2157
Szczegóły |
Tytuł |
2157 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2157 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2157 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2157 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Hanna Zdzitowiecka
W lesie
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Drukarnia Komputerowa
Warszawa 1989
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III-B�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z wyd.
"Nasza Ksi�garnia",
Warszawa 1986.
Od redakcji
Hanna Zdzitowiecka (1909-1973)
debiutowa�a w roku 1947 na
�amach czasopism dzieci�cych i
m�odzie�owych. Wyda�a dla dzieci
oko�o dwudziestu ksi��ek,
g��wnie o tematyce
przyrodniczej. Najbardziej znane
jej prace to "W lesie" i "Nad
wod�" - ksi��ki sk�adaj�ce si� z
opowiada� o �yciu zwierz�t w obu
tych �rodowiskach; "W norach i
jamkach" - opowiadania o
zwierz�tach mieszkaj�cych w
ziemi; "T�cza w kropli wody" -
zbi�r prostych, �atwych tekst�w,
omawiaj�cych podstawowe zjawiska
przyrody nieo�ywionej; "Kosmatek
ze starej wierzby" - opowie�� o
przygodach le�nego ludka,
zaprzyja�nionego z r�nymi
zwierz�tami, obserwuj�cego
przemiany w przyrodzie zwi�zane
z porami roku; "W�r�d
niewidzialnych wrog�w i
przyjaci�" - ksi��ka w
atrakcyjnej, zbeletryzowanej
formie uprzyst�pniaj�ca
czytelnikowi skomplikowane
zagadnienia �wiata
drobnoustroj�w; "Od wiosny do
wiosny" - utw�r napisany
wsp�lnie ze Stefani� Szuchow� -
zapoznaje czytelnika z typowymi
zjawiskami �wiata zwierz�t i
ro�lin na tle czterech p�r roku.
Tw�rczo�� Hanny Zdzitowieckiej,
wprowadzaj�ca dzieci w
przebogaty �wiat przyrody, nie
tylko przekazuje im w
interesuj�cej formie wiele
wiadomo�ci, ale jednocze�nie
uczy rozumienia ojczystej
przyrody, szacunku dla niej i
w�a�ciwego z ni� wsp�ycia.
Wiosna
Czy ju� idzie wiosna?
Stary gil siedzia� na drzewie
i pogwizdywa� z cicha. Pi�rka
nastroszy�, jedn� n�k� ukry� w
ciep�ym puchu na brzuszku, a
drug� obj�� mocno ga��zk�.
S�o�ce �wieci�o na czystym
niebie i powoli topi�o zimowe
�niegi.
Nagle rozleg�y si� o�ywione
�wiergoty i stadko pstrych
czeczotek otoczy�o zamy�lonego
gila.
Gilu, gilu, na tej so�nie,@
co na skraju lasu ro�nie,@
ju� �niegowy ko�uch bia�y@
wisi mokry, w strz�pach ca�y.@
Powiedz, gilu, czy to wiosna?@
Czy do domu wraca� czas?@
Gil podni�s� g��wk� do g�ry,
rozejrza� si� dooko�a i
odpowiedzia�:
- Jeszcze u nas �niegi nie
topniej�, jeszcze nie czas
powraca�...
Odlecia�y zmartwione
czeczotki, ale nazajutrz
powr�ci�y z nowin�.
Gilu, gilu, pod krzakami,@
gdzie bieleje �niegu szmat,@
ju� zielone stercz� listki@
i od �niegu bielszy kwiat.@
Powiedz, gilu, czy ju�
wiosna?@
Czy do domu wraca� czas?@
Gil po�kn�� nasionko, kt�re
trzyma� w grubym dziobie, i
odpowiedzia�:
- To �nie�yczka wiosn� nam
blisk� obiecuje, ale jeszcze nie
czas powraca�...
Ledwie sko�czy� m�wi�, gdy
znowu nadlecia�o kilka
czeczotek.
Gilu, gilu, na leszczynie@
ju� sto bazi si� rozwija@
i z�ociste py�ku puchy@
wiatr roznosi swym podmuchem.@
Powiedz, gilu, czy to wiosna?@
Czy do domu wraca� czas?@
Ale gil pokr�ci� tylko �ebkiem
i przefrun�� na inny krzak,
gdzie zosta�o jeszcze troch�
zesz�orocznych jag�dek.
Min�o kilka dni. S�o�ce
grza�o coraz mocniej. �niegi
stopnia�y doko�a i z ziemi
wychyli�y si� pierwsze,
cieniutkie igie�ki m�odej trawy.
Gil nie stroszy� ju� pi�rek z
obawy przed zimnem. Czesa� je
w�a�nie uwa�nie dziobkiem, kiedy
nadlecia�y weso�e czeczotki.
Gilu, gilu, wczesnym rankiem@
rozwin�y si� sasanki,@
ju� i blade z�ocie kwitn�,@
i przylaszczki si� b��kitni�.@
Powiedz, gilu, czy ju�
wiosna?@
Czy do domu wraca� czas?@
Gil ju� otwiera� dzi�b, �eby
co� odpowiedzie�, kiedy tu� obok
rozleg� si� gwizd, jakby drugi
gil usiad� na s�siednim drzewie.
Obejrza� si� gil, obejrza�y si�
zaciekawione czeczotki.
Na ga��zce siedzia� z
przekrzywion� g��wk� szpak i
gwizda�, do z�udzenia na�laduj�c
g�os gila. Kiedy go zobaczy�y
czeczotki, zakrzykn�y wszystkie
naraz:
Spojrzyj, gilu, ju� do lasu@
powracaj� ptaki z wczas�w!@
W polu �piewa ju� skowronek,@
czas w rodzinne wraca�
strony!@
Zagwizda� gil weso�o,
rozg�o�nie. Rozpostar�
skrzyde�ka, zatrzepota� nimi i
zawo�a�:
Teraz widz�, �e ju� wiosna!@
Czas na p�noc wraca�, czas!@
I odlecia�, a z nim wszystkie
�niegu�y, jemio�uszki, czeczotki
i gile, kt�re przebywa�y u nas
przez zim�,
Dzi�cio�owa ku�nia
Joasia dobrze pami�ta t� sosn�
przy le�nej drodze. Jeszcze w
zimie znalaz�a pod ni� mn�stwo
po�upanych szyszek. I w�a�nie
kiedy je ogl�da�a... b�c! - co�
trafi�o j� prosto w g�ow�.
- Co za g�upie pomys�y! -
krzykn�a.
Odpowiedzia� jej przera�liwy,
g�o�ny �miech.
- Krzysiu! Dlaczego mnie
straszysz? Gdzie ty jeste�?
Na pr�no rozgl�da�a si�
doko�a. W pobli�u nie by�o
nikogo. Do domu wr�ci�a
obra�ona. Gdy nast�pnego dnia
Krzy� zaproponowa� p�j�cie do
lasu, wybuchn�a:
- Tak, i znowu b�dziesz we
mnie rzuca� szyszkami, a potem
wy�miewa� si� i przedrze�nia�!
- Ja? Kiedy to robi�em? -
Krzy� mia� tak zdumion� min�, �e
Joasia zawaha�a si� w swych
podejrzeniach.
- No, dobrze, p�jd�, ale
pami�taj...
- Nie wiem, o co ci chodzi.
Chcia�em ci pokaza� co�
ciekawego.
Weszli do lasu. Joasia ju� z
daleka wskaza�a sosn� przy
drodze.
- To tu - powiedzia�a.
- Sk�d wiesz?
- Jak to: sk�d wiem? Przecie�
pod t� sosn� rzuci�e� we mnie
szyszk�. Trafi�e� mnie w g�ow�.
W tej chwili Krzy� zacz�� si�
�mia� tak serdecznie, �e a�
przystan��.
- Z czego si� �miejesz? -
spyta�a ura�ona Joasia. - Ze
mnie? To mog� wr�ci� do domu...
- Nie z ciebie! Ale teraz ju�
wszystko rozumiem! - Krzy� �mia�
si� dalej.
- Ale ja nic nie rozumiem.
- Ju� wiem, kto ci� uderzy�.
- Kto?
- Zaczekaj. Nic nie m�w.
Podejdziemy cicho...
Joasia wiedzia�a, �e jak Krzy�
ka�e by� cicho, to na pewno w
pobli�u jest co� ciekawego. Sz�a
za ch�opcem ostro�nie,
spokojnie.
Od sosny dobieg�o pukanie
dzi�cio�a.
- Patrz... tam...
Zielony dzi�cio� siedzia� na
pniu i wali� dziobem w zatkni�t�
w drzewie szyszk�. Po chwili
str�ci� j� na ziemi� i z g�o�nym
�miechem odlecia�.
- To on tak si� �mia�?
Przecie� to ten sam g�os -
wykrztusi�a Joasia.
- Uhm - mrukn�� Krzy�. - Tylko
tym razem nie trafi� ci� w
g�ow�.
Zanim Joasia zd��y�a
odpowiedzie�, dzi�cio� ju�
wraca� z now� szyszk� w dziobie.
Wetkn�� j� w wykut� przedtem
szpar� i zabra� si� do
roz�upywania �usek.
- Teraz ju� i ja wiem, kto
mnie tak nastraszy� - Joasia
pogrozi�a ptakowi palcem.
Dzi�cio� przerwa� swe zaj�cie
i zerkn�� w d�. Na widok dzieci
schowa� si� za drzewo, ale nie
odlecia�. Co chwila wygl�da� z
jednej lub z drugiej strony
pnia, jakby chcia� powiedzie�:
"Wyno�cie si� st�d!
Przeszkadzacie mi w obiedzie!"
- Chod�my, zostawmy go w
spokoju - powiedzia� Krzy�.
- Chcia�em ci tylko pokaza� t�
jego ku�ni�. Nie wiedzia�em, �e
ju� tu by�a�, i dlatego zdziwi�em
si�, kiedy wskaza�a� na t�
w�a�nie sosn�.
- By�am, ale jestem gapa, bo
nie spojrza�am w g�r� -
t�umaczy�a si� Joasia. -
B�dziemy tu zagl�da� czasem.
Ale wkr�tce zacz�y si�
wiosenne deszcze i roztopy.
Trzeba by�o przerwa� wycieczki
do lasu. Dopiero gdy ociepli�o
si� troch�, Joasia przypomnia�a
sobie o ku�ni na so�nie.
- Chod�my zobaczy�, co robi
nasz dzi�cio�.
Dzi�cio�owa ku�nia
opustosza�a. Pod sosn� le�a�y
tylko stare, gnij�ce ju�
szyszki.
- Mo�e mu si� co� sta�o? -
martwi�a si� Joasia.
Wtem rozleg� si� �opot
skrzyde� i mi�dzy drzewami
przelecia� du�y, czarny ptak.
- Kruk! - zawo�a�a Joasia.
- Nie - odpowiedzia� Krzy� z
przej�ciem.- To by� czarny
dzi�cio�! Mia� przecie� czerwon�
plam� na g�owie! Pierwszy raz
widzia�em takiego dzi�cio�a!
- Trrrrrrrrrrr... - dolecia� z
dala odg�os, jakby kto� lask�
przesuwa� po sztachetach p�otu.
- Kto tak ha�asuje w lesie? -
oburzy�a si� Joasia.
- Trrrrrrrrr... - odpowiedzia�
kto� bli�ej.
- Krzysiu, to ch�opcy p�osz�
ptaki! Jak mo�na...
Ale Krzy� wcale nie by�
rozgniewany tymi ha�asami.
U�miecha� si� i czego�
wypatrywa� po drzewach. Bez
s�owa poprowadzi� Joasi� ku
staremu d�bowi.
B�bnienie powt�rzy�o si� ju�
zupe�nie blisko. G�os szed� z
g�ry. Joasia spojrza�a i
stan�a.
Na uschni�tym konarze siedzia�
czarny dzi�cio� i wali� dziobem
raz po raz w martw� ga���. Ruchy
mia� tak szybkie, �e czerwona
plama na g�owie tylko miga�a
dzieciom w oczach. Rozedrgane
drewno oddawa�o g�os i
odpowiada�o miarowym b�bnieniem:
trrrrrrrrrrr...
- Le�ny dobosz - szepn��
Krzy�.
Dzi�cio� tak by� przej�ty, �e
nie zwr�ci� na nich uwagi.
Musia� przecie� t� swoj� muzyk�
wypowiedzie� rado�� z tego, �e
ju� jest wiosna, �e s�o�ce coraz
mocniej przygrzewa, �e w
drzewach p�yn� �wie�e soki, �e
czas zabra� si� do wykucia
nowej, czystej dziupli dla
przysz�ych piskl�t. Niech wi�c
echo roznosi po lesie to
dzi�cio�owe granie.
Na toki...
- Wstawaj, ju� czas!
Krzy� zerwa� si� z ��ka,
pr�dko narzuci� ubranie i po
chwili by� ju� przed domem.
Wygl�daj�cy zza drzew ksi�yc
rozja�nia� troch� ciemno�� nocy
i rzuca� d�ugie cienie.
- Id� za mn� - powiedzia�
gajowy, pan Marcin - tylko
cicho. I pami�taj, jak dam znak,
to �eby� nawet nie drgn��, bo go
sp�oszysz.
- Dobrze, dobrze - powtarza�
Krzy� dr��c troch� z ch�odu i
niewyspania, a jeszcze wi�cej z
przej�cia. - Czy na pewno jest?
- Jest, jest - uspokaja�
gajowy. - Widzia�em wieczorem,
jak zapad� w g�szczu i odezwa�
si� par� razy.
Szli w zupe�nym milczeniu.
Dooko�a panowa�a cisza. W pewnej
chwili przemkn�a im nad g�owami
sowa. Czasem zaszele�ci�o co� w
krzakach, sun�c po
zesz�orocznych li�ciach. To zn�w
z wysoka, spod nieba, dolecia�
klangor powracaj�cych �urawi.
Wtem gajowy stan�� i da� znak
r�k�. Krzy� znieruchomia�. Z
daleka dochodzi� ledwie
s�yszalny, chropowaty g�os.
- Te, tete, tete, tete,
tetetetete, theuk! - a zaraz
potem jakby kto� ostrzy� kos� na
ose�ce.
- Gra - szepn�� jak najciszej
gajowy. - Pami�tasz?
Krzy� skin�� g�ow�.
"Ruszy� z miejsca mo�na tylko
podczas szlifowania - powtarza�
w my�li przestrogi pana Marcina.
- Tylko wtedy �piewak jest
og�uszony czy mo�e zas�uchany w
sw� pie��..."
Dalej posuwali si� ju� tylko
skokami, w chwilach gdy pie��
ko�czy�a si� dziwnym,
przypominaj�cym ostrzenie kosy
d�wi�kiem. Gajowy w ci�gu tych
paru sekund robi� jeden miarowy
skok... Nie maj�cy wprawy Krzy�
zastyga� coraz to w innej,
nieprawdopodobnej pozie.
Jeszcze ostatni skok i drzewa
przerzedzi�y si�. W s�abej
po�wiacie bledn�cego ju�
ksi�yca majaczy� stary d�b z
wystaj�cym konarem, a na nim...
- To on! G�uszec!
Krzy� omal nie krzykn�� z
rado�ci. Wielkie, czarne
ptaszysko rysowa�o si� coraz
wyra�niej na tle szarzej�cego
nieba.
Na chwil� przesta� gra�.
Zaleg�a cisza.
Krzysiowi serce niemal stan�o
z obawy, �e ptak odleci. Ale
nie. To by�a tylko ma�a przerwa.
Odpoczynek.
- Te, tete, tete, tete...
Krzy� s�ucha� tego g�osu jak
najpi�kniejszego koncertu.
"Najpierw k�apanie - przypomina�
sobie okre�lenia my�liwych,
kt�rzy opowiadali mu o polowaniu
na tokuj�ce g�uszce. - Potem
szybko raz po raz trelowanie..."
- Tetetetetetete - trelowa�
g�uszec i nagle rozleg� si�
d�wi�k jakby wyskakuj�cego korka
z butelki.
"Korkowanie" - przemkn�o
przez g�ow� Krzysiowi i ju�
znowu zas�ucha� si� w zgrzytliwe
szlifowanie.
Na pewno nie uwierzy�by, gdyby
mu kto� powiedzia�, �e ca�a ta
pie�� nie trwa�a nawet
dziesi�ciu sekund. Ledwie
sko�czona, zaczyna�a si� na
nowo. Upojony ni� g�uszec
poruszy� si�, zacz�� tokowa�.
Roztoczy� ogon, opu�ci�
skrzyd�a, uni�s� ku g�rze
wyprostowan� szyj�, by po chwili
wygi�� j� na grzbiet, drepcz�c
przy tym po ga��zi i
przest�puj�c z nogi na nog�.
Robi�o si� coraz ja�niej.
Szare niebo zb��kitnia�o. Krzy�
m�g� ju� widzie� czarn� brod� z
pi�r na podgardlu ptaka, bia�e
plamy na brzuchu i grub�,
czerwon� brew ko�o oka.
Z daleka, od du�ej polany,
dolatywa�y inne, liczne i
dono�ne g�osy:
- Czuuuuu, szszszszyyyyy...
W krzakach pogwizdywa�y
przebudzone drozdy i
pokrzykiwa�y szpaki. G�uszec
sfrun�� ci�kim lotem na ziemi�
i tu jeszcze tokowa� przez
chwil�.
Na r�owiej�cym niebie
pokaza�y si� niewidoczne
dotychczas w mroku przed�witu
male�kie ob�oczki. W pierwszych
promieniach wschodz�cego s�o�ca
wygl�da�y jak p�on�ce z�ote
iskierki.
- Czuuuuu, szszszyyy... -
odzywa�y si� dalekie g�osy.
- Cietrzewie? - szepn�� Krzy�.
- Tak - odpowiedzia� gajowy.
Sp�oszony t� cich� rozmow�
g�uszec poderwa� si� i znikn��
w�r�d drzew.
- Wracamy - powiedzia� g�o�no
pan Marcin. - Na dzi� ju�
koniec.
Szli po zroszonych,
zesz�orocznych, gnij�cych
li�ciach, spod kt�rych wygl�da�y
zielone, sztywne listki bor�wek
i nagie ga��zki czarnych jag�d.
Pod nogami b��kitnia�y
przylaszczki i bieli�y si�
wielkie k�py zawilc�w. Tu i
�wdzie zwisa� du�y, liliowy
dzwonek sasanki okrytej srebrnym
puchem.
Sko�czy�a si� cisza nocna.
Dooko�a ptaki przekrzykiwa�y si�
r�nymi g�osami.
- Dzieci... dzieci...
dzieci... - wo�a�y sikory.
- Puk, puk, puk, puk... -
stuka�y w drzewa kowaliki i
dzi�cio�y.
Samczyk zi�by siedz�c na
ga��zce coraz to powtarza� swoj�
d�wi�czn�, zawsze t� sam�
piosenk�.
Ale Krzy� wci�� jeszcze mia�
przed oczami rysuj�cego si� w
mroku g�uszca, a w uszach
brzmia�o mu jego chropowate
szlifowanie.
R�jka chrab�szczy
W tym roku b�dzie r�jka
chrab�szczy - g�osi� komunikat.
- Prosimy dzieci szkolne o
pomoc...
Pro�by nie trzeba by�o
powtarza�. Gdy tylko w powietrzu
zacz�y si� unosi� roje
bucz�cych br�zowych owad�w, z
nadle�nictwa przysz�o wezwanie i
wszystkie klasy zg�osi�y sw�j
udzia� w wielkiej bitwie przeciw
chrab�szczom.
Ju� od wczesnego rana ca�a
szko�a wyruszy�a do lasu.
Ca�a szko�a? Ba, nawet
przedszkolaki uprosi�y, �e i one
tak�e pomog�. Przecie� i one
chc� ratowa� ten m�ody las,
kt�ry ro�nie niedaleko wsi.
Dzieci sz�y weso�o, ze
�piewem. Ka�dy ni�s� jakie�
narz�dzie walki: jedni - wysokie
tyczki do strz�sania owad�w z
wy�szych ga��zi, inni - naczynia
z pokrywami, koszyczki,
woreczki... co kto mia�.
W lesie czeka� ju� na nich
le�niczy z kilkoma robotnikami.
Mieli oni pilnowa� pracy
dzieci i odbiera� od nich
zebrane chrab�szcze.
- A co si� zrobi z tymi
chrab�szczami? - dopytywa� si�
Pawe�ek.
- Zabije si� je i pos�u�� za
pokarm �winkom, kaczkom i kurom.
Zjedz� je bardzo ch�tnie.
Dzieci rozdzieli�y si� na
grupki i zabra�y do roboty.
Starsze zbiera�y chrab�szcze z
ga��zi, m�odsze wyszukiwa�y te,
kt�re ukry�y si� w trawie.
- O - zawo�a�a Joasia - ten
chrab�szcz chcia� si� schowa�
przede mn�, ale go wyci�gn�am!
- To samiczka - powiedzia�
Krzy�. - Chcia�a w ziemi z�o�y�
jajeczka. Wyl�g�e z tych
jajeczek p�draki porozchodzi�yby
si� pod ziemi� i podgryza�yby
korzenie naszych drzew.
- A ja my�la�am, �e
chrab�szcze zjadaj� tylko
li�cie... Widzia�am je na d�bie
i na kasztanie ko�o szko�y...
- To by�y ju� doros�e owady -
m�wi� dalej Krzy�. - Ale o wiele
wi�kszymi szkodnikami s� ich
bia�e p�draki, kt�re dopiero po
trzech latach �ycia pod ziemi�
zmieni� si� w poczwarki, a potem
w chrab�szcze, takie, jakie
teraz zbieramy.
- I one przez te trzy lata
ci�gle zjadaj� korzenie ro�lin?
- Tak.
- A to wstr�tne stworzenia!
Ile szkody narobi� przez ten
czas!
- Bardzo wiele. Dlatego te�
tak z nimi walczymy.
- To bierzmy si� pr�dko do
roboty! Trzeba zebra� jak
najwi�cej tych szkodnik�w! -
zawo�a� z zapa�em Pawe�ek.
- A uwa�ajcie na te, kt�re
w�a�� w ziemi� - doda�a Joasia.
- Nie pozwolimy im z�o�y�
jajeczek, nie damy zniszczy�
naszego lasu!
Mr�wka sieje fio�ki
- Szkoda, �e ju� fio�ki
przekwit�y - m�wi�a Joasia
rozgarniaj�c okr�g�e, zielone
listki. - O, tu s� torebki z
nasionami!
- Uwa�aj, stan�a� na mr�wczej
drodze - ostrzeg� j� Krzy�.
Joasia odsun�a si�, ogl�daj�c
z niepokojem swoje czerwone
sanda�ki.
Droga do mrowiska prowadzi�a
obok k�pki fio�k�w. Codziennie
sz�y t�dy niezliczone szeregi
drobnych robotnic znosz�cych
niestrudzenie budulec i �ywno��.
Tego dnia mr�wki, jak zwykle,
w�drowa�y tam i na powr�t, nie
zwa�aj�c ani na przygl�daj�ce
si� im dzieci, ani na
zwieszaj�ce si� nad drog�
ro�liny. By� to w�a�nie czas
dojrzewania owoc�w fio�kowych.
Nape�nione nasionami torebki
p�ka�y rozsypuj�c doko�a
drobniutkie kuleczki.
Jedna z przechodz�cych mr�wek
dojrza�a le��ce na �cie�ce
nasionko i zatrzyma�a si� przy
nim. Obesz�a je z prawej i z
lewej strony, spr�bowa�a,
wreszcie chwyci�a mocno
szcz�kami i pospieszy�a z nim do
mrowiska.
Wpatrzone w mr�wcz� �cie�k�
dzieci �ledzi�y z
zainteresowaniem robotnic�
d�wigaj�c� nasionko. Wida� by�o,
�e nasionko stanowi dla niej
du�y ci�ar. Mr�wka chwilami
wypuszcza�a je z pyszczka i
odpoczywa�a, potem znowu
pr�bowa�a i�� ty�em i ci�gn��
sw� zdobycz po ziemi.
W pewnej chwili, id�c ty�em,
potkn�a si� o le��c� w poprzek
�cie�ki ig�� sosnow� i
przewr�ci�a si�. Wypuszczone z
pyszczka nasionko potoczy�o si�
mi�dzy trawy. Mr�wka le�a�a na
grzbiecie, wymachuj�c n�kami.
- Trzeba jej pom�c -
powiedzia�a Joasia, ale zanim
wyci�gn�a r�k�, mr�wka stan�a
ju� pewnie na swych sze�ciu
n�kach.
Zaniepokojona, drepta�a tam i
na powr�t, widocznie szukaj�c
swej zguby. Zaj�ta
poszukiwaniem, nie zwraca�a
uwagi na mijaj�ce j� szeregi
innych, r�wnie jak ona
zapracowanych robotnic.
- Zaczekaj - wstrzyma� Krzy�
Joasi�, kt�ra znowu chcia�a
przyj�� mr�wce z pomoc�. -
Zobaczymy, co ona zrobi, jak
sobie poradzi...
Mr�wka na pr�no szuka�a
zgubionego nasionka. Wreszcie
zawr�ci�a do k�pki fio�k�w, pod
kt�r� le�a�o jeszcze wiele
nasion. Chwyci�a jedno z nich i
znowu z trudem d�wiga�a je do
mrowiska.
Prawdopodobnie zapomnia�a
tymczasem o le��cej na drodze
przeszkodzie, bo znowu potkn�a
si� o ni�, gubi�c sw� cenn�
zdobycz. Tym razem jednak szybko
odnalaz�a zgub�.
Nasionko utkn�o w ma�ym
zag��bieniu ziemi i mimo
wysi�k�w mr�wka nie mog�a go
wydosta�. Ci�gn�a je,
popycha�a, podwa�a�a - wszystko
daremnie. Widz�c, �e sama nie
poradzi, zatrzyma�a jedn� ze
swych towarzyszek i porozumia�a
si� z ni� za pomoc� dotykania
ro�kami. Obie robotnice
wsp�lnymi si�ami wyci�gn�y
nasionko na �cie�k�.
Teraz ju� bez przeszk�d mr�wka
dosz�a ze swym ci�arem do
mrowiska i znikn�a w jednym z
licznych otwor�w wej�ciowych.
- Ciekawa jestem, co ona zrobi
z tym nasionkiem fio�ka - m�wi�a
Joasia, gdy oddalali si� od
mrowiska. - Mo�e je posieje? -
roze�mia�a si�.
Joasia, sama o tym nie
wiedz�c, zgad�a, jakie b�d�
dalsze losy fio�kowego nasienia.
Mr�wki odgryz� z niego smaczn�,
mi�kk� cz��, a reszt�, nie
uszkodzon�, wyrzuc� na "mr�wczy
�mietnik" nie opodal mrowiska.
Le�� tam r�ne "�mieci", jak
cia�a martwych mr�wek, puste
oprz�dy i wiele nasion fio�k�w,
przylaszczek, z�oci,
przebi�nieg�w i innych le�nych
kwiat�w. Mr�wki zbieraj� te
nasiona po lesie i znosz� do
mrowiska, gubi�c niekt�re z nich
po drodze. W ten spos�b te
drobne, pracowite owady
rozsiewaj� wiele ro�lin le�nych.
Zwinka
Zwinka le�a�a na wygrzanym w
s�o�cu kamieniu. Ach, jak by�o
przyjemnie! Zwinka czu�a, jak
szybko kr��y w niej krew, jak j�
przenika mi�e ciep�o promieni
s�onecznych. Jej brunatnoszare
barwy upodabnia�y j� do
otoczenia. Nie�atwo by�o
dostrzec le��ce nieruchomo
zwierz�tko.
Na zwisaj�cej nad jaszczurk�
trawie przysiad� motyl, bielinek
kapustnik. Skoczy�a nag�ym
rzutem, chwytaj�c zdobycz. Nie
wiedzia�a smuk�a jaszczureczka,
�e odda�a w tej chwili wielk�
przys�ug� jakiemu� ogrodnikowi,
piel�gnuj�cemu w ogrodzie grz�dy
kapusty. Z jajeczek z�o�onych
przez bielinka wyl�g�yby si�
zielone g�sienice, �ywi�ce si�
kapu�cianymi li��mi.
Zwinka znowu u�o�y�a si� w
s�o�cu. Czatowa�a na now�
zdobycz. Jak to dobrze, �e ju�
min�a zima! Kiedy tylko zrobi�o
si� cieplej, zwinka wysz�a ze
swojej zimowej norki, gdzie
spa�a z kilkoma towarzyszkami.
S�o�ce daje jej si��, pobudza do
ruchu. W dni pochmurne,
wieczorem i rano, gdy jest
ch�odniej, zwinka czuje si�
oci�a�a, ale niech tylko s�o�ce
za�wieci, uwija si� szybko i
zwinnie. Nie darmo nazwano j�
"zwink�".
- Cyk, cyk - rozleg�o si�
cykanie konika polnego.
Zwinka rzuci�a doko�a swoim
bystrym oczkiem. Szaro-zielony
konik siedzi na mocnym �d�ble
trawy i pociera n�k� o
skrzyde�ko.
Nag�y skok - i otwarty szeroko
pyszczek zamyka si�... pusty.
Konik polny, nie mniej szybki od
zwinki, odbi� si� od trawy i z
rozwini�tymi skrzyd�ami uni�s�
si� w powietrze. Zawiedziona
zwinka rusza na poszukiwanie
nowej zdobyczy.
Nie p�jdzie daleko, bo
jaszczurki nie lubi� opuszcza�
stron rodzinnych. Dochodzi tylko
do pobliskiego stawku i pije
wod�. Tu dojrza�y j� brodz�ce w
wodzie dzieci.
- Jaszczurka! �apcie! �apcie!
- rozleg� si� okrzyk.
- Kiedy tak pr�dko ucieka!
- Trzymaj za ogon!
- Za ogon nie wolno! -
zawo�a�a Joasia.
- Dlaczego?
- Bo ci zostanie w r�ce...
- Jak to? Odpadnie? A
jaszczurka mo�e �y� bez ogona? -
posypa�y si� pytania.
- Ogon odro�nie, ale nie
b�dzie ju� taki �adny i d�ugi, a
jaszczurka nie b�dzie mog�a tak
zwinnie biega� jak teraz.
Zostawcie j� w spokoju!
Zwinka tymczasem zmyka�a od
tej krzycz�cej gromady
olbrzym�w. W swojej w�dr�wce
natrafi�a na miejsce, kt�re
wyda�o jej si� odpowiednie do
za�o�enia gniazda. W ma�ym
do�ku, wprost na ziemi, z�o�y�a
kilkana�cie jajeczek i
pozostawi�a je bez opieki.
Jaszczurki nie wysiaduj� jajek
jak ptaki. Ogrzeje je czerwcowe
s�o�ce, a ma�e jaszczureczki
zaraz po wyj�ciu z jajek umiej�
sobie same radzi�. Nawet lepiej,
je�li nie spotkaj� swej mamy, bo
mog�aby je zje��, nie
pami�taj�c, �e s� jej dzie�mi.
Zwinka, jak ka�da jaszczurka,
zjada owady, d�d�ownice,
�limaki, paj�ki, jajka
jaszczurek i w�y... co si� da!
Ale ma te� i wrog�w, na przyk�ad
je�a, tch�rza i �asic�, przed
kt�rymi ucieka co si�y w
n�kach, bo jej s�abe z�bki i
pazurki nie s� do�� skuteczn�
obron� przeciwko wi�kszym
zwierz�tom. Ucieka tak�e przed
lud�mi, kt�rzy nie pami�taj� o
po�ytku, jaki im przynosi
jaszczurka, i nieraz bezmy�lnie
j� zabijaj�.
W go��bim gnie�dzie
Wysoko na so�nie uwi�a gniazdo
para go��bi grzywaczy. Wkr�tce w
gnie�dzie znalaz�y si� dwa
jajeczka. Go��bie wygrzewa�y je
na zmian� - go��b zast�powa�
go��bic� przez osiem godzin w
ci�gu dnia.
Nie wolno by�o matce-go��bicy
sp�ni� si� i zostawi� ojca
d�u�ej na gnie�dzie. Chocia� nie
mia� zegarka, bardzo si� gniewa�
za ka�d� minut� d�u�ej
przesiedzian� na jajkach. A�
wstyd powiedzie�, ale pan go��b
by� bardzo �le wychowany. Nieraz
biedna go��bica nie tylko
musia�a wys�ucha� srogiej
bury, ale nawet dostawa�a po
g�owie mocnym dziobem swego
towarzysza.
Wreszcie z jajek wyklu�y si�
piskl�ta. C� to by�y za
potworki: bez pi�rek, �lepe,
nieporadne, a� �al patrze�! Ale
go��bie nie widzia�y brzydoty
swych dzieci. Kocha�y je i
piel�gnowa�y troskliwie.
Oboje rodzice karmili piskl�ta
na przemian. Zgadnijcie -
czym... "Ptasim mlekiem"!
Naprawd� "ptasim mlekiem"! W
ich du�ych wolach wytwarza�a si�
w tym czasie podobna do mleka
papka, kt�r� go��bie wylewa�y ze
swego gard�a wprost do dziobk�w
dzieci. Nie�atwo by�o zaspokoi�
apetyty ma�ych go��bk�w.
Objada�y si� tak, �e po dw�ch
dniach wa�y�y ju� dwa razy tyle
co po urodzeniu.
Po kilku dniach rodzice
zacz�li dodawa� dzieciom do
"mleka" troch� dobrze
rozmi�kczonych ziarenek, �eby
jedzenie by�o po�ywniejsze.
Wreszcie po jakich� dziesi�ciu
dniach stare go��bie uzna�y, �e
dzieci ju� s� za du�e na takie
niemowl�ce jedzenie, i zacz�y
je karmi� ziarnem.
W tym czasie ma�ym go��bkom
powoli wyrasta�y coraz
�adniejsze pi�rka. Ptaszki
zacz�y rozgl�da� si� po
gnie�dzie i okolicy. W ko�cu
nadszed� czas pr�by m�odych
skrzyde�ek. Pierwsze loty! Jak
dobrze jest unosi� si� w
powietrzu!
- Grrochu... grrochu... -
rozlega�o si� nawo�ywanie.
Kiedy go��bki potrafi� ju�
lata�, staj� si� doros�ymi
ptakami i musz� same dba� o
siebie. Ich miejsce w gnie�dzie
zajm� wkr�tce nowe jajeczka, z
kt�rych wyl�gn� si� nowe, nagie
i bezradne piskl�ta.
Podrzutek
Pokrzewka unios�a si� na
gniazdku, ods�aniaj�c kilka
pstrych jajeczek.
Tak, nie myli�a si�. Z
p�kni�tej skorupki wyjrza�o
pierwsze piskl�. Matka nie
zwr�ci�a uwagi ani na jego
brzydot�, ani nawet na to, �e
wygl�da�o troch� inaczej ni�
piskl�ta, kt�re wychowa�a w
gniazdku poprzedniej wiosny.
Wyrzuci�a daleko od gniazda
pust� skorupk�, a potem otuli�a
nagiego noworodka skrzyde�kami i
grza�a go w�asnym ciep�em.
Piskl� siedzia�o cichutko
przez par� godzin. By�o jeszcze
s�abe i zm�czone przebijaniem
skorupki. Potem zacz�o si�
wierci�.
- Je��! - oznajmi�o cichym
piskiem i szeroko otwartym
dziobkiem.
Gdy oboje rodzice uganiali si�
za muchami, piskl� pozosta�o
samo z nie wyklutymi jeszcze
jajeczkami.
Ach, jak dra�ni�y one
delikatn� sk�rk�, wra�liw� na
ka�de dotkni�cie!
Piskl� podsun�o si� plecami
pod jedno z nich, przytrzyma�o
kikutkami skrzyde�ek i
ostro�nie, ty�em zbli�y�o si� do
brzegu gniazda. Jedno
przechylenie wystarczy�o, �eby
jajeczko stoczy�o si� i upad�o
rozbite na ziemi�.
Uf! - zm�czony noworodek
odpoczywa� przez chwil�.
Gdy wyrzuca� drugie jajeczko,
nadlecia�a pokrzewka z much� w
dziobku. Nie zwr�ci�a wcale
uwagi na spadaj�ce jajeczko.
Nakarmi�a szybko piskl�, a
widz�c, �e jest jeszcze g�odne,
odlecia�a. Nie domy�la�a si�
wcale, �e to pierwsze dziecko to
podrzutek, ma�e kuku�cz�,
wyl�gni�te ze z�o�onego
ukradkiem jajka kuku�ki. Uwa�a�a
je za swoje i jak swoje
piel�gnowa�a.
Ma�y podrzutek wyrzuci� po
kolei wszystkie pozosta�e w
gniazdku jajeczka. Nie m�g�
znie��, �eby go cokolwiek
dotyka�o. Gdyby mu kto� pod�o�y�
papierow� kul�, pozby�by si� jej
tak�e czym pr�dzej. Dopiero po
kilku dniach, kiedy zacz�y mu
wyrasta� na ciele sztywne pa�ki
- zapowied� pierwszych pi�rek -
uspokoi� si�. Teraz my�la� tylko
o jedzeniu.
- Je��! Je��! - piszcza�
�a�o�nie od rana do zmroku.
Wychowanie ca�ej gromadki
dzieci nie wymaga�oby takiej
pracy jak wychowanie tego
jedynaka. Nigdy nie by� syty.
- Je��! Je��!
Szeroko otwarty, ��to
obrze�ony dzi�b, ukazuj�cy
jaskrawoczerwone gardzio�ko, i
�a�osny g�os wabi�y nawet obce,
przelatuj�ce w pobli�u ptaki.
- Je��! Je��!
Mucho��wka nios�ca dzieciom
komara skr�ci�a ku gniazdku
pokrzewki i zatka�a na chwil�
czerwone gardzio�ko. Ale tylko
na chwil�. Bo zaledwie kuku�cz�
prze�kn�o owada, ju� znowu
rozleg�o si� �a�osne, �ebracze
wo�anie, kt�re z kolei zmusi�o
s�siadk� pleszk� do nakarmienia
��todzioba.
Nic te� dziwnego, �e kuku�cz�
ros�o szybko. Dni up�ywa�y mu na
jedzeniu i spaniu. Wkr�tce
piskl� by�o tak du�e, �e z
trudem mie�ci�o si� w gniazdku.
Rodzice nie mieli gdzie
przysi���, �eby poda� jedzenie
�ar�okowi. Ale na wszystko jest
rada. Ma�e pokrzewki sfruwa�y
prosto na g�ow� swego du�ego
dziecka i karmi�y je z g�ry!
Wreszcie gniazdko okaza�o si�
za ciasne nawet dla samego
piskl�cia. Kuku�ka ostro�nie
wysz�a z niego i przenios�a si�
na najbli�sz� ga��zk�. Przybrani
rodzice nadal opiekowali si� ni�
i karmili bez przerwy.
Dopiero kiedy sko�czy�a pi��
tygodni, poczu�a si� na si�ach,
by rozpocz�� samodzielne �ycie.
Roz�o�y�a szare, ciemno
pr��kowane skrzyd�a i odlecia�a.
Opu�ci�a na zawsze swe gniazdko
i swych malutkich, troskliwych
opiekun�w.
Samotna, jak wszystkie
kuku�ki, przelatywa�a teraz z
drzewa na drzewo w poszukiwaniu
g�sienic, nie gardz�c i tymi
w�ochatymi, kt�rych �aden inny
ptak nie ruszy. Ile� to drzew
uratowa� od tych szkodnik�w jej
nigdy nie nasycony apetyt!
Lelek - ptak nocy
Przez ca�y dzie� motyl g�adysz
spa� w ukryciu. Dopiero o zmroku
obudzi� si�. B�ysn�y r�owe
plamy na tylnych skrzyde�kach
rozwini�tych do lotu. G�adysz
skierowa� si� prosto ku drodze
biegn�cej pod lasem.
A tam jakby kto� zapali�
mn�stwo �wieczek. W ciemno�ci
po�yskuj� ��te ogniki...
Ogniki? Nie, to przecie� z�ote
p�atki wiesio�ka. Nic dziwnego,
�e zw� go nocn� �wiec�. W dzie�
wygl�da niepozornie, p�atki ma
pozwijane, kwiaty zamkni�te.
Teraz otworzy� je i roz�o�y�
szeroko. Zaprasza na wieczorny
posi�ek wszystkie motyle i
chrz�szcze nocne.
Pod lasem co� zaklaska�o jak
go��b, kiedy si� podrywa do
lotu. Ale lec�cy motyl nie
zwraca na to uwagi. Ju� widzi
ja�niej�cy w mroku kwiat
wiesio�ka, gdy nagle... jaki�
cie� przes�oni� kwiaty. Przed
g�adyszem otwiera si� szeroka
paszcza okolona szczecinkami. W
ostatniej chwili motyl kryje si�
pod li��mi.
I znowu trzepocz�
bezszelestnie brunatne skrzyd�a
ptaka. Lelek �lizga si� w
powietrzu i p�ynie prosto w
stron�, z kt�rej dochodzi g�o�ne
buczenie. Nieostro�ny chrab�szcz
wpada do �ar�ocznej gardzieli i
buczenie ucicha.
- Huit... huit... - nawo�uje
lelek od czasu do czasu.
W pogoni za chrz�szczem
wzni�s� si� wysoko w g�r�. Teraz
opada nisko i sunie nad ziemi�,
wy�apuj�c �pi�ce na �d�b�ach
trawy polne koniki.
Wreszcie nasyci� si�. Siada na
chwil�, by odpocz��.
Ze stercz�cej w bok, na p�
uschni�tej ga��zi sosnowej
dolatuje �piew lelka. Niby
jednostajny, ale tony ma to
wy�sze: Oerrrrrr..., to znowu
niskie, g��bokie: Orrrrrrrr...
Troch� przypomina g�os
czarnego �wierszcza, kt�ry
ukryty w g�stej trawie tak�e
wygrywa sw� piosenk� pocieraj�c
jednym skrzyde�kiem o drugie.
U podn�a sosny, pod k�pk�
zesz�orocznych, uschni�tych
wrzos�w, le�� na ziemi dwa
bia�e, upstrzone plamkami
jajeczka. W dzie� nawet bystre
oko ich nie dostrze�e. A
samiczka siedz�ca na jajeczkach
tak�e podobna jest do
otaczaj�cych j� kawa�k�w
z�uszczonej kory sosnowej i
rozrzuconego igliwia. Tylko
naprawd� gro�ne
niebezpiecze�stwo mo�e j� zmusi�
do opuszczenia gniazda. A je�li
ju� zejdzie z jaj, wyw�szona
przez wroga, to jeszcze b�dzie
udawa�a chor� i odwodzi�a
napastnika jak najdalej od
gniazda.
Samczyk na sosnowej ga��zi
zako�czy� swoj� piosenk�.
Zaklaska� skrzyd�ami i znowu
�lizga si� w powietrzu w pogoni
za zdobycz�. Mi�kkie pi�rka nie
wydaj� najl�ejszego szelestu.
Nie sp�osz� gonionego owada.
- Huit... huit...
Lelek wpad� w wiruj�ce stado
komar�w. Stercz�ce doko�a dzioba
szczecinki u�atwiaj� zgarnianie
owad�w.
Znowu jaki� �uk samotnik buczy
w locie. Lelek p�dzi za nim. Tej
nocy nie ma obawy, �eby poszed�
spa� g�odny.
Kto pi�kniejszy?
- Jaka szkoda, �e u nas nie ma
papug - westchn�a Joasia.-
Takie s� pi�kne, takie
kolorowe...
- A po co nam papugi? -
oburzy� si� Krzy�.- Ma�o mamy
naszych ptak�w?
- Nasze s� bardzo mi�e, bardzo
kochane, bo nasze... Ale nie
takie �adne...
- Mo�e powiesz, �e sikorka
bogatka, kt�ra przychodzi�a
przez ca�� zim� do naszego
karmnika, nie jest �adna? Na
pewno nie nazwano jej "bogatk�"
dla jakich� ukrytych skarb�w,
tylko dla bogatego,
najbogatszego ze wszystkich
sikor stroju.
- No tak - zgodzi�a si�
Joasia.-Bogatka jest �adna, cho�
ja wol� sikork� modr�. Lubi� jej
b��kitne pi�rka, granatowy
ko�nierzyk i bia�e policzki...
Ale to nie papugi. Papugi s�
r�nokolorowe: ��te...
- Joanno - powiedzia� karc�co
Krzy�.- Przypomnij sobie, kto
przed chwil� tak pi�knie gwizda�
za oknem.
- Wilga...
- Przypomnij sobie jej pi�kne,
z�ocisto��te i czarne pi�ra i
przesta� zazdro�ci� tym, kt�rzy
maj� papugi.
- Ale papugi s� te�
czerwone...
- Na pewno nie czerwie�sze od
samczyk�w krzy�odziob�w, kt�re
odwiedzaj� nasze lasy.
- I jaskrawozielone! - broni�a
si� Joasia.
- Zdaje mi si�, �e s�usznie
dosta�a� szyszk� w g�ow� od
zielonego dzi�cio�a, kt�ry wraz
ze swymi pstrymi kuzynami mo�e
�mia�o stan�� do zawod�w nawet z
papug�! A je�li chodzi o ilo��
barw, to chyba pierwsz� nagrod�
dosta�by nasz szczygie�ek. Tylko
trzeba by przyjrze� mu si� z
bliska. Wiesz, jakie ma pi�rka?
- Wiem, pstre.
- Na g��wce czerwone jak mak!
Na skrzyde�kach czarne, ��to
przepasane! W ogonie czarne i
bia�e, na grzbiecie br�zowe, od
spodu bia�e, a na bokach
kasztanowate! Wystarczy?
Liczy�a�, ile barw?
- Wystarczy, wystarczy, ale...
- Joasia zawaha�a si�. - Ale
takich niebieskich ptak�w jak
papugi to nie ma! - wykrzykn�a
z triumfem.
- Je�li zimorodek jest dla
ciebie za ma�o b��kitny, to nie
ma innej rady, tylko musimy
poszuka� kraski. Chod�my do
lasu... Wiem, gdzie cz�sto mo�na
j� spotka�!
Ale kraska nie chcia�a pokaza�
si� na zawo�anie. Dopiero po
kilku dniach Joasia wpad�a do
domu zdyszana i przej�ta.
- Krzysiu! Co ja widzia�am! Na
drutach telegraficznych siedzia�
ptak! Chyba najpi�kniejszy ze
wszystkich na ca�ym �wiecie!
B��kitny jak niebo! Na grzbiecie
by� kasztanowaty, pi�ra na
skrzyd�ach mia� z wierzchu
czarne, a od spodu szafirowe! To
chyba musia�a by� papuga. Mo�e
uciek�a komu� z klatki? Szkoda,
�e nie widzia�e�, jak pi�knie i
zwinnie fruwa�a! Zupe�nie jakby
ta�czy�a w powietrzu! Chod�
pr�dzej, zobaczymy, czy nie
odlecia�a! Na pewno nic r�wnie
pi�knego nie widzia�e�...
Joasia umilk�a zm�czona.
- Sko�czy�a�? - spyta�
spokojnie Krzy�. - Joanno,
przypomnij sobie, jak
zachwyca�a� si� papugami...
- No, w�a�nie...
- I przypomnij sobie stare
przys�owie: "Cudze chwalicie,
swego nie znacie, sami nie
wiecie, co posiadacie..."
- O co ci chodzi? -
zniecierpliwi�a si� Joasia.
- O nic. Sama si� przekona�a�,
�e mamy ptaki nie brzydsze od
papug. Powiedzia�a� nawet, �e
chyba nie ma pi�kniejszego...
- Od tego b��kitnego!
- Tak. A wiesz, co to za ptak?
To kraska, nasza kraska...
LATO
Szukamy kwiatu paproci
W najkr�tsz� noc roku, w noc
�wi�toja�sk�, poszli�my do lasu.
Joasia, cho� si� do tego g�o�no
nie przyznawa�a, mia�a troch�
nadziei, �e mo�e... mo�e w tej
ba�ni o kwiecie paproci jest co�
nieco� prawdy i mo�e...
W lesie by�o ciemno,
tajemniczo. Krzy� rozgl�da� si�
na wszystkie strony staraj�c si�
wypatrzy� co� ciekawego. Powoli
oczy nasze przyzwyczaja�y si� do
ciemno�ci. Joasia schyli�a g�ow�
i dotkn�a r�k� k�py paproci.
- Jest! - krzykn�a nagle.
- Co takiego ?
- O, tam... b�yszczy pod
paprociami...
Po ziemi pe�z�o powoli ma�e
�wiate�ko.
- Porusza si� - powiedzia�a
zawiedzionym g�osem.
- A tam drugie i trzecie!...
O, fruwa w powietrzu! Jaki
�liczny ognik! B�yszczy
zielonkawo... Leci! Leci! To
�wietliki! - wo�a� p�g�osem
Krzy�.
- �wietliki?
Czarne, bezskrzyd�e samiczki
pe�za�y po ziemi, uskrzydlone
samczyki unosi�y si� w
powietrzu, migocz�c latarenkami.
Z ziemi i z powietrza lecia�y
porozumiewawcze znaki. Latarki
to gas�y, to zapala�y si�, to
nikn�y w g�stwinie.
- �wietliki? - powt�rzy�a
przeci�gle Joasia.
- A ty� my�la�a, �e to kwiat
paproci?
- Nie, nie... - zaprzeczy�a
pr�dko.
- Ku-wik... ku-wik...
Joasia a� drgn�a, tak nagle i
blisko rozleg�o si� �a�osne
wo�anie. Spojrzeli�my w g�r�.
Ksi�yc wysun�� si� w�a�nie zza
ob�oku i o�wietli� cztery
siedz�ce nieruchomo, przytulone
do siebie postaci. Zrobi�o si�
tak jasno, �e mo�na by�o
dostrzec puszyste pi�ra i
b�yszcz�ce okr�g�e oczy.
- M�ode puszczyki...
Nad naszymi g�owami przelecia�
bezszelestnie jaki� cie� i
usiad� tu� ko�o piskl�t. Kr�c�c
g�ow� przygl�da� si� nam
uwa�nie.
- To kt�re� z rodzic�w...
Odejd�my, nie trzeba ich
niepokoi�, tym bardziej �e z
obawy o dzieci stare puszczyki
mog� nas zaatakowa�.
Zaledwie odeszli�my kilka
krok�w, kiedy Joasia znowu co�
zobaczy�a.
- Ale to ju� chyba na pewno! -
wykrzykn�a i pobieg�a naprz�d.
Znale�li�my j� pod starym,
wypr�chnia�ym drzewem. Z du�ej
dziupli szed� dziwny blask. Na
wyci�gni�tej r�ce Joasi tak�e
co� b�yszcza�o i osypywa�o si�
na ziemi�.
- Pr�chno - powiedzia�a ze
smutkiem.
- Tak, �wiec�ce pr�chno. We�
go troch� do pude�eczka. B�dzie
ci �wieci�o w ciemnym pokoju.
- Ile to dziw�w mo�na zobaczy�
w letni� noc! �wiec�ce owady,
�wiec�ce pr�chno...
- Chod�my dalej, na skraj
bagniska za lasem. Tam te�
zobaczycie co� ciekawego.
Szli�my w�sk� �cie�k�. Po obu
stronach rozk�ada�y si�
wspania�e li�cie paproci,
o�wietlone bladym �wiat�em
ksi�yca, przedzieraj�cym si�
przez pl�tanin� ga��zi i li�ci.
Wreszcie drzewa przerzedzi�y
si�. Ziemia pod nogami by�a
mi�kka, wilgotna. Przed nami
rozci�ga�y si� ��ki, torfowiska,
a jeszcze dalej grz�skie
bagnisko.
Nad tym bagniskiem unosi�y si�
migoc�ce ogniki. Gas�y i
pokazywa�y si� znowu, ruchliwe,
rozigrane.
- To chyba nie �wietliki? -
spyta� Krzy�.
- Nie, to p�omyki gazu
b�otnego, kt�ry wydostaje si� z
bagna, zapala i ga�nie.
- Jakie to pi�kne!
- Dawniej ludzie my�leli, �e
to duchy lub czary... Bo tak
tajemniczo... tak czarodziejsko
wygl�da to trzecie �wiec�ce
dziwo nocy letniej. Chyba warto
by�o przyj�� zobaczy�...
- Zupe�nie jak w bajce -
odezwa�a si� po chwili Joasia.
- To taka prawdziwa bajka,
ba�� nocy czerwcowej, cho� bez
kwiatu paproci.
- Jak to - oburzy� si� Krzy�.
- Jest i kwiat paproci!
W blasku ksi�yca pokaza� nam
ciemne plamki na spodzie li�cia.
- Te plamki zast�puj� paproci
kwiaty. I �eby je zobaczy�, nie
potrzeba nocy. Lepszy do tego
jasny dzie�, a jeszcze lepsze
szk�o powi�kszaj�ce.
W letni dzie�
S�o�ce z trudem przenika przez
g�ste li�cie drzew le�nych. W
poszukiwaniu jag�d Krzy� i
Joasia weszli w g�stwin�.
Jeszcze nigdy nie zap�dzili si�
tak daleko.
- Krzysiu, czy my nie
zab��dzimy? - niepokoi si�
Joasia.
- Nie b�j si�. Ale wracajmy
ju� lepiej.
Oboje maj� ciemnoczerwone w�sy
i sine z�by od czarnych jag�d.
- Wracajmy. Ju� nie mog� je��
wi�cej - wzdycha Joasia.
- I koszyczki mamy pe�ne.
Przeciskaj� si� przez krzaki w
poszukiwaniu �cie�ki. Krzy�
idzie pierwszy. Wtem staje z
palcem na ustach. Rozchyla
ga��zki i pokazuje co� na ziemi.
Joasia z pocz�tku nic nie widzi.
S�oneczne promyki rzucaj� przez
li�cie okr�g�e, jasne plamy,
jakby ma�e lusterka, kt�re k�ad�
si� na paprociach, obejmuj�
krzaczki poziomek. Tam gdzie
Krzy� spogl�da, tak�e wida�
bia�e lusterka na br�zowym
igliwiu.
Na igliwiu?... Nie, to
przecie�...
Joasia zas�ania usta, �eby nie
krzykn�� z zachwytu. Pod
ga��ziami le�� nieruchomo dwie
malutkie sarenki. Ich p�oworude
boki nakrapiane s� takimi samymi
plamkami jak s�oneczne kr��ki...
Krzy� ostro�nie puszcza
ga��zie i dzieci na palcach
odchodz�. Sarenki ani drgn�y,
tylko patrz� wystraszonymi
oczyma.
- Kiedy matka zostawi je same,
sarenki nie ruszaj� si�,
czekaj�c jej powrotu - szepcze
Krzy�, cho