2184
Szczegóły |
Tytuł |
2184 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2184 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2184 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2184 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karol May
BIA�Y W�DZ INDIAN
Rozdzia� I
Uroczysto�� San Juana*
W Meksyku, na zach�d od Wielkich Step�w, u st�p masywu Sierra
Blanca**, zwanego tak dlatego, �e trzy czwarte roku pokryty jest
�niegiem, le�a�o ongi� zamo�ne miasto San Ildefonso w dolinie o ta-
kiej samej nazwie, a nad nim, na szczycie fortecy, powiewa�a dumnie
; hiszpa�ska flaga dla postrachu Indian i innych wrog�w pa�stwa. Pod
jej opieku�czymi skrzyd�ami kwit�y wok� kolonie, farmy, �yli spokoj-
nie w�a�ciciele wielkich posiad�o�ci i bogatych kopalni.
Dolina, rozci�gaj�ca si� na przestrzeni dziesi�ciu mil, wrza�a �y-
ciem, kt�re nabiera�o szczeg�lnego wyrazu w dniach �wi�t religij-
nych, tak licznych w Meksyku. Pustosza�y wtedy wsie i miasta,
a mieszka�cy � bogaci i biedni, wielcy i mali � wyl�gali na
pobliskie pola, aby na �onie natury oddawa� si� beztroskim rozryw-
kom i wsp�lnym zabawom.
W dzie� San Juana obchodzono w�a�nie jedn� z takich uroczysto-
�ci. Obywatele San Ildefonso pod��yli za miasto na rozleg�� ��k� i tu
zaj�li miejsca w specjalnie przygotowanym amfiteatrze. Ju� na pierw-
szy rzut oka by�o wida�, �e najlepsze rz�dy zaj�y najbardziej licz�ce
si� w miejscowym towarzystwie rodziny. Oto rozsiad� si� bogaty
kupiec don Rincon ze sw� pulchn� ma��onk� i czterema dobrze
odchowanymi c�rkami. Obok niego burmistrz z dum� trzymaj�cy
w r�ku symboliczn� trzcin�. Dalej pi�kna Catalina de Crucez, c�rka
sk�pca don Ambrosia, bogatego w�a�ciciela kopalni. Towarzyszy jej
kapitan Roblado nieoficjalnie uznawany za jej narzeczonego. Obszy-
* San Juan � �wi�ty Jan
** Sierra Blanca � Bia�e G�ry
ty galonami od st�p do g��w, co chwil� podkr�ca ogromnego w�sa
i marszczy brwi za ka�dym razem, gdy zauwa�y �mia�ka, kt�ry nieco
d�u�ej zatrzyma sw�j wzrok na obliczu pi�knej Cataliny.
Powszechnie wiedziano, �e kapitan utrzymuje si� tylko ze swej pensji
i jest mocno zad�u�ony, lecz poza tym uchodzi� za prawdziwego gachu-
pino, to znaczy Hiszpana rodem ze starej Hiszpanii. I chyba tym trzeba
t�umaczy� zgod� starego sk�pca na wydanie c�rki za go�ego kawalera,
co nie nale�y do rzadko�ci w�r�d plebejusz�w Nowego Meksyku.
Przy kapitanie siedzia� jego prze�o�ony, komendant garnizonu pu�-
kownik Viscarra, dalej m�ody porucznik Garcia. W t�umie wybijali
si� na czo�o �o�nierze garnizonu, sami u�ani, brz�cz�c d�ugimi szabla-
mi i ogromnymi ostrogami, raz po raz bratali si� z poszukiwaczami
z�ota i z ranchero � osadnikami uprawiaj�cymi ziemi�. Na�laduj�c
swoich oficer�w przybierali miny pysza�kowate, pewne siebie, a s�-
dz�c po ich manierach, mo�na si� by�o domy�li�, jakie wp�ywy
w tym kraju posiada wojsko.
Osadnicy zjawili si� we wspania�ych strojach. W spodniach aksa-
mitnych, szerokich, rozci�tych u do�u i po bokach. W�o�yli buty
z jasnej sk�ry. Kurtki aksamitne, bogato haftowane z�otem, pi�kne
koszule, a zamiast pas�w czerwone jedwabne szarfy. Ich g�owy na-
krywa�y kapelusze z szerokimi rondami, obszyte srebrnymi lub z�oty-
mi galonami, podobnie przyozdobione w g�rnej cz�ci.
Niekt�rzy z m�czyzn zamiast kurtek zarzucili na plecy sarape,
we�niane okrycie w pasy. Ka�dy mia� wspania�ego wierzchowca i ci�-
kie ostrogi, wa��ce blisko cztery funty.
Obok osadnik�w w wielkiej liczbie spotyka si� te� tutaj spokoj-
nych Indian, nazywanych tak dla odr�nienia od �dzikich" Indian.
Gdy m�czy�ni przechadzaj� si� tam i sam du�ymi grupami,
ich �ony i c�rki zajmuj� si� handlem. Rozwiesiwszy nad sob�
dla ochrony od s�o�ca daszek, sporz�dzony z palmowych li�ci, sie-
dz� obok rog�ek* trzcinowych, na kt�rych roz�o�y�y arbuzy, figi,
pataty**, pieczone piniony, �liwki, winogrona i morele. Jedne sprze-
daj� s�odycze, lemoniad�, mi�d, inne � gotowany korze� agawy
i s�odkie pilnocillos, jeszcze inne robi� placki � tortiiias***, przy-
* Rog�ka � mata
�* Patat (batat) � ro�lina, kt�rej m�czyste bulwy s� jadalne
*�* Tortiiia � placuszek; placek kukurydziany
prawiaj�c je czerwonym pieprzem, lub rozwo�� czekolad� w glinia-
nych garnkach.
G�rnicy i �o�nierze otaczaj� handlarki cygar produkowanych
z miejscowego dziko rosn�cego tytoniu i aquardiente, kiepskiej w�d-
ki z kukurydzy lub aloesu. Lecz g��wn� uwag� skupiaj� na sobie ci,
kt�rzy staj� do konkursu w igrzyskach. S� to m�odzie�cy wszystkich
stan�w i zaj��, pocz�wszy od syn�w bogatych w�a�cicieli ziemskich
i �owc�w bizon�w, ko�cz�c na kowbojach, nawyk�ych czuwa� konno
nad powierzonym sobie stadem, dochodz�cym nieraz do dziesi�ciu
tysi�cy sztuk. Oczekuj�c rozpocz�cia zabawy, pl�saj� na wspania�ych
rumakach, najlepszych, jakie posiadaj�, przed �awkami se�orit, popi-
suj�c si� swoj� zr�czno�ci� i jaskrawym przybraniem koni.
W programie pierwsze miejsce zajmuje coleo de toros, co dos�ow-
nie znaczy wzi�cie byka za ogon. Zabawa ta, cho� nie roznami�tnia
tak widz�w i nie jest tak niebezpieczna jak walki byk�w, wymaga
nie mniej odwagi i zr�czno�ci oraz si�y. Z tego powodu m�odzie�
nowomeksyka�ska poczytuje sobie za wielki honor zaj�� w niej
pierwsze miejsce. Dost�pna jest wsz�dzie, gdy� nawet ma�e wioski,
kt�rych nie sta� na osobn� aren�, jakie maj� du�e miasta, nie
odmawiaj� sobie urz�dzenia coleo, do czego potrzebny jest tylkft
jaki taki wi�kszy plac i dostatecznie dziki byk.
Tote� gdy herold daje sygna� do rozpocz�cia igrzysk, t�umy zgroma-
dzone na ��ce poczynaj� si� rozsuwa�, aby zrobi� miejsce zawodnikom.
Rozdzia� II
Coleo de toros
Zwierz�, trzymane na lassie przez dw�ch kowboj�w, sz�o potrz�sa-
j�c kosmatym �bem, na kt�rym gro�nie stercza�y proste rogi. D�ugim
ogonem bi�o si� po bokach i kopytami wali�o w ziemi� wydaj�c
g�uchy ryk. �atwo by�o si� domy�li�, �e najmniejsze podra�nienie
mo�e w nim wzbudzi� w�ciek�o��. Pokonanie byka by�o tym trud-
niejsze, �e wyb�r pada� zwykle na okaz najmocniejszy, nieujarzmio-
ny i zwinny, poza tym w zapasach zabraniano nie tylko u�ywa�
jakiejkolwiek broni, lecz nawet lassa. Zawodnik powinien dopa��
byka w biegu, schwyci� go za ogon, wreszcie koniecznie wsun�� ogon
pod jedn� z tylnych n�g, a nast�pnie przewr�ci� zwierz� na grzbiet.
Zatrzymawszy si� o dwie�cie krok�w od linii zawodnik�w w taki
spos�b, aby byk zwr�cony by� �bem w stron� ��ki, kowboje zdj�li
lasso i rozdra�nili wbijaj�c mu w bok kilka strza� z szmermelami*.
Rozjuszony byk rzuci� si� naprz�d wywo�uj�c g�o�ne okrzyki wi-
dz�w, za nim pu�cili si� zawodnicy. Rozpocz�a si� gonitwa. Jeden
z m�czyzn p�dz�cy na wielkim gniadym koniu ju� zaw�adn�� wspa-
nia�ym ogonem, lecz przegra�, gdy� nie zd��y� przewr�ci� byka,
kt�ry lecia� jak szalony dalej, zmieniaj�c tylko troch� kierunek.
Nast�pnie dobieg� do zwierz�cia m�ody farmer, jednak za nic nie
m�g� z�apa� ogona, a gdy wreszcie to zrobi�, byk skr�ciwszy jednym
susem w bok bez wysi�ku uwolni� si� od napastnika.
Zgodnie z zasadami coleo w przypadku niepowodzenia zawodnik
obowi�zany by� do wycofania si� poza lini� igrzysk. W ten spos�b
pierwszy zawodnik i farmer znale�li si� poza konkursem.
Ich los niebawem pocz�li dzieli� inni m�odzie�cy, kt�rzy � za-
wstydzeni pora�k� � zataczali na koniach jak najdalszy kr�g, nie
chc�c pokazywa� si� widzom na oczy, i stawali za plecami t�umu.
Byk by� w doskona�ej formie. Ani na chwil� nie przerywa� biegu.
Wysi�ki kolejnego je�d�ca, dw�ch kowboj�w, kilku osadnik�w r�w-
nie� nie przynios�y po��danego skutku. Niemniej widownia dobrze
si� bawi�a. Par� upadk�w, na szcz�cie niegro�nych, wywo�a�o og�l-
n� weso�o�� zgromadzonych. Byk by� u szczytu powodzenia. W ci�-
gu kilkudziesi�ciu minut wy��czy� z gry jedenastu zawodnik�w. To-
te� pod jego adresem rozleg�y si� oklaski i okrzyki:
� Bravo, toro, bravissimo!...
Za� zawodnikom nie szcz�dzono szyderczych docink�w.
Niespodzianie na arenie ukaza� si� nowy m�odzian. Mia� pod sob�
karego mustanga**, jednego z potomk�w znakomitej rasy andaluzyj-
skiej �yj�cej w stepach w stanie dzikim. Ko� p�dzi� z lekka zginaj�c
^yJ?. a Jego d�ugi ogon zw�aj�cy si� ku do�owi w biegu spada�
niczym lisia kita. Zobaczywszy to szlachetne zwierz� o nieskazitel-
nych kszta�tach widzowie wydali mimowolny okrzyk zachwytu.
* Szmermel � raca, fajerwerk
** Mustang � zdzicza�y ko� z prerii Ameryki P�nocnej; obecnie wyt�piony
Je�dziec mia� najwy�ej dwadzie�cia lat. R�ni�y go od innych
jasne, wij�ce si� w�osy i bia�a karnacja twarzy, gdy� wszyscy bez
wyj�tku zawodnicy byli smagli. By� odziany w kompletny str�j osad-
nika ze zwyk�ym wyszyciem i upi�kszeniami. Dla wi�kszej swobody
r�k mang�, p�aszcz pi�kniejszy i bogatszy od sarape � zarzuci�
w ty�, a jego purpurowe po�y powiewaj�c na wietrze jakby uskrzyd-
la�y powabn�, pi�kn� posta� m�odzie�ca.
Nikt dotychczas nie zauwa�y� tego wspania�ego je�d�ca. Otulony
w sw�j p�aszcz sta� na uboczu, niemal oboj�tny na zmagania zapa�-
nik�w. Tote� nieoczekiwane i efektowne jego zjawienie si� wzbudzi�o
zrozumia�� ciekawo��. Wszyscy chcieli si� dowiedzie� kto to taki.
� To Carlos, �owca bizon�w � wyja�ni� kto� z t�umu.
Tymczasem je�dziec ju� galopowa� trzymaj�c kr�tko cugle, a zna-
laz�szy si� na dwadzie�cia krok�w od byka pu�ci� si� jak strza�a,
dopad� zwierz�, chwyci� w biegu jego d�ugi ogon, poci�gn�� w d�,
potem do g�ry, momentalnie wyprostowa� si� w siodle i w tej samej
chwili byk pad� na wznak na ziemi�.
G�o�ne okrzyki zachwytu og�osi�y zwyci�zc� coleo de toros. Carlos
podjecha� do amfiteatru, wdzi�cznym ruchem zdj�� kapelusz i k�ania�
si� uprzejmie widzom, przy czym wzrok jego zatrzyma� si� d�u�ej tu�
obok kapitana Roblada, kt�ry ku swemu strasznemu gniewowi
ujrza�, �e i Catalina de Crucez spojrza�a przychylnie na �mia�ka,
a rumieniec obla� jej cudne oblicze.
Zwyci�zca skierowa� si� teraz w stron� widz�w rozlokowanych po
bokach amfiteatru, kt�rzy z braku miejsca, stoj�c na swych ci�kich
wozach, przygl�dali si� widowisku. Z jednego wozu wyci�gn�a do
m�odzie�ca r�ce m�oda, blada dziewuszka o w�osach jasnych, z po-
pielatym odcieniem. Byli bardzo podobni do siebie. Te same rysy
twarzy, ta sama cera, ta sama rasa. Tak, to siostra Carlosa. Tryumf
brata wzbudzi� w niej szczer� rado��. Na wozie siedzia�a te� stara,
dziwnie wygl�daj�ca kobieta z rozpuszczonymi w�osami koloru lnu.
Milcza�a, lecz zachwyt, jaki wywo�a�a w niej zr�czno�� zawodnika,
wyziera� z jej wyrazistych oczu. T�um patrzy� na ni� z ciekawo�ci�
i pewnego rodzaju przes�dnym strachem. Wi�kszo�ci wydawa�a si�
osob� podejrzan�.
� Wied�ma! Czarownica! � przelecia� cichy szept, bo zebrani
starali si�, aby nie s�ysza� tego ani Carlos, ani jego siostra, gdy�
stara kobieta by�a ich matk�.
Rozdzia� III
Moneta
Niezdolnego do dalszej walki byka zagnano z powrotem do zagro-
dy; zostawa� w�asno�ci� zwyci�zcy. Teraz nast�pi�a przerwa w igrzy-
skach. Skorzysta� z tego komendant garnizonu i chc�c zrehabilito-
wa� swego faworyta kaprala Gomeza, kt�ry przegra� w coleo de
toros, wyszed� na aren�. Poprosi� o chwil� uwagi i po�o�ywszy na
ziemi dolara rzek�:
� Ta moneta stanie si� w�asno�ci� tego, kto j� podniesie z konia
w biegu, a za�o�� si� o pi�� uncji z�ota, �e tym sztukmistrzem b�dzie
kapral Gomez.
Z pocz�tku nikt nie odpowiedzia� na wezwanie. Pi�� uncji z�ota
r�wna�o si� 432 frankom i by�o du�� sum�. Tylko cz�owiek bogaty
m�g� ryzykowa� taki zak�ad. Wreszcie wyst�pi� m�ody farmer, don
Juan:
� Pu�kowniku Yiscarra � rzek� � daleki jestem od tego, aby
w�tpi� w powodzenie kaprala Gomeza, lecz przyjmuj� zak�ad, ponie-
wa� mamy tutaj drugiego zapa�nika, kt�ry nie ust�puje kapralowi
w zr�czno�ci. Czy nie zgodzi�by si� pan podwoi� stawki?
� A o kim pan m�wi? � zainteresowa� si� pu�kownik.
� O Carlosie, �owcy bizon�w.
� Dobrze, przystaj� na pa�sk� propozycj�! Zgodnie ze zwycza-
jem wszyscy maj� prawo do wsp�zawodnictwa. Za ka�dym razem,
gdy kto� wygra dolara, do�o�� drugiego, pod tym jednak warun-
kiem, �e moneta zostanie podniesiona za pierwszym razem.
Natychmiast pocz�li zg�asza� si� kandydaci na koniach. Przyst�-
piono do konkursu. Niekt�rzy zawodnicy zdo�ali zaledwie dotkn��
monety, innym uda�o si� j� nawet ruszy� z miejsca, lecz nikt nie
m�g� jej chwyci� i podnie�� do g�ry. Wreszcie na wielkim gniadym
koniu wjecha� na aren� kapral Gomez. Ukaza� obecnym ponur�,
blad� twarz. Wci�� prze�ywa� niepowodzenie w utarczce z bykiem.
Teraz zrzuci� z siebie mundur, odpi�� szabl� i skr�ciwszy munsztuk
pop�dzi� konia w kierunku monety l�ni�cej na zielonej murawie.
Z�apa� j� wychyliwszy si� mocno z siod�a, zdo�a� te� podnie��
z ziemi dolara, poniewa� jednak chwyci� go nie do�� zr�cznie, pie-
10
ni�dz wy�lizgn�� si� pomi�dzy palcami, zanim kapral zbli�y� go do
strzemion.
Wtedy ukaza� si� Carlos na swym wspania�ym mustangu. Gdy-
by jego oblicze by�o ciemniejsze, od razu spotka�by si� z sym-
pati� t�umu. Lecz widzowie z dystansem i uprzedzeniem odnosili
si� do niego, poniewa� nie wywodzi� si� z ich plemienia. By�
Amerykaninem. Nazw� t� Meksykanie, Chilijczycy i Peruwia-
nie okre�laj� ka�dego obywatela stan�w p�nocnoameryka�skich,
jak gdyby sami nie nale�eli do mieszka�c�w tej samej cz�ci
�wiata.
Zawodnik nie robi� �adnych przygotowa�, nie zdj�� nawet p�asz-
cza, kt�ry powiewa� mu na plecach. Mustang, pos�uszny g�osowi
pana, pu�ci� si� od razu galopem, nast�pnie zr�cznie prowadzony
�ydkami je�d�ca pocz�� kr��y� wok� pieni�dza z coraz wi�ksz�
szybko�ci�, wreszcie skierowa� si� wprost do monety. Zr�wnawszy
si� z monet� je�dziec schyli� si� b�yskawicznie, porwa� j�, podrzuci�
do g�ry i momentalnie opanowawszy konia pochwyci� dolara praw�
r�k�. Wszystko to zrobi� ze zr�czno�ci� hinduskiego kuglarza. Nawet
ci, kt�rzy odnosili si� do Carlosa z rezerw�, nie mogli powstrzyma�
si� od wyra�enia mu swego uznania. Powszechne gromkie oklaski
uderzy�y pod niebo.
Yiscarra by� w�ciek�y na m�okosa, przegra� dziesi�� uncji z�o-
ta, sum� znaczn� nawet dla komendanta przygranicznej forte-
cy. Pr�cz tego jego pora�ka wzbudzi�a og�lne szyderstwo, t�um
nie darowa� mu niedawnej pewno�ci siebie. Tote� pu�kownik z�ym
okiem spojrza� na �owc� bizon�w i zapa�a� do� nienawi�ci�. Oka-
zja odwetu nadarzy�a si� niebawem, gdy� ju� og�aszano nast�p-
ny numer programu. Tym razem chodzi�o o zatrzymanie ko-
nia w pe�nym biegu na dwadzie�cia krok�w od kana�u meliora-
cyjnego, pe�nego brudnej wody i tak szerokiego, �e ko� m�g� go
przeskoczy�, ale te� g��bokiego, �e mo�na by�o pogr��y� si� w nim
z g�ow�.
I do tych zawod�w zg�osi�o si� wielu je�d�c�w. Carlos tym razem
nie mia� jednak zamiaru bra� udzia�u w igrzyskach. Roblado, nie
mniej w�ciek�y na� od swego zwierzchnika, co� poszepta� z pu�kow-
nikiem i po chwili obaj m�czy�ni zbli�yli si� do znienawidzonego
przez siebie m�odzie�ca. Kapitan spyta� go z ob�udn� �yczliwo�ci�,
dlaczego nie uczestniczy w zabawie.
11
� Wed�ug mnie � odpar� ch�opak � gra niewarta �wieczki.
� Zapewne � rzek� zgry�liwie Roblado � bo te� i nie�atwo
zatrzyma� konia przed kana�em. A poza tym mo�na uton�� � do-
da� z sarkastycznym u�miechem.
Oficerowie mieli nadziej�, �e Carlos uniesie si� ambicj� i zgodzi na
uczestnictwo w tej konkurencji. A poniewa� nie stan�� od razu do
zawod�w, przypuszczali, �e w tej dziedzinie nie czuje si� zbyt mocny.
Ju� niemal widzieli, jak t�um szydzi z niefortunnego je�d�ca, od st�p
do g��w powalanego b�otem.
Carlos d�ugo nie odpowiada�. Ubod�y go s�owa Roblada i w og�le
zachowanie si� obu oficer�w, ale nie dawszy tego po sobie pozna�
wyja�ni� spokojnie:
� Nie chc� miesza� si� do zabawy, kt�ra mo�e imponowa� dzie-
si�cioletniemu ch�opcu. � Tu chwil� si� zastanowi� i doda�: � Ale
je�eli panowie gotowi jeste�cie zaryzykowa� dolara � biedny �owca
bizon�w nie rozporz�dza wi�ksz� sum� � to poka�� sztuk� praw-
dziwie imponuj�c�.
� I czeg� takiego nadzwyczajnego ma zamiar dokona� �owca
bizon�w? � zastanawiali si� przygodni �wiadkowie rozmowy trzech
m�czyzn.
� Widzicie, panowie, ten cypel g�rski? � wskaza� na Ninn�
Perdid�, strom� g�r� wznosz�c� si� 600 st�p nad dolin�, ze szczytu
kt�rej patrz�c w d� ludzie najbardziej odwa�ni bledli. � Ot�
got�w jestem w galopie zatrzyma� konia na dwadzie�cia krok�w
przed przepa�ci�.
S�uchacze zaszemrali:
� To niemo�liwe! To by�oby szale�stwo! Najwyra�niej kpi z woj-
skowych!
Lecz Yiscarra i Roblado natychmiast podchwycili:
� Przyjmujemy zak�ad!
� Stawiam uncj� z�ota!
� Panowie! � odpar� Carlos. � Bardzo mi przykro, �e nie
mog� postawi� tyle samo przeciwko wam. Dolar to wszystko,
czym rozporz�dzam w tej chwili, a obawiam si�, �e nikt z obec-
nych nie zechce po�yczy� mi pieni�dzy. � Tu z u�miechem spoj-
rza� po ludziach skupionych wok� niego. Ale jego pomys� nie
znalaz� uznania w oczach widz�w. Z przera�eniem czekali na
bieg wydarze�. �
12
Rozdzia� IV
Na cyplu g�ry
� W ka�dym innym przypadku postawi�bym na ciebie dwadzie-
�cia uncji, lecz tej propozycji nie my�l� aprobowa�. Uwa�am, �e to
szale�stwo! � wo�a� Juan, kt�ry ju� wcze�niej zak�ada� si� z pu�kow-
nikiem.
� Przyjacielu � uspokaja� go Carlos � nie obawiaj si�! Nie po
to je�dzi�em dziesi�� lat konno, aby m�g� ze mnie szydzi� pierwszy
gachupin.
� Jak �miesz! � wykrzykn�li jednocze�nie komendant i kapitan
chwytaj�c za r�koje�� szabel.
� Na boga, panowie � mitygowa� ich z u�miechem Carlos. �
Nie gniewajcie si�! To s�owo �artobliwie okre�laj�ce Europejczyka
wypsn�o mi si� przypadkowo. Zapewniam, �e nie mia�em zamiaru
was obrazi�.
� Radz� ci trzyma� j�zyk za z�bami! � zawo�a� gniewnie pu�ko-
wnik. � Inaczej po�a�ujesz... � oficer zamilk� zme��szy w ustach
przekle�stwo, bo ujrza� siostr� Carlosa, kt�ra dowiedziawszy si�
o postanowieniu brata przybieg�a, aby powstrzyma� go od tego
strasznego zamiaru.
� Drogi Carlosie! � wo�a�a obejmuj�c go za szyj�. � Ja wiem,
�e jeste� najodwa�niojszy ze wszystkich, lecz pomy�l o niebezpiecze�-
stwie, zastan�w si�, na Boga!
� Kochana siostro, nie zmuszaj mnie, abym si� rumieni� przy
ludziach. Pom�wmy z matk�, ona ci� uspokoi!
To rzek�szy pod��y� w stron� wozu, na kt�rym siedzia�a stara
kobieta. �wiadkowie tej sceny i oczywi�cie obaj oficerowie udali si�
za rodze�stwem.
Carlos opowiedzia� o wszystkim matce, a w ko�cu wyja�ni�:
� Rosita jest temu przeciwna, dlatego przyszed�em si� ciebie po-
radzi�. Nic nie zrobi� wbrew twojej woli, lecz wiedz, �e prawie
da�em s�owo i powinienem go dotrzyma�. To sprawa mego honoru,
matko.
Ostatnie s�owa wyrzek� g�o�no, dobitnie. Kobieta d�wign�a si�
z miejsca, odrzuci�a w ty� d�ugie siwe w�osy i odpar�a dumnie:
13
� Synu m�j, jeste� urodzony do wielkich czyn�w, wszak p�ynie
w twych �y�ach krew twego niezapomnianego ojca... Id�! I poka�
n�dznym niewolnikom, czego mo�e dokona� wolny obywatel Ame-
ryki... Ruszaj na g�r�! Na Ninn� Perdid�!
B��dny wzrok i dziwny u�miech towarzyszy�y strasznemu rozkazo-
wi, kt�ry dla zebranych by� wyrokiem �mierci matki na syna. S�owa
starej wywo�a�y dreszcz zgrozy w widzach. Tylko oficerowie, bur-
mistrz i niekt�rzy bardziej wp�ywowi obywatele poczuli si� dotkni�ci
por�wnaniem ich do niewolnik�w i wymienili gro�ne spojrzenia.
Carlos obj�� siostr�, pomacha� na po�egnanie bia�� chustk�
w stron� amfiteatru i ruszy� z dwoma oficerami, w asy�cie t�umu
gapi�w, kr�t� �cie�k� ku wzg�rzu. Bieg�y za nim wsp�czuj�ce spoj-
rzenia pozosta�ych w dolinie widz�w, kt�rzy z bij�cym sercem mieli
oczekiwa� tak niezwyk�ego zak�adu.
Wreszcie orszak stan�� na szczycie g�ry. Pocz�to szuka� odpowied-
niego miejsca. Wybrano niewielk� r�wnin�, pokryt� niewysok�, g�s-
t� traw�, na kt�rej nie wida� by�o ani jednego kamyka. Ninna
wysuwa�a si� g��bokim cyplem z rz�du ska� i na tym to ostrym
urwisku Carlos zamierza� wstrzyma� mustanga w pe�nym biegu.
Lini� wyznaczono licz�c d�ugo�� dw�ch koni od ostatnich k�pek
trawy porastaj�cej brzeg przepa�ci.
Yiscarra i Roblado chcieli jeszcze bardziej zmniejszy� t� zatrwa�a-
j�co ma�� przestrze�, lecz spotkali si� z og�lnym oburzeniem. Obaj
oficerowie pragn�li �mierci �owcy bizon�w. Szczeg�lnie zawzi�ty by�
kapitan, kt�ry domy�li� si�, do kogo w ostatnim po�egnaniu macha�
chusteczk� szalony Carlos.
Cho� przypuszczenie, �e obaj oficerowie �yczyli ch�opcu, aby
spad� w przepa��, mo�e si� wydawa� nieprawdopodobne, w istocie
mia�o racj� bytu, je�li wzi�� pod uwag� miejsce, ludzi i czas: ot�
w Nowym Meksyku nierzadko dochodzi�y do g�osu bardziej jeszcze
nieludzkie ��dze i czyny.
Tymczasem Juan widz�c, �e nic nie zdo�a powstrzyma� Carlosa,
podszed� do przyjaciela.
� Widz�, �e nie prze�ami� twego uporu � rzek� i podsun�� mu
woreczek ze znaczn� sum� pieni�dzy. � We�, ile chcesz, i postaw na
szcz�cie: nie warto nara�a� �ycia dla b�ahostki.
� Dzi�kuj� ci serdecznie, Juanie, daj mi tylko uncj� z�ota. Razem
z moj� uncj� b�dzie dwie. To wszystko, co mog� zaryzykowa�.
14
� W takim razie podwy�szam stawk�. Pu�kowniku � zwr�ci� si�
Juan do komendanta � przypuszczam, �e z przyjemno�ci� zgodzi
si� pan na wi�ksz� kwot� w tym zak�adzie. Pr�cz tego, co stawia
Carlos, proponuj� ze swej strony dziesi�� uncji.
� Dobrze � odpar� niech�tnie komendant.
� Czy m�g�by pan podwoi� t� sum�?
� Czy m�g�bym?! � wykrzykn�� komendant doprowadzony do
pasji lekcewa��cym tonem farmera. � Zwi�kszam j� w czw�rnas�b,
je�eli pan pozwoli.
� Owszem. Z��my wi�c pieni�dze w trzecie r�ce.
Przeliczyli z�ote monety i wr�czyli je jednemu z obecnych. Wybra-
no s�dzi�w. Carlos przyst�pi� do przygotowa�. Z gor�czkow� cieka-
wo�ci� �ledzono ka�dy jego ruch. M�odzieniec zsiad� z konia, zdj��
p�aszcz, odpasa� n� my�liwski i wraz z ka�czugiem odda� wszystko
Juanowi. Potem sprawdzi�, czy mocno przywi�zane s� ostrogi, pod-
ci�gn�� pas i nasun�� na g�ow� kapelusz. Zapi�� na ca�ej d�ugo�ci
aksamitne spodnie, gdy� ich miedziane guziki mog�yby kr�powa�
jego ruchy. Nast�pnie zaj�� si� koniem, kt�ry sta� dumny i spokojny,
jakby wiedz�c, �e ��daj� od niego niezwykle wa�nej rzeczy. Upewni�
si� co do mocy tr�zii*, zbada�, czy w w�dzidle munsztuka nie ma
p�kni�� lub owsianych �upin. Starannie wypr�bowa� lejce artystycz-
nie splecione z ko�skiego w�osia. Sk�rzane mog�yby p�kn��, ale
wytrzyma�o�� tych nie ulega�a najmniejszej w�tpliwo�ci. Za�atwiwszy
si� z tym wszystkim m�odzieniec wzi�� si� do siod�a. Sprawdzi�
p�tlice i drewniane deszczu�ki s�u��ce zwyczajem meksy-
ka�skim za strzemiona. Zw�aszcza popr�gi sta�y si� przedmiotem
jego specjalnej uwagi. Rozlu�niwszy je najpierw, �ci�gn�� przy po-
mocy kolana tak mocno, �e nie mo�na by pod nie wsun�� nawet
czubka ma�ego palca.
Dokonawszy tego Carlos skoczy� na konia i pu�ci� go nad sam�
kraw�dzi� przepa�ci, z pocz�tku st�pa, p�niej k�usem, wreszcie
kr�tkim galopem. Ju� ten zwyk�y spacer, b�d�cy swoist� pr�b�
i przygotowaniem, wydawa� si� straszny, a dla widz�w patrz�cych
z do�u stanowi� wstrz�saj�ce i zarazem wspania�e widowisko.
Wreszcie nast�pi� decyduj�cy moment. Skupiona mina je�d�ca
wskazywa�a na zbli�anie si� rozwi�zania. Carlos usadowi� si� moc-
* Tr�zia � uzda, wodze uzdy
15
niej w siodle i pu�ci� mustanga ku przepa�ci. Oczy wszystkich wpi�y
si� we� w nieludzkim oczekiwaniu. Zamar�y serca. Zapanowa�o g��-
bokie milczenie. S�ycha� by�o tylko stuk kopyt ko�skich po twardym
gruncie cypla. Ju� zaledwie pi��dziesi�t krok�w dzieli je�d�ca od
przepa�ci. Ale zachowuje si� tak, jak gdyby nie zdawa� sobie z tego
sprawy. Nie �ci�ga lejc�w, wyra�nie czeka, a� ko� przeskoczy wy-
znaczon� lini�. Dreszcz trwogi przeszed� widz�w zar�wno tych, kt�-
rzy znajdowali si� na wzg�rzu, jak i tych w dolinie.
� Bo�e wielki!... Przeby� lini�! Zguba nieunikniona! � zaszemra�
t�um.
I nagle w momencie, gdy ko� szykowa� si� do skoku w sze��set-
stopow� przepa��, lejce �ci�gn�y si�, przednie nogi mustanga pod
ich naporem gwa�townie zatrzyma�y si�, jakby wros�y w ziemi�,
a zad zwierz�cia dotkn�� gruntu. Rozleg� si� spontaniczny okrzyk:
�brawo", kt�ry z��czy� si� z frenetycznymi oklaskami dolatuj�cymi
z doliny.
Carlos zatrzyma� si� o trzy kroki od przepa�ci! W�a�nie teraz zdj��
sw�j kapelusz i macha� nim w stron� amfiteatru. Z doliny by� to
niebywa�y widok. Ko� i je�dziec we wspania�ej, porywaj�cej pozie
odcinali si� wyra�nie na tle lazurowego nieba. W tej kr�tkiej chwili
zdawa�o si� widzom, �e na szczycie Ninny Perdidy jak na gigantycz-
nym postumencie stoi jednolity pos�g z br�zu. Oklaski zdwoi�y si�.
Entuzjazm ogarn�� wszystkich. Tylko Yiscarra i Roblado zje�d�ali ze
wzg�rza z zaci�ni�tymi z w�ciek�o�ci ustami. Byli pewni �mierci
Carlosa, a tu takie rozczarowanie.
� Poczekaj � szepta� poblad�y Roblado � jeszcze ci� dopadn�.
Rozdzia� V
Wyprawa na bizony
W tydzie� po uroczysto�ci San Juana niewielka grupa �owc�w
bizon�w przeprawi�a si� w br�d przez rzek� Pecos w pobli�u uroczy-
ska Okr�g�ego Lasu. By�o ich pi�ciu: bia�y, Metys i trzech czystej
krwi Indian. Mieli ze sob� trzy wozy, ka�dy zaprz�ony w dwie pary
16
byk�w, i pi�� ob�adowanych mu��w. W�a�cicielem i wodzem kara-
wany by� Carlos. Metys, Antonio, pe�ni� obowi�zki poganiacza mu-
��w. Indianie kierowali bykami ci�gn�cymi wozy.
Carlos jecha� na czele na pi�knym karym koniu otulony szerokim
p�aszczem. Do podr�y wdzia� skromniejsze ubranie, rezygnuj�c
z wyszywanej kurtki, p�sowej szarfy i aksamitnych spodni zar�wno
ze wzgl�du na bezpiecze�stwo, jak i wygod�. Wozy wype�nione by�y
chlebem, kukurydz�, czerwon� fasol� i czerwonym pieprzem. �adu-
nek mu��w stanowi�y we�niane koce, szklane ozdoby, hiszpa�skie
no�e, b�yskotki imituj�ce z�oto i srebro i wiele innych drobiazg�w.
Wygrana Carlosa podczas uroczysto�ci da�a mu mo�no�� nabycia
tych wszystkich produkt�w i przedmiot�w. Farmer Juan nam�wi�
go te�, aby po�yczy� ode� pi�� uncji z�ota i ca�y kapita� w�o�y�
w towary.
Ma�a karawana, przeszed�szy w br�d Pecos, skierowa�a si� na
po�udniowy wsch�d i pod��y�a z biegiem jednego z jej dop�yw�w, na
brzegach kt�rego, jak zapewniano Carlosa, przebywa�a od kilku lat
ogromna ilo�� bawo��w.
Poganiacz Antonio i dwaj jego pomocnicy byli nie mniej zr�czny-
mi my�liwymi od Carlosa. Mieli przy sobie �uki i strza�y, kt�re s� tu
wa�niejsze od broni palnej. Poluj�c wierzchem my�liwy cz�sto nie
ma czasu nabi� w biegu karabinu czy pistoletu, a poniewa� �owcy
strzelaj� zaledwie na kilka krok�w od celu, �uk im w zupe�no�ci
wystarcza. Niezale�nie od tego na jednym z woz�w le�a� ameryka�-
ski karabin z poczernia�� kolb�, b�d�cy w�asno�ci� Carlosa. Karabin
ten ch�opak otrzyma� w spadku po ojcu i stanowi� on rodzinn�
�wi�to��.
Jakkolwiek droga przez pustyni� by�a nadzwyczaj ci�ka i nieraz
mija� ca�y dzie�, podczas kt�rego nie napotkali wody, dzi�ki do-
�wiadczeniu Carlos nie traci� ani byk�w, ani mu��w. Zwykle podr�-
�owali noc�. Napoiwszy zwierz�ta przy ostatnim wodopoju, ruszali
w drog� pod wiecz�r i ci�gn�li do samego �witu. P�niej karawana
zatrzymywa�a si� na par� godzin, podczas kt�rych byki i mu�y
napas�y si�, po czym sz�a do po�udnia. Potem rozk�adano si� znowu
taborem na kilkugodzinny odpoczynek, aby doczekawszy ch�od�w
ruszy� w drog� i w�drowa� do g��bokiej nocy, do naibli�szego wodo-
poju.
Po kilku dniach podr�y karawana pocz�a zje
2 � Bia�y w�dz Indian
go stoku p�askowzg�rza i dotar�a do jednego z dop�yw�w Red
River. Tutaj okolica zupe�nie si� zmieni�a. W�drowcy wkroczyli na
faluj�cy step. Wzg�rza i doliny pokrywa� bogaty dywan bawolej
trawy, kt�rej kr�tkie �ody�ki nadawa�y wygl�d �wie�o skoszonej ��ki
z now� si�� wypuszczaj�cej kie�ki. By�o to wymarzone miejsce dla
bizon�w. Niebawem Carlos trafi� na �lad ich obecno�ci. Dostrzeg�
g��bokie odciski kopyt i okr�g�e jamy, �wiadcz�ce o pobycie stepo-
wego byd�a.
Na drugi dzie� ujrzeli liczne stada, spokojnie pas�ce si� na stepie
i do tego stopnia pozbawione obaw, �e dopiero przy bezpo�rednim
zbli�eniu si� ludzi wyra�a�y pewien niepok�j. W ten spos�b dotarli
do celu podr�y. Teraz czeka�a ich ci�ka praca. Polowanie na
bizony i zajmowanie si� przygotowaniem sk�r i mi�sa do transportu.
Przybysze rozbili sza�as w cieniu niewielkiego zagajnika.
Rozdzia� VI
Wakoje
Carlosowi od razu sprzyja�o szcz�cie. W ci�gu dw�ch pierwszych
dni upolowa� blisko dwadzie�cia bizon�w. Razem z Antoniem �cigali
bizony i szyli do nich z �uk�w. Za� dwaj Indianie zdzierali ze
zdobyczy sk�ry, dzielili zwierz�ta na cz�ci i przenosili do obozu.
Trzeci Indianin ci�� cienkie pasy mi�sa do suszenia na s�o�cu i prze-
chowywania bez soli. Mi�so bizonie, przygotowane w ten spos�b,
nazywa si� tasajo i stanowi prawie jedyny pokarm wiejskich miesz-
ka�c�w tych okolic. Jest te� wprost rozchwytywane w miastach
Nowego Meksyku, podobnie jak i sk�ra bizon�w.
Polowanie rokowa�o wielkie zyski, lecz na trzeci dzie� my�liwi
zauwa�yli zmian� w zachowaniu si� bizon�w. Zwierz�ta nagle sta�y
si� dzikie i strachliwe, wreszcie ca�e ich stada pocz�y ucieka� z wiel-
k� szybko�ci�, jak gdyby kto� je przestraszy� lub goni�.
Carlos przyczyny tego zjawiska upatrywa� w pojawieniu si� w s�-
siedztwie india�skiego plemienia, kt�re wybra�o si� na �owy. I rze-
czywi�cie tak by�o. Bo oto gdy wszed� na wzg�rze, panuj�ce nad
18
dolin�, na brzegu jednego ze strumieni ujrza� ob�z Indian, sk�adaj�-
cy si� co najmniej z pi��dziesi�ciu wigwam�w. Zaledwie spojrza� na
nie do�wiadczonym okiem, zawo�a�:
� To wigwamy Wakoj�w.
� Sk�d pan wie? � spyta� Antonio.
� Sp�jrz na wigwamy!
� A mnie si� wydaje, �e to ob�z Komancz�w � odpar� Anto-
nio. � Podobne namioty widzia�em w�a�nie u ludzi tego plemienia,
ponadto nazywaj� ich zjadaczami bizon�w.
� Mylisz si�, Antonio. Koma�cze pale, kt�rych u�ywaj� do bu-
dowy swoich wigwam�w, zwi�zuj� na samym szczycie i cale pokry-
waj� sk�r�. Ci za�, zauwa�, przy ko�cach pali, u g�ry, pozostawili
otw�r, aby umo�liwi� uj�cie dymu. W ten spos�b powsta� �ci�ty
sto�ek.
� Ma pan racj� � rzek� Metys po namy�le.
� Od ma�ego przywyk�em do �ycia na stepach. Wakoje nie s�
gro�ni. Nie mamy si� czego ba�. Na pewno zgodz� si� na handel
wymienny. Ale na razie nie widz� tam nikogo.
Rzeczywi�cie w obozie nie zauwa�yli ani m�czyzn, ani dzieci, ani
kobiet. Lecz nie by� to porzucony ob�z: Indianie nie opu�ciliby
wigwam�w nie zdj�wszy sk�r okrywaj�cych pale. Carlos domy�li�
si�, �e powinni znajdowa� si� gdzie� w pobli�u, najprawdopodobniej
wyruszyli na s�siedni� r�wnin� w poszukiwaniu bizon�w.
M�czy�ni podeszli do obozowiska Indian i kiedy je ogl�dali,
rozleg�y si� g�o�ne okrzyki i na pobliskim wzg�rzu ukaza�o si� kilku
je�d�c�w. Jechali wolno, a zm�czone, spienione konie by�y dowodem
d�ugiej i uci��liwej podr�y.
Druga, ju� nie tak liczna gromada, jecha�a w tyle za nimi. Sk�ada-
�a si� z koni i mu��w, ob�adowanych wielkimi ciemnymi tobo�ami �
ca�ymi �wierciami bizon�w, zawini�tych w ich w�asne kosmate sk�-
ry. Dozorowa�y ich kobiety i m�odzie�. Tu� za nimi pod��a�y dzieci
i psy.
Indianie od razu ze wzg�rza zauwa�yli Carlosa i Antonia. Rozle-
g�y si� g�o�ne krzyki. Wojownicy, kt�rzy ju� zeszli z koni, znowu
wskoczyli na nie i przygotowali si� do bitwy. Jedni p�dzili w kilku
kierunkach, wydaj�c rozporz�dzenia do obrony, drudzy spieszyli na
pomoc kobietom, aby zdobycz nie wpad�a w r�ce wrog�w. Widocz-
nie bali si� napadu Pawnis�w, swoich najgorszych wrog�w. Carlos,
2*
19
aby ich uspokoi�, spi�� konia ostrogami, a ukazawszy si� na wierz-
cho�ku wzg�rza krzykn�� z ca�ej mocy, odpowiednio gestykuluj�c:
� Przyjaciel!
Indianie uspokoili si�. Wys�ali zaraz parlamentariusza, kt�ry roz-
m�wi� si� z my�liwymi cz�ciowo gestami, cz�ciowo po hiszpa�sku.
Wreszcie po porozumieniu si� ze swoimi zaprosi� Carlosa i Metysa
do obozu.
�owca ch�tnie przysta� na to. Kiedy kobiety przygotowa�y pieczy-
ste, go�cie wzi�li udzia� w uczcie razem z gospodarzami, z kt�rymi
od razu zaprzyja�nili si�. Jak si� okaza�o, Indianie nale�eli do ple-
mienia Wakoj�w, najbardziej szlachetnych i rozumnych ze wszy-
stkich stepowych Indian. W�dz, widocznie korzystaj�cy z w�adzy
nieograniczonej, okazywa� go�ciowi szczer� sympati�, a nast�pnie
przyrzek�, �e nazajutrz obejrzy towary i pozwoli swoim na handel
wymienny.
Rzeczywi�cie, na drugi dzie� z rana niewielka dolina, w kt�rej
my�liwy rozbi� sw�j namiot, zape�ni�a si� m�czyznami, kobietami
i dzieciakami. Rozpocz�� si� �ywy handel, tak �e po odej�ciu Indian
nic nie pozosta�o w namiotach. Ale za to Carlos sta� si� w�a�cicielem
stada mu��w, sk�adaj�cego si� z trzydziestu sztuk, kt�re przywi�za�
do palik�w wbitych w ziemi�. Kosztowa�y go one osiem uncji z�ota,
a wi�c nadzwyczaj ma�o. Pr�cz tego otrzyma� kilka wyprawionych
sk�r, za kt�re odda� wszystkie �wiecide�ka, a nawet guziki, jakie
mia� na sobie i jakie mieli przy kurtkach jego robotnicy.
Od tej chwili przysz�o�� pocz�a mu si� jawi� w r�owych bar-
wach. Ka�dy mu� z �atwo�ci� uniesie ogromny �adunek sk�r i mi�sa,
kt�re Carlos sprzeda z du�ym zyskiem. Doliczywszy do tego zawar-
to�� trzech woz�w, ca�o�� oszacowa� na co najmniej sto dolar�w.
I to b�dzie podstaw� jego przysz�o�ci.
Rozdzia� VII
Trwoga
Tej nocy Carlos zasn�� mocnym snem uko�ysany cudownymi ma-
rzeniami. Antonio jednak nie m�g� zasn��. D�ugo przewraca� si�
z boku na bok na swym pos�aniu, gdy nagle us�ysza� parskanie
mu�a. Zacz�� nads�uchiwa�. Wszystkie mu�y zachowywa�y si� niespo-
kojnie, jakby czego� si� l�kaj�c.
Co to znaczy? � pomy�la�. � Koniecznie trzeba zbudzi� pana.
Carlos natychmiast si� zerwa� i chwyci� za karabin, kt�rego u�ywa�
w krytycznych chwilach. Obudzi� pozosta�ych m�czyzn. Wozy by�y
ustawione w tr�jk�t, aby ich wysokie budy mog�y uchroni� my�li-
wych od strza� i s�u�y� za barykad�. Ob�z os�ania�y g�ste drzewa
morwowe. Mimo nocy mogliby przenikn�� wzrokiem rozci�gaj�cy
si� przed nimi step, ale rosn�ce grupami drzewa utrudnia�y my�li-
wym orientacj�. Milcz�c nat�yli s�uch i nagle zauwa�yli, �e od
strony, gdzie sta�y mu�y, pe�znie po trawie jaka� posta�.
� Co to? � szepn�� z przej�ciem Carlos. � Ki czort! � doda�.
Przestraszy nam mu�y.
W tym momencie mu�y zachrapa�y i pocz�y bi� kopytami w zie-
mi�. Wtedy Carlos nie wytrzyma� i wypali� ze swego karabinu. Strza�
ten jakby wywo�a� z piek�a wszystkie demony. Setki g�os�w zla�y si�
w jeden okrzyk, setki kopyt ko�skich zat�tni�y po stepie. Mu�y
ogarn�� paniczny strach, kt�ry Meksykanie nazywaj� ostampada.
Rozerwawszy wi�zy rozbieg�y si� po dolinie wydaj�c dzikie ryki. Za
nimi sun�y ciemne postacie. Znikn�li i ludzie, i zwierz�ta, zanim
Carlos przyszed� do siebie ze zdumienia. W taborze nie pozosta� ani
jeden mu�.
� Jestem zrujnowany � rzek� zgn�bionym g�osem �owca. �
Niech b�d� przekl�ci ci podst�pni Indianie.
By� przekonany, �e to sprawka Wakoj�w, tych samych, kt�rzy
sprzedali mu mu�y. Ju� obmy�la� zemst�, zamierza� szuka� pomocy
u plemienia wrogiego Wakojom, by wraz z nim napa�� na fa�szyw-
c�w i odebra� swoje. Przecie� nie m�g� wr�ci� do domu z pustymi
r�kami. Narazi�by siebie na �miech i drwiny, matk� i siostr� na
ub�stwo.
21
� Smutny m�j los, ale zemsta b�dzie s�odka! � doda�.
� Panie � zwr�ci� si� do� Metys � czy pan mo�e zauwa�y�
pewn� osobliw� rzecz?
� Jak�?
� Zdawa�o mi si�, �e podczas porywania mu��w wi�kszo�� In-
dian by�a pieszo.
� Rzeczywi�cie, masz racj�.
� Widzia�em nieraz stada, kt�re gnali Koma�cze, i zawsze byli
na koniach.
� A czeg� to dowodzi? Przecie� podejrzewamy Wakoj�w, nie
Komancz�w.
� S�usznie, lecz s�ysza�em, �e Wakoje, tak samo jak i Koma�cze,
nigdy nie udaj� si� na wypraw� pieszo.
� Ciekawe. Twoja uwaga zas�uguje na rozwa�enie.
� A czy �aden inny szczeg� nie uderzy� pana?
� Za bardzo by�em przera�ony strat�, aby robi� spostrze�enia.
Ale widz�, �e co� wi�cej ci� zastanowi�o.
� Tak. Ot� dolecia� mnie te� przera�liwy �wist w�r�d tego og�l-
nego ha�asu, spowodowanego naj�ciem Indian.
� Naprawd�? Jeste� tego pewny, Antonio?
� W zupe�no�ci. S�ysza�em go kilkakrotnie z ca�� wyrazisto�ci�.
Carlos zamy�li� si�.
� Mo�liwe � szepn��. � A zatem... To powinni by� Pawni-
sowie � doda� stanowczo.
� Ja tak samo my�l�, panie. Koma�cze, Kiowa i Wakoje nie
wydaj� �wistu, tego sygna�u u�ywaj� tylko Pawnisowie, wi�c ich
powinni�my uwa�a� za grabie�c�w naszego mienia. Podejrzenie to
potwierdza okoliczno��, �e prawie wszyscy byli pieszo, a zaledwie
kilku na koniach.
Metys mia� racj�. Pawnisowie maj� zwyczaj wyrusza� pieszo w na-
dziei, �e wr�c� z dostateczn� liczb� koni, i rzadko kiedy nie spe�nia-
j� si� ich przypuszczenia.
Pierwsze blaski �witu pocz�y srebrzy� step, gdy przenikliwy wzrok
Antonia zatrzyma� si� na nieokre�lonej masie le��cej na palach, do
kt�rych przywi�zane by�y mu�y. Nie mo�na by�o rozr�ni�, czy to
le�y bizon, wilk czy te� jakie� inne zwierz�. W obawie przed nowym
napadem Indian d�ugo nie odwa�yli si� wyj�� z os�oni�tego taboru.
Wreszcie ciekawo�� przemog�a. Przeskoczywszy przez w�z, skiero-
22
wali si� do tamtego miejsca i niebawem zobaczyli Indianina. Nie �y�.
Le�a� na trawie twarz� do ziemi. W jego boku widoczna by�a du�a
rana, z kt�rej s�czy�a si� struga krwi. My�liwi odwr�cili trupa na plecy.
By� w stroju wojennym, czyli obna�ony do pasa, tors i twarz mia�
pomalowane na czerwony kolor. Ich uwag� zwr�ci�a g�owa Indiani-
na. Na skroniach i za uszami mia� wygolone w�osy, wy�ej kr�tko
ostrzy�one, ze �rodka za� zwiesza� si� d�ugi warkocz przeplatany
pi�rami, kt�ry na podobie�stwo ogona spada� mu a� na plecy.
� Tak, to Pawnis! Nie ulega w�tpliwo�ci! Wr�g Wakoj�w. Moim
przyjacio�om grozi niebezpiecze�stwo! � zawo�a� Carlos. � Za p�-
no, aby ich ostrzec. Mimo to zobaczymy, co si� tam dzieje.
Rozdzia� VIII
Walka
Jeszcze si� ca�kiem nie rozwidni�o, gdy Carlos pu�ci� si� w drog�.
Zna� j� doskonale i nie ba� si�, �e zab��dzi. Posuwa� si� z wielk�
ostro�no�ci� uwa�nie badaj�c k�py drzew, zanim do nich podjecha�.
I nie zbli�y� si� do wzg�rza, dop�ki nie obejrza� starannie pochy-
�o�ci, kt�ra si� przed nim otwiera�a. Ostro�no�� ta nie by�a przesa-
dzona, gdy� Pawnisowie mogli by� zupe�nie niedaleko. M�odzieniec
nie l�ka� si� kilku Indian. S�dzi�, �e maj�c bro� i konia �atwo da�by
im rad�. Obawia� si� jednak zasadzki lub otoczenia i schwytania
przez wi�ksz� grup�.
Z krzak�w dolatywa�y krzyki sarny, szczekanie bobaka stepowe-
go, w trawie, na piaszczystych wzg�rzach odzywa� si� g�uszec g�osem
podobnym do uderze� b�bna, na ga��ziach d�bu gulgota�a dzika
indyczka. W innych okoliczno�ciach Carlos nie zwraca�by uwagi na
te d�wi�ki, lecz teraz wiedz�c, �e mo�na je na�ladowa�, stara� si�
ws�uchiwa� w nie ze szczeg�lnym wyczuleniem. �lady nocnego po-
chodu Indian, jakie dostrzeg� po drodze, dowodzi�y znacznej ich
liczby. Trzymaj�c si� brzegu strumienia, spotyka� te� gdzieniegdzie
odciski mokasyn�w, lecz przewa�na cz�� Pawnis�w dzi�ki porwaniu
mu��w jecha�a wierzchem.
23
My�liwy podwoi� czujno��. Znajdowa� si� w po�owie drogi od
obozu Wakoj�w i tropy Pawnis�w prowadzi�y wyra�nie w tym,
kt�ry on obra�, kierunku. Wtem dolecia� Carlosa daleki zgie�k. Nie-
bawem rozr�ni� w nim triumfalny �piew, krzyki w�ciek�o�ci, wycia,
j�ki, �wisty � wszystkie te odg�osy zlewa�y si� w jeden straszny
odg�os walki. Ch�opak spi�� konia ostrog� i p�dem wjecha� na
wzg�rze, po czym z chciwo�ci� wpi� oczy w dolin�. Przed nim wrza�
bezpardonowy b�j. Ogromna gromada je�d�c�w walczy�a na r�wni-
nie. Patrzy� jak zahipnotyzowany na okrutne zmagania przeciwni-
k�w. Jedni wypuszczali strza�y, drudzy bili si� kopiami lub z toma-
hawkami rzucali si� w b�j r�czny. Tutaj ca�e grupy p�dzi�y do
natarcia, tam zawraca�y konie, nie mog�c wytrzyma� nacisku. �w-
dzie walczono pieszo, szukano os�ony w krzakach, sk�d wychylano
si� niebawem, aby szy� z �uk�w lub z ty�u napa�� na wroga.
Nie by�o tr�b ani b�bn�w, kt�re by podnieca�y walcz�cych, nie
grzmia�y dzia�a, salwy nie wstrz�sa�y powietrzem, kule nie �wista�y
w�r�d k��b�w szarego dymu. Niemniej nikt by nie uzna� tej walki za
turniej lub manewry. To wrza� prawdziwy b�j, nieub�agany w swej
grozie. Siekiery i kopie obryzgane by�y krwi�. Tu i tam wschodz�ce
s�o�ce rozb�yskiwa�o na czerwonych, oskalpowanych g�owach. Roz-
kazy wodz�w, krzyki triumfu i b�lu ��czy�y si� ze r�eniem koni,
kt�re, przewa�nie bez je�d�c�w, galopowa�y po r�wninie jak szalone.
Carlos ju� zamierza� rzuci� si� w wir walki. Zgie�k bitwy rozna-
mi�tnia� go, a widok rozb�jnik�w, kt�rzy go ograbili, rozbudzi�
w nim ��dz� zemsty. Wielu Pawnis�w walczy�o na jego w�asnych
skradzionych mu�ach. Lecz w tej samej chwili napastnicy pocz�li
odst�powa�, wielu z nich rozpierzch�o si� w r�ne strony. Trzech co
ko� wyskoczy p�dzi�o w kierunku Carlosa. �ciga�o ich dw�ch Wa-
koj�w na koniach. Nagle Pawnisowie zatrzymali si� i przyj�li walk�.
Jeden z Wakoj�w pad� niebawem, a drugi, w kt�rym Carlos
rozpozna� wodza, znalaz� si� wobec trzech wrog�w. �owca chwyci�
za karabin i nacisn�� spust. Rozleg� si� dono�ny wystrza� i jeden
z Pawnis�w pad� na ziemi�. Dwaj pozostali za bardzo byli zaj�ci
walk�, aby zajmowa� si� zagadkowym strza�em, i nie przestawali
nast�powa� na wroga. W�dz Wakoj�w skierowa� konia na jednego
z napastnik�w i silnym uderzeniem tomahawka rozwali� mu czerep,
lecz w tej samej chwili drugi Pawnis podbieg� z boku i przebi� mu
plecy d�ug� kopi�. Szlachetny w�dz wydawszy okrzyk ci�ko zwali�
24
si� martwy na ziemi�, a Pawnis, trafiony strza��, pad� obok swej
ofiary nie wypuszczaj�c z r�ki �mierciono�nej kopii.
Widz�c, �e ju� nie pomo�e wodzowi, Carlos rzuci� si� w zgie�k
bitwy, kt�ra wrza�a jeszcze w drugim ko�cu r�wniny, i dopiero po
d�u�szej gonitwie wr�ci� w dawne miejsce. Zasta� pole walki opusto-
sza�e. Ale dolecia� go zawodz�cy �piew stamt�d, gdzie le�a� zabity
w�dz plemienia. Pod��y� w tamtym kierunku. A gdy si� zbli�y�,
dostrzeg� ko�o, kt�re uformowa�o si� przy ciele wodza. �owca zsiad�
z konia i podszed� do Indian. Wakoje ujrzawszy go �ciskali po
przyjacielsku jego d�o�, dzi�kuj�c w ten spos�b za pomoc w bitwie.
Gdy zebrali si� wszyscy, jeden z wojownik�w stan�wszy po�rodku
ko�a poprosi� o g�os. A gdy zaleg�a cisza, zacz��:
� Wakoje! Nasze serca przepe�nione s� smutkiem, chocia� mamy
te� pow�d do rado�ci. Nasze zwyci�stwo zatruwa ogromne nieszcz�-
cie. Stracili�my naszego ojca, naszego brata, naszego wielkiego wo-
dza, kt�rego tak kochali�my. Nasz w�dz leg� w tej minucie, gdy jego
pot�na prawica zadawa�a wrogowi cios. Zasmucone s� serca jego
wojownik�w i wieczny b�dzie �al jego narodu. Wakoje! W�dz nasz
nie zgin�� bez pomsty. Patrzcie! U jego st�p p�awi si� we krwi
zab�jca przeszyty strza��. Kto z was zabi� tego Pawnisa?
M�wca zamilk� w oczekiwaniu odpowiedzi, lecz nikt si� nie
odezwa�.
� Wakoje! � ci�gn�� dalej Indianin � pad� nasz umi�owany
w�dz i nasze serca przepe�nia smutek, lecz jednocze�nie szcz�liwi
jeste�my wiedz�c, �e nie umar� bez pomsty. Jego zab�jca dotychczas
zachowa� skalp. Kto z m�nych wojownik�w ma prawo do tego
trofeum, niech przyjdzie i we�mie.
M�wca zamilk� i zn�w nikt nie odpowiedzia� na jego wezwanie.
Nie pojmuj�c ani s�owa z tej mowy, wyra�onej w j�zyku Wakoj�w,
Carlos domy�la� si� tylko, �e chwal� zabitego wodza i m�wi� o jego
wrogach.
� Bracia! � kontynuowa� m�wca. � Bohaterowie s� zazwyczaj
skromni. Naszego umi�owanego wodza m�g� pom�ci� tylko wielki
wojownik. Niech si� nie waha ujawni�. Mo�e liczy� na wdzi�czno��
Wakoj�w.
Nadal nikt nie zabiera� g�osu. Wtedy m�wca doda�:
� Zgodnie ze zwyczajem obieramy wodza spo�r�d najbardziej
odwa�nych wojownik�w ca�ego plemienia. Proponuj� zrobi� to na-
25
tychmiast, na miejscu zroszonym krwi� jego poprzednika, i zg�aszam
kandydatur� tego, kto pom�ci� wodza.
I wskaza� r�k� na zabitego Pawnisa.
� Daj� sw�j g�os na m�ciciela � odezwa� si� jeden z wojownik�w.
� I ja sw�j � potwierdzi� drugi.
� My tak�e! � zawo�ali gromko wszyscy obecni.
� Wobec tego trzeba uroczy�cie postanowi�, �e ten, do kogo
nale�y prawo oskalpowania tego Pawnisa, b�dzie wodzem plemienia
Wakoj�w.
� Zgoda! � krzykn�li wojownicy i ka�dy z m�czyzn przy�o�y�
r�k� do serca.
� Kt� zatem z was jest wodzem Wakoj�w? Niech si� objawi
narodowi! � zawo�a� na koniec m�wca.
Rozdzia� IX
Obranie wodza
W tej chwili wszystkim Indianom silniej zabi�y serca. Carlos ucze-
stniczy� w tym wiecu nie rozumiej�c, o co chodzi Wakojom. Na
szcz�cie jeden z jego s�siad�w m�wi� troch� po hiszpa�sku i poin-
formowa� go o wszystkim. �owca chcia� ju� udzieli� odpowiednich
wyja�nie�, gdy jeden z m�czyzn zawo�a� g�o�no:
� Dlaczego mamy d�u�ej pozostawa� w nie�wiadomo�ci? Je�eli
skromno�� wi��e j�zyk wojownika, niech zamiast niego przem�wi
jego or�. Wyjmiemy strza�� z cia�a Pawnisa, powinna by� oznaczo-
na, i ona wska�e nam nazwisko tego, kto j� wypu�ci�.
� Tak � odpowiedzia� m�wca. � Zbadajmy strza��.
To rzek�szy wyrwa� j� z trupa i pokaza� obecnym. W tej chwili
rozleg� si� okrzyk zdumienia: jej ostrze nie by�o kamienne jak u In-
dian, lecz �elazne! A wtedy oczy wszystkich zwr�ci�y si� na Carlosa.
To z jego �uku wypuszczona zosta�a �mierciono�na strza�a, on tak�e
zabi� trzeciego Pawnisa, gdy� znaleziono na jego ciele ran� od broni
palnej!
Cz�owiek o bia�ej twarzy pom�ci� �mier� ich wodza! Wszyscy wie-
26
dzieli, ile mu zawdzi�czaj�. Wystrza�em ze swego karabinu ostrzeg�
ich o pojawieniu si� Pawnis�w i je�eli wrogowi nie uda�o si� napa��
na nich znienacka, jemu to tylko zawdzi�czaj�. Pr�cz tego walczy�
w ich szeregach i zabi� wielu nieprzyjaci�.
Wi�c gdy Carlos przez t�umacza opowiedzia� im ze zwyk�� sobie
skromno�ci�, jaki udzia� wzi�� w boju u boku wodza, spotka� si�
z jednog�o�nym aplauzem. M�odzie� z entuzjazmem w�a�ciwym temu
wiekowi �ciska�a mu r�ce wyra�aj�c wdzi�czno��. T�um ow�adni�ty
uczuciem przyja�ni g�o�nymi okrzykami wyra�a� sw�j entuzjazm.
M�wca zn�w wyszed� na �rodek.
� Bia�y wojowniku! � rzek�. � Radzi�em si� starszyzny swego
ludu. Wie ona, ile ci zawdzi�czamy. T�umacz obja�ni� ci cel obec-
nego zebrania. Przysi�gli�my, �e m�ciciel naszego wodza zast�pi nam
drogiego zmar�ego. Nigdy by�my nie przypuszczali, �e to nasz bia�y
brat b�dzie tym odwa�nym wojownikiem. Teraz wiemy o tym. Lecz
czy tylko dlatego mamy si� sprzeniewierzy� przysi�dze? Nie, nigdy
my�l podobna nie za�wita�a nam w g�owie. Przysi�gli�my to uroczy�-
cie i powt�rzymy swoje przyrzeczenie.
� Zr�bmy to! � zawo�ali wojownicy i jak za pierwszym razem
ka�dy z nich przy�o�y� r�k� do serca.
� Bia�y wojowniku! � ci�gn�� m�wca. � Znamy ci� daleko
lepiej, ani�eli my�lisz. Opowiadali nam o tobie nasi sprzymierze�cy
Koma�cze i sami s�yszeli�my te� o Carlosie, �owcy bizon�w. Wiemy,
�e� wielki wojownik. Lecz wiadomo nam tak�e, �e� w swojej ojczy�-
nie, w�r�d swego narodu jednym z ostatnich. Przebacz nam t�
otwarto��, lecz czy� nie m�wimy prawdy? Lekcewa�ymy twoich
wsp�braci, poniewa� s� oni albo tyranami, albo niewolnikami.
Gdy� do nas przyby�, byli�my ci radzi. I handlowali�my z tob� jak
z przyjacielem. Teraz witamy ci� jak brata i powiadamy: je�eli nic
ci� nie wi��e z twoim narodem, ofiarujemy ci przewodzenie plemie-
niem, kt�re nigdy nie b�dzie niewdzi�czne. �yj z nami i b�d� naszym
wodzem! � zako�czy� m�wca.
� B�d� naszym wodzem! � powtarzali wojownicy i okrzyk ten
jako echo przebieg� po zgromadzeniu.
Nast�pnie wszyscy umilkli w oczekiwaniu odpowiedzi patrz�c
w skupieniu na Carlosa. M�ody �owca zaniem�wi� ze zdumienia, nie
wiedz�c, co pocz��, jak post�pi�. Propozycja zdawa�a mu si� n�c�ca.
Rzeczywi�cie w ojczy�nie znaczy� nieco wi�cej ni� niewolnik, u Wa-
27
koj�w by�by nieograniczonym w�adc�. Wakoj�w powszechnie uwa-
�ano za nar�d odwa�ny, rozumny i ludzki, o czym si� zreszt� sam
przekona�. M�g� �y� w�r�d tych niecywilizowanych bli�nich szcz�li-
wie z matk� i siostr�. Jednak w tej decyduj�cej dla� chwili wspo-
mnienie uroczysto�ci w San Ildefonso stan�o przed nim jak �ywe
i podyktowa�o tak� odpowied�:
� Szlachetni wojownicy! � rozpocz�� uroczy�cie. � Z ca�ej du-
szy dzi�kuj� wam za honor, kt�ry mi okazujecie. Odpowiem kr�tko,
lecz szczerze. Macie racj�, �e w ojczy�nie jestem jednym z ostatnich
jej obywateli. Lecz s� serdeczne wi�zy, kt�re mnie z ni� ��cz�, i one
wymagaj� mego powrotu. Wakoje! Powiedzia�em, co o tym my�l�.
� Nie mamy prawa � g�os zabra� zn�w m�wca � o waleczny
cudzoziemcze, roztrz�sa� twoich post�pk�w, je�eli jednak nie chcesz
by� naszym wodzem, zosta� przyjacielem. A teraz damy ci jeden
dow�d naszej wdzi�czno�ci. Nasz wr�g pozbawi� ci� ca�ego mienia,
lecz my�my je odebrali i b�dzie ci ono zwr�cone. Prosimy, pozosta�
w�r�d nas kilka dni jako serdeczny go��. Czy zgadzasz si�?
Wszyscy Indianie do��czyli swoje pro�by do pro�by m�wcy, a Car-
los ch�tnie przysta� na to zaproszenie.
Wakoje szczerze ugo�cili m�odzie�ca. A �egnaj�c si� z Carlosem
po tygodniu oddali mu pi��dziesi�t mu��w ob�adowanych bawolimi
sk�rami i suszonym mi�sem. Ponadto, gdy siedzia� ju� na koniu,
otrzyma� woreczek z drogocennym darem � wype�niony b�yszcz�-
cym ��tym piaskiem. By�o to z�oto. Indianie obiecali mu nast�pnym
razem wi�cej jeszcze tego cudownego kruszcu.
Rozdzia� X
Marzenia
Przez ca�� drog� powrotn� Carlos my�la� o matce i siostrze, o ra-
do�ci, jakiej doznaj� na jego widok, nie spodziewaj�c si� go tak
pr�dko w domu.
Do tego po takiej udanej wyprawie! Marzy�, �e kupi siostrze now�
sukni� z zagranicznego jedwabiu. Pr�cz tego sprawi dziewczynie
28
mantylk�, at�asowe trzewiczki, a nawet po�czochy, co by�o zbytkiem
dla wi�kszo�ci Meksykanek. Nie powstydzi si� jej, gdy b�dzie odda-
wa� jej r�k� swemu druhowi, Juanowi. Matk� tak�e otoczy dobroby-
tem. Zamiast gotowanej kukurydzy b�dzie je�� lepsze potrawy, pi�
herbat�, czekolad� i kaw�.
Ich stary, niewygodny dom trzeba b�dzie rozebra� i postawi�
w tym miejscu nowy lub mo�e zamieni� ten na stajni�, a pod now�
siedzib� wybra� inny plac. Sprzeda� mu��w pozwoli mu naby� du�y
kawa� ziemi i urz