma�gorzata klasn�a w r�czki z rado�ci. - I to ma by� dla mnie! Ta �liczna sukienka i buciki w dodatku! A to, co to jest? - Perkal na dwie koszulki. Ma�gorzata usiad�a na pod�odze i obejmuj�c r�czkami swoje skarby, rozp�aka�a si� na dobre. - Co tobie jest, dziecko? - spyta�a pani Banks, zabieraj�c si� do roboty. - Ja... ja sama nie wiem... tylko nigdy w �yciu nie mia�am r�wnie pi�knej sukienki. Pani Merill pog�aska�a j� po g��wce. - No, przesta�, male�ka. Chod� lepiej przymierzy� stanik. Ca�y nast�pny dzie� panie Merill i Banks siedzia�y przy maszynie, szyj�c pilnie, a Ma�gosia przypatrywa�a im si� z podziwem. W ko�cu poprosi�a, aby i jej dano co� do roboty. Pani Banks roze�mia�a si�, daj�c jej skrawek materia�u wraz z nawleczon� ig��, aby uszy�a fartuszek dla kotka. Gdy dziewczynka, �miej�c si� weso�o, wi�za�a fartuszek doko�a szyi swego faworyta, uchyli�y si� drzwi kuchni i wysoka, barczysta posta� stan�a w progu. Nagle d�o� przybysza spocz�a na ramieniu dziecka i rozleg� si� uradowany g�os Barnaby: - Ma�gosiu, kochanie moje! Co si� sta�o? Nigdy nie �mia�a� si� tak swobodnie. Ma�a podskoczy�a do g�ry, uca�owa�a gor�co ogorza�� twarz swego przyjaciela, pog�aska�a po dawnemu szorstkie w�osy, a gdy pani Merill wysz�a do kuchni, aby przygotowa� podwieczorek, z zapa�em opowiada�a o zmianie, jaka zasz�a w jej losie. - Kiedy ju� musz� rozsta� si� z tob�, klejnociku ty m�j, ciesz� si� przynajmniej, �e si� dostajesz w dobre r�ce. A nie zapomnisz twego starego przyjaciela, anio�ku? - Nigdy, p�ki �yj� - gor�co zawo�a�a dziewczynka, obejmuj�c jego g�ow� w serdecznym u�cisku. - No, pami�taj, kochanie. Przyjd� odwiedzi� ci� w mie�cie... i... i Bogu dzi�kuj�, �e nie dosta�a� si� pod opiek� Terencjusza. S�ysza�em, �e to strasznie na�ogowy cz�owiek i �e towarzystwo jego rodziny wcale nie by�oby odpowiednie dla ciebie. - Ja te� wcale nie pragn�am tam si� dosta�. Mo�e jego �ona bi�aby mnie, tak jak Judyta? - No, no, nie my�l ju� o tym. Chod� lepiej pos�ucha�, jak b�d� gra� na balu, je�eli ci pani Merill pozwoli. - Ju� czas, aby Ma�gosia sz�a spa� - rzek�a gospodyni. - Z mojego pokoju mo�e przys�uchiwa� si� muzyce, a jutro rano zobaczycie si� znowu. Irlandczyk potrz�sn�� g�ow� markotnie. - Musz� wyruszy� z powrotem jeszcze tej nocy, bo Janek Magir obieca� zabra� mnie do swoich sanek. Ale - tu zakrztusi� si� i doko�czy� nie�mia�o - mo�e pani pozwoli Ma�gosi posiedzie� troch� i porozmawia� ze mn�. Jeszcze si� go�cie nie poschodzili. - I owszem - ch�tnie przysta�a pani Merill. - Je�eli chcesz Ma�gosiu, zaprowad� przyjaciela do mego pokoju. Tam nikt wam nie b�dzie przeszkadza�. - Dzi�kuj� pani bardzo - rzek� Barnaba, bior�c dziewczynk� za r�k�. - Zejd�, gdy go�cie zaczn� si� schodzi�. - No! No! - potrz�sa� g�ow� z podziwu, gdy Ma�gosia pokaza�a mu bia�e ��eczko, now� sukienk� i w�o�y�a na n�ki buciki. - Tak paradnie wygl�dasz w tych strojach, �e got�w jestem pomy�le�, i� to jaka� obca dziewczynka, a nie moja dawna, male�ka Ma�gosia. A czy nie chcia�aby�, abym ci opowiedzia� jak�� historyjk�. - O czerwonym lisku? - ciekawie spyta�a dziewczynka, wspinaj�c si� na jego kolana. - Nie, inn�, kt�rej dot�d nie s�ysza�a�. Czy pami�tasz twoj� mam�, Ma�gosiu? Ma�gosia szeroko otworzy�a oczy ze zdziwienia. - Nie bardzo, to jest pami�tam dzie�, w kt�rym umar�a i jeszcze jedn� rzecz. - C� takiego? - O! To ju� by�o dawno, dawno temu - rzek�a Ma�gosia. - By�y�my obie z mam� w jakim� du�ym pokoju i by� tam z nami stary pan z bia�ymi w�osami, kt�rego oczy, gdy m�wi�, wychodzi�y na wierzch ze z�o�ci. Gniewa� si� bardzo o co� i g�o�no m�wi�, a� mama rzewnie p�aka�a; ja podbieg�am do niego, ale mnie odepchn�� tak silnie, �e o ma�o nie upad�am. Oto wszystko, co pami�tam. Zatrzyma�a si� chwil� jakby namy�laj�c, potem doda�a: - Nad drzwiami by� jaki� wielki, szary ptak, kt�rego bardzo si� ba�am. Zreszt� nic wi�cej sobie nie przypominam, Barnabo. Czasem nawet zdaje mi si�, �e to wszystko by�o snem. A jednak tego ptaka pami�tam... wiem, wiem, �e go tam widzia�am nad drzwiami. - Musia�o to by� wtedy, gdy by�a� bardzo male�ka, bo nie mia�a� wi�cej, ni� cztery lata, gdy ci� ujrza�em po raz pierwszy. Nie m�wi�bym ci o tym, gdyby nie to, �e idziesz mi�dzy obcych ludzi. Pyta�a� mnie raz, czy jeste� krewn� Mackeon�w. Nie, dziecko; mi�dzy nimi a tob� nie ma �adnego powinowactwa, ale nie wiem, kim jeste�. Pewnej nocy, by�o to pi�� lat temu w grudniu, by�a straszna zawieja. Przyszed�em na pogaw�dk� do Darby'ego, a �e zerwa�a si� okropna �nie�yca, nam�wi� mnie, abym przenocowa�. Siedzieli�my wszyscy doko�a komina, grzej�c si� przy ogniu, gdy doszed� nas przenikliwy krzyk dziecka. Wszyscy zerwali si� przestraszeni, a ja pobieg�em do drzwi, kt�re uchyli�em z trudem, tak by�y zasypane �niegiem. Przed nimi le�a�a zemdlona kobieta, a obok niej, dr��c z zimna, sta�a ma�a dziewczynka. Dziewczynk� t� by�a� ty, Ma�gosiu. Czy przypominasz to sobie? - Nie, pami�tam tylko okropny mr�z, �nieg i upadek mamy. - M�wi�c to, zblad�a i pocz�a trz��� si�, jakby ze strachu. - Dlaczego nie pami�tam ciebie, Barnabo? - Bo by�a� chora i bliska �mierci. Czy mog�aby� sobie przypomnie�, gdzie by�a� przedtem? - Nie, nie mog� - smutnie odpar�a dziewczynka. - Darby i ja wnie�li�my na r�kach nieprzytomn� kobiet� do domu i pocz�li�my j� ogrzewa� przy ogniu. S�dzili�my, �e nie �yje, ale gdy przez zaci�ni�te z�by wlali�my jej do ust par� kropel whisky, otworzy�a oczy, czarne jak noc, a b�yszcz�ce jak diamenty, i zacz�a m�wi� jakim� obcym j�zykiem, kt�rego wcale nie rozumieli�my. Biedaczka dosta�a widocznie uderzenia krwi do m�zgu i nigdy ju� potem nie przysz�a do siebie. Opowiada�a r�ne rzeczy, ale nie zdawa�a sobie dobrze sprawy z tego, co m�wi�a. Tak mi si� przynajmniej zdaje. Zapytana o imi�, nazwa�a� sama siebie Ma�gorzat�, ale nazwiska nie umia�a� powiedzie�. Gdy twoja mama wkr�tce umar�a, ty tak�e popad�a� w ci�k� chorob�, podczas kt�rej prawdopodobnie straci�a� pami��. - Czemu mi nigdy o tym wszystkim nie m�wi�e�? - spyta�a roz�alona dziewczynka. - Na c� by si� to zda�o? - Wszak mama musia�a co� zostawi�, mo�e jakie� ubranie? - Zawsze m�wi�em, �e masz stary rozum w m�odej g��wce! - z podziwem rzek� Barnaba. - Tak, by�o troch� ubrania, ale Judyta sprzeda�a sztuk� po sztuce na w�dk�. Zosta� tylko po twojej matce ten szal, a pr�cz tego jeszcze co�, co na szcz�cie uda�o mi si� uratowa� dla ciebie. Sukienka twoja by�a strojna i kosztowna, na r�czkach mia�a� bransoletki, jedn� przynajmniej, bo drugiej nie mog�em odszuka�. Mo�e zgubi�a� j� w �niegu, a mo�e dosta�a si� do r�k Judyty. Na szyjce mia�a� z�oty �a�cuszek, kt�ry r�wnie� ocala�, bo Darby da� mi go zaraz do przechowania. Ot� teraz chc� ci zwr�ci� t� pami�tk�, kt�r� chroni�em przez te wszystkie lata. Nie oddawaj jej nikomu, a je�eli si� obawiasz zgubi�, to lepiej daj do schowania komu� bardzo dobremu i �yczliwemu, a� do czasu, gdy wyro�niesz. To m�wi�c, Barnaba wydosta� z kieszeni owini�ty w papier z�oty �a�cuszek misternej roboty, sk�adaj�cy si� z drobnych, rze�bionych paciork�w, a zako�czony koralem. - Patrz, male�ka - rzek� - tu na skuwce s� dwie litery: M. H., kt�re oznaczaj� prawdopodobnie pocz�tek twego nazwiska. - Czy to wszystko? - spyta�o dziecko zawiedzionym g�osem. - Czy nie dowiedzia�e� si� nigdy mego nazwiska? - Nie, kochanie. Chcia�em ci� tylko zapewni�, i� nie pochodzisz z rodziny Mackeon�w. - By�am tego zawsze pewna. Barnaba popatrzy� na ni� z zachwytem. - Prawdziwa wielka pani! - pomy�la� z dum�. Wtem us�ysza� g�os wzywaj�cej go pani Merill. - Id�! - odpar� spiesznie. - Bywaj mi zdrowa, Ma�gosiu. Przyjd� wkr�tce odwiedzi� ci�. Ma�gosia wybuchn�a p�aczem, na kt�ry od dawna jej si� zbiera�o. Barnaba by� najlepszym, jedynym jej przyjacielem i wdzi�czne serce ma�ej lgn�o do niego ca�� si��. Gdy u�ciskawszy dziewczynk� kilkakrotnie, postawi� j� na ziemi, oczy jego wilgotne by�y od �ez. - Do�� ju�, do��, male�ka. Ch�opcy i dziewcz�ta niecierpliwi� si�. Pami�taj! Nie zgub �a�cuszka. Ma�gosia cichutko osun�a si� na ziemi�, z twarz� przytulon� do krzes�a; w tej pozycji zasta�a j� pani Merill. Dobra kobieta daremnie usi�owa�a czu�ymi s�owami ukoi� �al sieroty. Przez dwie nast�pne noce dziewczynka wo�a�a przez sen starego, budz�c opiekunk�, kt�ra zbyt jej wsp�czu�a, aby gniewa� si� o to. Barnaba, rozstawszy si� z Ma�gosi�, zatrzyma� si� na schodach, jakby namy�la� si� nad czym�. Wyj�� z kieszeni ma�� paczk� i rzek� sam do siebie: - Mo�e jej to odda�? Przyrzek�em biednej matce, ale dziewczynka jest jeszcze za m�oda na to. Niepr�dko mo�e rozpocz�� jakie� poszukiwania. Nie, zatrzymam papiery przy sobie. Mo�e je oddam panu s�dziemu, je�eli si� nadarzy sposobno��. A jednak chcia�bym przys�u�y� si� ma�ej, odnajduj�c jej ojca. I paczka znik�a na powr�t w kieszeni Irlandczyka, pochodzenie Ma�gosi pozosta�o tajemnic�. Nadesz�a sobota, a Ma�gosia, jakkolwiek nie przebola�a jeszcze rozstania z Barnab�, czu�a si� bardzo wzruszona i przej�ta my�l� o podr�y. T�skni�a do s�dziego Graya, kt�ry okaza� jej tyle troskliwo�ci. Tote�, gdy pan Stevens przyszed� po ni�, blada twarzyczka zakwit�a rumie�cem, dodaj�cym tyle uroku, �e zobaczywszy j� zawo�a�: - Czy to ta sama dziewczynka? C�e� pani z niej zrobi�a? Wygl�da �licznie jak p�czek r�y! - To dobre, poczciwe dziecko - rzek�a ober�ystka. - Odmieni�o j� zapewne ubranie, kt�re pan s�dzia jej sprawi�; nie ma wi�c w tym �adnej mojej zas�ugi. Ma�gosiu, kochanie, oto koszyczek z prowiantem na drog�. Bywaj zdrowa, male�ka, a pok�o� si� pi�knie panu Regie od starej Zuzi. Dobra kobieta sta�a na progu, powiewaj�c chusteczk� za odje�d�aj�cymi. Kareta powioz�a podr�nych do najbli�szej stacji, sk�d dalej mieli jecha� poci�giem. Ma�gosia nigdy przedtem nie widzia�a kolei, tote� przestraszy�a si� bardzo, widz�c wielk�, czarn� lokomotyw�. Chwyci�a mocno za r�k� pana Stevensa. - Boisz si�? - zapyta�. - Zapomnia�em, �e nie je�dzi�a� kolej�. Nie powinni�my podchodzi� tak blisko. - Widzia�am obrazek przedstawiaj�cy tak� maszyn� - dr��cym jeszcze g�osem odpar�a dziewczynka, siadaj�c w k�ciku wagonu. - Ale czemu to tak syczy i parska? Pan Stevens roze�mia� si�. - Ale� to para - przerwa�, widz�c ze zdziwionego spojrzenia, �e nic nie rozumie. - Gdy b�dziesz starsza, wyt�umacz� ci to. Nie b�j si� tylko! Ot, widzisz, poci�g rusza z miejsca. Patrz, jak domy i drzewa uciekaj� przed nami. Oswoiwszy si� z ruchem, Ma�gosia zacz�a spogl�da� doko�a, a jej wielkie, siwe oczy chciwie chwyta�y ka�dy szczeg� krajobrazu. Potem przygl�da�a si� towarzyszom podr�y, mi�dzy kt�rymi znajdowa�a si� kobieta z ma�ym dzieckiem na r�ku. Nast�pnie uwag� jej zwr�ci�a dziewczynka, mniej wi�cej w jej wieku, ubrana w granatow� sukienk�, obszyt� futerkiem, w czarnym aksamitnym kapeluszu, z kt�rego sp�ywa�o d�ugie strusie pi�ro. Rozpatruj�c z ciekawo�ci� szczeg�y tej toalety, nie spostrzeg�a, jak czas szybko up�ywa�. W Binghampton pan Stevens przyni�s� jej z bufetu par� ciastek i pomara�cz�. Posiliwszy si�, zasn�a, opar�szy g��wk� o por�cz siedzenia i obudzi�a si� dopiero wtedy, gdy uczu�a dotkni�cie r�ki. - Przespa�a� si� dobrze, kochaneczko - rzek�, widz�c j� zrywaj�c� si� ze strachem i nie zdaj�c� sobie sprawy, gdzie si� znajduje. - A teraz wstawaj! Ju� doje�d�amy na miejsce. Nie zdziwi�bym si�, gdyby�my zastali s�dziego Graya, czekaj�cego na nas. A co? Nie m�wi�em? Ot� i on - doda�, widz�c m�czyzn� podchodz�cego spiesznie do drzwiczek wagonu. - Jeste�my, kochany s�dzio. Z okrzykiem rado�ci dziewczynka skoczy�a w wyci�gni�te ku niej ramiona. - O, to mi powitanie! - roze�mia� si� pan Stevens. - Musisz posiada� jaki� talizman, s�dzio, �e dzieci tak za tob� przepadaj�. - Bo czuj�, �e je kocham - odpar� s�dzia. - Gdzie� tw�j t�umoczek, Ma�gosiu? Stevens, dzi�kuj� ci bardzo za odwiezienie ma�ej. - Nie ma za co, kochany s�dzio. Mi�o mi zawsze us�u�y� ci w czymkolwiek. Do widzenia! Ma�gosia okaza�a si� bardzo rozmowna, gdy zosta�a sama z opiekunem. S�dzia s�ucha� z u�miechem, gdy mu opowiada�a o swojej podr�y, czarnej, sycz�cej maszynie, ma�ym rumianym dzieci�tku, o dziewczynce ze strusim pi�rem, a na koniec o swojej nowej sukience. - Czy nie �liczna, panie s�dzio? W takie �adne czerwone kropki! A buciki - prosz� patrze�! - Bardzo pi�kne - za�mia� si� s�dzia. - Pi�kniejsze od szklanych pantofelk�w Kopciuszka. Jak to? Nie znasz tej bajeczki, Ma�gosiu? Rex musi ci j� opowiedzie�. Ale jeste�my w domu. Oto moja siostra, kt�ra wygl�da przez okno. Rex czeka na progu. Tak, tak, przywioz�em j� - doda�, widz�c ch�opca, kt�ry z go�� g�ow� zbieg� szybko ze schod�w na ich spotkanie. - Jak si� miewasz, Ma�gosiu? - weso�o zabrzmia� m�odzie�czy g�os. - Zanios� j� na r�kach, ojcze. Schody s� bardzo �liskie. Ma�gosia nie�mia�o spojrza�a w g�r�, ale od razu nabra�a otuchy, spotkawszy �miej�ce si� b��kitne oczy Reginalda, kt�ry, pochwyciwszy j� na r�ce, ostro�nie zani�s� a� do przedsionka. - C� to za odrobinka! - �mia� si�, stawiaj�c j� na pod�odze. - Ciociu Rachelo, oto jest Ma�gorzata. - Jak si� masz, moje dzieci�! - uprzejmie odezwa�a si� Rachela, kt�ra zawsze delikatnie obchodzi�a si� z dzie�mi. Od pierwszego rzutu oka zauwa�y�a z zadowoleniem, �e ma�a jest dobrze u�o�ona. - Pozw�l, niech ci zdejm� kapelusik - rzek� Reginald. - Ciociu, przypatrz si�, jakie �liczne, jakie jedwabiste ma w�oski! Figlarny u�mieszek przemkn�� przez usta dziewczynki. - Czego si� �miejesz? - spyta� Rex. - Nic, tylko Judyta nazywa�a je zawsze kud�ami i my�la�am, �e s� brzydkie - odpar�a rumieni�c si�. - Co za niegodziwo�� - za�mia� si� Rex. - Zaprowad� ma�� na g�r�, Regie, i oddaj Joannie jej kapelusz - przerwa�a ciotka. - Herbata ju� gotowa. ��eczko przygotowane dla niej w pokoiku obok schod�w. A mo�e b�dziesz wola�a spa� z Joann�. Czy nie boisz si� sypia� sama? - O, nie, pani! - zawo�a�a dziewczynka, kt�rej oczy zab�ys�y rado�ci� na my�l posiadania w�asnego pokoiku. - Dobrze robisz, m�j ch�opcze! - pochwali� s�dzia, widz�c Reginalda prowadz�cego dziecko na g�r�. - Opiekuj si� ma�� i zabawiaj j�, jak mo�esz. Ma�gosia patrzy�a u�miechni�ta na tego du�ego ch�opca, kt�ry jej us�ugiwa� z prawdziwie rycersk� grzeczno�ci�. Nala� jej wody w porcelanow� miednic�, wskaza�, gdzie myd�o i otworzywszy stoj�c� w rogu szaf�, zawiesi� w niej kapelusik i p�aszcz. O�mieli� j� od pierwszej chwili, �agodno�ci� i dobroci�. Cho� �ywy by� jak iskra i lubi� cz�sto p�ata� figle, jak ka�dy m�ody ch�opiec, w obej�ciu by� zawsze bardzo delikatny. - Czy te kwiatki nie rozmokn� w wodzie? - spyta�a Ma�gosia, ocieraj�c wilgotne r�czki i wskazuj�c bukiet r� wymalowany na dzbanku. - Spr�buj potrze� je myd�em! Czy nie widzia�a� nigdy kwiat�w na porcelanie? - Nie, nigdy. Judyta my�a mnie pod pomp� albo w szafliku, a pani Merill mia�a bia�� miednic�. - Ot� i dzwonek - rzek� Regie - wo�aj�cy nas na kolacj�! Daj r�czki, ma�a, zanios� ci� na barana. Dziewczynka przestraszy�a si� troch�, ale d�onie Reginalda silnie trzyma�y jej r�cz�ta i w ten spos�b oboje triumfalnie pojawili si� w sto�owym pokoju. Ciotka Rachela by�a tym troch� zgorszona, ale s�dzia roze�mia� si� tylko i pog�aska� Ma�gosi� po g��wce, po czym posadzi� j� obok siebie i na�o�y� na talerz ciep�e jeszcze paszteciki i szynk�. Podczas kolacji walczy�a z wrodzon� nie�mia�o�ci�. Nie mog�a te� je��, ku wielkiemu zmartwieniu Rexa, kt�ry poda� jej kawa�ek ciasta do r�ki, gdy wstawali od sto�u. - Cho� ze mn� do bawialni. Sprz�tn� okruszyny, ciote�ko, nie narobimy ci ba�aganu. Czy lubisz muzyk�? - Barnaba gra� - odpar�a - i �piewa� mi czasem irlandzkie piosenki - przerwa�a zdumiona, gdy n�ki jej, nawyk�e do twardej ziemi, uton�y naraz w mi�kkim, puszystym dywanie. Naprzeciw drzwi sta�o du�e lustro, si�gaj�ce do sufitu; zobaczywszy w nim swoje odbicie, drgn�a z przestrachu. - Co to za dziewczynka? - spyta�a l�kliwym szeptem, tul�c si� do Reginalda, kt�ry wybuchn�� g�o�nym �miechem. - Jaka ty jeste� zabawna! Czy nigdy w �yciu nie widzia�a� zwierciad�a? Ale� ta dziewczynka to bardzo dobra twoja znajoma. Na imi� jej Ma�gosia. To m�wi�c, podprowadzi� j� do lustra. - Ale� to... to... ja jestem! - odpar�a ze zdumieniem. Po chwili, wpatrzywszy si� w sw�j obraz, u�miechn�a si� dodaj�c: - Moja sukienka �licznie wygl�da! A trzewiczki! - Istna kobietka! - roze�mia� si� Regie ubawiony. - No chod�, przypatrzysz si� sobie innym razem. Teraz ci co� zagram. - To m�wi�c, posadzi� j� wygodnie w g��bi aksamitnego fotela i usiad� przy fortepianie. Instrument by� dobry, a Regie, jak na sw�j wiek, gra� bardzo wprawnie. Wykonawszy fantazj�, improwizowan� na temat irlandzkiej ballady, zacz�� gra� rzewn� i �zaw� modlitw� Moj�esza w Egipcie. Ma�gosia siedzia�a pogr��ona w milcz�cym zachwycie, nie daj�cym si� wyrazi� s�owami. Wra�liwa i poetyczna natura dziecka do g��bi przej�ta by�a cudown� harmoni�. Chcia�a zap�aka�, przytuli� si� do kogo�. Naraz w jej sercu zbudzi�a si� t�sknota za matk� i �al nad w�asn� niedol�. Reginald, zatopiony w poetycznym natchnieniu nagle przywo�any zosta� do rzeczywisto�ci, czuj�c na ramieniu dotkni�cie dzieci�cej r�czki i us�yszawszy wo�anie: - Przesta�! Przesta�, prosz�! Ja chc� mamy, mojej drogiej mamy! O! Bo�e! Bo�e! Gdzie ona jest? W�asna, pi�kna, b��kitnooka matka, kt�ra tak m�odo zmar�a, stan�a mu w pami�ci. W rzewnym poczuciu wsp�lnego sieroctwa, jego serce silniej jeszcze przylgn�o do opuszczonego dziecka. - Podobaj� mi si� twoje skrzypce - rzek�a po chwili uspokojona Ma�gosia. - Moje co? - Twoje skrzypce - powiedzia�a, dotykaj�c z uszanowaniem bia�ych klawiszy. - Tak �adnie graj� jak skrzypce Barnaby. - Dzi�kuj� za komplement - odpar�, u�miechaj�c si� na t� w�tpliw� pochwa��. - Ale to nie skrzypce, tylko fortepian. - Dzieci, prosz�! - zawo�a� s�dzia z drugiego pokoju. - Ciotka Rachela uwa�a, �e Ma�gosia powinna i�� spa�, a ty, Reksie zabierz si� do swoich zada�. Joanna szybko rozebra�a ma�� i odesz�a, zabieraj�c �wiat�o, a po chwili Ma�gosia zasn�a spokojnie. Rozdzia� IV Przyj�cie sieroty do domu s�dziego Graya wywo�a�o wra�enie w�r�d wszystkich jego znajomych; jedni chwalili ten post�pek, inni ganili. G��wnie ze wzgl�du na jego syna i z powodu wielkiego przywi�zania, jakie m�ody ch�opiec okazywa� dziewczynce. W�a�nie tego rodzaju rozmowa toczy�a si� ju� od chwili w pokoju babki Reginalda. - Jest to bardzo niedorzeczne ze strony Jakuba - m�wi�a pani Marston, siostra s�dziego Graya. - Nie zastanawia si�, jakie to mo�e poci�gn�� za sob� nast�pstwa. Przekona si� pani, �e je�eli to dziecko d�u�ej pozostanie w domu mego brata, nie b�dzie zdatne p�niej do �adnej ochronki. Reginald j� rozpieszcza. Tu pani Marston przerwa�a, przypomniawszy sobie w por�, �e babcia nie lubi�a, aby ganiono jej ulubionego wnuka. Pani Marston by�a to pi�kna kobieta, elegancko wystrojona, jednak w niczym, ani w rysach, ani w usposobieniu, nie podobna do brata. - Regie tak lubi ma�e dziewczynki - u�miechaj�c si� odpar�a pani Livingstone. - I owszem, ale to zachwycanie si� dziewczynkami nie dotyczy jako� jego kuzynek - kwa�no zauwa�y�a pani Marston, spogl�daj�c w stron� okna, przy kt�rym siedzia�a przesadnie wystrojona dziesi�cioletnia dziewczynka. - Rachela jest tak dobra, �e byle ma�a by�a czysto umyta i nie rozsypywa�a okruszyn po dywanie, to jej pozwala robi�, co chce. Dzi� wst�pi�am tam po �niadaniu i zasta�am dziecko siedz�ce na kanapie i Reginalda, graj�cego dla niej na fortepianie! Da pani temu wiar�? Ma�gosia ju� od dziesi�ciu dni pozostawa�a pod go�cinnym dachem s�dziego Graya. Zbli�a�o si� Bo�e Narodzenie, a pani Marston, kt�ra przyby�a w celu urz�dzenia choinki dla bratanka, by�a niemile zdziwiona, widz�c, �e choinka jest ju� prawie przybrana. Drobne podarki, z napisem: Ma�gosia, zawieszone na drzewku, by�y tak liczne, jak prezenty przeznaczone dla jej dzieci. Rex, nie tylko �e wyda� wszystkie swoje pieni�dze na zabawki dla ma�ej przyjaci�ki, ale jeszcze uprosi� babci�, aby kupi�a dla niej ciep�e, cho� tanie popielicowe futerko. Dobra staruszka doda�a do niego par� czerwonych, we�nianych po�czoszek w�asnej roboty i pude�ko owsianego cukru. Pani Marston nie chcia�a sprzeciwi� si� wprost bratu, lecz wyst�pi�a ze swymi �alami przed babci�, s�dz�c, �e znajdzie u niej poparcie. - Ma�gosia to bardzo mi�a i grzeczna dziewczynka - rzek�a pani Livingstone, �miej�c si� w duchu z niezadowolenia siostry swego zi�cia. - Regie za� jest o tyle starszy od niej, �e nie widz� nic z�ego w ich przyja�ni. Wiesz, moja Helenko, nie mog� uwierzy�, aby ona by�a irlandzkiego pochodzenia; m�wi tak poprawnie i bez cudzoziemskiego akcentu, �e mnie to mocno zadziwia. - Czy jest Irlandk�, czy nie, mniejsza o to, ale je�eli j� przeznaczaj� do ochronki, to nie powinna pozostawa� d�u�ej u mego brata - rzek�a pani Marston. - W ochronce panowa�a szkarlatyna, wi�c nie mo�emy jej tam umie�ci�, p�ki nie minie obawa zarazy. Ma�gosia jest bardzo w�t�a, a doktor Gibbs powiedzia�, i� w dzieci�stwie przechodzi�a jak�� ci�k� chorob�, dlatego te� jej zdrowie wymaga wielkiej pieczo�owito�ci. Dzi� widzia�am si� z ochmistrzyni� zak�adu, kt�ra mi m�wi�a, �e jeszcze czworo dzieci ma wysypk�. - W takim razie b�d� trzyma� Lilk� z dala od tej dziewczynki. Nie �ycz� sobie, aby moja c�rka przebywa�a w podobnym towarzystwie. - Tylko nie przesadzaj, moja Helenko - odpar�a babcia, szybko poruszaj�c drutami. - Obcowanie z czystymi, dobrymi dzie�mi nikomu nie przynosi ujmy. Moim c�rkom pozwala�am bawi� si� z dzie�mi piastunki i nie wynik�a st�d dla nich �adna krzywda. - To m�wi�c, babcia wyprostowa�a si� z godno�ci�. Pani Livinstone pochodzi�a z bardzo dobrej rodziny i mia�a wiele rodowej dumy, chocia� nie lubi�a przechwala� si� swymi stosunkami. Mro�ny i pogodny dzie� Bo�ego Narodzenia zab�ysn�� nad �wiatem. Reginald, kt�ry bawi� si� z Ma�gosi� rzucaniem �nie�nych kul na podw�rzu, szed� na �niadanie weso�y i zarumieniony. Ciotka Rachela przypomnia�a mu, by poszed� z�o�y� dziadkom �yczenia weso�ych �wi�t. Po jego odej�ciu wzi�a Ma�gosi� na kolana i zacz�a jej opowiada� biblijn� legend� o jasnej, b�yszcz�cej gwie�dzie, kt�ra oczom m�drc�w i pastuszk�w za�wieci�a na niebie w ow� cudown� zimow� noc. Gdy nast�pnie ca�a rodzina uda�a si� do ko�cio�a, Ma�gosia ledwo mog�a powstrzyma� okrzyk zdumienia na widok z�ocistej gwiazdy, w�r�d feston�w z kwiat�w i zieleni. Gdy za� powa�ne, a przejmuj�ce tony organ�w zabrzmia�y w�r�d ciszy, zachwycona dziewczynka zawo�a�a: - O! C� to za wielkie, wielkie skrzypce! Na te s�owa Regie o ma�o nie zad�awi� si� od �miechu, nawet Rachela z trudem zdo�a�a utrzyma� powag�. Przez ca�y dzie� dziecinna wyobra�nia Ma�gosi rozbudzona by�a opowiadaniem Rexa o cudach i niespodziankach, kryj�cych si� za szczelnie zamkni�tymi drzwiami biblioteki. Dzie� wydawa� im si� niesko�czenie d�ugi, pomimo weso�ego obiadu u babci, kt�rej st� zastawiony by� rozmaitymi �akociami. O godzinie pi�tej rodzina zacz�a si� schodzi�. Pani Marston przyprowadzi�a swoje trzy c�rki; brat s�dziego, pan Norton Gray, czterech ch�opc�w i male�k�, trzyletni� c�reczk�, a pani Maxwell, jedyna c�rka babci Livingstone, przyby�a z siedmiorgiem dzieci, z kt�rych Percy, student Uniwersytetu w Cambridge, by� o dwa lata starszy od Reginalda. Po nim nast�powa�a Klara, siedemnastoletnia panienka, kt�ra za rok mia�a wyst�pi� w �wiecie jako doros�a panna. Pani Marston stanowi�a wz�r elegancji dla Klary, kt�ra zachwyca�a si� w�a�nie jej wachlarzem ze strusich pi�r. - Czy widzia�a� kiedy� w �yciu co� pi�kniejszego? - m�wi�a do Mety Livingstone. Meta, weso�a, pe�na prostoty i swobody pi�tnastolatka, ulubiona przez Reginalda kuzynka, roze�mia�a si�. - Moja Klaro, powiem ci, �e si� wcale na tym nie znam. Tymczasem Ma�gosia, walcz�c z nie�mia�o�ci�, sta�a ukryta za krzes�em Racheli i przygl�da�a si� zabawom ha�a�liwej dzieci�cej gromadki. Gdzie mo�e by� pan s�dzia? - zapytywa�a siebie w duchu. - Nie widzia�am go od obiadu. A Regie? - serduszko jej uderzy�o niespokojnie na my�l, �e o niej zapomnia�. Wtem drzwi biblioteki otworzy�y si� i w tej samej chwili kto� pochwyci� j� i uni�s� do g�ry. - A co, male�ka? Czy widzia�a� kiedy� podobnie wspania�� choink�? - weso�o zapyta� Rex, podtrzymuj�c j�, aby nie spad�a ze sto�ka, na kt�rym j� postawi�. Po�rodku obszernej sali sta�o drzewko, wierzcho�kiem si�gaj�ce niemal sufitu. Na zielonych ga��ziach o�wietlonych r�nokolorowymi �wieczkami wisia�o mn�stwo ksi��ek, zabawek i �akoci, doko�a kt�rych cisn�y si� dzieci w radosnym oczekiwaniu. - Zaczynajmy! - wo�a�a Lilka niecierpliwi�c si�. - Ta �liczna lalka z w�osami to pewnie dla mnie! - Przesta�, Lilko - upomina�a matka. Wtem pan Norton Gray zabra� g�os: - Panowie i panie! Pozw�lcie mi przedstawi� sobie dostojnego nieznajomego, kt�ry na usilne pro�by gospodarza domu zaszczyci� nas swoj� obecno�ci�. Przybywa z bardzo daleka, nios�c drogocenne dary dla ka�dego. Bardzo mu si� spieszy do wielu innych dom�w, w kt�rych niecierpliwie oczekuj� go dzieci. S�ysz� ju� stukanie do okna. Witaj nam, �wi�ty Miko�aju! Oczy wszystkich zwr�ci�y si� ku balkonowi, a gdy pan Norton otworzy� po�ow� szklanych drzwi, wszed� przez nie cz�owiek, ubrany w obszerny p�aszcz, z d�ug� siw� brod� i bia�ymi w�osami, z kt�rych sp�ywa�y lodowe sople. Jego plecy ugina�y si� pod du�ym workiem, z kt�rego kolejno zacz�� wyjmowa� r�ne przedmioty. Sk�oniwszy si� najpierw g��boko przed Klar�, rzuci� jej na kolana male�kie lusterko. Wszystkie dzieci parskn�y g�o�nym �miechem, bo pr�no�� m�odej dziewczyny znana by�a ka�demu. Potem z otwartego pud�a zacz�� pada� istny deszcz cukierk�w i pralinek, na kt�re dzieci rzuci�y si� gromadnie. Wielkie pude�ko sma�onych zagranicznych owoc�w dosta�o si� Mecie, Jerzy Gray dosta� �y�wy, a ma�y Jim Maxwell loteryjk�. Gdy za� �w. Miko�aj przystan�� przed Ma�gosi�, broda jego zatrz�s�a si� tak silnie, �e a� odpad� z niej jeden lodowy sopel. Dziewczynka, stoj�c na krze�le obok Rexa, z nieopisanym zachwytem �ledzi�a ruchy starca. Ujrza�a go zdejmuj�cego z drzewa ow� �liczn� lalk�, b�d�c� celem gor�cych pragnie� kapry�nej Lilki, i podchodz�cego do niej. Twarz Ma�gosi przybra�a taki wyraz zdumienia i niewys�owionej rado�ci, gdy staruszek z�o�y� t� lalk� w jej r�ce, �e mniemany �w. Miko�aj nie m�g� si� powstrzyma� od �miechu. - Ale� to pan s�dzia! - zawo�a�a z radosnym u�miechem. - Poznaj� jego oczy i z�by! Grzmot oklask�w zawt�rowa� s�owom dziewczynki, kt�ra zblad�a i cofn�a si� przera�ona swoj� �mia�o�ci�. S�dzia, odrzucaj�c siw� peruk�, d�ug�, przyprawion� brod� oraz bia��, fa�dzist� sukni�, chwyci� j� w obj�cia. Nie usz�o to z�o�liwej