2246
Szczegóły |
Tytuł |
2246 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2246 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2246 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2246 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Felix Timmermans
Psalm flamandzki
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1993
Prze�o�y�
i wst�pem poprzedzi�
Jerzy Koch.
T�oczono w nak�adzie 10 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa "Ludowa
Sp�dzielnia Wydawnicza",
Warszawa 1989
Pisa�a K. Jurczyk,
korekty dokonali:
St. Makowski
i K. Markiewicz
Felix Timmermans,
czyli pod jedn� pach� smutek,
pod drug� rado��
Felix Timmermans (1886_#1947),
trzynaste dziecko lierskiego
handlarza koronek, by� przez co
najmniej trzy dziesi�ciolecia
uwa�any za najbardziej typowego
i oryginalnego pisarza Flandrii.
I cho� niekt�rzy twierdz�, �e
jego promieniej�cy rado�ci�
�ycia "Pallieter" bardziej
odpowiada miejskiej tradycji
Antwerpii ni� naturze prowincji
flamandzkiej, nic nie
przeszkodzi�o, by �wiat przyj��
jego b�ogi folklor za
reprezentowany dla ca�ej
niderlandzkoj�zycznej cz�ci
Belgii. Mimo �e ju� wkr�tce po
Timmermansie znale�li si�
pisarze neguj�cy rozpropagowane
przez autora "Pallietera"
prototypy wsi, modele stosunk�w
rodzinnych, wzorce moralno�ci,
jak chocia�by buntuj�cy si�
przeciwko regionalizmowi i
fokloryzmowi flamandzkiej prozy
Gerard Walschap (ur. 1898).
Timmermans, swojski samouk - jak
okre�li�a go cz�� krytyki,
pozosta� jednak najcz�ciej
t�umaczonym autorem tej
literatury. Jego utwory
prze�o�ono na oko�o trzydzie�ci
j�zyk�w �wiata. Dla por�wnania
nast�pnymi na li�cie s�: Hendrik
Conscience - 20, Ernest Claes i
Stijn Streuvels - 11, Gerard
Walschap - 8. W przypadku dw�ch
najbardziej znanych utwor�w
Timmermansa rzecz przedstawia
si� nast�puj�co: "Pallieter"
(1916) - przek�ad niemiecki
(1921), francuski (1923),
angielski (1924), szwedzki
(1925), czeski (1927), w�oski
(1929), esperanto (1933), du�ski
(1936), fi�ski (1947), litewski
i �otewski (bez daty wydania),
polski (1980); "Psalm
flamandzki" (1935) - przek�ad
niemiecki (1936), du�ski (1937),
czeski i s�owe�ski (1938),
francuski (1942),
serbsko_chorwacki (1944),
s�owacki (1948), afrikans
(1964), wreszcie niniejsze
t�umaczenie polskie.
Jak wi�c z powy�szego wida�,
najszybciej powie�ci Timmermansa
przyswaja�a niemczyzna. Ta
niezwyk�a, w latach
trzydziestych wr�cz lawinowa,
popularno�� ksi��ek Flamanda w
Niemczech sta�a si� zreszt� z
czasem k�opotliwa. Tym bardziej
�e w 1942 roku uniwersytet
hamburski przyzna� pisarzowi
Nagrod� im. Rembrandta. By�a to
jedna z przyczyn
nieprzyjemno�ci, jakie spotka�y
tw�rc� po wojnie, i zarzut�w o
proniemieckie sympatie.
Ale Timmermans nie od razu by�
wzi�tym i poczytnym autorem
sielankowego stereotypu
Flandrii. Kiedy w 1910 roku
m�ody, niespe�na
dwudziestoczteroletni poeta
zadebiutowa� jako prozaik
opowiadaniami "Schemeringen van
de dood" ("Przeb�yski �mierci")
nic jeszcze nie zwiastowa�o
p�niejszego chwalcy rozkoszy
�ycia na wsi. Znalaz�szy si�
m.in. pod wp�ywem
symbolistycznych dramat�w swego
pisz�cego po francusku rodaka,
Maurycego Maeterlincka,
przejawi� Timmermans niezwyk�e
zainteresowanie magi�,
okultyzmem, astrologi� i
filozofi� Orientu. Nic dziwnego,
�e zach�anna lektura tak
r�norodnych i trudnych dzie�
przez nie przygotowanego do ich
przemy�lenia m�odego cz�owieka
spowodowa�a zachwianie jego
r�wnowagi duchowej. Efektem
sceptycznej i pesymistycznej
postawy pisarza by� nie tylko
ci�ki kryzys psychiczny, ale
r�wnie� szereg twor�w
literackich bez trwalszej
warto�ci artystycznej. Jeszcze w
1912 roku, wsp�lnie z Antonem
Thiry, opublikowa� Timmermans
"Begijnhofsproken" ("Klechdy
begina�u") - zbi�r
quasi_mistycznych nowel
ukazuj�cych w dusznej i
przyt�aczaj�cej atmosferze
pesymistyczn� wizj� �wiata i
ludzkiego losu.
Ten okres tw�rczo�ci przyni�s�
jeszcze szereg wierszy oraz pr�b
dramatycznych. Maj� one jednak
warto�� g��wnie jako stadia
ewolucji ich autora. Jedno z
opowiada� z "Schemeringen..." -
"Piwnica", zosta�o uwzgl�dnione
w antologii "Smutny kos.
Opowie�ci niesamowite i
osobliwe z prozy niderlandzkiej"
(PIW 1983).
U pod�o�a przemiany, jaka
dokona�a si� w pogl�dzie
pisarza na �wiat, a kt�ra
doprowadzi�a do stworzenia w
"Pallieterze" optymistycznej
wizji ludzkiego przeznaczenia,
le�a�a choroba Timmermansa.
Powik�ania po operacji
przepukliny (1911) zagrozi�y nie
tylko jego zdrowiu, ale i �yciu.
To otarcie si� o �mier� oraz
powr�t do zdrowia na przek�r
medycznym rokowaniom spowodowa�y
nawr�cenie si� pisarza na wiar�
w �ycie i p�yn�ce z niego
rado�ci. Najoczywistszym dowodem
tej nowej postawy by�a powie�� o
"doicielu dni" Pallieterze. W
niej to wy�o�y� autor swoje nowe
credo. Ten neoficki utw�r -
je�li wzi�� pod uwag� nami�tne
zaanga�owanie pisarza -
apoteozuje przyrod� i wszelkie
przejawy �ycia i daje urzekaj�cy
wizerunek flamandzkiego
wcielenia nowego Adama.
Pallieter, tytu�owy bohater, nie
wie, co to rozdarcie wewn�trzne,
konflikty sumienia, nie zna
poj�cia grzechu, "panicznie"
ub�stwia rodzim� okolic�, kocha
ludzi, zwierz�ta, ro�liny. Tak
jak flamandzcy mistrzowie p�dzla
przenosili akcj� biblijnych
wydarze� w znan� im sceneri�
swojskich stron, tak Timmermans,
zapewne �wiadomie, bior�c pod
uwag� jego plastyczne
zainteresowania, przyda�
krajobrazowi flamandzkiej wsi
rajskie atrybuty. (Zreszt�
jeszcze konsekwentniejszej
transpozycji dokona� w
opublikowanej rok p�niej
powie�ci "Het kindeke Jezus in
Vlaanderen", "Dzieci�tko Jezus
we Flandrii", w kt�rej, jak sama
nazwa wskazuje, ewangeliczne
wydarzenia rozgrywaj� si� we
Flandrii).
Niew�tpliwie w�a�nie
sielankowy i optymistyczny
nastr�j powie�ci zawa�y� na
niespotykanym sukcesie, co w
pe�ni uwidacznia data
ksi��kowego wydania. W roku
1916, trzecim roku wojny
�wiatowej, w czasie kiedy tereny
Belgii by�y widowni�
d�ugotrwa�ych walk i
niewyobra�alnych zniszcze�,
mog�a ta apoteoza �ycia w
idyllicznym krajobrazie
rodzinnych stron sta� si�
poczytn�, jako antidotum na
okropno�ci wojny. Tym bardziej
�e powie�� nie zrobi�a
szczeg�lnego wra�enia, gdy
jeszcze przed wybuchem wojny, w
latach 1912_#14, drukowa�o j�
pismo "De Nieuwe Gids",
zas�u�one sk�din�d dla
artystycznej odnowy literatury
niderlandzkiej prze�omu wiek�w.
Oczywi�cie, powie�� nadal
urzeka. G��wnie dzi�ki
niezaprzeczalnej i ponadczasowej
zas�udze Timmermansa, kt�ry
stworzy� okre�lony typ i model,
bo w�a�nie typem i modelem jest
Pallieter, nie za� cz�owiekiem z
krwi i ko�ci. Pisarz sam zreszt�
ostrzega�, �e ksi��ka nie
odzwierciedla rzeczywisto�ci,
lecz jest jedynie odbiciem
pewnego pragnienia. St�d nawet
malownicze krajobrazy nie maj�
ambicji by� bardziej realne czy
prawdopodobne ni� podziwiaj�cy
je bohater, celowo przerysowany w swym witalizmie.
Bo w tej ksi��ce nie jest wa�ne,
czy rzeczy postrzegane s�
w�a�ciwie, najistotniejsze jest,
�e s� ogl�dane oczyma, kt�re
potrafi� dostrzec pi�kno nawet w
wype�niaj�cych ludzk�
codzienno�� drobiazgach.
Aczkolwiek b��dem by�oby
traktowanie Pallietera jako
typowego przedstawiciela
flamandzkiego ludu, przecie�
jest on tak�e nosicielem
modelowych cech
arcyflamandzkiego charakteru
przez to, �e przedstawia sob�
wybuchow� w swej �ywio�owo�ci
mieszank� cech zmys�owych i mistycznych.
Jednym z wa�niejszych utwor�w
w dwudziestoletnim okresie
mi�dzy "Pallieterem" a "Psalmem
flamandzkim" jest powie��
"Pieter Brueghel" (1928,
fragmenty przek�. pol.: "�ycie
Literackie" 1959, nr 47; wyd.
ksi��kowe Wl 1962, wznow.
1973). Form� zbeletryzowanej
biografii nada� pisarz tak�e
utworowi "De harp van Sint
Franciscus" (1932, "Harfa �w.
Franciszka").
W okresie tym Timmermans coraz
bardziej doskonali� technik�
pisarsk� i odchodzi� powoli od
jednostronnie optymistycznej i
jedynie radosnej wizji ludzkiej
egzystencji. Zg��biaj�c
biografie s�ynnego malarza i
"serafickiego" �wi�tego wchodzi�
w atmosfer� epoki, poznawa�
r�ne sposoby bycia i mo�liwo�ci
egzystencji. I cho� oba
wspomniane utwory s� literacko
zgrabniejsze od zbeletryzowanej
autobiografii innego malarza,
powie�ci "Adriaan Brouwer"
(1948, wyd. pol. PIW 1967), to
nie dor�wnuj� "Psalmowi
flamandzkiemu" ani dog��bno�ci�
psychologicznego umotywowania
postaw i zachowa� bohater�w, ani
mistrzostwem j�zyka. A je�li
wymienione powie�ci nie
zestarza�y si� zupe�nie, to jest
w tym niema�a zas�uga typowego
dla Timmermansa prowadzenia
szybkiej narracji oraz ciekawie
zarysowanego t�a epoki.
Ale dopiero w pi��dziesi�tym
roku �ycia opublikowa�
Timmermans swoje arcydzie�o,
"Psalm flamandzki" (1935,
Boerenpsalm, dos�ownie "psalm
ch�opski"). Nie ograniczy� si�
tu tylko do przedstawiania
folkloru wsi, cho� nadal przyzna�
mu poczesne miejsce. Ale nie
by�y to ju� elementy swoistej
"cepeliady", jakie zapewni�y
sukces "Pallietera" w
mieszcza�skiej Holandii.
Wprawdzie Wortel, podobnie jak
Pallieter, czerpie rado�� �ycia
i optymizm z wiejskiego
bytowania, ale nie jest to ju�,
u�ywaj�c skr�tu my�lowego,
beztroskie skakanie po ��ce,
lecz mozolna praca na polu w
pocie czo�a. "Psalm..." jest w
zasadzie apoteoz� pracy. To ona
wype�nia bez reszty �ycie
cz�owieka, a jego samego napawa
szcz�ciem tworzenia. Praca jest
wszystkim, nawet modlitw�: "Ju�
ojcowie tak mawiali, kto
pracuje, Boga chwali". G��wny
bohater, zarazem narrator, snuje
opowie�� o swoim �yciu bogatym i
w cierpienia, i w szcz�cie.
Barwy ciep�e mieszaj� si� tu z
zimnymi, rado�� s�siaduje ze
smutkiem.
W ten oto spos�b
pallieterowsk� harmoni�
zast�pi�a harmonia wy�szego
rz�du, bo wynikaj�ca nie z
nag�ego wybuchu witalizmu
autora, lecz z dog��bnej analizy
porz�dku �wiata i filozoficznej
nad nim zadumy. Wortelowska
harmonia wynika ze zrozumienia i
uznania celowo�ci nieszcz�� i
z�a, ca�ego k�kolu �wiata, co,
rzecz jasna, nie oznacza zgody
na jego dominacj�. Wortel,
ch�op, dobrze wie, co plewy, a
co ziarno i �e z chwastem trzeba
walczy�. Ale wie r�wnie�, �e
zielsko przynale�y do pola tak
jak piel�gnowane przez niego
ro�liny.
Bohater "Psalmu..." nie jest
ju� wi�c niefrasobliwym
dzieckiem natury. Od innych
wykreowanych przez Timmermansa
postaci jest bogatszy o
do�wiadczenie, ale i �wiadomo��
b�lu i znu�enia, z�o�ci i
zazdro�ci. A je�li tym bardziej
kocha �ycie i czuje si� do
niego przywi�zany, im bardziej
dotykaj� go nieszcz�cia i
"skarania boskie", to dlatego,
�e mimo wszystko zawierza bo�ej
my�li, kt�ra tak a nie inaczej
ustanowi�a porz�dek �wiata.
Okre�lenie "psalm", u�yte w
tytule, determinuje, a w ka�dym
razie dookre�la postaw�
bohatera_narratora i charakter
utworu. S�owniki j�zykowe
definiuj� psalm jako pie��
religijn� z pism Starego
Testamentu o charakterze
modlitewno_hymnicznym lub
liryczny utw�r literacki o
tre�ci b�agalnej, dzi�kczynnej,
pochwalnej, wzorowany na
pie�niach biblijnych. I tak jak
starotestamentowe psalmy nie
mie�ci�y si� w kanonach
klasycznej, grecko_�aci�skiej
tradycji poetyckiej, tak "Psalm
flamandzki" Timmermansa, mimo
ca�ego anegdotyzmu, nie
przystaje do norm prozy
tradycyjnej, bo jest utworem
bardziej lirycznym ni� epickim.
Sk�onno�ci autora do
poetyzowania ujawni�y si� ju� w
"Pallieterze". O ile ta
panteistyczna w nastroju powie��
by�a hymnem na cze�� niemal
poga�skiej rado�ci �ycia (co
prawie spowodowa�o umieszczenie
jej na indeksie ko�cielnym), o
tyle "Psalm..." pe�niej powiela
schemat psalmiczny. Jest, rzec
mo�na, utworem pochwalnym,
b�agalnym i dzi�kczynnym. Z tym,
�e Wortel jest bardzo ostro�nym
suplikantem i nawet je�li
przyzywaj�c Boga odnosi si� do
NIego z odrobin� swojskiej
poufa�o�ci, to cz�ciej odwa�a
si� dzi�kowa�, ni� prosi�.
Miejsce pallieterowej pewnej
bezceremonialno�ci zaj�a
ch�opska prostoduszno�� i
bezpo�rednio��. I w�a�nie taka
jest religijno�� g��wnego
bohatera. Nie ma w niej miejsca
na teologiczne dywagacje, bo
nawet wyja�nienia
zaprzyja�nionego z Wortelem
plebana w kwestii umiejscowienia
nieba przek�ada bohater na j�zyk
w�asnych poj��. Jego wyobra�nia
religijna posiada jeden
zasadniczy, lecz jak�e znamienny
i g��boki wymiar - przyrod�, jej
naturalny rytm i przemiany. I
jak w klasycznej ludowej
religijno�ci, cho� B�g uznawany
jest za jedynego i ostatecznego
sprawc� wszelkich zdarze�, jest
tu jeszcze sporo miejsca na
zabobony, gus�a i czary - jakby
typowe dla ludowej wyobra�ni
konkretyzacje odwiecznej walki
dobra ze z�em.
Panoramiczne widzenie
ludzkiego �ycia w "Psalmie..."
zawiera oczywi�cie aspekt
spo�eczny. Nie ulega
w�tpliwo�ci, �e krytyka
zastanych struktur politycznych
i mechanizm�w spo�ecznych nie
by�a powo�aniem Timmermansa ani
celem jego pisarstwa. Z czego
zreszt� niekt�rzy do dzi� czyni�
mu zarzut. Ale nie mo�na nie
zauwa�a� akcent�w spo�ecznych
cho�by w omawianej powie�ci. Np.
z niejakim szacunkiem
wspomniana jest jeszcze "stara
Pani" ze dworu, kt�rej ojciec
Wortela z godno�ci� odmawia�
przyj�cia posady ogrodnika,
m�wi�c: "ch�opa na pana nie
godzi si� wsadza�" i wola�
pozosta� zale�ny tylko od roli.
Ale ju� m�od� dziedziczk� nazywa
nasz bohater "j�dz�", nie
szcz�dz�c pod jej adresem
krytycznych s��w. A jej syna,
przem�drza�ego sfrancuzia�ego
Coco, "gamoniem". Wiele razy
podkre�la te�, �e dworowi zale�y
tylko na pieni�dzach z
dzier�awy, a w ko�cowej ewokacji
wzdycha nawet do Boga: "I w
zamian dozw�l swemu Wortelowi
wiele lat pracowa� w pocie czo�a
na Twoim polu, kt�re, niestety,
nale�y te� jeszcze do dworu!"
Wprawdzie z regu�y okre�la si�
Wortela jako posta� z krwi i
ko�ci, stoj�c� obiema nogami na
ziemi, i przeciwstawia si� go
Pallieterowi, ale nie spos�b nie
dostrzec, �e w pewnym wymiarze
tak�e Wortel jest bardziej typem
ni� charakterem. Przecie� �aden
ch�op nie opowiada�by o swoim
�yciu tak jak Wortel! Wi�c zn�w
pisarz stworzy� model wyra�aj�c
raczej to, co u flamandzkiego
ch�opa by�o nie wypowiedziane,
nie dopowiedziane, a cz�sto nie
u�wiadomione. Z drugiej strony
archaiczny nieco i
folklorystyczny �wiat, w jakim
�yje powie�ciowy bohater, jest
tylko w pewnym sensie zawieszony
w historycznej pr�ni i
ponadczasowo�ci, co odpowiada
wspomnianej pr�bie stworzenia
modelu. I tak jak w idyllicznym
sk�din�d "Pallieterze" pojawia
si� samolot, tak w "Psalmie..."
nawozy sztuczne, a wi�c wyra�ne
umiejscowienie w szeroko
rozumianej wsp�czesnej
cywilizacji.
Psychologiczn� problematyk�
stara� si� autor uwiarygodni�
sposobem pisania, co w znacznej
mierze mu si� uda�o. Pos�u�y�
si� w "Psalmie..." narracj� w
pierwszej osobie, a metoda
spowiedzi_wyznania "a
posteriori" wzmocni�a
oddzia�ywanie tej prozy.
"Pisanie to dla mnie jak
spowied� - zapisa� kiedy� autor
- a rysowanie jak komunia".
W powie�ci mamy do czynienia z
realizmem jakby mniejszego
formatu, cho� daleki jestem od
warto�ciowania. Swego rodzaju
miniaturyzm oraz
impresjonistyczny spos�b
ukazywania zdarze� powoduj�, i�
ksi��ka mo�e sprawi� wra�enie
szeregu szkic�w. Nic bardziej
b��dnego. Zbyt mocne, wbrew
pozorom, s� wi�zi mi�dzy
poszczeg�lnymi epizodami, a przy
tym podporz�dkowane ca�o�ciowej
wizji przedstawionego �wiata.
Zbyt dobrze zaz�biaj� si�
doszlifowane z precyzj� zdania,
cho� w wewn�trznej ich
konstrukcji bywa� Timmermans
niedba�ym, co stanowi nie lada
przeszkod� dla t�umacza. Jak
wynika z opublikowanych
po�miertnie w 1986 roku notatek
i dziennik�w pisarza (dodajmy:
nie przeznaczonych do druku) by�
on - wbrew obiegowemu
stwierdzeniu, �e sypa� utworami
jak z r�kawa - robotnikiem s�owa
i nie natchnieniu, lecz
wyt�onej pracy i wytrwa�emu
�l�czeniu nad tekstami ksi��ki
jego zawdzi�cza�y ostateczny
kszta�t.
Pisa� wi�c spontanicznie i
mimo wielu poprawek w tek�cie i
dokonywanych zmian ko�cowe
wersje zachowywa�y �w
niewymuszony spos�b
przedstawiania wydarze� i
postaci. St�d te� w jego
utworach nawet b��dy j�zykowe,
niekonsekwencje ortograficzne i
oryginalnie zapisywane wyra�enia
gwarowe. Ale wszystko to czyni
jego j�zyk bardziej jeszcze
plastycznym i �ywym i
uwiarygodnia stwarzany nastr�j.
Oryginalny jest Timmermans w
swej metaforyce, soczystych
wyra�eniach i zaskakuj�cych
obrazowaniach. Jest wreszcie
b�yskotliwym opowiadaczem, i to
w typie ludowym. Nie brakuje mu
te� g��bi spojrzenia, jest
�wie�y i nawet w naiwno�ciach,
tak jak sztuka prymitywist�w,
czysty jak dziecko. Jego dzie�o
to wyznanie wiary w �ycie i w
mi�o��.
Ale, co dla "Psalmu..." w
ko�cu najwa�niejsze: powie�� ta
"czyta si�" nawet w pi��dziesi�t
lat po jej wydrukowaniu. I
chcia�em, jako autor przek�adu,
by tak� pozosta�a w polskim
t�umaczeniu. Dlatego pierwszego
wielkiego t�umacza Biblii, kt�ry
ustali� definitywny tekst
psalm�w, �wi�tego Hieronima,
obra�em za patrona przek�adu
timmermansowskiego "Psalmu...".
Ten bowiem, urodzony w�r�d
S�owian patron ksi�garzy i
t�umaczy, po raz pierwszy jasno
i zwi�le wyrazi� prawid�o
sztuki dobrego przek�adu: "non
verbum e verbo, sed sensum
exprimere sensu ("nie s�owo ze
s�owa, ale znaczenie ze
znaczenia"). Ot�
nieprzet�umaczalne by�y elementy
gwary rodzinnych stron pisarza -
odmiany dialektu brabanckiego z
regionu Kempen niedaleko
Antwerpii.
Nie mo�na by�o sili� si� na
znalezienie polskiego
odpowiednika lub, co gorsza,
sztuczne jego wytworzenie. O
ile dotychczasowe t�umaczenia
Timmermansa na j�zyk polski
mog�y stanowi� tylko pewne
wskazanie og�lniejszej natury, o
tyle jednoznaczn� przestrog�
by�o dla mnie do�wiadczenie
czytelnicze z "Nadziej�" (Op
hoop van zegen, 1901, wyd. pol.
Altenberg, Lw�w 1902, wznow. Kiw
1949), holenderskiego pisarza
Hermana Heijermansa
(1864_#1924). Jan Kasprowicz
prze�o�y� �w rybacki dramat w
m�odopolskiej stylistyce na
trudny do geograficznego
przypisania dialekt
podhala�sko_kaszubsko_mazurski.
"Nadzieja", wielokrotnie
goszcz�ca na scenach polskich,
dobitnie ukazuje, jak bardzo
mszcz� si� na t�umaczeniach
wszelkie pr�by autorytatywnego
zastosowania r�wnorz�dnych,
zdawa�oby si�, ekwiwalent�w
j�zykowych. Po prostu takich nie
ma. Tak samo tylko teoretycznie
mo�liwa jest r�wnomierna
r�wnowarto�� przek�adu. Wi�c ani
teoretycznie, ani praktycznie
nie ma przygotowanego gruntu do
t�umacze� timmermansowskiej
gwary i dialektu w og�le. I
problem, przed kt�rym stan��em,
jak wyrazi� mow� Wortela suto
okraszon� archaizmami,
neologizmami i wyra�eniami
gwarowymi, trzeba by�o
indywidualnie rozwi�za�.
Inspiracj� znalaz�em i w
powie�ci Wies�awa My�liwskiego
"Kamie� na kamieniu", i w
badaniach paremiologii
por�wnawczej prowadzonych od lat
w moim rodzinnym o�rodku
niderlandystycznym we Wroc�awiu.
Ale ju� do czytelnika nale�y
ocena tego autorskiego przek�adu
i pr�b znalezienia dla niego
miejsca w bogatym nurcie
polskiej prozy wiejskiej.
Jerzy Koch
Wroc�aw, lipiec 1986,
w stulecie urodzin pisarza.
I
Chocia� jestem tylko ubogim
ch�opem i wiele zazna�em
cierpie�, to �ycie na wsi uwa�am
za najwspanialsze na �wiecie.
Nawet z kr�lem bym si� nie
zamieni�.
Bo�e, dzi�kuj� Ci, �e� uczyni�
mnie ch�opem!
Urodzi�em si� w ubo�uchnej
chacie. By�o nas pi�tna�cie
otwartych g�b i mimo �e cz�ciej
nas �ajano ni� karmiono,
mieli�my udane dzieci�stwo i
stali�my si� w ko�cu ch�opami na
schwa�.
Liczna rodzina to wspania�a
rzecz.
Lubi� dzieci�c� wrzaw�. Dobre
drzewo winno dawa� du�o owoc�w.
Nigdy nie odm�wi�em mojej
�onie dziecka. Hodowanie jest
naszym powo�aniem. Niech si�
dzieci rodz�, p�ki nogi chodz�.
Wtedy wiesz, cz�owiecze, po co
�yjesz i dla kogo pracujesz.
Nasz ojciec i nasza matka nie od
tego pomarli. Matka maj�c
jeszcze osiemdziesi�t lat by�a
prosta jak topola i nuc�c
p�g�osem wnosi�a na stryszek
worki ziemniak�w. Ale ojciec by�
pokr�cony od pracy jak
korkoci�g. Gdy wk�adali go do
trumny, to albo siedzia�
wyprostowany, albo nogi
stercza�y mu do g�ry. Trzeba go
by�o po�ama�, to znaczy ja go
po�ama�em. Inni si� bali. Stara
Pani ze dworu, sk�d
dzier�awili�my, cz�sto go
pyta�a, czy nie zechcia�by
zosta� u niej ogrodnikiem.
Niewiele pracy, godziwa zap�ata,
no i cz�� w plonach.
- Nic z tego! - odpowiada�. -
Ch�opa na pana nie godzi si�
wsadza�.
Dlatego tak zrz�dzi� i
gwa�towa�, bo tylko jeden z nas
garn�� si� do ch�opskiej roboty.
Mam braci i siostry w
Antwerpii i w Brukseli, dwoje
jest w Ameryce, jeden we
Francji, g�uptak w zak�adzie,
ale to mo�e si� zdarzy� nawet w
najlepszej rodzinie, jeszcze
jeden jest u braciszk�w bosych w
Dendermonde. Ale widzimy go
tylko wtedy, gdy w klasztorze
zabraknie grosza.
Dlatego ojciec zawsze mawia�
do mnie: nasz Wortel, nasz
Korze�. I zosta�em. Nie mog�em
porzuci� pola. To ma si� we
krwi. Pole ci�gnie ku sobie,
cz�owiek je kocha, cho� sam nie
wie dlaczego.
Bo jak si� tak zastanowi�, to
pleban ma racj�, gdy m�wi, �e
pole jest niczym wr�g, olbrzym
jaki�, powiada, co dzie� w dzie�
stawia nam op�r. Dusz� i cia�em
trzeba z nim walczy�.
Ziemia, jak m�wi�, jest matk�
chwa�ciska, a macoch� pszenicy,
trzeba jej tedy dokuczy� robot�,
aby co dobrego urodzi�a.
Zastanawiali�cie si�, ile si�
trzeba naharowa�, �eby na stole
pojawi� si� chleb?
Ora�, nawozi�, bronowa�, sia�,
zbiera�, m��ci�, mieli� i piec.
A je�li nasz dobry Stworzyciel
nie w��czy si� we w�a�ciwym
momencie z kropl� wody i
promieniem s�o�ca i je�li
ogarkiem nie przekupi si�
�wi�tych od �limak�w, od
robak�w, od grzmot�w czy
b�yskawic, to ca�y trud p�jdzie
na marne. Ale gdy potem bierzesz
w spracowane d�onie chleb z
nowych zbior�w, kt�re w�asnymi
si�ami wydar�e� ziemi, i gdy
zatapiasz w nim z�by i
spogl�dasz jednocze�nie dooko�a
sto�u na gromad� jedz�cych, to
jest zupe�nie tak, jakby nasz
dobry Stworzyciel k�ad� ci na
ramieniu d�o� i szepta� na ucho:
bardzo dobrze Wortel, merci!
Nie, dla mnie moja ziemia nie
jest olbrzymem, raczej
olbrzymk�, pot�n�, bezkresn�
niewiast�. Niebo jest jej
twarz�. Wabi ciebie. Zbli�asz
si� do niej, wchodzisz na ni�.
Oczywi�cie opiera ci si� jak
wszystkie kobiety. To dobrze,
tak powinno by�. Schlebiasz jej,
m�wisz pi�kne s��wka. Nie
zniech�cisz si�, to stanie si�
potulna i powolna i da ci, da,
nic ju� jej nie powstrzyma!
Ch�op musi mie� te� w ��ku
dobr� �on�, ale nie wolno jej
si� tam wylegiwa�. S�abe w
gospodyni nadzieje, co �pi
jeszcze, gdy kur pieje. Musi
ubi� mas�o, ludziom i chudobie
da� je��, musi pracowa� razem z
nim, r�ce urobi� po �okcie, bo
robota kobieca niesko�czona.
Zna�em wiele dziewcz�t i swego
czasu by�em jak ogier, walczy�em
o nie, bardziej z ch�ci do bitki
ni� ze wzgl�du na dziewczyny.
Ale �adna nie by�a do�� dobra,
bo wed�ug przys�owia: dobra �ona
zarobi posag doma. No, a takie
dziewczyny to skarb, kt�ry
odkrywa si� niespodziewanie.
Moja Fien pochodzi z tamtego
brzegu Nety.
To dziwne, jak mi�o��
opanowuje nasze serce.
W czasie pielgrzymki do
Scherpenheuvel, bo ju� od lat
chodz� pieszo do Scherpenheuvel,
posilali�my si� razem w tej
samej gospodzie, gdzie by�o
mn�stwo ludzi. Na dworze pada�o,
wi�c pod�oga by�a zab�ocona. Ona
siedzia�a naprzeciwko mnie, ale
nie zwr�ci�em na ni� uwagi. Tyle
tam by�o narodu, a my�lami by�em
gdzie indziej. Chcia�em si�
troch� posun��, �eby przepu�ci�
jak�� ch�opk�, i niechc�cy
wywr�ci�em swoj� szklank� piwa.
Dziewczyna zerwa�a si� chc�c
ratowa� sp�dnic�, a tymczasem
kanapki polecia�y jej na
pod�og�. Zrobi�o mi si� g�upio,
wi�c da�em jej trzy swoje. Nie
chcia�a przyj��.
- Skoro tak, to te� rzuc� je w
b�oto - odpar�em. Kanapki by�y
ze s�onin�.
Wtedy ust�pi�a.
- Smakuje? - spyta�em.
- Tak - powiedzia�a - to
naprawd� dobry chleb.
- Gdzie mieszkacie?
I tak zawi�za�a si� rozmowa.
Dziewczyna kra�nia�a jak malina.
By�a za�ywna, mia�a kr�g�e
piersi. Ch�tnie potowarzyszy�bym
jej, ale by�a razem ze swoj�
rodzin�.
Nie mog�em jej zapomnie�,
ci�gle stawa�a mi przed oczami:
gdy by�em na polu, przy stole w
czasie jedzenia, a sny o niej
mia�em takie po��dliwe. Ani
chwili spokoju, wi�c jak tylko
upora�em si� z robot�, szed�em
wieczorem nad Net�. Stamt�d by�o
wida� pokryty dach�wk� szczyt
jej rodzinnego domu. Le�a�em na
trawie kurz�c fajk� i
pogwizdywa�em wci�� na nowo
"Ave, ave Marya", �eby pomy�la�a
o Scherpenheuvel i o mnie, i
odwiedzi�a mnie tu kiedy�. Ale
to nic nie pomaga�o.
W nast�pn� niedziel�
zobaczy�em po przeciwnej
stronie, jak razem z siostr�
wraca�a grobl� z nieszpor�w.
- Hej, hej! - zawo�a�em
dono�nie. - Czy kanapki ci
pos�u�y�y?
Roze�mia�a si� i powiedzia�a
co� do siostry, na co ta te�
wybuchn�a �miechem. Speszy�em
si�, ale jeszcze krzykn��em:
- Czy b�d� m�g� przynie�� wam
ca�y bochenek? W�a�nie wczoraj
piekli�my!
�miej�c si� zbieg�y z grobli
na ��k�. Tam jeszcze raz
obejrza�a si� za siebie.
- Jutro przyjd� - dorzuci�em
o�mielony tym.
Pomacha�em d�oni�.
Odpowiedzia�a w ten sam spos�b.
Poczu�em, �e wszystko dobrze si�
uk�ada, i by�em taki podniecony,
�e nie usiedzia�bym ani pi�ciu
minut w tej samej gospodzie.
Nast�pnego dnia pod wiecz�r
zebra�em w sobie ca�� odwag�,
zapakowa�em w p��tno bochenek
chleba i nic nikomu nie m�wi�c
znikn��em z domu. Id�c do mostu
w miasteczku musia�em nad�o�y�
prawie godzin� drogi. Gdy
otworzy�em drzwi, ujrza�em za
sto�em jej pi�ciu braci i ojca,
ch�opa jak d�b. W�a�nie jedli z
patelni ziemniaki. Niewiele
powiedzia�em, tylko tyle, �e
przynios�em chleb dla dziewczyny
i wskaza�em na ni�. Nie zna�em
przecie� jeszcze jej imienia.
Siedzia�a na stronie zawstydzona
i bardziej jej by�o do p�aczu
ni� do �miechu. Nie wiem, jak i
kiedy, ale zanim zliczy�em do
trzech, ju� le�a�em na dworze z
nogami w rowie. Chleb
zatrzymali. Dochodzi�y mnie ich
�miechy. Sam nie da�bym rady
sze�ciu, na dodatek bola�y mnie
wszystkie ko�ci. Wi�c
poku�tyka�em do domu, z�y jak
indor, z mocnym postanowieniem
zemsty i zdobycia dziewczyny.
W domu, w tajemnicy, pom�wi�em
z moimi trzema bra�mi.
Nazajutrz stali�my przy
toczydle ostrz�c cztery no�e.
Gdy zapad� wiecz�r, byli�my po
tamtej stronie. Jej braci
zastali�my w domu. Poddali si�
ju� na sam widok no�y. Ze
strachu powypada�y im z r�k
naczynia. A kiedy moi bracia
usadzali jej braci, powiedzia�em
do niej:
- Ziemia sp�ynie krwi�, je�li
nie b�dziesz mi przychylna!
Jej siostra wybieg�a na dw�r
wo�a� o pomoc, ale zanim
nadeszli miejscowi z psami i z
wid�ami, skoczyli�my do Nety i z
drugiego brzegu roze�miali�my
si� ca�emu towarzystwu prosto w
nos.
Potem o ma�o co nie oszala�em.
Czu�em, �e wszystko popsuli�my.
Nie nadawa�em si� do �adnej
roboty. Ka�dego dnia tkwi�em za
sitowiem wpatruj�c si� w ich
dom. Je�li czuje co� do mnie, to
chyba kiedy� wyjdzie, �eby si�
rozejrze�, bo i nasz� chat�
mo�na by�o dostrzec z tamtej
strony.
Pewnej soboty, gdy chcia�em
ju� da� za wygran�, poszed�em
raz jeszcze na moje miejsce i
zobaczy�em, jak dziewczyna
schodzi ze �cie�ki, �eby nabra�
wod�. Gdy nape�ni�a pierwsze
wiadro, zawo�a�em:
- Hej!
Przestraszy�a si�. Ba�a si�
odkrzykn��, ale kiwa�a d�oni�,
�ebym sobie poszed�.
- Id�! - zawo�a�em. - Czekaj!
Zdj��em czapk� i przep�yn��em
na drug� stron�. Sta�a
przera�ona i zacz�a p�aka�, bo
by�a mi bardzo przychylna.
Usiedli�my na chwil�. I jak to
zwykle bywa, gdy dwoje ludzi
jest m�odych, a krew nie woda -
to, �e inni stawali nam na
przeszkodzie, pogarsza�o tylko
ca�� spraw� - nie rozmawiali�my
wcale a wcale o kanapkach. Ca�y
w skowronkach, pogwizduj�c,
przep�yn��em z powrotem. Tego
wieczoru wy�piewywa�em
wniebog�osy, a s�siedzi my�leli,
�e postrada�em zmys�y. Jeszcze
kilka razy spotykali�my si�
wieczorami. By�o to w czasie
sianokos�w. Stogi siana s� tak mi�kkie
i tak wspaniale pachn�. I sta�o
si� to, czego mo�na by�o
oczekiwa�. Up�yn�� miesi�c z
ok�adem, a jej ojciec zjawi� si�
u nas. Chcia� ze mn� m�wi�.
Tasak trzyma�em w pogotowiu, ale
on domaga� si� tego, o co i mnie
chodzi�o:
- �eni� si� albo nie, i czym
pr�dzej, tym lepiej!
- Tak - odpar�em - ale licz�
jeszcze na konia i krow�.
Po�kn�� haczyk. To by�o pi�kne
wesele. A nasz ojciec, �wi�tej
pami�ci, ta�czy� z rado�ci.
- Dobrze� to obmy�li�, Wortel
- powiedzia�.
I nadesz�a pierwsza noc! Pod
naszym ��kiem podwiesili
dzwoneczki, a Fien chyba za du�o
wypi�a, bo narzeka�a na straszny
b�l g�owy. Nie da�em z siebie
struga� wariata. Mamy do��
czasu, pomy�la�em, i poszed�em
si� przej�� w �wietle ksi�yca.
Zbo�e sta�o dojrza�e do z��cia,
a czy jest co� wspanialszego ni�
noc w zbo�u. Po�o�y�em si� wi�c
i patrzy�em na gwiazdy. Cz�sto
si� im przygl�da�em. Ma si�
wtedy takie dziwne uczucie. Na
sercu robi si� jako� lekko i
cz�owiek my�li o rzeczach, o
kt�rych inaczej nie ma czasu
pomy�le�. O Panu Bogu, kt�ry
wszystko stworzy� i o krucho�ci
naszego �ycia. Ksi�dz pleban
powiada, �e gwiazdy s� tak du�e,
jak ziemia. Wyczyta� to pewnie w
ksi��kach, a papier jest
cierpliwy. Ale gdy tak wtedy
le�a�em, czu�em przecie�, jak
nachodzi na mnie co� wielkiego
i uroczystego, zupe�nie jak w
ko�ciele, i w�wczas przyrzek�em
sobie pracowa� zawsze ile si�
dla Boga i ludzi.
Nazajutrz, gdy wzesz�o s�o�ce,
zacz�li�my z Fien ��� zbo�e, w
kt�rym sp�dzi�em nasz� noc.
No i zacz�a si� ca�a bieda.
Ko�o si�dmej Fien posz�a po kaw�
i chleb. Ledwo usiedli�my, gdy z
pierwszym k�sem uderzy�a w
krzyk.
- Nie wytrzymam ju� d�u�ej,
g�owa mi chyba p�knie!
Musia�a p�j�� do domu.
Zosta�em sam do roboty,
walczy�em z pal�cym s�o�cem i z
wielkim �anem zbo�a.
C� to by�a za bieda z tym
b�lem g�owy! Ale kiedy samemu
jest si� zdrowym, cz�owiek
my�li, �e ten drugi stroi
komedie i got�w jest da� wiary,
ale na �wi�ty Nigdy. Czasem
padaj� w�wczas cierpkie s�owa.
Ten b�l g�owy kosztowa� nas
mn�stwo pieni�dzy i zachodu.
Lekarz, doktor od moczu, znachor
Aloiske i nieustanne
pielgrzymki! Prawie nie
ogl�da�em jej inaczej jak z
g�ow� obwi�zan� bia�ym p��tnem.
Mo�e si� to komu� wydawa�
�mieszne, ale nie by�o.
Pewnego razu poszli�my z
pielgrzymk� do Peuthy. Po niej
Fien ozdrowia�a i przez
czterna�cie dni b�l ani na
moment si� nie powt�rzy�.
- Wortel, jestem zdrowa.
Trzeba da� co� w podzi�ce
plebanowi - powiedzia�a.
W�a�nie zar�n�li�my prosiaka,
wi�c z pomp� i parad�
ponie�li�my na plebani� jego
g�ow�.
- Bardzo to �adnie - rzek�
ksi�dz - ale dlaczego w�a�nie
g�ow�?
- Bo wyzdrowia�am na g�ow�.
- Szkoda - odpar� - �e co
innego ci� nie bola�o, mo�e
w�wczas dosta�bym nieco szynki.
Ale tak naprawd� to nasz
pleban jest dobrym cz�owiekiem,
prawym, wr�cz �wi�tym, bo znosi
swoj� gospodyni�, kt�ra nim
rz�dzi i doprowadza niekiedy do
ostateczno�ci. To prawda, �e
pleban lubi dostawa� upominki,
ale z drugiej strony odda
biednym ostatni� koszul�. Na
�wiecie �y�, to nie wianki wi�,
powtarza, ale nigdy nie
widzia�em, �eby p�aka�. Nieraz
zagl�da do nas. Zawsze dostaje
wtedy p� kwarty mleka prosto od
krowy. Gdy zdarzy si�, �e
jeste�my w polu, wo�am:
- Bierzcie spokojnie!
Idzie wtedy do obory i doi
sobie p� kwarty... albo ca��,
sk�d cz�owiek mo�e wiedzie�,
skoro go przy tym nie ma! PLeban
zna mnie jak stary grosz.
Pomaga� nam i pociesza� w
biedzie i n�dzy. A co roku na
Wielkanoc wysypuj� na jego g�ow�
ca�y kosz grzech�w. Zawsze
obiecuj� popraw�, ale przecie�
�atwiej okrzesa� kamie� ni�
cz�owieka. Jakich nas, Panie,
stworzy�e�, takich nas i masz.
Rzecz jasna, nie mo�na
przesadza�. Ale wykorzenia�
przywary, zwalcza� samego
siebie, to dobre dla pobo�ni� i
bigot�w. Ch�op, kt�ry pracuje
ile si�, co innego powinien
wykorzenia�: osty i chwasty w
ziemniakach, a zwalcza� liszki
zjadaj�ce jab�ka. Ziemia nie daje
czasu ani sposobno�ci, by zosta�
�wi�tym, jednym z tych, co stoj�
ze z�otym talerzem za g�ow� i
podpieraj� ko�cielny filar. A
jednak w�a�nie �wi�tego Izydora
przywo�ywa�em najcz�ciej. Bo
gdy ten si� modli�, to anio�y
ora�y i sia�y za niego. Sam tak
jeszcze nie pr�bowa�em, bo jestem
szcz�liwy, �e mog� uprawia�
pole w�asnymi r�kami.
Pierwszy rok by� ci�ki, a
drugi jeszcze gorszy. Na dorobku
skwierkniesz, ch�opku. Za
dzier�aw� p�acili�my s�ono.
M�oda dziedziczka, rzadka j�dza,
powiedzia�a:
- M�odzi powinni dostarczy�
wi�cej, bo wi�cej mog� pracowa�.
Krowa mia�a si� ocieli�, z
wielkim trudem wyci�gn�li�my z
niej na wp� �ywe ciel�, ale
sama krowa pad�a.
Gotuj�c karm� dla �wi�
sparzy�em sobie nog� do �ywego
mi�sa. Dwa tygodnie nie mog�em
chodzi�. Nic tylko z�by w
�cian�. Na dodatek jeszcze ten
nieszcz�sny prosiak! Gdy go
zar�n�li�my, pleban odni�s� z
powrotem swoich sze�� kotlet�w.
- Na �wiecie �y�, to nie
wianki wi� - powiedzia� - ale z
prosiakiem mia�e� wyj�tkowego
pecha. Tak gorzkiego mi�sa
jeszcze nie kosztowa�em.
My jednak musieli�my si� nim
raczy� ca�� zim�. �eby cho�
czasami zagry�� t� gorycz,
wychodzi�em noc� pok�usowa�.
Mr�z trzaska�, ziemia zmarzni�ta
na kamie�. Nie by�o sposobu,
�eby wydoby� z kopca buraki czy
wykopa� cykori�. Najmocniejsze
wid�y mog�e� po�ama�. I wtedy
w�a�nie pojawi�a si� na niebie
kometa. Wszyscy ch�opi zacz�li
dr�e� o sw�j dobytek. Baczyli�my
na nasze pola, a ciemne chmury
znad Nety przynosi�y wci��
�wie�y �nieg. Potem nasta�y
wichury, kt�re tak trz�s�y nasz�
chatk�, �e id�c spa� nie mia�em
odwagi zdj�� portek. Po�ama�o
trzy jab�onie i zerwa�o dach.
Zawali� si� w samym �rodku zimy.
C�, nic nie trwa wiecznie. Na
zapusty zacz�y si� roztopy i
ca�ymi dniami la�o jak z cebra.
Pole by�o jedn� bryj�. Straszne
do�y s� tam od po�udnia, ciemne
i podmok�e. No i wtedy spad� na
nas ten cios. Za przyczyn�
komety wyla�a Neta. Ca�e pole
znalaz�o si� pod wod�, a
wszystkie ziarno z zimowego
zasiewu wraz z ni� przela�o si�
za nasz pr�g. I tego samego
wieczoru urodzi� si� Pol. Nad
wod� sp�odzony, nad wod�
urodzony. A najpi�kniejsze ze
wszystkiego, �e poza koniem,
kt�rego spokojnie mog�em
zostawi� w stajni, musia�em
przyprowadzi� do izby wszystkie
zwierz�ta, a wi�c ciel�, koz�,
prosiaka i kr�liki. Inaczej
poton�yby. Wi�c zwierz�ta te�
by�y �wiadkami narodzin. Bel
Salamander z s�siedztwa, czeg�
ta kobieta nie potrafi, przysz�a
mojej �onie z pomoc�. A przecie�
ka�dy mia� u siebie
wystarczaj�co du�o pracy z
wy�awianiem dobytku. Woda
podchodzi�a powoli coraz wy�ej.
Nasz Pol nie urodzi� si� szybko.
Serce mi si� �ciska�o na widok
cierpie� mojej Fien i
zapomnia�em o powodzi. Bel
Salamander odezwa�a si� wtedy:
- B�g nie zsy�a na cz�owieka
wi�cej cierpie�, ni� mo�e on
znie��.
- Albo akurat tyle, �eby umar�
- dopowiedzia�em na stronie.
Nagle poczu�em, jak bardzo
kocham moj� �on�. By�o mi
przykro, �e niekiedy dopieka�em
jej do �ywego, i bez wstydu,
cho� jestem doros�ym m�czyzn�,
przykl�kn��em w wodzie
przyzywaj�c Naj�wi�tsz� Panienk�
niczym dziecko. A Bel Salamander
zanuci�a:
- Kogucika, kogucika,
chor�giewki te� z patyka trzeba
mi dla tego smyka!
I podsun�a mi pod nos
Polleken. �miali�my si�, moja
Fien i ja. By�em nadzwyczaj
szcz�liwy. Potem przyszed�
pleban w podkasanej sutannie, w
kaloszach i z fajk� w z�bach.
- Gratulacje, Wortel -
odezwa� si� - to ma�e b�dziesz
chyba musia� nazwa� Moj�esz, bo
w�a�nie woda opada.
Potem by�y jeszcze dwa
poronienia. Ale B�g zostawi� nam
na pociech� Polleken. Niestety
nie na d�ugo. Do dzi� nie mog�
poj��, �e Pan mi to wyrz�dzi�, i
je�li kiedykolwiek dostan� si�
tam na g�r�, to z jego w�asnych
ust chcia�bym us�ysze�, czym
sobie na to zas�u�y�em. Mo�e i
mia� swoje powody. Ale chcia�bym
je pozna�, inaczej nie b�d� m�g�
spokojnie �piewa� Alleluja.
Ha! To by�o dziecko! Cudo! Nic
dziwnego, na mleku mojej �ony.
Gdy ma�y le�a� tak u jej
pi�knych du�ych piersi, sta�em
bez ko�ca przygl�daj�c si�,
s�uchaj�c, a� gas�a mi fajka. I
jeszcze te r�owiutkie r�czki,
kt�re jak ma�e raczki szczypa�y
jej piersi - mo�na oszale� i
trzeba siarczy�cie zakl��, �eby
si� do reszty nie roztkliwi�.
Przecie� jest si� w ko�cu m�czyzn�.
Nigdy specjalnie nie
�piewa�em, ale �eby u�pi�
ma�ego, mog�em siedzie� nawet
godzin� zawodz�c nad jego
ko�ysk�, a� w psa co� wst�powa�o
i zaczyna� wy�. W niedziel�
rano, kiedy cz�owiek mo�e sobie
nieco d�u�ej pole�e�, pozwala�em
mu �azi� po sobie i ci�gn�� za
w�sy, a� mi oczy nabiega�y
�zami.
M�dre i bystre dziecko! Bawi�o
si� z kotem i z psem, wybucha�o
�miechem, gdy mog�o poci�gn��
prosiaka za ogon. Razem ze mn�
siadywa�o okrakiem na koniu, z
moj� fajk� w buzi.
Gdy tylko by�o to mo�liwe,
zabiera�em ma�ego w pole, do
gospody, a w niedziel� na
spacer. Zwariowa�em na punkcie
tego dziecka. I czego� nie
majstrowa�em dla niego!
Drewniane pajacyki, p�ywaj�ce
kaczuszki i ma�y wiatraczek.
Zbli�a�a si� zima. W marcu
nasz Pol mia� sko�czy� dwa lata.
W�a�nie w szopie wi�za�em
marchew. Pol by� przy mnie.
Nagle wyros�a przede mn�
ko�cista starucha, taka, co to
chodzi po domach i sprzedaje
zapa�ki.
- Nie potrzebujecie czasem
zapa�ek?
Mieli�my jeszcze zapas, ale
Fien da�a jej kromk� chleba z
marmolad�.
- Jakie �adne dziecko! -
odezwa�a si� starucha pobekuj�c
jak koza i pog�adzi�a naszego
Polleken po g��wce.
Nie min�� kwadrans, jak
odesz�a z naszej zagrody, a
dziecko poczerwienia�o jak rak.
Nie mog�o usta� na n�kach.
J�cza�o �a�o�nie, zezuj�c jak
wydra. Wi�c pos�a�em po doktora.
Ten poz�acany osio� powiedzia�,
�e to z przejedzenia, i
przepisa� krople. Po tych jego
kroplach zrobi�o si� jeszcze
gorzej. Pol by� rozpalony jak
piec. Pobieg�em po ksi�dza.
Przeczyta� co� ze swej ksi��eczki
i zrobi� znak krzy�a. Bel
Salamander po�o�y�a medalik ze
�wi�tym Benedyktem na sercu
dziecka i zapali�a �wiec� z
Lourdes. Pos�a�em po Aloiske,
znachora.
- Z�a r�ka - powiedzia�. - Id�
na Kruiskensberg i je�li studnie
nie wysch�y, to ch�opczyk
wyzdrowieje. Potem przez ca�y
rok, w ka�dy pi�tek, b�dziesz
odmawia� modlitw� cesarza
Karola.
Wi�c pop�dzi�em na
Kruiskensberg. Co za szcz�cie!
W studniach pe�no wody. Nie
wiem, jak dotar�em z powrotem do
domu. Lecia�em na prze�aj przez
krzaki i p�oty. Ale gdy
otworzy�em drzwi, nasz Pol le�a�
martwy na kolanach Fien. By�
sinozielony.
Ile potem by�o w domu p�aczu i
�a�o�ci!
Wszystko spowija�a g�sta mg�a,
gdy Bel Salamander nios�a na
cmentarz drewnian� skrzyneczk�,
kt�r� w�asnor�cznie zbi�em.
Sam te� poszed�em. Gdy zwalano
na ni� ziemi�, szlocha�em i
przeklina�em. Grabarz wykrzywia�
si� �a�o�nie, wi�c da�em mu
dwadzie�cia cent�w. Wtedy
powiedzia�:
- Pociesz si�, Wortel, w
niebie przyby� jeszcze jeden
anio�ek.
Na to waln��em go w g�b�, a�
si� nakry� nogami. Musia�em
jako� zapomnie� o �alu
�ciskaj�cym serce. Poszli�my wi�c
naprzeciw cmentarza do
"Ostatniej Kropelki" na jednego
i w ko�cu Bel Salamander musia�a
mnie w po�udnie wie�� do domu na
taczkach.
Lecz tam! Dom pusty. Nie ma
dziecka. G�os rozchodzi si� i
dudni o powa��. Cz�owiek boi si�
g�o�niej m�wi�. Ani s�owem nie
wspomina si� dziecka, �eby
drugiemu nie sprawia� b�lu, ale
czy mo�na m�wi� o czym innym? I
jeszcze ta cis