2157

Szczegóły
Tytuł 2157
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2157 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2157 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2157 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Hanna Zdzitowiecka W lesie Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Drukarnia Komputerowa Warszawa 1989 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III-B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z wyd. "Nasza Ksi�garnia", Warszawa 1986. Od redakcji Hanna Zdzitowiecka (1909-1973) debiutowa�a w roku 1947 na �amach czasopism dzieci�cych i m�odzie�owych. Wyda�a dla dzieci oko�o dwudziestu ksi��ek, g��wnie o tematyce przyrodniczej. Najbardziej znane jej prace to "W lesie" i "Nad wod�" - ksi��ki sk�adaj�ce si� z opowiada� o �yciu zwierz�t w obu tych �rodowiskach; "W norach i jamkach" - opowiadania o zwierz�tach mieszkaj�cych w ziemi; "T�cza w kropli wody" - zbi�r prostych, �atwych tekst�w, omawiaj�cych podstawowe zjawiska przyrody nieo�ywionej; "Kosmatek ze starej wierzby" - opowie�� o przygodach le�nego ludka, zaprzyja�nionego z r�nymi zwierz�tami, obserwuj�cego przemiany w przyrodzie zwi�zane z porami roku; "W�r�d niewidzialnych wrog�w i przyjaci�" - ksi��ka w atrakcyjnej, zbeletryzowanej formie uprzyst�pniaj�ca czytelnikowi skomplikowane zagadnienia �wiata drobnoustroj�w; "Od wiosny do wiosny" - utw�r napisany wsp�lnie ze Stefani� Szuchow� - zapoznaje czytelnika z typowymi zjawiskami �wiata zwierz�t i ro�lin na tle czterech p�r roku. Tw�rczo�� Hanny Zdzitowieckiej, wprowadzaj�ca dzieci w przebogaty �wiat przyrody, nie tylko przekazuje im w interesuj�cej formie wiele wiadomo�ci, ale jednocze�nie uczy rozumienia ojczystej przyrody, szacunku dla niej i w�a�ciwego z ni� wsp�ycia. Wiosna Czy ju� idzie wiosna? Stary gil siedzia� na drzewie i pogwizdywa� z cicha. Pi�rka nastroszy�, jedn� n�k� ukry� w ciep�ym puchu na brzuszku, a drug� obj�� mocno ga��zk�. S�o�ce �wieci�o na czystym niebie i powoli topi�o zimowe �niegi. Nagle rozleg�y si� o�ywione �wiergoty i stadko pstrych czeczotek otoczy�o zamy�lonego gila. Gilu, gilu, na tej so�nie,@ co na skraju lasu ro�nie,@ ju� �niegowy ko�uch bia�y@ wisi mokry, w strz�pach ca�y.@ Powiedz, gilu, czy to wiosna?@ Czy do domu wraca� czas?@ Gil podni�s� g��wk� do g�ry, rozejrza� si� dooko�a i odpowiedzia�: - Jeszcze u nas �niegi nie topniej�, jeszcze nie czas powraca�... Odlecia�y zmartwione czeczotki, ale nazajutrz powr�ci�y z nowin�. Gilu, gilu, pod krzakami,@ gdzie bieleje �niegu szmat,@ ju� zielone stercz� listki@ i od �niegu bielszy kwiat.@ Powiedz, gilu, czy ju� wiosna?@ Czy do domu wraca� czas?@ Gil po�kn�� nasionko, kt�re trzyma� w grubym dziobie, i odpowiedzia�: - To �nie�yczka wiosn� nam blisk� obiecuje, ale jeszcze nie czas powraca�... Ledwie sko�czy� m�wi�, gdy znowu nadlecia�o kilka czeczotek. Gilu, gilu, na leszczynie@ ju� sto bazi si� rozwija@ i z�ociste py�ku puchy@ wiatr roznosi swym podmuchem.@ Powiedz, gilu, czy to wiosna?@ Czy do domu wraca� czas?@ Ale gil pokr�ci� tylko �ebkiem i przefrun�� na inny krzak, gdzie zosta�o jeszcze troch� zesz�orocznych jag�dek. Min�o kilka dni. S�o�ce grza�o coraz mocniej. �niegi stopnia�y doko�a i z ziemi wychyli�y si� pierwsze, cieniutkie igie�ki m�odej trawy. Gil nie stroszy� ju� pi�rek z obawy przed zimnem. Czesa� je w�a�nie uwa�nie dziobkiem, kiedy nadlecia�y weso�e czeczotki. Gilu, gilu, wczesnym rankiem@ rozwin�y si� sasanki,@ ju� i blade z�ocie kwitn�,@ i przylaszczki si� b��kitni�.@ Powiedz, gilu, czy ju� wiosna?@ Czy do domu wraca� czas?@ Gil ju� otwiera� dzi�b, �eby co� odpowiedzie�, kiedy tu� obok rozleg� si� gwizd, jakby drugi gil usiad� na s�siednim drzewie. Obejrza� si� gil, obejrza�y si� zaciekawione czeczotki. Na ga��zce siedzia� z przekrzywion� g��wk� szpak i gwizda�, do z�udzenia na�laduj�c g�os gila. Kiedy go zobaczy�y czeczotki, zakrzykn�y wszystkie naraz: Spojrzyj, gilu, ju� do lasu@ powracaj� ptaki z wczas�w!@ W polu �piewa ju� skowronek,@ czas w rodzinne wraca� strony!@ Zagwizda� gil weso�o, rozg�o�nie. Rozpostar� skrzyde�ka, zatrzepota� nimi i zawo�a�: Teraz widz�, �e ju� wiosna!@ Czas na p�noc wraca�, czas!@ I odlecia�, a z nim wszystkie �niegu�y, jemio�uszki, czeczotki i gile, kt�re przebywa�y u nas przez zim�, Dzi�cio�owa ku�nia Joasia dobrze pami�ta t� sosn� przy le�nej drodze. Jeszcze w zimie znalaz�a pod ni� mn�stwo po�upanych szyszek. I w�a�nie kiedy je ogl�da�a... b�c! - co� trafi�o j� prosto w g�ow�. - Co za g�upie pomys�y! - krzykn�a. Odpowiedzia� jej przera�liwy, g�o�ny �miech. - Krzysiu! Dlaczego mnie straszysz? Gdzie ty jeste�? Na pr�no rozgl�da�a si� doko�a. W pobli�u nie by�o nikogo. Do domu wr�ci�a obra�ona. Gdy nast�pnego dnia Krzy� zaproponowa� p�j�cie do lasu, wybuchn�a: - Tak, i znowu b�dziesz we mnie rzuca� szyszkami, a potem wy�miewa� si� i przedrze�nia�! - Ja? Kiedy to robi�em? - Krzy� mia� tak zdumion� min�, �e Joasia zawaha�a si� w swych podejrzeniach. - No, dobrze, p�jd�, ale pami�taj... - Nie wiem, o co ci chodzi. Chcia�em ci pokaza� co� ciekawego. Weszli do lasu. Joasia ju� z daleka wskaza�a sosn� przy drodze. - To tu - powiedzia�a. - Sk�d wiesz? - Jak to: sk�d wiem? Przecie� pod t� sosn� rzuci�e� we mnie szyszk�. Trafi�e� mnie w g�ow�. W tej chwili Krzy� zacz�� si� �mia� tak serdecznie, �e a� przystan��. - Z czego si� �miejesz? - spyta�a ura�ona Joasia. - Ze mnie? To mog� wr�ci� do domu... - Nie z ciebie! Ale teraz ju� wszystko rozumiem! - Krzy� �mia� si� dalej. - Ale ja nic nie rozumiem. - Ju� wiem, kto ci� uderzy�. - Kto? - Zaczekaj. Nic nie m�w. Podejdziemy cicho... Joasia wiedzia�a, �e jak Krzy� ka�e by� cicho, to na pewno w pobli�u jest co� ciekawego. Sz�a za ch�opcem ostro�nie, spokojnie. Od sosny dobieg�o pukanie dzi�cio�a. - Patrz... tam... Zielony dzi�cio� siedzia� na pniu i wali� dziobem w zatkni�t� w drzewie szyszk�. Po chwili str�ci� j� na ziemi� i z g�o�nym �miechem odlecia�. - To on tak si� �mia�? Przecie� to ten sam g�os - wykrztusi�a Joasia. - Uhm - mrukn�� Krzy�. - Tylko tym razem nie trafi� ci� w g�ow�. Zanim Joasia zd��y�a odpowiedzie�, dzi�cio� ju� wraca� z now� szyszk� w dziobie. Wetkn�� j� w wykut� przedtem szpar� i zabra� si� do roz�upywania �usek. - Teraz ju� i ja wiem, kto mnie tak nastraszy� - Joasia pogrozi�a ptakowi palcem. Dzi�cio� przerwa� swe zaj�cie i zerkn�� w d�. Na widok dzieci schowa� si� za drzewo, ale nie odlecia�. Co chwila wygl�da� z jednej lub z drugiej strony pnia, jakby chcia� powiedzie�: "Wyno�cie si� st�d! Przeszkadzacie mi w obiedzie!" - Chod�my, zostawmy go w spokoju - powiedzia� Krzy�. - Chcia�em ci tylko pokaza� t� jego ku�ni�. Nie wiedzia�em, �e ju� tu by�a�, i dlatego zdziwi�em si�, kiedy wskaza�a� na t� w�a�nie sosn�. - By�am, ale jestem gapa, bo nie spojrza�am w g�r� - t�umaczy�a si� Joasia. - B�dziemy tu zagl�da� czasem. Ale wkr�tce zacz�y si� wiosenne deszcze i roztopy. Trzeba by�o przerwa� wycieczki do lasu. Dopiero gdy ociepli�o si� troch�, Joasia przypomnia�a sobie o ku�ni na so�nie. - Chod�my zobaczy�, co robi nasz dzi�cio�. Dzi�cio�owa ku�nia opustosza�a. Pod sosn� le�a�y tylko stare, gnij�ce ju� szyszki. - Mo�e mu si� co� sta�o? - martwi�a si� Joasia. Wtem rozleg� si� �opot skrzyde� i mi�dzy drzewami przelecia� du�y, czarny ptak. - Kruk! - zawo�a�a Joasia. - Nie - odpowiedzia� Krzy� z przej�ciem.- To by� czarny dzi�cio�! Mia� przecie� czerwon� plam� na g�owie! Pierwszy raz widzia�em takiego dzi�cio�a! - Trrrrrrrrrrr... - dolecia� z dala odg�os, jakby kto� lask� przesuwa� po sztachetach p�otu. - Kto tak ha�asuje w lesie? - oburzy�a si� Joasia. - Trrrrrrrrr... - odpowiedzia� kto� bli�ej. - Krzysiu, to ch�opcy p�osz� ptaki! Jak mo�na... Ale Krzy� wcale nie by� rozgniewany tymi ha�asami. U�miecha� si� i czego� wypatrywa� po drzewach. Bez s�owa poprowadzi� Joasi� ku staremu d�bowi. B�bnienie powt�rzy�o si� ju� zupe�nie blisko. G�os szed� z g�ry. Joasia spojrza�a i stan�a. Na uschni�tym konarze siedzia� czarny dzi�cio� i wali� dziobem raz po raz w martw� ga���. Ruchy mia� tak szybkie, �e czerwona plama na g�owie tylko miga�a dzieciom w oczach. Rozedrgane drewno oddawa�o g�os i odpowiada�o miarowym b�bnieniem: trrrrrrrrrrr... - Le�ny dobosz - szepn�� Krzy�. Dzi�cio� tak by� przej�ty, �e nie zwr�ci� na nich uwagi. Musia� przecie� t� swoj� muzyk� wypowiedzie� rado�� z tego, �e ju� jest wiosna, �e s�o�ce coraz mocniej przygrzewa, �e w drzewach p�yn� �wie�e soki, �e czas zabra� si� do wykucia nowej, czystej dziupli dla przysz�ych piskl�t. Niech wi�c echo roznosi po lesie to dzi�cio�owe granie. Na toki... - Wstawaj, ju� czas! Krzy� zerwa� si� z ��ka, pr�dko narzuci� ubranie i po chwili by� ju� przed domem. Wygl�daj�cy zza drzew ksi�yc rozja�nia� troch� ciemno�� nocy i rzuca� d�ugie cienie. - Id� za mn� - powiedzia� gajowy, pan Marcin - tylko cicho. I pami�taj, jak dam znak, to �eby� nawet nie drgn��, bo go sp�oszysz. - Dobrze, dobrze - powtarza� Krzy� dr��c troch� z ch�odu i niewyspania, a jeszcze wi�cej z przej�cia. - Czy na pewno jest? - Jest, jest - uspokaja� gajowy. - Widzia�em wieczorem, jak zapad� w g�szczu i odezwa� si� par� razy. Szli w zupe�nym milczeniu. Dooko�a panowa�a cisza. W pewnej chwili przemkn�a im nad g�owami sowa. Czasem zaszele�ci�o co� w krzakach, sun�c po zesz�orocznych li�ciach. To zn�w z wysoka, spod nieba, dolecia� klangor powracaj�cych �urawi. Wtem gajowy stan�� i da� znak r�k�. Krzy� znieruchomia�. Z daleka dochodzi� ledwie s�yszalny, chropowaty g�os. - Te, tete, tete, tete, tetetetete, theuk! - a zaraz potem jakby kto� ostrzy� kos� na ose�ce. - Gra - szepn�� jak najciszej gajowy. - Pami�tasz? Krzy� skin�� g�ow�. "Ruszy� z miejsca mo�na tylko podczas szlifowania - powtarza� w my�li przestrogi pana Marcina. - Tylko wtedy �piewak jest og�uszony czy mo�e zas�uchany w sw� pie��..." Dalej posuwali si� ju� tylko skokami, w chwilach gdy pie�� ko�czy�a si� dziwnym, przypominaj�cym ostrzenie kosy d�wi�kiem. Gajowy w ci�gu tych paru sekund robi� jeden miarowy skok... Nie maj�cy wprawy Krzy� zastyga� coraz to w innej, nieprawdopodobnej pozie. Jeszcze ostatni skok i drzewa przerzedzi�y si�. W s�abej po�wiacie bledn�cego ju� ksi�yca majaczy� stary d�b z wystaj�cym konarem, a na nim... - To on! G�uszec! Krzy� omal nie krzykn�� z rado�ci. Wielkie, czarne ptaszysko rysowa�o si� coraz wyra�niej na tle szarzej�cego nieba. Na chwil� przesta� gra�. Zaleg�a cisza. Krzysiowi serce niemal stan�o z obawy, �e ptak odleci. Ale nie. To by�a tylko ma�a przerwa. Odpoczynek. - Te, tete, tete, tete... Krzy� s�ucha� tego g�osu jak najpi�kniejszego koncertu. "Najpierw k�apanie - przypomina� sobie okre�lenia my�liwych, kt�rzy opowiadali mu o polowaniu na tokuj�ce g�uszce. - Potem szybko raz po raz trelowanie..." - Tetetetetetete - trelowa� g�uszec i nagle rozleg� si� d�wi�k jakby wyskakuj�cego korka z butelki. "Korkowanie" - przemkn�o przez g�ow� Krzysiowi i ju� znowu zas�ucha� si� w zgrzytliwe szlifowanie. Na pewno nie uwierzy�by, gdyby mu kto� powiedzia�, �e ca�a ta pie�� nie trwa�a nawet dziesi�ciu sekund. Ledwie sko�czona, zaczyna�a si� na nowo. Upojony ni� g�uszec poruszy� si�, zacz�� tokowa�. Roztoczy� ogon, opu�ci� skrzyd�a, uni�s� ku g�rze wyprostowan� szyj�, by po chwili wygi�� j� na grzbiet, drepcz�c przy tym po ga��zi i przest�puj�c z nogi na nog�. Robi�o si� coraz ja�niej. Szare niebo zb��kitnia�o. Krzy� m�g� ju� widzie� czarn� brod� z pi�r na podgardlu ptaka, bia�e plamy na brzuchu i grub�, czerwon� brew ko�o oka. Z daleka, od du�ej polany, dolatywa�y inne, liczne i dono�ne g�osy: - Czuuuuu, szszszszyyyyy... W krzakach pogwizdywa�y przebudzone drozdy i pokrzykiwa�y szpaki. G�uszec sfrun�� ci�kim lotem na ziemi� i tu jeszcze tokowa� przez chwil�. Na r�owiej�cym niebie pokaza�y si� niewidoczne dotychczas w mroku przed�witu male�kie ob�oczki. W pierwszych promieniach wschodz�cego s�o�ca wygl�da�y jak p�on�ce z�ote iskierki. - Czuuuuu, szszszyyy... - odzywa�y si� dalekie g�osy. - Cietrzewie? - szepn�� Krzy�. - Tak - odpowiedzia� gajowy. Sp�oszony t� cich� rozmow� g�uszec poderwa� si� i znikn�� w�r�d drzew. - Wracamy - powiedzia� g�o�no pan Marcin. - Na dzi� ju� koniec. Szli po zroszonych, zesz�orocznych, gnij�cych li�ciach, spod kt�rych wygl�da�y zielone, sztywne listki bor�wek i nagie ga��zki czarnych jag�d. Pod nogami b��kitnia�y przylaszczki i bieli�y si� wielkie k�py zawilc�w. Tu i �wdzie zwisa� du�y, liliowy dzwonek sasanki okrytej srebrnym puchem. Sko�czy�a si� cisza nocna. Dooko�a ptaki przekrzykiwa�y si� r�nymi g�osami. - Dzieci... dzieci... dzieci... - wo�a�y sikory. - Puk, puk, puk, puk... - stuka�y w drzewa kowaliki i dzi�cio�y. Samczyk zi�by siedz�c na ga��zce coraz to powtarza� swoj� d�wi�czn�, zawsze t� sam� piosenk�. Ale Krzy� wci�� jeszcze mia� przed oczami rysuj�cego si� w mroku g�uszca, a w uszach brzmia�o mu jego chropowate szlifowanie. R�jka chrab�szczy W tym roku b�dzie r�jka chrab�szczy - g�osi� komunikat. - Prosimy dzieci szkolne o pomoc... Pro�by nie trzeba by�o powtarza�. Gdy tylko w powietrzu zacz�y si� unosi� roje bucz�cych br�zowych owad�w, z nadle�nictwa przysz�o wezwanie i wszystkie klasy zg�osi�y sw�j udzia� w wielkiej bitwie przeciw chrab�szczom. Ju� od wczesnego rana ca�a szko�a wyruszy�a do lasu. Ca�a szko�a? Ba, nawet przedszkolaki uprosi�y, �e i one tak�e pomog�. Przecie� i one chc� ratowa� ten m�ody las, kt�ry ro�nie niedaleko wsi. Dzieci sz�y weso�o, ze �piewem. Ka�dy ni�s� jakie� narz�dzie walki: jedni - wysokie tyczki do strz�sania owad�w z wy�szych ga��zi, inni - naczynia z pokrywami, koszyczki, woreczki... co kto mia�. W lesie czeka� ju� na nich le�niczy z kilkoma robotnikami. Mieli oni pilnowa� pracy dzieci i odbiera� od nich zebrane chrab�szcze. - A co si� zrobi z tymi chrab�szczami? - dopytywa� si� Pawe�ek. - Zabije si� je i pos�u�� za pokarm �winkom, kaczkom i kurom. Zjedz� je bardzo ch�tnie. Dzieci rozdzieli�y si� na grupki i zabra�y do roboty. Starsze zbiera�y chrab�szcze z ga��zi, m�odsze wyszukiwa�y te, kt�re ukry�y si� w trawie. - O - zawo�a�a Joasia - ten chrab�szcz chcia� si� schowa� przede mn�, ale go wyci�gn�am! - To samiczka - powiedzia� Krzy�. - Chcia�a w ziemi z�o�y� jajeczka. Wyl�g�e z tych jajeczek p�draki porozchodzi�yby si� pod ziemi� i podgryza�yby korzenie naszych drzew. - A ja my�la�am, �e chrab�szcze zjadaj� tylko li�cie... Widzia�am je na d�bie i na kasztanie ko�o szko�y... - To by�y ju� doros�e owady - m�wi� dalej Krzy�. - Ale o wiele wi�kszymi szkodnikami s� ich bia�e p�draki, kt�re dopiero po trzech latach �ycia pod ziemi� zmieni� si� w poczwarki, a potem w chrab�szcze, takie, jakie teraz zbieramy. - I one przez te trzy lata ci�gle zjadaj� korzenie ro�lin? - Tak. - A to wstr�tne stworzenia! Ile szkody narobi� przez ten czas! - Bardzo wiele. Dlatego te� tak z nimi walczymy. - To bierzmy si� pr�dko do roboty! Trzeba zebra� jak najwi�cej tych szkodnik�w! - zawo�a� z zapa�em Pawe�ek. - A uwa�ajcie na te, kt�re w�a�� w ziemi� - doda�a Joasia. - Nie pozwolimy im z�o�y� jajeczek, nie damy zniszczy� naszego lasu! Mr�wka sieje fio�ki - Szkoda, �e ju� fio�ki przekwit�y - m�wi�a Joasia rozgarniaj�c okr�g�e, zielone listki. - O, tu s� torebki z nasionami! - Uwa�aj, stan�a� na mr�wczej drodze - ostrzeg� j� Krzy�. Joasia odsun�a si�, ogl�daj�c z niepokojem swoje czerwone sanda�ki. Droga do mrowiska prowadzi�a obok k�pki fio�k�w. Codziennie sz�y t�dy niezliczone szeregi drobnych robotnic znosz�cych niestrudzenie budulec i �ywno��. Tego dnia mr�wki, jak zwykle, w�drowa�y tam i na powr�t, nie zwa�aj�c ani na przygl�daj�ce si� im dzieci, ani na zwieszaj�ce si� nad drog� ro�liny. By� to w�a�nie czas dojrzewania owoc�w fio�kowych. Nape�nione nasionami torebki p�ka�y rozsypuj�c doko�a drobniutkie kuleczki. Jedna z przechodz�cych mr�wek dojrza�a le��ce na �cie�ce nasionko i zatrzyma�a si� przy nim. Obesz�a je z prawej i z lewej strony, spr�bowa�a, wreszcie chwyci�a mocno szcz�kami i pospieszy�a z nim do mrowiska. Wpatrzone w mr�wcz� �cie�k� dzieci �ledzi�y z zainteresowaniem robotnic� d�wigaj�c� nasionko. Wida� by�o, �e nasionko stanowi dla niej du�y ci�ar. Mr�wka chwilami wypuszcza�a je z pyszczka i odpoczywa�a, potem znowu pr�bowa�a i�� ty�em i ci�gn�� sw� zdobycz po ziemi. W pewnej chwili, id�c ty�em, potkn�a si� o le��c� w poprzek �cie�ki ig�� sosnow� i przewr�ci�a si�. Wypuszczone z pyszczka nasionko potoczy�o si� mi�dzy trawy. Mr�wka le�a�a na grzbiecie, wymachuj�c n�kami. - Trzeba jej pom�c - powiedzia�a Joasia, ale zanim wyci�gn�a r�k�, mr�wka stan�a ju� pewnie na swych sze�ciu n�kach. Zaniepokojona, drepta�a tam i na powr�t, widocznie szukaj�c swej zguby. Zaj�ta poszukiwaniem, nie zwraca�a uwagi na mijaj�ce j� szeregi innych, r�wnie jak ona zapracowanych robotnic. - Zaczekaj - wstrzyma� Krzy� Joasi�, kt�ra znowu chcia�a przyj�� mr�wce z pomoc�. - Zobaczymy, co ona zrobi, jak sobie poradzi... Mr�wka na pr�no szuka�a zgubionego nasionka. Wreszcie zawr�ci�a do k�pki fio�k�w, pod kt�r� le�a�o jeszcze wiele nasion. Chwyci�a jedno z nich i znowu z trudem d�wiga�a je do mrowiska. Prawdopodobnie zapomnia�a tymczasem o le��cej na drodze przeszkodzie, bo znowu potkn�a si� o ni�, gubi�c sw� cenn� zdobycz. Tym razem jednak szybko odnalaz�a zgub�. Nasionko utkn�o w ma�ym zag��bieniu ziemi i mimo wysi�k�w mr�wka nie mog�a go wydosta�. Ci�gn�a je, popycha�a, podwa�a�a - wszystko daremnie. Widz�c, �e sama nie poradzi, zatrzyma�a jedn� ze swych towarzyszek i porozumia�a si� z ni� za pomoc� dotykania ro�kami. Obie robotnice wsp�lnymi si�ami wyci�gn�y nasionko na �cie�k�. Teraz ju� bez przeszk�d mr�wka dosz�a ze swym ci�arem do mrowiska i znikn�a w jednym z licznych otwor�w wej�ciowych. - Ciekawa jestem, co ona zrobi z tym nasionkiem fio�ka - m�wi�a Joasia, gdy oddalali si� od mrowiska. - Mo�e je posieje? - roze�mia�a si�. Joasia, sama o tym nie wiedz�c, zgad�a, jakie b�d� dalsze losy fio�kowego nasienia. Mr�wki odgryz� z niego smaczn�, mi�kk� cz��, a reszt�, nie uszkodzon�, wyrzuc� na "mr�wczy �mietnik" nie opodal mrowiska. Le�� tam r�ne "�mieci", jak cia�a martwych mr�wek, puste oprz�dy i wiele nasion fio�k�w, przylaszczek, z�oci, przebi�nieg�w i innych le�nych kwiat�w. Mr�wki zbieraj� te nasiona po lesie i znosz� do mrowiska, gubi�c niekt�re z nich po drodze. W ten spos�b te drobne, pracowite owady rozsiewaj� wiele ro�lin le�nych. Zwinka Zwinka le�a�a na wygrzanym w s�o�cu kamieniu. Ach, jak by�o przyjemnie! Zwinka czu�a, jak szybko kr��y w niej krew, jak j� przenika mi�e ciep�o promieni s�onecznych. Jej brunatnoszare barwy upodabnia�y j� do otoczenia. Nie�atwo by�o dostrzec le��ce nieruchomo zwierz�tko. Na zwisaj�cej nad jaszczurk� trawie przysiad� motyl, bielinek kapustnik. Skoczy�a nag�ym rzutem, chwytaj�c zdobycz. Nie wiedzia�a smuk�a jaszczureczka, �e odda�a w tej chwili wielk� przys�ug� jakiemu� ogrodnikowi, piel�gnuj�cemu w ogrodzie grz�dy kapusty. Z jajeczek z�o�onych przez bielinka wyl�g�yby si� zielone g�sienice, �ywi�ce si� kapu�cianymi li��mi. Zwinka znowu u�o�y�a si� w s�o�cu. Czatowa�a na now� zdobycz. Jak to dobrze, �e ju� min�a zima! Kiedy tylko zrobi�o si� cieplej, zwinka wysz�a ze swojej zimowej norki, gdzie spa�a z kilkoma towarzyszkami. S�o�ce daje jej si��, pobudza do ruchu. W dni pochmurne, wieczorem i rano, gdy jest ch�odniej, zwinka czuje si� oci�a�a, ale niech tylko s�o�ce za�wieci, uwija si� szybko i zwinnie. Nie darmo nazwano j� "zwink�". - Cyk, cyk - rozleg�o si� cykanie konika polnego. Zwinka rzuci�a doko�a swoim bystrym oczkiem. Szaro-zielony konik siedzi na mocnym �d�ble trawy i pociera n�k� o skrzyde�ko. Nag�y skok - i otwarty szeroko pyszczek zamyka si�... pusty. Konik polny, nie mniej szybki od zwinki, odbi� si� od trawy i z rozwini�tymi skrzyd�ami uni�s� si� w powietrze. Zawiedziona zwinka rusza na poszukiwanie nowej zdobyczy. Nie p�jdzie daleko, bo jaszczurki nie lubi� opuszcza� stron rodzinnych. Dochodzi tylko do pobliskiego stawku i pije wod�. Tu dojrza�y j� brodz�ce w wodzie dzieci. - Jaszczurka! �apcie! �apcie! - rozleg� si� okrzyk. - Kiedy tak pr�dko ucieka! - Trzymaj za ogon! - Za ogon nie wolno! - zawo�a�a Joasia. - Dlaczego? - Bo ci zostanie w r�ce... - Jak to? Odpadnie? A jaszczurka mo�e �y� bez ogona? - posypa�y si� pytania. - Ogon odro�nie, ale nie b�dzie ju� taki �adny i d�ugi, a jaszczurka nie b�dzie mog�a tak zwinnie biega� jak teraz. Zostawcie j� w spokoju! Zwinka tymczasem zmyka�a od tej krzycz�cej gromady olbrzym�w. W swojej w�dr�wce natrafi�a na miejsce, kt�re wyda�o jej si� odpowiednie do za�o�enia gniazda. W ma�ym do�ku, wprost na ziemi, z�o�y�a kilkana�cie jajeczek i pozostawi�a je bez opieki. Jaszczurki nie wysiaduj� jajek jak ptaki. Ogrzeje je czerwcowe s�o�ce, a ma�e jaszczureczki zaraz po wyj�ciu z jajek umiej� sobie same radzi�. Nawet lepiej, je�li nie spotkaj� swej mamy, bo mog�aby je zje��, nie pami�taj�c, �e s� jej dzie�mi. Zwinka, jak ka�da jaszczurka, zjada owady, d�d�ownice, �limaki, paj�ki, jajka jaszczurek i w�y... co si� da! Ale ma te� i wrog�w, na przyk�ad je�a, tch�rza i �asic�, przed kt�rymi ucieka co si�y w n�kach, bo jej s�abe z�bki i pazurki nie s� do�� skuteczn� obron� przeciwko wi�kszym zwierz�tom. Ucieka tak�e przed lud�mi, kt�rzy nie pami�taj� o po�ytku, jaki im przynosi jaszczurka, i nieraz bezmy�lnie j� zabijaj�. W go��bim gnie�dzie Wysoko na so�nie uwi�a gniazdo para go��bi grzywaczy. Wkr�tce w gnie�dzie znalaz�y si� dwa jajeczka. Go��bie wygrzewa�y je na zmian� - go��b zast�powa� go��bic� przez osiem godzin w ci�gu dnia. Nie wolno by�o matce-go��bicy sp�ni� si� i zostawi� ojca d�u�ej na gnie�dzie. Chocia� nie mia� zegarka, bardzo si� gniewa� za ka�d� minut� d�u�ej przesiedzian� na jajkach. A� wstyd powiedzie�, ale pan go��b by� bardzo �le wychowany. Nieraz biedna go��bica nie tylko musia�a wys�ucha� srogiej bury, ale nawet dostawa�a po g�owie mocnym dziobem swego towarzysza. Wreszcie z jajek wyklu�y si� piskl�ta. C� to by�y za potworki: bez pi�rek, �lepe, nieporadne, a� �al patrze�! Ale go��bie nie widzia�y brzydoty swych dzieci. Kocha�y je i piel�gnowa�y troskliwie. Oboje rodzice karmili piskl�ta na przemian. Zgadnijcie - czym... "Ptasim mlekiem"! Naprawd� "ptasim mlekiem"! W ich du�ych wolach wytwarza�a si� w tym czasie podobna do mleka papka, kt�r� go��bie wylewa�y ze swego gard�a wprost do dziobk�w dzieci. Nie�atwo by�o zaspokoi� apetyty ma�ych go��bk�w. Objada�y si� tak, �e po dw�ch dniach wa�y�y ju� dwa razy tyle co po urodzeniu. Po kilku dniach rodzice zacz�li dodawa� dzieciom do "mleka" troch� dobrze rozmi�kczonych ziarenek, �eby jedzenie by�o po�ywniejsze. Wreszcie po jakich� dziesi�ciu dniach stare go��bie uzna�y, �e dzieci ju� s� za du�e na takie niemowl�ce jedzenie, i zacz�y je karmi� ziarnem. W tym czasie ma�ym go��bkom powoli wyrasta�y coraz �adniejsze pi�rka. Ptaszki zacz�y rozgl�da� si� po gnie�dzie i okolicy. W ko�cu nadszed� czas pr�by m�odych skrzyde�ek. Pierwsze loty! Jak dobrze jest unosi� si� w powietrzu! - Grrochu... grrochu... - rozlega�o si� nawo�ywanie. Kiedy go��bki potrafi� ju� lata�, staj� si� doros�ymi ptakami i musz� same dba� o siebie. Ich miejsce w gnie�dzie zajm� wkr�tce nowe jajeczka, z kt�rych wyl�gn� si� nowe, nagie i bezradne piskl�ta. Podrzutek Pokrzewka unios�a si� na gniazdku, ods�aniaj�c kilka pstrych jajeczek. Tak, nie myli�a si�. Z p�kni�tej skorupki wyjrza�o pierwsze piskl�. Matka nie zwr�ci�a uwagi ani na jego brzydot�, ani nawet na to, �e wygl�da�o troch� inaczej ni� piskl�ta, kt�re wychowa�a w gniazdku poprzedniej wiosny. Wyrzuci�a daleko od gniazda pust� skorupk�, a potem otuli�a nagiego noworodka skrzyde�kami i grza�a go w�asnym ciep�em. Piskl� siedzia�o cichutko przez par� godzin. By�o jeszcze s�abe i zm�czone przebijaniem skorupki. Potem zacz�o si� wierci�. - Je��! - oznajmi�o cichym piskiem i szeroko otwartym dziobkiem. Gdy oboje rodzice uganiali si� za muchami, piskl� pozosta�o samo z nie wyklutymi jeszcze jajeczkami. Ach, jak dra�ni�y one delikatn� sk�rk�, wra�liw� na ka�de dotkni�cie! Piskl� podsun�o si� plecami pod jedno z nich, przytrzyma�o kikutkami skrzyde�ek i ostro�nie, ty�em zbli�y�o si� do brzegu gniazda. Jedno przechylenie wystarczy�o, �eby jajeczko stoczy�o si� i upad�o rozbite na ziemi�. Uf! - zm�czony noworodek odpoczywa� przez chwil�. Gdy wyrzuca� drugie jajeczko, nadlecia�a pokrzewka z much� w dziobku. Nie zwr�ci�a wcale uwagi na spadaj�ce jajeczko. Nakarmi�a szybko piskl�, a widz�c, �e jest jeszcze g�odne, odlecia�a. Nie domy�la�a si� wcale, �e to pierwsze dziecko to podrzutek, ma�e kuku�cz�, wyl�gni�te ze z�o�onego ukradkiem jajka kuku�ki. Uwa�a�a je za swoje i jak swoje piel�gnowa�a. Ma�y podrzutek wyrzuci� po kolei wszystkie pozosta�e w gniazdku jajeczka. Nie m�g� znie��, �eby go cokolwiek dotyka�o. Gdyby mu kto� pod�o�y� papierow� kul�, pozby�by si� jej tak�e czym pr�dzej. Dopiero po kilku dniach, kiedy zacz�y mu wyrasta� na ciele sztywne pa�ki - zapowied� pierwszych pi�rek - uspokoi� si�. Teraz my�la� tylko o jedzeniu. - Je��! Je��! - piszcza� �a�o�nie od rana do zmroku. Wychowanie ca�ej gromadki dzieci nie wymaga�oby takiej pracy jak wychowanie tego jedynaka. Nigdy nie by� syty. - Je��! Je��! Szeroko otwarty, ��to obrze�ony dzi�b, ukazuj�cy jaskrawoczerwone gardzio�ko, i �a�osny g�os wabi�y nawet obce, przelatuj�ce w pobli�u ptaki. - Je��! Je��! Mucho��wka nios�ca dzieciom komara skr�ci�a ku gniazdku pokrzewki i zatka�a na chwil� czerwone gardzio�ko. Ale tylko na chwil�. Bo zaledwie kuku�cz� prze�kn�o owada, ju� znowu rozleg�o si� �a�osne, �ebracze wo�anie, kt�re z kolei zmusi�o s�siadk� pleszk� do nakarmienia ��todzioba. Nic te� dziwnego, �e kuku�cz� ros�o szybko. Dni up�ywa�y mu na jedzeniu i spaniu. Wkr�tce piskl� by�o tak du�e, �e z trudem mie�ci�o si� w gniazdku. Rodzice nie mieli gdzie przysi���, �eby poda� jedzenie �ar�okowi. Ale na wszystko jest rada. Ma�e pokrzewki sfruwa�y prosto na g�ow� swego du�ego dziecka i karmi�y je z g�ry! Wreszcie gniazdko okaza�o si� za ciasne nawet dla samego piskl�cia. Kuku�ka ostro�nie wysz�a z niego i przenios�a si� na najbli�sz� ga��zk�. Przybrani rodzice nadal opiekowali si� ni� i karmili bez przerwy. Dopiero kiedy sko�czy�a pi�� tygodni, poczu�a si� na si�ach, by rozpocz�� samodzielne �ycie. Roz�o�y�a szare, ciemno pr��kowane skrzyd�a i odlecia�a. Opu�ci�a na zawsze swe gniazdko i swych malutkich, troskliwych opiekun�w. Samotna, jak wszystkie kuku�ki, przelatywa�a teraz z drzewa na drzewo w poszukiwaniu g�sienic, nie gardz�c i tymi w�ochatymi, kt�rych �aden inny ptak nie ruszy. Ile� to drzew uratowa� od tych szkodnik�w jej nigdy nie nasycony apetyt! Lelek - ptak nocy Przez ca�y dzie� motyl g�adysz spa� w ukryciu. Dopiero o zmroku obudzi� si�. B�ysn�y r�owe plamy na tylnych skrzyde�kach rozwini�tych do lotu. G�adysz skierowa� si� prosto ku drodze biegn�cej pod lasem. A tam jakby kto� zapali� mn�stwo �wieczek. W ciemno�ci po�yskuj� ��te ogniki... Ogniki? Nie, to przecie� z�ote p�atki wiesio�ka. Nic dziwnego, �e zw� go nocn� �wiec�. W dzie� wygl�da niepozornie, p�atki ma pozwijane, kwiaty zamkni�te. Teraz otworzy� je i roz�o�y� szeroko. Zaprasza na wieczorny posi�ek wszystkie motyle i chrz�szcze nocne. Pod lasem co� zaklaska�o jak go��b, kiedy si� podrywa do lotu. Ale lec�cy motyl nie zwraca na to uwagi. Ju� widzi ja�niej�cy w mroku kwiat wiesio�ka, gdy nagle... jaki� cie� przes�oni� kwiaty. Przed g�adyszem otwiera si� szeroka paszcza okolona szczecinkami. W ostatniej chwili motyl kryje si� pod li��mi. I znowu trzepocz� bezszelestnie brunatne skrzyd�a ptaka. Lelek �lizga si� w powietrzu i p�ynie prosto w stron�, z kt�rej dochodzi g�o�ne buczenie. Nieostro�ny chrab�szcz wpada do �ar�ocznej gardzieli i buczenie ucicha. - Huit... huit... - nawo�uje lelek od czasu do czasu. W pogoni za chrz�szczem wzni�s� si� wysoko w g�r�. Teraz opada nisko i sunie nad ziemi�, wy�apuj�c �pi�ce na �d�b�ach trawy polne koniki. Wreszcie nasyci� si�. Siada na chwil�, by odpocz��. Ze stercz�cej w bok, na p� uschni�tej ga��zi sosnowej dolatuje �piew lelka. Niby jednostajny, ale tony ma to wy�sze: Oerrrrrr..., to znowu niskie, g��bokie: Orrrrrrrr... Troch� przypomina g�os czarnego �wierszcza, kt�ry ukryty w g�stej trawie tak�e wygrywa sw� piosenk� pocieraj�c jednym skrzyde�kiem o drugie. U podn�a sosny, pod k�pk� zesz�orocznych, uschni�tych wrzos�w, le�� na ziemi dwa bia�e, upstrzone plamkami jajeczka. W dzie� nawet bystre oko ich nie dostrze�e. A samiczka siedz�ca na jajeczkach tak�e podobna jest do otaczaj�cych j� kawa�k�w z�uszczonej kory sosnowej i rozrzuconego igliwia. Tylko naprawd� gro�ne niebezpiecze�stwo mo�e j� zmusi� do opuszczenia gniazda. A je�li ju� zejdzie z jaj, wyw�szona przez wroga, to jeszcze b�dzie udawa�a chor� i odwodzi�a napastnika jak najdalej od gniazda. Samczyk na sosnowej ga��zi zako�czy� swoj� piosenk�. Zaklaska� skrzyd�ami i znowu �lizga si� w powietrzu w pogoni za zdobycz�. Mi�kkie pi�rka nie wydaj� najl�ejszego szelestu. Nie sp�osz� gonionego owada. - Huit... huit... Lelek wpad� w wiruj�ce stado komar�w. Stercz�ce doko�a dzioba szczecinki u�atwiaj� zgarnianie owad�w. Znowu jaki� �uk samotnik buczy w locie. Lelek p�dzi za nim. Tej nocy nie ma obawy, �eby poszed� spa� g�odny. Kto pi�kniejszy? - Jaka szkoda, �e u nas nie ma papug - westchn�a Joasia.- Takie s� pi�kne, takie kolorowe... - A po co nam papugi? - oburzy� si� Krzy�.- Ma�o mamy naszych ptak�w? - Nasze s� bardzo mi�e, bardzo kochane, bo nasze... Ale nie takie �adne... - Mo�e powiesz, �e sikorka bogatka, kt�ra przychodzi�a przez ca�� zim� do naszego karmnika, nie jest �adna? Na pewno nie nazwano jej "bogatk�" dla jakich� ukrytych skarb�w, tylko dla bogatego, najbogatszego ze wszystkich sikor stroju. - No tak - zgodzi�a si� Joasia.-Bogatka jest �adna, cho� ja wol� sikork� modr�. Lubi� jej b��kitne pi�rka, granatowy ko�nierzyk i bia�e policzki... Ale to nie papugi. Papugi s� r�nokolorowe: ��te... - Joanno - powiedzia� karc�co Krzy�.- Przypomnij sobie, kto przed chwil� tak pi�knie gwizda� za oknem. - Wilga... - Przypomnij sobie jej pi�kne, z�ocisto��te i czarne pi�ra i przesta� zazdro�ci� tym, kt�rzy maj� papugi. - Ale papugi s� te� czerwone... - Na pewno nie czerwie�sze od samczyk�w krzy�odziob�w, kt�re odwiedzaj� nasze lasy. - I jaskrawozielone! - broni�a si� Joasia. - Zdaje mi si�, �e s�usznie dosta�a� szyszk� w g�ow� od zielonego dzi�cio�a, kt�ry wraz ze swymi pstrymi kuzynami mo�e �mia�o stan�� do zawod�w nawet z papug�! A je�li chodzi o ilo�� barw, to chyba pierwsz� nagrod� dosta�by nasz szczygie�ek. Tylko trzeba by przyjrze� mu si� z bliska. Wiesz, jakie ma pi�rka? - Wiem, pstre. - Na g��wce czerwone jak mak! Na skrzyde�kach czarne, ��to przepasane! W ogonie czarne i bia�e, na grzbiecie br�zowe, od spodu bia�e, a na bokach kasztanowate! Wystarczy? Liczy�a�, ile barw? - Wystarczy, wystarczy, ale... - Joasia zawaha�a si�. - Ale takich niebieskich ptak�w jak papugi to nie ma! - wykrzykn�a z triumfem. - Je�li zimorodek jest dla ciebie za ma�o b��kitny, to nie ma innej rady, tylko musimy poszuka� kraski. Chod�my do lasu... Wiem, gdzie cz�sto mo�na j� spotka�! Ale kraska nie chcia�a pokaza� si� na zawo�anie. Dopiero po kilku dniach Joasia wpad�a do domu zdyszana i przej�ta. - Krzysiu! Co ja widzia�am! Na drutach telegraficznych siedzia� ptak! Chyba najpi�kniejszy ze wszystkich na ca�ym �wiecie! B��kitny jak niebo! Na grzbiecie by� kasztanowaty, pi�ra na skrzyd�ach mia� z wierzchu czarne, a od spodu szafirowe! To chyba musia�a by� papuga. Mo�e uciek�a komu� z klatki? Szkoda, �e nie widzia�e�, jak pi�knie i zwinnie fruwa�a! Zupe�nie jakby ta�czy�a w powietrzu! Chod� pr�dzej, zobaczymy, czy nie odlecia�a! Na pewno nic r�wnie pi�knego nie widzia�e�... Joasia umilk�a zm�czona. - Sko�czy�a�? - spyta� spokojnie Krzy�. - Joanno, przypomnij sobie, jak zachwyca�a� si� papugami... - No, w�a�nie... - I przypomnij sobie stare przys�owie: "Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie..." - O co ci chodzi? - zniecierpliwi�a si� Joasia. - O nic. Sama si� przekona�a�, �e mamy ptaki nie brzydsze od papug. Powiedzia�a� nawet, �e chyba nie ma pi�kniejszego... - Od tego b��kitnego! - Tak. A wiesz, co to za ptak? To kraska, nasza kraska... LATO Szukamy kwiatu paproci W najkr�tsz� noc roku, w noc �wi�toja�sk�, poszli�my do lasu. Joasia, cho� si� do tego g�o�no nie przyznawa�a, mia�a troch� nadziei, �e mo�e... mo�e w tej ba�ni o kwiecie paproci jest co� nieco� prawdy i mo�e... W lesie by�o ciemno, tajemniczo. Krzy� rozgl�da� si� na wszystkie strony staraj�c si� wypatrzy� co� ciekawego. Powoli oczy nasze przyzwyczaja�y si� do ciemno�ci. Joasia schyli�a g�ow� i dotkn�a r�k� k�py paproci. - Jest! - krzykn�a nagle. - Co takiego ? - O, tam... b�yszczy pod paprociami... Po ziemi pe�z�o powoli ma�e �wiate�ko. - Porusza si� - powiedzia�a zawiedzionym g�osem. - A tam drugie i trzecie!... O, fruwa w powietrzu! Jaki �liczny ognik! B�yszczy zielonkawo... Leci! Leci! To �wietliki! - wo�a� p�g�osem Krzy�. - �wietliki? Czarne, bezskrzyd�e samiczki pe�za�y po ziemi, uskrzydlone samczyki unosi�y si� w powietrzu, migocz�c latarenkami. Z ziemi i z powietrza lecia�y porozumiewawcze znaki. Latarki to gas�y, to zapala�y si�, to nikn�y w g�stwinie. - �wietliki? - powt�rzy�a przeci�gle Joasia. - A ty� my�la�a, �e to kwiat paproci? - Nie, nie... - zaprzeczy�a pr�dko. - Ku-wik... ku-wik... Joasia a� drgn�a, tak nagle i blisko rozleg�o si� �a�osne wo�anie. Spojrzeli�my w g�r�. Ksi�yc wysun�� si� w�a�nie zza ob�oku i o�wietli� cztery siedz�ce nieruchomo, przytulone do siebie postaci. Zrobi�o si� tak jasno, �e mo�na by�o dostrzec puszyste pi�ra i b�yszcz�ce okr�g�e oczy. - M�ode puszczyki... Nad naszymi g�owami przelecia� bezszelestnie jaki� cie� i usiad� tu� ko�o piskl�t. Kr�c�c g�ow� przygl�da� si� nam uwa�nie. - To kt�re� z rodzic�w... Odejd�my, nie trzeba ich niepokoi�, tym bardziej �e z obawy o dzieci stare puszczyki mog� nas zaatakowa�. Zaledwie odeszli�my kilka krok�w, kiedy Joasia znowu co� zobaczy�a. - Ale to ju� chyba na pewno! - wykrzykn�a i pobieg�a naprz�d. Znale�li�my j� pod starym, wypr�chnia�ym drzewem. Z du�ej dziupli szed� dziwny blask. Na wyci�gni�tej r�ce Joasi tak�e co� b�yszcza�o i osypywa�o si� na ziemi�. - Pr�chno - powiedzia�a ze smutkiem. - Tak, �wiec�ce pr�chno. We� go troch� do pude�eczka. B�dzie ci �wieci�o w ciemnym pokoju. - Ile to dziw�w mo�na zobaczy� w letni� noc! �wiec�ce owady, �wiec�ce pr�chno... - Chod�my dalej, na skraj bagniska za lasem. Tam te� zobaczycie co� ciekawego. Szli�my w�sk� �cie�k�. Po obu stronach rozk�ada�y si� wspania�e li�cie paproci, o�wietlone bladym �wiat�em ksi�yca, przedzieraj�cym si� przez pl�tanin� ga��zi i li�ci. Wreszcie drzewa przerzedzi�y si�. Ziemia pod nogami by�a mi�kka, wilgotna. Przed nami rozci�ga�y si� ��ki, torfowiska, a jeszcze dalej grz�skie bagnisko. Nad tym bagniskiem unosi�y si� migoc�ce ogniki. Gas�y i pokazywa�y si� znowu, ruchliwe, rozigrane. - To chyba nie �wietliki? - spyta� Krzy�. - Nie, to p�omyki gazu b�otnego, kt�ry wydostaje si� z bagna, zapala i ga�nie. - Jakie to pi�kne! - Dawniej ludzie my�leli, �e to duchy lub czary... Bo tak tajemniczo... tak czarodziejsko wygl�da to trzecie �wiec�ce dziwo nocy letniej. Chyba warto by�o przyj�� zobaczy�... - Zupe�nie jak w bajce - odezwa�a si� po chwili Joasia. - To taka prawdziwa bajka, ba�� nocy czerwcowej, cho� bez kwiatu paproci. - Jak to - oburzy� si� Krzy�. - Jest i kwiat paproci! W blasku ksi�yca pokaza� nam ciemne plamki na spodzie li�cia. - Te plamki zast�puj� paproci kwiaty. I �eby je zobaczy�, nie potrzeba nocy. Lepszy do tego jasny dzie�, a jeszcze lepsze szk�o powi�kszaj�ce. W letni dzie� S�o�ce z trudem przenika przez g�ste li�cie drzew le�nych. W poszukiwaniu jag�d Krzy� i Joasia weszli w g�stwin�. Jeszcze nigdy nie zap�dzili si� tak daleko. - Krzysiu, czy my nie zab��dzimy? - niepokoi si� Joasia. - Nie b�j si�. Ale wracajmy ju� lepiej. Oboje maj� ciemnoczerwone w�sy i sine z�by od czarnych jag�d. - Wracajmy. Ju� nie mog� je�� wi�cej - wzdycha Joasia. - I koszyczki mamy pe�ne. Przeciskaj� si� przez krzaki w poszukiwaniu �cie�ki. Krzy� idzie pierwszy. Wtem staje z palcem na ustach. Rozchyla ga��zki i pokazuje co� na ziemi. Joasia z pocz�tku nic nie widzi. S�oneczne promyki rzucaj� przez li�cie okr�g�e, jasne plamy, jakby ma�e lusterka, kt�re k�ad� si� na paprociach, obejmuj� krzaczki poziomek. Tam gdzie Krzy� spogl�da, tak�e wida� bia�e lusterka na br�zowym igliwiu. Na igliwiu?... Nie, to przecie�... Joasia zas�ania usta, �eby nie krzykn�� z zachwytu. Pod ga��ziami le�� nieruchomo dwie malutkie sarenki. Ich p�oworude boki nakrapiane s� takimi samymi plamkami jak s�oneczne kr��ki... Krzy� ostro�nie puszcza ga��zie i dzieci na palcach odchodz�. Sarenki ani drgn�y, tylko patrz� wystraszonymi oczyma. - Kiedy matka zostawi je same, sarenki nie ruszaj� si�, czekaj�c jej powrotu - szepcze Krzy�, cho