2247

Szczegóły
Tytuł 2247
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2247 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2247 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2247 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Rodziewicz�wna Na wy�ynach Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych. Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Alfa", Warszawa 1991 Pisa�a K. Kruk Korekty dokona�y 3 3 64 0 0 108 1 ff 1 74 1 I. Stankiewicz i K. Pabian `ty Notka od redakcji Bohaterem powie�ci jest Dyzma Kryszpin, wydziedziczony przedstawiciel bogatej rodziny, kt�remu odpowiada �ycie prostego cz�owieka. Pracuje jako zwyk�y robotnik, b�d�c cz�owiekiem wielkiego ducha, utalentowanym, skorym do pomocy i bardzo skromnym. Jest to posta� niezwyk�a, kt�rej charakterystyka ma w sobie wiele z mitu, a Kryszpina kult chrze�cija�stwa doprowadza do poczucia misji apostolskiej i na�ladowania Mistrza z Nazaretu. Powie�� ta nale�y do czo�owych utwor�w autorki i jest zapewne najdojrzalszym artystycznie i duchowo objawem literackim religijno�ci Rodziewicz�wny. I Pan Fust, w�a�ciciel fabryki sukna, srodze si� obruszy� pewnego ranka, gdy mu poczta przynios�a urz�dowe zawiadomienie o �mierci siostry, z wezwaniem, aby si� zaj�� losem pozosta�ych po niej sierot, pozbawionych �rodk�w do �ycia. Obruszy� si� pan Fust, bo siostra jego Anna wysz�a za Filipa Kryszpina wbrew jego woli i radom tak dalece, �e on jej za kar� nie wyp�aci� posagu, a ona, odjechawszy z m�em, zerwa�a z nim stosunki i przez dwadzie�cia lat nie dawa�a o sobie wie�ci. Czu� si� zatem zupe�nie zwolniony od braterskich i rodzinnych obowi�zk�w. Obruszy� si� tak�e i z tej racji, �e b�d�c kupcem, przemys�owcem, a zarazem cz�owiekiem pedantycznie porz�dnym i rozwa�nym, nie rozumia�, jak mo�e kto�, co - jak Kryszpin - by� zdolnym lekarzem, pozostawi� rodzin� bez chleba na �asce policji i krewnych. A wreszcie obruszy� si�, �e niewinnie, B�g wie po co i dlaczego, na jego kark spada gromada dzieciak�w, kt�re on b�dzie musia� swym kosztem utrzymywa� i kszta�ci�. By� za� pan Fust od dawna wdowcem i bezdzietnym, ale mia� po �onie dwoje pasierb�w, z kt�rymi si� te�, b�d� co b�d�, musia� rachowa�. Nawet rzetelnie by� pan Fust zahukany w domu przez pasierbic�, Tony Ulm�wn�, kt�ra mu prowadzi�a gospodarstwo, a w kantorze podobnie� by� zahukany przez pana Rudolfa Ulma, pasierba, kt�ry w�a�nie, po zako�czeniu nauk, zaj�� w fabryce posad� dyrektora. Pan Fust dawa� si� za nos wodzi� pozornie. Lubi� spok�j w domu, a wyzna� musia�, �e Tony, pomimo swych osiemnastu wiosen, by�a wzorow� gospodyni�. Lubi� �ad w interesach, a widzia�, �e Rudolf jest bystry, rzutki, energiczny, oszcz�dny i pracowity. �e za� pan Fust pieni�dze ju� mia�, na silnym gruncie sta�, a ci�ko si� w �yciu napracowa� - wi�c rad by� odpocz�� i wyr�czy� si�, tym bardziej, �e pasierb�w uczyni� od dawna swymi spadkobiercami, nie posiadaj�c bli�szej rodziny. O siostrze dawno zapomnia�. Teraz nagle po dwudziestu kilku latach o�y�a w jego wspomnieniu. Ojciec ich przyby� tu z Czech. Zrazu by� tylko buchalterem w fabryce, potem dyrektorem. Potem, odebrawszy niespodziany spadek, zosta� wsp�lnikiem, nareszcie jedynym w�a�cicielem. W�a�ciwie on t� fabryk� stworzy�, udoskonali�, rozszerzy�, murami zabudowa�. Przed nim by�a to ma�a osada, odleg�a od �wiata i miasta. Teraz by�o to spore miasteczko robocze, po��czone bit� drog� z kolej� �elazn�, posiada�o moc czerwonych mur�w i komin�w oraz kilkotysi�czn� ludno��. Wygl�da�o to �adnie w dolinie, nad rzeczk� niewielk�, okolone czarnymi borami, a zwa�o si� Holendry. Fust junior zast�pi� Fusta seniora i dalej rozwija�, i tworzy�. Wtedy to przyby� do osady dokt�r Kryszpin. M�ody by�, �agodny, zawsze zadumany. Odznacza� si� tym, �e on pieni�dzy, a pieni�dze jego nie lubi�y. Co zarobi� na zamo�niejszych, to wydawa� na lekarstwa dla ubogich i regularnie zawsze by� bez grosza. By�by i bez chleba, ale mia� przy sobie matk�, kobiet� cich� i pracowit�, kt�ra utrzymywa�a siebie i jego, szyj�c po dniach ca�ych i nocach. I w takim to niedo��dze rozkocha�a si� jedyna siostra Fusta. Dla niego wyrzek�a si� domu, dostatk�w, brata, mowy i wiary. By� to ob��d, kt�rego rozs�dny Fust nigdy nie zrozumia�. Kryszpin nazajutrz po �lubie osad� opu�ci�, nie wspominaj�c o wianie i wyprawie, rozpromieniony, jakby B�g wie jakim sta� si� nagle magnatem. Fust wszystko sobie teraz przypomnia� i ramionami z pogard� ruszy�. Wariat i basta! Rozmy�lania jego przerwa�a w tej chwili panna Tony, zdziwiona, �e tak d�ugo bawi nad rann� korespondencj�. - Ojciec niezdr�w? - spyta�a niespokojnie. - Uchowaj Bo�e. - Ju� dziesi�ta godzina. - Doprawdy? Otrzyma�em dzi� zawiadomienie o �mierci siostry, wi�c si� zgryz�em. - Ojciec mia� siostr�? zam�n�? - zdziwi�a si� panna Tony, nie przestaj�c jednak okurza� sprz�t�w w gabinecie. - Zam�n�, i wdow�, i zosta�y dzieci, i nie maj� chleba, i... ca�a chryja! - wyrzuci� z siebie desperacko Fust. - I pewnie chc� od ojca wsparcia? - Gorzej: ka�� mi je zabra�. - Kto ka�e? - Urz�d. Panna Tony stan�a nagle z trzepaczk� podniesion� i ze zgroz� na twarzy. - I musi ojciec to uczyni�? - Naturalnie. Jestem przecie ich prawowitym wujem i opiekunem. - Tego tylko brakowa�o! Ma�o mamy emeryt�w, kalek i wd�w po robotnikach. Dostaniemy ochron� do domu! Pan Fust umilk�. Wzi�� lask� i kapelusz, i wyszed� �piesznie do kantoru. Odby� ju� jedn� burz� domow�. W kantorze zasta� Rudolfa r�wnie� nad rann� korespondencj�; przy sto�ach w milczeniu pisali urz�dnicy. Fust spojrza� na twarz pasierba i ucieszy� si�, widz�c j� niezwykle pogodn�. Usiad� przy nim i zagai� rozmow�. - Co nowego? - Dobrze. We�na spada. - Ile? - Osiemna�cie. - Obstalunki s�? - Bardzo dobre. Kolejowe warsztaty. Wypadnie os�ug� w pakamerze powi�kszy�. A ojciec co dzi� dosta�? - Same fraszki wobec tego. Poda� mu urz�dowy papier i zapali� cygaro, spod oka �ledz�c gr� twarzy czytaj�cego. Ale rysy Rudolfa, pi�kne i zimne, nie zdradza�y �adnych wra�e�. Odczyta�, spojrza� na dat�, z nawyknienia si�gn�� po o��wek dla zrobienia na brzegu uwagi dla korespondenta, ale si� zatrzyma�. - Ile tych dzieci? - zagadn��. - W jakim wieku? - Nic nie wiem. - Ano trzeba po nie pos�a� kt�rego z oficjalist�w. Zobaczymy, do czego si� zdadz�. - C� my�lisz? - My�l�, �e je�li s� doro�li, p�jd� do pakameru; je�li malcy, trzeba b�dzie czeka�, a� podrosn�. Fust oczy i usta otworzy�, ale po chwili g�ow� kiwn��. - Ano, masz racj�. M�j ojciec i tw�j w ten spos�b zaczynali. Dobrze� zdecydowa�. Dzi� wy�lemy Skina z pieni�dzmi i adresem do Warszawy. - Dobrze si� sk�ada, bo i bez tego Skin mia� jecha� po machiny. Na tym rozmowa si� urwa�a. Fust pogaw�dzi� godzin� jeszcze i ruszy� do warsztat�w. Wychodz�c, rzek� do Rudolfa p�artem: - A uspok�j no Tony przy �niadaniu, �e ochrony w domu mie� nie b�dzie. Rudolf za ca�� odpowied� brwiami poruszy�, zaj�ty robieniem notatek w jakim� cenniku. By�y to dla niego tak marne sprawy - sieroty po siostrze ojczyma, w�asna siostra i domowe k�opoty - wobec nat�oku zaj�� i obowi�zk�w. Do wieczora zupe�nie o tym zapomnia�, tak dalece, �e wyprawiaj�c Skina do Warszawy, nic mu o tym nie wspomnia�. Skin, trzydziestoletni oficjalista fabryczny, cz�ek stary, zaufany, u�ywany zwykle do wa�nych obstalunk�w i przewo�enia grubych sum pieni�nych, s�ucha� rozporz�dze� zwierzchnika z namys�em, w milczeniu powtarzaj�c jego s�owa, ucz�c si� ich na pami��. Rudolf by� pewny, �e jest dobrze zrozumianym. Skin wiedzia� dobrze, �e dogodzi� m�odemu panu jest trudno, ze wzgl�du na jego i�cie germa�sk� bezwzgl�dno��. Fusta kochano w fabryce, ale bano si�, jak ognia, Rudolfa. Pos�uchanie odbywa�o si� w oszklonej klatce, w kantorze, gdzie zwykle zasiada� dyrektor. - To ju� mog� odej��? - spyta� wreszcie Skin, zbieraj�c papiery i pieni�dze do wielkiej sk�rzanej torby. Rudolf pomy�la� chwil�, oczy jego pad�y na ch�opaka, kt�ry sta� w progu, czekaj�c na wieczorn� poczt�, i ta posta� drobna i blada przypomnia�a mu sieroty Kryszpina. - Jeszcze jedno. Oto jest adres, sto rubli i list do komisarza cyrku�u. Znajdziesz pan pod tym adresem jakie� dzieci po siostrze Fusta, kt�re z sob� przywieziesz. Skin si� zdziwi�, potem zesmutnia�, wreszcie ca�y rozpromienia�. Zgarn�� �ywo papiery i rzek� z u�miechem: - Za ten ostatni komis dzi�kuj� panu dyrektorowi. Rudolf spojrza� na niego, zdziwiony niezwyk�ym tonem, ale s�owa nie rzek� i zabra� si� do innej roboty. Godzina by�a p�na i jesie� ciemna. Pomimo to Skin d��y� �wawo do swego mieszkania i u�miecha� si� sam do siebie na my�l nowiny, kt�r� powita �on�. Zajmowa� wesp� z buchalterem niewielki domek na ko�cu osady, oko�o kt�rego za�o�y� sobie ogr�dek. Wszed� i zaraz w progu zawo�a�: - Czy wiesz, Zo�ka, po co jad� do Warszawy? Skinowa, kobieta chorobliwa i gderliwa, przestraszy�a si� zrazu, nawyk�a do jego spokoju. - Rany Pa�skie, czego ty krzyczysz? - Bo ci co� powiem osobliwego. Albo zgadnij, po co jad�? - Po c�? Po machiny, z pieni�dzmi. Jeszcze ci� kiedy zarzn� w drodze. - Aj, kobieto! To� nie osobliwo�� ani machiny, ani pieni�dze, ani �mier�. Oto jad� po sieroty Kryszpin�w. A co? Skinowa splasn�a r�koma. - Umar�a Anusia? - A pewnie; i Kryszpin te�, kiedy pan Fust dzieci zabiera. Nie ma W�adka? - Jestem - odpar� z s�siedniego pokoju Skin junior, zaj�ty zamian� swej roboczej odzie�y na domow�. Zamiana ta bywa�a po��czona z gruntownym szorowaniem, bo Skin junior by� farbiarzem w fabryce. - �ywo si� okrz�tnij i skocz po pana Balcera i po Maci�skiego. Powiedz, �e wa�na nowina. - Awantury, awantury! - wo�a�a Skinowa u�miechaj�c si�, co dziwnie wygl�da�o na jej wiecznie skrzywionej twarzy. - Umar�a panna Anusia, skowroneczek nasz, a sieroty wracaj�... Oj, biedne one tu b�d�, biedne! - Nie baj, kobieto. Przecie ich tu na fabrykant�w nie sprowadzaj�. Zabior� do pa�acu. B�d� sobie hodowa� si� i uczy�. To� po sprawiedliwo�ci ich Holendry. - At, sprawiedliwo��! Tobie zawsze mrzonki w g�owie! Urz�dz� ich Ulmy po swojemu. Skin popatrzy� uwa�nie na �on� - nie przekonany, ale ju� zachwiany w swej rado�ci. Machn�� r�k�. - Jak b�dzie, to zobaczymy, ale przecie tym dzieciom �le nie b�dzie, dop�ki w fabryce �yj� jeszcze ci, kt�rzy pami�taj� Anusi� Fust�wn� i Kryszpina. - To si� wie! - potwierdzi�a stanowczo Skinowa, krz�taj�c si� ju� oko�o wieczerzy. Po chwili W�adek ju� sprowadzi� go�ci, ale nie wytrzyma� i wypapla� po drodze, �e ojciec jedzie po dzieci pa�skiej siostry. Wi�c stary buchalter Balcer i tkaczmajster Mici�ski ju� w progu wo�ali: - Dobra nasza! Kryszpiny do nas wracaj�! I wszystkie te stare twarze u�miecha�y si� �yczliwie, a oczy by�y wilgotne. Przy herbacie zacz�to si� nad tematem rozszerza�. - Niebo��ta, pewnie biedne i bez opieki, kiedy si� Fust ich u�ali�. - Mo�e drobiazg bezradny, s�aby? - Mo�e Ulmy ich nie przyjm�? - Jak�e? To� m�ody dawa� dyspozycj�. - A jaki� ten adres? - Szeroki Dunaj, numer 4. - U! to wielka bieda! - westchn�� Balcer, rodowity warszawianin. - Co z nimi zrobi�? - pyta� ka�dy po kolei. Potem zacz�to wspomina� stare dzieje. Szlachetno�� i bezinteresowno�� Kryszpina, s�odycz i dobro� panny Anusi Fust�wny. Bryczka, zaje�d�aj�ca po Skina, przerwa�a gaw�d�. Gospodarz si� po�egna� i odjecha�, a oni rozeszli si� po domach, roznosz�c po ca�ej osadzie wie�� niespodziewan�, ciekaw�, kt�ra ros�a i zmienia�a si�, im dalej si�ga�a. Trzeciego dnia ju� ca�e Holendry o tym wiedzia�y, tak dalece, �e a� do panny Tony doszed� rumor fabryczny. Szepta�y o Kryszpinach i dziewki i garderobiane, szepta�y fabrykantki, kt�rym co wiecz�r sprzedawa�a osobi�cie mleko, szeptali lokaje i kucharze. Pann� Tony zaniepokoi�y te szepty, razi�a rado�� i ciekawo�� t�umu. Wieczorem zainterpelowa�a brata czytaj�cego dzienniki w gabinecie. - Czy wiesz, �e fabryka o niczym nie m�wi, tylko o Kryszpinach? Rudolf ramionami wzruszy�. - C� z tego? - Uwa�aj� ich za spadkobierc�w. - Niech sobie!... Panna Tony zbli�y�a si� jeszcze. - A je�eli to stanie si� prawd�? Fabryka ojca, a ojciec ich wujem. - Na fabryce jest dwakro� naszych, a ojciec napisa� testament. - C� z tego? Mo�e napisa� nowy... - Nie napisze. Kryszpin�w ja dopilnuj�. - Pilnuj�e, bo ja si� boj�! Rudolf powt�rnie ramionami wzruszy�. Nie kocha� on siostry, jak nie kocha� nikogo, ale interes�w jej pilnowa� jak w�asnych; ufa�a mu bezgranicznie. Rozmow� przerwa�o wej�cie Fusta. Tony poda�a mu natychmiast fajk� i piwo, Rudolf przysun�� gazety. Wieczorne te godziny sp�dzali zwykle razem. M�czy�ni rozmawiali o interesach i cyfrach, dziewczyna szy�a s�uchaj�c uwa�nie. Rzadko si� wtr�ca�a do rozmowy, ale cyfry rozumia�a doskonale, stan interes�w fabryki umia�a na pami��. Praca i cyfry zajmowa�y jej �ycie, trze�wo�� i proza stanowi�a tre�� istoty. By�a bogini� tego ogniska domowego, w kt�rym ch��d panowa� - bogini nie mia�a skrzyde� u ramion ani aureoli nad pi�kn� g�ow� m�odzie�cz�. Gwarzyli tak z godzin�, gdy lokaj drzwi otworzy� i oznajmi�: - Skin powr�ci� z Warszawy. Fust si� wyprostowa� i poczerwienia�, panna Tony obejrza�a si� �ywo, Rudolf spokojnie gazet� od�o�y� i rzek�: - Powiedz, �e id� zaraz do kantoru. - Mo�e tu raczej? - mrukn�� Fust. Rudolf zaprzeczy� g�ow�. - Kantor teraz pusty, b�dzie tam najswobodniej. - Wi�c chod�my - odsapn�� Fust jakby po zm�czeniu. - P�jd� i ja - rzek�a Tony, mimo woli niespokojna i bardzo ciekawa. Noc by�a ciemna i do kantoru krok�w kilkaset. Szli pr�dko, nic do siebie nie m�wi�c. Pomimo sp�nionej pory i deszczu snu�y si� po drodze ciemne postacie, usuwaj�c si� �piesznie na widok w�a�cicieli. Kierowali si� wszyscy jednak�e w stron� kantoru, kt�ry si� w tej chwili o�wietla�. Bryka, kt�r� wo�ono towary, sta�a pod gankiem, a na p� drogi znalaz� si� Skin i powita� z uszanowaniem w�a�cicieli. - C�, du�o tam tych dzieci? - spyta� Fust. - Troje i stara babka. - Jak to? a kt� panu kaza� zabiera� babk�? - spyta� ostro Rudolf. - Musia�em, gdy� dzieci bez niej jecha� nie chcia�y. - Dawno umar�a ich matka? - zapyta� cicho Fust. - Temu trzy tygodnie. - A on... Kryszpin? - Ju� trzy lata min�y. Fust odetchn�� zn�w i kroku przy�pieszy�. Weszli na ganek. Rudolf otworzy� drzwi do swego oszklonego sanktuarium i ust�pi� z drogi ojczymowi. Kantor by� o�wietlony. Bariera, o kt�r� si� opiera�y pulpity pisarz�w i budka dyrektora, dzieli�a go na dwie cz�ci. W g��bi by�a kasa. W szerszym obr�bie, przeznaczonym dla interes�w, pod wisz�c� olbrzymi� lamp� sta�a teraz grupa czworga ludzi, na kt�rych spocz�y oczy wchodz�cych i patrzy�y z ulicy przez okna t�umy zbiegaj�cych si� fabrykant�w. Po�rodku sta�a stara, srebrnow�osa kobieta w czarnym czepku i wytartej chustce pokrywaj�cej zrudzia�� czarn� sukni�. R�ce bia�e i przezroczyste trzyma�a na dw�ch z�otych g�owach: ch�opaka czternastoletniego i dziewczynki dwunastoletniej. Ch�opiec by� ubrany w zbyt obszerne palto, a w r�ku trzyma� wytart� czapczyn� z jakim� znakiem; dziewczynka w kr�tkiej, �a�obnej sukienczynie patrzy�a smutnie zm�czonymi, czarnymi oczyma. Obok babki sta� ch�opak najstarszy. Nie dziecko to ju�, ale wyrostek, tak wybuja�y i chudy, �e wygl�da� na lat osiemna�cie. Wida� na nim by�o wielkie wycie�czenie fizyczne a wielk� si�� moraln�. Trzyma� si� prosto, g�ow� nosi� wysoko, patrzy� bystro i rozumnie. Ubrany by� w ko�uszek wytarty i dziurawe buty, czapk� trzyma� pod pach�, a r�ce grza� w r�kawach. Lampa o�wietla�a wyra�nie, brutalnie ich wszystkich zm�czenie i trosk�, ich �achmany i ich g�owy jednostajnie z�otop�owe, w�r�d kt�rych czernia� �a�obny czepiec babki. A ona to dwoje najm�odszych wci�� ogarnia�a r�koma i patrzy�a �a�osnymi oczyma na tych troje obcych ludzi, kt�rzy mieli zdecydowa� o losie jej piskl�t bez gniazda. Milczenie trwa�o d�ug� chwil�, a� je Fust przerwa�: - Dlaczego mnie pani nie uwiadomi�a o chorobie mojej siostry? - Nie mia�am czasu. Chorowa�a tylko tydzie� - odpar�a smutno staruszka. - Dzieci ju� mog� pracowa�. - Ja ju� od trzech lat na chleb zarabiam - odpar� starszy ch�opak. G�os jego przypomnia� Fustowi siostr� tak �ywo, �e a� si� poruszy�. - Ty� najstarszy. Ile� ci lat? - Siedemna�cie. - Jak�e ci na imi�? - Dyzma. - A m�odszemu ile lat? - Czterna�cie - odpowiedzia�a babka. - Mo�e ju� tak�e by� u�ytecznym. Uczyli si�. Starszy sko�czy� cztery klasy, Franka zabrali�my z drugiej po �mierci ojca, El�unia od roku chodzi�a do szk�ki. Fust opar� si� o pulpit i przygl�da� si� dziatwie. Krew w nim gada�a i gada�a. Dyzma mia� g�os jego Anusi, Franek jego w�asne imi�, El�unia p�owy matczyny warkocz. Wszystkie przypomina�y mu dawne, dobre czasy i m�odo��. Zapatrzy� si� w nie, zaduma� i przesta� si� odzywa�. Zn�w zapanowa�o przykre, sztywne milczenie, bardzo m�cz�ce dla zm�czonej gromadki. Przerwa� je Rudolf, zwracaj�c si� do Skina: - Kaza�em wczoraj oprz�tn�� dla nich mieszkanie w starym m�ynie. Tam ich pan zaprowad�, wieczerz� przy�l� dzi� z kuchni. Jutro starszego mo�na wzi�� tu do pisania, m�odszego do szpulowania. Zap�ata wiadoma. Skin milcza�. Rozporz�dzenie to wstrz�sn�o go, oburzy�o. Spojrza� na Fusta, ale ten, w my�lach pogr��ony, przygl�da� si� dzieciom i nic nie s�ysza� lub udawa� g�uchot�. Babka poblad�a na sekund�, ale wnet spu�ci�a g�ow� zrezygnowana. By�a jak rozbitek, kt�ry do ko�ca si� walczy� z fal�, a� si� z�emu losowi poddaje, nie maj�c si� walczy� i p�yn��, i wygl�da� ratunku. Po chwili podnios�a oczy na Dyzm�. Sta� prosty, spokojny i wzrokiem j� pociesza�. Potem spojrza� bystro na Rudolfa i rzek�: - Prosz� mi nie kaza� pisa�, ale przeznaczy� do machin. Znam si� na tym, bo by�em przy machinie u pana Schulza a� do Wielkiejnocy. - Czemu� pisa� nie chcesz? To miejsce lepiej p�atne i stosowniejsze dla ciebie. - Nie chc�, bom do tego si� nie zda� i b�d� �le robi�. A ja chc� robi� dobrze. - Bardzo chwalebny zamiar. Zostaniesz tedy przy machinie na w�asne ��danie. A ten ma�y mo�e te� ma inne powo�anie? S�yszysz, ma�y? Franek podni�s� na m�wi�cego b��kitne jak niebo oczy i z cicha odrzek�: - Ja b�d�, jak Dyzma, zawsze dobrze robi� panu. Babka przesun�a r�k� po jego g�owie. - Podzi�kujcie teraz, dzieci, �e wam nie dano ja�mu�ny, ale prac� - rzek�a powa�nie. Dyzma sk�oni� si� w milczeniu. Dwoje m�odszych podesz�o do bariery, a �e by�a przymkni�ta, wsun�y si� za ni�. Dzieci by�y senne i wystraszone, wi�c zamiast do Fusta, trafi�y do Rudolfa. On si� usun�� �ywo i dzieci poca�owa�y r�k� panny Tony, nim si� obejrza�a i mog�a zaprotestowa�. Panna pokra�nia�a jak r�a, a wtem Fust si� ockn��, do El�uni pochyli� i uca�owa� j� w g�ow� po ojcowsku. Potem, nie rzek�szy s�owa, pr�dko wyszed�. Za nim ruszy� Rudolf z siostr�. Na ich widok gapie sprzed okien pierzchli i zacz�li si� po domach rozchodzi�, a w kantorze pustym zosta� Skin i Kryszpinowie. Stary ju� oburzenie swe pohamowa�, obl�k� mask� urz�dow� i �adnym s�owem si� nie zdradzi�. - Chod�my! - rzek�. - Przenocujecie pa�stwo dzi� u mnie. W m�ynie od roku nikt nie mieszka�. Ch��d tam pewnie i wilgo�. - B�g zap�a� panu, ale tak nie mo�na. Przeznaczono nam m�yn, powinni�my s�ucha� i pana nie nara�a�. Przenocujemy byle jak, ale u siebie. Dzieci takie senne, a jutro ch�opcy powinni i�� do roboty. Niech si� pan nami nie trudzi po takim zm�czeniu. - Mo�e pani ma s�uszno��. M�ody pan nie znosi niepos�usze�stwa. Jed�my do m�yna. Pojechali tedy powoli przez ca�� osad�, a� nad rzek�, gdzie w�r�d czarnych olch ponury budynek si� wznosi�. Wewn�trz �wieci�o si� przecie i czuwa� str� nocny, oczekuj�c na nowych lokator�w. By�y tam dwie izby bielone, kilka ��ek, st�, sto�ki, piec chlebowy, kilka �awek - zwyk�e fabryczne familijne pomieszczenie. Skin ze staruszk� obejrzeli mieszkanie, a tymczasem Dyzma wni�s� na r�ku �pi�c� El�uni�, a Franek w�ze�ki i tobo�ki, kt�re pomie�ci�y si� wszystkie na jednej �awce. Po chwili kuchta przyni�s� im wieczerz� na polewanej misie, dymi�c� zup� mleczn�. Para z niej po�echta�a podniebienie dzieci, ale �adne nie zbli�y�o si� do sto�u. �miertelnie zm�czone, siad�y przytulone do siebie przy ciep�ym piecu, nie maj�c si�y i ochoty do posi�ku. Skin, widz�c, �e im nic dzi� nie pomo�e, odszed�. Korci�o go podzieli� si� wra�eniami z �on�. Gdy zostali sami, Dyzma si� ockn��, a widz�c krz�taj�c� si� babk�, skoczy� jej do pomocy. Po chwili u�o�yli do snu El�uni� i kaszl�cego Franka. - Mo�e by ich nakarmi�? - spyta� Dyzma. - Dzi� zasn� i zapomn�, a jutro nie b�dzie dla nas �niadania. Rano bardzo wsta� nam trzeba. Ch�opak si�� woli zdoby� si� na u�miech. - Ale przecie babunia zn�w jest gospodyni� i, dzi�ki Bogu, my razem! - Nie straszno ci? Nie przykro? - Ani troch�. Ba�em si� raczej, �e nas wezm� na �ask�. Tak, dobrze. - Moje ty dziecko kochane! - szepn�a staruszka obejmuj�c go za g�ow�. On si� jej do kolan osun�� i ca�uj�c r�ce patrzy� �mia�o w oczy i m�wi�: - Czego� nam si� buntowa�? Pieni�dzy ojciec nie lubi� i ja nie pragn�. One przekl�te, bo kto je ma, ten ��da i ��da bez ko�ca. Gorzej nam by� nie mo�e ni� by�o, smutniej te�. Teraz ten dach jest, i zdrowie, i si�y. Babunia i El�unia syte b�d� i spokojne, a ja oto przysi�gam, �e jakom w spadku wzi�� tu rodzicielsk� serdeczn� pami��, tak j� utrwal� sam na wieki, i starszym dogodz�, i r�wnym ka�� siebie kocha� i szanowa�. - Spojrza� w oczy babki i spyta�: - Babunia o mnie nigdy nie w�tpi�a i nie w�tpi? - Nie, moje dziecko. - Dzi�kuj� babuni! Poca�owa� j� w r�k� i wstaj�c doda� weso�o: - Ale babunia za nas wszystkich dzi� pacierz odm�wi, bo ju� i ja nie mam si�y m�wi� i my�le�. Zaraz si� te� u�o�y� na zydlu i usn�� spokojnie. - Staruszka pomimo zm�czenia usn�� nie mog�a. Siedzia�a d�ugo u pieca, na �ar dogasaj�cy patrz�c i pacierze szepcz�c. Potem j�a wa�y� w swej g�owie dziecinne losy i rozmy�la�, czy dobrze uczyni�a przyje�d�aj�c do Holendr�w. Mo�e powinna by�a zosta� w mie�cie, nie zdradza� w urz�dzie, �e dzieci maj� bogatego wuja. W mie�cie mogli si� przecie czego� doczeka�. Dyzma byle mia� odzie� mo�liw�, dosta�by przecie� posad�. Cztery klasy sko�czy�, by� bardzo zdolny. Tu czego si� dobije, smaruj�c i czyszcz�c parow� machin�? Czego si� dobije Franek, zwijaj�c w pakamerze postawy sukna? Fust przyj�� ich jak obcych; jego pasierb z siostr� patrzyli na nich jak na intruz�w. B�dzie �ycie ci�kie, przygn�biaj�ce, po�o�enie trudne i dwuznaczne. Ale w mie�cie Dyzma w bezczynno�ci schud� i marnia�, El�unia p�aka�a z g�odu, Franek kaszla� w wilgotnej suterenie. I tu, i tam nie widzia�a staruszka przysz�o�ci i ratunku; i tu, i tam dr�a�a o los sierot, kt�re jej B�g zostawi� w spadku po ukochanym synu. Wreszcie musia�a zasn��. Drzwi si� przymkn�y i wszed� jej syn. Ubrany by� od�wi�tnie i u�miecha� si� patrz�c na �pi�ce dzieci. Staruszka obejrza�a si� i ujrza�a przy ��kach synow�, pochylon� i r�wnie jak on u�miechni�t�. �e si� nikt we �nie niczemu nie dziwi, wi�c i babka wcale si� tym odwiedzinom nie dziwi�a, owszem, zacz�a si� i ona u�miecha�. Uczyni�o si� jej na sercu bardzo lekko i bezpiecznie. Zmarli obeszli pos�ania, a potem ku niej si� zbli�yli i uczu�a na swych r�kach dwa poca�unki. Wtedy uczyni�a ruch, by te dwie g�owy obj�� i do siebie przygarn��, ale one usun�y si�, rozp�yn�y w powietrzu i znik�y. Ockn�a si� staruszka, oprzytomnia�a i, bardzo uspokojona, j�a szepta� pacierze. �ar w piecu zupe�nie spopiela�. II Nazajutrz rano Skin wst�pi� po ch�opc�w, ale ju� ich nie zasta�. Kryszpinowa krz�ta�a si� po izbie, porz�dkuj�c swe mizerne ruchomo�ci. El�unia g�o�no m�wi�a pacierz kl�cz�c na �awce u okna. - Niech si� ch�opcy zbieraj� - rzek� Skin. - Ju� poszli na dzwonek. Dyzma m�wi�, �e trafi do kantoru. Chcieli by� pierwsi. - Zuchy! Po takiej drodze, w tym wieku i nie zaspa�! Jak�e tu pani? Moja �ona zaraz przyjdzie do pani, a i od Balcera si� wybieraj�. Go�ci nie zabraknie. Ja zmykam, �eby ch�opakom dopom�c. Do zobaczenia. Wyszed� poczciwiec, bo si� ba� sp�ni�. Dyzma nie zaspa�, bo mu i we �nie roi� si� obowi�zek i ambicja pierwsze�stwa. Wsta� o �wicie, zbudzi� brata, ubrali si� jak do pracy, prze�kn�li troch� mleka i pobiegli, gdy dzwon si� odezwa�. Szaro by�o, mglisto i ch�odno. Dr�eli obadwaj w swych bluzach z niewywczasu, a troch� z niepokoju. Od m�yna sz�a ulica obok farbiarni, potem mijali warsztaty �lusarskie, potem pa�acyk w�a�ciciela. Dzwonek jeszcze d�wi�cza�. Oni byli pierwsi. - Patrz no, nikt nas nie wyprzedzi nigdy! - rzek� Dyzma do brata. Tu si� obejrza� na szelest krok�w za sob� i ujrza� pann� Tony wracaj�c� z mleczarni. Usun�li si� jej z drogi, ona spojrza�a mimochodem na nich i przesz�a bez powitania. Mo�e jej trzeba si� k�ania�! - szepn�� Franek, kt�ry mia� wielki respekt dla w�adzy. - Nie, bo ona nas zna� nie chce, a my nie jej podw�adni. Ale przecie raniej wstaje! To dla mnie upokorzenie. Jutro tego nie b�dzie. - Jak to? zbudzisz si� jeszcze raniej? - westchn�� Franek �a�o�nie. - Zobaczymy. Patrz, patrz, machina tu na wst�pie. Mo�e to b�dzie moja? Zapa�a�y mu oczy i stan�� na chwil�, wpatrzony w pot�ny motor widoczny przez okno olbrzymiego gmachu. Potem �ywo naprz�d pobieg�. Weszli do kantoru. Ucieszy� si� Dyzma niezmiernie, gdy zobaczy� pulpity nie zaj�te. My�la�, �e i tu wszystkich uprzedzi�, bo nie przypuszcza�, �e w oszklonej klatce dyrektora siedzia� ukryty Rudolf z zegarkiem na biurku, rachuj�c minuty op�nienia administracji i urz�dnik�w. Dzie� ten w�a�nie wybra� na lustracj� kantoru. Ch�opcy stan�li przy �cianie, ogl�daj�c pr�bki sukna w oszklonych ramach i gwarz�c swobodnie. Urz�dnicy zacz�li si� schodzi� i zajmowa� miejsca. Stary kasjer i buchalter powitali ch�opak�w po ojcowsku, pytali �yczliwie o rodzic�w, o przesz�o��, o prac�. Wreszcie Skin wszed� ostatni, a jednocze�nie otwarto oszklon� klatk� Rudolfa i on si� ukaza� z zegarkiem w r�ce. - P� godziny po dzwonku. Pi�kny przyk�ad dla podw�adnych, pi�kny �ad i �cis�o��! - wybuchn�� swym stentorowym g�osem. Wszyscy milczeli zajmuj�c miejsca. - Mi�y dzie� si� zapowiada - szepn�� Balcer. - Taki bez�ad i nieakuratno�� b�d� kara� na przysz�o��. Mo�e to w tym kraju jest przyj�te, ale ja s�owia�skiego porz�dku nie znosz� i nie znios�. Czo�a starszych urz�dnik�w pomarszczy�y si� ponuro, m�odsi poczerwienieli, nikt si� nie odezwa�, tylko Skin, kt�ry tego dnia musia� i�� na pierwszy ogie�, zbli�y� si� do Jowisza i rozpatrywa� sw� torb�. Przyst�pi� te� i Dyzma pewny siebie. - Prosz� pana dyrektora o rozporz�dzenie, gdzie mamy si� uda� do pracy. Rudolf spojrza� na niego i poda� dwie kartki. - To dla twego brata, do magazyniera, a to dla ciebie do starszego mechanika. Dyzma wzi�� kartki, ale widz�c utkwione w siebie zimne oczy Rudolfa, patrzy� te� na niego nieustraszenie. - Radz� ci uwag o swoim chlebodawcy nie czyni� - doda� ostro Rudolf. Ch�opak jeszcze wy�ej g�ow� podni�s�. - Ja, Kryszpin, mam prawo m�wi� o panu Fust memu bratu - odpar�. - A ja ci zabraniam, b�a�nie! - wybuchn�� Rudolf. - Wi�c niech pan nie pods�uchuje! - odpar� Dyzma zwracaj�c si� do drzwi. Rudolf podni�s� r�k� i usta otworzy�, ale si� pohamowa�, a ch�opcy tymczasem byli ju� na ulicy. Wszyscy obecni s�yszeli ka�de s�owo, widzieli niebywa�� scen�, martwieli z ciekawo�ci i podziwu. Milczeli, ale ka�dy dr�a� z rado�ci nad tym pierwszym tryumfem Kryszpina, i ledwie mogli usiedzie� i pracowa� dalej. Rudolf kipia�. Blady by� i ledwie g�os m�g� wydoby� z gard�a. Burza szcz�ciem wyla�a si� na g�ow� Skina, wytrawnego, flegmatycznego pedanta. - Rachunek z Warszawy zrobiony? - Oto jest. Dyrektor zacz�� go przegl�da�, spiera� si� o ka�d� cyfr�, napada� na ka�d� cen�. Skin odpowiada� flegmatycznie, ocieraj�c pot co chwila. - Co to? Na Kryszpin�w wydano sto dwadzie�cia rubli. Jakim prawem? Przeznaczy�em sto. - Zabrak�o. Komorne zalega�o, nie mieli odzie�y, nale�no�ci po sklepikach... - Mnie nic do tego. Przeznaczy�em sto - powinno starczy�. Te dwadzie�cia zapisz� na pa�skie konto! - Je�li si� panu s�usznym zda, i owszem! - Zreszt� mo�na i na nich. Panie Balcer, wystawi� dwa konta. Dyzma Kryszpin, pomocnik maszynisty - trzydzie�ci rubli rocznie i ordynaria, dano dziesi�� rubli. Franciszek Kryszpin - dwadzie�cia rubli i ordynaria, dano dziesi�� rubli. Gotowe? - Gotowe! - ponuro burkn�� Balcer. - Wyda� im dzi� ksi��ki s�u�bowe. - Wydam - mrukn�� Balcer, a w duchu doda�: Niesmaczny ci Kryszpin, pludrze! Ale my mu zgin�� nie damy, bo on rodzony, nasz! A flegmatyczny Skin pomy�la�: �ama� chcesz ch�opaka. Oj, widzi mi si�, �e rady nie dasz, bo� ju� od niego pierwsze myd�o zjad�. Awantura, s�owo daj�, setna... Tymczasem przyszed� Fust, niczego nie�wiadom i w najlepszym humorze. Dostrzeg� zaraz z�y humor pasierba i spyta� dobrodusznie: - Pewnie we�na podskoczy�a? - Jeszczem nie czyta� notowa�! - odburkn�� Rudolf. Fust gazety i listy zagarn��, i wnet si� w nich zatopi�. Mia� zwyczaj nie zaczepia� swego dyrektora, gdy sapa�, wi�c milcza�. Wreszcie obaj poszli na �niadanie. Po drodze Rudolf si� odezwa�: - Mamy ju� tedy rozsadnik demagogii w fabryce. - A to kto zn�w? - Starszy siostrzeniec ojca dzi� w kantorze naucza� brata... - Nie mo�e by�. A ch�opak wyda� mi si� tak sympatyczny i dobry! - A bardzo! Gdym mu zrobi� wym�wk�, skoczy� jak kot do oczu, dowodz�c, �e s�dzi� ojca on, Kryszpin, ma prawo! O, b�d� ja z nim mia�! On siebie ma za spadkobierc�, a mnie za intruza. - Patrzcie no go! Zawo�am go do siebie i natr� uszu nale�ycie. - �eby jeszcze wi�kszego nabra� o sobie rozumienia! Najlepiej w�a�nie, �eby ich ojciec ignorowa�. Wr�c� do opami�tania rych�o! - Mo�e to i racja. Da�em dach, prac�, utrzymanie... zreszt�, co mi do nich? Na staro�� nie b�d� zmienia� zasad i postanowie�. Niech d�wigaj� rodzicielskie brzemi�. Zamiast wdzi�czno�ci, b�azen rezonuje i s�dzi! Ojca natura! Zasapa� si� i Fust. Uczucie, kt�re si� w nim wczoraj zbudzi�o, nagle zagas�o. Obraz siostry znik�, zapanowa� zn�w ch��d, interes z dodatkiem niech�ci i urazy. Ulmowie mogli by� spokojni o swe stanowisko. Dzwonek oznajmiaj�cy obiad zasta� Kryszpin�w ju� na stanowisku. Franek gorliwie zwija� sukna, Dyzma gorliwie smarowa� i wyciera� machin�. W pakamerze rz�dzi� magazynier, stary Truski, kt�ry nowego rekruta powita� serdecznie i zaopiekowa� si� jak synem, a maszynist� by� Tiede, Niemiec, grubianin i impetyk, oburzony, �e mu zmieniono dotychczasowego pomocnika, z kt�rym si� zna� od kilku lat. Wi�c okoliczno�ci nier�wne by�y dla braci. Ale Dyzma by� odwa�ny, a Franek nie�mia�y, wi�c los by� tym razem sprawiedliwy. Niemiec przygl�da� mu si� z boku, z ustami pe�nymi kl�tw i wymys��w. Musia� je po�kn�� rad nierad, bo nowy rekrut rzecz sw� rozumia�, machin� zna� i funkcj� sw� podrz�dn� spe�nia� z ochot� i pilno�ci�, z jak� Dyzma zwyk� by� czyni� wszystko. Nawet patrz�c na drapie�n� twarz starego maszynisty, pomy�la� sobie w duchu swawolnie: Nie ja b�d�, je�li za tydzie� ty si� beze mnie obej�� potrafisz! Dzwonek da� has�o do obiadu; powt�rzy�y je dzwonki i sygna�y po warsztatach. Tiede zamkn�� par�, motor stan��. Dyzma, korzystaj�c z nieruchomo�ci, zacz�� czy�ci� i smarowa� ruchome cz�ci, wcale si� do odej�cia nie zabieraj�c. Tiede wtedy po raz pierwszy burkn��: - Mo�esz i��. Ja zostan�. - Dzi�kuj� panu - odpar� grzecznie i z u�miechem. - My�my ledwie wczoraj przyjechali, jeszcze i garnka pewnie babka nie ma. Po co jej o obiad dokucza�? Niech si� biedaczka zagospodaruje. Obejd� si�. - No, to ja p�jd� do domu - rzek� Tiede z widoczn� przyjemno�ci�. - Gdyby dyrektor si� natkn��, powiedz, �em poszed� do �lusarni. - Niech pan b�dzie spokojny! Dyzma tedy sam pozosta� i zajrza� do kot��w. Palacze posilali si� te� i w og�le w ca�ej fabryce o tej porze by�a mo�e tylko jego jedna para szcz�k nie zaj�tych. Pozdrowi� palacz�w, kt�rzy przygl�dali mu si� ciekawie, i nareszcie jeden si� o�mieli� wyrazi� to, co inni mieli w my�li. - Mo�e to by�, �eby pan pracowa�, jak ka�dy z nas, b�d�c siostrzanym synem pana Fusta? - A c� mam robi�, pr�nowa�? A nigdy! MOje r�ce chc� chleb zapracowany kraja� jak i ka�dy z was. �eby mi pan Fust pracy nie da�, lecz �ask�, tobym precz poszed�. A tak, b�d� tu z wami �y� i umiera�. - To ci zuch! - za�miali si� palacze. - Ojciec pana by� taki - wtr�ci� najstarszy. - Pami�tacie go? - A jak�e, dobrodziej�w swoich ka�dy pami�ta. Jakem pos�ysza�, �e pan jego sierota, to pana chcia�em u�ciska�. - Ano, to u�ciskajcie. - Kiedym bardzo brudny. - A ja? Za�mia� si� i obj�wszy starego za szyj�, u�cisn�� jak brata, �miej�c si� serdecznie. - Jak�e wam na imi�? - spyta�. - Jakub. Jakub �ysiak! O! ojciec wasz mnie leczy� w tyfusie, zna� mnie. - A mnie Dyzma. - A czemu to pan na obiad nie poszed�? - zagadn�� nagle kt�ry� z palacz�w. - Stary poszed�. - To si� pewnie str�bi i b�dzie pana beszta�. - Niech tam! przed starszym trzeba zamilcze�. - A to pan pewnie g�odny? - Nie. Z ochoty do machiny to si� nasyci�em. - Oho, do si�dmej daleko. Niech pan cho� chleba przegryzie, bo si� mg�o zrobi. - Mojego! - zawo�a� Jakub podaj�c mu kawa� czarnego chleba. - Niech pan we�mie. Gdyby nie ojciec pa�ski, tobym go dawno ju� nie jad�, i moje dzieciska te�! Dyzma wzi�� chleb, usiad� na schodkach i gryz� z humorem. - Czy tu wyp�ata co sobot�? - spyta�. - Gdzie za�! Co miesi�c. - Oho! a je�� te� daj� co miesi�c? - Do woli. W ka�dy pi�tek wydaj� ordynari�. - A ile te� ja pobiera� b�d�? - Panu dadz� trzydzie�ci rubli pewnie. - Oho, to suma! Zamy�li� si� jednak frasobliwie i westchn��: - A od si�dmej nie mo�na gdzie zarobi�? - Zm�czy si� pan setnie w tym upale, �e i �ycie obmierznie. W nocy ino mechanik i �lusarze cz�sto pracuj�, je�li si� na razie co zepsuje w warsztatach, a rano ma by� gotowe. Nam dosy� dnia, a� nadto. To pewnie! pomy�la� Dyzma patrz�c na ich spalone �arem twarze. - Czemu pan doktorem nie zosta�? - zauwa�y� stary patriarcha kot��w. - By�by pan jak ojciec. Dzwonek poobiedni si� rozleg�. Dyzma poskoczy� na g�r� z chlebem w gar�ci. - Kim bym nie by�, b�dziecie mnie jak jego kochali i pami�tali! - rzuci� im na po�egnanie. Ruch si� uczyni� poobiedni, gwar, tupanie po schodach. Tiede si� nie zjawia�. Po chwili z g�ry rozleg� si� sygna�: - Puszczaj machin�! Dyzma odkr�ci� wentyl, motor ruszy� prawid�owo. Ch�opak chleb schowa� w zanadrzu i obj�� kierunek, uwa�ny na ka�dy rozkaz. Gdy tak sta� z r�k� na wentylu, zapatrzony z lubo�ci� w ruchy �cis�e i lekkie stalowego olbrzyma, nagle g�os, ju� mu znany, rozleg� si� tu� za jego plecami: - Gdzie jest Tiede? Dyzma s�u�bowo si� zwr�ci� i spojrza� w oczy dyrektora. - Wyszed� na chwil�. - Zepsuj no tu cokolwiek, b�a�nie! - Postaram si� dobrze zrobi�. - Wolniej! - zakomenderowano z g�ry. Dyzma si� zwr�ci� do kierownika, a przy tym ruchu chleb mu si� wysun�� z zanadrza i upad� pod nogi Rudolfa. Dyrektor rozdepta� go i poszed� dalej. Dyzma spojrza� �a�o�nie na ziemi�. Ten nie by� nigdy g�odny, kiedy mia� serce mnie tak ukrzywdzi�! pomy�la� zbieraj�c skrz�tnie okruszyny. C� robi�? Pi�tek za trzy dni! I powr�ci� do swej roboty. Po chwili wszed� Tiede, bardzo czerwony na twarzy, z fajk� w z�bach... - Du Fratze! (niem. - Ty potworze!) - hukn��. - Jak �mia�e� rusza� machin�? B�dziesz mi smarowa�, trutniu! Odepchn�� go pi�ci� od wentyla. Dyzma skoczy� zr�cznie poza zakres pi�ci i wzi�� oliwiark�. - By� dyrektor - rzek� spokojnie. - By�?! - Tiede w jednej chwili wytrze�wia�. - M�wi�e�, �em poszed� do �lusarni? - Powiedzia�em, �e pan wyszed�, a �e machina by�a w ruchu, my�la�, �e� pan j� pu�ci�. - To dobrze. Du bist brav! (niem. - Zuch z ciebie!) - Braw to jestem, ale niech pan mi pi�ci� nie wygra�a. To zbyteczne. Ton jego mia� w sobie co� tak stanowczego, �e Tiede nagle przypomnia� sobie wszystko, co od tygodnia gadano w fabryce o Kryszpinach, i pohamowa� si�. Zamrucza� co� niewyra�nie, ale do wieczora nie odezwa� si� ju� grubia�sko do swego pomocnika. Nareszcie dzwonek oznajmi� si�dm� godzin� i rumor si� rozpocz�� radosnego powrotu do dom�w. Tiede narz�dzia swe sprz�tn�� do szafki, machin� zatrzyma� i uciek� jak od po�aru. Dyzma mia� tak�e ochot� drapn��, ale przem�g� si�, aby by� wiernym postanowieniu: pierwszy do roboty, ostatni z roboty. Wytar� machin� jak lustro, stancj� zami�t�, �ciany okurzy�, krz�ta� si� wci�� nuc�c. Policjant fabryczny, odbieraj�cy klucze od str��w, zajrza� mu w oczy. - Sk�d tak p�no? - Porz�dkowa�em! - odpar� weso�o, ruszaj�c w stron� starego m�yna. Droga sz�a mu obok pa�acu. Zwolni� kroku, bo ciemno�� zg�stnia�a poza o�wietlonym pa�acem, i drogi dobrze nie zna�. Trzyma� si� brukowej �cie�ki i zacz�� �piewa� �mielej, pewien samotno�ci. Wtem si� natkn�� na jak�� posta� kobiec�, usun�� si� �piesznie i umilk�. S�owo daj�, pa�acowa panna! pomy�la� z uraz�. Ona mi nie da by� pierwszym i ostatnim. Trudno j� ubiec. Poszed� dalej, struty na humorze; ju� �piewa� mu si� odechcia�o i zn�w opad�y niepokoje, czym si� przekarmi� do pi�tku. M�yn �wieci� na uboczu jak gwiazdka mglista. Wszed� do sieni i wnet za�echta� jego powonienie zapach pieczywa i pary herbatniej. Pewniem zb��dzi� w t� czarn� noc! Ostro�nie otworzy� drzwi, zajrza� i wpad� z podziwu ociemnia�y. Pierwsz� izb� babka urz�dzi�a na kuchni� i jadalni� zarazem. Ale czy� to ta sama by�a, dok�d ich wczoraj rzucono? Na kuchni pali� si� bujny ogie�, ogrzewaj�c dwa garnki, w g��bi pod oknem by� st� nakryty cerat�, nad sto�em lampa o�wietla�a samowar, szklanki, koszyk bu�ek i wielk� mis� sma�onych kartofli. - Babuniu! co to? - wykrzykn�� Dyzma. Staruszka w bia�ym, domowym czepku krz�ta�a si� po izbie, porz�dkuj�c jakie� kuchenne statki, Franek przybija� na �cianie p�ki, a El�unia, z mink� bardzo powa�n�, podawa�a mu talerze, z kt�rych ka�dy by� innego kszta�tu i gatunku. W izbie panowa�a atmosfera dobrego bytu i zadowolenia. - Uczynili nas ludzie bogaczami z n�dzarzy! - odpar�a babka ca�uj�c go w g�ow�. - Ledwie�cie odeszli do fabryki, do mnie zacz�y si� zbiera� kobiety, stare znajome. Skinowa, Balcerowa, Mici�ska, Turska, a ka�da wnios�a dar jaki� i serdeczne rodzic�w wspomnienie. Do po�udnia mia�am spi�arni� pe�n� i ca�e gospodarstwo zebrane. Patrz, o niczym nie zapomnia�y! Dyzma ku drzwiom si� zwr�ci�. - P�jd� im podzi�kowa�! - zawo�a� nie mog�c pohamowa� wdzi�czno�ci, kt�ra mu rozpiera�a serce. - Dok�d lecisz w t� noc? Nie trafisz! Poczekaj, w niedziel� razem p�jdziemy. - Nie wytrzymam do niedzieli. O z�oci dobrodzieje! A to� my magnaci, babuniu, a ja dzie� ca�y si� gryz�, �e�cie g�odni! - My�la�am te�, �e� pewnie obiadu si� nie spodziewa�, kiedy� do domu nie zajrza�. - A w�a�nie! Alem chleba te� dosta� i teraz tom syt z rado�ci. Siostrzyczk� wzi�� na r�ce i nosi� po izbie ca�uj�c i pieszcz�c, potem Franka u�ciska�, wreszcie za sto�em siad�, �miej�c si� i rozgl�daj�c woko�o. - Jak u nas �adnie, jak weso�o. Z nikim bym si� nie zamieni�! - wo�a� co chwila. - Przys�ano tu wasze s�u�bowe ksi��ki - rzek�a babka. - Pi��dziesi�t rubli bierzecie we dw�ch, ale dwadzie�cia macie ju� d�ugu. - Aha, za sprowadzenie. To s�uszne. Babunia taki rachmistrz, �e i trzydzie�ci nam wystarczy, a ja sobie i Frankowi na ksi��ki musz� zarobi�. - Ja jutro p�jd� do szko�y, wiesz? - wtr�ci�a El�unia. - Dok�d�e to? - Balcer�wna prosi�a, aby j� do nauki przysy�a�; uczy sama dwie najm�odsze siostry. - Chwa�a Bogu! B�dzie dziecku weselej. Wieczerza up�yn�a w�r�d �miech�w i rado�ci, a patrz�c na niefrasobliwo�� i swobod� tych trojga dzieci, staruszka u�miecha�a si� te�, �e w tym gnie�dzie nikt si� nie czu� ukrzywdzonym i wydziedziczonym. Biedni s� i marni, a przecie szcz�liwi, my�la�a. Niech takimi pozostan� przez �ycie! I widzia�a w Dyzmie si��, uwa�a�a go za g�ow� i przodownika, wiedzia�a, �e on to czuje i powa�nie, i g��boko. Ale Franek by� bezpieczniejszy od Dyzmy ze swym spokojem i �agodno�ci�, a El�unia by�a ich obu ukochaniem i anio�em str�em. Wtem gwizd str��w nocnych og�osi� dziesi�t� godzin�, a mijaj�c stary m�yn, kt�ry mia� z�� renom� we dworze, bo w nim si� m�ynarz powiesi�, nocny dozorca zajrza� do wn�trza. Ujrza� staruszk� i troje sierot na kl�czkach, odmawiaj�cych g�o�no wieczorne pacierze. Zaraz potem �wiat�o we m�ynie zagas�o. III Fust jakby zapomnia� o dzieciach zmar�ej siostry. Nie spyta� o nie ani wspomnia�. Zwyk�ym trybem pracowa� i rachowa�, wieczorem czytywa� gazety lub gaw�dzi� o interesach z Rudolfem. W �wi�ta wertowa� "Bibli�" i wypala� wi�cej cygar; gdy w bardzo dobrym bywa� humorze, swata� Tony lub �eni� Rudolfa. Oni szpiegowali go zrazu pe�ni trwogi, wreszcie uspokoili si� co do ojczyma, �ywi�c tylko wzgl�dem Kryszpin�w niczym nie wyt�umaczon� antypati�. Najsurowszy wszak�e krytyk nie m�g�by znale�� usterek w post�powaniu obu braci. Podrz�dne swe stanowiska znosili w milczeniu, dla starszych byli ulegli, ka�demu pos�uszni, obowi�zkowi na przyk�ad. Rudolf, kt�ry za�arcie szuka� okazji do nagany, nie m�g� znale�� racji. Panna Tony, kt�ra �ledzi�a ich �ycie domowe, milcza�a, bo musia�aby chwali�. Spotyka�a ich przecie cz�sto, bo Dyzma nie potrafi� jej uprzedzi�. Codziennie rano mijali si� na brukowanej �cie�ce, odwracaj�c g�owy, �eby na si� nie patrze�, przy czym ch�opcy uchylali w milczeniu czapki. Potem wieczorem widywa�a babk�, kt�ra przychodzi�a do mleczarni z dzbanuszkiem i miedzian� monet�. Targ si� za�atwia� w milczeniu i staruszka odchodzi�a, rzucaj�c z �agodnym u�miechem: "Dzi�kuj� pani!" Pann� Tony dra�ni�o to wszystko; i �piewka Dyzmy, i podzi�kowanie staruszki, i ta moneta, kt�rej im nigdy nie brak�o. Ciekawam, czego oni tacy weseli? my�la�a czasem. Rudolf za�, codziennie o dziewi�tej id�c do farbiarni, spotyka� dziewczynk�. Sz�a i ona w t� stron� z min� pe�n� godno�ci, d�wigaj�c paczk� ksi��ek i zeszyt�w. Pomimo niech�ci uzna� j� musia� za �liczn� ma�� kobietk�, i z biegiem czasu tak nawyk� do tej codziennej twarzyczki, �e dziwi� si�, gdy czasem chybi�a godziny. Raz nawet przem�wili do siebie. - Dzie� dobry! - rzek�a jak zwykle, a potem bez �adnego wst�pu: - Pan mi mo�e pozwoli tych saneczek, kt�re stoj� we m�ynie. Ja nie po�ami�. Zdziwi� si� i nie zrozumia� na razie. - Czego chcesz? Jakich saneczek? Wskaza�a poza siebie na m�yn i drepcz�c obok niego, t�umaczy�a: - W tej zamkni�tej po�owie stoj� saneczki. Widzia�am przez okno. Babunia m�wi, �e one pa�skie. - Wi�c c�? - Gdybym mia�a saneczki, tobym w niedziel� nimi wozi�a po rzece Maryni� pa�stwa Balcer�w, a mnie by wozi� Janek Skowro�ski. - Obejdzie si�! - mrukn��. Nie zrozumia�a, bo spyta�a: - Wi�c mo�na je wzi��? - Nie - odpar� lakonicznie, chocia� mu na razie przykro by�o odmawia� dziecku, ale przecie nie p�jdzie sam dawa� tych saneczek, ani polecenia podobnego wyda� nie spos�b w kantorze. El�unia podnios�a na� zdziwione oczy, smutne, milcza�a chwil� i jakby odczuwa�a jego przykro��. - Niech si� pan na mnie nie gniewa, przepraszam - szepn�a. Nazajutrz spotkali si� zn�w, ale ju� nie na �cie�ce. Przechodzi� rzek� po lodzie, prostuj�c sobie drog� do szklarni le��cej w�r�d ogrod�w nad rzek�. By�a to niedziela i l�d okryty by� dziatw� i m�odzie�� na �y�wach. W�r�d tej rzeszy by�a El�unia i mia�a saneczki. Ci�gn�� je ch�opak siedemnastoletni, �lusarz, Franek Sikorski, a opodal �y�wowa� Dyzma ze Skinem, �cigaj�c si� i stroj�c r�ne figle w�r�d �miechu i �art�w. Przed panem dyrektorem otwarto drog� i zapanowa�o chwilowe pos�pne milczenie. Ka�dy unika� jego wzroku, ka�dy mu z drogi si� usuwa�, ka�dy go si� l�ka�, tylko El�unia spojrza�a na niego jasno i u�miechn�a jak do dobrego znajomego. Wtedy Rudolf zn�w po�a�owa�, �e jej nie da� saneczek. W fabryce pierwsze wra�enie powrotu Kryszpin�w ucich�o. Zdawa�o si�, �e zleli z szar� mas� robocz� i wsi�kli w ni� bez �ladu. C� zreszt� znaczy� mogli na swych niskich posadach? Pewnego dnia przecie Rudolf si� zdziwi�, przegl�daj�c listy fabryczne. Znalaz� list pieni�ny z pi��dziesi�ciu rublami na imi� Stanis�awa Olekszyca w Warszawie, z nazwiskiem wysy�aj�cego: Dyzma Kryszpin. By�o to tak szczeg�lne, �e a� zawo�a� Skina. - Co to znaczy? Kryszpin rozporz�dza tylu pieni�dzmi? - To sk�adka - wyja�ni� Skin. - Nam�wi� nas do za�o�enia wsp�lnej czytelni. Rudolf brwi zmarszczy�. - I taki b�azen jest na jej czele! Winszuj�! - Ma w Warszawie koleg�, kt�ry s�u�y u pana Schulza w fabryce machin. On to za�atwi w ksi�garniach. Ufamy zreszt� Kryszpinowi. - Winszuj�! - powt�rzy� z pogard� Rudolf, rzucaj�c niech�tnie list na stos. Tego samego dnia Dyzma Kryszpin zosta� przemieszczony na posad� pomocnika mechanika, Franek na terminatora �lusarskiego. Zwierzchnikom ich, Niemcom, wydano polecenie, aby ch�opcom nie pozwolono pr�nowa�. Rudolf by� pewien, �e rozkaz podobny, bezprawny, wywo�a protest ze strony Dyzmy, �e ujrzy go w kantorze i b�dzie mia� sposobno�� zbeszta� za czytelni�. Myli� si� jednak. Nast�pnego dnia ju� zasta� Dyzm� w sali warsztat�w, nosz�cego za swym Niemcem narz�dzia, spe�niaj�cego rozkazy jak uciech�, a Franka ze zwyk�� �agodn� twarz� przy warsztacie �lusarskim, znosz�cego w milczeniu wymys�y majstra. Tiede za� wskutek straty pomocnika, kt�rego polubi� jak syna, kl�� dyrektora za oczy, a w oczy patrzy� na� jak na wilka. Przysz�y paki ksi��ek i rozesz�y si� po fabryce. By�y to ksi��ki powa�ne i specjalne; troch� podr�y, swojskich powie�ci, arcydzie�a poet�w. Rozesz�y si�, podoba�y, i zn�w Dyzma wys�a� pi��dziesi�t rubli na czasopisma. Fust, powiadomiony o tym, pomimo krytyki pasierba, pochwali�. - Niech czytaj� i my�l�, i owszem. I dla nas przecie� ksi��ka i gazeta stanowi� odpoczynek i zabaw�. - Obchodzili si� dotychczas bez tego. Nie brak im pieni�dzy widocznie. - Tym lepiej. N�dza nie doskonali. Obchodzili si�, bo im nikt tej my�li nie podda�. Czasopisma zacz�y przychodzi�, roznosi� mi�dzy t� ludno�� kilkotysi�czn�, zaple�nia��, zacofan�, nowe odkrycia, nowe wie�ci, budzi� zaj�cie, rozszerza� horyzont poza ciasny obr�b Holendr�w i maszynowej pracy. Fust nic wi�cej o tej sprawie nie m�wi�, ale pewnego dnia zatrzyma� si� w foluszu, gdzie mechanik co� narz�dza�, i fuka� na Dyzm�, �e mu niedobrze podaje �ruby. Ch�opak znosi� w milczeniu, wyt�aj�c ca�� sw� dobr� wol� i uwag�, aby dogodzi�. Przygl�da� mu si� wuj uwa�nie. Ch�opak ur�s� jeszcze przez te kilka miesi�cy i jeszcze bardziej schud�, a przecie jeszcze hartowniej wygl�da� i ju� nic dziecinnego nie mia� w swej twarzy. Patrzy�a mu z oczu powaga i rozum, a zarazem taka pogoda i jasno��, �e poci�ga� nieprzepartym urokiem dobrej si�y i pi�kna. Przy tym m�ode jego usta mia�y u�miech szczery, a bujna z�otawa czupryna ods�ania�a czo�o szerokie; ca�y pi�kny by�, zuchowaty, wyr�niaj�cy si� z szarego t�umu na pierwszy rzut oka. Fustowi patrzenie na� czyni�o przyjemno��. Dogadza� sobie, a� ch�opak wzrok podni�s� i spotka� oczy wuja. - Zmizernia�e�! - rzek� stary fabrykant oboj�tnie. Dyzma poczerwienia�. Pierwszy to raz wuj odzywa� si� do niego osobi�cie. Zawaha� si� sekund�, potem o krok post�pi�, schyli� si� i poca�owa� go w r�k�. - Dzi�kuj� za robot�, dobrze mi tu! - rzek�. Fust chrz�kn��. - Obdarty jeste�! Mo�esz wzi�� sukna w magazynie - gratyfikacja, za piln� s�u�b�! - doda�. Zabiera� si� do wyj�cia. - Zg�o� si� do Skowro�skiego. Ja mu powiem! - mrukn�� w progu. Dyzma obejrza� si� poniewczasie, �e mu nie podzi�kowa�. Do magazynu jednak�e nie poszed�, a� po dziesi�ciu dniach Skowro�ski sam przys�a� do m�yna naznaczon� przez Fusta gratyfikacj�. By�o z tego rado�ci co niemiara dla biedak�w. Babka po naradzie ze Skinow� sporz�dzi�a ch�opcom surduty, i jeszcze dla El�uni na paltocik zosta�o. Pewnie Fust nigdy tyle wdzi�czno�ci nie dozna�, co od tych wydziedziczonych siostrzanych dzieci. A� si� Skinowa oburzy�a. - Dosy� �e, dosy�! Za matczyny posag niewiele wam da�, a dosy� na was skorzysta�. - Dobre trzeba pami�ta�, a z�e zapomina�! - odpar�a staruszka. - Nie tak bardzo, nie zawsze! - upiera�a si� Skinowa. - C� to! Z�y zawsze ma by� g�r�, a dobry w poniewierce? Co wiem, to wiem, �e�cie skrzywdzeni i basta. - A ja wiem, �e mi dobrze jest! - ozwa� si� weso�o Dyzma. - Dobrze i nam z wami, ale gdyby�cie w pa�acu byli, to by i nam lepiej by�o. - Nieprawda, boby�my o swych pieni�dzach i interesach tylko my�leli. Nie by�oby czasu ludzi swych zna�. Ot, ja swoich spraw nie mam, to ci�gle o cudzych my�l�. - Mo�e� co nowego wymy�li�? - zagadn�a ciekawie. - A pewnie! - droczy� si� z ni�. - Powiedz, serdeczny ch�opaku, powiedz! - Nie mog�, bo pani Skinowa przed czasem opowie, a projekt musi by� dojrza�y, aby go zerwa� i spo�y�. Kobiecina tak si� zaj�a nowym przedmiotem, �e przesta�a