2132
Szczegóły |
Tytuł |
2132 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2132 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2132 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2132 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Rodziewicz�wna
Atma
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1992
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z Wydawnictwa
"Alfa",
Warszawa 1990
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokona�y:
B. Krajewska
i L. Wi�ckowska.
I
Odczu� Adam Jaworski jakby
mocne pchni�cie i usuwanie
si� w pr�ni�. Zrazu przej�o go
to zgroz�, potem nie czu� nic,
a� si� ockn�� na jakiej� drodze
w�r�d ska�, wiod�cej w czarn�
gardziel. Drog� t� szed� t�um
ludzi nie znanych mu i
oboj�tnych. On sam, oszo�omiony
sekund�, zrozumia�, �e i�� musi,
�e ma jakie� sprawy do
za�atwienia, �e kogo� szuka.
Obejrza� si� i wzdrygn�� - za
nim tu� sta�a posta� z po��
szaty nasuni�t� na twarz. Pozna�
j� i rzuci� si� naprz�d, do
ucieczki.
I szed� bardzo pr�dko po
g�azach, ale ilekro� zm�czony
zatrzyma� si�, s�ysza� za sob�
jeden krok, kt�ry w�r�d tysi�cy
st�pa� rozpoznawa�. Wreszcie,
wyczerpany, ostatnim odruchem
uskoczy� w bok, na strom�
�cie�k� pn�c� si� ku szczytom.
O�lizn�a mu si� noga, ju� si�
znowu stacza�, gdy kto� mu poda�
r�k�. Podni�s� wzrok. By�a to
kobieta - pozna� j�: pierwsza,
kt�r� zbezcze�ci� i odepchn��.
- Atma! - wyrwa�o mu si� z
wybuchem szcz�liwo�ci. - Wracam
do ciebie. Wiesz? Uwolni�em si�.
Kobieta potrz�sn�a g�ow�.
- Od niego? Nie! Patrz, czeka
na ciebie.
Wskaza�a posta� na drodze.
- Uprowad� mnie! Ukryj!
Zosta�my razem! Ty wiesz, jakem
po tobie t�skni�. Przyszed�em tu
po ciebie, za tob�, dla ciebie.
Czy opu�cisz mnie teraz?
- Masz spraw� z nim. Czeka na
ciebie. Chod�! Wolnym nie
b�dziesz, p�ki on ci� nie
uwolni. Sta� z nim oko w oko!
- Nie chc�. Jakim prawem on
tutaj?
- On ci powie. Nie ujdziesz
mu. S�d by� musi.
- Nie chc� go. Nie odejd�
ciebie.
- Razem p�jd�my! Nie l�kaj
si�!
Uj�a go za r�k�. Uczu� moc i
uspokojenie. Posta� k�dy�
znik�a. Min�li zakr�t ska�y.
Ujrza� przed sob� Adam jakby
�wi�tyni� w g�azach wykut�, do
kt�rej wst�pi�.
Posta� czeka�a na�.
- Id�! - rzek�a kobieta.
Adam us�ucha�. Jaka� rozpaczna
determinacja rzuci�a go w proch
przed tym s�dzi�, przed prawem.
- Zbieg�em od ciebie. Na
pr�no. I tu jeste�. Wi�c co mam
czyni�, by� mnie nie katowa�.
Rzuci�em wszystko... tam, byle�
mnie nie m�czy�. Czego ��dasz
wi�cej?
- ��dam, by� rzek� �ycie ca�e.
- Po co? Znasz je. By�e� ze
mn�. Wr�g.
- A pomnisz ten zdr�j, ten
wiecz�r, t� cisz�, gdy� z Atm� u
serca roi� �ycie, a jam ciebie
s�ucha�. By��em wrogiem wtedy?
- Ale ja by�em dzieckiem
nie�wiadomym �ycia. Ono
przysz�o... musia�em �y�.
- A c� jest �ycie?
- Prawda, znajomo�� z�ego i
dobrego.
- Pozna�e� wtedy wszystko;
wybra�e� wedle woli, drog� i
czyn. Pozby�e� si� Atmy. Nie
s�ucha�e� mnie. By�e� wolny
przecie.
- Wolny... z tob�.
M�czennikiem by�em.
- I otrz�sn��e� si� z szaty i
odszed�e� uczty swego �ycia.
Zali� my�la�, �e przy tej
biesiadzie ja jestem, �e tam
zostan�? Szalony! Do mnie
nale�ysz tu i tam... zawsze
wsz�dzie... od prawiek�w w
prawieki! Rozumiesz?
- Cierpi�, dusz� si�, m�cz�!
Daj mi nie by�!
- Zrozum, a odejdzie ci�
pragnienie. M�w ze mn�, a
umi�ujesz. �achman ci� d�awi�,
bo� go cuchn�cym uczyni�. Zrozum
kto� ty...! Sp�jrz, gdy
otworzone twe �renice!
Adam ujrza� g�r� ca��,
przepa�cie bezdenne i ciemne,
strome szlaki, po kt�rych t�um
szed�, i mg�y wisz�ce po
zboczach; a podni�s�szy oczy
zobaczy� szczyt w s�o�cu i
t�czy.
- Stamt�d pochodzisz... tam
doj�� musisz. Patrz, zrozum,
zapami�taj! A teraz ja ci
powiem, jake� szed�, jake� �y�.
Przesta�e� wcze�nie by�
dzieckiem. Jeszcze� my�le� nie
umia�, gdy� umia� szale�
zmys�ami. Pomnisz...
czternastoletnim by�e�, gdy
rozpusta ci si� sta�a obyczajem,
chlub�, na�ogiem, s�aw�. I zwa�e�
zwierz�cy sza� rozkosz�, i
zwa�e� mi�owaniem mord nad dusz�
w�asn� i cudz�. Tylko� mnie
wtedy nienawidzi�, gdym ci�
pyta�, czy ci to czyni� wolno,
dlatego, �e tak inni czyni�, �e
za to nie ma s�du i kary - tam.
- Cierpia� - rzek�a Atma.
- Zbawienie jego w tym
cierpieniu. Bogactwo jego. A
gdy� si� sta� m�em, rozpocz��e�
walk� o byt. O byt twych wymaga�
wygody i wczasu, ��dzy rozrywek
u�ycia, zachcianek coraz nowych
i wi�kszych. Dlatego� depta� lub
usuwa� s�abszych, szydzi�e� z
pokonanych, nazywaj�c ich
g�upimi, cieszy�e� si� z
korzy�ci nad �atwowiernym,
schlebia�e� mo�nym w z�oto lub
stanowisko, i my�li twe by�y
oddane troskom i staraniom o
materi�, uciesze z korzy�ci dla
brzucha i kieszeni, a serce twe
by�o pe�ne zawi�ci i nienawi�ci
dla tych, co wi�cej maj�, bo
wi�cej mog� u�y�. I sta�o si�
twe �ycie wedle woli i wyboru
twego, i mia�e� wszystko, czego�
zapragn��: spe�nione
pragnienia, zaspokojone ��dze,
osi�gni�te zdobycze. Posiad�e�
wszystkie kobiety, kt�rych
chcia�e�, masz zbytek,
stanowisko, s�aw�, honory...
wszystko, co tam zw� szcz�ciem.
- K�amstwo! Wiesz, �em
cierpia�. Ty� by� i m�wi�. To
m�ka.
- Zali morderca mo�e by�
szcz�liwy? I jaki zgie�k
zag�uszy m�j g�os.
- Nie by�em gorszy od innych,
a oni nie cierpieli.
- Sk�d wiesz? Wy si�
wstydzicie dobra, kt�rego�cie w
sobie nie dobili; wy nie
wyznacie takiego cierpienia.
Mowa wasza, jak i czyny wasze.
�miech wasz to szyderstwo lub
ma�pia uciecha ze sromu, *
p�acz wasz to fa�sz lub
samolubstwo. Nie macie ich dla
Atmy, dla mnie. J� splugawi�
by�cie chcieli, mnie zabi� lub
znienawidzi�. Nienawidzisz mnie,
bo si� l�kasz i m�cisz si�,
szargasz w gnoju cia�o, czucie,
my�li... i zdaje ci si�, �e
mnie. Bezrozumny! Ja tw�j pan!
Srom - wstyd, ha�ba, nies�awa.
- T�skni� po mnie! - rzek�a
Atma.
- Wiem, dlategom nie
przestawa� do� m�wi�.
- M�wi�e� bez lito�ci,
rozpacz� by�e�, m�k�. Chc� mie�
kres, chc� ciebie nie s�ysze�.
- Kres tam, w tym s�o�cu.
Zwlok�e� szat�. Zrozum! Nie jam
ci ci�y�, lecz zbrukana szata.
Mnie mi�ujesz, bo cierpisz, �e
nienawidzisz. Ze mn� tam, w
s�o�cu tym by�e�... Pomnisz? I
byli�my jednym... i b�dziemy
jednym. Szat� zdar�e�,
splugawi�e� i rzuci�e� precz. A
ja powiadam: ni inn� we�miesz,
ni wolnym b�dziesz. Ten �achman
na powr�t wdziejesz, a�
donosisz.
- Nie, nie! - rozpacznie Adam
zaj�cza�.
- L�kasz si�, brzydzisz
szmaty! A przecie ten �achman
materii twoim panem by�. Wo�a�:
"Bierz!..." i bra�e�, garn��e�,
chwyta�e� chciwie. A jam ci
m�wi�: "Dawaj!..." i nie
us�ucha�e� mnie nigdy. Nie jam
ci rozkazywa�... nie da�e� mi
sob� rz�dzi�.
- Nie rozumia� m�dro�ci! -
rzek�a Atma. - M�w mu teraz,
m�w... oczy ma otwarte, szczyt
widzi... tam z nim... m�w...
zrozumie!
- S�uchaj tedy! Za chwil�
znowu daleki nam b�dziesz.
Chcesz mi�owania mego, zgody,
m�dro�ci �ycia? Tedy ci m�wi�:
Dawaj, nie bierz! Zapami�taj! A
teraz wracaj do szaty swej.
Donosi� musisz, wybieli� mo�esz.
I sp�jrz mi twarz� w twarz...
by� t�skni� do szczytu.
Adam spojrza�, a jednocze�nie
uczu�, �e zapada w g��b, �e si�
znowu stacza, �e posta� jest
moc�, pi�kno�ci�, Bogiem.
- Atma! Ty ze mn�! - zawo�a�
rozpacznym j�kiem t�sknoty,
pro�by, po��dania.
Poczu� jakby litosne d�onie na
skroniach, �zy pod powiekami,
szept s��w jakby pieszczoty czy
pie�ni i zarazem b�l, s�abo��,
�ycie. Otworzy� ci�kie powieki.
Zobaczy� ledwie o�wietlony
pok�j, poczu� ostry zapach
lekarstw i pos�ysza� �kanie
kobiece i g�os:
- �yje jeszcze. To by�o
omdlenie. Niech pani nie traci
nadziei! Uratujemy go.
- Doktorze, nale�y wezwa�
ksi�dza! - ozwa� si� g�os
kobiecy. - Taki wstyd,
skandal!... Bro� Bo�e �mierci,
odm�wi� ludzkiego pogrzebu. Ja
pojad�, sama ksi�dza ub�agam,
wyt�umacz� chorob�... przywioz�.
Nieprawda�, Anielko?
- Niech mama jedzie! M�j Bo�e!
I za co mnie to dotyka?!
Adam s�ysza� ka�de s�owo, ale
tak, jak si� s�ucha rozmowy
nieznanych s�siad�w, za �cian�;
nie uwa�a� ani go to zajmowa�o.
- Za co? - odpar� gniewnie
drugi g�os. - Jeszcze b�dziesz w
sobie win wyszukiwa�! Ca�a
rodzina wariat�w... przysz�o i
na niego.
- Pani prezesowa raczy ciszej
m�wi�! - szepn�� dokt�r. -
Ocuci� si�, s�yszy!
- M�wi� prawd�. Jestem
matk�... cierpi� za c�rk�!
- Mamo, teraz nie chwila na
oburzenia!
Drzwi si� zamkn�y, zapanowa�a
cisza.
W g�owie Adama obrazy i
d�wi�ki pocz�y si� kawa�kowa�,
miesza�, gmatwa�, zasnuwa� mg��.
Ogarnia� go bezmys� i apatia
ci�kiej niemocy.
I tak le�a� na wszystko
oboj�tny, bez woli, czucia i
w�adzy, w swym pi�knym domu, w
przepychu i zbytku gabinetu, z
ran� ci�k� w boku w�asnor�cznie
zadan�.
Na dywanie czernia�a wielka
plama krwi, wala� si� rewolwer,
zawodna bro�; przez okno
zaziera� do pokoju o�owiany,
listopadowy, p�ny ranek. Jakby
dalekim echem us�ysza� jeszcze
parowy sygna� w cukrowni, ale i
na ten gwizd, b�d�cy dla�
pobudk� do pracy, ani si�
poruszy�, ani podni�s� powiek.
Postanowi� by� z �ycia si�
wycofa� i na �ycie ju� nie
reagowa�.
A tymczasem telegraf rozni�s�
wie�� o wypadku do rodziny i
najbli�szych. Pierwszy przyby� z
Warszawy te��_prezes i g��wny
akcjonariusz cukrowni, kt�rej
Adam by� administratorem i
wsp�w�a�cicielem.
Przyby� i pierwsze s�owo by�o:
- Zgra� si� na gie�dzie?
Tego nikt z domowych nie
wiedzia�. Prezes depeszami
zasi�gn�� informacyj, zbada�
stan kasy, rozpyta� zarz�d
cukrowni, rz�dc�, kasjera i
uspokojony na razie, dopiero
spyta�:
- No ale �y� b�dzie? Co dokt�r
m�wi?
Doktor�w zjecha�o si� ju�
trzech. M�wili jak Pytie,
zagadkami: je�eli tak... je�eli
nie, to mo�e jest nadzieja...
byle nie przysz�y komplikacje i
tym podobne. Wtedy dopiero
prezes za��da� relacji
katastrofy. Opowiedzia�a mu
�ona, bo pani Adamowa po tylu
wstrz��nieniach i wra�eniu
po�o�y�a si� zupe�nie
wyczerpana.
Adam niczym nie zdradza�
jakiego� anormalnego stanu.
Pracowa� jak zwykle, jak co roku
w czasie kampanii, ma�o co
pokazuj�c si� w domu. Dnie i
wieczory sp�dza� w biurze, w
fabryce, wyje�d�a� do Warszawy,
bywa� w miasteczku i u s�siad�w.
W domu przy obiedzie i wieczerzy
rozmawia� swobodnie, w niedziel�
gra� w winta, �artowa�, by�
wes�. Wczoraj wr�ci� po
po�udniu od Gawro�skich, gdzie
by� s�dzi� w kompromisie, i
zaraz go wezwano do fabryki w
kwestii jakiej� maszyny. Przy
wieczerzy wypi� par� kieliszk�w
wina i wcze�nie poszed� do
siebie, m�wi�c, �e ma wiele do
pisania. Lokaj mu tam zani�s� o
dziesi�tej herbat� i opowiada�
dzi�, �e go zasta� le��cego na
otomanie.
Panie posz�y spa� o
jedenastej. Zbudzi� je w nocy o
pi�tej krzyk s�u��cego, �e pan
zabity.
- Po c� s�u��cy chodzi� do
niego tak rano?
- Przysz�a depesza, odnosi�
j�, a nie otrzymuj�c odpowiedzi
na pukanie, wszed�. Drzwi nie
by�y na klucz zamkni�te. Dokt�r
m�wi�, �e strzeli� o czwartej,
mierzy� w serce.
- Od kogo by�a depesza?
- Nie wiem. Gdzie� tu le�y.
Znaleziono j� i prezes przeczyta�:
- "Zdr�j dla pragn�cego -
ognisko dla brata".
- Co to? Bez podpisu. Pewnie
od kobiety. Sk�d? - zaniepokoi�a
si� prezesowa.
- Jaka� Ruda. Dowiem si� w
telegrafie.
- Romans mia�... Czeka�
depeszy... nie przychodzi�a... z
desperacji targn�� si� na �ycie!
Ale prezes depesz� do
kieszeni wsun�� i ruszy�
ramionami.
- Brednie! Z mi�o�ci taki si�
nie strzela. Zreszt� trzeba
zatuszowa� skandal przez wzgl�d
na Anielk�. Wypadek z broni� i
basta. Dzi�ki Bogu, �e nie
bankructwo, nie zachwianie
funduszu. Jak wyjdzie z
niebezpiecze�stwa, to go
wybadam. A teraz nie ma czego
si� alterowa�. * Zdaje mi si�,
�e interesy w porz�dku.
Alterowa� si� - niepokoi�
si�, trapi� si�.
Nast�pnym poci�giem przyby�
brat pani Adamowej, a
marnotrawny syn prezesa, kolega
Adama z zagranicznej
politechniki, znany bywalec
wszelkich knajp i tingl�w *
warszawskich.
Tingel - (tingel_tangel) -
podrz�dna kawiarnia lub
restauracja, w kt�rej odbywa�y
si� wyst�py tancerzy,
piosenkarzy itp.; rodzaj
kabaretu.
- A temu co do �ba przysz�o?
- spyta� zdumiony. - Onegdaj by�
u mnie, cieszy� si� wysokim
procentem cukru, gada� o
dywidendach. Byli�my wieczorem
na kolacji w kabarecie. Zupe�nie
by� do rzeczy.
- Powiedz, Ignasiu, jak na
spowiedzi ci� zaklinam: mia� on
kochank�? - zacz�a go bada�
matka.
- Nie, mamo, i to nie!
Przysi�gam! Mia� kochanki, ale
jednej... nie.
- Wi�c mia�, hula�, traci� z
ulicznicami fundusz Anielki.
- Moja mamo, ten fundusz
Anielki jest tak obwarowany i
zaryglowany, �e chyba diabe� si�
do niego nie dobierze. Jak
traci�, to swoje. Przecie on ma
rocznie ze dwana�cie tysi�cy
dochodu. Zreszt� on nie traci...
on dorabia. Ho, ho! to sprytna
sztuka. On mo�e paln�� do siebie
ze zgryzoty, �e nie dokupi�
jeszcze jednej akcji. Wiem, �e
targowa� udzia� Skibi�skiego. No
ale co? Wyli�e si�?
- Doktorzy maj� nadziej�!
Ale... takie nieszcz�cie!
- Czego? Czy on jest mamy
c�rk� na wydaniu? Straci opini�!
G�upstwo! Bestia, b�dzie mia�
potem jeszcze wi�ksze powodzenie
u kobiet. Taki samob�jca to
bardzo interesuj�ce. No a c�
Anielka, bardzo desperuje? A
ojciec gdzie? Pewnie wertuje
rachunki... w strachu ca�y!
- Trzeba m�wi�, �e to by�
wypadek z broni�.
- Ale! Ju� mi na kolei
opowiadali, �e Jaworski si�
zastrzeli�... bo tak mu te�ciowa
obrzyd�a!
Ignac si� roze�mia� i
gwi�d��c poszed� do siostry.
Ostatni� osob�, kt�ra
przyby�a po wie�ci, by�a jaka�
stara ciotka Jaworskiego, wdowa,
kapitalistka.
Przyby�a bez tchu, przera�ona
o sum� pi�ciu tysi�cy rubli,
kt�re mia�a u niego na prosty
weksel. Gdy j� prezes uspokoi�,
�e suma pewna, i gdy si�
dowiedzia�a, �e �y� b�dzie,
pu�ci�a wodze swemu oburzeniu na
ca�� rodzin� Jaworskich. By�a
jak�� stryjeczn� siostr� ojca
Adama. To by� wariat, pasjonat,
strzela� do ludzi... Tyran dla
�ony... umar�a z melancholii.
Ci�gle si� pienia�, wszystkich
s�siad�w procesowa� i mia� mani�
kupowania ziemi. Zostawi� te�
mas� tych morg�w: piach�w, b�ot,
bagien, bo kupowa� byle co i
byle tanio. A �e przy tym
farmazon (wolnomy�liciel) by� i
w ko�ciele od �wiec cygara
zapala�, wi�c go podobno nawet
na �wi�conej ziemi nie
pochowano, ale w ogrodzie.
Trzech syn�w i c�rk� mia�.
- Co? - zdumia�a si�
prezesowa. - Adam nigdy o �adnym
rodze�stwie nie wspomina�.
- A bo przy dzia�ach z
najstarszym bratem si� pok��ci�
i nie znaj� si� teraz wcale.
Siostra za m�� wysz�a i umar�a,
a drugi brat gdzie� a� na
Syberii i wie�� o nim zgin�a.
- No a te dobra? - spyta�
prezes.
- Ten najstarszy, Antoni,
tam siedzi. Wszystkich sp�aci�,
od�u�y� si�, zdzicza�. Nie o�eni�
si�, jak�� mia� romantyczn�
histori� z m�atk�. �yje jak
puszczyk w tym starym dworze. To
tak daleko, �e o nim nic nie
s�ycha�. Wszyscy Jaworscy o
famili� nie dbaj�. Adam
osierocia� w dwudziestym roku.
Zaraz po pogrzebie ojca z bratem
si� pok��ci�, sp�at� wzi�� i
tylko o rublu my�li. S� ubodzy
krewni w Warszawie. Przemawia�am
do sumienia, �e przecie pom�c
mo�e, wi�c powinien. Nigdy nie
da� grosza. A teraz to kara
Bo�a... w grzechu �miertelnym
zejdzie z tego �wiata; bo cho�by
i wy�y�, niedowiarek jest... u
spowiedzi nie bywa... na piek�o
skazany.
Ona mu to dawno
przepowiada�a. Wszyscy Jaworscy
za ojcowskie grzechy �le
sko�cz�. Musi tak by�.
Prezes spyta�, czy zna�a
swego stryjecznego brata. Nie,
nie zna�a, bo on i z nimi si�
procesowa� i wydar� szmat ziemi
jej rodzicom. Nikt z s�siad�w
nawet u nich nie bywa�.
Upiory tam tylko chodz� dot�d,
bo i teraz ten Antoni �adnych
stosunk�w z okolic� nie ma.
Zreszt� to koniec �wiata, ju� na
granicy smole�skiej guberni, w
bezludziu, bo z obywatelstwa
polskiego ma�o kto zosta�.
Prezes z rozmowy z ni� wi�cej
si� dowiedzia� o pochodzeniu i
stosunkach zi�cia ni� od niego
przez pi�� lat wsp�ycia.
Ucieszy�y go te wie�ci, bo
starszy, bez�enny brat by�
cennym osobnikiem, a te dobra
reprezentowa�y tysi�ce. Gdy
odjecha�a, troskliwie si�
rozpyta� doktor�w o stan
rannego. "Mia� gor�czk�, ale
je�li nie zajd� komplikacje,
b�dzie uratowany."
Trwa�o to tydzie�. Nareszcie
przyszed� dzie�, �e z chorym
mo�na by�o m�wi�, wi�c prezes
spraw� zagai�:
- M�j drogi, co? Dobrze jest
�y�? Co prawda poj�� nie mog�,
co ci do g�owy strzeli�o tak nas
wystraszy�. To, jak m�wi�
Rosjanie: z �yru biesiatsia
(ros. dobrobyt uderza im do
g�owy)... chyba.
Adam by� spokojny, przytomny,
tylko bardzo s�aby.
- Do g�owy mi nic nie
strzeli�o, tylko kiepski
rewolwer w piersi.
- Przypadkiem?
Chory chwil� my�la�, jakby
si� waha�.
- Nie. Tylko �le kierowany.
- Ale dlaczego, po co, za co?
Przecie nie interesy?
- Bola�y mnie... z�by -
odpar�.
Prezes popatrzy� na niego.
Twarz chorego, zwykle twarda,
energiczna, sta�a si� przez
gor�czk� i cierpienie jakby
skurczona, zamy�lona.
- Z�by? �artujesz sobie ze
mnie. Dentyst�w nie brak.
Przyznaj si�... zostanie mi�dzy
nami.
- Powiedzia�em ojcu. Od roku
cierpi�. Ojciec widzia�
ilustrowane bajki Andersena?
Prezes dotkn�� jego czo�a
my�l�c, �e majaczy, ale czo�o
by�o normalnie ciep�e i chory,
zrozumiawszy ruch, u�miechn��
si�.
- Nie bredz�. W tych bajkach
jest rysunek szatana b�lu z�b�w.
Ksi��ka le�y w buduarze
Anielki... pami�tka po ma�ym.
Zas�pi� si� prezes na to
wspomnienie zmar�ego wnuka.
Dziecko si� urodzi�o w�t�e, omal
matka nie umar�a, �y�o,
cherlaj�c, pi�� lat, zgas�o
przed p� rokiem. Pani Adamowa
by�a te� s�abego zdrowia,
jedynaczka wychuchana w wacie.
Mo�e ten cz�owiek, zdr�w, m�ody
i silny, by� nieszcz�liwy w
po�yciu?
- Przecie nie zasz�o nic
mi�dzy tob� i Anielk�? - wyrwa�o
mu si� mimo woli.
- Niech�e si� ojciec uspokoi
i nie szuka. �yj�... p�jd� do
dentysty... za par� dni b�d�
m�g� ju� robot� si� zaj��. Nic
si� wa�nego nie sta�o tymczasem?
- Nie, fabryka idzie
porz�dnie. Ignac mi m�wi�, �e�
si� zgryz�, bo ci kto� podkupi�
akcje Skibi�skiego.
- Bort je kupi� dla mnie.
- Patrzajcie! To� sprytnie
zrobi�. A Skibi�ski po krachu
zi�cia musia� sprzeda�. Dobry
interes.
Adam milcza�, zapatrzony w
desenie obicia.
- Anielka by�a dzi� u ciebie?
- By�a, ale ma migren�.
Posz�a si� po�o�y�.
- Ale... jest tu do ciebie
jaka� depesza, bez podpisu i
sensu. Przysz�a wtedy...
Wzrok chorego si� o�ywi�.
Wyci�gn�� r�k� i odczyta�:
- "Zdr�j dla pragn�cego -
ognisko dla brata".
- Co to znaczy? - spyta�
prezes.
- To... od mego brata - rzek�
powoli, wpatrzony w litery.
- My�la�em, �e od kobiety -
u�miechn�� si� prezes. - A ten
tw�j brat ma podobno bajeczne
dobra?
- Musia�a by� Bojarska o sw�
sum�. Oddam jej te pieni�dze...
niech si� co chwila nie
denerwuje. Brat m�j siedzi na
ojcowi�nie: sp�aci� mnie i
reszt� rodziny; te jego dobra
by�y bardzo obci��one. Ale by�o
to dawno, dwana�cie lat temu;
mo�e interesy poprawi�.
Opowiada� coraz wolniej,
ciszej - jakby zasypia�.
Wi�c prezes wysun�� si� z
pokoju, a wtedy chory jeszcze
raz odczyta� depesz�, wsun�� j�
pod poduszk�, przymkn�� oczy i
zdawa� si� drzema�. Ale po
chwili spod powiek zbieg�y dwie
�zy i pozosta�y na zapad�ych
policzkach.
I zacz�� Jaworski zdrowie�,
wraca� do �ycia. Z pocz�tku
rz�dzi� z ��ka, potem z fotelu,
wreszcie wyszed� do biura w
fabryce.
Przechodzi� w�a�nie obok
roboczych barak�w, gdy z nich
wyszed� dokt�r i rzek�:
- Nasz alkoholik dobiega
kresu.
- Jest tam kto przy nim?
- By� felczer, alem go
uwolni� do domu. Czuwa� noc
ca��, a chory znajduje si�
tymczasem w zupe�nej
prostracji. *
Prostracja - stan kra�cowego
wyczerpania
nerwowo_psychicznego; depresja
psychiczna.
Machinalnie Jaworski wszed�
do �rodka.
Za wielk� izb� sypialn�
znajdowa�a si� stancja
infirmerii * i tam na pryczy
le�a� chory.
Infirmeria - izba chorych w
szkole, w klasztorze, wojsku.
Jesieni� przyby� z band�
sezonowych robotnik�w,
kontraktowanych corocznie na
kampani� cukrownicz�, z g��bi
Bia�orusi.
Od razu zwr�ci� uwag�
dozorc�w ponuro�ci� i
zuchwalstwem. Pracowa� �le i
niech�tnie, zmor� by�
administracji, fermentem buntu
w�r�d robotnik�w. By�o wtedy
spokojnie w fabryce, gdy pi� a�
do delirium.
Tak, dobiega teraz kresu,
pomy�la�, spojrzawszy na�,
Jaworski.
W o�owianym �wietle zimowego
dnia le�a� na ��ku szkielet
wychudzony, ��tosiny, z
martwot� zgonu na twarzy
wykrzywionej m�k�.
W izbie nie by�o nikogo.
Na dworze s�ycha� by�o
miarowe t�tno maszyn. Za �cian�,
w kuchni robotnik�w, kucharka
�piewa�a dyszkantem:
U jezioreczka, u bystrej
wody@ zbiera�a Mary� s�odkie
jagody.@
- Szostak! - zawo�a� Jaworski
tkni�ty groz�, �e nieszcz�liwy
ju� nie �yje.
Ale wtem, gdy chcia� go
dotkn��, by si� przekona�,
przera�liwy sygna� parowy si�
rozleg� i robotnik drgn��, oczy
rozwar�.
Bezmy�lne by�y, bez blasku,
szklane.
D�ug� chwil� patrza�y w jeden
punkt czarnego pu�apu, potem
przera�one si� sta�y, zwr�ci�y
si� na izb�.
- Szostak! - powt�rzy�
Jaworski. - Co wam?
- Pas z p�uczki zdejmuj�, a
mnie si� �ni�a bomba -
zabe�kota�.
Wraca�a mu niejaka
przytomno�� i b�l, bo zaj�cza�
pr�buj�c si� poruszy�.
- Szostak! Poznajecie mnie?
S�yszycie?
- Aha! Szostak, to niby ja.
Wszystko dobre: Szostak,
Czworak, Trojak! �lepa matka,
gdzie� jest... A... a... pan
dyrektor... kierownik... znaczy.
I ja by�em dyrektorem. Szli za
mn�, na ramionach nie�li... we
krwi, w ogniu... do zwyci�stwa.
A teraz... w barakach, na
pryczy... zdycham... rab! Pan
dyrektor umrze w puchach, na
ot�uszczenie serca... wiadomo,
bo pan dyrektor m�dry... byd�o
ma za byd�o. Jednym orze, jednym
je�dzi, inne rznie na kotlety.
Tak trzeba... �lepa matka
powiedzia�a: "Ha�ba ci i kl�twa,
bo� nienawi�ci pe�en i jadu". No
a pan dyrektor wie, co mi�o�� i
mi�d? Dajcie mi w�dki!...
Ostatnie s�owa powiedzia�
zupe�nie przytomnie, z j�kiem, z
b�aganiem, z ��dz�.
- Dajcie w�dki, dajcie!...
Chc� jeszcze chwil� �y� - wo�a�
dysz�c, r�kami szukaj�c czego� w
kieszeni surduta. - Dam
dyrektorowi pieni�dzy, nie chc�
darmo.
- To� giniesz od w�dki,
nieszcz�sny! - szepn�� Jaworski.
- Od w�dki gin�... brednie!
Zacz��em pi�, gdym si� pocz��
zgubiony. Dyrektor si�
strzela�... m�wi�. No, to
wiecie... cz�owiek naprz�d
ginie, a potem chce si�
sprz�tn��, bo sobie sam cuchnie.
A �ycie samo truje... wszystko
na �wiecie trucizna... a
najgorsza zdrojowa woda. �ebym
ja tej wody nigdy nie
skosztowa�, tobym potem w�dki
nie pi�. Zlitujcie si�, dajcie
mi w�dki!
W g�osie jego by�o tak co�
rozdzieraj�cego, �e Jaworski
zawo�a� kucharki i pos�a� j� po
w�dk�.
Nieszcz�nik, zanim wr�ci�a,
oczy trzyma� utkwione we drzwi i
okrzykiem zwierz�cego
zadowolenia przyj�� butelk�.
Porwa� j� w dr��ce r�ce i pi�.
Jaworski odebra� mu j�
przemoc�.
D�ug� chwil� Szostak le�a� z
wyrazem zadowolenia, potem
zupe�nie oprzytomnia� i jakby
od�y�.
- Dzi�kuj�, panie! - rzek�. -
My�l�, �e to ostatnia, i dokt�r
mnie zapewnia�, �e lada
moment... koniec. Nie mog� ju�
tymczasem wi�cej dokucza� i
wiem, jak to wszystkich cieszy.
Oj, dokucz� jeszcze nieraz!
Roze�mia� si� cicho, z
demoniczn� rado�ci�. Potem
spojrza� na Jaworskiego.
- Strzela� si� pan. To mnie
bardzo cieszy! I wam �le...
dyrektorem. Byd�u �le �y�, ale i
pastuchom pe�ny brzuch i kiesze�
nie daj� szcz�cia. Ha! b�dzie
wam coraz gorzej. Cuchniecie
sobie sami, uprz�tacie si�. Po
co was rzn��?... Zgnijecie i
sami. Pociecha mnie, com was nie
m�g� wyrzn��, bo mnie byd�o
podepta�o, oplwa�o, zdradzi�o...
za to, �em je z chlewu chcia�
wydosta�. Teraz mi wszystko
r�wnie znienawidzone... i wy...
i oni. Gnijcie! Stary mia�
racj�... Nie �pieszy� si�...
wszystko zgnije.
Si�gn�� znowu po butelk� -
wypi�.
- Za t� ostatni�, dzi�kuj�
panu. Nie mam pieni�dzy... dam
panu prezent. Ot!
Wydoby� z surduta i poda�
wytarty pugilares.
- Dzi�, jutro zdechnie
Szostak... na pryczy!... Zakopi�
go. Pijak by�, w��cz�ga,
�miecie! A kiedy�, jak pan
sobie znowu nie do wytrzymania
zacuchnie, a mojej �lepej matki
ju� nie b�dzie na �wiecie, zapij
si� pan, otruj albo powie�...
jako kt�ry z tych! A wie pan, co
potem b�dzie? Potem pan znowu
wr�ci tutaj... tak stary
uczy�... hi_hi! Wr�ci pan i ja
wr�c�, i ka�dy wr�ci. Tylko ja
wtedy b�d� ju� rozumniejszy...
nie b�d� si� ba� krwi... nie
b�d� szcz�dzi� ni byd�a, ni was!
Poderwa� si� na pos�aniu i
usiad�.
Roztworzy� usta i g�osem
dzikim, ochryp�ym zaintonowa�:
Dalej wi�c, dalej wi�c,
wznie�my �piew...@
Urwa�, zakrztusi� si�,
zabe�kota�, chwyci� r�k� za
gard�o, oczami strasznymi
spojrza�, zachwia� si� i run��
na ziemi�.
W ciszy, kt�ra nagle nasta�a,
dyszkant kucharki si� rozleg�:
O m�j Jasie�ku, na rany
Boga!@ S�o�ce zachodzi - daleka
droga!@
Jaworski schyli� si�, chcia�
d�wign�� le��cego, poczu�, �e to
cia�o mia�o bezw�ad rzeczy
martwej, w gardle chrobota�o, z
ust ciek�a krew, r�ce ju� by�y
zimne. A wtem rozleg� si� sygna�
parowy po�udnia i zaraz potem
tupot n�g ludzkich pod �cian� i
zgie�k w kuchni.
- Jagusia, gdzie miska? Daj
pyska! - g�rowa� m�ody, weso�y
g�os.
Jaworski otworzy� drzwi i
zawo�a�.
Kilku robotnik�w skoczy�o do
izby.
- A ot i doszed� - rzek� stary
ch�op, przewodnik roboczej
kompanii. - B�dzie wszystkim
spok�j!
Jaworski dopilnowa�, by zw�oki
po�o�ono na pryczy, pos�a� po
doktora i wyszed�. Gdy wr�ci� do
gabinetu, pugilares wrzuci� do
biurka, nie mia� czasu do�
zajrze�, bo czeka�a na� poczta
fabryczna.
Ii
Jaworscy stanowili typowe,
przeci�tne stad�o. Poznali si�
przed kilku laty na wieczorze w
karnawale. Ona by�a pann� na
wydaniu, on dobr� parti�, bo
opr�cz patentu na in�yniera
technika studiowa� chemi� za
granic� i mia� pi��dziesi�t
tysi�cy kapita�u w akcjach
cukrowni, kt�rej
wsp�w�a�cicielem by� ojciec
panny Anieli, pan Taubert.
Ignacy Taubert, jedyna
latoro�l m�ska tego rodu, nie
uda� si�. Kolegowa� wprawdzie z
Jaworskim w politechnice, ale
ani nauk nie sko�czy�, ani
chcia� i m�g� ojcu pomaga�.
Uwa�a� za sw�j obowi�zek
fortun� traci� i bawi� si�. By�
sta�ym, ale nieokre�lonej cyfry
rozchodem i zgryzot� starego, i
jedn� tylko po�o�y� zas�ug� dla
spraw rodu, �e wprowadzi� do
domu rodzic�w Jaworskiego. Stary
Taubert wnet obrachowa�, �e zi��
to b�dzie wymarzony, porozumia�
si� z �on�, u�o�yli kampani�.
Sprawa by�a �atwa, bo Jaworski
by� przyst�pny, pannie si�
podoba� i dawa� si� ci�gn�� w
matrymonialne sid�a.
Par� przeta�czonych wieczor�w,
par� raut�w muzycznych, par�
wizyt, podczas kt�rych
zostawiono ich sam na sam - i
Jaworski si� o�wiadczy�. Interes
by� za�atwiony dla obu stron
korzystnie, pobrali si� zaraz po
Wielkanocy, sp�dzili miesi�c za
granic�, wr�cili do powszedniego
�ycia.
Jaworski zosta� dyrektorem
cukrowni, po paru latach
administratorem dw�ch innych,
kupi� folwark, umia� robi�
fortun�, by� zdolny
nies�ychanie, trze�wy, bystry,
pracowity. Po�ycie jego
ma��e�skie i rodzinne p�yn�o na
oczach ca�ego �wiata tak
normalnie i spokojnie, �e nawet
te�ciowa nic mu nigdy nie mia�a
do zarzucenia.
Ba�wochwalczo przywi�zana do
c�rki, uszcz�liwiona by�a, �e z
ni� si� rozstawa� nie
potrzebuje, �e zi�� to
wsp�ycie przyjmuje zgodnie, �e
w niczym swej woli nie narzuca,
na �on� nie ma �adnego wp�ywu.
I tak prze�yli w zgodzie i
harmonii siedem lat. W pierwszym
roku Anielka zosta�a matk�.
Dziecko dnia jednego nie by�o
zdrowe i przem�czy�o si� dzi�ki
sztuce lekarskiej i
nadzwyczajnym staraniom pi��
lat. Anielka te� cz�sto
niedomaga�a, je�dzi�a ci�gle z matk�
do w�d, do g�r, do morza, do
b�ota, do powietrza, kurowanie
sta�o si� mani� tych kobiet. W
domu m�wiono ci�gle o chorobach,
specjalistach, cudownych
operacjach i �rodkach
lekarskich. Po �mierci dziecka
nie by�o ko�ca pretensjom do
doktor�w i wyrzutom za z��
kuracj�, na pomy�ki i
opowie�ciom symptomat�w choroby
i chwil ostatnich.
Taubertowa by�a gadatliwa,
gospodarna, praktyczna, cnotliwa
i despotka, Anielka - apatyczna,
leniwa, pr�na i bez woli;
dogadza�y sobie zupe�nie i
wystarcza�y, reszta ludzko�ci
mog�a dla nich nie istnie�, nie
zadawa�y sobie nigdy w �yciu
trudu obserwacji i uwagi nawet
dla najbli�szych, byle im by�o
spokojnie i wygodnie.
By�y zreszt� przekonane, �e s�
tak dobre, tak wzorowe, tak
niezb�dne na �wiecie, �e dw�ch
m�czyzn, m��w s�
najszcz�liwszymi z ludzi.
Zamach samob�jczy Jaworskiego
wstrz�sn�� je, przerazi� w
pierwszej chwili, potem
zadziwi�, wreszcie oburzy� jako
skandal, kt�ry mo�e im zrobi� w
�wiecie nieprzyjemno��. Te�ciowa
szczeg�lnie by�a oburzona i
cofn�a swe �aski.
Nie odwiedza�a go wcale, gdy
by� chory, a gdy raz pierwszy
przyszed� na obiad, nie raczy�a
poda� r�ki do zwyk�ego poca�unku
ani przem�wi� s�owa. T� sam�
taktyk� zachowywa�a c�rka.
Na obiedzie tym by� i m�ody
Taubert przyby�y z Warszawy, jak
m�wi�, z troskliwo�ci o zdrowie
szwagra. Grobowe miny kobiet
sprawia�y mu z�o�liw�
przyjemno��, umy�lnie by� dla
Jaworskiego uprzedzaj�co
serdeczny. Stary Taubert, zaj�ty
sprawami pieni�nymi, nie
zwraca� na nic uwagi.
- Widzia�em stra�nik�w na
podw�rzu. Co tam za nowa
przyczepka? - spyta� zi�cia.
- Robotnik umar� wczoraj.
- Mo�e co zara�liwego? - nie
wytrzyma�a i ozwa�a si�
Taubertowa.
- Nie. Delirium. Zapi� si�.
- �adnych ludzi kontraktuje
Zagajski! Pewnie pensj�
przegra�... i jeszcze policja
b�dzie robi� afery o nag��
�mier�.
- Nie. Trudno�ci ksi�dz robi�
z pogrzebem.
- Bardzo s�usznie. Taki pijak
to jakby samob�jca - rzek�a
Taubertowa.
- No i co? D�ugo trup b�dzie w
barakach? - zagada� stary,
patrz�c na zi�cia z niepokojem,
jak przyjmie uwag�.
Ale Jaworski jakby nie
s�ysza�, czy nie zrozumia� celu
docinku, odpar� spokojnie:
- Jutro pogrzeb. Zap�aci�em. W
ka�dym razie nam ten koszt si�
op�aci. By� to cz�owiek chory,
s�aby, prawie ob��kany; ca�a
fabryka rada, �e go nie ma.
Naturalnie Zagajski na rok
przysz�y b�dzie ostro�niejszy
przy kontraktowaniu ludzi,
chocia� w zesz�ym roku wi�cej
by�o kramu z dyzenteri�.
- Czy to prawda, Adasiu, �e
chcesz zmieni� chemika? - spyta�
Ignacy.
- �eni si� Laskowski i dosta�
posad� na Podolu.
- Mam dla ciebie idealnego
kandydata.
- A ja otrzyma�em ju�
siedemna�cie ofert z idealnymi
rekomendacjami.
- W jakiej knajpie pozna�e�
swego protegowanego? - mrukn��
ojciec.
- Ja przewa�nie w knajpach nie
zajmuj� si� m�czyznami. Mego
protegowanego zreszt� zna i
ojciec. To J�zef Wojdak.
- Co, ten synowiec pra�ata?
Tw�j eks_korepetytor?
- Ten sam.
- Przecie ojciec jego wzi�� po
pra�acie sukcesj�. Musz� dobrze
si� mie�?
- Stary za�o�y� jak��
fabryczk�, gdzie� pod �odzi�.
Drut robi czy blach�... nie
wiem, ale licho to idzie. S�
trzy siostry do wydania. J�zef
potrzebuje posady.
- Hm, ch�opak by� porz�dny,
spokojny, pracowity. Teraz mo�e
tak�e socjalista, jak oni
wszyscy!
- Jak b�dziesz w Warszawie,
Adasiu, to ci go przyprowadz�.
Ty si� znasz na ludziach i od
razu go rozgryziesz. Mia� ju�
posad� u Starowiejskiego. Mo�esz
si� dowiedzie�, jakie ma o nim
zdanie.
Wstali od sto�u. Ignacy
poszed� za szwagrem do jego
gabinetu na cygaro.
- Baby strasznie na ciebie
obra�one! - rzek� �miej�c si�.
Jaworski podni�s� oczy.
- Doprawdy? Nie uwa�a�em! -
odpar�.
- To szkoda ich zachodu. Matka
musia�a si� haniebnie zm�czy�
milczeniem, a Anielka na pr�no
symulowa�a brak apetytu.
Pojutrze wybieraj� si� do
Warszawy.
- Taak?
- Przecie matka m�wi�a to przy
obiedzie.
- Nie s�ysza�em.
- Jeste� bardzo roztargniony,
uwa�am. Pewnie ci do Stefy
pilno! A wiesz, desperowa�a po
tobie; by�a u mnie po wie�ci.
- Pewnie! Obieca�em jej
karaku�owy �akiet, a sezon zimowy
u schy�ku.
- Naprawd� ona ma dryg do
ciebie. Chcia�em pocieszy�...
Trzyma�a si� ostro.
- Nie jest znowu tak g�upia,
�eby pociesza� si� tob�. Wie, �e
si� dowiem. Widzia�e� m�odego
Skibi�skiego?
- A jak�e. Grali�my u
Gerhardowej. Te tysi�c rubli,
co� mi obieca�, jakbym ju� mia�
w kieszeni. Chce jeszcze za
folwark pi�tna�cie tysi�cy; ale
je�li Nina si� zgodzi jecha� z
nim za granic�, odda za
dziesi��. Miej pieni�dze w
pogotowiu! Kiedy b�dziesz w
Warszawie?
- Za par� tygodni. Ale je�li
Skibi�ski mi nie sprzeda do
kwietnia, kupi� �miech�w
Zaleskich, bo buraki musz� mie�
gdzie plantowa�, a tamto mi
r�wnie do Zaniechowa przyleg�e.
Ignacy popatrzy� na szwagra.
Rozparty w fotelu, zapatrzony w
dym cygara, nawet w t� chwil�
sjesty poobiedniej by�
aferzyst�, roi� o interesach.
Znali si� od dawna, obcowali z
sob� poufale, Ignacy cz�sto mu
s�u�y�, zna� interesy, stosunki,
bawili si� nawet razem i zawsze
byli w zgodzie. Jaworski
po�ycza� mu wi�ksze sumy, dawa�
bez rachunku mniejsze, cz�sto
u�ywa� w r�nych sprawach jego
po�rednictwa, s�ucha� jego
zwierze� i plotek o znajomych,
sam opowiada� o ludziach.
W tej chwili tkn�o go co�,
nagle zastanowi� si�, zda� sobie
spraw�, �e ten kolega, szwagier,
przyjaciel, kt�rego zna� od
wielu lat, nigdy, nigdy nie
opowiedzia� mu nic o sobie.
Zna� �ycia jego fakty, nigdy
nie us�ysza� s�owa wra�e�,
uczu�, pobudek tych czyn�w.
Zapanowa�a chwila milczenia.
Jaworski si�gn�� na biurko, po
blok, i nakre�li� par� cyfr,
potem, jakby uspokojony, rzek�:
- O sum� nie ma kwestii. W
ka�dej chwili te dziesi��
tysi�cy s� do dyspozycji u
Smoczy�skiego.
Ignacy opar� si� o biuro i
wzi�� do r�ki rewolwer.
- Czy to ten sam? - spyta�.
- M�j.
- Tak do siebie paln��!
Brr!... Musi strasznie bole�.
- Nie. Kiedy� rocisn��em palec
w drzwiach wagonu, daleko by�o
bole�niejsze.
- Ale tak, umy�lnie.
- No, a mecenas Korewo. Mia�
raka, wiedzia�, �e zgubiony, a
podda� si� operacji... Nie
wytrzyma�.
- Ba, ryzykowa� dla �ycia! Ale
ryzykowa� dla �mierci! W ka�dym
razie dla ciebie nie pora.
- Dlaczego?
- Bo z mi�o�ci za p�no, a z
przesytu za wcze�nie.
- Ano, dlategom si� rozmy�li�
i z p� drogi tu jeszcze wr�ci�.
- I rad jeste�?
- Rozumie si�. Ale� mi jeszcze
nie opowiedzia�, co� porabia� w
karnawale. Nic dobrego si� nie
trafi�o?
- By�o par� panien a� z
Podola. Ale posagi w ziemi,
tymczasem renta. Nie by�o
interesu. Wiesz, kto na mnie
leci? Gerhardowa.
Ignac, wobec swych spraw,
zaniecha� badania szwagra, a ten
to wiedzia� i spyta� �ywo:
- Pi�kna jesie�. Ale c�rki co
powiedz�?
- My�lisz, �e si� o�eni�? Po
co? - za�mia� si� cynicznie
Ignac.
Sekund� oczy Jaworskiego
wyrazi�y krytyk�, a usta
wym�wi�y spokojnie:
- Starzy b�d� ci� swata�.
- Dadz� mi spok�j, gdy nie
b�d� o pieni�dze dokucza�; a
przy tej kombinacji mo�na b�dzie
�y�. Baba ma milion i mo�e si�
jeszcze podoba�. Ju� mi ludzie
zazdroszcz� i szczekaj�.
- Julki si� pozb�dziesz?
- E, to mniejsza. Wpad�a w oko
huzarowi. Jaki� syn kupca,
milioner. Za�atwi si� bez
skandalu. Sto pociech mam
obserwuj�c, jak szelma ��e,
ukrywa si�. Got�w mi j� wykra��.
�mia� si� Ignac, za�mia� si�
Jaworski i dalej toczy�a si�
rozmowa, przeplatana pieni�nymi
sprawami i skandalami ulicy.
Potem przeszli do salonu,
sp�dzili wiecz�r z rodzin�. Na
herbat� przyjechali Zakrzewscy,
z�o�y� si� wint i dopiero po
p�nocy wr�ci� Jaworski do
siebie.
Usiad� do biura i wydoby�
stary pugilares zmar�ego
robotnika.
By�a w nim metryka Adama
Karli�skiego sprzed trzydziestu
pi�ciu lat, wypisana z ksi�g
parafialnych ko�cio�a
wo�o�y�skiego, w wo�y�skiej
diecezji, by� paszport francuski
Maurycego Gosse, by� bilet
wojskowy Stefana Ja�czuka i
matryku�a (legitymacja
studencka) uniwersytetu w
Zurychu na imi� Edwarda
Klonowskiego.
Opr�cz tego paru rewolucyjnych
proklamacyj po rosyjsku, karta
zapisana cyframi i fotografia
starej kobiety.
Kt�ra� legitymacja by�a
prawdziwa? Mo�e �adna. Posiadacz
pugilaresu nazywa� si� mo�e jeszcze
inaczej, a wszystkie te
dokumenty os�ania�y go mo�e w
�yciu przed po�cigiem w�adz i
s�du, a teraz by�y mocno
kompromituj�ce. Nie zrozumia�
wcale Jaworski, dlaczego je od
umieraj�cego otrzyma� i
przejrzawszy postanowi�
zniszczy�.
A potem raz jeszcze przejrza�,
zamy�li� si�, od�o�y� metryk� i
fotografi� na powr�t do
pugilaresu, wrzuci� w g��b
szuflady, a reszt� papier�w
zebra� i wsun�� w piec pe�en
roz�arzonych w�gli. Buchn�y po
chwili p�omieniem, pozosta�a
ciemna kupa spalonego papieru;
rozgarn�� j� i piec zamkn��.
Sprawa by�a za�atwiona wedle
jego zwyczaju, pr�dko i
stanowczo. Zostawi� metryk� i
fotografi� na ewentualny wypadek
zg�oszenia si� owej �lepej
matki, o kt�rej zmar�y
wspomnia�, ale my�l jego kr��y�a
oko�o zagadkowego cz�owieka i
odczu� potrzeb� zobaczenia tej
twarzy, kt�r� ledwie dotychczas
zauwa�y� w masie robotniczej.
Baraki le�a�y na uboczu,
czerniej�c w�r�d �niegu; noc
by�a chmurna, wietrzna, ponura.
Spotka� Jaworski str�a tylko,
min�� fabryk�, w kt�rej robota
sz�a miarowym t�tnem, i �wiec�c
sobie elektryczn� latark�,
wszed� do barak�w. Dzienna
zmiana robotnik�w spa�a. W sali
panowa� zaduch brudnej odzie�y i
cia�; czernia�y po pryczach
formy ludzkie, zwalone jak k�ody
trudem na zwierz�cy spoczynek;
rozlega�o si� chrapanie,
st�kanie, kaszel, �wist i pisk
niezdrowych oskrzeli, przepitych
krtani, jakie� be�kotanie
ci�kich zmor sennych.
Rozpalone piece jeszcze
ci�szym czyni�y powietrze, a
rozwieszone oko�o nich ko�uchy i
kaftany parowa�y zab�jcz� woni�.
Wstr�t, a zarazem jakby lito��
odczu� Jaworski; ale zaduch
d�awi� g