216

Szczegóły
Tytuł 216
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

216 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 216 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

216 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Pi�kni, dwudziestoletni" autor: Marek Ch�asko tekst wklepa�: [email protected] - SERIA Z TUKANEM - WYDANIE PIERWSZE - WYDAWNICTWA ALFA WARSZAWA 1988 - Projekt ok�adki Marek P�oza-Doli�ski - Redaktor techniczny Ewa Guzenda - Tekst wed�ug edycji - Marek H�asko "Pi�kni, dwudziestoletni" - Pary� 1966 Instytut Literacki - Copyryght (c) 1968 by Mieczys�aw Andrzej Czy�ewski - ISBN 83-7001-248-5 Spis Tre�ci Od Wydawcy...2 Sznurowade�ka, paseczek, krawacik...3 Wroc�aw, Obory, Wyspa R�...14 Reporter najbardziej bojowego pisma w Polsce...27 Goofy the Dog...38 Feliks Dzier�y�ski i Bogey...52 Mam drzwi do szafy dwudrzwiowej, oszklone...70 Hotel "Victory"...92 * * * OD WYDAWCY Wydawnictwa "Alfa" przekazuj� do r�k Czytelnik�w "Pi�knych, dwudziestoletnich", utw�r Marka H�aski napisany w 1966 r. i dot�d w Polsce nie publikowany. Zawiera on wiele osobistych pogl�d�w i refleksji autora, wielokro� jednostronnie oceniaj�cych ludzi i wydarzenia. Autor - przebywaj�cy w tym okresie na emigracji, nie mog�c powr�ci� do kraju - w widzeniu spraw, ludzi i prze�ytych zdarze� zawar� wiele �alu i przepe�niaj�cej go goryczy. Wychodz�c z za�o�enia, �e jest to zbyt wa�ny utw�r Marka H�aski, aby polski czytelnik nie m�g� si� z nim nie zapozna�, zdecydowali�my si� go wyda�, nawet z t� �wiadomo�ci�, �e wiele os�b mo�e by� ura�onych pogl�dami i ocenami autora, jak te� wiele jego ocen wydarze� sprzed lat - w �wietle obecnie posiadanej wiedzy spo�ecznej - mo�e si� wyda� niesprawiedliwymi. * * * SzNUROWADE�KA, PASECZEK, KRAWACIK W roku tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tym �smym, w lutym, wysiad�em na lotnisku Or�y z samolotu, kt�ry wystartowa� z Warszawy. Mia�em przy sobie osiem dolar�w; mia�em dwadzie�cia cztery lata; by�em autorem wydanego tomu opowiada� oraz dw�ch ksi��ek, kt�rych wyda� mi nie chciano. By�em tak�e laureatem Nagrody Wydawc�w, kt�r� otrzyma�em na kilka tygodni przed wyjazdem z Warszawy. I jeszcze jedno: zosta�em uznany za cz�owieka sko�czonego i stwierdzone zosta�o ponad wszelk� w�tpliwo��, �e niczego ju� nigdy nie napisz�. Jak powiedzia�em, mia�em wtedy dwadzie�cia cztery lata - ci, kt�rzy pogrzebali mnie szybko z wpraw� zawodowych grabarzy, byli lud�mi starszymi ode mnie o lat trzydzie�ci lub wi�cej. Adolf Rudnicki napisa� kiedy�, �e najmodniejszym kierunkiem w literaturze polskiej jest mia�d�enie i niszczenie. Ten sam Adolf Rudnicki, kiedy wydrukowa�em swoje pierwsze opowiadanie, zapyta� mnie: "Czy pa�scy koledzy m�wi� ju�, �e pan si� sko�czy�?" - "Dlaczego?" zapyta�em. "Bo ja," powiedzia� Rudnicki, "kiedy napisa�em Szczury, moj� pierwsz� ksi��k�, spotka�em Karola Irzykowskiego i Irzykowski spyta�: "Czy pa�scy koledzy m�wi� ju�, �e pan si� sko�czy�?" Wysiadaj�c z samolotu na lotnisku Or�y my�la�em, �e najp�niej za rok b�d� z powrotem w Warszawie. Dzisiaj wiem, �e nie wr�c� do Polski ju� nigdy; pisz�c to jednak wiem tak�e, �e chcia�bym si� omyli�. Przez wiele lat nie m�wi�em po polsku; �ona moja jest Niemk�; wszyscy moi przyjaciele s� Amerykanami lub Szwajcarami i z przera�eniem zauwa�y�em, �e pocz��em my�le� w obcym j�zyku i t�umaczy� to sobie na polski. Wiem, �e to oznacza m�j koniec; moi grabarze z Warszawy nie pomylili si�. W tym zawodzie cz�owiek myli si� najrzadziej. Nie m�wi�em nigdy nikomu o motywach, kt�re sk�oni�y mnie do pozostania na Zachodzie. Kiedy pytali mnie dziennikarze - odpowiada�em im najg�upiej jak tylko umia�em; wreszcie odczepili si� ode mnie. Nie umia�em odpowiedzie�, dlaczego opu�ci�em m�j kraj, poniewa� nie opu�ci�em go nigdy. Spr�buj� jednak napisa� o tym, dlaczego mieszkam w innym kraju, a w�a�ciwie w innych krajach: mieszka�em ju� w Anglii, Hiszpanii, w Niemczech, w Szwajcarii, Francji, Austrii, Danii, Izraelu i jeszcze paru innych. Zacz��em pisa� maj�c lat osiemna�cie; winna jest moja matka, kt�ra dawa�a mi ksi��ki do czytania - tak, �e sta�o si� to moim drugim na�ogiem. Szko�y nie uko�czy�em; cz�ciowo na skutek komplikacji rodzinnych, cz�ciowo na skutek idiotyzmu, stwierdzonego przez nauczycieli. Nie jestem pewien do dzisiaj, czy mi�dzy fizyk�, algebr�, matematyk� i chemi� zachodzi jakakolwiek r�nica i nigdy si� tego nie dowiem. Nie wiem, czy czterdzie�ci dziewi�� da si� w og�le podzieli� przez jak�kolwiek cyfr�; je�li to si� w og�le jakim� cudem uda, to na pewno nie mnie. Przez szko�� powszechn� przepcha�em si� tylko dzi�ki temu, �e nauczycielem matematyki by� ten sam nauczyciel, kt�ry uczy� j�zyka polskiego. Kiedy w czasie wojny chodzi�em do szk� si�str zakonnych w Warszawie na Tamce, panowa� tam zwyczaj, �e najgorszemu uczniowi przyczepiano olbrzymie o�le uszy z papieru; nosi�em je przez ca�y czas. Po wojnie, "jak wybuch�a nowa Polska", sytuacja moja polepszy�a si� nieco; nie potrzebowa�em nosi� o�lich uszu - po prostu sta�em sobie w k�cie, odwr�cony twarz� do �ciany. W tych warunkach ci�ko nauczy� si� czegokolwiek; ale do �smej klasy dawa�em sobie jako� rad�, "jad�c" na wypracowaniach z polskiego. Potem zacz�a si� katorga. Ze szko�y og�lnokszta�c�cej wyrzucono mnie za g�upot�: by�a to szko�a numer dwa imienia La Guardii, potem - Marii Konopnickiej. Na wniosek kuratora pos�ano mnie do poradni - nie jestem pewien, czy dobrze zacytuj� nazw� - psychotechnicznej, czy co� w tym rodzaju. Kazano mi uk�ada� jakie� klocki, kazano mi do jakich� idiotycznych tekst�w wpisywa� brakuj�ce s�owa, zadawano mi szokuj�ce pytania dotycz�ce moich rodzic�w i krewnych; wreszcie kazano mi si� rozebra� do naga i uznano za niezdolnego do nauki w szkole typu humanistycznego; pos�ano mnie do szko�y handlowej we Wroc�awiu - czy te� do Sp�dzielni Handlowej, wychodz�c widocznie z za�o�enia, �e idioci niezb�dni s� w handlu; by� mo�e chodzi�o tu o dobro kupuj�cych. Nie wiem. Kariera moja sko�czy�a si� po paru lekcjach matematyki. W tym czasie otworzono w Warszawie Szko�� Techniczno-Te-atraln�; pojechali�my tam z moim bratem J�zefem - przez trzy miesi�ce brat m�j odrabia� za mnie zadania z matematyki, chemii i algebry, jednak na skutek tak zwanej wa�ni rodowej przesta�; wyrzucono mnie znowu. By�a to dobra szko�a; mie�ci�a si� w gmachu YMCA w Warszawie i mieli�my basen. Dyrektorem szko�y by� - o ile pami�tam - �migrodzki, imponuj�cy brodacz, kt�ry m�g�by gra� kapitana statku z opowiadania Conrada "U kresu si�". Tam te� pozna�em Basie �widzi�sk�, �licznego, rubensowskiego anio�ka, i zapa�a�em ku niej uczuciem. Bez wzajemno�ci. Wr�ci�em do Wroc�awia, gdzie zacz��em pracowa� i chodzi� jednocze�nie do wieczorowej szko�y rzemie�lniczej; ju� nie pami�tam, dlaczego mnie wyrzucono. Wtedy zacz��em gra� w klubie sportowym jako �rodkowy napastnik. Nie by�em utalentowanym graczem, ale na boisku odznacza�em si� zwierz�cym okrucie�stwem. Jak w tym opowiadaniu �apka, przed ka�dym meczem sekretarz klubu wzywa� mnie, m�wi�c: "H�asko - je�li nie skosicie przynajmniej dw�ch, zostaniecie usuni�ci z klubu dyscyplinarnie." W tym�e klubie sportowym nauczy�em si� r�wnie� gra� w pokera; tam�e pozna�em Tadka Mazura, kt�ry by� "bratankiem" jednego z pisarzy nie ulegaj�cego w spos�b przesadny wdzi�kom kobiecym. Tadek sam pr�bowa� pisa�; przychodzi�em czasem do niego i w ten spos�b pozna�em jego "wuja" - by� to pierwszy cz�owiek pisz�cy, kt�rego pozna�em osobi�cie. Tam te� pozna�em "Kap�" - innego koleg�, kt�ry by� potem naszym lewym napastnikiem i kt�ry umia� kopa� przeciwnika najpierw w piszczel, a padaj�cego ju� - w twarz. Kap� - to strza� praw� lub lew� stron� buta; oczywi�cie zewn�trzn�. Kap� potrafi� tak kopn�� zawodnika, �e s�dzia nie m�g� tego zauwa�y�. By� przy tym bardzo grzeczny: zawsze podnosi� skopanego i k�ania� si� s�dziemu. Widzia�em potem podobnego go�cia: by� to bokser wagi lekkiej, D�bisz z �odzi, "Gentleman ringu"; potrafi� w mgnieniu oka uderzy� jednocze�nie poni�ej pasa i doprawi� �okciem w �uk brwiowy; po czym ze skruszon� min� k�ania� si� s�dziemu. Wygrywa� dziewi��dziesi�t procent walk przez techniczne K.O. Tadek, Kap� i ja chodzili�my co niedziela do Hali Stulecia we Wroc�awiu, gdzie odbywa�y si� mecze bokserskie. Nie dysponuj�c jednak funduszami wchodzili�my przez dach, co nie wyklucza�o utraty �ycia. Gospodarzem hali by� w�wczas s�dzia Miku�a - atletyczny grubas, kt�ry wyrzuca� nas kopniakiem; potem jednak polubi� nas wszystkich za fanatyzm i wpuszcza� nas bez bilet�w. Naszym idea�em by� wtedy Ryszard Waluga - chyba z IKS Wroc�aw. By� to dobry fighter o silnym ciosie i �wietnej technice; potem jednak kochali�my wszyscy Kasperczaka "Laleczk�", naszego pierwszego powojennego Mistrza Europy. Chodz�c na mecze pozna�em - z daleka - dw�ch innych pisarzy. Jednym by� Sta� Dygat, siedz�cy zawsze w pierwszym rz�dzie z min� pe�n� dezaprobaty; a w czasie mistrzostw Polski w roku 1949 ujrza�em "Strasznego J�zia" Prutkowskiego. Widzia�em wtedy najpi�kniejsz� walk� mojego �ycia: Antkiewicz - Bazarnik w pi�rkowej. Ale idea�em naszym by� "Tolek". �eby zobaczy� walk� Tolka z Czechos�owakiem Torm� jechali�my we tr�jk� bez bilet�w z Wroc�awia do Warszawy; bez bilet�w weszli�my na sal� i bez bilet�w wr�cili�my do Wroc�awia. My wszyscy: Tadek, Kap� i ja, �yli�my z pokera, graj�c - jak to si� m�wi�o - na RGO. Poma�u interesy zacz�y si� psu�: za hazard usuni�to nas z klubu; Tadek poszed� do wi�zienia, a ja z Kapem wzi�li�my si� za bandytyzm. Pierwsz� powa�n� prac� przeprowadzili�my w szkole handlowej; o mo�liwo�ciach tej imprezy poinformowa� nas inny kolega klubowy, "Kaczor". Kaczor wybi�, niby to niechc�cy, okno w szatni szkolnej wychodz�ce na s�siedni� ulic�. Nast�pnego dnia Kap� czeka� ju� tam, a ja wzi�wszy teczk� wszed�em z innymi uczniami do szatni i ukry�em si� za paltami. By�em wtedy ch�opcem ma�ym, o szczerym spojrzeniu S�owianina, kt�ry k�amie. Lekcja si� zacz�a; wo�ny zamkn�� szatni� na klucz, a wtedy ja wybiera�em co cenniejsze sztuki z garderoby i podawa�em je Kapemu; potem wyszed�em sam przez okno i ju� po godzinie sprzedali�my wszystko na Placu Biskupa Nankiera, gdzie mie�ci� si� czarny rynek. Dowiedzieli�my si� pewnego dnia, �e w drugim og�lnokszta�c�cym gimnazjum, przy ulicy Stalina, odb�dzie si� zabawa szkolna i �e przyjdzie tam porucznik UB, kt�ry kocha� si� w jednej z uczennic. Wierzyli�my g��boko, �e porucznik zostawi pistolet w szatni, a ja ju� tam by�em. Bro� przyda�a nam si� par� razy, potem jednak Kap� upi� si�, zgubi� pistolet i rozwi�zali�my sp�k�. Sko�czy�em wtedy szesna�cie lat i ustawowo, jako nie ucz�cy si�, musia�em zacz�� pracowa�. Pracowa�em jako pomocnik szofera w PPB; potem w firmie "Paged", w bazie Bystrzyca K�odzka. Napisa�em o tym ksi��k�; w wiele lat p�niej Krzysztof Toeplitz, w swym artykule "�wi�ci M�odziankowie", napisa�, �e jest to opowie�� o ludziach, jak to sobie wyobra�a ma�y Mareczek. Pytano mnie wielokrotnie, czy rzeczywi�cie by�o tam tak, jak o tym napisa�em. Nie, nie by�o tak. By�o o wiele gorzej: wstawali�my rano o czwartej, a o dziesi�tej wiecz�r ko�czyli�my roz�adunek na stacji; potem jecha�o si� jeszcze czterdzie�ci kilometr�w do domu, co przy samochodzie typu GMC z przyczep�, po g�rskich drogach, zabiera�o oko�o dw�ch godzin. Potem jeszcze gotowali�my sobie je��, a potem dopiero k�adli�my si� spa�. Niedziel i �wi�t nie by�o; pod koniec miesi�ca kierownik bazy w Bystrzycy K�odzkiej o�wiadcza� nam, �e wyrobili�my oko�o czterdziestu, czasami oko�o czterdziestu pi�ciu procent normy. Pracowa�em tam stosunkowo nied�ugo; odszed�em, gdy� grozi�o mi wi�zienie za sabota� gospodarczy. W tym czasie widzia�em dwa wypadki �miertelne i jeden wypadek z�amania kr�gos�upa; zreszt� ten te� zdaje si� umar� ju� w szpitalu, gdy� nie byli�my w stanie odtransportowa� go natychmiast; nasze samochody przystosowane by�y do przewozu k�onic, wi�c nie mo�na go by�o po�o�y�. Zarabia�em wtedy oko�o siedmiuset z�otych miesi�cznie. Tadeusz Konwicki powiedzia� mi; to nie jest ksi��ka, to jest western. Mia� racj�. Nigdy nie mog�em zrozumie�, na czym polega nieszcz�cie literatury polskiej. Logicznie rzecz bior�c, ma�o kt�ry nar�d ma tak wiele szans na dobr� literatur� jak my, Polacy. Mamy wszystko: nieszcz�cia, mordy polityczne, wieczn� okupacj�, donosicielstwo, n�dz� rozpacz, pija�stwo - czeg� jeszcze trzeba, na Boga? �yj�c w Izraelu, mieszka�em z najgorszymi szumowinami, nigdy jednak nie spotka�em ludzi tak zrozpaczonych, zwierz�cych i nieszcz�liwych jak w Polsce. Genez� westernu jest obsesja sprawiedliwo�ci: samotny cz�owiek, kt�ry musi niszczy� z�o i przemoc. To niewa�ne, �e robi si� tysi�ce szmir, ale Jesse James, Earp i inni szybkor�cy s� postaciami prawdziwymi. Tak� postaci� m�g�by by� komunista; cz�owiek, kt�ry wprowadza �ad i spok�j w spalonym kraju i w�r�d ludzi zdeprawowanych nieszcz�ciami - gdyby o to chodzi�o commies*. W�r�d tysi�cy �mieci, kt�re przeczyta�em o commies, nie spotka�em takiego cz�owieka. Tylko jeden Jerzy Andrzejewski pokaza� komunist�: to Podg�rski z Popio�u i diamentu. Podg�rski s�dzi cz�owieka, kt�ry by� kapo w obozie, ale ten pierwszy pojedynek przegrywa. Jest jeszcze cz�owiekiem; w par� lat p�niej sta�by si� prawdopodobnie majorem z arcydzie�a Andrzeja Mandaliana. Lub s�dzi� Gletkinem z Koestlera. Ale najprawdopodobniej Rubaszowem, kt�rego s�dzi Gletkin. Je�li o mnie chodzi, nie mam nic przeciw commies. Tak d�ugo jak oni pope�niaj� �wi�stwa, a ja mog� o tym pisa� - wszystko jest dla mnie O. K. Jestem tylko �wiadkiem w procesie oskar�enia; sprawa jest dla mnie oboj�tna, byleby proces by� ciekawy. To wszystko. �ycie, kt�re mi dano, jest tylko opowie�ci�; ale jak ja j� opowiem, to ju� moja sprawa. Jedynie o to mi chodzi. Pisz�c to, zapyta�em jednego ze swych przyjaci�, czy mam racj� m�wi�c, �e my, Polacy, mamy wszystko co trzeba, �eby dobrze m�wi�. Powiedzia�, �e nie; powiedzia�, �e Polacy s� zbyt zm�czeni i og�upieni; i zbyt zrezygnowani. Nie rozumiem; czy chirurg ma prawo do zm�czenia, je�li przywioz� mu kogo�, kogo trzeba operowa�. Nie wiem. Pami�tam, �e stoj�c kiedy� z Paw�em Hertzem w barze, skar�y�em si� kiedy� na k�opoty, na brak pieni�dzy, na trudno�ci z redaktorami. Hertz spojrza� na mnie z niesmakiem. Powiedzia�: "O ile pana dobrze zrozumia�em, pan chce si� zaj�� pisaniem. To nie jest zaj�cie przyjemne ani dla pana, ani dla ludzi, kt�rzy b�d� pana czyta�. Czeg� pan oczekuje?" Odwr�ci� si� wzruszywszy uprzednio ramionami; nasza rozmowa by�a zako�czona. Wi�c odszed�em wtedy z lasu i wr�ci�em do Warszawy; zacz��em pracowa� w firmie "Metrobudowa". Pracowa�em jako �adowacz; po jakim� czasie zacz��em pracowa� w dziale zaopatrzenia. By�a to �wietna praca; po prostu chodzi�em po mie�cie z zam�wieniami na cz�ci samochodowe do rozmaitych firm i tam * Gwarowe ameryka�skie okre�lenie komunist�w. przybijano mi piecz�tk�: CZʌCI BRAK. Potem sz�o si� do tak zwanego sektora uspo�ecznionego - czyli c�o ma�ych wytw�rni rzemie�lniczych. Jedyna r�nica mi�dzy sektorem pa�stwowym a uspo�ecznionym polega�a na tym, �e w pa�stwowym przybijali piecz�tk� CZʌCI BRAK, a w uspo�ecznionym - CZʌCI NIE MA. To wszystko. Wtedy robi�o si� tak �eby "protok� konieczno�ci zakupu", kt�ry podpisywali kierownik zaopatrzenia, kierownik rady zak�adowej i sekretarz partii oraz kierowca unieruchomionego samochodu, jak r�wnie� kierownik warsztatu. Potem ja bra�em butelk� w�dki i jecha�em do znajomego magazyniera z innej firmy, kt�ry mi dawa� brakuj�c� cz��. Nast�pnie szed�em do sklepu komisowego na Chmielnej, gdzie cz�� t� zastawia�em, m�j wsp�lnik przychodzi� za godzin� i wykupywa�; potem urz�dza�o si� przyj�cie towarzyskie. By� to m�j w�asny system: wtedy nauczy�em si� my�le� dramatycznie. Kt�rego� dnia przysz�a jaka� straszna baba i wezwa� mnie kierownik bazy. - Do partii nale�ysz? - Nie. - Do TPPR? - Nie. - Do Zwi�zk�w Zawodowych? - Nie. - To b�dziesz korespondentem robotniczym. Ta straszna baba by�a z Trybuny Ludu. Trybuna Ludu mia�a swoich tak zwanych "korespondent�w terenowych", kt�rzy pisali o bol�czkach i osi�gni�ciach zak�ad�w pracy. Zacz��em wi�c pisa� o tym, �e brakuje cz�ci zamiennych, �e samochody maj� zbyt d�ugie przestoje, poniewa� jest zbyt ma�o pomp benzynowych, kt�re w dodatku nie s� automatyczne, i o tego rodzaju sprawach. Pewnego dnia wezwano mnie do Trybuny Ludu. Dosta�em nagrod�; by�a to powie�� Anatola Rybakowa pt. Kierowcy. Tej nie zapomn�. By�a to pierwsza socrealistyczna ksi��ka, jak� przeczyta�em; musz� przyzna�, �e wpad�em w os�upienie. Tak g�upio i ja potrafi�, powiedzia�em sobie. I zacz��em. Z "Metrobudowy" wyrzucono mnie. Nie mog�em znale�� pracy; za du�o by�o kierowc�w, za ma�o woz�w. Trybuna Ludu wsadzi�a mnie do Warszawskiej Sp�dzielni Spo�ywc�w; kiedy zorientowa�em si�, �e jestem konfidentem policji, by�o ju� za p�no. Praca w WSS by�a bardzo ci�ka; baza mie�ci�a si� przy ulicy Soko�owskiej - ja mieszka�em tu� przy Marymoncie. O czwartej rano musia�em by� ju� "na bazie", jak to si� m�wi�o; wstawa�em cz�sto o drugiej i maszerowa�em przez Pow�zki. Szed�em �pi�c; mo�na nawet i tak. Potem zaczyna� si� koszmar; silnik nie chcia� zaskoczy�; trzeba si� by�o k�a�� pod karcerem z zapalona lamp� benzynow�, gdy� gor�ca woda grzana dla nas przez nocnych kierowc�w pomaga�a tyle� co wyskakuj�cemu bez spadochronu odmawianie pacierza. Wreszcie jecha�o si� na "Zieleniak" - tam ju� czekali ch�opi-badylarze, kt�rzy jechali przez noc; Warszawa musia�a mie� o si�dmej rano warzywa. Jechali�my zawsze w czterech; ja, m�j pomocnik, konwojent i �adowacz. Konwojent p�aci� ch�opu got�wk�, warzywa dzielono na trzy kategorie. Kategoria pierwsza by�a p�atna najwy�ej: konwojent wypisywa� ch�opu kwit na pierwsz� i p�aci� za trzeci�. Ch�op nie mia� wyboru; nasi konwojenci z WSS mieli umow� z konwojentami MHD. Je�li ch�op nie chcia� sprzeda� - nie kupi� nikt i musia� wraca� do domu i wyrzuci� warzywa. Zmowy tej nikt nie z�ama�: ani nasi z WSS, ani tamci z MHD; za to grozi�a, jak to nazywaj� gazety, "rozprawa no�owa". Bardzo s�uszna nazwa. W ten spos�b dorabia�o si� nieco na boku; kiedy wracali�my oko�o godziny si�dmej na baz� - czeka�a tam zawsze policja i sprawdza�a, czy nie jeste�my pijani; to ju� by� punkt zahaczenia. Zaj�cie ich o tyle by�o pozbawione sensu, �e kierowca WSS -jak powiadaj� ch�opi - "nie mia� prawa" by� trze�wy. W tym celu zakupowano butelk� w�dki, kt�r� wr�cza�o si� policjantom czekaj�cym "na bramie". Tak robili�my my, kierowcy z Zieleniaka. Kierowcy z Zabkowskiej, czyli "monopolowi", dawali sobie rad� na sw�j spos�b. W�dk� ci�ko jest ukra��, w wypadku st�uczenia butelki nale�y pokaza� szyjk� z zalakowan� g��wk� i za��czy� protok� zniszczenia; ale na to szkoda by�o czasu. Nabywa�o si� wi�c strzykawk� lekarsk� z ig�� do zastrzyk�w domi�niowych; wyci�ga�o si� z ka�dej butelki setk� w�dki i uzupe�nia�o wod�. Potem przeniesiono mnie z Zieleniaka "na rze�ni�". Tam najci�ej by�o kra��; ale' krad�o si� i tam. Przy wje�dzie na wag� kierownik rze�ni wypisywa� wag� wozu, potem jecha�o si� na hal� okr�n� drog�. Ja stawa�em i m�wi�em do pomocnika: "Zdzisiek, spuszczaj wach�." Pomocnik k�ad� si� pod w�z i otwiera� kurek ch�odnicy: w ten spos�b w�z k�ad� si� l�ejszy o dwadzie�cia kilo - t� r�nic� inkasowali�my w mi�sie. Potem, tu� za bram� rze�ni, nalewa�o si� zn�w wody. Wreszcie ci z rze�ni skapowali; wtedy spuszcza�o si� benzyn�. Gdzie "odpala�o" si� mi�so - te dwadzie�cia kilo - pozostanie moj� tajemnic�. Przekle�stwem naszym, kierowc�w z WSS, by�a tak zwana "akcja ziemniaczana". Jecha�o si� wtedy po kartofle na wie�; ale kartofli sprzeda� nie by�o komu. My, warszawscy kierowcy, i tu znale�li kolorowego ptaka. Jecha�o si� "na akcj�" w kilkana�cie woz�w; lepsze wozy ci�gn�y s�absze; licznik wybija� kilometry, a potem benzyn� sprzedawa�o si� taks�wkarzom prywatnym. Mia�em wtedy osiemna�cie lat; pisz�c o tym dzisiaj, nie wstydz� si� tego. Niech si� wstydz� ci, kt�rzy mnie do tego zmusili. Pracuj�c po czterna�cie godzin dziennie, w��cznie z niedzielami i �wi�tami, zarabia�em oko�o siedmiuset z�otych miesi�cznie. Nie mia�em mieszkania, mieszka�em na korytarzu. Pierwsze ubranie sprawi�em sobie maj�c dwadzie�cia dwa lata. Dzisiaj niepotrzebne mi nawet i ubranie; i tak nie mam dok�d i��. Si�a commies polega na tandecie ich ideologii; robotnik niemiecki oblicza sobie, �e z chwil� kiedy maj�tek Thyssen�w czy Krupp�w zostanie upa�stwowiony -- jego dochody wzrosn� o tysi�c procent. Si�a commies polega na fantastyczno�ci zjawiska. Gdybym powiedzia� robotnikowi niemieckiemu, �e pracuj�c czterysta dwadzie�cia godzin w miesi�cu mog�em sobie za to kupi� kiepsk� par� but�w - wzruszy�by ramionami i odszed�. I teraz, gdybym powiedzia� swojemu pomocnikowi: "Zdzisiek - niemiecki kierowca mo�e w ci�gu roku kupi� sobie samoch�d; za swoj� miesi�czn� prac� cztery ubrania; mo�e pojecha� do W�och na urlop" - dosta�bym w z�by tak, jak nigdy jeszcze nie dosta�em. Dziennikarze niemieccy zawsze m�wili do mnie: "Niech pan nie zapomina o tym, �e to oni pierwsi weszli na niebo." Nie jestem in�ynierem; ale wydaje mi si�, �e o sukcesie technicznym mo�na m�wi� tylko wtedy, je�li zna si� koszty inwestycji. Je�li kosztem tysi�cy drzew wyprodukuje si� tysi�c wyka�aczek, to wtedy jest tylko zabawa. Kennedy czy Johnson musi si� wyk��ca� z Kongresem o ka�dy grosz, kt�ry idzie na space-action; nar�d ameryka�ski zna te cyfry z prasy i telewizji; przez lata �mieli si� siedz�c przy telewizorach i obserwuj�c pociski spadaj�ce po trzech sekundach lotu. Nie wiem, ilu ludzi zam�czono i zlikwidowano, zanim Gagarin ukaza� �wiatu swoj� twarz; i nie wiem, ile by�o nieudanych pr�b. Dop�ki nie dowiem si� tego, nie b�d� umia� cieszy� si� z sukces�w moich kapry�nych braci. Ale wtedy, w roku tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tym drugim, nie my�la�em jeszcze o tym. My�la�em o zupe�nie innych rzeczach tego dnia, kiedy sta�em w Pa�acu Mostowskich, a dy�urny milicjant powiedzia� do mnie: - Paseczek. Sznurowade�ka. I krawat. - Nie nosz� krawatu - powiedzia�em i podpisa�em kwit. Mistrzem mojej m�odo�ci nie by� Hemingway ani Jerzy Andrzejewski. By� nim Tadeusz Barwi�ski, oficer Urz�du Bezpiecze�stwa Publicznego. Jak powiedzia�em, pracowa�em w Warszawskiej Sp�dzielni Spo�ywc�w jako kierowca skierowany tam przez kierownika wydzia�u korespondent�w terenowych Trybuny Ludu. By� to rok tysi�c dziewi��set pi��dziesi�ty drugi. W owych czasach, w ka�dym du�ym przedsi�biorstwie, by� tak zwany "Samodzielny Wydzia� Wojskowy"; kiedy indziej nazywa�o si� to: "Samodzielny Wydzia� Ochrony"; i jeszcze inaczej. By�a to kom�rka Urz�du Bezpiecze�stwa; referent - taki by� tytu� tego bezpieczniaka - mia� swoich kapusi w�r�d pracownik�w odno�nego urz�du, kt�rzy dostarczali mu informacji o ludziach; a on ju� wiedzia�, co z tym robi� dalej. Pewnego dnia oko�o godziny si�dmej po po�udniu kiedy - jak to si� m�wi�o - "zjecha�em" na baz�, dyspozytor powiedzia� do mnie: - Masz i�� do "samodzielnego". - Pracujesz dzi� na noc? - zapyta�em go. - Tak. Do sz�stej. - Je�li nie wr�c�, powiedz mojej matce. - Gdyby� mia� nie wr�ci�, zgarn�liby ci� z domu - powiedzia�. Gdybym w owych czasach czyta� Hemingwaya, odpowiedzia�bym mu: To jedna z tych rzeczy, kt�rych si� nigdy nie wie. Powiedzia�em jednak tylko: "B�g to jedyny wie." Poszed�em. Siedzia� tam ma�y facet w okularach; drzwi by�y obite sk�r�; chodzi�o pewnie o to, aby w przes�uchiwanym wywo�a� nastr�j grozy. Wszystko jak w kiepskich filmach. Kiedy� widzia�em taki film, czy mo�e czyta�em tak� ksi��k�: - Czy wiesz, co to jest? - zapyta� Sean, bior�c ze sto�u le��c� tam �y�eczk� do herbaty. - Srebro - powiedzia� Jack. - Kupi�e� to od Harry-Konia. To z tej roboty na 77 Street. Mo�na tym miesza� herbat�. Dajesz bardzo kiepsk� herbat�, Sean. Czy tak� pij� u was w Dublinie? - Nie tylko tak� - rzek� Sean u�miechn�wszy si� krzywo. - Dostaniesz dobr� w takiej jednej, kt�ra nazywa si� "Dirty Dick". A co do �y�eczki, to mo�na ni� tak�e wy�upa� oko. Tego krzyku Treppengelander ju� nie zapomni. Albo inaczej: Strza� z czterdziestki pi�tki szczekn�� kr�tko, a ja strzeli�em jej prosto w brzuch, my�l�c: Micky, tam przecie� siedzi twoje dziecko. Ale nie mog�em inaczej; Chryste Panie - naprawd� nie mog�em inaczej. Pomy�la�em o tym, jak Nick szed� na fotel, i o jego wystrzy�onej g�owie, kt�r� mu ostrzygli, aby lepiej przylega�a elektroda. Gdyby nie Nick, mo�e m�g�bym inaczej. Ale nie mog�em; pochyli�em si� nad ni� i widzia�em konaj�ce �wiat�o w jej oczach. - Jak mog�e� - szepn�a. Milcza�em przez chwil�; potem rzek�em: - To nie by�o wcale trudne. Mo�e zreszt� nie cytuj� dok�adnie. Nie o to jednak chodzi. Ze mn� nie by�o a� tak zabawnie. "Samodzielny" kaza� mi usi���. - Jak si� nazywacie? - Marek H�asko. - Urodzony? - Czternasty, pierwszy, trzydziesty czwarty. - Gdzie? - W Warszawie. - Ojciec. - Maciej. - Zaw�d. - Adwokat. "Samodzielny" zdziwi� si�. - Adwokat? - Adwokat. - �yje? - Nie. Matka? I tak dalej, i tak dalej. Wreszcie powiedzia�: - Wy zostali�cie tutaj skierowani przez Trybun� Ludu! - Tak. - Jako korespondent terenowy? - Tak. - Dlaczego przestali�cie pisa�? - Pracuj� po czterna�cie godzin na dob�. Nie mam kiedy. - Nie potrzebujecie wi�cej pisa� - powiedzia� "Samodzielny". - O wszystkim b�dziecie m�wi� mnie. - O czym? Teraz zaczyna si� Mik� Hammer. Mo�e zreszt� Lord Lister, czyli tajemniczy nieznajomy. We wszystkich tych ksi��eczkach zawsze by�o: "czyli". Lord Lister - czyli tajemniczy nieznajomy. Ken Maynard - czyli m�ciciel prerii. Jerzy Rolicz - czyli szesnastoletni ch�opiec w�r�d Thug�w. Ale najlepszy by� Lister. Moja matka, kt�ra kaza�a mi czyta�, wepchn�a mi kiedy� �eromskiego; mia�em wtedy dziesi�� lat. Przeczyta�em zdanie: "Snica zapu�ci� s�pie spojrzenie swoich �renic w jej dusz�." Poczu�em si� zwolniony na zawsze od obowi�zku czytania �eromskiego; wzi��em pe�ne wydanie Mortkowicza i zanios�em na ulic� Ciep��, gdzie by� warsztat naprawy lalek i jednocze�nie antykwariat; zamieni�em komplet �eromskiego na Lorda Listera i o tym drugim, kt�ry zawsze m�wi�: "Nie podaje si� nigdy r�ki ma�kutowi. To mi nieraz ocali�o �ycie." Ju� nie pami�tam, jak si� nazywa� ten szybko-r�ki. Dosta�em od matki pasem, kt�ry zosta� jeszcze po moim dziadku; dziadek by� komendantem Stra�y Po�arnej Miasta Sto�ecznego Warszawy, a wszyscy wiemy, �e pasy stra�ackie s� najszersze i maj� najwi�cej miedzianych sprz�czek. "Mik�" wyj�� pistolet. - Wiecie, co to jest? - Wiem. - Co? - Radziecki pistolet TT. - A sk�d to wiecie? - Widzia�em to na filmie z Paw�em Kado�nikowem. Pawe� Kado�nikow by� radzieckim wywiadowc� i musia� zabi� niemieckiego szpiega. Wyci�gn�� pistolet i powiedzia�: "Moc� i prawem danym mi przez ojczyzn�..." "Samodzielny" przerwa� mi: - Macie narzeczon�? - Mam. - Jak si� nazywa? Powiedzia�em. I tak bredzili�my przez dwie godziny; on wychodzi� i zostawia� pistolet na stole; wraca� i zn�w wychodzi�: to by�o �ledztwo psychologiczne. W ko�cu podpisa�em protok�, �e mam narzeczon� Wand�, i �e pistolet typu TT jest mi znany tylko z filmu; �e by�em napastnikiem w klubie; i tak dalej, i tak dalej. Kiedy dzisiaj to pisz�, samemu nie wydaje mi si� to zbyt prawdopodobne. Ale wtedy, przy podpisywaniu protok�u, pomy�la�em sobie: Poczekaj synu. Niech ja si� przynajmniej dowiem, jak ci� ochrzcili. Protok� musi by� podpisany przez przes�uchiwanego i przez prowadz�cego �ledztwo. Nazywa� si� Tadeusz Barwi�ski. Aresztowano mnie w par� dni p�niej za odmow� wsp�pracy. Argumentacja oficera milicji - tym razem odbywa�o si� to w Pa�acu Mostowskich - by�a prosta: poniewa� pracuj� w firmie powszechnie znanej ze z�odziejstwa, musz� wiedzie�, co si� tam dzieje; poniewa� odmawiaj�c wsp�pracy zapobiegam tym samym wykryciu fakt�w sabota�u gospodarczego, podlegam karze z artyku�u i tak dalej, i tak dalej. Wtedy w�a�nie zdj��em paseczek, krawacik i sznurowade�ka; Polacy lubi� eufemizmy. Nic nie mog� na to poradzi�; nie pytano mnie o rad� przy urz�dzaniu Pa�stwa Polskiego. W wi�zieniu zawsze jest weso�o, je�li si� do tego podejdzie w spos�b w�a�ciwy. Wszyscy s� zawsze niewinni; wszystko to jest omy�k�, kt�ra si� nied�ugo wyja�ni. W wi�zieniu w Palermo spotka�em cz�owieka, kt�ry zabi� narzeczon� i jej matk�; spodziewa� si� zwolnienia za par� dni. W wi�zieniu w Monachium siedzia�em z facetem, kt�ry dokona� siedemnastu rabunk�w; spodziewa� si� zwolnienia za par� dni. W wi�zieniu w Jaffie zaprzyja�ni�em si� z cz�owiekiem trudni�cym si� przemytnictwem narkotyk�w od czasu powstania pa�stwa Izrael; spodziewa� si� zwolnienia za par� dni. W og�le nie jest tak �le, je�li zaufa si� tylko szale�stwu. Mieszkaj�c w Warszawie, by�em sta�ym go�ciem komisariatu przy ulicy Bednarskiej za opijstwo i b�jki towarzyskie. Po jakim� czasie mia�em ju� tam przyjaci� w�r�d milicjant�w i sypia�em nie "na dechach", lecz w dy�urce, a rano odwozili mnie do domu. By� to najprzyjemniejszy komisariat w Warszawie; tam l�dowali wszyscy wychodz�cy z "Kameralnej" i z "Krokodyla". W roku tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tym pi�tym odbywa� si� Festiwal M�odzie�y; przyjecha� wtedy teatr Bim-Bom ze Zbyszkiem Cybulskim. Spotka�em Romka Pola�skiego przed wej�ciem do teatru; Romek mia� bilet, ale nie chciano go wpu�ci�, poniewa� na�adowa�o si� mn�stwo publiki bez bilet�w i sala by�a przepe�niona. Pola�ski tak d�ugo upiera� si�, aby wej�� i pokazywa� przy tym sw�j bilet, a� wreszcie zabrali go dwaj policjanci z "jedynki". Byli to jednak policjanci nowi i nie znali mnie. Pola�skiego prowadzili mi�dzy sob�, a ja szed�em za nimi. Romka zamkni�to, a ja poszed�em do mojego sier�anta, kt�ry mnie zwykle pozbawia� paseczka. - Pu�� go - powiedzia�em. - To tw�j kumpel? - Tak. Pola�skiego wypu�cili; nabyli�my litr w�dki i razem z Romkiem, jego dziewczyn� i tymi samymi policjantami, kt�rzy go przed dziesi�cioma minutami aresztowali, udali�my si� w pobliskie gruzy celem konsumpcji. Potem nabyli�my jeszcze dwie butelki; nie wiem dlaczego przysz�a mi ochota, aby deklamowa� Apokalips�. Milicjanci patrzyli na mnie, m�wi�c od czasu do czasu: - Panie Mareczku - ostro�nie, ostro�nie... Miota�y nimi sprzeczne uczucia: z jednej strony chcieli bawi� si� dalej; z drugiej - nie wiedzieli, czy Apokalipsa jest tekstem wrogim, czy te� nie. Ta sytuacja, �e cz�owieka zupe�nie niewinnego wypuszczaj� za por�czeniem alkoholika - wydaje mi si� �wie�a, dlatego o tym pisz�. Jak powiedzia�em: szale�stwo jest jedyn� rzecz�, kt�rej mo�na zaufa�. We W�oszech zaaresztowano mnie za strzelanin�; chcia�em w przyst�pie szale�stwa zabi� jednego pana, kt�ry mi powiedzia�, �e nie zabija si� sze�ciu milion�w ludzi bez powodu - rozmawiali�my o �ydach. Na drugi dzie� s�dzia �ledczy zapyta� mnie: - Pan go chcia� zabi�? - Tak - powiedzia�em. - I chcia�em zobaczy� w�oskiego s�dziego, kt�ry ska�e mnie za to, �e chcia�em obroni� pami�� sze�ciu milion�w zam�czonych ludzi. Popatrzy� na mnie przeci�gle; odda� mi moje rzeczy; zn�w popatrzy� na mnie i odda� mi bro�. Lektura fakt�w z �ycia Napoleona mo�e si� przyda� nawet w sprawach bagatelnych. Nie wiem, czy m�j s�dzia w�oski by� odpowiednikiem naszego Rzeckiego; wiem tylko, �e zniszczy� akta sprawy. W Pa�acu Mostowskich nie siedzia�em d�ugo. Pomy�la�em sobie: potrzymaj� ci� do �ledztwa, a potem dostaniesz swojego pi�taka. To niewa�ne, �e nikt nie b�dzie wiedzia� dlaczego: wymiar sprawiedliwo�ci nie polega na pytaniu, kto jest winien, a kto nie; chodzi o to, aby mie� winnego. Nie czyta�em jeszcze wtedy Koestlera, gdzie s�dzia �ledczy prowadzi d�ugie, serdeczne rozmowy z go�ciem, kt�rego chce zlikwidowa�. Nie czyta�em jeszcze wtedy Orwella, gdzie Wielki Brat ma zeza widlastego; nie czyta�em nawet Krywickiego. Ksi��ki warto pisa� tylko wtedy, je�li przekroczy si� ostatni� granic� wstydu; pisanie jest rzecz� bardziej intymn� od ��ka; przynajmniej dla mnie. Commies przekroczyli t� granic�: kiedy Je�ow likwidowa� Jagod�, powiedzia� zebranym cz�onkom GPU, �e znany jest mu fakt, i� Jagoda pracowa� dla Ochrany. Nikt nie zaprotestowa�; w czasie kiedy istnia�a Ochrana, Jagoda mia� dwana�cie lat. Pomi�dzy tymi tam z GPU byli na pewno ludzie, kt�rzy walczyli przeciw Ko�czakowi, Denikinowi i Pi�sudskiemu. Kiedy� byli odwa�ni; ale nikt nie wsta� i nie powiedzia�, �e dzieci maj�c do wyboru jazd� na hulajnodze albo rozmowy z urz�dnikami - wol� jednak hulajnog�. Commies przekroczyli t� granic�: stworzyli �wiat fantastyczny, w kt�ry nie mo�na uwierzy�. To ich si�a. Ja wtedy, w Pa�acu Mostowskich, powiedzia�em sobie: Balzak ci nie pomo�e, �eromski te� nie; ale pomo�e ci Lord Lister. W ten spos�b zosta�em konfidentem policji pracuj�cym pod kryptonimem "Wanda". Wanda to imi� mojej dziewczyny; uwa�a�em, �e tak b�dzie zabawniej. Zwolniono mnie. Poszed�em do mojego dyspozytora na baz�. - Przenie� mnie z Zieleniaka - powiedzia�em. - Dlaczego? - Nie chc� nic wiedzie�. - Chcesz i�� na rze�ni�? - Nie. Znam rze�ni�. - Na monopol? - Znam i monopol. Byli�my sami. - Zrobili ci� za psa? - zapyta�. - Tak. - Poczekaj - powiedzia�. - Przenios� ci� na opla-blitza 167. To taki w�z, �e go si� codziennie �ci�ga z miasta. A ja powiem ch�opakom, �e jeste� lewy. - Powiedz im. M�j opel-blitz nie zawi�d� mnie nigdy; ju� za bram� wysiada�o mi sprz�g�o; drugiego dnia - karburator. Pojecha�em do warsztatu; majster wiedzia� o wszystkim - oddali�my karburator do naprawy. Trwa�o miesi�c; potem by�o delko; potem sprz�g�o; potem spala� trzy razy tyle benzyny, ile powinien - odstawiali�my go do ekspertyzy. Ja chodzi�em "po bazie" i nie wiedzia�em nic. Od czasu do czasu zjawia�o si� u mnie dw�ch facet�w wygl�daj�cych jak �apsy z filmu. Ju� nigdy chyba nie dowiem si�, czy ci w filmach wygl�daj� tak jak ci w �yciu, czy te� ci w �yciu tak jak ci w filmach. '-Kiedy w Londynie chodzi�em na body-building, widzia�em treningi zawodowych �rednich. By�o tam dw�ch manager�w, kt�rzy wygl�dali tak jak ci z "The Champ" i ci z "The Golden Boy". Nosili meloniki i kamizelki; palili cygara, od czasu do czasu jeden do drugiego m�wi�: Harry is over the hill. Potem plu�; potem to samo m�wi� drugi. Ci moi dwaj m�wili: "Oj, bo si� pogniewamy." Nigdy nie dodawali niczego wi�cej; a potem zacz�a si� najwi�ksza zabawa w moim �yciu. Trzeba tylko przekroczy� t� granic� wstydu. M�j pomocnik zaprosi� mnie kiedy� na imieniny swojej siostry. By�o nudno; w samym centrum zabawy ukradli�my patefon, wynie�li�my go na schody, a potem wr�cili�my i wraz z innymi go��mi czynili�my bezskuteczne poszukiwania. Milicjanci przenie�li mnie z WSS do MHD i tam rozpocz��em swoj� dzia�alno�� pisarsk� uskrzydlony my�l�, �e jestem jedynym na �wiecie konfidentem a rebours. O partyjnych pisa�em, �e s� dwulicowi i �e pragn� powrotu ustroju kapitalistycznego; o ludziach, kt�rzy m�wili �le o Gospodarzu - pisa�em, �e s� szczerymi demokratami kochaj�cymi Ziutka S�oneczko i tak dalej. Donosy pisa�em regularnie: dzwoni�em w tym celu do Komendy G��wnej i podaj�c sw�j kryptonim prosi�em, aby po��czy� mnie z porucznikiem Jankiem - to jeden z moich �aps�w. Narobi�em im strasznego burdelu; nie po�apali si� nigdy. Nie moja wina: sami tego chcieli. W tym czasie zacz��em ju� pisa�; spotka�em kiedy� Tadka Mazura, kt�ry przypadkowo znajdowa� si� na wolno�ci, i powiedzia�em mu, �e zacz��em pisa�. Tadek powiedzia�, abym mu pokaza�. Wzi�� i poszed� do swojej cioty; ta ciota powiedzia�a, abym spr�bowa� napisa� co� d�u�szego. Nie mia�em jednak gdzie; poprosi�em moj� matk�, aby posprz�ta�a kuchni� i w trzy noce napisa�em dwustustronicow� powie��. T� powie�� przeczyta� Bogdan Czeszko: napisa� do mnie list. Napisa�, �e ksi��ka do niczego, ale �e jego zdaniem powinienem pr�bowa� dalej; zwr�ci� mi uwag� na wiele rzeczy. Bogdan by� m�drym i kochanym cz�owiekiem - przynajmniej dla mnie. List ten mam do dzisiaj. Bogdan zwraca� mi uwag�, �e niepotrzebnie nadu�ywam s��w ordynarnych i bardzo mi to odradza�; potem pozna�em Bogdana osobi�cie. Wygl�da� jak nied�wied�; porusza� si� jak silne i niebezpieczne zwierz�. Kiedy m�wi�, z trudem udawa�o mu si� wtr�ci� zwyczajne s�owo. Pami�tam, jak kiedy� powiedzia� do kelnerki: "Niech pani da mi tej w d... j... wody. Jestem sp... jak k..." To najkr�tsze, co mu si� uda�o powiedzie�; mnie gani�. Nikt z nas, jeszcze jako m�odych, nie potrafi pisa� tak pi�knym j�zykiem jak ten mi�; jego Tren mog� czyta�, ko�czy� i zaczyna�. Jest jedynym pisarzem m�odego pokolenia, kt�ry od pocz�tku znalaz� sw�j w�asny g�os i pozosta� sobie samemu wierny. Tego nie potrafi� ani Brycht, ani Nowakowski, ani ja. W tym czasie przepisa�em ksi��k� Rybakowa pod tytu�em Kierowcy, podpisa�em j� swoim nazwiskiem, nazwa�em "Baza Soko�owska" i zanios�em do Zwi�zku Literat�w. Po jakim� czasie Newer�y - b�d�cy w�wczas opiekunem Ko�a M�odych - zawezwa� mnie na rozmow�. Newer�y pom�g� mi bardzo; pyta� mnie o moje warunki, powiedzia� mi o usterkach "Bazy" i da� mi jedn� rad� - najm�drzejsz� rad�, jak� s�ysza�em od cz�owieka pisz�cego: "Je�li pan chce co� napisa�, niech pan o tym opowiada. Wszystkim. To niewa�ne, czy pana ludzie rozumiej�, czy nie. Niech pan m�wi; za ka�dym razem, opowiadaj�c, musi pan budowa� swoj� histori� od pocz�tku do ko�ca; po jakim� czasie zrozumie pan, kt�re elementy s� wa�ne, a kt�re nie. Chodzi o to, aby pan sam to sobie umia� opowiedzie�." I tak zacz��em opowiada�; m�wi�em o tym ludziom w Polsce, w Izraelu; m�wi�em o tym powa�nym Niemcom; i Arturowi Sandauerowi, kt�ry co chwila mi przerywa�, m�wi�c: "Do czego pan zmierza?" Nie wiem; o to w�a�nie chodzi, �e nie wiem. Wiem tylko, �e b�d� bieg� przez ca�� drog�; i �e b�d� m�wi� przez ca�y czas. WROC�AW, OBORY, WYSPA Rӯ Igor Newerly za�atwi� mi trzymiesi�czne stypendium Zwi�zku Literat�w Polskich; poniewa� nie mia�em mieszkania w Warszawie - wyjecha�em do Wroc�awia. Newerly bardzo mi pomaga�. W tym czasie znajdowa� si� u szczytu powodzenia: jego Pami�tka z Celulozy uznana zosta�a za arcydzie�o; nie by�o tygodnia, aby nie pisano o nim; chodzono przed nim na dw�ch �apach; nachodzi�y go dziesi�tki ludzi i w�a�ciwie mia� ma�o czasu do pracy. Newerly'emu nie uderzy�a woda sodowa do g�owy; by� skromny, nie cierpia� pochlebc�w. Pami�tam, �e kiedy� powiedzia�em mu, i� wol� jego ksi��ki od ksi��ki Gorkiego �ycie Matwieja Ko�emiakina; Newerly �achn�� si�, by�o mu nieprzyjemnie. Wreszcie powiedzia�: "Chcia�bym, aby moja ksi��ka prze�y�a cho�by jeden plan pi�cioletni, to wszystko." Wiem, �e powiedzia� prawd�. Celuloza jest ksi��k� bardzo dobr�; czyta�em j� wielokrotnie. Nie wiem dlaczego, Newerly pisze tak ma�o; ostatni raz widzia�em go dwana�cie lat temu. Wykl�� mnie wtedy; zachowywa�em si� niezno�nie i wreszcie straci� cierpliwo��. Je�li o mnie chodzi, to wszyscy tracili cierpliwo��; ja natomiast zyskiwa�em inne rzeczy. To jak w tej opowie�ci o dw�ch �ydach, kt�rzy razem zacz�li robi� interesy; jeden z nich mia� pieni�dze, drugi - do�wiadczenie; po jakim� czasie pierwszy zyska� do�wiadczenie, drugi - pieni�dze. Newerly m�wi� mi czasem o sobie; by� cz�owiekiem z opowiada� Londynu; mia� dziesi�tki zawod�w; by� przez jaki� czas sekretarzem Janusza Korczaka. M�wi� mi zawsze, przy ka�dej rozmowie, �e najniebezpieczniejsze w mojej sytuacji b�dzie przej�cie na wczesne zawodostwo. "Te ksi��ki, kt�rych pan nie przeczyta�, a kt�re musi pan przeczyta�, przeczyta pan nocami," powiedzia� do mnie. "I nauczy si� pan wielu rzeczy potrzebnych, aby pisa� wcze�niej, ni� pan przypuszcza. Inni ludzie panu pomog�. Ale, na Boga, nie przechod� pan na zawodostwo. Niech pan to zrobi ko�o czterdziestki. Niech pan popatrzy na tych wszystkich m�odych. Niech pan zapyta, ile kosztuje kilo cukru; �aden z nich panu tego nie odpowie. Wiedz� natomiast, �e do budowy dom�w u�ywa si� beton�w. Ale dowiedzieli si� tego z innych ksi��ek. I w og�le prosz� pisa� jak najmniej. Niech pan robi wszystko co chce, tylko niech pisze pan jak najmniej." Kiedy po roku wr�ci�em z Wroc�awia do Warszawy, opowiedzia�em mu pewien pomys�. Newerly popatrzy� na mnie i powiedzia�: "Pan jeste� cz�owiekiem chorym." Nie wiem, czy Newerly pami�ta t� nasz� rozmow�; ja pami�tam. Wyjecha�em wi�c do Wroc�awia, gdzie zamieszka�em u wuja. Mia�em trzymiesi�czne stypendium i troch� pieni�dzy, kt�re dosta�em ze Sztandaru M�odych za moje opowiadanie "Baza Soko�owska". By� to pi�kny czas; by�em nareszcie sam, mog�em czyta�, pisa�, chodzi� do teatru - ale nie wiedzia�em, co mam robi� najpierw. Kiedy zaczyna�em pisa� - zdawa�o mi si� �e powinieniem czyta�, gdy� to pomo�e mi w pisaniu; kiedy czyta�em - zrywa�em si� i wybiega�em na miasto, gdy� wydawa�o mi si�, �e powinienem podgl�da� ludzi; rozmawia�em z lud�mi i wtedy zn�w wydawa�o mi si�, �e trac� czas na rozmowy, a przecie� powinienem pisa�- Chryste Panie, my�la�em, �e zwariuj�. Czyta�em jednego dnia Misia-Czeszk�, drugiego - Balzaka; potem odrywa�em si� od Dostojewskiego, aby czyta� s�ownik Lindego; nocami szuka�em wuja i zn�w wraca�em do swoich ksi��ek. Nie wiem, ile ksi��ek przeczyta�em tego roku we Wroc�awiu; przypuszczam, �e kilkaset. I z ka�dym dniem wiedzia�em mniej, i z ka�dym dniem popada�em w rozpacz, �e nigdy nie przeczytam tego, co powinienem przeczyta�. Wreszcie dano mi Gombrowicza do czytania i wtedy ju� oszala�em zupe�nie. Nieprawd� jest to, co sam Gombrowicz pisze o sobie w kt�rym� ze swoich Dziennik�w, �e oceniono jego pisarstwo zbyt p�no - zdaje si�, �e to mia�o jaki� zwi�zek z artyku�em Sandauera. Nie wiem co powiedzia�, czy te� napisa� Sandauer; wiem natomiast, �e Gombrowicz by� uwielbiany przez m�odych i starszych. Ja sam po�yczy�em Ferdydurke - ale musia�em zastawi� za to sw�j zegarek, gdy� w�a�ciciel nie mia� do mnie zaufania; i s�usznie. Egzemplarz Ferdydurke, kt�ry ja czyta�em w roku tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tym trzecim, przeszed� ju� przez setki r�k; kartki by�y posklejane, pobrudzone. To samo z Pami�tnikiem z okresu dojrzewania. Tych ksi��ek nie mo�na by�o kupi�, po�ycza�o si� je na dni; czasem na p� dnia. Tego oczywi�cie Gombrowicz wiedzie� nie mo�e; a ja tam by�em i widzia�em. We Wroc�awiu nie czu�em si� dobrze; jestem warszawiakiem i nie bardzo umia�em �y� bez Warszawy. Pracuj�c w "Pagedzie" mia�em koleg�w warszawiak�w i postanowi�em tam pojecha�; aby przynajmniej m�c z nimi pom�wi� w j�zyku warszawiak�w; w tym j�zyku, kt�rego �aden polski aktor, nawet Dymsza, na�ladowa� nie potrafi. Odnalaz�em ich; dozna�em przyj�cia wi�cej ni� zimnego. Nie mog�em zrozumie�, dlaczego; potem jednak powiedziano mi - chodzi�o o moje opowiadanie wydrukowane w Sztandarze M�odych. Przesta�em ju� by� w ich poj�ciu robotnikiem; natomiast sta�em si� piewc� dozorcy niewolnik�w. Inni natomiast byli dla mnie przesadnie czuli i uprzejmi; ale ani tamci, ani ci nie byli ju� tymi lud�mi, z kt�rymi spa�em, jad�em, pracowa�em. A jeszcze trzy lata temu chodzili�my razem przez granic�, aby dorobi� sobie troch�. Bra�o si� spirytus i s�onin�; z Czechos�owacji przynosili�my po�czochy, sztuczn� bi�uteri�. Granica by�a cz�ciowo zabronowana, ale wy�ej, g�rami, mo�na by�o przej��, gdy� g�ry znali�my lepiej ni� �o�nierzy WOP-U. W tym celu bra�o si� tylko za pazuch� kilka kot�w; s�ysz�c ujadanie psa prowadzonego przez �o�nierza WOP-u puszcza�o si� kota i wtedy pies - cho�by najlepiej trenowany - bieg� za kotem. Inni okr�cali nogi szmatami umoczonymi w ropie naftowej, ale to nie by� system pewny. Jest rzecz� zabawn�, �e sami Czesi nigdy nie przechodzili na nasz� stron� - bali si�. Po pewnym czasie kto� zasypa� pomys� z kotami i wtedy zacz�to si� interesowa�, sk�d nagle pojawi�a si� w okolicy taka ilo�� mi�o�nik�w zwierz�t. I nie mo�na ju� by�o przej�� na Czechy. Nasi koledzy z bazy wpadli na pomys� jeszcze lepszy i stwarzaj�cy mo�liwo�ci lepszego przerzutu towar�w. Mieszkaj�c blisko granicy podpalali jak�� chat�, a poniewa� nasza polska stra� ogniowa by�a do�� daleko - biegli p�dem do �o�nierza z WOP-u-u i zawiadamiali go o po�arze, �o�nierz telefonowa� po czesk� stra� po�arn�. Tam ju� Czesi �adowali swoje po�czochy i b�yskotki, a nasi kierowcy odpalali im spirytus i s�onin�, o kt�r� wtedy w Czechos�owacji by�o tak trudno. W ten spos�b puszczano co prawda z dymem kilkadziesi�t cha�up, ale przypuszczam, �e per saldo musia�o si� jednak op�aca�. By�em �wiadkiem podobnej sytuacji jako go�� Bawarskich Wymiar�w Sprawiedliwo�ci. Ot� ka�dej niedzieli wchodzi� rankiem do naszej celi Wachmeister i pyta�, ilu jest kandydat�w na Gottesdiens. Nigdy przedtem nie my�la�em, �e wiara chrze�cija�ska jest jednak rzecz� tak siln� i g��boko zakorzenion�; meldowali si� wszyscy - w�amywacze, szanta�y�ci, oszu�ci matrymonialni i sutenerzy. I tak szli�my do ko�cio�a, a tam dokonywa�o si� handlu wymiennego z facetami z Izby Chorych - chodzi�o o to, �e chorzy nie mieli mo�liwo�ci palenia i spacer�w, tak, �e jedyn� sposobno�ci� wymiany towarowej by�a msza w ko�ciele. Wr�ci�em z powrotem do Wroc�awia i dalej pr�bowa�em pisa�. Nie zna�em we Wroc�awiu nikogo pr�cz Stefana �osia i Tadeusza Zelenaya. Stefana �osia wypuszczono w�a�nie z wi�zienia; siedzia� oko�o roku, po czym o�wiadczono mu, �e sta�a si� ma�a pomy�ka i wypuszczono go. Wkr�tce potem umar�; rozmawiaj�c z jednym z lekarzy dowiedzia�em si�, �e �mier� nast�pi�a w�a�nie na skutek pobytu w wi�zieniu i nieludzkiego traktowania, co przy s�abym zdrowiu �osia przes�dzi�o spraw�. Od tamtego �osia nigdy nie dowiedzia�em si�, co przeszed�; zna� mnie od dziecka, mimo to ba� si�. O�wiadczy� mi kr�tko, �e przy zwolnieni z wi�zienia podpisa� deklaracj�, �e z nikim na te tematy nie b�dzie rozmawia�; gdy� w wypadku gaw�dziarstwa grozi mu ponowny pobyt w wi�zieniu, z tym jednak, �e tym razem nie b�dzie ju� �adnej pomy�ki. Wiem jednak od innych ludzi, co wyprawiali z �osiem. W tych relacjach na temat tortur zadawanym ludziom przez UB nigdy oczywi�cie nie wiadomo, co jest, a co nie jest prawd�; fakt jednak, �e nie musia�o by� najlepiej, je�li m�wiono o tym, �e oficerowie bezpiecze�stwa bij� ludzi wyciorami od karabin�w, pluj� na nich, oddaj� im mocz na twarz i tak dalej, nie m�wi�c ju� o prostych sposobach, jak bicie cz�owieka do nieprzytomno�ci. �osia stawiano w karcerze w lodowatej wodzie do pasa, pozostawiaj�c mu czas do kontemplacji i wspomnie� z okresu dzieci�stwa, po czym zn�w prowadzono go na kolejne przes�uchanie. �osiem zainteresowa� si� serdecznie pu�kownik Jacek R�a�ski; �o� do chwili mojego ostatniego widzenia z nim nie wypowiedzia� nigdy nazwiska R�a�ski. M�wi�: brat pana Borejszy. Samo nazwisko R�a�ski przyprawia�o go o atak histerii. M�wi�c ju� o �osiu, chcia�bym napisa� par� s��w o pu�kowniku R�a�skim, kt�rego pozna�em w dwa czy trzy lata p�niej. Interesowali mnie zawsze oprawcy; ciekaw by�em, jak wygl�daj� ci, kt�rzy innym ludziom wyrywaj� paznokcie, w�osy i �ami� �ebra. U�atwiono mi kontakt z R�a�skim i poszed�em do niego. By� to pan o wygl�dzie fanatyka i o tym wiedzia�. M�wi� interesuj�co, jego aktorstwo by�o dobre i gdybym chcia� por�wna� go z jakim� aktorem, por�wna�bym go z Marlonem Brando, kt�ry tak�e m�wi� bardzo wolno, nieefektownie, m�czy si� jakby w czasie wypowiadania dialogu, co stwarza z�udzenie, �e Brando nie szuka w�asnych s��w i w�asnych sformuowa�. Tak wi�c i z R�a�skim; by�o nas tam par� os�b i R�a�ski rozpocz�� gaw�d�. - C� wy - powiedzia� R�a�ski - wiecie o Rewolucji? Piszecie o tym tyle, jest pare dobrych pozycji, ale co wy o tym wiecie? Ja mia�em podw�adnego w partyzantce i kocha�em go jak syna. Dzielny �o�nierz, ideowy, inteligentny. Po wojnie wzi��em go do aparatu bezpiecze�stwa i zrobi�em go majorem. Kiedy� przes�uchiwa� jakiego� sabota�yst�. Ten sabota�ysta by� g�upim ch�opakiem, ale w czasie przes�uchania zachowywa� si� bezczelnie i prowokuj�co w stosunku do prowadz�cego �ledztwo. Ten m�j ch�opak by� tak wyko�czony nerwowo, gdy� nie spa� ju� od paru nocy, �e w pewnym momencie nie wytrzyma� i da� mu w pysk. - I co? - zapytali�my? - Musia�em mu da� pi�� lat - powiedzia� R�a�ski. - By� majorem bezpiecze�stwa i nie wolno mu by�o uderzy� cz�owieka podczas przes�uchania. Ale nie to wam chcia�em powiedzie�. Wiecie, ile dosta� ten sabota�ysta? Dwa lata. To by� wiejski g�upek i sam nie wiedzia�, co robi, tak, �e trzeba go by�o s�dzi� z zastosowaniem wszelkich okoliczno�ci �agodz�cych. Ale wobec pracownika aparatu bezpiecze�stwa, kt�ry �amie konstytucj� b�d�c powo�anym do jej obrony - okoliczno�ci �agodz�cych zastosowa� nie mo�na by�o. To jest rewolucja. Potem opowiedzia� nam inn� anegdot�; ot� wioz�c kiedy� samochodem z �odzi do Warszawy jak�� m�od� kobiet� musia� ulec jej pro�bie i zatrzyma� samoch�d, aby m�oda dama mog�a sama p�j�� do lasu. Pu�kownik R�a�ski zapyta� j�, i� da mu s�owo honoru, �e nie b�dzie ucieka�, tak, by nie musia� wysy�a� z ni� stra�nika, kt�ry m�g�by j� kr�powa� w czasie wykonywania czynno�ci fizjologicznych; m�oda dama da�a mu s�owo honoru i rzeczywi�cie wr�ci�a. Pami�tam, �e wyszli�my potem na ulic� i jeden z moich przyjaci� powiedzia� mi: - To jest silny cz�owiek. Pomy�l: s�owo honoru, kt�re da�a, mog�o go drogo kosztowa�... - Nic go nie mog�o kosztowa� - przerwa� kt�ry�. - Po prostu nie ma dok�d ucieka�. R�a�ski opowiada� mi tak�e, �e przez wiele lat nie m�g� si� pozby� uczucia strachu, gdy� wiedzia�, �e wiele os�b chce go zabi� - m�wi� to o chwili pierwszych lat powojennych, kiedy dzia�a�y jeszcze szcz�tki organizacji politycznych walcz�cych przeciw re�ymowi. Ale aby przem�c ten strach w sobie, zrezygnowa� z przys�uguj�cej mu eskorty osobistej i udawa� si� codziennie pieszo do pracy. Pami�tam t� opowie�� o sabota�y�cie i nieszcz�snym majorze; jak r�wnie� i t� o m�odej kobiecie, kt�ra s�owo honoru ceni�a wy�ej nad wolno�� osobist� - prawdopodobnie tylko dlatego, �e m�wi� to wszystko cz�owiek, o kt�rym wiedziano, �e jest jednym z najbardziej okrutnych ludzi aparatu bezpiecze�stwa. Pomys�, aby po�wi�ci� mu par� rzewnych s��w, przyszed� mi do g�owy teraz, kiedy pisz� o Stefanie �osiu, kt�ry do ko�ca swego �ycia ba� si� wym�wi� nazwisko tego cz�owieka. �o� by� nieszcz�nikiem: przed wojn� napisa� do�� g�upi� ksi��eczk� dla m�odzie�y pod tytu�em Stra�nica; by�a to zdaje si� opowie�� o dzielnych �o�nierzach Korpusu Ochrony Pogranicza, gromi�cych bolszewickich agent�w. Po wojnie oczywi�cie go nie wydawano i biedak zag�odzi� si�. Pami�tam, �e nazywano go "Kuzynem Ponsem", gdy� zawsze zjawia� si� u znajomych w porach posi�k�w. Ludzie pomagali mu jak mogli. Tadeusz Schmidt, nasz najprzystojniejszy ch�opak w filmie. zawsze go zaprasza� do domu pod rozmaitymi pretekstami, aby go n