2131
Szczegóły |
Tytuł |
2131 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2131 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2131 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2131 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BOND
SCHY�KU DZIEWI�TEJ DEKADY
JAMES BOND, czo�owy bohater zachodniej kultury masowej, zrodzony
pod pi�rem angielskiego majstra Iana Fleminga, a spopularyzowany
przez ca�� seri� filmowych superwidowisk, nadal sobie �yje, cho�
r�nie ju� bywa z jego zdrowiem. Inne dzi� s� czasy, inne
potrzeby publiczno�ci, inni autorzy sensacyjnych opowiastek na
tapecie. Cokolwiek by jednak powiedzie�, mieli�my do czynienia
ze zjawiskiem pot�nym, o zasi�gu trudno wyobra�alnym u nas,
dok�d zreszt� superagent kr�lewskiej secret service, jak dot�d
nie dotar�. Zjawiskiem o charakterze komercyjnym, a nawet
politycznym, kt�re powo�a�o do �ycia ruch zwany "bondologi�",
analizuj�cy niezwyk�y sukces tej postaci, zamieszka�ej w
wyobra�ni milion�w. Skoro si� jednak pragnie zrozumie� pewne
kierunki w zachodniej pop-kulturze, nie mo�na bez ko�ca tylko
czyta� komentarzy z drugiej i trzeciej r�ki. James Bond jeszcze
dzi� potrafi fascynowa�, a ju� dawno wyj�to mu z kieszeni
antykomunistyczny bagnet. W polskiej literaturze krytycznej
istnieje zreszt� tekst, omawiaj�cy rzetelnie ewolucj� tej postaci
i ca�e zjawisko - i do niego odsy�amy co bardziej dociekliwych
Czytelnik�w. Jest to szkic Krzysztofa Teodora Toeplitza James
Bond i bondologia, pomieszczony w jego ksi��ce Akyrema. My mo�emy
si� ograniczy� do kilku fakt�w. Tw�rc� postaci by� nie �yj�cy ju�
Ian Fleming, kt�ry po burzliwym �yciu (m.in. podczas II wojny
�wiatowej by� komandorem w wywiadzie morskim), postanowi� zabawi�
si� pisaniem powie�ci szpiegowskich. Napisa� ich trzy-na�cie, a
debiutowa� utworem Casino Royale w 1952 r. Powie�ci, m�wi�c
szczerze, nie s� najwy�szego literackiego lotu, a sam autor mia�
przed �mierci� powiedzie� po prostu: Wszystko to by�o przecie�
nies�ychanym �artem. �art by� �artem do momentu, kiedy posta�
Jamesa Bonda 007 przechwycili w swe r�ce producenci filmowi.
Agent, kt�ry zajmowa� si� demaskowaniem wrog�w, mi�osnymi
podbojami, z ka�dej sytuacji wychodz�c obronn� r�k�, zosta�
wprowadzony w ol�niewaj�cy �wiat technologicznej bajki o
rodowodzie komiksowym. Niezwyci�ony i nieustraszony bohater,
posta� kt�rej kule si� nie ima�y, pocz�� dzia�a� w scenerii
wymy�lnej, fantastycznej, widowiskowej, w kt�rej rozmach
techniczny szed� o lepsze z awanturniczymi pomys�ami na
gigantyczn� skal�. Wszystko to oczywi�cie ju� istnia�o w
thrillerach Fleminga, jednak w filmowych wersjach nabra�o nowego,
naocznego, spektakularnego wymiaru. James Bond 007 rozpocz�� inne
�ycie, a jego luksusowe w�dr�wki po ca�ym �wiecie i
nieprawdopodobne przygody, odbywa� si� zacz�y w rzeczywisto�ci
do ko�ca wyimaginowanej. W kt�rej g��wn� atrakcj� - jak napisa�
pewien krytyk - sta� si� cyrk przedmiot�w mechanicznych. I cho�
fala handlowego bondyzmu (reklama ubior�w, marek samochod�w itp.)
przesz�a nieodwo�alnie do przesz�o�ci, filmy i powie�ci z Jamesem
Bondem nadal kusz� masow� publiczno��. Pr�buje si� tutaj
narkotyzowa� wszystkich (gdy� Bond jest dla wszystkich) mira�ami
�atwej dost�pno�ci wszelkich pokus i u�ud� najprostszej rozrywki.
Identyfikuj�c si� z nim czytelnik i widz "ulatuj�" z tego �wiata
w domen� dziecinnych marze�, rozsnuwanych jednak na "doros�ym"
tle �wiatowych zagro�e�. Realne gro�by rozwi�zuje si� przy pomocy
utopijnych poczyna�, a niewiarygodno�� s�siaduje tu z komiksow�
przejrzysto�ci�. Bond odpowiada na pragnienie totalnej przygody,
ale przygody w realiach kosmodromu. Bo wieczna jest t�sknota za
bohaterem dzia�aj�cym poza granicami normalnych, ludzkich
mo�liwo�ci, kt�rego pokona� nie spos�b. Bond przedstawia si�
wrogom po prostu: jestem James Bond i wychodzi naprzeciw. Emocje
s� natury sportowej, tyle �e zwyci�zca tylko jeden. Proste? -
proste, ale trzeba wpierw uwie�� owe emocje i wyobra�ni� ludzi.
(Km).
IAN FLEMING
DIAMENTY
S� WIECZNE
1. SZLAK PRZERZUTOWY: OTWARCIE
Z wyci�gni�tymi do przodu jak ramiona zapa�nika dwoma kleszczami
bojowymi wielki skorpion pandinus wy�oni� si� z cichym szelestem
ze swej ukrytej pod kamieniem norki rozmiaru palca. Przed jej
wylotem rozpo�ciera� si� niewielki twardy i p�aski placyk:
skorpion stan�� w jego �rodku na czubkach swych o�miu ko�czyn,
got�w do natychmiastowego odwrotu, a jego zmys�y rejestrowa�y
najdrobniejsze drgania, kt�re mia�y zadecydowa� o nast�pnym
ruchu. Przeb�yskuj�cy przez g�stw� kolczastych ga��zi blask
ksi�yca krzesa� szafirowe l�nienia z twardego, po�yskuj�cego
twardo pancerza okrywaj�cego sze�ciocalowe cia�o, i migota� s�abo
na wilgotnym ��dle stercz�cym z ostatniego segmentu wygi�tego
teraz r�wnolegle do grzbietu ogona. Powoli ��d�o wsun�o si� na
powr�t w sw� pochw� i rozlu�ni�y si� nerwy komory jadowej u jej
podstawy. Skorpion podj�� decyzj�. �ar�oczno�� przemog�a l�k. W
odleg�o�ci dwunastu cali, u st�p stromego piaszczystego wzg�rka,
ma�y �uk skupia� ca�� sw� uwag� na przepychaniu si� naprz�d, ku
lepszym pastwiskom ni� te, jakie znalaz� pod ciernistym krzewem.
B�yskawiczny atak skorpiona nie da� mu czasu na rozpostarcie
skrzyde�. Rozpaczliwie macha� ko�czynami, gdy ostre kleszcze
zamkn�y si� wok� jego tu�owia, a ��d�o zaton�o w ciele. Zgin��
natychmiast. Zabiwszy �uka skorpion sta� nieruchomo przez prawie
pi�� minut. W tym czasie analizowa� natur� ofiary, a tak�e
ponownie szuka� niebezpiecznych wibracji na ziemi i w powietrzu.
Uspokojony, wyrwa� sw�j kleszcz bojowy z na p� przeci�tego �uka
i wrazi� w cia�o zdobyczy szczypce pokarmowe. Potem przez godzin�
z ogromn� �apczywo�ci� po�era� �up. Wielki kolczasty krzew, pod
kt�rym skorpion zabi� �uka, by� dobrze widocznym punktem
orientacyjnym na wielkiej po�aci veldu rozci�gni�tej jakie�
czterdzie�ci mil od Kissidougou, w po�udniowo-zachodnim zak�tku
Gwinei Francuskiej. Wzg�rza i d�ungla otacza�y horyzont ze
wszystkich stron, ale tu, na obszarze dwudziestu mil
kwadratowych, rozci�ga�a si� niemal kamienna pustynia i ze
wszystkich tropikalnych zaro�li tylko ten jeden krzew - mo�e
dzi�ki wodzie skrytej gdzie� g��boko pod korzeniami - osi�gn��
wysoko�� domu i by� widoczny z odleg�o�ci wielu mil. R�s� �w
krzew mniej wi�cej na styku trzech afryka�skich pa�stw: wprawdzie
na ziemiach Gwinei Francuskiej, ale tylko dziesi�� mil na p�noc
od Liberii i pi�� mil na wsch�d od granicy Sierra Leone. Za t�
w�a�nie granic� znajduj� si� otaczaj�ce Sefadu wielkie kopalnie
diament�w, stanowi�ce w�asno�� sp�ki Sierra International. Ta
z kolei jest jednym z ogniw pot�nego imperium wydobywczego
Africa International - skarbca Wsp�lnoty Brytyjskiej. Godzin�
wcze�niej skorpiona siedz�cego w swej jamce w�r�d korzeni krzewu
zaalarmowa�y drgania dwojakiego rodzaju. Pierwsze spowodowane
by�y cichymi szmerami w�druj�cego �uka - te bezzw�ocznie
rozpozna� i zidentyfikowa�. Lecz potem nast�pi�a seria
niepoj�tych �omot�w wok� cierniowca i wreszcie pot�ny wstrz�s,
od kt�rego zapad�a si� cz�� norki. Od tego momentu grunt pocz��
drga� lekko i rytmicznie, i drgania te by�y tak regularne, �e
wnet sta�y si� czym� naturalnym i nie dawa�y powodu do niepokoju.
Po chwili powr�ci�y szmery powodowane przez �uka i g��d po ca�ym
dniu ukrywania si� przed najbardziej �miertelnym z wrog�w,
s�o�cem, kaza� na koniec zapomnie� skorpionowi o tych drugich
odg�osach i wygna� go z jamki w s�cz�ce si� z g�ry �wiat�o
ksi�yca. I teraz, gdy niespiesznie wysysa� ze swych szczypc�w
pokarmowych ostatnie strz�py cia�a �uka, dobieg� z dala sygna�
zwiastuj�cy jego w�asn� �mier� - by� s�yszalny dla ludzkiego
ucha, ale zbudowany z drga� tkwi�cych poza spektrum wibracji
dost�pnych zmys�om skorpiona. W odleg�o�ci kilku st�p ci�ka
gruba d�o� o obgryzionych paznokciach cicho unios�a kanciasty
kawa�ek ska�y. Nie by�o �adnego ha�asu, ale skorpion poczu� nad
sob� minimalne zawirowanie powietrza. W okamgnieniu unios�y si�
w g�r� gotowe do akcji kleszcze bojowe, mierzy� do uderzenia
kolec na ko�cu wypr�onego ogona, kr�tkowzroczne za� oczy
wypatrywa�y nieprzyjaciela. Ci�ki kamie� run�� w d�.
- Czarny skurwysyn.
Cz�owiek patrzy� na wij�cego si� w agonii owada.
Potem ziewn��. Podni�s� si� na kolana i chroni�c g�ow� ramionami
wykaraska� si� z piaszczystego wg��bienia pod cierniowcem, gdzie
wsparty o pie� sp�dzi� ubieg�e dwie godziny. Szum maszyny, na
kt�r� czeka� i kt�ra podpisa�a wyrok �mierci na skorpiona, by�
coraz g�o�niejszy. Stoj�c i patrz�c w niebo, cz�owiek widzia�
tylko pa�ubiasty czarny kszta�t przybli�aj�cy si� do� szybko od
wschodu; przez moment �wiat�o ksi�yca zamigota�o na wiruj�cych
�opatach �mig�a. Cz�owiek obtar� d�onie o swe brudne szorty
koloru khaki i pospiesznie okr��ywszy cierniowiec podszed� do
miejsca, gdzie wyziera�o si� z ukrycia ko�o obt�uczonego
motocykla. Poni�ej siode�ka wisia�y przyczepione z obydwu stron
sk�rzane skrzynki narz�dziowe. Z jednej z nich wydoby� ci�ki
pakunek i wsun�� go za koszul�. Z drugiej wyci�gn�� cztery tanie
latarki elektryczne i nios�c je w d�oniach ruszy� ku miejscu,
gdzie - pi��dziesi�t jard�w od cierniowca - rozci�ga�a si� pusta
p�aska po�a� ziemi wielko�ci kortu tenisowego. W trzech rogach
l�dowiska wkr�ci� w ziemi� zapalone latarki, z ostatni� za�,
r�wnie� w��czon�, zaj�� miejsce w czwartym rogu. Czeka�.
Helikopter - lec�cy ledwie sto st�p nad ziemi� - przybli�a� si�
do� niespiesznie z obracaj�cymi si� coraz wolniej �mig�ami.
Przypomina� olbrzymiego nieforemnego owada. Cz�owiekowi na ziemi
zdawa�o si� jak zwykle, �e czyni za wiele ha�asu. Obni�ywszy
nieco lot helikopter zastyg� wprost nad jego g�ow�. Z kabiny
wy�oni�o si� rami�, rozb�ys�a latarka. Nada�a kropk�-kresk�. A
w alfabecie Morse'a. Cz�owiek na ziemi nada� w odpowiedzi B i C.
Wcisn�� w grunt czwart� latark� i zas�aniaj�c d�oni� oczy przed
k��bami kurzawy odszed� na bok. �wist �migie� niedostrzegalnie
obni�y� tonacj� i helikopter osiad� mi�kko mi�dzy czterema
latarkami. Silnik umilk� z kaszlni�ciem, rotor na ogonie
zawirowa� kilkakrotnie na luzie, �mig�o g��wne obr�ci�o si�
niezgrabnie par� razy i zastyg�o w miejscu. Po chwili do��
d�ugiej, by m�g� opa�� kurz, pilot otworzy� drzwiczki kabiny i
spu�ciwszy na d� aluminiow� drabink� sztywno zlaz� na ziemi�.
Czeka� obok maszyny, gdy ten drugi obchodzi� l�dowisko zbieraj�c
i gasz�c latarki. Pilot sp�ni� si� o p� godziny i mierzi�a go
perspektywa wys�uchiwania nieuniknionych narzeka�. Gardzi�
wszystkimi Afrykanerami, a tym ze szczeg�ln� moc�. Dla rdzennego
Niemca i pilota Luftwaffe, kt�ry walczy� pod Gallandem w obronie
Rzeszy, Afrykanerzy byli ras� skundlon�, cwan� i g�upi�. Jasne,
robota tego �woka nale�a�a do ryzykownych, ale by�a niczym wobec
przeprowadzenia helikoptera noc� pi��set mil nad d�ungl� i
jeszcze pokonania drogi powrotnej. Kiedy tamten podszed�, pilot
lekko uni�s� d�o� w ge�cie pozdrowienia. - Wszystko w porz�dku?
- Miejmy nadzieje. Ale znowu si� sp�ni�e�. Dotr� do granicy
dopiero o �wicie. - Nawala�o magneto. Wszyscy mamy jakie�
problemy. Dzi�ki Bogu, �e w ci�gu roku jest tylko trzyna�cie
pe�ni. Dobra, wi�c je�li masz towar, dawaj go, zatankujmy maszyn�
i ju� mnie nie ma. Bez s�owa m�czyzna z kopalni diament�w
wyci�gn�� zza koszuli ci�ki schludny pakunek. Pilot wsun�� go
do r�ki. By� mokry od potu przemytnika. Wsun�� pakunek do bocznej
kieszeni swe my�liwskiej bluzy, a potem wytar� d�o� o siedzenie
szort�w. - Dobra - powiedzia�. Odwr�ci� si� ku maszynie.
- Jedna chwileczka - rzek� przemytnik diament�w. W jego g�osie
pobrzmiewa� jaki� pos�pny ton. Pilot zn�w si� odwr�ci� i omi�t�
go wzrokiem. "To g�os s�ugusa - pomy�la� - kt�ry si� spr�y� na
tyle, �eby ponarzeka� na jedzenie". - Ja. O co chodzi?
- Robi si� za gor�co. W kopalniach. Wcale mi si� to nie podoba.
By�a ta szyszka z londy�skiego wywiadu. Czyta�e� o nim. Facet
nazwiskiem Sillitoe. M�wi�, �e zosta� zatrudniony przez Diamond
Corporation. Wprowadzono mas� nowych przepis�w i wszystkie kary
zosta�y podwojone. To wystraszy�o kilku z moich mniej wa�nych
ludzi. Musia�em by� bezwzgl�dny i, c�, jeden z nich wpad� jakim�
cudem do kruszarki. To troch� poprawi�o dyscyplin�. Ale musia�em
p�aci� wi�cej. Dziesi�� procent extra. I wci�� nie s� zadowoleni.
Kt�rego� dnia ci faceci z bezpiecze�stwa dopadn� jednego z moich
��cznik�w. A znasz te czarne �winie. Nie s� w stanie wytrzyma�
prawdziwej obr�bki. - Rzuci� szybkie spojrzenie w oczy pilota,
a potem znowu odwr�ci� wzrok. - A je�li ju� o to chodzi, nie
wiem, czy ktokolwiek zdo�a wytrzyma� sjambok. Nawet ja. - Wi�c? -
zapyta� pilot. Potem uczyni� pauz�. - Chcesz, �ebym przekaza�
t� gro�b� ABC? - Nikomu nie gro�� - powiedzia� przemytnik
pospiesznie. - Chc� tylko, aby wiedzieli, �e tu robi si� ci�ko.
Zreszt� musz� o tym wiedzie�. Musieli s�ysze� o tym Sillitoe. I
we� pod uwag�, co Prezes napisa� w swoim dorocznym raporcie.
Napisa� ot�, �e nasze kopalnie trac� przesz�o dwa miliony funt�w
rocznie z powodu przemytu i �e tylko od rz�du zale�y, �eby
po�o�y� temu kres. A co to znaczy? To znaczy "Po�o�y� kres" mnie!
- I mnie - powiedzia� pilot �agodnie. - Wi�c czego chcesz? Wi�cej
forsy? - Tak - odrzek� tamten z uporem. - Chc� wi�kszej doli.
Dwadzie�cia procent wi�cej albo musz� da� sobie spok�j. Pr�bowa�
wyczyta� w twarzy pilota zrozumienie.
- W porz�dku - powiedzia� ten oboj�tnie. - Przeka�� wiadomo�� do
Dakaru, sk�d - je�li ich zainteresuje - pchn� j�, jak s�dz�, do
Londynu. Ale mnie nic to nie obchodzi i gdybym by� tob� - pilot
wyprostowa� si� po raz pierwszy - nie wywiera�bym na tych ludzi
zbyt du�ego nacisku. Potrafi� by� znacznie wredniejsi ni� ten
Sillitoe, Sp�ka czy kt�rykolwiek rz�d, o jakim s�ysza�em. Tylko
na tym ko�cu szlaku trzech facet�w umar�o w ci�gu ostatnich
dwunastu miesi�cy. Jeden, bo zdrefi�. Dw�ch, bo zgrandzi�o co�
z przesy�ki. I ty o tym wiesz. Parszywy wypadek zdarzy� si�
twojemu poprzednikowi, nie? Dziwne wybra� miejsce na trzymanie
gelignitu. Pod ��kiem. Zupe�nie do niego niepodobne. Zawsze, w
ka�dej sprawie, by� taki ostro�ny! Przez chwil� stali patrz�c na
siebie w �wietle ksi�yca. Przemytnik diament�w wzruszy�
ramionami. - W porz�dku - powiedzia�. - Tylko im powiedz, �e nie
mam lekko i �e potrzebuj� wi�cej forsy dla ludzi. To zrozumiej�,
a je�li maj� troch� oleju w g�owie, dodadz� i dziesi�� procent
dla mnie. Je�li nie... - Urwa� w p� zdania i ruszy� w stron�
helikoptera. - Chod�, pomog� ci z paliwem. Dziesi�� minut p�niej
pilot wspi�� si� do kabiny i wci�gn�� za sob� drabink�. Zanim
zatrzasn�� drzwiczki, uni�s� d�o�. - Tymczasem! - powiedzia�. -
Widzimy si� za miesi�c. M�czyzna na ziemi poczu� si� nagle
samotny. - Totsiens - powiedzia� z machni�ciem r�ki, kt�re by�o
niemal machni�ciem kochanka. Alles van die beste. Cofn�� si� i
d�oni� os�oni� oczy przed kurzem.
Helikopter wykona� zwrot ku wschodowi, a potem nabieraj�c
wysoko�ci i szybko�ci pomkn�� z warkotem szlakiem ksi�yca.
M�czyzna na ziemi obserwowa�, jak odlatuje, unosz�c na pok�adzie
diamenty warto�ci 100.000 funt�w, kt�re jego ludzie w ci�gu
minionego miesi�ca podebrali z urobku i oboj�tnie podali mu na
r�owych j�zykach, kiedy sta� obok fotela dentystycznego szorstko
pytaj�c, gdzie boli. Nie przestaj�c m�wi� o z�bach wyjmowa�
kamienie z ich ust, ogl�da� je w �wietle lampy dentystycznej, a
potem cicho proponowa� 50, 75, 100; zawsze kiwali g�owami,
przyjmowali banknoty, by ukrywszy je w ubraniu wyj�� z gabinetu
nios�c jako alibi par� tabletek aspiryny w zwitku papieru.
Musieli przyjmowa� jego cen�. Tubylcy nie mieli �adnych szans na
wyniesienie diament�w. Gdy kt�ry� z g�rnik�w wychodzi� na
zewn�trz - mo�e raz w roku: odwiedzi� sw�j szczep albo pogrzeba�
krewnego - musia� przej�� przez ca�� procedur� prze�wietle� i
olej�w rycynowych; je�li zosta� przy�apany, czeka�a go ponura
przysz�o��. A tak �atwo by�o p�j�� do gabinetu dentystycznego,
wybieraj�c dzie�, kiedy On mia� dy�ur. I w dodatku rentgen nie
wykazywa� papierowych banknot�w. M�czyzna zawr�ci� na wyboistym
gruncie i w�skim szlakiem ruszy� ku przygranicznym wzg�rzom
Sierra Leone. By�o je teraz wida� wyra�niej. Zd��y do chaty Susie
o samym �wicie. Skrzywi� si� na my�l o uprawianiu z ni� mi�o�ci
pod koniec wyczerpuj�cej nocy. Ale to musi by� zrobione.
Pieni�dze nie wystarcza�y na op�acenie alibi, jakie mu dawa�a.
Pragn�a jego bia�ego cia�a. Potem jeszcze dziesi�� mil do klubu
na �niadanie i rubaszne �arciki kumpli. "Uda�o si� plombowanie,
doktorku?", "S�ysza�em, �e ma najlepsz� par� bufor�w w Province",
"Powiedz, doktorze, co w ciebie wst�puje podczas pe�ni?" Ale
ka�dy stutysi�czny transport oznacza� tysi�c funt�w dla niego w
londy�skim depozycie bankowym. W przyjemnych szorstkich pi�tkach.
Warto by�o. Na Boga, warto. Ale ju� nied�ugo. Za �adne skarby!
Maj�c dwadzie�cia tysi�cy da sobie spok�j. A potem... Z dusz�
pe�n� rozkosznych marze� m�czyzna na motocyklu najszybciej, jak
by�o mo�na, t�uk� si� przez r�wnin� - coraz dalej od wielkiego
cierniowca, gdzie kana� przerzutowy najwi�kszej przemytniczej
operacji �wiata zaczyna� sw�j pokr�tny szlak, by w odleg�o�ci
pi�ciu tysi�cy mil znale�� sw�j kres na delikatnych szyjach i
ramionach.
2. KLEJNOTY WYSOKIEJ JAKO�CI
- Nie wciskaj. Wkr�� - powiedzia� M niecierpliwie.
James Bond, konotuj�c w pami�ci, by przekaza� powiedzonko M
Szefowi Sztabu, po raz kolejny podni�s� z biurka lup� jubilersk�
i tym razem zdo�a� umie�ci� j� bezpiecznie w prawym oku. Cho� by�
ju� koniec czerwca i pok�j k�pa� si� w blasku s�o�ca, M w��czy�
lamp� na swym biurku i przechyli� j� tak, �e �wieci�a wprost na
Bonda. Bond uj�� brylant i podni�s� do �wiat�a. Gdy obraca� go
mi�dzy palcami, wszystkie barwy t�czy trysn�y z siatki faset i
rych�o migotanie zm�czy�o mu wzrok. Wyj�� lup� i pr�bowa�
pomy�le� o czym� sensownym do powiedzenia. M spogl�da� na�
pytaj�co.
- Dobry kamie�?
- Cudowny - odpar� Bond. - Musi by� wart kup� pieni�dzy.
- Kilka funt�w za obr�bk� - powiedzia� M sucho. - To kawa�ek
kwarcu. Spr�buj jeszcze raz. - Zerkn�� na le��c� przed sob�
list�, wybra� zawini�tko z bibu�y i sprawdziwszy wypisany na nim
numer rozpakowa� je i pchn�� zawarto�� w stron� Bonda. Bond
od�o�y� kwarc i uj�� drug� pr�bk�.
- Panu to �atwo, sir - u�miechn�� si� do M. - Ma pan �ci�g�. Na
powr�t wkr�ci� do oka lup� i podni�s� pod �wiat�o klejnot - je�li
to w istocie by� klejnot. Tym razem, pomy�la�, nie mo�e by�
�adnych w�tpliwo�ci. Ten kamie� mia� r�wnie� trzydzie�ci dwie
fasety nad carg� i dwadzie�cia cztery pod ni�, wa�y� oko�o
dwudziestu karat�w, ale zdawa� si� mie� serce z b��kitnobia�ego
p�omienia i s�ane z jego wn�trza niesko�czenie rozmaite kolory
razi�y oczy Bonda jak oszczepy. Uj�� w lew� d�o� kwarcow�
podr�bk� i przytrzyma� obok diamentu pod swoj� lup�. To by�
martwy kawa�ek materii, niemal matowy przy o�lepiaj�cej
�wietlisto�ci diamentu, t�czowe za� barwy, jakie dostrzeg� par�
chwil temu, by�y teraz toporne i bure. Bond od�o�y� kawa�ek
kwarcu i zn�w wpatrzy� si� w j�dro diamentu. Zrozumia� teraz
nami�tno�ci, jakie od stuleci budzi�y te klejnoty, niemal
seksualne uczucie rozniecane w�r�d tych, co je szlifowali i
kt�rzy nimi handlowali. By�a w nich pot�ga pi�kna tak czystego,
�e nios�o rodzaj prawdy, boskiej w�adzy, przed kt�r� wszystkie
inne rzeczy materialne obraca�y si�, jak �w kawa�ek kwarcu, w
glin�. W ci�gu tych kilku minut Bond zrozumia� mit diament�w i
poj��, �e nie zapomni nigdy tego, co znienacka dostrzeg� w j�drze
kamienia. Od�o�y� klejnot i wypu�ci� na rozwart� d�o� lup�
jubilersk�. Spojrza� w czujne oczy M. - Tak - powiedzia�. -
Rozumiem. M opad� na oparcie krzes�a. - O to w�a�nie chodzi�o
Jacoby'emu, kiedy jad�em z nim przedwczoraj lunch w Diamond
Corporation - rzek�. - Powiedzia�, �e je�li mam zamiar miesza�
si� w diamentowy interes, powinienem pr�bowa� zrozumie�, co si�
pod nim naprawd� kryje. Nie tylko milionowe sumy, warto��
diament�w jako samoobrona przed inflacj� czy sentymentalne
zami�owanie do diament�w w pier�cionkach zar�czynowych albo co�
w tym stylu. Powiedzia�, �e trzeba zrozumie� nami�tno�� do
diament�w. Wi�c po prostu pokaza� mi to, co ja pokaza�em ci
teraz. I - M lekko u�miechn�� si� do Bonda - je�li da ci to
jak�kolwiek satysfakcj�, da�em si� nabra� na ten kawa�ek kwarcu
tak samo jak ty. Bond siedzia� nieruchomo i milcza�.
- Teraz przele�my przez reszt� - powiedzia� M. Skin�� w stron�
le��cego przed sob� stosiku zawini�tek. - O�wiadczy�em, �e
chcia�bym wypo�yczy� troch� pr�bek. Chyba nie mieli nic przeciwko
temu. Ten towar przys�ali mi do domu dzi� rano. M zerkn�� na
list�, rozwin�� pakiet i pchn�� go w stron� Bonda. - Przez chwil�
patrzy�e� na najlepszy - "Fine Blue-white". Ten nazywa si� Top-
crystal, dziesi�� karat�w, szlif bagietowy. Bardzo pi�kny kamie�,
ale wart po�ow� tego, co Blue-white. Zobaczysz, �e ma lekki
odcie� ��tawy. Cape, kt�ry poka�� ci w nast�pnej kolejno�ci, ma
- wedle Jacoby'ego - zabarwienie br�zowe, ale niech mnie diabli,
je�li je dostrzegam. W�tpi�, czy mo�e stwierdzi� to ktokolwiek
poza ekspertem. Bond pos�usznie podni�s� Top-crystal. Przez
nast�pny kwadrans M zaprezentowa� mu ca�� gam� diament�w, by
sko�czy� na cudownej serii klejnot�w kolorowych -
rubinowoczerwonych, b��kitnych, r�owych, ��tych, zielonych i
fioletowych. Wreszcie pchn�� przez biurko paczuszk� drobniejszych
kamieni - wszystkie ze skazami, plamkami lub o nieczystym
zabarwieniu. - Diamenty przemys�owe - powiedzia� - nie za� co�,
co si� nazywa klejnotami wysokiej jako�ci. U�ywane w narz�dziach
i tak dalej. Ale nie lekcewa� ich. Ameryka zakupi�a w ubieg�ym
roku takich kamieni za pi�� milion�w funt�w - a to tylko jeden
z rynk�w. Bronsteen mi m�wi�, �e takich w�a�nie diament�w u�ywano
podczas prac przy tunelu �w. Gotharda. Przydatne s� tak�e
dentystom do wiercenia w z�bach. To najtwardsza substancja na
�wiecie. Wieczna. M wydoby� fajk� i pocz�� j� nabija�.
- I teraz wiesz o diamentach tyle samo, co ja.
Bond rozsiad� si� na krze�le, zerkaj�c na kawa�ki bibu�y i
rozrzucone na czerwonym sk�rzanym blacie biurka M, po�yskuj�ce
kamienie. Zastanawia� si�, o co tu chodzi. Zgrzytn�a zapalona
zapa�ka i Bond obserwowa�, jak M ubija w cybuchu fajki roz�arzony
tyto�, a potem chowa zapa�ki do kieszeni i przechyla do ty�u
krzes�o, przyjmuj�c sw� ulubion� pozycj� do medytacji. Bond
spojrza� na zegarek. By�a 11.30. Pomy�la� z przyjemno�ci� o swej
wype�nionej dokumentami z napisem �ci�le Tajne tacy na
korespondencj�, kt�r� porzuci� z entuzjazmem, kiedy godzin�
wcze�niej wezwa� go czerwony telefon. Mia� spor� pewno��, �e nie
b�dzie musia� bra� si� z ni� za bary. - S�dz�, �e to robota dla
ciebie - o�wiadczy� Szef Sztabu w odpowiedzi na pytanie Bonda. -
W�dz powiedzia�, �e nie przyjmie przed lunchem �adnych telefon�w
i �e na drug� um�wi� ci� w Yardzie. We� to pod uwag�. Bond
si�gn�� po marynark� i wychodz�c ze swego gabinetu spostrzeg� z
satysfakcj�, �e jego sekretarka rejestruje poka�ny plik akt z
inskrypcj� Bardzo Pilne. - M - powiedzia� Bond, kiedy podnios�a
na� oczy. - I Bili powiada, �e mu to wygl�da na robot�. Wi�c
sobie nie my�l, �e b�dziesz mia�a frajd� ze spychaniem tego
towaru na moje biurko. Je�li o mnie chodzi, mo�esz to wys�a� do
redakcji "Daily Express". - U�miechn�� si� do niej. - Czy ten
Sefton Delmer to nie tw�j ch�opak, Lil? Materia�, jak mi si�
zdaje, w sam raz dla niego. Spojrza�a na� krytycznie.
- Ma pan przekrzywiony krawat - powiedzia�a zimno. - A w og�le,
to ledwie go znam. Pochyli�a si� nad rejestrem, Bond za� wyszed�
z biura. Przemierzaj�c korytarz my�la�, �e ma szcz�cie posiada�
pi�kn� sekretark�. Krzes�o M skrzypn�o i Bond popatrzy� nad
biurkiem na cz�owieka, kt�ry posiada� wiele jego oddania,
lojalno�ci i pos�usze�stwa. Podnios�y si� zamy�lone szare oczy.
M wyj�� fajk� z ust.
- Kiedy wr�ci�e� z tych wakacji we Francji?
- Dwa tygodnie temu, sir.
- Dobrze si� bawi�e�?
- Nie�le, sir. Pod koniec by�em troch� znudzony.
M powstrzyma� si� od komentarza.
- Przegl�da�em tw�j arkusz personalny. Rezultaty z broni kr�tkiej
wydaj� si� utrzymywa� w samej czo��wce, walka wr�cz zadowalaj�ca,
a ostatnie badanie lekarskie dowodzi, �e jeste� w niez�ej formie.
M przerwa�. - Rzecz w tym - podj�� beznami�tnie - �e mam dla
ciebie do�� ci�k� misj�. Chcia�em si� upewni�, czy jeste� w
stanie troszczy� si� o siebie. - Oczywi�cie, sir - Bond by�
troch� ura�ony.
- Nie os�d� tej roboty b��dnie, 007 - powiedzia� M ostro. - Nie
dramatyzuj� m�wi�c, �e mo�e by� ci�ka. Nie spotka�e� jeszcze
wielu niebezpiecznych ludzi i niekt�rzy z nich s� mo�e zamieszani
w ten interes. I niekt�rzy z najcwa�szych. Wi�c si� nie zaperzaj,
kiedy dobrze si� zastanawiam, zanim ci� w to w�aduj�. -
Przepraszam, sir.
- W porz�dku - M od�o�y� fajk� i pochyli� si� do przodu ze
skrzy�owanymi na biurku ramionami. - Opowiem ci ca�� histori� i
b�dziesz m�g� zadecydowa�, czy bierzesz spraw�. - Tydzie� temu -
powiedzia� M - z�o�y�a mi wizyt� jedna z grubych ryb
Ministerstwa Skarbu. Przyprowadzi�a Do�ywotniego Sekretarza Izby
Handlowej. Chodzi�o o diamenty. Wygl�da na to, �e wi�kszo�� tak
zwanych diament�w jubilerskich wydobywa si� na terytorium
brytyjskim, a dziewi��dziesi�t procent transakcji diamentowych
ma miejsce w Londynie. Za po�rednictwem Diamond Corporation. -
M wzruszy� ramionami. - Nie pytaj mnie dlaczego. Brytyjczycy
opanowali ten biznes w pocz�tkach stulecia i zdo�ali go jako�
utrzyma�. Teraz to olbrzymi obr�t. Pi��dziesi�t milion�w funt�w
rocznie. Najwi�ksza kopalnia dolar�w, jak� dysponujemy. Gdy wi�c
co� w niej nawala, Rz�d jest zaniepokojony. I oto, co si� sta�o -
M �agodnie spojrza� na Bonda. - Corocznie wymyca si� z Afryki
diamenty warto�ci co najmniej dw�ch milion�w funt�w. - To mn�stwo
pieni�dzy - powiedzia� Bond. - Dok�d trafiaj�? - M�wi si�, �e do
Stan�w - odpar� M. - Ja te� jestem tego zdania. To niew�tpliwie
najwi�kszy rynek na diamenty. I te ich gangi to jedyne
organizacje, kt�re mog� przeprowadzi� operacj� na tak� skal�. -
Dlaczego sp�ki kopalniane tego nie pohamuj�?
- Uczyni�y wszystko, co w ich mocy - odpar� M. - Czyta�e�
prawdopodobnie w gazetach, �e De Beers zatrudni� naszego
przyjaciela Sillitoe, kiedy ten opu�ci� MI5; jest tam teraz,
wsp�pracuje z po�udniowoafryka�skim bezpiecze�stwem. Wnioskuj�,
�e wygotowa� do�� drastyczny raport i wpad� na wiele
b�yskotliwych pomys��w, jak wzi�� wszystko w gar��, ale Skarb i
Izba Handlowa nie s� do nich zbyt przekonane. Uwa�aj�, �e afera
jest za du�a, aby mog�y jej sprosta� oddzielne, chocia� efektywne
w dzia�aniu sp�ki. I maj� jeden bardzo wa�ny pow�d, aby pragn��
podj�� we w�asnym zakresie akcj� oficjaln�. - Jaki, sir?
- W tej w�a�nie chwili jest w Londynie du�a przesy�ka
szmuglowanych diament�w - powiedzia� M, a jego oczy b�ysn�y nad
biurkiem ku Bondowi. - Czeka na przerzut do Stan�w. Za� Wydzia�
Specjalny wie, kto b�dzie kurierem. Wie tak�e, kto go podczas
podr�y b�dzie mia� na oku. Ledwie Ronnie Vallance wpad� na t�
histori� - dosta� o niej cynk agent z jego grupy antynarkotycznej
w Soho, albo "Widmowej Brygady" jak j� Ronnie woli nazywa� -
pobieg� wprost do Ministerstwa Skarbu. Skarb pogada� z Izb�
Handlow� i obaj ministrowie ruszyli do premiera, kt�ry da� im
pe�nomocnictwa na wykorzystanie wywiadu. - Czemu nie mia�by si�
tym zaj�� Wydzia� Specjalny, sir? - zapyta� Bond, kt�remu
przesz�o przez my�l, �e M prze�ywa chyba trudny okres mieszania
si� w nie swoje sprawy. - Oczywi�cie, mogliby zaaresztowa�
kurier�w, ledwie ci przejm� towar i spr�buj� opu�ci� kraj -
odpar� M ze zniecierpliwieniem. - Ale to nie powstrzyma
przerzut�w. Ten rodzaj ludzi nie gada, zreszt� kurierzy to tylko
p�otki. Prawdopodobnie otrzymuj� towar od faceta w parku i
znalaz�szy si� za oceanem przekazuj� go innemu facetowi w parku.
Jedyny spos�b dotarcia za kulisy ca�ej afery, to pod��y� szlakiem
przerzutowym i przekona� si�, gdzie w Ameryce ma sw� met�. I
obawiam si�, �e FBI nie oka�e si� zbyt pomocne. To tylko ma�a
cz�stka ich walki z du�ymi organizacjami przest�pczymi. Poza tym
ta historia nie szkodzi Stanom - wr�cz przeciwnie. Traci tylko
Anglia. Wreszcie Ameryka jest poza jurysdykcj� policji i MI5.
Tylko wywiad mo�e podj�� t� robot�. - Tak, rozumiem - powiedzia�
Bond. - Ale czy mamy jeszcze jakie� punkty zaczepienia? - Czy
s�ysza�e� kiedy� o Domu Diament�w?
- Tak, rzecz jasna, sir - odpar� Bond. - Wielcy jubilerzy
ameryka�scy. Przy Zachodniej 46 Ulicy w Nowym Jorku i Rue de
Rivoli w Pary�u. Mam wra�enie, �e obecnie zajmuj� pozycj� r�wnie
bez ma�a wysok�, jak Cartier, Van Cleef i Boucheron. Po wojnie
bardzo poro�li w pi�rka. - Tak - powiedzia� M - to oni. R�wnie�
w Londynie maj� niewielki lokal. Hatton Garden. Kiedy� nale�eli
do najwi�kszych nabywc�w podczas comiesi�cznych aukcji w Diamond
Corporation. Ale od trzech lat kupuj� coraz mniej. Cho�, jak
s�usznie m�wisz, z roku na rok sprzedaj� coraz wi�cej bi�uterii.
Musz� te diamenty sk�d� dostawa�. To Skarb wymieni� ich firm� na
przedwczorajszej naradzie. Ale nic przeciwko nim nie mog�
wygrzeba�. Londy�sk� fili� kieruje jeden z ich najwa�niejszych
ludzi. Niejaki Rufus B. Saye. Niewiele o nim wiadomo. Codziennie
lunch w Klubie Ameryka�skim na Picadilly. Golf w Sunningdale. Nie
pije i nie pali. Mieszka w Savoyu. Wzorowy obywatel. - M wzruszy�
ramionami. - Ale diamenty to mi�y, uporz�dkowany rodzaj
rodzinnego biznesu, a odnosi si� wra�enie, �e w Domu Diament�w
co� nie pasuje. To wszystko. Bond uzna�, �e czas zada� pytanie
za sze��dziesi�t cztery tysi�ce dolar�w. - A jaki to ma zwi�zek
ze mn�, sir?
- Masz spotkanie z Vallance'em w Yardzie M zerkn�� na zegarek -
za godzin�. On ci� wprowadzi. Zamierzaj� dzi� wieczorem zdj��
kuriera i ciebie wys�a� na szlak zamiast niego. Palce Bonda
zacisn�y si� lekko na por�czach krzes�a.
- A potem?
- A potem - powiedzia� M rzeczowo - przeszmuglujesz te diamenty
do Ameryki. Taki przynajmniej jest pomys�. Co o nim my�lisz?
3. GOR�CY L�D
James Bond zamkn�� za sob� drzwi gabinetu M. U�miechn�� si� do
ciep�ych br�zowych oczu Miss Moneypenny i przeszed�szy przez jej
biuro wkroczy� do gabinetu Szefa Sztabu. Szef Sztabu, szczup�y
rozlu�niony m�czyzna, prawie r�wie�nik Bonda, od�o�y� pi�ro i
rozpar� si� w krze�le. Obserwowa� Bonda, kt�ry wyci�gn�wszy
automatycznym gestem p�ask� oksydowan� papiero�nic� podszed� do
otwartego okna i spojrza� na Regent's Park. - Wi�c wzi��e�
robot�? - zapyta�. Bond odwr�ci� si�.
- Tak - odpar�. Zapali� papierosa. Poprzez k��by dymu jego oczy
patrzy�y wprost na Szefa Sztabu. - Ale powiedz mi jedn� rzecz,
Bill. Czego si� stary obawia w zwi�zku z tym zadaniem? Przejrza�
nawet wyniki moich bada�. Przecie� nie chodzi o robot� za �elazn�
Kurtyn�. Ameryka to cywilizowany kraj. W wi�kszym czy mniejszym
stopniu. Co go gryzie? Zadanie Szefa Sztabu polega�o na tym, by
wiedzie� o wi�kszo�ci spraw, jakie frapuj� M. - M ma kup�
szacunku dla ameryka�skich gang�w. Tych najwi�kszych. I to
wszystko. Ten diamentowy interes prawie na pewno doprowadzi ci�
do starcia z gangsterami. Nie przypuszcza�, �e b�dziemy mie� z
nimi do czynienia. I bez nich ma problem�w po uszy. St�d obawy. -
W ameryka�skich gangsterach nie ma nic niezwyk�ego -
zaprotestowa� Bond. - Nie s� Amerykanami. To w zasadzie banda
w�oskich nierob�w w koszulach z monogramami, oblanych pachnid�ami
typ�w, co ca�ymi dniami wsuwaj� spagetti i zrazy. - Tak ci si�
tylko zdaje - powiedzia� Szef Sztabu - bo tylko takich widzisz.
Za nimi stoj� lepsi, a za tamtymi jeszcze lepsi. Popatrz na
narkotyki. Dziesi�� milion�w uzale�nionych. Sk�d bior� towar?
Sp�jrz na hazard - legalny hazard. Dwie�cie pi��dziesi�t milion�w
rocznie przynosi samo Las Vegas. Pr�cz tego s� nielegalne kasyna
w Miami, Chicago i tak dalej. Wszystkie nale�� do gang�w i ich
przyjaci�. Kilka lat temu rozwalono �eb Buggsy Siegelowi, bo
chcia� zbyt du�� dol� z operacji w Las Vegas. A by� twardym
go�ciem. To s� wielkie przedsi�wzi�cia. Czy wiesz, �e hazard jest
najpot�niejszym przemys�em Stan�w? Wi�kszym ni� stal? Wi�kszym
ni� samochody? I dobrze pilnuj�, �eby szed� g�adko. Poczytaj
Raport Kefauvera je�li mi nie wierzysz. I teraz te diamenty.
Sze�� milion�w dolar�w rocznie to du�a forsa i g�ow� m�g�by�
postawi�, �e pilnuj� jej dobrze. - Szef Sztabu urwa�. Popatrzy�
niecierpliwie na wysok� posta� w granatowym dwurz�dowym
garniturze, w zawzi�te oczy w szczup�ej smag�ej twarzy.- Mo�e
nawet nie przeczyta�e� tegorocznego raportu FBI o przest�pczo�ci
w Ameryce. Interesuj�cy. Tylko trzydzie�ci cztery morderstwa
ka�dego dnia. Bez ma�a sto pi��dziesi�t tysi�cy Amerykan�w
zamordowanych w ci�gu ubieg�ych dwudziestu lat. - Na twarzy Bonda
odmalowa�o si� niedowierzanie. - To fakty, niech ci� diabli.
Si�gnij po te raporty i poczytaj sam. Oto dlaczego M chcia� si�
upewni�, �e jeste� sprawny zanim wypu�ci� ci� na szlak. I tym
gangom masz rzuci� wyzwanie. Zdany na w�asne si�y. Zadowolony
jeste�? Twarz Bonda z�agodnia�a.
- Chod�, Bill - powiedzia�. - Je�li to ju� wszystko, postawi� ci
lunch. Wypada moja kolej i mam ochot� wszystko to uczci�. Koniec
z papierkow� robot�. Bior� ci� do Scottsa na sa�atk� z krab�w i
butelk� wina. Zdj��e� mi ci�ar z serca. Ju� my�la�em, �e w tej
robocie jest jaki� koszmarny hak. - Zgoda, niech ci� diabli -
Szef Sztabu odsun�� na bok wszelkie obawy swego prze�o�onego,
kt�re w pe�ni podziela�, i w �lad za Bondem wyszed� z gabinetu
zatrzaskuj�c za sob� drzwi z nadmiern� si��. P�niej, punktualnie
o godzinie 14��, w staromodnie urz�dzonym gabinecie, kt�ry zna
wi�cej tajemnic ni� jakiekolwiek inne pomieszczenie w Scotland
Yardzie, Bond potrz�sa� d�oni� eleganckiego m�czyzny o spokojnym
spojrzeniu. Z zast�pc� komisarza Vallance'em Bond zaprzyja�ni�
si� przy okazji sprawy Moonrakera, nie by�o wi�c potrzeby
marnowania czasu na kroki wst�pne. Vallance rzuci� na biurko par�
fotografii identyfikacyjnych. Przedstawia�y ciemnow�osego, do��
przystojnego m�czyzn�; z twarzy o wyrazistych zuchwa�ych rysach
u�miecha�y si� niewinne oczy. - To ten go�� - powiedzia�
Vallance. - Na tyle podobny do ciebie, �e ujdziesz wobec kogo�,
kto b�dzie dysponowa� tylko opisem. Peter Franks. Przyjemny
facet. Dobra rodzina. Szko�a prywatna i w og�le. Potem zszed� na
manowce i tam ju� pozosta�. Jego specjalno�� to w�amania do
rezydencji wiejskich. Mo�liwy udzia� w tej robocie u Ksi�cia
Windsoru kilka lat temu. Zwin�li�my go raz czy dwa, ale nie
mogli�my zdoby� niepodwa�alnych dowod�w. Teraz pope�ni� b��d.
Cz�sto si� tak dzieje, kiedy facet wchodzi w bran��, o kt�rej nie
ma poj�cia. Mam w Soho dwie albo trzy agentki - napala si� na
jedn� z nich, a jej, co zabawne, te� na nim zale�y. My�li, �e
zdo�a go nawr�ci� na uczciw� drog�. Ale dziewczyna zna swoje
obowi�zki i kiedy wygada� si� na temat roboty - zupe�nie na
luzie, jakby to by� uczniowski figiel - przekaza�a wie�� mnie.
Bond przytakn��.
- Wyspecjalizowani przest�pcy nigdy nie traktuj� powa�nie cudzych
bran�. Za�o�� si�, �e nie rozmawia�by z ni� na temat swoich
w�ama�. - Za �adne skarby - zgodzi� si� Vallance. - W innym razie
by�by zapuszkowany od lat. Tak czy owak, wygl�da na to, �e
skontaktowa� si� z nim przyjaciel przyjaciela proponuj�c 5000
dolar�w za przeszmuglowanie czego� do Stan�w. P�atne tam. Moja
dziewczyna zapyta�a go, czy chodzi o narkotyki. A on si�
roze�mia� i powiedzia�: "Nie - jeszcze lepiej, Gor�cy L�d". Czy
ma ju� diamenty? Nie. Nast�pne jego zadanie to nawi�zanie
kontaktu ze "stra�nikiem". Jutro wieczorem w Trafalgar Palace.
Godzina siedemnasta, w jej pokoju. Dziewczyna o nazwisku Case.
Powie, co ma robi� i b�dzie mu towarzyszy�. - Vallance wsta� i
j�� kroczy� wzd�u� �ciany zdobnej oprawionymi w ramki
sfa�szowanymi banknotami pi�ciofuntowymi. Kiedy wchodzi w gr�
du�y towar, przemytnicy dzia�aj� zasadniczo parami. Kurierowi
nigdy si� do ko�ca nie ufa. I odbiorcy lubi� mie� �wiadka na
wypadek, gdyby by�y jakie� problemy na cle. No i grube ryby nie
daj� si� zaskoczy� w zimowym �nie, je�li kurier m�wi. Wielkie
przerzuty. Kurierzy. C�o. Stra�nicy. Bond zgni�t� papierosa w
popielniczce na biurku Vallance'a. Jak�e cz�sto, w pierwszym
okresie swej w�asnej s�u�by, bywa� cz�stk� takiej samej rutyny.
Napi�cie. Wysuszone usta. Paznokcie wbite w d�onie. I teraz, po
zdaniu z tego przedmiotu egzamin�w ko�cowych, zn�w mia� ze� pisa�
klas�wk�. - Tak, rozumiem - powiedzia� Bond umykaj�c od
wspomnie�. - Ale jaki jest obraz og�lny? Masz jakie� pomys�y? W
jakiego rodzaju operacj� ma si� ten Franks wpasowa�? - C�,
diamenty niew�tpliwie pochodz� z Afryki - oczy Vallance'a by�y
zm�tnia�e. - Prawdopodobnie ten du�y przeciek z Sierra Leone,
kt�rego szuka nasz przyjaciel Sillitoe. Potem kamienie id� za
granic� przez Liberi� albo raczej Gwine� Francusk�. Potem mo�e
do Francji. Skoro za� ta przesy�ka ujawni�a si� w Londynie, mo�na
wnioskowa�, �e i Londyn le�y na szlaku przerzutowym. Vallance
przerwa� marsz i stan�� twarz� w twarz z Bondem. - Teraz wiemy,
�e przesy�ka zmierza do Stan�w, ale co si� tam z ni� stanie -
mo�na tylko przypuszcza�. Organizatorzy przedsi�wzi�cia nie b�d�
pr�bowa� oszcz�dza� na obr�bce - szlif to po�owa warto�ci
diamentu - wi�c niewykluczone, �e kamienie id� do jakiej�
legalnej pracowni jubilerskiej, a potem s� szlifowane i rzucane
na rynek jak wszystkie inne. - Vallance uczyni� pauz�. - Nie
b�dziesz mia� nic przeciwko temu, �ebym ci da� drobn� rad�? - Nie
b�d� �mieszny.
- Ot� - powiedzia� Vallance - we wszystkich robotach tego typu
najs�abszym zasadniczo ogniwem jest op�acanie podw�adnych. Jak
przeka�� Franksowi 5000 dolar�w? Kto to uczyni? I czy zatrudni�
go ponownie, je�li dobrze wywi��e si� z zadania? B�d�c na twoim
miejscu, zwraca�bym uwag� na te punkty. Skoncentruj si� na tym,
�eby przebi� si� poza po�rednika, kt�ry p�aci, i dotrze� w g�r�
szlaku, ku grubym rybom. Nie powinno to by� trudne, je�li si� im
spodobasz. Nie jest �atwo o dobrych kurier�w i nawet sami
szefowie mog� zainteresowa� si� nowym rekrutem. - Tak - odpar�
Bond z namys�em. - To si� trzyma kupy. G��wny problem to omin��
pierwszy ameryka�ski kontakt. Miejmy nadziej�, �e wszystko si�
nie rypnie na ladzie celniczej w Idlewild. B�d� g�upio wygl�da�,
je�li wy�owi mnie Inspektoskop. Ale mam nadziej�, �e ta Case
podrzuci jaki� b�yskotliwy spos�b na przewiezienie towaru. Teraz:
jaki jest pierwszy krok? Jak macie zamiar zast�pi� mn� Petera
Franksa? Vallance podj�� przechadzk�.
- My�l�, �e to p�jdzie g�adko - powiedzia�. - Dzi� wieczorem
zgarniemy Franksa za planowanie wykroczenia celnego. - Przez jego
twarz przemkn�� u�miech. - Obawiam si�, �e to zburzy pi�kn�
przyja�� z moj� dziewczyn�. Ale z tym nale�a�o si� liczy�. A
potem skontaktujesz si� z pann� Case. - Czy ona wie co� o
Franksie?
- Ma tylko opis i nazwisko - odpar� Vallance. - Tak przynajmniej
s�dzimy. W�tpi�, czy zna cho�by cz�owieka, kt�ry nawi�za� z nim
kontakt. Po�rednicy od pocz�tku do ko�ca. Ka�dy robi swoje w
wodoszczelnej komorze. Wi�c je�li gdzie� powstaje dziura,
powietrze nie ucieka zewsz�d. - Wiesz co� o tej kobiecie?
- Dane paszportowe. Obywatelka ameryka�ska. 27 lat. Urodzona w
San Francisco. Blondynka. Niebieskie oczy. Wzrost pi�� st�p sze��
cali. Zaw�d: kobieta samotna. W ci�gu minionych trzech lat by�a
tu ze dwana�cie razy. Albo i cz�ciej - pod zmienionym
nazwiskiem. Zawsze zatrzymuje si� w Trafalgar Palace. Detektyw
hotelowy powiada, �e nie wychodzi cz�sto. Kilku go�ci. Nigdy nie
przebywa d�u�ej ni� dwa tygodnie. �adnych k�opot�w. To wszystko.
Pami�taj, �eby� przed spotkaniem przygotowa� sobie dobr�
histori�. Dlaczego to robisz i tak dalej. - Dopilnuj� tego.
- Czym jeszcze mo�emy s�u�y�?
Bond zastanawia� si�. Wszystko poza tym zale�a�o chyba od niego
samego. Kiedy wkroczy na szlak, wszystko b�dzie kwesti�
improwizacji. Potem przypomnia� sobie firm� jubilersk�. - Co z
tym �ladem przez Dom Diament�w, wykoncypowanym przez Skarb?
Wygl�da na daleki strza�. Jakie� opinie? - M�wi�c szczerze, nie
zawraca�em sobie tym g�owy - g�os Vallance'a zabrzmia�
przepraszaj�co. - Sprawdzi�em tego Saye'a, ale zn�w zero pr�cz
podstawowych danych. Amerykanin. 45 lat. Handlarz diament�w. I
tak dalej. Cz�sto je�dzi do Pary�a. Konkretnie rzecz bior�c, raz
w miesi�cu od trzech lat. Prawdopodobnie ma tam dziewczyn�.
Wiesz, co ci-powiem? Mo�e by� tak poszed� i obejrza� sobie
miejsce i jego? Nigdy nie wiadomo, co zobaczysz. - Jak si� do
tego zabra�? - zapyta� Bond niepewnie.
- Vallance nic nie odpowiedzia�. Zamiast tego wcisn�� przycisk
wielkiego interkomu na swoim biurku. - Tak jest? - da� si�
s�ysze� metaliczny g�os.
- Prosz� mi ekspresowo przys�a� Dankwaertsa, sier�ancie. I
Lobiniere'a. Potem po��czy� mnie z Domem Diament�w. Firma
jubilerska przy Hatton Garden. Prosi� pana Saye. Vallance
podszed� do okna i spojrza� na rzek� w dole. Wyj�� zapalniczk�
z kieszeni kamizelki i pstryka� ni� w roztargnieniu Rozleg�o si�
pukanie do drzwi, wsun�a g�ow� sekretarka Vallance'a. - Sier�ant
Dankwaerts, sir.
- Pro� - powiedzia� Vallance. - I zatrzymaj Lobiniere'a p�ki nie
wezw�. Sekretarka przytrzyma�a uchylone drzwi i wkroczy�
niepozorny m�czyzna w cywilnym ubraniu. Mia� rzedn�ce w�osy,
okulary, blad� cer�, uprzejmy i uwa�ny wyraz twarzy. M�g� by�
powa�nym urz�dnikiem jakiego� przedsi�biorstwa. - Dzie� dobry,
sier�ancie - powiedzia� Vallance. - To jest komandor Bond z
Ministerstwa Obrony. - Sier�ant u�miechn�� si� uprzejmie. - Chc�,
by zabra� pan komandora Bonda do Domu Diament�w przy Hatton
Garden. B�dzie "sier�antem Jamesem" z pa�skiej brygady. S�dzi
pan, �e diamenty z roboty w Ascot lec� do Argentyny przez
Ameryk�. To pan o�wiadczy Saye'owi, szefowi Domu. B�dzie si� pan
zastanawia�, czy pan Saye nie mia� stamt�d jakich� wie�ci. Mo�e
s�ysza�o co� ich nowojorskie biuro. Wie pan, wszystko bardzo mi�o
i grzecznie. Ale niech mu pan patrzy w oczy. I wywrze tyle
nacisku, ile si� da, nie dostarczaj�c powodu do skargi. Potem pan
przeprasza, wychodzi i zapomina o wszystkim. W porz�dku? Jakie�
pytania? - Nie, sir - opar� sier�ant Dankwaerts flegmatycznie.
Vallance powiedzia� co� do interkomu i chwil� p�niej pojawi� si�
wyblad�y, do�� sympatyczny m�czyzna w nies�ychanie eleganckim
ubraniu cywilnym, nios�cy w d�oni niewielki neseser. - Dzie�
dobry, sier�ancie. Niech pan wejdzie i zerknie na mojego
przyjaciela. Sier�ant podszed� do Bonda i grzecznie obr�ci� go
ku �wiat�u. Przez minut� uwa�ne ciemne oczy studiowa�y
drobiazgowo jego twarz. Potem sier�ant odst�pi�. - Nie mog�
zagwarantowa� blizny na d�u�ej ni� sze�� godzin, sir -
powiedzia�. - Nie w tym upale. Ale reszta w porz�dku. Kim ma by�,
sir? - Sier�antem Jamesem z brygady Dankwaertsa Vallance spojrza�
na zegarek. - Tylko na trzy godziny. W porz�dku? - Z pewno�ci�,
sir. Mam zaczyna�?
Na skinienie Vallance'a policjant poprowadzi� Bonda do krzes�a
przy oknie i po�o�ywszy neseser na pod�odze przykl�kn�� i
otworzy� wieko. Potem, przez dziesi�� minut, jego lekkie palce
zajmowa�y si� twarz� i w�osami Bonda. Bond poddawa� si� spokojnie
zabiegom i s�ucha�, jak Vallance rozmawia z Domem Diament�w. -
Nie przed 15.30? Wobec tego prosz� powiedzie� panu Saye, �e punkt
15.30 dw�ch moich ludzi z�o�y mu wizyt�. Tak, obawiam si�, �e to
raczej wa�ne. Tylko formalno��, rzecz jasna. Przes�uchanie
rutynowe. Nie s�dz�, �e zabierzemy panu Saye wi�cej ni� dziesi��
minut. Ogromnie dzi�kuj�. Tak. Zast�pca Komisarza Vallance.
S�usznie. Scotland Yard. Tak. Dzi�kuj�. Do widzenia. Vallance
od�o�y� s�uchawk� i zwr�ci� si� w stron� Bonda.
- Sekretarka powiada, �e Saye nie wr�ci przed p� do czwartej.
Sugeruj�, �eby�cie tam byli pi�tna�cie po trzeciej. Nigdy nie
szkodzi rozejrze� si� najpierw doko�a. Zawsze korzystnie wytr�ci�
naszego cz�owieka z r�wnowagi. Jak idzie? Sier�ant Lobiniere
przytrzyma� przed Bondem lusterko kieszonkowe. Pasemka siwizny
na skroniach. Blizna znikn�a. Cie� uwa�nego skupienia w k�cikach
oczu i warg. Ledwie dostrzegalne cienie pod ko��mi policzkowymi.
Nic widocznego na pierwszy rzut oka. Ale sk�ada�o si� to na
kogo�, kto z pewno�ci� nie by� Jamesem Bondem.
4. "O CO TU CHODZI?"
W wozie patrolowym sier�ant Dankwaerts zaton�� we w�asnych
my�lach i bez s�owa jechali Strandem, Chancery Lane do Holborn.
Przy Gamages skr�cili w Hatton Garden, gdzie w�z zaparkowa� przy
schludnych bia�ych portalach Londy�skiego Klubu Diamentowego.
Bond pod��y� za swym towarzyszem do eleganckich drzwi, na kt�rych
starannie wypolerowana tabliczka z br�zu g�osi�a: Dom Diament�w.
Poni�ej za�: Rufus B. Saye. Wiceprezes na Europ�. Sier�ant
Dankwaerts nacisn�� na dzwonek i przystojna �yd�wka otworzy�a
drzwi, by przez wy�cielon� dywanami sie� powie�� ich do wy�o�onej
boazeri� poczekalni. - Spodziewam si� pana Saye'a lada minuta -
powiedzia�a beznami�tnie i wysz�a zamykaj�c za sob� drzwi.
Poczekalnia by�a luksusowa i - dzi�ki polanu p�on�cemu wbrew
porze roku w kominku Adama - tropikalnie gor�ca. W centrum
czerwonego dywanu si�gaj�cego od �ciany do �ciany sta�
sheratonowski okr�g�y st� z drewna r�anego i sze�� foteli w tym
samym stylu - ca�o�� Bond oszacowa� przynajmniej na tysi�c
funt�w. Na stole spoczywa�y naj�wie�sze magazyny i kilka
egzemplarzy wydawanych w Kimberley "Diamond News". Oczy
Dankwaertsa zab�ys�y na ich widok: sier�ant usiad� przy stole i
pocz�� wertowa� numer czerwcowy. Na ka�dej z czterech �cian
wisia� oprawiony w z�ote ramy du�y obraz przedstawiaj�cy kwiaty.
Uwag� Bonda przyci�gn�o co� niemal tr�jwymiarowego w owych
malowid�ach i podszed� do jednego z nich, by mu si� przyjrze�
bli�ej. Nie by� to obraz, ale kompozycja ze �wie�ych ci�tych
kwiat�w ustawiona za szk�em w niszy wy�o�onej miedzianoczerwonym
aksamitem. Cztery waterfordzkie wazy, w kt�rych ustawiono kwiaty,
stanowi�y idealny komplet. W pomieszczeniu panowa�a ca�kowita
cisza: s�ycha� tylko by�o hipnotyczne tykanie zegara �ciennego
o tarczy w kszta�cie s�o�ca, i dobiegaj�cy zza drzwi
przeciwleg�ych do wej�cia cichy szmer g�os�w. Rozleg�o si� nazbyt
dono�ne trza�niecie, drzwi rozchyli�y si� o par� cali i g�os z
silnym cudzoziemskim akcentem o�wiadczy� z emfaz�: - Alesz, panie
Grunspan, czemusz jest pan tak nieugi�ty? Fszyscy musimy zaropi�
na szycie, nie? Pofiadam panu, �e ten dzudofny kamie� kosztofa�
mnie dziedzi�d� dysi�dzy wunt�f. Dziezi�c dyzi�dzy! Nie fleszy
mi pan? Alesz brzyzi�gam! S�ofo honoru. Rozleg� si� wybuch
�miechu. - Willy, jeste� prawdziwy fachura - powiedzia�
ameryka�ski g�os. - Ale nie ma uk�adu. Z rado�ci� ci pomog�, ale
ten kamie� nie jest wart wi�cej ni� dziesi�� tysi�cy - no,
dorzuc� jeszcze setk� dla ciebie. Id� teraz i przemy�l to sobie.
Na ca�ej Ulicy nie dostaniesz lepszej propozycji. Rozwar�y si�
drzwi i sceniczny ameryka�ski biznesmen z pincenez i zaci�ni�tymi
ustami wyprowadzi� male�kiego �yda o zastraszonym wygl�dzie i
wielkim czerwonym nosie. Obaj wygl�dali na zbitych z tropu
faktem, �e w poczekalni kto� przebywa; wymruczawszy "Prosz� o
wybaczenie" do nikogo w szczeg�lno�ci, Amerykanin praktycznie
pogna� towarzysza przez poczekalni� do sieni. Drzwi zamkn�y si�
za ich plecami. Dankwaerts spojrza� na Bonda i pu�ci� oko.
- To ca�y diamentowy interes w pigu�ce - powiedzia�. - Ten ma�y
to Willy Behrens, jeden z najlepiej znanych niezale�nych
po�rednik�w na Ulicy, drugi, jak s�dz�, by� przedstawicielem
Saye'a. Nagle g�sta, wy�cielona dywanem, tykaj�ca cisza pokoju
eksplodowa�a jak zegar z kuku�k�. W tej samej chwili polano
osun�o si� z rusztu, zegar na �cianie wybi� p� do czwartej,
otwar�y si� drzwi i wysoki �niady m�czyzna post�pi� dwa kroki
do �rodka, by wbi� w go�ci ostre spojrzenie. - Jestem Saye -
powiedzia� szorstko. - O co tu chodzi? Czego sobie �yczycie?
Drzwi pozostawi� otwarte, sier�ant Dankwaerts powsta� wi�c,
grzecznie, ale zdecydowanie omin�� m�czyzn�, zamkn�� je i
powr�ci� na �rodek pokoju. - Jestem sier�ant Dankwaerts z
Wydzia�u Specjalnego Scotland Yardu - powiedzia� cicho i
spokojnie - a to - skin�� d�oni� w stron� Bonda - sier�ant James.
Przeprowadzam rutynowe przes�uchania w sprawie pewnych
skradzionych diament�w. Zast�pcy komisarza przysz�o do g�owy -
g�os Dankwaertsa by� aksamitny - �e m�g�by pan nam pom�c. - Tak?
- powiedzia� Saye. Omiata� wzgardliwym wzrokiem tych dw�ch
niedop�acanych platfus�w, kt�rzy mieli czelno�� zabiera� mu czas.
- Niech pan m�wi. Gdy sier�ant Dankwaerts g�osem, kt�ry
cz�owiekowi stoj�cemu w konflikcie z prawem wydawa�by si�
niebezpiecznie bezbarwny, si�gaj�c od czasu do czasu do ma�ego
czarnego notesiku recytowa� histori� naszpikowan� zwrotami w
rodzaju "16 bie��cego miesi�ca" i "dosz�o do naszej wiadomo�ci",
Bond zupe�nie jawnie studiowa� pana Saye'a; badanie to nie
zdawa�o si� niepokoi� pana Saye'a bardziej, ni� dwuznaczne
intonacje przemowy sier�anta Dankwaertsa. Pan Saye by� wielkim,
nabitym m�czyzn�, twardym jak bry�a kwarcu. Mia� bardzo
kwadratowe oblicze, kt�rego ostro�� podkre�la�y jeszcze kr�tkie
sztywne w�osy ostrzy�one en brosse i bez baczk�w. Poni�ej
prostych czarnych brwi tkwi�y g��boko niezwykle przenikliwe i
nieruchome czarne oczy. By� starannie ogolony, a usta tworzy�y
cienk� i do�� d�ug� lini�. Bond dostrzeg� w nim twardego i
energicznego cz�owieka, kt�ry przeszed� triumfalnie przez mnogo��
najci�szych szk� i kt�ry wygl�da� na to, �e wci�� do jednej z
nich ucz�szcza. - ... i teraz te kamienie, kt�rymi jeste�my
szczeg�lnie zainteresowani - konkludowa� sier�ant Dankwaerts.
Zerkn�� do swego czarnego notesu: - Jeden dwudziestokaratowy
Wesselton. Dwa Fine Blue-whites po mniej wi�cej dziesi�� karat�w.
Jeden trzydziestokaratowy Yellow Premier. Jeden 15-karatowy Top
Cape i dwa pi�tnastokaratowe Cape Unions. - Uczyni� pauz�, a
potem podni�s�szy wzrok znad notesu wbi� ostre spojrzenie w
czarne oczy pana Saye'a. - Czy kt�rekolwiek z tych kamieni
przesz�y przez pa�skie r�ce, albo pojawi�y si� w waszym
nowojorskim przedstawicielstwie, panie Saye? - Nie - odpar�
bezbarwnie pan Saye. - Z pewno�ci� nie.
Odwr�ci� si� w stron� drzwi za swymi plecami i otworzy� je. - A
tera