2132

Szczegóły
Tytuł 2132
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2132 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2132 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2132 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Rodziewicz�wna Atma Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1992 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z Wydawnictwa "Alfa", Warszawa 1990 Pisa�a K. Pabian Korekty dokona�y: B. Krajewska i L. Wi�ckowska. I Odczu� Adam Jaworski jakby mocne pchni�cie i usuwanie si� w pr�ni�. Zrazu przej�o go to zgroz�, potem nie czu� nic, a� si� ockn�� na jakiej� drodze w�r�d ska�, wiod�cej w czarn� gardziel. Drog� t� szed� t�um ludzi nie znanych mu i oboj�tnych. On sam, oszo�omiony sekund�, zrozumia�, �e i�� musi, �e ma jakie� sprawy do za�atwienia, �e kogo� szuka. Obejrza� si� i wzdrygn�� - za nim tu� sta�a posta� z po�� szaty nasuni�t� na twarz. Pozna� j� i rzuci� si� naprz�d, do ucieczki. I szed� bardzo pr�dko po g�azach, ale ilekro� zm�czony zatrzyma� si�, s�ysza� za sob� jeden krok, kt�ry w�r�d tysi�cy st�pa� rozpoznawa�. Wreszcie, wyczerpany, ostatnim odruchem uskoczy� w bok, na strom� �cie�k� pn�c� si� ku szczytom. O�lizn�a mu si� noga, ju� si� znowu stacza�, gdy kto� mu poda� r�k�. Podni�s� wzrok. By�a to kobieta - pozna� j�: pierwsza, kt�r� zbezcze�ci� i odepchn��. - Atma! - wyrwa�o mu si� z wybuchem szcz�liwo�ci. - Wracam do ciebie. Wiesz? Uwolni�em si�. Kobieta potrz�sn�a g�ow�. - Od niego? Nie! Patrz, czeka na ciebie. Wskaza�a posta� na drodze. - Uprowad� mnie! Ukryj! Zosta�my razem! Ty wiesz, jakem po tobie t�skni�. Przyszed�em tu po ciebie, za tob�, dla ciebie. Czy opu�cisz mnie teraz? - Masz spraw� z nim. Czeka na ciebie. Chod�! Wolnym nie b�dziesz, p�ki on ci� nie uwolni. Sta� z nim oko w oko! - Nie chc�. Jakim prawem on tutaj? - On ci powie. Nie ujdziesz mu. S�d by� musi. - Nie chc� go. Nie odejd� ciebie. - Razem p�jd�my! Nie l�kaj si�! Uj�a go za r�k�. Uczu� moc i uspokojenie. Posta� k�dy� znik�a. Min�li zakr�t ska�y. Ujrza� przed sob� Adam jakby �wi�tyni� w g�azach wykut�, do kt�rej wst�pi�. Posta� czeka�a na�. - Id�! - rzek�a kobieta. Adam us�ucha�. Jaka� rozpaczna determinacja rzuci�a go w proch przed tym s�dzi�, przed prawem. - Zbieg�em od ciebie. Na pr�no. I tu jeste�. Wi�c co mam czyni�, by� mnie nie katowa�. Rzuci�em wszystko... tam, byle� mnie nie m�czy�. Czego ��dasz wi�cej? - ��dam, by� rzek� �ycie ca�e. - Po co? Znasz je. By�e� ze mn�. Wr�g. - A pomnisz ten zdr�j, ten wiecz�r, t� cisz�, gdy� z Atm� u serca roi� �ycie, a jam ciebie s�ucha�. By��em wrogiem wtedy? - Ale ja by�em dzieckiem nie�wiadomym �ycia. Ono przysz�o... musia�em �y�. - A c� jest �ycie? - Prawda, znajomo�� z�ego i dobrego. - Pozna�e� wtedy wszystko; wybra�e� wedle woli, drog� i czyn. Pozby�e� si� Atmy. Nie s�ucha�e� mnie. By�e� wolny przecie. - Wolny... z tob�. M�czennikiem by�em. - I otrz�sn��e� si� z szaty i odszed�e� uczty swego �ycia. Zali� my�la�, �e przy tej biesiadzie ja jestem, �e tam zostan�? Szalony! Do mnie nale�ysz tu i tam... zawsze wsz�dzie... od prawiek�w w prawieki! Rozumiesz? - Cierpi�, dusz� si�, m�cz�! Daj mi nie by�! - Zrozum, a odejdzie ci� pragnienie. M�w ze mn�, a umi�ujesz. �achman ci� d�awi�, bo� go cuchn�cym uczyni�. Zrozum kto� ty...! Sp�jrz, gdy otworzone twe �renice! Adam ujrza� g�r� ca��, przepa�cie bezdenne i ciemne, strome szlaki, po kt�rych t�um szed�, i mg�y wisz�ce po zboczach; a podni�s�szy oczy zobaczy� szczyt w s�o�cu i t�czy. - Stamt�d pochodzisz... tam doj�� musisz. Patrz, zrozum, zapami�taj! A teraz ja ci powiem, jake� szed�, jake� �y�. Przesta�e� wcze�nie by� dzieckiem. Jeszcze� my�le� nie umia�, gdy� umia� szale� zmys�ami. Pomnisz... czternastoletnim by�e�, gdy rozpusta ci si� sta�a obyczajem, chlub�, na�ogiem, s�aw�. I zwa�e� zwierz�cy sza� rozkosz�, i zwa�e� mi�owaniem mord nad dusz� w�asn� i cudz�. Tylko� mnie wtedy nienawidzi�, gdym ci� pyta�, czy ci to czyni� wolno, dlatego, �e tak inni czyni�, �e za to nie ma s�du i kary - tam. - Cierpia� - rzek�a Atma. - Zbawienie jego w tym cierpieniu. Bogactwo jego. A gdy� si� sta� m�em, rozpocz��e� walk� o byt. O byt twych wymaga� wygody i wczasu, ��dzy rozrywek u�ycia, zachcianek coraz nowych i wi�kszych. Dlatego� depta� lub usuwa� s�abszych, szydzi�e� z pokonanych, nazywaj�c ich g�upimi, cieszy�e� si� z korzy�ci nad �atwowiernym, schlebia�e� mo�nym w z�oto lub stanowisko, i my�li twe by�y oddane troskom i staraniom o materi�, uciesze z korzy�ci dla brzucha i kieszeni, a serce twe by�o pe�ne zawi�ci i nienawi�ci dla tych, co wi�cej maj�, bo wi�cej mog� u�y�. I sta�o si� twe �ycie wedle woli i wyboru twego, i mia�e� wszystko, czego� zapragn��: spe�nione pragnienia, zaspokojone ��dze, osi�gni�te zdobycze. Posiad�e� wszystkie kobiety, kt�rych chcia�e�, masz zbytek, stanowisko, s�aw�, honory... wszystko, co tam zw� szcz�ciem. - K�amstwo! Wiesz, �em cierpia�. Ty� by� i m�wi�. To m�ka. - Zali morderca mo�e by� szcz�liwy? I jaki zgie�k zag�uszy m�j g�os. - Nie by�em gorszy od innych, a oni nie cierpieli. - Sk�d wiesz? Wy si� wstydzicie dobra, kt�rego�cie w sobie nie dobili; wy nie wyznacie takiego cierpienia. Mowa wasza, jak i czyny wasze. �miech wasz to szyderstwo lub ma�pia uciecha ze sromu, * p�acz wasz to fa�sz lub samolubstwo. Nie macie ich dla Atmy, dla mnie. J� splugawi� by�cie chcieli, mnie zabi� lub znienawidzi�. Nienawidzisz mnie, bo si� l�kasz i m�cisz si�, szargasz w gnoju cia�o, czucie, my�li... i zdaje ci si�, �e mnie. Bezrozumny! Ja tw�j pan! Srom - wstyd, ha�ba, nies�awa. - T�skni� po mnie! - rzek�a Atma. - Wiem, dlategom nie przestawa� do� m�wi�. - M�wi�e� bez lito�ci, rozpacz� by�e�, m�k�. Chc� mie� kres, chc� ciebie nie s�ysze�. - Kres tam, w tym s�o�cu. Zwlok�e� szat�. Zrozum! Nie jam ci ci�y�, lecz zbrukana szata. Mnie mi�ujesz, bo cierpisz, �e nienawidzisz. Ze mn� tam, w s�o�cu tym by�e�... Pomnisz? I byli�my jednym... i b�dziemy jednym. Szat� zdar�e�, splugawi�e� i rzuci�e� precz. A ja powiadam: ni inn� we�miesz, ni wolnym b�dziesz. Ten �achman na powr�t wdziejesz, a� donosisz. - Nie, nie! - rozpacznie Adam zaj�cza�. - L�kasz si�, brzydzisz szmaty! A przecie ten �achman materii twoim panem by�. Wo�a�: "Bierz!..." i bra�e�, garn��e�, chwyta�e� chciwie. A jam ci m�wi�: "Dawaj!..." i nie us�ucha�e� mnie nigdy. Nie jam ci rozkazywa�... nie da�e� mi sob� rz�dzi�. - Nie rozumia� m�dro�ci! - rzek�a Atma. - M�w mu teraz, m�w... oczy ma otwarte, szczyt widzi... tam z nim... m�w... zrozumie! - S�uchaj tedy! Za chwil� znowu daleki nam b�dziesz. Chcesz mi�owania mego, zgody, m�dro�ci �ycia? Tedy ci m�wi�: Dawaj, nie bierz! Zapami�taj! A teraz wracaj do szaty swej. Donosi� musisz, wybieli� mo�esz. I sp�jrz mi twarz� w twarz... by� t�skni� do szczytu. Adam spojrza�, a jednocze�nie uczu�, �e zapada w g��b, �e si� znowu stacza, �e posta� jest moc�, pi�kno�ci�, Bogiem. - Atma! Ty ze mn�! - zawo�a� rozpacznym j�kiem t�sknoty, pro�by, po��dania. Poczu� jakby litosne d�onie na skroniach, �zy pod powiekami, szept s��w jakby pieszczoty czy pie�ni i zarazem b�l, s�abo��, �ycie. Otworzy� ci�kie powieki. Zobaczy� ledwie o�wietlony pok�j, poczu� ostry zapach lekarstw i pos�ysza� �kanie kobiece i g�os: - �yje jeszcze. To by�o omdlenie. Niech pani nie traci nadziei! Uratujemy go. - Doktorze, nale�y wezwa� ksi�dza! - ozwa� si� g�os kobiecy. - Taki wstyd, skandal!... Bro� Bo�e �mierci, odm�wi� ludzkiego pogrzebu. Ja pojad�, sama ksi�dza ub�agam, wyt�umacz� chorob�... przywioz�. Nieprawda�, Anielko? - Niech mama jedzie! M�j Bo�e! I za co mnie to dotyka?! Adam s�ysza� ka�de s�owo, ale tak, jak si� s�ucha rozmowy nieznanych s�siad�w, za �cian�; nie uwa�a� ani go to zajmowa�o. - Za co? - odpar� gniewnie drugi g�os. - Jeszcze b�dziesz w sobie win wyszukiwa�! Ca�a rodzina wariat�w... przysz�o i na niego. - Pani prezesowa raczy ciszej m�wi�! - szepn�� dokt�r. - Ocuci� si�, s�yszy! - M�wi� prawd�. Jestem matk�... cierpi� za c�rk�! - Mamo, teraz nie chwila na oburzenia! Drzwi si� zamkn�y, zapanowa�a cisza. W g�owie Adama obrazy i d�wi�ki pocz�y si� kawa�kowa�, miesza�, gmatwa�, zasnuwa� mg��. Ogarnia� go bezmys� i apatia ci�kiej niemocy. I tak le�a� na wszystko oboj�tny, bez woli, czucia i w�adzy, w swym pi�knym domu, w przepychu i zbytku gabinetu, z ran� ci�k� w boku w�asnor�cznie zadan�. Na dywanie czernia�a wielka plama krwi, wala� si� rewolwer, zawodna bro�; przez okno zaziera� do pokoju o�owiany, listopadowy, p�ny ranek. Jakby dalekim echem us�ysza� jeszcze parowy sygna� w cukrowni, ale i na ten gwizd, b�d�cy dla� pobudk� do pracy, ani si� poruszy�, ani podni�s� powiek. Postanowi� by� z �ycia si� wycofa� i na �ycie ju� nie reagowa�. A tymczasem telegraf rozni�s� wie�� o wypadku do rodziny i najbli�szych. Pierwszy przyby� z Warszawy te��_prezes i g��wny akcjonariusz cukrowni, kt�rej Adam by� administratorem i wsp�w�a�cicielem. Przyby� i pierwsze s�owo by�o: - Zgra� si� na gie�dzie? Tego nikt z domowych nie wiedzia�. Prezes depeszami zasi�gn�� informacyj, zbada� stan kasy, rozpyta� zarz�d cukrowni, rz�dc�, kasjera i uspokojony na razie, dopiero spyta�: - No ale �y� b�dzie? Co dokt�r m�wi? Doktor�w zjecha�o si� ju� trzech. M�wili jak Pytie, zagadkami: je�eli tak... je�eli nie, to mo�e jest nadzieja... byle nie przysz�y komplikacje i tym podobne. Wtedy dopiero prezes za��da� relacji katastrofy. Opowiedzia�a mu �ona, bo pani Adamowa po tylu wstrz��nieniach i wra�eniu po�o�y�a si� zupe�nie wyczerpana. Adam niczym nie zdradza� jakiego� anormalnego stanu. Pracowa� jak zwykle, jak co roku w czasie kampanii, ma�o co pokazuj�c si� w domu. Dnie i wieczory sp�dza� w biurze, w fabryce, wyje�d�a� do Warszawy, bywa� w miasteczku i u s�siad�w. W domu przy obiedzie i wieczerzy rozmawia� swobodnie, w niedziel� gra� w winta, �artowa�, by� wes�. Wczoraj wr�ci� po po�udniu od Gawro�skich, gdzie by� s�dzi� w kompromisie, i zaraz go wezwano do fabryki w kwestii jakiej� maszyny. Przy wieczerzy wypi� par� kieliszk�w wina i wcze�nie poszed� do siebie, m�wi�c, �e ma wiele do pisania. Lokaj mu tam zani�s� o dziesi�tej herbat� i opowiada� dzi�, �e go zasta� le��cego na otomanie. Panie posz�y spa� o jedenastej. Zbudzi� je w nocy o pi�tej krzyk s�u��cego, �e pan zabity. - Po c� s�u��cy chodzi� do niego tak rano? - Przysz�a depesza, odnosi� j�, a nie otrzymuj�c odpowiedzi na pukanie, wszed�. Drzwi nie by�y na klucz zamkni�te. Dokt�r m�wi�, �e strzeli� o czwartej, mierzy� w serce. - Od kogo by�a depesza? - Nie wiem. Gdzie� tu le�y. Znaleziono j� i prezes przeczyta�: - "Zdr�j dla pragn�cego - ognisko dla brata". - Co to? Bez podpisu. Pewnie od kobiety. Sk�d? - zaniepokoi�a si� prezesowa. - Jaka� Ruda. Dowiem si� w telegrafie. - Romans mia�... Czeka� depeszy... nie przychodzi�a... z desperacji targn�� si� na �ycie! Ale prezes depesz� do kieszeni wsun�� i ruszy� ramionami. - Brednie! Z mi�o�ci taki si� nie strzela. Zreszt� trzeba zatuszowa� skandal przez wzgl�d na Anielk�. Wypadek z broni� i basta. Dzi�ki Bogu, �e nie bankructwo, nie zachwianie funduszu. Jak wyjdzie z niebezpiecze�stwa, to go wybadam. A teraz nie ma czego si� alterowa�. * Zdaje mi si�, �e interesy w porz�dku. Alterowa� si� - niepokoi� si�, trapi� si�. Nast�pnym poci�giem przyby� brat pani Adamowej, a marnotrawny syn prezesa, kolega Adama z zagranicznej politechniki, znany bywalec wszelkich knajp i tingl�w * warszawskich. Tingel - (tingel_tangel) - podrz�dna kawiarnia lub restauracja, w kt�rej odbywa�y si� wyst�py tancerzy, piosenkarzy itp.; rodzaj kabaretu. - A temu co do �ba przysz�o? - spyta� zdumiony. - Onegdaj by� u mnie, cieszy� si� wysokim procentem cukru, gada� o dywidendach. Byli�my wieczorem na kolacji w kabarecie. Zupe�nie by� do rzeczy. - Powiedz, Ignasiu, jak na spowiedzi ci� zaklinam: mia� on kochank�? - zacz�a go bada� matka. - Nie, mamo, i to nie! Przysi�gam! Mia� kochanki, ale jednej... nie. - Wi�c mia�, hula�, traci� z ulicznicami fundusz Anielki. - Moja mamo, ten fundusz Anielki jest tak obwarowany i zaryglowany, �e chyba diabe� si� do niego nie dobierze. Jak traci�, to swoje. Przecie on ma rocznie ze dwana�cie tysi�cy dochodu. Zreszt� on nie traci... on dorabia. Ho, ho! to sprytna sztuka. On mo�e paln�� do siebie ze zgryzoty, �e nie dokupi� jeszcze jednej akcji. Wiem, �e targowa� udzia� Skibi�skiego. No ale co? Wyli�e si�? - Doktorzy maj� nadziej�! Ale... takie nieszcz�cie! - Czego? Czy on jest mamy c�rk� na wydaniu? Straci opini�! G�upstwo! Bestia, b�dzie mia� potem jeszcze wi�ksze powodzenie u kobiet. Taki samob�jca to bardzo interesuj�ce. No a c� Anielka, bardzo desperuje? A ojciec gdzie? Pewnie wertuje rachunki... w strachu ca�y! - Trzeba m�wi�, �e to by� wypadek z broni�. - Ale! Ju� mi na kolei opowiadali, �e Jaworski si� zastrzeli�... bo tak mu te�ciowa obrzyd�a! Ignac si� roze�mia� i gwi�d��c poszed� do siostry. Ostatni� osob�, kt�ra przyby�a po wie�ci, by�a jaka� stara ciotka Jaworskiego, wdowa, kapitalistka. Przyby�a bez tchu, przera�ona o sum� pi�ciu tysi�cy rubli, kt�re mia�a u niego na prosty weksel. Gdy j� prezes uspokoi�, �e suma pewna, i gdy si� dowiedzia�a, �e �y� b�dzie, pu�ci�a wodze swemu oburzeniu na ca�� rodzin� Jaworskich. By�a jak�� stryjeczn� siostr� ojca Adama. To by� wariat, pasjonat, strzela� do ludzi... Tyran dla �ony... umar�a z melancholii. Ci�gle si� pienia�, wszystkich s�siad�w procesowa� i mia� mani� kupowania ziemi. Zostawi� te� mas� tych morg�w: piach�w, b�ot, bagien, bo kupowa� byle co i byle tanio. A �e przy tym farmazon (wolnomy�liciel) by� i w ko�ciele od �wiec cygara zapala�, wi�c go podobno nawet na �wi�conej ziemi nie pochowano, ale w ogrodzie. Trzech syn�w i c�rk� mia�. - Co? - zdumia�a si� prezesowa. - Adam nigdy o �adnym rodze�stwie nie wspomina�. - A bo przy dzia�ach z najstarszym bratem si� pok��ci� i nie znaj� si� teraz wcale. Siostra za m�� wysz�a i umar�a, a drugi brat gdzie� a� na Syberii i wie�� o nim zgin�a. - No a te dobra? - spyta� prezes. - Ten najstarszy, Antoni, tam siedzi. Wszystkich sp�aci�, od�u�y� si�, zdzicza�. Nie o�eni� si�, jak�� mia� romantyczn� histori� z m�atk�. �yje jak puszczyk w tym starym dworze. To tak daleko, �e o nim nic nie s�ycha�. Wszyscy Jaworscy o famili� nie dbaj�. Adam osierocia� w dwudziestym roku. Zaraz po pogrzebie ojca z bratem si� pok��ci�, sp�at� wzi�� i tylko o rublu my�li. S� ubodzy krewni w Warszawie. Przemawia�am do sumienia, �e przecie pom�c mo�e, wi�c powinien. Nigdy nie da� grosza. A teraz to kara Bo�a... w grzechu �miertelnym zejdzie z tego �wiata; bo cho�by i wy�y�, niedowiarek jest... u spowiedzi nie bywa... na piek�o skazany. Ona mu to dawno przepowiada�a. Wszyscy Jaworscy za ojcowskie grzechy �le sko�cz�. Musi tak by�. Prezes spyta�, czy zna�a swego stryjecznego brata. Nie, nie zna�a, bo on i z nimi si� procesowa� i wydar� szmat ziemi jej rodzicom. Nikt z s�siad�w nawet u nich nie bywa�. Upiory tam tylko chodz� dot�d, bo i teraz ten Antoni �adnych stosunk�w z okolic� nie ma. Zreszt� to koniec �wiata, ju� na granicy smole�skiej guberni, w bezludziu, bo z obywatelstwa polskiego ma�o kto zosta�. Prezes z rozmowy z ni� wi�cej si� dowiedzia� o pochodzeniu i stosunkach zi�cia ni� od niego przez pi�� lat wsp�ycia. Ucieszy�y go te wie�ci, bo starszy, bez�enny brat by� cennym osobnikiem, a te dobra reprezentowa�y tysi�ce. Gdy odjecha�a, troskliwie si� rozpyta� doktor�w o stan rannego. "Mia� gor�czk�, ale je�li nie zajd� komplikacje, b�dzie uratowany." Trwa�o to tydzie�. Nareszcie przyszed� dzie�, �e z chorym mo�na by�o m�wi�, wi�c prezes spraw� zagai�: - M�j drogi, co? Dobrze jest �y�? Co prawda poj�� nie mog�, co ci do g�owy strzeli�o tak nas wystraszy�. To, jak m�wi� Rosjanie: z �yru biesiatsia (ros. dobrobyt uderza im do g�owy)... chyba. Adam by� spokojny, przytomny, tylko bardzo s�aby. - Do g�owy mi nic nie strzeli�o, tylko kiepski rewolwer w piersi. - Przypadkiem? Chory chwil� my�la�, jakby si� waha�. - Nie. Tylko �le kierowany. - Ale dlaczego, po co, za co? Przecie nie interesy? - Bola�y mnie... z�by - odpar�. Prezes popatrzy� na niego. Twarz chorego, zwykle twarda, energiczna, sta�a si� przez gor�czk� i cierpienie jakby skurczona, zamy�lona. - Z�by? �artujesz sobie ze mnie. Dentyst�w nie brak. Przyznaj si�... zostanie mi�dzy nami. - Powiedzia�em ojcu. Od roku cierpi�. Ojciec widzia� ilustrowane bajki Andersena? Prezes dotkn�� jego czo�a my�l�c, �e majaczy, ale czo�o by�o normalnie ciep�e i chory, zrozumiawszy ruch, u�miechn�� si�. - Nie bredz�. W tych bajkach jest rysunek szatana b�lu z�b�w. Ksi��ka le�y w buduarze Anielki... pami�tka po ma�ym. Zas�pi� si� prezes na to wspomnienie zmar�ego wnuka. Dziecko si� urodzi�o w�t�e, omal matka nie umar�a, �y�o, cherlaj�c, pi�� lat, zgas�o przed p� rokiem. Pani Adamowa by�a te� s�abego zdrowia, jedynaczka wychuchana w wacie. Mo�e ten cz�owiek, zdr�w, m�ody i silny, by� nieszcz�liwy w po�yciu? - Przecie nie zasz�o nic mi�dzy tob� i Anielk�? - wyrwa�o mu si� mimo woli. - Niech�e si� ojciec uspokoi i nie szuka. �yj�... p�jd� do dentysty... za par� dni b�d� m�g� ju� robot� si� zaj��. Nic si� wa�nego nie sta�o tymczasem? - Nie, fabryka idzie porz�dnie. Ignac mi m�wi�, �e� si� zgryz�, bo ci kto� podkupi� akcje Skibi�skiego. - Bort je kupi� dla mnie. - Patrzajcie! To� sprytnie zrobi�. A Skibi�ski po krachu zi�cia musia� sprzeda�. Dobry interes. Adam milcza�, zapatrzony w desenie obicia. - Anielka by�a dzi� u ciebie? - By�a, ale ma migren�. Posz�a si� po�o�y�. - Ale... jest tu do ciebie jaka� depesza, bez podpisu i sensu. Przysz�a wtedy... Wzrok chorego si� o�ywi�. Wyci�gn�� r�k� i odczyta�: - "Zdr�j dla pragn�cego - ognisko dla brata". - Co to znaczy? - spyta� prezes. - To... od mego brata - rzek� powoli, wpatrzony w litery. - My�la�em, �e od kobiety - u�miechn�� si� prezes. - A ten tw�j brat ma podobno bajeczne dobra? - Musia�a by� Bojarska o sw� sum�. Oddam jej te pieni�dze... niech si� co chwila nie denerwuje. Brat m�j siedzi na ojcowi�nie: sp�aci� mnie i reszt� rodziny; te jego dobra by�y bardzo obci��one. Ale by�o to dawno, dwana�cie lat temu; mo�e interesy poprawi�. Opowiada� coraz wolniej, ciszej - jakby zasypia�. Wi�c prezes wysun�� si� z pokoju, a wtedy chory jeszcze raz odczyta� depesz�, wsun�� j� pod poduszk�, przymkn�� oczy i zdawa� si� drzema�. Ale po chwili spod powiek zbieg�y dwie �zy i pozosta�y na zapad�ych policzkach. I zacz�� Jaworski zdrowie�, wraca� do �ycia. Z pocz�tku rz�dzi� z ��ka, potem z fotelu, wreszcie wyszed� do biura w fabryce. Przechodzi� w�a�nie obok roboczych barak�w, gdy z nich wyszed� dokt�r i rzek�: - Nasz alkoholik dobiega kresu. - Jest tam kto przy nim? - By� felczer, alem go uwolni� do domu. Czuwa� noc ca��, a chory znajduje si� tymczasem w zupe�nej prostracji. * Prostracja - stan kra�cowego wyczerpania nerwowo_psychicznego; depresja psychiczna. Machinalnie Jaworski wszed� do �rodka. Za wielk� izb� sypialn� znajdowa�a si� stancja infirmerii * i tam na pryczy le�a� chory. Infirmeria - izba chorych w szkole, w klasztorze, wojsku. Jesieni� przyby� z band� sezonowych robotnik�w, kontraktowanych corocznie na kampani� cukrownicz�, z g��bi Bia�orusi. Od razu zwr�ci� uwag� dozorc�w ponuro�ci� i zuchwalstwem. Pracowa� �le i niech�tnie, zmor� by� administracji, fermentem buntu w�r�d robotnik�w. By�o wtedy spokojnie w fabryce, gdy pi� a� do delirium. Tak, dobiega teraz kresu, pomy�la�, spojrzawszy na�, Jaworski. W o�owianym �wietle zimowego dnia le�a� na ��ku szkielet wychudzony, ��tosiny, z martwot� zgonu na twarzy wykrzywionej m�k�. W izbie nie by�o nikogo. Na dworze s�ycha� by�o miarowe t�tno maszyn. Za �cian�, w kuchni robotnik�w, kucharka �piewa�a dyszkantem: U jezioreczka, u bystrej wody@ zbiera�a Mary� s�odkie jagody.@ - Szostak! - zawo�a� Jaworski tkni�ty groz�, �e nieszcz�liwy ju� nie �yje. Ale wtem, gdy chcia� go dotkn��, by si� przekona�, przera�liwy sygna� parowy si� rozleg� i robotnik drgn��, oczy rozwar�. Bezmy�lne by�y, bez blasku, szklane. D�ug� chwil� patrza�y w jeden punkt czarnego pu�apu, potem przera�one si� sta�y, zwr�ci�y si� na izb�. - Szostak! - powt�rzy� Jaworski. - Co wam? - Pas z p�uczki zdejmuj�, a mnie si� �ni�a bomba - zabe�kota�. Wraca�a mu niejaka przytomno�� i b�l, bo zaj�cza� pr�buj�c si� poruszy�. - Szostak! Poznajecie mnie? S�yszycie? - Aha! Szostak, to niby ja. Wszystko dobre: Szostak, Czworak, Trojak! �lepa matka, gdzie� jest... A... a... pan dyrektor... kierownik... znaczy. I ja by�em dyrektorem. Szli za mn�, na ramionach nie�li... we krwi, w ogniu... do zwyci�stwa. A teraz... w barakach, na pryczy... zdycham... rab! Pan dyrektor umrze w puchach, na ot�uszczenie serca... wiadomo, bo pan dyrektor m�dry... byd�o ma za byd�o. Jednym orze, jednym je�dzi, inne rznie na kotlety. Tak trzeba... �lepa matka powiedzia�a: "Ha�ba ci i kl�twa, bo� nienawi�ci pe�en i jadu". No a pan dyrektor wie, co mi�o�� i mi�d? Dajcie mi w�dki!... Ostatnie s�owa powiedzia� zupe�nie przytomnie, z j�kiem, z b�aganiem, z ��dz�. - Dajcie w�dki, dajcie!... Chc� jeszcze chwil� �y� - wo�a� dysz�c, r�kami szukaj�c czego� w kieszeni surduta. - Dam dyrektorowi pieni�dzy, nie chc� darmo. - To� giniesz od w�dki, nieszcz�sny! - szepn�� Jaworski. - Od w�dki gin�... brednie! Zacz��em pi�, gdym si� pocz�� zgubiony. Dyrektor si� strzela�... m�wi�. No, to wiecie... cz�owiek naprz�d ginie, a potem chce si� sprz�tn��, bo sobie sam cuchnie. A �ycie samo truje... wszystko na �wiecie trucizna... a najgorsza zdrojowa woda. �ebym ja tej wody nigdy nie skosztowa�, tobym potem w�dki nie pi�. Zlitujcie si�, dajcie mi w�dki! W g�osie jego by�o tak co� rozdzieraj�cego, �e Jaworski zawo�a� kucharki i pos�a� j� po w�dk�. Nieszcz�nik, zanim wr�ci�a, oczy trzyma� utkwione we drzwi i okrzykiem zwierz�cego zadowolenia przyj�� butelk�. Porwa� j� w dr��ce r�ce i pi�. Jaworski odebra� mu j� przemoc�. D�ug� chwil� Szostak le�a� z wyrazem zadowolenia, potem zupe�nie oprzytomnia� i jakby od�y�. - Dzi�kuj�, panie! - rzek�. - My�l�, �e to ostatnia, i dokt�r mnie zapewnia�, �e lada moment... koniec. Nie mog� ju� tymczasem wi�cej dokucza� i wiem, jak to wszystkich cieszy. Oj, dokucz� jeszcze nieraz! Roze�mia� si� cicho, z demoniczn� rado�ci�. Potem spojrza� na Jaworskiego. - Strzela� si� pan. To mnie bardzo cieszy! I wam �le... dyrektorem. Byd�u �le �y�, ale i pastuchom pe�ny brzuch i kiesze� nie daj� szcz�cia. Ha! b�dzie wam coraz gorzej. Cuchniecie sobie sami, uprz�tacie si�. Po co was rzn��?... Zgnijecie i sami. Pociecha mnie, com was nie m�g� wyrzn��, bo mnie byd�o podepta�o, oplwa�o, zdradzi�o... za to, �em je z chlewu chcia� wydosta�. Teraz mi wszystko r�wnie znienawidzone... i wy... i oni. Gnijcie! Stary mia� racj�... Nie �pieszy� si�... wszystko zgnije. Si�gn�� znowu po butelk� - wypi�. - Za t� ostatni�, dzi�kuj� panu. Nie mam pieni�dzy... dam panu prezent. Ot! Wydoby� z surduta i poda� wytarty pugilares. - Dzi�, jutro zdechnie Szostak... na pryczy!... Zakopi� go. Pijak by�, w��cz�ga, �miecie! A kiedy�, jak pan sobie znowu nie do wytrzymania zacuchnie, a mojej �lepej matki ju� nie b�dzie na �wiecie, zapij si� pan, otruj albo powie�... jako kt�ry z tych! A wie pan, co potem b�dzie? Potem pan znowu wr�ci tutaj... tak stary uczy�... hi_hi! Wr�ci pan i ja wr�c�, i ka�dy wr�ci. Tylko ja wtedy b�d� ju� rozumniejszy... nie b�d� si� ba� krwi... nie b�d� szcz�dzi� ni byd�a, ni was! Poderwa� si� na pos�aniu i usiad�. Roztworzy� usta i g�osem dzikim, ochryp�ym zaintonowa�: Dalej wi�c, dalej wi�c, wznie�my �piew...@ Urwa�, zakrztusi� si�, zabe�kota�, chwyci� r�k� za gard�o, oczami strasznymi spojrza�, zachwia� si� i run�� na ziemi�. W ciszy, kt�ra nagle nasta�a, dyszkant kucharki si� rozleg�: O m�j Jasie�ku, na rany Boga!@ S�o�ce zachodzi - daleka droga!@ Jaworski schyli� si�, chcia� d�wign�� le��cego, poczu�, �e to cia�o mia�o bezw�ad rzeczy martwej, w gardle chrobota�o, z ust ciek�a krew, r�ce ju� by�y zimne. A wtem rozleg� si� sygna� parowy po�udnia i zaraz potem tupot n�g ludzkich pod �cian� i zgie�k w kuchni. - Jagusia, gdzie miska? Daj pyska! - g�rowa� m�ody, weso�y g�os. Jaworski otworzy� drzwi i zawo�a�. Kilku robotnik�w skoczy�o do izby. - A ot i doszed� - rzek� stary ch�op, przewodnik roboczej kompanii. - B�dzie wszystkim spok�j! Jaworski dopilnowa�, by zw�oki po�o�ono na pryczy, pos�a� po doktora i wyszed�. Gdy wr�ci� do gabinetu, pugilares wrzuci� do biurka, nie mia� czasu do� zajrze�, bo czeka�a na� poczta fabryczna. Ii Jaworscy stanowili typowe, przeci�tne stad�o. Poznali si� przed kilku laty na wieczorze w karnawale. Ona by�a pann� na wydaniu, on dobr� parti�, bo opr�cz patentu na in�yniera technika studiowa� chemi� za granic� i mia� pi��dziesi�t tysi�cy kapita�u w akcjach cukrowni, kt�rej wsp�w�a�cicielem by� ojciec panny Anieli, pan Taubert. Ignacy Taubert, jedyna latoro�l m�ska tego rodu, nie uda� si�. Kolegowa� wprawdzie z Jaworskim w politechnice, ale ani nauk nie sko�czy�, ani chcia� i m�g� ojcu pomaga�. Uwa�a� za sw�j obowi�zek fortun� traci� i bawi� si�. By� sta�ym, ale nieokre�lonej cyfry rozchodem i zgryzot� starego, i jedn� tylko po�o�y� zas�ug� dla spraw rodu, �e wprowadzi� do domu rodzic�w Jaworskiego. Stary Taubert wnet obrachowa�, �e zi�� to b�dzie wymarzony, porozumia� si� z �on�, u�o�yli kampani�. Sprawa by�a �atwa, bo Jaworski by� przyst�pny, pannie si� podoba� i dawa� si� ci�gn�� w matrymonialne sid�a. Par� przeta�czonych wieczor�w, par� raut�w muzycznych, par� wizyt, podczas kt�rych zostawiono ich sam na sam - i Jaworski si� o�wiadczy�. Interes by� za�atwiony dla obu stron korzystnie, pobrali si� zaraz po Wielkanocy, sp�dzili miesi�c za granic�, wr�cili do powszedniego �ycia. Jaworski zosta� dyrektorem cukrowni, po paru latach administratorem dw�ch innych, kupi� folwark, umia� robi� fortun�, by� zdolny nies�ychanie, trze�wy, bystry, pracowity. Po�ycie jego ma��e�skie i rodzinne p�yn�o na oczach ca�ego �wiata tak normalnie i spokojnie, �e nawet te�ciowa nic mu nigdy nie mia�a do zarzucenia. Ba�wochwalczo przywi�zana do c�rki, uszcz�liwiona by�a, �e z ni� si� rozstawa� nie potrzebuje, �e zi�� to wsp�ycie przyjmuje zgodnie, �e w niczym swej woli nie narzuca, na �on� nie ma �adnego wp�ywu. I tak prze�yli w zgodzie i harmonii siedem lat. W pierwszym roku Anielka zosta�a matk�. Dziecko dnia jednego nie by�o zdrowe i przem�czy�o si� dzi�ki sztuce lekarskiej i nadzwyczajnym staraniom pi�� lat. Anielka te� cz�sto niedomaga�a, je�dzi�a ci�gle z matk� do w�d, do g�r, do morza, do b�ota, do powietrza, kurowanie sta�o si� mani� tych kobiet. W domu m�wiono ci�gle o chorobach, specjalistach, cudownych operacjach i �rodkach lekarskich. Po �mierci dziecka nie by�o ko�ca pretensjom do doktor�w i wyrzutom za z�� kuracj�, na pomy�ki i opowie�ciom symptomat�w choroby i chwil ostatnich. Taubertowa by�a gadatliwa, gospodarna, praktyczna, cnotliwa i despotka, Anielka - apatyczna, leniwa, pr�na i bez woli; dogadza�y sobie zupe�nie i wystarcza�y, reszta ludzko�ci mog�a dla nich nie istnie�, nie zadawa�y sobie nigdy w �yciu trudu obserwacji i uwagi nawet dla najbli�szych, byle im by�o spokojnie i wygodnie. By�y zreszt� przekonane, �e s� tak dobre, tak wzorowe, tak niezb�dne na �wiecie, �e dw�ch m�czyzn, m��w s� najszcz�liwszymi z ludzi. Zamach samob�jczy Jaworskiego wstrz�sn�� je, przerazi� w pierwszej chwili, potem zadziwi�, wreszcie oburzy� jako skandal, kt�ry mo�e im zrobi� w �wiecie nieprzyjemno��. Te�ciowa szczeg�lnie by�a oburzona i cofn�a swe �aski. Nie odwiedza�a go wcale, gdy by� chory, a gdy raz pierwszy przyszed� na obiad, nie raczy�a poda� r�ki do zwyk�ego poca�unku ani przem�wi� s�owa. T� sam� taktyk� zachowywa�a c�rka. Na obiedzie tym by� i m�ody Taubert przyby�y z Warszawy, jak m�wi�, z troskliwo�ci o zdrowie szwagra. Grobowe miny kobiet sprawia�y mu z�o�liw� przyjemno��, umy�lnie by� dla Jaworskiego uprzedzaj�co serdeczny. Stary Taubert, zaj�ty sprawami pieni�nymi, nie zwraca� na nic uwagi. - Widzia�em stra�nik�w na podw�rzu. Co tam za nowa przyczepka? - spyta� zi�cia. - Robotnik umar� wczoraj. - Mo�e co zara�liwego? - nie wytrzyma�a i ozwa�a si� Taubertowa. - Nie. Delirium. Zapi� si�. - �adnych ludzi kontraktuje Zagajski! Pewnie pensj� przegra�... i jeszcze policja b�dzie robi� afery o nag�� �mier�. - Nie. Trudno�ci ksi�dz robi� z pogrzebem. - Bardzo s�usznie. Taki pijak to jakby samob�jca - rzek�a Taubertowa. - No i co? D�ugo trup b�dzie w barakach? - zagada� stary, patrz�c na zi�cia z niepokojem, jak przyjmie uwag�. Ale Jaworski jakby nie s�ysza�, czy nie zrozumia� celu docinku, odpar� spokojnie: - Jutro pogrzeb. Zap�aci�em. W ka�dym razie nam ten koszt si� op�aci. By� to cz�owiek chory, s�aby, prawie ob��kany; ca�a fabryka rada, �e go nie ma. Naturalnie Zagajski na rok przysz�y b�dzie ostro�niejszy przy kontraktowaniu ludzi, chocia� w zesz�ym roku wi�cej by�o kramu z dyzenteri�. - Czy to prawda, Adasiu, �e chcesz zmieni� chemika? - spyta� Ignacy. - �eni si� Laskowski i dosta� posad� na Podolu. - Mam dla ciebie idealnego kandydata. - A ja otrzyma�em ju� siedemna�cie ofert z idealnymi rekomendacjami. - W jakiej knajpie pozna�e� swego protegowanego? - mrukn�� ojciec. - Ja przewa�nie w knajpach nie zajmuj� si� m�czyznami. Mego protegowanego zreszt� zna i ojciec. To J�zef Wojdak. - Co, ten synowiec pra�ata? Tw�j eks_korepetytor? - Ten sam. - Przecie ojciec jego wzi�� po pra�acie sukcesj�. Musz� dobrze si� mie�? - Stary za�o�y� jak�� fabryczk�, gdzie� pod �odzi�. Drut robi czy blach�... nie wiem, ale licho to idzie. S� trzy siostry do wydania. J�zef potrzebuje posady. - Hm, ch�opak by� porz�dny, spokojny, pracowity. Teraz mo�e tak�e socjalista, jak oni wszyscy! - Jak b�dziesz w Warszawie, Adasiu, to ci go przyprowadz�. Ty si� znasz na ludziach i od razu go rozgryziesz. Mia� ju� posad� u Starowiejskiego. Mo�esz si� dowiedzie�, jakie ma o nim zdanie. Wstali od sto�u. Ignacy poszed� za szwagrem do jego gabinetu na cygaro. - Baby strasznie na ciebie obra�one! - rzek� �miej�c si�. Jaworski podni�s� oczy. - Doprawdy? Nie uwa�a�em! - odpar�. - To szkoda ich zachodu. Matka musia�a si� haniebnie zm�czy� milczeniem, a Anielka na pr�no symulowa�a brak apetytu. Pojutrze wybieraj� si� do Warszawy. - Taak? - Przecie matka m�wi�a to przy obiedzie. - Nie s�ysza�em. - Jeste� bardzo roztargniony, uwa�am. Pewnie ci do Stefy pilno! A wiesz, desperowa�a po tobie; by�a u mnie po wie�ci. - Pewnie! Obieca�em jej karaku�owy �akiet, a sezon zimowy u schy�ku. - Naprawd� ona ma dryg do ciebie. Chcia�em pocieszy�... Trzyma�a si� ostro. - Nie jest znowu tak g�upia, �eby pociesza� si� tob�. Wie, �e si� dowiem. Widzia�e� m�odego Skibi�skiego? - A jak�e. Grali�my u Gerhardowej. Te tysi�c rubli, co� mi obieca�, jakbym ju� mia� w kieszeni. Chce jeszcze za folwark pi�tna�cie tysi�cy; ale je�li Nina si� zgodzi jecha� z nim za granic�, odda za dziesi��. Miej pieni�dze w pogotowiu! Kiedy b�dziesz w Warszawie? - Za par� tygodni. Ale je�li Skibi�ski mi nie sprzeda do kwietnia, kupi� �miech�w Zaleskich, bo buraki musz� mie� gdzie plantowa�, a tamto mi r�wnie do Zaniechowa przyleg�e. Ignacy popatrzy� na szwagra. Rozparty w fotelu, zapatrzony w dym cygara, nawet w t� chwil� sjesty poobiedniej by� aferzyst�, roi� o interesach. Znali si� od dawna, obcowali z sob� poufale, Ignacy cz�sto mu s�u�y�, zna� interesy, stosunki, bawili si� nawet razem i zawsze byli w zgodzie. Jaworski po�ycza� mu wi�ksze sumy, dawa� bez rachunku mniejsze, cz�sto u�ywa� w r�nych sprawach jego po�rednictwa, s�ucha� jego zwierze� i plotek o znajomych, sam opowiada� o ludziach. W tej chwili tkn�o go co�, nagle zastanowi� si�, zda� sobie spraw�, �e ten kolega, szwagier, przyjaciel, kt�rego zna� od wielu lat, nigdy, nigdy nie opowiedzia� mu nic o sobie. Zna� �ycia jego fakty, nigdy nie us�ysza� s�owa wra�e�, uczu�, pobudek tych czyn�w. Zapanowa�a chwila milczenia. Jaworski si�gn�� na biurko, po blok, i nakre�li� par� cyfr, potem, jakby uspokojony, rzek�: - O sum� nie ma kwestii. W ka�dej chwili te dziesi�� tysi�cy s� do dyspozycji u Smoczy�skiego. Ignacy opar� si� o biuro i wzi�� do r�ki rewolwer. - Czy to ten sam? - spyta�. - M�j. - Tak do siebie paln��! Brr!... Musi strasznie bole�. - Nie. Kiedy� rocisn��em palec w drzwiach wagonu, daleko by�o bole�niejsze. - Ale tak, umy�lnie. - No, a mecenas Korewo. Mia� raka, wiedzia�, �e zgubiony, a podda� si� operacji... Nie wytrzyma�. - Ba, ryzykowa� dla �ycia! Ale ryzykowa� dla �mierci! W ka�dym razie dla ciebie nie pora. - Dlaczego? - Bo z mi�o�ci za p�no, a z przesytu za wcze�nie. - Ano, dlategom si� rozmy�li� i z p� drogi tu jeszcze wr�ci�. - I rad jeste�? - Rozumie si�. Ale� mi jeszcze nie opowiedzia�, co� porabia� w karnawale. Nic dobrego si� nie trafi�o? - By�o par� panien a� z Podola. Ale posagi w ziemi, tymczasem renta. Nie by�o interesu. Wiesz, kto na mnie leci? Gerhardowa. Ignac, wobec swych spraw, zaniecha� badania szwagra, a ten to wiedzia� i spyta� �ywo: - Pi�kna jesie�. Ale c�rki co powiedz�? - My�lisz, �e si� o�eni�? Po co? - za�mia� si� cynicznie Ignac. Sekund� oczy Jaworskiego wyrazi�y krytyk�, a usta wym�wi�y spokojnie: - Starzy b�d� ci� swata�. - Dadz� mi spok�j, gdy nie b�d� o pieni�dze dokucza�; a przy tej kombinacji mo�na b�dzie �y�. Baba ma milion i mo�e si� jeszcze podoba�. Ju� mi ludzie zazdroszcz� i szczekaj�. - Julki si� pozb�dziesz? - E, to mniejsza. Wpad�a w oko huzarowi. Jaki� syn kupca, milioner. Za�atwi si� bez skandalu. Sto pociech mam obserwuj�c, jak szelma ��e, ukrywa si�. Got�w mi j� wykra��. �mia� si� Ignac, za�mia� si� Jaworski i dalej toczy�a si� rozmowa, przeplatana pieni�nymi sprawami i skandalami ulicy. Potem przeszli do salonu, sp�dzili wiecz�r z rodzin�. Na herbat� przyjechali Zakrzewscy, z�o�y� si� wint i dopiero po p�nocy wr�ci� Jaworski do siebie. Usiad� do biura i wydoby� stary pugilares zmar�ego robotnika. By�a w nim metryka Adama Karli�skiego sprzed trzydziestu pi�ciu lat, wypisana z ksi�g parafialnych ko�cio�a wo�o�y�skiego, w wo�y�skiej diecezji, by� paszport francuski Maurycego Gosse, by� bilet wojskowy Stefana Ja�czuka i matryku�a (legitymacja studencka) uniwersytetu w Zurychu na imi� Edwarda Klonowskiego. Opr�cz tego paru rewolucyjnych proklamacyj po rosyjsku, karta zapisana cyframi i fotografia starej kobiety. Kt�ra� legitymacja by�a prawdziwa? Mo�e �adna. Posiadacz pugilaresu nazywa� si� mo�e jeszcze inaczej, a wszystkie te dokumenty os�ania�y go mo�e w �yciu przed po�cigiem w�adz i s�du, a teraz by�y mocno kompromituj�ce. Nie zrozumia� wcale Jaworski, dlaczego je od umieraj�cego otrzyma� i przejrzawszy postanowi� zniszczy�. A potem raz jeszcze przejrza�, zamy�li� si�, od�o�y� metryk� i fotografi� na powr�t do pugilaresu, wrzuci� w g��b szuflady, a reszt� papier�w zebra� i wsun�� w piec pe�en roz�arzonych w�gli. Buchn�y po chwili p�omieniem, pozosta�a ciemna kupa spalonego papieru; rozgarn�� j� i piec zamkn��. Sprawa by�a za�atwiona wedle jego zwyczaju, pr�dko i stanowczo. Zostawi� metryk� i fotografi� na ewentualny wypadek zg�oszenia si� owej �lepej matki, o kt�rej zmar�y wspomnia�, ale my�l jego kr��y�a oko�o zagadkowego cz�owieka i odczu� potrzeb� zobaczenia tej twarzy, kt�r� ledwie dotychczas zauwa�y� w masie robotniczej. Baraki le�a�y na uboczu, czerniej�c w�r�d �niegu; noc by�a chmurna, wietrzna, ponura. Spotka� Jaworski str�a tylko, min�� fabryk�, w kt�rej robota sz�a miarowym t�tnem, i �wiec�c sobie elektryczn� latark�, wszed� do barak�w. Dzienna zmiana robotnik�w spa�a. W sali panowa� zaduch brudnej odzie�y i cia�; czernia�y po pryczach formy ludzkie, zwalone jak k�ody trudem na zwierz�cy spoczynek; rozlega�o si� chrapanie, st�kanie, kaszel, �wist i pisk niezdrowych oskrzeli, przepitych krtani, jakie� be�kotanie ci�kich zmor sennych. Rozpalone piece jeszcze ci�szym czyni�y powietrze, a rozwieszone oko�o nich ko�uchy i kaftany parowa�y zab�jcz� woni�. Wstr�t, a zarazem jakby lito�� odczu� Jaworski; ale zaduch d�awi� g