2217

Szczegóły
Tytuł 2217
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2217 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2217 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2217 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROlMAY Rzeka Po�udniowoameryka�ska pampa jest terenem, na kt�rym rozgrywaj� si� kolejne przygody Old Shatterhanda i jego przyjaci�. Opr�cz wielu ju� nam znanych, pojawiaj� si� nowi bohaterowie, tacy jak brat Jaguar czy Mauricio Monteso, poszukiwacz przyg�d. B�d� nam oni towarzyszy� tak�e w kolejnych powie�ciach tego cyklu, opisuj�cego wypraw� po legendarne z�oto Ink�w przez pampasy, Andy i tajemnicze Gra� Chaco. Niebawem uka�� si� nak�adem naszego wydaw- nictwa "Skarb Ink�w" i "W Kordylierach", teraz natomiast zapraszamy do przeczytania "Nad Rio de la Pl�ta". �yczymy przyjemnej lektury W Montevideo Z obszernej zatoki La Pl�ta ci�gn�� ch�odny pampero i wznosi� na ulicach Montevideo tumany kurzu, zmieszanego z grubymi kroplami deszczu. Niepodobna by�o w tak� por� wychodzi� do miasta, wi�c siedzia�em w swoim pokoju w hotelu "Oriental", zaj�ty czytaniem ksi��ki o kraju, do kt�rego przyby�em, a kt�ry nie by� mi jeszcze znany. Ksi��ka ta by�a napisana w j�zyku hiszpa�skim, a ust�p, kt�ry w�a�nie przebiega�em oczyma, by� mniej wi�cej tej tre�ci; Ludno�� Urugwaju i Argentyny sk�ada si� z emigrant�w hiszpa�- skich oraz z kilku nielicznych szczep�w Indian i wreszcie z tzw. gaucz�w, miesza�c�w b�d�cych potomkami dawnych osadnik�w hiszpa�skich i miejscowych kobiet. Gauczowie ci uwa�aj� si� pomimo to za przynale�- nych do rasy bia�ej i s� dumni z tego, cho�, �eni�c si� najcz�ciej z Indiankami, wracaj� do swej pierwotnej rasy'. Gauczo odznacza si� szalon� odwag� dzikiego cz�owieka, ceni nade wszystko pierwotn� wolno�� i niezale�no��, ma jednak poczucie honoru, a obok dumy jest uczciwy, otwarty i nawet towarzyski, jak prawdziwy hiszpa�ski caballero. Sk�onno�ci wrodzone ci�gn� go jednak do �ycia koczowniczego i w og�le do w��cz�gi, pe�nej przyg�d i niebezpiecze�stw. Jest on wrogiem wszelakiego przymusu, gardzi maj�tkiem, uwa�aj�c go za zbyteczny k�opot i ci�ar, natomiast kocha si� w b�yskotkach, kt�re 5 lekkomy�lnie traci. �mia�y i odwa�ny, a gdy chodzi o obron� rodziny przed niebezpiecze�stwem, nawet bohaterski, jest jednak wzgl�dem niej surowy, tak jak i wzgl�dem siebie samego. B�d�c niejednokrotnie oszu- kiwanym, jest w kontaktach niedowierzaj�cy i podejrzliwy, wykazuj�c si� wrodzonym sprytem. Powa�a obcych, nie okazuj�c im wszak�e serdecz- no�ci; s�u�y bez zbytniej uni�ono�ci. Oburza go, �e obcy �mi� wkracza� do jego ojczyzny i zajmowa� si� hodowl� trz�d, co dawniej by�o jego wy��czn� domen�. Pomimo to s�u�y tym ludziom z dnia na dzie�, nie troszcz�c si� o jutro. Uzbrojenie gaucza sk�ada si� z d�ugiego rzemienia z p�tl� na ko�cu, zwanego lassem, oraz z bolas i, na wypadek wojny lancy. S�ynie on z nies�ychanej zr�czno�ci w rzucaniu lassa. Bolas jest to d�ugi rzemie�, zaopatrzony w trzy ci�kie o�owiane kule l przytroczony do siod�a. Gauczo rzuca je niezawodnym ruchem na �cigane zwierz� lub cz�owieka z odleg�o�ci dochodz�cej nawet do stu krok�w, a bolas owija si� dooko�a n�g ofiary i powala j � na ziemi�. Jest to gro�na bro� w jego r�ku. S�ab� stron� charakteru gaucza jest hazard. Gauczo pracuje tylko w�wczas, gdy ma ochot�, a zachowuje si� przy tym jak zupe�nie niezale�ny, wolny obywatel, ba, nawet jak caballero, i nie znosi, by go inaczej traktowano, jak tylko z uprzejmo�ci�, praktykowan� w warstwach wykszta�conych. Je�eli nie podoba mu si� praca, kt�rej si� podj��, w�wczas o�wiadcza, �e b�dzie pracowa� tylko do oznaczonej godziny i pod um�wionymi warunkami. Gdyby za� obchodzono si� z nim inaczej ni� si� tego spodziewa�, domaga si� natychmiast zap�aty, ale uprzejmie i z godno�ci�, a orrzymawszy j� dosiada konia i jedzie szuka� zarobku tam, gdzie w�a�ciciel nie jest tak wzgl�dem robotnik�w wyma- gaj�cy. Tyle wyczyta�em we wspomnianej ksi��ce. Co do mnie - przyby�em do Montevideo przed paru godzinami i cho� nie mia�em poj�cia o kraju ani o jego mieszka�cach, jednak informacje, znalezione w ksi��ce, wyda�y mi si� niezupe�nie prawdzi- we. 6 Przede wszystkim zauwa�y�em, �e ludno��, o kt�rej by�a mowa w ksi��ce, sk�ada si� nie z samych tylko gaucz�w, Indian oraz emigran- t�w hiszpa�skich, ale s� tu r�wnie� Anglicy, Francuzi, Polacy, W�osi, Niemcy, W�grzy, nie licz�c mniejszych narodowo�ci, jak Rusini, Cze- si, S�owe�cy, Szwajcarzy i inni. Nie dowierza�em te� �cis�o�ci innych twierdze�, pocieszaj�c si�, �e w kr�tkim czasie sam b�d� m�g� skonfrontowa� je z rzeczywisto�ci�. W tej w�a�nie chwili pocz�o si� wypogadza� niebo i wkr�tce na ulicach ludnego portowego miasta zapanowa� wzmo�ony ruch. Posta- nowi�em wyj��. Zaledwie jednak w�o�y�em kapelusz, zapuka� kto� do drzwi i - na s�owo "prosz�^ - wszed� do mego pokoju m�czyzna, ubrany pod�ug francuskiej mody w uroczysty str�j: frak, bia�� kami- zelk�, lakierki, w r�kach trzyma� l�ni�cy cylinder, przyozdobiony d�ugimi bia�ymi wst��kami, z czego na razie wywnioskowa�em, �e przybysz nale�y do orszaku �lubnego i pojawi� si� u mnie z zaprosze- niem. Elegancki �w cz�owiek uk�oni� mi si� z przesadn� czo�obitno�ci� i rzek�: - Moje najg��bsze uszanowanie panu pu�kownikowi! A nast�pnie z wyszukan� uprzejmo�ci� powt�rzy� uk�on jeszcze dwa razy. Co znaczy ten wojskowy tytu�? - pomy�la�em zdumiony. - Czy�- by w Urugwaju panowa�y te same zwyczaje, co na przyk�ad w Galicji, gdzie kelnerzy ka�dego okazalszego go�cia tytu�uj� panem hrabi� lub baronem? Przybysz mia� w swej twarzy co� odpychaj�cego ju� na pierwszy rzut oka, dlatego odpowiedzia�em kr�tko: - Dzie� dobry. Czym mog� s�u�y�? - Przychodz� z�o�y� do us�ug pana wszystko, czym tylko rozpo- rz�dzam - ozwa� si�, wywijaj�c cylindrem to w jedn�, to w drug� stron� i spojrza� na mnie z ukosa. -Tak? Mo�e mi pan b�dzie �askaw przynajmniej powiedzie�, 7 z kim mam przyjemno��... - Nazywam si� senior Esquilo Anibal Andaro i jestem w�a�ci- cielem wielkiej hacjendy w okolicy San Fructuoso. Wasza wysoko�� raczy�a s�ysze� ju� o mnie zapewne... Zdarza si� czasem, �e ju� samo nazwisko cz�owieka m�wi co� o nim. I w tym wypadku nazwisko Ajschylos Hannibal Przemytnik nie wzbudzi�o we mnie zbytniego ku przyby�emu zaufania. - Przykro mi, - rzek�em - �e dotychczas nie mia�em sposobno�ci s�ysze� tak znakomitego nazwiska. No, ale skoro je ju� znam, mo�e by mi pan powiedzia�, co w�a�ciwie ma do zaproponowania. - Ja? A, no, pieni�dze i... wp�ywy. To powiedziawszy, znowu spojrza� na mnie z ukosa szelmowskim wzrokiem, jakby wyczekuj�c odpowiedzi. - Hm! Pieni�dze i wp�ywy... To s� rzeczy wcale nie do pogar- dzenia. Czy pan przyby� do mnie istotnie w celu ofiarowania mi swoich us�ug tego w�a�nie rodzaju? - By�bym bardzo szcz�liwy, gdyby czcigodny pan raczy� sko- rzysta�... Szczeg�lne! Obcy zupe�nie cz�owiek ofiaruje mi pieni�dze oraz rozmaite u�atwienia w stosunkach towarzyskich i spo�ecznych! Co to ma znaczy�?... - Dobrze, senior; zgadzam si� i na jedno, i na drugie, ale najpierw wezm� pieni�dze. - Wasza wielmo�no�� raczy tedy oznaczy� wysoko�� sumy. - Przyda�oby mi si� na razie pi�� tysi�cy peso. - Drobnostka! - odrzek� ucieszony. - Wasza wielmo�no�� otrzyma t� sum� w przeci�gu p� godziny... Tylko om�wimy warunki, kt�re przed�o�y� si� o�miel�. - S�ucham. - Wprz�d rad bym wiedzie�, - rzek�, przybli�aj�c si� do mnie i spogl�daj�c znacz�co - czy pieni�dze te p�jd� na wydatki osobiste? - Oczywi�cie, �e na osobiste wydatki. 8 - Je�eli tak, to jestem got�w sum� t� wr�czy� nie jako po�yczk�, lecz wprost z�o�y� mu j� jako dar, na dow�d mego wysokiego szacun- ku dla waszej wielmo�no�ci. - Nie mam nic przeciwko temu. - Cieszy mnie to niezmiernie i rad bym tylko prosi� wasz� �aska- wo��, by raczy�a po�o�y� sw�j godny podpis pod kilkoma wierszami, kt�re tu natychmiast skre�l�. - Jak� tre�� zawiera� b�d� te wiersze? - O, to drobnostka! Wasza wielmo�no�� stwierdzi swoim podpi- sem tylko tyle, �e ja, Esguilo Anibal Andaro, do pewnego terminu i pod pewnymi �ci�le oznaczonymi warunkami mam zaopatrzy� wasz korpus w karabiny. Jestem w tym szcz�liwym po�o�eniu, �e mog� w przeci�gu dni kilku postara� si� o dostateczny zapas wspomnianego towaru. Teraz dopiero domy�li�em si�, �e us�u�ny senior Andaro wzi�� mnie za jakiego� oficera, do kt�rego zapewne jestem podobny. Najwidocz- niej chcia� on przy pomocy �ap�wki w kwocie pi�ciu tysi�cy peso zby� zapasy dawno ju� przestarza�ej i nie nadaj�cej si� do u�ytku broni, nabytej przez niego za bezcen po jakiej� wojnie, zapewne hurtem w magazynach wojskowych. Go�� nazwa� mnie pu�kownikiem. Zada�em sobie jednak pytanie, czy pierwszy lepszy pu�kownik mo�e na w�asn� r�k� nabywa� bro� dla swego pu�ku... Chyba, �e by�by to tak zwany libertodor, czyli "oswobodziciel", jakich nad La Pl�ta nie brak. S� to przyw�dcy band �upieskich, kt�re mieszka�com po�udniowej Ameryki da�y si� ju� nieraz we znaki. Sprawa zainteresowa�a mnie �ywo. Ledwie bowiem wst�pi�em na terytorium obcego mi kraju, a ju� mia�em sposobno�� wnikni�cia w najtajniejsze miejscowe stosunki. Ogarn�a mnie pocz�tkowo ochota do dalszego odgrywania roli osoby, za jak� mnie wzi�� w swej nie�wiadomo�ci senior Anda- ro, ale si� rozmy�li�em. Jeszcze bowiem przed podr� stara�em 9 si� wywiedzie� o tutejszych stosunkach i pomy�la�em teraz, �e najle- piej dla mnie b�dzie, gdy pozostan� tym, kim jestem, bez podszywania si� pod obce nazwiska. Tak wi�c w odpowiedzi na propozycj� seniora Andaro odrzek�em: - Niestety, nie mog� podpisa� panu podobnego po�wiadczenia, gdy� nie mia�bym co robi� z tymi karabinami. - Jak to? - zapyta� zdziwiony - przecie wasza wielmo�no�� mo�e w ci�gu tygodnia zgromadzi� oko�o tysi�ca ludzi! - Po co? Cofn�� si� krok w ty� i przymru�ywszy jedno oko, u�miechn�� si� chytrze, jakby chcia� przez to wyrazi�, �e pozna� si� na moim wykr�cie. - Czy�bym mia� sam przypomnie� to waszej wielmo�no�ci? Do- wiedzia�em si�, �e przybywa pan do Montevideo, a �e mam honor ju� go tu ogl�da�, wi�c... i celu domy�la� si� ju� nie trzeba, bo jest znany. - Myli si� pan, zapewne bior�c mnie za inn� osob�. - To niemo�liwe! Os�ania si� pan tajemnic� z pewno�ci� dlatego, �e nie pasuje panu interes z karabinami. Ja jednak mog� zaofiarowa� swoje us�ugi w ka�dej innej dziedzinie. - I to si� na nic nie przyda, bo niew�tpliwie pomyli�e� si� pan co do osoby. Zapewnienia moje jednak nie wyprowadzi�y go z b��dnego mnie- mania, bo ci�gle jeszcze u�miecha� si� tajemniczo, nagabuj�c mnie uporczywie: - Z rozmowy tej wnioskuj�, �e wasza wielmo�no�� nie jest dzi� sk�onny do zrobienia jakiegokolwiek interesu, wol� wi�c zaczeka� kilka godzin, a mo�e nadejdzie pomy�lniejsza dla mnie chwila. Po- zwoli pan, �e zg�osz� si� p�niej? - Szkoda czasu. Nie jestem tym, za kt�rego mnie pan uwa�a. - To znaczy, �e nie �yczy pan sobie, abym przyby� powt�rnie? - Tego nie powiedzia�em. By� mo�e, i� towarzystwo pa�skie b�dzie dla mnie mi�e, ale pod warunkiem, �e dasz pan sobie wyt�umaczy� pomy�k�. Zechciej przynajmniej powiedzie�, jak si� 10 nazywa owa osoba, kt�rajest tak �udz�co do mnie podobna. Zmierzy� mnie wzrokiem od st�p do g�owy i wzruszywszy ramiona- mi, odrzek�: - Znam wasz� �askawo��, jako walecznego i wysoce zas�u�onego oficera, kt�ry w najbli�szej przysz�o�ci wybije si� na pierwsze stano- wisko w pa�stwie. Zdolno�ci dyplomatyczne, kt�re od razu w panu mo�na zauwa�y�, po�wiadczaj� to w zupe�no�ci. - S�dzi wi�c pan, �e si� ukrywam? Prosz�, oto m�j paszport. Poda�em mu dokument, kt�ry on przejrza�, por�wnuj�c szczeg�- �owo rysopis, przy czym twarz mu si� coraz bardziej wyd�u�a�a. - Do diab�a! - mrukn��, rzucaj�c paszport na st�. - Teraz doprawdy nie wiem, co my�le�. Nie tylko ja, ale r�wnie� i dw�ch moich przyjaci� wzi�o pana za kogo� innego. - Kiedy�cie mnie widzieli? - W chwili pa�skiego przybycia, przed hotelem. Ale ten paszport to dla mnie k�opot. Czy istotnie przyby� pan z Nowego Jorku? - Owszem, na "Seagallu", kt�ry dot�d jeszcze stoi na kotwicy w porcie. Mo�e pan to sprawdzi� u kapitana statku. - Niech pana diabli wezm�! - krzykn�� gniewnie. - Czemu mi pan tego od razu nie powiedzia�? - Bo� si� pan o to nie pyta�. Zachowanie pa�skie by�o tego rodzaju, �e musia�em przypuszcza�, i� zna mnie pan doskonale. Do- piero, gdy mi pan powiedzia� o karabinach, uzna�em, �e to jaka� pomy�ka i zwr�ci�em na to pa�sk� uwag�, co musisz pan przyzna�. - Niczego nie przyznaj�! Powiniene� by� przedstawi� mi si� zaraz po moim wej�ciu! - odrzek� gburowato. Na to spokojnym tonem zwr�ci�em mu uwag�: - B�d� pan �askaw przestrzega� zwyk�ej uprzejmo�ci, nie jestem bowiem przyzwyczajony do tego, by mnie kto� posy�a� do diab�a. Nie jestem zreszt� prorokiem, abym, zobaczywszy obcego cz�owieka, m�g� natychmiast odgadn�� jego my�li i zamiary. Zreszt� mog�e� pan zasi�gn�� o mnie wiadomo�ci w recepcji. 11 - Owszem, dowiadywa�em si�, ale nie uwierzy�em, s�dz�c, �e przybywasz pan tu incognito. Zreszt� m�wisz pan tak wy�mienicie po hiszpa�sku, �e ju� to samo mog�o zrodzi� we mnie w�tpliwo�� co do pochodzenia pa�skiej osoby. Uwaga ta pochlebi�a mi. Bawi�c bowiem przed laty w Meksyku, pomimo gorliwego �wiczenia si� w j�zyku hiszpa�skim, kaleczy�em t� mow� niemi�osiernie. Praktyka jednak jest najlepsz� nauczyciel- k�: w ci�gu d�ugich podr�y po Ameryce �rodkowej i Po�udniowej naby�em widocznie wprawy, skoro go�� m�j tak otwarcie to przyzna�. - A zreszt� - ci�gn�� dalej - dlaczego pan strzy�e brod� na spos�b mieszka�c�w naszego kraju? - Przede wszystkim z uprzejmo�ci dla nich, a nast�pnie dlatego, aby mnie tu nie uwa�ano za cudzoziemca. - Ot� to! Wynika z tego, �e pan sam przyczyni�e� si� do tego, i� pana nie pozna�em. �adnemu bowiem cudzoziemcowi nie wolno na�ladowa� naszych zwyczaj�w. S� na przyk�ad liczne gatunki zwie- rz�t, kt�re w ten spos�b post�puj�, a rozumny cz�owiek nie powinien doprowadza� do tego, by go z nimi por�wnywano. - Jestem panu wdzi�czny za t� wskaz�wk�, ale pomimo to pro- sz� pana uprzejmie, by� zechcia� ograniczy� si� w udzielaniu mi rad. Dotychczas przyjmowa�em je z grzeczno�ci, ale teraz by�bym zmuszo- ny wyp�aci� panu odpowiednie do pa�skiej zas�ugi honorarium. - Grozisz mi, senior? - Nie, tylko pana przestrzegam. - Prosz� nie zapomina�, gdzie si� pan znajduje!... - Pan r�wnie� zechciej uprzytomni� sobie, �e nie jeste� w pokoju w�asnej hacjendy, lecz w pomieszczeniu, nale��cym obecnie do mnie! No, zdaje mi si�, �e ju� dosy� tego! Pozwoli pan, �e go po�egnam... Otworzy�em drzwi na o�cie� i uk�oni�em mu si�, zach�caj�c, by skorzysta� z u�atwienia mu drogi odwrotu. Waha� si� chwil�, mocno zdetonowany moim sposobem po�egna- nia, po czym wybieg� szybko, gro��c mi pi�ci� zza progu: 12 - Do widzenia! Policzymy si� jeszcze kiedy� ze sob�! Taka by�a pierwsza moja rozmowa z tubylcem, pocz�tek, niezbyt r�owo zapowiadaj�cy dalszy m�j pobyt tutaj. Nie obudzi�o to jednak we mnie �adnych obaw, gdy� mia�em czyste sumienie. Cz�owiek �w obrazi� mnie i dlatego wyprawi�em go za drzwi; jest to rzecz prosta i sama przez si� zrozumia�a, nie mia�em wi�c potrzeby nawet zastana- wia� si� nad tym. Zreszt� hacjendero �w, nie robi� wra�enia cz�owie- ka, przed kt�rym nale�a�oby si� strzec. Przed wyj�ciem do miasta wydoby�em kilka list�w polecaj�cych, kt�re przywioz�em ze sob�. Korzystaj�c dawniej z tego rodzaju u�a- twie�, przekona�em si� wprawdzie, �e owo polecenie mnie przez znajomych innym osobom bardziej by�o uci��liwe, ni� u�yteczne i dlatego te� w czasie ostatnich swych podr�y wola�em zawi�zywa� znajomo�ci na w�asn� r�k� oraz wedle w�asnego upodobania, a listy polecaj�ce oddawa�em na kr�tko przed odjazdem z danej miejscowo- �ci, z czego adresaci byli r�wnie� bardzo zadowoleni. Obecnie jednak postanowi�em z posiadanych list�w skorzysta� od razu. Jeden z nich by� od naczelnika biura wysy�kowego w Nowym Jorku do jego wsp�lnika, kieruj�cego fili� w Montevideo. Owemu nowojorskiemu Jankesowi wy�wiadczy�em kiedy� w pewnej okolicz- no�ci drobn� przys�ug�, za co odwdzi�czaj�c si�, uwa�a� za sw�j obowi�zek poleci� mnie listownie uprzejmo�ci i opiece swego wsp�l- nika. Ponadto w li�cie tym by� przekaz bankowy na z�o�on� przeze mnie w Nowym Jorku sum� do odebrania w filii w Montevideo. Trzy inne listy schowawszy do kieszeni, ten jeden rzuci�em na st�, ale tak niezr�cznie, �e spad� na pod�og�, przy czym zabezpieczaj�ca go pie- cz�� ��kowa odlecia�a i koperta si� otworzy�a. List w takim stanie - rzecz prosta - nie m�g� by� dor�czony, nale�a�o zapiecz�towa� go ponownie i to w taki spos�b, aby tej zmiany na kopercie adresat nie dostrzeg�. A korzystaj�c ze sposobno�ci, nie zaszkodzi�oby list przej- rze�. Waha�em si� chwil� czy to zrobi�, mia�em pewne obiekcje, w ko�cu nie do mnie by� adresowany. Przewa�y� jednak wzgl�d na 13 ewentualne korzy�ci i moje bezpiecze�stwo. Wyj��em arkusz z koperty i przeczyta�em. Tre��, z opuszczeniem wst�pu, brzmia�a nast�puj�co: List Pa�ski otrzyma�em i zgadzam si� z jego tre�ci� najzupe�niej. Interes jest bardzo ryzykowny, ale, je�li si� uda, mo�emy liczy� na olbrzy- mi zysk, dla kt�rego warto zaryzykowa� ewentualne straty. Proch za�a- dowano na "Seagall". Domieszali�my do� trzydzie�ci procent w�gla drzewnego, i mam nadziej�, �e uda si� panu wy�adowa� go na l�d, unikaj�c op�aty c�a. Niniejszym upowa�niam pana do zawarcia kontra- ktu z Lopezem Jordanem. Przesianie dokumentu jednak jest bardzo niebezpieczne, gdy� w razie schwytania przez rebeliant�w pos�a�ca i znalezienia przy nim papieru m�g�by to przyp�aci� �yciem. Na szcz�cie mog� panu poleci� pewnego cz�owieka, kt�ry nadaje si� do tej roli wybornie, jest nim oddawca niniejszego listu. Nale�y on do ludzi niezwy- kle �mia�ych i odwa�nych, przez d�ugie lata przebywa� w�r�d Indian, posiada znakomite do�wiadczenie, ale jest przy tym g�upi, jak sto�owa ~ noga i nadzwyczaj �atwowierny. O ile wiem, d��y on do Santiago i Tucuman, a zatem droga jego wiedzie przez prowincj� Entre Rios. Niech Pan wr�czy mu list polecaj�cy do Jordana, w�o�ywszy do �rodka obydwa kontrakty. Je�li go schwytaj� po drodze i rozstrzelaj�, to �wiat straci tylko jednego durnia i dla ludzko�ci nie stanie si� przez to wielka szkoda. Oczywi�cie niechaj Pan nie k�adzie swego podpisu na dokumentach; mog� by� podpisane dopiero po odebraniu odJordana. Zreszt� podr�- nik ten nie sprawi Panu wiele k�opotu, bo nie ma zbytnich wymaga�: szklanka kwa�nego wina i kilka s�odkich s��wek wystarcz� do uszcz�li- wienia go w zupe�no�ci. Oto co pisa� o mnie "�yczliwy" Jankes! Gdybym nie odczyta� listu, kto wie, czy nie wpad�bym ca�kiem niepotrzebnie w pu�apk�. Post�pek Jankesa wzgl�dem mnie by� i�cie ameryka�ski... "Dure�" z Europy mia� z woli �ajdaka z Ameryki odegra� bezwiednie wielk� rol� w wybuchu rebelii! A bez w�tpienia nie sz�o tu w�a�nie o nic innego, skoro w li�cie by�a mowa o 14 prochu i wspomniane by�o nazwisko s�awnego rebelianta, kt�ry tak dalece zagalopowa� si� w stron� w�adzy, �e kaza� zamordowa� w�as- nego te�cia, by�ego genera�a i prezydenta Urquiza. Jemu to w�a�nie zamierzano przes�a� zapasy prochu i got�wki, a ja mia�em wzi�� w tym udzia�, jako po�rednik. W�o�y�em pismo do koperty i zapiecz�towa�em j� na nowo przy po- mocy zapa�ki, po czym wyszed�em do sympatycznego przedsi�biorcy, kt�ry r�d sw�j wywodzi� z Hiszpanii, nazywa� si� Tupido i mieszka� przy Pla�a de la Independencia. Na ulicy nie by�o ju� ani �ladu b�ota; pampero r�wnie� przemin��. Montevideo le�y na w�skim p�wyspie o pofa�dowanej powierzch- ni. Z jednej strony teren spada do zatoki, z drugiej do morza. Na sku- tek takiego ukszta�towania gruntu woda po deszczu sp�ywa z miasta tak szybko, �e ulice ju� po kilkunastu minutach s� absolutnie suche. Pi�kna, urz�dzona na spos�b europejski stolica Urugwaju posiada ulice wybrukowane znakomicie, chodniki wygodne i r�wne, domy okaza�e, przewa�nie otoczone ogrodami, a nie brak te� przepysznych pa�ac�w, b�d�cych b�d� w�asno�ci� prywatn�, b�d� te� mieszcz�cych w sobie lokale r�nych klub�w, restauracji i teatr�w. Fasady dom�w prywatnych s� godne szczeg�lnej uwagi. Upi�kszaj� je bogate sztuka- terie oraz marmury, sprowadzone a� z W�och, pomimo, �e w kraju jest ich pod dostatkiem. Kto s�dzi�by, �e mieszka�cy stolicy stanowi� przeci�tny typ lud- no�ci kraju, ten bardzo by si� myli�. Na ulicy nie spotkasz ani jednego gaucza, rzadko te� widzi si� tu Indian, a Murzyna �atwiej zobaczy� w Hamburgu lub Trie�cie, ni� tutaj. Jak m�czy�ni, tak i kobiety ho�duj� tu francuskiej modzie, bo te� i ludno�� prawie w po�owie jest pocho- dzenia europejskiego. Na skutek pomieszania mi�dzy sob� rozmai- tych narodowo�ci ka�dy prawie mieszkaniec m�wi kilkoma j�zykami. Cywilizacja na wskro� raczej europejska i jak d�ugo podr�ny obra- ca si� w granicach rogatek miejskich, nie widzi �adnych oznak �wiadcz�cych, �e znalaz� si� w Ameryce Po�udniowej. Takie same 15 bowiem scenki, t� sam� publiczno��, ten sam ruch uliczny mo�na widzie� w Bordeaux, Genui i innych wielkich miastach portowych. Nie spodziewa�em si� szczerze m�wi�c, �e napotkam tu tego rodza- ju europejsk� kopi� i tylko jedna oryginalna rzecz rzuci�a mi si� w oczy, mianowicie bia�e lub czerwone wst�gi, kt�re m�czy�ni nosz� na kapeluszach. P�niej dopiero dowiedzia�em si�, �e ci, kt�rzy nosz� wst�gi bia�e, nale�� do stronnictwa zwanego blanco, a nosz�cy wst�gi czerwone do ugrupowania colorado. Senior Asquilo Anibal Andaro ze swymi bia�ymi wst��kami przy cylindrze nie by� wi�c dru�b�, ale cz�onkiem partii blanco, a najprawdopodobniej pu�kownik, za kt�rego ten cz�owiek mnie wzi��, te� musia� zalicza� si� do tego stronnictwa. Znalaz�szy si� na Pla�a de la Independencia, spostrzeg�em ol- brzymi szyld filii mego "przyjaciela" z Nowego Jorku. Dom ten przedstawia� si� na zewn�trz bardzo okazale, aczkolwiek posiada� tylko jedno pi�tro. Na parterze widnia�a wykuta artystycznie z �elaza brama. Wchodzi�o si� przez ni� do sieni, wy�o�onej marmurem i dalej na dziedziniec, r�wnie� przyozdobiony marmurami. Kwit�y tu w ol- brzymich wazonach ro�liny egzotyczne, roztaczaj�c doko�a odurzaj�- c� wo�. Drzwi biura by�y zamkni�te, pomimo, �e przed nimi znajdowa�o si� wielu interesant�w. Poci�gn��em za dzwonek i automatycznie ot- war�y si� same. Lokal biurowy mie�ci� si� po prawej r�ce od g��wnego wej�cia. Znajdowa�o si� tu wielu ludzi, zaj�tych prac� przy stolikach i biur- kach. W jednym k�cie sta� d�ugi st�, a za nim siedzia� okaza�y m�- czyzna, zapewne kierownik. Rozmawia� w tej chwili gburowato z jakim�, bardzo licho odzianym cz�owiekiem. Dowiedziawszy si� od jednego z urz�dnik�w, ze �w pan, rozmawia- j�cy z obszarpa�cem, jest szefem biura, podszed�em bli�ej i s�ysza�em ca�� ich rozmow�. Senior Tupido z ca�� pewno�ci� pochodzi� z Hiszpanii; zdradza�y to jego ostre rysy i pysza�kowaty wyraz twarzy. Brod� strzyg� wedle 16 miejscowego zwyczaju w klin. Jego interesant mia� wygl�d typowego ulicznika. Bosy, w obszar- panych, si�gaj�cych powy�ej �ydek spodniach, mia� na grzbiecie po- darty kubrak nieokre�lonego koloru. Zza pasa stercza�a r�koje�� no�a. W r�ku trzyma� stary, s�omkowy kapelusz, pozbawiony jakiego- kolwiek fasonu. Twarz mia� opalon� od s�o�ca i wiatru. Prawie br�- zowy jej odcie� oraz wystaj�ce szcz�ki i d�ugie czarne w�osy kaza�y si� domy�la�, �e w �y�ach tego cz�owieka p�ynie po cz�ci krew czerwonej rasy. Tupido nie zauwa�y� mnie prawdopodobnie, b�d�c zwr�cony bo- kiem. - D�ugi... i znowu nic, tylko d�ugi! - m�wi� wynio�le do intere- santa. - To si� musi ju� raz sko�czy�! Pracujcie nieco pilniej! Mat� obradza znakomicie i jest jej a� nadto wsz�dzie, tylko trzeba troch� dobrych ch�ci i pracy. Pr�niak oczywi�cie nie uzbiera nic. Bosy gentleman �ci�gn�� brwi, ale odpowiedzia� spokojnie i uprzej- mie: - Pr�niakiem nie jestem i nigdy nim nie by�em. Pracowali�my kilka miesi�cy w dziewiczych lasach, �yj�c w�r�d dzikich zwierz�t i jak dzikie zwierz�ta. Trzeba te� by�o walczy� z nimi na ka�dym kroku, a jednak ani jednego dnia nie zaniedbali�my pracy, ciesz�c si� ju� z g�ry na my�l o zap�acie, kt�rej pan nam odmawia, nie dotrzymuj�c s�owa. - Nie obowi�zuje mnie ono, skoro sp�nili�cie si� z dostaw� o dwa dni. - Dwa dni, senior? Czy to tak wiele? Czy poni�s� pan jakie� straty z tego powodu? - Oczywi�cie, bo wskutek waszego op�nienia i ja musz� op�- ni� wysy�k� o dwa dni, nara�aj�c si� na zni�k� ceny co najmniej o dwadzie�cia procent. - Naprawd�? - Skoro tak m�wi�, to musi by� prawda. Powinni�cie by� zado- woleni, gdy potr�c� wam tylko tyle, a nie wi�cej. Obieca�em wam 17 dwie�cie czterdzie�ci peso za bel�; od tego odpada dwadzie�cia pro- cent, zostaje wi�c sto dziewi��dziesi�t dwa; dwa peso potr�ca si� za czynno�ci biurowe, pozostaje sto dziewi��dziesi�t. Pomn�cie to przez ilo�� bel, kt�re dostawili�cie, a przekonacie si�, �e pozostajecie mi winni okr�g�e dwie�cie peso, to znaczy, �e pobrali�cie zadatek o tyle wy�szy i teraz musicie go zwr�ci�. - Rachunek istotnie zgadza si�, je�eli pan tyle potr�ca. Ale prosz� wzi�� pod uwag� i to, �e pan liczy� nam wo�y po sto pi��dziesi�t peso, podczas gdy mogli�my je kupi� po sto. Podobnie policzy� pan o trzeci� cz�� dro�ej wszystkie inne artyku�y, dane nam w formie zadatku i dlatego zamiast zap�aty za prac�, mamy d�ugi! Zreszt� nie mam ani jednego peso przy duszy, a towarzysze moi r�wnie� oczekuj� na pieni�dze, bo nie maj� nic. Co mi powiedz�, gdy wr�c� z pr�nymi r�koma i o�wiadcz�, �e maj� jeszcze d�ug do sp�acenia? - Nie udawaj g�upiego i nie t�umacz si� brakiem pieni�dzy. Od- robicie mi je. - Ale� my nie mamy na to wcale ochoty, bo upatrzyli�my sobie inne zaj�cie. - I ja r�wnie� obejd� si� bez was i znajd� lepszych zbieraczy mat�. Ale w takim razie musicie mi wyp�aci� dwie�cie peso w got�wce, i to zaraz! - Niestety, powiedzia�em ju� panu, �e nie posiadam �adnych �rodk�w. Zreszt� niech pan zwa�y, �e by�aby to nasza krzywda. Poli- czy� nam pan towary na zadatek bardzo drogo, my za� nara�ali�my w�asne zdrowie i �ycie przez par� miesi�cy, dostarczaj�c towar i oto nagle spotyka nas taka niespodzianka. Dosy� tego, nie b�dziemy ju� robili na pana!... - Nie mam nic przeciwko temu, musicie tylko natychmiast wyp- �aci� mi dwie�cie peso... tam, przy kasie! Biedak sta� bezradnie. Wsp�czu�em mu, gdy� z opis�w mia�em poj�cie, jak niebezpieczne i pe�ne trud�w oraz niewyg�d jest �ycie zbieraczy mat�. Teraz ludzie ci musz� wr�ci� do swoich rodzin bez 18 grosza i by� jeszcze uzale�nionymi od bogatego przedsi�biorcy. Nie dziwota, �e takiego w�a�nie cz�owieka dobra� sobie za wsp�lnika chytry nowojorski Jankes. Zbieracz mat� pocz�� prosi� o zmniejszenie ��danej kwoty bodaj o kilkana�cie peso, daremnie. - Jedno, co dla was mog� zrobi�, to zw�oka do wieczora - zadecydowa� w ko�cu nieugi�ty kapitalista. - W przeciwnym razie pozostaniecie w mojej s�u�bie, dop�ki nie odrobicie ca�ej nale�no�ci. To moje ostatnie s�owo! �egnam! Biedny cz�owiek ruszy� si� ku drzwiom. Gdy przechodzi� ko�o mnie, i szepn��em mu: - Zaczeka� przed bram�! Popatrzy� na mnie zdziwiony i wyszed�, ja za� przyst�pi�em do handlowca, kt�ry zmierzy� mnie badawczo od st�p do g��w i sk�o- niwszy mi si�, zapyta�: - Senior, czemu mam zawdzi�cza� zaszczyt tak niespodziewanej pa�skiej wizyty? Z takiego powitania wywnioskowa�em, �e i on wzi�� mnie za kogo� innego. Odrzek�em wi�c uprzejmie, ale bez uni�ono�ci: - Obecno�� moja w pa�skim biurze nie jest niczym nadzwyczaj- nym. Jestem najzwyklejszym pod s�o�cem �miertelnikiem, podr�u- j�cym po �wiecie, i zobowi�za�em si� odda� panu ten oto list. Wzi�� ode mnie kopert� z listem, przeczyta� adres, obrzuci� mnie raz jeszcze badawczym wzrokiem i u�miechn�� si� dyplomatycznie: - Od mego wsp�lnika z Nowego Jorku! Czy pan utrzymuje z nim stosunki handlowe? Szkoda, �e nie uprzedzi� mnie wcze�niej o pa�- skim przybyciu. - Nie s�ysza�em o panu nigdy przedtem, a z pa�skim wsp�lnikiem zetkn��em si� tylko przypadkowo... Tupido, jakby nie s�ysz�c moich s��w, rozerwa� kopert�, nie zauwa�ywszy, na szcz�cie, naruszenia piecz�ci, przeczyta� list bardzo uwa�nie i wreszcie schowa� go do kieszeni. 19 - Szczeg�lne! Czy pan istotnie jest owym podr�nikiem, o kt�rym mowa w tym li�cie? - Przypuszczam, �e w li�cie jest mowa o mnie. - Ale� rozumie si�; wsp�lnik m�j poleca mi pana jak najgor�cej, i jestem te� got�w do wszelkich us�ug. - Uprzejmie dzi�kuj�, senior! Nie mam zamiaru nara�a� pana na k�opoty. - Bynajmniej, panie, bynajmniej! Niech si� pan niczym nie kr�- puje! Z pocz�tku zdziwi�em si�, zobaczywszy pana, bo mi pan przy- pomina� bardzo �ywo pewn� osob�... - Czy nie m�g�bym pana prosi� o podanie mi jej nazwiska? - Dlaczego mia�bym odm�wi� panu tej przyjemno�ci... Jest to pu�kownik Latorre, o kt�rym mo�e ju� pan s�ysza�!... - Tak, s�ysza�em to nazwisko. Cz�owiek, kt�ry je nosi, jest podo- bno bardzo popularny i wiele sobie po nim obiecuj�. Prosz� mi jednak wierzy�, �e ja, opr�cz zewn�trznego wygl�du, nic z nim nie mam wsp�lnego. Jestem zwyk�ym turyst� i nie posiadam �adnego zami�o- wania do polityki. - M�wi pan to przez skromno��. M�j przyjaciel z Nowego Jorku pisze w�a�nie, �e przebywa� pan kilka lat w�r�d Indian, a wi�c musi pan posiada� talent, �e si� tak wyra��, wojenny. Mam nadziej�, �e zechce mnie pan �askawie zaszczyci� dzi� wieczorem swymi odwiedzi- nami w domu, a przy tej sposobno�ci spodziewam si� us�ysze� co� o pa�skich przygodach. - Jestem do us�ug. - Pozwol� wi�c sobie zaprosi� pana na obiad o godzinie �smej. Adres m�j - tu da� mi bilet wizytowy - znajdzie pan na tej karcie. Czym jeszcze mog� panu s�u�y�? - Je�eli mo�na, prosi�bym o wyp�acenie mi kwoty, przykazanej przez pa�skiego wsp�lnika - odrzek�em, podaj�c mu przekaz, kt�ry senior Tupido obejrza�, nakre�li� co� na nim i oddaj�c mi, wskaza� kas�: 20 - Tam panu wyp�ac�. Tymczasem musz� pana po�egna�. Do zoba- czenia wieczorem! To m�wi�c, chcia� odej�� do drugiego pokoju. Ja jednak, na pier- wszy rzut oka przekonawszy si�, i� uprzejmy handlowiec chce mnie okpi�, zawo�a�em: - Senior, prosz� jeszcze na sekund�! �a. - C� jeszcze? - odmrukn�� szorstko, jakby nie ten sam cz�owiek. - Prawdopodobnie zasz�a tu ma�a pomy�ka. Nale�y mi si� z prze- kazu nieco wi�ksza suma. - Zapomina pan zapewne o nale�no�ci dyskontowej. - Za pozwoleniem! To jest przekaz i o nale�no�ci takiej nie mo�e by� tu mowy. Odci�ga mi pan pi�� procent, jakby to by� weksel na d�u�szy termin, nie za� czek got�wkowy. - U nas jest taki zwyczaj, �e si� tyle potr�ca... - Wiem, �e zbieracz mat� musi si� stosowa� do pa�skich zwycza- j�w, bo jest od pana zale�ny; ja jednak znajduj� si� w innym po- �o�eniu. Wsp�lnik pa�ski nie wystawi� mi tego przekazu z �aski lub przez grzeczno��; wyp�aci�em mu got�wk� tyle co do grosza i tyle te� mi si� nale�y bez �adnych potr�ce�. - Jak pan uwa�a, ja nie dam wi�cej. - Wobec tego zatrzymaj pan sobie pieni�dze, a przekaz prosz� mi zwr�ci�. - To niemo�liwe, bo ju� zlikwidowany... zreszt� odda� mi go pan i jest on od tej chwili moj� w�asno�ci�. - Spodziewam si�, �e nie na d�ugo, tylko do chwili, gdy wr�c� tu z komisarzem policji. �egnam. Zaciekawieni spraw� wsp�pracownicy a� poodk�adali pi�ra, ja za� kiwn��em ich szefowi g�ow�, zamierzaj�c odej��. Jednak ostatnie moje s�owa wywar�y sw�j skutek. - Prosz� zaczeka�, senior! - powiedzia�, pod��aj�c za mn� ku drzwiom. Widocznie zagro�enie policj� nape�ni�o go pewn� obaw�, co 21 wa�niejsze jednak, zadar�szy ze mn�, nie m�g�by ju� mnie u�y� w ekspedycji proponowanej przez nowojorskiego wsp�lnika. Wydoby� list i przebieg�szy go szybko wzrokiem, rzeki z poprzed- ni� uprzejmo�ci�: - Przepraszam pana bardzo, przeoczy�em dopisek, w kt�rym m�j wsp�lnik zastrzega si� przed �ci�ganiem procentu wed�ug naszego zwyczaju. Otrzyma wi�c pan ca�� sum�, i spodziewam si�, �e wskutek tego ma�ego nieporozumienia nie cofnie pan swego s�owa i zaszczyci mnie swoj� obecno�ci� wieczorem. - Oczywi�cie, ale pod warunkiem, �e w domu pa�skim nie spot- kam si� znowu z jakim� innym tutejszym zwyczajem, kt�ry znowu zmusi�by mnie do takiej reakcji. - O, nie, nie! - usi�owa� mnie udobrucha� i z zach�caj�cym u�miechem znikn�� za drzwiami s�siedniego pokoju. Odebrawszy swoje pieni�dze, wyszed�em z biura. Przed bram� spostrzeg�em zbieracza mat�, kt�remu da�em znak, aby zaczeka� na mnie. Teraz skin��em na niego, aby szed� za mn�. Zaprosi�em go do cukierni. By�o tu pe�no go�ci, nale��cych, jak mi si� zdawa�o z powierzchowno�ci, do "dobrego towarzystwa". W chwili naszego wej�cia oczy wszystkich zwr�ci�y si� na obdartusa; ale ani on, ani ja niewiele robili�my sobie z tego. Z chwil�, gdy�my usiedli przy stoliku, inni go�cie nieznacznie odsun�li si� od nas, tak, �e mieli�my dosy� miejsca. Pokryta silnym zarostem twarz mego towarzysza by�a bardzo cha- rakterystyczna. Z rys�w jej, a zw�aszcza z oczu, przebija�a wrodzona inteligencja i si�a woli. Zdawa�o si�, �e cz�owiek ten posiada dwie natury: jedn� pokorn� i potuln� uciemi�onego robotnika, drug� �mia�� i butn�. - Da� mi pan znak, - m�wi� - a�ebym zaczeka� Spe�ni�em pa�sk� wol� i oczekuj� rozkaz�w. - Nie mam zamiaru rozkazywa� panu - odrzek�em. - Chcia�em tylko prosi� o jedno. By�em �wiadkiem pa�skiego rozej�cia si� z 22 Tupidem i wywnioskowa�em st�d, �e pozostaje pan w niemi�ej zale�- no�ci od tego dorobkiewicza. - Hm... niby tak - odpar� z u�miechem i min� cz�owieka, kt�ry m�g�by wyrzuci� tysi�c peso bez zbytniego uszczerbku dla w�asnej kieszeni. ^ - S�ysza�em, �e gdyby pan by� w posiadaniu dwustu peso, m�g�by si� pan wyzwoli� spod jego w�adzy. Ot� czy by�by pan sk�onny przyj�� ode mnie t� kwot�? Spojrza� na mnie ze zdziwieniem. Kwota wprawdzie nie by�a wiel- ka, ale dla biednego zbieracza mat� mog�a mie� wielkie znaczenie. Po�o�enie tego cz�owieka wzbudzi�o we mnie co� w rodzaju lito�ci i aczkolwiek sam nie jestem bogaty, jednak postanowi�em podarowa� mu te pieni�dze. - �artujesz senior? Co pana ku temu sk�ania? - Co sk�ania? Radbym panu dopom�c w przykrej sytuacji. - Z lito�ci? Chce mi pan da� ja�mu�n�? - Nie, tylko zapomog�, a raczej po�yczk�. Uwa�am pana za ca- ballero, jak�e �mia�bym wi�c pomy�le� o ja�mu�nie. Wi�c we�mie pan po�yczk�? - Mo�e... a mo�e i nie. Zale�y to od warunk�w. Czy m�g�by mi je pan przedstawi�? - Ot� zap�aci mi pan trzy od stu. Wypowiedzenie roczne. Ka�dy z nas przy najbli�szym spotkaniu ma prawo umow� wypowiedzie�, a od tej chwili za rok zwr�ci mi pan ca�y kapita� z procentem. - A je�li si� nie spotkamy nigdy? - W�wczas zatrzyma pan pieni�dze dla siebie, albo je wr�czy ubo�szemu. - Senior, jeste� godnym cz�owiekiem - rzek�, �ciskaj�c mi r�k�. - Przyjm� po�yczk� i jestem pewien, �e b�d� m�g� j� odda� panu co do peso. Rad bym tylko wiedzie�, kim jest i sk�d pochodzi senior, kt�ry okaza� mi tak bezinteresownie sw� �yczliwo��. Da�em mu kart� wizytow�. Przeczyta� j� i u�miechn�� si�, a 23 si�gn�wszy do bocznej kieszeni swego podartego kubraka, wyj��wcale przyzwoity portfel i wr�czy� mi swoj� wizyt�wk�, na kt�rej byto napi- sane: Sennor Mauricio Monteso Guia y Yerbatero. By� wi�c przewodnikiem podr�nych i zbieraczem mat�. Wiado- mo�� dla mnie nie najgorsza. - Po jakich okolicach pan podr�owa�? - zapyta�em go. - Ja zmierzam do Santiago i Tucuman i potrzebuj� dobrego przewodnika. - Naprawd�? Mog� wi�c panu poleci� dzielnego i do�wiadczone- go cz�owieka, mego przyjaciela. Niech pan nie my�li, �e to zwyk�y arriero, kt�ry tylko patrzy, jak na ka�dym kroku oszwabi� obcego podr�nego, to prawdziwy sendador. - A pan sam nie mia�by ch�ci i czasu podj�� si� tego zadania? - Hm... - mrukn��, patrz�c na mnie badawczym wzrokiem. - Czy nale�y pan do ludzi bogatych? -Nie. - A...a... pieni�dze mi pan po�ycza! Czy mog� zapyta�, w jakim celu pan podr�uje? Czy jest pan poszukiwaczem z�ota, lub mo�e je�dzi pan dla innych cel�w spekulacyjnych? -Nie. - Mo�e si� namy�l�... Kiedy pan st�d wyrusza? - Jak najpr�dzej. - Ja nie m�g�bym jecha� natychmiast, bo musz� za�atwi� pewn� spraw�, kt�ra nie cierpi zw�oki. A zreszt� m�j przyjaciel, kt�rego pragn� panu poleci�, nie mieszka tutaj; musia�bym pana zaprowadzi� do niego, a to kawa� drogi w g��b Paragwaju. Na�o�enie jednak drogi op�aci�oby si� panu, bo sendador �w, nazwiskiem Geronimo Sabuco, jest, mog� rzec, w ca�ym kraju najlepszy. Prosz� tedy namy�li� si� nad t� spraw� i nie bra� byle kogo, bo szkoda by�oby czasu i pieni�dzy. - Kiedy wi�c i gdzie m�g�bym si� spotka� z panem i powiedzie� mu, co postanowi�em? 24 - Ja w�a�ciwie mia�em zamiar zosta� tu tylko do jutra, ale prze- d�u�� sw�j pobyt jeszcze o jeden dzie�. Do swej nory nie chcia�bym pana zaprasza� i lepiej b�dzie, je�eli sam przyjd� do pana. - Dobrze, prosz� przyj�� jutro w po�udnie do hotelu "Oriental". Przypuszczam, �e do tego czasu podejm� decyzj�. - Przyjd�, senior. Czy pozwoli pan jeszcze zapyta�, co ��czy pana z Tupidem? Zapewne interesy handlowe? - Wcale nie. Odda�em mu tylko list od naszego wsp�lnego zna- jomego z Nowego Jorku. - Zaprosi� pana do siebie? - Tak, na dzi� wiecz�r do swego domu. - Wiem... przy, prowadz�cej do La Unia boczneuj licy. Mieszka w pi�knej willi, kt�ra si� panu spodoba. Ale czy domownicy r�wnie� spodobaj� si� panu, mocno w to w�tpi�. - Gospodarza ju� pozna�em i nie jestem nim zachwycony. Zasz�a dzi� nawet mi�dzy nami ma�a sprzeczka. Zauwa�y�em, �e od pewnego czasu towarzysz m�j spoziera� ci�gle przez okno na ulic�, jakby kogo� tam obserwowa�. Nie mog�em jed- nak widzie�, co zajmowa�o jego uwag�, gdy� by�em odwr�cony ple- cami do okna. - Carramba! - rzek� z zak�opotaniem. - Obrazi�e� go pan mo�e? - No, nie. Wymienili�my ze sob� kilka przykrych s��w, ale do obrazy nie dosz�o. - I mimo to zamierza pan p�j�� do niego wieczorem? - Czemu nie mia�bym i��? - Ha, s�usznie. Tylko niech si� pan ma na baczno�ci. U nas ludzie obra�aj� si� o byle co, a mszcz� si� w spos�b wyszukany, zachowuj�c przy tym wszelkie pozory przyzwoito�ci. - Czy ma pan jakie� podstawy do tego, �eby mnie ostrzega� przed tym cz�owiekiem? - Prosz�, niech si� pan obejrzy - odrzek�. - Tam, naprzeciw, stoi oparty o sztachety m�czyzna. Widzi pan? 25 Spojrza�em w okno i istotnie zauwa�y�em po przeciwnej stronie ulicy cz�owieka, z kt�rego postawy i zachowania si� mo�na by�o od razu wywnioskowa�, �e kogo� �ledzi. Ubrany by� czarno, a na g�owie mia� sombrero o szerokich kresach. Pali� papierosa, rozkoszuj�c si� wonnym dymem z min� wytrawnego znawcy. - Co to za osobisto��? - zapyta�em towarzysza. - Jest to pewien znany mi cz�owiek do wynaj�cia, specjalista w pewnych sprawach. Obecnie, jak s�dz�, zadaniem jego jest �ledzi� pana. -Czy�by? - Tak my�l�. Zauwa�y�em go jeszcze na Pla�a de la Independen- cia, jak czatowa� na pana, udaj�c, �e spaceruje bez celu i dla zabicia nud�w przypatruje si� oboj�tnie przechodniom. Potem, gdy pan wyszed� od seniora Tupido, jegomo�� ten pod��y� za nami krok w krok a� tutaj. Jestem mocno przekonany, �e ma on na oku nie mnie, lecz pa�sk� osob�. - Ee, mo�e si� panu tylko tak wydaje?... Przypadek, nic wi�cej. - Przypadk�w podobnych u nas nie ma, senior! Zreszt� prosz� go obserwowa� dok�adniej, tak, aby tego nie zauwa�y�. Czy zachowanie si� jego nie zdradza profesji? Zobaczy pan, gdy si� st�d oddalimy, �e p�jdzie za panem krok w krok. Jutro powie mi pan, czy si� myli�em; dzi� jednak radz� panu szczerze zachowa� jak najdalej id�c� ostro�- no��. - Ale�, senior! Nie obrazi�em Tupida tak �miertelnie, aby a� godzi� na moje �ycie za po�rednictwem wynaj�tego draba. - Mo�e u was nie zwraca si� uwagi na b�ahe nieporozumienia, tu jednak s� inne zwyczaje. Prosz� pami�ta�, �e ludno�� tutejsza, wywo- dz�ca si� ze starej Hiszpanii, posiada bardzo �ywy temperament. Zreszt� mo�e si� pan narazi� komu� innemu, opr�cz Tupida? -Ach, prawda! Jaki� komiczny cz�eczyna by� u mnie dzisiaj w hotelu i istotnie rozeszli�my si� w ten spos�b, �e grozi� mi pi�ci�. Jednak nie obawiam si� ani troch� zemsty tego p�g��wka. 26 - Hm! Komiczny cz�eczyna!... Zemsta!... To ju� co� konkretnego! Jak si� nazywa� �w pa�ski go��? - Esquilo Anibal Andaro. - Do licha! Ale� to wcale nie jest komiczny cz�owiek! To naj- bardziej zagorza�y blanco, jakiego znam i po nim spodziewa� si� mo�na wszystkiego. Znam go doskonale. Czy mo�e mi pan powie- dzie�, w jakim celu odwiedzi� pana? Opowiedzia�em towarzyszowi zabawny przebieg zaj�cia w hotelu, co przyj�� z wielk� powag� i rzek�: - Za�o�� si�, �e to w�a�nie Andaro nas�a� na pana tego draba. Niech�e si� pan ma na baczno�ci i nie wychodzi z domu bez broni! - A owego pu�kownika zna pan r�wnie�? - Nie widzia�em go nigdy, wiem jednak, �e pewna partia spodzie- wa si� po nim wielkich rzeczy. Poniewa� senior zewn�trznym wyg- l�dem jest do niego podobny, mog� st�d wynikn�� dla pana wcale niepo��dane nast�pstwa. �aden ze znanych cz�onk�w jednej i dru- giej partii politycznej nie jest nigdy pewny swego �ycia, mo�e wi�c i pana ca�kiem nieoczekiwanie spotka� nieszcz�cie. - Do diab�a! To rzecz nieprzyjemna, ale za to bardzo zajmuj�ca! - Dzi�kuj� za tego rodzaju zajmuj�ce rzeczy, gdybym mia� przy tym po�o�y� g�ow�! �w Andaro, s�dz�c, �e pan jest Latorrem, dybie najwyra�niej na pa�skie �ycie. - To niemo�liwe! - Tik pan s�dzi? - Bo obaj nale�� do jednego stronnictwa. B�d�c pewny, �e jestem owym pu�kownikiem, Andaro przyby� w zamiarze zrobienia ze mn� interesu. - Ja w ten interes nie wierz�. - Przecie� ofiarowa� mi nawet pieni�dze... - Senior, jeste� molem ksi��kowym, niczym wi�cej - za�mia� si� dobrodusznie. - W �yciu jednak rzeczy uk�adaj� si� inaczej, ni� w ksi��kach. Latorre nie nale�y do tego samego stronnictwa, co 27 Andaro. Jest to cz�owiek bardzo sprytny i przezorny, ale mimo to wiemy dobrze, do kt�rej partii naprawd� nale�y. - Dlaczego� wi�c Andaro chce wej�� z nim w handlowe stosunki? - Pozornie tylko si� o to stara, aby go potem zdemaskowa�; tak przynajmniej mnie si� wydaje. Prosz� sobie wyobrazi�, co to by�aby za sensacja, gdyby "biali" mogli og�osi�, �e s� w posiadaniu podpisu Latorre, kt�rym ten potwierdza odbi�r pi�ciu tysi�cy za bro�, po- trzebn� do cel�w powsta�czych! To by go po prostu zdruzgota�o! - Teraz pojmuj�... - Andaro uwa�a pana, mimo wszystko, za Latorre i jest w�ciek�y, �e nie da� mu si� pan wci�gn�� w sprytnie obmy�lon� zasadzk�. Albo te� uwierzy� on, �e pan jest kim� innym, i r�wnie� w�cieka si�, �e tak nieopatrznie zwierzy� si� przed obcym z tajemnic swego stronnictwa i �e mog� st�d wynikn�� dla niego i dla wszystkich cz�onk�w nast�- pstwa bardzo niepo��dane. W obu wi�c wypadkach nie powinien pan spodziewa� si� niczego dobrego od "bia�ych". A st�d wniosek, �e musi pan jak najpr�dzej usun�� im si� z oczu. - Pan mnie naprawd� niepokoi! - I mam powody. �w drab nie dla zabawy wystaje godzinami na ulicy. Znam tutejsze stosunki doskonale i prosz� mi wierzy�, �e si� nie myl�. - No prosz�! Ju� na progu tego pi�knego kraju spotykam si� z tak niemi�� awantur�! - Tak, tak! Radz� wi�c panu mie� si� dzi� na baczno�ci, a jutro wyjecha� st�d, i b�dzie wszystko dobrze. Jestem zreszt� pewien, �e tej nocy nie obejdzie si� pan bez przygody i dlatego rad b�d� dowiedzie� si� jutro od pana, i� ostrze�enie moje by�o w istocie u�yteczne. - Skorzystam ch�tnie z pa�skiej przestrogi, a tymczasem wyp�ac� panu dwie�cie peso. Wr�czy�em mu pieni�dze, kt�re schowa� do portfela z tak� min�, jakby chodzi�o o bibu�k� do papieros�w, po czym u�cisn�� mi r�k�, sk�oni� si� uprzejmie i wyszed�. 28 Zaj��em natychmiast jego miejsce, by mie� widok na ulic�, gdzie czatowa� licencjonowany opryszek. Widzia�em, �e przypatrywa� si� uwa�nie wychodz�cemu z cukierni yerbaterowi i mia� min� bardzo zniecierpliwionego, spostrzeg�szy, �e pozosta�em w �rodku. Nieba- wem jednak wyszed�em i ja, udaj�c, �e nie zwracam uwagi na owo indywiduum. Przebieg�em kilka ulic, zatrzymuj�c si� tu i �wdzie przed oknami wystawowymi i przekona�em si�, �e osobnik ten nie spuszcza mnie z oczu. Up�yn�a mo�e godzina i pocz�� zapada� zmrok. Nagle odg�os dzwon�w zwr�ci� moj� uwag�, �e znajduj� si� obok ko�cio�a. Spy- ta�em jednego z przechodni�w, co to za ko�ci�. Dowiedzia�em si�, �e to katedra i �e za chwil� rozpocznie si� codzienne nabo�e�stwo, zwaneAve Maria de la noche. Zmiesza�em si� wi�c z t�umem wiernych i wszed�em do �wi�tyni, pe�nej jarz�cych si� �wiate�. W prezbiterium �piewa� ch�r mieszany z towarzyszeniem organ�w. �piewacy byli nie�le wy�wiczeni w swej sztuce, ale organista - po�al si� Bo�e! Nie mia� poj�cia o u�yciu rejestr�w i fa�szowa� co chwila tak niezno�nie, �e chcia�o si� uszy zatyka�! Najulubie�szym moim instrumentem s� organy, nie dziw wi�c, �e od razu pozna�em si� na partactwie organisty. Wszed�em zaciekawio- ny na ch�r, aby zobaczy� tego fa�szerza najpi�kniejszej kompozycji Palestriny. By� to niepoka�ny i bardzo ruchliwy cz�owieczek. Spostrzeg�szy, �e mu si� przypatruj�, postanowi� popisa� si� przede mn� i w tym celu powyci�ga� wszystkie rejestry. Rzecz prosta - organy hukn�y ca�� si��, zag�uszaj�c ca�kowicie g�osy �piewak�w. Mimo to, dyrygent ch�ru nie da� mu �adnego znaku i pie�� doprowa- dzono w takich warunkach do ko�ca. Nast�pi�a kr�tka przygrywka znanej mi dobrze melodii. Niestety, organista wyci�gn�� na g�rze vox angelica, vox humana, aeolina i flanta amabile, a w basie najni�sze i najsilniejsze rejestry, na skutek 29 czego bas zag�uszy� w zupe�no�ci ca�� pi�kn� melodi�. Tego by�o ju� za wiele. Nie zwa�aj�c, �e w osobie mistrza mo- g� uczyni� sobie �miertelnego wroga, przyst�pi�em bli�ej ku organom i zarejestrowa�em inaczej. W pierwszej chwili organista popatrzy� na mnie ze zdziwieniem, ale odczuwaj�c, �e melodia po mej poprawce wychodzi znacznie lepiej, gra� dalej spokojnie. Po trzeciej zwrotce kap�an za�piewa� g�o�no u o�tarza modlitw�, a organista, korzystaj�c z chwili, szepn�� do mnie: - Gra pan na organach? - Troch�. - Mo�e pan spr�buje? - Jak� melodi�? - Otworz� panu �piewnik. S� tylko trzy wiersze. Dam panu znak, kiedy zacz��. Najpierw bardzo mi�a i pi�kna przygrywka, potem me- lodia w tonacji dosy� silnej, a po trzecim wierszu fuga na wszystkie g�osy i kontrapunkt. Sk�oni�em g�ow� twierdz�co, pomimo, �e wskaz�wki jego przecho- dzi�y moj� znajomo�� rzeczy. Fuga... kontrapunkt!... Gdy kap�an sko�czy� modlitw�, organista szturchn�� mnie pot�- nie w bok, co niew�tpliwie mia�o by� owym um�wionym znakiem. Zacz��em... Jak gra�em, mniejsza o to. Nie nale�� do sko�czonych wirtuoz�w i nie wiem, co powiedzia�by znawca na m�j "kontrapunkt". Ale lu- dzie, przyzwyczajeni do partackiej gry swego organisty, byli bardzo przej�ci. W nawie ko�cielnej nikt nie my�la� o wyj�ciu, pomimo, �e nabo�e�stwo ju� si� sko�czy�o, a �piewacy otoczyli mnie ko�em i s�uchali w skupieniu. Musia�em doda� jeszcze jedn� fug� i zako�czy- �em, t�umacz�c si� brakiem czasu. Zachwycony organista wzi�� mnie pod r�k�, sprowadzi� z ch�ru i, gdy�my si� znale�li na ulicy, o�wiadczy�, �e musz� uda� si� do niego w go�cin�. - To niemo�liwe, senior - wymawia�em si� - gdy� w�a�nie 30 jestem ju� zaproszony gdzie indziej. - Do kogo? - Do seniora Tupido. - Je�eli tak, to trudno. Ale mo�e zechce mnie pan zaszczyci� jutro? Prosz� pana do siebie na �niadanie. - Z przyjemno�ci�! - A wi�c spotkamy si� u mnie o dziesi�tej, a potem zagramy na organach na cztery r�ce i cztery nogi. Mam znakomite nuty. Zostanie pan tak�e u mnie na obiedzie. - Co do obiadu, to niestety nie b�d� m�g� korzysta� z pa�skiej go�cinno�ci, gdy� o tej porze b�d� zaj�ty. - Szkoda! A mo�e da�oby si� to jako� zmieni�? Nie znam pa�- skiego nazwiska i nie wiem, kim pan jest, ale po fachu jeste�my niejako kolegami i spodziewam si�, �e... - Oto m�j bilet wizytowy. - Dzi�kuj�, ale niestety swoim s�u�y� nie mog�, bo portfel zos- tawi�em w domu. Zreszt� to drobnostka. Rad bym nauczy� si� od pa- na rejestrowania, bo mi to sprawia najwi�cej trudno�ci. Mi�dzy nami m�wi�c, myl� si� zawsze, wyci�gaj�c zgo�a nie te rejestry, kt�re nale�y. Nie dziwota zreszt�! Cz�ek musi w jednym momencie pami�ta� o r�kach, nogach, nutach i �piewniku, a przy tym uwa�a� na ksi�dza, wi�c z rejestrami k�opot. No, ale mam nadziej�, �e pan mi poka�e, jak si� to robi. Zreszt�, je�eli pan zmierza do Tupido, to p�jdziemy razem. M�j dom znajduje si� niedaleko jego willi. Opisa� mi drog� do willi i jej po�o�enie tak dok�adnie, �e mog�em trafi� z zamkni�tymi oczyma. Tymczasem zapad� pi�kny, nie daj�cy si� opisa� wiecz�r wiosenny. Ksi�yc, b�d�cy w�a�nie w pe�ni, zalewa� miasto potokami srebrzys- tych blask�w, odbijaj�cych si� od bia�ych marmur�w. Z ogrod�w i park�w sz�a odurzaj�ca wo� egzotycznych kwiat�w. Organista mieszka� za miastem, jak si� wyrazi�, "na zielonym". Nie by�o to jednak przedmie�cie, jakie si� spotyka w Europie, z ma�ymi 31 domkami robotnik�w, lecz dzielnica willowa. Uszed�szy spory kawa�, towarzysz m�j skr�ci� w w�sk� nieo�wietlon� uliczk�. - Dok�d? - zapyta�em. - Do mnie. Musi pan przynajmniej wypi� ze mn� na po�egnanie szklank� wina, a jutro o dziesi�tej nie b�dzie pan b��dzi�, szukaj�c mego domku. Domek �w znajdowa� si� prawie na samym ko�cu ogrod�w i park�w. Nie by�o w nim wida� okien, a^tylko niskie drzwi, prowadz�ce do wn�trza. Nie chcia�em wej��, gdy� obawia�em si� sp�ni� z wizy- t�, wi�c rozmawiali�my chwil� przed drzwiami domku. Gdy nagle w uliczce, kt�r� tu przybyli�my, pos�ysza�em czyje� kroki. Obejrza�em si� i przede wszystkim spostrzeg�em sombrero. Pod tym kapeluszem musia�a kry� si� niezawodnie g�owa ludzka, no i jej w�a�ciciel. Zauwa- �y�em, �e w pierwszej chwili chcia� si� cofn��, ale �e wzbudzi�oby to w nas podejrzenie, wi�c wybra� spos�b inny: podszed� wprost ku nam. By� to �w typek, przed kt�rym ostrzega� maieyerbatero. - Kim pan jeste�? Czego sobie Tyczysz7 - pyta� zaniepokojony organista, z czego wywnioskowa�em, �e drobny ten cz�owieczek mia� r�wnie� "drobn�", l�kliw� dusz�. Zapytany przyst�pi� jeszcze bli�ej, ja za� usi�owa�em zajrze� mu w oczy. Ale, pomimo ksi�ycowej jasno�ci, nie mog�em rozezna� rys�w twarzy, bo zakrywa� je szerokimi kresami kapelusza. By�em pewny, �e przyszed� tutaj z zamiarem dokonania na mnie napadu. - Pardon, seniores'. - odrzek� przyt�umionym g�osem. - Poszu- kuj� domu Arriqueza i wskazano mi t� drog�. - �le panu kto� doradzi�. Tu nie mieszka nikt o podobnym naz- wisku - obja�ni� organista. Nieznajomy post�pi� ku nam jeszcze jeden krok odwracaj�c si� od �wiat�a, co dla mnie by�o o tyle dogodne, �e mog�em dok�adnie obserwowa� ka�dy jego ruch. - Zapewne kto� zakpi� sobie z pana - zauwa�y� znowu organista. 32 - Nie s�dz�. Osob� o tym nazwisku ma by� �w se