2235

Szczegóły
Tytuł 2235
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2235 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2235 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2235 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J�zef Hen Nikt nie wo�a Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 T�oczono w nak�adzie 10 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III-B�1 Ca�o�� nak�adu 50 egz. Przedruk z "Wydawnictwa Literackiego", Krak�w 1990 Pisa� R. Du� Korekty dokona�y K. Kopi�ska i D. Jagie��o Od redakcji J�zef Hen uko�czy� t� powie�� w 1957 roku. Usi�owa� j� wyda� trzykrotnie: w 1957, w 1968 i 1983. Ukazuje si� jednak dopiero teraz, kiedy znikaj� tematy tabu. Jednym z nich by� los Polak�w w Zwi�zku Radzieckim w czasie II wojny �wiatowej. Ksi��ka oparta zosta�a na autentycznych do�wiadczeniach autora, co w pe�ni potwierdza pow�ci�gliwa narracja. Wymowa opisanych reali�w jest wystarczaj�co dramatyczna, by wstrz�sn�� czytelnikiem. Powie�� ukazuje zmagania m�odego, wra�liwego ch�opca z g�odem, zimnem, bezdomno�ci� i samotno�ci� w t�umie innych podobnych nieszcz�nik�w rzuconych na bezkresne obszary azjatyckiej cz�ci Zsrr. "Nikt nie wo�a" jest tak�e opowie�ci� o wielkiej potrzebie mi�o�ci, o spe�nianiu si� pierwszego silnego uczucia w nieludzkim pejza�u. W oparciu o ten w�tek Kazimierz Kutz nakr�ci� w 1960 r. jeden ze swych najciekawszych film�w pod tym samym tytu�em, zmuszony by� jednak akcj� przenie�� na Ziemie Zachodnie. Cz�� I Boso Rozdzia� I 1 - Napluj� im wszystkim w twarz. Siedzieli nad brzegiem rzeki. Rzeka jak rzeka - nie r�ni�a si� specjalnie od podwarszawskiego �widra, chocia� p�yn�a w Azji �rodkowej, a doko�a sta�y lepianki, kwit�y morwy, uriuk i licho wie co jeszcze. Tamten nie podnosz�c g�owy zapyta�: - KOmu? - Im - odpowiedzia� Bogdan. - Wszystkim, co tak pi�Knie gadaj�. Ogl�da� swoje bose stopy, wychud�e �ydki, przetarte wojskowe bryczesy. Nie czu� wcale zimna, mimo �e by� jeszcze ranek, i wiedzia�, �e nie b�dzie czu� gor�ca, chocia� s�o�ce ju� wzesz�o i wkr�tce zacznie nie�le grza�. Nie czu� nawet g�odu, mimo �e wczoraj nie mia� nic w g�bie - nieprawda, ca�y dzie� �u� znaleZiony kawa�ek makucha - a od wielu dni nie dojada�. Czu� tylko jedno: �e ma ju� wszyst- kiego do��. - Do cholery. Do cholery - powtarza�. Rzuci� do wody kamyk. Obserwowa� jego ci�ki lot, widzia�, jak prasn�� w wod�, jak wzbudzi� malutk� fontann� kropel i opad� na dno. Zrobi�o si� cicho, tylko szuwary leciutko zaskrzecza�y. Tamten odezwa� si�: - Po co ci te g�upie ruchy? Masz za du�o si�? Bogdan nie odpowiedzia�. Nie lubi� tamtego. Ale to nie mia�o znaczenia. Zawsze musi by� jaki� "tamten". Bez tego drugiego nic si� nie odbywa - �adna w�dr�wka, g��d, cierpienie. Ob�era ci�, wyzyskuje - ale musi przy tobie by�. Przedtem tkwi� przy nim jeden, teraz inny. Zmieniaj� si�, ale tego prawie si� nie zauwa�a, wszyscy s�u�� do tego samego, dzieli si� z nimi mena�k�, koc i wszy. Tym razem tamten mia� na imi� Henryk, by� przysadzisty, mia� szerokie, p�askie ko�ci policzkowe, grube wargi, czo�o niskie, zaro�ni�te ciemnymi we�nistymi w�osami. Kruszy� w d�oniach suchy li�� uriuku, robi� to d�ugo, skrupulatnie. - Nie masz kawa�ka papieru? - spyta�. - Nie. - Wyrwij z notesu. Bo�ek spojrza� na niego z nienawi�ci� i nie odpowiedzia�. - Wyrwij z notesu - powt�rzy� tamten. On te� nienawidzi�, s�ycha� to by�o w jego g�osie. - Wyrwij te swoje przekl�te gryzmo�y. Pali� mi si� chce. Bogdan zajrza� do notesu. "4 IV 1942. Jangi_Jul. Komendant placu por. Woroty�ski kaza� nam i�� precz. Grozi�, �e przep�dzi karabinem. W restauracji milicjant i jaka� t�ga kobieta jedli bliny. Przygl�da�em si� psim wzrokiem. Ona nie zauwa�y�a, on odwr�ci� si� plecami. Potem on nie wytrzyma� i oderwa� dla mnie kawa�ek blina". Bogdan schowa� notes do kieszeni. - Nie wyrw� - powiedzia�. - Dlaczego? - Bo to wa�ne. - Wa�ne! - Henryk zarechota�. - Ty wiesz co wa�ne... Nieszcz�cie z tob�. Zerwa� si� z ziemi, �wawo wydosta� si� na nasyp biegn�cy wzd�u� rzeki. Zast�pi� drog� Uzbekowi, kt�ry tamt�dy przechodzi�. By� to starzec w bia�ej cza�mie na g�owie (znak p�tnika - przypomnia� sobie Bogdan), w cha�acie przewi�zanym szarf�, jego bose stopy pokryte by�y zasch�ym b�otem. Kiwn�wszy g�ow� zdj�� z ramienia szeroki �elazny kietme� i pogrzeba� w szarfie. Oderwa� dla Henryka kawa�ek gazety, wykrzesa� ogie� z zapalniczki swojej roboty. Obaj przycisn�li potem d�onie z szacunkiem do piersi. Henryk zaci�gn�wszy si� dymem powl�k� si� w d� rzeki i usiad� obok Bogdana. Bo�ek przygl�da� si� ��tej wodzie. - Ma gliniaste dno - pomy�la�. - �cieka do niej mu� z aryk�w. A jednak by�a inna ni� podwarszawski �wider. Srebrna �awica, przypomnia� sobie. Samolot sun�� w jasnym niebie. Ja chcia�em, �eby to by� junkers. Tak, chcia�em, aby si� wreszcie zacz�o. No to masz, masz j�, t� swoj� walk� dobra ze z�em i wszystko, co ci si� k��bi�o w szesnastoletnim �ebku. Teraz w nim nic si� nie k��bi, nie ma si� do czego odwo�a�. Nawet karabinu mi po�a�owali - i ci, i tamci - �mieszne. Zdechn� tutaj, tysi�ce kilometr�w od Warszawy. Przegra�em wojn�. Znowu mu si� chcia�o rzuca� kamieniami. Tamten powiedzia�, �e trzeba si� wystrzega� zb�dnych ruch�w. Ma racj�. Tamci zawsze maj� racj�. Henryk ssa� zawzi�cie skr�ta. Po�o�y� si� na wznak, przymkn�� oczy. ZUpe�nie jakby si� urodzi�, �eby by� w��cz�g� - pomy�la� Bogdan. - Nawet nie ma ambicji, �eby z tego wyj��. Mo�e by� poza nawiasem. Byle mu dano �re�. Za to ja... Przekl�te ja! Nie wiedzia�, co z nim pocz��, z tym swoim natr�tnym, idiotycznym ja. - Grzeje - odezwa� si� Henryk. - Opal� si� troch�... Co robimy? Postanowi�e� co�? - Naplu� im w twarz. Henryk westchn��. - To ju� s�ysza�em. Ale je��?... Trzeba przecie� co� zje��? - Nie jestem g�odny. - M�wi� prawd�: nie czu� g�odu. - A ja zjad�bym sobie kawa� mi�cha - rozmarzy� si� Henryk. - Zamknij si�. - Kawa� duszonego mi�sa z sosem. My�lisz, �e musi by� koszerne? Mo�e by� wieprzowina, niech skonam. MO�e by� schaboszczak sma�ony na ma�le. �eby t�uszcz ciek� z pyska. Bogdan wsta�. - Je�eli si� nie zamkniesz, zaraz sobie p�jd�. Henryk podni�s� si� tak�e. - Nie wyg�upiaj si�, Bo�ek - poprosi�. - Nic takiego nie chcia�em powiedzie�. To by�o um�wione: o �arciu si� nie gada, �arcia si� nie wspomina. Bogdan wielkodusznie przysta�: - No dobrze, ale pami�taj... Nie potrafili si� ze sob� rozsta�. Byli skazani na siebie, wiedzieli o tym dobrze. Doko�a nie by�o nikogo bliskiego. - Chod�my - powiedzia� Bogdan. Obejmowa� przewodnictwo. Ju� nieraz tak si� zdarza�o: nagle jeden z nich obejmowa� przewodnictwo i ten drugi ca�kowicie mu si� podporz�dkowywa�. Nie umawiali si� nigdy, uk�ada�o si� to jako� samo. Teraz Bogdan by� g�r�, bo przed chwil� grozi� rozstaniem. Tward�, szar� od kurzu �cie�k�, podreptali do miasta. By�o obce. Obce bia�e �ciany, obce p�czkuj�ce drzewa, obce i wrogie s�o�ce. Grza�o coraz mocniej. - M�g�bym sprzeda� fufajk� - powiedzia� Henryk �ci�gaj�c z siebie waciak. - To sprzedaj. - A ty m�g�by� sprzeda� szynel. - Nie. Noce s� zimne. Szynel jest zarazem ko�dr�, szale�stwem by�oby si� go pozbywa�. - Nie chce ci si� je��? - zdumiewa� si� Henryk. - Nie. Stali przed restauracj�. Nie dociera� stamt�d �aden zapach. Mo�na by�o tylko napi� si� ��tej herbaty albo zje�� wodnistej zupki. Wysz�o dw�ch facet�w w butach z cholewami. Mieli czerwone, rozparzone twarze, pewnie pili gor�c� herbat�. Wszed� chudy ch�opak, obdarty jak Bogdan, pod pach� �ciska� bochenek chleba, kt�ry machinalnie obszczypywa�. Bo�ek powiedzia�: - Nie jestem g�odny, ale to nie ma nic do rzeczy. Nawet mi si� to nie podoba, �e nie jestem g�odny. Nie chcia�bym wyci�gn�� tu kopyt. Chcia�bym jesczze naplu� im wszystkim w twarz. - KOmu? - Im. Wszystkim, kt�rzy tak pi�Knie gadaj�. 2 Sprzeda� zielony woreczek na rzeczy za pi�tna�cie rubli. Nic w nim ju� nie chowa� pr�cz trzewik�w, z kt�rych zosta� tylko wierzch i kawa�ek pi�ty. KUpili sobie troch� chleba; podzielili si� nim skrupulatnie. MOim chlebem. Gdyby si� ode mnie odczepi�, mia�bym to wszystko dla siebie. Ale nie by�o sposobu na tamtego. Nie odczepi si�, dop�ki Bo�ek b�dzie mia� na sobie szynel. A zreszt� bez tamtego jeszcze ci�ej. Kr�cili si� mi�dzy straganami, na kt�rych sk�po le�a�y rodzynki, sery, suszone owoce. Czasami udawa�o si� co� z tego skosztowa�. "Po ile?" "Dwadzie�cia funt". "Dobre?" Kosztowa�o si� powoli, bez po�piechu. Potem chwila zastanowienia. Nie, rachmat, dzi�kuj�, niedobre, ker~ak em~as, nie trzeba. To dziwne, �e Uzbecy na to pozwalali, �e ich nie p�dzili. Tacy cwaniacy - przecie� mogli si� domy�li�, �e Bogdan i Henryk nie maj� ani kopiejki. Ale i kupcom nie�atwo by�o o klienta, oni te� woleli si� �udzi�, gra by�a potrzebna obu stronom. Henryk m�czy� si� bez papierosa. - P�jd� co� upolowa� - powiedzia�. Bo�ek usiad� pod grubym pniem morwy. Chodzenie m�czy�o go, kolana mia� wiotkie - ci�gn�o w d�, bli�ej ziemi. Trzewiki przewi�zane przerzuci� przez rami�. Chcia� co� zapisa� w notesie ("Sprzeda�em plecak. JU� teraz nie mam nic do sprzedania. Nie wiem, co robi� dalej"), kiedy ujrza� przed sob� bose, szare od brudu stopy, a nad nimi p��cienne spodnie z prostok�tnymi �atami na kolanach. - Bo�ek - us�ysza� ochryp�y g�os. Podni�s� leniwie g�ow�. Ten przed nim mia� twarz rumian� i u�miechni�t�. Tak, te� by� bosy, portki gorsze ni� u Bo�ka, ale za to g�ba pyzata, rumiana. Mog�oby si� wydawa�, �e jest spuchni�ty, gdyby nie te �miej�ce si� oczka. - Nie poznajesz? - spyta� tamten. - My�ko. Bo�ek przygl�da� si� twardej, ostrzy�onej do sk�ry czaszce. Nie m�g� sobie przypomnie�. - My�ko - powt�rzy� pyzaty. - Pracowali�my razem na szosie. Za Z�oczowem. Teraz Bo�ek przypomnia� sobie. D�wign�� si� i wsun�� palce w �apsko tamtego. - No to serwus. - Serwus. Za My�kiem sta�o kilku oberwa�c�w. Wszyscy byli bosi, ale niekt�rzy mieli na g�owie karaku�owe kubanki z czerwonymi krzy�ami po�rodku. Jeden, u�miechni�ty, mia� ca�� twarz pokryt� krwistymi pryszczami - dobrze mu si� powodzi - pomy�la� Bo�ek. - Ten z odwini�t� i rozci�t� warg�, to pewnie Kazach, tamten z odstaj�cymi uszami to mo�e �yd, �yd z Odessy, zdecydowa� Bo�ek przygl�daj�c si�, jak d�ugouchy porusza zabawnie jedn� stron� twarzy. Z ty�u trzyma� si� byczek z obanda�owan� g�ow�. Wszyscy, pr�cz pryszczatego, przygl�dali si� Bo�kowi ponuro, bez u�miechu, ale przychylnie. My�ko po�o�y� mu ci�k� d�o� na plecach. - Ch�opcy - m�wi� - to je Bohdan. Taj znajete, Bohdan... Potwierdzili niezgodnym pomrukiem, �e wiedz�. My�ko klepn�� si� w czo�o. - Zapomnia�em, psiakrew, twojego nazwiska. - Bergen - przypomnia� Bogdan. - No, no! Wygl�dasz jak �mier�... Ch�opcy, to jest artysta. Ty, zasu� jaki� wiersz. - Co� ty? - Przecie� m�wi�e� mi wiersze, ta ni? No, wal! Bogdan wymamrota�: - Jakie znowu wiersze... Usi�owa� sobie co� przypomnie� ze swojego repertuaru, ale nie potrafi�. Dziura. Tekst uciek�. Pewnie go nigdy nie by�o. Wszystko wymy�lone. Ciep�y, jasnoniebieski sen, kt�ry roi� si� n�dzarzowi. By� n�dzarzem od urodzenia, zawsze my�li jego kr��y�y tylko wok� chleba, zawsze mia� ponur� g�b�, a w duszy nienawi��. - Artysta! - wykrzykn�� My�ko. - Jak to sz�o? "nam strzela� nie tego_�mego..." Kurwa, nie pami�tam! Jak lekko wyskoczy�o mu to z ust! Ja wci�� jeszcze m�cz� si�, kiedy mam kl��. - Wygl�dasz, jakby� ju� mia� trzydziestk� na karku - powiedzia� My�ko. - Za to ty� si� upas�. - Nie powodzi mi si� �le - chwali� si� My�Ko. - Ch�opcy mog� powiedzie�. - A co robisz? - Bior�. - Bierzesz? - Bo�ek nie zrozumia�. - Capcarap. Byle pr�dko. - A oni? - MOi ludzie. Powiedzia� to z dum�. Przyw�dca, to si� czu�o. - Wiesz, ile mam zaoszcz�dzone? - chwali� si� My�ko. - Sze��set rubli. - Poklepa� si� po brzuchu. - Tu je mam, w pasie, ca�a harmonia. Ja nie przepadn�. A ty co? Bierzesz? Bo�ek pomy�la�, zanim odpowiedzia�: - Jeszcze nie. - Wygl�dasz jak �mier�. - Troch� si� zniszczy�em - przyzna� Bo�ek. - Czterna�cie dni jazdy jakby nie by�o. Wszystko na to posz�o. Dobrze, �e we dw�ch, jest tu ze mn� kolega z wojska. Mieli�my wst�pi� do Andersa, ale nie chc� nas przyj��. M�wi�: "Id�cie do bolszewik�w". Rosjanie m�wi�: "Id�cie do Polak�w". Dokument�w nie mamy, tego si� najbardziej czepiaj�. Papierk�w. - Ja mam w dupie Polak�w i Rosjan - che�pi� si� My�ko. - Bior� u wszystkich. U mnie r�nicy nie ma: ka�dy dobry. U mnie jest internacjona�! Buma�ki ne treba, usi riwni. R�b to samo! - Chyba nie potrafi�. - Potrafisz. Ka�dy g�upi potrafi. Wezm� ci� do siebie, znaj przyjaciela. Ze mn� nie przepadniesz. - A co z milicj�? - Co oni nam poradz�? Jak z�api�, to daj� w mord�, a potem puszczaj�. Co maj� z nami robi� - karmi�? Ju� ze trzy razy oberwa�em. No to co? Jako� �yj�. Nie szklanka - nie st�ucze si�. Nied�ugo kupi� sobie buty z cholewkami!... To jak ty? - Nie jestem sam. Mam partnera. - Do czorta z kole�k� - powiedzia� My�ko. - Nie znam go. Ciebie znam, to co innego. - Podrapa� si� w wystrzy�on� czaszk�. - Ale jak to tw�j partner, to we�Miemy i jego. B�dzie z�b za z�b - pomy�la� Bo�ek. - Bardzo dobrze. Jak spo�ecze�stwo mnie, tak ja spo�ecze�stwu. Moralno��! Etyka! Gwizda�. Wymy�lili to syci. Najpierw si� nakradli, a potem wymy�lili, �e nie wolno. Ju� wiem, ju� ich rozgryz�em. Etyka. Moralno��. Zdechn� z tym w jakim� aryku. Tamtych pi�ciu przypatrywa�o mu si� uwa�nie, czekali z napi�ciem jego decyzji, kt�ra dotyczy�a tak�e ich. - Dzi�kuj� ci, My�ko - powiedzia� Bo�ek. - Jeste� dobry ch�op. - �apa? - Nie. - Jak "nie"? Przecie� mia� powiedzie� "tak"! Na pewno chcia� powiedzie� "Tak"! - Nie mog� z tob� pracowa� - t�umaczy� Bo�ek j�kaj�c si�. - Ja... mam inne plany. Musz� si� zg�osi� do komendy. Tamten by� wyra�Nie dotkni�ty. - Jak chcesz. - Potem westchn��: - Ja wiem, tobie to nie odpowiada. Ty jeste� artysta. Ale artysta te� co� musi opchn��, tak czy nie? Wygl�dasz na trzy dychy z kawa�kiem... Ten z odwini�t� warg�, �niady i sko�nooki, powiedzia� �amanym rosyjskim j�zykiem: - MO�em drug nakormi�, a? My�ko rozpromieni� si�. - Aha! Do roboty, �achudry! Rozbiegli si� mi�dzy straganami. Szef i Bogdan usiedli w cieniu drzewa. My�ko poradzi� Bo�kowi spanie w wagonach na bocznicy, tam chroni� si� w nocy wszyscy w��cz�dzy. Tylko nale�y zachowywa� si� cicho, obcych nie lubi�, mo�na oberwa� no�em. Potem siedzieli milcz�c. Nie czekali d�ugo. Sypn�y si� im na kolana placki, piero�ki, rodzynki, suszony uriuk. - Lekka robota - pochwali� Bogdan. Zazdro�� go piek�a. Nigdy si� na co� takiego nie zdob�dzie! Przesz�o�� jednak istnia�a: ca�y ten balast wychowania, idea��w, mrzonek, marze�, subtelno�ci, t�sknot. - Jedz, jedz - zach�ca� go My�ko. Jad� z trudem. Tamci otoczyli go i patrzyli mu na usta, zadowoleni ze swego wyczynu. Sycili dusze w�asn� uczynno�ci� i dobroci�. Schowa� placki do kieszeni. - Dla kole�ki. Wsta�. �ciska� im wszystkim r�ce. Najd�u�ej temu z obanda�owan� g�ow�: dosta�o mu si� wida� solidnie. My�ko zn�w przem�wi�: - Ty, bracie, nie dawaj si� - m�wi�. - Ty jeste� artysta. Masz prawo �y�. - Wszyscy mamy prawo. Ca�� kup� praw. No, z�am kark. - Ni puchu, ni pierza - odwzajemni� si� My�ko. - Wiesz co? - powiedzia� nagle Bogdan. - Powiniene� si� umy�. - Po co? Tak cieplej. - Mylisz si�: pory musz� oddycha�. - Co� ty... Nie breszysz? - S�owo. Umyj si�. Zobaczysz, przyjemniej ci b�dzie. My�ko roze�mia� si� dobrodusznie: - Ech, artysta, artysta. Odwr�ci� si� i szerokim gestem ramienia obj�� Uzbeka z odwini�t� warg�. Odchodz�c �mia� si� wci��, inni te� wydawali z siebie jakie� d�wi�Ki, kt�re mo�na by�o przyj�� za �miech. 3 Henryk przybieg� z papierosem w z�bach, z oczyma zasz�ymi mg��. Oddycha� szybko. - Jad�e� - powiedzia� Bogdan. Brzmia�o to jak oskar�enie. Wskazuj�cym palcem dotkn�� piersi Henryka. - Jad�e� czy nie? - Tak. - Wszystko zjad�e�? - Wszystko - przyzna� z pokor� Henryk. - Dwa piero�ki. Powinienem go wyr�n�� w mord� - my�la� Bogdan. Objada mnie, mia�bym mas� pieni�dzy jeszcze, gdyby nie on, fufajk�, bluz�, kilo kaszy, wszystko sprzeda�em, a kiedy on sam ma pi�taka, od razu wydaje na siebie. - KUpi�e� tyto� - oskar�a� dalej Bogdan. - Nie, dosta�em od niego na kilka skr�t�w. - Od kogo? - Jaki� go�� z Polski. Mia� dwie walizki. Prosi�, �eby mu je ponie��. Szed� za mn� krok w krok, �obuz, oka ze mnie nie spuszcza�. Gdyby�my mieli dziesi�t� cz�� tego, co by�o w tych walizkach, mogliby�my si� nie martwi�. Ma�o p�uc z siebie nie wyplu�em. Potem zjad�em dwa piero�ki. Zupe�nie ich nie czuj�. Rozj�trzy�y mnie tylko. Bogdan wyj�� z kieszeni placek. - Masz. Tamten spyta�: - Ca�y dla mnie? - Ca�y - powiedzia� Bogdan. - Spotka�em znajomego Ukrai�ca. Ma band�. �ci�gaj� ze stragan�w. M�wi, �e zaoszcz�dzi� sze��set rubli i kupi sobie buty. Policzki jak dynia. Henryk w milczeniu dojada� placek. - Pyta�, czy nie chcemy u niego pracowa� - doda� Bogdan. Henryk wytar� usta. Wci�� jeszcze si� nie odzywa�. - Powiedzia�em, �e nie - ci�gn�� Bogdan. - Nie wiem dlaczego. Bo przecie� nie ze strachu. Nie wiem. Kiedy� wr�cimy do Warszawy, trzeba b�dzie ludziom si� pokaza�. Jednym s�owem - nie. Henryk: - Ty, Bo�ek, nikomu w twarz nie naplujesz. Zapami�taj sobie, co ci powiedzia�em. Zapisz to sobie w swoim notesie, bo to wa�niejsze od wszystkiego, co tam �adujesz. Zginiesz marnie. - Westchn�� i doda�: - I ja z tob�. Postanowili uda� si� rannym poci�giem do Taszkientu. Najwa�niejsze to tak si� urz�dzi�, �eby dostawa� osiemset gram�w chleba dziennie. Zg�osz� si� do komendy garnizonu. Trzeba to b�dzie zrobi� m�drze, �eby unikn�� oskar�enia o dezercj�, bo przecie� po to, �eby przyspieszy� dotarcie do armii Andersa, musieli nawia� z batalionu pracy przy Armii Czerwonej, kluczyli tak znad Wo�gi, ze Stalingradu, a� teraz czeka ich nies�awny powr�t do jakiego� innego batalionu pracy (oby tylko si� uda�o), a przy najmniejszej nieostro�no�ci - s�d polowy. Wszystko jedno. Mieli ju� dosy� samodzielno�ci. Do diab�a ze swobod�! t�sknili do pobudki, do porannego apelu, do czujnego oka szefa. Niech zjawi si� rozkazodawca, niech musztruje i wrzeszczy - i niech trzy razy dziennie prowadzi do kuchni. - Tego nam �a�owa� nie b�d� - upiera� si� Bo�ek. - �opaty i o�miuset gram�w chleba tu nie �a�uj�. Wieczorem zrobili tak, jak radzi� My�ko: wkradli si� do wagon�w stoj�cych na bocznym torze. Wewn�trz by�o czarno i cuchn�o. Bractwo wypuszcza�o gazy g�o�no i z oczywist� satysfakcj�. U�o�yli si� na waleta na g�rnej p�ce. Wszystko robili w milczeniu, s�yszeli tylko w�asne, pe�ne napi�cia oddechy. Przez chwil� wiercili si� na twardej p�ce, zanim zamarli w bezruchu. Nap�yn�� sen, marzenie o butach, kaszy i czystej, wydezynfekowanej koszuli. Korow�d kwiat�w, s�odycz konfitur i g�stego snu. Pomruk i wybuch bomby. Kto� krzycza�. Co� b�ysn�o w mroku, musia� to by� n�. Potem rozleg�y si� dwa suche uderzenia pi�Ci. Bogdan wstrzyma� oddech. Czu� na udzie kurczowo zaci�ni�te palce wystraszonego Henryka. Milcze�. Je�li spostrzeg�, �e jest tu jaki� obcy, wyko�cz� go natychmiast. Krzyk usta�. Z do�u donosi�o si� czyje� pochlipywanie. Na s�siedniej p�ce kto� zgrzyta� z�bami przez sen. Bogdan le�a� z otwartymi oczyma. Zaraz za�nie. Sen jest tym rzeczywistym rozdzia�em �ycia. Freud by�by z nami bezradny - pomy�la�. �adnych st�umie� nienawi�ci do ojca, poci�gu do matki - g�wno! We �nie nie ma wojny, jest Warszawa, mieszkanie na trzecim pi�trze i s�u��ca Celina, kt�ra jeszcze nie odesz�a do Ma�ka. Z ilu jaj jajecznica? Z trzech, czterech, pi�Ciu. Jak to �r� - mruczy Celina - jakby trzy lata chleba nie widzia�y. Wszystko, co prze�ywa na jawie, jest straszliwym nieporozumieniem, a mo�e spiskiem Opatrzno�ci. Tak, to Opatrzno�� przeprowadza go przez r�ne pr�by i cierpienia, �eby pog��bi� swoj� sztuk�, �eby potrafi� odr�ni� dobro od z�a, wielkie od ma�ego, prawd� od nieprawdy. Napluje im wszystkim w twarz - wszystkim tym gadu�om, pi�Knoduchom, kurwiarzom. Podobno Hitler lubi si� powo�ywa� na Opatrzno��. Wobec tego niech b�dzie przekl�ta Opatrzno��, kt�ra ma takiego oblubie�ca. Ale kiedy� wszystko si� odwr�ci! Sko�czy si� idiotyczna gra w n�dz�. Przyjdzie kto�, w czyjej mocy b�dzie rzec: "Dosy� tego. Do�� si� nacierpia�e�, Bogdanie Bergen. My�lisz, �e my�my tego nie widzieli? Widzieli�my. Chcieli�my zobaczy�, jak sobie z tym dasz rad�. Zuch z ciebie! A teraz zaczynamy prawdziwe �ycie". Przymkn�� oczy. Wci�gn�� zsuwaj�cy si� z p�ki p�aszcz. Zapada� w ciep�o jak w g��boki rodzinny fotel. G�os, kt�ry go obudzi�, nie by� krzykiem. Raczej rozbrzmiewa� jak natr�tny szept, ale za to tu� nad uchem. Bo�ek usiad� gwa�townie na p�ce. Wo�aj� go. Kto� po niego przyszed� - ale kto. To nie by� szept. Za oknem wagonu wo�ano po polsku, wo�a�a kobieta: - Czy s� tu jacy� Polacy? Odczeka�a i po chwili znowu: - Czy s� tu jacy� Polacy? KObieta! Polka! Przysz�a po nas, chod�my, to jasnow�osa dziewczyna o czystych oczach, wzywa nas. Zn�w poczu� na swoim udzie zaci�ni�te palce Henryka. Te palce ostrzega�y: milcz, milcz. Bogdan szepn��: - Heniek, to po nas. - Tsss... - M�wi� ci: to po nas. Od Andersiak�w. Nie mog� pozwoli�, �eby Polacy spali razem z szumowinami. Cicho. - Czy s� tu jacy� Polacy? - wo�a�a kobieta za oknem. - Jebi twoju mat'! - zakl�� rozbudzony w��cz�ga. - Henryk, to po nas - powtarza� Bo�ek. - Nocna akcja. Wezm� nas do namiot�w. - Zwariowa�. - Do namiot�w, przekonasz si�. - Czy s� tu jacy� Polacy? - upiera�a si� Polka za oknem. - Och, zareza� bab�! - zawo�a� kto� z do�u. - Ja id� - zdecydowa� nagle Bo�ek. - Nie ruszaj si� - ostrzega� Henryk. - Oberwiesz majchrem. - Id�! - krzykn�� Bo�ek - idziemy! W wagonie zakot�owa�o. - Polaki! Szpiony! Kto� za�wieci� zapa�k�. Bogdan dostrzeg� r�ow�, �ylast� r�K� uzbrojon� w n�. Skoczy� w d� wprost na t� r�k�, po drodze zawadzi� nog� o czyje� plecy. W milczeniu, wal�c po niewidocznych czaszkach, przebija� si� przez w�ski korytarzyk do przodu. Nareszcie drzwi. �wie�e, ch�odne powietrze chlusn�o mu w twarz. Raczej stoczy� si�, ni� zeskoczy� na �wir. - RAtujcie! - krzycza�a Polka. Henryk by� ju� obok. Pobiegli w kierunku zduszonego g�osu kobiety. Nie by�o jej wida�, trzej obszarpa�cy zwalili si� na ni� sapi�c i m��c�c pi�ciami. Rzuci� si� ku nim krzycz�c: "J�zek! Antek! Z ty�u! Lej!" Tamci zerwali si� do obrony. Podczas gdy rozgl�dali si� doko�a, usi�uj�c odr�ni� w ciemno�ci kogo� poza Bo�kiem i Henrykiem, kobieta pe�z�a na czworakach w stron� nasypu. Wdrapa�a si� na niego i stan�a wyprostowana, ciemna i p�aska na szarym tle nieba jak strzelecka makieta. Napastnikom nie chcia�o si� za ni� biec, zasapali si� w szamotaniu, wracali leniwie do wagonu. - Ani piersi, ani ty�ka - odezwa� si� jeden z nich lekcewa��co. - Kwa�ne winogrona, co? - zadrwi� Bogdan. - A ty jak milicjant: sam nie ugryz� i drugiemu nie dam. - We�my si� za ni� razem - zaproponowa� inny. - Dostanie si� i tobie. - Kiedy Bogdan nie odpowiedzia�, tamten splun��: - �al ci dziury? Spoliczkowa� mnie - pomy�la� Bo�ek. - Kto� ju� tak m�wi� o dziewczynach - przypomina� sobie - kto� w szkole m�wi� tak, bo nie chcia� si� przyzna�, �e czo�ga� si� przed nimi na kl�czkach, ukrywa� sw�j podziw, to by�o abstrakcyjne gadanie, nieszkodliwy �linotok. Wszystko wtedy by�o pi�Kne, my�la�, wszystko romantyczne, nawet dziwki na Nowolipiu i r�owe firanki w oknach burdelu. Kobieta czeka�a na nich za usypiskiem �u�lu. Mia�a na sobie podart� sp�dnic�, m�sk� bluz�, a na niej �akiet z worka. By�a m�oda, szczup�a, jeden policzek mia�a przybrudzony, w�osy kr�tko obci�te, czy te� nie odros�y jeszcze po tyfusie. W ciemno�ci mo�na by�o dostrzec, jak l�ni� w pop�ochu jej oczy. - Dzi�Kuj� panom za pomoc - powiedzia�a drewnianym g�osem. W g�rnej szcz�ce brakowa�o jej dw�ch z�b�w z prawej strony. - Mia�a pani niez�� przygod� - zauwa�y� Bo�ek. - Och, nie pierwszy raz. M�czy�ni s� na mnie ci�ci. Wyda�o mu si�, �e dos�ysza� w jej g�osie przechwa�k�. Powiedzia�: - To rzezimieszki. - Tak - przyzna�a. - Im tylko "daj", a potem jeszcze oberwiesz po mordzie. Bogdan szurn�� nog� po �u�lu. Zachrypia�o mi�Kko, intymnie. - Dok�d nas pani zaprowadzi? - spyta�. - Czy ja wiem? Gdzie pies ma dom. - To pani nie jest z Armii? - Pan widzi przecie�. Spojrza� na kurtk� z worka i potwierdzi�: - Widz�. Henryk sapa�. Jego grube wargi by�y teraz baredziej opuchni�te ni� zawsze. Zapia� swoim zwyk�ym troch� wysokim g�osem: - To po co pani wo�a�a Polak�w, co? Wiedzia�a pani przecie�, �e to si� �le sko�czy. - Nie mam gdzie spa� - t�umaczy�a. - I ba�am si�. Sama to si� zawsze boj�. Postanowi�am poszuka� kogo� z ojczyzny, z naszej wsp�lnej ojczyzny. Kiedy drugi raz powt�rzy�a s�owo "ojczyzna", dosta�a uderzenie w twarz. Uderzy� Henryk. Spojrza�a na niego - bardziej zdumiona ni� zal�kniona. Ale na tym si� nie sko�czy�o. Henryk uderzy� j� jeszcze dwa razy i za ka�dym razem wydoby�wa� mu si� z p�uc po�wist, jakby drzewo r�ba�. Potem pchn�� j� w pier�, a� usiad�a na usypisku. Wci�� spogl�da�a na niego w zdumieniu. Nie p�aka�a. - Czego mnie bijesz? - spyta�a. - Przecie� by�am sama. Ba�am si�. Henryk powoli schodzi� z ha�dy. Usiad� u podn�a i zacz�� szuka� nerwowo po kieszeniach. Potem przypomnia� sobie, �e nie ma nic do palenia i przerwa� szukanie. Siedzia� odwr�cony do nich plecami. Bogdan przysun�� si� do kobiety. Przez chwil� milcza�. Chcia� jej powiedzie�: "Ty �cierko. Ty z�a, lekkomy�lna dziwko". S�owa nie przechodzi�y mu przez usta. To by�a kobieta - kobieta z Polski. Pani usi�dzie, ca�uj� r�czki, panie maj� pierwsze�stwo, panie s� takie delikatne, przy paniach nie mo�na. Jak ona powiedzia�a? "Nasza wsp�lna ojczyzna". - My�leli�my, �e pani jest z komendy placu - powiedzia� g�ucho. - To nie moja wina. - My�leli�my, �e przys�ano pani� po nas. Tym razem nie odezwa�a si�. - My�leli�my, �e nas wzywaj�. �e p�jdziemy do namiot�w i wszystko si� sko�czy. Kiedy� to si� musi przecie� sko�czy�. My�leli�my, �e to ju�. - Pan mi nigdy nie wybaczy - zrozumia�a nagle. - Sobie nie wybacz�! Zesz�a z nasypu, dotkn�a plec�w Henryka. - Ty, rozchmurz si�. Jak si� nazywasz? - Heniek. - MO�esz mi m�wi� Stasia. - Pog�adzi�a go po w�osach. - Nie mam do ciebie �alu. Ty jeste� lepszy od tamtego. On jest kawa� sukinsyna. Pami�tliwy. Takich to ja nie lubi�. Henryk wzi�� j� za r�k�. - Chod�my. Poszli nad rzek�, w to samo miejsce, gdzie Bo�ek i Henryk le�eli dzi� rano. KObieta opowiada�a o sobie. Z tajgi przyjecha�a do Taszkientu. Chcia�a wst�pi� do wojska, ale zachorowa�a na tyfus. Teraz ju� za p�no, nie przyjmuj�, kontyngent wyczerpany. Nie ma znajomo�ci. Nie jest a� taka �adna, �eby dosta� u swoich posad� przez ��ko. S� ju� takie, co zd��y�y si� elegancko ubra� i nawet maj� bi�uteri�. Brylanty znowu modne, czy panowie o tym wiedz�? W Iranie najlepiej id� brylanty i z�oto, rubli lepiej si� pozby� w �rodkowej Azji. Te dziwki stworzy�y tu sobie ma�� Krynic�, ma�e Zakopane. Graj� w bryd�a, pij� whisky, jadaj� wytwornie. Oficerom bardziej podobaj� si� takie wytworne. Przez sentyment i patriotyzm, przypominaj� im warszawskie lokale, a poza tym lepiej pachn� i nie maj� wszy. Le�eli na rozpostartym szynelu Bogdana. Przykryli si� jej kurtk� i waciakiem Henryka. Dziewczyna g�adzi�a Henryka po czuprynie. - Nie bij mnie wi�cej - szepn�a. Nachyli�a si� i poca�owa�a go w czo�o. Potem przytuli�a si� do niego z westchnieniem. - Chod�cie do mnie - powiedzia�a. - Co sobie mamy �a�owa�. Henryk obj�� j� i nakry� jej usta swoimi mi�sistymi wargami. Bogdan powoli schodzi� ku rzece. Przep�ywa�a ciemna i g�sta jak smo�a. Sta� s�uchaj�c be�kotu nurtu i zachwyconego rz�enia tamtych dwojga. Usi�owa� sobie wyobrazi�, co Henryk czuje. Kiedy� i on tego zazna. Mam kamienn� wyobra�ni�. Jak z lodu. Co� musia�o si� we mnie zmieni�. Zdaje si�, �e by�em kiedy� gor�cym, spragnionym mi�o�ci ch�opakiem. Zdaje si�... - Bo�ek - us�ysza� jej niski g�os. Wzywa�a! Szed� do niej pusty i oboj�tny. Czeka�a na niego z podwini�t� do brzucha sp�dnic� i rozpi�t� bluz�. W ciemno�ci po�yskiwa�y jej chude, bia�e uda. Wyci�gn�a do niego r�ce. Henryk le�a� obok oddychaj�c ci�ko, z oczyma utkwionymi w granatowoszare niebo, na kt�rym zacz�y si� pojawia� spoza chmur gwiazdy. - Bo�ek - powt�rzy�a mi�kko. Usiad� obok niej i spyta�: - No i jak? - Fajnie - odpowiedzia�a i za�mia�a si�. - To dobrze - powiedzia� Bo�ek. - To klawo. - On jest majster. Ruskie tak nie potrafi�. - Zaraz �wita - mrukn�� Bo�ek. - E, jeszcze troch� czasu jest. - Spa� ci si� nie chce? - spyta�. Henryk uni�s� g�ow� i zaraz znowu j� opu�ci�. - Chce mi si� - przyzna�a. - Nie czuj� n�g. - To �pij. Dziewczyna opu�Ci�a sp�dnic� i zacz�a zapina� guziki bluzy. Potem przytuli�a si� do Henryka. - Dobranoc - mrukn�a. Bogdan siedzia� obj�wszy r�kami kolana. W g�rze b�yszcza�y gwiazdy. Tam jest p�noc, a tam, na lewo od Polarnej - Warszawa. Od kilku lat zawsze patrz�c w gwiazdy odszukiwa� kierunek na Warszaw�. Mog�em mie� kobiet� - pomy�la� - mi�Kkie aksamitne cia�o - nogi, brzuch, po�ladki i tamto, czego jeszcze nie znam - i zrezygnowa�em. Nie �a�owa� tego i to wyda�o mu si� najgorsze. Ci�gle z czego� rezygnuje. Idiota. - Czy my�lisz, �e mi�o�� jest wymys�em? - odezwa� si�. Nie chcia�o jej si� odpowiada�. - Kiedy� ludzie przecie� si� kochali - m�wi�. - Ja sam te�, jestem pewny. Zna�em kilka cudownych dziewczyn. I jeszcze poznam. Jedn� - ale za to jak�! My�lisz, �e to niemo�liwe? Milcza�a. Powiedzia�: - Aha, nie odpowiadasz, zatka�o ci�! Us�ysza� jej r�wny oddech. Spa�a przytuliwszy policzek do brudnej kufajki z lekka pochrapuj�cego Henryka. Rozdzia� II 1 Poci�g wl�k� si� ca�� noc z odleg�ego o sto kilometr�w Taszkientu. Czo�ga� si� po nie okrzep�ym jeszcze nasypie jak �limak. By�oby to beznadziejne, gdyby nie kartka papieru w kieszeni: skierowanie z komendy taszkienckiej do batalionu pracy w okolicy Angrenu. KIedy o �wicie zeszli odr�twiali z poci�gu, zobaczyli gliniast� pustyni� pokryt� szronem. Po lewej stronie toru znajdowa�a si� kolonia szarych namiot�w. Wychodzili z nich m�czy�ni i oddawali mocz patrz�c gdzie� przed siebie, najcz�ciej w stron� tych dw�ch nowych. Potem skurczeni biegli do aryku my� si�. Niekt�rzy bez mycia szli od razu do magazynu fasowa� chleb. Nie wygl�dali lepiej ni� Henryk i Bo�ek. Bogdan omota� nogi ciemnymi onucami, za�o�y� swoje dziurawe trzewiki i przewi�za� je sznurkiem. Chyba tak wygl�da lepiej ni� na bosaka. Henryk polaz� do ludzi zasi�gn�� j�zyka i przyjrze� si�, jak wygl�da tutejszy chleb. Wr�ci� podniecony. Rusza� nerwowo wargami i oczy mu lata�y bardziej ni� zazwyczaj. - Bia�y chleb! - wykrzykn��. - Bardzo lekki. Osiemdziesi�t deka to taka porcja - rozstawi� szeroko r�ce. - Zdaje si�, �e�my dobrze trafili. - �eby nas tylko przyj�li. - Nie b�j si�, przyjm�. �opaty i porcji chleba ci nie po�a�uj�. Sam m�wi�e�. - Gdyby nas mieli odes�a�, to nie wiem, co zrobimy. - Nie ode�l�, dadz� chleb. Szkoda, �e� nie widzia�: takie bia�e bochny. Powiedzieli, �e b�dzie z nami gada� major Borysow, naczelnik. M�wi�, �e to fajny go��. G�b� ma, m�wi�, niewyparzon� jak Iwan ze wsi. Powiem mu, �e jestem kucharzem. - Ty? - Dlaczego nie? Chc� pracowa� w kuchni i mie� pe�ny brzuch. Nie lubi� �opaty. - Ale przecie� nie jeste� kucharzem. - No to co, �e nie jestem? Powiem mu, �e sko�czy�em szko�� kulinarn� w Mariupolu. Pracowa�em tam w fabryce konserw, troch� to podobne, nie? Kotlet�w mielonych tu si� nie robi, pierog�w te� nie. Ty w razie czego po�wiadczysz, pami�taj. Niech no tylko dostan� si� do kuchni, to i ty sobie podjesz. Podtuczymy si� troch� i pry�niemy. Znowu pcha mnie w jakie� awantury - pomy�la� Bo�ek. Znowu ci�gnie go na tu�aczk�. - Pry�niemy, Bo�ek. �eby tylko wystara� si� dla ciebie o jakie� buty. Pojedziemy do A�ma Aty. Stasia m�wi�a, �e jedzie tam si� urz�dzi� i �ebym do niej przyjecha�. Nie my�l, �e to taka pierwsza lepsza. - Ja nie chc� pryska�. - Dlaczego nie? Co ci� tu trzyma? �opata? - Chleb. Osiemset gram�w chleba. - B�dziesz go mia�. Nie my�lisz chyba do ko�ca �ycia macha� �opat�? Nie nadajesz si� do tego. - Nadaj� si�. Do wszystkiego si� nadaj�. Jak wr�c� do Polski, to mog� by� kopaczem. Nawet do ko�ca �ycia! Henryk �mia� si� ironicznie. - Mog� robi� cokolwiek - upiera� si� Bo�ek. Wszystko, co robi� Maniek, pomy�la�, ten od Celiny - nie, nie wszystko, bo on umia� jeszcze szanta�owa�. Cokolwiek, z czego da si� wy�y�. Du�o nie chc�. - Zastanawia� si�, czego mu potrzeba do spokojnego �ycia. Wylicza�: - Pokoik, kilo chleba, kawa�ek mi�sa, troch� cukru, ksi��ka, raz na tydzie� kino i �eby by�o ciep�o. - A kobieta? - M�wi�em, ale wy�cie spali. B�dzie. Ale taka, �eby na dobre i na z�e. Henryk nachyli� si� nad nim, poruszy� grubymi wargami. - Widzisz, ja ju� mam tak� dziewczyn�. Ty my�lisz, �e to dziwka, bo chcia�a ci da�. Ale ja ci m�wi�, �e to �wietna dziewczyna. Przyrzekli�my sobie spotka� si� w A�ma Acie. Jak my�lisz? - Nie wiem. Najpierw chc� si� naje�� tego bia�ego chleba. Potem zobaczymy. Zaprowadzono ich do Borysowa. By� to wysoki, szerokoplecy m�czyzna w mundurze majora, szpakowaty, o grubym nosie i z workami pod ��tymi oczyma. KIedy m�wi�, policzki przecina�y mu g��bokie bruzdy. Przyj�� ich przed namiotem, do kt�rego prowadzi�y drewniane stopnie z por�czami, tworz�ce co� w rodzaju ganku. Major obejrza� ich krytycznie, westchn�� z wyra�n� niech�ci� i wyci�gn�� r�k�: - Skierowanie? Henryk poda� mu papierek. Major przebieg� go wzrokiem i zwin�� w tr�bk�. - Razem jeste�cie? - Razem. - No to jazda z powrotem - odda� skierowanie Henrykowi. - Co? - S�yszycie dobrze: wracajcie do Taszkientu. Nie potrzebuj� was. Nie dostaniemy chleba! - zrozumia� Bogdan. - Jechali�my tu ca�� noc - powiedzia� dr��cym g�osem. - Skierowa�a nas tu komenda. - No i co z tego, �e skierowa�a? Potrzebuj� robotnik�w, a nie obdartus�w. M�wi�em im sto razy, �e tu nie przytu�ek dla bosych. Ch�opcy milczeli. - Gadali�cie ju� pewnie z lud�mi? - spyta� major. - Tak? Wieszali na mnie psy, prawda? - Nie - zaprzeczy� Henryk. - Przeciwnie. - M�wili, �e jestem fajny ch�op, tak? - W�a�nie. - Stale te same brednie! - �achn�� si� Borysow. - Nie jestem fajny ch�op. Nie ma tu fajnych ch�op�w, ja ci to m�wi�! Co umiesz? - spyta� Bo�ka. - Umiem pracowa�. Borysow za�mia� si� prawie bezg�o�nie, wypu�ci� tylko kilkakrotnie nosem powietrze. - "Pracowa�". Ty! Gadaj to swojej babci! Ja ci powiem, co ty umiesz. Ty po �acinie czytasz, prawda? Czyta�e� rzymskich poet�w w oryginale. Mo�e si� myl�? - Nie, pan si� nie myli. Borysow zwr�ci� si� do Henryka: - Ty mo�esz zosta�. A ty - do Bo�ka - zabieraj si�! Jed� do Taszkientu i powiedz, �eby ci dali buty. Ja tu but�w nie mam. Bo�ek spojrza� na swoje nogi. Mia� racj�, major przekl�ty. Na przemarzni�tej glinie nie mo�na pracowa� w szmatach. Szepn��: - Jechali�my ca�� noc. - I pewnie jeste�cie g�odni? Nie dam chleba! Nie mam. Nie jeste�cie u mnie zaprowiantowani. Nie okradn� swoich ludzi dla dw�ch nieznajomych oberwa�c�w z Polski. - Zn�w zwr�ci� si� do Henryka: - M�wi�em: ty mo�esz zosta�. Henryk b�kn��: - Je�li zostaniemy, to obaj. - Co� powiedzia�? - Pan s�ysza�. - S�ysza�em. - Major wzruszy� ramionami. - No, to zabierajcie si� do diab�a. Obaj! Mia� w�ciek�� min�. - No? - ponagla�. - Odmeldowa� si�! Bo�ek nie ruszy� si� z miejsca. Major opu�ci� wzrok, przypatrywa� si� ziemistym onucom, wyzieraj�cym z otwartych trzewik�w Bo�ka. - Ja ci z g�ry mog� powiedzie�, co ty mi za�piewasz, je�li zostaniesz - podj�� spokojniejszym tonem. - Nie jeste� u mnie pierwszy, mia�em ju� takich cwaniak�w na kopy. Popracujesz trzy dni w tych szmatkach, a potem powiesz, �e nie mo�esz i�� do roboty, bo jeste� bosy. Czyja prawda? Twoja! B�dziesz sobie siedzia� w namiocie i fasowa� chleb. Mam tu ju� takich. - Buty mo�na naprawi� - zauwa�y� Bo�ek ostro�nie. - Naprawi�? Czym? - major przy�o�y� d�o� do rozporka. Tym? Trzej m�czy�Ni stali milcz�c. To ju� by� koniec. �adnego ratunku. Nie dostan� kawa�ka chleba. Trzeba b�dzie zdechn�� z g�odu. Ale zdechn�� mo�na r�nie: mo�na z godno�ci�, z fasonem. Gra�o si� przecie� kiedy�, gra�o r�ne role, My�ko to przedwczoraj przypomnia�. Zagrajmy raz jeszcze. Zagrajmy pustog�owego m�odzie�ca, ubranego jak z ig�y, z kieszeni� pe�n� forsy. Nie potrzeba mi twojego chleba, twojej �opaty, twojego zakichanego namiotu. Ptak niebieski jestem i musz� uwa�a�, �eby nie poplami� ��tych r�kawiczek. �eby nie pobrudzi� glin� lakierk�w. Nie b�d� sta� na baczno��. Stan� swobodnie, leniwie, przechylony na bok (gra si� ca�ym cia�em, pami�taj), jedna r�ka wsparta na biodrze, usta ironicznie u�miechni�te. Monolog: - To �wie