2228
Szczegóły |
Tytuł |
2228 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2228 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2228 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2228 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
KAROL MAY
W HARARZE
SCAN-DAL
AHMED BEN ABUBEKR
�ycie podobne jest do morza o niezmierzonej ilo�ci wzburzonych fal. Na brzegu stoi obserwator i wysy�a tysi�ce pyta� pod adresem losu, ale ten odpowiada nie s�owem, lecz faktami. Wydarzenia rozgrywaj� si� jakby samoistnie, �miertelni musz� z uleg�o�ci� cierpliwie czeka� na to, co im przyniesie czas.
Cz�sto cz�owiekowi wydaje si�, �e to, czego do�wiadczy�, b�dzie brzemienne w skutki, a tymczasem mijaj� dni i lata i nic si� nie dzieje. Mo�na odnie�� wra�enie, i� przesz�o�� nie ma zwi�zku z tera�niejszo�ci�. Cz�owiek w swej s�abo�ci zaczyna w�tpi� w sprawiedliwo�� Opatrzno�ci. Sprawiedliwo�� jednak chadza niezbadanymi �cie�kami i w chwilach, kiedy si� tego najmniej spodziewamy, nadaje bieg zdarzeniom. Wtedy cz�owiek poznaje ku swemu zdziwieniu, �e los zwi�za� nitki �ycia w w�ze� i teraz ka�e mu go rozwi�za�.
Tak by�o w Reinswalden. Mija�y dni, miesi�ce, lata. O drogich osobach, kt�re wyruszy�y w daleki �wiat, wszelki s�uch zagin��. Czy�by ju� mia�y nigdy nie wr�ci�? Ta my�l nape�nia�a mieszka�c�w le�nicz�wki g��bokim smutkiem. Gdy okaza�o si�, �e dalsze poszukiwania s� daremne, b�l opuszczonych wzm�g� si� jeszcze bardziej. Ale czas, kt�ry koi wszystkie cierpienia, zrobi� swoje. Nikt ju� nie skar�y� si�, nie rozpacza�, tylko w sercach zosta�o �ywe wspomnienie o tych, kt�rzy zagin�li. Nikt te� nie mia� odwagi przyzna� si�, �e utraci� ostatni� nadziej�.
Tak min�o wiele lat. Nadszed� rok 1866. On w�a�nie przyni�s� ci�g dalszy wypadk�w, ju� dawno - jak s�dzono - sko�czonych i zamkni�tych.
Na Wy�ynie Abisy�skiej wznosz�cej si� na zachodnim brzegu Zatoki Ade�skiej, kt�ra ��czy Morze Czerwone z Oceanem Indyjskim, jest kraina zwana Hararem. Nale�y cz�ciowo do s�awnego Timbuktu, cz�ciowo za� do bajecznego eldorado. Najwi�ksi podr�nicy r�nych nacji pr�bowali zbada� ten zak�tek. Bez rezultat�w. Jedynie w roku 1854 pewnemu oficerowi brytyjskiemu, Richardowi Burtonowi, uda�o si� przywie�� stamt�d nieco wiadomo�ci. Inni dotarli wprawdzie do Hararu, ale nikogo nie mogli poinformowa� o panuj�cych tam stosunkach, nigdy bowiem nie powr�cili.
Na wniosek rz�du Wielkiej Brytanii, a zw�aszcza dzi�ki usilnym staraniom lorda Wilberforce'a, dosz�o do porozumienia mi�dzy poszczeg�lnymi pa�stwami, na podstawie kt�rego zabroniono handlu niewolnikami. Okr�ty wojenne wszystkich kraj�w mia�y nie tylko prawo, ale i obowi�zek zatrzymywa� okr�ty wioz�ce niewolnik�w, uwalnia� ich, bez wzgl�du na to kim byli. Mimo to niewolnictwo ci�gle istnia�o, a w niekt�rych krajach nawet kwit�o. Jeszcze w po�owie dziewi�tnastego wieku ka�dy, kto zwiedza� Konstantynopol, m�g� stwierdzi�, �e w mie�cie tym sprzedawano na targach ludzi wszelkich ras i narodowo�ci. Najlepsze rezultaty przynosi�y polowania na niewolnik�w w okolicach Nilu oraz w miejscowo�ciach po�o�onych nad Morzem Czerwonym lub na wschodnich wybrze�ach Afryki.
Do Hararu, le��cego w g��bi l�du, mo�na si� dosta� jedynie przez Somali�. Niebezpieczna to podr�; mieszka�cy tej krainy bowiem to lud bitny, wojowniczy, nie ustaj�cy w walkach z s�siadami. Oto przyczyna, dla kt�rej tylko bardzo niewielu je�com uda�o si� uciec z Hararu i dotrze� nad brzeg morza.
T� to krain� przemierza�a karawana, kieruj�c si� w stron� zachodz�cego s�o�ca. Obok ci�ko objuczonych wielb��d�w szli ludzie czarni jak heban, uzbrojeni w egzotyczn� bro�: stare flinty o d�ugich, perskich lufach, maczugi z drzewa hebanowego i �uki z zatrutymi strza�ami; poza tym ka�dy mia� d�ugi, ostry n� za pasem.
Wielb��dy by�y powi�zane ze sob� - ogon pierwszego do uzdy drugiego i tak dalej. Jeden zamiast �adunku d�wiga� na grzbiecie co� w rodzaju lektyki os�oni�tej z czterech stron firankami, przez kt�re swobodnie przep�ywa�o powietrze. W lektyce niesiono zapewne kobiet�, kt�rej nikt niepowo�any nie powinien by� ogl�da�. Obok tego wielb��da jecha� na mocnym, bia�ym mule cz�owiek wygl�daj�cy na dow�dc� orszaku. Odziany w d�ugi, bia�y p�aszcz bedui�ski, na g�owie mia� turban tego� koloru, bro� za� tak� sam� jak ludzie eskortuj�cy karawan�, tylko r�koje�� no�a i �o�ysko flinty by�y ze srebra. Ostrym, przenikliwym wzrokiem lustrowa� okolic�. W pewnej chwili zatrzyma� mu�a.
- Otmanie! - zawo�a�. - Czy widzisz ten w�w�z?
- Widz� go, emirze.
- Tam b�dziemy dzi� nocowa�. By�e� ju� ze mn� nieraz w Hararze. Czy pami�tasz jeszcze drog�?
- Pami�tam, emirze.
- Doskonale. Od w�wozu niedaleko do El-Gel, a stamt�d tylko godzina jazdy do siedziby su�tana. Odwi�� swego wielb��da, jed� i zamelduj, �e jutro rano przyb�d�.
Otman odwi�za� wielb��da, nast�pnie wskazuj�c na lektyk�, zapyta� bardzo cicho:
- Czy mam powiedzie� su�tanowi, co wieziemy ze sob�?
- Powiedz, �e szale i jedwabie, mied�, o��w, no�e, proch, cukier i papier. Powiedz, �e chcemy to wszystko zamieni� na tyto�, ko�� s�oniow�, mas�o i szafran. Ale o niewolnicy nie m�w ani s�owa.
- Czy mam zabra� ze sob� haracz?
- Nie. Su�tan nigdy nie ma do�� daniny. Je�eli po�l� mu teraz, za��da p�niej nowych podarunk�w. No, jed�.
Otman wykona� rozkaz.
Karawana skierowa�a si� ku w�wozowi, o kt�rym m�wi� emir. Gdy je�d�cy zsiedli ze swych zwierz�t, s�o�ce w�a�nie skry�o si� za horyzontem. Zachody nast�puj� w tych stronach przewa�nie o sz�stej wieczorem. Jest to godzina modlitwy, naznaczonej przez proroka Mahometa.
Wszyscy Beduini w mniejszym lub wi�kszym stopniu zajmuj� si� rozbojem, ale jednocze�nie s� tak religijni, �e za najwi�kszy grzech poczytuj� opuszczenie jakiejkolwiek modlitwy. Dlatego te� cz�onkowie karawany natychmiast rozpocz�li mod�y. Obrz�dek ich wymaga umycia r�k. Poniewa� nie mieli wody, pos�ugiwali si� piaskiem, przepuszczaj�c go przez palce, jakby to by�a woda. Uko�czywszy modlitw�, zdj�li �adunki z wielb��d�w, tak�e lektyk�, po czym usiedli, by wypocz�� po d�ugiej i uci��liwej podr�y. Emir wzi�� kilka daktyli, nala� do sk�rzanego kubka nieco wody, podszed� do lektyki i zapyta� uchylaj�c zas�onk�:
- Chcesz je�� i pi�?
Nie by�o �adnej odpowiedzi, ale kobieta przyj�a owoce i wod�.
- Allach jest wielki, obdarzy� mnie z�� pami�ci� - mrukn�� emir. - Zapominam ci�gle, �e nie rozumiesz naszego j�zyka.
Zabra� opr�niony kubek i rzuci� na dawne miejsce. Na jego niemy znak kilku ludzi podnios�o si� z ziemi. Obj�li wart�, by wr�g nie napad� ich znienacka, a niewolnica nie uciek�a. Wkr�tce ob�z pogr��y� si� w g��bokim �nie.
Otman przyby� tymczasem do miejscowo�ci, o kt�rej by�a mowa, i nie zatrzymuj�c si�, po�pieszy� dalej w kierunku Hararu. Stan�� tam w jak�� godzin� po rozmowie z dow�dc�.
Bramy miasta zamykano o zachodzie s�o�ca. P�niej nikt nie m�g� bez zezwolenia su�tana wchodzi� przez nie ani wychodzi�. Otman d�ugo musia� ko�ata�, zanim pojawi� si� stra�nik.
- Kto tam? - zapyta� nie otwieraj�c.
- S�uga su�tana Ahmeda Ben Abubekra.
- Jak si� nazywasz?
- Imi� moje brzmi: Had�i Otman Ben Mehemmed Ibn Hulam.
- Do jakiego szczepu nale�ysz?
- Jestem wolnym Somalijczykiem.
Mieszka�cy Hararu gardz� Arabami i szczepem Somalijczyk�w, dlatego te� stra�nik rzek�:
- Cz�owieka z Somalii nie wolno wpu�ci�. By�bym surowo ukarany, gdybym dla takiej przyczyny zak��ca� spok�j su�tana.
- Z pewno�ci� b�dziesz ukarany, ale wtedy, gdy nie zameldujesz, �e ��dam wpuszczenia. Jestem pos�a�cem emira Arafata.
S�owa te zastanowi�y stra�nika. Wiedzia�, �e emir Arafat jest przyw�dc� karawan handlowych, z kt�rych su�tan ci�gnie �wietne zyski. Dlatego powiedzia�:
- Arafat? Spr�buj�. Przeka�� piecz� nad bram� koledze, sam za� p�jd� i zamelduj� o twoim przybyciu.
Otman dopiero teraz zsiad� z wielb��da. Stra�nik pozostawi� przy bramie towarzysza i uda� si� do pa�acu su�tana.
Pa�ac nie jest tu w�a�ciwie celnym s�owem. S�awna, a raczej os�awiona stolica by�a niewielkim miasteczkiem otoczonym najzwyklejszym murem. Domy wygl�da�y jak murowane szopy, a "pa�ac" su�tana przypomina� stodo��. Obok sta�a budowla z nie ciosanych kamieni. Dzie� i noc dobiega� z niej d�wi�k kajdan. By�o to pa�stwowe wi�zienie. Do jego g��bokich piwnic nigdy nie dociera�o �wiat�o dzienne. Biada wi�niom, kt�rych do nich wtr�cono. Su�tan nie dawa� im ani jedzenia, ani picia. A je�eli nawet jaki� przyjaciel lub krewny przyni�s� troch� wody i zimnej, g�stej papki z m�ki kukurydzianej, to i tak wi�niowie umierali z wycie�czenia.
Tronem pot�nego monarchy, pana �ycia i �mierci poddanych, by�a skromna �awa drewniana, jak� mo�na spotka� tylko u biedak�w. Su�tan siadywa� na niej z nogami podwini�tymi zwyczajem wschodnim. Albo duma� samotnie, albo te� udziela� audiencji, podczas kt�rych ka�dy przej�ty by� �miertelnym strachem, wystarczy� bowiem najmniejszy drobiazg, by skazano go na tortury czy �mier�.
I dzisiejszego wieczora su�tan siedzia� na swym tronie. Na �cianie za nim wisia�y stare, nie u�ywane ju� flinty, szable, �elazne kajdany na r�ce i nogi - dowody surowo�ci w�adcy. Przed su�tanem siedzia� wezyr w otoczeniu mahometan uczonych w pi�mie. Z ty�u, na ziemi, wida� by�o wyn�dznia�e postacie, zakute w kajdany. Su�tan lubi� wok� tronu mie� niewolnik�w. Uwa�a�, �e u�wietniaj� jego pot�g�.
Z boku sta� jaki� jeniec, r�ce i nogi mia� skute �a�cuchami. By� stary, wysoki i chudy, ubrany w postrz�pion� koszul�. Rozpacz pochyli�a jego g�ow� ku ziemi. Zgaszony wzrok i zapadni�te policzki wskazywa�y, �e jest wyg�odzony i g��boko nieszcz�liwy. M�wi� co� zapewne przed chwil�, oczy bowiem wszystkich by�y skierowane na niego. Su�tan spogl�da� ponuro i gro�nie.
- Psie! - zawo�a�. - K�amiesz nikczemnie. Jak�e to mo�liwe, aby chrze�cija�ski w�adca by� pot�niejszy od wyznawc�w proroka? Czym�e s� wszyscy twoi kr�lowie wobec mnie, su�tana z Hararu?
Oczy je�ca zab�ys�y.
- Nie by�em kr�lem, tylko jednym z najdostojniejszych obywateli mego kraju. Mimo to czu�em si� po tysi�ckro� szcz�liwszy i bogatszy od ciebie.
Su�tan wyci�gn�� r�ce i rozstawi� wszystkie palce. W tej samej chwili wysun�a si� z k�ta jaka� posta�, podesz�a do je�ca i ci�k� lask� bambusow� wymierzy�a mu dziesi�� uderze�. Bity nie drgn�� nawet. Mog�o si� zdawa�, �e jest przyzwyczajony do takiego traktowania i �e cios�w ju� wcale nie czuje.
- Czy odwo�asz? - zapyta� su�tan.
- Nie!
W�adca rozkaza�, aby wymierzono mu nast�pne pi�tna�cie kij�w.
Gdy i to nie poskutkowa�o, zagrozi�:
- Poka�� ci, jak� moc posiadam. Jeste� chrze�cija�skim psem. Nakaza�em ci czci� proroka, ale dotychczas nie us�ucha�e� mnie. Dzi� rozkazuj� po raz ostatni. Czy b�dziesz pos�uszny, n�dzny robaku?
- Nigdy! Zabra�e� mi wolno��, mo�esz pozbawi� �ycia, ale wiary mojej ci nie oddam. Tu ko�czy si� twoja moc! Su�tan zacisn�� pi�ci.
- Ka�� ci� wrzuci� do najg��bszego lochu!
- Uczy� to! Chc� umrze�, t�skni� za �mierci�. Sko�cz� si� moje m�ki, nareszcie znajd� spok�j i cisz�.
- Stanie si�, jak chcesz. Wtr��cie go do najgorszego z loch�w! Kat wyprowadzi� starca na dziedziniec. Tam przy��czy�o si� do niego jeszcze dwu ludzi i zawlekli je�ca do wi�zienia. Gdy otworzono drzwi, uderzy�y ich nieprawdopodobne wyziewy. Z wewn�trz s�ycha� by�o pobrz�kiwanie �a�cuch�w i j�ki. Nie by�o �wiat�a, wi�c starzec nie m�g� nic zobaczy�. Zaprowadzono go do jakiego� k�ta. Kat podni�s� przy pomocy swych towarzyszy wielki, ci�ki kamie�. Popchn�wszy je�ca z ca�ej si�y, rzek� �miej�c si�: - Tu twoje miejsce, psie chrze�cija�ski. W ci�gu dw�ch dni zostaniesz po�arty.
Stary, wpadaj�c w nor� g��boko�ci kilku metr�w, uderzy� twarz� o �cian� i skaleczy� si�. Nie mia� jednak czasu pomy�le� o tym, gdy� ledwie us�ysza�, jak zasuni�to kamie�, poczu�, �e jakie� zwierz�ta zaczynaj� obgryza� mu nogi.
- Na Boga, a wi�c naprawd� mam zosta� �ywcem po�arty! - zawo�a� w trwodze.
By�y to g�odne szczury. Zacz�� si� broni� przed nimi. Chwyta� je w r�ce i dusi�, ale setki uk�sze� sprawia�y mu straszne cierpienia. Loch mia� przesz�o metr szeroko�ci oraz trzy i p� metra g��boko�ci. Jak m�g� najwy�ej, opar� si� plecami o jedn� �cian�, nogami za� o drug�. Pod naporem jego cia�a oderwa� si� od muru kamie� i spad� na dno lochu. Rozleg�y si� przera�liwe kwiki i piski.
- Dzi�ki Bogu, znalaz�em na nie spos�b!
Zsun�� si� nieco ni�ej, chwyci� kamie� i zacz�� wali� po ziemi. T�uk� tak d�ugo, nie zwa�aj�c na uk�szenia, a� ostatni szczur przesta� si� porusza�. Uderzaj�c kamieniem na wszystkie strony, natrafi� r�k� na jaki� okr�g�y, pusty wewn�trz przedmiot. Krzykn�� z przera�enia, by�a to bowiem czaszka.
- Taki b�dzie i m�j los. Bo�e, co uczyni�em, �e gotujesz mi tak straszn� �mier�? Niechaj b�d� przekl�ci Cortejo i Landola...
Nagle zawt�rowa� mu jaki� g�os, dochodz�cy z g�ry:
- Landola? Niech b�dzie przekl�ty do dziesi�tego pokolenia!
By�o to powiedziane tak ponurym i rozpaczliwym tonem, �e starca przej�� dreszcz grozy.
- Kto to? - zapyta�. - Kto m�wi w moim ojczystym j�zyku?
- Powiedz wpierw, kim ty jeste�? Zrobi�e� dziur� w murze mego wi�zienia.
- Jestem Hiszpanem, pochodz� z Meksyku. Nazywam si� hrabia Fernando de Rodriganda.
- Santa Madonna! Hrabia Fernando, brat hrabiego Manuela Rodrignady?!
- O Dios! M�wisz o moim bracie Manuelu? Wi�c go znasz?
- Oczywi�cie, �e znam. Przecie�... Ale to niemo�liwe, aby� by� hrabi� Fernandem. Hrabia umar� przed laty.
- Nie umar�, tylko zosta� uznany za zmar�ego. Landola porwa� mnie i sprzeda� tutaj, do Hararu.
- To, co mi senior m�wi, brzmi jak bajka. Ale gdy si� nad tym zastanowi�... Przecie� don Manuel r�wnie�... Ale o tym p�niej. Zejd� do pana, don Fernando, je�li pomo�e mi senior usun�� drugi kamie�, abym wydosta� si� przez otw�r.
- Ju� id�.
Stary wdrapa� si� po �cianie na g�r�. Wsp�lnym wysi�kiem uda�o si� je�com poszerzy� dziur�. By�a tak du�a, �e cz�owiek m�g� si� przez ni� przecisn��.
- Z�a�, senior. Ju� wystarczy.
- A je�eli znajd� nas razem?
- Nie znajd�. Chc� przecie�, aby�my zdechli z g�odu, je�li nas przedtem szczury nie zjedz�, wi�c nikt nie b�dzie tutaj zachodzi�. A gdyby przypadkiem kto� wszed�, jeden z nas wymknie si� przez dziur�.
Hrabia zsun�� si� na d�, a towarzysz za nim. Loch by� tak w�ski, �e niemal dotykali si� twarzami, ale to im nie przeszkadza�o. Przeciwnie. Hrabia czu� si� szcz�liwy, �e ma przy sobie cz�owieka, kt�ry mu sprzyja. Cz�owiek ten uj�� go za r�k� i rzek�:
- Ach, don Fernando, pozw�l, �e u�cisn� pa�sk� d�o�. Co to za rado�� po tak d�ugich cierpieniach spotka� rodaka! Pochodz� z Manresy.
-.Z Manresy? Tak blisko Rodrigandy?
- Tak. Jestem zwyczajnym prostakiem, nazywam si� Mindrello. O, panie, mam ci tyle do powiedzenia! Ale najpierw chcia�bym wiedzie�, kiedy opu�ci� pan Meksyk?
- Ju� bardzo dawno. Nie mog� okre�li� dok�adnie, ale s�dz�, �e gnij� w niewoli mniej wi�cej od osiemnastu lat.
- O, Dios! A wi�c nie wie pan zapewne, �e pa�ski brat zosta� uznany za zmar�ego?
- Nie. Kiedy to si� sta�o?
- Przed osiemnastu laty.
- Powiadasz, �e go uznano za zmar�ego? A mo�e naprawd� umar�? Gdy si� zastanawiam nad tym, co mnie spotka�o, nabieram przekonania, �e s� ludzie, kt�rym bardzo zale�y na tym, aby zgin�� i on, i ja.
- Bez w�tpienia ma senior racj�. Ale jak si� pan tu znalaz�?
- Nie m�wmy o tym na razie. Powiedz mi przede wszystkim, jakie masz wiadomo�ci o mojej ojczy�nie, moich bliskich i w jaki spos�b dosta�e� si� tutaj?
- Co si� tyczy rodziny hrabiego, to wiadomo mi, �e hrabia Manuel jest uznany za zmar�ego i �e don Alfonso obj�� dziedzictwo.
- Ach! - zawo�a� don Fernando. Przypomnia� sobie drugi testament, kt�ry sporz�dzi� w obecno�ci Marii Hermoyes, a potem schowa� w �rodkowej szufladzie biurka. Czy�by go znaleziono? Wydziedziczy� przecie� Alfonsa, a jednak zosta� on hrabi� de Rodriganda! Albo wi�c testament sfa�szowano, albo ten ostatni zagin��.
- Alfonso - powt�rzy� - jest hrabi�? Jak�e on rz�dzi?
- Och, jak prawdziwy tyran. Znienawidzili go poddani. Boj� si� go jak ognia, opowiadaj� o nim dziwy. Nie wiem, czy mi wolno o tym m�wi�.
- Ale�, prosz�, m�w zupe�nie szczerze.
- Ludzie gadaj�, �e Alfonso nie nale�y wcale do rodu Rodrigand�w.
- Sk�d te przypuszczenia?
- Trudno okre�li�. Ale sam by�em �wiadkiem pewnych sytuacji, kt�re potwierdza�y podejrzenia, �e Alfonso nie jest prawdziwym hrabi� Rodriganda. I chyba dlatego w�a�nie znalaz�em si� tutaj. Napadni�to na mnie.
- M�w, m�w - ponagla� go hrabia.
Mindrello nie od razu spe�ni� pro�b�. Milcza� chwil�, staraj�c si� uporz�dkowa� wspomnienia. Wreszcie zacz�� opisywa� wydarzenia, kt�rych widowni� by� zamek Rodrigand�w. Opowiada� o pojawieniu si� doktora Sternaua, o jego �mia�ym i skutecznym wkroczeniu w �ycie hrabiego Manuela, o uwolnieniu hrabiego i ma��e�stwie Sternaua z hrabiank�, zawartym w Reinswalden.
- Dzi�ki wynagrodzeniu - m�wi� - kt�re otrzyma�em za s�u�b� u hrabiego Manuela, sta�em si� zamo�nym cz�owiekiem. Wr�ci�em do Manresy. Wr�ci�em na swoj� zgub�! Te �otry dowiedzia�y si� przez swych szpieg�w w Niemczech, w jaki spos�b pokrzy�owa�em ich plany, i ca�� z�o�� skierowa�y na mnie. Don Manuela nie obawiali si� jeszcze, bo hrabia mia� zamiar wyst�pi� przeciwko nim dopiero po odnalezieniu przez Sternaua prawdziwego Alfonsa. Pewnego dnia otrzyma�em od jednego z moich towarzyszy - trzeba panu wiedzie�, �e dawniej zajmowa�em si� od czasu do czasu przemytem - kartk� z terminem spotkania. Pismo towarzysza zna�em dobrze, nie mia�em wi�c �adnych podejrze�. O um�wionej porze uda�em si� na miejsce schadzki, nie po to jednak, by przyj�� jakiekolwiek polecenie, ale po to, by o�wiadczy�, �e proponowany interes nie odpowiada mi. Zaledwie doszed�em do tego miejsca, chwyci�o mnie czterech ludzi i skr�powa�o. Zwi�zano mnie, zakneblowano i poniesiono gdzie� w worku. Dok�d, nie wiedzia�em.
Przerwa� na chwil�. Wspomnienie strasznych prze�y� nie pozwala�o mu m�wi�.
- Po bardzo d�ugim czasie - ci�gn�� po pauzie - znalaz�em si� w jakiej� ciemnej norze. Prosz� sobie wyobrazi� moj� rozpacz, kiedy po ko�ysaniu i szumie wody pozna�em, �e jestem zamkni�ty w kajucie okr�towej. Dopiero gdy�my ju� byli na pe�nym morzu, mog�em wyj�� na pok�ad i zaczerpn�� powietrza. Zaprowadzono mnie do kapitana, do tego samego Landoli, o kt�rym pan m�wi�. Kpi�c w �ywe oczy, o�wiadczy� mi, �e pewnym ludziom zale�y bardzo na moim znikni�ciu, dlatego mam zosta� marynarzem i s�ucha� �lepo jego rozkaz�w pod gro�b� kary �mierci. Wkr�tce zorientowa�em si�, �e ten Landola jest handlarzem niewolnik�w i piratem. Pomy�le� tylko, mia�em mu pomaga�! Mia�em chwyta� tych biednych Murzyn�w i handlowa� nimi! Mia�em napada� na okr�ty, rabowa� je i bra� udzia� w mordowaniu za�ogi! Nic dziwnego, �e si� opiera�em. Wtedy znowu wtr�cono mnie do �adowni. Przymiera�em g�odem, znosi�em razy, kt�rych mi nie oszcz�dzono. Poniewa� mimo to nie kwapi�em si� do udzia�u w zbrodniczych post�pkach, Landola o�wiadczy�, �e przeznaczy� dla mnie najsurowsz� kar�: sprzeda mnie jako niewolnika. P�yn�li�my obok wschodniego wybrze�a Afryki. Zarzuci� kotwic� ko�o Garadu i uda� si� na l�d. Wkr�tce sprzeda� mnie naprawd�.
M�j nabywca by� handlarzem niewolnik�w. Musia�em w kajdanach p�j�� za nim w g��b kraju, a� do Doli. Tam sprzeda� mnie komu� innemu. W�drowa�em z r�k do r�k. Ostatnim moim panem by� okrutny kacyk murzy�ski. J�zyk ludzki nie zdo�a opisa� tego, co u niego wycierpia�em. Musia�em pracowa� za trzech i spe�nia� najohydniejsze pos�ugi. Maltretowano mnie i morzono g�odem. Mimo tych strasznych warunk�w i niezdrowej okolicy wytrzyma�em wszystko. Wreszcie m�j pan umar�, a jego spadkobierca sprzeda� mnie pewnemu mieszka�cowi Hararu. Ten za� odda� mnie w podarunku su�tanowi.
- Od jak dawna tutaj jeste�?
- Od jakich� czternastu dni.
- To dlaczego ci� nie widzia�em? Pracowa�em przez ostatnie trzy tygodnie na plantacjach kawy su�tana. Za co wtr�cono ci� do wi�zienia?
- Ledwie tu przyby�em, kazano mi przej�� na obc� wiar�.
- Ten sam los przypad� nam w udziale.
- Katowano mnie, a gdy mimo ci�g�w nie chcia�em prosi� o pomoc Mahometa, zosta�em wtr�cony do lochu. To wszystko, co mog� powiedzie�.
Stary hrabia pogr��y� si� w rozmy�laniach. Opowie�� Mindrella by�a czym� w rodzaju klucza do rozwi�zania zagadki. Czy to zrz�dzenie Opatrzno�ci? Czy mia� wierzy�, �e B�g uratuje go od �mierci i d�ugiej niewoli? Z�o�y� r�ce do modlitwy i pad� na kolana. Mindrello nie widzia� go, ale wyczu�, co si� dzieje z hrabi� i modli� si� r�wnie�. Wreszcie przemytnik odezwa� si�:
- Zbierzmy si�y i krzepmy si� nadziej�, czcigodny m�j panie. B�g jest mi�o�ci�, pomo�e nam, ale tylko wtedy, gdy sami zaczniemy dzia�a�.
- Masz racj� - rzek� hrabia, podnosz�c si� z kl�czek.
- Musimy zastanowi� si�, w jaki spos�b st�d si� wydosta�. Rozwa�ywszy wszystkie ewentualno�ci ucieczki, doszli do przekonania, �e b�dzie ona mo�liwa jedynie z lochu Mindrella.
- Czy nie mo�emy zaraz przyst�pi� do dzie�a? - spyta�.
- Niestety, dzi� jest za p�no. Rano odkryto by nasz� ucieczk� i zaraz rozpocz�to po�cig. Wtedy byliby�my zgubieni!
- Ale ju� teraz mo�emy chyba spr�bowa�, czy uda nam si� poruszy� kamie� zamykaj�cy otw�r do mojej celi.
- S�usznie. Je�eli nam si� to uda, b�dziemy przynajmniej spokojni, �e w ka�dej chwili mo�emy wymkn�� si� z wi�zienia. Je�eli za� nie, b�dziemy wiedzieli, �e trzeba szuka� innej drogi.
- Przejd�my wi�c do mojej celi. Id� pierwszy.
Zacz�� wdrapywa� si� po murze, hrabia zrobi� to samo. Bez trudu uda�o im si� dotrze� do drugiego lochu, kt�ry mia� t� sam� szeroko�� i g��boko��, co nora hrabiego. P�tora metra nad ziemi� w murze widnia� korytarz. Aby tam si� dosta�, musieli wspi�� si� na �cian�; robili to tak samo, jak don Fernando, kiedy walczy� ze szczurami. Gdy znale�li si� w korytarzu, bez specjalnego wysi�ku - po kilku krokach sta� si� troch� szerszy - doszli do kamiennej p�yty, zamykaj�cej im drog� do wolno�ci.
- No, teraz si� oka�e, czy damy rad� - powiedzia� Mindrello. By�o sporo miejsca, wi�c mogli stan�� obok siebie, mocno oprze� si� nogami o ziemi� i z ca�ych si� stara� si� poruszy� p�yt�. Z pocz�tku sz�o bardzo ci�ko, ale po kolejnym naci�ni�ciu p�yta przesun�a si� nieco w bok, tak �e powsta� niedu�y otw�r, przez kt�ry ujrzeli gwia�dziste niebo.
- Chwa�a niech b�dzie Bogu i Wszystkim �wi�tym! - szepn�� hrabia. - Jak�e cudowne jest to �wie�e powietrze w por�wnaniu z ohydnym smrodem tam na dole! Mam wra�enie, jakby gwiazdy u�miecha�y si� do nas i b�ogos�awi�y nasz plan. Czy umiesz z gwiazd odczytywa� godzin�?
- Tak. Jest po p�nocy.
- Wi�c za p�no na ucieczk�. Jak cicho i spokojnie doko�a! Harar pogr��ony jest w g��bokim �nie. Przed domem had�i Amandana stoj� jeszcze worki daktyli, kt�re dzi� otrzyma�. Widz� je w ciemno�ci.
- Worki z daktylami? - zainteresowa� si� Mindrello. - Gdybym m�g� cho� kilka zabra�. Przez ca�y dzie� nic nie jad�em. Hrabia wychyli� g�ow� przez otw�r i uwa�nie si� rozejrza�.
- Wychodz�c st�d pope�nimy nieostro�no�� - rzek�. - Musimy jednak pami�ta� o tym, �e jutro czeka nas wielki wysi�ek. Co do mnie, to pragnienie mam wi�ksze od g�odu, a wiem, �e pod dachem wisi sk�rzana torba nape�niona wod�. Mindrello, ryzykujemy?
- Dlaczego nie?
- Zgoda! Podniesiemy kamie� i wydostaniemy si� na zewn�trz.
- Na wszelki wypadek wezm� n�.
- Masz n�?
- Tak. Uda�o mi si� go zabra� niepostrze�enie. Zszed� na d�. Wkr�tce wr�ci�, trzymaj�c n� w z�bach. Znowu oparli si� o kamie� i odsun�li go na bok. Kiedy byli ju� na ziemi, przypadli do niej i zacz�li si� czo�ga� w kierunku budynku, pod kt�rego dachem sta�y worki z daktylami. Nad nimi wisia� w�r z wod�, o kt�rym m�wi� hrabia. Don Fernando zbli�y� si�, chc�c ugasi� pragnienie, ale towarzysz go powstrzyma�:
- Nie teraz, senior, p�niej. Ten w�r jest nam bardziej potrzebny ani�eli had�iemu. Proponuj�, by�my go zabrali.
- O �wicie wykryj� kradzie�.
- I co z tego? - Mindrello zarzuci� sobie na plecy worek pe�en daktyli. - We� t� wod�, senior. B�dziemy mieli co je�� i pi�.
Po tych s�owach pobieg� szybko do lochu. Hrabia, chc�c nie chc�c, wzi�� w�r z wod�.
Najpierw spu�cili na d� swe zdobycze, potem sami zeszli. Zaspokoili g��d i pragnienie, po czym znowu wr�cili na g�r�, by zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Mogli tam siedzie�, p�ki miasto spa�o. Gdy us�yszeli daleki gwar, umie�cili p�yt� na w�a�ciwym miejscu i zsun�li si� do lochu.
- Czy pozostaniemy razem, senior? - zapyta� Mindrello.
- Nie. Po co igra� z losem. By� mo�e, zechc� zobaczy� kt�rego� z nas. Wracam do mojej celi. Na wszelki wypadek wstawmy te� kamienie w otw�r mi�dzy moim a twoim lochem.
NIEWOLNICA
Podczas gdy Otman wyprawiony przez dow�dc� karawany czeka� pod bram� miejsk�, stra�nik uda� si� do su�tana, aby go zameldowa�. Wszed� do pa�acu w chwili, gdy w�a�nie odprowadzano do wi�zienia hrabiego Fernanda. Przest�pi� pr�g sali. Su�tan wci�� jeszcze siedzia� na �awie. Twarz w�adcy by�a ponura, gniew na krn�brnego niewolnika nie min��. Kto go zna�, wiedzia�, �e w takiej chwili niebezpiecznie by�o zbli�a� si� do niego. Zmierzy� stra�nika ostrym wzrokiem i zapyta�:
- Czego chcesz o tak p�nej porze?
Zapytany pad� na ziemi�, uni�s� nieco g�ow� i odpar�:
- Przed bram� stoi goniec i domaga si�, aby go wpuszczono.
- Kto go przysy�a?
- Emir Arafat.
- Arafat? A wi�c nareszcie wr�ci�! D�ugo kaza� czeka� na siebie!
Kim jest goniec, kt�rego przys�a�?
- Nale�y do szczepu Somali. Su�tan zatrz�s� si� z gniewu.
- Do szczepu Somali? I �miesz, psie, niepokoi� mnie z powodu jakiego� tam Somalijczyka? Niech Allach b�dzie dla ciebie lito�ciwy. Zbli� si�!
Stra�nik przyczo�ga� si� do �awy, a� g�owa jego dotkn�a st�p su�tana.
- Ukl�knij i odwr�� si�! - rozkaza� su�tan.
Biedak ju� wiedzia�, co go czeka. W�adca Hararu mia� bowiem zwyczaj ostrym no�em zadawa� uderzenia w kark tym, kt�rzy wzbudzili jego gniew. Je�eli cios trafia� w szyj�, ofiara umiera�a natychmiast. Je�eli by� mniej celny, trafiony uchodzi� wprawdzie z �yciem, ale z bolesn� ran�, po kt�rej pozostawa�o zwykle pewne zesztywnienie karku. W Hararze i w okolicy spotyka�o si� wielu ludzi tak okaleczonych. By�a to pami�tka po gniewie w�adcy, kt�ry �ycie swych poddanych ceni� mniej ni� pierwsz� lepsz� much�.
Stra�nik ukl�k�, zamkn�� oczy i nadstawi� kark. Su�tan wyci�gn�� sw�j jatagan, zamierzy� si� i uderzy�. Cios by� bardzo silny, strumie� krwi trysn�� z rany, cia�o run�o na ziemi�.
- Taki los musi spotka� wszystkich, kt�rzy s� niepos�uszni! - zawo�a� su�tan. Potem zapyta� kata, kt�ry wr�ci� w�a�nie z wi�zienia: - Czy w dobrym miejscu umie�ci�e� je�ca?
- Tak, panie - odpar� kat, plackiem padaj�c przed w�adc�
- Zepchn��em go do najgorszego lochu. B�dzie mia� straszn� przepraw� ze szczurami.
- Doskonale! Jeste� pos�usznym s�ug�, wi�c nie minie ci� nagroda. Zajmiesz miejsce stra�nika. Urz�d tw�j rozpoczyna si� od tej chwili. Id� przed bram� i powiedz temu przekl�temu Somalijczykowi, by go Allach pot�pi�. Niechaj wraca do swego pana i zamelduje, i� oczekuj� jego podark�w w dwie godziny po nastaniu �witu. Teraz nie mo�e wej�� do miasta �aden mieszkaniec Hararu, a co dopiero Somalijczyk.
- Czy mam emira wpu�ci� natychmiast, gdy si� zbli�y z podarunkami?
- Nie. Pomy�la�by, �e nie mog� si� go doczeka�. Niech przez ca�� godzin� stoi pod bram� ze swoimi lud�mi. I tak okazuj� temu psu lask�, �e mu w og�le pozwalam wej�� do miasta.
Otman by� przekonany, �e su�tan zaraz go przyjmie, tote� zdziwi� si� niepomiernie, gdy nowo mianowany stra�nik powiedzia� do niego:
- Wr�� do swego pana i przeka� mu, �e nasz w�adca nie chce ci� widzie�.
- Allach jest wielki! A dlaczego to?
- Bo pogardza szczepem Somali. Stra�nik, kt�ry pyta�, czy ci� mo�na wpu�ci�, poni�s� za to �mier�. Jestem jego nast�pc�.
- Powiadasz, �e mam wr�ci� do swego pana?! Powiadasz, �e su�tan pogardza szczepem Somali?! - pieni� si� Otman. - A czy wiesz o tym, �e nie mam pana?! My, Somalijczycy, jeste�my wolnymi lud�mi, a wy nikczemnymi parobkami i niewolnikami!
�ycie wasze nale�y do tyrana. Zabiera je, gdy mu na to przyjdzie ochota. Powiada, �e nami pogardza. Ale mimo to kupuje nasze towary i targuje si� z nami! B�d� zdr�w, niewolniku swego kata!
Wsiad� na wielb��da i odjecha�.
Wkr�tce miasto pogr��y�o si� we �nie. Spali wszyscy z wyj�tkiem naszych dw�ch je�c�w i rodziny zabitego stra�nika.
Nast�pnego ranka, w dwie godziny po nastaniu �witu, do nowego stra�nika przybieg� s�uga su�tana.
- Czy karawana ju� jest? - zapyta�.
- Jeszcze nie.
- Nasz pan ci� wzywa.
Stra�nik poblad� ze strachu. Musia� jednak us�ucha� rozkazu.
Su�tan siedzia� ju� na swym drewnianym tronie. Stra�nik pad� plackiem, by wys�ucha� s��w w�adcy. Obok su�tana sta�o kilku mo�nych.
- Czy emir Arafat przyby� z podarunkami?
- Jeszcze nie, panie.
- Dlaczego ten pies zwleka? Czy nie powiedzia�e� jego go�cowi, �e oczekuj� go w dwie godziny po wschodzie s�o�ca?
- Nie, nie starczy�o mi czasu - wymamrota� stra�nik, dr��c na ca�ym ciele.
- Dlaczego, ty psie, ty psi synu? - rykn�� tyran.
- Odjecha� tak pr�dko...
- Wi�c przez ciebie mam czeka�? Allach jest wielki i sprawiedliwy. Co cz�owiek daje, to otrzymuje z powrotem. Jako kat pozbawi�e� �ycia wielu ludzi, teraz rozstaniesz si� ze swoim. Chod� tutaj!
Powt�rzy�a si� scena z poprzedniego wieczora. W kilka chwil p�niej stra�nik le�a� na ziemi z przebit� szyj�. Nast�pca jego po�pieszy� ku bramie, otrzymawszy klucze z r�k pana. Su�tan by� w�ciek�y. O�wiadczy� wprawdzie, �e pogardza szczepem Somali, ale chcia� jak najszybciej zobaczy� podarki.
Emir zameldowa� si� dopiero w po�udnie. Su�tan nie kaza� mu czeka� przed bram�, jak postanowi� wczoraj, lecz wyda� rozkaz wpuszczenia go natychmiast i wprowadzenia do pa�acu. Arafat zjawi� si� wkr�tce. Towarzyszy�o mu pi�� os�b, kt�re eskortowa�y wielb��da objuczonego podarunkami dla su�tana. Przed sal� audiencyjn� musieli od�o�y� bro� i zdj�� obuwie. W�adca przyj�� ich obcesowo.
- Dlaczego nie padacie na kolana? - zawo�a�.
- Padamy na kolana tylko przed Allachem - odpowiedzia� dumnie emir. - Jeste�my wolnymi lud�mi i nie modlimy si� do �adnego cz�owieka.
- Dlaczego przybywasz tak p�no?
Pyta� tonem tak niegrzecznym, �e emir odpar� z gniewem:
- Bo mi si� tak podoba�o.
- Powiniene� post�powa� wed�ug mojej woli, a nie wed�ug swojej. Czy wiesz, �e z twego powodu zabi�em dw�ch stra�nik�w?
- Nie moja to wina. Przyjecha�em jako kupiec, a nie awanturnik i nie po to, aby� mnie obra�a�.
- Usta masz zuchwa�e. Czy ci� obrazi�em?
- Kto poni�a go�ca, ten dotyka r�wnie� i jego pana. Powiedz, czy chcesz przyj�� podarki i ubi� interes ze mn�? Je�eli nie, odje�d�am.
- Co masz dla mnie tym razem?
- Jedwabie i chusty, mied�, o��w, �elazo, proch, papier i cukier.
- A czego ��dasz w zamian za to?
- Ko�ci s�oniowej, tytoniu, kawy, szafranu, mas�a, miodu i gumy.
- Zobacz�. Poka�cie podarunki!
Wy�o�ono je przed su�tanem. A� zapali� si� do trzech rewolwer�w, kt�re zobaczy�!
- Ta bro� jest bardzo po�yteczna - rzek�. - Wiem, jak si� z ni� obchodzi�; wiem r�wnie�, �e z braku amunicji staje si� bezu�yteczna. By� tu raz jeden Anglik, kt�ry mi ofiarowa� pistolet. Nauczy� mnie, jak si� z nim obchodzi�. Zaledwie jednak odjecha�, wyczerpa�y si� naboje i bro� straci�a warto��.
- Mam du�o naboj�w - zachwala� emir. - Mog� je wszystkie sprzeda�.
- Co? Mam kupowa�? Darowujesz mi bro�, a naboje ka�esz kupowa�? Czy nie wiesz o tym, �e naboje nale�� do rewolweru?
- Wcale nie. Musia�em zap�aci� za nie w Adenie moc pieni�dzy. Mam jeszcze inne naboje do dw�ch pi�knych strzelb, kt�re mog� sprzeda�. Takich strzelb jeszcze tu nie by�o. S� to ameryka�skie dwururki.
- Przynie� je! - rozkaza� su�tan.
- Przynios� z innymi towarami, je�li mi tylko powiesz, �e� zadowolony z podark�w i �e mo�emy rozpocz�� nasz targ.
Su�tan jeszcze raz obrzuci� dary chciwym spojrzeniem.
- Jestem najpot�niejszym w�adc� wszystkich kraj�w. Wielki su�tan nie zas�uguje na tak marny haracz, ale Allach jest lito�ciwy, wi�c i ja chc� by� �askawy. Przynie�, co masz. Najpierw poczyni� zakupy, p�niej niechaj kupuj� moi ludzie.
- Id�, ale mylisz si� twierdz�c, �e nic nie ma godnego ciebie. Mam co�, czego nie posiada �aden ksi���, �aden su�tan.
- Co takiego?
- Niewolnic�.
- Wszystkie kobiety, czy to matki, czy c�rki, do mnie nale�� i mog� w�r�d nich wybiera� wedle upodobania.
- Masz racj�. Ale takiej dziewczyny, jak� przywioz�em, nie ma w ca�ym Hararze.
- Czy to Nubijka?
- Nie.
- Abisynka?
- Tak�e nie.
- A wi�c?
- Nale�y do bia�ej rasy - oznajmi� emir dobitnie. Su�tan a� zaklaska� z rado�ci.
- Na Allacha! Wi�c to Turczynka!
- Nie. Turczynka kosztowa�aby najwy�ej pi��set talar�w, ta za� jest warta tyle samo, ale tysi�cy.
Su�tan zerwa� si� z �awy i zawo�a�:
- A wi�c jest bia�� chrze�cijank�, niewiern�?
Trzeba pami�ta�, �e w tych stronach europejsk� niewolnic� uwa�ano za skarb najcenniejszy, trudny do op�acenia.
- Tak - potwierdzi� emir. - To chrze�cijanka.
- Czy jest bardzo bia�a?
- Jak ko�� s�oniowa.
- Pi�kna?
- �adne hurysy nie mog� si� z ni� r�wna�.
- Niska?
- Przeciwnie, wysoka i zgrabna jak palma, kt�ra rodzi z�ote owoce.
Wida� by�o, �e zainteresowanie su�tana ro�nie z ka�d� chwil�.
- Opisz j�! - rozkaza�. - Jakie ma r�ce?
- Drobne i delikatne jak u dziecka. Paznokcie jej b�yszcz� jak li�cie r�y, jak pierwszy sen jutrzenki.
- A usta?
- Wargi ma jak granaty, z�by l�ni� w�r�d nich jak per�y. Kto j� ca�uje, temu grozi niebezpiecze�stwo zapomnienia o �yciu, o �wiecie, o samym sobie.
- Na Allacha, ca�owa�e� j�? - zaniepokoi� si� su�tan, jakby niewolnica nale�a�a ju� do jego haremu.
Emir z trudem ukry� sw�j u�miech zadowolenia. Ju� wiedzia�, �e b�dzie m�g� sw�j towar wyceni� bardzo wysoko.
- Mylisz si�. Jeszcze �aden m�czyzna nie poca�owa� tej dziewczyny.
- Czy jeste� tego pewien?
- Tak. Trudno ca�owa�, gdy nie mo�na si� porozumie�.
- Czy�by by�a g�uchoniema?
- Sk�d�e! Jej mowa brzmi jak �piew s�owika, ale nikt nie rozumie ani s�owa.
- Co to za j�zyk?
- Nie wiem, nigdy przedtem go nie s�ysza�em. Wiem, jak m�wi� Arabowie, Malajczycy, Somalijczycy, mieszka�cy Hararu, Hindusi, Malajczycy, Turcy, Francuzi i Persowie; ten j�zyk jednak jest zupe�nie inny.
- Sk�d wzi��e� t� dziewczyn�?
- Spotka�em na Cejlonie Chi�czyka, handlarza m�odych kobiet. Da�em za ni� du�o pieni�dzy, bo gdy j� tylko zobaczy�em, od razu pomy�la�em o tobie.
- Id� i sprowad� niewolnic� wraz z reszt� towaru!
Emir wyszed� ze swymi lud�mi. Tymczasem dla parady powieszono w sali tronowej rewolwer. Gdy wszyscy obecni oddalili si� na rozkaz w�adcy, su�tan zacz�� osobi�cie znosi� do skarbca pozosta�e podarunki.
Wiadomo�� o przybyciu karawany spowodowa�a, �e mieszka�cy Hararu wyszli z dom�w, ale plac przed pa�acem by� pusty. Wszyscy wiedzieli, �e mog� rozpocz�� zakupy dopiero wtedy, gdy pan je sko�czy. Wiedzieli r�wnie� i o tym, �e wszelki po�piech w tym wzgl�dzie mo�e kosztowa� �ycie.
Po nied�ugim czasie ca�a karawana na czele z emirem przekroczy�a bram� miasta. Min�wszy uliczki, zatrzymano si� na placu przed pa�acem. Zdj�to pakunki ze zwierz�t, tylko wielb��d z lektyk� wci�� d�wiga� sw�j ci�ar. Rozpostarto wielkie dywany i roz�o�ono na nich towary. Zjawi� si� su�tan, aby je obejrze�. By� bez asysty, bo zakup�w zawsze dokonywa� sam.
- Gdzie niewolnica? - zapyta�.
- Tam, w lektyce.
- Chc� j� zobaczy�. Kupiec pokr�ci� g�ow�.
- Najpierw martwy towar, p�niej �ywy.
- Jestem w�adc� w Hararze! Chc� j� widzie�! - zawo�a� z gniewem.
- A ja jestem w�adc� moich rzeczy! - Arafat nie da� si� zbi� z tropu. - Tylko ten, kto kupi du�o towaru, b�dzie m�g� zobaczy� niewolnic�. Je�li si� do tego nie dostosujesz, odjad�.
- A je�eli ci� zatrzymam?
- Mnie zatrzymasz? Mnie we�miesz do niewoli?!
- Tysi�ce Somalijczyk�w i Arab�w przyjd� i uwolni� mnie.
- Znajd� tylko twego trupa. Otw�rz lektyk�!
- P�niej.
- Dowiod� ci, �e jestem tu w�adc�.
Post�pi� kilka krok�w ku lektyce. Emir zagrodzi� mu drog�.
- Wiem, �e jeste� pot�niejszy ode mnie - powiedzia� spokojnie. - Nie mog� ci� uderzy�, ale mam prawo rozporz�dza� moj� w�asno�ci�. Je�eli otworzysz lektyk� i spojrzysz na niewolnic�, strzel� jej prosto w g�ow�.
Wyci�gn�� pistolet i po�o�y� palec na cynglu. Su�tan zrozumia�, �e to nie przelewki.
- No dobrze - mrukn�� - ale ostrzegam ci�, �eby� nie wystawia� mojej ciekawo�ci na now� pr�b�, bo srodze tego po�a�ujesz. Poka� rzeczy!
Towary ogl�da� nieuwa�nie, bo ca�y czas my�la� o dziewczynie.
Decydowa� si� szybko i targowa� ma�o. O�ywi� si� dopiero na widok dwururek z du�ym zapasem amunicji. Cena by�a wysoka, ale zdecydowa� si� na ni�. Nie musia� jednak wyp�aca� od razu ca�ej, poniewa� emir mia� w zamian otrzyma� r�wnie� towary. Wyr�wnanie r�nicy od�o�ono na p�niej. Kupiec by� bardzo zadowolony z rezultat�w transakcji. Osi�gn�� sum� o wiele wy�sz�, ni� si� spodziewa�. Dlatego nie opiera� si� ju� d�u�ej, gdy su�tan zacz�� ponownie nalega�, aby mu pokaza� dziewczyn�. Za��da� tylko, �eby ceremonia odby�a si� wewn�trz pa�acu. Su�tan klasn�� w d�onie. Zjawi�a si� s�u�ba, kt�rej poleci� zabra� kupione towary. Czterech pacho�k�w zdj�o lektyk� z wielb��da i zanios�o j� do sali przyj��.
Gdy zosta� sam z emirem, zawo�a�:
- Teraz otwieraj!
Emir odsun�� firanki. Su�tan ujrza� kobiet�, ubran� w bia�e, zwiewne szaty; twarz mia�a zas�oni�t� podw�jnym welonem. Rozkaza� emirowi zdj�� go. Tak bia�ej, delikatnej i pi�knej twarzy nie widzia� nigdy w �yciu! Zerwa� si� na r�wne nogi i zawo�a� rozkazuj�cym tonem:
- Niech wyjdzie z lektyki!
Emir da� znak niewolnicy. Gdy go nie zrozumia�a czy te� zrozumie� nie chcia�a, uj�� j� za r�k� i wyprowadzi�. Sta�a teraz przed nimi wysoka i smuk�a, dr��ca ze strachu, a jednak wynios�a jak ksi�niczka.
Su�tan wyp�aci� emirowi za pi�kn� niewolnic� pi�� tysi�cy talar�w. Gdy ten oddali� si�, z�o�ywszy g��boki, nieco przesadny uk�on, su�tan uj�� dziewczyn� za r�k� i przeprowadzi� j� przez kilka komnat, je�li tak mo�na nazwa� izby jego siedziby. Kiedy doszli do zaryglowanych drzwi, otworzy� je i znale�li si� w obszernym pokoju, kt�ry zamiast okna mia� niewielki, w�ski otw�r, przepuszczaj�cy bardzo ma�o �wiat�a. Na wszystkich �cianach wisia�a kosztowna bro� i bogata odzie�; trzy obstawione by�y skrzyniami i pakami. Z sufitu zwisa�a wielka lampa oliwna. By� to skarbiec su�tana. Pod czwart� �cian� sta�a obita perskim dywanem otomana, jak gdyby przeznaczona dla pi�kno�ci tak szczeg�lnej, jak bia�a niewolnica. Gestem r�ki poleci� jej, by usiad�a. Us�ucha�a. Zacz�� m�wi� do niej w r�nych znanych sobie j�zykach. Nie rozumia�a jednak ani s�owa. Tylko patrzy�a na su�tana i od czasu do czasu kiwa�a g�ow�.
Co robi�, co robi�? - denerwowa� si� su�tan. Wreszcie wpad� na pomys�. Jest przecie� chrze�cijank�. Chrze�cijaninem jest r�wnie� niewolnik, kt�rego wczoraj kaza�em wtr�ci� do lochu. Twierdzi, �e by� ksi�ciem. Z pewno�ci� wi�c m�wi wszystkimi j�zykami niewiernych. Zrobi� go moim t�umaczem.
Podszed� do skrzy� i zacz�� je po kolei otwiera�. Chcia� ol�ni� dziewczyn� swym bogactwem. Ujrza�a stosy z�ota i srebra, monet i drogich kamieni. Wystarczy� rzut oka, aby przekona� si�, �e nagromadzono tu skarby milionowej warto�ci. Kiedy ona przygl�da�a si� im w milczeniu, su�tan syci� si� jej urod�.
Po pewnym czasie wyszed� i osobi�cie przyni�s� dziewczynie posi�ek. Postanowi� ukry� j� w skarbcu, aby unikn�� swar�w i scen zazdro�ci ze strony innych na�o�nic. Kiedy zjad�a, zamkn�� skrzynie i oddali� si�. Musia� dopilnowa� swych ludzi, gdy rozdzielali mi�dzy siebie zakupione towary. Przede wszystkim jednak chcia� jak najszybciej sprowadzi� tu chrze�cijanina-niewolnika.
Don Fernando rozmy�la� w lochu o planowanej na wiecz�r ucieczce. By� ju� u kresu wytrzyma�o�ci. Wskutek ciasnoty nie m�g� po�o�y� si�, a nawet usi��� w miar� wygodnie. W dodatku wstr�tem napawa�y go �cierwa szczur�w zalegaj�ce ziemi�. Musia� wi�c sta�, co go bardzo wyczerpywa�o. Byle do wieczora! - pociesza� si�. Jak strasznie musz� si� czu� je�cy, skazani na przebywanie w takich norach do �mierci, bez promyka nadziei, wiary, pociechy!
By�o chyba po�udnie, gdy us�ysza�, �e kto� odsuwa kamie� zamykaj�cy wej�cie do celi.
- Czy jeste� tym starym niewolnikiem-chrze�cijaninem? - zapytano.
- Tak - odpar�.
- Su�tan chce z tob� rozmawia�. Czy szczury uszanowa�y ci� do tego stopnia, �e mo�esz jeszcze chodzi�?
- Spr�buj�.
- Wi�c spuszcz� ci drabin�.
By� to w�a�ciwie pie� drzewa, w kt�rym wydr��ono co� w rodzaju stopni. Hrabia wydosta� si� po nich na g�r�. Znalaz� si� w wielkiej kamiennej celi, w kt�rej siedzia�o oko�o dwudziestu skutych �a�cuchami je�c�w. Mocne drzwi zamykano od zewn�trz na rygiel. St�d nie mog�o by� mowy o ucieczce. Dzi�kowa� Bogu, �e pozwoli� mu spotka� Mindrella. Tylko z jego lochu mo�na si� by�o wydosta� na wolno��.
W �wietle dnia zobaczy�, jak strasznie pogryz�y go szczury. Cia�o mia� pokryte ranami, koszul� ca�� w strz�pach. Zaprowadzono go do sali przyj��. Su�tan zadziwi� go pytaniem:
- Czy wiesz, iloma j�zykami m�wi� niewierni?
- J�zyk�w tych jest bardzo wiele.
- Czy znasz je?
- Najg��wniejsze. Wykszta�cony chrze�cijanin pos�uguje si� kilkoma, nie tylko ojczystym.
- S�uchaj wi�c, co ci powiem. Kupi�em bia�� niewolnic�. M�wi j�zykiem nikomu tutaj nie znanym. Zaprowadz� ci� do niej. Je�li uda ci si� z ni� porozumie�, zostaniesz t�umaczem. Spadnie na ciebie blask mojej �aski i nie zgnijesz w wi�zieniu. B�dziesz j� uczy� mojego j�zyka, a�eby mog�a ze mn� rozmawia�. Nie wolno ci jednak widzie� jej twarzy i nie wolno powiedzie� ci nic z�ego o mnie, bo zginiesz.
- Jestem twoim s�ug� i b�d� pos�uszny - rzek� hrabia, sk�adaj�c uk�on.
Tysi�ce my�li przemkn�o mu przez g�ow�. Niewolnica-chrze�cijanka? Azjatka czy Europejka? Jakim j�zykiem m�wi? B�dzie si� musia� rozsta� z Mindrellem. Mo�e lepiej udawa�, �e nie rozumie j�zyka niewolnicy? A mo�e pomog� sobie wzajemnie?
- Chod� ze mn�! - rozkaza� su�tan.
Gdy doszli do skarbca, w�adca odryglowa� drzwi i wszed� do komnaty, by zas�oni� twarz niewolnicy. Dopiero wtedy wpu�ci� hrabiego do �rodka. Don Fernando obrzuci� pok�j badawczym spojrzeniem. Zorientowa� si� od razu, �e w pakach i skrzyniach s� ukryte skarby. Niewolnica le�a�a na otomanie, twarz mia�a zas�oni�t� podw�jnym welonem, przez kt�ry mog�a patrze�, sama nie b�d�c widziana. Gdy hrabia przest�pi� pr�g, odwr�ci�a twarz i drgn�a.
- M�w z ni� - poleci� su�tan.
Don Fernando zbli�y� si� do kanapy. Z okna pad�o nieco �wiat�a na jego twarz. Kobieta zn�w drgn�a. Su�tan zauwa�y� to, t�umaczy� sobie jednak, �e by�a zaskoczona odwiedzinami obcego i w dodatku bia�ego m�czyzny.
- Quelle est la langue, la�uelle vous parlez, mademoiselle? - (Jaki jest pani j�zyk ojczysty?) zapyta� hrabia po francusku.
Unios�a g�ow� na d�wi�k tych s��w, ale nie odpowiedzia�a. S�dz�c, �e nie rozumie, don Fernando zwr�ci� si� po angielsku:
- Do you speak English perhaps, miss? - (Mo�e pani m�wi po angielsku?).
- Benito sea Dios! - (Dzi�ki Bogu!) odpar�a wreszcie po hiszpa�sku. - Rozumiem po angielsku i po francusku, ale m�wmy po hiszpa�sku.
Don Fernando zdumia� si� bardzo. Prze�ycia nauczy�y go jednak panowania nad sob�. Staraj�c si� nada� swym s�owom ca�kowicie oboj�tny ton, zapyta�:
- Na Boga, pani jest Hiszpank�? Prosz� zachowa� spok�j. Nie wolno nam niczym si� zdradzi�. Musimy by� bardzo ostro�ni.
- Dobrze, cho� przyjdzie mi to z trudno�ci�. Ale czy to mo�liwe, czy mnie oczy nie myl�? Co za rado��, co za szcz�cie, je�eli si� nie myl�!
- Co ma pani na my�li, seniorito?
- Jestem Meksykank�...
Teraz hrabia ledwo ukry� zaskoczenie. Przem�g� si� jednak i powiedzia� oboj�tnym tonem:
- Meksykank�! Seniorito, musimy uwa�a�, bo tyran nie spuszcza z nas oczu. Ja r�wnie� jestem Meksykaninem!
- Santa Madonna! A wi�c si� nie myl�. Twarz pana wydaje mi si� znajoma, g�os r�wnie�. Jest senior naszym kochanym don Fernandem de Rodriganda?
Starzec panowa� nad sob� nadludzkim wprost wysi�kiem woli. Mimo to g�os jego zadr�a�.
- Zna mnie seniorita? Kim jeste�?
- Nazywam si� Emma Arbellez. Jestem c�rk� pa�skiego dzier�awcy Pedra Arbelleza.
Nast�pi�a d�uga pauza. Przez ich serca przesz�a fala uczu�. To cud, �e si� spotkali. Hrabia nie m�g� rozpozna� rys�w twarzy Emmy, us�ysza� tylko, �e g�os jej si� za�ama� przy ostatnich s�owach. P�aka�a. I don Fernando nie potrafi�by zapewne opanowa� cisn�cych si� do oczu �ez, gdyby su�tan nie przerwa� brutalnie:
- Jak widz�, rozumiesz jej mow�. Jaki to j�zyk?
- Pochodzi z kraju, kt�rego tutaj nikt nie zna.
- Jak si� nazywa ten kraj?
- Hiszpania.
- Nigdy o nim nie s�ysza�em. Musi to by� jaki� ma�y, n�dzny kraj.
- Przeciwnie, to du�y kraj, nale�y do niego wiele wysp, kt�re rozsiane s� po wszystkich morzach �wiata.
- Czy panuje tam su�tan?
- Nie, tylko pot�ny kr�l, kt�ry sprawuje rz�dy nad milionami mieszka�c�w.
Su�tan u�miechn�� si� z pow�tpiewaniem. Nie s�ysza� nigdy nazwy "Hiszpania" i dlatego uwa�a� s�owa hrabiego za nieprawdziwe.
- Co powiedzia�a niewolnica? - zapyta�.
- �e cieszy si�, i� w�a�nie ty j� kupi�e�. Twarz su�tana rozpogodzi�a si�.
- Jakiego jest rodu?
- Jej ojciec by� jednym z najdostojniejszych ludzi w swym kraju.
- Tego si� domy�li�em. To bardzo pi�kna kobieta. Pi�kniejsza od kwiatu i ja�niejsza od s�o�ca. W jaki spos�b wpad�a w r�ce emira?
- O tym jeszcze nie m�wili�my. Czy mam j� zapyta�? .- Zapytaj! Powt�rzysz mi p�niej.
Hrabia zwr�ci� si� do Emmy zupe�nie spokojny:
- A wi�c to ty, droga Emmo! Bo�e, w jakim stanie mnie spotykasz! Ale zostawmy to. Su�tan chce wiedzie�, jak si� tutaj dosta�a�. Musz� mu odpowiedzie�.
- Jak si� dosta�am? Przecie� nawet nie wiem, gdzie jestem.
- Kraj ten zwie si� Harar, tak samo nazywa si� miasto, w kt�rym jeste�my. Przed nami stoi su�tan, w�adca tego kraju. Ale odpowiedz najpierw na moje pytanie.
- Chi�scy piraci porwali mnie na Cejlon. Tam zosta�am sprzedana cz�owiekowi, kt�ry przywi�z� mnie tutaj.
- W jaki spos�b znalaz�a� si� w r�kach Chi�czyk�w?
- P�yn�am na tratwie po morzu wiele dni. Wreszcie zabra� mnie holenderski statek. Ko�o Jawy napadli na niego chi�scy handlarze niewolnikami.
- Na tratwie? Jak si� dosta�a� na morze? Czy to w pobli�u Meksyku?
- Nie, byli�my wszyscy na odleg�ej wyspie.
- Wszyscy? O kim m�wisz, Emmo?
- No, wszyscy. Senior Sternau, obaj bracia Ungerowie, Bawole Czo�o, Nied�wiedzie Serce i Karia, siostra Miksteki.
- To dla mnie same zagadki. A najwi�ksza to Sternau. Kim jest ten cz�owiek?
- Nie zna go hrabia? Ach, rado�� z naszego spotkania odebra�a mi pami��. Zapomnia�am, �e nic panu o tym wszystkim, co zasz�o, nie wiadomo. Senior Sternau wyjecha� z domu, aby odszuka� pana, hrabio i kapitana Landol�.
- Na Boga, wi�c to ten sam cz�owiek, o kt�rym mi wczoraj opowiada� Mindrello! To lekarz, a moja bratanica Roseta jest jego �on�, prawda?
- Tak.
- Operowa� mego brata i przywr�ci� mu wzrok?
- Tak. Ale sk�d pan wie o tym wszystkim, don Fernando?
- Dowiesz si� p�niej. Patrz, su�tan si� niecierpliwi. Jak dawno opu�ci�a� kraj ojczysty?
- Oko�o osiemnastu lat temu.
C�rka hacjendera zmieni�a si� niewiele w ci�gu tych kilkunastu lat. Tu, w Hararze, gdzie ludzie, zw�aszcza kobiety, starzej� si� niezwykle szybko, Emma mog�a uchodzi� za dwudziestoletni� dziewczyn�. Odpowied� jej wywar�a na don Fernandzie ogromne wra�enie. Dopiero po d�u�szej chwili zapyta�:
- Osiemna�cie lat? Gdzie by�a� przez ten ca�y czas?
- Na wyspie.
- Na jakiej wyspie, Emmo?
- Zapominam ci�gle, �e pan o tym wszystkim nie ma poj�cia. Landola wzi�� nas w Guaymas do niewoli i wywi�z� na bezludn� wysp� Oceanu Spokojnego. Tam w�a�nie �yli�my przez te lata a� do chwili...
W tym momencie su�tan przerwa�. Znudzi�o go wida� przys�uchiwanie si� rozmowie.
- Nie zapominaj, �e tu jestem. Co ci opowiedzia�a ta dziewczyna?
- Kiedy pewnego dnia spacerowa�a po morskim wybrze�u, schwyta� j� i wzi�� do niewoli jaki� chi�ski pirat.
- I sprzeda� j� p�niej na Cejlonie emirowi?
- Tak.
- A wi�c to prawda. Czy jest kobiet� czy dziewczyn�?
- Dziewczyn�.
- Czy m�wi�a co� o mnie? Hrabia sk�oni� si� nisko i rzek�:
- Jestem twym pos�usznym s�ug� i przede wszystkim my�l� o tobie, su�tanie. Dlatego skierowa�em jej oczy na ciebie i prosi�em, by mi powiedzia�a, co jej serce czuje na tw�j widok.
Twarz w�adcy wyra�a�a b�ogo�� i zaciekawienie zarazem. Pog�adzi� si� po brodzie i zapyta� �agodnym tonem:
- Co ci odpowiedzia�a?
- �e jeste� pierwszym w og�le m�czyzn�, na kt�rego zwr�ci�a uwag�.
- A dlaczego?
- Albowiem twarz twoja pe�na dostojno�ci i powagi kalifa, oczy za� si�y rozumu, a ch�d tw�j dumny. Oto jej s�owa.
- Jestem z ciebie bardzo zadowolony, m�j niewolniku, tak samo jak i z niej. S�dzisz wi�c, �e odda mi serce i nie b�d� zmuszony zdobywa� go si��?
- M�czyzna nigdy nie powinien zdobywa� si�� mi�o�ci kobiety. Powinien by� dla niej pob�a�liwy i �agodny, a wtedy mi�o�� zakwitnie sama jak ro�lina pod wp�ywem promieni s�o�ca.
- Niewolniku, masz s�uszno��. Oka�� jej wiele �askawo�ci.
- Czy wiesz, o w�adco, �e mi�o�� najpierw powinna przyoblec si� w s�owa, zanim przerodzi si� w czyny? Niewolnica t�skni za chwil�, kiedy b�dzie mog�a pom�wi� z tob� w twoim ojczystym j�zyku. Chce powiedzie� ci sama, co czuje do ciebie.
- Niechaj �yczeniu temu stanie si� zado��. Mianuj� ci� jej nauczycielem. Kiedy b�dzie mog�a m�wi� ze mn�?
- To zale�y od tego, kiedy rozpoczn� nauk� i ile godzin dziennie jej po�wi�cimy.
- Ta dziewczyna zaw�adn�a ca�ym moim sercem. Nie mog� doczeka� si�, kiedy mi sama powie, �e chce zosta� moj� �on�. Dlatego rozkazuj� ci przyst�pi� do nauki ju� od dzisiaj.
- B�d� pos�uszny, o panie!
- Czy trzy godziny dziennie wystarcz�, niewolniku?
- Je�eli b�d� m�wi� z ni� trzy godziny dziennie, za tydzie� niewolnica powie ci, �e doznasz szcz�cia. Ale kobiety takie jak ona nie przywyk�y do widoku m�czyzn nieodzianych. W takim stroju jak m�j...
- Zaraz dostaniesz inn� odzie�, znacznie lepsz�, i nie powr�cisz ju� do lochu. Otrzymasz te�, ile chcesz mi�sa, ry�u i wody.
- Dzi�ki ci, panie.
- Nie mam czasu asystowa� przy nauczaniu. Wyznacz� eunucha, kt�ry b�dzie was strzeg�. Chod� ze mn�, niewolniku!
- Czy mog� powiedzie� jej, co �aska twoja postanowi�a?
- Powiedz.
Hrabia zwr�ci� si� do Emmy:
- Niestety, musz� teraz odej��. Wkr�tce pom�wimy d�u�ej. Su�tan pozwoli� mi uczy� seniorit� jego j�zyka. Co dzie� b�dziemy sp�dzali trzy godziny razem. Musimy by� jednak cierpliwi. I jeszcze jedno: jest szansa uratowania si�. Mia�em zamiar uciec st�d dzisiaj wieczorem. Mo�e plan ten jeszcze si� powiedzie.
Kiedy wyszli z komnaty, su�tan poleci� pierwszemu napotkanemu s�u��cemu, by zdj�� �a�cuchy z n�g wi�nia, da� mu porz�dny przyodziewek i po�ywn� straw�. Gdy hrabia przebra� si� i posili�, su�tan wezwa� go do siebie, a potem zaprowadzi� do skarbca i zamkn�� za nim