2240
Szczegóły |
Tytuł |
2240 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2240 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2240 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2240 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
George Bidwell
�ab�d� z Avonu
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
Prze�o�y�a Anna Bidwell.
T�oczono w nak�adzie 10 egz.
pismem punktowym dlaniewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9.
Pap. kart. 140 g kl. III_B�,
Przedruk z Wydawnictwa
"Nasza Ksi�garnia"
Pisa�a Katarzyna Jurczyk
Korekty dokona�y:
B. Krajewska
i K. Kruk
Przedmowa
Og�lnie wiadomo, �e do naszych
czas�w przetrwa�a znikoma ilo��
dokument�w �r�d�owych
dotycz�cych �ycia Williama
Szekspira. Nie pozostawi�
�adnego diariusza, list�w ani
notatek czy wskaz�wek
scenicznych do sztuk. Nie
przygotowa� osobi�cie do druku
ani jednego tomu swoich dramat�w
i poezji, jak na przyk�ad
wsp�czesny mu dramaturg, o
kilka lat m�odszy Ben Jonson.
Metryka chrztu, wpis w rejestrze
ko�cielnym o maj�cym si� odby�
ma��e�stwie Williama Szekspira
(Shaxpere'a) z Ann� Whateley,
drugi wpis z dat� nast�pnego
dnia, o ma��e�stwie tego samego
m�odzie�ca (pisownia nazwiska
tym razem: Shaxpear) z Ann�
Hathaway, kilka dokument�w
dotycz�cych nabycia
nieruchomo�ci, kilka wzmianek,
pochlebnych lub krytycznych, we
wsp�czesnym pi�miennictwie i
wreszcie testament. Oto
w�a�ciwie wszystko, na czym mo�e
si� oprze� biograf. Dlatego te�,
chocia� ca�y �wiat zna
szekspirowskie dramaty, ma�o kto
jest w stanie uzmys�owi� sobie
Szekspira_cz�owieka i jego
�ycie.
Biografie wielkiego dramaturga
s� zazwyczaj hipotetyczne i w
�cis�y, naukowy spos�b
wyszczeg�lniaj� r�norakie
mo�liwo�ci, dotycz�ce tego czy
innego okresu jego �ycia. W
g�szczu tych mo�liwo�ci - gdzie
jedni szekspirolodzy sk�aniaj�
si� ku jednej alternatywie, inni
ku innej - gubi si� i znika
posta� cz�owieka �ywego. Wielu
wybitnych specjalist�w
pow�tpiewa, czy Szekspir
rzeczywi�cie o�eni� si� z Ann�
Hathaway. Mo�e raczej z Ann�
Whateley; niekt�re zn�w poszlaki
zdaj� si� wskazywa�, �e chodzi o
jedn� i t� sam� osob�. Czarnej
Damy z sonet�w nie
zidentyfikowano po dzi� dzie�. W
roku 1963 ukaza�a si� naukowo
udokumentowana biografia, pi�ra
s�ynnego angielskiego historyka,
znawcy czas�w el�bieta�skich, w
kt�rej autor oznajmia, �e
rozstrzygn�� definitywnie
tajemnic� osoby patrona i
przyjaciela Szekspira - by� nim
m�ody hrabia Southampton. W
odpowiedzi na t� biografi�
wybitny angielski szekspirolog
o�wiadczy� natychmiast, r�wnie
autorytatywnie, �e patronem i
przyjacielem wcale nie by�
Southampton, lecz hrabia
Pembroke.
Jak wi�c doj�� do zrozumienia
cz�owieka, kt�rego czcimy jako
najwi�kszego dramaturga
wszystkich czas�w? Uzna�em, �e
najlepszym rozwi�zaniem b�dzie
po��czenie sk�pego, ale pewnego
materia�u �r�d�owego z tym, co
mo�na jako materia�
autobiograficzny zaczerpn�� z
tw�rczo�ci Szekspira. Autor
zbeletryzowanej biografii mo�e
w�wczas korzysta� z prerogatywy
pos�ugiwania si� wyobra�ni� i
cho�by najprostsz� interpretacj�
psychologiczn�, by pokusi� si� o
wyja�nienia, kt�re nie s�
dozwolone biografowi_naukowcowi,
bo ten zobowi�zany jest
przedstawi� r�wnie� inn�
alternatyw� lub, po rozwa�eniu
wszelkich mo�liwo�ci, uzna�
problem za nierozwi�zaln�
tajemnic�, jedn� z wielu w �yciu
Szekspira.
Tego rodzaju zbeletryzowan�
biografi� oddaj� do r�k
czytelnik�w. Ka�dy incydent,
ka�dy aspekt charakteru ma
podstaw� - chocia�by pod
postaci� najkr�tszej wzmianki -
w czym�, co jest wiadome o
Szekspirze. Ale do os�awionych
spornych problem�w i tajemnic
zastosowa�em te same zasady
interpretacji, kt�re stosuje si�
przy pisaniu powie�ci do
fikcyjnych bohater�w - twor�w
wyobra�ni i obserwacji autora.
Fakt�w stara�em si� nie
przeinacza�. Natomiast �wiadomie
korzysta�em z licencji
poetyckiej, interpretuj�c fakty
i wskaz�wki autobiograficzne z
tw�rczo�ci Szekspira; �wiadomie
wybiera�em mi�dzy mo�liwo�ciami,
kt�rych wyboru do tej pory nie
przeprowadzi�a nauka.
Je�li w rezultacie czytelnik
niniejszej ksi��ki zyska
ja�niejsze wyobra�enie o
Szekspirze na tle jego czas�w, o
Szekspirze �ywym, z krwi i
ko�ci, o jego s�abo�ciach i
sile, z�ych i dobrych cechach,
m�dro�ci i szale�stwie - kt�rym
podlegaj� nawet ludzie genialni
- wysi�ek m�j nie p�jdzie na
marne.
Autor
Prolog
By� dzie� �wi�tego Jerzego
Roku Pa�skiego 1611. M�czyzna w
�rednim wieku i m�oda dziewczyna
przystan�li patrz�c na flag� z
patronem Anglii, powiewaj�c� na
ratuszu miasta Stratford nad
Avonem. Oczy m�czyzny,
podkr��one, na wp� przys�oni�te
ci�kimi, z lekka opuchni�tymi
powiekami, zdradza�y znu�enie;
twarz, poznaczona g��bokimi
zmarszczkami, �wiadczy�a o
trudnych do�wiadczeniach
�yciowych i mo�e o niedawno
przebytej chorobie. Ale pomimo
znu�enia trzyma� si� prosto i
wygl�da� okazale w ciemnym,
bogato haftowanym kaftanie,
widocznym pod adamaszkowym
p�aszczem; a gdy si� spojrza�o
na dziewczyn� w czarnej,
aksamitnej narzutce, bardzo
szczup�� i zgrabn�, o jasnej
cerze i ciemnych, �ywych oczach
- podobie�stwo tych dwojga
przykuwa�o uwag�. Te same
regularne �uki brwi, ostro
rze�bione nozdrza, czysto
zarysowany podbr�dek.
- Chod�, ojczulku, chc� ci
kupi� par� �adnych r�kawic.
U�miechn�� si� do niej,
zdradzaj�c w tym u�miechu
g��bokie, serdeczne
przywi�zanie.
- Twoja matka nie pami�ta�a,
�e to dzi� moje urodziny -
rzek�.
Po�o�y�a na jego ramieniu r�k�
o d�ugich, cienkich palcach, w
jasno��tej r�kawiczce.
- Mo�e i ty rzadko kiedy
dawa�e� jej pow�d, by serdecznie
o tobie my�la�a i pami�ta�a? -
powiedzia�a z odcieniem wyrzutu,
ale zarazem spojrza�a na niego
ze zrozumieniem i mi�o�ci�.
- Celny strza� - przyzna�. -
Ale czy ty nie za ma�o wiesz o
sprawach, w kt�rych zabierasz
g�os?
- Chcia�abym wiedzie� wi�cej -
odrzek�a.
Stratford, dostatnie
miasteczko targowe, le�a�o na
skrzy�owaniu ruchliwych szlak�w
- z Warwick do Gloucester i z
Banbury do Worcester. Przepyszne
wi�zy i jesiony zaczyna�y si�
zieleni� na tle pi�knego,
przyozdobionego z�oceniami
ratusza, wysokich wie�, krytych
budynk�w hal targowych.
�wi�to patrona Anglii nie by�o
powodem do przerwania handlu.
Muzykant przygrywa� na
skrzy�owaniu ulic, przekupie�
przeciska� si� w gwarnym t�umie,
nawo�uj�c m�odzie�c�w, by
kupowali koronki i wst��ki dla
swoich ukochanych. Na ulicy
Owczej t�oczy�y si� we�niste
stada, a w�r�d nich kr��yli
kupcy, powa�nie kiwaj�c g�owami.
Ulica Drzewna zapchana by�a
s�gami polan, przywiezionych z
lasu. Konie sta�y uwi�zane do
s�up�w w pobli�u ko�cio�a. W
trzech ober�ach na ulicy
Mostowej - "Pod Nied�wiedziem",
"Pod �ab�dziem" i "Pod Anio�em"
- piwo p�yn�o strumieniami. Z
dziedzi�c�w dolatywa�y nag�e
wybuchy oklask�w i ochryp�e
g�osy m�czyzn, kt�rzy
przypatrywali si� krwawym walkom
kogut�w. I wci�� nadje�d�a�y
nowe �adowne wozy, nadchodzi�y
nowe stada zwierz�t przez most u
wylotu ulicy - most, kt�ry by�
dum� Stratfordu: dwunastoma
�ukami spinaj�cy brzegi rzeki
Avon, wybudowany przed przesz�o
stu laty na zlecenie i kosztem
Sir Hugha Cloptona, kt�ry ubogim
ch�opcem opu�ci� rodzinny
Stratford, a wr�ci� z Londynu
jako zamo�ny kupiec.
Ojciec i c�rka przystan�li
przed halami targowymi.
- Niejedn� par� r�kawic
sprzeda�em tutaj - powiedzia�
ojciec, gdy dziewczyna ogl�da�a
jedn� po drugiej r�kawiczki,
kt�re jej pokazywa� sprzedawca.
- Tu w�a�nie tw�j dziadek mia�
sw�j kram. Pi�knie wykonane by�y
te r�kawice. Dzi� takich ju� si�
nie widuje. Za moich m�odych lat
- to by�y r�kawice... Sprzedawa�
te� mi�ciutko wyprawione
safiany.
- Jak ci si� te podobaj�,
ojczulku? - zapyta�a dziewczyna
podaj�c mu par� sk�rkowych,
br�zowych r�kawic z kr�tkimi
mankietami wyko�czonymi bia��
fr�dzl�. Nie interesowa�a si�
szczeg�lnie losami swego dziada.
Ka�dy w Stratfordzie zna� jego
histori�. Gdyby tak mog�a
dowiedzie� si� czego� wi�cej o
przygodach ojca!
- Moje dziecko, s� �liczne -
odrzek�. - Widzisz, nie mam dzi�
r�kawic, chocia� jest ch�odno.
W�o�� je od razu; patrz, le��
jak ula�!
Przybra� bohatersk� poz�,
jedn� ur�kawiczon� r�k�
opieraj�c na biodrze, drug�
unosz�c w g�r�.
- Hamlet na tarasie Elzynory!
- za�mia�a si� dziewczyna.
- Ca�e szcz�cie, �e kapelusz
skrywa moj� �ysin� - zauwa�y�
dotykaj�c brzegu
szerokoskrzyd�ego kapelusza o
wysokiej g��wce z bobrowego
futra. Odst�pi� o krok, sk�oni�
si� i przybieraj�c wyraz
przestraszonego niedowierzania,
zacz�� deklamowa� d�wi�cznym
g�osem:
"Ojcze m�j, w�adco Danii,
odpowiadaj!@ Nie pozostawiaj mi�
w nie�wiadomo�ci!@ Powiedz,
dlaczego �wi�te ko�ci twoje,@ na
wieki w trumnie z�o�one,
przebi�y@ �miertelny ca�un;
dlaczego grobowiec,@ w kt�ry
widzielim ci� zst�puj�cego,@
podni�s� swe ci�kie marmurowe
wieko,@ �eby ci� wr�ci� ziemi?"@
(Wszystkie przek�ady wed�ug
wydania "Dzie� dramatycznych"
Szekspira, Piw 1958.)
Dziewczyna klasn�a w d�onie.
Sprzedawcy przy��czyli si� do
oklask�w.
- �wietnie powiedziane!
Doskonale, panie Will! Jeszcze,
jeszcze!
- Co, �eby mnie pan burmistrz
aresztowa� kaza� za brewerie i
spro�no�ci! - Istotnie, dooko�a
robi�o si� ju� zbiegowisko. -
Zapominacie, �e nasi miejscowi
dygnitarze zabronili kompaniom
aktorskim zabawia� was
przedstawieniami. Inaczej bywa�o
przed czterdziestu laty, gdy
by�em jeszcze smarkaczem.
Aktor�w witano rado�nie. Ale
pod�wczas purytan�w by�o ma�o i
nie mieli takich wp�yw�w.
- Ha�ba im! - krzykn�� kt�ry�
z kramarzy.
- Nasz krajan to s�awny aktor
i autor sztuk - dorzuci� jaki�
strojny m�odzian.
- Dajcie spok�j, ja zawsze
by�em po stronie prawa i �adu.
Do widzenia, przyjaciele, �ycz�
wam wszelkiej pomy�lno�ci!
Chod�, moje dziecko.
Ojciec i c�rka poszli ulic�
Mostow�, kt�ra dzieli�a si� na
G�rn� i Doln�, i skr�cili w
ulic� Henley.
- Prawd� powiedziawszy, sztuki
te� bywa�y inne za moich m�odych
lat - rzek� ojciec. -
Najcz�ciej grywano moralitety,
w kt�rych wyst�powa�y takie
postacie, jak Duma, Zbytek,
Niewierno��, �wiadomo�� Grzechu.
A ka�da zbrodnia zawsze by�a
ukarana na ko�cu. �adna matka
nie mia�a nic przeciwko temu, by
jej ch�opiec przypatrywa� si�
tym widowiskom.
- Ten zakaz dawania
przedstawie� w Stratfordzie tak
mnie z�o�ci, �e nawet m�wi� o
tym spokojnie nie mog� - rzek�a
dziewczyna kr�c�c w irytacji
g�ow�, a� zadygota� bia�y
czepeczek.
- To samo dzieje si� w wielu
miastach w ca�ej Anglii - doda�
ojciec.
Na ulicy Henley doszli do
pi�knego domu o harmonijnych
proporcjach, z pruskiego muru na
kamiennej podbudowie. Mi�dzy
ciemnymi, d�bowymi belkami
ja�nia�y bielone �ciany; na
drugim pi�trze widnia�y okienka
facjatek w �cianach szczytowych,
a we wszystkich oknach
po�yskiwa�y drobne, oprawne w
o��w szybki.
- Dom, w kt�rym si� urodzi�
wielki cz�owiek - odezwa�a si�
dziewczyna z �obuzerskim
u�miechem.
- Zachowaj we wszystkim umiar
- skarci� j� ojciec, ale r�wnie� z
u�miechem i zdj�wszy kapelusz w
bardzo niskim uk�onie, dorzuci�:
- Dom, w kt�rym si� urodzi�a
moja czaruj�ca c�rka.
- Komplementy od rodzonego
ojca - za�mia�a si�. - Musia�y
ci te twoje urodziny do g�owy
uderzy� jak wino. Idziemy do
domu?
- O, nie! Musimy koniecznie
wst�pi� do ciotki Joanny. Moja
kochana siostrunia nigdy by nie
darowa�a, gdybym jej dzi� nie
odwiedzi�.
O pi�� lat m�odsza od brata
Joanna Hart, �ona kapelusznika,
by�a okr�glutka, rumiana i
zawsze pogodna. Wyca�owa�a
serdecznie go�ci, w urodzinowym
podarunku ofiarowa�a modn�
lask�, pocz�stowa�a bratanic�
s�odyczami w�asnego wypieku i
postawi�a pojemny kufel piwa
przed bratem, kt�ry przechadza�
si� tam i z powrotem po
wyk�adanej kamiennymi p�ytami
posadzce obszernej bawialni;
chodzi� drobnymi, chwiejnymi
kroczkami, z min� z lekka
wzgardliw�, podkr�caj�c ko�ce
w�sik�w palcami lewej r�ki, a
praw� z przesadn� wytworno�ci�
wywijaj�c lask�.
- Patrz, ciociu! Malwolio z
"Wieczoru Trzech Kr�li"! -
zawo�a�a dziewczyna, a ojciec
potwierdzi� jej domys�, m�wi�c:
"Jedni rodz� si� wielkimi;
inni w pocie czo�a do wielko�ci
przychodz�; jeszcze innych
wielko�� szuka sama."
- Zawsze bywa� troch� dziwny w
dzie� swoich urodzin - zauwa�y�a
Joanna pob�a�liwie. - Judytko,
kochanie, spr�buj tego
ciasteczka!
- Wy�mienite! - m�wi�a
dziewczyna chrupi�c ciastko. - A
je�li bywa zawsze taki w dzie�
swoich urodzin, chcia�abym, �eby
codziennie by�y mego
najdro�szego ojca urodziny!
- Urodziny! Urodziny! -
powiedzia� solenizant i
ustawiwszy lask� w rogu
bawialni, usiad� wygodnie. -
Zebra�o mi si� na wspomnienia.
Czy pami�tasz, Joanno, naszych
s�siad�w z czas�w, gdy�my byli
dzie�mi: starego Wedgwooda,
krawca, kt�ry o�eni� si� tu, w
Stratfordzie, a pono� mia�
gdzie� drug� �on�? A w g�rze
ulicy �awnik Whateley - bardzo
szanowny jegomo��, ale wiem z
pewno�ci�, �e pomaga� si�
ukrywa� dw�m swoim braciom,
kt�rzy byli katolickimi
ksi�mi... Jego pszczo�y
porz�dnie mnie kiedy� poci�y,
gdy chcia�em im troch� miodu
podebra�... A ni�ej nad
strumieniem - ku�nia
Hornby'ego...
- Jakie ty b�ahostki
pami�tasz, Will! - pokiwa�a
g�ow� siostra.
- Wiesz, musz� - odpar�. -
Nigdy nie mia�em obfito�ci
klasycznych cytat�w na ko�cu
j�zyka, by zapycha� dziury w
moich sztukach. Musia�em
pos�ugiwa� si� tym, co widzia�em
i co zapami�ta�em. A, jak si�
zdaje, ludziska lubili takie
szczeg�y z codziennego �ycia,
jakie czerpa�em w�a�nie z moich
stratfordzkich wspomnie�. A wi�c
stary Wedgwood i Hornby.
Pami�tam jednego z no�ycami w
r�ku, stoj�cego przed ku�ni�
drugiego i plotkuj�cego
zawzi�cie, i przypomnia�o mi si�
to, gdy pisa�em "�ycie i �mier�
kr�la Jana":
"Tak, z m�otem w r�ku kowala
widzia�em,@ sta�, a �elazo
styg�o na kowadle,@ on za�
po�yka� rozdziawion� g�b�@
nowiny krawca, kt�ry z no�ycami@
i miar� w r�ku, w pantoflach
w�o�onych@ w strasznym po�piechu
na przeciwne nogi,@ wylicza�
zbrojne tysi�ce Francuz�w,@
szykiem bojowym w Kent ju�
ustawione."@
Joanna znowu potrz�sn�a g�ow�
w koronkowym czepeczku.
- Doprawdy, nie wiem, jak ty
to robisz - wyzna�a. - To brzmi
tak �adnie, ale je�li ktokolwiek
z nas spr�bowa�by powt�rzy�
rzecz w�asnymi s�owami, by�aby
zwyczajnie nudna. Ale ty zawsze
potrafi�e� zgrabnie rymy
sk�ada�. Pami�tam, by�am takim
ma�ym szkrabem, kiedy napisa�e�
wiersz dla mnie. Ach, Willu,
jakie to dawne czasy!
- Je�li podliczy� minione
zdarzenia... tak, to by�o dawno
- odrzek� jej brat spogl�daj�c w
zamy�leniu na belki sufitu.
Ojciec nie jest w�a�ciwie
bardzo urodziwy - rozmy�la�a
dziewczyna - ale bez w�tpienia
ma interesuj�c� twarz, nawet w
jej oczach, a ona przecie�
przywyk�a do niego. To sklepione
wysoko czo�o, spojrzenie bystre,
wszystko widz�ce, wargi
wra�liwe, nawet zmys�owe,
wygi�te w "�uk Kupidyna", rysy
wyraziste, ruchliwe, tak szybko
uk�adaj�ce si� w �lad za
u�miechem czy b�yskiem w oczach.
Oczywi�cie, na tym jego
urzekaj�cy urok polega� -
po��czenie inteligencji oczu i
czo�a ze zmys�owo�ci� ust.
U�miechn�a si� do swoich my�li:
g�rna cz�� twarzy nale�a�a do
autora, dolna - do aktora.
Opu�ciwszy go�cinny dom na
ulicy Henley, ojciec i c�rka
przeszli znowu przez rynek,
odpowiadaj�c na wiele
serdecznych powita�, a czasem na
sztywne uk�ony umiarkowanych
purytan�w i u�miechem kwituj�c
odwracaj�ce si� g�owy
najbardziej rygorystycznych
spo�r�d nich. Wyczulonych uszu
Judyty dolecia�y ochryp�ym
szeptem wypowiadane s�owa
jakiej� bezz�bnej staruchy,
plotkuj�cej z drug�:
- On podobno w tym Londynie...
kobiety... gorzej ni� stary kr�l
Harry (mowa tu o kr�lu
Henryku VIII)... a ta biedna
�ona... tyle czasu w�a�ciwie bez
m�a!
Kieruj�c si� w stron� domu,
szli ulic� Wysok�, gdzie
mie�ci�y si� kamienice
najzamo�niejszych kupc�w i
mieszczan. Wiele z tych dom�w
odbudowano niedawno, w latach
1594 i 1595, po wielkich
po�arach. Wydawa�y si�
cz�stokro� wspanialsze w nowej
szacie - z wysuni�tymi ponad
ulic� wykuszami, ozdobione
p�askorze�bami - pi�kniejsze od
tych, kt�re ojciec Judyty
pami�ta� z czas�w swej m�odo�ci.
Oto w tym domu mieszkali
Quineyowie, b�awatnicy z dziada
pradziada. Richard Quiney zmar�
w roku 1602 wskutek rany
odniesionej w zwadzie na
jarmarku. A tu by� sklep, w
kt�rym Bayntonowie sprzedawali
wszystko - od g��w cukru do
prochu strzelniczego. Philip
Rogers, aptekarz, mia� zwyczaj
zachwala� specyfiki, pochodz�ce
- jak podkre�la� z doskona�ym
wyczuciem atrakcyjnej dla
kupuj�cego nowo�ci - z Nowego
�wiata. I Henry Walker te� tutaj
mieszka� - jego syn William by�
chrze�niakiem ojca Judyty i po
nim otrzyma� imi�.
Szli w milczeniu; starszy
m�czyzna pogr��y� si� we
wspomnieniach, dziewczyna
spogl�da�a na niego z ukosa,
pr�buj�c odgadn�� my�li ojca.
Pochwyciwszy jej spojrzenie,
u�miechn�� si� z czu�o�ci�.
Urodzona z kobiety, kt�rej nie
kocha�, ta c�rka sta�a si�
jednak jego idea�em kobieco�ci i
wdzi�ku; piel�gnowa�a go w
chorobie przed paru laty i
wyleczy�a nie tyle specyfikami
doktor�w, ile czu��
troskliwo�ci� i opiek�, kt�rych
tym bardziej potrzebowa�, �e
choroba jego pochodzi�a przede
wszystkim z przepracowania.
Weszli w ulic� Ko�cieln�,
gdzie na rogu Owczej znajdowa�
si� ratusz. Tu odbywa�y si�
narady �awnik�w i tu mie�ci�a
si� szko�a, zwana "gramatyk�".
Na nast�pnym rogu sta� ich dom,
New Place, najwi�kszy w ca�ym
Stratfordzie, cofni�ty nieco w
g��b od ulicy, z dziedzi�cem od
frontu i ogrodami oraz budynkami
gospodarczymi od ty�u. Jak most
o dwunastu �ukach, tak i ten dom
kaza� zbudowa� Sir Hugh Clopton
na sw�j w�asny u�ytek.
- Ty te� wyjecha�e� ze
Stratfordu ubogim i nieznanym
m�odzikiem, ojczulku, a
wr�ci�e�...
- Nie zdobywszy tak wielkiej
fortuny, jak Sir Hugh - przerwa�
ojciec.
- Ale dostateczn�, by kupi�
New Place - przypomnia�a.
- Jeszcze jako wyrostek
marzy�em, �eby w tym domu
zamieszka� - wyzna�. - A
p�niej, gdy je�dzi�em wzd�u� i
wszerz Anglii z kompani�
aktorsk�, doszed�em do wniosku,
�e �adne miasto tak mi do serca
nie przypada, jak w�a�nie
Stratford. Czasem si�
zastanawia�em: czy to umi�owanie
rodzinnego partykularza, czy
takie szcz�cie, �e przyszed�em
na �wiat we w�a�ciwym mie�cie?
Popatrzmy na morw�, nim
wejdziemy.
By� szczeg�lnie dumny z tego
drzewka, kt�re zasadzi�
w�asnor�cznie przed dwoma laty -
jedna morwa w ca�ej okolicy!
Ros�o dobrze, w miejscu
starannie wybranym, os�oni�tym
od wiatru, z po�udniow� wystaw�.
Ale dzi� my�li jego szybko
odbieg�y od drzewka. Rzek�:
- Moi towarzysze z teatru
pozak�adali sobie ogniska domowe
w Londynie, tam pracuj�,
mieszkaj� i dorabiaj� si�. Dla
mnie Londyn by� tylko czym�
przej�ciowym. Zawsze marzy�em o
dniu, kiedy nazbieram do��
pieni�dzy, by m�c �y� w
Stratfordzie. Ju� czterna�cie
lat mija, od kiedy kupi�em New
Place. A teraz wreszcie jestem
tutaj, by si� cieszy� moim
domem... no, i towarzystwem
niekt�rych z jego mieszka�c�w.
Weszli do wn�trza i po
pi�knych schodach na pierwsze
pi�tro.
- Nie ma potrzeby przeszkadza�
matce - rzek�. - Chod� do mnie.
Z okna pokoju roztacza� si�
widok na ulic�, gwarn� dzisiaj,
zape�nion� t�umami �piesz�cymi
na targ. Judyta zdj�a narzutk�
i czepeczek i r�koma
przyg�adzi�a bujne, z�ociste
w�osy o rudawym odcieniu, kt�re
tak pi�knie harmonizowa�y z
ciemn� barw� jej oczu. Ojciec
starannie powiesi� kapelusz i
p�aszcz w szafie, nowe r�kawice
w�o�y� do szuflady, lask� opar�
najpierw w jednym k�cie pokoju,
potem w drugim, zanim wybra�
najodpowiedniejsze dla niej
miejsce.
Dopiero potem usiad� w krze�le
o wysokim, d�bowym oparciu,
przed wielkim biurkiem za�o�onym
manuskryptami. Judyta wiedzia�a,
�e nie nale�y pyta�, po co
ojciec j� zabra� do swego
pokoju. Powie jej sam o tym,
kiedy nadejdzie odpowiednia
chwila. Wzi�a ze stolika
broszur� - "Odkrycie Bermud�w,
przez Im� Pana Thomasa Gate i
innych opisane" - wydan�
niedawno, mo�e przed rokiem.
Siedz�c na niskim taborecie ko�o
biurka, przegl�da�a ksi��eczk�,
a ojciec uk�ada� zapisane karty
i zbiera� je razem. Broszura
przedstawia�a dzieje statku "Sea
Venture", kt�ry wi�z� kolonist�w
i gubernatora do Wirginii. U
wybrze�y ameryka�skich spotka�a
go burza. Podr�nych przerazi�y
"ognie �wi�tego Elma",
po�yskuj�ce na masztach,
przeskakuj�ce z �agla na �agiel.
Statek znios�o na nieznane
brzegi i chocia� wszyscy si�
uratowali, przekonani byli, �e
l�d, na kt�rym si� znale�li,
zamieszkuj� z�e duchy. Okaza�o
si� jednak, �e wyspa, nale��ca
do archipelagu Bermud�w,
nadawa�a si� do zamieszkania -
pod dostatkiem tu by�o ryb,
ptactwa, jadalnych jag�d i
korzeni. Cz�� za�ogi si�
zbuntowa�a, a nawet uknu�a
zamach na �ycie gubernatora;
jednak�e bunt u�mierzono, a
zamachowca rozstrzelano.
Ojciec podni�s� kilka kart
manuskryptu i wskaza� nimi na
broszur� w r�ku Judyty.
- Z tego w�a�nie zaczerpn��em
szczeg�y.
- Zacz��e� pisa� nowy...?
- Tak, nowy... i ostatni -
westchn��.
- Och?! - W jej okrzyku
mie�ci�o si� zdumienie,
rozczarowanie i zrozumienie
jednocze�nie. - O czym to jest,
ojczulku?
- O tobie.
- Przecie� ty nigdy nie
piszesz o ludziach, kt�rych
znasz!
- Zawsze pisa�em o ludziach,
kt�rych znam. Czasem sami
poznawali siebie, czasem inni
ich poznawali. Tylko nie
u�ywa�em ich w�a�ciwych imion.
To nie jest wa�ne - imi�.
- A jak ten dramat b�dzie si�
nazywa�?
- Nie wiem jeszcze. Mo�e
"Burza"? Podoba ci si� ten
tytu�?
- Pod warunkiem, �e to nie ja
b�d� t� burz�.
Roze�mia� si� i oczy mu
zab�ys�y.
- Nie, ty w tej sztuce
b�dziesz moj� c�rk�. Mirand�,
urocz� Mirand�.
- �adne imi�. I nie
przedstawisz mnie jako jednej z
twoich z�o�liwych, oczekuj�cych
m��w kobiet?
- Nie by�aby� sob�. Poza tym
nie masz m�a, kt�rego by� mog�a
oszukiwa�.
- Nie, nie mam m�a - odrzek�a
w zamy�leniu. - A ju� dobiegam
dwudziestu sze�ciu lat.
Pi�tna�cie lat min�o, od kiedy
zmar� Hamnet, m�j najukocha�szy
brat, bli�niak mojej duszy i
mego cia�a. Powiedzia�am wtedy,
�e nigdy za m�� nie wyjd�.
- Czas ju�, �eby� zmieni�a
zdanie, moja droga.
- Dop�ki mam ciebie, ojcze,
nie potrzebuj�...
- Ojciec to nie m��... i
rzadko kiedy �yje r�wnie d�ugo.
Rzuci�a mu spojrzenie na wp�
wystraszone i rzek�a pr�dko:
- Ale ten dramat? M�wmy o
dramacie. Ja jestem w dramacie
twoj� c�rk� Mirand�. A ty kim
jeste�?
- Jestem Prosperem... i jestem
sob�. Nie umiem tego rozdzieli�.
Prospero jest monarch� bez
pa�stwa, mistrzem sztuk
tajemnych, pot�nym
czarnoksi�nikiem. I ma w swojej
s�u�bie ducha, Ariela, kt�ry
potrafi na jego rozkaz wywo�ywa�
burze i katastrofy okr�t�w, bra�
w niewol� wrog�w, budzi� mi�o��
w sercach kochank�w; ale moc
jego b�dzie u�yta tylko w celach
szlachetnych.
Odchyli� si� na krze�le i
patrzy� na ni� z u�miechem.
Potem uj�� pi�ro, umacza� w
ka�amarzu, przekre�li� wyraz w
manuskrypcie, wpisa� inny.
Judyta liczy�a na palcach
lewej r�ki, podniesionej do
g�ry.
- Zaraz. Prospero to ty.
Mistrz sztuk tajemnych - tak;
czarnoksi�nik trzymaj�cy ludzi
w zakl�ciu przez wiele godzin
przedstawienia - tak! S�u�y mu
duch pomocny, twoja wyobra�nia
tworz�ca na tw�j rozkaz - tak.
Ale czy swoich mocy u�ywasz
zawsze tylko w celach
szlachetnych?
- Tym razem tak. Zobaczysz.
- Jak d�ugo mam czeka�?
- Mo�emy zaraz zacz��.
- Co? Przeczytasz mi ten
dramat?
- Tylko jeden akt, dwie sceny,
kt�re na razie istniej�.
Wczorajszej nocy pisa�em, kiedy�
ju� spa�a. Wi�c chcesz?
- Czy chc�? Czy chc� pierwsza
us�ysze� tw�j nowy dramat?! Ale
czekaj. Powiedz mi najpierw,
ojczulku, czy� d�ugo rozmy�la� o
tym dramacie, planowa�,
zastanawia� si� nad tematem?
My�la�am sobie kiedy�, �e musisz
du�o ksi��ek przestudiowa�, nim
si� do pisania zabierzesz. Twoje
dramaty tyle zawieraj� uczonych
wiadomo�ci.
- Nie s�dz� tak pisarze,
kt�rzy studiowali na
uniwersytetach. Jeden z nich -
Robert Greene - nazwa� mnie
"plebejsk� wron�". W�a�ciwie
m�wi�c, moja droga, ma�o
pos�ugiwa�em si� ksi��kami. Do
tego dramatu przeczyta�em tylko
broszur� o Bermudach. I
przypomnia�a mi si�, gdy j�
czyta�em, legenda, kt�r� kiedy�,
dawno, s�ysza�em: o pewnym
w�adcy wygnanym z malutk�
c�reczk� gdzie� w lasy; w wiele
lat p�niej uzurpator jego
tronu, poluj�c w tych lasach
wraz ze swoim synem, zosta�
czarodziejsk� sztuk� wci�gni�ty
w pu�apk�. Mego w�adc�
zdradzieccy dworzanie wy�l�
�odzi� na morze wraz z ma��
c�reczk�; ale szcz�liwie
dostanie si� na wysp�, ujarzmi
jej ducha i podobny do zwierza
stw�r, pomiot diab�a. A imi�
b�stwa, kt�re tam w�ada�o,
wzi��em z Magellana "Podr�y do
po�udniowego bieguna": Setebos.
Nadchodzi burza i wyrzuca na
brzegi tej wyspy rozbitk�w,
kt�rymi s� wrogowie wygna�ca.
Przystojny m�odzian, jeden z
rozbitk�w, pojmie za �on� jego
c�rk�...
- Ach! Ale przeczytaj mi to,
ojczulku - przerwa�a Judyta.
Akt pierwszy
Scena pierwsza.
Okr�t na morzu. Burza, pioruny
i b�yskawice. Wchodz� Kapitan i
Bosman.
Kapitan: Bosman!
Bosman: Jestem, kapitanie. Co
robi�?
Kapitan: Przem�w do majtk�w, a
manewruj �wawo; inaczej
wpadniemy na ska�y. �wawo, tylko
�wawo!
(Wychodzi. Wchodzi kilku
majtk�w.)
Bosman: Dalej, moje dzieci!
�mia�o i �wawo, moje serduszka!
Zwin�� g��wny �agiel! Baczno��
na kapita�sk� �wistawk�! Dmij�e,
a� p�kniesz!
Nie tylko czyta� - gra� ka�d�
rol�, jakby znajdowa� si� na
scenie. Wsta� z krzes�a. Komnata
przeobrazi�a si� w teatr: oto
wchodzi kr�l Neapolu z
dworzanami - tymi samymi, kt�rzy
niegdy� wygnali z kraju
prawowitego w�adc�, a bosman
rozprawia si� z nimi bez
ceremonii, ka��c wraca� do
kajut; rozbicie okr�tu, trwoga,
zamieszanie - i ostatnie s�owa
sceny pierwszej, wym�wione przez
zacnego Gonzala:
"Da�bym teraz tysi�c �an�w
morza za jedno staje
nieurodzajnego gruntu, ugoru
nieu�ytku z �arnowcem, byle
czego. Niech si� stanie wola
bo�a! Wola�bym jednak umrze�
such� �mierci�".
Judyta siedzia�a cicho, ledwie
wa��c si� oddycha�, aby nie
przerwa� natchnienia, jakie
zdawa�o si� ogarnia� jej ojca,
autora_aktora, kt�ry tworzy� te
postacie i wciela� si� w nie, w
jedn� po drugiej.
S�ucha�a, jak na wyspie
Prospero opowiada swej c�rce
Mirandzie, i� niegdy�, jako
ksi��� Mediolanu, zag��biony w
ukochanych ksi�gach, nie dba� o
w�adz� i rz�dy odda� swemu
bratu; jak ten brat w�adz�
zagarn�� dla siebie,
podporz�dkowa� Mediolan pot�dze
Neapolu, a jego wygna�. I jak
zacny Gonzalo umie�ci� �ywno��,
s�odk� wod�, odzie� i ukochane
ksi�gi Prospera w owej �odzi,
kt�ra wreszcie szcz�liwie
dobi�a do brzegu. Min�y lata
po�wi�cone studiowaniu sztuki
czarnoksi�skiej i kszta�ceniu
jedynej c�rki, a� wreszcie:
"Dziwnym zrz�dzeniem tak hojna
Fortuna,@ or�downiczka moja dzi�
�askawa,@ wszystkich mych wrog�w
przygna�a do wyspy."@
Wkr�tce zas�uchana Judyta
pozna�a Ariela, pokracznego
Kalibana ujarzmionego czarami
Prospera, i Ferdynanda, kt�ry -
z dala od swego ojca, kr�la
Neapolu, i dworzan -
przypuszcza, �e jest jedynym
ocalonym rozbitkiem. W tym
mniemaniu utwierdza go Ariel:
"Ojca morskie tul� fale;@ z
ko�ci jego s� korale,@ per�a
l�ni, gdzie oko by�o;@ ka�da
cz�stka jego cia�a@ w drogi
klejnot si� przebra�a@ oceanu
dziwn� si��.@ Nimf pogrzebny
s�yszysz dzwon?"@
Gdy scena dobieg�a ko�ca, a
Judyta otrz�sn�a si� z
wra�enia, �e jest naprawd� na
wyspie Prospera, spostrzeg�a, i�
ojciec nie jest wcale
wyczerpany, jak mog�a si�
spodziewa�. Usiad� z powrotem na
krze�le, r�kopis rzuci� na st�
i powiedzia� z u�miechem:
- Oczywi�cie, niekt�rzy z
moich kompan�w z ober�y "Pod
Syren�" powiedz�, �e
zdziecinnia�em. Mog� sobie
wyobrazi� sarkastyczne uwagi
zacnego Bena Jonsona o
ujarzmionych duchach i potworach
zrodzonych przez czarownice.
- Czy ci� to obchodzi, co oni
m�wi�?
- Obchodzi mnie tylko to, co
m�wi i s�dzi moja publiczno��.
- Publiczno�� b�dzie si�
zachwyca�. Ale dlaczego m�wisz,
ojczulku, �e to tw�j ostatni
dramat?
- Bo teraz nadszed� dla mnie
pogodny wiecz�r, tu w
Stratfordzie, z tob�, moja
droga. Mo�na w pogodnym nastroju
ducha napisa� dramat, ale tylko
jeden: po�egnanie. Czasem mo�e
b�d� pomaga� m�odemu
Fletcherowi, kt�ry obj�� po mnie
obowi�zek dostarczania tekst�w
dla naszej kompanii. Ale nie
napisz� ju� nic w�asnego. W
uniesieniach m�odo�ci, moja
Judyto, pisa�em dramaty. W
szale�stwie zazdro�ci, chocia�
zabrak�o mi si�y, by odepchn��
niewiern�, nawet gdym ju�
wiedzia� o jej winie - pisa�em;
w pasji zbrukanej,
sponiewieranej przyja�ni,
chocia� nie mog�em wyzwa� na
pojedynek niewiernego
przyjaciela_arystokraty -
pisa�em, nawet jeszcze lepsze
dramaty. Ale gdym osiad� w tej
ciszy i spokoju? Nie. Po "Burzy"
oswobodz� ujarzmione widownie i
jak Prospero wyrzekn� si� na
przysz�o�� mej czarnoksi�skiej
si�y.
- My�l�, �e zawsze b�d�
widownie ujarzmione zakl�ciem
twoich sztuk.
- Sztuk� pisze si� dla
publiczno�ci: zagra si� j� i
zapomina si� o niej, bo s� inne,
nowsze - odpowiedzia�. - Ufam,
�e moje poematy zachowaj� moje
nazwisko w pami�ci przysz�ych
pokole�. Ale dramaty?...
Judyta szepn�a jakby sama do
siebie:
- Nie p�jd� w zapomnienie.
Ojciec nie s�ysza� jej.
Schowa� r�kopis do szuflady i
rzek�:
- Wr�cimy do tego, gdy napisz�
dalsze sceny. A teraz... jak
sp�dzimy m�j urodzinowy wiecz�r?
Dziewczyna nie odpowiedzia�a
od razu. Siedzia�a ze
spuszczonymi oczami, a palce jej
przesuwa�y si� lekko po
rze�bionych ozdobach taboretu.
Nagle rzek�a:
- Gdy Prospero opowiada�
Mirandzie o swoim �yciu,
pomy�la�am sobie, �e tak bym
chcia�a...
Zawaha�a si� i spojrza�a na
ojca spod oka.
- Abym ja ci opowiedzia� o
moim �yciu? - doko�czy�.
- Tak.
- Trudno ci przyjdzie niekt�re
sprawy zrozumie�.
- Nie jestem dzieckiem. A
mi�o�� pozwala zrozumie�
wszystko.
- Wi�c naprawd� chcesz
us�ysze� histori� mojego �ycia?
- Czemu to ciebie dziwi? Znam
tylko urywki, a i te otoczone s�
tajemnic�.
- A czy wiesz, �e w�a�ciwie
wszystko, co chcia�aby� o mnie
wiedzie�, zawar�em w moich
sztukach? Nami�tny Romeo,
oddychaj�cy mi�o�ci� i poezj�;
Jakub, melancholijny obserwator
wielkiego widowiska �ycia;
Hamlet, filozof wzdragaj�cy si�
przed gwa�towno�ci� czynu... Gdy
kre�li�em te postacie, zdawa�y
mi si� tworami mojej wyobra�ni -
ale mo�e by�y odzwierciedleniem
mnie samego, takiego, jakim
wtedy by�em? Chcesz zatem pozna�
�ycie
n�dznego aktora, kt�ry swoj�
rol�@ przez par� godzin
wygrawszy na scenie,@ w nico��
przepada...@ ("Makbet")
Cz�� pierwsza~
Hamlet_Will
Rozdzia� I
- Jad�! Jad�! �cigajmy si� do
skrzy�owania, Ryszardzie!
Dwinastoletni Will Szekspir i
o dwa lata starszy Ryszard Field
stali pewnego majowego
popo�udnia na mo�cie nad Avonem
w Stratfordzie. W oddali, mi�dzy
bogat� zieleni� drzew,
dostrzegli barwnie
przystrojonych je�d�c�w i
kryty w�z zaprz�ony w ci�kie
perszerony, wzbijaj�ce tumany
bia�ego py�u w blaskach
zachodz�cego s�o�ca. M�ody Will
- kr�tkie, jasnobrunatne w�osy
mocno rozczochrane, pasiaste
spodnie do kolan, �ci�ni�ty w
pasie kaftan, wyk�adany
ko�nierzyk i mankiety,
bynajmniej ju� nie bia�e -
podskakiwa� z radosnego
podniecenia. Jego przyjaciel,
solidniejszej budowy i
spokojniejszej natury, bardziej
zwa�a� na to, by nie zabrudzi�
albo nie podrze� swego
porz�dnego ubrania. Will go
znacznie wyprzedzi�, nim
dobiegli do skrzy�owania dr�g.
Pierwsi je�d�cy zbli�ali si� ju�
do nich go�ci�cem od Warwick.
Jeden by� w b��kitnym kaftanie i
spodniach, w pasy
ciemnoczerwone; drugi nosi�
str�j r�owy, ozdobiony
szamerunkiem.
- Jutro b�d� grali w ratuszu -
m�wi� Will. - Musz� dosta�
najpierw zezwolenie. Jak to
dobrze, �e m�j ojciec jest
�awnikiem! Zabierze mnie z sob�
na pr�bne przedstawienie do
ratusza. - Po czym doda� ze
szczerym �alem, ale nie bez
pewnej wy�szo�ci: - Szkoda, �e
tw�j ojciec te� nie jest
�awnikiem. Poszliby�my razem!
- Ja ich zobacz� na dziedzi�cu
ober�y, kiedy ju� b�d� mieli
zezwolenie - broni� si� Ryszard.
- M�j ojciec powiada, �e aktorzy
zawsze lepiej graj� przed
prawdziw� publiczno�ci� ni�
przed burmistrzem i rajcami!
Z ulicy Mostowej, z Southam,
ze wszystkich stron nadbiegali
do skrzy�owania nowi ch�opcy.
- Jad�!
- Aktorzy! B�dzie teatr!
- Odsu� si�, szczeniaku!
Gdy kawalkada dotar�a do
skrzy�owania, gdzie musia�a
skr�ci� w ulic� Mostow�, by
dojecha� do ratusza, trzy
srebrne tr�by unios�y si� do
g�ry i ostre d�wi�ki rozdar�y
powietrze. Tuzin kolorowo
odzianych je�d�c�w wymachiwa�
weso�o r�kawicami w odpowiedzi
na wrzaskliwe i entuzjastyczne
powitania ch�opc�w.
- Witajcie w Stratfordzie! -
krzykn�� Will i wskoczy� na
skrzyni� wystaj�c� z
ob�adowanego wozu; zawiera�a
jakie� niewiadome, ale z
pewno�ci� cudowne kostiumy i
dekoracje.
- Z przyjemno�ci� tu znowu
przyje�d�amy! Zobaczymy si�
jutro na dziedzi�cu ober�y! -
wo�ali aktorzy odkas�uj�c kurz
o�miomilowej podr�y z Warwick.
Ryszard, zasapany, bieg� obok
wozu z tuzinem ch�opc�w, kt�rzy
trzymali si� strzemion je�d�c�w;
inni wybiegli naprz�d, by
zobaczy�, jak kawalkada b�dzie
wje�d�a�a na rynek.
Z okien wygl�da�y niewie�cie
twarze, powiewa�y chusteczki; na
ulicach g�o�ne okrzyki wita�y
wje�d�aj�cych.
Nie cz�ciej ni� raz lub dwa
razy do roku kompanie aktor�w
przyje�d�a�y do Stratfordu, a
ich niecierpliwie wyczekiwane
odwiedziny by�y �r�d�em rado�ci
dla wszystkich, pr�cz purytan�w.
By uspokoi� ich ewentualne
skrupu�y, jeden z aktor�w,
wymachuj�c r�k� w karmazynowym
r�kawie, wo�a�:
- Bywajcie, zacni mieszczanie!
Jeste�my kompani� "S�ug Hrabiego
Worcester"! W ka�dej sztuce,
kt�r� odgrywamy, z�o zostaje
pogn�bione, a cnota triumfuje!
Przed ratuszem dwaj aktorzy
zsiedli z koni, a Will znalaz�
si� akurat pod r�k�, by je
potrzyma�. Burmistrz umy�lnie
przyszed� tego wieczoru do
ratusza, by udzieli� pozwolenia
na wyst�py w mie�cie
Stratfordzie. Aktorzy musieli
najpierw okaza� "list
gwarancyjny" od patrona,
hrabiego Worcester - bez tego
dokumentu traktowano by ich jak
w��cz�g�w. By�a to oznaka ich
profesji, zabezpieczenie ich
sposobu zarobkowania i nawet ich
osobistej wolno�ci. Magnaci
patronowali kompaniom aktorskim,
kt�re w ich zamkach i pa�acach
zabawia�y go�ci wyst�pami
podczas bankiet�w i r�nych
uroczysto�ci.
Dwaj aktorzy wyszli z ratusza.
- Gramy przed burmistrzem i
rajcami miasta Stratfordu jutro
po po�udniu - oznajmi� jeden z
nich dono�nym, d�wi�cznym
g�osem. - A je�li udziel� nam
swej aprobaty i pozwolenia...
- Na pewno udziel�, znaj� was!
- Byli�cie tutaj ju� nieraz! -
wo�ano z t�umu.
- ...to wieczorem odb�dzie si�
przedstawienie na dziedzi�cu
ober�y "Pod Nied�wiedziem"! -
doko�czy� aktor i natychmiast
odpowiedzia�y mu radosne
okrzyki:
- Hura!
- Przyjdziemy!
- A grajcie tak, �eby�my si�
mogli u�mia� i pop�aka�!
- I �eby by�y walki i du�o
trup�w!
Z radosnym podnieceniem na
�ywej, bystrej twarzy Will poda�
cugle starszemu z aktor�w. Ten
si�gn�� do sakiewki.
- Nie, dzi�kuj� - rzek�
�piesznie Will. - Prosz� mi nic
nie dawa�. M�j ojciec jest
�awnikiem. I jest zamo�ny.
Aktor u�miechn�� si� i
poklepa� ch�opca po ramieniu.
- A ja - ci�gn�� Will z
przej�ciem - te� b�d� kiedy�
aktorem!
- Pos�uchaj mojej rady i
wybierz sobie mniej m�cz�cy
zaw�d - rzek� aktor; ale m�wi�
to bez wielkiego przekonania,
jakby tylko dlatego, �e zwyczaj
nakazuje narzeka�.
Razem z Ryszardem Will poszed�
ulic� G��wn� za odje�d�aj�c�
kawalkad�, w kierunku swego domu
na ulicy Henley.
- Za�o�y�bym si�, �e to b�dzie
�wietne przedstawienie - rzek�
Ryszard.
- Za�o�y�bym si�, �e widzia�em
lepsze - odrzek� wyzywaj�co
Will.
- Oczywi�cie! Zaraz znowu
us�ysz� o Kenilworth - mrukn��
Field.
- Czego burczysz? To naprawd�
by�o co� wspania�ego. Za�o�y�bym
si�, �e nigdy w �yciu nie
widzia�e� nic, co by si�
umywa�o...
- Dobranoc. Id� do domu.
* * *
Rok ju� mija� od chwili, kiedy
ojciec zabra� Willa z sob�,
posadziwszy go z ty�u na koniu,
do odleg�ego o dwana�cie mil
zamku Kenilworth, wspania�ej
siedziby hrabiego Leicester,
faworyta kr�lowej El�biety.
Mi�o�ciwa pani wraz z ca�ym
dworem przyjecha�a w go�cin� do
Kenilworth. Opowiadano, �e
hrabia mia� pod�wczas podj��
ostatni�, decyduj�c� pr�b�
nam�wienia kr�lowej, by go
polubi�a. W ka�dym razie festyny
i uroczysto�ci wyprawi� takie,
�e jeszcze oko ludzkie podobnych
cud�w nie widzia�o. Odbywa�y si�
wspania�e pochody i �ywe obrazy
na wodzie z syren� i delfinami,
poruszanymi specjaln�
maszyneri�. Potem da�a
przedstawienie trupa aktorska
hrabiego z Jamesem Burbage - a
ka�dy, kto cho� co�kolwiek
s�ysza� o �wczesnych kompaniach
aktorskich, musia� wiedzie�, �e
zesp� Burbage'a by� jednym z
najlepszych w ca�ej Anglii. Od
muzykant�w a� si� roi�o, w
ka�dym zak�tku gra�a jaka�
kapela, a Will uwielbia� muzyk�.
Wieczorem - ognie sztuczne. Tak,
to by�o wspania�e. A na
zako�czenie cudownego dnia
ch�opiec przenocowa� w ober�y
wraz z ojcem, nim powr�cili do
Stratfordu, gdzie got�w by�
opowiada� kolegom o wszystkich
cudach, kt�re widzia� - z
upi�kszeniami.
Gdy po przyje�dzie i powitaniu
aktor�w Will dotar� do domu,
zasta� rodzin� ju� przy kolacji.
Ojciec i matka siedzieli na
dw�ch ko�cach sto�u; dalej, w
kolejno�ci starsze�stwa, m�odszy
brat Willa Gilbert, Joanna i
s�abowita Anna, spogl�daj�ca z
niesmakiem na pe�en talerz przed
sob�. Najm�odszy, Ryszard, spa�
ju� w dziecinnym pokoju na
g�rze. Rumianolica s�u��ca
biega�a do jadalni i z powrotem
do kuchni z szelestem
nakrochmalonych sp�dnic.
- Znowu si� sp�ni�e�, Will -
upomnia�a ch�opca matka, ale bez
gniewu; najstarszy syn by� jej
oczkiem w g�owie.
Pochodz�ca z zamo�nej,
szlacheckiej rodziny, Mary Arden
w 1557 roku po�lubi�a
stratfordzkiego r�kawicznika.
Straci�a dwie c�reczki, nim 23
kwietnia 1564 roku urodzi� si�
Will. Prze�y�a te� wielk�
trwog�, bo w tym samym roku
epidemia d�umy nawiedzi�a
miasto. Przera�aj�cy, czerwony
znak pojawi� si� na drzwiach
wielu dom�w, a cmentarz nad
rzek� przyj�� wielu nowych
lokator�w. Strwo�ona matka
wywioz�a niemowl� do domu swoich
rodzic�w o kilka mil od
Stratfordu. Dzi�ki Bogu,
wychowa�a go zdrowo. P�niej
urodzi�a jeszcze czworo dzieci i
niema�o z nimi mia�a k�opot�w,
ale Will - taki zdolny, poj�tny
i �ywy - pozosta� jej
ulubie�cem. Co prawda nie
przyznawa�a si� do tego nawet
sama przed sob�. Tylko mo�e
wi�cej okazywa�a mu
pob�a�liwo�ci ni� gromadce
m�odszych dzieci. "On jest
najstarszy" - usprawiedliwia�a
si�.
- Przepraszam, mamo -
powiedzia� Will ca�uj�c j�
serdecznie. - Chodzi�em wita�
aktor�w.
- Tak te� my�la�em, �e� na
pewno b�ki gdzie� zbija� -