2230

Szczegóły
Tytuł 2230
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2230 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2230 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2230 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

A. Ba�abucha K. Bu�yczow D. De-Spiller W. Ko�upajew F. Kriwin O. �arionowa L. Rozanowa W. Szczerbakow A. �ytinski Wynalazca Wieczno�ci ( prze�o�yli: J. Belier, A. Bogda�ski, T. Gosk, I. Lewandowska, E. P. Melech, I. Pawelska-Jagni�tkowska, E. Rojewska-Olejarczuk, B. �niadower, E. Zychowicz ) Od redakcji Tom niniejszy jest pr�ba przedstawienia wsp�czesnej radzieckiej fantastyki naukowej. Czytelnik polski, znaj�cy utwory A. Dnieprowa, I. Warszawskiego, Jemcewa i Parnowa, Bilenkina i innych, znajdzie tu - poza K. Bu�yczowem - nazwiska nowe, nie prezentowane u nas dot�d w wydaniach ksi��kowych. O ile pr�cz nowych rzeczy braci Strugackich nie powsta�y ostatnio interesuj�ce powie�ci, o tyle w opowiadaniach zaznacza si� nap�r nowych autor�w, w�r�d kt�rych czo�ow� pozycj� zajmuj� znany u nas z tomu "Ludzie jak ludzie" K. Bu�yczow oraz interesuj�cy i p�odny W. Szczerbakow. Ciekawym zjawiskiem ostatnich lat jest wyst�pienie dynamicznej grupy fantast�w syberyjskich, reprezentowanych tutaj przez W. Ko�upajewa. Wszyscy wymienieni, wraz z A. Ba�abuch� z Leningradu i F. Kriwinem z U�gorodu, s� dobrze znani mi�o�nikom fantastyki w swoim kraju. Zupe�nie nowe natomiast, nawet dla czytelnika radzieckiego, s� nazwiska D. De-Spillera i A. �ytinskiego. Pierwszy z nich, doktor nauk matematyczno-fizycznych i autor kilku zaledwie opowiada�, zaskakuje przyprawiaj�cymi o zawr�t g�owy pomys�ami, kt�re mog�y si� zrodzi� tylko na skrzy�owaniu matematyki i poezji. Zamyka tom wielce obiecuj�cy debiut m�odego pracownika naukowego A. �ytinskiego. Wa�niejszy jeszcze od ilo�ciowego rozwoju jest fakt ukszta�towania si� w�asnego, specyficznego stylu radzieckiego opowiadania fantastyczno-naukowego. W odr�nieniu od fantastyki anglosaskiej radziecka nigdy nie rozwija�a si� w izolacji od g��wnego nurtu literatury; st�d jej osadzenie w tradycji oraz wsp�lnota problematyki i stylistyki ze wsp�czesn� literatur� radzieck� w og�le. Uderza w niej przede wszystkim patos moralny. Fantastyczny pomys� s�u�y bardzo cz�sto ujawnieniu prawdziwego charakteru bohatera. Tak jest w powie�ciach W. Szefnera, K. Bu�yczowa, w opowiadaniach F. Kriwina, W. Ko�upajewa i L. Rozanowej. Zgodnie z tradycj� rosyjskiej i radzieckiej literatury wiele uwagi po�wi�ca si� szczeg�owi obyczajowemu. Najcz�ciej jest to j�zyk i styl bycia uczonych, ale mo�na te� znale�� - cz�sto w formie �artobliwej, jak u A, �ytinskiego - zafascynowanie �ywio�em ch�opskim, ludowym. Charakterystyczn� cech� radzieckiej fantastyki jest r�wnie� jej romantyczna tonacja, liryzm i p�yn�ca z tego nie �pieszno�� narracji, mog�ca czasem przes�ania� autentyczne, nierzadko oryginalne pomys�y fantastyczno-naukowe. Wszystko to wskazuje, �e fantastyka radziecka osi�gn�a pewn� dojrza�o��, wzbogacaj�c literatur� radzieck� swoj� fantastyczno�ci�, �wiatow� za� literatur� science fiction swoj� rosyjsko�ci�. ANDRIEJ BAFABUCHA SYNDROM JANSENA W iluminatorze mi�dzyorbitalnego promu pojawi� si� nagle, a potem, zas�aniaj�c Ziemi�, odp�yn�� w d� dysk baterii stacji s�onecznej i tu� obok znalaz�a si� pasiasta burta jej korpusu o�wietlona silnym reflektorem statku kosmicznego. Da�a o sobie zna� niewa�ko��. Ganszyn i Julka pop�yn�li do komory pr�niowej, gdzie pot�nie zbudowany, stale u�miechni�ty od ucha do ucha mechanik pok�adowy pom�g� im na�o�y� skafandry, sprawdzi�, czy s� w porz�dku, i z rozmachem klepn�� ich w plecy. Julka odlecia�a pod �cian� i pisn�a ze strachu. A mechanik zmiesza� si� i niezwykle szybko jak na swoj� tusz� znik� w g��bi, nie powiedziawszy im nawet na po�egnanie tradycyjnego "hop!" Stacja, znajduj�ca si� na dobowej orbicie, wisia�a nad Wyspami Seszelskimi, ot, taki paj�czek z male�kim tu�owiem i dwukilometrowymi n�kami. Z brzuszka paj�ka stercza�a paraboidalna antena nadawcza, a b�onka naci�gni�ta na a�urowych kratownicach n�ek przekszta�ca�a �wiat�o s�oneczne w pi�tna�cie tysi�cy megawat�w bezp�atnej energii, nieprzerwanym strumieniem mikrofalowego promieniowania p�yn�cej w d�, w paszcz� odbiornika energii na Seszelach. Oczywi�cie to zewn�trzne podobie�stwo by�o bardzo dalekie i, �eby je uchwyci�, nale�a�o mie� fantazj� dawnych astrolog�w, kt�rzy w Wozie dopatrzyli si� sylwetki... Wielkiej Nied�wiedzicy. Orbitalne elektrownie s�oneczne "Arabella" i "Anita" zosta�y zbudowane w ramach programu Mi�dzynarodowego Roku Kraj�w Rozwijaj�cych si�. Te w pe�ni zautomatyzowane stacje tylko raz na dwa lata wymaga�y profilaktycznego przegl�du i wymiany zu�ytych baterii s�onecznych, je�li liczba zniszczonych ogniw przewy�sza�a sze�� procent. Na taki w�a�nie przegl�d, pi�ty w �yciu "Arabelli", przylecieli tu Ganszyn i Julka, bardziej znana w Zarz�dzie jako "pierwsza naiwna". Taki przegl�d to prawdziwe wczasy. Dzie� pracy wynosi siedemdziesi�t dwie minuty na dob�, bo tyle stacja znajduje si� w cieniu Ziemi. Pozosta�y czas ka�dy wykorzystuje wed�ug w�asnego uznania. Ganszynowi, kt�remu ju� nieraz zdarza�o si� bywa� w strefie wok�ziemskiej, w wyniku natchnionych poszukiwa� uda�o si� znale�� w�asn� metod� na skracanie czasu, i tym razem zacz�� od tego, �e d�ugo m�czy� komputer astronawigacji pytaniami o orbity najbli�szych sputnik�w, chc�c obliczy� moment najwi�kszego zbli�enia. W�r�d satelit�w, kt�re przez czas jaki� mia�y si� znajdowa� w odleg�o�ci osi�galnej za pomoc� male�kiego dwumiejscowego skutera "Arabelli", by�o Obserwatorium - orbitalna filia Obserwatorium Pamirskiego. i ju� na drugi dzie� (czas w strefie wok�ziemskiej liczono tak jak na Ziemi) Ganszyn i Julka udali si� tam z wizyt�. Obiboki w strefie wok�ziemskiej by�y nie tyle rzadko�ci�, co zjawiskiem wprost unikalnym, i dlatego te� nieoczekiwani go�cie wprawili astronom�w w istny pop�och. Ale na orbicie nawet miesi�czna wachta to okres niezmiernie d�ugi i ka�dy przybysz traktowany jest jak cz�onek najbli�szej rodziny, t�sknie wyczekiwany. Dlatego te� rado�� gospodarzy nie mia�a granic, tym bardziej �e od och�w i ach�w Julki topnia�y ich serca, podczas gdy Ganszyn wraz z dwoma in�ynierami z obs�ugi technicznej rozgrywa� w mesie "pulk�". Ze zdania wypowiedzianego mimochodem Ganszyn dowiedzia� si�, �e na "SOS-3", tu� obok, w odleg�o�ci jakich� stu kilometr�w, jest dow�dc� ... - kto by pomy�la�? - Aszotik Antarian we w�asnej osobie. M�j ty Bo�e, Aszotik, siedem lat w jednej �awce, noga z�amana na zachodnim zboczu Achanary, a gdy mieli lat dziewi�tna�cie - sp�yw tratw� po rzece Urcie... To ci heca: na Ziemi, cho� mieszkali w jednym mie�cie, miesi�cami, latami nie znajdowali czasu na spotkanie, a wystarczy�o znale�� si� na orbicie - zachod�, drogi s�siedzie, w go�ci. Tak w�a�nie powiedzia� nazajutrz Aszot, gdy Ganszyn rozmawia� z nim przez radio. Za kwadrans sz�sta czasu �rodkowoeuropejskiego Ganszyn dosiad� skutera i na wszelki wypadek przywi�zawszy Julk� kr�tk� link� poprowadzi� go, kieruj�c si� wskaz�wkami astronawigacyjnego komputera, w to miejsce, gdzie za pi�tna�cie minut powinien by� znale�� si� "SOS-3". Wed�ug wszelkich prawide� orbitalnej go�cinno�ci w �luzie przywita� ich Aszot i powi�d� do swej kabiny. Jednak�e dwaj m�odzie�cy natychmiast porwali Julk� i zacz�li jej pokazywa� wszystko, gdzie tylko mog�a wsun�� sw�j zadarty nosek. Ju� taki mia�a talent - gdyby tylko zechcia�a, zdj�liby p�aszcz ochronny z reaktora, �eby pokaza�, co jest wewn�trz... Ganszyn tymczasem siedzia� w ciasnej kabinie, kt�r� Aszot dzieli� ze swym zast�pc�, doktorem Jansenem z Centrum Do�wiadczalnego NASA im. Amesa. Na ekranie, zast�puj�cym tutaj iluminator, k��bi�a si� w koordynacyjnej siatce Ziemia, to jest oczywi�cie nie ca�a Ziemia, lecz kawa�ek po�udniowego Atlantyku zakryty grub� warstw� ob�ok�w. Obraz by� znacznie powi�kszony, co zreszt� wcale nie zdziwi�o Canszyna: "SOS-3", jak i dwa pozosta�e sputniki S�u�by Ochrony �rodowiska ONZ, zajmowa� si� obserwacj� powierzchni Ziemi. Pojawienie si� orbitalnych stacji s�onecznych, kt�re emituj�c strumienie mikrofalowego promieniowania, znacznie utrudni�y astronawigacj�, zmusi�o do podwy�szenia orbit za�ogowych sputnik�w prawie do poziomu satelit�w stacjonarnych i dlatego obserwacje przeprowadzano nie tyle wizualnie, co za pomoc� przyrz�d�w. W dodatku ni�sze warstwy by�y bardzo za�miecone starymi sputnikami, kt�re ju� ods�u�y�y swoje, rakietami no�nymi i ich cz�ciami, kt�re obecnie patrole niedawno utworzonej S�u�by Oczyszczania, zwane powszechnie �mieciarzami, �ci�ga�y do punkt�w Lagrange'a, pierwszych w historii pozaziemskich �mietnik�w. Ganszyn z Aszotem przegadali z p�torej godziny, a� w drzwiach ukaza�a si� czyja� k�apoucha g�owa i obwie�ci�a: "Panowie, kolacja podana!" Pop�yn�li do salonu, jak zwano tu mes�, gdzie sta� ju� nakryty st�, przy kt�rym zebrali si� wszyscy cz�onkowie za�ogi wolni od wachty. W centrum uwagi - no bo jak�e inaczej? - znajdowa�a si� Julka, spogl�daj�ca na wszystkich z trzepotem rz�s. Ganszynowi zrobi�o si� nieco markotnie, bo na niego nigdy tak nie patrzy�a. Aszot przedstawi� wszystkich Ganszynowi. W�a�cicielem k�apouchej g�owy okaza� si� starszy operator zespo�u EREP, doktor Ryszard Wilk z pozna�skiego instytutu ekologii, a ten chudy dryblas siedz�cy dostojnie przy stole to ni mniej, ni wi�cej tylko sir Robert Charles Randall, siedemnasty hrabia Crowford, earl Southbridge. R�a� ze �miechu, gdy Aszot z kamienn� fizjonomi� wymienia� jego ci�kostrawn� tytulatur�. Zreszt� �w sir i earl, do kt�rego na co dzie� zwracano si� w znacznie banalniejszej formie "doktor Randall", okaza� si� cz�owiekiem towarzyskim i ca�kiem do rzeczy. O trzecim, doktorze Jansenie, Aszot zd��y� ju� co� nieco� opowiedzie�. W S�u�bie Ochrony �rodowiska by� on postaci� legendarn�. Jorge Jansen, p� Hiszpan, p� Du�czyk, obywatel ameryka�ski, uko�czy� Uniwersytet Columbia, otrzyma� stypendium pa�stwowe i odby� trzyletni sta� u Mrniawczewicza w Dubrowniku. Potem �ci�gni�to go do Centrum im. Amesa, sk�d zosta� oddelegowany do S�u�by Ochrony �rodowiska ONZ. Przez pierwsze dwa lata pracowa� jak wszyscy, trzy razy odbywa� miesi�czne wachty na sputnikach - by� to w�a�nie Mi�dzynarodowy Rok Ochrony �rodowiska. A potem zacz�y si� dzia� dziwne rzeczy. W jaki spos�b Jansen tego dopi��, pozosta�o tajemnic�, kt�r� m�g�by wyja�ni� tylko on sam i mo�e jeszcze stary Eberwald. Faktem by�o, �e ju� od trzech lat Jansen nie wraca� na Ziemi�, nie licz�c kr�tkich pobyt�w w celu przeprowadzenia bada� lekarskich. W sputnikach S�u�by, gdzie ka�dy z cz�onk�w za�ogi sp�dza� w kosmosie nie wi�cej ni� miesi�c, a wielu oczekiwa�o swojej kolei, byt to istny cud. Ganszynowi Jansen nie przypad� do gustu. W sposobie m�wienia, w ca�ej jego powierzchowno�ci, w postawie by�o co� takiego, �e Ganszyn a� si� wzdryga�. Dziwi� si� Antarianowi, kt�ry nie tylko m�g� wsp�y� z tym typem, ale nawet traktowa� go z wyra�nym szacunkiem. - To znakomity fachowiec, Kola - powiedzia� Aszot. -Znakomity. No a charakter... Nikt u nas tutaj nie jest anio�em. Ostatecznie nie bez powodu mnie, psychologa, zatrudniono w S�u�bie. No i jako� wsp�yjemy ze sob�. i mo�esz wierzy�, �e jest nam tu ca�kiem nie�le. K��tnia wybuch�a ca�kiem niespodzianie i Ganszyn, zaj�ty rozmow� z Aszotem i degustacj� sa�atki z krab�w (naturalnych, nie syntetycznych), nawet nie zorientowa� si�, o co chodzi. S�ysza� co prawda mimochodem, jak Julka wyci�ga�a jakie� informacje od doktora Wilka, kt�rego nazywa�a ju� po prostu Ry�kiem. Wilk, spragniony damskiego towarzystwa i zachwycony Julk�, kt�ra tak interesowa�a si� ich prac�, opowiada� jej o "�ysieniu autostrad", bo w�a�nie zajmowa� si� obserwacj� tego zjawiska. A Julka, spryciara, wytrzeszcza�a oczy, ca�a zamieniona w s�uch, nawet odrobin� wysun�a j�zyk, jak uczennica poch�oni�ta �ci�ganiem. W�a�nie w�wczas Jansen wtr�ci� si� do rozmowy, i to od razu podniesionym g�osem, jakby kontynuowa� dawny sp�r. No i co z tego? Po co te j�ki? On, Jansen, zupe�nie nie pojmuje, czym si� tu podnieca�. No, owszem, autostrady �ysiej�. Las ginie... i co z tego? To rzecz naturalna. Od pierwszej chwili, gdy cz�owiek sta� si� cz�owiekiem, zacz�� tworzy� wok� siebie nowe �rodowisko, i od tej�e chwili przyroda skazana by�a na zag�ad�. Jest to podyktowane prawami rozwoju naszej cywilizacji, tak samo obiektywnymi jak prawa Newtona. Bo nasza cywilizacja jest cywilizacj� techniczn�. Agonia przyrody? i co z tego? Przecie� na jej miejsce pojawi si� inna, kt�ra b�dzie jedynym naturalnym �rodowiskiem cz�owieka. We�my na przyk�ad sputnik. Gdzie tu przyroda? Nie ma jej. A on, Jansen, �yje tu ju� trzy lata i jak dot�d nie uskar�a si� na to. Julka usi�owa�a zaprotestowa�, popar� j� �w sir earl i jeszcze jeden ze �wiadk�w rozmowy, kt�rego nazwiska Ganszyn nie zapami�ta�. Ale Jansen upiera� si� przy swoim i trudno by�o zaprzeczy� logice jego wywod�w, chocia� zawzi�to��, z�o��, z jak� m�wi�, mimowolnie budzi�a niech��, bo by�a trudna do wyt�umaczenia, jak gdyby �w abstrakcyjny sp�r poruszy� jakie� g��boko osobiste, intymne, bolesne uczucia Jansena. I kiedy Jansen zacz�� podniesionym g�osem barwnie opisywa� wspania�� przysz�o�� ludzko�ci, liryczn� scenk� z �ycia dwudziestego drugiego wieku, mi�osn� schadzk� pary odzianej w eleganckie skafandry, le��cej na polietylenowym wzg�rzu nad brzegiem t�czowego, naftowego oceanu, Ganszyn poczu�, �e d�u�ej nie mo�e tego s�ucha�. Zbiera�o mu si� na wymioty. Wsta� i razem z Aszotem wr�cili do kabiny. Straci� z oczu Julk�, kt�ra zn�w znik�a z kim�, �eby zaspokoi� sw� nienasycon� ciekawo��. Na pok�ad "Arabelli" wr�cili dopiero na p� godziny przed rozpocz�ciem swego siedemdziesi�ciominutowego dnia roboczego. Przez nast�pne trzy doby musieli jednak powa�nie przy�o�y� si� do pracy, bo opr�cz wymiany uszkodzonych ogniw baterii s�onecznych - kwadratowych, dziesi�� na dziesi�� metr�w, p��cien pokrytych arsenkiem galu - trzeba by�o jeszcze przygotowa� stacj� do kolejnego przegl�du. Zm�czyli si� niezgorzej, a w dodatku Ganszyn czu� si� dotkni�ty zupe�n� oboj�tno�ci� Julki. W�a�ciwie mia� to w nosie, ale jego ambicja zosta�a nieco ura�ona. W sobot� wieczorem- Julka nagle zamkn�a si� sama w kabinie, a gdy po godzinie wysz�a, Ganszyn a� j�kn��: gdzie podzia�a si� jego "pierwsza naiwna"? Zamiast niej pojawi�a si� m�odziutka ksi�niczka, przed kt�r� cz�owiek mimo woli chcia� przykl�kn��, zasalutowa� szpad�... Jak uda�o jej si� zabra� ze sob� tak� sukienk� i jeszcze przyczepi� namagnesowane podk�wki do srebrzystych pantofelk�w z jakimi� niezwyk�ymi, b�yszcz�cymi klamerkami? Co robi�a kontrola na kosmodromie? Okazuje si�, �e to niewinne stworzenie um�wi�o si� z Jansenem, �e za godzin� zjawi si� u nich z rewizyt�. Znakomicie! Szczeg�lnie, je�li wzi�� pod uwag�, �e Ganszyn, jej bezpo�redni zwierzchnik, nic o tym wszystkim nie wiedzia�. - A czy pani in�ynier s�ysza�a o czym� takim jak dyscyplina? Zirytowany Ganszyn na�o�y� skafander i wszed� do �luzy. Ju� wczoraj popsu� si� mechanizm zewn�trznych drzwi. Mo�e zreszt� tylko tak si� wydawa�o, ale Ganszyn postanowi� dla uspokojenia w�asnego sumienia wszystko dok�adnie sprawdzi�. D�uba� w tym mechanizmie jakie� p� godziny, znalaz� defekt, ale nagle - B�g wie, w jaki spos�b - wypad� mu z r�k uniwersalny �rubokr�t i w dodatku zabezpieczaj�ca linka ze�lizgn�a si� z karabi�czyka. �rubokr�t, jak male�ka srebrzysta rybka, ulecia� gdzie� w kosmos, i nie by�o wi�kszego sensu go �apa�, tak jak i z�o�ci� si� na Julk�. Ganszyna o ma�o szlag nie trafi�. Przecie� o tym g�upstwie trzeba teraz wszystkim zameldowa�, bo jest to "wypadek si�dmej kategorii" i komputer s�u�by astronawigacyjnej, bior�c pod uwag� si�� i kierunek, w jakim zosta� rzucony �rubokr�t, okre�li hipotetyczn� orbit� tego nieszcz�snego przedmiotu i zarejestruje go w Katalogu Genewskim pod numerem, powiedzmy, 11788493, gdzie b�dzie figurowa� do tego czasu, a� dostanie si� w tra� S�u�by Oczyszczania i sortuj�cy �mieci pracownik zamelduje, gdzie trzeba, �e uniwersalny �rubokr�t ze znakiem takiej to a takiej fabryki oddany zosta� na wysypisko �mieci ,,Lagrange-2"... Ganszyn zamkn�� klap� mechanizmu drzwi i usiad� na luku zwieszaj�c nogi na zewn�trz. Taka poza wydawa�a mu si� bardziej naturalna, niewymuszona. Siedzia� wi�c tak, patrz�c, jak daleko w dole wolno pe�zn� �wiat�a ni to mi�dzyorbitalnego holownika, ni to �mieciarki - w takich subtelno�ciach kiepsko si� orientowa�. Potem spojrza� na zegarek: ju� by� czas, �eby pojawi� si� Jansen. i w tym�e momencie zobaczy� trzy �wiate�ka, czerwone, zielone i pulsuj�ce bia�e, kt�re mkn�y w jego kierunku. Jansen rzeczywi�cie by� asem ma�ego pilota�u, jego skuter zbli�a� si� prosto do otwartego luku kesonu. Tylko dlaczego nie zmniejsza szybko�ci? Hamuj, hamuj, ba�wanie ! Chcesz nam zaimponowa� takim podej�ciem? Ganszyn nie wiedzia�, kiedy dotar�o do jego �wiadomo�ci, �e Jansen nie zd��y ju� zahamowa�. Albo co� sta�o si� z silnikiem, albo... Ganszyn da� maksymalny impuls, uskoczy� w bok, potem nast�pi�o zderzenie, zakr�ci�o nim, ponios�o, obiema r�kami wczepi� si� w ram� skutera i tylko naciska�, naciska� klawisz swego silniczka umieszczonego w tornistrze na plecach. Chwil� p�niej zrozumia�, �e uda�o si�, �e burta "Arabelli" wy�lizguje si� spod nich, a wi�c jednak unikn�li najgorszego. Zapewne na par� sekund straci� przytomno��, bo ujrza� nagle �wiat�a pozycyjne stacji hen daleko. B�l nieco ust�pi� i Ganszyn zdo�a� przedosta� si� do pulpitu sterowniczego skutera. Silnik pracowa�. Ale Jansen by� nieprzytomny. Ganszyn przycupn�� z boku na ramie skutera i skierowa� go w stron� stacji, przy okazji b�ogos�awi�c los, �e w czasie tej jazdy z przeszkodami nie zosta�y zerwane baterie s�oneczne. To by dopiero by�a robota! Potem przetransportowa� Jansena do �luzy, jako� �ci�gn�� z niego skafander i dopiero wtedy zrozumia� nagle, �e Jansen nie �yje. Postawiono wszystkich na nogi, bo �mier� to "wypadek pierwszej kategorii". Po czterdziestu minutach przyby� Aszot, potem zjawi� si� ze sputnika-bazy lekarz, kt�ry skonstatowa� jedynie to, co i tak by�o oczywiste. Nie mo�na by�o przeprowadzi� sekcji zw�ok na "Arabelli" i cia�o (teraz ju� po prostu cia�o) zabrane zosta�o na sputnika-baz�, sk�d najbli�szy prom powinien by� zabra� je na Ziemi�. Julka w jakiej� nienaturalnej pozie zastyg�a w k�cie kabiny. Patrzy�a przed siebie niewidz�cymi oczyma i Ganszyn nie zdecydowa� si� podej�� do niej. A kiedy Aszot spr�bowa� si� do niej odezwa�, niezbyt g�o�no, lecz bardzo wyra�nie powiedzia�a: - A wi�c jednak ona go zniszczy�a... - Kto - ona? - Niewa�ne. Teraz ju� niewa�ne. A wy, wy r�wnie�... Julka nagle zerwa�a si� na r�wne nogi - m�j Bo�e, jak�e nie na miejscu by�a teraz ta jej sukienka i te pantofelki z b�yszcz�cymi klamerkami! - przytuli�a si� do Aszota i zap�aka�a, zupe�nie jak ma�a dziewczynka, chlipi�c i si�kaj�c nosem, i Ganszynowi sta�o si� jako� l�ej na duszy. - Aszot - szepta�a Julka - przecie� pan jest psychologiem, Aszot, jak pan m�g�... Przecie� on... by� za�amany. A pan... pan powinien go by�... na Ziemi�. Ju� dawno... na Ziemi�... A teraz... Potem jako� uspokoi�a si�, wypi�a jakie� lekarstwo, kt�re poda� jej lekarz ze sputnika-bazy, i Ganszyn u�o�y� j� w hamaku w kabinie, gdzie zasn�a w tej swojej sukni z wysokim, stoj�cym ko�nierzem. Musieli jeszcze dwa dni zatrzyma� si� na "Arabelli", bo nazajutrz przyby� z Ziemi starszy inspektor kosmicznego oddzia�u Interpolu, szalenie ugrzeczniony i towarzyski, ni to Hindus, ni to Nepalczyk, o nazwisku Rahis Badhidarma. Przys�ano go dlatego, �e Jansen, jak wykaza�a sekcja zw�ok, umar� na asfiksj�, mimo i� zbiornik by� nie uszkodzony i pe�en tlenu. Inspektor przes�uchiwa� Ganszyna, kt�ry potem swoje zeznanie musia� powt�rzy� na Ziemi. Up�yn�o wiele czasu, zanim Ganszyn zrozumia�, �e ca�a sprawa polega�a na wskazaniach manometru. Male�ki mikrometeoryt, kt�remu starczy�o si�y jedynie na przebicie obudowy manometru i zablokowanie kana�u, ten mikrometeoryt zabi� Jansena, dlatego �e manometr pokazywa� zero przy pe�nym zbiorniku, a Jansen nie m�g� nie uwierzy� przyrz�dowi, obiektywnemu rejestratorowi drugiej przyrody, i wypadek ten opisany teraz b�dzie we wszystkich podr�cznikach kosmopsychologii i kosmomedycyny, gdzie zarejestruje si� go jako "syndrom Jansena" lub co� w tym rodzaju. Stopniowo Ganszyn zacz�� zapomina� o tej historii, o cz�owieku tak wierz�cym w drug� przyrod�, �e przyp�aci� to �yciem, i tylko czasami m�czy�o go pytanie: kogo, co mia�a w�wczas na my�li Julka? "A wi�c jednak ona go zniszczy�a..." Kto - ona? Druga przyroda? Czy fanatyczna wiara w ni�? Ale chocia� niekiedy spotyka� Julk� w Zarz�dzie, nigdy nie zdecydowa� si� o to zapyta�. Kiry� Bu�yczow Miejsce dla smoka 1 Paw�ysz obudzi� si� sam, zanim wezwano go do ster�wki. Obudzi� si�, gdy� pracowa�y silniki pomocnicze. Je�li si� nie mieszka przez d�ugie miesi�ce we wn�trzu gigantycznego b�ka, kt�ry z niezmiern� pr�dko�ci� wwierca si� w pustk�, niemal nieuchwytne dudnienie silnik�w manewrowych mo�e uj�� uwadze. Jednak Paw�ysz usiad� na koi i nie otwieraj�c oczu wyt�y� s�uch. A po 10 sekundach intercom odezwa� si� g�osem kapitana: - Paw�ysz, prosz� do mnie. Kapitan powiedzia� to sucho i szybko, jakby oderwa� si� od swoich spraw, �eby powiedzie� tylko te cztery s�owa. Zn�w trzask membrany. Cisza. Tylko alarmuj�co, dokuczliwie jak ledwie s�yszalna syrena alarmowa, dudni� silniki pomocnicze - statek zmienia kurs. Na stanowisku nawigacyjnym w ster�wce pali�o si� ju� �wiat�o, a Gleb Bauer siedzia� nad otwartym atlasem gwiezdnym. Kapitan sta� przy pulpicie i s�ucha� przez intercom raportu pierwszego mechanika. Potem powiedzia�: - Trzeba zrobi� tak, �eby starczy�o. Nie mo�emy sobie pozwoli� na sp�nienie. - Cze��, doktorze - powiedzia� Gleb. Paw�ysz zajrza� mu przez rami� i na rozk�ad�wce atlasu gwiezdnego dostrzeg� stereoskopowe zdj�cie planety. Przez wiry cyklon�w przebija�y b��kitne i zielone plamy. - Co si� sta�o? - zapyta� cicho, �eby nie przeszkadza� kapitanowi w rozmowie. - Zabieramy chorego. Pilne wezwanie - odpar� Bauer. Kapitan wystukiwa� na klawiaturze kalkulatora dane, kt�re przekazali mu mechanicy. - Powinno si� uda� - powiedzia� wreszcie. Odszed� od pulpitu i wskaza� Paw�yszowi sfatygowany "kapita�ski" fotel, w kt�rym sam nigdy nie siada�, ale zawsze proponowa� podw�adnym. "Znale�� si� na fotelu" oznacza�o powa�n� i nie zawsze przyjemn� rozmow�. - Zechce pan usi��� i przeczyta�, co od nich dostali�my. Wprawdzie niewiele tego, ale wystarczy, �eby zorientowa� si� w sytuacji. Paw�ysz zacz�� wertowa� niebieskie ta�my grawigram�w. "Baza 14 do statku kosmicznego �Sege�a�. Pilne. Stacja na Klerenie prosi o pomoc lekarsk�. W sektorze pr�cz was nie ma nikogo. Informujcie o waszych mo�liwo�ciach". Drugi grawigram: "Baza 14 do statku kosmicznego �Sege�a�.Pilnie Informujemy, �e ��czno�� z Kleren� jest s�aba i niepewna. Szczeg��w nie znamy. Podajemy sygna� wywo�awczy stacji. Je�li nie zdo�acie udzieli� pomocy, zawiadomcie baz�". Nast�pnie sz�y depesze z Klereny. "Cieszymy si�, �e nawi�zali�cie z nami ��czno��. Mamy rannych, lekarz w ci�kim stanie. Wskazana ewakuacja. Stacja posiada kuter ratowniczy. Mo�emy spotka� was na orbicie". W dalszych grawigramach Klerena podawa�a miejsce i czas spotkania, a nast�pnie informacje dotycz�ce bezpo�rednio Paw�ysza. "...Na wasze pytanie o stan reszty chorych informujemy, �e damy sobie rad� sami. Propozycj� przys�ania lekarza przyjmujemy z wdzi�czno�ci�. Pracujemy w trudnych warunkach. Szczeg�owy raport przy�lemy kutrem". Kapitan dostrzeg�, �e Paw�ysz ko�czy ju� czytanie ostatniej kartki. - Prosz� mi wybaczy� - powiedzia� - �e nie obudzi�em pana od razu. Pomy�la�em, �e pan nie odm�wi. Dodatkowe p� godziny snu to dla nas kr�lewski dar. Paw�ysz skin�� g�ow�. - Zreszt� na odmow� jeszcze nie jest za p�no... - Je�li si� wahasz - wtr�ci� Bauer - z przyjemno�ci� ci� zast�pi�. Bardziej wygl�dam na lekarza ni� ty. - Kiedy mamy spotkanie z kutrem? - zapyta� Paw�ysz. - Dzi� wieczorem. O dwudziestej dwadzie�cia. - A co do charakteru ran doktora... o jakich trudno�ciach oni m�wi�? - Za p� godziny ponownie nawi��emy ��czno��. Milos poradzi sobie tu bez ciebie? - Latem by� na kursie. Zreszt� mamy znakomit� aparatur� i sta�� ��czno�� z baz�, kt�ra zawsze mo�e udzieli� rady. - Tak te� s�dzi�em - powiedzia� kapitan z ulg� w g�osie. - Jak d�ugo tam b�d�? - zapyta� Paw�ysz. - Oko�o dw�ch miesi�cy - odpar� kapitan. - Je�eli b�dzie bardzo �le, zwiniemy stacj�. 2 Gdy tylko nadesz�a wiadomo��, �e kuter wystartowa� z planety, Paw�ysz pospieszy� do �luzy przej�ciowej. Na odebranie rannego i wej�cie na kuter mia� zaledwie 6 minut. Bauer szed� z ty�u, toczy� pojemnik z medykamentami i rzeczami niezb�dnymi na stacji i g�o�no zazdro�ci�. Za nim drepta� Milos i powtarza� niczym lekcj�: "Druga szuflada z lewej, w prawej przegr�dce..." L�ka� si� nie tego, �e zapomnia�, jak trzeba leczy�, lecz raczej tego, �e zapomni, gdzie co le�y. - On ci w razie czego pomo�e - powiedzia� Paw�ysz, nie odwracaj�c g�owy. - Kto? - Tw�j pacjent. Przecie� to lekarz. ... Kiedy pokrywa w�azu odsun�a si� w bok i dwaj m�czy�ni w zniszczonych, niebieskich niegdy� kombinezonach, wtoczyli nosze, Paw�ysz natychmiast zrozumia�, �e ten pacjent jeszcze niepr�dko zacznie podpowiada� Milosowi, jak go trzeba leczy�. W bia�ej masie banda�y zia�a szeroka szczelina na oczy i w�ska na usta. Oczy by�y otwarte i znieruchomia�e, jakby w przera�eniu. Paw�ysz przesun�� nad nimi d�oni�, bo wyda�o mu si�, �e cz�owiek nie �yje. Ale w�ska szczelina w banda�ach drgn�a, cz�owiek zauwa�y� gest. - Nie jest tak �le - powiedzia� cicho. - Nie jest �le... Kapitan, kt�ry obserwowa� t� scen� na monitorze telewizyjnym w ster�wce, poj��, �e Paw�yszowi trudno jest wej�� na kuter zostawiaj�c na statku chorego. - Id�, S�awa - powiedzia�. - Je�li b�dzie trzeba, wywo�amy baz�. Nosze sta�y w przej�ciu. Ludzie w kombinezonach czekali. - Tam... - zacz�� lekarz. By� przytomny, ale m�wienie sprawia�o mu b�l, a utrzymywanie si� na powierzchni �wiadomo�ci przychodzi�o z niewiarygodnym trudem. Zdawa� si� czepia� kraw�dzi rzeczywisto�ci, wisie� na niej koniuszkami palc�w - chcia� powiedzie� co� wa�nego... - Idziemy - powiedzia� jeden z przybysz�w. By� ogromny. - Bo nie zd��ymy. - Tu jest list - powiedzia� drugi m�czyzna, ni�szy i bardzo chudy, bo kombinezon wisia� na nim jak na ko�ku, i poda� Milosowi du�� niebiesk� kopert�. - Tylko tyle zd��yli�my przygotowa�. Sprawozdanie i dane z obserwacji. Milos wzi�� kopert�, ale wygl�da�o na to, �e nie wie, co z ni� pocz��. Bauer odebra� mu j�. Paw�ysz po�o�y� r�k� na ramieniu Milosa. - Bierz si� do roboty - powiedzia�. Ranny by� nieprzytomny. 3 "Ci ludzie musz� by� bardzo zm�czeni - my�la� Paw�ysk. - Albo po prostu im si� nie spodoba�em". Kuter wszed� w wysokie chmury. Sterowa� olbrzym. By� wr�cz fantastycznie brudny, i chocia� drugi m�czyzna, chudy, r�wnie� by� fantastycznie brudny, to gdyby urz�dzi� im zawody, wygra�by jednak pilot. Paw�ysz pomy�la�, �e pilot musi mie� na planecie perfidnego wroga, kt�ry z samego rana wyk�pa� go w b�ocie. A mo�e tam u nich nie ma wody i w dodatku pot�uk�y si� wszystkie lustra? Olbrzym chyba si� domy�li�, o czym my�li nowy lekarz, bo odwr�ci� si� i powiedzia�: - Koszmarny widok, prawda? - B��kitne oczy na tle umorusanej twarzy wygl�da�y jak porcelanowe. Paw�ysz nie o�mieli� si� zaprzeczy�. - Nie przedstawili�my si� sobie. Jestem Jim - powiedzia� ogromny pilot. - Leskin - odezwa� si� chudy, kt�ry prawie le�a� w fotelu. Oczy mia� zamkni�te. - W�adys�aw Paw�ysz. S�awa - i powiedziawszy to Paw�ysz poczu�, �e chyba zbyt wcze�nie na poufa�o��. - Doktor Paw�ysz - powiedzia� Leskin. - No c�, bardzo nam przyjemnie. - Co dolega chorym? - zapyta� Paw�ysz. - R�ne rzeczy - odpar� pilot Jim Leskin ponownie zamkn�� oczy. - Leopold ma z�aman� nog�. Du�a Tatiana - febr�. Pozostali - rozmaicie. Do koloru, do wyboru... - A pan? - Paw�ysz od razu chwyci� byka za rogi. - Ja? - pilot zmiesza� si� i popatrzy� na Leskina, ale nie uzyska� od niego pomocy. W�wczas pu�ci� d�wigni� steru i zakasa� r�kaw powy�ej �okcia. Spod kombinezonu wy�oni�a si� g��boka, jeszcze nie zagojona rana, jakby od ciosu siekier�. - A na febr� chorowa�em ju� dwa razy - pocieszy� skwapliwie Paw�ysza. - Jim, nie strasz doktora - powiedzia� Leskin wysokim, i nieco histerycznym g�osem. - Zajm� si� panem zaraz po wyl�dowaniu - powiedzia� Paw�ysz. - Po dw�ch dniach nie b�dzie nawet �ladu. Przy tych s�owach Leskin zupe�nie si� ockn�� i powiedzia� mentorskim tonem: - Jest pan nietaktowny, m�ody cz�owieku. Streszny to �wietny lekarz. - Ani przez chwil� w to nie w�tpi�em. - A ja powtarzam, �e Streszny jest doskona�ym lekarzem i robi� wszystko, co w ludzkiej mocy... Natomiast pan, nie znaj�c naszych warunk�w... Paw�ysz ju� zamierza� ostro zareagowa�, gdy� uwa�a� siebie r�wnie� za niez�ego lekarza, ale przygryz� j�zyk. Zrozumia�, �e przez Leskina mo�e przemawia� zwyczajna zazdro��. Streszny by� jego przyjacielem, a Paw�ysz wyst�powa� w roli smarkatego lejtnanta, przys�anego do plutonu, kt�rego uwielbiany dow�dca zosta� wczoraj ranny. Leskin mia� d�ug�, zmi�t� twarz z mi�kkim, obwis�ym nosem, ale to by�o wszystko, co dawa�o si� dostrzec pod grub� warstw� b�ota, nadaj�cego mu wygl�d Indianina wkraczaj�cego na wojenn� �cie�k�. - Mamy s�abiutki nadajnik - spr�bowa� zmieni� temat pilot Jim, kt�ry najwyra�niej by� cz�owiekiem dobrodusznym, co w og�le jest cech� olbrzym�w. - Ekspedycyjny, wariant drugi. Ucieszyli�my si�, �e do nas lecicie. Bali�my si�, �e doktor nie wytrzyma. A ten wasz m�odzieniec zna si� na rzeczy? - To trzeci mechanik - powiedzia� Paw�ysz. - Jego drug� specjalno�ci� jest chirurgia. Nie chcia� si� ze swymi nowymi znajomymi dzieli� w�asnymi niepokojami i obawami. 4 Kuter znieruchomia�. Fotel zn�w przylgn�� do plec�w. Paw�ysz namaca� na piersi sprz�czk� pasa. Leskin wyci�gn�� r�k� w szarej r�kawiczce, chc�c mu pom�c. Pilot Jim ju� wsta� ze swego miejsca i opu�ci� �aluzj� na pulpit. - Serdecznie witamy w naszych skromnych progach -powiedzia�. - Na szcz�cie m�y... Stoj�c obok niego Paw�ysz czu� si� jak liliput. Leskin wzi�� torb� Paw�ysza. - Prosz� zaczeka� - powiedzia� - wyjd� nam na spotkanie. Rozleg�o si� stukanie w drzwi. Trzykrotne. Jim cofn�� si� na ruf�, aby otworzy� w�az �adunkowy. Leskin powiedzia�: - Prosz� nie marudzi�. Paw�ysz przekroczy� pr�g, a Leskin, podtrzymuj�c go pod r�k� tak energicznie, jakby mia� ochot� odci�gn�� go na bok. poprowadzi� do �azika, stoj�cego o trzy kroki od kutra. W�az �azika by� otwarty na o�cie�. Sta� na nim szczup�y ch�opak, umorusany jak wszyscy pozostali, gapi� si� w niebo i nie zwraca� najmniejszej uwagi na Paw�ysza. Jim wyci�ga� pojemnik �adunkowy, Paw�ysz chcia� mu pom�c, ale tutaj najwidoczniej nie wolno by�o tego robi�, gdy� Leskin wepchn�� go do �azika, zwyk�ego ekspedycyjnego �azika, zagospodarowanego jak przytulny dom. Paw�ysz zerkn�� nawet na drugi od w�azu haczyk, gdzie powinna wisie� jego kamera, jak to by�o jeszcze w zesz�ym roku. Jim z ch�opaczkiem wpychali do wn�trza niepor�czny kontener, co nie by�o proste. Spieszyli si�. Leskin usiad� przy otwartym g�rnym w�azie, wygl�da� na zewn�trz i milcza�. Kiedy pojemnik znalaz� si� ju� w �rodku, malutki kierowca zwr�ci� si� do Paw�ysza i powiedzia� g��bokim, pi�knym g�osem: - Dzie� dobry, doktorze. Jestem Ma�a Tatiana. Paw�ysz przedstawi� si�, z najwi�kszym trudem powstrzymuj�c si� od uwagi, �e nigdy jeszcze dot�d nie widzia� tak brudnej kobiecej twarzy. Ma�a Tatiana sprawnie zaj�a miejsce kierowcy i ruszy�a tak gwa�townie z miejsca, �e Paw�ysz omal nie wyr�n�� g�ow� w sw�j ulubiony hak. Pomy�la�, �e nie zd��y� nawet zauwa�y�, jaka tu jest pogoda. �azik podskakiwa� na wybojach. Za�oga stacji nie bawi�a si� w budow� drogi. 5 �azik jecha� chwil� po r�wnym, a potem gwa�townie si� zatrzyma�. �wiat�o za iluminatorami zmieni�o si�, sta�o si� ciep�e, ��te. - Jeste�my na miejscu - powiedzia�a Tatiana. Paw�ysz zauwa�y�, �e jego towarzysze podr�y natychmiast rozlu�nili si�, jakby znik�o napi�cie, kt�re dotychczas im doskwiera�o. - Niech pan mi pomo�e wy�adowa� pojemnik - powiedzia� Jim. - Szkoda by�oby rozbi� co� teraz, kiedy znale�li�my si� w domu. - S�usznie - zgodzi� si� Paw�ysz. - Zw�aszcza �e w �rodku s� �ledzie i czarny chleb. - �ledzie - ucieszy� si� Jim. - W takim razie sam ponios� kontener niczym sk�py rycerz sw�j ukochany kuferek. - Najwidoczniej pilot mia� s�abo�� do przys��w i porzekade�. Tatiana otworzy�a w�az i tym razem nikt nie zabrania� Paw�yszowi wyj�� na zewn�trz. �azik sta� w gara�u, zbudowanym solidnie, jak bastion twierdzy. Drzwi by�y zamkni�te. Gara� by� jasno o�wietlony i na pierwszy rzut oka wida� by�o, �e jest wygodny, a nawet przytulny, jak bywaj� przytulne pracownie lub warsztaty, kt�rych gospodarze nie troszcz� si� o opini� otoczenia, lecz po prostu mieszkaj� tam i pracuj�. Przed �azikiem sta�a szczup�a kobieta z kr�tkimi, puszystymi, wij�cymi si� ciemnymi w�osami, kt�re opada�y jej grzywk� na czo�o. Mia�a drobniutk� twarz z ostrym podbr�dkiem i wielkimi oczyma, a k�ciki jej pe�nych warg by�y odrobin� uniesione do g�ry. By�a widocznie pedantyczn� czy�cioszk�, bowiem ani na kombinezonie, ani na twarzy, ani na w�skich d�oniach Paw�ysz nie dostrzeg� najmniejszej skazy. "Wody maj� tu pod dostatkiem" - stwierdzi� w duchu. - Doktor Paw�ysz? - zapyta�a, ale nie czeka�a na odpowied�. - Dzie� dobry. Nazywam si� Nina Rawwa. Jestem kierownikiem stacji. Zajmie pan pok�j, w kt�rym dotychczas mieszka� Streszny. Prosz� odpocz��, a potem zjemy razem obiad. - Dzi�kuj� - odpar� Paw�ysz, z najwi�kszym trudem zwalczaj�c w sobie ch�� wyznania, �e niezmiernie mi�o jest ujrze� nareszcie czystego cz�owieka. Co� za�omota�o po dachu, jakby na gara� zwali�a si� lawina kamieni. Zadr�a�y lampy, a jedna z nich p�k�a i rozsypa�a si�. Wszyscy znieruchomieli, a "lawina" nadal wali�a w strop. - Co to? - zapyta� Paw�ysz, ale nikt go nie us�ysza�. - Idziemy! - krzykn�� Jim. - On teraz d�ugo b�dzie tak ha�asowa�. - A nie m�wi�em - powiedzia� Leskin - �eby pomalowa� dach na zielono! - Nale�a�oby... - zacz�a Ma�a Tatiana, ale Nina jej przerwa�a. - Ani mi si� wa�. - Doskonale si� rozumia�y. Paw�ysz zwr�ci� uwag� na szeroki plaster, zakrywaj�cy niemal ca�e czo�o Tatiany i kiedy odprowadza�a go do jego pokoju, powiedzia�: - Je�li pani r�wnie� ma jakie� zadrapanie, to prosz� do mnie zajrze�, bo mo�e si� zaogni�. - Ju� si� prawie zagoi�o - odpar�a Tania, lecz Paw�ysz jej nie uwierzy�. - A w og�le to blizny zdobi� dzielnych zwiadowc�w. Zupe�nie nie rozumiem Niny, kt�ra zapu�ci�a sobie grzywk�, �eby nikt nie widzia� �ladu smoczych pazurk�w. Dobrze przynajmniej, �e nie straci�a oka. Zatrzymali si� przed drzwiami. - Jeste�my na miejscu - powiedzia�a Tania. - Tu mieszka� Streszny. Tylko prosz� niczego nie przek�ada�. Doktor tego panu nie daruje. Jest pedantem. 6 - Obiad b�dzie za p�l godziny - powiedzia�a Tatiana. - Przechodzili�my obok jadalni. Trzecie drzwi st�d. Zapami�ta pan? - Dzi�kuj�. A gdzie jest szpital? - Nina wszystko panu opowie. Prosz� si� nie l�ka� o chorych. Gdyby tylko o nich chodzi�o, nie prosiliby�my o pomoc. B�d� nast�pni - zako�czy�a z przekonaniem i natychmiast zmieni�a temat - w szafie s� rzeczy Stresznego. Mo�e ich pan u�ywa�, on nie b�dzie mia� tego za z�e. Tam jest moskitiera i tak dalej. Gdy Tatiana wysz�a, Paw�ysz postanowi� si� przebra�. Przylecia� w niebieskim codziennym mundurze S�u�by Kosmicznej i wygl�da� teraz jak papuga w�r�d wr�bli. Rozpakowa� torb�, wyj�� myd�o, szczotk�. Po umywalce nerwowo biega�y malutkie owady, podobne do czarnych mr�weczek. Sp�uka� je strumieniem wody, umy� si� i podszed� do okna. Przez krat� wida� by�o zbocze wzg�rza, na kt�rego szczycie wznosi�a si� stacja. Na zboczu, zbiegaj�cym w d�, ku lasowi, ros�y niskie krzewy, mi�dzy kt�rymi sta�y rzadko kr�pe drzewa. A dalej, a� do horyzontu, rozci�ga�a si� sm�tna, szarozielona r�wnina. Daleko, daleko w mgie�ce majaczy�o jeszcze jedno wzg�rze. O jakie� trzy kilometry od stacji p�yn�a przez r�wnin� rzeka, odbijaj�c jasne, sinawe chmury, p�prze�roczyste, przepuszczaj�ce �wiat�o s�oneczne. Dzi�ki temu wszystkie przedmioty rzuca�y lekkie, rozmyte cienie, a same stawa�y si� bezcielesne i nie-wa�kie. Placyk przed stacj� by� pusty i tylko na samym jego skraju, nad stojakiem jakiego� przyrz�du, unosi� si� r�j owad�w. W kabinie pozostawa�y �lady bytno�ci Stresznego. Na stoliku le�a�y ksi��ki, lu�ne kartki papieru, kasety. W k�cie poniewiera� si� zwini�ty w k��bek brudny kombinezon, ale ��ko by�o porz�dnie zas�ane. Na biurku kr�lowa�a gruba ksi�ga w zielonej ok�adce. Paw�ysz otworzy j�. Doktor, jak si� okaza�o, by� konserwatyst�. Nie do��, �e pisa� pami�tnik, w dodatku pisa� go pi�rem! Pismo Stresznego wyda�o si� Paw�yszowi wyra�ne, niemal kaligraficzne. Oczy mimowolnie przebieg�y pierwsze linijki: "... M�j dziennik nie mo�e przedstawia� warto�ci naukowej ani literackiej. W najlepszym razie jest to �rodek do uporz�dkowania w�asnych my�li ..." Paw�ysz zatrzasn�� pami�tnik. Nikt go nie upowa�nia� do czytania. W tym samym momencie zorientowa� si�, �e min�o ju� czterdzie�ci minut. Nie�adnie. Wszyscy zebrali si� w jadalni, nowy cz�owiek na odleg�ej stacji zawsze jest wydarzeniem, trzeba b�dzie odpowiada� na mn�stwo pyta�, a przecie� nie zawsze si� wie, co nowego graj� w Teatrze Wielkim i czy zako�czono ju� budow� kopalni na Ksi�ycu. Paw�ysz przejrza� si� w lustrze. Lekarz powinien dawa� przyk�ad - musi by� zadbany, ogolony, porz�dnie ubrany. Wtedy rozleg�a si� eksplozja. Stacja zako�ysa�a si�. Kto� przebieg� korytarzem i zrobi�o si� cicho. 7 Jadalnia by�a pusta. Ludzie opu�cili j� w po�piechu, bo czyste talerze sta�y na stole, spod pokrywki wazy s�czy�a si� para, krzes�a byty odsuni�te, jedno z nich przewr�ci�o si� i nikt go nie podni�s�... - Ci�gle te sekrety! - burkn�� zirytowany Paw�ysz, stawiaj�c krzes�o na miejsce. - Zagadki, tajemnice, b��dni rycerze. Zaraz oka�e si�, �e zosta�em tu sam, a pozostali znikn�li bez �ladu. W pustym pomieszczeniu g�os zabrzmia� sztucznie i pretensjonalnie, Paw�ysz wi�c zamilk�. Posta� kilka chwil, nadstawiaj�c ucha, a potem opu�ci� jadalni� i ruszy� korytarzem w stron� wyj�cia do gara�u. Stacja by�a niewielka, lecz sprawia�a wra�enie rozleg�ej z powodu mn�stwa drzwi, zakamark�w i nisz, laboratori�w, magazyn�w oraz izdebek o niewiadomym przeznaczeniu. Paw�ysz zatrzyma� si� przed drzwiami wi�kszymi od pozosta�ych, kt�re, jak s�dzi�, wiod�y do gara�u. Odrzwia by�y zamkni�te od �rodka na solidny rygiel w�asnej roboty. Odsun�� go z wysi�kiem i przekona� si�, �e by� w b��dzie: drzwi prowadzi�y na dw�r. W twarz uderzy� go powiew ciep�ego, wilgotnego powietrza wype�nionego brz�czeniem owad�w. Paw�ysz zrobi� krok do przodu, ale w tej samej chwili kto� brutalnie chwyci� go za rami� i szarpn�� do ty�u. Leskin zasuwa� rygiel. - Zwariowa� pan? - zapyta� bezceremonialnie. - Przepraszam - odpar� Paw�ysz - ale jeszcze nie pozna�em miejscowych zwyczaj�w. - Je�li zamierza poznawa� je pan w ten spos�b - nied�ugo pan po�yje - o�wiadczy� Leskin. Ku zdumieniu Paw�ysza umy� si� i okaza� si� teraz ca�kiem statecznym m�czyzn� oko�o pi��dziesi�tki, z twarz� pobru�d�on� tak g��bokimi zmarszczkami, jakby natura rze�bi�a je stolarskim d�utem, a nie delikatnym rylcem. - W najlepszym razie napu�ci�by pan pe�n� stacj� komar�w - kontynuowa� Leskin. - Pozara�a�by pan wszystkich febr� i siebie przede wszystkim. Prosz� si� nie obra�a�, tylko przyzwyczaja�. Niebawem widok otwartych drzwi r�wnie� i w panu zacznie wzbudza� przera�enie. Szuka� pan jadalni? - Nie! Sto�ownik�w! - Sto�ownicy s� w gara�u. Obiad si� sp�ni. Chcia�em pana o tym zawiadomi�. Okaza�o si�, �e drzwi od gara�u s� obok. - Prosz� wej�� - powiedzia� Leskin ju� bardziej przyjaznym tonem - oni zaraz wr�c�. Gara� by� pusty. �azik znikn��. Leskin co� us�ysza� i pospieszy� w stron� d�wigni otwieraj�cej bram� wjazdow�. - Prosz� si� nie ba�, doktorze - powiedzia�. Paw�ysz nie wiedzia�, czego si� ma ba�, ale na wszelki wypadek cofn�� si� pod �cian�. W rozsuni�tych wierzejach gara�u ukaza�a si� t�pa maska �azika. Pojazd toczy� si� wolno, z godno�ci�, niczym drwal wracaj�cy do domu z porz�dnym kawa�em drewna. R�wnie uroczy�cie przetoczy� si� przez ca�y gara� i zatrzyma� si� dopiero pod �cian�. Holowa� za sob� ogromne szare cielsko, z kt�rego zwisa�y dwie czarne szmaty wielko�ci �agli fregaty. Na tle bia�ego prostok�ta wr�t ta�czy�y dwie ludzkie figurki. Wygl�da�y jak kukie�ki w teatrze cieni. Wymachiwa�y r�czkami, biega�y, podskakiwa�y. Co� wielkiego i ciemnego zas�oni�o na moment �wiat�o i natychmiast rozleg� si� trzask wystrza�u. Kto� uni�s� d�wigni� i drzwi zamkn�y si�, odcinaj�c ha�as i krz�tanin�. - Czy s� wszyscy? - zapyta�a Nina. Twarz mia�a zas�oni�t� czym� w rodzaju czarczafu. W r�ku trzyma�a pistolet. - Wszyscy - odpar� Jim, zeskakuj�c z �azika. - Policzy�em. Ma�a Tatiana podesz�a do szarego cielska i postawi�a na nim nog�. - Maharad�a Hajdarabadu i upolowany przez niego tygrys ludojad. Gdzie jest fotograf? - Tatiana, nie wyg�upiaj si� - powiedzia� Leskin. - Mo�e on jeszcze �yje. - Nigdy tygrys nie uchodzi� z �yciem spod lufy m�odego maharad�y - zaoponowa�a Tatiana. Zgubi�a gdzie� plaster i ca�e czo�o mia�a we krwi. Paw�ysz zauwa�y� to mimochodem, gdy same nogi ponios�y go w stron� potwora rozci�gni�tego na posadzce. To by� smok. W ka�dym razie nie potrafi� znale�� innego okre�lenia. Smok mia� �eb co najmniej metrowej d�ugo�ci, b�yszcz�ce ��te z�biska i gro�ne wytrzeszczone szkliste �lepia. Czarne �agle okaza�y si� skrzyd�ami. A wi�c tak wygl�da� winowajca wszystkich k�opot�w i nieszcz��, teraz powalony i zwyci�ony. - �adny ptaszek - powiedzia� Jim do Paw�ysza. - Nie widywa� go pan przedtem? Rozpi�to�� skrzyde� pi�tna�cie metr�w. - Uchowaj Bo�e - powiedzia� Paw�ysz. - Nie lubi� takich znajomo�ci. Opodal sta� niewysoki, �ysiej�cy m�czyzna z puco�owat� poczciw� twarz�. - To on was n�ka�? - zapyta� go Paw�ysz. - N�ka�? - jego s�siad u�miechn�� si� mi�kko, jakby przypad�o mu do gustu samo brzmienie tego s�owa. - N�ka�. Delikatnie powiedziane! Jakby natr�tny wielbiciel n�ka� swymi zalotami niewinn� panienk�. Nie, on na nas polowa�. - M�czyzna opiera� si� ci�ko na lasce. - To znaczy, �e mo�na wam pogratulowa�? - Tak, to jest pierwszy - powiedzia�a Nina, odrzucaj�c czarczaf z twarzy. - Poznajcie si�: Leopold. Nasz sejsmolog i geofizyk. - Sp�jrzcie - powiedzia�a Tatiana unosz�c brzeg skrzyd�a. - Strzela�am do niego wczoraj i tu trafi�am. - A co ze �miertelnym strza�em maharad�y? - zapyta� Leopold, krzywi�c si�. z b�lu. Noga mu wida� dokucza�a, bo trzyma� j� uniesiona do g�ry. Spod skrzyd�a wysuwa�a si� �apa zako�czona pazurami przypominaj�cymi jatagany. - Mo�na by�oby zrobi� kind�a� - powiedzia� Jim. - Na Ziemi kolekcjonerzy dadz� za taki no�yk ka�d� cen�. - Jeszcze b�dziesz mia� czas na gromadzenie pami�tek - powiedzia�a Nina. - Tego zwierzaka potniemy na drobne kawa�ki, �eby dok�adnie pozna� jego anatomi�. Zerkn�a na Paw�ysza, daj�c mu tym do zrozumienia, �e to ju� jego robota. - A wi�c on nie jest jedyny? - zapyta� Paw�ysz. Pytanie rozbawi�o obecnych. - A niby z kim wojowali�my, kiedy �azik wje�d�a� do gara�u? - zapyta�a Tatiana. - Tam pozostali jego pa�aj�cy ��dz� zemsty krewniacy. Jakby na potwierdzenie jej s��w zn�w rozleg�o si� �omotanie w dach. Dudni�o tak, �e trzeba by�o porozumiewa� si� na migi. Solidny gara� trz�s� si� w posadach i Paw�ysz zapragn�� jak najszybciej znale�� si� za drzwiami wiod�cymi do wn�trza stacji. Jim pogrozi� sufitowi pi�ci�, ale ten gest nie wywar� �adnego wra�enia na sprawcach ha�asu. Leskin wyj�� pistolet i uni�s� jego luf� do g�ry. Nina chwyci�a go za r�k�. Wszyscy stali z zadartymi g�owami i czekali na rozw�j wypadk�w. Czekali nied�ugo, bo dach nie wytrzyma�. Metal p�k� i przez powsta�� szczelin� trysn�o bia�e �wiat�o, a Paw�ysz dojrza� ��te jatagany, dr�ce grub� blach� niczym papier. 8 Nied�uga, lecz ha�a�liwa i zawzi�ta walka ze smokiem, kt�ry koniecznie chcia� pom�ci� �mier� swego krewniaka, pozostawi�a w pami�ci Paw�ysza urywane, chaotyczne wspomnienia. Podobnie bywa z cz�owiekiem, kt�ry usi�uje sobie przypomnie� kolejno�� wydarze� w k��tni rodzinnej, ale nie mo�e dociec, od czego w�a�ciwie k��tnia si� zacz�a. Pami�ta�, jak Leskin strzela� do g�ry, pami�ta�, jak smok przeciska� si� przez dziur�, staraj�c si� schwyta� kt�rego� z ludzi cofni�tych pod �cian�, pami�ta�, jak Jim uruchomi� hydrant przeciwpo�arowy i strumie� wody bij�cy w otwart� paszcz�k� zmusi� potwora do rejterady. Zupe�nie jednak nie pami�ta�, co robi� on sam w ci�gu tych dw�ch lub trzech minut, chocia� mia� nadziej�, �e nie wykaza� szczeg�lnego tch�rzostwa. - No i po wszystkim - powiedzia�a Nina, patrz�c w szeroki otw�r z postrz�pionymi kraw�dziami, nad kt�rym przewala�y si� niskie chmury. - Trzeba b�dzie dzi� w nocy naprawi� dach. S� ochotnicy? - Ja to zrobi� - powiedzia� Jim. - Nie potrzebuj� pomocnik�w. - A ja? - zapyta� Paw�ysz. - Pan b�dzie musia� zaj�� si� tym - Nina wskaza�a smoka. - Tylko prosz� przypadkiem czym� si� od niego nie zarazi�! - ostrzeg� Leskin. - A teraz wr�cimy do jadalni - powiedzia�a Nina - i przyst�pimy do spo�ywania przerwanego posi�ku. Leopoldzie, id� do lazaretu, doktor zajrzy do ciebie po obiedzie. Paw�ysz pobie�nie opatrzy� ran� Ma�ej Tatiany, kt�ra z jednakowym stoicyzmem znosi�a b�l i wyrzuty lekarza, a nawet zd��y�a mu w trakcie zabiegu opowiedzie�, w jaki spos�b upolowali smoka. - To jeszcze doktor Streszny wymy�li�. Przecie� �adna bro� nie robi im najmniejszej krzywdy. Mo�na nawet trafi� w g�ow� i nic z tego. To paskudztwo ma taki mikroskopijny m�d�ek, �e po prostu szkoda pocisk�w. Streszny wpad� na pomys�, �eby zrobi� kuk�� cz�owieka i zaminowa� j�. Smok przez trzy dni nie bra� przyn�ty. Mo�e one po prostu reaguj� tylko na ruchomy cel... - Du�o ich tu jest? Prosz� jeszcze o chwil� cierpliwo�ci, zaraz ko�cz�. - Nie szkodzi, jestem wytrzyma�a. One nie lataj� stadami. Ju� nauczy�am si� je rozr�nia�. Ten, kt�rego wysadzili�my w powietrze, jest stosunkowo niewielki. Ale bywaj� takie, �e po prostu zas�aniaj� s�o�ce. To chyba w�a�nie taki chcia� si� do nas dosta� przez dach. Zazwyczaj kr��� w niebie jak s�py i wtedy wcale si� ich nie boj�. Ale pikuj� jak kamie�. Wystarczy sekunda i ju� s�. Je�li cz�owiek ubrany jest na czarno lub zielono, jeszcze mo�na si� uratowa�, ale ka�da jasna plama dzia�a na nie, jak czerwona p�achta na byka. Mo�e pan zauwa�y�, �e my nawet twarze smarujemy sobie b�otem? - Zauwa�y�em. - To nie jest patologiczne zami�owanie do brudu, tylko konieczno��. - A bez b�ota nie mo�na si� oby�? - A co tu mo�na jeszcze wymy�li�? Nie mamy teatralnych szminek, skafandry s� jasne. W takim stroju w og�le nie mo�na wychodzi� poza stacj�. Pr�bowali�my zas�ania� twarze chustkami. Nina nadal tak robi, ale w tutejszym upale jedynie ona potrafi tak pracowa�. B�oto jest wygodniejsze. - Mo�emy i��? - Idziemy. 9 - Prosz� siada�, doktorze - powiedzia�a Nina. - Najwy�szy czas zapozna� pana z sytuacj�. Paw�ysz pos�usznie usiad�. Ma�a Tatiana pobieg�a karmi� chorych. - Mo�na odnie�� wra�enie, �e chcieli�my pana umy�lnie nastraszy�. To nie planeta, tylko jaki� koszmar - powiedzia�a Nina. - Powie�� grozy. Pilne wezwanie z odleg�ej stacji, tam jakie� nieznane si�y zabijaj� dzielnych eksplorer�w. Zjawiaj� si� dwaj nieznajomi z noszami, nast�puje zagadkowa podr� nad przera�aj�cym globem ... Jim przyni�s� garnek z zup� i nape�ni� talerze. Chochla w jego r�kach wygl�da�a jak �y�eczka do kawy. Talerz te� mia� niecodzienny - widocznie wozi� go ze sob� - mie�ci�o si� w nim co najmniej trzy litry. Tatiana wr�ci�a z lazaretu i usiad�a przy stole. - Rozwi�zanie tajemnicy kry�o si� w straszliwym potworze, kt�ry czyha� na spokojnych uczonych - powiedzia�a. - I karmiono tego potwora m�odziutkimi aspirantkami - doda� Jim. Leskin nie bra� udzia�u w zabawie. Pochyli� si� nad talerzem i jad� metodycznie, solennie, niczym doros�y, kt�ry przypadkiem znalaz� si� na kinderbalu. - Jak to si� sta�o, �e do tej pory nic nie wiedziano o smokach? - zapyta� Paw�ysz. - Sami si� temu dziwimy - odpar�a Nina. - Pierwsza wyprawa nie wiadomo czemu nie wspomnia�a o nich nawet s�owem. Wydaje mi si�, �e nad brzegiem morza, gdzie zwiadowcy rozbili ob�z, by�a inna fauna i Inne problemy. - R�wnie� nie zawsze przyjemne - dorzuci�a Tatiana. - Tak. A kiedy szukali miejsca na sta�� stacj�, wpad�o im w oko nasze wzg�rze. W�wczas pada�y deszcze. Ulewy trwaj�ce od rana do wieczora. A podczas deszczu te stworzenia nie lataj�. Siedz� w swoich gniazdach. - Teraz chodzimy tu z g�owami zadartymi do g�ry - powiedzia�a Tatiana. - Dawniej by�o zupe�nie inaczej, prawdziwy kurort. Kiedy sko�czy�y si� deszcze i przysz�o ocieplenie, wybra�y�my si� z Nin� na jakie� pomiary. Zosta�am w �aziku, a ona wysz�a na zewn�trz z aparatur�. Zupe�nie nie mam poj�cia, w jaki spos�b zd��y�a zareagowa�. Siedzia�am na miejscu kierowcy, a Nina nagle wskoczy�a, zatrzasn�a w�az, a on jak nie r�bnie w dach! Nie wiedzia�am o co chodzi ... Pami�tasz Nino? Nina skin�a g�ow�, a Paw�ysz pozwoli� sobie na refleksj�, �e zwierzchniczka stacji chyba nigdy nie chodzi�a po tej planecie tak beztrosko, jak po deptaku uzdrowiska. - W porz�dku - powiedzia�a Nina, gdy Tatiana sko�czy�a sw� opowie��. - Wszystko jest jasne. Paw�ysz ju� widzia� smoka. Ale mamy r�wnie� inne problemy i najlepiej b�dzie si� z nimi zapozna� od razu. Problemem numer dwa s� komary. To nie komary, tylko harpie, dla mnie osobi�cie gorsze od smok�w. ��d�o d�ugo�ci centymetra przenika ka�d� tkanin�. Zaczynaj� na nas polowa�, gdy tylko zajdzie s�o�ce. Kiedy pogryz�, cz�owiek zapada na febr�. I tak sobie �yjemy: w ci�gu dnia smoki, noc� komary, a wskazania aparat�w musimy przecie� odczytywa� przez ca�� dob� ... - Prosz� nie s�dzi� - powiedzia� Leskin, kt�ry ju� sko�czy� swoj� zup� - �e my si� skar�ymy. Wsz�dzie bywaj� trudno�ci. - Wcale nie my�la�em ... - Chwileczk�. Z drugiej strony mo�e pan zlekcewa�y� nasze problemy ze wzgl�du na lekko��, z jak� u nas, niestety, przyj�o si� m�wi� o powa�nych sprawach. Je�li nie zdo�amy podj�� skutecznych krok�w zapobiegawczych, to nie wyobra�am sobie, czym si� to mo�e sko�czy�. Prosz� je��, zupa stygnie. - On nie mo�e - powiedzia�a Tatiana. - On my�li, w jaki spos�b pozby� si� smok�w. Wszyscy przez to przeszli�my, doktorze. Lazaret okaza� si� klitk� nieco obszerniejsz� od pozosta�ych. Pod jedn� �cian� sta�y dwa ��ka. Jedno by�o zas�ane, na drugim le�a� Leopold. Po przeciwnej stronie, za parawanem, r