2265
Szczegóły |
Tytuł |
2265 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2265 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2265 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2265 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Igor Newerly
Zosta�o z uczty bog�w
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Polskiego Zwi�zku NIewidomych
Warszawa 1995
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w drukarni Pzn,
Warszawa, ul. KOnwiktorska 9
pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk
z wydawnictwa "Czytelnik",
Warszawa 1989 r.
Pisa� R. Du�
Korekty dokonali
St. Makowski
i K. Markiewicz
Szcz�liwy, kto ogl�da� �wiat@
w chwilach przemiany i
prze�omu:@ bogowie go do swego
domu@ wezwali, by do uczty z
nimi siad�@
(Fiodor Tiutczew,
przek�ad Juliana Tuwima)
�ladami �elaznego �ubra
Pojechali�my z Jarkiem na ten
cmentarz. Kamienna p�yta by�a
oczyszczona i wok� ros�y
kwiatki, dba� o to czerstwy
jeszcze Makar Kozak z pobliskiej
ulicy Tropinka (by�a tu kiedy�
zamiast ulicy �cie�yna przez
zachwaszczone ugory). Zacz��em
m�wi� z my�l�: niech�e Jarek wie
co nieco o swym dziadku. W miar�
jak rozpami�tywa�em, wszystko
zdawa�o si� uchodzi� w t�um
skamielin dooko�a, pomi�dzy
znaki z czas�w carskich na
pomnikach, i tchn�o niezm�con�
dziwno�ci� jak gr�b rosyjskiego
oficera, nad kt�rym stoj� oto
syn i wnuk, pisarze polscy.
Potem dziesi�� kilometr�w
szos� asfaltow� - za moich
czas�w by�a z t�ucznia, czyli
makadam - dziesi�� kilometr�w
przez puszcz�, po kt�rej tylko
nazwa zosta�a, Puszcza
Bia�owieska. Ano, by�a tu
puszcza, p�tora tysi�ca
kilometr�w kwadratowych kniei
kr�lewskiej, bory niebywa�e, nie
tkni�te siekier�, tylko monarcha
m�g� sobie pozwoli� na tak�
per�� swej korony, na luksus
utrzymania ostatniej w Europie
najprawdziwszej pierwotnej
puszczy, gdzie sta�y jeszcze
�wi�te d�by poga�skie, a cisza
by�a g��binowa, denna cisza, i
zielonkawosiny jak rozpylony
grynszpan p�mrok, i zapach
pr�chnicy zetla�ej na wieki
przed milenium, gdzie ro�liny,
drzewa, zwierz�ta �y�y jak
chcia�y i �ubry chodzi�y
swobodnie stadami prosto z
prehistorii. Taka by�a puszcza
mego dzieci�stwa. Znik�a z
ostatni� dynasti�. Niemcy za
kajzera zacz�li, Poleszucy z
okolicznych wiosek podchwycili i
w te p�dy tak�e do lasu z
siekierami, po nich nadle�nictwa
pa�stwowe i obce koncesje z
pi�ami mechanicznymi, z
tartakami, z Hajn�wk� ca��, w
ko�cu Niemcy za Hitlera, i
ch�opi, i partyzanci, wszyscy
ci�li las, t�ukli zwierzyn�, a�
granic� przeci�to t� per�� na
dwoje, tu Bia�owie�a sowiecka, a
tu Bia�owie�a polska - tak�
sztuk� puszcz� t�uk� na makadam,
psiakrew, na makadam...
Szukali�my �lad�w dawnego
czasu po drodze i potem na
miejscu, w Zwierzy�cu. Nie by�o.
Znaku po dziadkowym Zwierzy�cu
nie zosta�o. By� park - ro�nie
las, by� pa�acyk - stoi nowa,
nawet zgrabna le�nicz�wka. Nikt
nie wyjrza�. Sarenka przygl�da�a
si� nam zza w�g�a, przechyliwszy
z lekka g��wk� jak wszystkie
sarenki, kt�re mia�em, a co roku
przynoszono nam jakie�
znalezione w lesie sarni�tko.
Karmili�my je smoczkiem, Helenka
i ja, k��cili�my si�,
rywalizowali�my z sob� o wzgl�dy
naszej pieszczoszki. Dzie�
zaczyna� si�, gdy na korytarzu
rozlega�y si� drobno kl�skaj�ce
kroki, nas�uchiwali�my, czy
raciczki jej nie zgrzytn� w
po�lizgu na parkiecie, bo wtedy
z pewno�ci� b�dziemy mieli dzie�
feralny. Wreszcie wchodzi�a,
Bo�e mi�y, wchodzi�a mi�dzy
nasze ��ka i przechyliwszy
�epek zerka�a w prawo i w lewo,
to by�a wielka chwila,
wstrzymywali�my dech pod
ko�derkami: u kogo b�dzie dzi�
szuka�a ciep�ej buteleczki
mleka? Pod czyj� poduszk�
wetknie sw�j czarny, wilgotny,
rozkoszny pyszczek?
Sarenka ros�a z nami, mia�a
p�niej ma�e i sz�a z nimi w swe
w�asne le�ne �ycie, czasem
okazywa�a si� kozio�kiem, jak
Frycek, kt�ry wyr�s� na
kapitalnego rogacza o
wspania�ych krzy�owych
parostkach, ale tak si�
rozbryka�, �e ka�dego b�d�,
pokaleczy� nawet bo�ogrobsk�
bab� Genowef�, co to chodzi�a
niby to do grobu Zbawiciela i
wraca�a z woreczkiem ziemi
�wi�tej, kt�r� nast�pnie przez
ca�� zim� sprzedawa�a w Budach
na szczypty, ot� t� bab�, ledwo
do nas przysz�a, Frycek wyr�n��
z ty�u w krzy� i dziadek kaza�
go przep�dzi� za bram�. Wtedy
w�a�nie wydarzy�a si� ta
historia z �ubrami.
Przyjechali Anglicy, jedna
jedyna wycieczka, jak� pami�tam.
Nie znano tu przecie� �adnej
turystyki. Puszcza Bia�owieska,
prywatny maj�tek cara, to by�y
obszary ca�kowicie zamkni�te,
dost�pne wy��cznie dla
panuj�cego i jego go�ci. Musieli
to by� nie byle jacy Anglicy,
skoro uzyskali zgod� dworu na
zwiedzanie puszczy. Dziadek da�
im dwa powozy i jegra. Nie
szukali d�ugo, bo ju� kilometr
od Zwierzy�ca trafili na stado
�ubr�w z Fryckiem, a trzeba
wiedzie�, �e po wygnaniu z raju
przysta� do �ubr�w i chodzi� z
nimi w charakterze czujki. �ubry
na ten niezwyk�y dla nich widok
tylu ludzi ustawi�y si� w sw�j
szyk obronny, byki dooko�a,
krowy z cielakami w �rodku, i
tak si� przypatrywa�y spode �ba
pstrej i rozgadanej gromadce, a
Frycek, kt�ry nieraz ludzi
przewraca�, doskoczy� bli�ej i
jeden Anglik zacz�� si� z nim
mocowa�. Jegier pr�bowa� mu na
migi wyperswadowa�, �eby da�
spok�j, bo to wyj�tkowo z�o�liwy
cap, ale tamten machn�� r�k�, co
mu tam jaki� sarniak, on w
Afryce polowa� na lwy, na
nosoro�ce... Przygi�� kark
Frycka do ziemi, a� Frycek
zabecza�, i wtenczas �ubry
ruszy�y. Mo�e by tylko post�pi�y
par� krok�w, gdyby nie pop�och,
nie paniczna ucieczka do
powoz�w, w�wczas �ubry ruszy�y
�wawiej, panie w krzyk i jeszcze
si� zas�aniaj� letnimi, od
s�o�ca, parasolkami z czerwonego
jedwabiu, wi�c byki w cwa� i
zacz�a si� gonitwa. P�dz�,
ziemia dudni, z daleka wida� ju�
palisad� Zwierzy�ca, i ju� bram�
wida�, ale co to? - brama
zamkni�ta! Stangret Boles�aw
czapk� zdj�� i prze�egna� si�,
tak mi tyle razy opowiada�,
prze�egna�em si�, paniczu, bo
to, widz�, koniec, przede mn�
p�ot, a z ty�u �ubry, roznios�
nas na rogach i kopytach...
Szcz�ciem Dmytruk, g�upawy
Dmytruk, kt�rego babcia trzyma�a
przez lito�� we dworze, sta�
akurat przy bramie, rozwar�
wierzeje i zatrzasn��, mia�
rozum zatrzasn�� za powozami.
Tylko dzi�ki niemu sko�czy�o si�
na strachu, wszyscy zeszli
szcz�liwie z powoz�w na
roztrz�sionych nogach, ale jedn�
lady trzeba by�o wynosi�, bo
zemdla�a.
A w og�le, je�li chodzi o
�ubry, kt�rych w�wczas by�o
du�o, podobno oko�o 800 sztuk,
to byli�my z nimi w dobrej
komitywie i spotkawszy w lesie
przygl�dali�my si� zza drzew,
jak si� pas� lub w�druj�. Nie
bali�my si� �ubr�w w stadzie,
uciekali�my dopiero na widok
samotnego byka, taki bowiem, co
nie ma �ony ani dzieci, kt�rego
�adne stado nie przyjmuje, taki
wyrzutek chodzi z�y, m�wiono,
uciekajcie, dzieci, bo si� rzuci
i na rogi we�mie. W krajobrazie
mego dzieci�stwa �ubry by�y
czym� tak codziennym i
fascynuj�cym jak neony, jak
�ycie ulicy dla ch�opca
wielkiego miasta. Obecno�ci� ich
oddycha� Zwierzyniec, pa�ac i
chaty, m�wiono o nich,
przejmowano si� nimi, gniewano,
gdy dajmy na to Jednorogi
wychodzi� na szos� w dzie�
targowy i sta� sobie godzinami
zatrzymuj�c wszystkie wozy do
Bia�owie�y albo gdy Lucyper
rozwydrzy� si� nie do
wytrzymania zabijaj�c trzeciego
z kolei cz�owieka, istny
ludob�jca, s�usznie go starszy
pan, to znaczy dziadek,
zastrzeli�. �ubry budzi�y
strach, podziw, zaciekawienie,
czasem wsp�czucie, niepodobna
przecie� nie litowa� si� nad
wiekowym bykiem, jak d�ugo i
ci�ko umiera, przewraca si� z
boku na bok pod d�bem i co
westchnie, to si� puszcza
odezwie bli�niaczym, g�uchym
poj�kiem. Albo taka niep�odna
�ubrzyca, co nie mog�c si�
doczeka� w�asnego male�stwa
uprowadza, biedna, ja��weczk� z
babcinego stada. Mieszka�y obok
nas w tej samej puszczy, ich
sprawy i prze�ycia nie by�y bez
znaczenia dla nas, mieszka�c�w
Zwierzy�ca, pami�tam, jak d�ugo
i uporczywie wszyscy si�
zastanawiali, zgadywali,
dlaczego �ubry poci�gn�y raptem
pod Browsk. Co w tym jest
takiego i ku czemu? Pami�tam dni
walki z zaraz�, a w rok p�niej
nastr�j przygn�bienia w ca�ym
osiedlu, gdy zdycha�y �ubry
kaukaskie... Dziadek w celach
do�wiadczalnych, trzeba
wiedzie�, zapocz�tkowa� wymian�
�ubr�w nizinnych i g�rskich, z
Kaukazu przesiedla� do
Bia�owie�y i odwrotnie, z�owione
u nas wysy�a� na Kaukaz.
Raz wzi�� mnie na takie �owy.
Zajechali�my bryczk� pod sam
p�ot, pod tak� ja�niutk�,
pachn�c� �wie�o ociosanym
drewnem �cian� z grubych desek,
d�ugo�ci mo�e stu krok�w, a
wysok� na dwa metry. Wdrapali�my
si� do�� �wawo jak na nasz wiek
(ja mia�em osiem lat, a dziadek
siedemdziesi�t) i wyjrzawszy z
g�ry zobaczyli�my drug� tak�
sam� �cian� p�otu naprzeciwko,
obie tworzy�y zw�aj�cy si�
stopniowo korytarz, wylot
zamyka�a wielka masywna
skrzynia_klatka na k�kach,
suwane jej drzwi by�y
podniesione, tak �e nie widzia�o
si� za nimi jegra, co sta� na
wierzchu klatki i trzyma� przed
sob� drzwi jak tarcz�, jak n�
gilotyny. A z drugiej strony
p�otu, na kt�rym stali�my
wszyscy - dziadek, ja, ch�opi i
jegrzy - na niewielkiej
�r�dle�nej polance, znajdowa�y
si� od wczoraj zwabione tu i
zamkni�te w ogrodzeniu �ubry,
ma�e stadko, siedem, mo�e
dziesi�� sztuk. Ju� si�
zorientowa�y, �e s� zamkni�te,
widzia�y g�owy ludzi czyhaj�cych
na nich zza p�otu, strwo�one
wi�c i czujne zbi�y si� do kupy
i sta�y nieruchomo gotowe do
ataku. S�o�ce stamt�d o�lepia�o,
dziadek przes�oni� d�oni� oczy
lustruj�c ca�e stadko. Wszyscy
patrzyli na niego, zdawa�o si�,
�e i �ubry widz� tylko jego,
tego oto najstarszego w siwej
kurtce z zielonym szamerunkiem,
i to nasuwa�o pewne skojarzenia,
nie bez uczucia dumy: Burmus
�y�, ile tylko mo�e �ubr, dawano
mu, kiedy zdech�, 35 lat,
dziadek ma dwa razy tyle, taki
stary, ale jary, rumianolicy, z
bia�� brod� jak �wi�ty Miko�aj,
nawet �adniejszy, taki dumny, z
orlim nosem i ostrym strzeleckim
spojrzeniem, z pewno�ci�
�adniejszy od �wi�tego, tylko
bez tej s�odkiej, wigilijnej
dobroci, gdzie tam, s�odyczy nie
ma w sobie �adnej, ale m�dry,
ale najwa�niejszy, daj Bo�e
ka�demu takiego dziadka...
Skin�� wreszcie d�oni� na
pi�knego byka stoj�cego nieco na
uboczu. Z p�otu zeskoczy� m�ody
jegier i ci�gn�c za sob� sznur z
fladrami przemkn�� mi�dzy bykiem
a stadem, �ubry �achn�y si� i
cofn�y. Byk zosta� odci�ty od
stada, ale nie poszed� naprz�d w
stron� korytarza. Pr�bowano go
ruszy� tak i owak - nie chcia�.
Upar� si� i basta. W�wczas nie
wiadomo sk�d i jak zjawi� si� na
polanie Kiczkaj��o i poszed� na
byka. - Pozor! - krzykn��
dziadek, to znaczy, �e si�
zirytowa� lub rozsierdzi�,
wymyka�y mu si� wtedy s�owa
czeskie - ale mi nie bzikuj! -
Ceni� i lubi� Kiczkaj���, mia�
go za najlepszego jegra - ja go
kocha�em. Kocha�em w nim
dobrotliw�, poga�sk� fantazj�, w
kt�rej �y�y sobie bezgrzesznie
niefrasobliwe ba�niowe istoty
nie z tego �wiata, a drzewa,
ptaki i zwierz�ta znakomicie
porozumiewa�y si� mi�dzy sob� i
z nim samym, Kiczkaj���, bo si�
na tym zna� jak nikt inny, mo�e
nawet lepiej ni� dziadek zna�
si� na wszystkim, co le�ne, i
m�wi� ze mn� powa�nie, czasami w
spos�b niemal�e poufny, jakbym
by� na r�wni z nim doros�y i
m�dry. Wi�c ten Kiczkaj��o, jak
go ukaza�em p�niej w pewnej
powie�ci dla m�odzie�y -
ko�cisty, wielki ch�op du�ej
si�y i jeszcze wi�kszej
zwinno�ci - nie zwa�aj�c na
ostrzegawczy okrzyk dziadka
stan�� przed upartym bykiem z
kijkiem w r�ku. Powi�d� nim jak
toreador szpad� i trzasn�� o
cholew�. Byk szurn�� do niego,
Kiczkaj��o uskoczy� w stron�
korytarza i za drzewo, byk
doko�a, Kiczkaj��o jeszcze
dalej, za drugie drzewo, potem
wychyliwszy si� zza niego trzask
przebiegaj�cego byka kijkiem po
rogach, ten zary� ze zdumienia
kopytami w ziemi�, wodzi �bem, a
Kiczkaj��o zn�w przed nim, zn�w
strzela o cholew� i cofa si� w
g��b korytarza, coraz bli�ej
klatki, gdzie drzwi otwarte,
gdzie okienko prze�wituje niby
wyj�cie - �ubr tam si� rzuca,
Kiczkaj��o skacze na p�ot wprost
na wyci�gni�te r�ce widz�w,
klatka si� trz�sie, to �ubr
uderza rogami o tyln� jej
�cian�, i zn�w trach, to jegier
spuszcza drzwi. Cisza.
Oszo�omiony ciemnym pud�em �ubr
nie rusza si�. Przez okienko,
gdy zagl�dam tam po paru
minutach, widz� nabieg�e krwi�
oczy zwierza, czuj� gor�cy jego
oddech i ostry, b�otno_potny
od�r. - Ale nic mu nie zrobisz -
b�agam dziadka - nic mu nie
zrobisz? Wypu�cisz? - Uspok�j
si�, jedzie przecie� na orzechy
kaukaskie, na pomara�cze... - Po
deskach pochylni wrolowano
klatk� na platform�, konie
bocz�c si� i chrapi�c szarpn�y
i wi�ta_wio! Pod s�o�cem
po�udnia troch� zrudzia�,
schud�, ale si� utrzyma� w
lasach subtropikalnych,
potomstwo jego i innych �ubr�w
bia�owieskich po dzi� dzie� �azi
sobie w najlepsze po g�rach
Gruzji i Dagestanu. A kaukaskie
�ubry wszystkie co do jednego w
Puszczy Bia�owieskiej
wyzdycha�y. Podobno zdech�y
prawid�owo, takie jest pono�
prawo przyrody, m�wi� wuj
Stefan, mamy tu najlepszy dow�d
na to, �e z dolin w g�ry mo�na
przesiedla�, co si� tylko chce,
i zwierzyn�, i cz�owieka, a z
g�r w dolin� nie, jak to wiadomo
chocia�by z pie�ni "G�ralu, czy
ci nie �al?" No, w�a�nie, wnet z
t�sknoty ginie.
Kiedy to si� dzia�o? A chyba
rok po �mierci ojca i To�stoja,
w dziesi�tym roku obaj zmarli,
dwie �a�oby by�y w domu, tak
wi�c te �owy, w�a�ciwie od�owy,
ostatnie od�awianie ostatnich
dzikich �ubr�w odbywa�o si� w
jedenastym, w 1911 roku... Z
tamtego czasu, jak spojrze�
doko�a, nic nie zosta�o, ani
budynk�w, ani p�otu, ani studni,
ani dawnych �cie�ek, nawet las
si� zmieni�. Takie same oto lasy
jak w Puszczy Piskiej czy
Boreckiej, na jeden model
prowadzone w celu pozyskania
drewna, taka sama mniej wi�cej
le�nicz�wka...
Nie opodal ganku za ogr�dkiem
warzywnym znale�li�my troch�
kamieni po fundamentach.
Podnios�em jedn� grudk�. Tu ja
si� urodzi�em, synu,
powiedzia�em Jarkowi, tu sta�
nasz dom. Sp�on�� w czasach
pierwszej wojny. Wielkiego
carskiego pa�acu w Bia�owie�y
wcale mi nie �al, potworna
eklektyka, szpeci�a tylko
okolic�. A ten pa�acyk my�liwski
by� naprawd� �adny, z modrzewia,
w takim jakim� le�noa�urowym
stylu, w naturalnym ciep�ym
kolorze miodowym drewna pod
pokostem, poprzecinany
balkonami, galeryjkami, opuszony
dzikim winem od do�u po gonciany
siwy dach - fantazyjne domostwo,
m�wi� ci, a swojskie przy tym,
borowe, jakby tu ros�o sobie i
wyros�o razem ze strzelistymi
�wierkami doko�a, z kud�atymi
d�bami i ca�� d�ungl� leszczyny.
Chodz�c po tej zagrodzie,
wci�� w obr�bie starego,
obwiedzionego p�otem lasu,
trafili�my na �wirek wyst�puj�cy
bia�� wysypk� spod mchu, czyli
�e tutaj w�a�nie by�a wysypana
�wirem aleja od pa�acyku do
bramy bia�owieskiej, to znaczy
do wuja Charczuna, druga aleja
wiod�a przez park do bramy w
stron� Hajn�wki, do cioci Ani i
wuja Stefana, a w rozwidleniu
tych dr�g sta� w�r�d �wierk�w
�ubr z lanego �elaza na
granitowej p�ycie i postumencie,
tak�e z �elaza, w kszta�cie
ogromnego sarkofagu o
dekoracyjnych �limacznicach,
sp�ywaj�cych �agodnie z ka�dego
rogu ku li�ciom akantu na dole.
Na frontowej �cianie, zwr�conej
w stron� pa�acyku, utrwalono ku
wiekuistej pami�ci 6 i 7
pa�dziernika 1860 roku dni
wielkich �ow�w cara Aleksandra
II w Puszczy Bia�owieskiej. A na
�cianie tylnej, tzn. od szosy,
mia�o si� wszystkich my�liwych i
ich trofea. Wodz�c palcem po
wypuk�ych o�niedzia�ych literach
mog�e� wprawia� si� w kunszt
czytania na imionach ksi���t,
prync�w i ksi�niczek o
dziwacznych i trudnych tytu�ach
obok liczb ubitej przez nich
zwierzyny. A ca�y postument by�
na wysoko�� wzrostu dw�ch
p�drak�w w wieku india�skim, tak
�e gdy jeden stawa� na ramionach
drugiego, to si�ga� r�k� do
kopyta �ubra, powiedzmy
�wcze�nie, bizona, podci�ga� si�
pod ogon, w�azi� nale�a�o po
ogonie, od zadu, by potem
przesun�wszy si� po grzbiecie do
grzywy klepn�� go�ymi pi�tami
straszne czarne zwierz� po
�opatkach i p�dzi� ponad
�wierkami, ponad szos� z
bojowym, krew mro��cym okrzykiem
"achturhaj!".
Przez wszystkie lata
towarzyszy� nam w Zwierzy�cu
�elazny �ubr. Ka�dego prawie
dnia je�dzili�my na nim. Kiedy
si� by�o ma�ym, w�azi�o si� na�
dla samej przyjemno�ci
wdrapywania si� i ryzyka nie bez
pewnego dreszczu, czy si� noga
nie opsnie na postumencie. �ubr
nie nastawia� jeszcze rog�w
kontra, nie spogl�da� w stron�
domu z ow� wyzywaj�c� wzgard�,
jakiej naby� p�niej. W tym domu
pachn�cym �ywic� i �wierkiem
(�ywica bursztynowymi kroplami
pol�niewa�a na belkach sufitu,
na deskach �ciennej boazerii, a
puszyste ga��zie choiny do
wycierania n�g le�a�y zawsze na
schodach i na ka�dym progu), w
ciemnym, wielkim domu, gdzie
cienie i g�osy sz�y za tob�
d�u�ej i bardziej znacz�co ni�
na pokojach zamkowych, mia�o si�
jeszcze sporo miejsc do poznania
i spenetrowania. Przede
wszystkim podziemia, rozleg�e
korytarze i piwnice, jedne
zamkni�te, jak ta na wino i ta
na flagi, pochodnie, festony i
inne galowe rekwizyty, a inne
piwnice otwarte, zawalone
rupieciami, kopalnie bezcennych
rzeczy i odkry�. Nast�pnie
zakazane komnaty carskie, do
kt�rych mo�na by�o dosta� si�
tylko wtedy, gdy je wietrzono i
odkurzano. Spi�arnia babci,
kapliczka boskich przysmak�w -
kiedy si� tam sz�o od faski do
faski, od s�oika do s�oika, to
jak�e trudno by�o ockn�� si� z
ekstazy s�odkiego palucha i
umkn�� w por�. Gabinet dziadka -
tu si� bra�o lanie i dobre rady
i tu si� dopiero czu�o
m�czyzn�, w tym zapachu cygar i
sk�ry, mi�dzy rz�dem flint i
sztucer�w za szk�em a wi�zk�
kordelas�w i tr�bek na �cianie,
w obecno�ci wielkich ksi�g z
obrazami w naj�ywszych kolorach
o wszy�ciutkich zwierz�tach i
ptakach, o ka�dym drzewie i
ka�dej ro�linie. Poza tym w
gabinecie dziadka mo�na by�o
wywo�a� g�osy ludzi i zwierz�t,
bo na biurku sta�o d�bowe
pude�ko telefonu z korbk�, a na
p�eczce le�a�y r�ne waby,
wabiki, odzywaj�ce si� rykiem
jelenia albo popiskiwaniem
sarny, albo zaj�cem, kt�ry
kniazi �a�o�nie z b�lu i
przera�enia... A na samym
strychu spoczywa�y w kurzu i
zapomnieniu pami�tki po zb�jach
le�nych - oszczepy, �elaza i
strzelby, przewa�nie swojskie,
wsiowej roboty, ka�da z
drewnian� metryczk� na drucie,
nazwisko k�usownika i numer
sprawy. To mi�dzy innymi gdzie�
tam w k�tku. Ca�y ogromny strych
zalega�y trofea my�liwskie,
zwa�y rog�w �osi, �ubr�w,
jeleni, danieli i koz��w, dzicze
k�y, sk�ry �ubrze, wilcze,
rysie, borsucze - starczy�oby
tego na wyposa�enie kilku
dobrych muze�w �owieckich.
Zakradali�my si� tam z moim
druhem i r�wie�nikiem, Bolkiem,
synem Boles�awa, stangreta.
Prze�a��c po belkach pu�apu nad
zamkni�tymi na k��dk� drzwiami,
brali�my z tego skarbca co
trzeba do naszego wigwamu na
dnie parowu mi�dzy stawem a
w�dzarni�. To si� dzia�o ju� po
paru latach, tyle trwa�a droga
na strych, do pe�nej sprawno�ci
r�k i n�g.
Spenetrowany po wielekro� do
ostatniej kom�rki dom stawa� si�
ciasny i nudny. Ju� si� odkry�o
Ameryk� i Old Shatterhanda,
�wiat wielkiej przygody upaja� i
wabi�, i �ubr zerka� ju� w
stron� domu z wyra�nym
przek�sem. Na �ubra sz�o si�
teraz jak po narkotyk ucieczki i
p�du. Wystarcza�o siedz�c
okrakiem na pot�nym karku
unie�� g�ow� i patrze� na mkn�ce
po niebie ob�oki, a wierzcho�ki
�wierk�w ucieka�y w ty�, ziemia
zaczyna�a falowa� do rytmu
�elaznych kopyt w galopie,
m�ci�o si� w g�owie od my�li
goni�cych niemo�liwe rzeczy,
kt�re raptem stawa�y si�
mo�liwe, i serce si� t�uk�o za
wolnym stepowym wo�aniem:
achturhaj, achturhaj... cho�bym
teraz pu�ci� fiata po ostatni�
kresk� tachometra, nie zaznam
nigdy takiej �aski p�du, takiego
stanu wyzwolenia.
Dom, jak powiedzia�em, coraz
bardziej stawa� si� ciasny i
nudny, zachowa� jednak pewne
wci�� atrakcyjne enklawy, jak
kuchnia i taras.
W kuchni zawsze co� si� dzia�o
ciekawego, jak nie na sto�ach
ci�gn�cych si� wzd�u� �cian, to
przy piecach, a by�o ich dwa,
chlebowy i zwyk�y, do gotowania,
jak si� nie piek�o pod blach�
czy na ro�nach, to si� robi�o
w�dliny albo sery, mas�o,
marynaty, kiszonki, solonki,
konfitury, nalewki, skuba�o si�
g�si, perliczki, indyki. Raz,
pami�tam, na p� oskubane indyki
ockn�y si� na sto�ach i
wrzasn�wszy piekielnie skoczy�y
przez okno. Jak si� p�niej
okaza�o, le�a�y na podw�rzu
zalane w pestk� po zjedzeniu
wyrzuconych ze spirytusu wi�ni,
a dziewcz�ta my�la�y, �e indyki
pad�y, i �eby cho� pierze
uratowa�, zacz�y je skuba�... W
kuchni zawsze by� ruch i gwar.
Rej wodzi� Pawe�, kt�ry
w�a�ciwie nie nale�a� do
babi�ca, nale�a� do m�skiej,
dziadkowej s�u�by, ale niewiele
maj�c pracy przy dziadku pomaga�
babci i najwi�cej gada� w kuchni
w�r�d dziewcz�t, przygadywa�
sobie ka�d� now�, m�ody i
przystojny, bra� je wszystkie po
kolei, ale �adnej nie zrobi�
dziecka, chodzi� wi�c w glorii
podziwu i zaufania. Opowie�ci
jego, ucieszne b�d� straszne,
nosi�y znamiona realizmu
romantycznego i by�y
fascynuj�ce, jak dajmy na to o
dw�ch takich spod Pru�an, co
poszli w diab�y - niby to
wyjechali do Ameryki, a naprawd�
oni, ci dwaj chytrzy bracia,
zamieszkali w loszku na
cmentarzu tu� przy brzeskim
trakcie i stamt�d noc� wypadali
w ko�lich sk�rach, z rogami, w
�elaznych r�kawicach z no�owymi
pazurami na trzy cale, kt�rymi
mordowali podr�nych; oczy im
si� jarzy�y zielonym ogniem, do
tego� jeszcze jeden z braci
huka�, a mia� taki bas, �e jak
hukn��, to nieraz koniom popr�gi
p�ka�y i ju� ka�dy kupiec mdla�.
Nabrali z�ota i wszelkiego
maj�tku a� po pawlacz loszku,
wtenczas jeden z braci kupi�
sobie m�yn ko�o Browska, a
drugi, co wszystko przeputa�,
tak �e zosta� mu ino bas,
wkr�ci� si� na diakona do
pere�uckiej cerkwii i tamuj tera
huczy "hospody pomi�uj..." Wiele
chwil zas�uchania da� mi Pawe�,
wy�wiadczy� te� niejedn� drobn�
przys�ug� i raz dotkliwie mnie
skrzywdzi� zarzynaj�c na moich
oczach r�owego prosiaczka, w
spos�b popisowy i na weso�o, jak
gdyby zamiast rze�nickiego no�a
mia� smyczek i wodzi� nim do
taktu rzewnej piosenki -
brzydzi�em si� i unika�em potem
Paw�a, mdli�o mnie na
wspomnienie tych konwulsji i
charkotania i wiele lat musia�o
min��, nim mog�em je��
prosiaka... Zgo�a inny rodzaj
narracji prezentowa�a Paraska,
niania u nas w rodzinie od
niepami�tnych lat i pierwsza
kuma bo�ogrobskiej baby
Genowefy. �akomczuch nie z tej
ziemi. Wy�ywa�a si� w m�kach
starc�w bo�ych po pustelniach.
Twarzyczka jej, suszona
ul�ga�ka, kra�nia�a z lekka i
zm�tnia�e oczka nabiera�y
niemal�e lubie�nego blasku, przy
�ywotach �wi�tych, kt�rych sens
i rol� przy Panu widzia�a na
obraz i podobie�stwo w�asnej
s�u�by u swych pa�stwa, a ju�
posty czterdziestoczterodniowe
bez krope�ki wody i inne g�odne
kawa�ki z pasjona��w toby
�y�kami jad�a. Opowie�ci jej jak
wszystkie twory dogmatycznego
idealizmu tchn�y b�ogo�ci� i
nud�, zmusza�y jednak do
przelotnych i trudnych refleksji
na temat duszy, co to jest
w�a�ciwie, para czy �wiate�ko? o
tamtym �wiecie, jak on wygl�da
naprawd�? i czy mo�na zosta�
�wi�tym na jaki� czas tylko,
�eby nie straci� raju w niebie
ani �ycia m�skiego na ziemi?
Wszyscy oni, Pawe�, Paraska i
dziewczyny, byli traktowani
przez babci� jak du�e dzieci.
Serio rozmawia�a ona z
Boles�awem i �ydem Torboczk� i
im wolno by�o przy niej
siedzie�.
Boles�aw zjawia� si� w kuchni
rzadko, nale�a� do m�skiej
obsady, z jego relacji babcia
dowiadywa�a si� o bie��cych
sprawach dziadka, bo dziadek
milcza� i co si� dzieje u
jegr�w, w tych starych le�nych
rodach Ba�abo�c�w, Sawickich,
Kiczkaj���w, Hry�czuk�w, jako �e
blacha i zagroda stra�nika
�owieckiego przechodzi�a z ojca
na syna, dop�yw �wie�ych kadr
wyst�powa� sporadycznie,
zazwyczaj w�wczas gdy objawi�
si� jaki� fenomenalny i
nieuchwytny k�usownik, to si�
bra�o go na jegra. Je�li w�r�d
nich lub na wy�szym szczeblu, w
�rodowisku oberjegr�w, zdarza�y
si� spory, zatargi lub rozgrywki
o karier�, Boles�aw bezb��dnie
ocenia� sytuacj� i ewentualne
wyniki z wpraw� rutynowanego
kibica, sam nie mia� ambicji i
do niczego nie d��y�. Wysoki,
postawny, o czarnych sumiastych
w�sach i twarzy rze�Bionej
zuchwale ostrymi bruzdami, a
sm�tnej w ostatecznym wyrazie,
trzyma� si� z jak�� staro�wieck�
dystynkcj�. Nie zapomina�, �e
jest stangretem, ale r�wnie
dobrze pami�ta�, �e nie z cham�w
si� wywodzi, tylko ze szlachty i
w malowanej skrzyni ma po��k�e
rycerskie papiery.
A rudawy, pejsaty Torboczka,
rozwo��cy na swej taratajce
towary i wiadomo�ci, by�by
pociesznym zjawiskiem, gdyby si�
by� nie wynurza� z �ydowskiego
�wiata, pe�nego l�ku i
kontrowersji. �ydzi to bezecny
nar�d, m�wi�a Paraska, Pana
Jezusa wydali na m�ki; Pawe�
ukazywa� t� sam� bezecno�� w
bardziej aktualnych aspektach,
�e nie pij�, nie bawi� si�, nie
myj�, polowa� ani wojowa� nie
potrafi�, z kobietami �yj�
ledwo_ledwo i tylko my�l�, jak
by oszuka�, tylko interes i
sitwes idzie im do g�owy, a
wszystko dlatego, �e kutaski
maj� obrzezane. Straszne. Ale
czemu w takim razie babcia go
lubi? Ufa mu, zaopatruje si� we
wszystko u niego na s�owo,
p�ac�c got�wk� raz do roku po
Bo�ym Narodzeniu, kiedy
Torboczka wyjmuje sw�j
postrz�piony, zwini�ty w rulonik
zeszyt. Torboczka siada przy
niej, uprzednio podwin�wszy
delikatnie cha�at na znak, �e w
pe�ni docenia ten zaszczyt, bawi
j� swymi opowiadaniami, a wie
wszystko, co si� dzieje od
Pru�an do Bielska, i po ka�dej
opowie�ci przebieraj�c palcami w
zmierzwionej br�dce umie wyiska�
odpowiedni� sentencj�, jest
bystry i niezmordowany, moknie,
marznie w koszu taratajki,
chodzi w starej kapocie, a
dzieci - to babcia podnosi�a z
uznaniem, wskazuj�cym palcem do
g�ry - dzieci kszta�ci w
gimnazjum.
Po�rodku takiej oto kuchni z
epoki w�dlin domowych, prz�li i
ro�na, w g��bokim fotelu
kr�lowa�a matka rodu, nasza na
wp� sparali�owana babcia.
Sp�dnica jej sp�ywaj�ca kloszowo
na pod�og� rusza�a si� od kot�w,
kt�re tam chodzi�y i mrucza�y, a
d�o� na kolanie unosi�a si� i
opada�a nieustannie w rytmie
pulsu, mia�o si� wra�enie, i�
unosi si� podrzucana czym� i
opada bezw�adnie jak zamszowa
klapka. Mama m�wi�a, �e to z
nerw�w, za du�o babcia my�li.
Musia�y to by� niespokojne i
ci�kie my�li, tak mi si� wtedy
zdawa�o i teraz, kiedy pr�buj�
j� zrozumie�. Jedena�cie porod�w
i poronie�, trzy gospodarstwa i
groby kilkorga dzieci mia�a za
sob� i w sobie i jeszcze t�
m�od� emancypantk� z Welehradu,
kt�ra wierzy�a, �e chcie� to
m�c, b�dzie mia�a �ycie wartkie
i �adne w�r�d ciekawych ludzi i
spraw, a nieg�upia to by�a
dziewczyna, wcale nie, dobrze
sobie poczyna�a w ruchu
m�odoczeskim, s�uchano jej
ch�tnie na zebraniach i jeszcze
ch�tniej czytano, co pisa�a,
masz talent, Franti~sko, i
umiesz sobie radzi�, m�wi�a
Karolcia, s�awna p�niej
Karolina, przepowiada�a pi�kn�
przysz�o��. Ale posz�a za
mi�o�ci� w lasy, zapada�a w lasy
morawskie, spalskie,
bia�owieskie, coraz bardziej
matka i �ona, wzorowa, wzorowa,
coraz mniej sama swoja na w�asne
pragnienia, opad�a w ko�cu
po�r�d zwierzynieckich nocy i
dni. Dzie� jeszcze mo�na jako
tako przep�dzi�, ale noce...
Noce w puszczy s� wszystkie
niedobre, i te zimowe, dm�ce
�nie�n� zamieci�, i jesienne,
gdy rozognione jelenie rycz�
doko�a, i te letnie w
ksi�ycowej, widmowej po�wiacie,
wszystkie noce s� straszne dla
starej kobiety, kt�r� dr�czy
niemoc i samotno��. Jest sama
jedna w pustych do ko�ca
ciemno�ciach, nie ma nikogo, jak
gdyby nigdy nikogo nie mia�a i
wszyscy, kt�rymi wype�nia�a
�ycie, byli snem, dwie c�rki,
trzech syn�w, czternastu wnuk�w
i m��, pi�kny J�zef, �pi�cy u
siebie zdrowym, twardym snem,
t�gi staruch, siedemdziesi�t
lat, a wci�� m�czyzna, kobiety
maj� jeszcze z niego pociech�...
Ano tak, chcie� to m�c, moja ty
Franti~sko, bodaj by ci� nigdy
nie by�o, nie pyta�aby� si�
natr�tnie w j�Zyku m�odo�ci -
~rekni, babi~cko, jak se to
jmenuje? Nevi~s? Babcia nie wie.
Chwytaj�c si� por�czy ��ka i
krzese� sunie do apteczki w rogu
i dr��c� r�k� leje do
szklaneczki dereni�wk� na
dobranoc temu wszystkiemu, by
nie my�le�, nie s�ysze� szeptu
Franti~ski, jak si� nazywa takie
�ycie - bublina, neco pekne~eho
jen na pohled, babi~cko, plan~a
~re~c, marn~a nad~eje...
W takim dramacie widz� j�
teraz, gdy dawno spoczywa na
cmentarzu wysoko nad Wo�g� i
miastem, w kt�rym urodzi� si�
Lenin. Nie s�dz�, by si� mog�a
tym wzruszy�, zwa�ywszy
natomiast, ile w swej w�dr�wce
zazna�a obcego i dziwnego, mo�na
by powiedzie�, i� taki gr�b
pasuje do jej �ycia, jest
poniek�d w jej stylu. Ale w
czasach, przy kt�rych jeste�my,
babcia z trudem wprawdzie,
jednak�e rz�dzi�a jeszcze domem,
na noc do poduszki popija�a,
dziadek �y� swoimi sprawami; gdy
wraca�, w domu robi�o si� ciszej
i nieco trwo�niej. Mama po
zgonie ojca wci�� nie mog�a
przyj�� do siebie i chocia�
czyni�a wszystko, co do niej
nale�a�o, zajmowa�a si� nami i
pomaga�a babci w gospodarstwie,
by�a przy tym wszystkim jakby
nieobecna, a ja wymyka�em si� na
�ubra i dalej, niestety, w coraz
gorsze regiony.
Wagner, by�y obejegier,
znakomity my�liwy, oprowadzaj�c
wycieczki opowiada� nieraz o
dziadku i - jak mi doniesiono -
wspomina� czasem o mnie, �e
stary Neverly mia� niemo�liwego
wnuka, kt�ry zerwa� kabel
telefoniczny od s�upa do s�upa,
strzela� z rewolweru do bony,
spu�ci� wod� ze stawu,
uprowadzi� byd�o dr�nika i tym
podobne niepoczytalne wybryki,
a� si� wierzy� nie chce, �e si�
uchowa� i nawet ksi��ki pisze.
Drogi panie Wagner, tak
chcia�bym sprostowa�, prawda,
robi�em to wszystko, nieprawd�
natomiast jest, jakoby to by�a
zabawa. Ja si� nigdy niczym nie
bawi�em, na tym polega moja wina
i poniek�d nieszcz�cie. Uci��em
kabel, owszem, ale to nie by�
niepoczytalny wybryk,
przeciwnie, jak najbardziej
poczytalny, bo je�li si� chce
mie� nie zabawk�, lecz prawdziwy
�uk, i je�li kto� m�dry, dajmy
na to, stangret Boles�aw,
zdradzi� tajemnic� �uku wiek�w
�rednich i ju� si� go zrobi�o
wed�ug najlepszej receptury z
dobrze wyparzonej buczyny, to
trzeba mie� r�wnie prawdziwe
groty i strza�y, a gdzie lepszy
surowiec ni� carski kabel
telefoniczny, dwukrotnie grubszy
kabel i bez por�wnania twardszy
od dzisiejszych przewod�w, na
kt�rych bujaj� si� jask�ki.
Poza tym zwa�my sprawiedliwie
okoliczno�ci �agodz�ce: po
pierwsze, czasy, kiedy to si�
dzia�o, cholernie nudne,
nieruchawe czasy, szczeg�lnie
dla m�odzie�y, po drugie,
miejsce, gdzie si� to dzia�o,
dw�r po�rodku puszczy czy te�
puszcza�skie, zamkni�te na
g�ucho obej�cie, do kt�rego
�wiat dociera� jednym tylko
drutem i cho�by� nie wiem jak
kr�ci� korbk�, odezwie si�
Bia�owie�a, i znowu� Bia�owie�a,
i zawsze tylko Bia�owie�a, taka
��czno�� sama si� prosi, zerwij
mnie, ciachnij c��eczkami, nie
wiadomo kiedy to si� wyda, nie
wiadomo kiedy b�dzie lanie... A
co do stawu, to znowu� nie
zabawa, ale ci�ka do si�dmego
potu praca, ca�y tydzie�
kopali�my z Bolkiem r�w
odp�ywowy, by spu�ci� staw i
podnie�� z dna owe z�ote karpie,
kt�re babcia kiedy� zapu�ci�a, a
kt�rych nikt potem nie
widzia�... Byd�o stra�nika,
dok�adnie m�wi�c: dwie krowy,
dwie �winki, pi�� g�si, �rebak i
kot, zgoda, ale gdyby pan, panie
Wagner, s�ysza� wycie
obdzieranego psa i odg�osy kija,
kt�rym go t�uk� ten stra�nik, a�
zat�uk� na �mier�, bo
potrzebowa� psiej sk�ry, toby
pan tak samo powiedzia� sobie:
nie, taki dra� nie mo�e mie�
�adnego stworzenia! I nie
zazna�by pan spokoju, p�ki nie
uprowadzi�by wszystkiej jego
�ywiny z obej�cia daleko, na
��ki �r�dle�nej wioski Budy,
�eby dobrzy ludzie mi�dzy sob�
rozebrali to stadko. A do bony z
rewolweru nie strzela�em, to
przesada - my�my t� zo�z� tylko
przywi�zali do sosny
nastraszywszy rewolwerem i
poszli�my, W�odek i ja, do lasu
z czternastoma nabojami i to by�
najg�o�niejszy nasz dzie�, po
kt�rym mama za�ama�a r�ce, nie
dam rady z tym ch�opcem,
powiedzia�a, nie wychowam go bez
m�skiej r�ki... Ile� to razy
marzy�em o podobnym spotkaniu:
przyje�d�am do Bia�owie�y,
wciskam si� w t�umek turyst�w
posuwaj�cych si� za Wagnerem po
muzeum, s�ucham, potem dopiero
na stronie: niech pan daruje,
drogi panie, ale to nie by�y
dzikie zabawy, ja si� nigdy
niczym nie bawi�em, nie umia�em
na niby, dotkni�ty by�em pasj�
autentyzmu. I oto teraz, gdy
przyjecha�em tu z synem, to si�
okazuje, �e Wagner nie �yje,
ostatni cz�owiek, kt�rego
obchodzi�o moje dzieci�stwo, nie
�yje, nie ma nikogo, kto by�by
ciekaw wiedzie�, ile taki
ch�opak zawdzi�cza owej pasji, a
ile si� nacierpi z tego powodu,
�e wci�� bierze serio to, co
inni od dawna traktuj� na niby.
Skoro m�wimy o tym, co w
dzieci�stwie rzutowa�o p�niej w
jakiej� mierze na dalsze lata,
warto zatrzyma� si� i przy
tarasie, o kt�rym wspomnia�em
ju�, �e go lubi�em na r�wni z
kuchni�, tylko je�li w kuchni
dzia�y si� ciekawe rzeczy w
kr�gu domownik�w i codziennych
spraw, to ten naro�ny taras na
pierwszym pi�trze, os�oni�ty z
obu stron dzikim winem jak
altana, by� miejscem
szczeg�lnych wydarze�. Wydarze�
nie bez znaczenia dla mnie
chocia�by dlatego, �e tu
spotkali si� niegdy� moi
rodzice. W niedziele i �wi�ta,
je�li dzie� nie wypad� zbyt
ch�odny, jada�o si� tu �niadania
i kolacje, przyjmowano go�ci.
Kiedy dziadek chcia� sprawdzi�,
jak bije nowa bro� albo czy nie
rozregulowa�a si� luneta, to z
tego tarasu strzela� do tarczy
ustawionej w oddali przy grubej
so�nie. Podczas najja�niejszych
odwiedzin, gdy nie wolno nam
by�o wychodzi� z domu, zza tego
wina na tarasie przygl�dali�my
si� koronowanym go�ciom, kt�rzy
bez koron tam na ziemi wygl�dali
zwyczajnie, a niekt�rzy wprost
kukie�kowo, car taki ma�y i
niezgrabny, a wielki ksi���,
jego stryj, jeszcze bardziej
tykowaty, z jeszcze wi�ksz�
ko�sk� szcz�k�, istny ko�ciej,
ko�ciany dziad. To by�o okropne
rozczarowanie, prze�ycie trwa�ej
mocy, prys� bajeczny urok
majestatu i na zawsze w
spojrzeniu na panuj�cych
pozosta�o co� z tamtego tarasu.
Nast�pca tronu Aleksy, ch�opak
troch� m�odszy ode mnie, budzi�
lito��, �e daje si� ubiera� z
dziewczy�ska w jedwabne szmatki
i koronki jak kremowa pianka, a
przecie� m�g�by nosi� mundur
swego pu�ku, Pi�tego Pu�ku
Grenadier�w Kijowskich imienia
cesarzewicza Aleksego, na mi�o��
bosk�, ma sw�j pu�k, dow�dcy
batalion�w i kompanii melduj� mu
si� na rozkazy, a on nigdzie
ruszy� si� nie mo�e bez
piastuna, ogromnego marynarza,
kt�ry chodzi za nim krok w krok.
Poj�� nie mog�em tej jego
g�upiej bieganiny na ptasim
podw�rku, �e on, cesarzewicz,
czuje si� szcz�liwy ganiaj�c
g�si naszej babci! Gania�
niezdarnie, po�lizn�� si� na
g�wienku i zdar� sk�r� z go�ego
kolana. Ka�dy normalny ch�opak
toby tylko roztar� i pobieg�
dalej, a jego piastun zaraz
chwyci� na r�ce i co tchu
poni�s� do babci, babcia nie
mog�a zatamowa� krwi, przyby�
nadworny lejbmedyk, ale i on nie
potrafi�, wi�c czym pr�dzej do
Petersburga, do �wi�tego starca,
o kt�rym mama powiedzia�a co� do
babci z grymasem obrzydzenia, w
og�le w rozmowach i gazetach
tyle by�o szumu doko�a tego
kolanka, ca�e imperium trz�s�o
si� i ja ju� nie chcia�em by�
carewiczem. A kiedy po paru
latach dowiedzia�em si�, �e
zosta� zastrzelony w piwnicy na
kolanach ojca wraz z ca��
rodzin�, z lejbmedykiem i tym
piastunem_marynarzem, to si�
wzdrygn��em, za co? za winy
rodzic�w? - ale� dosy�
nacierpia� si� przez nich w
okrutnej pa�acowej niewoli, ze
wstr�tn� chorob� na domiar, mo�e
tyle tylko u�y� sobie, �e
pogania� g�si naszej babci.
Kiedy si� ma szesna�cie lat i
rewolucj� w duszy jak wieszczy
dzwon historii, jak objawienie
�wi�te, jak�e trudna i bolesna,
i osobista staje si� rozterka,
czy mo�na zabi� dziecko z
czystego rachunku, je�li
wypadnie dodatnio dla rewolucji.
Racje polityczne akceptuj� taki
mord, nale�a�o go pope�ni� dla
zd�awienia kontrrewolucji, dla
zwyci�stwa komunizmu, jeste� po
prostu nieu�wiadomiony
sentymentalny i mi�kki
inteligenckim mazgajstwem, tak
m�wi� powa�ne racje, a serce
wzdryga si� i buntuje, �e to
nieludzkie, a przecie�
komunistyczne i ludzkie nigdy,
za �adn� cen� nie powinny k��ci�
si� z sob�.
Pierwsze doznanie pisarskie
prze�y�em r�wnie� na tym
altanowym tarasie. W ksi�ycowy
wiecz�r wczesnej jesieni, gdy
las tchn�� ju� winnym zapachem
tlenia i z g��bi puszczy
dochodzi�y wzbieraj�ce
porykiwania st�sknionych byk�w,
wymkn�� mi si� pierwszy wierszyk
i poparzy� dusz�, a� si�
rozp�aka�em, a nie by�em rzewnym
ch�opcem, nie pami�tam, �ebym
kiedykolwiek p�aka� w
dzieci�stwie. Od tego czasu
zacz��em pisywa�, raz wierszyk,
to zn�w jak�� historyjk�, w
p�niejszych latach bazgra�em
ca�e bruliony, zawsze kryj�c si�
z tym moim intymnym zaj�ciem i
bez my�li o celu, w�a�ciwie po
to, by wywo�a� To. Du�ymi
literami T i O szyfrowa�em w
mojej mowie ten nienormalny stan
jak b�ogi rausz daj�cy dziwny,
dobry smutek i lekko�� niby snu,
kiedy si� lata wysoko nad
ziemi�, a cia�a nie ma, mo�e
mnie w og�le nie ma, a mo�e
jestem we wszystkim doko�a. A �e
podobne od�wi�tne uczucie rzadko
nawiedza przy pisaniu, pisanie
to cholernie �mudna praca,
wymagaj�ca hartu i du�ej
ambicji, kt�rej mi brak, tote�
niewiele napisa�em i dlatego
mi�dzy innymi tak p�no
przeszed�em z amatorstwa do
warsztatu, do zawodu pisarza.
Szkoda, �e tak rzadko miewa�em
To, energia zbyt �ywej natury
sz�a, niestety, w pomys�y i
przedsi�wzi�cia obce
kontemplacji, szkoda mamy,
przerazi�em j� w ko�cu i
wp�dzi�em w drugie ma��e�stwo.
Da�a mi m�sk� opiek� w osobie
ojczyma, kolegi ojca, oficera
tego� pu�ku, kt�ry tymczasem
zosta� przeniesiony z Samary do
Jab�onny pod Warszaw�. W
Jab�onnie sko�czy�o si�
dzieci�stwo. Gdy po roku
wr�ci�em stamt�d, nie by�em ju�
dzieckiem ani normalnym
ch�opcem. Zna�em b�l cia�a,
cierpienia duszy i sta�em tu, w
tym samym miejscu, przed
�elaznym �ubrem, nie wiedz�c, co
pocz�� z sob�, jak dalej. Nie
zawi�d�, poratowa� w
nieszcz�ciu.
Nasza wycieczka mia�a osobliwy
fina�. Kiedy�my tak od
wspomnienia do wspomnienia szli
�ladami �elaznego �ubra za tym
moim rosyjskim dzieci�stwem, z
bia�ej le�nicz�wki postawionej
na fundamentach naszego domu
wyszed� cz�owiek w le�nym
mundurze i powiedzia�:
"Piro�nikow jestem, ale Polak".
Tak si� przedstawi�. S�owa i ton
pobrzmiewa�y dziwn�, nieweso��
chyba histori�, a� si� chcia�o z
miejsca j� chwyci�, ale mia�em
ju� rutyn�, nie trzeba si�
spieszy�, przyjdzie pora, sam
si� otworzy... To si� sta�o po
paru godzinach i kieliszkach, w
nocy po kolacji, gdy �ona jego i
sarenka posz�y spa�, opowiedzia�
nam swe �ycie pisane ci�tym
losem z bezb��dn�, okrutn�
finezj�, wprost do druku, a�e�my
z Jarkiem spojrzeli na siebie
przez st�, to warte zachodu i
to ma sw� wymow�, ta historia
cz�owieka, kt�ry urodzi� si� i
chowa� na pograniczu dw�ch
narod�w, dw�ch kultur, tak samo
jak ja, tylko �e Polska
adoptuj�c mnie by�a dla mnie
�askawsza... Gdy wr�c� do
Warszawy, pomy�la�em, koniecznie
musz� mu przes�a� "Le�ne morze",
w sam raz dla le�nika. Tymczasem
on w chwili po�egnania poda� mi
w�a�nie "Le�ne morze" - niech
si� pan podpisze, b�d� mia�
pami�tk�... Mi�y panie
W�odzimierzu, nie zdajesz pan
sobie sprawy z tego, co�
uczyni�. Kiedy niespodziany
czytelnik podaje autorowi jego
ksi��k� w miejscu urodzin i w
obecno�ci syna po starcie
autorskim, to tym gestem
w�a�ciwie zamyka kr�g �ycia.
Chce si� ju� tylko, po raz
pierwszy to uczu�em, chce si�
spojrze� na nie bez �alu i
osobistych kontrowersji, �ledzi�
z ch�odnym zainteresowaniem, by�
mo�e prze�ywa� jak ka�d� inn�
fikcj�.
Ostatnie dni Pompei
Wojna wybuch�a za wcze�nie, za
wcze�nie o dobrych par� lat, w
osiemnastym roku by�aby dla nas
na czasie, ale teraz to kl�ska,
m�wi� z irytacj� genera�
mieszaj�c �y�eczk� herbat�. W
rozpalonej miedzi samowara
jeszcze bardziej kr�g�o odbija
jego szpakowata, strzy�ona na
je�a g�owa i twarz jeszcze
bardziej krwista, je� na raku,
my�l� siedz�c z naszym
jamniczkiem na kolanach obok
mamy w tym samym miejscu, gdzie
przed rokiem podziwia�em j� w
�lubnej sukni i pierwszy wypi�em
szampana, nim wysz�a do go�ci
przesuwaj�cych si� w amfiladzie
kremowych pokoi. Od wina i walca
dosta�em potem kr��ka, jakiej�
s�odkiej zawiejki, sufit
pi�knymi stiukami kr��y� nade
mn� w �agodnych wirach, gwiezdny
blask pr�szy� z kryszta�owych
�yrandoli na �cienne lustra w
z�ocistych ramach festonowych, w
ich g��bi gra�y oszala�e
�wietliki. R�owawa mgie�ka
zdawa�a si� unosi� nad d�wi�kami
orkiestry, opalizowa�a faluj�c
nad t�umem weselnym, wy�ania�y
si� z niego obce twarze, oczy,
u�miechy, obce a dobre, wszyscy
si� do mnie u�miechali, bo to
by�o wesele mojej mamy, m�j
szampa�ski wielki dzie�, rok
temu zaledwie, troch� wi�cej ni�
rok i ju�...
Jesienna plucha szemrze w
koronach drzew OGrodu Saskiego
tu� za szyb�, z nowego soboru
naprzeciwko bij� dzwony na
molebien za gwardi�, gwardia
odchodzi z Warszawy na front,
Onufry Jewsiejewicz tak�e
powinien by� w soborze ze
wszystkimi genera�ami, ale jest
die�urnym gieniera�em, mo�e
zosta� u siebie, to nasza wizyta
po�egnalna, wyje�d�amy w g��b
Rosji, b�dziemy bie�e�cami,
Jab�onna opuszczona, nasz pu�k
za lasami, za jeziorami, gdzie�
tam w Prusach Wschodnich,
genera� m�wi, �e to zbrodnia
ratowa� Pary� rzucaj�c na Prusy
najlepsze pu�ki, wygin� w
pierwszym ogniu i przyjdzie po
nich rezerwowa zbieranina. M�wi
g�osem �ciszonym, znu�onym,
tylko �y�eczka podzwaniaj�c o
szklank� zdradza irytacj� na
przedwczesn� wojn� i na Matyld�
Wilhelmown�, kt�ra zosta�a za
granic�, niedobrze, to nawet
bardzo niedobrze, gdy dy�urny
genera� w sztabie okr�Gu
nadgranicznego ma za �on� Niemk�
i wybuch wojny zastaje j� u
krewnych w Niemczech, sk�d nie
wiadomo jak si� wydosta� do
Warszawy, kt�r�dy - neutralny
Luksemburg zmia�d�ony, Belgia
zmia�d�ona, armia niemiecka wali
na Pary�, mo�e zajmie i
Szwajcari�, a my nie mamy
�adnego sensownego kontrplanu
ani organizacji, ani zaplecza,
tylko mod�y, bohaterskie gesty i
ba�agan nie z tej ziemi, reforma
armii nie uko�czona, przemys�
wojenny nie rozbudowany, co tam
m�wi�, moja droga, d�ugo
b�dziemy wojowa� i ci�ko, niech
Pan B�g ma nas w swej opiece,
jed�cie sobie lepiej do tej
mordwi�skiej Penzy i
oszcz�dzajcie ka�d� kopiejk�...
Jechali�my, ja, Lena, Olesia z
Tani� w beciku i mama w �a�obie
po naszym dziadku, kt�ry zmar� w
pierwszych dniach wojny, to by�o
nie do wiary, taki mocny, nikt
by mu nie da� siedemdziesi�ciu
trzech lat, taki �ywotny,
dopiero co kupowa� sobie u
Kozak�w konia z siod�em, nagle
rak, operacja w lecznicy
warszawskiej i pogrzeb nie na
rang� oberjegiermajstra jego
cesarskiej mo�ci, jaki�
zd�awiony, roztargniony pogrzeb
w zam�cie wielkiej wojny,
strzelano akurat do czego� w
niebie nad Warszaw�, ludzie
chowali si� po bramach i pod
p��ciennymi daszkami u witryn
sklepowych, by nie wypatrzy� ich
niemiecki aeroplan, a ojczym
przyby� na cmentarz w ostatniej
chwili w pe�nym bojowym
rynsztunku i wszyscy raz po raz
zerkali to na trumn� z
dziadkiem, to zn�w na niego, co
spieszy� na front nie zd��ywszy
wyprawi� �ony i dzieci w
bezpieczne miejsce - jechali�my
w�a�nie do jego, ojczyma,
rodzic�w w Penzie.
Poci�gi sz�y niemal�e
normalnie, z niezm�con� jeszcze
flegm�, dwa razy dzwoni� dzwon
na stacji, dwa razy gwizda�
starszy konduktor, dopiero
w�wczas lokomotywa westchn�wszy
ci�ko par� zaczyna�a bra� pod
ko�a niezmierzon� rosyjsk�
przestrze�. Z �omotem, �piewem,
czasem z muzyk�, lecia�y
wojskowe transporty, �wcze�nie
m�wi�c eszelony, og�usza�y na
chwil� i zn�w si� mia�o cisz� i
spok�j, i ubog� w kolory
r�wnin�, r�wnin� bez ko�ca.
Byli�my przewa�nie sami w
przedziale, kto zajrza� - tyle
baga�y i dzieci, i kobieta w
�a�obie! - szuka� sobie miejsca
gdzie indziej. Mama z rzadka si�
odzywa�a, zamy�lona, wyczerpana
prze�yciami i prac� ostatnich
dni, kiedy wszystko si� na ni�
zwali�o, choroba i �mier� ojca,
i zwini�cie domu, pakowanie,
przewiezienie mebli i rzeczy z
Jab�onny na przechowanie w
Warszawie, i ta wojna, kt�r�
wypadnie przeby� gdzie� daleko w
obcych stronach, wojna d�uga i
ci�ka, jak zapowiedzia� Onufry
Jewsiejewicz, a wi�c tak chyba
b�dzie, ufa�a mu zawsze,
s�ucha�a jego rad, nie dlatego,
�e genera�, ale �e uczciwy i
m�dry, i taki bliski, �e prawie
rodzina. Dla mnie odwrotnie -
wiarygodno�� ponurej prognozy
przemawia�a rang� generalsk�,
tak przecie� my�la�, tak wr�y�
sam die�urnyj gieniera� (nie
wiedzia�em i do dzi� nie wiem,
co to w�a�ciwie znaczy, jaka to
funkcja w sztabie), s�owem,
oboje�my z mam�, ska�eni jego
zw�tpieniem, nie mogli si�
podda� upojnej euforii
pierwszych dni wojny. Z okna
poci�gu jad�c do Penzy widzia�em
tr�jkolorowe flagi i srebrne
or�y bizantyjskie na mijanych
dworcach, �egnano odje�d�aj�ce
bataliony i pu�ki, �piewano Kol
s�awien, lecia�y w g�r� czapki -
hurra, niech �yje! - zaciska�y
si� wzniesione pi�ci - nie
damy! - orkiestry gra�y marszowe
tamtadram, dobrze, my�la�em
sobie, dobrze, ale wy tego nie
wiecie, jaka to b�dzie wojna,
ba�agan nie z tej ziemi, armia
nie gotowa, fabryki nie
pobudowane i nasz s�awny, nasz
stary pu�k, najstarszy pu�k w
armii, bo z XV wieku, idzie na
pewn� �mier� dla tych Francuz�w,
co nie potrafi� obroni� swej
stolicy, a jak on zginie, to
sk�d we�miecie drugi taki -
z�yma�em si� w duchu i nieufnym
okiem patrzy�em na te t�umy
pijane patriotycznym uniesieniem
i �piesznie dopijan� monopolow�,
sz�a przecie� niebywa�a
prohibicja, Rosja stawa�a do
boju na �mier� i �ycie,
sposobi�a si� z modlitw�,
ascetycznie, i car, k�ad�c r�k�
na gorzelnie, na kabaki,
�lubowa�: nie zgrzeszymy wi�cej
piciem, nie b�dziemy pili a� do
zwyci�stwa, tak nam dopom�
B�g... A co mnie to wszystko
obchodzi, m�wi�em sobie, ja na
wojn� nie p�jd�. Odwraca�em si�
od okna do Leny i Olesi,
przytulonych, rozszeptanych jak
najbli�sze kole�anki, chocia�
Lena mia�a osiem lat, a Olesia
siedemna�cie, dopiero co do nas
przyj�ta. Mama prosi�a wuja
Stefana o jak�� czyst�, porz�dn�
dziewczyn� do tani i wuj jad�c
na pogrzeb dziadka przywi�z� z
Hajn�wki t� czy�ciutk�, malutk�
niani� z kasztanowym warkoczem
do pi�t, z rozmytym na smag�ych
policzkach
pomara�czowokarminowym jak na
koksach rumie�cem. Uko�czy�a
szk�k� parafialn�, lubi�a
czyta�, ciekawa wszystkiego, co
w ksi��kach i na �wiecie, w lot
chwyta�a nowe s�owo, now�
robot�, nie znane dot�d zwyczaje
i poj�cia. Z bia�owieskiej wsi,
jak� by�a pod�wczas Hajn�wka,
wynios�a mn�stwo piosenek,
porzekade�, historii, jej
�piewny g�osik jasnej barwy
dzia�a� na mam� koj�co - m�w,
Olesiu, m�w sobie, to mi nie
przeszkadza - przymkn�wszy
powieki s�ucha�a z leciutkim
u�miechem, zdawa�o si�, �e
s�ucha i Tania w beciku, chocia�
co mo�e zrozumie� taki smoczek w
trzecim miesi�cu. Wszyscy�my od
razu polubili Olesi�, wesz�a do
rodziny niby cz�� sk�adowa
k�ka, kt�rej w�a�nie brakowa�o,
ros�a z nami, by�a u nas do
ko�ca dni dziewcz�cych i odesz�a
zostawiaj�c po sobie bajk�,
kt�r� potem Lena opowiada�a
Tani: w gniazdku nad nami
wyklu�a si� okn�wka,
czarno_bia�a, prze�liczna
jask�eczka i tak dalej. To si�
sta�o p�niej, w osiemnastym
roku, a w�wczas, w sierpniu
czternastego, kiedy�my dopiero
zaczynali nasz� w�dr�wk�,
ilekro� mia�em do�� tej
niewczesnej wojny, odwraca�em
si� od okna do Leny i Olesi i
czas nam lekko lecia� na
pogaduszkach, zgadywankach, na
opowie�ciach, gdzie�my si�
nawzajem cz�stowali bez wyboru,
czym si� da�o, dziwnym i
strasznym, czym� �miesznym,
czym� z �ycia, wydarzeniem czy
przygod�...
A do Penzy, gdzie�my si�
wy�adowali wczesnym rankiem,
wojna jeszcze nie dotar�a. Na
pustawym dworcu zalatywa�o
sk�dsi� smacznie �wie�ym
wypiekiem, ogarnia�a przytulno��
rzeczy sta�ych i nie�piesznego
rytmu, nawet parowozy zdawa�y
si� posapywa� w s�odkiej
drzemocie, doprawdy nikt by si�
tu nie domy�li� czasu wojny,
gdyby nie wielki plakat w
poczekalni - mocarny Kozak
skacz�c wysoko nad zgliszczami
nadziewa� dobrodusznie na lanc�
Niemca wielko�ci kr�lika, w
pikielhaubie, z w�sami jak
czarne, stercz�ce do g�ry
k�towniki, Niemczyk wierzga� w
powietrzu n�kami i z ust jego
bucha� dymnymi k�eczkami napis,
po sylabie w ka�dym k�eczku:
jam kajzer Wilhelm, kat Belgii i
Kalisza!
Nikt nas nie wita�, stali�my
zbit� gromadk� przed kopcem
baga�y patrz�c na obce, tak inne
miasto, i to poczucie obco�ci
pozosta�o, bo i po paru latach
nie mogli�my si� przyzwyczai� do
Penzy, tymczasem Symbirsk da�
si� polubi� i zostawi� wi�cej
dobrych wra�e�, cho�
mieszkali�my tam tylko dwa lata.
My�l�, �e w czternastym roku
byli�my bardziej "zachodni",
przybyli�my do Penzy prosto z
Warszawy, kontrast by� zbyt
wielki, zbyt �wie�e wspomnienia,
dopiero tu, na tle szarzyzny i
zastoju, widzieli�my ca�e pi�kno
i wdzi�k Warszawy, jej
schludno�� i klimat jakiej�
rze�kiej lekko�ci. A Penza by�a
przede wszystkim ci�ka w sobie
i bez �adnej gracji. To miasto
d�wign�wszy si� kopu�� katedry
sp�ywa�o bezw�adnie ze wzg�rza
ulicami z pocz�tku prostymi i
g��bokimi na dwa, trzy pi�tra,
potem ulice wykrzywia�y si�,
sup�a�y w zau�ki i rozpada�y si�
na sady, p�oty, parterowe i
pi�trowe drewniaki. Asfaltowe
lub ceglane chodniki mia�a tylko
dzielnica pryncypalna, a i tam
ruch ko�owy by� taki, �e ch�opcy
mogli gra� na jezdni w "kozny",
przepuszczaj�c od czasu do czasu
przeje�d�aj�c� doro�k�.
Tramwaj�w ani aut nie znano.
Poza centrum miasta chodniki
wygl�da�y jak k�adki, by�y
bowiem z desek na pod�o�onych
okr�glakach. Na g��wnej ulicy,
na Moskiewskiej, znajdowa�o si�
troch� wi�kszych sklep�w z
wystawami, dwie apteki, iluzjon
i fotograf, czyli salon. Na
budow� teatru dopiero zbierano.
Co jeszcze? - biblioteka
publiczna, sad archijerejski,
dwa klasztory, dwie czytelnie
bezp�atne przy sklepach
sp�dzielc�w, sporo szk�
parafialnych, seminarium
duchowne, szko�a malarska, kilka
gimnazj�w m�skich i �e�skich -
s�owem, pospolite miasto
gubernialne, 70.000 mieszka�c�w,
w tym zaledwie par� tysi�cy
robotnik�w zatrudnionych w
warsztatach kolejowych i
drobnych zak�adach przemys�owych
na peryferiach, w osiedlach
podmiejskich, miasto raczej
handlowe, z przewag� kupc�w,
urz�dnik�w i strasznych, prosto
od Gorkiego, mieszczan. A
kr�low� ich, w