2247
Szczegóły |
Tytuł |
2247 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2247 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2247 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2247 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Rodziewicz�wna
Na wy�ynach
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych w Drukarni
Zak�adu Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych.
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa "Alfa",
Warszawa 1991
Pisa�a K. Kruk
Korekty dokona�y
3 3 64 0 0 108 1 ff 1 74 1
I. Stankiewicz
i K. Pabian
`ty
Notka od redakcji
Bohaterem powie�ci jest Dyzma
Kryszpin, wydziedziczony
przedstawiciel bogatej rodziny,
kt�remu odpowiada �ycie prostego
cz�owieka. Pracuje jako zwyk�y
robotnik, b�d�c cz�owiekiem
wielkiego ducha, utalentowanym,
skorym do pomocy i bardzo
skromnym. Jest to posta�
niezwyk�a, kt�rej
charakterystyka ma w sobie wiele
z mitu, a Kryszpina kult
chrze�cija�stwa doprowadza do
poczucia misji apostolskiej i
na�ladowania Mistrza z Nazaretu.
Powie�� ta nale�y do czo�owych
utwor�w autorki i jest zapewne
najdojrzalszym artystycznie i
duchowo objawem literackim
religijno�ci Rodziewicz�wny.
I
Pan Fust, w�a�ciciel fabryki
sukna, srodze si� obruszy�
pewnego ranka, gdy mu poczta
przynios�a urz�dowe
zawiadomienie o �mierci siostry,
z wezwaniem, aby si� zaj�� losem
pozosta�ych po niej sierot,
pozbawionych �rodk�w do �ycia.
Obruszy� si� pan Fust, bo
siostra jego Anna wysz�a za
Filipa Kryszpina wbrew jego woli
i radom tak dalece, �e on jej za
kar� nie wyp�aci� posagu, a ona,
odjechawszy z m�em, zerwa�a z
nim stosunki i przez dwadzie�cia
lat nie dawa�a o sobie wie�ci.
Czu� si� zatem zupe�nie
zwolniony od braterskich i
rodzinnych obowi�zk�w.
Obruszy� si� tak�e i z tej
racji, �e b�d�c kupcem,
przemys�owcem, a zarazem
cz�owiekiem pedantycznie
porz�dnym i rozwa�nym, nie
rozumia�, jak mo�e kto�, co -
jak Kryszpin - by� zdolnym
lekarzem, pozostawi� rodzin� bez
chleba na �asce policji i
krewnych. A wreszcie obruszy�
si�, �e niewinnie, B�g wie po co
i dlaczego, na jego kark spada
gromada dzieciak�w, kt�re on
b�dzie musia� swym kosztem
utrzymywa� i kszta�ci�. By� za�
pan Fust od dawna wdowcem i
bezdzietnym, ale mia� po �onie
dwoje pasierb�w, z kt�rymi si�
te�, b�d� co b�d�, musia�
rachowa�.
Nawet rzetelnie by� pan Fust
zahukany w domu przez
pasierbic�, Tony Ulm�wn�, kt�ra
mu prowadzi�a gospodarstwo, a w
kantorze podobnie� by� zahukany
przez pana Rudolfa Ulma,
pasierba, kt�ry w�a�nie, po
zako�czeniu nauk, zaj�� w
fabryce posad� dyrektora.
Pan Fust dawa� si� za nos
wodzi� pozornie. Lubi� spok�j w
domu, a wyzna� musia�, �e Tony,
pomimo swych osiemnastu wiosen,
by�a wzorow� gospodyni�. Lubi�
�ad w interesach, a widzia�, �e
Rudolf jest bystry, rzutki,
energiczny, oszcz�dny i
pracowity.
�e za� pan Fust pieni�dze ju�
mia�, na silnym gruncie sta�, a
ci�ko si� w �yciu napracowa� -
wi�c rad by� odpocz�� i wyr�czy�
si�, tym bardziej, �e pasierb�w
uczyni� od dawna swymi
spadkobiercami, nie posiadaj�c
bli�szej rodziny. O siostrze
dawno zapomnia�. Teraz nagle po
dwudziestu kilku latach o�y�a w
jego wspomnieniu.
Ojciec ich przyby� tu z Czech.
Zrazu by� tylko buchalterem w
fabryce, potem dyrektorem.
Potem, odebrawszy niespodziany
spadek, zosta� wsp�lnikiem,
nareszcie jedynym w�a�cicielem.
W�a�ciwie on t� fabryk�
stworzy�, udoskonali�,
rozszerzy�, murami zabudowa�.
Przed nim by�a to ma�a osada,
odleg�a od �wiata i miasta.
Teraz by�o to spore miasteczko
robocze, po��czone bit� drog� z
kolej� �elazn�, posiada�o moc
czerwonych mur�w i komin�w oraz
kilkotysi�czn� ludno��.
Wygl�da�o to �adnie w dolinie,
nad rzeczk� niewielk�, okolone
czarnymi borami, a zwa�o si�
Holendry.
Fust junior zast�pi� Fusta
seniora i dalej rozwija�, i
tworzy�.
Wtedy to przyby� do osady
dokt�r Kryszpin. M�ody by�,
�agodny, zawsze zadumany.
Odznacza� si� tym, �e on
pieni�dzy, a pieni�dze jego nie
lubi�y. Co zarobi� na
zamo�niejszych, to wydawa� na
lekarstwa dla ubogich i
regularnie zawsze by� bez
grosza. By�by i bez chleba, ale
mia� przy sobie matk�, kobiet�
cich� i pracowit�, kt�ra
utrzymywa�a siebie i jego,
szyj�c po dniach ca�ych i
nocach.
I w takim to niedo��dze
rozkocha�a si� jedyna siostra
Fusta. Dla niego wyrzek�a si�
domu, dostatk�w, brata, mowy i
wiary.
By� to ob��d, kt�rego rozs�dny
Fust nigdy nie zrozumia�.
Kryszpin nazajutrz po �lubie
osad� opu�ci�, nie wspominaj�c o
wianie i wyprawie,
rozpromieniony, jakby B�g wie
jakim sta� si� nagle magnatem.
Fust wszystko sobie teraz
przypomnia� i ramionami z
pogard� ruszy�. Wariat i basta!
Rozmy�lania jego przerwa�a w
tej chwili panna Tony,
zdziwiona, �e tak d�ugo bawi nad
rann� korespondencj�.
- Ojciec niezdr�w? - spyta�a
niespokojnie.
- Uchowaj Bo�e.
- Ju� dziesi�ta godzina.
- Doprawdy? Otrzyma�em dzi�
zawiadomienie o �mierci siostry,
wi�c si� zgryz�em.
- Ojciec mia� siostr�?
zam�n�? - zdziwi�a si� panna
Tony, nie przestaj�c jednak
okurza� sprz�t�w w gabinecie.
- Zam�n�, i wdow�, i zosta�y
dzieci, i nie maj� chleba, i...
ca�a chryja! - wyrzuci� z siebie
desperacko Fust.
- I pewnie chc� od ojca
wsparcia?
- Gorzej: ka�� mi je zabra�.
- Kto ka�e?
- Urz�d.
Panna Tony stan�a nagle z
trzepaczk� podniesion� i ze
zgroz� na twarzy.
- I musi ojciec to uczyni�?
- Naturalnie. Jestem przecie
ich prawowitym wujem i
opiekunem.
- Tego tylko brakowa�o! Ma�o
mamy emeryt�w, kalek i wd�w po
robotnikach. Dostaniemy ochron�
do domu!
Pan Fust umilk�. Wzi�� lask� i
kapelusz, i wyszed� �piesznie do
kantoru. Odby� ju� jedn� burz�
domow�.
W kantorze zasta� Rudolfa
r�wnie� nad rann�
korespondencj�; przy sto�ach w
milczeniu pisali urz�dnicy.
Fust spojrza� na twarz
pasierba i ucieszy� si�, widz�c
j� niezwykle pogodn�.
Usiad� przy nim i zagai�
rozmow�.
- Co nowego?
- Dobrze. We�na spada.
- Ile?
- Osiemna�cie.
- Obstalunki s�?
- Bardzo dobre. Kolejowe
warsztaty. Wypadnie os�ug� w
pakamerze powi�kszy�. A ojciec
co dzi� dosta�?
- Same fraszki wobec tego.
Poda� mu urz�dowy papier i
zapali� cygaro, spod oka �ledz�c
gr� twarzy czytaj�cego.
Ale rysy Rudolfa, pi�kne i
zimne, nie zdradza�y �adnych
wra�e�.
Odczyta�, spojrza� na dat�, z
nawyknienia si�gn�� po o��wek
dla zrobienia na brzegu uwagi
dla korespondenta, ale si�
zatrzyma�.
- Ile tych dzieci? - zagadn��.
- W jakim wieku?
- Nic nie wiem.
- Ano trzeba po nie pos�a�
kt�rego z oficjalist�w.
Zobaczymy, do czego si� zdadz�.
- C� my�lisz?
- My�l�, �e je�li s� doro�li,
p�jd� do pakameru; je�li malcy,
trzeba b�dzie czeka�, a�
podrosn�.
Fust oczy i usta otworzy�, ale
po chwili g�ow� kiwn��.
- Ano, masz racj�. M�j ojciec
i tw�j w ten spos�b zaczynali.
Dobrze� zdecydowa�. Dzi� wy�lemy
Skina z pieni�dzmi i adresem do
Warszawy.
- Dobrze si� sk�ada, bo i bez
tego Skin mia� jecha� po
machiny.
Na tym rozmowa si� urwa�a.
Fust pogaw�dzi� godzin� jeszcze
i ruszy� do warsztat�w.
Wychodz�c, rzek� do Rudolfa
p�artem:
- A uspok�j no Tony przy
�niadaniu, �e ochrony w domu
mie� nie b�dzie.
Rudolf za ca�� odpowied�
brwiami poruszy�, zaj�ty
robieniem notatek w jakim�
cenniku.
By�y to dla niego tak marne
sprawy - sieroty po siostrze
ojczyma, w�asna siostra i domowe
k�opoty - wobec nat�oku zaj�� i
obowi�zk�w. Do wieczora zupe�nie
o tym zapomnia�, tak dalece, �e
wyprawiaj�c Skina do Warszawy,
nic mu o tym nie wspomnia�.
Skin, trzydziestoletni
oficjalista fabryczny, cz�ek
stary, zaufany, u�ywany zwykle
do wa�nych obstalunk�w i
przewo�enia grubych sum
pieni�nych, s�ucha�
rozporz�dze� zwierzchnika z
namys�em, w milczeniu
powtarzaj�c jego s�owa, ucz�c
si� ich na pami��.
Rudolf by� pewny, �e jest
dobrze zrozumianym. Skin
wiedzia� dobrze, �e dogodzi�
m�odemu panu jest trudno, ze
wzgl�du na jego i�cie germa�sk�
bezwzgl�dno��.
Fusta kochano w fabryce, ale
bano si�, jak ognia, Rudolfa.
Pos�uchanie odbywa�o si� w
oszklonej klatce, w kantorze,
gdzie zwykle zasiada� dyrektor.
- To ju� mog� odej��? - spyta�
wreszcie Skin, zbieraj�c papiery
i pieni�dze do wielkiej
sk�rzanej torby.
Rudolf pomy�la� chwil�, oczy
jego pad�y na ch�opaka, kt�ry
sta� w progu, czekaj�c na
wieczorn� poczt�, i ta posta�
drobna i blada przypomnia�a mu
sieroty Kryszpina.
- Jeszcze jedno. Oto jest
adres, sto rubli i list do
komisarza cyrku�u. Znajdziesz
pan pod tym adresem jakie�
dzieci po siostrze Fusta, kt�re
z sob� przywieziesz.
Skin si� zdziwi�, potem
zesmutnia�, wreszcie ca�y
rozpromienia�. Zgarn�� �ywo
papiery i rzek� z u�miechem:
- Za ten ostatni komis
dzi�kuj� panu dyrektorowi.
Rudolf spojrza� na niego,
zdziwiony niezwyk�ym tonem, ale
s�owa nie rzek� i zabra� si� do
innej roboty.
Godzina by�a p�na i jesie�
ciemna. Pomimo to Skin d��y�
�wawo do swego mieszkania i
u�miecha� si� sam do siebie na
my�l nowiny, kt�r� powita �on�.
Zajmowa� wesp� z buchalterem
niewielki domek na ko�cu osady,
oko�o kt�rego za�o�y� sobie
ogr�dek.
Wszed� i zaraz w progu
zawo�a�:
- Czy wiesz, Zo�ka, po co jad�
do Warszawy?
Skinowa, kobieta chorobliwa i
gderliwa, przestraszy�a si�
zrazu, nawyk�a do jego spokoju.
- Rany Pa�skie, czego ty
krzyczysz?
- Bo ci co� powiem osobliwego.
Albo zgadnij, po co jad�?
- Po c�? Po machiny, z
pieni�dzmi. Jeszcze ci� kiedy
zarzn� w drodze.
- Aj, kobieto! To� nie
osobliwo�� ani machiny, ani
pieni�dze, ani �mier�. Oto jad�
po sieroty Kryszpin�w. A co?
Skinowa splasn�a r�koma.
- Umar�a Anusia?
- A pewnie; i Kryszpin te�,
kiedy pan Fust dzieci zabiera.
Nie ma W�adka?
- Jestem - odpar� z
s�siedniego pokoju Skin junior,
zaj�ty zamian� swej roboczej
odzie�y na domow�.
Zamiana ta bywa�a po��czona z
gruntownym szorowaniem, bo Skin
junior by� farbiarzem w fabryce.
- �ywo si� okrz�tnij i skocz
po pana Balcera i po
Maci�skiego. Powiedz, �e wa�na
nowina.
- Awantury, awantury! - wo�a�a
Skinowa u�miechaj�c si�, co
dziwnie wygl�da�o na jej
wiecznie skrzywionej twarzy. -
Umar�a panna Anusia,
skowroneczek nasz, a sieroty
wracaj�... Oj, biedne one tu
b�d�, biedne!
- Nie baj, kobieto. Przecie
ich tu na fabrykant�w nie
sprowadzaj�. Zabior� do pa�acu.
B�d� sobie hodowa� si� i uczy�.
To� po sprawiedliwo�ci ich
Holendry.
- At, sprawiedliwo��! Tobie
zawsze mrzonki w g�owie! Urz�dz�
ich Ulmy po swojemu.
Skin popatrzy� uwa�nie na �on�
- nie przekonany, ale ju�
zachwiany w swej rado�ci.
Machn�� r�k�.
- Jak b�dzie, to zobaczymy,
ale przecie tym dzieciom �le nie
b�dzie, dop�ki w fabryce �yj�
jeszcze ci, kt�rzy pami�taj�
Anusi� Fust�wn� i Kryszpina.
- To si� wie! - potwierdzi�a
stanowczo Skinowa, krz�taj�c si�
ju� oko�o wieczerzy.
Po chwili W�adek ju�
sprowadzi� go�ci, ale nie
wytrzyma� i wypapla� po drodze,
�e ojciec jedzie po dzieci
pa�skiej siostry.
Wi�c stary buchalter Balcer i
tkaczmajster Mici�ski ju� w
progu wo�ali:
- Dobra nasza! Kryszpiny do
nas wracaj�!
I wszystkie te stare twarze
u�miecha�y si� �yczliwie, a oczy
by�y wilgotne.
Przy herbacie zacz�to si� nad
tematem rozszerza�.
- Niebo��ta, pewnie biedne i
bez opieki, kiedy si� Fust ich
u�ali�.
- Mo�e drobiazg bezradny,
s�aby?
- Mo�e Ulmy ich nie przyjm�? -
Jak�e? To� m�ody dawa�
dyspozycj�.
- A jaki� ten adres?
- Szeroki Dunaj, numer 4.
- U! to wielka bieda! -
westchn�� Balcer, rodowity
warszawianin.
- Co z nimi zrobi�? - pyta�
ka�dy po kolei.
Potem zacz�to wspomina� stare
dzieje. Szlachetno�� i
bezinteresowno�� Kryszpina,
s�odycz i dobro� panny Anusi
Fust�wny.
Bryczka, zaje�d�aj�ca po
Skina, przerwa�a gaw�d�.
Gospodarz si� po�egna� i
odjecha�, a oni rozeszli si� po
domach, roznosz�c po ca�ej
osadzie wie�� niespodziewan�,
ciekaw�, kt�ra ros�a i zmienia�a
si�, im dalej si�ga�a.
Trzeciego dnia ju� ca�e
Holendry o tym wiedzia�y, tak
dalece, �e a� do panny Tony
doszed� rumor fabryczny.
Szepta�y o Kryszpinach i
dziewki i garderobiane, szepta�y
fabrykantki, kt�rym co wiecz�r
sprzedawa�a osobi�cie mleko,
szeptali lokaje i kucharze.
Pann� Tony zaniepokoi�y te
szepty, razi�a rado�� i
ciekawo�� t�umu. Wieczorem
zainterpelowa�a brata
czytaj�cego dzienniki w
gabinecie.
- Czy wiesz, �e fabryka o
niczym nie m�wi, tylko o
Kryszpinach?
Rudolf ramionami wzruszy�.
- C� z tego?
- Uwa�aj� ich za
spadkobierc�w.
- Niech sobie!...
Panna Tony zbli�y�a si�
jeszcze.
- A je�eli to stanie si�
prawd�? Fabryka ojca, a ojciec
ich wujem.
- Na fabryce jest dwakro�
naszych, a ojciec napisa�
testament.
- C� z tego? Mo�e napisa�
nowy...
- Nie napisze. Kryszpin�w ja
dopilnuj�.
- Pilnuj�e, bo ja si� boj�!
Rudolf powt�rnie ramionami
wzruszy�. Nie kocha� on siostry,
jak nie kocha� nikogo, ale
interes�w jej pilnowa� jak
w�asnych; ufa�a mu
bezgranicznie.
Rozmow� przerwa�o wej�cie
Fusta.
Tony poda�a mu natychmiast
fajk� i piwo, Rudolf przysun��
gazety. Wieczorne te godziny
sp�dzali zwykle razem. M�czy�ni
rozmawiali o interesach i
cyfrach, dziewczyna szy�a
s�uchaj�c uwa�nie.
Rzadko si� wtr�ca�a do
rozmowy, ale cyfry rozumia�a
doskonale, stan interes�w
fabryki umia�a na pami��.
Praca i cyfry zajmowa�y jej
�ycie, trze�wo�� i proza
stanowi�a tre�� istoty. By�a
bogini� tego ogniska domowego, w
kt�rym ch��d panowa� - bogini
nie mia�a skrzyde� u ramion ani
aureoli nad pi�kn� g�ow�
m�odzie�cz�.
Gwarzyli tak z godzin�, gdy
lokaj drzwi otworzy� i oznajmi�:
- Skin powr�ci� z Warszawy.
Fust si� wyprostowa� i
poczerwienia�, panna Tony
obejrza�a si� �ywo, Rudolf
spokojnie gazet� od�o�y� i
rzek�:
- Powiedz, �e id� zaraz do
kantoru.
- Mo�e tu raczej? - mrukn��
Fust.
Rudolf zaprzeczy� g�ow�.
- Kantor teraz pusty, b�dzie
tam najswobodniej.
- Wi�c chod�my - odsapn�� Fust
jakby po zm�czeniu.
- P�jd� i ja - rzek�a Tony,
mimo woli niespokojna i bardzo
ciekawa.
Noc by�a ciemna i do kantoru
krok�w kilkaset. Szli pr�dko,
nic do siebie nie m�wi�c. Pomimo
sp�nionej pory i deszczu snu�y
si� po drodze ciemne postacie,
usuwaj�c si� �piesznie na widok
w�a�cicieli.
Kierowali si� wszyscy jednak�e
w stron� kantoru, kt�ry si� w
tej chwili o�wietla�. Bryka,
kt�r� wo�ono towary, sta�a pod
gankiem, a na p� drogi znalaz�
si� Skin i powita� z
uszanowaniem w�a�cicieli.
- C�, du�o tam tych dzieci? -
spyta� Fust.
- Troje i stara babka.
- Jak to? a kt� panu kaza�
zabiera� babk�? - spyta� ostro
Rudolf.
- Musia�em, gdy� dzieci bez
niej jecha� nie chcia�y.
- Dawno umar�a ich matka? -
zapyta� cicho Fust.
- Temu trzy tygodnie.
- A on... Kryszpin?
- Ju� trzy lata min�y.
Fust odetchn�� zn�w i kroku
przy�pieszy�.
Weszli na ganek. Rudolf
otworzy� drzwi do swego
oszklonego sanktuarium i ust�pi�
z drogi ojczymowi.
Kantor by� o�wietlony.
Bariera, o kt�r� si� opiera�y
pulpity pisarz�w i budka
dyrektora, dzieli�a go na dwie
cz�ci. W g��bi by�a kasa. W
szerszym obr�bie, przeznaczonym
dla interes�w, pod wisz�c�
olbrzymi� lamp� sta�a teraz
grupa czworga ludzi, na kt�rych
spocz�y oczy wchodz�cych i
patrzy�y z ulicy przez okna
t�umy zbiegaj�cych si�
fabrykant�w.
Po�rodku sta�a stara,
srebrnow�osa kobieta w czarnym
czepku i wytartej chustce
pokrywaj�cej zrudzia�� czarn�
sukni�.
R�ce bia�e i przezroczyste
trzyma�a na dw�ch z�otych
g�owach: ch�opaka
czternastoletniego i dziewczynki
dwunastoletniej. Ch�opiec by�
ubrany w zbyt obszerne palto, a
w r�ku trzyma� wytart� czapczyn�
z jakim� znakiem; dziewczynka w
kr�tkiej, �a�obnej sukienczynie
patrzy�a smutnie zm�czonymi,
czarnymi oczyma.
Obok babki sta� ch�opak
najstarszy. Nie dziecko to ju�,
ale wyrostek, tak wybuja�y i
chudy, �e wygl�da� na lat
osiemna�cie. Wida� na nim by�o
wielkie wycie�czenie fizyczne a
wielk� si�� moraln�. Trzyma� si�
prosto, g�ow� nosi� wysoko,
patrzy� bystro i rozumnie.
Ubrany by� w ko�uszek wytarty i
dziurawe buty, czapk� trzyma�
pod pach�, a r�ce grza� w
r�kawach.
Lampa o�wietla�a wyra�nie,
brutalnie ich wszystkich
zm�czenie i trosk�, ich �achmany
i ich g�owy jednostajnie
z�otop�owe, w�r�d kt�rych
czernia� �a�obny czepiec babki.
A ona to dwoje najm�odszych
wci�� ogarnia�a r�koma i
patrzy�a �a�osnymi oczyma na
tych troje obcych ludzi, kt�rzy
mieli zdecydowa� o losie jej
piskl�t bez gniazda.
Milczenie trwa�o d�ug� chwil�,
a� je Fust przerwa�:
- Dlaczego mnie pani nie
uwiadomi�a o chorobie mojej
siostry?
- Nie mia�am czasu. Chorowa�a
tylko tydzie� - odpar�a smutno
staruszka.
- Dzieci ju� mog� pracowa�.
- Ja ju� od trzech lat na
chleb zarabiam - odpar� starszy
ch�opak.
G�os jego przypomnia� Fustowi
siostr� tak �ywo, �e a� si�
poruszy�.
- Ty� najstarszy. Ile� ci lat?
- Siedemna�cie.
- Jak�e ci na imi�?
- Dyzma.
- A m�odszemu ile lat?
- Czterna�cie - odpowiedzia�a
babka. - Mo�e ju� tak�e by�
u�ytecznym. Uczyli si�. Starszy
sko�czy� cztery klasy, Franka
zabrali�my z drugiej po �mierci
ojca, El�unia od roku chodzi�a
do szk�ki.
Fust opar� si� o pulpit i
przygl�da� si� dziatwie. Krew w
nim gada�a i gada�a.
Dyzma mia� g�os jego Anusi,
Franek jego w�asne imi�, El�unia
p�owy matczyny warkocz.
Wszystkie przypomina�y mu dawne,
dobre czasy i m�odo��. Zapatrzy�
si� w nie, zaduma� i przesta�
si� odzywa�.
Zn�w zapanowa�o przykre,
sztywne milczenie, bardzo
m�cz�ce dla zm�czonej gromadki.
Przerwa� je Rudolf, zwracaj�c
si� do Skina:
- Kaza�em wczoraj oprz�tn��
dla nich mieszkanie w starym
m�ynie. Tam ich pan zaprowad�,
wieczerz� przy�l� dzi� z kuchni.
Jutro starszego mo�na wzi�� tu
do pisania, m�odszego do
szpulowania. Zap�ata wiadoma.
Skin milcza�. Rozporz�dzenie
to wstrz�sn�o go, oburzy�o.
Spojrza� na Fusta, ale ten, w
my�lach pogr��ony, przygl�da�
si� dzieciom i nic nie s�ysza�
lub udawa� g�uchot�.
Babka poblad�a na sekund�, ale
wnet spu�ci�a g�ow�
zrezygnowana. By�a jak rozbitek,
kt�ry do ko�ca si� walczy� z
fal�, a� si� z�emu losowi
poddaje, nie maj�c si� walczy� i
p�yn��, i wygl�da� ratunku. Po
chwili podnios�a oczy na Dyzm�.
Sta� prosty, spokojny i wzrokiem
j� pociesza�. Potem spojrza�
bystro na Rudolfa i rzek�:
- Prosz� mi nie kaza� pisa�,
ale przeznaczy� do machin. Znam
si� na tym, bo by�em przy
machinie u pana Schulza a� do
Wielkiejnocy.
- Czemu� pisa� nie chcesz? To
miejsce lepiej p�atne i
stosowniejsze dla ciebie.
- Nie chc�, bom do tego si�
nie zda� i b�d� �le robi�. A ja
chc� robi� dobrze.
- Bardzo chwalebny zamiar.
Zostaniesz tedy przy machinie na
w�asne ��danie. A ten ma�y mo�e
te� ma inne powo�anie? S�yszysz,
ma�y?
Franek podni�s� na m�wi�cego
b��kitne jak niebo oczy i z
cicha odrzek�:
- Ja b�d�, jak Dyzma, zawsze
dobrze robi� panu.
Babka przesun�a r�k� po jego
g�owie.
- Podzi�kujcie teraz, dzieci,
�e wam nie dano ja�mu�ny, ale
prac� - rzek�a powa�nie.
Dyzma sk�oni� si� w milczeniu.
Dwoje m�odszych podesz�o do
bariery, a �e by�a przymkni�ta,
wsun�y si� za ni�.
Dzieci by�y senne i
wystraszone, wi�c zamiast do
Fusta, trafi�y do Rudolfa.
On si� usun�� �ywo i dzieci
poca�owa�y r�k� panny Tony, nim
si� obejrza�a i mog�a
zaprotestowa�.
Panna pokra�nia�a jak r�a, a
wtem Fust si� ockn��, do El�uni
pochyli� i uca�owa� j� w g�ow�
po ojcowsku. Potem, nie rzek�szy
s�owa, pr�dko wyszed�.
Za nim ruszy� Rudolf z
siostr�.
Na ich widok gapie sprzed
okien pierzchli i zacz�li si� po
domach rozchodzi�, a w kantorze
pustym zosta� Skin i
Kryszpinowie.
Stary ju� oburzenie swe
pohamowa�, obl�k� mask� urz�dow�
i �adnym s�owem si� nie
zdradzi�.
- Chod�my! - rzek�. -
Przenocujecie pa�stwo dzi� u
mnie. W m�ynie od roku nikt nie
mieszka�. Ch��d tam pewnie i
wilgo�.
- B�g zap�a� panu, ale tak nie
mo�na. Przeznaczono nam m�yn,
powinni�my s�ucha� i pana nie
nara�a�. Przenocujemy byle jak,
ale u siebie. Dzieci takie
senne, a jutro ch�opcy powinni
i�� do roboty. Niech si� pan
nami nie trudzi po takim
zm�czeniu.
- Mo�e pani ma s�uszno��.
M�ody pan nie znosi
niepos�usze�stwa. Jed�my do
m�yna.
Pojechali tedy powoli przez
ca�� osad�, a� nad rzek�, gdzie
w�r�d czarnych olch ponury
budynek si� wznosi�. Wewn�trz
�wieci�o si� przecie i czuwa�
str� nocny, oczekuj�c na nowych
lokator�w.
By�y tam dwie izby bielone,
kilka ��ek, st�, sto�ki, piec
chlebowy, kilka �awek - zwyk�e
fabryczne familijne
pomieszczenie.
Skin ze staruszk� obejrzeli
mieszkanie, a tymczasem Dyzma
wni�s� na r�ku �pi�c� El�uni�, a
Franek w�ze�ki i tobo�ki, kt�re
pomie�ci�y si� wszystkie na
jednej �awce.
Po chwili kuchta przyni�s� im
wieczerz� na polewanej misie,
dymi�c� zup� mleczn�.
Para z niej po�echta�a
podniebienie dzieci, ale �adne
nie zbli�y�o si� do sto�u.
�miertelnie zm�czone, siad�y
przytulone do siebie przy
ciep�ym piecu, nie maj�c si�y i
ochoty do posi�ku.
Skin, widz�c, �e im nic dzi�
nie pomo�e, odszed�. Korci�o go
podzieli� si� wra�eniami z �on�.
Gdy zostali sami, Dyzma si�
ockn��, a widz�c krz�taj�c� si�
babk�, skoczy� jej do pomocy.
Po chwili u�o�yli do snu
El�uni� i kaszl�cego Franka.
- Mo�e by ich nakarmi�? -
spyta� Dyzma.
- Dzi� zasn� i zapomn�, a
jutro nie b�dzie dla nas
�niadania. Rano bardzo wsta� nam
trzeba.
Ch�opak si�� woli zdoby� si�
na u�miech.
- Ale przecie babunia zn�w
jest gospodyni� i, dzi�ki Bogu,
my razem!
- Nie straszno ci? Nie
przykro?
- Ani troch�. Ba�em si�
raczej, �e nas wezm� na �ask�.
Tak, dobrze.
- Moje ty dziecko kochane! -
szepn�a staruszka obejmuj�c go
za g�ow�.
On si� jej do kolan osun�� i
ca�uj�c r�ce patrzy� �mia�o w
oczy i m�wi�:
- Czego� nam si� buntowa�?
Pieni�dzy ojciec nie lubi� i ja
nie pragn�. One przekl�te, bo
kto je ma, ten ��da i ��da bez
ko�ca. Gorzej nam by� nie mo�e
ni� by�o, smutniej te�. Teraz
ten dach jest, i zdrowie, i
si�y. Babunia i El�unia syte
b�d� i spokojne, a ja oto
przysi�gam, �e jakom w spadku
wzi�� tu rodzicielsk� serdeczn�
pami��, tak j� utrwal� sam na
wieki, i starszym dogodz�, i
r�wnym ka�� siebie kocha� i
szanowa�. - Spojrza� w oczy
babki i spyta�: - Babunia o mnie
nigdy nie w�tpi�a i nie w�tpi?
- Nie, moje dziecko.
- Dzi�kuj� babuni!
Poca�owa� j� w r�k� i wstaj�c
doda� weso�o:
- Ale babunia za nas
wszystkich dzi� pacierz odm�wi,
bo ju� i ja nie mam si�y m�wi�
i my�le�.
Zaraz si� te� u�o�y� na zydlu
i usn�� spokojnie.
- Staruszka pomimo zm�czenia
usn�� nie mog�a. Siedzia�a d�ugo
u pieca, na �ar dogasaj�cy
patrz�c i pacierze szepcz�c.
Potem j�a wa�y� w swej g�owie
dziecinne losy i rozmy�la�, czy
dobrze uczyni�a przyje�d�aj�c do
Holendr�w. Mo�e powinna by�a
zosta� w mie�cie, nie zdradza� w
urz�dzie, �e dzieci maj�
bogatego wuja.
W mie�cie mogli si� przecie
czego� doczeka�. Dyzma byle mia�
odzie� mo�liw�, dosta�by
przecie� posad�. Cztery klasy
sko�czy�, by� bardzo zdolny. Tu
czego si� dobije, smaruj�c i
czyszcz�c parow� machin�? Czego
si� dobije Franek, zwijaj�c w
pakamerze postawy sukna?
Fust przyj�� ich jak obcych;
jego pasierb z siostr� patrzyli
na nich jak na intruz�w. B�dzie
�ycie ci�kie, przygn�biaj�ce,
po�o�enie trudne i dwuznaczne.
Ale w mie�cie Dyzma w
bezczynno�ci schud� i marnia�,
El�unia p�aka�a z g�odu, Franek
kaszla� w wilgotnej suterenie. I
tu, i tam nie widzia�a staruszka
przysz�o�ci i ratunku; i tu, i
tam dr�a�a o los sierot, kt�re
jej B�g zostawi� w spadku po
ukochanym synu. Wreszcie musia�a
zasn��. Drzwi si� przymkn�y i
wszed� jej syn. Ubrany by�
od�wi�tnie i u�miecha� si�
patrz�c na �pi�ce dzieci.
Staruszka obejrza�a si� i
ujrza�a przy ��kach synow�,
pochylon� i r�wnie jak on
u�miechni�t�.
�e si� nikt we �nie niczemu
nie dziwi, wi�c i babka wcale
si� tym odwiedzinom nie dziwi�a,
owszem, zacz�a si� i ona
u�miecha�. Uczyni�o si� jej na
sercu bardzo lekko i
bezpiecznie.
Zmarli obeszli pos�ania, a
potem ku niej si� zbli�yli i
uczu�a na swych r�kach dwa
poca�unki. Wtedy uczyni�a ruch,
by te dwie g�owy obj�� i do
siebie przygarn��, ale one
usun�y si�, rozp�yn�y w
powietrzu i znik�y. Ockn�a si�
staruszka, oprzytomnia�a i,
bardzo uspokojona, j�a szepta�
pacierze.
�ar w piecu zupe�nie
spopiela�.
II
Nazajutrz rano Skin wst�pi� po
ch�opc�w, ale ju� ich nie
zasta�. Kryszpinowa krz�ta�a si�
po izbie, porz�dkuj�c swe
mizerne ruchomo�ci. El�unia
g�o�no m�wi�a pacierz kl�cz�c na
�awce u okna.
- Niech si� ch�opcy zbieraj� -
rzek� Skin.
- Ju� poszli na dzwonek. Dyzma
m�wi�, �e trafi do kantoru.
Chcieli by� pierwsi.
- Zuchy! Po takiej drodze, w
tym wieku i nie zaspa�! Jak�e tu
pani? Moja �ona zaraz przyjdzie
do pani, a i od Balcera si�
wybieraj�. Go�ci nie zabraknie.
Ja zmykam, �eby ch�opakom
dopom�c. Do zobaczenia.
Wyszed� poczciwiec, bo si� ba�
sp�ni�.
Dyzma nie zaspa�, bo mu i we
�nie roi� si� obowi�zek i
ambicja pierwsze�stwa. Wsta� o
�wicie, zbudzi� brata, ubrali
si� jak do pracy, prze�kn�li
troch� mleka i pobiegli, gdy
dzwon si� odezwa�.
Szaro by�o, mglisto i ch�odno.
Dr�eli obadwaj w swych bluzach z
niewywczasu, a troch� z
niepokoju. Od m�yna sz�a ulica
obok farbiarni, potem mijali
warsztaty �lusarskie, potem
pa�acyk w�a�ciciela.
Dzwonek jeszcze d�wi�cza�. Oni
byli pierwsi.
- Patrz no, nikt nas nie
wyprzedzi nigdy! - rzek� Dyzma
do brata.
Tu si� obejrza� na szelest
krok�w za sob� i ujrza� pann�
Tony wracaj�c� z mleczarni.
Usun�li si� jej z drogi, ona
spojrza�a mimochodem na nich i
przesz�a bez powitania.
Mo�e jej trzeba si� k�ania�! -
szepn�� Franek, kt�ry mia�
wielki respekt dla w�adzy.
- Nie, bo ona nas zna� nie
chce, a my nie jej podw�adni.
Ale przecie raniej wstaje! To
dla mnie upokorzenie. Jutro tego
nie b�dzie.
- Jak to? zbudzisz si� jeszcze
raniej? - westchn�� Franek
�a�o�nie.
- Zobaczymy. Patrz, patrz,
machina tu na wst�pie. Mo�e to
b�dzie moja?
Zapa�a�y mu oczy i stan�� na
chwil�, wpatrzony w pot�ny
motor widoczny przez okno
olbrzymiego gmachu. Potem �ywo
naprz�d pobieg�. Weszli do
kantoru.
Ucieszy� si� Dyzma
niezmiernie, gdy zobaczy�
pulpity nie zaj�te. My�la�, �e i
tu wszystkich uprzedzi�, bo nie
przypuszcza�, �e w oszklonej
klatce dyrektora siedzia� ukryty
Rudolf z zegarkiem na biurku,
rachuj�c minuty op�nienia
administracji i urz�dnik�w.
Dzie� ten w�a�nie wybra� na
lustracj� kantoru.
Ch�opcy stan�li przy �cianie,
ogl�daj�c pr�bki sukna w
oszklonych ramach i gwarz�c
swobodnie.
Urz�dnicy zacz�li si� schodzi�
i zajmowa� miejsca. Stary kasjer
i buchalter powitali ch�opak�w
po ojcowsku, pytali �yczliwie o
rodzic�w, o przesz�o��, o prac�.
Wreszcie Skin wszed� ostatni,
a jednocze�nie otwarto oszklon�
klatk� Rudolfa i on si� ukaza� z
zegarkiem w r�ce.
- P� godziny po dzwonku.
Pi�kny przyk�ad dla podw�adnych,
pi�kny �ad i �cis�o��! -
wybuchn�� swym stentorowym
g�osem.
Wszyscy milczeli zajmuj�c
miejsca.
- Mi�y dzie� si� zapowiada -
szepn�� Balcer.
- Taki bez�ad i nieakuratno��
b�d� kara� na przysz�o��. Mo�e
to w tym kraju jest przyj�te,
ale ja s�owia�skiego porz�dku
nie znosz� i nie znios�.
Czo�a starszych urz�dnik�w
pomarszczy�y si� ponuro, m�odsi
poczerwienieli, nikt si� nie
odezwa�, tylko Skin, kt�ry tego
dnia musia� i�� na pierwszy
ogie�, zbli�y� si� do Jowisza i
rozpatrywa� sw� torb�.
Przyst�pi� te� i Dyzma pewny
siebie.
- Prosz� pana dyrektora o
rozporz�dzenie, gdzie mamy si�
uda� do pracy.
Rudolf spojrza� na niego i
poda� dwie kartki.
- To dla twego brata, do
magazyniera, a to dla ciebie do
starszego mechanika.
Dyzma wzi�� kartki, ale widz�c
utkwione w siebie zimne oczy
Rudolfa, patrzy� te� na niego
nieustraszenie.
- Radz� ci uwag o swoim
chlebodawcy nie czyni� - doda�
ostro Rudolf.
Ch�opak jeszcze wy�ej g�ow�
podni�s�.
- Ja, Kryszpin, mam prawo
m�wi� o panu Fust memu bratu -
odpar�.
- A ja ci zabraniam, b�a�nie!
- wybuchn�� Rudolf.
- Wi�c niech pan nie
pods�uchuje! - odpar� Dyzma
zwracaj�c si� do drzwi.
Rudolf podni�s� r�k� i usta
otworzy�, ale si� pohamowa�, a
ch�opcy tymczasem byli ju� na
ulicy.
Wszyscy obecni s�yszeli ka�de
s�owo, widzieli niebywa�� scen�,
martwieli z ciekawo�ci i
podziwu. Milczeli, ale ka�dy
dr�a� z rado�ci nad tym
pierwszym tryumfem Kryszpina, i
ledwie mogli usiedzie� i
pracowa� dalej.
Rudolf kipia�. Blady by� i
ledwie g�os m�g� wydoby� z
gard�a.
Burza szcz�ciem wyla�a si� na
g�ow� Skina, wytrawnego,
flegmatycznego pedanta.
- Rachunek z Warszawy
zrobiony?
- Oto jest.
Dyrektor zacz�� go przegl�da�,
spiera� si� o ka�d� cyfr�,
napada� na ka�d� cen�.
Skin odpowiada� flegmatycznie,
ocieraj�c pot co chwila.
- Co to? Na Kryszpin�w wydano
sto dwadzie�cia rubli. Jakim
prawem? Przeznaczy�em sto.
- Zabrak�o. Komorne zalega�o,
nie mieli odzie�y, nale�no�ci po
sklepikach...
- Mnie nic do tego.
Przeznaczy�em sto - powinno
starczy�. Te dwadzie�cia zapisz�
na pa�skie konto!
- Je�li si� panu s�usznym zda,
i owszem!
- Zreszt� mo�na i na nich.
Panie Balcer, wystawi� dwa
konta. Dyzma Kryszpin, pomocnik
maszynisty - trzydzie�ci rubli
rocznie i ordynaria, dano
dziesi�� rubli. Franciszek
Kryszpin - dwadzie�cia rubli i
ordynaria, dano dziesi�� rubli.
Gotowe?
- Gotowe! - ponuro burkn��
Balcer.
- Wyda� im dzi� ksi��ki
s�u�bowe.
- Wydam - mrukn�� Balcer, a w
duchu doda�: Niesmaczny ci
Kryszpin, pludrze! Ale my mu
zgin�� nie damy, bo on rodzony,
nasz!
A flegmatyczny Skin pomy�la�:
�ama� chcesz ch�opaka. Oj, widzi
mi si�, �e rady nie dasz, bo�
ju� od niego pierwsze myd�o
zjad�. Awantura, s�owo daj�,
setna...
Tymczasem przyszed� Fust,
niczego nie�wiadom i w
najlepszym humorze. Dostrzeg�
zaraz z�y humor pasierba i
spyta� dobrodusznie:
- Pewnie we�na podskoczy�a?
- Jeszczem nie czyta� notowa�!
- odburkn�� Rudolf.
Fust gazety i listy zagarn��,
i wnet si� w nich zatopi�. Mia�
zwyczaj nie zaczepia� swego
dyrektora, gdy sapa�, wi�c
milcza�.
Wreszcie obaj poszli na
�niadanie. Po drodze Rudolf si�
odezwa�:
- Mamy ju� tedy rozsadnik
demagogii w fabryce.
- A to kto zn�w?
- Starszy siostrzeniec ojca
dzi� w kantorze naucza� brata...
- Nie mo�e by�. A ch�opak
wyda� mi si� tak sympatyczny i
dobry!
- A bardzo! Gdym mu zrobi�
wym�wk�, skoczy� jak kot do
oczu, dowodz�c, �e s�dzi� ojca
on, Kryszpin, ma prawo! O, b�d�
ja z nim mia�! On siebie ma za
spadkobierc�, a mnie za intruza.
- Patrzcie no go! Zawo�am go
do siebie i natr� uszu
nale�ycie.
- �eby jeszcze wi�kszego
nabra� o sobie rozumienia!
Najlepiej w�a�nie, �eby ich
ojciec ignorowa�. Wr�c� do
opami�tania rych�o!
- Mo�e to i racja. Da�em dach,
prac�, utrzymanie... zreszt�, co
mi do nich? Na staro�� nie b�d�
zmienia� zasad i postanowie�.
Niech d�wigaj� rodzicielskie
brzemi�. Zamiast wdzi�czno�ci,
b�azen rezonuje i s�dzi! Ojca
natura!
Zasapa� si� i Fust. Uczucie,
kt�re si� w nim wczoraj
zbudzi�o, nagle zagas�o. Obraz
siostry znik�, zapanowa� zn�w
ch��d, interes z dodatkiem
niech�ci i urazy.
Ulmowie mogli by� spokojni o
swe stanowisko.
Dzwonek oznajmiaj�cy obiad
zasta� Kryszpin�w ju� na
stanowisku. Franek gorliwie
zwija� sukna, Dyzma gorliwie
smarowa� i wyciera� machin�.
W pakamerze rz�dzi�
magazynier, stary Truski, kt�ry
nowego rekruta powita�
serdecznie i zaopiekowa� si� jak
synem, a maszynist� by� Tiede,
Niemiec, grubianin i impetyk,
oburzony, �e mu zmieniono
dotychczasowego pomocnika, z
kt�rym si� zna� od kilku lat.
Wi�c okoliczno�ci nier�wne by�y
dla braci. Ale Dyzma by�
odwa�ny, a Franek nie�mia�y,
wi�c los by� tym razem
sprawiedliwy.
Niemiec przygl�da� mu si� z
boku, z ustami pe�nymi kl�tw i
wymys��w. Musia� je po�kn�� rad
nierad, bo nowy rekrut rzecz sw�
rozumia�, machin� zna� i funkcj�
sw� podrz�dn� spe�nia� z ochot�
i pilno�ci�, z jak� Dyzma zwyk�
by� czyni� wszystko.
Nawet patrz�c na drapie�n�
twarz starego maszynisty,
pomy�la� sobie w duchu
swawolnie: Nie ja b�d�, je�li za
tydzie� ty si� beze mnie obej��
potrafisz!
Dzwonek da� has�o do obiadu;
powt�rzy�y je dzwonki i sygna�y
po warsztatach. Tiede zamkn��
par�, motor stan��.
Dyzma, korzystaj�c z
nieruchomo�ci, zacz�� czy�ci� i
smarowa� ruchome cz�ci, wcale
si� do odej�cia nie zabieraj�c.
Tiede wtedy po raz pierwszy
burkn��:
- Mo�esz i��. Ja zostan�.
- Dzi�kuj� panu - odpar�
grzecznie i z u�miechem. - My�my
ledwie wczoraj przyjechali,
jeszcze i garnka pewnie babka
nie ma. Po co jej o obiad
dokucza�? Niech si� biedaczka
zagospodaruje. Obejd� si�.
- No, to ja p�jd� do domu -
rzek� Tiede z widoczn�
przyjemno�ci�. - Gdyby dyrektor
si� natkn��, powiedz, �em
poszed� do �lusarni.
- Niech pan b�dzie spokojny!
Dyzma tedy sam pozosta� i
zajrza� do kot��w. Palacze
posilali si� te� i w og�le w
ca�ej fabryce o tej porze by�a
mo�e tylko jego jedna para
szcz�k nie zaj�tych.
Pozdrowi� palacz�w, kt�rzy
przygl�dali mu si� ciekawie, i
nareszcie jeden si� o�mieli�
wyrazi� to, co inni mieli w
my�li.
- Mo�e to by�, �eby pan
pracowa�, jak ka�dy z nas, b�d�c
siostrzanym synem pana Fusta?
- A c� mam robi�, pr�nowa�?
A nigdy! MOje r�ce chc� chleb
zapracowany kraja� jak i ka�dy z
was. �eby mi pan Fust pracy nie
da�, lecz �ask�, tobym precz
poszed�. A tak, b�d� tu z wami
�y� i umiera�.
- To ci zuch! - za�miali si�
palacze.
- Ojciec pana by� taki -
wtr�ci� najstarszy.
- Pami�tacie go?
- A jak�e, dobrodziej�w swoich
ka�dy pami�ta. Jakem pos�ysza�,
�e pan jego sierota, to pana
chcia�em u�ciska�.
- Ano, to u�ciskajcie.
- Kiedym bardzo brudny.
- A ja?
Za�mia� si� i obj�wszy starego
za szyj�, u�cisn�� jak brata,
�miej�c si� serdecznie.
- Jak�e wam na imi�? - spyta�.
- Jakub. Jakub �ysiak! O!
ojciec wasz mnie leczy� w
tyfusie, zna� mnie.
- A mnie Dyzma.
- A czemu to pan na obiad nie
poszed�? - zagadn�� nagle kt�ry�
z palacz�w.
- Stary poszed�.
- To si� pewnie str�bi i
b�dzie pana beszta�.
- Niech tam! przed starszym
trzeba zamilcze�.
- A to pan pewnie g�odny?
- Nie. Z ochoty do machiny to
si� nasyci�em.
- Oho, do si�dmej daleko.
Niech pan cho� chleba
przegryzie, bo si� mg�o zrobi.
- Mojego! - zawo�a� Jakub
podaj�c mu kawa� czarnego
chleba. - Niech pan we�mie.
Gdyby nie ojciec pa�ski, tobym
go dawno ju� nie jad�, i moje
dzieciska te�!
Dyzma wzi�� chleb, usiad� na
schodkach i gryz� z humorem.
- Czy tu wyp�ata co sobot�? -
spyta�.
- Gdzie za�! Co miesi�c.
- Oho! a je�� te� daj� co
miesi�c?
- Do woli. W ka�dy pi�tek
wydaj� ordynari�.
- A ile te� ja pobiera� b�d�?
- Panu dadz� trzydzie�ci rubli
pewnie.
- Oho, to suma!
Zamy�li� si� jednak
frasobliwie i westchn��:
- A od si�dmej nie mo�na gdzie
zarobi�?
- Zm�czy si� pan setnie w tym
upale, �e i �ycie obmierznie. W
nocy ino mechanik i �lusarze
cz�sto pracuj�, je�li si� na
razie co zepsuje w warsztatach,
a rano ma by� gotowe. Nam dosy�
dnia, a� nadto.
To pewnie! pomy�la� Dyzma
patrz�c na ich spalone �arem
twarze.
- Czemu pan doktorem nie
zosta�? - zauwa�y� stary
patriarcha kot��w. - By�by pan
jak ojciec.
Dzwonek poobiedni si� rozleg�.
Dyzma poskoczy� na g�r� z
chlebem w gar�ci.
- Kim bym nie by�, b�dziecie
mnie jak jego kochali i
pami�tali! - rzuci� im na
po�egnanie.
Ruch si� uczyni� poobiedni,
gwar, tupanie po schodach. Tiede
si� nie zjawia�.
Po chwili z g�ry rozleg� si�
sygna�:
- Puszczaj machin�!
Dyzma odkr�ci� wentyl, motor
ruszy� prawid�owo.
Ch�opak chleb schowa� w
zanadrzu i obj�� kierunek,
uwa�ny na ka�dy rozkaz.
Gdy tak sta� z r�k� na
wentylu, zapatrzony z lubo�ci� w
ruchy �cis�e i lekkie stalowego
olbrzyma, nagle g�os, ju� mu
znany, rozleg� si� tu� za jego
plecami:
- Gdzie jest Tiede?
Dyzma s�u�bowo si� zwr�ci� i
spojrza� w oczy dyrektora.
- Wyszed� na chwil�.
- Zepsuj no tu cokolwiek,
b�a�nie!
- Postaram si� dobrze zrobi�.
- Wolniej! - zakomenderowano z
g�ry.
Dyzma si� zwr�ci� do
kierownika, a przy tym ruchu
chleb mu si� wysun�� z zanadrza
i upad� pod nogi Rudolfa.
Dyrektor rozdepta� go i
poszed� dalej. Dyzma spojrza�
�a�o�nie na ziemi�.
Ten nie by� nigdy g�odny,
kiedy mia� serce mnie tak
ukrzywdzi�! pomy�la� zbieraj�c
skrz�tnie okruszyny. C� robi�?
Pi�tek za trzy dni!
I powr�ci� do swej roboty.
Po chwili wszed� Tiede, bardzo
czerwony na twarzy, z fajk� w
z�bach...
- Du Fratze! (niem. - Ty
potworze!) - hukn��. - Jak
�mia�e� rusza� machin�? B�dziesz
mi smarowa�, trutniu!
Odepchn�� go pi�ci� od
wentyla.
Dyzma skoczy� zr�cznie poza
zakres pi�ci i wzi�� oliwiark�.
- By� dyrektor - rzek�
spokojnie.
- By�?!
- Tiede w jednej chwili
wytrze�wia�.
- M�wi�e�, �em poszed� do
�lusarni?
- Powiedzia�em, �e pan
wyszed�, a �e machina by�a w
ruchu, my�la�, �e� pan j�
pu�ci�.
- To dobrze. Du bist brav!
(niem. - Zuch z ciebie!)
- Braw to jestem, ale niech
pan mi pi�ci� nie wygra�a. To
zbyteczne.
Ton jego mia� w sobie co� tak
stanowczego, �e Tiede nagle
przypomnia� sobie wszystko, co
od tygodnia gadano w fabryce o
Kryszpinach, i pohamowa� si�.
Zamrucza� co� niewyra�nie, ale
do wieczora nie odezwa� si� ju�
grubia�sko do swego pomocnika.
Nareszcie dzwonek oznajmi�
si�dm� godzin� i rumor si�
rozpocz�� radosnego powrotu do
dom�w. Tiede narz�dzia swe
sprz�tn�� do szafki, machin�
zatrzyma� i uciek� jak od
po�aru.
Dyzma mia� tak�e ochot�
drapn��, ale przem�g� si�, aby
by� wiernym postanowieniu:
pierwszy do roboty, ostatni z
roboty. Wytar� machin� jak
lustro, stancj� zami�t�, �ciany
okurzy�, krz�ta� si� wci��
nuc�c.
Policjant fabryczny,
odbieraj�cy klucze od str��w,
zajrza� mu w oczy.
- Sk�d tak p�no?
- Porz�dkowa�em! - odpar�
weso�o, ruszaj�c w stron�
starego m�yna.
Droga sz�a mu obok pa�acu.
Zwolni� kroku, bo ciemno��
zg�stnia�a poza o�wietlonym
pa�acem, i drogi dobrze nie
zna�. Trzyma� si� brukowej
�cie�ki i zacz�� �piewa�
�mielej, pewien samotno�ci.
Wtem si� natkn�� na jak��
posta� kobiec�, usun�� si�
�piesznie i umilk�.
S�owo daj�, pa�acowa panna!
pomy�la� z uraz�. Ona mi nie da
by� pierwszym i ostatnim.
Trudno j� ubiec.
Poszed� dalej, struty na
humorze; ju� �piewa� mu si�
odechcia�o i zn�w opad�y
niepokoje, czym si� przekarmi�
do pi�tku.
M�yn �wieci� na uboczu jak
gwiazdka mglista. Wszed� do
sieni i wnet za�echta� jego
powonienie zapach pieczywa i
pary herbatniej.
Pewniem zb��dzi� w t� czarn�
noc!
Ostro�nie otworzy� drzwi,
zajrza� i wpad� z podziwu
ociemnia�y. Pierwsz� izb� babka
urz�dzi�a na kuchni� i jadalni�
zarazem. Ale czy� to ta sama
by�a, dok�d ich wczoraj rzucono?
Na kuchni pali� si� bujny
ogie�, ogrzewaj�c dwa garnki, w
g��bi pod oknem by� st� nakryty
cerat�, nad sto�em lampa
o�wietla�a samowar, szklanki,
koszyk bu�ek i wielk� mis�
sma�onych kartofli.
- Babuniu! co to? - wykrzykn��
Dyzma.
Staruszka w bia�ym, domowym
czepku krz�ta�a si� po izbie,
porz�dkuj�c jakie� kuchenne
statki, Franek przybija� na
�cianie p�ki, a El�unia, z
mink� bardzo powa�n�, podawa�a
mu talerze, z kt�rych ka�dy by�
innego kszta�tu i gatunku.
W izbie panowa�a atmosfera
dobrego bytu i zadowolenia.
- Uczynili nas ludzie
bogaczami z n�dzarzy! - odpar�a
babka ca�uj�c go w g�ow�. -
Ledwie�cie odeszli do fabryki,
do mnie zacz�y si� zbiera�
kobiety, stare znajome. Skinowa,
Balcerowa, Mici�ska, Turska, a
ka�da wnios�a dar jaki� i
serdeczne rodzic�w wspomnienie.
Do po�udnia mia�am spi�arni�
pe�n� i ca�e gospodarstwo
zebrane. Patrz, o niczym nie
zapomnia�y!
Dyzma ku drzwiom si� zwr�ci�.
- P�jd� im podzi�kowa�! -
zawo�a� nie mog�c pohamowa�
wdzi�czno�ci, kt�ra mu
rozpiera�a serce.
- Dok�d lecisz w t� noc? Nie
trafisz! Poczekaj, w niedziel�
razem p�jdziemy.
- Nie wytrzymam do niedzieli.
O z�oci dobrodzieje! A to� my
magnaci, babuniu, a ja dzie�
ca�y si� gryz�, �e�cie g�odni!
- My�la�am te�, �e� pewnie
obiadu si� nie spodziewa�,
kiedy� do domu nie zajrza�.
- A w�a�nie! Alem chleba te�
dosta� i teraz tom syt z
rado�ci.
Siostrzyczk� wzi�� na r�ce i
nosi� po izbie ca�uj�c i
pieszcz�c, potem Franka
u�ciska�, wreszcie za sto�em
siad�, �miej�c si� i rozgl�daj�c
woko�o.
- Jak u nas �adnie, jak
weso�o. Z nikim bym si� nie
zamieni�! - wo�a� co chwila.
- Przys�ano tu wasze s�u�bowe
ksi��ki - rzek�a babka. -
Pi��dziesi�t rubli bierzecie we
dw�ch, ale dwadzie�cia macie ju�
d�ugu.
- Aha, za sprowadzenie. To
s�uszne. Babunia taki
rachmistrz, �e i trzydzie�ci nam
wystarczy, a ja sobie i Frankowi
na ksi��ki musz� zarobi�.
- Ja jutro p�jd� do szko�y,
wiesz? - wtr�ci�a El�unia.
- Dok�d�e to?
- Balcer�wna prosi�a, aby j�
do nauki przysy�a�; uczy sama
dwie najm�odsze siostry.
- Chwa�a Bogu! B�dzie dziecku
weselej.
Wieczerza up�yn�a w�r�d
�miech�w i rado�ci, a patrz�c na
niefrasobliwo�� i swobod� tych
trojga dzieci, staruszka
u�miecha�a si� te�, �e w tym
gnie�dzie nikt si� nie czu�
ukrzywdzonym i wydziedziczonym.
Biedni s� i marni, a przecie
szcz�liwi, my�la�a. Niech
takimi pozostan� przez �ycie!
I widzia�a w Dyzmie si��,
uwa�a�a go za g�ow� i
przodownika, wiedzia�a, �e on to
czuje i powa�nie, i g��boko.
Ale Franek by� bezpieczniejszy
od Dyzmy ze swym spokojem i
�agodno�ci�, a El�unia by�a ich
obu ukochaniem i anio�em
str�em.
Wtem gwizd str��w nocnych
og�osi� dziesi�t� godzin�, a
mijaj�c stary m�yn, kt�ry mia�
z�� renom� we dworze, bo w nim
si� m�ynarz powiesi�, nocny
dozorca zajrza� do wn�trza.
Ujrza� staruszk� i troje
sierot na kl�czkach,
odmawiaj�cych g�o�no wieczorne
pacierze.
Zaraz potem �wiat�o we m�ynie
zagas�o.
III
Fust jakby zapomnia� o
dzieciach zmar�ej siostry. Nie
spyta� o nie ani wspomnia�.
Zwyk�ym trybem pracowa� i
rachowa�, wieczorem czytywa�
gazety lub gaw�dzi� o interesach
z Rudolfem. W �wi�ta wertowa�
"Bibli�" i wypala� wi�cej cygar;
gdy w bardzo dobrym bywa�
humorze, swata� Tony lub �eni�
Rudolfa.
Oni szpiegowali go zrazu pe�ni
trwogi, wreszcie uspokoili si�
co do ojczyma, �ywi�c tylko
wzgl�dem Kryszpin�w niczym nie
wyt�umaczon� antypati�.
Najsurowszy wszak�e krytyk nie
m�g�by znale�� usterek w
post�powaniu obu braci.
Podrz�dne swe stanowiska
znosili w milczeniu, dla
starszych byli ulegli, ka�demu
pos�uszni, obowi�zkowi na
przyk�ad.
Rudolf, kt�ry za�arcie szuka�
okazji do nagany, nie m�g�
znale�� racji. Panna Tony, kt�ra
�ledzi�a ich �ycie domowe,
milcza�a, bo musia�aby chwali�.
Spotyka�a ich przecie cz�sto,
bo Dyzma nie potrafi� jej
uprzedzi�. Codziennie rano
mijali si� na brukowanej
�cie�ce, odwracaj�c g�owy, �eby
na si� nie patrze�, przy czym
ch�opcy uchylali w milczeniu
czapki. Potem wieczorem widywa�a
babk�, kt�ra przychodzi�a do
mleczarni z dzbanuszkiem i
miedzian� monet�. Targ si�
za�atwia� w milczeniu i
staruszka odchodzi�a, rzucaj�c z
�agodnym u�miechem: "Dzi�kuj�
pani!"
Pann� Tony dra�ni�o to
wszystko; i �piewka Dyzmy, i
podzi�kowanie staruszki, i ta
moneta, kt�rej im nigdy nie
brak�o.
Ciekawam, czego oni tacy
weseli? my�la�a czasem.
Rudolf za�, codziennie o
dziewi�tej id�c do farbiarni,
spotyka� dziewczynk�.
Sz�a i ona w t� stron� z min�
pe�n� godno�ci, d�wigaj�c paczk�
ksi��ek i zeszyt�w.
Pomimo niech�ci uzna� j�
musia� za �liczn� ma�� kobietk�,
i z biegiem czasu tak nawyk� do
tej codziennej twarzyczki, �e
dziwi� si�, gdy czasem chybi�a
godziny.
Raz nawet przem�wili do
siebie.
- Dzie� dobry! - rzek�a jak
zwykle, a potem bez �adnego
wst�pu: - Pan mi mo�e pozwoli
tych saneczek, kt�re stoj� we
m�ynie. Ja nie po�ami�.
Zdziwi� si� i nie zrozumia� na
razie.
- Czego chcesz? Jakich
saneczek?
Wskaza�a poza siebie na m�yn i
drepcz�c obok niego, t�umaczy�a:
- W tej zamkni�tej po�owie
stoj� saneczki. Widzia�am przez
okno. Babunia m�wi, �e one
pa�skie.
- Wi�c c�?
- Gdybym mia�a saneczki, tobym
w niedziel� nimi wozi�a po rzece
Maryni� pa�stwa Balcer�w, a mnie
by wozi� Janek Skowro�ski.
- Obejdzie si�! - mrukn��.
Nie zrozumia�a, bo spyta�a:
- Wi�c mo�na je wzi��?
- Nie - odpar� lakonicznie,
chocia� mu na razie przykro by�o
odmawia� dziecku, ale przecie
nie p�jdzie sam dawa� tych
saneczek, ani polecenia
podobnego wyda� nie spos�b w
kantorze.
El�unia podnios�a na�
zdziwione oczy, smutne, milcza�a
chwil� i jakby odczuwa�a jego
przykro��.
- Niech si� pan na mnie nie
gniewa, przepraszam - szepn�a.
Nazajutrz spotkali si� zn�w,
ale ju� nie na �cie�ce.
Przechodzi� rzek� po lodzie,
prostuj�c sobie drog� do
szklarni le��cej w�r�d ogrod�w
nad rzek�. By�a to niedziela i
l�d okryty by� dziatw� i
m�odzie�� na �y�wach.
W�r�d tej rzeszy by�a El�unia
i mia�a saneczki. Ci�gn�� je
ch�opak siedemnastoletni,
�lusarz, Franek Sikorski, a
opodal �y�wowa� Dyzma ze Skinem,
�cigaj�c si� i stroj�c r�ne
figle w�r�d �miechu i �art�w.
Przed panem dyrektorem otwarto
drog� i zapanowa�o chwilowe
pos�pne milczenie.
Ka�dy unika� jego wzroku,
ka�dy mu z drogi si� usuwa�,
ka�dy go si� l�ka�, tylko
El�unia spojrza�a na niego jasno
i u�miechn�a jak do dobrego
znajomego.
Wtedy Rudolf zn�w po�a�owa�,
�e jej nie da� saneczek.
W fabryce pierwsze wra�enie
powrotu Kryszpin�w ucich�o.
Zdawa�o si�, �e zleli z szar�
mas� robocz� i wsi�kli w ni� bez
�ladu. C� zreszt� znaczy� mogli
na swych niskich posadach?
Pewnego dnia przecie Rudolf
si� zdziwi�, przegl�daj�c listy
fabryczne. Znalaz� list
pieni�ny z pi��dziesi�ciu
rublami na imi� Stanis�awa
Olekszyca w Warszawie, z
nazwiskiem wysy�aj�cego: Dyzma
Kryszpin.
By�o to tak szczeg�lne, �e a�
zawo�a� Skina.
- Co to znaczy? Kryszpin
rozporz�dza tylu pieni�dzmi?
- To sk�adka - wyja�ni� Skin.
- Nam�wi� nas do za�o�enia
wsp�lnej czytelni.
Rudolf brwi zmarszczy�.
- I taki b�azen jest na jej
czele! Winszuj�!
- Ma w Warszawie koleg�, kt�ry
s�u�y u pana Schulza w fabryce
machin. On to za�atwi w
ksi�garniach. Ufamy zreszt�
Kryszpinowi.
- Winszuj�! - powt�rzy� z
pogard� Rudolf, rzucaj�c
niech�tnie list na stos.
Tego samego dnia Dyzma
Kryszpin zosta� przemieszczony
na posad� pomocnika mechanika,
Franek na terminatora
�lusarskiego. Zwierzchnikom ich,
Niemcom, wydano polecenie, aby
ch�opcom nie pozwolono
pr�nowa�.
Rudolf by� pewien, �e rozkaz
podobny, bezprawny, wywo�a
protest ze strony Dyzmy, �e
ujrzy go w kantorze i b�dzie
mia� sposobno�� zbeszta� za
czytelni�.
Myli� si� jednak. Nast�pnego
dnia ju� zasta� Dyzm� w sali
warsztat�w, nosz�cego za swym
Niemcem narz�dzia, spe�niaj�cego
rozkazy jak uciech�, a Franka ze
zwyk�� �agodn� twarz� przy
warsztacie �lusarskim,
znosz�cego w milczeniu wymys�y
majstra.
Tiede za� wskutek straty
pomocnika, kt�rego polubi� jak
syna, kl�� dyrektora za oczy, a
w oczy patrzy� na� jak na wilka.
Przysz�y paki ksi��ek i
rozesz�y si� po fabryce. By�y to
ksi��ki powa�ne i specjalne;
troch� podr�y, swojskich
powie�ci, arcydzie�a poet�w.
Rozesz�y si�, podoba�y, i zn�w
Dyzma wys�a� pi��dziesi�t rubli
na czasopisma.
Fust, powiadomiony o tym,
pomimo krytyki pasierba,
pochwali�.
- Niech czytaj� i my�l�, i
owszem. I dla nas przecie�
ksi��ka i gazeta stanowi�
odpoczynek i zabaw�.
- Obchodzili si� dotychczas
bez tego. Nie brak im pieni�dzy
widocznie.
- Tym lepiej. N�dza nie
doskonali. Obchodzili si�, bo im
nikt tej my�li nie podda�.
Czasopisma zacz�y
przychodzi�, roznosi� mi�dzy t�
ludno�� kilkotysi�czn�,
zaple�nia��, zacofan�, nowe
odkrycia, nowe wie�ci, budzi�
zaj�cie, rozszerza� horyzont
poza ciasny obr�b Holendr�w i
maszynowej pracy.
Fust nic wi�cej o tej sprawie
nie m�wi�, ale pewnego dnia
zatrzyma� si� w foluszu, gdzie
mechanik co� narz�dza�, i fuka�
na Dyzm�, �e mu niedobrze podaje
�ruby.
Ch�opak znosi� w milczeniu,
wyt�aj�c ca�� sw� dobr� wol� i
uwag�, aby dogodzi�.
Przygl�da� mu si� wuj uwa�nie.
Ch�opak ur�s� jeszcze przez te
kilka miesi�cy i jeszcze
bardziej schud�, a przecie
jeszcze hartowniej wygl�da� i
ju� nic dziecinnego nie mia� w
swej twarzy. Patrzy�a mu z oczu
powaga i rozum, a zarazem taka
pogoda i jasno��, �e poci�ga�
nieprzepartym urokiem dobrej
si�y i pi�kna.
Przy tym m�ode jego usta mia�y
u�miech szczery, a bujna z�otawa
czupryna ods�ania�a czo�o
szerokie; ca�y pi�kny by�,
zuchowaty, wyr�niaj�cy si� z
szarego t�umu na pierwszy rzut
oka.
Fustowi patrzenie na� czyni�o
przyjemno��. Dogadza� sobie, a�
ch�opak wzrok podni�s� i spotka�
oczy wuja.
- Zmizernia�e�! - rzek� stary
fabrykant oboj�tnie.
Dyzma poczerwienia�. Pierwszy
to raz wuj odzywa� si� do niego
osobi�cie.
Zawaha� si� sekund�, potem o
krok post�pi�, schyli� si� i
poca�owa� go w r�k�.
- Dzi�kuj� za robot�, dobrze
mi tu! - rzek�.
Fust chrz�kn��.
- Obdarty jeste�! Mo�esz wzi��
sukna w magazynie -
gratyfikacja, za piln� s�u�b�! -
doda�.
Zabiera� si� do wyj�cia.
- Zg�o� si� do Skowro�skiego.
Ja mu powiem! - mrukn�� w progu.
Dyzma obejrza� si�
poniewczasie, �e mu nie
podzi�kowa�. Do magazynu
jednak�e nie poszed�, a� po
dziesi�ciu dniach Skowro�ski sam
przys�a� do m�yna naznaczon�
przez Fusta gratyfikacj�. By�o z
tego rado�ci co niemiara dla
biedak�w. Babka po naradzie ze
Skinow� sporz�dzi�a ch�opcom
surduty, i jeszcze dla El�uni na
paltocik zosta�o. Pewnie Fust
nigdy tyle wdzi�czno�ci nie
dozna�, co od tych
wydziedziczonych siostrzanych
dzieci.
A� si� Skinowa oburzy�a.
- Dosy� �e, dosy�! Za matczyny
posag niewiele wam da�, a dosy�
na was skorzysta�.
- Dobre trzeba pami�ta�, a z�e
zapomina�! - odpar�a staruszka.
- Nie tak bardzo, nie zawsze!
- upiera�a si� Skinowa. - C�
to! Z�y zawsze ma by� g�r�, a
dobry w poniewierce? Co wiem, to
wiem, �e�cie skrzywdzeni i
basta.
- A ja wiem, �e mi dobrze
jest! - ozwa� si� weso�o Dyzma.
- Dobrze i nam z wami, ale
gdyby�cie w pa�acu byli, to by i
nam lepiej by�o.
- Nieprawda, boby�my o swych
pieni�dzach i interesach tylko
my�leli. Nie by�oby czasu ludzi
swych zna�. Ot, ja swoich spraw
nie mam, to ci�gle o cudzych
my�l�.
- Mo�e� co nowego wymy�li�? -
zagadn�a ciekawie.
- A pewnie! - droczy� si� z
ni�.
- Powiedz, serdeczny ch�opaku,
powiedz!
- Nie mog�, bo pani Skinowa
przed czasem opowie, a projekt
musi by� dojrza�y, aby go zerwa�
i spo�y�.
Kobiecina tak si� zaj�a nowym
przedmiotem, �e przesta�a