2140

Szczegóły
Tytuł 2140
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2140 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2140 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2140 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Helena Mniszek Tr�dowata Tom Ca�o�� w tomach Wydanie II Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�, Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z "Wydawnictwa Literackiego", Krak�w 1988 Pisa� R. Sitarczuk Korekty dokona�y: K. Kruk i K. Kopi�ska Cz�� Pierwsza I Dnia�o. Wstawa� �wit. Jasna smuga na wschodzie rozszerza�a si� dalej i dalej. Z r�owej wpada�a w tony blade, coraz �wietlistsze, prawie przejrzyste, haftowane na tle z�otog�owic. Powietrze, pe�ne surowych powiew�w nocnych, wch�ania�o s�oneczne smugi, wilgoci� mg�y opadaj�c na d�, z ka�d� chwil� by�o rze�wiejsze, jak brylantowe. Zbudzone ptaki dzwoni�y niezliczon� ilo�ci� �wiergot�w. Drzewa, otulone puchami zieleni majowej, szemra�y na powitanie jutrzenki - przedniej stra�y s�o�ca. Pa�ac w S�odkowcach sta� cichy, b�yszcz�c w r�owych topielach wschodu bia�ymi murami �cian i jaskraw� zielono�ci� strzy�onych lip, kt�re wie�cem stroi�y fasad�. Za ogrodem i parkiem przed�wi�cza� ju� dzwonek gospodarski. W ciszy poranku brzmia� dono�nie, ko�ata�, roznosz�c echo po izbach mieszka� folwarcznych. Ostrym g�osem zrywa� czelad� z po�cieli do roboty. Mieszka�c�w pa�acu d�wi�k ten nie obudzi�. Po chwili jednak na lewym skrzydle parterowym otworzono weneckie okno. �wie�y oddech wiosny dmuchn�� na delikatne zas�ony szyb, muskaj�c puszyste sobolowo z�ote w�osy Stefci Rudeckiej, ciekawie wychylonej na �wiat. By�a w bieli�nie, z warkoczem troch� roztarganym. Obudzi� j� odg�os dzwonka i kuku�ki wo�aj�cej w parku. Dziewczyna podskoczy�a do okna. Ranek zachwyci� j�, powietrze orze�wi�o, wci�ga�a je w piersi z lubo�ci�. Widok kwiat�w, pokrytych blaskiem rosy, �wiergot ptak�w oczarowa� j�, rozmarzy� troch�. P�sowe usta u�miecha�y si� majowo jak poranek, ale w du�ych fio�kowych oczach pozosta� smutek, niezgodny z m�odzie�cz� postaci� i weso�ym g�osem, jakim zawo�a�a: - Cudny �wiat! Ju� nie zasn�, p�jd� do lasu! Odbieg�a od okna i zacz�a si� ubiera�. W�osy splot�a w warkocz i zwin�a w ci�ki w�ze� z ty�u g�owy; z natury falowa�y puszysto, os�aniaj�c mi�kkimi zwojami drobne uszy i k�ty �adnie zarysowanego czo�a. Narzuci�a na siebie skromn� sukni� z szarego batystu, ozdabiaj�c j� sznurem r�owych korali, b�yszcz�cych jak du�e czere�nie. Ubrana, zajrza�a do s�siedniego pokoju. Ciemny od zapuszczonych firanek, wygl�da�, jakby sam spa�. Stefcia szepn�a: - Lucia �pi smacznie. Sama p�jd�. Na palcach przesz�a par� pokoi bogato i gustownie urz�dzonych. W ogromnej sieni pa�acowej zatrzyma�a si� bezradnie, ujrzawszy ci�kie oszklone drzwi zamkni�te na klucz. Pom�g� jej s�u��cy, kt�ry w�a�nie szed� po schodach ze szczotkami w r�ku. Szeroko otworzy� zaspane oczy na jej widok, ale uprzejmie pospieszy� odkr�ci� zamek. Po chwili wbieg�a do parku. Chodz�c po �wirowanych uliczkach, zrywa�a bia�e smuk�e narcyzy. Liliowy bez w bujnych ki�ciach opada� z krzak�w, rozko�ysany, pachn�cy. Kielichy narcyz�w, przeczysto bia�e, wonne, pe�ne by�y ch�odnej rosy; ��te oczy kwiat�w w czerwonej rz�sie wygl�da�y jak za�zawione. Dzewczyna przychyla�a do ust bia�e czarki i pi�a te �zy ze swawolnym u�miechem. Pierwsza m�odo�� jej �ycia i pierwsze poranne blaski s�o�ca z�o�y�y si� w pot�ny hejna� szcz�cia, sp�yn�y do duszy stubarwn� t�cz�. Podskakiwa�a do wi�kszych bukiet�w bzu, strz�saj�c z pachn�cych pi�ropusz�w kroplisty deszcz na swe l�ni�ce w�osy. W �wietle s�onecznych ja�ni g�owa jej migota�a niby w srebrzystej rosie. Z wi�zi� kwiat�w wysz�a z parku do ogrodu owocowego i tu krzykn�a z zachwytem. Wspaniale przystrojone kwieciem drzewa sta�y uroczyste. Jab�onie, w r�owych p�kach, mia�y wygl�d m�ody, pieszcz�cy wzrok. Wi�nie sta�y osypane biel� kwiat�w, niby szeregi dziewcz�t id�cych do �lubu w bia�ych welonach. Zapach p�yn�� dusz�cy, ga��zie sypa�y potoki woni. S�o�ce malowa�o z�otem kwiaty, wiatr ni�s� szumy, brz�cza�y pszczo�y. Czasem, oderwany z drzewa, bia�y motyl unosi� si� w g�r� jak strz��ni�ty kwiat. Stefcia, upojona zapachem, od�ama�a par� ga��zek wi�niowych, przypinaj�c je do w�os�w, do paska, i tak ukwiecona, sz�a w�sk� uliczk�, wysadzon� krzewami porzeczek. Uliczka wiod�a do lasu za ogrodem, zwanego borkiem. Stefcia odchyla�a zroszone ga��zie, okryte nik�ym, jakby sp�owia�ym kwiatem; mn�stwo tych seledynowych liszek zwisa�o na ciemniejsze li�cie, tworz�c malownicz� gr� kolor�w. Szary batyst pokrywa�a b�yszcz�ca mgie�ka rosy, pryska�a na twarz i r�ce dziewczyny, lecz j� to bawi�o. Bieg�a do ma�ej bramki w sztachetach, otworzy�a j� i brodz�c w mokrej obfitej trawie, przesz�a skrawek ��ki, przedzielaj�cej ogr�d owocowy od lasu. W�r�d wysokich sosen i roz�o�ystych drzew li�ciastych zacz�a �piewa�. Ko�o n�g jej �mign�a wiewi�rka i pr�dko wskoczy�a na drzewo. �wierka�y wr�ble, monotonnie stuka� dzi�cio�. W pobliskiej olszynce �licznym sopranem wy�piewywa� s�owik, z g��bi lasu wo�a�a tenorem kuku�ka, najwi�ksza pr�niaczka mi�dzy ptakami. �wiat le�ny wrza� �yciem, pe�en szczebiot�w, nawo�ywa�, fruwa�, pe�en chrz�stu igie� sosnowych, szumu leszczyny, d�wi�cza�, hucza�, brzmia�. Zbudzone echa sz�y daleko, rozgwarzone, weso�e. U�miechni�ta dziewczyna p�awi�a si� w s�o�cu, nurzaj�c w kwiatach i zieleni. Ale wkr�tce jej promienisto�� znik�a. Jaka� chmura za�mi�a m�od� jej twarz, matuj�c blask oczu w oprawie bujnych, ciemnych rz�s. �adne g�ste brwi zsun�a na czole i opuszczaj�c na mokry mech sukni�, rzek�a z niech�ci�: - Mam si� te� czego cieszy�! Przypomnia�a sobie, �e min�� miesi�c, jak jest nauczycielk� w S�odkowcach. Jak tan czas d�ugo p�ynie! Nigdy nie my�la�a o zajmowaniu posady, nie potrzebuj�c pracowa� na siebie. Ale sta�o si� inaczej. Materialnie nic jej do nauczycielstwa nie zmusza�o. By�a c�rk� zamo�nych obywateli z Kr�lestwa, kt�rzy opr�cz niej mieli jeszcze dwoje m�odszych dzieci. Ona ko�czy�a dziewi�tna�cie lat. Chodz�c po lesie Stefcia wspomina�a okoliczno�ci, jakie j� wygna�y z domu. Pi�kna posta� Emunda Pr�tnickiego uwypukla�a si� g��wnie i jej dziecinne uczucia dla tego cz�owieka. Kiedy powr�ci� ze szko�y dubla�skiej, porwa� Stefci� si�� urody. Nie badaj�c tre�ci zakocha�a si� pierwszy raz w �yciu, gwa�townie, na �lepo, bez odrobiny prawdziwej mi�o�ci. Pr�tnicki odurzy� jej g�ow� nieco romantyczn� i egzaltowan�. Stefcia, sko�czywszy pensj� w Warszawie, ucz�szcza�a na kursa zbiorowe. W�wczas mia�a sposobno�� pozna� troch� m�odzie�y ze sfer ucz�cych si�. Przewa�nie byli to ch�opcy szlachetni, o idealnych porywach. Stefcia nie wyobra�a�a sobie innych. Pr�tnicki wyzyska� jej �atwowierno��, a podniecony urod� dziewczyny, chcia� j� zdoby� i maskowa� si� zr�cznie. Potrafi� nawet zjednywa� sobie pa�stwa Rudeckich. I trwa�a sielanka. Ale ojciec Stefci, jakkolwiek wiedzia�, �e m�odzi wyznali sobie wzajemnie uczucia, jednak�e na urz�dowe o�wiadczyny nie pozwala�. Przeczuwa�, �e si� tu spotka�y dwie natury ca�kiem odmienne... W pi�kne barwy Edmunda stary obywatel nie wierzy�. Zna� "pap� Pr�tnickiego", a ten w m�tach spo�ecznych mia� pewne zastosowanie. W swej c�rce Rudecki widzia� tyle idealnego zapa�u, takie bogactwo uczu�, �e z obaw� wyczekiwa� zako�czenia tej sielanki. Nie w�tpi�, �e to nast�pi, i ba� si� o Stefci�... Przeczucia go nie zawiod�y. "Papa Pr�tnicki", sprzyjaj�c zamiarowi syna, zacz�� jednak z umiej�tno�ci� s�dziego �ledczego wywiadywa� si� o posag Stefci. Suma kilkinastu tysi�cy oburza�a go. Synowi wyt�umaczy� bezzasadno�� takiego zwi�zku i namawia� do zerwania. Dowodzi� mu, �e ze sw� urod� i nazwiskiem powinien o�eni� si� z cyfr� stutysi�czn�. Stefcia w owym czasie zaczyna�a ju� w�tpi� w o�lepiaj�cy blask swego idea�u. Robi�a pr�by, szukaj�c na nim plam. Jej inteligencja i wra�liwo�� popycha�y j� do tego. I nast�pi� przewr�t. Okopcone szk�o da� jej w r�k� sam "papa Pr�tnicki", rozpocz�� bowiem o�wiadczyny jej ojcu od pytania, ile c�rka dostanie posagu. S�owa te zniweczy�y wszystko. Pan Rudecki odm�wi� stanowczo, zadowolony, �e do�� wcze�nie odkry� istotne zamiary Pr�tnickich. Ale Stefcia, pragn�c upewni� si� w szlachetno�ci Edmunda, spojrza�a �mia�o w jego blask duchowy, czaruj�cy j� pe�ni� uroku. I ujrza�a za�mienie na �wietlnej tarczy swych marze�. Ujrza�a wielkie pi�tna egoizmu i pr�no�ci, a zamiast wznios�ych uczu� spostrzeg�a brutaln� natur�, d���c� jedynie do w�asnego u�ycia. Edmund przedstawi� si� jak �w kwiat krwio�erczy, kt�ry urod� i silnym zapachem zwabia ku sobie �atwowierne owady, a gdy z�udzone poddadz� si� magnetycznej sile, w�wczas zamyka nad nimi kielich i bezwstydnie odkrywa prawdziw� warto�� wewn�trzn�. Zabija owady trucizn� swych nami�tno�ci, wch�ania je, by �ywi� si� ich kosztem. Ona by�a zaledwo na brzegu zdradnego kielicha. Uratowano j� wcze�nie od zguby. Stefcia, my�l�c o tym, usiad�a na pniu i obj�wszy kolana, zwiesi�a smutnie g�ow�. Pierwszy zaw�d �ycia pozostawi� w jej duszy wiele goryczy! Dawna, bezgraniczna wiara w ludzi os�ab�a, znik� zapa� do g��bokich poryw�w. We w�asnym poj�ciu dziewczyna nie czu�a si� ju� zdoln� do uczu� gor�tszych, zapominaj�c, �e ma lat dziewi�tna�cie i bujny temerament. Delikatny szron pesymizmu osiad� nik�� warstw� na jej idealnych marzeniach, ale zwi�ksza� si�, nawet ju� w S�odkowcach. Po zerwaniu z Edmundem Stefcia postanowi�a wyjecha� z domu. Pali� j� wstyd i �al, chcia�a uciec jak najdalej. �ni�a o szerokich �wiatach, dalekich przestrzeniach, rwa�o j� naprz�d!... Powodowana �yw� natur�, tworzy�a w my�lach barwne obrazy, pelne fantazji. Buja�a w l�ni�cych wizjach, czuj�c pewn� ciasnot� w dotychczasowych warunkach. Po kr�tkiej walce wyjecha�a z ojcem poszuka� posady nauczycielki. Wszelkie t�umaczenia rodzic�w nie odnios�y skutk�w. W ko�cu ulegli s�dz�c, �e to kr�tkotrwa�y kaprys, spowodowany pierwszym zawodem �yciowym, ale obawiali si� o wyb�r odpowiedniego miejsca. Sz�o dosy� trudno. Grymasi�a Stefcia i pan Rudecki. Stefcia wydawa�a si� niekt�rym paniom za �adn�, szczeg�lnie gdy same by�y pe�ne pretensji lub mia�y brzydsze c�rki. Po wielu niepowodzeniach posad� znaleziono. Baronow� Elzonowsk� uroda Stefci nie razi�a, przeciwnie - uj�a j�. Jednak�e baronowa spyta�a dziewczyny, czy nie b�dzie si� nudzi� w S�odkowcach, gdy� mieszka tam tylko ona z c�rk�, stary ojciec i r�wnie� stary rezydent, dawny nauczyciel jej brata. Ale Stefcia pragn�a ciszy, nawet zgodzi�a si� na warunek niepowr�cenia do domu na wakacje. Przera�a�y j� odleg�e S�odkowce, jednak co� j� tam ci�gn�o. Pan Rudecki, opowiedziawszy histori� poprzedzaj�c� wyjazd c�rki, prosi� pani Elzonowskiej o troskliw� opiek� nad Stefci�, na co otrzyma� obietnic�, wypowiedzian� do�� wynio�le z odrobin� serdeczno�ci. Niepokoi�o go arystokratyczne pochodzenie baronowej. Arystokracji nie chcia� dla c�rki, wiedz�c, �e nauczycielka nawet w obywatelskich domach bywa rozmaicie traktowan�. Dr�a� na my�l, �e w wielkopa�skim pa�acu mog� jego Stefci� obra�a�. Ale wiedzia� przy tym, �e arystokracja rodowa jest wyj�tkowo uprzejm� i �e prawdziwy wielki pan staro�ytnego rodu zawsze jest grzeczniejszy od wielkiego pana parweniusza. Nazwisko baronowej uspakaja�o pana Rudeckiego. Zauwa�y� w niej typ wielkiej damy, troch� sztywnej, lecz nie pozbawionej sympatyczniejszych stron. Uczennic� sw� Stefcia pozna�a na miejscu. Lucia mia�a rok szesnasty. Do�� w�t�a, wydelikacona i �adna dziewczynka, o bardzo jasnych w�osach i niebieskich oczach, r�ni�a si� z matk� powierzchownie i usposobieniem. Ze Stefci� zgodzi�y si�. Wkr�tce nast�pi�a kole�e�ska przyja��. Stefcia podnios�a si� z pnia i posz�a w g��b lasu. - Czy ja tu wytrwam do ko�ca? Oj, w�tpi�! - szepn�a. Jej mi�o�� do Pr�tnickiego, b�yskotliwa i w�t�a jak motyl �yj�cy kr�tko, zgas�a. Niepokoi�o j� teraz co� innego. Wszyscy byli dla niej dobrzy, szczeg�lniej stary dziadek Luci, pan Maciej Michorowski, typ magnata, ale mi�y typ. Okazywa� on jej wiele serca, nazywaj�c Steni�. M�wi�, �e mu takie spieszczenie jej imienia przypomina dobre czasy z m�odo�ci. Stefcia nie wiedzia�a, jaki to rodzaj wspomnie�, ale czu�a dla starca wdzi�czno�� za sympati� i ojcowsk� dobro�. Nie lubi�a jego wnuka, w�a�ciciela S�odkowic, m�odego ordynata Waldemara Michorowskiego. Mieszka� o dwie mile w ordynacji G��bowiczach i w S�odkowcach bywa� cz�sto. Nie omin�� nigdy sposobno�ci, aby si� z ni� nie dra�ni� zuchwale. Ile razy on przyje�d�a�, Stefcia wpada�a w najgorszy humor, z�o�liwe jego zaczepki zbywaj�c milczeniem lub gniewem. - Ten mnie zmusi do opuszczenia S�odkowic - my�la�a z �alem. Stefcia, s�ysz�c o nim same pochwa�y, zdziwi�a si�. - Wi�c tylko dla mnie jest takim?... Przypomina Pr�tnickiego, ale po zdemaskowaniu. Ten si� nie kr�puje, nie udaje idealnego; brutalno�� swej natury ods�ania jawnie. A co lepsze: czy �wiat z�udze� czy �wiat marze�, czy �wiat rzeczywisto�ci?... To wszystko jak kwiat o pi�knej barwie i czarownej woni. Barwa - to marzenie. Wo� - to z�udzenie. Rzeczywisto�� - to prosta �odyga i szara ziemia, z jakiej wyrasta. M�ody Michorowski jest w�a�nie rzeczywisto�ci�, bez upi�ksze�. Stefcia biega�a w lesie, unosz�c si� w�asnymi my�lami. Ka�da sosna, polanka, nawet wiewi�rki i kuku�ka przypomina�y jej Ruczajew i t�sknota do domu ros�a... Pierwszy raz przera�ona zapyta�a siebie, jak mog�a zgodzi� si� na warunek, aby na wakacje nie powraca� do rodziny. W bagnistym zak�tku le�nym znalaz�a mn�stwo niezapominajek, jaskr�w, gor�co ��tych pe�nik�w ��kowych i ze �zami w oczach zacz�a je zrywa�. Ca�owa�a niezapominajki, bo jej przypomina�y olszynk� ruczajewsk�. Z p�kiem zroszonych kwiat�w zawr�ci�a do ogrodu. S�o�ce, wzniesione ju� wysoko, wsi�ka�o w szczelinki pomi�dzy li��mi, zrzucaj�c na puszyst� traw� olbrzymi z�oty niew�d. Wtem na drodze �rodkowej w borku Stefcia ujrza�a sun�cego wolno je�d�ca. A� drgn�a z gniewu. By� to Waldemar Michorowski. Jecha� na pysznym, czarnym jak lawa wierzchowcu. �adnie wygl�da�o na nim zamszowe siod�o, ��ty czaprak i uzdeczka. Ko� arabski szed� z fantazj�, nogi stawiaj�c klasycznie, z wdzi�cznie przegi�t� szyj� niespokojnie gryz� w�dzid�o. Ordynat siedzia� jak przymurowany, opi�ty w elegancki str�j do konnych wycieczek, w d�ugich botfortach. Wygl�da� zgrabnie i postawnie. Jad�c st�pa, m�ody pan, widocznie zamy�lony, patrza� przed siebie, uderzaj�c pejczem po ko�cach but�w. S�o�ce nieci�o iskierki na b�yszcz�cych ostrogach. Stefcia cofn�a si� za drzewo, lecz nag�ym ruchem sp�oszy�a z ga��zki krask�. Ptak zatrzepota� skrzyd�ami, kwil�c g�o�no. Michorowski spojrza� w t� stron�. Stefci krew uderzy�a do g�owy. - Zobaczy� mi�!... Bo�e!... �e te� ja go zawsze spotka� musz�! Przykl�k�a po rozsypane kwiaty, udaj�c, �e go nie widzi. Ale on ju� podjecha� blisko, zdj�� czapk� i zawo�a� �artobliwie: - Dzie� dobry pani! Co pani tu robi tak rano? Gdzie pani zdoby�a tyle kwiat�w? Po�r�d tych drzew jest pani jak rusa�ka. - Tote� spotka�am wilko�aka - odpar�a z gniewem bez namys�u. On podni�s� brwi i z�o�liwie u�miechni�ty odrzek�: - Owszem, chc� by� wilko�akiem przy pani jako rusa�ce. Stefcia poczerwienia�a gwa�townie. - Czy pan jedzie do S�odkowic? - zapyta�a ch�odno. - Tak. Mam zamiar pani� tam odprowadzi�. - Ja sama trafi� do domu. - Bardzo w�tpi�! Przede wszystkim nie ud�wignie pani tego zielska. To wa�y ca�y pud. Musz� pani ul�y�. Zeskoczy� z konia i z wytwornym uk�onem czeka� na podanie r�ki. Stefcia zawaha�a si�, lecz poda�a mu j� wzburzona i pr�dko cofn�a. - Ale� nie obj��em palc�w pani... Nie! Stanowczo jestem zad�umiony! - zawo�a� rozk�adaj�c r�ce komicznym ruchem. Mia�a go ochot� bi�. Michorowski patrza� na ni� z ironicznym u�miechem. Ona dr�a�a z gniewu pod spojrzeniem jego szarych oczu. Zebrawszy kwiaty, kiwn�a mu dumnie g�ow� i rzek�a odchodz�c: - �egnam pana. - Hm, pani jest energiczna, ale i ja musz� jecha� do S�odkowic. Inna droga nie istnieje. Stefcia skr�ci�a w las, wskazuj�c na bielej�cy pas drogi. - Prosz�, niech pan jedzie. - A pani? - Ja id� lasem. - Nie mog� pani zostawi� w tej puszczy. Pani jest dzi� tak nerwow�, �e zab��dzi�aby �atwo. Post�powa� obok niej, prowadz�c konia za uzd�. Stefcia zaci�a wargi. Sz�a pr�dko, milcz�c. On m�wi� wci�� g�osem przesi�kni�tym z�o�liwo�ci�: - Wie pani co? Niech pani si�dzie na mego konia, a ja b�d� i�� obok jak pa�. Albo jeszcze lepiej: si�d�my razem. Na rusa�k� i wilko�aka tak stosowniej. Stefcia nie odpowiedzia�a, przy�pieszaj�c kroku. - Pani ode mnie ucieka jak od straszyd�a le�nego. Przecie ze mnie wcale �adny ch�opczyk, co? Nie uwa�a pani? �adnej odpowiedzi. - Aha! Milczenie jest znakiem potwierdzenia. Bardzo mi� to cieszy! Odda�a mi pani nareszcie sprawiedliwo��. Sk�oni� si� g�ow� �artobliwie, z umy�ln� uni�ono�ci�. - Przede wszystkim jest pan �le wychowany - wybuchn�a Stefcia. - Doprawdy? Pierwszy raz s�ysz�! Zawsze uchodzi�em za gentlemana. - Pan gentleman?! - zawo�a�a ze �miechem. Gniew za�wieci� w jej oczach. Zmarszczy� brwi i szarpi�c konia, przeszy� j� oczyma. Ale trwa�o to chwilk�. Odpar� z ironi�: - W takim razie mo�emy sobie po kole�e�sku poda� r�ce, gdy� i pani nieuprzejma. - Panie ordynacie, czy pan uwolni mi� dzi� od swego towarzystwa? - O tak, pani: w S�odkowcach. - Bo�e! za co mi� karzesz! - szepta�a do siebie. Ordynat wybuchn�� �miechem. - Z czego si� pan �mieje? Czy ze swej niedelikatno�ci? - O nie, pani! Ale pierwszy raz widz� m�od� pann�, kt�r� widocznie przera�am. Jak mi B�g mi�y, tak to dla mnie nowy objaw. - Pierwszy raz jest pan tak niegrzeczny dla m�odej panny. Za wiele pan sobie pozwala. - Eee! pozwala�em sobie cz�sto wi�cej, ale w �adnej nie wzbudza�em tak panicznego strachu jak w pani. - Ja si� pana boj�? Pyszny pan jest! Ja pana... - Nie cierpi� - doko�czy�. - Tak! - Dzi�kuj�! Przynajmniej szczerze! Nikt na spowiedzi wi�kszej prawdy nie powiedzia�. Pani utopi�aby mi� w �y�ce wody. Kto by pomy�la�, �e w tak delikatnym stworzeniu tyle siedzi z�o�ci. Skandal! Pani mi� nie cierpi! Ha! c� robi�! Mo�emy si� pomordowa� w tym lesie, wol� odjecha� samotnie. Gdyby mi pani wydrapa�a oczy, co powiedzia�by na to ca�y �wiat kobiecy? Zabrak�oby krepy �a�obnej w sklepach, liczba samob�jczy� wzros�aby zastraszaj�co, a pani� skaza�yby moje wielbicielki na gilotyn�. Wskoczy� na konia i wznosz�c do g�ry czapk�, zawo�a�: - Do widzenia! Umykam! Zawr�ci� do drogi, uderzy� konia ostrogami i pocwa�owa�, roznosz�c g�o�ny t�tent po lesie. Stefcia odetchn�a. - Nareszcie!... Pojecha�... obrzyd�y cynik! Obrazi�am go... Tym lepiej, nie b�dzie mi dokucza�. Spiesznie pod��y�a w stron� pa�acu. Waldemar zrywa� konia munsztukiem, smaga� szpicr�zg� i przez zaci�ni�te wargi wyrzuca� s�owa ostre: - Romantyczka... przybiera poza kr�lewny. Poczekaj! zdejm� ja twoj� koron�!... Wol� diablice ni� mniszki, ale nie mog� cierpie�, gdy diablica pozuje na westalk�. Wzruszy� ramionami. - Ona podobna do ksi�niczki, a ja do szarana. W tym wypadku jestem szatanem... No... zobaczymy! I spi�� konia ostrogami. II W ogrodowej altanie przy stoliku siedzia�a Lucia Elzonowska ze sw� nauczycielk� i s�ucha�a z zaj�ciem wyk�adu literatury. Stefcia opowiada�a barwnie naj�wietniejsze czasy pi�miennictwa w Polsce, przytaczaj�c ciekawsze ust�py z dzie� s�awnych poet�w. Wymow� i zapa�em umia�a porwa� uczennic�. - Czy ty, Luciu, nigdy nie uczy�a� si� literatury ojczystej? - spyta�a Stefcia, widz�c zaciekawienie dziewczynki. - Owszem, co� tam, ale bardzo ma�o - odpar�a Lucia. - Poprzedniczka pani, panna Klara, dowodzi�a, �e w naszej sferze trzeba umie� du�o j�zyk�w obcych i obc� literatur�, o polskiej za� m�wi�a, �e mi si� na nic nie przyda. - Czy panna Klara jest Polk�? - Tak, ale to wielka arystokratka, przesi�kni�ta naszymi pogl�dami. - Jakie� s� wasze pogl�dy? - Nie wiem, czy potrafi� wyt�umaczy�, ale s�dz�, �e chyba polegaj� na... Nie, nie umiem tego powiedzie�. - Ja ci pomog�. Polegaj� na tym, aby mie� cze�� dla wszystkiego, co francuskie, niemieckie, s�owem obce, byle nie dla tego, co nasze, polskie. Nieprawda�? - Sk�d pani o tym tak dobrze wie? - Domy�lam si�. Czy twoja matka tak samo si� zapatruje? - Naturalnie! Mama nie czyta nic po polsku, ze mn� rozmawia tylko po francusku i wierzy jedynie w zagranic�. - A dziadzio? - spyta�a Stefcia. - O, dziadzio przeciwnie! Zawsze o to sprzeczki z mam�. Dziadzio m�wi, �e to wstyd zapomnie� o swojej narodowo�ci - �e ka�dy powinien najwi�cej ceni� i kocha� to, co w�asne. Ale mamy te argumenta nie przekonuj�. - Tw�j dziadzio bardzo zacny cz�owiek. - Pani kocha dziadzia? - Szanuj� go, ufam w jego rozum. - I dziadzio pani� lubi, i ja to widz�. Ale... i Waldy jest tych samych pogl�d�w. Dlaczego pani go nie znosi? - Moja Luciu, c� mi� pan Waldemar obchodzi? Lucia odrzek�a ze �miechem: - Wie pani, �e mi�dzy mam� a Waldym wieczne k��tnie. Teraz jeszcze pani przyby�a. Biedny Waldy! - Ko�czmy lekcj� - przerwa�a Stefcia. - Masz jeszcze napisa� wypracowanie. Lucia zarzuci�a jej r�ce na szyj� i rzek�a pieszczotliwie: - To jutro, moja droga pani, Dzi� nic nie napisz�, czuj� to. Tak mnie pani zachwyci�a literatur�, �e o niczym wi�cej nie mog� my�le�. Musi mi pani da� do czytania co� naszego, a wszystkich Niemc�w i Francuz�w schowam na dno szafy, niech ich tam mole jedz�. - Nie mo�na wpada� z jednej ostateczno�ci w drug�, moja Luciu. I obcych powinna� pozna� lepiej. - Ale naszych wi�cej, prawda? Dzi� powiem o tym dziadziowi i Waldy, b�d� radzi. Waldy zawsze mi� nazywa� papu�k�... Cz�sto, przyje�d�aj�c, pyta�: "C� tam papu�k� nauczyli nowego?" Mama zaraz w d�sy, a panna Klara z milutkim u�miechem m�wi�a: "Vous plaisantez, monsieur le conte" (fr. - Pan �artuje, panie hrabio). Bo ona go nazywa�a hrabi�. Ale Waldy odpowiada� niby grzecznie, lecz z gniewem: "Nie jestem �adnym "conte". Raczy pani zapami�ta�". - A c� na to panna Klara? - Obra�a�a si�. Do mnie m�wi�a: "Votre cousin est de t~estable. Il n~est pas sage" (fr. - Tw�j kuzyn jest obrzydliwy. On nie jest grzeczny) - i przez par� dni nie wychodzi�a do niego. Ale potem by�o znowu: "monsieur le comte", a Waldy j� przestrzega�. Tak trwa�o ci�gle. - Widocznie pan Michorowski uwa�a za ulubiony sport dokuczanie nauczycielkom - rzek�a Stefcia z przek�sem. - Ale� co znowu! Waldy nienawidzi� panny Klary, a ona si� w nim kocha�a, ja wiem. Panna Klara to ju� zupe�nie stara panna, ale w pretensjach. Jak tylko Waldy przyjecha�, fryzowa�a w�osy i pudrowa�a si�, a� na sukni� puder opada�. Waldy j� ogromnie wy�miewa�. Razu jednego na obiad przysz�a upudrowana niemo�liwie i opowiada�a, �e zwiedza�y�my m�yn turbinowy. Waldy, w�wczas czego� z�y, rzek� bez wahania: "Zna� to na pani". - "Dlaczego?" - spyta�a. - "Bo pani ca�a w m�ce". Wtedy gniewa�a si� na niego przez tydzie�. Stefcia wzruszy�a ramionami, pomagaj�c Luci sk�ada� ksi��ki i kajety, i my�la�a o smutnej doli nauczycielki, kt�ra w dodatku jest star� pann�. O pannie Klarze s�ysza�a ju� wiele rzeczy: kpili sobie z niej wszyscy, ile chcieli. Kiedy� mo�e i j� b�d� wy�miewa�, cho� nie jest star� pann�. A Lucia powolnym g�osem m�wi�a dalej, kr�c�c jasn� g�ow�: - Chcia�abym si� kiedy zakocha�, wie pani? To musi by� przyjemne. Ale w kim? W S�odkowcach nie ma kandydata. Chyba pan Ksawery. Ha! ha! On ma za du�� �ysin� i m�wi do mnie: "moje dziecko". Bardzo tego nie lubi�. Jest tu w O�arowie hrabia Trestka, ale w nim si� nie zakocham, bo ma tak� gapiowat� min�. Zreszt� on stara si� o pann� Rit�. Ot! szala�abym napewno za Waldym, ale on jest moim wujecznym bratem. On bardzo przystojny, elegancki, ale za powa�ny, czasem si� tylko rozdokazuje. - Moja Luciu, nie my�l o takich rzeczach - wtr�ci�a Stefcia. - Jeste� za m�oda. Przyjdzie czas i na to. Im p�niej, tym lepiej. - Pani tak m�wi, bo sama z tego powodu mia�a du�o smutk�w. - Sk�d wiesz? - Wiem od mamy. Stefcia poruszy�a g�ow�. - Mama czasem wszystko mi m�wi, ale czasem nic. Zreszt� c� w tym z�ego? Przecie� nie zawsze bywa taki koniec rozpaczliwy, zwykle doznaje si� du�o szcz�cia. - Ty ju� o tym wiesz? -spyta�a Stefcia ubawiona. - Ja, czytaj�c du�o powie�ci francuskich, wiem, co znaczy mi�o��, lecz na sobie nigdy jej nie do�wiadczy�am. Kiedy� zapyta�am Waldemara, co si� w�wczas czuje - bo on ju� mo�e by� do�wiadczony. - I c� ci odpowiedzia�? Lucia machn�a r�k�. - Ech, Waldy zawsze �artuje. Powiedzia� mi tak: "Kocha� si� to jest zupe�nie to samo, co odrabia� lekcj� arytmetyki" - bo wie, �e najgorzej nie lubi� rachunk�w. Pani mog�aby mi co� powiedzie�, ale pani nie powie. B�d� czeka� na podobne wiadomo�ci z w�asnej praktyki. - Tylko nie zaprz�taj g�owy oczekiwaniem. Powtarzam: to za wcze�nie. Lucia zrobi�a ruch, jakby sobie co� przypominaj�c, i z weso�� mimik� szepn�a: - Ju� wiem! Ot� i zakocham si�, nawet pr�dko, mo�e za tydzie� lub za dwa. Ma tu przyjecha� praktykant, m�wi� Waldy. On ma takich kilku w G��bowiczach, z dobrych rodzin. I ten, co tu przyjedzie, jest podobno z dobrej rodziny, taki, co mu nic nie p�ac� i on nie p�aci. B�dzie mieszka� w pawilonie, ale jada� z nami. Chcia� si� tu dosta� hrabia S., lecz podobno okropny lalu�, wi�c Waldy odm�wi�. - A ten mo�e nie zadowoli twego gustu? - rzek�a Stefcia, my�l�c o czym innym. - No, zapewne! Ale je�li �adny, to si� zakocham. W tej chwili wszed� do altany m�ody pokojowiec i rzek� s�u�bowo: - Ja�nie pani prosi do sto�u. Po czym, nie czekaj�c rozkazu, zabra� ksi��k� i ni�s� do pa�acu z wielk� czci�. W sali jadalnej, stylowej, z sufitem w p�yty mahoniowe, wszyscy ju� byli zebrani. Pani Elzonowska, siedz�c w krze�le, oczekiwa�a na c�rk�. W r�ce gniot�a serwet�, mia�a wygl�d zirytowany. Porusza�a ustami z grymasem i podnosi�a jedn� brew pr�dko, co u niej oznacza�o niezadowolenie. Obok niej siedzia� pan Maciej Michorowski, starzec osiemdziesi�cioletni. Szczup�y i troch� pochylony, robi� sympatyczne wra�enie rozumnym wyrazem twarzy bladej, ozdobionej siwym w�sem i dwojgiem mi�ych szarych oczu. Rysami twarzy przypomina� cesarza Franciszka J�zefa i dziwn� ufno�� wzbudza� w ka�dym. Poci�gaj�cym u�miechem ujmowa� wszystkich, jakby m�wi�c: "Szanujcie mi� i kochajcie". Teraz s�ucha� wnuka, rozwa�aj�c ka�de jego s�owo. Staruszek widzia� w nim swe odrodzenie, m�odo��. Waldemyr, oparty o wysok� por�cz krzes�a, rozdra�niony, ze zmarszczonymi brwiami, dowodzi� co�, na co si� nie zgadza�, co oburza�o pani� Elzonowsk�. Czwart� osob� przy stole by� pan Ksawery, emeryt, stary i �ysy, wielki smakosz. Ten, widz�c, �e ordynat nie siada, sta� r�wnie�, z min� nieszcz�liw�. Nie zajmowa�a go rozmowa Waldemara z ciotk�: on po�era� oczyma waz�, stoj�c� na bocznym stole, z kt�rej ulatywa�a wo� zupy "~a la reine" (fr. - kr�lewska). Zerka� strapiony na baronow� i na wyfrakowanego lokaja. Lecz i ten oczekiwa� has�a rozlewania zupy. Nareszcie Stefcia i Lucia wesz�y. Pani Idalia spojrza�a bystro na Waldemara, daj�c mu do zrozumienia, �e czas zako�czy� rozmow�. Ale ordynat sam umilk�. Pr�dko podszed� do panien i uca�owawszy Luci�, sk�oni� si� Stefci z wyszukan� elegancj�. Ironiczny u�miech od razu osiad� mu na ustach. - Po takiej poezji, jak las i kwiaty, spotykamy si� przy prozaicznym obiedzie. Czy to pani nie razi? - spyta�. Stefcia poczerwienia�a. Jego s�owa zniweczy�y jej humor w jednej chwili. - Nie my�la�am o tym - odpar�a ch�odno. - Szkoda! A ja w�tpi�em, czy pani� zobacz�. W tej puszczy m�g�by pani� porwa� jaki szcz�liwy wilko�ak, po�kn�� �ywcem lub unie�� do swych komyszy. Bardzo rad jestem, �e pani ocala�a. - Czy i ty, Waldy, by�e� rano w borku z pann� Stefani�? - spyta�a Lucia. Pani Elzonowska popatrzy�a na Stefci� zmru�onymi oczyma jak szpareczkami i z odpowiednim grymasem ust spu�ci�a je znowu na talerz. Waldemar zauwa�y� przykro�� na twarzy Stefci, spojrza� bystro na Luci� i odpowiedzia� swobodnie: - Jad�c przez las widzia�em pann� Stefani� spaceruj�c�. Stefcia uczu�a wdzi�czno�� dla niego. S�u��cy obni�s� zup�. Zacz�to j� spo�ywa� w milczeniu. Takie ciche obiady zdarza�y si� tu rzadko, ale bywa�y ci�kie jak gradowa chmura. Stefcia pozna�a, �e chmura i dzi� wisi nad sto�em. Pani Idalia, siedz�c bez s�owa, wygl�da�a, jak gdyby po�kn�a kij. Sztywna jej posta�, ch��d bij�cy z twarzy ozi�bia� i pana Macieja. Staruszek chcia� rozweseli� wszystkich, rzuca� od czasu do czasu jakie� zdanie, ale rozmowa nie klei�a si�. Z�y humor pani domu dzia�a� przygn�biaj�co. Nawet pan Ksawery, chocia� nie traci� apetytu, spogl�da� na baronow� z obaw�. Tylko ordynat zachowa� swobod�, lecz tak�e milcza�. Wypi� dwa kieliszki starki. Po zupie lokaj ci�gle dolewa� mader�, zdziwiony, �e m�ody pan ma tak wyj�tkowe pragnienie. Po pol�dwicy Waldemar pi� na umor burgunda, lecz zdziwienie s�u��cego wzros�o, gdy podano szparagi. Zwykle ordynat nie lubi� tej potrawy, ale dzi� drugi raz kaza� sobie podawa�. Pani Elzonowska spojrza�a z min� istoty wy�szej, kt�ra by nie potrafi�a dobiera� jednej potrawy. Uwa�a�a to za nie estetyczne, w ich sferze nies�ychane. Jej z�y humor znalaz� uj�cie, nie wytrzyma�a. Bez podniesienia oczu rzek�a po francusku, g�osem troch� sycz�cym, ci�gn�c wyrazy: - Nie rozumiem, jak mo�na dwa razy bra� z p�miska. Bierze si� tylko raz odpowiedni� ilo�� dla zaspokojenia apetytu. Pan Maciej patrza� na c�rk� z wym�wk� w oczach. Nie rozumia� rozdra�nienia posuni�tego a� do niegrzeczno�ci. Ale Waldemar nie zawstydzi� si�, przeciwnie, rozweseli�o go to. Zerkn�� na ciotk� z�o�liwie, na Stefci� figlarnie, u�miechn�� si� i zawo�a� do lokaja: - Jacenty! podaj mi jeszcze szparagi. Pani Idalia zaci�a usta. Pan Maciej teraz na wnuka spojrza� z wym�wk�. Stefcia i Lucia wstrzymywa�y �miech, tylko lekkie drgnienie k�cik�w ust Stefci wskazywa�o, �e j� ta scena ubawi�a. Jednak�e Waldemar to zauwa�y�. Zacz�� dowcipkowa� za panem Ksawerym, wreszcie rzek�: - Zapraszam pana do G��bowicz na ca�e lato, dobrze? B�dzie pan mia� wszystko, czego dusza zapragnie. Co dzie� zupa "~a la reine", szparagi, bo ja pasjami polubi�em szparagi - co dzie� gra w szachy, dziennik ilustrowany. Nawet na pa�sk� intencj� urz�dz� iluminacj�, kt�r� pan tak lubi. C�, zgoda? Pan Ksawery wyj�� z przepa�cistej kieszeni surduta ogromn� chustk�, dok�adnie wytar� sobie �ysin� i dopiero w�wczas odpowiedzia�: - Co panu po mnie, panie ordynacie? Dob�d� ju� w S�odkowcach. - W S�odkowcach b�dzie kto� inny... m�odszy. Pan nie potrafisz bawi� dam! To, widzi pan, wy��czna zdolno��. My obaj, aposto�owie celibatu, trzymajmy si� razem w G��bowiczach. Tu moja pani ciotka �yczy sobie kogo� zabawniejszego. Pani Idalia wzruszy�a ramionami. - Zechciej �askawie nie narzuca� mi w�asnych kaprys�w - rzek�a kwa�no. Waldemar powa�nie pochyli� g�ow�. - Zawsze jestem ma twoje us�ugi, kochana ciociu. Poczem rzek� do Stefci: - Pani wyroczni�, pani g�osuje, czy pan Ksawery ma zosta� w S�odkowcach, czy mam go zabra� do G��bowicz? - Moje zdanie zbyteczne - odpar�a Stefcia podra�niona. Waldemar utwi� w niej szare, przenikliwe oczy z wyrazem troch� szata�skim. Potrz�sn�� g�ow� i zawo�a� z udanym �alem. - Desperacja! Nie mam weny do pani. Co krok to rekuza! Pani jest dla mnie okrutn�. Luciu, czemu nie nawr�cisz panny Stefanii na moj� stron�? Powinna� tego dokaza�. Dziewczynka spojrza�a na matk� i spu�ci�a oczy. Widocznie chcia�a co� odpowiedzie�, lecz surowa twarz matki onie�mieli�a j�. Wtem przem�wi� pan Maciej, chc�c nada� innny kierunek rozmowie: - Czy b�dziesz nocowa�, Waldy? - Bro� Bo�e! A to po co? Wydam ostatnie polecenia Kleczowi i jad�. Spojrza� na Stefci� i doda�: - Chyba panna Stefania zechce, abym zosta� jako partner do tenisa. W takim razie zapominam dzisiaj o G��bowiczach i... - Waldy, prosz� ci�, nie �artuj - przerwa� pan Maciej, bardzo niezadowolony. - Ale� ja wcale nie �artuj�! Panna Stefania mo�e mi� sk�oni� do zostania. Wi�c... s�ucham wyroku? I pochylony patrza� na Stefci� zuchwa�ym wzrokiem. - S�ucham wyroku! - powt�rzy�. - Stefci� obla�a gor�ca krew oburzenia. Z jak� przyjemno�ci� cisn�aby w twarz tego magnata serwetk� lub talerzem Podnios�a na niego oczy pe�ne gniewu i odrzek�a: - M�wi�am panu, �e nie grywam w tenisa, i jeszcze raz to powtarzam. - Ach! wi�c zostan� nauczycielem pani. R�cz� za �wietne rezultaty. - Zbytek �aski - rzuci�a gniewnie. Wldemar m�wi� dalej: - Pani jest nies�ychanie do twarzy w koralach. Wygl�daj� apetycznie, jak dojrza�e wi�nie. Gdybym by� wr�blem, nie odp�dzi�aby mi� pani od siebie, objad�bym wszystkie. Tymczasem tylko �link� �ykam. Stefcia zblad�a, zagryz�a usta i obrzuciwszy Waldemara ch�odnym wzrokiem, spu�ci�a oczy. Obiad sko�czy� si�. Baronowa wsta�a nie spojrzawszy na nikogo i pr�dko wysz�a z sali. W S�odkowcach przy powstaniu od sto�u nie dzi�kowali sobie. Taki panowa� zwyczaj. Stefci� on razi� i stale oddawa�a wszystkim og�lny uk�on. Pani Idalia z zasady na uk�on taki nie odpowiada�a, a pan Maciej zawsze nawet podawa� Stefci r�k�, co j� kr�powa�o ze wzgl�du na pani� Idali�. Ordynat dla dokuczenia ciotce i dla w�asnej przyjemno�ci r�wnie� podawa� Stefci r�k�, wiedz�c, �e j� tym rozgniewa. Ale dzi� Stefcia, chc�c unikn�� podzi�kowa�a, powsta�a pr�dzej od baronowej i sk�oniwszy si� �adnie g�ow� panu Maciejowi, pod��y�a w stron� drzwi. Waldemar zr�cznie zast�pi� jej drog� i wyci�gaj�c d�o� przem�wi�: - Dzi�kuj� pani za mi�e vis_~a_vis. Stefcia cofn�a si� i nie podaj�c mu r�ki przesz�a, nawet na niego nie patrz�c. M�ody magnat patrza� na Stefci� zdumiony. Kiedy znik�a za drzwiami, szarpn�� �adne z�otawoblond w�osy i nic nie m�wi�c poszed� do swego gabinetu. Usiad� na fotelu przed biurkiem, wyj�� z kieszeni kosztown� cygarniczk�, wydoby� cygaro i zacz�� zapala� z nadzwyczajn� uwag� i namaszczeniem. Pe�ne, barwne, zmys�owe usta wydyma� lekko, pykaj�c z cygara b��kitnym dymkiem. Z brwi� namarszczon� siedzia�, z widocznym skupieniem w szarych oczach. �wieci�y w nich z�owrogie p�omyki. Po chwili poruszy� si�, wsun�� r�ce w kieszenie, za�o�y� nog� na nog� i rozparty wygodnie w fotelu, rzek� g�o�no, nie wyjmuj�c z ust cygara: - Po prostu da�a mi w pysk. Ubawiony w�asnymi s�owami, szepn�� znowu: - Zuch dziewczyna! Ale temperament ma piekielny!... III W par� godzin potem ordynat powsta� od biurka i podaj�c r�k� rz�dcy rzek� grzecznie: - Sko�czyli�my. Je�liby zasz�o co� niespodziewanego, prosz� telefonowa�, b�d� ca�y czas w domu. Rz�dca Klecz sk�oni� si� z uszanowaniem, z pewn� czci� dotykaj�c r�ki Michorowskiego, zapyta� zdziwiony: - Pan ordynat nie pr�dko b�dzie w S�odkowcach? - O tak! do tygodnia, mo�e d�u�ej. - W takim razie musz� jeszcze trudzi� pana w jednej kwestii. - Prosz�. - Chc� mianowicie spyta�, jak� czw�rk� przeznacza pan ordynat na wy��czny u�ytek pa�acu: kar�, kasztany czy gniade? - Dlaczego pan o to pyta? - Bo kare s� to konie bardzo delikatne. Pani baronowa cz�sto je�dzi do Szal, do hrabstwa �wileckich. To jest przecie cztery mile i niet�ga droga. Konie, do naszych dr�g przyzwyczajone, przychodz� jak haki. Pani baronowa ostro je�dzi. Ja sam nie mog� przedstawi�, ale wola�bym, �eby jedna czw�rka by�a wy��cznie przeznaczona dla rozjazd�w, bo w�wczas ju� bym nie odpowiada� za konie. Waldemar s�ucha� pr�dkiej mowy rz�dcy, przek�adaj�c papiery na biurku. Podni�s� g�ow�, spojrza� na Klecza ze zdziwieniem i rzek� spokojnie: - Przede wszystkim stangret odpowiada za konie po takiej wycieczce, nie pan. Klecz zmiesza� si�. - Tak, w�a�ciwie. Ale� ja mog� odpowiada� za to, �e je daj�. Michorowski przesun�� r�k� po czole i rzek� z akcentem: - Prosz� pana, czy mej ciotce wszystko jedno, jakimi ko�mi jedzie? Klecz zmiesza� si� mocniej. - Nie, pani baronowa zawsze sama dysponuje i rozmaicie: czasem kare, czasem kasztany. - A wi�c musi pozosta� tak, jak jest. Klecz zrozumia�, �e niezr�cznie poruszy� t� spraw� i �e powinien ju� odej��. Spojrza� na ordynata: widok jego zsuni�tych brwi i wyd�tych ust dotkn�� rz�dc� niemile. Ocz�w ordynata nie widzia�, gdy� by�y spuszczone na papiery, ale domy�la� si�, �e wyraz ich nie