2246

Szczegóły
Tytuł 2246
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2246 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2246 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2246 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Felix Timmermans Psalm flamandzki Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1993 Prze�o�y� i wst�pem poprzedzi� Jerzy Koch. T�oczono w nak�adzie 10 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza", Warszawa 1989 Pisa�a K. Jurczyk, korekty dokonali: St. Makowski i K. Markiewicz Felix Timmermans, czyli pod jedn� pach� smutek, pod drug� rado�� Felix Timmermans (1886_#1947), trzynaste dziecko lierskiego handlarza koronek, by� przez co najmniej trzy dziesi�ciolecia uwa�any za najbardziej typowego i oryginalnego pisarza Flandrii. I cho� niekt�rzy twierdz�, �e jego promieniej�cy rado�ci� �ycia "Pallieter" bardziej odpowiada miejskiej tradycji Antwerpii ni� naturze prowincji flamandzkiej, nic nie przeszkodzi�o, by �wiat przyj�� jego b�ogi folklor za reprezentowany dla ca�ej niderlandzkoj�zycznej cz�ci Belgii. Mimo �e ju� wkr�tce po Timmermansie znale�li si� pisarze neguj�cy rozpropagowane przez autora "Pallietera" prototypy wsi, modele stosunk�w rodzinnych, wzorce moralno�ci, jak chocia�by buntuj�cy si� przeciwko regionalizmowi i fokloryzmowi flamandzkiej prozy Gerard Walschap (ur. 1898). Timmermans, swojski samouk - jak okre�li�a go cz�� krytyki, pozosta� jednak najcz�ciej t�umaczonym autorem tej literatury. Jego utwory prze�o�ono na oko�o trzydzie�ci j�zyk�w �wiata. Dla por�wnania nast�pnymi na li�cie s�: Hendrik Conscience - 20, Ernest Claes i Stijn Streuvels - 11, Gerard Walschap - 8. W przypadku dw�ch najbardziej znanych utwor�w Timmermansa rzecz przedstawia si� nast�puj�co: "Pallieter" (1916) - przek�ad niemiecki (1921), francuski (1923), angielski (1924), szwedzki (1925), czeski (1927), w�oski (1929), esperanto (1933), du�ski (1936), fi�ski (1947), litewski i �otewski (bez daty wydania), polski (1980); "Psalm flamandzki" (1935) - przek�ad niemiecki (1936), du�ski (1937), czeski i s�owe�ski (1938), francuski (1942), serbsko_chorwacki (1944), s�owacki (1948), afrikans (1964), wreszcie niniejsze t�umaczenie polskie. Jak wi�c z powy�szego wida�, najszybciej powie�ci Timmermansa przyswaja�a niemczyzna. Ta niezwyk�a, w latach trzydziestych wr�cz lawinowa, popularno�� ksi��ek Flamanda w Niemczech sta�a si� zreszt� z czasem k�opotliwa. Tym bardziej �e w 1942 roku uniwersytet hamburski przyzna� pisarzowi Nagrod� im. Rembrandta. By�a to jedna z przyczyn nieprzyjemno�ci, jakie spotka�y tw�rc� po wojnie, i zarzut�w o proniemieckie sympatie. Ale Timmermans nie od razu by� wzi�tym i poczytnym autorem sielankowego stereotypu Flandrii. Kiedy w 1910 roku m�ody, niespe�na dwudziestoczteroletni poeta zadebiutowa� jako prozaik opowiadaniami "Schemeringen van de dood" ("Przeb�yski �mierci") nic jeszcze nie zwiastowa�o p�niejszego chwalcy rozkoszy �ycia na wsi. Znalaz�szy si� m.in. pod wp�ywem symbolistycznych dramat�w swego pisz�cego po francusku rodaka, Maurycego Maeterlincka, przejawi� Timmermans niezwyk�e zainteresowanie magi�, okultyzmem, astrologi� i filozofi� Orientu. Nic dziwnego, �e zach�anna lektura tak r�norodnych i trudnych dzie� przez nie przygotowanego do ich przemy�lenia m�odego cz�owieka spowodowa�a zachwianie jego r�wnowagi duchowej. Efektem sceptycznej i pesymistycznej postawy pisarza by� nie tylko ci�ki kryzys psychiczny, ale r�wnie� szereg twor�w literackich bez trwalszej warto�ci artystycznej. Jeszcze w 1912 roku, wsp�lnie z Antonem Thiry, opublikowa� Timmermans "Begijnhofsproken" ("Klechdy begina�u") - zbi�r quasi_mistycznych nowel ukazuj�cych w dusznej i przyt�aczaj�cej atmosferze pesymistyczn� wizj� �wiata i ludzkiego losu. Ten okres tw�rczo�ci przyni�s� jeszcze szereg wierszy oraz pr�b dramatycznych. Maj� one jednak warto�� g��wnie jako stadia ewolucji ich autora. Jedno z opowiada� z "Schemeringen..." - "Piwnica", zosta�o uwzgl�dnione w antologii "Smutny kos. Opowie�ci niesamowite i osobliwe z prozy niderlandzkiej" (PIW 1983). U pod�o�a przemiany, jaka dokona�a si� w pogl�dzie pisarza na �wiat, a kt�ra doprowadzi�a do stworzenia w "Pallieterze" optymistycznej wizji ludzkiego przeznaczenia, le�a�a choroba Timmermansa. Powik�ania po operacji przepukliny (1911) zagrozi�y nie tylko jego zdrowiu, ale i �yciu. To otarcie si� o �mier� oraz powr�t do zdrowia na przek�r medycznym rokowaniom spowodowa�y nawr�cenie si� pisarza na wiar� w �ycie i p�yn�ce z niego rado�ci. Najoczywistszym dowodem tej nowej postawy by�a powie�� o "doicielu dni" Pallieterze. W niej to wy�o�y� autor swoje nowe credo. Ten neoficki utw�r - je�li wzi�� pod uwag� nami�tne zaanga�owanie pisarza - apoteozuje przyrod� i wszelkie przejawy �ycia i daje urzekaj�cy wizerunek flamandzkiego wcielenia nowego Adama. Pallieter, tytu�owy bohater, nie wie, co to rozdarcie wewn�trzne, konflikty sumienia, nie zna poj�cia grzechu, "panicznie" ub�stwia rodzim� okolic�, kocha ludzi, zwierz�ta, ro�liny. Tak jak flamandzcy mistrzowie p�dzla przenosili akcj� biblijnych wydarze� w znan� im sceneri� swojskich stron, tak Timmermans, zapewne �wiadomie, bior�c pod uwag� jego plastyczne zainteresowania, przyda� krajobrazowi flamandzkiej wsi rajskie atrybuty. (Zreszt� jeszcze konsekwentniejszej transpozycji dokona� w opublikowanej rok p�niej powie�ci "Het kindeke Jezus in Vlaanderen", "Dzieci�tko Jezus we Flandrii", w kt�rej, jak sama nazwa wskazuje, ewangeliczne wydarzenia rozgrywaj� si� we Flandrii). Niew�tpliwie w�a�nie sielankowy i optymistyczny nastr�j powie�ci zawa�y� na niespotykanym sukcesie, co w pe�ni uwidacznia data ksi��kowego wydania. W roku 1916, trzecim roku wojny �wiatowej, w czasie kiedy tereny Belgii by�y widowni� d�ugotrwa�ych walk i niewyobra�alnych zniszcze�, mog�a ta apoteoza �ycia w idyllicznym krajobrazie rodzinnych stron sta� si� poczytn�, jako antidotum na okropno�ci wojny. Tym bardziej �e powie�� nie zrobi�a szczeg�lnego wra�enia, gdy jeszcze przed wybuchem wojny, w latach 1912_#14, drukowa�o j� pismo "De Nieuwe Gids", zas�u�one sk�din�d dla artystycznej odnowy literatury niderlandzkiej prze�omu wiek�w. Oczywi�cie, powie�� nadal urzeka. G��wnie dzi�ki niezaprzeczalnej i ponadczasowej zas�udze Timmermansa, kt�ry stworzy� okre�lony typ i model, bo w�a�nie typem i modelem jest Pallieter, nie za� cz�owiekiem z krwi i ko�ci. Pisarz sam zreszt� ostrzega�, �e ksi��ka nie odzwierciedla rzeczywisto�ci, lecz jest jedynie odbiciem pewnego pragnienia. St�d nawet malownicze krajobrazy nie maj� ambicji by� bardziej realne czy prawdopodobne ni� podziwiaj�cy je bohater, celowo przerysowany w swym witalizmie. Bo w tej ksi��ce nie jest wa�ne, czy rzeczy postrzegane s� w�a�ciwie, najistotniejsze jest, �e s� ogl�dane oczyma, kt�re potrafi� dostrzec pi�kno nawet w wype�niaj�cych ludzk� codzienno�� drobiazgach. Aczkolwiek b��dem by�oby traktowanie Pallietera jako typowego przedstawiciela flamandzkiego ludu, przecie� jest on tak�e nosicielem modelowych cech arcyflamandzkiego charakteru przez to, �e przedstawia sob� wybuchow� w swej �ywio�owo�ci mieszank� cech zmys�owych i mistycznych. Jednym z wa�niejszych utwor�w w dwudziestoletnim okresie mi�dzy "Pallieterem" a "Psalmem flamandzkim" jest powie�� "Pieter Brueghel" (1928, fragmenty przek�. pol.: "�ycie Literackie" 1959, nr 47; wyd. ksi��kowe Wl 1962, wznow. 1973). Form� zbeletryzowanej biografii nada� pisarz tak�e utworowi "De harp van Sint Franciscus" (1932, "Harfa �w. Franciszka"). W okresie tym Timmermans coraz bardziej doskonali� technik� pisarsk� i odchodzi� powoli od jednostronnie optymistycznej i jedynie radosnej wizji ludzkiej egzystencji. Zg��biaj�c biografie s�ynnego malarza i "serafickiego" �wi�tego wchodzi� w atmosfer� epoki, poznawa� r�ne sposoby bycia i mo�liwo�ci egzystencji. I cho� oba wspomniane utwory s� literacko zgrabniejsze od zbeletryzowanej autobiografii innego malarza, powie�ci "Adriaan Brouwer" (1948, wyd. pol. PIW 1967), to nie dor�wnuj� "Psalmowi flamandzkiemu" ani dog��bno�ci� psychologicznego umotywowania postaw i zachowa� bohater�w, ani mistrzostwem j�zyka. A je�li wymienione powie�ci nie zestarza�y si� zupe�nie, to jest w tym niema�a zas�uga typowego dla Timmermansa prowadzenia szybkiej narracji oraz ciekawie zarysowanego t�a epoki. Ale dopiero w pi��dziesi�tym roku �ycia opublikowa� Timmermans swoje arcydzie�o, "Psalm flamandzki" (1935, Boerenpsalm, dos�ownie "psalm ch�opski"). Nie ograniczy� si� tu tylko do przedstawiania folkloru wsi, cho� nadal przyzna� mu poczesne miejsce. Ale nie by�y to ju� elementy swoistej "cepeliady", jakie zapewni�y sukces "Pallietera" w mieszcza�skiej Holandii. Wprawdzie Wortel, podobnie jak Pallieter, czerpie rado�� �ycia i optymizm z wiejskiego bytowania, ale nie jest to ju�, u�ywaj�c skr�tu my�lowego, beztroskie skakanie po ��ce, lecz mozolna praca na polu w pocie czo�a. "Psalm..." jest w zasadzie apoteoz� pracy. To ona wype�nia bez reszty �ycie cz�owieka, a jego samego napawa szcz�ciem tworzenia. Praca jest wszystkim, nawet modlitw�: "Ju� ojcowie tak mawiali, kto pracuje, Boga chwali". G��wny bohater, zarazem narrator, snuje opowie�� o swoim �yciu bogatym i w cierpienia, i w szcz�cie. Barwy ciep�e mieszaj� si� tu z zimnymi, rado�� s�siaduje ze smutkiem. W ten oto spos�b pallieterowsk� harmoni� zast�pi�a harmonia wy�szego rz�du, bo wynikaj�ca nie z nag�ego wybuchu witalizmu autora, lecz z dog��bnej analizy porz�dku �wiata i filozoficznej nad nim zadumy. Wortelowska harmonia wynika ze zrozumienia i uznania celowo�ci nieszcz�� i z�a, ca�ego k�kolu �wiata, co, rzecz jasna, nie oznacza zgody na jego dominacj�. Wortel, ch�op, dobrze wie, co plewy, a co ziarno i �e z chwastem trzeba walczy�. Ale wie r�wnie�, �e zielsko przynale�y do pola tak jak piel�gnowane przez niego ro�liny. Bohater "Psalmu..." nie jest ju� wi�c niefrasobliwym dzieckiem natury. Od innych wykreowanych przez Timmermansa postaci jest bogatszy o do�wiadczenie, ale i �wiadomo�� b�lu i znu�enia, z�o�ci i zazdro�ci. A je�li tym bardziej kocha �ycie i czuje si� do niego przywi�zany, im bardziej dotykaj� go nieszcz�cia i "skarania boskie", to dlatego, �e mimo wszystko zawierza bo�ej my�li, kt�ra tak a nie inaczej ustanowi�a porz�dek �wiata. Okre�lenie "psalm", u�yte w tytule, determinuje, a w ka�dym razie dookre�la postaw� bohatera_narratora i charakter utworu. S�owniki j�zykowe definiuj� psalm jako pie�� religijn� z pism Starego Testamentu o charakterze modlitewno_hymnicznym lub liryczny utw�r literacki o tre�ci b�agalnej, dzi�kczynnej, pochwalnej, wzorowany na pie�niach biblijnych. I tak jak starotestamentowe psalmy nie mie�ci�y si� w kanonach klasycznej, grecko_�aci�skiej tradycji poetyckiej, tak "Psalm flamandzki" Timmermansa, mimo ca�ego anegdotyzmu, nie przystaje do norm prozy tradycyjnej, bo jest utworem bardziej lirycznym ni� epickim. Sk�onno�ci autora do poetyzowania ujawni�y si� ju� w "Pallieterze". O ile ta panteistyczna w nastroju powie�� by�a hymnem na cze�� niemal poga�skiej rado�ci �ycia (co prawie spowodowa�o umieszczenie jej na indeksie ko�cielnym), o tyle "Psalm..." pe�niej powiela schemat psalmiczny. Jest, rzec mo�na, utworem pochwalnym, b�agalnym i dzi�kczynnym. Z tym, �e Wortel jest bardzo ostro�nym suplikantem i nawet je�li przyzywaj�c Boga odnosi si� do NIego z odrobin� swojskiej poufa�o�ci, to cz�ciej odwa�a si� dzi�kowa�, ni� prosi�. Miejsce pallieterowej pewnej bezceremonialno�ci zaj�a ch�opska prostoduszno�� i bezpo�rednio��. I w�a�nie taka jest religijno�� g��wnego bohatera. Nie ma w niej miejsca na teologiczne dywagacje, bo nawet wyja�nienia zaprzyja�nionego z Wortelem plebana w kwestii umiejscowienia nieba przek�ada bohater na j�zyk w�asnych poj��. Jego wyobra�nia religijna posiada jeden zasadniczy, lecz jak�e znamienny i g��boki wymiar - przyrod�, jej naturalny rytm i przemiany. I jak w klasycznej ludowej religijno�ci, cho� B�g uznawany jest za jedynego i ostatecznego sprawc� wszelkich zdarze�, jest tu jeszcze sporo miejsca na zabobony, gus�a i czary - jakby typowe dla ludowej wyobra�ni konkretyzacje odwiecznej walki dobra ze z�em. Panoramiczne widzenie ludzkiego �ycia w "Psalmie..." zawiera oczywi�cie aspekt spo�eczny. Nie ulega w�tpliwo�ci, �e krytyka zastanych struktur politycznych i mechanizm�w spo�ecznych nie by�a powo�aniem Timmermansa ani celem jego pisarstwa. Z czego zreszt� niekt�rzy do dzi� czyni� mu zarzut. Ale nie mo�na nie zauwa�a� akcent�w spo�ecznych cho�by w omawianej powie�ci. Np. z niejakim szacunkiem wspomniana jest jeszcze "stara Pani" ze dworu, kt�rej ojciec Wortela z godno�ci� odmawia� przyj�cia posady ogrodnika, m�wi�c: "ch�opa na pana nie godzi si� wsadza�" i wola� pozosta� zale�ny tylko od roli. Ale ju� m�od� dziedziczk� nazywa nasz bohater "j�dz�", nie szcz�dz�c pod jej adresem krytycznych s��w. A jej syna, przem�drza�ego sfrancuzia�ego Coco, "gamoniem". Wiele razy podkre�la te�, �e dworowi zale�y tylko na pieni�dzach z dzier�awy, a w ko�cowej ewokacji wzdycha nawet do Boga: "I w zamian dozw�l swemu Wortelowi wiele lat pracowa� w pocie czo�a na Twoim polu, kt�re, niestety, nale�y te� jeszcze do dworu!" Wprawdzie z regu�y okre�la si� Wortela jako posta� z krwi i ko�ci, stoj�c� obiema nogami na ziemi, i przeciwstawia si� go Pallieterowi, ale nie spos�b nie dostrzec, �e w pewnym wymiarze tak�e Wortel jest bardziej typem ni� charakterem. Przecie� �aden ch�op nie opowiada�by o swoim �yciu tak jak Wortel! Wi�c zn�w pisarz stworzy� model wyra�aj�c raczej to, co u flamandzkiego ch�opa by�o nie wypowiedziane, nie dopowiedziane, a cz�sto nie u�wiadomione. Z drugiej strony archaiczny nieco i folklorystyczny �wiat, w jakim �yje powie�ciowy bohater, jest tylko w pewnym sensie zawieszony w historycznej pr�ni i ponadczasowo�ci, co odpowiada wspomnianej pr�bie stworzenia modelu. I tak jak w idyllicznym sk�din�d "Pallieterze" pojawia si� samolot, tak w "Psalmie..." nawozy sztuczne, a wi�c wyra�ne umiejscowienie w szeroko rozumianej wsp�czesnej cywilizacji. Psychologiczn� problematyk� stara� si� autor uwiarygodni� sposobem pisania, co w znacznej mierze mu si� uda�o. Pos�u�y� si� w "Psalmie..." narracj� w pierwszej osobie, a metoda spowiedzi_wyznania "a posteriori" wzmocni�a oddzia�ywanie tej prozy. "Pisanie to dla mnie jak spowied� - zapisa� kiedy� autor - a rysowanie jak komunia". W powie�ci mamy do czynienia z realizmem jakby mniejszego formatu, cho� daleki jestem od warto�ciowania. Swego rodzaju miniaturyzm oraz impresjonistyczny spos�b ukazywania zdarze� powoduj�, i� ksi��ka mo�e sprawi� wra�enie szeregu szkic�w. Nic bardziej b��dnego. Zbyt mocne, wbrew pozorom, s� wi�zi mi�dzy poszczeg�lnymi epizodami, a przy tym podporz�dkowane ca�o�ciowej wizji przedstawionego �wiata. Zbyt dobrze zaz�biaj� si� doszlifowane z precyzj� zdania, cho� w wewn�trznej ich konstrukcji bywa� Timmermans niedba�ym, co stanowi nie lada przeszkod� dla t�umacza. Jak wynika z opublikowanych po�miertnie w 1986 roku notatek i dziennik�w pisarza (dodajmy: nie przeznaczonych do druku) by� on - wbrew obiegowemu stwierdzeniu, �e sypa� utworami jak z r�kawa - robotnikiem s�owa i nie natchnieniu, lecz wyt�onej pracy i wytrwa�emu �l�czeniu nad tekstami ksi��ki jego zawdzi�cza�y ostateczny kszta�t. Pisa� wi�c spontanicznie i mimo wielu poprawek w tek�cie i dokonywanych zmian ko�cowe wersje zachowywa�y �w niewymuszony spos�b przedstawiania wydarze� i postaci. St�d te� w jego utworach nawet b��dy j�zykowe, niekonsekwencje ortograficzne i oryginalnie zapisywane wyra�enia gwarowe. Ale wszystko to czyni jego j�zyk bardziej jeszcze plastycznym i �ywym i uwiarygodnia stwarzany nastr�j. Oryginalny jest Timmermans w swej metaforyce, soczystych wyra�eniach i zaskakuj�cych obrazowaniach. Jest wreszcie b�yskotliwym opowiadaczem, i to w typie ludowym. Nie brakuje mu te� g��bi spojrzenia, jest �wie�y i nawet w naiwno�ciach, tak jak sztuka prymitywist�w, czysty jak dziecko. Jego dzie�o to wyznanie wiary w �ycie i w mi�o��. Ale, co dla "Psalmu..." w ko�cu najwa�niejsze: powie�� ta "czyta si�" nawet w pi��dziesi�t lat po jej wydrukowaniu. I chcia�em, jako autor przek�adu, by tak� pozosta�a w polskim t�umaczeniu. Dlatego pierwszego wielkiego t�umacza Biblii, kt�ry ustali� definitywny tekst psalm�w, �wi�tego Hieronima, obra�em za patrona przek�adu timmermansowskiego "Psalmu...". Ten bowiem, urodzony w�r�d S�owian patron ksi�garzy i t�umaczy, po raz pierwszy jasno i zwi�le wyrazi� prawid�o sztuki dobrego przek�adu: "non verbum e verbo, sed sensum exprimere sensu ("nie s�owo ze s�owa, ale znaczenie ze znaczenia"). Ot� nieprzet�umaczalne by�y elementy gwary rodzinnych stron pisarza - odmiany dialektu brabanckiego z regionu Kempen niedaleko Antwerpii. Nie mo�na by�o sili� si� na znalezienie polskiego odpowiednika lub, co gorsza, sztuczne jego wytworzenie. O ile dotychczasowe t�umaczenia Timmermansa na j�zyk polski mog�y stanowi� tylko pewne wskazanie og�lniejszej natury, o tyle jednoznaczn� przestrog� by�o dla mnie do�wiadczenie czytelnicze z "Nadziej�" (Op hoop van zegen, 1901, wyd. pol. Altenberg, Lw�w 1902, wznow. Kiw 1949), holenderskiego pisarza Hermana Heijermansa (1864_#1924). Jan Kasprowicz prze�o�y� �w rybacki dramat w m�odopolskiej stylistyce na trudny do geograficznego przypisania dialekt podhala�sko_kaszubsko_mazurski. "Nadzieja", wielokrotnie goszcz�ca na scenach polskich, dobitnie ukazuje, jak bardzo mszcz� si� na t�umaczeniach wszelkie pr�by autorytatywnego zastosowania r�wnorz�dnych, zdawa�oby si�, ekwiwalent�w j�zykowych. Po prostu takich nie ma. Tak samo tylko teoretycznie mo�liwa jest r�wnomierna r�wnowarto�� przek�adu. Wi�c ani teoretycznie, ani praktycznie nie ma przygotowanego gruntu do t�umacze� timmermansowskiej gwary i dialektu w og�le. I problem, przed kt�rym stan��em, jak wyrazi� mow� Wortela suto okraszon� archaizmami, neologizmami i wyra�eniami gwarowymi, trzeba by�o indywidualnie rozwi�za�. Inspiracj� znalaz�em i w powie�ci Wies�awa My�liwskiego "Kamie� na kamieniu", i w badaniach paremiologii por�wnawczej prowadzonych od lat w moim rodzinnym o�rodku niderlandystycznym we Wroc�awiu. Ale ju� do czytelnika nale�y ocena tego autorskiego przek�adu i pr�b znalezienia dla niego miejsca w bogatym nurcie polskiej prozy wiejskiej. Jerzy Koch Wroc�aw, lipiec 1986, w stulecie urodzin pisarza. I Chocia� jestem tylko ubogim ch�opem i wiele zazna�em cierpie�, to �ycie na wsi uwa�am za najwspanialsze na �wiecie. Nawet z kr�lem bym si� nie zamieni�. Bo�e, dzi�kuj� Ci, �e� uczyni� mnie ch�opem! Urodzi�em si� w ubo�uchnej chacie. By�o nas pi�tna�cie otwartych g�b i mimo �e cz�ciej nas �ajano ni� karmiono, mieli�my udane dzieci�stwo i stali�my si� w ko�cu ch�opami na schwa�. Liczna rodzina to wspania�a rzecz. Lubi� dzieci�c� wrzaw�. Dobre drzewo winno dawa� du�o owoc�w. Nigdy nie odm�wi�em mojej �onie dziecka. Hodowanie jest naszym powo�aniem. Niech si� dzieci rodz�, p�ki nogi chodz�. Wtedy wiesz, cz�owiecze, po co �yjesz i dla kogo pracujesz. Nasz ojciec i nasza matka nie od tego pomarli. Matka maj�c jeszcze osiemdziesi�t lat by�a prosta jak topola i nuc�c p�g�osem wnosi�a na stryszek worki ziemniak�w. Ale ojciec by� pokr�cony od pracy jak korkoci�g. Gdy wk�adali go do trumny, to albo siedzia� wyprostowany, albo nogi stercza�y mu do g�ry. Trzeba go by�o po�ama�, to znaczy ja go po�ama�em. Inni si� bali. Stara Pani ze dworu, sk�d dzier�awili�my, cz�sto go pyta�a, czy nie zechcia�by zosta� u niej ogrodnikiem. Niewiele pracy, godziwa zap�ata, no i cz�� w plonach. - Nic z tego! - odpowiada�. - Ch�opa na pana nie godzi si� wsadza�. Dlatego tak zrz�dzi� i gwa�towa�, bo tylko jeden z nas garn�� si� do ch�opskiej roboty. Mam braci i siostry w Antwerpii i w Brukseli, dwoje jest w Ameryce, jeden we Francji, g�uptak w zak�adzie, ale to mo�e si� zdarzy� nawet w najlepszej rodzinie, jeszcze jeden jest u braciszk�w bosych w Dendermonde. Ale widzimy go tylko wtedy, gdy w klasztorze zabraknie grosza. Dlatego ojciec zawsze mawia� do mnie: nasz Wortel, nasz Korze�. I zosta�em. Nie mog�em porzuci� pola. To ma si� we krwi. Pole ci�gnie ku sobie, cz�owiek je kocha, cho� sam nie wie dlaczego. Bo jak si� tak zastanowi�, to pleban ma racj�, gdy m�wi, �e pole jest niczym wr�g, olbrzym jaki�, powiada, co dzie� w dzie� stawia nam op�r. Dusz� i cia�em trzeba z nim walczy�. Ziemia, jak m�wi�, jest matk� chwa�ciska, a macoch� pszenicy, trzeba jej tedy dokuczy� robot�, aby co dobrego urodzi�a. Zastanawiali�cie si�, ile si� trzeba naharowa�, �eby na stole pojawi� si� chleb? Ora�, nawozi�, bronowa�, sia�, zbiera�, m��ci�, mieli� i piec. A je�li nasz dobry Stworzyciel nie w��czy si� we w�a�ciwym momencie z kropl� wody i promieniem s�o�ca i je�li ogarkiem nie przekupi si� �wi�tych od �limak�w, od robak�w, od grzmot�w czy b�yskawic, to ca�y trud p�jdzie na marne. Ale gdy potem bierzesz w spracowane d�onie chleb z nowych zbior�w, kt�re w�asnymi si�ami wydar�e� ziemi, i gdy zatapiasz w nim z�by i spogl�dasz jednocze�nie dooko�a sto�u na gromad� jedz�cych, to jest zupe�nie tak, jakby nasz dobry Stworzyciel k�ad� ci na ramieniu d�o� i szepta� na ucho: bardzo dobrze Wortel, merci! Nie, dla mnie moja ziemia nie jest olbrzymem, raczej olbrzymk�, pot�n�, bezkresn� niewiast�. Niebo jest jej twarz�. Wabi ciebie. Zbli�asz si� do niej, wchodzisz na ni�. Oczywi�cie opiera ci si� jak wszystkie kobiety. To dobrze, tak powinno by�. Schlebiasz jej, m�wisz pi�kne s��wka. Nie zniech�cisz si�, to stanie si� potulna i powolna i da ci, da, nic ju� jej nie powstrzyma! Ch�op musi mie� te� w ��ku dobr� �on�, ale nie wolno jej si� tam wylegiwa�. S�abe w gospodyni nadzieje, co �pi jeszcze, gdy kur pieje. Musi ubi� mas�o, ludziom i chudobie da� je��, musi pracowa� razem z nim, r�ce urobi� po �okcie, bo robota kobieca niesko�czona. Zna�em wiele dziewcz�t i swego czasu by�em jak ogier, walczy�em o nie, bardziej z ch�ci do bitki ni� ze wzgl�du na dziewczyny. Ale �adna nie by�a do�� dobra, bo wed�ug przys�owia: dobra �ona zarobi posag doma. No, a takie dziewczyny to skarb, kt�ry odkrywa si� niespodziewanie. Moja Fien pochodzi z tamtego brzegu Nety. To dziwne, jak mi�o�� opanowuje nasze serce. W czasie pielgrzymki do Scherpenheuvel, bo ju� od lat chodz� pieszo do Scherpenheuvel, posilali�my si� razem w tej samej gospodzie, gdzie by�o mn�stwo ludzi. Na dworze pada�o, wi�c pod�oga by�a zab�ocona. Ona siedzia�a naprzeciwko mnie, ale nie zwr�ci�em na ni� uwagi. Tyle tam by�o narodu, a my�lami by�em gdzie indziej. Chcia�em si� troch� posun��, �eby przepu�ci� jak�� ch�opk�, i niechc�cy wywr�ci�em swoj� szklank� piwa. Dziewczyna zerwa�a si� chc�c ratowa� sp�dnic�, a tymczasem kanapki polecia�y jej na pod�og�. Zrobi�o mi si� g�upio, wi�c da�em jej trzy swoje. Nie chcia�a przyj��. - Skoro tak, to te� rzuc� je w b�oto - odpar�em. Kanapki by�y ze s�onin�. Wtedy ust�pi�a. - Smakuje? - spyta�em. - Tak - powiedzia�a - to naprawd� dobry chleb. - Gdzie mieszkacie? I tak zawi�za�a si� rozmowa. Dziewczyna kra�nia�a jak malina. By�a za�ywna, mia�a kr�g�e piersi. Ch�tnie potowarzyszy�bym jej, ale by�a razem ze swoj� rodzin�. Nie mog�em jej zapomnie�, ci�gle stawa�a mi przed oczami: gdy by�em na polu, przy stole w czasie jedzenia, a sny o niej mia�em takie po��dliwe. Ani chwili spokoju, wi�c jak tylko upora�em si� z robot�, szed�em wieczorem nad Net�. Stamt�d by�o wida� pokryty dach�wk� szczyt jej rodzinnego domu. Le�a�em na trawie kurz�c fajk� i pogwizdywa�em wci�� na nowo "Ave, ave Marya", �eby pomy�la�a o Scherpenheuvel i o mnie, i odwiedzi�a mnie tu kiedy�. Ale to nic nie pomaga�o. W nast�pn� niedziel� zobaczy�em po przeciwnej stronie, jak razem z siostr� wraca�a grobl� z nieszpor�w. - Hej, hej! - zawo�a�em dono�nie. - Czy kanapki ci pos�u�y�y? Roze�mia�a si� i powiedzia�a co� do siostry, na co ta te� wybuchn�a �miechem. Speszy�em si�, ale jeszcze krzykn��em: - Czy b�d� m�g� przynie�� wam ca�y bochenek? W�a�nie wczoraj piekli�my! �miej�c si� zbieg�y z grobli na ��k�. Tam jeszcze raz obejrza�a si� za siebie. - Jutro przyjd� - dorzuci�em o�mielony tym. Pomacha�em d�oni�. Odpowiedzia�a w ten sam spos�b. Poczu�em, �e wszystko dobrze si� uk�ada, i by�em taki podniecony, �e nie usiedzia�bym ani pi�ciu minut w tej samej gospodzie. Nast�pnego dnia pod wiecz�r zebra�em w sobie ca�� odwag�, zapakowa�em w p��tno bochenek chleba i nic nikomu nie m�wi�c znikn��em z domu. Id�c do mostu w miasteczku musia�em nad�o�y� prawie godzin� drogi. Gdy otworzy�em drzwi, ujrza�em za sto�em jej pi�ciu braci i ojca, ch�opa jak d�b. W�a�nie jedli z patelni ziemniaki. Niewiele powiedzia�em, tylko tyle, �e przynios�em chleb dla dziewczyny i wskaza�em na ni�. Nie zna�em przecie� jeszcze jej imienia. Siedzia�a na stronie zawstydzona i bardziej jej by�o do p�aczu ni� do �miechu. Nie wiem, jak i kiedy, ale zanim zliczy�em do trzech, ju� le�a�em na dworze z nogami w rowie. Chleb zatrzymali. Dochodzi�y mnie ich �miechy. Sam nie da�bym rady sze�ciu, na dodatek bola�y mnie wszystkie ko�ci. Wi�c poku�tyka�em do domu, z�y jak indor, z mocnym postanowieniem zemsty i zdobycia dziewczyny. W domu, w tajemnicy, pom�wi�em z moimi trzema bra�mi. Nazajutrz stali�my przy toczydle ostrz�c cztery no�e. Gdy zapad� wiecz�r, byli�my po tamtej stronie. Jej braci zastali�my w domu. Poddali si� ju� na sam widok no�y. Ze strachu powypada�y im z r�k naczynia. A kiedy moi bracia usadzali jej braci, powiedzia�em do niej: - Ziemia sp�ynie krwi�, je�li nie b�dziesz mi przychylna! Jej siostra wybieg�a na dw�r wo�a� o pomoc, ale zanim nadeszli miejscowi z psami i z wid�ami, skoczyli�my do Nety i z drugiego brzegu roze�miali�my si� ca�emu towarzystwu prosto w nos. Potem o ma�o co nie oszala�em. Czu�em, �e wszystko popsuli�my. Nie nadawa�em si� do �adnej roboty. Ka�dego dnia tkwi�em za sitowiem wpatruj�c si� w ich dom. Je�li czuje co� do mnie, to chyba kiedy� wyjdzie, �eby si� rozejrze�, bo i nasz� chat� mo�na by�o dostrzec z tamtej strony. Pewnej soboty, gdy chcia�em ju� da� za wygran�, poszed�em raz jeszcze na moje miejsce i zobaczy�em, jak dziewczyna schodzi ze �cie�ki, �eby nabra� wod�. Gdy nape�ni�a pierwsze wiadro, zawo�a�em: - Hej! Przestraszy�a si�. Ba�a si� odkrzykn��, ale kiwa�a d�oni�, �ebym sobie poszed�. - Id�! - zawo�a�em. - Czekaj! Zdj��em czapk� i przep�yn��em na drug� stron�. Sta�a przera�ona i zacz�a p�aka�, bo by�a mi bardzo przychylna. Usiedli�my na chwil�. I jak to zwykle bywa, gdy dwoje ludzi jest m�odych, a krew nie woda - to, �e inni stawali nam na przeszkodzie, pogarsza�o tylko ca�� spraw� - nie rozmawiali�my wcale a wcale o kanapkach. Ca�y w skowronkach, pogwizduj�c, przep�yn��em z powrotem. Tego wieczoru wy�piewywa�em wniebog�osy, a s�siedzi my�leli, �e postrada�em zmys�y. Jeszcze kilka razy spotykali�my si� wieczorami. By�o to w czasie sianokos�w. Stogi siana s� tak mi�kkie i tak wspaniale pachn�. I sta�o si� to, czego mo�na by�o oczekiwa�. Up�yn�� miesi�c z ok�adem, a jej ojciec zjawi� si� u nas. Chcia� ze mn� m�wi�. Tasak trzyma�em w pogotowiu, ale on domaga� si� tego, o co i mnie chodzi�o: - �eni� si� albo nie, i czym pr�dzej, tym lepiej! - Tak - odpar�em - ale licz� jeszcze na konia i krow�. Po�kn�� haczyk. To by�o pi�kne wesele. A nasz ojciec, �wi�tej pami�ci, ta�czy� z rado�ci. - Dobrze� to obmy�li�, Wortel - powiedzia�. I nadesz�a pierwsza noc! Pod naszym ��kiem podwiesili dzwoneczki, a Fien chyba za du�o wypi�a, bo narzeka�a na straszny b�l g�owy. Nie da�em z siebie struga� wariata. Mamy do�� czasu, pomy�la�em, i poszed�em si� przej�� w �wietle ksi�yca. Zbo�e sta�o dojrza�e do z��cia, a czy jest co� wspanialszego ni� noc w zbo�u. Po�o�y�em si� wi�c i patrzy�em na gwiazdy. Cz�sto si� im przygl�da�em. Ma si� wtedy takie dziwne uczucie. Na sercu robi si� jako� lekko i cz�owiek my�li o rzeczach, o kt�rych inaczej nie ma czasu pomy�le�. O Panu Bogu, kt�ry wszystko stworzy� i o krucho�ci naszego �ycia. Ksi�dz pleban powiada, �e gwiazdy s� tak du�e, jak ziemia. Wyczyta� to pewnie w ksi��kach, a papier jest cierpliwy. Ale gdy tak wtedy le�a�em, czu�em przecie�, jak nachodzi na mnie co� wielkiego i uroczystego, zupe�nie jak w ko�ciele, i w�wczas przyrzek�em sobie pracowa� zawsze ile si� dla Boga i ludzi. Nazajutrz, gdy wzesz�o s�o�ce, zacz�li�my z Fien ��� zbo�e, w kt�rym sp�dzi�em nasz� noc. No i zacz�a si� ca�a bieda. Ko�o si�dmej Fien posz�a po kaw� i chleb. Ledwo usiedli�my, gdy z pierwszym k�sem uderzy�a w krzyk. - Nie wytrzymam ju� d�u�ej, g�owa mi chyba p�knie! Musia�a p�j�� do domu. Zosta�em sam do roboty, walczy�em z pal�cym s�o�cem i z wielkim �anem zbo�a. C� to by�a za bieda z tym b�lem g�owy! Ale kiedy samemu jest si� zdrowym, cz�owiek my�li, �e ten drugi stroi komedie i got�w jest da� wiary, ale na �wi�ty Nigdy. Czasem padaj� w�wczas cierpkie s�owa. Ten b�l g�owy kosztowa� nas mn�stwo pieni�dzy i zachodu. Lekarz, doktor od moczu, znachor Aloiske i nieustanne pielgrzymki! Prawie nie ogl�da�em jej inaczej jak z g�ow� obwi�zan� bia�ym p��tnem. Mo�e si� to komu� wydawa� �mieszne, ale nie by�o. Pewnego razu poszli�my z pielgrzymk� do Peuthy. Po niej Fien ozdrowia�a i przez czterna�cie dni b�l ani na moment si� nie powt�rzy�. - Wortel, jestem zdrowa. Trzeba da� co� w podzi�ce plebanowi - powiedzia�a. W�a�nie zar�n�li�my prosiaka, wi�c z pomp� i parad� ponie�li�my na plebani� jego g�ow�. - Bardzo to �adnie - rzek� ksi�dz - ale dlaczego w�a�nie g�ow�? - Bo wyzdrowia�am na g�ow�. - Szkoda - odpar� - �e co innego ci� nie bola�o, mo�e w�wczas dosta�bym nieco szynki. Ale tak naprawd� to nasz pleban jest dobrym cz�owiekiem, prawym, wr�cz �wi�tym, bo znosi swoj� gospodyni�, kt�ra nim rz�dzi i doprowadza niekiedy do ostateczno�ci. To prawda, �e pleban lubi dostawa� upominki, ale z drugiej strony odda biednym ostatni� koszul�. Na �wiecie �y�, to nie wianki wi�, powtarza, ale nigdy nie widzia�em, �eby p�aka�. Nieraz zagl�da do nas. Zawsze dostaje wtedy p� kwarty mleka prosto od krowy. Gdy zdarzy si�, �e jeste�my w polu, wo�am: - Bierzcie spokojnie! Idzie wtedy do obory i doi sobie p� kwarty... albo ca��, sk�d cz�owiek mo�e wiedzie�, skoro go przy tym nie ma! PLeban zna mnie jak stary grosz. Pomaga� nam i pociesza� w biedzie i n�dzy. A co roku na Wielkanoc wysypuj� na jego g�ow� ca�y kosz grzech�w. Zawsze obiecuj� popraw�, ale przecie� �atwiej okrzesa� kamie� ni� cz�owieka. Jakich nas, Panie, stworzy�e�, takich nas i masz. Rzecz jasna, nie mo�na przesadza�. Ale wykorzenia� przywary, zwalcza� samego siebie, to dobre dla pobo�ni� i bigot�w. Ch�op, kt�ry pracuje ile si�, co innego powinien wykorzenia�: osty i chwasty w ziemniakach, a zwalcza� liszki zjadaj�ce jab�ka. Ziemia nie daje czasu ani sposobno�ci, by zosta� �wi�tym, jednym z tych, co stoj� ze z�otym talerzem za g�ow� i podpieraj� ko�cielny filar. A jednak w�a�nie �wi�tego Izydora przywo�ywa�em najcz�ciej. Bo gdy ten si� modli�, to anio�y ora�y i sia�y za niego. Sam tak jeszcze nie pr�bowa�em, bo jestem szcz�liwy, �e mog� uprawia� pole w�asnymi r�kami. Pierwszy rok by� ci�ki, a drugi jeszcze gorszy. Na dorobku skwierkniesz, ch�opku. Za dzier�aw� p�acili�my s�ono. M�oda dziedziczka, rzadka j�dza, powiedzia�a: - M�odzi powinni dostarczy� wi�cej, bo wi�cej mog� pracowa�. Krowa mia�a si� ocieli�, z wielkim trudem wyci�gn�li�my z niej na wp� �ywe ciel�, ale sama krowa pad�a. Gotuj�c karm� dla �wi� sparzy�em sobie nog� do �ywego mi�sa. Dwa tygodnie nie mog�em chodzi�. Nic tylko z�by w �cian�. Na dodatek jeszcze ten nieszcz�sny prosiak! Gdy go zar�n�li�my, pleban odni�s� z powrotem swoich sze�� kotlet�w. - Na �wiecie �y�, to nie wianki wi� - powiedzia� - ale z prosiakiem mia�e� wyj�tkowego pecha. Tak gorzkiego mi�sa jeszcze nie kosztowa�em. My jednak musieli�my si� nim raczy� ca�� zim�. �eby cho� czasami zagry�� t� gorycz, wychodzi�em noc� pok�usowa�. Mr�z trzaska�, ziemia zmarzni�ta na kamie�. Nie by�o sposobu, �eby wydoby� z kopca buraki czy wykopa� cykori�. Najmocniejsze wid�y mog�e� po�ama�. I wtedy w�a�nie pojawi�a si� na niebie kometa. Wszyscy ch�opi zacz�li dr�e� o sw�j dobytek. Baczyli�my na nasze pola, a ciemne chmury znad Nety przynosi�y wci�� �wie�y �nieg. Potem nasta�y wichury, kt�re tak trz�s�y nasz� chatk�, �e id�c spa� nie mia�em odwagi zdj�� portek. Po�ama�o trzy jab�onie i zerwa�o dach. Zawali� si� w samym �rodku zimy. C�, nic nie trwa wiecznie. Na zapusty zacz�y si� roztopy i ca�ymi dniami la�o jak z cebra. Pole by�o jedn� bryj�. Straszne do�y s� tam od po�udnia, ciemne i podmok�e. No i wtedy spad� na nas ten cios. Za przyczyn� komety wyla�a Neta. Ca�e pole znalaz�o si� pod wod�, a wszystkie ziarno z zimowego zasiewu wraz z ni� przela�o si� za nasz pr�g. I tego samego wieczoru urodzi� si� Pol. Nad wod� sp�odzony, nad wod� urodzony. A najpi�kniejsze ze wszystkiego, �e poza koniem, kt�rego spokojnie mog�em zostawi� w stajni, musia�em przyprowadzi� do izby wszystkie zwierz�ta, a wi�c ciel�, koz�, prosiaka i kr�liki. Inaczej poton�yby. Wi�c zwierz�ta te� by�y �wiadkami narodzin. Bel Salamander z s�siedztwa, czeg� ta kobieta nie potrafi, przysz�a mojej �onie z pomoc�. A przecie� ka�dy mia� u siebie wystarczaj�co du�o pracy z wy�awianiem dobytku. Woda podchodzi�a powoli coraz wy�ej. Nasz Pol nie urodzi� si� szybko. Serce mi si� �ciska�o na widok cierpie� mojej Fien i zapomnia�em o powodzi. Bel Salamander odezwa�a si� wtedy: - B�g nie zsy�a na cz�owieka wi�cej cierpie�, ni� mo�e on znie��. - Albo akurat tyle, �eby umar� - dopowiedzia�em na stronie. Nagle poczu�em, jak bardzo kocham moj� �on�. By�o mi przykro, �e niekiedy dopieka�em jej do �ywego, i bez wstydu, cho� jestem doros�ym m�czyzn�, przykl�kn��em w wodzie przyzywaj�c Naj�wi�tsz� Panienk� niczym dziecko. A Bel Salamander zanuci�a: - Kogucika, kogucika, chor�giewki te� z patyka trzeba mi dla tego smyka! I podsun�a mi pod nos Polleken. �miali�my si�, moja Fien i ja. By�em nadzwyczaj szcz�liwy. Potem przyszed� pleban w podkasanej sutannie, w kaloszach i z fajk� w z�bach. - Gratulacje, Wortel - odezwa� si� - to ma�e b�dziesz chyba musia� nazwa� Moj�esz, bo w�a�nie woda opada. Potem by�y jeszcze dwa poronienia. Ale B�g zostawi� nam na pociech� Polleken. Niestety nie na d�ugo. Do dzi� nie mog� poj��, �e Pan mi to wyrz�dzi�, i je�li kiedykolwiek dostan� si� tam na g�r�, to z jego w�asnych ust chcia�bym us�ysze�, czym sobie na to zas�u�y�em. Mo�e i mia� swoje powody. Ale chcia�bym je pozna�, inaczej nie b�d� m�g� spokojnie �piewa� Alleluja. Ha! To by�o dziecko! Cudo! Nic dziwnego, na mleku mojej �ony. Gdy ma�y le�a� tak u jej pi�knych du�ych piersi, sta�em bez ko�ca przygl�daj�c si�, s�uchaj�c, a� gas�a mi fajka. I jeszcze te r�owiutkie r�czki, kt�re jak ma�e raczki szczypa�y jej piersi - mo�na oszale� i trzeba siarczy�cie zakl��, �eby si� do reszty nie roztkliwi�. Przecie� jest si� w ko�cu m�czyzn�. Nigdy specjalnie nie �piewa�em, ale �eby u�pi� ma�ego, mog�em siedzie� nawet godzin� zawodz�c nad jego ko�ysk�, a� w psa co� wst�powa�o i zaczyna� wy�. W niedziel� rano, kiedy cz�owiek mo�e sobie nieco d�u�ej pole�e�, pozwala�em mu �azi� po sobie i ci�gn�� za w�sy, a� mi oczy nabiega�y �zami. M�dre i bystre dziecko! Bawi�o si� z kotem i z psem, wybucha�o �miechem, gdy mog�o poci�gn�� prosiaka za ogon. Razem ze mn� siadywa�o okrakiem na koniu, z moj� fajk� w buzi. Gdy tylko by�o to mo�liwe, zabiera�em ma�ego w pole, do gospody, a w niedziel� na spacer. Zwariowa�em na punkcie tego dziecka. I czego� nie majstrowa�em dla niego! Drewniane pajacyki, p�ywaj�ce kaczuszki i ma�y wiatraczek. Zbli�a�a si� zima. W marcu nasz Pol mia� sko�czy� dwa lata. W�a�nie w szopie wi�za�em marchew. Pol by� przy mnie. Nagle wyros�a przede mn� ko�cista starucha, taka, co to chodzi po domach i sprzedaje zapa�ki. - Nie potrzebujecie czasem zapa�ek? Mieli�my jeszcze zapas, ale Fien da�a jej kromk� chleba z marmolad�. - Jakie �adne dziecko! - odezwa�a si� starucha pobekuj�c jak koza i pog�adzi�a naszego Polleken po g��wce. Nie min�� kwadrans, jak odesz�a z naszej zagrody, a dziecko poczerwienia�o jak rak. Nie mog�o usta� na n�kach. J�cza�o �a�o�nie, zezuj�c jak wydra. Wi�c pos�a�em po doktora. Ten poz�acany osio� powiedzia�, �e to z przejedzenia, i przepisa� krople. Po tych jego kroplach zrobi�o si� jeszcze gorzej. Pol by� rozpalony jak piec. Pobieg�em po ksi�dza. Przeczyta� co� ze swej ksi��eczki i zrobi� znak krzy�a. Bel Salamander po�o�y�a medalik ze �wi�tym Benedyktem na sercu dziecka i zapali�a �wiec� z Lourdes. Pos�a�em po Aloiske, znachora. - Z�a r�ka - powiedzia�. - Id� na Kruiskensberg i je�li studnie nie wysch�y, to ch�opczyk wyzdrowieje. Potem przez ca�y rok, w ka�dy pi�tek, b�dziesz odmawia� modlitw� cesarza Karola. Wi�c pop�dzi�em na Kruiskensberg. Co za szcz�cie! W studniach pe�no wody. Nie wiem, jak dotar�em z powrotem do domu. Lecia�em na prze�aj przez krzaki i p�oty. Ale gdy otworzy�em drzwi, nasz Pol le�a� martwy na kolanach Fien. By� sinozielony. Ile potem by�o w domu p�aczu i �a�o�ci! Wszystko spowija�a g�sta mg�a, gdy Bel Salamander nios�a na cmentarz drewnian� skrzyneczk�, kt�r� w�asnor�cznie zbi�em. Sam te� poszed�em. Gdy zwalano na ni� ziemi�, szlocha�em i przeklina�em. Grabarz wykrzywia� si� �a�o�nie, wi�c da�em mu dwadzie�cia cent�w. Wtedy powiedzia�: - Pociesz si�, Wortel, w niebie przyby� jeszcze jeden anio�ek. Na to waln��em go w g�b�, a� si� nakry� nogami. Musia�em jako� zapomnie� o �alu �ciskaj�cym serce. Poszli�my wi�c naprzeciw cmentarza do "Ostatniej Kropelki" na jednego i w ko�cu Bel Salamander musia�a mnie w po�udnie wie�� do domu na taczkach. Lecz tam! Dom pusty. Nie ma dziecka. G�os rozchodzi si� i dudni o powa��. Cz�owiek boi si� g�o�niej m�wi�. Ani s�owem nie wspomina si� dziecka, �eby drugiemu nie sprawia� b�lu, ale czy mo�na m�wi� o czym innym? I jeszcze ta cis