2235
Szczegóły |
Tytuł |
2235 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2235 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2235 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2235 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Hen
Nikt nie wo�a
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
T�oczono w nak�adzie 10 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III-B�1
Ca�o�� nak�adu 50 egz.
Przedruk z "Wydawnictwa
Literackiego",
Krak�w 1990
Pisa� R. Du�
Korekty dokona�y
K. Kopi�ska
i D. Jagie��o
Od redakcji
J�zef Hen uko�czy� t�
powie�� w 1957 roku. Usi�owa�
j� wyda� trzykrotnie: w 1957,
w 1968 i 1983. Ukazuje si�
jednak dopiero teraz, kiedy
znikaj� tematy tabu. Jednym z
nich by� los Polak�w w Zwi�zku
Radzieckim w czasie II wojny
�wiatowej. Ksi��ka oparta
zosta�a na autentycznych
do�wiadczeniach autora, co w
pe�ni potwierdza pow�ci�gliwa
narracja. Wymowa opisanych
reali�w jest wystarczaj�co
dramatyczna, by wstrz�sn��
czytelnikiem. Powie�� ukazuje
zmagania m�odego, wra�liwego
ch�opca z g�odem, zimnem,
bezdomno�ci� i samotno�ci� w
t�umie innych podobnych
nieszcz�nik�w rzuconych na
bezkresne obszary azjatyckiej
cz�ci Zsrr. "Nikt nie
wo�a" jest tak�e opowie�ci� o
wielkiej potrzebie mi�o�ci, o
spe�nianiu si� pierwszego
silnego uczucia w nieludzkim
pejza�u. W oparciu o ten w�tek
Kazimierz Kutz nakr�ci� w 1960
r. jeden ze swych
najciekawszych film�w pod tym
samym tytu�em, zmuszony by�
jednak akcj� przenie�� na
Ziemie Zachodnie.
Cz�� I
Boso
Rozdzia� I
1
- Napluj� im wszystkim w
twarz.
Siedzieli nad brzegiem
rzeki. Rzeka jak rzeka - nie
r�ni�a si� specjalnie od
podwarszawskiego �widra,
chocia� p�yn�a w Azji
�rodkowej, a doko�a sta�y
lepianki, kwit�y morwy, uriuk
i licho wie co jeszcze.
Tamten nie podnosz�c g�owy
zapyta�:
- KOmu?
- Im - odpowiedzia�
Bogdan. - Wszystkim, co tak
pi�Knie gadaj�.
Ogl�da� swoje bose stopy,
wychud�e �ydki, przetarte
wojskowe bryczesy. Nie czu�
wcale zimna, mimo �e by� jeszcze
ranek, i wiedzia�, �e nie b�dzie
czu� gor�ca, chocia� s�o�ce ju�
wzesz�o i wkr�tce zacznie nie�le
grza�. Nie czu� nawet g�odu,
mimo �e wczoraj nie mia� nic w
g�bie - nieprawda, ca�y dzie�
�u� znaleZiony kawa�ek makucha -
a od wielu dni nie dojada�. Czu�
tylko jedno: �e ma ju� wszyst-
kiego do��.
- Do cholery. Do cholery -
powtarza�.
Rzuci� do wody kamyk.
Obserwowa� jego ci�ki lot,
widzia�, jak prasn�� w wod�,
jak wzbudzi� malutk� fontann�
kropel i opad� na dno. Zrobi�o
si� cicho, tylko szuwary
leciutko zaskrzecza�y.
Tamten odezwa� si�:
- Po co ci te g�upie
ruchy? Masz za du�o si�?
Bogdan nie odpowiedzia�.
Nie lubi� tamtego. Ale to nie
mia�o znaczenia. Zawsze musi
by� jaki� "tamten". Bez tego
drugiego nic si� nie odbywa -
�adna w�dr�wka, g��d,
cierpienie. Ob�era ci�,
wyzyskuje - ale musi przy
tobie by�. Przedtem tkwi� przy
nim jeden, teraz inny.
Zmieniaj� si�, ale tego prawie
si� nie zauwa�a, wszyscy s�u��
do tego samego, dzieli si� z
nimi mena�k�, koc i wszy. Tym
razem tamten mia� na imi�
Henryk, by� przysadzisty, mia�
szerokie, p�askie ko�ci
policzkowe, grube wargi, czo�o
niskie, zaro�ni�te ciemnymi
we�nistymi w�osami. Kruszy� w
d�oniach suchy li�� uriuku,
robi� to d�ugo, skrupulatnie.
- Nie masz kawa�ka
papieru? - spyta�.
- Nie.
- Wyrwij z notesu.
Bo�ek spojrza� na niego z
nienawi�ci� i nie
odpowiedzia�.
- Wyrwij z notesu -
powt�rzy� tamten. On te�
nienawidzi�, s�ycha� to by�o w
jego g�osie. - Wyrwij te swoje
przekl�te gryzmo�y. Pali� mi
si� chce.
Bogdan zajrza� do notesu.
"4 IV 1942. Jangi_Jul.
Komendant placu por.
Woroty�ski kaza� nam i��
precz. Grozi�, �e przep�dzi
karabinem. W restauracji
milicjant i jaka� t�ga kobieta
jedli bliny. Przygl�da�em si�
psim wzrokiem. Ona nie
zauwa�y�a, on odwr�ci� si�
plecami. Potem on nie
wytrzyma� i oderwa� dla mnie
kawa�ek blina". Bogdan schowa�
notes do kieszeni.
- Nie wyrw� - powiedzia�.
- Dlaczego?
- Bo to wa�ne.
- Wa�ne! - Henryk
zarechota�. - Ty wiesz co
wa�ne... Nieszcz�cie z tob�.
Zerwa� si� z ziemi, �wawo
wydosta� si� na nasyp biegn�cy
wzd�u� rzeki. Zast�pi� drog�
Uzbekowi, kt�ry tamt�dy
przechodzi�. By� to starzec w
bia�ej cza�mie na g�owie (znak
p�tnika - przypomnia� sobie
Bogdan), w cha�acie
przewi�zanym szarf�, jego bose
stopy pokryte by�y zasch�ym
b�otem. Kiwn�wszy g�ow� zdj��
z ramienia szeroki �elazny
kietme� i pogrzeba� w szarfie.
Oderwa� dla Henryka kawa�ek
gazety, wykrzesa� ogie� z
zapalniczki swojej roboty.
Obaj przycisn�li potem d�onie
z szacunkiem do piersi. Henryk
zaci�gn�wszy si� dymem powl�k�
si� w d� rzeki i usiad� obok
Bogdana.
Bo�ek przygl�da� si�
��tej wodzie. - Ma gliniaste
dno - pomy�la�. - �cieka do
niej mu� z aryk�w. A jednak
by�a inna ni� podwarszawski
�wider. Srebrna �awica,
przypomnia� sobie. Samolot
sun�� w jasnym niebie. Ja
chcia�em, �eby to by� junkers.
Tak, chcia�em, aby si�
wreszcie zacz�o. No to masz,
masz j�, t� swoj� walk� dobra
ze z�em i wszystko, co ci si�
k��bi�o w szesnastoletnim
�ebku. Teraz w nim nic si� nie
k��bi, nie ma si� do czego
odwo�a�. Nawet karabinu mi
po�a�owali - i ci, i tamci -
�mieszne. Zdechn� tutaj,
tysi�ce kilometr�w od
Warszawy. Przegra�em wojn�.
Znowu mu si� chcia�o rzuca�
kamieniami. Tamten powiedzia�,
�e trzeba si� wystrzega�
zb�dnych ruch�w. Ma racj�.
Tamci zawsze maj� racj�.
Henryk ssa� zawzi�cie
skr�ta. Po�o�y� si� na wznak,
przymkn�� oczy. ZUpe�nie jakby
si� urodzi�, �eby by� w��cz�g�
- pomy�la� Bogdan. - Nawet nie
ma ambicji, �eby z tego wyj��.
Mo�e by� poza nawiasem. Byle
mu dano �re�. Za to ja...
Przekl�te ja! Nie wiedzia�, co
z nim pocz��, z tym swoim
natr�tnym, idiotycznym ja.
- Grzeje - odezwa� si�
Henryk. - Opal� si� troch�...
Co robimy? Postanowi�e� co�?
- Naplu� im w twarz.
Henryk westchn��.
- To ju� s�ysza�em. Ale
je��?... Trzeba przecie� co�
zje��?
- Nie jestem g�odny.
- M�wi� prawd�: nie czu�
g�odu.
- A ja zjad�bym sobie
kawa� mi�cha - rozmarzy� si�
Henryk.
- Zamknij si�.
- Kawa� duszonego mi�sa z
sosem. My�lisz, �e musi by�
koszerne? Mo�e by�
wieprzowina, niech skonam.
MO�e by� schaboszczak sma�ony
na ma�le. �eby t�uszcz ciek� z
pyska.
Bogdan wsta�.
- Je�eli si� nie
zamkniesz, zaraz sobie p�jd�.
Henryk podni�s� si� tak�e.
- Nie wyg�upiaj si�, Bo�ek
- poprosi�. - Nic takiego nie
chcia�em powiedzie�.
To by�o um�wione: o �arciu
si� nie gada, �arcia si� nie
wspomina. Bogdan wielkodusznie
przysta�:
- No dobrze, ale
pami�taj...
Nie potrafili si� ze sob�
rozsta�. Byli skazani na
siebie, wiedzieli o tym
dobrze. Doko�a nie by�o nikogo
bliskiego.
- Chod�my - powiedzia�
Bogdan.
Obejmowa� przewodnictwo.
Ju� nieraz tak si� zdarza�o:
nagle jeden z nich obejmowa�
przewodnictwo i ten drugi
ca�kowicie mu si�
podporz�dkowywa�. Nie umawiali
si� nigdy, uk�ada�o si� to
jako� samo. Teraz Bogdan by�
g�r�, bo przed chwil� grozi�
rozstaniem.
Tward�, szar� od kurzu
�cie�k�, podreptali do miasta.
By�o obce. Obce bia�e �ciany,
obce p�czkuj�ce drzewa, obce i
wrogie s�o�ce. Grza�o coraz
mocniej.
- M�g�bym sprzeda� fufajk�
- powiedzia� Henryk �ci�gaj�c
z siebie waciak.
- To sprzedaj.
- A ty m�g�by� sprzeda�
szynel.
- Nie. Noce s� zimne.
Szynel jest zarazem
ko�dr�, szale�stwem by�oby si�
go pozbywa�.
- Nie chce ci si� je��? -
zdumiewa� si� Henryk.
- Nie.
Stali przed restauracj�.
Nie dociera� stamt�d �aden
zapach. Mo�na by�o tylko napi�
si� ��tej herbaty albo zje��
wodnistej zupki. Wysz�o dw�ch
facet�w w butach z cholewami.
Mieli czerwone, rozparzone
twarze, pewnie pili gor�c�
herbat�. Wszed� chudy ch�opak,
obdarty jak Bogdan, pod pach�
�ciska� bochenek chleba, kt�ry
machinalnie obszczypywa�.
Bo�ek powiedzia�:
- Nie jestem g�odny, ale
to nie ma nic do rzeczy. Nawet
mi si� to nie podoba, �e nie
jestem g�odny. Nie chcia�bym
wyci�gn�� tu kopyt. Chcia�bym
jesczze naplu� im wszystkim w
twarz.
- KOmu?
- Im. Wszystkim, kt�rzy
tak pi�Knie gadaj�.
2
Sprzeda� zielony woreczek
na rzeczy za pi�tna�cie rubli.
Nic w nim ju� nie chowa� pr�cz
trzewik�w, z kt�rych zosta�
tylko wierzch i kawa�ek pi�ty.
KUpili sobie troch� chleba;
podzielili si� nim
skrupulatnie. MOim chlebem.
Gdyby si� ode mnie odczepi�,
mia�bym to wszystko dla
siebie. Ale nie by�o sposobu
na tamtego. Nie odczepi si�,
dop�ki Bo�ek b�dzie mia� na
sobie szynel. A zreszt� bez
tamtego jeszcze ci�ej.
Kr�cili si� mi�dzy
straganami, na kt�rych sk�po
le�a�y rodzynki, sery, suszone
owoce. Czasami udawa�o si� co�
z tego skosztowa�. "Po ile?"
"Dwadzie�cia funt". "Dobre?"
Kosztowa�o si� powoli, bez
po�piechu. Potem chwila
zastanowienia. Nie, rachmat,
dzi�kuj�, niedobre, ker~ak
em~as, nie trzeba. To dziwne,
�e Uzbecy na to pozwalali, �e
ich nie p�dzili. Tacy cwaniacy
- przecie� mogli si� domy�li�,
�e Bogdan i Henryk nie maj�
ani kopiejki. Ale i kupcom
nie�atwo by�o o klienta, oni
te� woleli si� �udzi�, gra
by�a potrzebna obu stronom.
Henryk m�czy� si� bez
papierosa.
- P�jd� co� upolowa� -
powiedzia�.
Bo�ek usiad� pod grubym
pniem morwy. Chodzenie m�czy�o
go, kolana mia� wiotkie -
ci�gn�o w d�, bli�ej ziemi.
Trzewiki przewi�zane
przerzuci� przez rami�. Chcia�
co� zapisa� w notesie
("Sprzeda�em plecak. JU� teraz
nie mam nic do sprzedania. Nie
wiem, co robi� dalej"), kiedy
ujrza� przed sob� bose, szare
od brudu stopy, a nad nimi
p��cienne spodnie z
prostok�tnymi �atami na
kolanach.
- Bo�ek - us�ysza�
ochryp�y g�os.
Podni�s� leniwie g�ow�.
Ten przed nim mia� twarz
rumian� i u�miechni�t�. Tak,
te� by� bosy, portki gorsze
ni� u Bo�ka, ale za to g�ba
pyzata, rumiana. Mog�oby si�
wydawa�, �e jest spuchni�ty,
gdyby nie te �miej�ce si�
oczka.
- Nie poznajesz? - spyta�
tamten. - My�ko.
Bo�ek przygl�da� si�
twardej, ostrzy�onej do sk�ry
czaszce. Nie m�g� sobie
przypomnie�.
- My�ko - powt�rzy�
pyzaty. - Pracowali�my razem
na szosie. Za Z�oczowem.
Teraz Bo�ek przypomnia�
sobie. D�wign�� si� i wsun��
palce w �apsko tamtego.
- No to serwus.
- Serwus.
Za My�kiem sta�o kilku
oberwa�c�w. Wszyscy byli bosi,
ale niekt�rzy mieli na g�owie
karaku�owe kubanki z
czerwonymi krzy�ami po�rodku.
Jeden, u�miechni�ty, mia� ca��
twarz pokryt� krwistymi
pryszczami - dobrze mu si�
powodzi - pomy�la� Bo�ek. -
Ten z odwini�t� i rozci�t�
warg�, to pewnie Kazach,
tamten z odstaj�cymi uszami to
mo�e �yd, �yd z Odessy,
zdecydowa� Bo�ek przygl�daj�c
si�, jak d�ugouchy porusza
zabawnie jedn� stron� twarzy.
Z ty�u trzyma� si� byczek z
obanda�owan� g�ow�. Wszyscy,
pr�cz pryszczatego,
przygl�dali si� Bo�kowi
ponuro, bez u�miechu, ale
przychylnie.
My�ko po�o�y� mu ci�k�
d�o� na plecach.
- Ch�opcy - m�wi� - to je
Bohdan. Taj znajete, Bohdan...
Potwierdzili niezgodnym
pomrukiem, �e wiedz�. My�ko
klepn�� si� w czo�o.
- Zapomnia�em, psiakrew,
twojego nazwiska.
- Bergen - przypomnia�
Bogdan.
- No, no! Wygl�dasz jak
�mier�... Ch�opcy, to jest
artysta. Ty, zasu� jaki�
wiersz.
- Co� ty?
- Przecie� m�wi�e� mi
wiersze, ta ni? No, wal!
Bogdan wymamrota�:
- Jakie znowu wiersze...
Usi�owa� sobie co�
przypomnie� ze swojego
repertuaru, ale nie potrafi�.
Dziura. Tekst uciek�. Pewnie
go nigdy nie by�o. Wszystko
wymy�lone. Ciep�y,
jasnoniebieski sen, kt�ry roi�
si� n�dzarzowi. By� n�dzarzem
od urodzenia, zawsze my�li
jego kr��y�y tylko wok�
chleba, zawsze mia� ponur�
g�b�, a w duszy nienawi��.
- Artysta! - wykrzykn��
My�ko. - Jak to sz�o? "nam
strzela� nie tego_�mego..."
Kurwa, nie pami�tam!
Jak lekko wyskoczy�o mu to
z ust! Ja wci�� jeszcze m�cz�
si�, kiedy mam kl��.
- Wygl�dasz, jakby� ju�
mia� trzydziestk� na karku -
powiedzia� My�ko.
- Za to ty� si� upas�.
- Nie powodzi mi si� �le -
chwali� si� My�Ko. - Ch�opcy
mog� powiedzie�.
- A co robisz?
- Bior�.
- Bierzesz? - Bo�ek nie
zrozumia�.
- Capcarap. Byle pr�dko.
- A oni?
- MOi ludzie.
Powiedzia� to z dum�.
Przyw�dca, to si� czu�o.
- Wiesz, ile mam
zaoszcz�dzone? - chwali� si�
My�ko. - Sze��set rubli. -
Poklepa� si� po brzuchu. - Tu
je mam, w pasie, ca�a
harmonia. Ja nie przepadn�. A
ty co? Bierzesz?
Bo�ek pomy�la�, zanim
odpowiedzia�:
- Jeszcze nie.
- Wygl�dasz jak �mier�.
- Troch� si� zniszczy�em -
przyzna� Bo�ek. - Czterna�cie
dni jazdy jakby nie by�o.
Wszystko na to posz�o. Dobrze,
�e we dw�ch, jest tu ze mn�
kolega z wojska. Mieli�my
wst�pi� do Andersa, ale nie
chc� nas przyj��. M�wi�:
"Id�cie do bolszewik�w".
Rosjanie m�wi�: "Id�cie do
Polak�w". Dokument�w nie mamy,
tego si� najbardziej czepiaj�.
Papierk�w.
- Ja mam w dupie Polak�w i
Rosjan - che�pi� si� My�ko. -
Bior� u wszystkich. U mnie
r�nicy nie ma: ka�dy dobry. U
mnie jest internacjona�!
Buma�ki ne treba, usi riwni.
R�b to samo!
- Chyba nie potrafi�.
- Potrafisz. Ka�dy g�upi
potrafi. Wezm� ci� do siebie,
znaj przyjaciela. Ze mn� nie
przepadniesz.
- A co z milicj�?
- Co oni nam poradz�? Jak
z�api�, to daj� w mord�, a
potem puszczaj�. Co maj� z
nami robi� - karmi�? Ju� ze
trzy razy oberwa�em. No to
co? Jako� �yj�. Nie szklanka -
nie st�ucze si�. Nied�ugo
kupi� sobie buty z
cholewkami!... To jak ty?
- Nie jestem sam. Mam
partnera.
- Do czorta z kole�k� -
powiedzia� My�ko. - Nie znam
go. Ciebie znam, to co innego.
- Podrapa� si� w wystrzy�on�
czaszk�. - Ale jak to tw�j
partner, to we�Miemy i jego.
B�dzie z�b za z�b -
pomy�la� Bo�ek. - Bardzo
dobrze. Jak spo�ecze�stwo
mnie, tak ja spo�ecze�stwu.
Moralno��! Etyka! Gwizda�.
Wymy�lili to syci. Najpierw
si� nakradli, a potem
wymy�lili, �e nie wolno. Ju�
wiem, ju� ich rozgryz�em.
Etyka. Moralno��. Zdechn� z
tym w jakim� aryku.
Tamtych pi�ciu
przypatrywa�o mu si� uwa�nie,
czekali z napi�ciem jego
decyzji, kt�ra dotyczy�a tak�e
ich.
- Dzi�kuj� ci, My�ko -
powiedzia� Bo�ek. - Jeste�
dobry ch�op.
- �apa?
- Nie.
- Jak "nie"?
Przecie� mia� powiedzie�
"tak"! Na pewno chcia�
powiedzie� "Tak"!
- Nie mog� z tob� pracowa�
- t�umaczy� Bo�ek j�kaj�c si�.
- Ja... mam inne plany. Musz�
si� zg�osi� do komendy.
Tamten by� wyra�Nie
dotkni�ty.
- Jak chcesz. - Potem
westchn��: - Ja wiem, tobie to
nie odpowiada. Ty jeste�
artysta. Ale artysta te� co�
musi opchn��, tak czy
nie? Wygl�dasz na trzy dychy z
kawa�kiem...
Ten z odwini�t� warg�,
�niady i sko�nooki, powiedzia�
�amanym rosyjskim j�zykiem:
- MO�em drug nakormi�, a?
My�ko rozpromieni� si�.
- Aha! Do roboty,
�achudry!
Rozbiegli si� mi�dzy
straganami. Szef i Bogdan
usiedli w cieniu drzewa. My�ko
poradzi� Bo�kowi spanie w
wagonach na bocznicy, tam
chroni� si� w nocy wszyscy
w��cz�dzy. Tylko nale�y
zachowywa� si� cicho, obcych
nie lubi�, mo�na oberwa�
no�em. Potem siedzieli
milcz�c. Nie czekali d�ugo.
Sypn�y si� im na kolana
placki, piero�ki, rodzynki,
suszony uriuk.
- Lekka robota - pochwali�
Bogdan.
Zazdro�� go piek�a. Nigdy
si� na co� takiego nie
zdob�dzie! Przesz�o�� jednak
istnia�a: ca�y ten balast
wychowania, idea��w, mrzonek,
marze�, subtelno�ci, t�sknot.
- Jedz, jedz - zach�ca� go
My�ko.
Jad� z trudem. Tamci
otoczyli go i patrzyli mu na
usta, zadowoleni ze swego
wyczynu. Sycili dusze w�asn�
uczynno�ci� i dobroci�.
Schowa� placki do
kieszeni.
- Dla kole�ki.
Wsta�. �ciska� im
wszystkim r�ce. Najd�u�ej temu
z obanda�owan� g�ow�: dosta�o
mu si� wida� solidnie.
My�ko zn�w przem�wi�:
- Ty, bracie, nie dawaj
si� - m�wi�. - Ty jeste�
artysta. Masz prawo �y�.
- Wszyscy mamy prawo. Ca��
kup� praw. No, z�am kark.
- Ni puchu, ni pierza -
odwzajemni� si� My�ko.
- Wiesz co? - powiedzia�
nagle Bogdan. - Powiniene� si�
umy�.
- Po co? Tak cieplej.
- Mylisz si�: pory musz�
oddycha�.
- Co� ty... Nie breszysz?
- S�owo. Umyj si�.
Zobaczysz, przyjemniej ci
b�dzie.
My�ko roze�mia� si�
dobrodusznie:
- Ech, artysta, artysta.
Odwr�ci� si� i szerokim
gestem ramienia obj�� Uzbeka z
odwini�t� warg�. Odchodz�c
�mia� si� wci��, inni te�
wydawali z siebie jakie�
d�wi�Ki, kt�re mo�na by�o
przyj�� za �miech.
3
Henryk przybieg� z
papierosem w z�bach, z oczyma
zasz�ymi mg��. Oddycha�
szybko.
- Jad�e� - powiedzia�
Bogdan. Brzmia�o to jak
oskar�enie. Wskazuj�cym palcem
dotkn�� piersi Henryka. -
Jad�e� czy nie?
- Tak.
- Wszystko zjad�e�?
- Wszystko - przyzna� z
pokor� Henryk. - Dwa piero�ki.
Powinienem go wyr�n�� w
mord� - my�la� Bogdan. Objada
mnie, mia�bym mas� pieni�dzy
jeszcze, gdyby nie on, fufajk�,
bluz�, kilo kaszy, wszystko
sprzeda�em, a kiedy on sam ma
pi�taka, od razu wydaje na
siebie.
- KUpi�e� tyto� - oskar�a�
dalej Bogdan.
- Nie, dosta�em od niego
na kilka skr�t�w.
- Od kogo?
- Jaki� go�� z Polski.
Mia� dwie walizki. Prosi�,
�eby mu je ponie��. Szed� za
mn� krok w krok, �obuz, oka ze
mnie nie spuszcza�. Gdyby�my
mieli dziesi�t� cz�� tego, co
by�o w tych walizkach,
mogliby�my si� nie martwi�.
Ma�o p�uc z siebie nie
wyplu�em. Potem zjad�em dwa
piero�ki. Zupe�nie ich nie
czuj�. Rozj�trzy�y mnie tylko.
Bogdan wyj�� z kieszeni
placek.
- Masz.
Tamten spyta�:
- Ca�y dla mnie?
- Ca�y - powiedzia�
Bogdan. - Spotka�em znajomego
Ukrai�ca. Ma band�. �ci�gaj�
ze stragan�w. M�wi, �e
zaoszcz�dzi� sze��set rubli i
kupi sobie buty. Policzki jak
dynia.
Henryk w milczeniu dojada�
placek.
- Pyta�, czy nie chcemy u
niego pracowa� - doda� Bogdan.
Henryk wytar� usta. Wci��
jeszcze si� nie odzywa�.
- Powiedzia�em, �e nie -
ci�gn�� Bogdan. - Nie wiem
dlaczego. Bo przecie� nie ze
strachu. Nie wiem. Kiedy�
wr�cimy do Warszawy, trzeba
b�dzie ludziom si� pokaza�.
Jednym s�owem - nie.
Henryk:
- Ty, Bo�ek, nikomu w
twarz nie naplujesz.
Zapami�taj sobie, co ci
powiedzia�em. Zapisz to sobie
w swoim notesie, bo to
wa�niejsze od wszystkiego, co
tam �adujesz. Zginiesz marnie.
- Westchn�� i doda�: - I ja z
tob�.
Postanowili uda� si�
rannym poci�giem do
Taszkientu. Najwa�niejsze to
tak si� urz�dzi�, �eby
dostawa� osiemset gram�w
chleba dziennie. Zg�osz� si�
do komendy garnizonu. Trzeba
to b�dzie zrobi� m�drze, �eby
unikn�� oskar�enia o dezercj�,
bo przecie� po to, �eby
przyspieszy� dotarcie do armii
Andersa, musieli nawia� z
batalionu pracy przy Armii
Czerwonej, kluczyli tak znad
Wo�gi, ze Stalingradu, a� teraz
czeka ich nies�awny powr�t do
jakiego� innego batalionu
pracy (oby tylko si� uda�o), a
przy najmniejszej
nieostro�no�ci - s�d polowy.
Wszystko jedno. Mieli ju�
dosy� samodzielno�ci. Do
diab�a ze swobod�! t�sknili do
pobudki, do porannego apelu,
do czujnego oka szefa. Niech
zjawi si� rozkazodawca, niech
musztruje i wrzeszczy - i
niech trzy razy dziennie
prowadzi do kuchni.
- Tego nam �a�owa� nie
b�d� - upiera� si� Bo�ek. -
�opaty i o�miuset gram�w
chleba tu nie �a�uj�.
Wieczorem zrobili tak, jak
radzi� My�ko: wkradli si� do
wagon�w stoj�cych na bocznym
torze. Wewn�trz by�o czarno i
cuchn�o. Bractwo wypuszcza�o
gazy g�o�no i z oczywist�
satysfakcj�. U�o�yli si� na
waleta na g�rnej p�ce.
Wszystko robili w milczeniu,
s�yszeli tylko w�asne, pe�ne
napi�cia oddechy. Przez chwil�
wiercili si� na twardej p�ce,
zanim zamarli w bezruchu.
Nap�yn�� sen, marzenie o
butach, kaszy i czystej,
wydezynfekowanej koszuli.
Korow�d kwiat�w, s�odycz
konfitur i g�stego snu. Pomruk
i wybuch bomby. Kto� krzycza�.
Co� b�ysn�o w mroku, musia�
to by� n�. Potem rozleg�y si�
dwa suche uderzenia pi�Ci.
Bogdan wstrzyma� oddech. Czu�
na udzie kurczowo zaci�ni�te
palce wystraszonego Henryka.
Milcze�. Je�li spostrzeg�, �e
jest tu jaki� obcy, wyko�cz�
go natychmiast.
Krzyk usta�. Z do�u
donosi�o si� czyje�
pochlipywanie. Na s�siedniej
p�ce kto� zgrzyta� z�bami
przez sen. Bogdan le�a� z
otwartymi oczyma. Zaraz
za�nie. Sen jest tym
rzeczywistym rozdzia�em �ycia.
Freud by�by z nami bezradny -
pomy�la�. �adnych st�umie�
nienawi�ci do ojca, poci�gu do
matki - g�wno! We �nie nie ma
wojny, jest Warszawa,
mieszkanie na trzecim pi�trze
i s�u��ca Celina, kt�ra
jeszcze nie odesz�a do Ma�ka.
Z ilu jaj jajecznica? Z
trzech, czterech, pi�Ciu. Jak
to �r� - mruczy Celina - jakby
trzy lata chleba nie widzia�y.
Wszystko, co prze�ywa na
jawie, jest straszliwym
nieporozumieniem, a mo�e
spiskiem Opatrzno�ci. Tak, to
Opatrzno�� przeprowadza go
przez r�ne pr�by i
cierpienia, �eby pog��bi�
swoj� sztuk�, �eby potrafi�
odr�ni� dobro od z�a, wielkie
od ma�ego, prawd� od
nieprawdy. Napluje im wszystkim w twarz - wszystkim tym
gadu�om, pi�Knoduchom,
kurwiarzom. Podobno Hitler
lubi si� powo�ywa� na
Opatrzno��. Wobec tego niech
b�dzie przekl�ta Opatrzno��,
kt�ra ma takiego oblubie�ca.
Ale kiedy� wszystko si�
odwr�ci! Sko�czy si�
idiotyczna gra w n�dz�.
Przyjdzie kto�, w czyjej mocy
b�dzie rzec: "Dosy� tego. Do��
si� nacierpia�e�, Bogdanie
Bergen. My�lisz, �e my�my tego
nie widzieli? Widzieli�my.
Chcieli�my zobaczy�, jak sobie
z tym dasz rad�. Zuch z
ciebie! A teraz zaczynamy
prawdziwe �ycie".
Przymkn�� oczy. Wci�gn��
zsuwaj�cy si� z p�ki p�aszcz.
Zapada� w ciep�o jak w g��boki
rodzinny fotel.
G�os, kt�ry go obudzi�,
nie by� krzykiem. Raczej
rozbrzmiewa� jak natr�tny
szept, ale za to tu� nad
uchem. Bo�ek usiad� gwa�townie
na p�ce. Wo�aj� go. Kto� po
niego przyszed� - ale kto. To
nie by� szept. Za oknem wagonu
wo�ano po polsku, wo�a�a
kobieta:
- Czy s� tu jacy� Polacy?
Odczeka�a i po chwili
znowu:
- Czy s� tu jacy� Polacy?
KObieta! Polka! Przysz�a
po nas, chod�my, to jasnow�osa
dziewczyna o czystych oczach,
wzywa nas. Zn�w poczu� na
swoim udzie zaci�ni�te palce
Henryka. Te palce ostrzega�y:
milcz, milcz. Bogdan szepn��:
- Heniek, to po nas.
- Tsss...
- M�wi� ci: to po nas. Od
Andersiak�w. Nie mog�
pozwoli�, �eby Polacy spali
razem z szumowinami.
Cicho.
- Czy s� tu jacy� Polacy?
- wo�a�a kobieta za oknem.
- Jebi twoju mat'! -
zakl�� rozbudzony w��cz�ga.
- Henryk, to po nas -
powtarza� Bo�ek. - Nocna akcja.
Wezm� nas do namiot�w.
- Zwariowa�.
- Do namiot�w, przekonasz
si�.
- Czy s� tu jacy� Polacy?
- upiera�a si� Polka za oknem.
- Och, zareza� bab�! -
zawo�a� kto� z do�u.
- Ja id� - zdecydowa�
nagle Bo�ek.
- Nie ruszaj si� -
ostrzega� Henryk. - Oberwiesz
majchrem.
- Id�! - krzykn�� Bo�ek -
idziemy!
W wagonie zakot�owa�o.
- Polaki! Szpiony!
Kto� za�wieci� zapa�k�.
Bogdan dostrzeg� r�ow�,
�ylast� r�K� uzbrojon� w n�.
Skoczy� w d� wprost na t�
r�k�, po drodze zawadzi� nog�
o czyje� plecy. W milczeniu,
wal�c po niewidocznych
czaszkach, przebija� si� przez
w�ski korytarzyk do przodu.
Nareszcie drzwi. �wie�e,
ch�odne powietrze chlusn�o mu
w twarz. Raczej stoczy� si�,
ni� zeskoczy� na �wir.
- RAtujcie! - krzycza�a
Polka.
Henryk by� ju� obok.
Pobiegli w kierunku
zduszonego g�osu kobiety. Nie
by�o jej wida�, trzej
obszarpa�cy zwalili si� na ni�
sapi�c i m��c�c pi�ciami.
Rzuci� si� ku nim krzycz�c:
"J�zek! Antek! Z ty�u! Lej!"
Tamci zerwali si� do obrony.
Podczas gdy rozgl�dali si�
doko�a, usi�uj�c odr�ni� w
ciemno�ci kogo� poza Bo�kiem i
Henrykiem, kobieta pe�z�a na
czworakach w stron� nasypu.
Wdrapa�a si� na niego i
stan�a wyprostowana, ciemna i
p�aska na szarym tle nieba jak
strzelecka makieta.
Napastnikom nie chcia�o si� za
ni� biec, zasapali si� w
szamotaniu, wracali leniwie do
wagonu.
- Ani piersi, ani ty�ka -
odezwa� si� jeden z nich
lekcewa��co.
- Kwa�ne winogrona, co? -
zadrwi� Bogdan.
- A ty jak milicjant: sam
nie ugryz� i drugiemu nie dam.
- We�my si� za ni� razem -
zaproponowa� inny. - Dostanie
si� i tobie. - Kiedy Bogdan
nie odpowiedzia�, tamten
splun��: - �al ci dziury?
Spoliczkowa� mnie -
pomy�la� Bo�ek. - Kto� ju� tak
m�wi� o dziewczynach -
przypomina� sobie - kto� w
szkole m�wi� tak, bo nie
chcia� si� przyzna�, �e
czo�ga� si� przed nimi na
kl�czkach, ukrywa� sw�j
podziw, to by�o abstrakcyjne
gadanie, nieszkodliwy
�linotok. Wszystko wtedy by�o
pi�Kne, my�la�, wszystko
romantyczne, nawet dziwki na
Nowolipiu i r�owe firanki w
oknach burdelu.
Kobieta czeka�a na nich za
usypiskiem �u�lu. Mia�a na
sobie podart� sp�dnic�, m�sk�
bluz�, a na niej �akiet z
worka. By�a m�oda, szczup�a,
jeden policzek mia�a
przybrudzony, w�osy kr�tko
obci�te, czy te� nie odros�y
jeszcze po tyfusie. W
ciemno�ci mo�na by�o dostrzec,
jak l�ni� w pop�ochu jej oczy.
- Dzi�Kuj� panom za pomoc
- powiedzia�a drewnianym
g�osem. W g�rnej szcz�ce
brakowa�o jej dw�ch z�b�w z
prawej strony.
- Mia�a pani niez��
przygod� - zauwa�y� Bo�ek.
- Och, nie pierwszy raz.
M�czy�ni s� na mnie ci�ci.
Wyda�o mu si�, �e
dos�ysza� w jej g�osie
przechwa�k�. Powiedzia�:
- To rzezimieszki.
- Tak - przyzna�a. - Im
tylko "daj", a potem jeszcze
oberwiesz po mordzie.
Bogdan szurn�� nog� po
�u�lu. Zachrypia�o mi�Kko,
intymnie.
- Dok�d nas pani
zaprowadzi? - spyta�.
- Czy ja wiem? Gdzie pies
ma dom.
- To pani nie jest z
Armii?
- Pan widzi przecie�.
Spojrza� na kurtk� z worka
i potwierdzi�:
- Widz�.
Henryk sapa�. Jego grube
wargi by�y teraz baredziej
opuchni�te ni� zawsze. Zapia�
swoim zwyk�ym troch� wysokim
g�osem:
- To po co pani wo�a�a
Polak�w, co? Wiedzia�a pani
przecie�, �e to si� �le
sko�czy.
- Nie mam gdzie spa� -
t�umaczy�a. - I ba�am si�.
Sama to si� zawsze boj�.
Postanowi�am poszuka� kogo� z
ojczyzny, z naszej wsp�lnej
ojczyzny.
Kiedy drugi raz powt�rzy�a
s�owo "ojczyzna", dosta�a
uderzenie w twarz. Uderzy�
Henryk. Spojrza�a na niego -
bardziej zdumiona ni�
zal�kniona. Ale na tym si� nie
sko�czy�o. Henryk uderzy� j�
jeszcze dwa razy i za ka�dym
razem wydoby�wa� mu si� z p�uc
po�wist, jakby drzewo r�ba�.
Potem pchn�� j� w pier�, a�
usiad�a na usypisku. Wci��
spogl�da�a na niego w
zdumieniu. Nie p�aka�a.
- Czego mnie bijesz? -
spyta�a. - Przecie� by�am
sama. Ba�am si�.
Henryk powoli schodzi� z
ha�dy. Usiad� u podn�a i
zacz�� szuka� nerwowo po
kieszeniach. Potem przypomnia�
sobie, �e nie ma nic do
palenia i przerwa� szukanie.
Siedzia� odwr�cony do nich
plecami.
Bogdan przysun�� si� do
kobiety. Przez chwil� milcza�.
Chcia� jej powiedzie�: "Ty
�cierko. Ty z�a, lekkomy�lna
dziwko". S�owa nie
przechodzi�y mu przez usta. To
by�a kobieta - kobieta z
Polski. Pani usi�dzie, ca�uj�
r�czki, panie maj�
pierwsze�stwo, panie s� takie
delikatne, przy paniach nie
mo�na. Jak ona powiedzia�a?
"Nasza wsp�lna ojczyzna".
- My�leli�my, �e pani jest
z komendy placu - powiedzia�
g�ucho.
- To nie moja wina.
- My�leli�my, �e przys�ano
pani� po nas.
Tym razem nie odezwa�a
si�.
- My�leli�my, �e nas
wzywaj�. �e p�jdziemy do
namiot�w i wszystko si�
sko�czy. Kiedy� to si� musi
przecie� sko�czy�. My�leli�my,
�e to ju�.
- Pan mi nigdy nie
wybaczy - zrozumia�a nagle.
- Sobie nie wybacz�!
Zesz�a z nasypu, dotkn�a
plec�w Henryka.
- Ty, rozchmurz si�. Jak
si� nazywasz?
- Heniek.
- MO�esz mi m�wi� Stasia.
- Pog�adzi�a go po w�osach. -
Nie mam do ciebie �alu. Ty
jeste� lepszy od tamtego. On
jest kawa� sukinsyna.
Pami�tliwy. Takich to ja nie
lubi�.
Henryk wzi�� j� za r�k�.
- Chod�my.
Poszli nad rzek�, w to
samo miejsce, gdzie Bo�ek i
Henryk le�eli dzi� rano.
KObieta opowiada�a o sobie. Z
tajgi przyjecha�a do
Taszkientu. Chcia�a wst�pi� do
wojska, ale zachorowa�a na
tyfus. Teraz ju� za p�no,
nie przyjmuj�, kontyngent
wyczerpany. Nie ma znajomo�ci.
Nie jest a� taka �adna, �eby
dosta� u swoich posad� przez
��ko. S� ju� takie, co
zd��y�y si� elegancko ubra� i
nawet maj� bi�uteri�. Brylanty
znowu modne, czy panowie o tym
wiedz�? W Iranie najlepiej id�
brylanty i z�oto, rubli lepiej
si� pozby� w �rodkowej Azji.
Te dziwki stworzy�y tu sobie
ma�� Krynic�, ma�e Zakopane.
Graj� w bryd�a, pij� whisky,
jadaj� wytwornie. Oficerom
bardziej podobaj� si� takie
wytworne. Przez sentyment i
patriotyzm, przypominaj� im
warszawskie lokale, a poza tym
lepiej pachn� i nie maj� wszy.
Le�eli na rozpostartym
szynelu Bogdana. Przykryli si�
jej kurtk� i waciakiem
Henryka. Dziewczyna g�adzi�a
Henryka po czuprynie.
- Nie bij mnie wi�cej -
szepn�a.
Nachyli�a si� i poca�owa�a
go w czo�o. Potem przytuli�a
si� do niego z westchnieniem.
- Chod�cie do mnie -
powiedzia�a. - Co sobie mamy
�a�owa�.
Henryk obj�� j� i nakry�
jej usta swoimi mi�sistymi
wargami.
Bogdan powoli schodzi� ku
rzece. Przep�ywa�a ciemna i
g�sta jak smo�a. Sta�
s�uchaj�c be�kotu nurtu i
zachwyconego rz�enia tamtych
dwojga.
Usi�owa� sobie wyobrazi�,
co Henryk czuje. Kiedy� i on
tego zazna. Mam kamienn�
wyobra�ni�. Jak z lodu. Co�
musia�o si� we mnie zmieni�.
Zdaje si�, �e by�em kiedy�
gor�cym, spragnionym mi�o�ci
ch�opakiem. Zdaje si�...
- Bo�ek - us�ysza� jej
niski g�os.
Wzywa�a! Szed� do niej
pusty i oboj�tny. Czeka�a na
niego z podwini�t� do brzucha
sp�dnic� i rozpi�t� bluz�. W
ciemno�ci po�yskiwa�y jej
chude, bia�e uda. Wyci�gn�a
do niego r�ce.
Henryk le�a� obok
oddychaj�c ci�ko, z oczyma
utkwionymi w granatowoszare
niebo, na kt�rym zacz�y si�
pojawia� spoza chmur gwiazdy.
- Bo�ek - powt�rzy�a
mi�kko.
Usiad� obok niej i spyta�:
- No i jak?
- Fajnie - odpowiedzia�a i
za�mia�a si�.
- To dobrze - powiedzia�
Bo�ek. - To klawo.
- On jest majster. Ruskie
tak nie potrafi�.
- Zaraz �wita - mrukn��
Bo�ek.
- E, jeszcze troch� czasu
jest.
- Spa� ci si� nie chce? -
spyta�.
Henryk uni�s� g�ow� i
zaraz znowu j� opu�ci�.
- Chce mi si� - przyzna�a.
- Nie czuj� n�g.
- To �pij.
Dziewczyna opu�Ci�a
sp�dnic� i zacz�a zapina�
guziki bluzy. Potem przytuli�a
si� do Henryka.
- Dobranoc - mrukn�a.
Bogdan siedzia� obj�wszy
r�kami kolana. W g�rze
b�yszcza�y gwiazdy. Tam jest
p�noc, a tam, na lewo od
Polarnej - Warszawa. Od kilku
lat zawsze patrz�c w gwiazdy
odszukiwa� kierunek na
Warszaw�. Mog�em mie� kobiet�
- pomy�la� - mi�Kkie aksamitne
cia�o - nogi, brzuch, po�ladki
i tamto, czego jeszcze nie
znam - i zrezygnowa�em. Nie
�a�owa� tego i to wyda�o mu
si� najgorsze. Ci�gle z czego�
rezygnuje. Idiota.
- Czy my�lisz, �e mi�o��
jest wymys�em? - odezwa� si�.
Nie chcia�o jej si�
odpowiada�.
- Kiedy� ludzie przecie�
si� kochali - m�wi�. - Ja sam
te�, jestem pewny. Zna�em
kilka cudownych dziewczyn. I
jeszcze poznam. Jedn� - ale za
to jak�! My�lisz, �e to
niemo�liwe?
Milcza�a.
Powiedzia�:
- Aha, nie odpowiadasz,
zatka�o ci�!
Us�ysza� jej r�wny oddech.
Spa�a przytuliwszy policzek do
brudnej kufajki z lekka
pochrapuj�cego Henryka.
Rozdzia� II
1
Poci�g wl�k� si� ca�� noc
z odleg�ego o sto kilometr�w
Taszkientu. Czo�ga� si� po nie
okrzep�ym jeszcze nasypie jak
�limak. By�oby to
beznadziejne, gdyby nie kartka
papieru w kieszeni:
skierowanie z komendy
taszkienckiej do batalionu
pracy w okolicy Angrenu. KIedy
o �wicie zeszli odr�twiali z
poci�gu, zobaczyli gliniast�
pustyni� pokryt� szronem. Po
lewej stronie toru znajdowa�a
si� kolonia szarych namiot�w.
Wychodzili z nich m�czy�ni i
oddawali mocz patrz�c gdzie�
przed siebie, najcz�ciej w
stron� tych dw�ch nowych.
Potem skurczeni biegli do
aryku my� si�. Niekt�rzy bez
mycia szli od razu do magazynu
fasowa� chleb. Nie wygl�dali
lepiej ni� Henryk i Bo�ek.
Bogdan omota� nogi
ciemnymi onucami, za�o�y�
swoje dziurawe trzewiki i
przewi�za� je sznurkiem. Chyba
tak wygl�da lepiej ni� na
bosaka. Henryk polaz� do ludzi
zasi�gn�� j�zyka i przyjrze�
si�, jak wygl�da tutejszy
chleb. Wr�ci� podniecony.
Rusza� nerwowo wargami i oczy
mu lata�y bardziej ni�
zazwyczaj.
- Bia�y chleb! -
wykrzykn��. - Bardzo lekki.
Osiemdziesi�t deka to taka
porcja - rozstawi� szeroko
r�ce. - Zdaje si�, �e�my
dobrze trafili.
- �eby nas tylko przyj�li.
- Nie b�j si�, przyjm�.
�opaty i porcji chleba ci nie
po�a�uj�. Sam m�wi�e�.
- Gdyby nas mieli odes�a�,
to nie wiem, co zrobimy.
- Nie ode�l�, dadz� chleb.
Szkoda, �e� nie widzia�: takie
bia�e bochny. Powiedzieli, �e
b�dzie z nami gada� major
Borysow, naczelnik. M�wi�, �e
to fajny go��. G�b� ma, m�wi�,
niewyparzon� jak Iwan ze wsi.
Powiem mu, �e jestem
kucharzem.
- Ty?
- Dlaczego nie? Chc�
pracowa� w kuchni i mie� pe�ny
brzuch. Nie lubi� �opaty.
- Ale przecie� nie jeste�
kucharzem.
- No to co, �e nie jestem?
Powiem mu, �e sko�czy�em szko��
kulinarn� w Mariupolu.
Pracowa�em tam w fabryce
konserw, troch� to podobne, nie?
Kotlet�w mielonych tu si� nie
robi, pierog�w te� nie. Ty w
razie czego po�wiadczysz,
pami�taj. Niech no tylko dostan�
si� do kuchni, to i ty sobie
podjesz. Podtuczymy si� troch� i
pry�niemy.
Znowu pcha mnie w jakie�
awantury - pomy�la� Bo�ek.
Znowu ci�gnie go na tu�aczk�.
- Pry�niemy, Bo�ek. �eby
tylko wystara� si� dla ciebie
o jakie� buty. Pojedziemy do
A�ma Aty. Stasia m�wi�a, �e
jedzie tam si� urz�dzi� i
�ebym do niej przyjecha�. Nie
my�l, �e to taka pierwsza
lepsza.
- Ja nie chc� pryska�.
- Dlaczego nie? Co ci� tu
trzyma? �opata?
- Chleb. Osiemset gram�w
chleba.
- B�dziesz go mia�. Nie
my�lisz chyba do ko�ca �ycia
macha� �opat�? Nie nadajesz
si� do tego.
- Nadaj� si�. Do
wszystkiego si� nadaj�. Jak
wr�c� do Polski, to mog� by�
kopaczem. Nawet do ko�ca
�ycia!
Henryk �mia� si�
ironicznie.
- Mog� robi� cokolwiek -
upiera� si� Bo�ek. Wszystko,
co robi� Maniek, pomy�la�, ten
od Celiny - nie, nie wszystko,
bo on umia� jeszcze
szanta�owa�. Cokolwiek, z
czego da si� wy�y�. Du�o nie
chc�. - Zastanawia� si�, czego
mu potrzeba do spokojnego
�ycia. Wylicza�: - Pokoik,
kilo chleba, kawa�ek mi�sa,
troch� cukru, ksi��ka, raz na
tydzie� kino i �eby by�o
ciep�o.
- A kobieta?
- M�wi�em, ale wy�cie
spali. B�dzie. Ale taka, �eby
na dobre i na z�e.
Henryk nachyli� si� nad
nim, poruszy� grubymi wargami.
- Widzisz, ja ju� mam tak�
dziewczyn�. Ty my�lisz, �e to
dziwka, bo chcia�a ci da�. Ale
ja ci m�wi�, �e to �wietna
dziewczyna. Przyrzekli�my
sobie spotka� si� w A�ma Acie.
Jak my�lisz?
- Nie wiem. Najpierw chc�
si� naje�� tego bia�ego
chleba. Potem zobaczymy.
Zaprowadzono ich do
Borysowa. By� to wysoki,
szerokoplecy m�czyzna w
mundurze majora, szpakowaty, o
grubym nosie i z workami pod
��tymi oczyma. KIedy m�wi�,
policzki przecina�y mu
g��bokie bruzdy. Przyj�� ich
przed namiotem, do kt�rego
prowadzi�y drewniane stopnie z
por�czami, tworz�ce co� w
rodzaju ganku.
Major obejrza� ich
krytycznie, westchn�� z
wyra�n� niech�ci� i wyci�gn��
r�k�:
- Skierowanie?
Henryk poda� mu papierek.
Major przebieg� go wzrokiem i
zwin�� w tr�bk�.
- Razem jeste�cie?
- Razem.
- No to jazda z powrotem -
odda� skierowanie Henrykowi.
- Co?
- S�yszycie dobrze:
wracajcie do Taszkientu. Nie
potrzebuj� was.
Nie dostaniemy chleba! -
zrozumia� Bogdan.
- Jechali�my tu ca�� noc -
powiedzia� dr��cym g�osem. -
Skierowa�a nas tu komenda.
- No i co z tego, �e
skierowa�a? Potrzebuj�
robotnik�w, a nie obdartus�w.
M�wi�em im sto razy, �e tu nie
przytu�ek dla bosych.
Ch�opcy milczeli.
- Gadali�cie ju� pewnie z
lud�mi? - spyta� major. - Tak?
Wieszali na mnie psy, prawda?
- Nie - zaprzeczy� Henryk.
- Przeciwnie.
- M�wili, �e jestem fajny
ch�op, tak?
- W�a�nie.
- Stale te same brednie! -
�achn�� si� Borysow. - Nie
jestem fajny ch�op. Nie ma tu
fajnych ch�op�w, ja ci to
m�wi�! Co umiesz? - spyta�
Bo�ka.
- Umiem pracowa�.
Borysow za�mia� si� prawie
bezg�o�nie, wypu�ci� tylko
kilkakrotnie nosem powietrze.
- "Pracowa�". Ty! Gadaj to
swojej babci! Ja ci powiem, co
ty umiesz. Ty po �acinie
czytasz, prawda? Czyta�e�
rzymskich poet�w w oryginale.
Mo�e si� myl�?
- Nie, pan si� nie myli.
Borysow zwr�ci� si� do
Henryka:
- Ty mo�esz zosta�. A ty -
do Bo�ka - zabieraj si�! Jed�
do Taszkientu i powiedz, �eby
ci dali buty. Ja tu but�w nie
mam.
Bo�ek spojrza� na swoje
nogi. Mia� racj�, major
przekl�ty. Na przemarzni�tej
glinie nie mo�na pracowa� w
szmatach. Szepn��:
- Jechali�my ca�� noc.
- I pewnie jeste�cie
g�odni? Nie dam chleba! Nie
mam. Nie jeste�cie u mnie
zaprowiantowani. Nie okradn�
swoich ludzi dla dw�ch
nieznajomych oberwa�c�w z
Polski. - Zn�w zwr�ci� si� do
Henryka: - M�wi�em: ty mo�esz
zosta�.
Henryk b�kn��:
- Je�li zostaniemy, to
obaj.
- Co� powiedzia�?
- Pan s�ysza�.
- S�ysza�em. - Major
wzruszy� ramionami. - No, to
zabierajcie si� do diab�a.
Obaj!
Mia� w�ciek�� min�.
- No? - ponagla�. -
Odmeldowa� si�!
Bo�ek nie ruszy� si� z
miejsca. Major opu�ci� wzrok,
przypatrywa� si� ziemistym
onucom, wyzieraj�cym z
otwartych trzewik�w Bo�ka.
- Ja ci z g�ry mog�
powiedzie�, co ty mi
za�piewasz, je�li zostaniesz -
podj�� spokojniejszym tonem. -
Nie jeste� u mnie pierwszy,
mia�em ju� takich cwaniak�w na
kopy. Popracujesz trzy dni w
tych szmatkach, a potem
powiesz, �e nie mo�esz i�� do
roboty, bo jeste� bosy. Czyja
prawda? Twoja! B�dziesz sobie
siedzia� w namiocie i fasowa�
chleb. Mam tu ju� takich.
- Buty mo�na naprawi� -
zauwa�y� Bo�ek ostro�nie.
- Naprawi�? Czym? - major
przy�o�y� d�o� do rozporka.
Tym?
Trzej m�czy�Ni stali
milcz�c. To ju� by� koniec.
�adnego ratunku. Nie dostan�
kawa�ka chleba. Trzeba b�dzie
zdechn�� z g�odu. Ale zdechn��
mo�na r�nie: mo�na z
godno�ci�, z fasonem. Gra�o
si� przecie� kiedy�, gra�o
r�ne role, My�ko to
przedwczoraj przypomnia�.
Zagrajmy raz jeszcze. Zagrajmy
pustog�owego m�odzie�ca,
ubranego jak z ig�y, z
kieszeni� pe�n� forsy. Nie
potrzeba mi twojego chleba,
twojej �opaty, twojego
zakichanego namiotu. Ptak
niebieski jestem i musz�
uwa�a�, �eby nie poplami�
��tych r�kawiczek. �eby nie
pobrudzi� glin� lakierk�w. Nie
b�d� sta� na baczno��. Stan�
swobodnie, leniwie,
przechylony na bok (gra si�
ca�ym cia�em, pami�taj), jedna
r�ka wsparta na biodrze, usta
ironicznie u�miechni�te.
Monolog:
- To �wie