2265

Szczegóły
Tytuł 2265
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2265 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2265 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2265 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Igor Newerly Zosta�o z uczty bog�w Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Polskiego Zwi�zku NIewidomych Warszawa 1995 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w drukarni Pzn, Warszawa, ul. KOnwiktorska 9 pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Czytelnik", Warszawa 1989 r. Pisa� R. Du� Korekty dokonali St. Makowski i K. Markiewicz Szcz�liwy, kto ogl�da� �wiat@ w chwilach przemiany i prze�omu:@ bogowie go do swego domu@ wezwali, by do uczty z nimi siad�@ (Fiodor Tiutczew, przek�ad Juliana Tuwima) �ladami �elaznego �ubra Pojechali�my z Jarkiem na ten cmentarz. Kamienna p�yta by�a oczyszczona i wok� ros�y kwiatki, dba� o to czerstwy jeszcze Makar Kozak z pobliskiej ulicy Tropinka (by�a tu kiedy� zamiast ulicy �cie�yna przez zachwaszczone ugory). Zacz��em m�wi� z my�l�: niech�e Jarek wie co nieco o swym dziadku. W miar� jak rozpami�tywa�em, wszystko zdawa�o si� uchodzi� w t�um skamielin dooko�a, pomi�dzy znaki z czas�w carskich na pomnikach, i tchn�o niezm�con� dziwno�ci� jak gr�b rosyjskiego oficera, nad kt�rym stoj� oto syn i wnuk, pisarze polscy. Potem dziesi�� kilometr�w szos� asfaltow� - za moich czas�w by�a z t�ucznia, czyli makadam - dziesi�� kilometr�w przez puszcz�, po kt�rej tylko nazwa zosta�a, Puszcza Bia�owieska. Ano, by�a tu puszcza, p�tora tysi�ca kilometr�w kwadratowych kniei kr�lewskiej, bory niebywa�e, nie tkni�te siekier�, tylko monarcha m�g� sobie pozwoli� na tak� per�� swej korony, na luksus utrzymania ostatniej w Europie najprawdziwszej pierwotnej puszczy, gdzie sta�y jeszcze �wi�te d�by poga�skie, a cisza by�a g��binowa, denna cisza, i zielonkawosiny jak rozpylony grynszpan p�mrok, i zapach pr�chnicy zetla�ej na wieki przed milenium, gdzie ro�liny, drzewa, zwierz�ta �y�y jak chcia�y i �ubry chodzi�y swobodnie stadami prosto z prehistorii. Taka by�a puszcza mego dzieci�stwa. Znik�a z ostatni� dynasti�. Niemcy za kajzera zacz�li, Poleszucy z okolicznych wiosek podchwycili i w te p�dy tak�e do lasu z siekierami, po nich nadle�nictwa pa�stwowe i obce koncesje z pi�ami mechanicznymi, z tartakami, z Hajn�wk� ca��, w ko�cu Niemcy za Hitlera, i ch�opi, i partyzanci, wszyscy ci�li las, t�ukli zwierzyn�, a� granic� przeci�to t� per�� na dwoje, tu Bia�owie�a sowiecka, a tu Bia�owie�a polska - tak� sztuk� puszcz� t�uk� na makadam, psiakrew, na makadam... Szukali�my �lad�w dawnego czasu po drodze i potem na miejscu, w Zwierzy�cu. Nie by�o. Znaku po dziadkowym Zwierzy�cu nie zosta�o. By� park - ro�nie las, by� pa�acyk - stoi nowa, nawet zgrabna le�nicz�wka. Nikt nie wyjrza�. Sarenka przygl�da�a si� nam zza w�g�a, przechyliwszy z lekka g��wk� jak wszystkie sarenki, kt�re mia�em, a co roku przynoszono nam jakie� znalezione w lesie sarni�tko. Karmili�my je smoczkiem, Helenka i ja, k��cili�my si�, rywalizowali�my z sob� o wzgl�dy naszej pieszczoszki. Dzie� zaczyna� si�, gdy na korytarzu rozlega�y si� drobno kl�skaj�ce kroki, nas�uchiwali�my, czy raciczki jej nie zgrzytn� w po�lizgu na parkiecie, bo wtedy z pewno�ci� b�dziemy mieli dzie� feralny. Wreszcie wchodzi�a, Bo�e mi�y, wchodzi�a mi�dzy nasze ��ka i przechyliwszy �epek zerka�a w prawo i w lewo, to by�a wielka chwila, wstrzymywali�my dech pod ko�derkami: u kogo b�dzie dzi� szuka�a ciep�ej buteleczki mleka? Pod czyj� poduszk� wetknie sw�j czarny, wilgotny, rozkoszny pyszczek? Sarenka ros�a z nami, mia�a p�niej ma�e i sz�a z nimi w swe w�asne le�ne �ycie, czasem okazywa�a si� kozio�kiem, jak Frycek, kt�ry wyr�s� na kapitalnego rogacza o wspania�ych krzy�owych parostkach, ale tak si� rozbryka�, �e ka�dego b�d�, pokaleczy� nawet bo�ogrobsk� bab� Genowef�, co to chodzi�a niby to do grobu Zbawiciela i wraca�a z woreczkiem ziemi �wi�tej, kt�r� nast�pnie przez ca�� zim� sprzedawa�a w Budach na szczypty, ot� t� bab�, ledwo do nas przysz�a, Frycek wyr�n�� z ty�u w krzy� i dziadek kaza� go przep�dzi� za bram�. Wtedy w�a�nie wydarzy�a si� ta historia z �ubrami. Przyjechali Anglicy, jedna jedyna wycieczka, jak� pami�tam. Nie znano tu przecie� �adnej turystyki. Puszcza Bia�owieska, prywatny maj�tek cara, to by�y obszary ca�kowicie zamkni�te, dost�pne wy��cznie dla panuj�cego i jego go�ci. Musieli to by� nie byle jacy Anglicy, skoro uzyskali zgod� dworu na zwiedzanie puszczy. Dziadek da� im dwa powozy i jegra. Nie szukali d�ugo, bo ju� kilometr od Zwierzy�ca trafili na stado �ubr�w z Fryckiem, a trzeba wiedzie�, �e po wygnaniu z raju przysta� do �ubr�w i chodzi� z nimi w charakterze czujki. �ubry na ten niezwyk�y dla nich widok tylu ludzi ustawi�y si� w sw�j szyk obronny, byki dooko�a, krowy z cielakami w �rodku, i tak si� przypatrywa�y spode �ba pstrej i rozgadanej gromadce, a Frycek, kt�ry nieraz ludzi przewraca�, doskoczy� bli�ej i jeden Anglik zacz�� si� z nim mocowa�. Jegier pr�bowa� mu na migi wyperswadowa�, �eby da� spok�j, bo to wyj�tkowo z�o�liwy cap, ale tamten machn�� r�k�, co mu tam jaki� sarniak, on w Afryce polowa� na lwy, na nosoro�ce... Przygi�� kark Frycka do ziemi, a� Frycek zabecza�, i wtenczas �ubry ruszy�y. Mo�e by tylko post�pi�y par� krok�w, gdyby nie pop�och, nie paniczna ucieczka do powoz�w, w�wczas �ubry ruszy�y �wawiej, panie w krzyk i jeszcze si� zas�aniaj� letnimi, od s�o�ca, parasolkami z czerwonego jedwabiu, wi�c byki w cwa� i zacz�a si� gonitwa. P�dz�, ziemia dudni, z daleka wida� ju� palisad� Zwierzy�ca, i ju� bram� wida�, ale co to? - brama zamkni�ta! Stangret Boles�aw czapk� zdj�� i prze�egna� si�, tak mi tyle razy opowiada�, prze�egna�em si�, paniczu, bo to, widz�, koniec, przede mn� p�ot, a z ty�u �ubry, roznios� nas na rogach i kopytach... Szcz�ciem Dmytruk, g�upawy Dmytruk, kt�rego babcia trzyma�a przez lito�� we dworze, sta� akurat przy bramie, rozwar� wierzeje i zatrzasn��, mia� rozum zatrzasn�� za powozami. Tylko dzi�ki niemu sko�czy�o si� na strachu, wszyscy zeszli szcz�liwie z powoz�w na roztrz�sionych nogach, ale jedn� lady trzeba by�o wynosi�, bo zemdla�a. A w og�le, je�li chodzi o �ubry, kt�rych w�wczas by�o du�o, podobno oko�o 800 sztuk, to byli�my z nimi w dobrej komitywie i spotkawszy w lesie przygl�dali�my si� zza drzew, jak si� pas� lub w�druj�. Nie bali�my si� �ubr�w w stadzie, uciekali�my dopiero na widok samotnego byka, taki bowiem, co nie ma �ony ani dzieci, kt�rego �adne stado nie przyjmuje, taki wyrzutek chodzi z�y, m�wiono, uciekajcie, dzieci, bo si� rzuci i na rogi we�mie. W krajobrazie mego dzieci�stwa �ubry by�y czym� tak codziennym i fascynuj�cym jak neony, jak �ycie ulicy dla ch�opca wielkiego miasta. Obecno�ci� ich oddycha� Zwierzyniec, pa�ac i chaty, m�wiono o nich, przejmowano si� nimi, gniewano, gdy dajmy na to Jednorogi wychodzi� na szos� w dzie� targowy i sta� sobie godzinami zatrzymuj�c wszystkie wozy do Bia�owie�y albo gdy Lucyper rozwydrzy� si� nie do wytrzymania zabijaj�c trzeciego z kolei cz�owieka, istny ludob�jca, s�usznie go starszy pan, to znaczy dziadek, zastrzeli�. �ubry budzi�y strach, podziw, zaciekawienie, czasem wsp�czucie, niepodobna przecie� nie litowa� si� nad wiekowym bykiem, jak d�ugo i ci�ko umiera, przewraca si� z boku na bok pod d�bem i co westchnie, to si� puszcza odezwie bli�niaczym, g�uchym poj�kiem. Albo taka niep�odna �ubrzyca, co nie mog�c si� doczeka� w�asnego male�stwa uprowadza, biedna, ja��weczk� z babcinego stada. Mieszka�y obok nas w tej samej puszczy, ich sprawy i prze�ycia nie by�y bez znaczenia dla nas, mieszka�c�w Zwierzy�ca, pami�tam, jak d�ugo i uporczywie wszyscy si� zastanawiali, zgadywali, dlaczego �ubry poci�gn�y raptem pod Browsk. Co w tym jest takiego i ku czemu? Pami�tam dni walki z zaraz�, a w rok p�niej nastr�j przygn�bienia w ca�ym osiedlu, gdy zdycha�y �ubry kaukaskie... Dziadek w celach do�wiadczalnych, trzeba wiedzie�, zapocz�tkowa� wymian� �ubr�w nizinnych i g�rskich, z Kaukazu przesiedla� do Bia�owie�y i odwrotnie, z�owione u nas wysy�a� na Kaukaz. Raz wzi�� mnie na takie �owy. Zajechali�my bryczk� pod sam p�ot, pod tak� ja�niutk�, pachn�c� �wie�o ociosanym drewnem �cian� z grubych desek, d�ugo�ci mo�e stu krok�w, a wysok� na dwa metry. Wdrapali�my si� do�� �wawo jak na nasz wiek (ja mia�em osiem lat, a dziadek siedemdziesi�t) i wyjrzawszy z g�ry zobaczyli�my drug� tak� sam� �cian� p�otu naprzeciwko, obie tworzy�y zw�aj�cy si� stopniowo korytarz, wylot zamyka�a wielka masywna skrzynia_klatka na k�kach, suwane jej drzwi by�y podniesione, tak �e nie widzia�o si� za nimi jegra, co sta� na wierzchu klatki i trzyma� przed sob� drzwi jak tarcz�, jak n� gilotyny. A z drugiej strony p�otu, na kt�rym stali�my wszyscy - dziadek, ja, ch�opi i jegrzy - na niewielkiej �r�dle�nej polance, znajdowa�y si� od wczoraj zwabione tu i zamkni�te w ogrodzeniu �ubry, ma�e stadko, siedem, mo�e dziesi�� sztuk. Ju� si� zorientowa�y, �e s� zamkni�te, widzia�y g�owy ludzi czyhaj�cych na nich zza p�otu, strwo�one wi�c i czujne zbi�y si� do kupy i sta�y nieruchomo gotowe do ataku. S�o�ce stamt�d o�lepia�o, dziadek przes�oni� d�oni� oczy lustruj�c ca�e stadko. Wszyscy patrzyli na niego, zdawa�o si�, �e i �ubry widz� tylko jego, tego oto najstarszego w siwej kurtce z zielonym szamerunkiem, i to nasuwa�o pewne skojarzenia, nie bez uczucia dumy: Burmus �y�, ile tylko mo�e �ubr, dawano mu, kiedy zdech�, 35 lat, dziadek ma dwa razy tyle, taki stary, ale jary, rumianolicy, z bia�� brod� jak �wi�ty Miko�aj, nawet �adniejszy, taki dumny, z orlim nosem i ostrym strzeleckim spojrzeniem, z pewno�ci� �adniejszy od �wi�tego, tylko bez tej s�odkiej, wigilijnej dobroci, gdzie tam, s�odyczy nie ma w sobie �adnej, ale m�dry, ale najwa�niejszy, daj Bo�e ka�demu takiego dziadka... Skin�� wreszcie d�oni� na pi�knego byka stoj�cego nieco na uboczu. Z p�otu zeskoczy� m�ody jegier i ci�gn�c za sob� sznur z fladrami przemkn�� mi�dzy bykiem a stadem, �ubry �achn�y si� i cofn�y. Byk zosta� odci�ty od stada, ale nie poszed� naprz�d w stron� korytarza. Pr�bowano go ruszy� tak i owak - nie chcia�. Upar� si� i basta. W�wczas nie wiadomo sk�d i jak zjawi� si� na polanie Kiczkaj��o i poszed� na byka. - Pozor! - krzykn�� dziadek, to znaczy, �e si� zirytowa� lub rozsierdzi�, wymyka�y mu si� wtedy s�owa czeskie - ale mi nie bzikuj! - Ceni� i lubi� Kiczkaj���, mia� go za najlepszego jegra - ja go kocha�em. Kocha�em w nim dobrotliw�, poga�sk� fantazj�, w kt�rej �y�y sobie bezgrzesznie niefrasobliwe ba�niowe istoty nie z tego �wiata, a drzewa, ptaki i zwierz�ta znakomicie porozumiewa�y si� mi�dzy sob� i z nim samym, Kiczkaj���, bo si� na tym zna� jak nikt inny, mo�e nawet lepiej ni� dziadek zna� si� na wszystkim, co le�ne, i m�wi� ze mn� powa�nie, czasami w spos�b niemal�e poufny, jakbym by� na r�wni z nim doros�y i m�dry. Wi�c ten Kiczkaj��o, jak go ukaza�em p�niej w pewnej powie�ci dla m�odzie�y - ko�cisty, wielki ch�op du�ej si�y i jeszcze wi�kszej zwinno�ci - nie zwa�aj�c na ostrzegawczy okrzyk dziadka stan�� przed upartym bykiem z kijkiem w r�ku. Powi�d� nim jak toreador szpad� i trzasn�� o cholew�. Byk szurn�� do niego, Kiczkaj��o uskoczy� w stron� korytarza i za drzewo, byk doko�a, Kiczkaj��o jeszcze dalej, za drugie drzewo, potem wychyliwszy si� zza niego trzask przebiegaj�cego byka kijkiem po rogach, ten zary� ze zdumienia kopytami w ziemi�, wodzi �bem, a Kiczkaj��o zn�w przed nim, zn�w strzela o cholew� i cofa si� w g��b korytarza, coraz bli�ej klatki, gdzie drzwi otwarte, gdzie okienko prze�wituje niby wyj�cie - �ubr tam si� rzuca, Kiczkaj��o skacze na p�ot wprost na wyci�gni�te r�ce widz�w, klatka si� trz�sie, to �ubr uderza rogami o tyln� jej �cian�, i zn�w trach, to jegier spuszcza drzwi. Cisza. Oszo�omiony ciemnym pud�em �ubr nie rusza si�. Przez okienko, gdy zagl�dam tam po paru minutach, widz� nabieg�e krwi� oczy zwierza, czuj� gor�cy jego oddech i ostry, b�otno_potny od�r. - Ale nic mu nie zrobisz - b�agam dziadka - nic mu nie zrobisz? Wypu�cisz? - Uspok�j si�, jedzie przecie� na orzechy kaukaskie, na pomara�cze... - Po deskach pochylni wrolowano klatk� na platform�, konie bocz�c si� i chrapi�c szarpn�y i wi�ta_wio! Pod s�o�cem po�udnia troch� zrudzia�, schud�, ale si� utrzyma� w lasach subtropikalnych, potomstwo jego i innych �ubr�w bia�owieskich po dzi� dzie� �azi sobie w najlepsze po g�rach Gruzji i Dagestanu. A kaukaskie �ubry wszystkie co do jednego w Puszczy Bia�owieskiej wyzdycha�y. Podobno zdech�y prawid�owo, takie jest pono� prawo przyrody, m�wi� wuj Stefan, mamy tu najlepszy dow�d na to, �e z dolin w g�ry mo�na przesiedla�, co si� tylko chce, i zwierzyn�, i cz�owieka, a z g�r w dolin� nie, jak to wiadomo chocia�by z pie�ni "G�ralu, czy ci nie �al?" No, w�a�nie, wnet z t�sknoty ginie. Kiedy to si� dzia�o? A chyba rok po �mierci ojca i To�stoja, w dziesi�tym roku obaj zmarli, dwie �a�oby by�y w domu, tak wi�c te �owy, w�a�ciwie od�owy, ostatnie od�awianie ostatnich dzikich �ubr�w odbywa�o si� w jedenastym, w 1911 roku... Z tamtego czasu, jak spojrze� doko�a, nic nie zosta�o, ani budynk�w, ani p�otu, ani studni, ani dawnych �cie�ek, nawet las si� zmieni�. Takie same oto lasy jak w Puszczy Piskiej czy Boreckiej, na jeden model prowadzone w celu pozyskania drewna, taka sama mniej wi�cej le�nicz�wka... Nie opodal ganku za ogr�dkiem warzywnym znale�li�my troch� kamieni po fundamentach. Podnios�em jedn� grudk�. Tu ja si� urodzi�em, synu, powiedzia�em Jarkowi, tu sta� nasz dom. Sp�on�� w czasach pierwszej wojny. Wielkiego carskiego pa�acu w Bia�owie�y wcale mi nie �al, potworna eklektyka, szpeci�a tylko okolic�. A ten pa�acyk my�liwski by� naprawd� �adny, z modrzewia, w takim jakim� le�noa�urowym stylu, w naturalnym ciep�ym kolorze miodowym drewna pod pokostem, poprzecinany balkonami, galeryjkami, opuszony dzikim winem od do�u po gonciany siwy dach - fantazyjne domostwo, m�wi� ci, a swojskie przy tym, borowe, jakby tu ros�o sobie i wyros�o razem ze strzelistymi �wierkami doko�a, z kud�atymi d�bami i ca�� d�ungl� leszczyny. Chodz�c po tej zagrodzie, wci�� w obr�bie starego, obwiedzionego p�otem lasu, trafili�my na �wirek wyst�puj�cy bia�� wysypk� spod mchu, czyli �e tutaj w�a�nie by�a wysypana �wirem aleja od pa�acyku do bramy bia�owieskiej, to znaczy do wuja Charczuna, druga aleja wiod�a przez park do bramy w stron� Hajn�wki, do cioci Ani i wuja Stefana, a w rozwidleniu tych dr�g sta� w�r�d �wierk�w �ubr z lanego �elaza na granitowej p�ycie i postumencie, tak�e z �elaza, w kszta�cie ogromnego sarkofagu o dekoracyjnych �limacznicach, sp�ywaj�cych �agodnie z ka�dego rogu ku li�ciom akantu na dole. Na frontowej �cianie, zwr�conej w stron� pa�acyku, utrwalono ku wiekuistej pami�ci 6 i 7 pa�dziernika 1860 roku dni wielkich �ow�w cara Aleksandra II w Puszczy Bia�owieskiej. A na �cianie tylnej, tzn. od szosy, mia�o si� wszystkich my�liwych i ich trofea. Wodz�c palcem po wypuk�ych o�niedzia�ych literach mog�e� wprawia� si� w kunszt czytania na imionach ksi���t, prync�w i ksi�niczek o dziwacznych i trudnych tytu�ach obok liczb ubitej przez nich zwierzyny. A ca�y postument by� na wysoko�� wzrostu dw�ch p�drak�w w wieku india�skim, tak �e gdy jeden stawa� na ramionach drugiego, to si�ga� r�k� do kopyta �ubra, powiedzmy �wcze�nie, bizona, podci�ga� si� pod ogon, w�azi� nale�a�o po ogonie, od zadu, by potem przesun�wszy si� po grzbiecie do grzywy klepn�� go�ymi pi�tami straszne czarne zwierz� po �opatkach i p�dzi� ponad �wierkami, ponad szos� z bojowym, krew mro��cym okrzykiem "achturhaj!". Przez wszystkie lata towarzyszy� nam w Zwierzy�cu �elazny �ubr. Ka�dego prawie dnia je�dzili�my na nim. Kiedy si� by�o ma�ym, w�azi�o si� na� dla samej przyjemno�ci wdrapywania si� i ryzyka nie bez pewnego dreszczu, czy si� noga nie opsnie na postumencie. �ubr nie nastawia� jeszcze rog�w kontra, nie spogl�da� w stron� domu z ow� wyzywaj�c� wzgard�, jakiej naby� p�niej. W tym domu pachn�cym �ywic� i �wierkiem (�ywica bursztynowymi kroplami pol�niewa�a na belkach sufitu, na deskach �ciennej boazerii, a puszyste ga��zie choiny do wycierania n�g le�a�y zawsze na schodach i na ka�dym progu), w ciemnym, wielkim domu, gdzie cienie i g�osy sz�y za tob� d�u�ej i bardziej znacz�co ni� na pokojach zamkowych, mia�o si� jeszcze sporo miejsc do poznania i spenetrowania. Przede wszystkim podziemia, rozleg�e korytarze i piwnice, jedne zamkni�te, jak ta na wino i ta na flagi, pochodnie, festony i inne galowe rekwizyty, a inne piwnice otwarte, zawalone rupieciami, kopalnie bezcennych rzeczy i odkry�. Nast�pnie zakazane komnaty carskie, do kt�rych mo�na by�o dosta� si� tylko wtedy, gdy je wietrzono i odkurzano. Spi�arnia babci, kapliczka boskich przysmak�w - kiedy si� tam sz�o od faski do faski, od s�oika do s�oika, to jak�e trudno by�o ockn�� si� z ekstazy s�odkiego palucha i umkn�� w por�. Gabinet dziadka - tu si� bra�o lanie i dobre rady i tu si� dopiero czu�o m�czyzn�, w tym zapachu cygar i sk�ry, mi�dzy rz�dem flint i sztucer�w za szk�em a wi�zk� kordelas�w i tr�bek na �cianie, w obecno�ci wielkich ksi�g z obrazami w naj�ywszych kolorach o wszy�ciutkich zwierz�tach i ptakach, o ka�dym drzewie i ka�dej ro�linie. Poza tym w gabinecie dziadka mo�na by�o wywo�a� g�osy ludzi i zwierz�t, bo na biurku sta�o d�bowe pude�ko telefonu z korbk�, a na p�eczce le�a�y r�ne waby, wabiki, odzywaj�ce si� rykiem jelenia albo popiskiwaniem sarny, albo zaj�cem, kt�ry kniazi �a�o�nie z b�lu i przera�enia... A na samym strychu spoczywa�y w kurzu i zapomnieniu pami�tki po zb�jach le�nych - oszczepy, �elaza i strzelby, przewa�nie swojskie, wsiowej roboty, ka�da z drewnian� metryczk� na drucie, nazwisko k�usownika i numer sprawy. To mi�dzy innymi gdzie� tam w k�tku. Ca�y ogromny strych zalega�y trofea my�liwskie, zwa�y rog�w �osi, �ubr�w, jeleni, danieli i koz��w, dzicze k�y, sk�ry �ubrze, wilcze, rysie, borsucze - starczy�oby tego na wyposa�enie kilku dobrych muze�w �owieckich. Zakradali�my si� tam z moim druhem i r�wie�nikiem, Bolkiem, synem Boles�awa, stangreta. Prze�a��c po belkach pu�apu nad zamkni�tymi na k��dk� drzwiami, brali�my z tego skarbca co trzeba do naszego wigwamu na dnie parowu mi�dzy stawem a w�dzarni�. To si� dzia�o ju� po paru latach, tyle trwa�a droga na strych, do pe�nej sprawno�ci r�k i n�g. Spenetrowany po wielekro� do ostatniej kom�rki dom stawa� si� ciasny i nudny. Ju� si� odkry�o Ameryk� i Old Shatterhanda, �wiat wielkiej przygody upaja� i wabi�, i �ubr zerka� ju� w stron� domu z wyra�nym przek�sem. Na �ubra sz�o si� teraz jak po narkotyk ucieczki i p�du. Wystarcza�o siedz�c okrakiem na pot�nym karku unie�� g�ow� i patrze� na mkn�ce po niebie ob�oki, a wierzcho�ki �wierk�w ucieka�y w ty�, ziemia zaczyna�a falowa� do rytmu �elaznych kopyt w galopie, m�ci�o si� w g�owie od my�li goni�cych niemo�liwe rzeczy, kt�re raptem stawa�y si� mo�liwe, i serce si� t�uk�o za wolnym stepowym wo�aniem: achturhaj, achturhaj... cho�bym teraz pu�ci� fiata po ostatni� kresk� tachometra, nie zaznam nigdy takiej �aski p�du, takiego stanu wyzwolenia. Dom, jak powiedzia�em, coraz bardziej stawa� si� ciasny i nudny, zachowa� jednak pewne wci�� atrakcyjne enklawy, jak kuchnia i taras. W kuchni zawsze co� si� dzia�o ciekawego, jak nie na sto�ach ci�gn�cych si� wzd�u� �cian, to przy piecach, a by�o ich dwa, chlebowy i zwyk�y, do gotowania, jak si� nie piek�o pod blach� czy na ro�nach, to si� robi�o w�dliny albo sery, mas�o, marynaty, kiszonki, solonki, konfitury, nalewki, skuba�o si� g�si, perliczki, indyki. Raz, pami�tam, na p� oskubane indyki ockn�y si� na sto�ach i wrzasn�wszy piekielnie skoczy�y przez okno. Jak si� p�niej okaza�o, le�a�y na podw�rzu zalane w pestk� po zjedzeniu wyrzuconych ze spirytusu wi�ni, a dziewcz�ta my�la�y, �e indyki pad�y, i �eby cho� pierze uratowa�, zacz�y je skuba�... W kuchni zawsze by� ruch i gwar. Rej wodzi� Pawe�, kt�ry w�a�ciwie nie nale�a� do babi�ca, nale�a� do m�skiej, dziadkowej s�u�by, ale niewiele maj�c pracy przy dziadku pomaga� babci i najwi�cej gada� w kuchni w�r�d dziewcz�t, przygadywa� sobie ka�d� now�, m�ody i przystojny, bra� je wszystkie po kolei, ale �adnej nie zrobi� dziecka, chodzi� wi�c w glorii podziwu i zaufania. Opowie�ci jego, ucieszne b�d� straszne, nosi�y znamiona realizmu romantycznego i by�y fascynuj�ce, jak dajmy na to o dw�ch takich spod Pru�an, co poszli w diab�y - niby to wyjechali do Ameryki, a naprawd� oni, ci dwaj chytrzy bracia, zamieszkali w loszku na cmentarzu tu� przy brzeskim trakcie i stamt�d noc� wypadali w ko�lich sk�rach, z rogami, w �elaznych r�kawicach z no�owymi pazurami na trzy cale, kt�rymi mordowali podr�nych; oczy im si� jarzy�y zielonym ogniem, do tego� jeszcze jeden z braci huka�, a mia� taki bas, �e jak hukn��, to nieraz koniom popr�gi p�ka�y i ju� ka�dy kupiec mdla�. Nabrali z�ota i wszelkiego maj�tku a� po pawlacz loszku, wtenczas jeden z braci kupi� sobie m�yn ko�o Browska, a drugi, co wszystko przeputa�, tak �e zosta� mu ino bas, wkr�ci� si� na diakona do pere�uckiej cerkwii i tamuj tera huczy "hospody pomi�uj..." Wiele chwil zas�uchania da� mi Pawe�, wy�wiadczy� te� niejedn� drobn� przys�ug� i raz dotkliwie mnie skrzywdzi� zarzynaj�c na moich oczach r�owego prosiaczka, w spos�b popisowy i na weso�o, jak gdyby zamiast rze�nickiego no�a mia� smyczek i wodzi� nim do taktu rzewnej piosenki - brzydzi�em si� i unika�em potem Paw�a, mdli�o mnie na wspomnienie tych konwulsji i charkotania i wiele lat musia�o min��, nim mog�em je�� prosiaka... Zgo�a inny rodzaj narracji prezentowa�a Paraska, niania u nas w rodzinie od niepami�tnych lat i pierwsza kuma bo�ogrobskiej baby Genowefy. �akomczuch nie z tej ziemi. Wy�ywa�a si� w m�kach starc�w bo�ych po pustelniach. Twarzyczka jej, suszona ul�ga�ka, kra�nia�a z lekka i zm�tnia�e oczka nabiera�y niemal�e lubie�nego blasku, przy �ywotach �wi�tych, kt�rych sens i rol� przy Panu widzia�a na obraz i podobie�stwo w�asnej s�u�by u swych pa�stwa, a ju� posty czterdziestoczterodniowe bez krope�ki wody i inne g�odne kawa�ki z pasjona��w toby �y�kami jad�a. Opowie�ci jej jak wszystkie twory dogmatycznego idealizmu tchn�y b�ogo�ci� i nud�, zmusza�y jednak do przelotnych i trudnych refleksji na temat duszy, co to jest w�a�ciwie, para czy �wiate�ko? o tamtym �wiecie, jak on wygl�da naprawd�? i czy mo�na zosta� �wi�tym na jaki� czas tylko, �eby nie straci� raju w niebie ani �ycia m�skiego na ziemi? Wszyscy oni, Pawe�, Paraska i dziewczyny, byli traktowani przez babci� jak du�e dzieci. Serio rozmawia�a ona z Boles�awem i �ydem Torboczk� i im wolno by�o przy niej siedzie�. Boles�aw zjawia� si� w kuchni rzadko, nale�a� do m�skiej obsady, z jego relacji babcia dowiadywa�a si� o bie��cych sprawach dziadka, bo dziadek milcza� i co si� dzieje u jegr�w, w tych starych le�nych rodach Ba�abo�c�w, Sawickich, Kiczkaj���w, Hry�czuk�w, jako �e blacha i zagroda stra�nika �owieckiego przechodzi�a z ojca na syna, dop�yw �wie�ych kadr wyst�powa� sporadycznie, zazwyczaj w�wczas gdy objawi� si� jaki� fenomenalny i nieuchwytny k�usownik, to si� bra�o go na jegra. Je�li w�r�d nich lub na wy�szym szczeblu, w �rodowisku oberjegr�w, zdarza�y si� spory, zatargi lub rozgrywki o karier�, Boles�aw bezb��dnie ocenia� sytuacj� i ewentualne wyniki z wpraw� rutynowanego kibica, sam nie mia� ambicji i do niczego nie d��y�. Wysoki, postawny, o czarnych sumiastych w�sach i twarzy rze�Bionej zuchwale ostrymi bruzdami, a sm�tnej w ostatecznym wyrazie, trzyma� si� z jak�� staro�wieck� dystynkcj�. Nie zapomina�, �e jest stangretem, ale r�wnie dobrze pami�ta�, �e nie z cham�w si� wywodzi, tylko ze szlachty i w malowanej skrzyni ma po��k�e rycerskie papiery. A rudawy, pejsaty Torboczka, rozwo��cy na swej taratajce towary i wiadomo�ci, by�by pociesznym zjawiskiem, gdyby si� by� nie wynurza� z �ydowskiego �wiata, pe�nego l�ku i kontrowersji. �ydzi to bezecny nar�d, m�wi�a Paraska, Pana Jezusa wydali na m�ki; Pawe� ukazywa� t� sam� bezecno�� w bardziej aktualnych aspektach, �e nie pij�, nie bawi� si�, nie myj�, polowa� ani wojowa� nie potrafi�, z kobietami �yj� ledwo_ledwo i tylko my�l�, jak by oszuka�, tylko interes i sitwes idzie im do g�owy, a wszystko dlatego, �e kutaski maj� obrzezane. Straszne. Ale czemu w takim razie babcia go lubi? Ufa mu, zaopatruje si� we wszystko u niego na s�owo, p�ac�c got�wk� raz do roku po Bo�ym Narodzeniu, kiedy Torboczka wyjmuje sw�j postrz�piony, zwini�ty w rulonik zeszyt. Torboczka siada przy niej, uprzednio podwin�wszy delikatnie cha�at na znak, �e w pe�ni docenia ten zaszczyt, bawi j� swymi opowiadaniami, a wie wszystko, co si� dzieje od Pru�an do Bielska, i po ka�dej opowie�ci przebieraj�c palcami w zmierzwionej br�dce umie wyiska� odpowiedni� sentencj�, jest bystry i niezmordowany, moknie, marznie w koszu taratajki, chodzi w starej kapocie, a dzieci - to babcia podnosi�a z uznaniem, wskazuj�cym palcem do g�ry - dzieci kszta�ci w gimnazjum. Po�rodku takiej oto kuchni z epoki w�dlin domowych, prz�li i ro�na, w g��bokim fotelu kr�lowa�a matka rodu, nasza na wp� sparali�owana babcia. Sp�dnica jej sp�ywaj�ca kloszowo na pod�og� rusza�a si� od kot�w, kt�re tam chodzi�y i mrucza�y, a d�o� na kolanie unosi�a si� i opada�a nieustannie w rytmie pulsu, mia�o si� wra�enie, i� unosi si� podrzucana czym� i opada bezw�adnie jak zamszowa klapka. Mama m�wi�a, �e to z nerw�w, za du�o babcia my�li. Musia�y to by� niespokojne i ci�kie my�li, tak mi si� wtedy zdawa�o i teraz, kiedy pr�buj� j� zrozumie�. Jedena�cie porod�w i poronie�, trzy gospodarstwa i groby kilkorga dzieci mia�a za sob� i w sobie i jeszcze t� m�od� emancypantk� z Welehradu, kt�ra wierzy�a, �e chcie� to m�c, b�dzie mia�a �ycie wartkie i �adne w�r�d ciekawych ludzi i spraw, a nieg�upia to by�a dziewczyna, wcale nie, dobrze sobie poczyna�a w ruchu m�odoczeskim, s�uchano jej ch�tnie na zebraniach i jeszcze ch�tniej czytano, co pisa�a, masz talent, Franti~sko, i umiesz sobie radzi�, m�wi�a Karolcia, s�awna p�niej Karolina, przepowiada�a pi�kn� przysz�o��. Ale posz�a za mi�o�ci� w lasy, zapada�a w lasy morawskie, spalskie, bia�owieskie, coraz bardziej matka i �ona, wzorowa, wzorowa, coraz mniej sama swoja na w�asne pragnienia, opad�a w ko�cu po�r�d zwierzynieckich nocy i dni. Dzie� jeszcze mo�na jako tako przep�dzi�, ale noce... Noce w puszczy s� wszystkie niedobre, i te zimowe, dm�ce �nie�n� zamieci�, i jesienne, gdy rozognione jelenie rycz� doko�a, i te letnie w ksi�ycowej, widmowej po�wiacie, wszystkie noce s� straszne dla starej kobiety, kt�r� dr�czy niemoc i samotno��. Jest sama jedna w pustych do ko�ca ciemno�ciach, nie ma nikogo, jak gdyby nigdy nikogo nie mia�a i wszyscy, kt�rymi wype�nia�a �ycie, byli snem, dwie c�rki, trzech syn�w, czternastu wnuk�w i m��, pi�kny J�zef, �pi�cy u siebie zdrowym, twardym snem, t�gi staruch, siedemdziesi�t lat, a wci�� m�czyzna, kobiety maj� jeszcze z niego pociech�... Ano tak, chcie� to m�c, moja ty Franti~sko, bodaj by ci� nigdy nie by�o, nie pyta�aby� si� natr�tnie w j�Zyku m�odo�ci - ~rekni, babi~cko, jak se to jmenuje? Nevi~s? Babcia nie wie. Chwytaj�c si� por�czy ��ka i krzese� sunie do apteczki w rogu i dr��c� r�k� leje do szklaneczki dereni�wk� na dobranoc temu wszystkiemu, by nie my�le�, nie s�ysze� szeptu Franti~ski, jak si� nazywa takie �ycie - bublina, neco pekne~eho jen na pohled, babi~cko, plan~a ~re~c, marn~a nad~eje... W takim dramacie widz� j� teraz, gdy dawno spoczywa na cmentarzu wysoko nad Wo�g� i miastem, w kt�rym urodzi� si� Lenin. Nie s�dz�, by si� mog�a tym wzruszy�, zwa�ywszy natomiast, ile w swej w�dr�wce zazna�a obcego i dziwnego, mo�na by powiedzie�, i� taki gr�b pasuje do jej �ycia, jest poniek�d w jej stylu. Ale w czasach, przy kt�rych jeste�my, babcia z trudem wprawdzie, jednak�e rz�dzi�a jeszcze domem, na noc do poduszki popija�a, dziadek �y� swoimi sprawami; gdy wraca�, w domu robi�o si� ciszej i nieco trwo�niej. Mama po zgonie ojca wci�� nie mog�a przyj�� do siebie i chocia� czyni�a wszystko, co do niej nale�a�o, zajmowa�a si� nami i pomaga�a babci w gospodarstwie, by�a przy tym wszystkim jakby nieobecna, a ja wymyka�em si� na �ubra i dalej, niestety, w coraz gorsze regiony. Wagner, by�y obejegier, znakomity my�liwy, oprowadzaj�c wycieczki opowiada� nieraz o dziadku i - jak mi doniesiono - wspomina� czasem o mnie, �e stary Neverly mia� niemo�liwego wnuka, kt�ry zerwa� kabel telefoniczny od s�upa do s�upa, strzela� z rewolweru do bony, spu�ci� wod� ze stawu, uprowadzi� byd�o dr�nika i tym podobne niepoczytalne wybryki, a� si� wierzy� nie chce, �e si� uchowa� i nawet ksi��ki pisze. Drogi panie Wagner, tak chcia�bym sprostowa�, prawda, robi�em to wszystko, nieprawd� natomiast jest, jakoby to by�a zabawa. Ja si� nigdy niczym nie bawi�em, na tym polega moja wina i poniek�d nieszcz�cie. Uci��em kabel, owszem, ale to nie by� niepoczytalny wybryk, przeciwnie, jak najbardziej poczytalny, bo je�li si� chce mie� nie zabawk�, lecz prawdziwy �uk, i je�li kto� m�dry, dajmy na to, stangret Boles�aw, zdradzi� tajemnic� �uku wiek�w �rednich i ju� si� go zrobi�o wed�ug najlepszej receptury z dobrze wyparzonej buczyny, to trzeba mie� r�wnie prawdziwe groty i strza�y, a gdzie lepszy surowiec ni� carski kabel telefoniczny, dwukrotnie grubszy kabel i bez por�wnania twardszy od dzisiejszych przewod�w, na kt�rych bujaj� si� jask�ki. Poza tym zwa�my sprawiedliwie okoliczno�ci �agodz�ce: po pierwsze, czasy, kiedy to si� dzia�o, cholernie nudne, nieruchawe czasy, szczeg�lnie dla m�odzie�y, po drugie, miejsce, gdzie si� to dzia�o, dw�r po�rodku puszczy czy te� puszcza�skie, zamkni�te na g�ucho obej�cie, do kt�rego �wiat dociera� jednym tylko drutem i cho�by� nie wiem jak kr�ci� korbk�, odezwie si� Bia�owie�a, i znowu� Bia�owie�a, i zawsze tylko Bia�owie�a, taka ��czno�� sama si� prosi, zerwij mnie, ciachnij c��eczkami, nie wiadomo kiedy to si� wyda, nie wiadomo kiedy b�dzie lanie... A co do stawu, to znowu� nie zabawa, ale ci�ka do si�dmego potu praca, ca�y tydzie� kopali�my z Bolkiem r�w odp�ywowy, by spu�ci� staw i podnie�� z dna owe z�ote karpie, kt�re babcia kiedy� zapu�ci�a, a kt�rych nikt potem nie widzia�... Byd�o stra�nika, dok�adnie m�wi�c: dwie krowy, dwie �winki, pi�� g�si, �rebak i kot, zgoda, ale gdyby pan, panie Wagner, s�ysza� wycie obdzieranego psa i odg�osy kija, kt�rym go t�uk� ten stra�nik, a� zat�uk� na �mier�, bo potrzebowa� psiej sk�ry, toby pan tak samo powiedzia� sobie: nie, taki dra� nie mo�e mie� �adnego stworzenia! I nie zazna�by pan spokoju, p�ki nie uprowadzi�by wszystkiej jego �ywiny z obej�cia daleko, na ��ki �r�dle�nej wioski Budy, �eby dobrzy ludzie mi�dzy sob� rozebrali to stadko. A do bony z rewolweru nie strzela�em, to przesada - my�my t� zo�z� tylko przywi�zali do sosny nastraszywszy rewolwerem i poszli�my, W�odek i ja, do lasu z czternastoma nabojami i to by� najg�o�niejszy nasz dzie�, po kt�rym mama za�ama�a r�ce, nie dam rady z tym ch�opcem, powiedzia�a, nie wychowam go bez m�skiej r�ki... Ile� to razy marzy�em o podobnym spotkaniu: przyje�d�am do Bia�owie�y, wciskam si� w t�umek turyst�w posuwaj�cych si� za Wagnerem po muzeum, s�ucham, potem dopiero na stronie: niech pan daruje, drogi panie, ale to nie by�y dzikie zabawy, ja si� nigdy niczym nie bawi�em, nie umia�em na niby, dotkni�ty by�em pasj� autentyzmu. I oto teraz, gdy przyjecha�em tu z synem, to si� okazuje, �e Wagner nie �yje, ostatni cz�owiek, kt�rego obchodzi�o moje dzieci�stwo, nie �yje, nie ma nikogo, kto by�by ciekaw wiedzie�, ile taki ch�opak zawdzi�cza owej pasji, a ile si� nacierpi z tego powodu, �e wci�� bierze serio to, co inni od dawna traktuj� na niby. Skoro m�wimy o tym, co w dzieci�stwie rzutowa�o p�niej w jakiej� mierze na dalsze lata, warto zatrzyma� si� i przy tarasie, o kt�rym wspomnia�em ju�, �e go lubi�em na r�wni z kuchni�, tylko je�li w kuchni dzia�y si� ciekawe rzeczy w kr�gu domownik�w i codziennych spraw, to ten naro�ny taras na pierwszym pi�trze, os�oni�ty z obu stron dzikim winem jak altana, by� miejscem szczeg�lnych wydarze�. Wydarze� nie bez znaczenia dla mnie chocia�by dlatego, �e tu spotkali si� niegdy� moi rodzice. W niedziele i �wi�ta, je�li dzie� nie wypad� zbyt ch�odny, jada�o si� tu �niadania i kolacje, przyjmowano go�ci. Kiedy dziadek chcia� sprawdzi�, jak bije nowa bro� albo czy nie rozregulowa�a si� luneta, to z tego tarasu strzela� do tarczy ustawionej w oddali przy grubej so�nie. Podczas najja�niejszych odwiedzin, gdy nie wolno nam by�o wychodzi� z domu, zza tego wina na tarasie przygl�dali�my si� koronowanym go�ciom, kt�rzy bez koron tam na ziemi wygl�dali zwyczajnie, a niekt�rzy wprost kukie�kowo, car taki ma�y i niezgrabny, a wielki ksi���, jego stryj, jeszcze bardziej tykowaty, z jeszcze wi�ksz� ko�sk� szcz�k�, istny ko�ciej, ko�ciany dziad. To by�o okropne rozczarowanie, prze�ycie trwa�ej mocy, prys� bajeczny urok majestatu i na zawsze w spojrzeniu na panuj�cych pozosta�o co� z tamtego tarasu. Nast�pca tronu Aleksy, ch�opak troch� m�odszy ode mnie, budzi� lito��, �e daje si� ubiera� z dziewczy�ska w jedwabne szmatki i koronki jak kremowa pianka, a przecie� m�g�by nosi� mundur swego pu�ku, Pi�tego Pu�ku Grenadier�w Kijowskich imienia cesarzewicza Aleksego, na mi�o�� bosk�, ma sw�j pu�k, dow�dcy batalion�w i kompanii melduj� mu si� na rozkazy, a on nigdzie ruszy� si� nie mo�e bez piastuna, ogromnego marynarza, kt�ry chodzi za nim krok w krok. Poj�� nie mog�em tej jego g�upiej bieganiny na ptasim podw�rku, �e on, cesarzewicz, czuje si� szcz�liwy ganiaj�c g�si naszej babci! Gania� niezdarnie, po�lizn�� si� na g�wienku i zdar� sk�r� z go�ego kolana. Ka�dy normalny ch�opak toby tylko roztar� i pobieg� dalej, a jego piastun zaraz chwyci� na r�ce i co tchu poni�s� do babci, babcia nie mog�a zatamowa� krwi, przyby� nadworny lejbmedyk, ale i on nie potrafi�, wi�c czym pr�dzej do Petersburga, do �wi�tego starca, o kt�rym mama powiedzia�a co� do babci z grymasem obrzydzenia, w og�le w rozmowach i gazetach tyle by�o szumu doko�a tego kolanka, ca�e imperium trz�s�o si� i ja ju� nie chcia�em by� carewiczem. A kiedy po paru latach dowiedzia�em si�, �e zosta� zastrzelony w piwnicy na kolanach ojca wraz z ca�� rodzin�, z lejbmedykiem i tym piastunem_marynarzem, to si� wzdrygn��em, za co? za winy rodzic�w? - ale� dosy� nacierpia� si� przez nich w okrutnej pa�acowej niewoli, ze wstr�tn� chorob� na domiar, mo�e tyle tylko u�y� sobie, �e pogania� g�si naszej babci. Kiedy si� ma szesna�cie lat i rewolucj� w duszy jak wieszczy dzwon historii, jak objawienie �wi�te, jak�e trudna i bolesna, i osobista staje si� rozterka, czy mo�na zabi� dziecko z czystego rachunku, je�li wypadnie dodatnio dla rewolucji. Racje polityczne akceptuj� taki mord, nale�a�o go pope�ni� dla zd�awienia kontrrewolucji, dla zwyci�stwa komunizmu, jeste� po prostu nieu�wiadomiony sentymentalny i mi�kki inteligenckim mazgajstwem, tak m�wi� powa�ne racje, a serce wzdryga si� i buntuje, �e to nieludzkie, a przecie� komunistyczne i ludzkie nigdy, za �adn� cen� nie powinny k��ci� si� z sob�. Pierwsze doznanie pisarskie prze�y�em r�wnie� na tym altanowym tarasie. W ksi�ycowy wiecz�r wczesnej jesieni, gdy las tchn�� ju� winnym zapachem tlenia i z g��bi puszczy dochodzi�y wzbieraj�ce porykiwania st�sknionych byk�w, wymkn�� mi si� pierwszy wierszyk i poparzy� dusz�, a� si� rozp�aka�em, a nie by�em rzewnym ch�opcem, nie pami�tam, �ebym kiedykolwiek p�aka� w dzieci�stwie. Od tego czasu zacz��em pisywa�, raz wierszyk, to zn�w jak�� historyjk�, w p�niejszych latach bazgra�em ca�e bruliony, zawsze kryj�c si� z tym moim intymnym zaj�ciem i bez my�li o celu, w�a�ciwie po to, by wywo�a� To. Du�ymi literami T i O szyfrowa�em w mojej mowie ten nienormalny stan jak b�ogi rausz daj�cy dziwny, dobry smutek i lekko�� niby snu, kiedy si� lata wysoko nad ziemi�, a cia�a nie ma, mo�e mnie w og�le nie ma, a mo�e jestem we wszystkim doko�a. A �e podobne od�wi�tne uczucie rzadko nawiedza przy pisaniu, pisanie to cholernie �mudna praca, wymagaj�ca hartu i du�ej ambicji, kt�rej mi brak, tote� niewiele napisa�em i dlatego mi�dzy innymi tak p�no przeszed�em z amatorstwa do warsztatu, do zawodu pisarza. Szkoda, �e tak rzadko miewa�em To, energia zbyt �ywej natury sz�a, niestety, w pomys�y i przedsi�wzi�cia obce kontemplacji, szkoda mamy, przerazi�em j� w ko�cu i wp�dzi�em w drugie ma��e�stwo. Da�a mi m�sk� opiek� w osobie ojczyma, kolegi ojca, oficera tego� pu�ku, kt�ry tymczasem zosta� przeniesiony z Samary do Jab�onny pod Warszaw�. W Jab�onnie sko�czy�o si� dzieci�stwo. Gdy po roku wr�ci�em stamt�d, nie by�em ju� dzieckiem ani normalnym ch�opcem. Zna�em b�l cia�a, cierpienia duszy i sta�em tu, w tym samym miejscu, przed �elaznym �ubrem, nie wiedz�c, co pocz�� z sob�, jak dalej. Nie zawi�d�, poratowa� w nieszcz�ciu. Nasza wycieczka mia�a osobliwy fina�. Kiedy�my tak od wspomnienia do wspomnienia szli �ladami �elaznego �ubra za tym moim rosyjskim dzieci�stwem, z bia�ej le�nicz�wki postawionej na fundamentach naszego domu wyszed� cz�owiek w le�nym mundurze i powiedzia�: "Piro�nikow jestem, ale Polak". Tak si� przedstawi�. S�owa i ton pobrzmiewa�y dziwn�, nieweso�� chyba histori�, a� si� chcia�o z miejsca j� chwyci�, ale mia�em ju� rutyn�, nie trzeba si� spieszy�, przyjdzie pora, sam si� otworzy... To si� sta�o po paru godzinach i kieliszkach, w nocy po kolacji, gdy �ona jego i sarenka posz�y spa�, opowiedzia� nam swe �ycie pisane ci�tym losem z bezb��dn�, okrutn� finezj�, wprost do druku, a�e�my z Jarkiem spojrzeli na siebie przez st�, to warte zachodu i to ma sw� wymow�, ta historia cz�owieka, kt�ry urodzi� si� i chowa� na pograniczu dw�ch narod�w, dw�ch kultur, tak samo jak ja, tylko �e Polska adoptuj�c mnie by�a dla mnie �askawsza... Gdy wr�c� do Warszawy, pomy�la�em, koniecznie musz� mu przes�a� "Le�ne morze", w sam raz dla le�nika. Tymczasem on w chwili po�egnania poda� mi w�a�nie "Le�ne morze" - niech si� pan podpisze, b�d� mia� pami�tk�... Mi�y panie W�odzimierzu, nie zdajesz pan sobie sprawy z tego, co� uczyni�. Kiedy niespodziany czytelnik podaje autorowi jego ksi��k� w miejscu urodzin i w obecno�ci syna po starcie autorskim, to tym gestem w�a�ciwie zamyka kr�g �ycia. Chce si� ju� tylko, po raz pierwszy to uczu�em, chce si� spojrze� na nie bez �alu i osobistych kontrowersji, �ledzi� z ch�odnym zainteresowaniem, by� mo�e prze�ywa� jak ka�d� inn� fikcj�. Ostatnie dni Pompei Wojna wybuch�a za wcze�nie, za wcze�nie o dobrych par� lat, w osiemnastym roku by�aby dla nas na czasie, ale teraz to kl�ska, m�wi� z irytacj� genera� mieszaj�c �y�eczk� herbat�. W rozpalonej miedzi samowara jeszcze bardziej kr�g�o odbija jego szpakowata, strzy�ona na je�a g�owa i twarz jeszcze bardziej krwista, je� na raku, my�l� siedz�c z naszym jamniczkiem na kolanach obok mamy w tym samym miejscu, gdzie przed rokiem podziwia�em j� w �lubnej sukni i pierwszy wypi�em szampana, nim wysz�a do go�ci przesuwaj�cych si� w amfiladzie kremowych pokoi. Od wina i walca dosta�em potem kr��ka, jakiej� s�odkiej zawiejki, sufit pi�knymi stiukami kr��y� nade mn� w �agodnych wirach, gwiezdny blask pr�szy� z kryszta�owych �yrandoli na �cienne lustra w z�ocistych ramach festonowych, w ich g��bi gra�y oszala�e �wietliki. R�owawa mgie�ka zdawa�a si� unosi� nad d�wi�kami orkiestry, opalizowa�a faluj�c nad t�umem weselnym, wy�ania�y si� z niego obce twarze, oczy, u�miechy, obce a dobre, wszyscy si� do mnie u�miechali, bo to by�o wesele mojej mamy, m�j szampa�ski wielki dzie�, rok temu zaledwie, troch� wi�cej ni� rok i ju�... Jesienna plucha szemrze w koronach drzew OGrodu Saskiego tu� za szyb�, z nowego soboru naprzeciwko bij� dzwony na molebien za gwardi�, gwardia odchodzi z Warszawy na front, Onufry Jewsiejewicz tak�e powinien by� w soborze ze wszystkimi genera�ami, ale jest die�urnym gieniera�em, mo�e zosta� u siebie, to nasza wizyta po�egnalna, wyje�d�amy w g��b Rosji, b�dziemy bie�e�cami, Jab�onna opuszczona, nasz pu�k za lasami, za jeziorami, gdzie� tam w Prusach Wschodnich, genera� m�wi, �e to zbrodnia ratowa� Pary� rzucaj�c na Prusy najlepsze pu�ki, wygin� w pierwszym ogniu i przyjdzie po nich rezerwowa zbieranina. M�wi g�osem �ciszonym, znu�onym, tylko �y�eczka podzwaniaj�c o szklank� zdradza irytacj� na przedwczesn� wojn� i na Matyld� Wilhelmown�, kt�ra zosta�a za granic�, niedobrze, to nawet bardzo niedobrze, gdy dy�urny genera� w sztabie okr�Gu nadgranicznego ma za �on� Niemk� i wybuch wojny zastaje j� u krewnych w Niemczech, sk�d nie wiadomo jak si� wydosta� do Warszawy, kt�r�dy - neutralny Luksemburg zmia�d�ony, Belgia zmia�d�ona, armia niemiecka wali na Pary�, mo�e zajmie i Szwajcari�, a my nie mamy �adnego sensownego kontrplanu ani organizacji, ani zaplecza, tylko mod�y, bohaterskie gesty i ba�agan nie z tej ziemi, reforma armii nie uko�czona, przemys� wojenny nie rozbudowany, co tam m�wi�, moja droga, d�ugo b�dziemy wojowa� i ci�ko, niech Pan B�g ma nas w swej opiece, jed�cie sobie lepiej do tej mordwi�skiej Penzy i oszcz�dzajcie ka�d� kopiejk�... Jechali�my, ja, Lena, Olesia z Tani� w beciku i mama w �a�obie po naszym dziadku, kt�ry zmar� w pierwszych dniach wojny, to by�o nie do wiary, taki mocny, nikt by mu nie da� siedemdziesi�ciu trzech lat, taki �ywotny, dopiero co kupowa� sobie u Kozak�w konia z siod�em, nagle rak, operacja w lecznicy warszawskiej i pogrzeb nie na rang� oberjegiermajstra jego cesarskiej mo�ci, jaki� zd�awiony, roztargniony pogrzeb w zam�cie wielkiej wojny, strzelano akurat do czego� w niebie nad Warszaw�, ludzie chowali si� po bramach i pod p��ciennymi daszkami u witryn sklepowych, by nie wypatrzy� ich niemiecki aeroplan, a ojczym przyby� na cmentarz w ostatniej chwili w pe�nym bojowym rynsztunku i wszyscy raz po raz zerkali to na trumn� z dziadkiem, to zn�w na niego, co spieszy� na front nie zd��ywszy wyprawi� �ony i dzieci w bezpieczne miejsce - jechali�my w�a�nie do jego, ojczyma, rodzic�w w Penzie. Poci�gi sz�y niemal�e normalnie, z niezm�con� jeszcze flegm�, dwa razy dzwoni� dzwon na stacji, dwa razy gwizda� starszy konduktor, dopiero w�wczas lokomotywa westchn�wszy ci�ko par� zaczyna�a bra� pod ko�a niezmierzon� rosyjsk� przestrze�. Z �omotem, �piewem, czasem z muzyk�, lecia�y wojskowe transporty, �wcze�nie m�wi�c eszelony, og�usza�y na chwil� i zn�w si� mia�o cisz� i spok�j, i ubog� w kolory r�wnin�, r�wnin� bez ko�ca. Byli�my przewa�nie sami w przedziale, kto zajrza� - tyle baga�y i dzieci, i kobieta w �a�obie! - szuka� sobie miejsca gdzie indziej. Mama z rzadka si� odzywa�a, zamy�lona, wyczerpana prze�yciami i prac� ostatnich dni, kiedy wszystko si� na ni� zwali�o, choroba i �mier� ojca, i zwini�cie domu, pakowanie, przewiezienie mebli i rzeczy z Jab�onny na przechowanie w Warszawie, i ta wojna, kt�r� wypadnie przeby� gdzie� daleko w obcych stronach, wojna d�uga i ci�ka, jak zapowiedzia� Onufry Jewsiejewicz, a wi�c tak chyba b�dzie, ufa�a mu zawsze, s�ucha�a jego rad, nie dlatego, �e genera�, ale �e uczciwy i m�dry, i taki bliski, �e prawie rodzina. Dla mnie odwrotnie - wiarygodno�� ponurej prognozy przemawia�a rang� generalsk�, tak przecie� my�la�, tak wr�y� sam die�urnyj gieniera� (nie wiedzia�em i do dzi� nie wiem, co to w�a�ciwie znaczy, jaka to funkcja w sztabie), s�owem, oboje�my z mam�, ska�eni jego zw�tpieniem, nie mogli si� podda� upojnej euforii pierwszych dni wojny. Z okna poci�gu jad�c do Penzy widzia�em tr�jkolorowe flagi i srebrne or�y bizantyjskie na mijanych dworcach, �egnano odje�d�aj�ce bataliony i pu�ki, �piewano Kol s�awien, lecia�y w g�r� czapki - hurra, niech �yje! - zaciska�y si� wzniesione pi�ci - nie damy! - orkiestry gra�y marszowe tamtadram, dobrze, my�la�em sobie, dobrze, ale wy tego nie wiecie, jaka to b�dzie wojna, ba�agan nie z tej ziemi, armia nie gotowa, fabryki nie pobudowane i nasz s�awny, nasz stary pu�k, najstarszy pu�k w armii, bo z XV wieku, idzie na pewn� �mier� dla tych Francuz�w, co nie potrafi� obroni� swej stolicy, a jak on zginie, to sk�d we�miecie drugi taki - z�yma�em si� w duchu i nieufnym okiem patrzy�em na te t�umy pijane patriotycznym uniesieniem i �piesznie dopijan� monopolow�, sz�a przecie� niebywa�a prohibicja, Rosja stawa�a do boju na �mier� i �ycie, sposobi�a si� z modlitw�, ascetycznie, i car, k�ad�c r�k� na gorzelnie, na kabaki, �lubowa�: nie zgrzeszymy wi�cej piciem, nie b�dziemy pili a� do zwyci�stwa, tak nam dopom� B�g... A co mnie to wszystko obchodzi, m�wi�em sobie, ja na wojn� nie p�jd�. Odwraca�em si� od okna do Leny i Olesi, przytulonych, rozszeptanych jak najbli�sze kole�anki, chocia� Lena mia�a osiem lat, a Olesia siedemna�cie, dopiero co do nas przyj�ta. Mama prosi�a wuja Stefana o jak�� czyst�, porz�dn� dziewczyn� do tani i wuj jad�c na pogrzeb dziadka przywi�z� z Hajn�wki t� czy�ciutk�, malutk� niani� z kasztanowym warkoczem do pi�t, z rozmytym na smag�ych policzkach pomara�czowokarminowym jak na koksach rumie�cem. Uko�czy�a szk�k� parafialn�, lubi�a czyta�, ciekawa wszystkiego, co w ksi��kach i na �wiecie, w lot chwyta�a nowe s�owo, now� robot�, nie znane dot�d zwyczaje i poj�cia. Z bia�owieskiej wsi, jak� by�a pod�wczas Hajn�wka, wynios�a mn�stwo piosenek, porzekade�, historii, jej �piewny g�osik jasnej barwy dzia�a� na mam� koj�co - m�w, Olesiu, m�w sobie, to mi nie przeszkadza - przymkn�wszy powieki s�ucha�a z leciutkim u�miechem, zdawa�o si�, �e s�ucha i Tania w beciku, chocia� co mo�e zrozumie� taki smoczek w trzecim miesi�cu. Wszyscy�my od razu polubili Olesi�, wesz�a do rodziny niby cz�� sk�adowa k�ka, kt�rej w�a�nie brakowa�o, ros�a z nami, by�a u nas do ko�ca dni dziewcz�cych i odesz�a zostawiaj�c po sobie bajk�, kt�r� potem Lena opowiada�a Tani: w gniazdku nad nami wyklu�a si� okn�wka, czarno_bia�a, prze�liczna jask�eczka i tak dalej. To si� sta�o p�niej, w osiemnastym roku, a w�wczas, w sierpniu czternastego, kiedy�my dopiero zaczynali nasz� w�dr�wk�, ilekro� mia�em do�� tej niewczesnej wojny, odwraca�em si� od okna do Leny i Olesi i czas nam lekko lecia� na pogaduszkach, zgadywankach, na opowie�ciach, gdzie�my si� nawzajem cz�stowali bez wyboru, czym si� da�o, dziwnym i strasznym, czym� �miesznym, czym� z �ycia, wydarzeniem czy przygod�... A do Penzy, gdzie�my si� wy�adowali wczesnym rankiem, wojna jeszcze nie dotar�a. Na pustawym dworcu zalatywa�o sk�dsi� smacznie �wie�ym wypiekiem, ogarnia�a przytulno�� rzeczy sta�ych i nie�piesznego rytmu, nawet parowozy zdawa�y si� posapywa� w s�odkiej drzemocie, doprawdy nikt by si� tu nie domy�li� czasu wojny, gdyby nie wielki plakat w poczekalni - mocarny Kozak skacz�c wysoko nad zgliszczami nadziewa� dobrodusznie na lanc� Niemca wielko�ci kr�lika, w pikielhaubie, z w�sami jak czarne, stercz�ce do g�ry k�towniki, Niemczyk wierzga� w powietrzu n�kami i z ust jego bucha� dymnymi k�eczkami napis, po sylabie w ka�dym k�eczku: jam kajzer Wilhelm, kat Belgii i Kalisza! Nikt nas nie wita�, stali�my zbit� gromadk� przed kopcem baga�y patrz�c na obce, tak inne miasto, i to poczucie obco�ci pozosta�o, bo i po paru latach nie mogli�my si� przyzwyczai� do Penzy, tymczasem Symbirsk da� si� polubi� i zostawi� wi�cej dobrych wra�e�, cho�