2210

Szczegóły
Tytuł 2210
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2210 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2210 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2210 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

KAROL MAY MASKARADA W MOGUNCJI SCAN-DAL OKO W OKO Bal trwa� w najlepsze. Jednak�e opu�cili go pu�kownik von Winslow, von Ravenow, sekundanci oraz Kurt wraz z hrabi� i paniami. Kurt, cho� mia� zamiar przespa� si� przed pojedynkiem, nie m�g� zasn��. Siedzia� w swoim pokoju i czyta� znakomite dzie�o genera�a von Clausewitza. Nasta� poranek; brzask zm�ci� �wiat�o lampy. Zapukano cicho do drzwi. Wesz�a R�yczka, ju� ubrana do wyjazdu. - Dzie� dobry, Kurcie! - powita�a go, wyci�gaj�c r�k�. - Czy spa�e�? - Nie. - Pisa�e� testament? - w g�osie jej s�ycha� by�o �artobliwe nutki. - Moja droga R�yczko - powiedzia� powa�nym tonem - wynik pojedynku nawet dla najlepszego szermierza i strzelca jest zawsze niepewny. A je�li si� wychodzi zwyci�sko, to przygn�bia my�l, �e si� zabi�o lub zrani�o cz�owieka. - Masz racj�, ale wcale nie jestem zaniepokojona. A co si� tyczy twoich przeciwnik�w, to nie miej wyrzut�w sumienia. S�ysza�e�, �e pragn� twojej �mierci. - Ale ja ich nie zabij�. - Prosz� ci� jednak, aby� nie nara�a� si� lekkomy�lnie na niebezpiecze�stwo. Powiadaj�, �e von Ravenow jest dobrym szermierzem, a pu�kownik wy�mienitym strzelcem. - Nie martw si�! Czuj� swoj� przewag�. - A moja kokardka, Kurcie? Mia�a by� talizmanem. - Nosz� j� na sercu - u�miechn�� si�. - Zastanawia�a� si�, czy za��dasz jej z powrotem? - To zale�y, czy b�d� z ciebie zadowolona. Ale ju� p� do czwartej, pora i��. - W�a�nie na t� godzin� um�wi�em si� z von Platenem na rogu ulicy. - Wyjd�my wi�c po cichu. Zacz�a zapina� p�aszcz, a Kurt o�mieli� si� pomaga� jej w tym. - O Bo�e! Je�li jednak trafi ci� kula... - wyszepta�a i jej oczy zasz�y �zami. - Nie l�kaj si�, R�yczko! Chod� nie mo�emy si� sp�ni�! Opu�cili dom tak cicho, �e nikt ich nie us�ysza�. Na rogu ulicy czeka� ju� von Platen w powozie. Przywitawszy si�, wsiedli. Z bocznej ulicy wyjecha�y dwa inne zaprz�gi. - To pu�kownik i Ravenow - wyja�ni� von Platen, kt�ry ze swego miejsca wszystko doskonale widzia�. - S� bardzo punktualni, ale my b�dziemy przed nimi. Henryku, nie pozw�l si� wyprzedzi�! - zawo�a� do stangreta. S�u��cy trzasn�� z bicza na znak, �e zrozumia� polecenie. Konie ruszy�y galopem. Mkn�li tak szybko, �e dziesi�� minut przed czwart� dotarli do browaru. Skr�cili w boczn� alej� parku i wkr�tce pow�z zatrzyma� si�. Niebawem nadjecha�y pozosta�e. Przywitano si� lekkim skinieniem g�owy. S�u��cy stan�li na warcie, lekarz przygotowa� instrumenty i opatrunki. Kurt rozes�a� pled na ziemi pod starym d�bem. - Sta� tutaj - zwr�ci� si� do R�yczki. - St�d b�dziesz mog�a wszystko dobrze widzie�, a ten pled uchroni ci� przed wilgoci�; trawa bardzo mokra. - Dzi�kuj� ci - popatrzy�a na niego ciep�o. Sekundanci von Platen i von Golzen obeszli plac. Von Golzen podszed� do powozu Ravenowa i przyni�s� tureckie szable. - Id� ju�, drogi Kurcie - szepn�a R�yczka. - Von Ravenow czeka... - Czy zniesiesz widok krwi? - zatroska� si�. - Mam nadziej�, �e to nie b�dzie twoja. Porucznik von Ravenow sta� nad szabl�, kt�r� von Golzen po�o�y� na ziemi. Kurt podszed� do drugiej. R�wnie� pu�kownik i adiutant, �wiadkowie pojedynku, podeszli bli�ej. Major von Palm, jako arbiter, by� obowi�zany zaproponowa� pojednanie. Podszed� wi�c do przeciwnik�w i zapyta�: - Pozwol� panowie, �e powiem s��wko? - Prosz� - odezwa� si� Kurt. - Ale ja nie! - krzykn�� von Ravenow. - Zosta�em ci�ko zniewa�ony. Nie tra�my s��w na pr�by pojednania. - Nic wi�cej zrobi� nie mog�. By�em got�w wys�ucha� pana majora. Prosz� to wzi�� pod uwag� - powiedzia� powa�nie Kurt. - Tch�rzem jest ka�dy, kto o�wiadcza, �e got�w odst�pi� od pojedynku - zgry�liwie zauwa�y� von Ravenow, podnosz�c szabl�. - Zaczynamy! Kurt podni�s� swoj�. Obaj sekundanci wyci�gn�li szable i stan�li z boku. Walka mia�a si� rozpocz�� na znak dany przez majora von Palma. Naraz odezwa�a si� R�yczka: - Poczekajcie jeszcze chwil�, panowie. Zanim zaczniecie si� pojedynkowa�, chcia�abym zapyta� podporucznika von Ravenowa, czy wci�� jeszcze twierdzi, �e mnie odprowadzi� do domu? Poniewa� oczy obecnych skierowa�y si� na niego, nie m�g� zlekcewa�y� tego pytania. Rzek� wi�c szyderczo: - Dam odpowied� szabl�. Na takie pytania odpowiada si� tylko krwi�! Obaj przeciwnicy zaj�li stanowiska. Kurt sta� spokojny i opanowany. Von Ravenow zagryza� wargi. Major podni�s� r�k�, daj�c znak do rozpocz�cia pojedynku. Von Ravenow natar� od razu bardzo gwa�townie. Jednak�e Kurt z �atwo�ci� odparowa� cios i sam zaatakowa� b�yskawicznie; w dodatku tak silnie, �e szabla wylecia�a z r�ki von Ravenowa. Sekundanci skrzy�owali szpady mi�dzy przeciwnikami. Lekarz podni�s� szabl� i zwr�ci� j� von Ravenowowi, a ten natychmiast podj�� walk�. Obie ci�kie klingi iskrzy�y si� w zderzeniu. Nagle rozleg� si� ostry d�wi�k stali i g�o�ny krzyk. Wyda� go von Ravenow. Szabla przelecia�a du�ym �ukiem nad placem i �wiadkowie z przera�eniem ujrzeli odr�ban� d�o� na r�koje�ci. Kurt opu�ci� szabl�. - Panie doktorze, prosz� potwierdzi�, �e podporucznik von Ravenow jest niezdolny do s�u�by! Taki by� warunek pojedynku. Von Ravenow sta� nieruchomo. Z rany krew p�yn�a strumieniem. Sekundant podszed�, aby go podtrzyma�. Nie m�wi�c ani s�owa pozwoli� si� u�o�y� na trawie i przez d�u�sz� chwil� patrzy� na to, co pozosta�o z jego d�oni, po czym przymkn�� powieki. - No, jak doktorze? - zapyta� Kurt. - R�ka jest stracona. - S�dz�, �e warunek spotkania zosta� spe�niony. - Tak. Podporucznik von Ravenow b�dzie musia� wyst�pi� ze s�u�by. - A wi�c pojedynek sko�czony. Mog� odej��. - I ja tak�e - o�wiadczy� von Platen. Nast�pnie szeptem powiedzia� do Kurta: - W�ada pan szabl� jak istny diabe�! Wykaza� si� pan niespotykan� wprost zr�czno�ci�. Du�o b�d� m�wi� o tym pojedynku! Czy jest pan r�wnie wy�wiczony w strzelaniu z pistoletu? - My�l�, �e tak. - Nie l�kam si� wi�c o pana. A teraz prosz� wybaczy�, ale musz� porozmawia� z von Ravenowem. Kurt podszed� do R�yczki. Dziewczyna serdecznie u�cisn�a obie jego d�onie. Tymczasem lekarz zaj�� si� von Ravenowem. Sporo minut up�yn�o, nim zdo�a� zatamowa� krew i za�o�y� opatrunek. Ranny zgrzyta� z�bami z w�ciek�o�ci i b�lu. Spogl�da� na r�ce lekarza i od czasu do czasu rzuca� nienawistne spojrzenie w kierunku Kurta. - Kaleka! - j�cza�. - Nieszcz�sny kaleka! - Zwr�ci� si� do von Winslowa: - Czy przyrzeka pan, �e go zastrzeli? - Przyrzekam! Nie zgodz� si� na �adne pojednanie. - To jedyna pociecha dla mnie! Doktorze, musz� si� przygl�da� tej walce! Niech si� pan nie sprzeciwia! Lekarz namy�la� si� przez chwil�. - Dobrze. Ale ostrzegam: najmniejsze podniecenie mo�e panu zaszkodzi�. W�a�ciwie powinien pan natychmiast uda� si� do domu. - To by mi jeszcze bardziej zaszkodzi�o! Wi�cej: zabi�oby mnie. Musz� widzie�, jak ten cz�owiek zginie! Jedynie to z�agodzi m�j b�l po utracie r�ki! Nie ka�cie mi czeka�, zaczynajcie! Von Platen stoj�c obok przys�uchiwa� si� rozmowie. Skin�� na adiutanta: - Panie kolego, jestem got�w. A pan? Von Branden kiwn�� g�ow� potakuj�co i obaj poszli na �rodek placu. Odleg�o�� wyznaczono za pomoc� dw�ch wetkni�tych w ziemi� szpad. Adiutant przyni�s� pud�o z pistoletami pu�kownika. Zauwa�ywszy to, Kurt zbli�y� si�, wzi�� w r�k� jeden z pistolet�w i obejrza� z min� znawcy. - Wy�mienity! Poniewa� jednak nie znam tego typu, wolno mi chyba odda� strza� pr�bny? - Strzelaj pan! - zgodzi� si� von Branden. Ranny u�miechn�� si� drwi�co. Kurt nabi� i obejrza� si� za celem. Wysoko na ga��zi roz�o�ystej sosny wisia�a wielka szyszka. Wskaza� na ni� i powiedzia�: - A wi�c trafi� w t� szyszk�. Mierzy� d�ugo, zanim wypali�. Rozleg�o si� wieloznaczne chrz�kanie. Nie trafi� bowiem w szyszk�, lecz w odleg�� od niej o metr ga���. Bogu dzi�ki, marnie strzela! - ucieszy� si� w duchu pu�kownik. Tak samo pomy�leli pozostali. Von Platen odci�gn�� Kurta na bok. - Ale�, na mi�o�� bosk�, drogi Ungerze - rzek� z trosk� w g�osie - je�li pan tak strzela, jest pan zgubiony! Pu�kownik zapewni� s�owem honoru von Ravenowa, �e zabije pana bez lito�ci! - Niech spr�buje! Przekona�em si�, �e ten pistolet jest istotnie doskona�ej roboty. - Kpi pan sobie? Mimo znakomitego pistoletu spud�owa� pan. - Wr�cz przeciwnie, dok�adniej nie mo�na trafi�. Wprawdzie wskazywa�em szyszk�, celowa�em jednak w ten w�a�nie punkt, w kt�ry trafi�em. Zgodzi si� pan chyba ze mn�, �e kto oszuka� przeciwnika, ten ju� w po�owie wygra�... - Ach, na Boga, jest pan gro�nym przeciwnikiem! Nie chcia�bym si� bi� z panem! Obaj sekundanci nabili bro�. Okryto j� chustk�. Pu�kownik i Kurt wyci�gn�li po pistolecie. Teraz zn�w nast�pi�a chwila, kiedy major powinien by� interweniowa�. - Moi panowie! - zacz��. - Czuj� si� w obowi�zku... - Spokojnie, kolego! - przerwa� von Winslow. - Nie chc� s�ysze� ani s�owa! Przed chwil� widzia� przecie�, jak �le Kurt strzela�. To spot�gowa�o jego pewno�� siebie i but�. - Ale ja prosz�, aby pan major powiedzia�, co ma do powiedzenia - odezwa� si� Kurt. - Nie nale�y si� zabija�, skoro s� inne sposoby rozstrzygni�cia sporu. O�wiadczam, �e b�d� zupe�nie zadowolony, je�li pan pu�kownik poprosi mnie o wybaczenie. - O wybaczenie?! - oburzy� si� pu�kownik. - Tylko szaleniec mo�e tak m�wi�! Nie ust�pi�, gdy� da�em s�owo honoru, �e jeden z nas zostanie na placu. Zaczynajmy! Zaj�li stanowiska. Obaj jednocze�nie podnie�li bro�. Kurt celowa� w r�k� von Winslowa. G�ow� lekko odchyli� w kierunku majora, co mia�o �wiadczy�, �e z uwag� czeka na jego komend�. Musia� wyprzedzi� przeciwnika. Oczywi�cie nie a� tak, aby to poczytano za nieuczciwo��; po prostu o sekund� wcze�niej nale�a�o spu�ci� kurek. Major zacz�� liczy�: - Raz... dwa... trzy! Pad�y strza�y. - O, Bo�e! - zawo�a� pu�kownik. Pistolet wypad� mu z r�ki. Lew� d�oni� chwyci� si� za praw�. - Ugodzony? - zapyta� sekundant. - Tak, w r�k� - j�kn��. Lekarz podszed� i zacz�� bada� ran�. Pokiwa� g�ow� i spojrza� na Kurta, kt�ry wci�� sta� na swoim stanowisku. - Zmia�d�ona, ca�kowicie zmia�d�ona - o�wiadczy� rozcinaj�c no�ycami r�kaw do �okcia. - Kula przebi�a d�o�, rozerwa�a przegub i przeszy�a na wylot przedrami�. Chyba le�y niedaleko st�d. - Czy uratuje mi pan r�k�? - wykrztusi� ze strachem pu�kownik. - Nie, trzeba amputowa�. - A zatem niezdolny do s�u�by? - zapyta� Kurt. - Tak - potwierdzi� lekarz. - Mog� wi�c ju� opu�ci� stanowisko. - Kurt rzuci� pistolet i odszed�. R�yczka oczekiwa�a go z b�yszcz�cymi oczami. Ogromna duma malowa�a si� w jej spojrzeniu. - Znowu zwyci�y�e�! - szepn�a radosnym g�osem. Von Platen odjecha�, m�oda para pieszo posz�a do domu. By� jeszcze ca�kowicie u�piony, dostali si� do �rodka nie zauwa�eni przez nikogo. R�yczka odprowadzi�a Kurta a� do jego pokoju. - Wejd� na chwil� - poprosi�. - Musimy sko�czy� rozmow�. - Dobrze. A wi�c czy naprawd� nie wiesz, jak post�pi�? - Nie wiem. W�a�ciwie powinienem z�o�y� meldunek pu�kownikowi, ale skoro sam bra� w tym udzia�... Odpoczniemy, R�yczko, a potem si� zastanowimy. W ka�dym razie dzi�kuj� Bogu, �e mnie ustrzeg� od �mierci. I dzi�kuj� tobie! Przecie� mia�em przy sobie talizman, kt�ry mi da�a�. - Ach, t� kokardk�! M�j rycerzu! Obroni�e� honor swej damy! - A co b�dzie z talizmanem? Czy chcesz, bym ci go zwr�ci�? Stan�a w p�sach. - Najpierw odpoczniemy. Tak wa�na sprawa wymaga namys�u. - Teraz jeste� naprawd� z�� Roset�! Przyrzek�a�, �e rozstrzygniesz j� po pojedynku. - By� mo�e, �e tak powiedzia�am, ale czy zale�y ci na po�piechu? - Rozumie si� - odpar� weso�o. - Musz� wiedzie�, czy talizman zostanie wykupiony czy nie. - Poca�unkiem? - Tak. Sta�a przed nim wzruszona. Po�o�y�a mu r�k� na ramieniu i rzek�a: - Drogi Kurcie! Jak mog�abym nie by� z ciebie zadowolona? Przecie� dla mnie nara�a�e� �ycie! Dlatego pragn� wykupi� talizman, je�li tego sobie �yczysz. Wyj�� spod munduru kokardk� i poda� jej. - Oto on, Roseto. - A oto poca�unek. Zarzuci�a mu r�ce na szyj�, zbli�y�a usta do jego warg i delikatnie poca�owa�a. - To ma by� poca�unek? - A niby co to by�o? - roze�mia�a si�. - No, poca�unek, ale taki, jakim si� na przyk�ad ca�uje ciotk�, kt�ra ma szpetny, d�ugi nos i kilka brodawek na nim. - Czy wiele ciotek ca�owa�e�, �e wiesz tak dobrze? - O, nie! Stare ciotki ca�uje si� niech�tnie. - A kogo ch�tnie? - M�ode, �liczne R�yczki. - Co ty wygadujesz? Musz� ci� za to ukara�. Nie chc� wcale tego talizmanu. Bierz go sobie z powrotem! Chwyci� kokardk�, po�o�y� j� na stole i rzek� z powa�n� min�: - W tak donios�ych sprawach, jak zwracanie talizmanu trzeba post�powa� uczciwie i bez egoizmu. - O czym ty m�wisz? - Zap�aci�a� za talizman, prawda? Skoro wi�c mi go zwracasz, jestem obowi�zany odda� zap�at�. Serce jej �ywiej zabi�o. Krew uderzy�a do g�owy, skronie i policzki pa�a�y! I naraz ciemno przed oczami, coraz ciemniej... Zamkn�a powieki.(I wtedy poczu�a, �e r�ce Kurta j� obejmuj�. - R�yczko, droga R�yczko, sp�jrz na mnie! - Nie! Nie mog�... - Czy jeste� z�a na mnie? - O, nie, wcale nie! - szepn�a. Zacz�� ca�owa� jej oczy - prawe, potem lewe. P�niej jego ciep�e wargi dotkn�y jej policzk�w i... wreszcie ust. Naprz�d leciutko, potem mocniej i z ka�d� chwil� gwa�towniej. To odrywa�y si�, to zn�w przyciska�y do nich. Czy mia�a si� broni�? Ani nie mog�a, ani nie chcia�a tego robi�. - Z�a jeste� na mnie, R�yczko? - spyta�. - Nie, Kurcie! Jego poca�unki sta�y si� jeszcze gor�tsze. B�g wie, ile by to trwa�o, ale w sieni rozleg�y si� kroki s�u��cego. Otworzy�a oczy, a Kurt szybko odskoczy� od niej. Nigdy go jeszcze takim nie widzia�a. Niby ten sam, a zupe�nie inny. Mo�e dlatego zdawa�o si� jej, �e ich dusze si� zespoli�y? Uj�� j� za r�ce i rzek� mi�kko: - Widzisz, R�yczko, to by� w�a�nie poca�unek. Odzyska�a swobod�. - Nie takim, jakim si� ca�uje ciotk�? - Star�... - Z d�ugim nosem... - I z brodawkami. Roze�mieli si� oboje. R�yczka zapomnia�a o pojedynku i o tym, �e jest wnuczk� hrabiego, Kurt za�, �e jego ojciec by� zwyk�ym sternikiem. Dziewczyna pierwsza och�on�a. - Musz� ju� i�� - powiedzia�a. - Och, jaka szkoda! - Do widzenia, m�j drogi! - Do widzenia, R�yczko! Spr�buj� troch� si� przespa� i na pewno b�d� �ni� o tobie. - A opowiesz mi sen? - Oczywi�cie! Kiedy wysz�a d�ugo sta� przy drzwiach i trzymaj�c r�k� na sercu, m�wi� do siebie: - O, jak�e kocham, jak�e j� kocham! A ona nie mog�c usiedzie� na miejscu, w k�ko chodzi�a po swoim pokoju i szepta�a: - Co to by�o? Co ja uczyni�am? O m�j Bo�e, tego nie mog� opowiedzie� mamie! Nigdy, przenigdy! Rozleg�o si� pukanie i wesz�a s�u��ca. Zdziwi�a si�, �e panienka ju� nie �pi. A kiedy zobaczy�a, �e pos�anie jest nietkni�te, zdumienie jej nie mia�o granic. - M�j Bo�e, panienka wcale nie spa�a! - Nie - potwierdzi�a. - Przynie� mi czekolad�. Tylko si� pospiesz, bo zaraz wyje�d�am. By�a punktualnie �sma, gdy s�u��cy pom�g� R�yczce wsi��� do powozu. - Do ministra wojny - rzuci�a stangretowi. Jego ekscelencja spa� jeszcze. Musia�a poczeka� w salonie. Kiedy si� obudzi�, zameldowano mu, �e niejaka panna Sternau o�mieli�a si� go niepokoi� o tak wczesnej porze. Minister dobrze zna� to nazwisko. Ubra� si� szybko i kaza� wprowadzi� dziewczyn� do gabinetu. S�u��cy w przedpokoju s�ysza� najpierw, �e interesantka opowiada co� d�ugo ze swad�, a potem nast�pi�a o�ywiona rozmowa. Panna Sternau opu�ci�a gabinet z rozpromienion� twarz�, jego ekscelencja za� kaza� natychmiast sprowadzi� podporucznika von Platena z huzar�w gwardii. Kiedy R�yczka wr�ci�a do domu, zasta�a domownik�w przy �niadaniu. - Gdzie by�a�? - spyta�a matka. Gdy wyzna�a, �e u ministra, zasypano j� pytaniami. Chc�c nie chc�c, musia�a na wszystkie odpowiedzie�. Tymczasem von Platen zl�k� si� co niemiara, gdy us�ysza� rozkaz ministra. Z koszar pospieszy� do domu, aby si� przebra� w str�j galowy. By� prze�wiadczony, �e chodzi o pojedynek. Ale sk�d minister tak wcze�nie dowiedzia� si� o tym? Kiedy wszed� do przedpokoju, s�u��cy zapyta�: - Pan podporucznik von Platen? - Tak. - Jego ekscelencja jest jeszcze zaj�ty. Niech pan tymczasem tutaj wejdzie. Von Platen omal si� nie cofn��; gdy stan�� w drzwiach ma�ego, bogato umeblowanego buduaru, ujrza� pani� ministrow� siedz�c� na szezlongu z ksi��k� w r�ku. Na jego widok podnios�a si� lekko i skin�a przyja�nie: - Zbli� si�, pan, podporuczniku von Platen. M�j m�� jeszcze nie mo�e pana przyj��, poleci�am wi�c, aby przyprowadzono pana do mnie. Chcia�abym si� dowiedzie� o pewnym zdarzeniu, kt�rego podobno by� pan �wiadkiem. Drzwi, kt�re prowadzi�y do s�siedniego pokoju, by�y lekko uchylone. Podporucznik zorientowa� si� w sytuacji. Minister dowiedzia� si� o pojedynku, ale nie chcia� od razu nadawa� tej sprawie biegu s�u�bowego. Von Platen mia� opowiedzie� jego �onie o wszystkim, a minister wys�ucha tego z ukrycia i b�dzie m�g� powzi�� decyzj�. Okoliczno��, �e wezwano jego, sekundanta Kurta, kaza�a dobrze wr�y� m�odemu huzarowi. - Powiadaj�, �e zna pan podporucznika Ungera? - zacz�a ministrow�. - Mam honor by� jego przyjacielem. - A wi�c dobrze mnie poinformowano. Pozwoli pan, �e b�d� m�wi�a wprost. Ten podporucznik pojedynkowa� si� dzisiaj rano? - Owszem, nie proszono mnie o dyskrecj�. - Z kim? - Ze swoim podpu�kownikiem i z podporucznikiem von Ravenowem z tego samego szwadronu. - A z jakim wynikiem? - Von Ravenowowi odci�� praw� r�k�, pu�kownikowi zmia�d�y� d�o�. Obaj przeto nie mog� dalej pe�ni� s�u�by. - M�j Bo�e, co za nieszcz�cie. Ale prosz� o szczeg�y poprzedzaj�ce te wypadki. Von Platen opowiedzia� o zmowie oficer�w, o przyj�ciu, jakiego dozna� Kurt, o oburzaj�cym stosunku do niego i o m�skiej reakcji Ungera. M�wi� prawd� i nie rzuci� najmniejszego cienia na przyjaciela. Kiedy sko�czy�, ministrowa powiedzia�a: - Dzi�kuj� panu, panie podporuczniku. Pa�ski przyjaciel jest interesuj�cym cz�owiekiem. My�l�, �e czeka go �wietna przysz�o��. Ale jak zamierza unikn�� nast�pstw nieszcz�snego pojedynku? - Unikn��? Unger nie jest tch�rzem! Na pewno zamelduje o wszystkim prze�o�onym, cho� nie on powinien odpowiada� za to, co si� wydarzy�o. - Zdaje si�, �e ufa mu pan ca�kowicie? - Bywaj� ludzie, kt�rzy z miejsca zdobywaj� powszechne zaufanie. Do takich w�a�nie zaliczam Ungera. - Mimo to sytuacja jest nader przykra. Prosz� wi�c pana, aby� nie wspomina� nikomu, co by�o tre�ci� naszej rozmowy. W tym momencie drzwi do drugiego pokoju zosta�y zamkni�te. Ma��onka ministra �askawie po�egna�a podporucznika. Sk�oniwszy si� g��boko, wyszed�. Ledwie zrobi� dwa kroki, s�u��cy poprosi� go do ministra. Wszed� do gabinetu. Minister czyta� - albo udawa�, �e czyta - jakie� akta. Od�o�y� je natychmiast, podni�s� si� i u�miechn�� �agodnie. Obejrzawszy od st�p do g��w m�odego oficera, powiedzia� �yczliwie: - Kaza�em pana wezwa�, aby obarczy� go wa�n� misj�, panie von Platen - i jak gdyby szukaj�c stosownych s��w, doda� po chwili: - S�ysza�em, �e bra� pan dzi� udzia� w polowaniu? Von Platen od razu zorientowa� si�, �e minister ma na my�li pojedynek. Odpowiedzia� wi�c: - Wed�ug rozkazu, ekscelencjo! - Niestety, dowiedzia�em si� - m�wi� minister - �e przebieg polowania by� fatalny. Dwaj panowie zapomnieli, �e z broni� nale�y obchodzi� si� ostro�nie. - W istocie, ekscelencjo. Wprawdzie nie s� ranni �miertelnie, ale wed�ug orzeczenia lekarza stracili zdolno�� do s�u�by. - To rzecz godna ubolewania. Poinformowano mnie, �e poszkodowani s� sobie sami winni. Czy sprawa nabra�a rozg�osu? - Jestem przekonany, �e wr�cz przeciwnie, ekscelencjo. - Pragn� wi�c, aby zachowano j� w najg��bszej tajemnicy. Uda si� pan natychmiast do uczestnik�w polowania, aby im w moim imieniu surowo nakaza� milczenie. Obaj ranni zapewne nie zamierzaj� opu�ci� swoich pokoj�w, ale ponadto ��dam, aby nie przyjmowali wizyt; nikt nie powinien wiedzie�, w jakim s� stanie. Maj� si� tak zachowywa�, jak gdyby byli skazani na areszt domowy. Udaj� si� na audiencj� do jego kr�lewskiej mo�ci i zdam mu spraw� ze zdarzenia. Punktualnie o jedenastej niech pan si� u mnie zamelduje - gestem po�egna� podporucznika. Von Platen poszed� najpierw do pu�kownika. Zasta� go w ��ku, otoczonego bliskimi. �ona von Winslowa podesz�a do von Platena. Twarz jej pa�a�a nienawi�ci�. - Podporuczniku! - zawo�a�a. - Musz� panu powiedzie�... - Przepraszam �askawa pani - przerwa� jej szybko. - Podporucznikiem nazywaj� mnie tylko koledzy i tylko ci, kt�rych do tego upowa�nia przyja��. Podnios�a g�os: - No dobrze, m�j szanowny panie podporuczniku von Platen! Musz� panu o�wiadczy�, �e to pod�o�� w ten spos�b okaleczy� mego m�a! Von Platen spodziewa� si�, �e pu�kownik skarci �on�. Gdy to nie nast�pi�o, rzek�: - Je�li mowa o pod�o�ci, to w ka�dym razie nie do�wiadczy� jej na sobie pan pu�kownik. Nie b�d� zwa�a� na te dosadne wyra�enia, gdy� pani, jako ma��onka, nie mo�e os�dzi� sprawy bezstronnie. - Os�dzam j� nader sprawiedliwie! Jeszcze przed po�udniem za��dam, aby poci�gni�to do odpowiedzialno�ci tego cz�owieka, kt�ry �mia� zrani� swego prze�o�onego. - Mog� zaoszcz�dzi� pani fatygi. Przychodz� z rozkazu jego ekscelencji ministra wojny. - Ach! - zawo�a�a przera�ona. Ranny podni�s� g�ow�. - Ministra? - zapyta�. - O co chodzi? - Mam panu zakomunikowa� rozkaz, aby a� do odwo�ania zachowa� pan spraw� w tajemnicy. Nie wolno panu opuszcza� pokoju, ani przyjmowa� wizyt. - A wi�c jestem wi�niem? - To w�a�nie mia� na my�li ekscelencja. Przez wzgl�d na mego przyjaciela Ungera, minister zdecydowa� si� przyj��, �e zosta� pan przypadkowo ranny podczas polowania. Nale�y si� wi�c spodziewa�, �e uchroni to pana od twierdzy. �egnam pana, panie pu�kowniku! Stukn�wszy obcasami, wyszed�, nieciekaw wra�enia, jakie wywar�y jego s�owa. Von Ravenow wys�ucha� von Platena w milczeniu, z zaci�ni�tymi z�bami. Po odwiedzeniu obu sekundant�w, arbitra i lekarza von Platen uda� si� do Ungera. Poniewa� Kurt spa� jeszcze, przyj�� go don Manuel. Hrabia kaza� natychmiast obudzi� swego ulubie�ca. Kurt by� zdumiony, dowiedziawszy si�, �e minister wojny wie ju� o pojedynku. R�wnie� von Platen �ama� sobie nad tym g�ow�. W�wczas hrabia opowiedzia� im o porannej wizycie R�yczki. Chcia� zaprowadzi� von Platena do pa�, ale podporucznik musia� wr�ci� do ministra. Po�egna� si� i przyrzek�, �e przyjdzie ponownie, gdy tylko b�dzie m�g�. Hrabia i Unger weszli do pokoju, w kt�rym znajdowali si� wszyscy domownicy. Kurt uj�� r�k� R�yczki i rzek� wzruszony: - A wi�c ty za mnie dzia�a�a�? Ale czy zdajesz sobie spraw�, jak bardzo ryzykowa�a�? - Musia�am dzia�a�, skoro ty wola�e� spa�! Nie s�dz� jednak, �e bardzo ryzykowa�am. Decyzje ministra �wiadcz� o czym� wr�cz przeciwnym. Tymczasem von Platen zameldowa� si� u ministra. Ten przyj�� go �yczliwie, stoj�c przy stole, na kt�rym le�a�y zapiecz�towane listy. - Jest pan punktualny, panie podporuczniku. Panowie oficerowie z pa�skiego regimentu schodz� si� o tej porze w kasynie na �niadaniu. A pan? - Zazwyczaj tak�e tam jadam, ekscelencjo. - No, dobrze. Polowanie, o kt�rym m�wili�my, by�o zaplanowane w kasynie i tam powinno si� sko�czy�. Uda si� pan do pu�kownika von Marzfelda z piechoty i wr�czy mu te listy. Niech je przejrzy, a nast�pnie odczyta w kasynie w obecno�ci pa�skiego przyjaciela Ungera. Prosz� go o tym zawiadomi�. To wszystko. Pa�skie post�powanie w tej sprawie jest godne pochwa�y. W�o�y� listy do teczki i wr�czy� j� von Platenowi. Serce m�odego oficera przepe�nia�a rado��. Niecz�sto zdarza�o si� us�ysze� takie s�owa z ust ministra. Wsiad� do doro�ki i pojecha� najpierw do Ungera. Proszono go, aby zosta� d�u�ej, lecz grzecznie odm�wi�. Musia� przecie� wykona� rozkaz. Kurt by� bardzo ciekaw tego, co mia�o si� rozegra� w kasynie. Poszed� tam natychmiast. Von Platena jeszcze nie zasta�, ale sala by�a ju� pe�na. Wszak balu u wielkiego ksi�cia nie zdo�ano dot�d om�wi� we w�asnym gronie. Brakowa�o tylko von Winslowa i von Ravenowa. Odgadywano pow�d ich nieobecno�ci, ale nie dopytywano si�, cho� major von Palm i obaj sekundanci mogli dok�adnie poinformowa�, co si� im przydarzy�o. Zjawienie si� Kurta wprawi�o oficer�w w zak�opotanie. Zm�wili si� przeciwko niemu, prawda, lecz na balu przekonali si�, jakie ten mieszczanin ma pot�ne plecy. D�u�ej nie mogli go lekcewa�y�. Odpowiedzieli wi�c na jego uk�on w spos�b wymijaj�cy - ani grzeczny, ani obra�liwy. Kurt kaza� sobie poda� szklank� wina i zaj�� si� gazet�. Po pewnym czasie nadszed� von Platen i przysiad� si� do niego. - No i co? - zapyta� Kurt. - Pu�kownik von Marzfeld by� oczywi�cie zdumiony rozkazem. Domy�lam si�, o co chodzi. - Nietrudno odgadn��. Dostanie nasz regiment. Poniewa� jest z piechoty liniowej, spotyka go wyr�nienie, natomiast oficer�w naszego pu�ku - kara jak najdotkliwsza. - A jak my�lisz? Co zawiera�y pozosta�e listy? - Cierpliwo�ci! Zaraz si� dowiemy. Nied�ugo zjawi� si� von Marzfeld. Oficerowie byli zdumieni. Pu�kownik z liniowej piechoty? W ich kasynie? Czego tu mo�e chcie�? I dlaczego w galowym uniformie, z orderami na piersiach? Wszyscy si� podnie�li, aby go powita�. Podpu�kownik i majorowie podeszli do� tak�e. U�cisn�� im r�ce i rzek�: - Dzi�kuj� za przywitanie, moi panowie! Sprowadza mnie tu sprawa s�u�bowa, a nie ch�� zjedzenia z wami �niadania. - Wyj�� z teczki listy ministra i doda�: - Jego ekscelencja pan minister wojny przys�a� mi to przez pana von Platena, abym was, moi panowie, zawiadomi� o kilku zarz�dzeniach, kt�re uwa�ano za stosowne poczyni�. Rozleg�y si� szmery. Rozkaz ministra w kasynie? Nie w rozkazie pu�kowym? Tego jeszcze nie by�o! I ma go odczyta� pu�kownik liniowy? Von Platen mu przyni�s�? A co on ma do tego? Spojrzenia obecnych przechodzi�y z von Platena na pu�kownika. Von Platen udawa�, �e ich nie spostrzega. Pu�kownik roz�o�y� pierwszy list. By�y oznaczone kolejnymi numerami. - Prosz� o uwag�, panowie. Numer pierwszy. Przeczyta� kr�tki komunikat. Dotyczy� on dymisji pu�kownika regimentu von Winslowa. Oficerowie byli oszo�omieni. - Numer drugi, moi panowie! Szmery ucich�y. Tre�� pisma by�a nie mniej zaskakuj�ca od poprzedniej. Podporucznik von Ravenow otrzyma� dymisj� i to bez zachowania pensji, podobnie jak pu�kownik. Nie wspomniano te� o wizytach po�egnalnych. - Numer trzeci. S�uchano z coraz wi�kszym napi�ciem. Porucznik von Branden zosta� pozbawiony adiutantury i wraz z podporucznikiem von Golzenem przeniesiony do obozu. Obaj oficerowie byli w kasynie. Na twarzach ich malowa� si� przestrach. Z gwardii do obozu - to dopiero kara! Koledzy chcieli im wyrazi� wsp�czucie, ale nie �mieli. Spojrzenia wszystkich skierowa�y si� ku Ungerowi. Zrozumiano, �e zmiany te s� zado��uczynieniem dla niego. - Numer czwarty. A wi�c na tym nie koniec? Co jeszcze mog�o si� zdarzy�? Ot� podpu�kownik, major i rotmistrz ze szwadronu Kurta zostali przeniesieni do linii na ich w�asn� pro�b�, jak dodano. W ten spos�b os�odzono im gorzk� pigu�k�. Numer pi�ty zawiera� nominacj� pu�kownika von Marzfelda na dow�dc� regimentu huzar�w gwardii. Z tego samego pisma dowiedziano si�, �e von Platen zosta� mianowany porucznikiem i adiutantem pu�kownika, a Unger awansowany na porucznika huzar�w gwardii i odkomenderowany do sztabu generalnego. Tego wyr�nienia mo�na by�o pozazdro�ci� najlepszemu przyjacielowi, a c� dopiero cz�owiekowi, z kt�rym post�powano tak niegodnie! Zawi�� przepe�ni�a wi�c serca wielu oficer�w. Pu�kownik natomiast podszed� do Kurta, u�cisn�� mu d�o� i powiedzia�: - Panie poruczniku, cieszy mnie, �e ode mnie dowiedzia� si� pan o nominacji. Bardzo �a�uj�, �e nie znajd� pana w szeregach mego regimentu, chocia� jestem prze�wiadczony, �e w sztabie, gdzie potrafi� si� na panu pozna�, szybciej si� wyr�nisz ni� w pu�ku. Musz� jeszcze panu napomkn��, �e jego ekscelencja punktualnie o czwartej got�w b�dzie osobi�cie przyj�� pa�skie podzi�kowanie. Oficerowie mieli nowy pow�d, by zazdro�ci� Kurtowi. Tylko von Platen obj�� go serdecznie i szepn��: - Kt�by pomy�la�, �e dzi�ki tobie dostan� awans! Patrz, Kurcie, jak ci dumni panowie z gwardii winszuj� staremu Marzfeldowi! �ycz� mu z ca�ej duszy, aby poszed� do licha, ale sami tam id�... do piechoty. Chod�, wyjdziemy! Otrzyma�e� wspania�� satysfakcj�! Nic tu ju� po nas! Po�egnam tylko mego dow�dc� i poprosz� o urlop. Musz� wyjecha� do Moguncji. - Do Moguncji? A wi�c niedaleko moich rodzinnych stron. - Tak. Wuj Wallner przys�a� mi list. Chce si� ze mn� porozumie� w sprawie pewnego spadku. Mam nadziej�, �e dostan� urlop, bo stary Marzfeld b�dzie sam potrzebowa� troch� czasu, aby si� zadomowi� w naszym regimencie. - Czy to ten wujek, kt�ry jest bankierem? - Tak. M�wi�em ci, �e jest tak samo spokrewniony ze mn�, jak z naszym dotychczasowym majorem. Von Platen podszed� do pu�kownika. Jak przypuszcza�, urlop otrzyma� bez przeszk�d. Obaj przyjaciele opu�cili kasyno, po�egnawszy z uszanowaniem von Marzfelda. Na zaproszenie Kurta von Platen przyrzek� odwiedzi� go wieczorem. W domu nominacja Kurta wywo�a�a istn� burz� zachwyt�w. O oznaczonej godzinie Kurt pojecha� do ministra i zosta� przyj�ty szczeg�lnie serdecznie. Kiedy m�ody cz�owiek podzi�kowa� za awans, minister rzek�: - By� mi pan gor�co polecony. Otrzyma�em odpis pa�skich prac, kt�re wykona� pan dla swoich dotychczasowych prze�o�onych. Ceni� je wysoko. Dlatego postanowi�em przenie�� pana do sztabu. Naturalnie pod warunkiem - w g�osie jego pojawi�a si� �artobliwa nutka - �e na przysz�o�� b�dzie si� pan wystrzega� pewnych polowa�, kt�re mog� pozbawi� pana zdolno�ci do s�u�by. No, ale do�� o tym. Niech pana nie zdziwi, �e na razie nie przedstawi� pana szefowi sztabu generalnego. Nim bowiem pan tam trafi, powierz� panu pewn� misj�, r�wnie� wojskow�, ale zarazem dyplomatyczn�. Do jej wykonania potrzebny jest cz�owiek odwa�ny, z zimn� krwi� i przebieg�y jak detektyw; taki jednocze�nie, kt�ry mo�e robi� wra�enie bardzo niedo�wiadczonego i nie zagra�aj�cego nikomu. My�l�, �e odpowiada pan tym warunkom. Czeka pana d�u�sza podr�. Daj� panu tydzie� na przygotowanie, ale zanotuj� sobie pana adres na wypadek, gdyby by� pan wcze�niej potrzebny. Kurt by� uszcz�liwiony. Nawet oficer wy�szej rangi radowa�by si� z dowod�w takiego zaufania. Odpowiedzia� wi�c: - Ekscelencjo, m�ody wiek nie pozwala mi ufa� sobie bez zastrze�e�. Do�o�� jednak stara�, aby spe�ni� powierzone mi obowi�zki. - Pana skromno�� dobrze �wiadczy o panu. Jest pan wolny. Prosz� si� pok�oni� hrabiemu. Kurt wyszed� od ministra w podnios�ym nastroju. Postanowi� pojecha� do Reinswalden, aby zobaczy� si� z matk� i kapitanem i po�egna� si� z nimi przed podr�. Wieczorem odwiedzi� go von Platen i bawi� do p�nocy. Poniewa� zamierza� nazajutrz wyjecha� do Moguncji, postanowili odby� t� drog� razem. Ludwik wsiad� do nocnego ekspresu, aby uprzedzi� bliskich o przyje�dzie Kurta. TAJEMNICA SZWARCWALDZKIEGO ZEGARA Dnia�o, kiedy obaj podporucznicy wsiedli do poci�gu relacji Berlin-Moguncja. Po pewnym czasie von Platen zdj�� r�kawiczk�, aby pocz�stowa� Kurta cygarem. Promie� wschodz�cego s�o�ca pad� na jego pier�cie�. - Co to za klejnot? - zainteresowa� si� Kurt. - Zapewne stara pami�tka rodzinna? - Stara - potwierdzi� von Platen - ale niezupe�nie rodzinna. To podarunek od mego wujka. - Tego bankiera? - Tak, wy�wiadczy�em mu kiedy� przys�ug�, za kt�r� chcia� mnie wynagrodzi�. Ale �e jest skner�, pieni�dze, najmilszy dla oficera podarunek, niech�tnie wypuszcza z r�k. Ofiarowa� mi wi�c pier�cie�, kt�ry jest wprawdzie bardzo warto�ciowy, ale b�d� co b�d� jego nic nie kosztowa�. Czy chcesz obejrze�? - Prosz�. Von Platen �ci�gn�� pier�cie� z palca i wr�czy� Kurtowi, a ten przyjrza� mu si� dok�adnie. - To nie jest wsp�czesna robota - orzek� w ko�cu. - Ani w og�le niemiecka. Nie bardzo wiem jaka. - My�l�, �e meksyka�ska. - Pewnie masz racj�. Ale sk�d to cacko mog�o trafi� do mojego wujka? Jego rodzina nigdy nie mia�a kontaktu z Meksykiem ani z Hiszpani�. - Ka�dy bankier mo�e �atwo wej�� w posiadanie takiego przedmiotu - m�wi� Kurt, zwracaj�c koledze pier�cie�. - Jestem naprawd� ciekaw, czy to rodzinna pami�tka czy jaki� zastaw lub co� w tym rodzaju. Musz� ci wyzna�, �e mam szczeg�lne upodobanie do starych klejnot�w. To taki m�j konik. - Wujka chyba te� - roze�mia� si� von Platen. - Widzia�em u niego sporo r�wnie starych i pi�knych rzeczy. Nie pokazuje ich nikomu i strze�e jak oka w g�owie. Trzyma je nie w kantorze, ale w prywatnym gabinecie w domku ogrodowym, gdzie cz�sto nawet sypia. Pewnego razu zaskoczy�em go, wchodz�c tam znienacka. Na stole le�a�y �a�cuchy, kolie, bransolety i pier�cienie przedziwnej roboty. Wujek zl�k� si� bardzo, gdy odkry�em t� jego tajemnic�. - Tajemnic�? - No chyba to w�a�ciwe s�owo. Klejnoty s� ukryte w schowku na �cianie, zamykanym na �elazne drzwiczki, a na nich wisi stary zegar ze Szwarcwaldu. Kiedy wszed�em do gabinetu, zegar le�a� na pod�odze i wtedy zobaczy�em ow� skrytk�. Sta�a w niej spora szkatu�ka po brzegi wype�niona klejnotami. - Jak dawno to by�o? - Prawie trzy lata temu. - A wi�c teraz skrytka jest pusta! Wuj przeni�s� zapewne sw�j skarb gdzie indziej - lekkim tonem powiedzia� Kurt, cho� ju� od pewnego czasu nurtowa�a go my�l, �e te klejnoty mog� mie� zwi�zek z meksyka�skimi skarbami, kt�rymi go obdarowano, a kt�re w tajemniczy spos�b znikn�y. - O nie! Widocznie nie ma drugiej skrytki, poniewa� musia�em mu uroczy�cie obieca�, �e nikomu nie wyjawi� sekretu. Nie s�dz�, abym z�ama� przysi�g�, opowiadaj�c ci o tym, bo potrafisz dochowa� tajemnicy tak samo jak ja. - A gdybym chcia� zosta� w�amywaczem? - Nie wierz�. - Przynajmniej, aby obejrze� te klejnoty. - Po co? Do czego ci si� to mo�e przyda�? - Zale�y od okoliczno�ci... Nie zdajesz sobie nawet sprawy, jak� wag� ma dla mnie ta wiadomo��. - Zdumiewasz mnie! Co ci� obchodzi jaki� bankier i jego klejnoty? - Pos�uchaj! M�j ojciec wyjecha� swego czasu do Meksyku i spotka� tam brata. Ten za� w pewnych okoliczno�ciach, o kt�rych ci p�niej opowiem, dosta� skarb sk�adaj�cy si� ze starych, cennych meksyka�skich klejnot�w. Po�ow� tego skarbu stryj przeznaczy� dla mnie. Miano mi przes�a� te rzeczy, aby moja matka mog�a cz�� ich spieni�y� i pokry� moj� nauk�, a reszt� zachowa� jako kapita�. - Do licha... Szcz�liwiec z ciebie! - Obaj bracia przebywali u pewnego hacjendera, kt�rego c�rka by�a narzeczon� mego stryja. Ruszyli na wypraw� wojenn� i wszelki s�uch po nich zagin��. Po wielu latach stary hacjendero wzi�� moj� cz�� skarbu i zawi�z� do stolicy, gdzie przekaza� j� Benito Juarezowi. - Prezydentowi? - Tak. W�wczas by� on jeszcze najwy�szym s�dzi�. Juarez przyrzek� przes�a� te rzeczy do Niemiec. - Sk�d wiesz o tym? - Pozna�e� u mnie miss Dryden. Jej ojciec by� wtedy pos�em angielskim w Meksyku i zna� dobrze owego hacjendera. Juarez kaza� hacjenderowi za��czy� do paczki list. Poniewa� starzec z trudem pisa�, wyr�czy�a go miss Dryden. - I list zosta� wys�any? - Tak, wraz z klejnotami. Juarez ubezpieczy� nawet przesy�k�. Ale nie dotar�a do celu. - Do pioruna! Dlaczego nie przeprowadzono �ledztwa? - Poniewa� nic o ca�ej sprawie nie wiedzieli�my. Juarez s�dzi�, �e wszystko w porz�dku. Sir Dryden wraz z c�rk� zaraz potem zosta� schwytany przez herszta pewnej szajki bandyt�w i wywieziony w g�ry. Zaledwie przed o�mioma miesi�cami uda�o mu si� odzyska� wolno��, a ja dopiero teraz dowiedzia�em si� o wszystkim od jego c�rki. - To tajemnicza sprawa! - Mo�e nie tak bardzo... Hacjendero zna� moje imi� i nazwisko, ale nie pami�ta� adresu. Wiedzia� tylko, �e przebywam niedaleko Moguncji w pewnym zamku, nale��cym do kapitana von Rodensteina. Dlatego Juarez przes�a� klejnoty jednemu z bankier�w mogunckich, polecaj�c odszuka� adresata i wr�czy� mu przesy�k�. Von Platen a� podskoczy� na siedzeniu. - Do diab�a! Co� mi �wita... - No w�a�nie... Tw�j wujek jest bankierem w Moguncji. Ty nosisz pier�cie� meksyka�ski podarowany przez niego. Jak powiadasz, widzia�e� u niego sporo podobnych klejnot�w. A wi�c... Von Platen opar� g�ow� o poduszki. Zblad�, na skronie wyst�pi�y mu �y�y. Wreszcie rzek�: - Kurcie, to straszne! Musimy jednak spokojnie, bez emocji zastanowi� si� nad tym. Gdyby ktokolwiek inny powiedzia� mi to co ty, spoliczkowa�bym go z miejsca. Ale jeste� przecie� moim przyjacielem. I nie zatai�e� przede mn� swoich podejrze�, cho� mog�e� to uczyni�. Szczero�� za szczero��... Stwierdzenie, �e m�j wujek ci� obrabowa�, wydaje mi si� zuchwa�e, ale niestety ca�kiem prawdopodobne. Wuj ma klejnoty i... i... - M�w�e! - Trudno mi to przychodzi, na honor! Ale tobie mog� powiedzie�, �e nie uwa�am wujka za bankiera, kt�ry potrafi oprze� si� pokusom. Zauwa�y�em, �e robi czasem interesy, jakich kto inny nie uwa�a�by, by� mo�e, za zupe�nie czyste. - A mo�e posiad� klejnoty z drugiej albo trzeciej r�ki? Mo�e si� myl�. Mo�e nie pochodz� z Meksyku... - Musimy si� przekona�. - My? A pomo�esz mi? - Naturalnie. Chc� wiedzie� na pewno, czy m�j wuj jest szubrawcem czy uczciwym cz�owiekiem. - Dzi�kuj�! Rozumiesz chyba, �e nie chc� nikogo obra�a�. I dlatego musz� obejrze� te przedmioty! - Za��damy od wuja, aby nam pokaza� wszystko, co ma w schowku. To prosty, rzetelny spos�b. - Ale niem�dry. Je�li jest niewinny, urazimy go �miertelnie, je�li winny, nic nie wsk�ramy. - Wi�c co robi�? - Bez jego wiedzy zakradniemy si� do ogrodowego pawilonu i obejrzymy skrytk�. - Do pioruna! A wi�c naprawd� w�amanie? - W�amanie, ale nie kradzie�. W ka�dym razie rzeczy pozostan� w skrytce. - Hm! Zobacz�, co da si� zrobi�. Najpierw przedstawi� ci� wujowi. - Nie. Je�li istotnie dosta� przesy�k� od Juareza, to zna nazwisko adresata i na pewno informowa� si� o mnie. Gdy przyjd� do niego, odgadnie, by� mo�e, moje zamiary. - Zn�w masz racj�. Co proponujesz? - Reinswalden le�y w pobli�u Moguncji. �atwo ci b�dzie zawiadomi� mnie, kiedy b�dziemy mogli niepostrze�enie dosta� si� do pawilonu. A wi�c mam nie m�wi� wujowi, �e ci� znam? - Rozumie si�. Nie powinien nawet wiedzie�, �e pojedziesz do Reinswalden. - Dobrze. Zrobi� tak, jak mi radzisz. Ale jak ty post�pisz, je�li oka�e si�, �e m�j wujek naprawd�... - urwa�. S�owa ci�kiego oskar�enia nie chcia�y mu przej�� przez gard�o. - Nie martw si� na zapas, przyjacielu! Mo�e wszystko sko�czy si� dobrze. A mnie na tym skarbie naprawd� zale�y. Mia�em mo�nych protektor�w, kt�rzy wi�cej mi dobra przysporzyli, ni� sam m�g�bym osi�gn�� przy najwi�kszym maj�tku. Nie jestem wi�c spragniony bogactw i u�ycia ale, rzecz zrozumia�a, nie zrezygnuj� z nale�nego mi spadku, je�li przekonam si�, �e znajduje si� w niew�a�ciwych r�kach. Poci�g przyby� do Moguncji. Przyjaciele po�egnali si� na dworcu. Von Platen wsiad� do bryczki i pojecha� do wuja. Kurt odszuka� Ludwika, kt�ry go oczekiwa�, siedz�c na koniu i trzymaj�c za uzd� kasztana nadle�niczego. Natychmiast ruszyli do Rienswalden. Kiedy dotarli do zamku, Kurt przywita� si� przede wszystkim z matk�, a potem pobieg� do kapitana. Spotka� go na schodach. - Witam, panie poruczniku! - zawo�a� stary wojak, obejmuj�c go, cmokaj�c i na przemian odsuwaj�c od siebie, aby mu si� uwa�niej przyjrze�. - Do stu piorun�w! W par� dni zrobi�e� karier�! Porucznik i kogut w kojcu, to jest w sztabie generalnym! Ch�opcze, niech ci� jeszcze raz uca�uj�! - A wi�c Ludwik mimo zakazu wygada� si� panu! - Naturalnie! Niech diabe� milczy, kiedy s�owo spod serca si� wydziera. Kaza�bym Ludwika zbi� na kwa�ne jab�ko, gdyby mi nic o tych radosnych nowinach nie powiedzia�! No, wejd��e! Dzi� b�dziesz uroczy�cie przyjmowany na zamku w Reinswalden. - Przepraszam, panie kapitanie, ale moja matka... - Przyjdzie tutaj, nale�y wszak do kompanii. B�d� mia� zaszczyt go�ci� u siebie swego chrze�niaka, pana porucznika huzar�w gwardii, Kurta Ungera! Dzi� jest dzie� radosny. Uczcijmy go zatem! I rzeczywi�cie godnie uczczono ten dzie� na zamku Reinswalden. Nazajutrz po obiedzie przyjecha� konno von Platen. Kurt zaprowadzi� go do kapitana, kt�ry przyj�� przyjaciela swego pupila z w�a�ciw� sobie rubaszn� uprzejmo�ci�. Zasiedli do pe�nych kufli. Dopiero kiedy nadle�niczego odwo�ano w jakiej� sprawie, obaj oficerowie mogli pogada�. - �atwiej nam p�jdzie, ni� przypuszcza�em - rzek� von Platen. - Dzi� rano wujek wyjecha� w interesach do Kolonii; wr�ci dopiero po p�nocy. A wi�c mamy do dyspozycji ca�y wiecz�r. - Jed�my zaraz! - Nikomu nie wyda si� podejrzane, �e odwiedza mnie przyjaciel. W stosownej chwili wymkniemy si� do ogrodu. - Nie. Nie chc� pokazywa� si� u ciebie w domu. Kiedy przyjedziemy do Moguncji, wska�esz mi drog� do ogrodu i wyznaczymy sobie godzin� spotkania. - Dobrze, to mo�e przezorniej. Ale w jaki spos�b wejdziemy do pawilonu? Zawsze jest zamkni�ty, drzwi zabezpiecza mocna sztaba �elazna, pot�na k��dka, a w dodatku s� zamkni�te na klucz. W pawilonie mieszcz� si� trzy pokoje, te� zamkni�te. Sk�d wzi�� klucze? Nie wiem, gdzie wujek je chowa. - To nie problem. Mieszka tu we wsi znakomity �lusarz, kt�ry ma wytrychy wszelkiego rodzaju. Na pewno mi je wypo�yczy, bo wie przecie�, �e nie u�yj� ich w celach wyst�pnych. - Doskonale! Ale czy umiesz si� z nimi obchodzi�? - Hm! Mo�e i dam rad�, ale nie mam wprawy i strac� wiele cennego czasu. Gdyby mo�na by�o zabra� ze sob� tego cz�owieka... - Czy jest pewny i dyskretny? - R�cz� za niego. To m�j kolega szkolny. - Zabierzemy go wi�c ze sob�. - P�jd� po niego, ty za� poczekaj na kapitana i go zabawiaj do mojego powrotu. Nie powinien o niczym wiedzie�. �lusarz zgodzi� si� na propozycj� Kurta. Um�wi� si� z nim w pewnej gospodzie w Moguncji. Nadle�niczemu wyda�o si� rzecz� normaln�, �e Kurt odprowadza go�cia. Obaj oficerowie wyjechali wi�c razem. Dotarli do Moguncji, kiedy wiecz�r zacz�� zapada�. Min�li kilka ulic i znale�li si� w zau�ku. - To tu - powiedzia� von Platen, zatrzymuj�c si� przed zamkni�t� furtk� w murze ogrodu. - Musicie przej�� przez mur, je�li nie chcecie m�czy� si� otwieraniem furtki. Rozstali si�. Von Platen pojecha� do siebie, a Kurt do gospody, gdzie oczekiwa� go �lusarz. Wyszli z gospody, kiedy na dworze by�o ju� zupe�nie ciemno. Nie spotkawszy nikogo, podeszli do ogrodowego muru i �atwo przedostali si� na drug� stron�. Ledwo zrobili kilka krok�w, us�yszeli szept von Platena. - Chod�cie - m�wi�. - Jeste�my bezpieczni. Nikt z domownik�w nie zamierza wej�� do ogrodu, a mnie nie b�d� szuka�, bo powiedzia�em, �e id� do miasta. Zaprowadzi� ich kr�tymi dr�kami do pawilonu, otoczonego wysokimi drzewami o g�stych koronach. Kurt obejrza� budynek, o ile mu na to pozwala�y ciemno�ci. By� solidnie zbudowany i zaopatrzony w grube okiennice. Drzwi mia� d�bowe, a sztab� przesz�o na cal grub�. �lusarz dok�adnie przygl�da� si� jej zamkowi, co� w nim majstrowa� i wreszcie oznajmi�: - P�jdzie pr�dko. Zdaje si�, �e mam odpowiedni klucz. Z torby sk�rzanej, kt�r� nosi� na ramieniu, wyj�� jaki� wytrych. Rozleg� si� cichy d�wi�k, potem szcz�k przekr�canego klucza w zamku. - No, sztaba ust�pi�a - ucieszy� si� �lusarz. - Teraz drzwi. Z nimi upora� si� szybko; mo�e trwa�o to dwie minuty, a mo�e i mniej. Weszli do �rodka, starannie zamkn�wszy drzwi za sob�. Von Platen wyci�gn�� �wiec� i zapali�. Znale�li si� w ma�ym pomieszczeniu wype�nionym ogrodowymi meblami. Z otwarciem drzwi do drugiego pokoju - jadalni - �lusarz nie mia� �adnych k�opot�w. I z trzecimi poradzi� sobie znakomicie; prowadzi�y do gabinetu. Sta�o tam biurko, st�, lampa, kilka krzese�, kanapa, piec, umywalnia i lustro. - Tam jest skrytka - von Platen wskaza� na zegar szwarcwaldzki. Razem z Kurtem zdj�� go ze �ciany. Ukaza�y si� ma�e �elazne drzwiczki. - O, do diab�a! A� dwa zamki - zaniepokoi� si� �lusarz. - Zobacz�, co si� da zrobi�. D�u�sz� chwil� pracowa� w milczeniu. Co� zgrzytn�o, zachrobota�o... - Uda�o si� - odsapn��. - Patrzcie, panowie! Za drzwiczkami by�a g��boka skrytka, a w niej spora szkatu�ka. Wyjmuj�c j� Kurt spostrzeg�, �e le�� za ni� jakie� papiery. - O, jaka ci�ka! - zawo�a�. - I jaki dziwny ma zamek. �lusarz dobiera� kilka kluczy, zanim znalaz� odpowiedni. Gdy wreszcie podni�s� pokryw�, cofn�� si� o krok i krzykn��: - Bo�e wielki! Takich wspania�o�ci, takich skarb�w nigdym w �yciu nie widzia�! Na Kurcie i von Platenie zawarto�� kasety zrobi�a r�wnie� piorunuj�ce wra�enie. W blasku �wiecy brylanty i inne drogie kamienie jarzy�y si� wspania�ym ogniem barw. Kurt wyci�ga� poszczeg�lne klejnoty i k�ad� na stole. Dziwnie si� czu�. Nie m�g� opanowa� dreszczy, kt�re co chwila wstrz�sa�y ca�ym jego cia�em. To w�a�nie o takiej reakcji na widok kr�lewskiego skarbu m�wi� Bawole Czo�o, zanim przest�pi� z Piorunowym Grotem pr�g skarbca ukrytego w jaskini. - To ma warto�� wielu milion�w - zawo�a� Kurt. - Gdyby� to wszystko do mnie nale�a�o! - Takiego bogactwa doprawdy si� nie spodziewa�em - wyzna� von Platen. - Nawet uczciwy cz�owiek m�g� si� po�akomi� na nie i zosta� z�odziejem. Czy to meksyka�ska robota? - No pewnie! Sp�jrz tylko! Przypatrzyli si� dok�adnie kilku klejnotom. Von Platen westchn�� ci�ko. - Masz racj�, drogi Ungerze. Twoje podejrzenia potwierdzi�y si�. Takiego skarbu m�j wujek nie m�g� posi��� uczciw� drog�. - Nie mo�emy go jeszcze pot�pia�. Kto wie, w jaki spos�b zdoby� te skarby? Ale co to? Szperaj�c w szkatu�ce, natrafi� na jakie� papiery. By�y to dwa listy. Otworzy� jeden i spojrza� na podpis. - Benito Juarez! Najwy�szy s�dzia! - A wi�c nie mam ju� z�udze� - von Platen zwiesi� g�ow�. - Prosz� ci�, odczytaj ten list! - Rozumiesz po hiszpa�sku? - Nie. - Przet�umacz� ci. Wzi�� �wiec� do r�ki i czyta�, ka�de zdanie przek�adaj�c na niemiecki: Pan bankier Wallner, "Voigt und Wallner" w Moguncji Przesy�am panu za��czon� szkatu�k�, zawieraj�c� klejnoty, wraz z dok�adnym spisem zawarto�ci. W�a�cicielem jest ch�opiec nazwiskiem Unger, syn marynarza. Mieszka w pobli�u Moguncji, na zamku niejakiego kapitana von Rodensteina. Ojciec i stryj jego, niestety, zgin�li w Meksyku. Ch�opiec jest tedy spadkobierc� klejnot�w. Zechce pan �askawie wr�czy� mu je wraz z za��czonym listem, o ile go pan odnajdzie. Je�li nie, prosz� mnie natychmiast zawiadomi� i szkatu�k� przekaza� pa�skim w�adzom pa�stwowym do przechowania. Drugi list jest adresowany do pani Sternau, z domu hrabianki de Rodriganda, kt�ra r�wnie� mieszka na tym zamku. Wydatki, jakie pan poniesie, zostan� zwr�cone przez odbiorc�. Zwracam uwag� pana, �e posiadam kopi� spisu rzeczy i �e ubezpieczy�em ich warto��. Benito Juarez S�dzia Najwy�szy Meksyk Von Platen by� blady jak trup. - Teraz nie ma ju� �adnych w�tpliwo�ci, �e m�j wuj jest z�odziejem - powiedzia� przez zaci�ni�te z�by. - Po tych wskaz�wkach mia� ci� przecie� znale��. A gdyby nie odnalaz�, to szkatu�ki nie powinno tu by�, mia� j� odda� w�adzom. Przeczytaj drugi list! Kurt otworzy� i przejrza�. - Jest pisany przez miss Amy Dryden i adresowany do pani Sternau. To list prywatny. Nie mo�e ci� zainteresowa�. - I tak wiem ju� dosy�! Te rzeczy s� twoj� w�asno�ci�. Co teraz zrobisz? - Po�o�� je na miejsce i namy�l� si� do jutra. W ka�dym razie postaram si� oszcz�dzi� pana Wallnera i tak ca�� spraw� pokierowa�, aby nie domy�li� si� twego w nim udzia�u. Tylko musz� jeszcze znale�� spis rzeczy. W skrytce le�� jakie� papiery. Pozwolisz mi przejrze�? - Po co mnie pytasz? Przecie� to oczywiste! Ale ja nie chc� nic wi�cej czyta� ani nic wi�cej wiedzie�! Rzuci� si� na kanap� i odwr�ci� do �ciany. Kurt wyci�gn�� ze schowka papiery. By�y zwi�zane w paczuszk�. Rozsup�a� sznurek i rozwin�� pierwszy arkusz. Ledwie spojrza�, zmieni� si� na twarzy. Szybko zacz�� czyta�. Kiedy sko�czy� ostatni - w sumie by�o dwana�cie pojedynczych arkuszy - zwi�za� wszystkie sznurkiem i powiedzia� oboj�tnym tonem: - Te dokumenty nie dotycz� skarbu. Raz jeszcze zajrza� do skrytki. W g��bi dojrza� pogniecion� kartk�. - No, mam wreszcie ten spis - ucieszy� si�. Por�wna� z nim le��ce na stole klejnoty. - Jest wszystko, brak jedynie pier�cienia, kt�ry ty nosisz. - Nie chc� go mie� - �achn�� si� porucznik - pali mi r�k�. Masz go! - Ale� prosz� ci�... Zatrzymaj ten pier�cie�. I potraktuj jako podarunek ode mnie. - Dzi�kuj� ci, Kurcie. Nie mog� jednak, naprawd� nie mog�... Kurt nie ust�powa�: - Je�li nie chcesz go przyj��, zwr�cisz mi p�niej. Ale w najbli�szych dniach musisz go nosi� na palcu. Tw�j wuj m�g�by si� zainteresowa� jego brakiem. A do tego nie wolno nam dopu�ci�. - Zgoda - von Platen z powrotem w�o�y� pier�cie� - ale prosz� ci�, niech to nie trwa d�ugo. Jak postanowi� Kurt, wszystkie klejnoty schowano do skrytki. �lusarz zamkn�� drzwiczki i zawiesi� zegar. Kiedy opu�cili pawilon, von Platen powiedzia�: - Zrobi�o si� p�no. Musz� wraca� do domu. Czy znajdziesz drog� beze mnie? - Nie martw si�! To przecie� dwa kroki. U�cisn�li sobie r�ce. W ci�gu kilku minut Kurt wraz ze �lusarzem znale�li si� ko�o muru. Tu nadstawili ucha, chc�c si� zorientowa�, czy droga wolna. I wtedy us�yszeli zbli�aj�ce si� kroki, a potem kto� usi�owa� po cichu otworzy� furtk�. Klucz zgrzytn�� w zamku. Byli tak blisko, �e mimo ciemno�ci dojrzeli zarysy dw�ch postaci. - Chyba nikogo nie ma w ogrodzie? - rozleg� si� g�os, kt�ry wyda� si� Kurtowi znajomy. - Ani �ywej duszy. - Nikt nas nie pods�ucha? - Co znowu! Spodziewaj� si�, �e wr�c� z Kolonii dopiero o p�nocy. Nikt nie b�dzie mnie szuka� w pawilonie. Chod�my! A wi�c to bankier - pomy�la� Kurt. Ale kim jest ten drugi? - Wracaj do gospody, ja jeszcze tu chwil� zostan� - szepn�� do �lusarza i cicho jak duch podkrad� si� do pawilonu. Okiennice by�y tak szczelne, �e nie przepuszcza�y najs�abszego nawet blasku �wiat�a i prawie �adnego d�wi�ku. Kurt przypuszcza�, �e obaj m�czy�ni poszli do gabinetu. Przy�o�y� wi�c ucho do okiennicy, ale us�ysza� jedynie pomruk rozmowy; ani jedno s�owo do niego nie dotar�o. Mniej wi�cej po godzinie rozleg� si� szmer przesuwanych - jak mniema� - krzese�. - Chyba wychodz� - powiedzia� do siebie i p�dem wr�ci� do furtki w murze. R�s� tu krzak bzu. Wcisn�� si� mi�dzy ga��zie i przylgn�� do ziemi. Po chwili nadeszli �ledzeni m�czy�ni. Zatrzymali si� tak blisko, �e m�g�by ich dotkn�� r�k�. - Czy te papiery s� naprawd� bezpieczne u pana? - zapyta� nieznajomy. - Ca�kowicie - odpowiedzia� bankier. - W pawilonie jest skrytka, kt�rej nikt nigdy nie znajdzie; tam je przechowam, dop�ki upe�nomocniony wys�aniec nie zg�osi si� po nie. - Powiedz mu pan, by spieszy� do Berlina! Wiem z dobrego �r�d�a, �e przyby� tam dzi� agent rosyjski; udaje kupca futer o nazwisku, oczywi�cie fa�szywym, Helbitow. Nie wiem, w jakiej gospodzie si� zatrzyma�, ale wystarczy przejrze� list� cudzoziemc�w. Papiery nosi pod podszewk� kapelusza. Nie mog�em d�u�ej zosta� w stolicy; wczoraj przekona�em si�, �e mnie �ledz�. Niech pan w razie potrzeby pisze do mnie pod adres hrabiego Rodrigandy w Hiszpanii; zabawi� tam d�u�szy czas. - Ale czy Austria dotrzyma s�owa? - Je�li nast�pi odwet za Sadowe, powstanie nowe Kr�lestwo Westfalskie, a pan b�dzie jego ministrem finans�w