2151
Szczegóły |
Tytuł |
2151 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2151 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2151 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2151 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Stephen King
Dola Jeruzalem
Prze�o�y�: Micha� Wroczy�ski
2 pa�dziernika 1850 r.
DROGI BONESIE!
Jak to dobrze znale�� si� wreszcie w ch�odnym, pe�nym przeci�g�w hallu w Chapelwaite z nadziej�, �e wreszcie ul�� pe�nemu p�cherzowi. Po podr�y tym przera�aj�cym dyli�ansem bol� mnie wszystkie gnaty. Ale najwi�ksz� rado�� sprawi� mi widok zaadresowanego Twoimi niepowtarzalnymi bazgro�ami listu, kt�ry le�y na tym okropnym stoliku z wi�niowego drzewa stoj�cym obok drzwi! Zapewniam Ci�, �e zabior� si� do jego odcyfrowywania jak tylko zaspokoj� potrzeby mego cia�a (w ozdobnej �azience na parterze, gdzie panuje taki zi�b, �e a� para leci z ust).
Rad jestem, �e wyleczy�e� si� ju� z tej miazmy, kt�ra tak d�ugo m�czy�a Ci p�uca, jakkolwiek bardzo Ci wsp�czuj� moralnego dylematu, jaki mia�e� w zwi�zku z podj�ciem decyzji o rozpocz�ciu kuracji. Chory abolicjonista lecz�cy si� na s�onecznej, ska�onej niewolnictwem Florydzie. Niemniej, Bonesie, prosz� Ci� jako przyjaciel, kt�ry r�wnie� by� ju� w tej dolinie cienia, my�l przede wszystkim o sobie i nie wracaj do Massachusetts, dop�ki cia�o nie b�dzie zupe�nie zdrowe. Je�li umrzesz, Tw�j subtelny umys� i ci�te pi�ro b�d� dla nas stracone, czy� nie ma jakiej� poetyckiej sprawiedliwo�ci w tym, �e Po�udnie ma ci� wyleczy�?
Owszem, dom jest tak spokojny i pi�kny, jak zapewniali mnie wykonawcy ostatniej woli mego kuzyna, ale w pewien spos�b z�owieszczy. Stoi na wysokim, wielkim, stercz�cym wzniesieniu jakie� pi�� kilometr�w na p�noc od Falmouth, a dziewi�� od Portland. Za domem rozci�ga si� ponad hektar ziemi, dochodz�cy a� do strasznej, przechodz�cej wszelkie wyobra�enia dziczy - ja�owce, zbite g�szcza winoro�li, krzaki i dzikie pn�cza porastaj�ce malownicze ska�y, kt�re oddzielaj� moj� posiad�o�� od teren�w nale��cych do miasta. Okropne imitacje greckich rze�b spogl�daj� �lepo ze szczyt�w pag�rk�w, jakby w ka�dej chwili mia�y si� rzuci� na przechodnia. Odnosz� wra�enie, �e gust mego kuzyna Stephena wyra�a� ca�� gam� upodoba�, od predylekcji do rzeczy nie do zaakceptowania po zami�owanie do przedmiot�w kra�cowo odra�aj�cych. Jest tu dziwaczny letni domek, prawie ca�kowicie pogrzebany pod zwa�ami szkar�atnego sumaka, i groteskowy zegar s�oneczny w �rodku czego�, co niegdy� musia�o by� ogrodem. On w�a�nie dope�nia miary szale�stwa, jakie tkwi w tym dziwacznym krajobrazie.
Ale widok rozci�gaj�cy si� z okien salonu rekompensuje wszystko; przyprawiaj�ca o zawr�t g�owy panorama ska� u podn�a Chapelwaite Head i samego Atlantyku. Olbrzymie, wysuni�te okno wykuszowe, obok kt�rego stoi wielka, przypominaj�ca kszta�tem ropuch� sekretera, wychodzi w�a�nie na t� stron�. Wszystko to stwarza doskona�e warunki i wspania�y nastr�j, �ebym zacz�� w ko�cu pisa� powie��, o kt�rej tyle Ci opowiada�em [i niew�tpliwie okropnie Ci� tym zanudza�em].
Dzisiejszy dzie� by� pochmurny, co chwila pada� deszcz. �wiat za oknem jest bury - stare i zwietrza�e jak sam Czas ska�y, niebo i naturalnie ocean, kt�ry bij� w granitowe zr�by u podn�a g�ry, powoduj�c nie tyle huk, co jakie� wibracje... Kiedy pisz� te s�owa, ca�y czas wyczuwam stopami ka�de uderzenie fal. Og�lnie wra�enie nie jest nieprzyjemne.
Zdaj� sobie spraw�, drogi Bonesie, �e nie pochwalasz moich samotniczych ci�got, ale �piesz� Ci� zapewni�, �e czuj� si� �wietnie i jestem szcz�liwy. Jest ze mn� Calvin, jak zwykle praktyczny, ma�om�wny i niezawodny; ju� po kilku dniach zadzierzgn�a si� mi�dzy nami ni� sympatii. Zorganizowali�my sobie w miasteczku regularne dostawy prowiantu oraz ca�y zast�p kobiet, kt�re maj� doprowadzi� ten dom do porz�dku!
B�d� ko�czy� - tyle tu jeszcze mam rzeczy do obejrzenia, tyle pokoi do zwiedzenia i niew�tpliwie tysi�ce sztuk obrzydliwych mebli, kt�re czekaj�, �ebym rzuci� na nie czu�ym okiem. Jeszcze raz dzi�kuj� Ci za serdeczny list i za Twoj� nieustaj�c� przyja��.
Przeka� wyrazy sympatii Swojej �onie i przyjmij moje.
CHARLES
6 pa�dziernika 1850 r.
DROGI BONESIE!
C� to za miejsce!
Nieustannie wprawia mnie w zdumienie - podobnie jak zdumiewa mnie reakcja mieszka�c�w pobliskiej wioski na wie�� o tym, �e obj��em je w posiadanie. Jest to dziwaczna male�ka osada o malowniczej nazwie Preacher's Corners. To stamt�d w�a�nie Calvin zorganizowa� cotygodniowe dostawy zaopatrzenia; tam r�wnie� postanowi� zam�wi� odpowiedni� ilo�� drewna na zim�. Ale z miasteczka wr�ci� z pochmurn� twarz�, a kiedy spyta�em, co go dr�czy, odpar� pos�pnie:
"Panie Boone, oni uwa�aj�, �e pan zwariowa�!" Roze�mia�em si� i odpar�em, �e zapewne dotar�a ju� do nich wie��, �e po �mierci Sary przeszed�em zapalenie opon m�zgowych... Plot�em wtedy niestworzone rzeczy, o czym sam mo�esz za�wiadczy�.
Ale Cal zaprotestowa� twierdz�c, �e nikt tam o mnie nic nie wie poza tym, �e jestem kuzynkiem Stephena, kt�ry r�wnie� zaopatrywa� si� we wszystko w miasteczku. "Powiedziano mi, prosz� pana, �e ka�dy, kto mieszka w Chapelwaite, albo jest ju� wariatem, albo nim zostanie".
Jak zapewne sobie wyobra�asz, by�em bardzo zak�opotany i zapyta�em, sk�d ma te zdumiewaj�ce informacje. Wyja�ni�, �e powiedzia� mu o tym ponury i raczej zamroczony alkoholem ba�wan nazwiskiem Thompson, w�a�ciciel czterystu akr�w ziemi poro�ni�tej sosnami, brzozami i �wierkami, z kt�rych drewno obrabia wraz z pi�cioma synami i sprzedaje je cz�ciowo do tartak�w w Portland, a cz�ciowo gospodarzom z przyleg�ych teren�w.
Kiedy Cal, nie�wiadom jego dziwacznych uprzedze�, wyja�ni�, gdzie ma dostarczy� drewno, Thompson gapi� si� na niego z otwart� g�b� jak sroka w gnat. O�wiadczy�, �e drewno mog� dostarczy� jego synowie, ale tylko za dnia i to wy��cznie drog� biegn�c� wzd�u� brzegu morza.
Cal zapewne �le odczyta� moje os�upienie i szybko doda�, �e facet upi� si� tani� whisky i wygadywa� jakie� bzdury o wymar�ym miasteczku, z kt�rym Stephen mia� powi�zania... i o glistach! Calvin dobi� w ko�cu interesu z jednym z ch�opak�w Thompsona. Ten, jak wywnioskowa�em z opowie�ci, zachowywa� si� raczej gburowato i s�dz�c po bij�cym z ust zapachu, daleko mu by�o do trze�wo�ci. Zrozumia�em te�, �e i w samym Preacher's Corners moje przybycie spotka�o si� z podobn� reakcj�. Cal dowiedzia� si� o tym w sklepie kolonialnym od sprzedawcy, ale wywnioskowa�em, �e to raczej typ plotkarza, kt�ry lubi obmawia� wszystkich poza ich plecami.
Nie przej��em si� zbytnio tym wszystkim, poniewa� wiem, �e wie�niacy lubi� tworzy� mity oraz ubarwia� sobie �ycie plotkami, a podejrzewam, �e nieszcz�sny Stephen i jego rodzina stanowili bardzo wdzi�czny temat. U�wiadomi�em Calowi, �e cz�owiek, kt�ry pad� trupem przed werand� w�asnego domu, z ca�� pewno�ci� musia� sta� si� tutaj naczelnym tematem rozm�w i plotek.
Sam dom wprawia mnie w nieustanne zdumienie. Bonesie, ma dwadzie�cia trzy pokoje! �ciany na pi�trach wy�o�one s� boazeri�, a galeria portret�w, cho� nosi wyra�ne �lady ple�ni, trzyma si� jeszcze ca�kiem dzielnie. Kiedy przebywa�em na pi�trze w sypialni, kt�r� ostatnio zajmowa� m�j kuzyn, s�ysza�em buszuj�ce w �cianach szczury; s�dz�c po ha�asie, jaki robi�y, musia�y to by� wyj�tkowo dorodne sztuki - chrobot by� tak dono�ny, jakby tam grasowali ludzie. Zapewniam Ci�, �e nie chcia�bym spotka� si� w nocy z takim stworzeniem, zreszt� w dzie� te� nie. Jak dot�d nie natkn��em si� jednak ani na ich odchody, ani na �adne nory. Dziwne.
Galeria na pi�trze sk�ada si� z kiepskich obraz�w, za to ramy warte s� zapewne fortun�. Niekt�re postacie z portret�w przypominaj� Stephena takiego, jakim go zapami�ta�em. S�dz� te�, �e zidentyfikowa�em mego wuja, Henry'ego Boone'a i jego �on� Judith; pozosta�e twarze nic mi nie m�wi�. Podejrzewam, �e kt�ra� mo�e nale�e� do mego znanego wszem i wobec dziadka Roberta. Ale rodziny ze strony Stephena zupe�nie nie znam, czego ze szczerego serca �a�uj�. Ten sam dobry humor, kt�ry przebija� z list�w Stephena do mnie i do Sary, dostrzec mo�na w twarzach os�b na portretach, mimo �e same obrazy s� w op�akanym stanie. W jaki� g�upi spos�b rozpadaj� si� rodziny. Karabinowe escritoire, ostre s�owa mi�dzy bra�mi, kt�rzy nie �yj� ju� od trzech pokole�, i Bogu ducha winni potomkowie niepotrzebnie patrz� na siebie wilkiem. Nie potrafi� powstrzyma� si� od refleksji, �e niebywale szcz�liwie si� z�o�y�o, i� Tobie i Johnowi Petty'emu uda�o si� skontaktowa� ze Stephenem, kiedy wydawa�o si�, �e ja te� pod��� �ladem Sary i przekrocz� Bram�... zw�aszcza �e z�o�liwy los nie pozwoli� mi si� osobi�cie spotka� z kuzynem. Tak chcia�bym pos�ucha� na w�asne uszy, jak wyst�puje w obronie rodowych rze�b i mebli!
Ale nie pozw�l mi tak bezlito�nie obmawia� tego miejsca. Stephen wprawdzie ho�dowa� innym gustom ni� moje, ale opr�cz nowinek wprowadzonych przez niego znale�� tu mo�na prawdziwe per�y sztuki meblarskiej [wi�kszo�� z nich spoczywa na g�rze przykryta p��ciennymi pokrowcami]. S� tam �o�a, sto�y i ci�kie, mroczne woluty wykonane z drzewa tekowego i z mahoniu, a wyposa�enie licznych sypialni i pokoi go�cinnych, g�rnego gabinetu i ma�ego salonu posiada jaki� pos�pny urok. Pod�ogi wy�o�one sosnow� klepk� l�ni� jakim� tajemniczym, wewn�trznym blaskiem. Panuje tutaj aura dostoje�stwa; dostoje�stwa i przyt�aczaj�cego wszystko ci�aru minionych lat. Nie powiem, �ebym to lubi�, ale darz� szacunkiem. Bardzo jestem ciekaw, czy uda mi si� przystosowa� do tego tak zmiennego, p�nocnego klimatu.
Bo�e, ale si� rozgada�em! Odpisz mi, Bonesie, jak najszybciej. Informuj mnie o post�pach twej kuracji, a tak�e o wiadomo�ciach, jakie dostajesz od Petty'ego i reszty. I zaklinam ci� na wszystkie �wi�to�ci, nie pr�buj zbyt nachalnie nawraca� swych nowych znajomych z Po�udnia. Obaj doskonale wiemy, �e nie wszyscy, jak nasz dawno ju� nie�yj�cy przyjaciel, pan Calhoun, zadowol� si� jedynie utarczkami s�ownymi.
Oddany Ci przyjaciel
CHARLES
16 pa�dziernika 1850 r.
DROGI RICHARDZIE!
Cze��, jak Ci leci? Po przybyciu do rezydencji w Chapelwaite cz�sto o Tobie my�la�em i po trosze spodziewa�em si� jakich� wie�ci od Ciebie... a teraz w�a�nie otrzyma�em list od Bonesa, kt�ry pisze, �e przecie� zapomnia�em zostawi� w klubie swego nowego adresu! B�d� pewien, �e i tak bym napisa�, poniewa� czasami wydaje mi si�, �e moi prawdziwi i wierni przyjaciele s� wszystkim, co zostawi�em w zupe�nie normalnym i pewnym �wiecie. Wielki Bo�e, ale� los nas rozrzuci�! Ty jeste� w Bostonie i wiernie piszesz do The Liberator [tak na marginesie, tam r�wnie� przes�a�em m�j aktualny adres], Hanson przebywa w Anglii na tych swoich kolejnych przekl�tych wycieczkach, a biedaczysko Bones leczy p�uca w samej jaskini lwa.
Dicku, sytuacj� tutaj zasta�em tak�, jak si� spodziewa�em, i b�d� pewien, �e z�o�� Ci o wszystkim pe�ne sprawozdanie, kiedy ju� uporam si� z pewnymi sprawami, z jakimi si� zetkn��em w tym miejscu... My�l�, i� pewne wydarzenia, jakie zdarzaj� si� w samym Chapelwaite i w okolicy, bardzo zaintryguj� Tw�j prawniczy umys�.
Na razie pragn� tylko zapyta�, czy nadal interesuj� Ci� te sprawy. Czy pami�tasz historyka, kt�rego przedstawi�e� mi na obiedzie u pana Clary'ego? Nazywa� si� chyba Bigelow. Tak czy owak wspomina�, �e jego hobby polega na zbieraniu wszelkich strz�p�w wiadomo�ci historycznych odnosz�cych si� dok�adnie do teren�w, na kt�rych obecnie mieszkam. Moja pro�ba zatem brzmi: Czy by�by� �askaw skontaktowa� si� z nim ponownie i poprosi� o informacje dotycz�ce folkloru, a nawet plotki odnosz�ce si� do ma�ego, opuszczonego miasteczka zwanego DOLA JERUZALEM w parafii Preacher's Corners nad Kr�lewsk� Rzek�, kt�ra wpada do odleg�ej od Chapelwaite o jakie� osiemna�cie kilometr�w rzeki Androscoggin. Jest to dla mnie sprawa niebywale istotna i by�bym Ci bardzo zobowi�zany, gdyby� zechcia� mi pom�c.
Drogi Dicku, przejrza�em w�a�nie ten list i widz�, �e potraktowa�em Ci� dosy� skr�towo, za co z ca�ego serca przepraszam. Ale zapewniam Ci�, �e w stosownym czasie wyt�umacz� t� lakoniczno��, a teraz przesy�am najgor�tsze pozdrowienia Twojej �onie, Twoim dw�m wspania�ym synom i, naturalnie, Tobie.
Oddany Ci przyjaciel
CHARLES
16 pa�dziernika 1850 r.
DROGI BONESIE!
Pragn� opowiedzie� Ci o tym, co mnie i Calowi wydaje si� nieco dziwne [a nawet niepokoj�ce] - ciekaw jestem, co Ty na ten temat powiesz. Je�li Ci� to nie zainteresuje, potraktuj wszystko jako �art, kt�ry uprzyjemni Ci chwil� walk z komarami.
W dwa dni po tym, jak wys�a�em do Ciebie list, z Corners przyby�y do nas cztery m�ode damy w towarzystwie pani Cloris, matrony o przera�aj�co dystyngowanym wyrazie twarzy, �eby doprowadzi� dom do porz�dku i wszystko dok�adnie odkurzy�; w wyniku ich dzia�a� ju� do ko�ca dnia nieustannie kicha�em. Wszystkie kobiety wykonuj�c swoj� prac�, wydawa�y si� spi�te i mocno zdenerwowane; jedna nawet cicho pisn�a ze strachu, kiedy nieoczekiwanie wszed�em do salonu na pi�trze, kt�ry akurat sprz�ta�a.
Zapyta�em o to pani� Cloris. (Zdumia�by� si�, bo odkurza�a hall na parterze z tak� zawzi�to�ci�, �e spod starej, sp�owia�ej opaski wysypywa�y si� jej kosmyki w�os�w]. Odwr�ci�a si� w moj� stron� i powiedzia�a z dziwnym napi�ciem w g�osie:
"Ludzie nie lubi� tego domu, prosz� pana, i ja r�wnie� go nie lubi�. Ten dom zawsze by� z�y".
Na tak nieoczekiwane o�wiadczenie straci�em na chwil� mow�, a wyra�nie podekscytowana pani Cloris ci�gn�a dalej:.
"Nie chc� przez to powiedzie�, �e Stephen Boone by� cz�owiekiem niegodziwym, poniewa� sk�ama�abym; sprz�ta�am u niego co drugi wtorek przez ca�y czas, jak tutaj mieszka�, podobnie jak sprz�ta�am u jego ojca, pana Randolpha Boone'a a� do chwili, kiedy on i jego �ona znikn�li w roku tysi�c osiemset szesnastym. Pan Stephen by� dobrym i sympatycznym cz�owiekiem i pan r�wnie� sprawia takie wra�enie (prosz� wybaczy� mi moj� szczero��, ale ja nie potrafi� inaczej m�wi�); lecz sam dom jest z�y, taki zreszt� zawsze by� i �aden z Boone'�w nie zazna� w nim szcz�cia. Tak jest od czas�w, kiedy pa�ski dziadek Robert i jego brat Phillip w roku tysi�c siedemset osiemdziesi�tym dziewi�tym por�nili si� o jakie� [tutaj umilk�a, jakby nagle poczu�a si� winna] skradzione przedmioty".
Sam popatrz, Bones, jak� ta miejscowa ludno�� ma pami��!
"Dom zbudowano nieszcz�liwie" - powiedzia�a jeszcze pani Cloris. - "Ludzi w nim mieszkaj�cych prze�ladowa�y nieszcz�cia, na jego pod�ogach rozlano krew [nie wiem, czy wiesz, Bones, �e m�j wuj Randolph zamieszany by� w wypadek, jaki wydarzy� si� na schodach prowadz�cych do piwnicy, w kt�rym to straci�a �ycie jego c�rka Marcella; on sam dr�czony wyrzutami sumienia, odebra� sobie �ycie. Opisa� mi to wszystko Stephen w li�cie, jaki przys�a� ze smutnej okazji dnia urodzin swojej nie�yj�cej siostry], zdarza�y si� tu r�wnie� tajemnicze znikni�cia i wypadki.
Pracowa�am w tym domu od dawna, panie Boone, a przecie� nie jestem ani �lepa, ani g�ucha. S�ysza�am w �cianach paskudne d�wi�ki, prosz� pana, paskudne d�wi�ki - straszliwe �omoty i trzaski, a raz nawet dziwne ni to zawodzenie, ni to �miech. A� zmrozi�o mi krew w �y�ach. Prosz� pana, to mroczne miejsce..."
Urwa�a, najwyra�niej w obawie, �e powie za du�o.
Je�li o mnie chodzi, sam dobrze nie wiedzia�em, czy mam wybuchn�� �miechem, czy wyrazi� oburzenie, by� zaintrygowany, czy podej�� do tych rewelacji racjonalnie. Obawiam si�, �e wtedy by�em tylko rozbawiony.
"A czego si� pani spodziewa�a, pani Cloris?" - zapyta�em. - "Pobrz�kuj�cych �a�cuchami duch�w?"
Ona tylko obrzuci�a mnie osobliwym spojrzeniem.
"Mo�e i duch�w. Ale to nie duchy gnie�d�� si� w �cianach. To nie duchy zawodz� i p�acz� jak pot�pie�cy, to nie duchy rozbijaj� si� i w��cz� w ciemno�ciach. To..."
"�mia�o, pani Cloris" - zach�ci�em. - "Skoro ju� pani opowiedzia�a tyle, to nale�y sko�czy� to, co si� zacz�o".
Na jej twarzy pojawi� si� wyraz najwy�szego przera�enia i - m�g�bym da� g�ow� - jakiej� religijnej zgrozy.
"Niekt�rzy nie umieraj�" - szepn�a. - "Niekt�rzy �yj� w p�mroku zalegaj�cym dziedzin� Pomi�dzy, �eby s�u�y�... Jemu!"
I to wszystko. Przez kilka minut pr�bowa�em z kobieciny jeszcze co� wyci�gn��, ale ona zaci�a si� w uporze i nic wi�cej nie powiedzia�a. W ko�cu da�em spok�j w obawie, �e porzuci prac�.
Na tym zako�czy� si� ten epizod, ale kolejny nast�pi� nast�pnego wieczoru. Calvin napali� w kominku na parterze, wi�c zasiad�em w salonie i ko�ysz�c si� sennie nad egzemplarzem The Intelligencer s�ucha�em �oskotu nawiewanego wiatrem deszczu bij�cego w du�e wykuszowe okno. Wpad�em w b�ogi nastr�j, jaki ogarn��by ka�dego, kto wieczorem w tak� pogod� siedzi pod dachem w cieple i w wygodnym fotelu. W pewnej chwili w progu stan�� Calvin. By� podekscytowany i wyra�nie wystraszony.
"Pan nie �pi, sir?" - zapyta�.
"W�a�nie prawie zasn��em" - odrzek�em. - "Co si� sta�o?"
"Odkry�em co� na pi�trze. My�l�, �e powinien pan to zobaczy� osobi�cie" - odpar�, z trudem kryj�c podniecenie.
Wsta�em i ruszy�em za nim. Wspinaj�c si� po szerokich schodach, Calvin powiedzia�:
"Czyta�em ksi��k� w gabinecie na pi�trze... jedn� z tych dziwnych... kiedy us�ysza�em w �cianie ha�as".
"Szczury" - o�wiadczy�em. - "I to wszystko?" Przystan�� na g�rze schod�w i popatrzy� na mnie bardzo powa�nie. Lampa, kt�r� trzyma� w r�ku, rzuca�a tajemnicze, ta�cz�ce cienie na ciemne draperie i majacz�ce w mroku portrety. Twarze raczej �ypa�y na nas z ukosa, ni� si� u�miecha�y. Nagle za oknem zacz�� wy� wiatr, ale po chwili, jakby niech�tnie, ucich�.
"To nie by�y szczury" - powiedzia� Cal. - "To by� taki dudni�cy d�wi�k, jakby co� szamota�o si� za szafk� z ksi��kami, a p�niej rozleg� si� okropny gulgocz�cy rechot... okropny, sir. I drapanie, jakby co� chcia�o si� wydosta�... dosta� mnie!"
Czy potrafisz sobie wyobrazi� moje zdumienie, Bonesie? Calvin nie jest cz�owiekiem, kt�ry daje si� ponosi� odruchom histerycznej wyobra�ni. Zacz��em podejrzewa�, �e tkwi w tym jaka� tajemnica; i to tajemnica bardzo ponura.
"I co si� sta�o dalej?" - spyta�em. Ruszyli�my korytarzem i w ko�cu ujrza�em padaj�ce z gabinetu na pod�og� �wiat�o. Z dr�eniem serca popatrzy�em w tamt� stron�; opu�ci� mnie ca�y b�ogi nastr�j.
"Drapanie usta�o, ale po chwili zn�w rozleg�o si� to dudnienie i szamotanie; tym razem coraz dalej. Na chwil� to co� si� zatrzyma�o i przysi�gam, �e s�ysza�em dziwny, prawie nieuchwytny dla ucha �miech! Podszed�em do szafki i przesun��em j� w nadziei, �e znajd� za ni� jak�� przegrod� albo sekretne drzwi".
"I co? Natkn��e� si� na co� interesuj�cego?"
Cal przystan�� przed drzwiami do gabinetu.
"Nie... ale znalaz�em to!"
Weszli�my do �rodka i zobaczy�em w p�ce stoj�cej po lewej stronie czarn� wn�k�. Ksi��ki w tym miejscu by�y tylko atrap�. Cal odnalaz� skrytk�. Po�wieci�em do �rodka lamp�, ale dostrzeg�em jedynie grub� warstw� kurzu, kt�ry musia� si� tam gromadzi� od dziesi�cioleci.
"W �rodku by�o tylko to" - wyja�ni� cicho Cal, wr�czaj�c mi po��k�� kartk� papieru. .
Przed oczyma mia�em map� z delikatnymi, cienkimi jak paj�cza prz�dza liniami wyrysowanymi czarnym atramentem... map� jakiego� miasteczka lub wioski. Na planie umieszczono mo�e z siedem budynk�w. Pod jednym, zaznaczonym wie�yczk�, widnia� podpis: Zepsu�a go glista.
W g�rnym lewym rogu - wedle mapy punkt �w le�a� na p�nocny zach�d od ma�ej osady - narysowana by�a strza�ka. Pod ni� czernia� napis: Chapelwaite.
"W Corners kto� wspomina� z l�kiem o opuszczonym miasteczku zwanym Dola Jeruzalem" - powiedzia� Calvin. - "Wszyscy trzymaj� si� od tamtego miejsca z daleka".
"Ale co to znaczy?" - zapyta�em, wskazuj�c dziwaczny podpis pod wie�yczk�.
"Nie wiem" - odpar�.
Przypomnia�em sobie wystraszon�, ale stanowcz� pani� Cloris.
"Glista..." - mrukn��em.
"Czy pan co� wie, panie Boone?"
"Zapewne... b�dzie zabawnie odwiedzi� jutro to miasteczko. Co o tym my�lisz, Cal?"
Oczy mu rozb�ys�y i skin�� g�ow�. Strawili�my blisko godzin�, opukuj�c i przeszukuj�c �cian� za znalezion� przez Cala skrytk�, ale bez rezultatu. Nie powt�rzy�y si� r�wnie� odg�osy, kt�re mi opisa�.
Dali�my sobie wreszcie spok�j.
Nast�pnego dnia rano ruszyli�my na piechot� przez las. Padaj�cy w nocy deszcz usta�, ale niebo ci�gle by�o szare i nad ziemi� nisko p�yn�y chmury. Kiedy poczu�em na sobie zaniepokojony wzrok Cala, �piesznie zapewni�em go, �e je�li poczuj� si� zm�czony lub droga oka�e si� zbyt d�uga, natychmiast go o tym powiadomi� i zrezygnujemy z ca�ego przedsi�wzi�cia. Zabrali�my ze sob� pot�n� wa��wk�, wy�mienity kompas Buckwhite'a i oczywi�cie tajemnicz�, star� map� Doli Jeruzalem.
Dzie� by� dziwny i pos�pny; kiedy posuwali�my si� przez mroczny, sosnowy las, najpierw na po�udnie, a p�niej na wsch�d, nie s�yszeli�my ani jednego ptaka, a w zaro�lach nie poruszy�o si� �adne zwierz�. G�uch� cisz� m�ci� jedynie d�wi�k naszych st�p i odleg�y �oskot bij�cego w ska�y przyl�dka oceanu. Towarzyszy� nam ca�y czas prawie nadprzyrodzenie ci�ki zapach morza.
Po nieca�ych trzech kilometrach natkn�li�my si� na zaro�ni�t�, niegdy� wy�o�on� palami drog�, kt�ra ci�gn�a si� mniej wi�cej w tym samym kierunku, gdzie zd��ali�my. Ruszyli�my ni�, co pozwoli�o zaoszcz�dzi� sporo czasu. Rozmawiali�my niewiele. Pochmurny, ponury dzie� opada� ci�k� p�acht�, gasz�c w nas ca�ego ducha.
Oko�o jedenastej us�yszeli�my szum p�yn�cej wody. Zaro�ni�ta droga, kt�r� szli�my, gwa�townie odbija�a w lewo, a po drugiej stronie spienionego, ciemnoszarego potoku, niczym jakie� widziad�o, rozsiad�o si� miasteczko Dola Jeruzalem!
Potok mia� oko�o dw�ch i p� metra szeroko�ci; jego brzegi ��czy�a obro�ni�ta mchem k�adka. Po drugiej stronie, Bonesie, znajdowa�o si� przepi�kne miasteczko. Naturalnie nieub�agane dzia�anie czasu wywar�o na nim swoje pi�tno, ale i tak zachowa�o si� w zadziwiaj�co dobrym stanie. Kilkana�cie dom�w, z jakich znani byli purytanie - surowych w swoim kszta�cie, ale mimo to imponuj�cych - sta�o nad stromym brzegiem rzeki. Dalej, wzd�u� zaro�ni�tej chwastami ulicy widnia�y trzy lub cztery budynki. Od biedy mog�y stanowi� prymitywne centrum handlowe. Jeszcze dalej stercza�a iglica zaznaczonego na mapie ko�cio�a; k�u�a o�owiane niebo i sprawia�a nieprawdopodobnie pos�pne wra�enie z powodu �uszcz�cej si� farby i zmatowia�ego, przekrzywionego krzy�a.
"Nazwa pasuje do miasteczka jak ula�" - odezwa� si� cicho stoj�cy za mymi plecami Cal.
Przeszli�my mostek, ruszyli�my w stron� wioski... i w tym miejscu moja opowie�� stanie si� nieco dziwaczna, wi�c przygotuj si�, Bonesie!
W miar� jak posuwali�my si� mi�dzy domami, powietrze zdawa�o si� przybiera� konsystencj� o�owiu; je�li wolisz, by�o ci�kie. Budynki znajdowa�y si� w stanie kompletnego rozk�adu - pozrywane okiennice, pozapadane pod ci�arem �nieg�w dachy, pokryte kurzem okna �ypi�ce na nas zezem. Cienie rzucane przez dziwaczne za�omy �cian i kanciaste przybud�wki zdawa�y si� zamienia� w jakie� z�owrogie jeziora.
Najpierw wkroczyli�my do starej, zmursza�ej karczmy - odnosi�em osobliwe wra�enie, �e nie powinni�my swoj� obecno�ci� zak��ca� spokoju dom�w, w kt�rych zm�czeni ludzie szukali chwili wytchnienia i samotno�ci. Zwietrza�a tablica wisz�ca nad po�upanymi drzwiami g�osi�a, �e by� tu ongi� ZAJAZD I KARCZMA POD �WI�SKIM �BEM. Wisz�ce na jednym zawiasie drzwi zaskrzypia�y pot�pie�czo, a my weszli�my do pogr��onego w g��bokim cieniu wn�trza. Smr�d ple�ni i rozk�adu zwala� po prostu z n�g. Wydawa�o mi si�, �e pod tym zapachem kryje si� inny jeszcze fetor, zawiesisty, morowy od�r, zapach wiek�w i zgnilizny. Tak� wo� wydziela� mog� jedynie zniszczone trumny lub zbezczeszczone grobowce. Jednocze�nie przy�o�yli�my do nos�w chusteczki. Obrzucili�my pomieszczenie bystrym spojrzeniem.
"Bo�e drogi, sir..." - zacz�� s�abym g�osem Cal.
"...nie powinni�my byli tu wchodzi�" - zako�czy�em za niego. I tak rzeczywi�cie by�o.
Sto�y i krzes�a sta�y niczym upiorni stra�nicy; zakurzone, z niezatartym pi�tnem, jakie wywar�y na nich gwa�towne zmiany temperatur, z kt�rych znany jest klimat Nowej Anglii, a jednocze�nie w jaki� spos�b w stanie nienaruszonym - jakby czeka�y poprzez milcz�ce, nap�cznia�e echem dziesi�ciolecia, a� wr�ci �w miniony, dawny czas i kto� wejdzie, zawo�a, �eby podano mu kufel piwa albo szklank� gorza�ki, rozda karty, po czym zaci�gnie si� wykonan� z gliny fajk�. Wisz�ce na �cianie obok tablicy z regulaminem kwadratowe, ma�e lustro by�o ca�e. Rozumiesz, Bonesie? Mali ch�opcy znani s� z tego, �e wsz�dzie si� dostan� i wszystko zniszcz�. Nie istnieje dla nich �aden "nawiedzony" dom, kt�ry po ich wizycie osta�by si� z ca�ymi szybami bez wzgl�du na to, jak niesamowici i przera�aj�cy byliby jego rzekomi mieszka�cy; dla takich �obuziak�w nie ma �wi�to�ci pogr��onego w pos�pnym cieniu cmentarza, nie ma grobowca, gdzie by si� nie wdarli. A z ca�� pewno�ci� w odleg�ym od Doli Jeruzalem o nieca�e trzy kilometry Preacher's Corners urwis�w takich jest bardzo wielu. A na dodatek wszelkie szklane naczynia i ca�a masa innych kruchych i delikatnych przedmiot�w, na kt�re natkn�li�my si� podczas naszych poszukiwa� [warte s� z pewno�ci� okr�g�� sumk�], r�wnie� pozosta�y nietkni�te. Jedyne zniszczenia, jakich dopatrzyli�my si� w Doli Jeruzalem, dokonane zosta�y przez bezosobow� Natur�. Wniosek jest jasny: Dola Jeruzalem to nawiedzone miasto. Ale dlaczego? Mam pewn� teori�, lecz zanim odwa�� si� bli�ej j� wyja�ni�, najpierw opowiem o dziwnym i niepokoj�cym zako�czeniu naszej wizyty w tym upiornym miejscu.
Przeszli�my na g�r� do cz�ci sypialnej zajazdu. ��ka by�y starannie pos�ane, przy ka�dym sta� cynowy dzban na wod�. Podobnie kuchnia nie nosi�a najmniejszych �lad�w zniszczenia, z wyj�tkiem zalegaj�cych wsz�dzie grubych warstw kurzu i przenikaj�cego wszystko zapachu zgnilizny i rozk�adu. Karczma z ca�� pewno�ci� dla mi�o�nika staro�ytno�ci by�aby ziemi� obiecan�. Wspania�y kuchenny piec stanowi�by ozdob� ka�dej aukcji w Bostonie i niechybnie osi�gn��by zawrotn� cen�.
"I co o tym my�lisz, Cal?" - zapyta�em, kiedy zn�w znale�li�my si� w m�tnym �wietle pochmurnego dnia.
"My�l�, �e to paskudny interes, panie Boone" - odpar� p�aczliwie.
Pobie�nie zbadali�my inne budynki: stajni� przy karczmie, gdzie na p�askich, zardzewia�ych hakach wisia�y sple�nia�e uprz�e, sklep z artyku�ami gospodarstwa domowego, magazyn z drewnem, gdzie ci�gle jeszcze pi�trzy�y si� stosy sosnowych i d�bowych belek i desek, oraz ku�ni�.
W drodze do stoj�cego po�rodku miasteczka ko�cio�a wst�pili�my do dw�ch dom�w mieszkalnych. Oba by�y zabudowane w typowym, puryta�skim stylu, a w �rodku natkn�li�my si� na mas� przedmiot�w i sprz�t�w, na kt�rych ka�dy kolekcjoner staroci natychmiast po�o�y�by chciwie swoj� r�k�. Oba domy zosta�y opuszczone i przenika� je zapach zgnilizny.
Z wyj�tkiem nas dw�ch wszystko tam by�o martwe i pogr��one w bezruchu. Nie dostrzegli�my owad�w, ptak�w ani nawet paj�czyn w rogach okien. Tylko kurz.
W ko�cu dotarli�my do ko�cio�a. Pi�trzy� si� nad nami, pos�pny, niego�cinny, zimny. Okna by�y ciemne od panuj�cego w �rodku mroku; wszelka pobo�no�� i �wi�to�� opu�ci�y to miejsce bardzo dawno. O tym by�em absolutnie przekonany. Weszli�my po schodach i po�o�y�em d�o� na wielkiej, �elaznej klamce. Wymienili�my z Calvinem pos�pne spojrzenia. Pchn��em drzwi. Od jak dawna tej klamki nie dotkn�a ludzka r�ka? By�em pewien, �e moja jest pierwsza od pi��dziesi�ciu lat; zapewne d�u�ej. Zardzewia�e zawiasy przera�liwie zaskrzypia�y. Smr�d ple�ni, zgnilizny i rozk�adu by� prawie namacalny. Cal wyda� zd�awiony okrzyk i odruchowo odwr�ci� twarz, pragn�c zaczerpn�� w p�uca �wie�ego powietrza.
"Prosz� pana" - sapn��. - "Czy jest pan pewien, �e pan wytrzyma..."
"Czuj� si� doskonale" - odpar�em spokojnie.
Bones, wcale nie by�em spokojny; podobnie jak i teraz. Podobnie jak Moj�esz, Jereboam, Increase Mather czy nasz Hanson [kiedy jest, naturalnie, w tym swoim filozoficznym nastroju] wierz�, �e istniej� szkodliwe duchowo miejsca, budowle, w kt�rych kosmiczne dobro kwa�nieje i psuje si�. Przysi�gam Ci, �e ten ko�ci� jest w�a�nie takim miejscem.
Wkroczyli�my do d�ugiego westybulu zastawionego zakurzony- mi wieszakami i pulpitami ze zbiorami hymn�w. W westybulu nie by�o okien. W specjalnych niszach sta�y lampy oliwne. Nieszczeg�lnie godne uwagi pomieszczenie, pomy�la�em, ale w tej samej chwili us�ysza�em, �e Calvin ze �wistem wci�ga w p�uca powietrze i dopiero wtedy ujrza�em to, co on dostrzeg� wcze�niej.
To by�o odra�aj�ce. Nie �miem opisa� dok�adniej tego wspaniale oprawionego malowid�a. Musi wystarczy� Ci tylko tyle: namalowane by�o w zmys�owym stylu obraz�w Rubensa, przedstawia�o groteskow� trawestacj� Madonny z Dzieci�tkiem, a w tle pe�z�y i paradowa�y dziwne, ukryte w p�cieniu stworzenia.
"Bo�e" - szepn��em.
"Tu nie ma �adnego Boga" - odpar� Calvin.
Jego s�owa d�ugo jeszcze wisia�y w powietrzu.
Otworzy�em drzwi prowadz�ce do samego ko�cio�a. W nozdrza uderzy�o nas niezdrowe powietrze i odra�aj�cy smr�d.
W nik�ym �wietle popo�udnia majaczy�y �awki ci�gn�ce si� a� do o�tarza. Nad nimi wznosi�a si� wysoka, d�bowa kazalnica, a jeszcze dalej, na skrytym w mroku o�tarzu, l�ni�o z�oto.
Calvin, kt�ry by� �arliwym protestantem, z cichym �kaniem wykona� znak krzy�a, a ja poszed�em w jego �lady. Owo z�oto by� to wspania�ej roboty krzy�, ale odwr�cony do g�ry nogami - symbol Czarnej Mszy.
"Musimy zachowa� spok�j" - us�ysza�em w�asny g�os. - "Calvin, musimy zachowa� spok�j. Musimy zachowa� spok�j".
Lecz cie� spowi� ju� moje serce i obawia�em si�, �e nigdy nie odzyskam spokoju. Raz trafi�em pod mroczny parasol �mierci i my�la�em, �e nie mo�e by� ciemniejszego miejsca. Ale tu by�o. Tu by�o.
Przeszli�my wzd�u� g��wnej nawy, nasze kroki wzbudza�y rozliczne echa. Zostawiali�my za sob� w kurzu wyra�ne �lady st�p. A na o�tarzu by�y inne jeszcze, mroczne objets d'art. Nie, nie mog�, nie pozwol� memu umys�owi roztrz�sa� tego, co widzieli�my.
Zacz��em wchodzi� na kazalnic�.
"Nie! Panie Boone, nie!" - krzykn�� nagle Cal. - "Boj� si�..."
Ale ja ju� znalaz�em si� na g�rze. Na pulpicie le�a�a olbrzymia, otwarta ksi�ga napisana zar�wno po �acinie jak i niewyra�nymi runami, kt�re na moje niewprawne oko by�y pismem druidzkim albo preceltyckim. Za��czam Ci kartk� z kilkoma narysowanymi z pami�ci symbolami.
Zamkn��em ksi�g� i popatrzy�em na s�owa wyt�oczone w sk�rze ok�adki: De Vermis Mysteriis. Moja �acina jest raczej uboga, ale wystarczaj�ca, �ebym zrozumia� tytu�: Tajemnica Glisty.
Kiedy tylko dotkn��em ksi�gi, ca�y ten przekl�ty ko�ci� i blada, uniesiona twarz Calvina zata�czy�y mi przed oczyma. Odnios�em wra�enie, �e s�ysz� niskie, monotonnie zawodz�ce g�osy pe�ne jakiego� odra�aj�cego, a jednocze�nie �arliwego oczekiwania... a w tle tego d�wi�ku inny jeszcze, wype�niaj�cy trzewia ziemi odg�os. Nie wiem... ale w tym samym momencie ko�ci� wype�ni� bardzo rzeczywisty d�wi�k, kt�ry potrafi� opisa� jedynie jako taki odg�os, jaki musia�oby wyda� co� ogromnego i niesko�czenie makabrycznego, co skr�ci�o si� pod moimi stopami. Kazalnica zatrz�s�a si�; na �cianie zadygota� zbezczeszczony krzy�.
Wyszli�my jednocze�nie, Cal i ja, zostawiaj�c tamto miejsce ciemno�ciom, i �aden z nas nie odwa�y� si� odwr�ci� a� do chwili, kiedy przekroczyli�my nier�wne deski przerzuconego nad potokiem mostka. Nie powiem, �e wracali�my biegiem, plugawi�c tych tysi�c dziewi��set lat, podczas kt�rych cz�owiek mozolnie pi�� si� w g�r� od stadium ciemnego i pe�nego przes�d�w dzikusa, ale te� sk�ama�bym twierdz�c, �e szli�my spacerkiem.
I to ju� wszystko. Nie wolno Ci psu� kuracji niepokojem, �e ponownie zapad�em na zapalenie opon m�zgowych; Cal mo�e za�wiadczy� o prawdziwo�ci ka�dego mojego s�owa i potwierdzi� istnienie tych odra�aj�cych ha�as�w.
Tak wi�c ko�cz�, �ycz�c sobie gor�co spotkania z Tob� [wiem, �e wtedy, w jednej chwili, opu�ci�oby mnie oszo�omienie i zam�t, jaki panuje obecnie w mojej g�owie]. Z wyrazami najgor�tszej, dozgonnej przyja�ni
CHARLES
17 pa�dziernika 1850 r.
SZANOWNI PANOWIE!
W najnowszym katalogu waszych artyku��w gospodarstwa domowego (z lata 1850 r.) zauwa�y�em preparat pod nazw� "Zmora szczur�w". Chcia�bym zakupi� jedn� (1) dwu i p�kilogramow� puszk� tego �rodka po cenie katalogowej trzydziestu cent�w ($0.30). za��czam op�at� za przesy�k�. Zam�wiony towar prosz� przes�a� na adres: Calvin McCann, Chapelwaite, Preacher's Corners, Cumberland County, Maine.
Z g�ry dzi�kuj� za za�atwienie tej sprawy.
Z wyrazami najg��bszego szacunku
CALVIN McCANN
19 pa�dziernika 1850 r.
DROGI BONESIE!
Nowy, bardzo niepokoj�cy obr�t sprawy.
Ha�asy w domu wzmagaj� si� i nabieram coraz g��bszego przekonania, �e to wcale nie szczury harcuj� w �cianach. Calvin i ja podj�li�my kolein�, bezowocn� pr�b� odszukania jakich� kryj�wek albo tajemnych korytarzy. Wyra�nie brakuje nam oczytania w romansach pani Radcliffe! Cal upiera si�, �e wi�kszo�� odg�os�w ma swoje �r�d�o w piwnicy i tam w�a�nie mamy zamiar jutro rozpocz�� poszukiwania. Niepokoi mnie �wiadomo��, �e w�a�nie w piwnicy tak niefortunnie znalaz�a sw�j koniec siostra kuzyna Stephena.
Jej portret wisi w galerii na pi�trze. Marcella Bone, je�li artysta dobrze j� odda�, by�a pi�knym stworzeniem o melancholijnej urodzie i z tego co wiem, nie mia�a m�a. Czasami my�l�, �e pani Cloris, ma racj� utrzymuj�c, i� jest to z�y dom. Przej�� zapewne ca�y smutek i przygn�bienie swoich dawnych mieszka�c�w.
Ale musz� ci szerzej opisa� straszne rewelacje, jakie objawi�a mi pani Cloris, z kt�r� dzisiaj po raz drugi rozmawia�em. Kobieta owa jest najbardziej zr�wnowa�on� osob� w Corners, jak� dotychczas tam spotka�em, i postanowi�em odszuka� j� po innym, bardzo nieprzyjemnym spotkaniu, o czym zamierzam Ci opowiedzie�.
Dzisiejszego ranka miano dostarczy� nam drewno na opa�. Kiedy jednak min�o po�udnie, a drewna jak nie by�o tak nie by�o, postanowi�em osobi�cie uda� si� do miasteczka. Zamierza�em odwiedzi� Thompsona, z kt�rym Calvin um�wi� si� na dostaw�.
Dzie� by� cudny. Panowa�a ciep�a, z�ota jesie� i kiedy wreszcie dotar�em na miejsce [Cal zosta� w domu, �eby jeszcze raz przeszuka� bibliotek� stryja Stephena, ale da� mi dok�adne wskaz�wki, jak trafi� do Thompson�w], by�em w tak wy�mienitym i pogodnym nastroju, �e postanowi�em wybaczy� Thompsonowi jego niesolidarno��.
Obej�cie drwala porasta�y bujne �any chwast�w, a wal�ce si� domostwo wymaga�o generalnego remontu i farby; na lewo od stodo�y, w zab�oconym chlewie, tarza�a si� i chrumka�a olbrzymia maciora przygotowana na listopadowy ub�j. Na za�mieconym podw�rku mi�dzy domem a budynkami gospodarczymi jaka� kobieta, ubrana w zniszczon�, kraciast� sukienk�, karmi�a kury, rzucaj�c im ziarno z fartucha. Kiedy j� pozdrowi�em, odwr�ci�a w moj� stron� blad�, nieciekaw� twarz.
Nag�a zmiana wyrazu jej oblicza z ca�kowitej t�poty i bezmy�lno�ci do oszala�ego strachu by�a rzecz� nader interesuj�c�. Pomy�la�em sobie, �e zapewne wzi�a mnie za samego Stephena, poniewa� unios�a d�o� z rozcapierzonymi palcami w ge�cie odp�dzaj�cym si�� nieczyst� i wrzasn�a. Kr�c�ce si� u jej st�p ptactwo z g�o�nym krzykiem sp�oszone rozbieg�o si� po dziedzi�cu.
Zanim zd��y�em cokolwiek powiedzie�, z domu wynurzy� si� wielki, klocowaty m�czyzna odziany tylko w d�ugie kalesony. W jednym r�ku trzyma� strzelb� na wiewi�rki, a w drugim kubek. Po zaczerwienionych oczach i chwiejnym chodzie pozna�em, �e mam do czynienia z Thompsonem Drwalem we w�asnej osobie.
"Boone!" - rykn��. - "Pieprz� ci�!"
Upu�ci� kubek i r�wnie� wykona� magiczny znak. "Przyszed�em" - wyja�ni�em na tyle spokojnie, na ile pozwala�y okoliczno�ci - "poniewa� drewno do mnie przyj�� nie chcia�o. Zgodnie z umow�, kt�r� zawar� pan z moim..."
"Jego te� pieprz�!"
Wtedy po raz pierwszy spostrzeg�em, �e pod mask� fanfaronady i pewno�ci siebie skrywa �miertelny strach. Zacz��em si� powa�nie zastanawia�, czy w stanie takiego podniecenia nie u�yje w stosunku do mnie broni.
"Czy w ge�cie kurtuazji m�g�by pan..." - zacz��em ostro�nie.
"Pieprz� twoj� kurtuazj�!"
"Zatem dobrze" - odpar�em z godno�ci�, na jak� mnie by�o w tamtej chwili sta�. - "Przyjd�, kiedy pan si� uspokoi i b�dzie w lepszym nastroju".
Odwr�ci�em si� na pi�cie i ruszy�em drog� w kierunku osady.
"Nie wracaj!" - wrzasn�� za mn�. - "Sied� sobie w domu ze swoim z�ym! Przekl�ty! Przekl�ty! Przekl�ty!"
Cisn�� kamieniem, kt�ry trafi� mnie w rami�. Nie da�em mu tej satysfakcji i nie odskoczy�em.
Postanowi�em odszuka� pani� Cloris i przynajmniej wyja�ni� zagadk� tak wrogiej postawy Thompsona. Jest wdow� [tak, wiem, i nic nie kombinuj ze swatami, Bonesie; ona jest o dobrych pi�tna�cie lat ode mnie starsza, a i ja nigdy ju� na czterdzie�ci nie b�d� wygl�da�] i mieszka samotnie w uroczym domku usytuowanym nad samym brzegiem oceanu. Kiedy si� pojawi�em, rozwiesza�a w�a�nie pranie i szczerze ucieszy�a si� z mojej wizyty. Poczu�em ogromn� ulg�; to bardzo irytuj�ce uczucie, kiedy cz�owieka pi�tnuj� za co�, o czym on sam nie ma zielonego poj�cia.
"Pan Boone" - powiedzia�a dygaj�c. - "Je�li pojawi� si� pan w sprawie prania, to musz� z przykro�ci� odm�wi�. Reumatyzm tak mi dokucza, �e z trudem radz� sobie z w�asnymi brudami".
"Pani Cloris" - odpar�em. - "Bardzo chcia�bym, �eby to w�a�nie pranie by�o przyczyn� mojej wizyty. Przyszed�em z pro�b� o pomoc. Musi mi pani opowiedzie� wszystko, co pani wie o Chapelwaite i Doli Jeruzalem, oraz wyja�ni�, dlaczego okoliczni mieszka�cy traktuj� mnie tak wrogo i podejrzliwie".
"Dola Jeruzalem! A wi�c pan ju� o tym wie".
"Wiem" - odpar�em. - "W ubieg�ym tygodniu odwiedzi�em tamto miejsce z moim przyjacielem".
"Bo�e!"
Poblad�a jak mleko i zachwia�a si�. Podtrzyma�em j� za �okie�. Oczy wywr�ci�y si� jej bia�kami do g�ry i my�la�em, �e zemdleje.
"Pani Cloris, przepraszam, je�li powiedzia�em co�..." "Wejd�my do �rodka" - mrukn�a. - "Powinien pan o wszystkim wiedzie�. S�odki Jezu, zn�w nadchodz� z�e dni!"
Nie odezwa�a si� wi�cej ani s�owem do czasu, a� w swojej s�onecznej kuchni zaparzy�a herbat�. Kiedy sta�y ju� przed nami paruj�ce fili�anki, d�ug� chwil� spogl�da�a zamy�lonym wzrokiem na ocean. Naturalnie i jej, i m�j wzrok prawie natychmiast spocz�� na stercz�cym wierzcho�ku Chapelwaite Head, gdzie w wodzie przegl�da� si� dom. Ogromne wykuszowe okno l�ni�o w promieniach przesuwaj�cego si� ku zachodowi s�o�ca. Widok by� wspania�y, ale w jaki� spos�b dziwnie niepokoj�cy.
Nagle pani Cloris popatrzy�a na mnie i powiedzia�a gwa�townie:
"Panie Boone, musi pan natychmiast opu�ci� Chapelwaite".
Po prostu zd�bia�em.
"Tu� przed pa�skim przybyciem bardzo wyra�nie wzmog�a si� aura z�a. Na tydzie� przed tym, jak postawi� pan nog� w tym przekl�tym miejscu, pojawi�y si� omeny i z�owieszcze znaki. Halo wok� ksi�yca; olbrzymie ilo�ci lelk�w na cmentarzu; narodziny wyrodka. Pan musi tamto miejsce opu�ci�!"
Kiedy ju� odzyska�em mow�, odezwa�em si� naj�agodniej jak potrafi�em:
"Pani Cloris, to wszystko sny. Kto jak kto, ale pani musi o tym wiedzie�".
"Czy to sen, �e Barbara Brown urodzi�a dziecko bez oczu? Albo �e Clifton Brockett natkn�� si� w lesie za Chapelwaite, gdzie wszystko wi�dnie i traci barwy, na trop �lad�w mierz�cych p�tora metra ka�dy? Odwiedzi� pan przecie� Dol� Jeruzalem. Czy przyzna pan z r�k� na sercu, �e nic tam nie �yje?
Zn�w nie by�em w stanie wykrztusi� s�owa; ci�gle mia�em �ywo w pami�ci tamten odra�aj�cy ko�ci�.
Pani Cloris z�o�y�a swoje zdeformowane d�onie; zupe�nie jakby chcia�a uspokoi� sko�atane nerwy.
"S�ysza�am o tym tylko od swojej matki, kt�ra z kolei us�ysza�a to od swojej. Czy zna pan histori� rodziny Boone'�w zamieszkuj�cej Chapelwaite?"
"Bardzo og�lnie" - odpar�em. - "Od lat osiemdziesi�tych osiemnastego wieku dom nale�a� do rodziny z linii Phillipa Boone'a, jego brat, Robert, m�j dziadek, przeni�s� si� do Massachusetts po wielkiej k��tni na temat skradzionych dokument�w. O rodzinie Phillipa wiem niewiele poza tym, �e prze�ladowa�o j� pasmo nieszcz�� ci�gn�ce si� z ojca na syna i na wnuki; Marcella zgin�a w tragicznym wypadku, Stephen r�wnie� umar� nag�� �mierci�. �yczeniem mego kuzyna by�o, �ebym zamieszka� w Chapelwaite, by dom ten pozosta� w r�kach naszej rodziny i �eby dawne wa�nie pu�ci� w niepami��".
"Nigdy do tego nie dojdzie" - szepn�a. - "Czy wie pan co� o przyczynie tamtej k��tni?"
"Roberta Boone'a przy�apano na przetrz�saniu biurka brata".
"Phillip Boone by� szalony" - odpar�a. - "Paktowa� z si�ami piekielnymi. Przedmiotem, kt�ry Robert Boone chcia� zabra�, by�a blu�niercza Biblia napisana w staro�ytnych j�zykach: po �acinie, w druidzkim i w kilku innych. Piekielna ksi�ga".
"De Vermis Mysteriis".
Pani Cloris cofn�a si�, jakby kto� uderzy� j� prosto mi�dzy oczy.
"Wie pan o tym?"
"Widzia�em t� ksi�g�... dotyka�em jej..."
Zn�w sprawia�a takie wra�enie, jakby mia�a za chwil� zemdle�. Zakry�a d�oni� usta t�umi�c krzyk.
"Tak, w Doli Jeruzalem" - ci�gn��em. - "Le�a�a na pulpicie w tamtejszym straszliwym, zbezczeszczonym ko�ciele".
"A wi�c ci�gle jest; ci�gle tam jest". - Zachwia�a si� na krze�le. - "A ju� s�dzi�am, �e B�g w Swojej m�dro�ci cisn�� j� w otch�anie piekielne".
"Jaki by� zwi�zek Phillipa Boone'a z Dol� Jeruzalem?"
"Zwi�zek krwi" - odpar�a pos�pnie. - "Nosi� Znak Bestii, cho� stroi� si� w szaty Baranka. Noc� trzydziestego pierwszego pa�dziernika tysi�c siedemset osiemdziesi�tego dziewi�tego roku Phillip Boone znikn��... a wraz z nim wszyscy mieszka�cy tego przekl�tego miasta".
Powinna by�a mi powiedzie� wi�cej; najwyra�niej jeszcze co� wiedzia�a. Ale zacz�a b�aga�, �ebym ju� sobie poszed�, a jako pow�d poda�a, �e "krew wzywa krew", i mrucza�a pod nosem o "tych, kt�rzy patrz�, i o tych, kt�rzy stoj� na stra�y". Zapada� z wolna zmierzch, a pani Cloris by�a coraz bardziej niespokojna, wi�c �eby j� sobie zjedna�, obieca�em, �e wszystkie jej s�owa wezm� pod g��bok� rozwag�.
Kiedy wraca�em do domu w szybko zapadaj�cym zmierzchu, opu�ci� mnie ca�y dobry nastr�j. Pod czaszk� t�uk�o mi si� wiele pyta�. Cal przywita� mnie wiadomo�ci�, �e ha�asy w �cianach przybra�y na sile... co mog� w tej chwili potwierdzi�. Pr�buj� sobie wmawia�; �e to tylko szczury, ale ca�y czas mam przed oczyma twarz pani Cloris.
Nad morzem wzeszed� ksi�yc, opas�y, pe�ny, w kolorze krwi, zalewaj�c ocean niezdrowym blaskiem. Ponownie wracam my�l� do ko�cio�a i...
Ale Ty tego nie zrozumiesz, Bonesie. To zbyt szalone. Chyba musz� i�� spa�. Ca�y czas jestem my�lami z Tob�.
Wyrazy szacunku
CHARLES
(Poni�szy zapis pochodzi z prywatnego dziennika Calvina McCanna)
20-10-1850 r.
Pozwoli�em sobie dzi� rano sforsowa� zamek spinaj�cy stronice ksi�gi; zrobi�em to przed powrotem pana Boone'a. Ca�y trud na nic; ksi�ga napisana jest szyfrem. Podejrzewam, �e prostym. Zapewne upora�bym si� z nim r�wnie �atwo jak z zamykaj�cym ksi�g� zamkiem. Diariusz. Jestem przekonany, �e napisany zosta� r�k� pana Boone'a. Jak�� inn� ksi��k� trzyma�by na najciemniejszej p�ce w bibliotece i na dodatek zamyka�by j� na specjalny zamek? Sprawia wra�enie starej, ale kto to wie. P�niej napisz� wi�cej, je�li czas pozwoli; pan Boone koniecznie upar� si� zbada� piwnice.
Obawiam si�, �e przera�aj�ce wydarzenia, kt�re maj� tutaj miejsce, mog� fatalnie wp�yn�� na jego zdrowie. Musz� koniecznie wyperswadowa� mu t� wypraw�...
Ale w�a�nie wraca.
20 pa�dziernika 1850 r.
BONESIE!
Nie mog� pisa� Nie mog� [sic] jeszcze o tym pisa� Ja Ja Ja
(Z prywatnego dziennika Calvina McCanna)
20-10-1850 r.
Tak jak si� obawia�em, zapad� ci�ko na zdrowiu...
Ojcze nasz, kt�ry� jest w niebie!
Nie jestem w stanie o tym my�le�; ale mam to wypalone na dnie mojej duszy... ow� zgroz� z piwnicy...!
Jestem teraz sam. Na zegarze wybi�o wp� do dziewi�tej, dom pogr��ony w ciszy, ale...
Znalaz�em go nieprzytomnego przy stole, kt�ry s�u�y mu do pisania. Teraz �pi. Jak�e szlachetnie i z jak� godno�ci� zachowa� si� tam, kiedy przez kilka chwil sta�em wstrz��ni�ty i jak sparali�owany!
Sk�r� ma woskowej barwy i ch�odn�; dzi�ki Bogu, gor�czka min�a. Nie wa�� si� zabra� go do miasteczka ani zostawi� go tu samego i p�j�� osobi�cie. Ale gdybym nawet zdecydowa� si� tam wybra�, kt� przyjdzie ze mn�, �eby mu pom�c? Kt� przyjdzie do tego przekl�tego domu?
Och, piwnica. To stwory z piwnicy nawiedzaj� nasze �ciany!
22 pa�dziernika 1850 r
DROGI BONESIE!
To znowu ja, cho� po trzydziestu sze�ciu godzinach stanu nie�wiadomo�ci jestem przera�liwie s�aby. Znowu ja... brzmi to jak ponury, gorzki �art. Nigdy ju� nie b�d� sob�. Nigdy. Stan��em oko w oko z szale�stwem i zgroz� stokro� przekraczaj�c� mo�liwo�� opisania jej przez cz�owieka. A to jeszcze wcale nie koniec.
S�dz�, �e gdyby nie Cal, nadszed�by m�j kres. Cal jest jedyn� wysp� normalno�ci na tym morzu szale�stwa.
O wszystkim ci teraz opowiem.
Zaopatrzyli�my si� w �wiece, kt�re mia�y nam s�u�y� podczas przeszukiwania piwnicy. Dawa�y silne �wiat�o, zupe�nie wystarczaj�ce do naszych cel�w - diablo wystarczaj�ce. Calvin wszelkimi sposobami stara� si� wyperswadowa� mi t� wypraw�, powo�ywa� si� na moj� d�ugotrwa�� chorob�, kt�r� niedawno przeszed�em, utrzymywa�, �e wystarczy, je�li powyk�adamy mocne trutki na szczury.
Ja jednak stanowczo nalega�em, wi�c i Calvin w ko�cu musia� ulec. Westchn�� ci�ko i o�wiadczy�:
"Skoro pan musi, panie Boone, chod�my".
Do piwnicy prowadz� drzwi zapadowe umieszczone w pod�odze w kuchni [Cal zapewnia mnie, �e teraz, po tym wszystkim, co tam zobaczyli�my, zabi� je na g�ucho deskami]. Unie�li�my je z najwy�szym trudem.
Z ciemno�ci uderzy� w nas okropny smr�d niewiele r�ni�cy si� od tego, kt�ry przenika� opuszczone miasteczko nad Royal River. �wiat�o bij�ce z mojej �wiecy pad�o na strome schody nikn�ce w mroku. By�y w fatalnym stanie - w jednym miejscu brakowa�o im nawet stopnia i zamiast niego zia�a czarna dziura... natychmiast zrozumia�em, w jaki spos�b zgin�a nieszcz�sna Marcella.
"Prosz� bardzo uwa�a�, panie Boone" - ostrzeg� Cal. Odpar�em, �e ca�y czas uwa�am, i ruszyli�my na d�.
Na dole by�o klepisko i zupe�nie suche �ciany z granitu. Miejsce nie sprawia�o wra�enia raju dla szczur�w; nie by�o tam nic, z czego mog�yby budowa� gniazda, �adnych starych pude�, po�amanych mebli, stert papieru i tym podobnych rzeczy. Unie�li�my �wiece wysoko nad g�owy, uzyskuj�c niewielki kr�g �wiat�a, dzi�ki kt�remu mogli�my w miar� swobodnie si� rozgl�da�. Klepisko stopniowo opada�o. Najwyra�niej znajdowa�o si� pod g��wnym salonem i jadalni� - to znaczy po stronie zachodniej. Tam te� ruszyli�my. Panowa�a g�ucha cisza. Zaduch stawa� si� coraz silniejszy i zdawa�o si�, �e mrok napiera na nas niczym pos�pna we�na; zupe�nie, jakby ciemno�� by�a zazdrosna o �wiat�o, kt�re chwilowo, po wielu latach, przej�o w�adz� nad jej dziedzin�.
Na samym ko�cu granitowe �ciany ust�pi�y, a w ich miejsce pojawi�o si� g�adkie, matowe, czarne jak smo�a drewno. Tam te� ko�czy�a si� piwnica, bo g��wna komora przechodzi�a w rodzaj niszy. �eby dosta� si� do tej wn�ki, nale�a�o skr�ci�.
Bez wahania ruszyli�my w tamt� stron�.
Pojawi�o si� przed nami straszliwe widmo przesz�o�ci. Po�rodku niszy sta�o samotne krzes�o, a nad nim zwiesza� si�, przywi�zany do wbitego w belk� podporow� haka, przegni�y konopny sznur zako�czony p�tl�.
"A wi�c tutaj si� powiesi�" - mrukn�� Cal. - "Bo�e!"
"Tak... a u st�p schod�w le�a�y zw�oki jego c�rki".
Cal zacz�� co� m�wi�; i nagle jego wzrok przeni�s� si� na jaki� punkt za moimi plecami. Wtedy zacz�� krzycze�.
Bones, sam nie wiem, jak opisa� Ci widok, kt�ry ujrza�em. Jak mam opisa� przera�aj�cych mieszka�c�w, kt�rzy gnie�dzili si� w naszych murach?
Przeciwleg�a �ciana odchyli�a si� i zamajaczy�a w ciemno�ciach, skierowa�a w nasz� stron� twarz - twarz o oczach czarnych jak sam Styks. Bezz�bne usta wykrzywia� przera�aj�cy u�miech; wyci�gn�a si� do nas ��ta przegni�a r�ka. Stw�r zakwili� obrzydliwie i niepewnie post�pi� krok w nasz� stron�. �wiat�o mojej latarni pad�o na...
Na jego szyi ujrza�em sin� pr�g� zostawion� przez sznur! Za potworem dostrzegli�my jaki� ruch. Popatrzy�em w tamt� stron� i zobaczy�em co�, o czym b�d� �ni� a� do dnia, w kt�rym w og�le przestan� o czymkolwiek �ni� - zobaczy�em dziewczyn� o bladej, gnij�cej, wyszczerzonej w trupim u�miechu twarzy. Jej g�owa zwiesza�a si� pod przyprawiaj�cym o ob��d k�tem.
Chcieli nas; wiem o tym. Wiem r�wnie�, �e gdybym nie cisn�� w stwora latarni�, a nast�pnie stoj�cym pod p�tl� krzes�em, maszkary zaci�gn�yby nas w mrok, �eby�my stali si� tacy sami jak one.
Wszystko, co by�o dalej, spowija lito�ciwy, nieprzenikniony mrok. Na m�j umys� spad�a kurtyna. Ockn��em si�, jak powiedzia�em, w swoim pokoju, a obok sta� Cal.
Gdybym m�g�, w samej tylko pid�amie i kapciach uciek�bym z tego przera�aj�cego domostwa. Ale nie mog�. Sta�em si� pionkiem w jakim� wi�kszym, mrocznym dramacie. Nie pytaj mnie, sk�d o tym wiem... po prostu wiem. Pani Cloris mia�a racj�, kiedy wspomnia�a o krwi, kt�ra wzywa krew; jak�e� bliska by�a prawdy m�wi�c o tych, kt�rzy patrz�, i o tych, kt�rzy stoj� na stra�y. Obawiam si�, �e rozbudzi�em Si��, co drzema�a od p�wiecza w miasteczku Dola Jeruzalem; Si��, kt�ra u�mierci�a moich przodk�w, bior�c ich w bezbo�n� niewol� jako nosferatu - Nie umar�ych. Ale jakkolwiek dostrzegam tylko u�amek ca�o�ci, Bonesie, obawiam si� czego� o wiele gorszego. Gdybym wiedzia�... gdybym tylko wiedzia�!
CHARLES
Postscriptum. Naturalnie, na razie pisz� to wszystko do szuflady; Preacher's Corners izoluje si� od nas. Nie odwa�y�bym si� uda� ze swoim pi�tnem na poczt�, a Calvin nie zostawi mnie tu samego.
Niemniej, je�li dobry B�g dopu�ci, w ten czy w inny spos�b, list ten do Ciebie dotrze.
C.
(Z prywatnego dziennika Calvina McCanna)
23-10-1850 r.
Z dnia na dzie� nabiera si�; zamienili�my kilka s��w o widziadle w piwnicy; zgodzili�my si�, �e nie by�a to ani halucynacja, ani sk