2121

Szczegóły
Tytuł 2121
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2121 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2121 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2121 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� Bu�hakow �ycie Pana Moliera Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1996 T�umaczyli: Irena Lewandowska, Witold D�browski T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z Wydawnictwa "M�odzie�owa Agencja Wydawnicza", Warszawa 1987 Pisa�a J. Andrzejewska Korekty dokona�y Ewa Chmielewska i Irena Stankiewicz `tc Prolog Rozmawiam z akuszerk� "I c� przeszkodzi mi, �miej�c si�, m�wi� prawd�?" Horacy "Molier by� to s�awny pisarz francuskich komedii za panowania Ludwika XIV." Antioch Kantemir Pewna akuszerka, kt�ra wykszta�ci�a si� w swej sztuce w paryskim H~otel_Dieu pod kierownictwem s�awnej Luizy Bourgeois, 13 stycznia 1622 roku przyj�a od wielmo�nej madame Poquelin, z domu Cress~e, pierwszego jej potomka, dzieci� p�ci m�skiej, wcze�niaka. Jestem pewien, �e gdyby uda�o mi si� zakomunikowa� czcigodnej po�o�nej, kogo to mianowicie przyjmuje, nie jest wykluczone, �e ze zdenerwowania uczyni�aby jak�� krzywd� dziecku, a wi�c zarazem i Francji. I oto mam na sobie kaftan o wielkich kieszeniach, a w d�oni nie obsadk�, lecz pi�ro g�sie. Przede mn� pal� si� woskowe �wiece, g�owa mi p�onie. - �askawa pani - m�wi� - prosz� ostro�niej spowija� noworodka, prosz� nie zapomina�, �e urodzi� si� przedwcze�nie. �mier� tego dziecka by�aby ogromn� strat� dla waszego kraju! - Mon Dieu! Pani Poquelin urodzi sobie inne! - Pani Poquelin ju� nigdy wi�cej nie urodzi takiego dziecka, nie urodzi te� dziecka takiego �adna inna kobieta w ci�gu kilku najbli�szych stuleci. - Zadziwia mnie pan, �askawy panie! - Sam tak�e jestem zadziwiony. Prosz� zrozumie�, �e po up�ywie trzech wiek�w, w dalekim kraju, b�d� wspomina� pani� dlatego jedynie, �e trzyma�a pani na r�ku syna pana Poquelin. - Zdarzy�o mi si� piastowa� dzieci ze znamienitszych rodzin. - Co pani ma na my�li m�wi�c "znamienity"? To niemowl� b�dzie s�awniejsze od obecnie panuj�cego kr�la waszego, Ludwika XIII, znamienitsze ni� kr�l nast�pny, a b�dzie to, �askawa pani, kr�l, kt�ry przejdzie do historii jako Ludwik Wielki albo Kr�l S�o�ce! Jest taki daleki kraj, dobrodziko, nie s�ysza�a pani o nim, kraj Moscovia. Mieszkaj� tam ludzie, kt�rzy m�wi� dziwnym dla waszego ucha j�zykiem. I do tego kraju tak�e ju� wkr�tce dotr� s�owa tego, kt�rego pani dzi� odbiera. Pewien Polak, b�azen cara Piotra I, prze�o�y je na mow� barbarzy�c�w, ju� nie z waszego j�zyka nawet, ale z niemieckiego. B�azen, przezwany Kr�lem Samojed�w, skrzypi�c pi�rem, nakre�li ko�lawe wiersze: "Gorgoni: Bardzo doprawdy potrzebne wyrzuca� wci�� tyle pieni�dzy po to, aby sobie g�by tak pa�ka�. Gadajcie, co�cie wy takiego zrobi�y tym panom, �e po�egnali si� tak ozi�ble?" T�umacz rosyjskiego cara tymi s�owami przeka�e s�owa paninego niemowl�cia z jego komedii "Pocieszne wykwintnisie". W "Opisaniu komedii, jakie tylko s� w Rozporz�dzeniach Carskich po dzie� Trzydziesty miesi�ca Maja roku Pa�skiego 1709" odnotowano takie mi�dzy innymi sztuki - b�aze�sk� "O doktorze obitym" (jest to to samo co "Doktor z musu") i drug� - "R�d Heraklesowy, gdzie pierwsz� osob� jest Jowisz". Poznajemy je. Pierwsza to "Lekarz mimo woli", komedia napisana w�a�nie przez to panine niemowl�. Drug� - "Amfitriona", napisa� r�wnie� on. Jest to ten sam "Amftrion", kt�rego monsieur Moli~ere wraz z komediantami swymi odegra� w 1668 roku w Pary�u w obecno�ci Piotra Iwanowicza Potiomkina, wys�annika cara Aleksego Michaj�owicza. A zatem widzi pani, �e Rosjanie jeszcze w tym stuleciu us�ysz� o cz�owieku, kt�rego pani dzi� odbiera. O, zwi�zki czas�w! O, pr�dy o�wiecenia! S�owa dziecka prze�o�one zostan� na j�zyk niemiecki, przet�umaczone zostan� na angielski, w�oski, hiszpa�ski, holenderski. Na du�ski, portugalski, polski, turecki, rosyjski... - Czy� to mo�liwe, �askawy panie! - Prosz� mi nie przerywa�, �askawa pani! Na grecki! Na nowogrecki oczywi�cie. Ale i na starogrecki tak�e. Na w�gierski, rumu�ski, czeski, szwedzki, ormia�ski, arabski. - Zadziwia mnie pan, �askawy panie! - O, nie ma w tym, jak dot�d, nic zadziwiaj�cego. M�g�bym wymieni� pani dziesi�tki pisarzy, kt�rych dzie�a przet�umaczono na j�zyki obce, jakkolwiek nie zas�ugiwali nawet na to, aby ich wydano w ich ojczystym j�zyku. Ten jednak nie tylko zostanie przet�umaczony, o nim samym b�dzie si� pisa� sztuki, sami tylko szanowni rodacy pani napisz� ich dziesi�tki. Sztuki takie b�d� pisali r�wnie� W�osi, a w�r�d nich i Carlo Goldoni, kt�rego narodziny, jak m�wiono, tak�e oklaskiwa�y Muzy. I Rosjanie. Nie tylko w waszym kraju, ale i w krajach innych znajd� si� jego na�ladowcy, b�dzie si� pisywa�o przer�bki jego komedii. Uczeni r�nych kraj�w napisz� szczeg�owe rozbiory jego sztuk i b�d� si� starali krok za krokiem prze�ledzi� ca�e jego tajemnicze �ycie. Dowiod�, �e cz�owiek ten, kt�ry teraz na pani r�kach daje s�abe zaledwie oznaki �ycia, wywrze wp�yw na wielu pisarzy przysz�ych stuleci, w tej liczbie na takich - nie znanych pani, ale znanych mnie - jak rodacy moi, Gribojedow, Puszkin i Gogol. Musz� wam podzi�kowa�: z ognia wyjdzie ca�y,@ kto z wami sp�dzi jeden dzie� zaledwie,@ kto tym samym powietrzem co i wy odetchnie,@ a mimo to zachowa rozum ocala�y!@ Precz z tego miasta! Nie wr�c�! Sko�czone!@ Z zamkni�tymi oczyma za najdalsz� met�,@ w �wiat, gdzie sw�j k�cik znajdzie serce zniewa�one!@ (Z przek�adu Juliana Tuwima). To z fina�u sztuki mego ziomka Gribojedowa "M�dremu biada". Oby�cie w czuciach waszych, jak tego wam �ycz�,@ mogli czerpa� wiek ca�y prawdziwe s�odycze,@ ja, z wszystkich stron zdradzony, zdeptany niegodnie,@ uciekam z tej otch�ani, gdzie panuj� zbrodnie,@ b�d� szuka� odleg�ej na �wiecie ustroni,@ gdzie uczciwym cz�owiekiem by� nikt mi nie wzbroni.@ (Wszystkie cytaty z dzie� Moliera - z przek�ad�w Tadeusza Boya_�ele�skiego). A to wiersze z fina�u sztuki tego� Poquelina "Mizantrop", sztuki, kt�r� w mojej ojczy�nie prze�o�ono w roku 1816. Czy istniej� podobie�stwa mi�dzy cytowanymi fina�ami? Ach, m�j Bo�e! Nie jestem znawc�, niech to rozstrzygn� uczeni! Uczeni opowiedz� pani, o ile Gribojedowowski Czacki przypomina Alcesta_Mizantropa, opowiedz� tak�e o tym, dlaczego Carlo Goldoni uwa�any jest za ucznia tego w�a�nie Poquelina, i o tym, jak Puszkin w latach m�odzie�czych pr�bowa� na�ladowa� tego Poquelina, i wiele jeszcze innych m�drych i ciekawych rzeczy. Co do mnie, nie bardzo si� na tym znam. Interesuje mnie co innego: sztuki mojego bohatera wystawiane b�d� przez trzy stulecia na scenach ca�ego �wiata i nie wiadomo, kiedy przestanie si� je grywa�. Oto co mnie interesuje! Oto jaki cz�owiek wyro�nie z tego niemowl�cia! Prawda, chcia�em wspomnie� o sztukach. Niezmiernie czcigodna dama, pani Aurora Dudevant, bardziej zreszt� znana pod nazwiskiem George Sand, b�dzie po�r�d tych, kt�rzy napisz� sztuki o moim bohaterze. W finale jej dramatu Molier wstanie i powie: "Tak, chc� umrze� w domu... Chc� jeszcze pob�ogos�awi� moj� c�rk�." A ksi��� Kondeusz podejdzie do niego i podrzuci mu replik�: "Panie Moli~ere, prosz� si� wesprze� na moim ramieniu!" Za� aktor Duparc, kt�rego, nawiasem m�wi�c, w chwili �mierci Moliera nie b�dzie ju� mi�dzy �ywymi, zawo�a szlochaj�c: "O, c� to znaczy straci� jedynego cz�owieka, jakiego kiedykolwiek kocha�em!" Damy pisz� wzruszaj�co, na to nic ju� si� nie da poradzi�! Ale ty, m�j biedny, zakrwawiony mistrzu! Ty� nie chcia� umiera� nigdzie - ani w domu, ani poza domem! W�tpi� te�, czy wtedy, kiedy ci strumieniem chlusn�a z gard�a krew, wyrazi�e� �yczenie pob�ogos�awienia swojej nikogo nie interesuj�cej c�reczki Madeleine! Kt� potrafi pisa� bardziej wzruszaj�co ni� damy? Chyba tylko niekt�rzy m�czy�ni. Rosyjski autor W�odzimierz Rafai�owicz Zotow obdarzy nas fina�em nie mniej wzruszaj�cym: "Kr�l nadchodzi. Kr�l chce widzie� Moli~ere'a. Moli~ere! Co si� dzieje z Moli~ere'em?" "Moli~ere umar�". A ksi��� pobiegnie na spotkanie Ludwika XIV i zawo�a: "Najja�niejszy panie! Moli~ere nie �yje!" Za� Ludwik XIV powie, zdj�wszy kapelusz: "Moli~ere jest nie�miertelny!" C� mo�na zarzuci� tym ostatnim s�owom? Tak, rzeczywi�cie, cz�owiek, kt�ry �yje ju� od trzystu z ok�adem lat, jest bez w�tpienia nie�miertelny. Pytanie tylko, czy kr�l by� r�wnie� tego zdania. W operze "Aretuza", skomponowanej przez pana Andr~e Campra, komunikowano: "Bogowie w�adaj� niebem, a Ludwik w�ada ziemi�!" Ten, kt�ry w�ada� ziemi�, nigdy i przed nikim - opr�cz dam - kapelusza nie zdejmowa� i do umieraj�cego Moliera nie przyszed�by. I nie przyszed� w rzeczy samej, podobnie jak nie przyszed� �aden ksi���. Ten, kt�ry w�ada� ziemi�, uwa�a� za nie�miertelnego samego siebie, ale myli� si� co do tego, jak s�dz�. By� �miertelny jak wszyscy, a co za tym idzie, by� tak�e �lepy. Gdyby nie by� �lepy, przyszed�by, by� mo�e, do �o�a umieraj�cego, poniewa� potrafi�by dojrze� w przysz�o�ci bardzo interesuj�ce rzeczy, i nie jest wykluczone, �e zapragn��by w ten spos�b pokuma� si� z prawdziw� nie�miertelno�ci�. W tym miejscu dzisiejszego Pary�a, gdzie schodz� si� pod ostrym k�tem ulice Richelieu, Ther~ese i Moli~ere, zobaczy�by cz�owieka siedz�cego nieruchomo pomi�dzy kolumnami. Poni�ej tego cz�owieka - dwie kobiety z jasnego marmuru trzymaj�ce rulony w d�oniach. Jeszcze ni�ej - �by lw�w, a pod nimi wysuni�t� czasz� fontanny. To on, przebieg�y i czaruj�cy Gal, kr�lewski komediant i dramatopisarz! To on, w br�zowej peruce, z kokardami z br�zu na trzewikach! To on - kr�l dramaturgii francuskiej! Ach, �askawa pani! C� mi tu pani baje o jakich� znamienitych noworodkach, kt�re bra�a pani niegdy� na r�ce! Prosz� zrozumie�, �e to dziecko, kt�re odbiera pani w tej chwili w domu pa�stwa Poquelin, to pan de Moli~ere! Aha! Teraz zrozumia�a mnie pani? Wi�c prosz�, niech pani b�dzie ostro�na! Prosz� mi powiedzie�, czy krzykn��? Czy oddycha? A wi�c �yje! Rozdzia� 1 W "ma�pim domu" Tak oto, mniej wi�cej trzynastego stycznia 1622 roku w Pary�u narodzi� si� panu Jean_Baptiste Poquelin i jego ma��once Marii Poquelin_Cress~e w�t�y pierworodny. Pi�tnastego stycznia ochrzczono go w ko�ciele pod wezwaniem �wi�tego Eustachego, daj�c mu na cze�� ojca imiona Jan Baptysta. S�siedzi z�o�yli Poquelinowi �yczenia, a w cechu tapicer�w rozesz�a si� wiadomo��, �e przyszed� na �wiat jeszcze jeden przysz�y tapicer i handlarz mebli. Ka�dy architekt miewa fantastyczne pomys�y. Na rogach porz�dnego dwupi�trowego domu pod stromym dwuspadowym dachem, stoj�cego na rogu ulic Saint_Honor~e i Starych �a�ni, pi�tnastowieczny budowniczy umie�ci� rze�bione w drewnie drzewka pomara�czowe o starannie przyci�tych ga��ziach. W�drowa� po tych ga��ziach �a�cuszek male�kich ma�pek, ma�pki zrywa�y owoce. Nic dziwnego, �e pary�anie przezwali ten dom "ma�pim domem". W przysz�o�ci komedianta de Moli~ere drogo mia�y kosztowa� te ma�piszony! �yczliwi nieraz m�wili, �e nie ma nic nadzwyczajnego w karierze najstarszego syna czcigodnego pana Poquelin, tego syna, kt�ry zosta� b�aznem. Czeg� mo�na wymaga� od cz�owieka, kt�ry wychowa� si� w�r�d stroj�cych miny ma�p? Ali�ci komediant w przysz�o�ci nie mia� si� wyrzec swoich ma�pek, i ju� u schy�ku �ycia projektuj�c dla siebie herb, kt�rego potrzeb� posiadania nie wiedzie� czemu nagle zacz�� odczuwa�, przedstawi� w owym herbie swoje ogoniaste kole�anki, pilnuj�ce ojcowskiego domu. Dom ten sta� w najgwarniejszej dzielnicy handlowej w centrum Pary�a, w pobli�u Pont_Neuf. W�a�cicielem domu tego by� nadworny tapicer i dekorator Jan Baptysta_ojciec, tam mieszka� i tam prowadzi� swoje interesy. Z biegiem lat tapicer dochrapa� si� jeszcze jednego tytu�u: tytu�u pokojowca jego wysoko�ci kr�la Francji. Tytu� ten nie tylko sam z honorem nosi�, ale tak�e wystara� si� o to, aby odziedziczy� go po nim najstarszy syn, Jan Baptysta. Opowiadano sobie na ucho, �e Jan Baptysta_ojciec nie tylko handlowa� fotelami i obiciami, lecz tak�e po�ycza� pieni�dze na godziwy procent. Nie widz� w tym �adnej ujmy dla cz�owieka interesu. Z�e j�zyki twierdzi�y jednak, �e Poquelin ojciec nieco przesadza� z t� wysoko�ci� procent�w i �e jakoby dramatopisarz Moli~ere, opisuj�c ohydnego sk�pca Harpagona, mia� przed oczyma rodzonego tatusia. �w za� Harpagon by� to ten, kt�ry jednemu ze swych klient�w usi�owa� wepchn�� na poczet d�ugu najprzer�niejsze rupiecie, a mi�dzy innymi wypchan� sianem mumi� krokodyla, kt�ra, Harpagona zdaniem, nadawa�a si� do zawieszenia pod sufitem jako rodzaj ozdoby. Nie chc� da� wiary tym oszczerczym plotkom! Dramaturg Moli~ere w niczym nie uchybi� pami�ci swego ojca i ja z kolei nie zamierzam uchybi� jemu. Poquelin ojciec by� to prawdziwy cz�owiek interesu, szanowany przedstawiciel swojego czcigodnego cechu. Prowadzi� sklep, a nad wej�ciem do owego "ma�piego sklepu" powiewa�a dumna chor�giew, r�wnie� z wyobra�eniem ma�py. Na ciemnawym parterze, w sklepie, pachnia�o farb� i we�n�, w kasie pobrz�kiwa�y monety i przez ca�y dzie� t�oczyli si� tu ludzie kupuj�cy obicia i dywany. U Poquelina ojca kupowa�o i mieszcza�stwo, i arystokraci. Za� w warsztacie, kt�rego okna wychodzi�y na podw�rze, sta�y s�upy t�ustego py�u, pi�trzy�y si� krzes�a, poniewiera�y kawa�ki fornir�w, �cinki sk�r i tkanin, a w tym chaosie krz�tali si�, postukiwali m�otkami, szcz�kali no�ycami Poquelinowscy majstrowie i czeladnicy. W pokojach pierwszego pi�tra nad chor�gwi� kr�lowa�a matka. S�ycha� tam by�o jej nieustanny kaszel i szelest jej sp�dnic z "gros de Naples". Maria Poquelin by�a kobiet� do�� maj�tn�. W jej szafach le�a�y drogie suknie i sztuki florenty�skich materii, bielizna z najcie�szego p��tna, w komodach spoczywa�y kolie i bransolety z diamentami, per�y, pier�cienie ze szmaragdami, z�ote zegarki i drogie srebra sto�owe. Przy pacierzu Maria przesuwa�a paciorki r�a�ca z macicy per�owej. Czytywa�a Pismo �wi�te, a nawet, czemu waham si� da� wiar�, greckiego autora Plutarcha w skr�conym przek�adzie. By�a cicha, uprzejma i wykszta�cona. Wi�kszo�� spo�r�d jej przodk�w byli to tapicerzy, ale trafiali si� w�r�d nich tak�e przedstawiciele innych zawod�w, na przyk�ad muzykanci i adwokaci. Tak wi�c po pokojach na pi�trze "ma�piego domu" przechadza� si� jasnow�osy ch�opiec o wydatnych wargach. By� to w�a�nie najstarszy syn, Jan Baptysta. Niekiedy schodzi� do sklepu i do warsztatu i przeszkadza� czeladnikom w pracy, wypytuj�c ich o r�ne r�no�ci. Majstrowie pod�miewali si� z jego j�kania, ale lubili go. Niekiedy siada� przy oknie i wspar�szy policzki na pi�ciach patrzy� na b�otnist� ulic�, po kt�rej snuli si� ludzie. Pewnego razu matka, przechodz�c ko�o okna, poklepa�a go po plecach i powiedzia�a: - Ach, ty m�j obserwatorze... Pewnego dnia pos�ano "obserwatora" do szko�y parafialnej. W szkole parafialnej nauczy� si� tego w�a�nie, czego mo�na si� nauczy� w takiej szkole, to znaczy opanowa� cztery podstawowe dzia�ania arytmetyczne, czyta� bez trudu, lizn�� nieco �aciny, a tak�e zapozna� si� z wieloma ciekawymi wydarzeniami, o kt�rych by�a mowa w "�ywotach �wi�tych". I tak si� �y�o, spokojnie, dostatnio. Poquelin ojciec bogaci� si�, dzieci by�o ju� czworo, kiedy nagle spad�o na "ma�pi dom" nieszcz�cie. Wiosn� 1632 roku czu�a matka zaniemog�a. Jej oczy sta�y si� b�yszcz�ce i pe�ne niepokoju. W ci�gu miesi�ca tak wychud�a, �e trudno j� by�o pozna�, na bladych jej policzkach wykwit�y niezdrowe plamy. Potem zacz�a kaszla� i plu� krwi�, a przed "ma�pi dom" zacz�li zaje�d�a� wierzchem na mu�ach lekarze w z�owieszczych ko�pakach. Pi�tnastego maja pulchny "obserwator" szlocha� ocieraj�c �zy brudnymi pi�ciami, a wraz z nim szlocha� ca�y dom. Cicha Maria Poquelin le�a�a bez ruchu, r�ce mia�a skrzy�owane na piersiach. Kiedy j� pochowano, w domu zapad� jak gdyby nieustaj�cy zmierzch. Ojciec wpad� w rozpacz, sta� si� roztargniony, pierworodny widzia� kilkakrotnie o letniej szar�wce ojca siedz�cego samotnie i p�acz�cego. "Obserwator" denerwowa� si� patrz�c na to i snu� si� po mieszkaniu nie wiedz�c, czym by si� zaj��. Ale potem ojciec przesta� p�aka� i coraz cz�ciej zacz�� chodzi� w go�ci do niejakiej rodziny Fleurette. Wreszcie oznajmiono jedenastoletniemu Janowi Bapty�cie, �e b�dzie mia� now� mam�. Wkr�tce Katarzyna Fleurette, nowa mama, zjawi�a si� w "ma�pim domu". "Ma�pi dom" rodzina zreszt� niebawem opu�ci�a, ojciec bowiem kupi� dom gdzie indziej. Rozdzia� 2 Historia dwu teatroman�w Nowy dom sta� przy rynku, w dzielnicy, w kt�rej odbywa�y si� s�ynne targi Saint_Germain. Tak�e i na nowym miejscu przedsi�biorczy Poquelin roztoczy� - jeszcze wyrazi�ciej - wszelakie uroki swojego sklepu. W starym domu gospodarowa�a i rodzi�a dzieci Maria Cress~e, w nowym zast�pi�a j� Katarzyna Fleurette. C� mo�na powiedzie� o tej kobiecie? Moim zdaniem - nic, nic z�ego ani te� nic dobrego. Ale poniewa� wesz�a ona do rodziny z pi�tnem macochy, wielu spo�r�d tych, kt�rzy zajmowali si� �yciem mojego bohatera, zacz�o zapewnia�, �e m�odszemu Janowi Bapty�cie �le si� �y�o przy Katarzynie Fleurette, �e by�a ona z�� macoch� i �e to w�a�nie j� pod imieniem Beliny, wiaro�omnej �ony, przedstawi� Molier w komedii "Chory z urojenia". Moim zdaniem, nie ma w tym cienia prawdy. Nie ma �adnych dowod�w na to, �e Katarzyna krzywdzi�a Jana Baptyst�, nie ma te� �adnych dowod�w �wiadcz�cych, �e Belina to ona. Katarzyna Fleurette by�a niezgorsz� drug� �on�, wykona�a swoje ziemskie zadania: w rok po �lubie urodzi�a Poquelinowi c�rk� Katarzyn�, a po dw�ch latach nast�pnych - Ma�gorzat�. Tak wi�c Jan Baptysta kszta�ci� si� w szk�ce parafialnej, p�ki jej nie uko�czy�. Poquelin ojciec uzna�, �e horyzonty jego pierworodnego uleg�y dostatecznemu rozszerzeniu, i przykaza� mu wdra�a� si� do zawodu, obserwuj�c sprawy sklepu. Zatem Jan Baptysta zacz�� odmierza� materia�y, przybija� co� tam gwo�dzikami, sp�dza� czas na pogaw�dkach z czeladnikami, a w wolnych chwilach czytywa� zat�uszczony tomik Plutarcha, kt�ry zosta� po Marii Cress~e. I oto nagle przy �wietle moich �wiec otwieraj� si� drzwi, i oto zjawia si� przede mn� bardzo �wawy jak na swoje lata pan, nale��cy z wygl�du do stanu mieszcza�skiego, jest w skromnym, lecz solidnym kaftanie, w peruce, z lask� w d�oni, ma bystre oczy i nienaganne maniery. Na imi� mu Louis, jego nazwisko - Cress~e, jest rodzonym ojcem nieboszczki Marii, a zatem jest dziadkiem ma�ego Jana. Z zawodu pan Cress~e by� tapicerem tak jak jego zi��. Cress~e nie by� jednak tapicerem nadwornym, tylko zwyczajnym, mia� sklep na targowisku Saint_Germain. Mieszka� w Saint_Ouen pod Pary�em, gdzie mia� pi�kny dom ze wszystkimi wygodami. W niedziele rodzina Poquelin wyje�d�a�a zazwyczaj z wizyt� do dziadka do Saint_Ouen, a mali Poquelinowie przywozili z tych odwiedzin mi�e wspomnienia. Tak wi�c �w w�a�nie dziadek Cress~e w zadziwiaj�cy spos�b zaprzyja�ni� si� z m�odszym Janem Baptyst�. C� mog�o ��czy� staruszka i ch�opca? Chyba tylko sam diabe�. Tak, to z pewno�ci� by� diabe�. Wsp�lna nami�tno�� tych dw�ch nie na d�ugo jednak zosta�a tajemnic� dla Poquelina ojca i wywo�a�a jego pos�pne zdziwienie. Okaza�o si�, �e dziad i wnuk s� bez pami�ci zakochani w teatrze! W wolne wieczory, kiedy dziad przebywa� w Pary�u, obaj tapicerzy - stary i ma�y - zm�wiwszy si� i ukradkiem zamieniwszy spojrzenia, wychodzili z domu. Nietrudno by�o prze�ledzi� ich drog�. Zazwyczaj szli na r�g rue Mauconseil i rue Fran~caise, gdzie w niskiej i ciemnej sali H~otel de Bourgogne gra�a kr�lewska trupa aktorska. Czcigodny dziad Cress~e mia� wielu dobrych znajomych w�r�d starszych pewnego stowarzyszenia, kt�re stawia�o przed sob� cele religijne, ale r�wnie� i handlowe. Stowarzyszenie to zwa�o si� Confr~eres de la Passion i mia�o przywilej wystawiania w Pary�u misteri�w. To w�a�nie bractwo wybudowa�o H~otel de Bourgogne, ale w latach, kiedy Jan Baptysta by� ch�opcem, nie wystawia�o ju� misteri�w, sal� za� wynajmowa�o rozmaitym trupom. Tak wi�c dziadek Cress~e szed� do starszego Bractwa i szanownemu tapicerowi oraz jego wnukowi dawano bezp�atne miejsca w kt�rej� z wolnych l�. W teatrze w Pa�acu Burgundzkim, gdzie owymi czasy gwiazdorem by� niezmiernie popularny aktor Bellerose, grywano tragedie, tragikomedie, widowiska sielankowe i farsy, przy czym najwybitniejszym autorem H~otel de Bourgogne by� Jean de Rotrou, wielki mi�o�nik hiszpa�skich wzorc�w dramaturgicznych. Dziadkowi Cress~e Bellerose dostarcza� swoj� gr� najwy�szych rado�ci i wnuk wraz z dziadkiem oklaskiwali Bellerose'a. Lecz wnukowi znacznie bardziej ni� tragedie, w kt�rych grywa� Bellerose, przypada�y do gustu farsy burgundczyk�w, niewymy�lne, leciutkie farsy, najcz�ciej zapo�yczane od W�och�w, a w Pary�u znajduj�ce znakomitych odtw�rc�w, kt�rzy ze swobod� �onglowali aktualnymi tekstami swoich zabawnych r�l. Tak, to dziadek Cress~e, na nieszcz�cie Poquelina ojca, wskaza� jego synowi drog� do H~otel de Bourgogne! I oto razem z dziadkiem, kiedy by� jeszcze ma�y, a potem wraz z kolegami, kiedy ju� sta� si� m�odzie�cem, zd��y� Jan Baptysta zobaczy� w H~otel de Bourgogne wiele wspania�ych rzeczy. Znakomity, wyst�puj�cy w farsach, Gros_Guillaume zadziwia� Jana Baptyst� p�askim czerwonym beretem i bia�� kurtk�, kt�ra opina�a mu jego potworne brzuszysko. Inna znakomito��, farser Gaultier_Garguille, ubrany w czarn� kamizel� z czerwonymi r�kawami, w ogromnych okularach i z kijem w d�oni, nie gorzej ni� Gros_Guillaume roz�miesza� do �ez publiczno�� H~otel de Bourgogne. Zadziwia� Jana Baptyst� tak�e Turlupin, niezmordowany w wymy�laniu coraz to nowych gag�w, i Alison, kt�ry grywa� role pociesznych staruszek. W ci�gu kilku lat przed oczyma Jana Baptysty przesun�y si�, wiruj�c jak na karuzeli, um�czone i wymalowane lub zamaskowane twarze doktor�w_pedant�w, sk�pi starcy, che�pliwi i tch�rzliwi kapitanowie. Przy �miechu publiczno�ci p�oche �ony wywodzi�y w pole zrz�dnych g�upc�w, swoich m��w, a farsowe kumoszki_rajfurki terkota�y jak sroki. Chytrzy i l�ejsi ni� pi�rko s�u��cy wodzili za nosy staruch�w Gorgonich, ok�adali kijami starych pryk�w i wrzucali ich do work�w. A mury H~otel de Bourgogne trz�s�y si� od �miechu Francuz�w. Zobaczywszy wszystko, co mo�na by�o zobaczy� w H~otel de Bourgogne, opanowani nami�tno�ci� tapicerzy przenosili si� do innego du�ego teatru, do Teatru na Bagnie. Tutaj kr�lowa�a tragedia, w kt�rej wyr�nia� si� �wietny aktor Mondory, i ambitna komedia, kt�rej najlepszych wzor�w dostarczy� teatrowi znakomity dramaturg owego czasu, Pierre Corneille. Wnuk Ludwika Cress~e by� jak gdyby zanurzany po kolei w r�nych wodach - w H~otel de Bourgogne umalowany jak indyk Bellerose by� przes�odzony i tkliwy. Przymyka� oczy, potem wbija� je w nieogarnion� dal, czyni� p�ynny ruch kapeluszem i recytowa� monologi g�osem tak przeci�g�ym, �e nie spos�b si� by�o po�apa�, czy m�wi, czy �piewa. Za� tam, na Bagnie, Mondory zadziwia� sal� swym piorunowym g�osem i rz꿹c umiera� na scenie w tragedii. Ch�opiec wraca� do ojcowskiego domu z gor�czkowym blaskiem w oczach i �ni�y mu si� po nocach bufonady Alison�w, Jacquemin_Jadot, Philippin�w i znakomitego Jodeleta o um�czonej twarzy. Niestety! H~otel de Bourgogne i Bagno nie wyczerpywa�y bynajmniej wszystkich mo�liwo�ci otwieraj�cych si� przed tymi, kt�rzy cierpi� na nieuleczaln� nami�tno�� do teatru. Oko�o Pont_Neuf i w okolicy Hal na ca�ego odbywa� si� handel. Pary� tuczy� si� nim, wygl�da� coraz lepiej i rozrasta� si� we wszystkich kierunkach. W sklepach i przed sklepami kipia�o takie �ycie, �e a� cz�owiekowi dzwoni�o w uszach, a� �mi�o w oczach. Za� tam, gdzie rozbija�o swoje namioty targowisko Saint_Germain, panowa� najautentyczniejszy �cisk. Gwar! Harmider! I ile� b�ota, ile� b�ota!... - M�j Bo�e! M�j Bo�e! - powiedzia� kiedy� o tym targowisku kaleki poeta Scarron. - Ile� b�ota nanios� wsz�dzie te nie znaj�ce kaleson�w zady! Przez ca�y dzie� id�, id�, potr�caj� si�! Id� mieszczanie, id� pi�kne mieszczki! W razurach gol�, mydl�, wyrywaj� z�by. W tym g�szczu ludzkim w�r�d pieszych wida� tak�e konnych. Przeje�d�aj� na mu�ach nad�ci, podobni krukom lekarze. Harcuj� kr�lewscy muszkieterowie ze z�otymi strza�ami dewiz na pelerynkach. Stolico �wiata, jedz, pij, handluj i ro�nij! Hej, wy, nie znaj�ce kaleson�w zady, tutaj, tutaj, na Pont_Neuf! Patrzcie, ju� wznie�li budy, ju� je obwieszaj� dywanikami. Kt� to tam tak piszczy jak fujarka? To herold. Nie sp�nijcie si�, panie i panowie, przedstawienie zaraz si� zaczyna! Nie stra�cie okazji! Tylko u nas, nigdzie wi�cej, zobaczycie wspania�e marionetki pana Brioch~e! Oto one, zawieszone na nitkach, chwiej� si� nad pomostem! Zobaczycie Fugotina, genialn� uczon� ma�p�! W budach oko�o Pont_Neuf roz�o�yli si� uliczni lekarze, wyrywacze z�b�w, ci, co wycinaj� odciski, i aptekarze_szarlatani. Sprzedaj� ludziom panacea - lekarstwa na ka�d� chorob�, a po to, by zwracano uwag� na ich kramy, wchodz� w porozumienie z w�drownymi aktorami ulicznymi, a niekiedy nawet z aktorami z teatr�w, ci za� daj� ca�e spektakle s�awi�ce cudowne dzia�anie szarlata�skich lek�w. Przechodzi�y uroczyste procesje, przeje�d�ali na koniach umalowani, poprzebierani, obwieszeni w�tpliwej warto�ci wypo�yczon� bi�uteri� komedianci, wykrzykiwali reklamowe has�a, zwo�ywali ludzi. Sz�y za nimi ca�e stada ch�opaczk�w gwi�d��cych, pl�cz�cych si� pod nogami i w ten spos�b zwi�kszaj�cych jeszcze zamieszanie. Hucz, Nowy Mo�cie! S�ysz�, jak w twoim zgie�ku rodzi si� z ojca_szarlatana i z matki_aktorki komedia francuska, rodzi si�, krzyczy przenikliwie, a jej wulgarna twarz osypana jest m�k�! Oto zas�yn�� na ca�y Pary� tajemniczy i zadziwiaj�cy cz�owiek, niejaki Krzysztof Contuggi. Wynaj�� on ca�� trup�, dawa� spektakle w budzie z poliszynelami i z ich pomoc� zacz�� sprzedawa� cudowne, pomagaj�ce we wszystkich chorobach zi�ka, kt�re nazywa�y si� "orvi~etan". W ca�ej Francji, w ca�ym �wiecie@ lepszych lekarstw nie znajdziecie!@ Orvi~etan, orvi~etan!@ Tylko u nas - orvi~etan!@ B�azny w maskach przysi�ga�y g�osami ochryp�ymi od krzyku, �e nie istnieje na �wiecie taka choroba, na kt�r� nie pom�g�by cudotw�rczy orvi~etan. Orvi~etan wyleczy z suchot, z d�umy i ze �wierzbu! Obok budy przeje�d�a muszkieter. Jego ogier pe�nej krwi zezuje przekrwionym okiem, toczy z munsztuka pian�. Nie znaj�cy kaleson�w tarasuj� drog�, cisn� si� do ozdobionego pistoletami siod�a. Z budy Contuggiego rozlega si� wycie: Kup orvi~etan, muszkieterze,@ ca�y �wiat go od nas bierze!@ - Niech was d�uma porwie! Z drogi! - krzyczy gwardzista. - Dajcie mi pude�eczko orvi~etanu - m�wi jaki� Sganarel, kt�ry da� si� skusi�. - Ile to kosztuje? - Mi�o�ciwy panie - odpowiada mu szarlatan - orvi~etan to taki �rodek, �e nie ma na niego ceny! Waham si� wzi�� od was pieni�dze, mi�o�ciwy panie! - O, panie - odpowiada Sganarel - wiem ja, �e ca�ego z�ota Pary�a nie do�� b�dzie, by zap�aci� za to pude�eczko. Ale i ja nie chcia�bym bra� czegokolwiek za darmo. Tak wi�c b�d�cie uprzejmi przyj�� trzydzie�ci sous i poprosz� o reszt�. Zapada nad Pary�em granatowy wiecz�r, zapalaj� si� �wiat�a. W budach na Mo�cie pal� si� kopc�ce �wieczniki w kszta�cie krzy�y, skwiercz� w nich grube �oj�wki, zwijaj� si� p�on�ce pochodnie. Sganarel �pieszy do domu, na ulic� Saint_Denis. Chwytaj� go za po�y, proponuj� mu kupno antidotum na wszelakie trucizny, jakie tylko istniej� na �wiecie. Hucz, Mo�cie! I oto przez ludzki g�szcz przedziera si� dwu ludzi: czcigodny starzec i jego przyjaciel, wyrostek w plisowanym ko�nierzyku. I nikt nie wie, nawet aktorzy na praktykablach nie podejrzewaj�, kogo to potr�ca t�um przed bud� szarlatana. W H~otel de Bourgogne Jodelet nie wie, �e nadejdzie taki dzie�, kiedy b�dzie grywa� w trupie tego ch�opaczka. Piotr Corneille nie wie, �e u schy�ku swych dni b�dzie uszcz�liwiony, kiedy ten ch�opaczek przyjmie dla swojego teatru jego sztuk� i wyp�aci jemu, ubo�ej�cemu powoli dramatopisarzowi, pieni�dze za ni�. - Mo�e by�my zajrzeli do jeszcze jednej budy? - przymilnie i uprzejmie pyta wnuk. Dziadek waha si�: jest ju� p�no. Ale nie strzyma�: - No c�, chod�my. W nast�pnej budzie aktor pokazuje sztuczki z kapeluszem: kr�ci nim, sk�ada go wymy�lnym sposobem, gniecie, podrzuca w powietrze... A Most jest ju� pe�en �wiate�, po ca�ym mie�cie przesuwaj� si� trzymane przez przechodni�w latarnie, za� w uszach trwa jeszcze ten przenikliwy krzyk: "orvi~etan!" Nie jest bynajmniej wykluczone, �e owego wieczoru na ulicy Saint_Denis rozegra si� fina� jednej z przysz�ych komedii Moliera. W czasie, gdy nasz Sganarel czy Gorgoni chodzi� po orvi~etan, kt�rym mia� nadziej� uleczy� swoj� c�rk� Lucyll� z mi�o�ci do Klitandra czy Kleonta, Lucylla oczywi�cie uciek�a z owym Klitandrem i wzi�a z nim �lub. Gorgoni szaleje. Zosta� wystrychni�ty na dudka! Wystawiono go do wiatru! Ciska w twarz s�u��cej przekl�ty orvi~etan! Odgra�a si�! Ale nadchodz� weseli skrzypkowie, zaczyna ta�czy� s�u��cy Champagne. Sganarel pogodzi si� z tym, co si� sta�o. I Molier dopisze na zako�czenie beztrosk� wieczorn� zabaw� przy latarniach. Hucz, Mo�cie! Rozdzia� 3 Czy nie da� dziadkowi orvi~etanu? Kt�rego� wieczoru Cress~e i jego wnuk wr�cili do domu podnieceni i jak zazwyczaj nieco tajemniczy. Ojciec Poquelin odpoczywa� w fotelu po pracowitym dniu. Chcia� wiedzie�, dok�d to dziadek prowadza� swego ulubie�ca. No oczywi�cie, byli na spektaklu w H~otel de Bourgogne. - C� to te�� tak cz�sto prowadza go do teatru? - zapyta� Poquelin. - Czy aby te�� nie zamierza wykierowa� go na komedianta? Dziadek od�o�y� kapelusz, odstawi� lask� do k�ta, milcza� przez chwil�, wreszcie powiedzia�: - Da�by B�g, �eby ma�y zosta� takim aktorem jak Bellerose. Nadworny tapicer rozdziawi� usta. Milcza� przez chwil�, a potem upewni� si�, czy dziad aby m�wi powa�nie. Poniewa� jednak Cress~e milcza�, wi�c Poquelin sam kontynuowa� ten temat, tyle �e ironicznie. Skoro, zdaniem Ludwika Cress~e, mo�na chcie� sta� si� kim� podobnym do komedianta Bellerose'a, to dlaczego nie mia�oby si� p�j�� dalej? Mo�na p�j�� w �lady Alisona, kt�ry wykrzywia si� na scenie na�laduj�c ku rado�ci gawiedzi zabawne staruchy_przekupki. Dlaczego by nie umaza� sobie fizjonomii jakim� bia�ym �wi�stwem i nie przyklei� potwornych w�sisk, jak to robi Jodelet? W og�le mo�na zacz�� si� wyg�upia�, zamiast zajmowa� si� powa�nymi rzeczami. No c�, gawied� p�aci za to po pi�tna�cie sous od �ebka! Doprawdy, cudowna to kariera dla najstarszego syna tapicera kr�lewskiego, kt�rego, chwali� Boga, zna ca�y Pary�! Ale�by si� ucieszyli s�siedzi, gdyby m�odszy Jan Baptysta, monsieur Poquelin, kt�ry dziedziczy tytu� pokojowca kr�lewskiego, znalaz� si� nagle na scenie! Ca�y cech tapicer�w �mia�by si� do rozpuku. - Przepraszam - powiedzia� �agodnie Cress~e - s�dzicie zatem, �e teatr nie powinien istnie�? Okaza�o si� jednak, �e to ze s��w Poquelina bynajmniej nie wynika. Teatr powinien istnie�. Tego zdania jest nawet jego kr�lewska mo��, oby B�g da� mu jak najd�u�sze �ycie. Trupie z H~otel de Bourgogne przyznano tytu� Trupy Kr�lewskiej. Wszystko to bardzo pi�knie. On sam, Poquelin, w niedziel� z przyjemno�ci� p�jdzie do teatru. Je�li jednak chodzi o niego, uj��by to w ten spos�b: teatr istnieje dla Jana Baptysty Poquelina, a nie odwrotnie. Poquelin �u� odsma�any chleb, popija� winem i gromi� dziadka. Mo�na p�j�� jeszcze dalej. Skoro nie mo�na si� dosta� do Trupy Jego Kr�lewskiej Mo�ci - nie ka�dy przecie�, moi panowie, jest Bellerose'em, kt�ry, jak powiadaj�, samych tylko kostium�w ma za dwadzie�cia tysi�cy livr�w - to dlaczego nie mia�oby si� wyst�powa� na targowisku? Mo�na odgrywa� nieprzystojne kawa�ki, robi� dwuznaczne gesty, dlaczeg� by nie, dlaczeg� by nie?... Ca�a ulica b�dzie nas wtedy wytyka� palcami! - Przepraszam, �artowa�em - powiedzia� Poquelin - ale przecie� te�� oczywi�cie tak�e �artowa�? Nie wiadomo jednak, czy dziadek �artowa�, podobnie jak nie wiadomo, co w czasie tego ojcowskiego monologu my�la� sobie ma�y Jan Baptysta. "Ci Cress~e to dziwni ludzie! - przewracaj�c si� po ciemku w po�cieli rozmy�la� nadworny tapicer. - M�wi� takie rzeczy przy ch�opcu! Nale�a�o powiedzie� dziadowi, �e to g�upie �arty, ale nie wypada�o!" Sen nie przychodzi. Nadworny dekorator i pokojowiec spogl�da w ciemno��. Ach, wszyscy oni, wszyscy Cress~e s� tacy! Nieboszczka pierwsza �ona te� mia�a swoje fantazje i tak�e uwielbia�a teatr. Ale ten stary czort ma przecie� sze��dziesi�t lat! S�owo honoru, to �mieszne! Powinien bra� orvi~etan, nied�ugo zupe�nie ju� zdziecinnieje! Troski. Sklep. Bezsenno��... Rozdzia� 4 Nie ka�dy lubi by� tapicerem �al mi jednak biednego Poquelin! W rzeczy samej, c� to za dopust Bo�y! W listopadzie 1636 roku zmar�a mu druga �ona. Ojciec znowu przesiaduje po ciemku i rozpacza. B�dzie teraz sam jak palec. A ma ju� sze�cioro dzieci. Trzeba dogl�da� sklepu, trzeba pop�dza� ca�� ha�astr�. Sam, zawsze sam. Nie b�dzie si� przecie� po raz trzeci �eni�... I jak na nieszcz�cie w tym samym czasie, kiedy zmar�a Katarzyna Fleurette, co� si� sta�o z pierworodnym Janem Baptyst�. Czternastolatek marnia� w oczach. Nadal pracowa� w sklepie, nie mo�na si� by�o uskar�a� - nie leniuchowa� tam. Ale porusza� si� jak, uczciwszy uszy, marionetka z Pont_Neuf. Chud�, przesiadywa� przy oknie, wygl�da� na ulic�, cho� nic tam nie by�o ciekawego, jad� bez apetytu... Dosz�o w ko�cu do powa�nej rozmowy. - Powiedz no, co si� z tob� dzieje? - powiedzia� ojciec i g�ucho doda�: - Nie jeste� aby chory? Baptysta wbi� wzrok w �ci�te nosy swoich pantofli i milcza�. - Tyle k�opotu - powiedzia� biedny wdowiec - co ja z wami, dzie�mi, poczn�? Nie m�cz mnie, tylko... odpowiadaj. Wtedy Baptysta spojrza� na ojca, potem w okno, i powiedzia�: - Nie chc� by� tapicerem. Potem pomy�la� chwil� i, najwyra�niej postanowiwszy przeci�� od razu ten w�ze�, doda�: - To mnie napawa wstr�tem. Pomy�la� jeszcze chwil� i dorzuci�: - Nienawidz� sklepu. I, aby do reszty zgn�bi� ojca, doda� jeszcze: - Z ca�ego serca! Po czym zamilk�. G�upio przy tym wygl�da�. Prawd� m�wi�c, nie wiedzia�, co teraz nast�pi. Mo�liwe oczywi�cie, �e ojciec go spierze. Ale nie dosta� lania. Milczenie trwa�o d�ugo. C� mo�e pom�c w tak niezwyk�ej sprawie? Bicie? Nie, bicie niczego tutaj nie za�atwi. Co powiedzie� synowi? �e jest g�upi? Tak, stoi jak krowa, ma w tej chwili twarz przyg�upka. Ale jego oczy wcale nie s� g�upie, b�yszcz� jak oczy Marii Cress~e. Sklep mu nie odpowiada? Mo�e mu si� tylko tak wydaje? Jest jeszcze dzieckiem, w jego wieku nie spos�b rozstrzyga� o tym, co si� podoba, a co si� nie podoba. Mo�e po prostu jest nieco przem�czony? Ale przecie� on, ojciec, jest znacznie bardziej przem�czony, w dodatku znik�d nie ma pomocy, posiwia� od trosk... - Czego wi�c chcesz? - zapyta� ojciec. - Chc� si� uczy� - odpowiedzia� Jan Baptysta. W tej chwili kto� delikatnie zastuka� lask� do drzwi i w szaro�ci zmierzchu wszed� Ludwik Cress~e. - Oto - powiedzia� ojciec wskazuj�c na plisowany ko�nierzyk - on, niech te�� sobie wyobrazi, nie chce pomaga� mi w sklepie, zamierza natomiast si� uczy�. Dziadek zacz�� m�wi� uspokajaj�co, z perswazj�. Powiedzia�, �e wszystko b�dzie dobrze. Skoro jednak ma�y rozpacza, to trzeba oczywi�cie co� z tym zrobi�. - Co mianowicie? - zapyta� ojciec. - Ano, w rzeczy samej, trzeba go odda� do szk�! - s�onecznie zawo�a� dziad. - Bardzo przepraszam, ale on si� ju� przecie� uczy� w szk�ce parafialnej! - Wielka mi rzecz szk�ka parafialna! - powiedzia� dziadek. - Ma�y ma ogromne zdolno�ci... - Janie Baptysto, wyjd� z pokoju, chc� porozmawia� z dziadkiem. Jan Baptysta wyszed�. Cress~e i Poquelin odbyli niezmiernie powa�n� rozmow�. Nie b�d� jej tu streszcza�. Zawo�am tylko: "O, nieod�a�owanej pami�ci Ludwiku Cress~e!" Rozdzia� 5 Ku wi�kszej Pana Naszego chwale Prze�wietne clermonckie kolegium paryskie, p�niejsze Liceum Louis_le_Grand, rzeczywi�cie nie przypomina�o w niczym szk�ki parafialnej. Kolegium to prowadzone by�o przez cz�onk�w wszechpot�nej Societas Iesu i ojcowie jezuici, trzeba to przyzna�, postawili je - "ad maiorem Dei gloriam" - na najwy�szym poziomie, zreszt� wszystko, cokolwiek robili, robili na najwy�szym poziomie. W kolegium, kierowanym przez rektora ojca Jacobusa Dinne, uczy�o si� niemal dwa tysi�ce ch�opc�w i m�odzie�c�w, szlachty i mieszczan, trzystu z nich mieszka�o w internacie, reszta dochodzi�a z miasta. Towarzystwo Jezusowe kszta�ci�o kwiat m�odzie�y francuskiej. Ojcowie profesorowie wyk�adali clermontczykom histori�, literatur� staro�ytn�, prawo, chemi� i fizyk�, s�owo Bo�e i filozofi�, uczyli r�wnie� greki. O �acinie nie warto nawet wspomina� - clermonccy liceali�ci nie tylko nieustannie czytali i studiowali autor�w �aci�skich, ale r�wnie� obowi�zani byli w czasie przerw mi�dzy lekcjami rozmawia� po �acinie. Sami rozumiecie, �e w tych warunkach mo�na opanowa� �w podstawowy dla ludzko�ci j�zyk. Specjalne godziny po�wi�cone by�y lekcjom ta�ca. W czasie innych godzin s�ysze� si� dawa� szcz�k rapier�w - m�odzi Francuzi uczyli si� fechtunku, aby na polach bitew broni� honoru kr�la Francji, a w pojedynkach - w�asnej czci. W dniach uroczystych clermontczycy z internatu odgrywali sztuki pisarzy rzymskich, przewa�nie Publiusza Terencjusza i Seneki. Do takiej to uczelni odda� swego wnuka Ludwik Cress~e. Poquelin ojciec w �adnym razie nie m�g�by si� uskar�a� na to, �e jego syn, przysz�y pokojowiec kr�lewski, obraca si� w nieodpowiednim towarzystwie. Na li�cie wychowank�w clermonckiego kolegium znajdowa�o si� mn�stwo s�awnych nazwisk, najpierwsze rody szlacheckie posy�a�y do Clermont swoich syn�w. W�wczas gdy Poquelin jako ekstern s�ucha� tam wyk�ad�w, studiowa�o w kolegium clermonckim trzech ksi���t, z kt�rych jeden by� to sam Armand de Bourbon, ksi��� Conti, brat rodzony innego Bourbona, Ludwika Kondeusza ksi�cia d'Enghien, nazwanego p�niej Wielkim. Innymi s�owy, Poquelin uczy� si� razem z osob� krwi kr�lewskiej. Ju� sam ten fakt dowodzi, �e w clermonckim kolegium wyk�ady by�y na wysokim poziomie. Nale�y tu doda�, �e ch�opcy, w kt�rych �y�ach p�yn�a b��kitna krew, oddzieleni byli od syn�w bogatych bourgeois, do kt�rych zalicza� si� Jan Baptysta. Ksi���ta i markizowie byli pensjonariuszami liceum, mieli swoich osobistych s�u��cych, w�asnych wyk�adowc�w, inne godziny nauki i inne sale wyk�adowe. Nale�y tak�e powiedzie�, �e ksi��� Conti, kt�ry w przysz�o�ci odegra znaczn� rol� w przygodach mego niespokojnego bohatera, by� od Poquelina m�odszy o lat siedem, trafi� do kolegium jako zupe�nie ma�y ch�opiec i oczywi�cie nigdy si� tu z naszym bohaterem nie zetkn��. Tak wi�c ma�y Poquelin zatopi� si� w studiach nad Plautem, Terencjuszem i Lukrecjuszem. Zgodnie z regulaminem zapu�ci� sobie w�osy do ramion i przeciera� szerokie spodnie na szkolnej �awie, nabijaj�c g�ow� �acin�. Sklep tapicerski skry� si� za mg��. Inny �wiat ogarn�� naszego bohatera. - Tak widocznie chcia� los - mrucza� Poquelin ojciec zasypiaj�c - no c�, zostawi� firm� m�odszemu. Ten za� zostanie, by� mo�e, adwokatem czy notariuszem, czy kim� tam jeszcze. Ciekawe, czy w scholarusie Bapty�cie zanik�a ch�opi�ca nami�tno�� do teatru? Niestety, ani troch�! Wyrywaj�c si� w wolnych godzinach z okow�w �aciny, po dawnemu chadza� na Pont_Neuf i do teatr�w, tyle �e ju� nie w towarzystwie dziadka, ale z paroma przyjaci�mi clermontczykami. W latach swego pobytu w kolegium Baptysta solidnie zapozna� si� zar�wno z repertuarem Bagna, jak i z repertuarem H~otel de Bourgogne. Obejrza� sztuki Piotra Corneille'a: "Wdow�", "Plac kr�lewski", "Galeri� pa�acow�", a tak�e s�awn� sztuk� "Cyd", kt�ra zapewni�a autorowi wielki rozg�os i zawi�� koleg�w po pi�rze. Ale nie do�� tego. Pod koniec swej nauki w liceum Jan Baptysta nauczy� si� bywa� nie tylko na parterze czy w lo�ach teatru, ale r�wnie� i za kulisami, przy czym w�a�nie tam, za kulisami, zawar� jedn� z najwa�niejszych w jego �yciu znajomo�ci. Pozna� kobiet�. Nazywa�a si� Madeleine B~ejart i by�a aktork�, przez czas pewien pracowa�a w Teatrze na Bagnie. Magdalena by�a ruda, sympatyczna i wszyscy zgadzali si� co do tego, �e ma naprawd� wielki talent. Magdalena by�a zagorza�� wielbicielk� dramatopisarza Jana de Rotrou, by�a m�dra, mia�a bardzo dobry smak, a poza tym, co by�o pod�wczas oczywi�cie wielk� rzadko�ci�, by�a oczytana i sama pisywa�a wiersze. Nic zatem dziwnego, �e czaruj�ca pary�anka i aktorka ca�kiem zawojowa�a m�odszego od niej o cztery lata clermontczyka. Najdziwniejsze, �e Magdalena by�a Janowi Bapty�cie wzajemna. Nauka w kolegium trwa�a zatem przez lat pi�� i ko�czy�y j� studia filozoficzne na kszta�t, �e tak powiem, wie�ca. Przez ca�e te pi�� lat Jan Baptysta uczy� si� gorliwie, znajduj�c jednak czas na odwiedzanie teatr�w. Czy w tym kolegium m�j bohater sta� si� cz�owiekiem wykszta�conym? Jestem przekonany, �e nie istniej� takie uczelnie, w kt�rych sta� by si� mo�na by�o cz�owiekiem wykszta�conym. Ale ka�da uczelnia na dobrym poziomie mo�e wychowa� ludzi zdyscyplinowanych i zaszczepi� nawyk bardzo przydatny w przysz�o�ci, kiedy cz�owiek ju� poza murami szko�y zacznie kszta�ci� si� sam. Tak, w kolegium clermonckim nauczono Jana Baptyst� dyscypliny, nauczono go szanowa� nauki i wskazano mu drog� do nich. Kiedy ko�czy� coll~ege, a uko�czy� je w roku 1639, nie mia� ju� w g�owie parafialnej papki. Jak powiada Mefistofeles - "rozum jego jak w gorset uj�to, jak w hiszpa�ski but". W liceum Poquelin zaprzyja�ni� si� z niejakim La Chapelle, nieprawym synem dygnitarza skarbowego, nader bogatego cz�owieka, niejakiego Louille, zacz�� bywa� u niego w domu. W roku, w kt�rym nasi clermontczycy ko�czyli kolegium, w domu Louille'a pojawi� si� i zamieszka� jako mile widziany go�� pewien wspania�y cz�owiek. Cz�owiek �w nazywa� si� Pierre Gassendi. Profesor Gassendi, Prowansalczyk, by� niezmiernie wykszta�cony. Wiedz� mia� tak�, �e starczy�oby jej na dziesi�ciu. Profesor Gassendi wyk�ada� retoryk�, by� znakomitym historykiem, wybitnym filozofem, fizykiem i matematykiem. Zakres jego wiedzy cho�by w dziedzinie samej tylko matematyki by� tak ogromny, �e proponowano mu katedr� w Coll~ege Royal. Ale, powt�rzmy, nie sama tylko matematyka sk�ada�a si� na baga� Piotra Gassendiego. Ten cz�owiek o niespokojnym i dociekliwym umy�le zacz�� od studi�w nad najwybitniejszym filozofem staro�ytno�ci, perypatetykiem Arystotelesem, a przestudiowawszy go najdok�adniej, r�wnie dok�adnie go znienawidzi�. Potem zapoznawszy si� z wielk� herezj� Polaka Miko�aja Kopernika, kt�ry obwie�ci� ca�emu �wiatu, �e staro�ytni byli w b��dzie, s�dz�c, �e Ziemia jest nieruchomym centrum wszech�wiata, Piotr Gassendi z ca�ego serca pokocha� Kopernika. Gassendi by� pod urokiem wielkiego my�liciela Giordano Bruno, kt�ry w roku 1600 zosta� spalony na stosie za to, �e utrzymywa�, jakoby wszech�wiat by� niesko�czony i jakoby istnia�o w nim wiele �wiat�w. Gassendi ca�ym sercem by� po stronie genialnego fizyka Galileusza, kt�rego zmuszono, by po�o�ywszy d�o� na Ewangelii, zapar� si� swego przekonania, �e Ziemia znajduje si� w ruchu. Wszyscy ci, kt�rzy mieli do�� odwagi, by atakowa� nauki Arystotelesa czy p�niejszych filozof�w scholastyk�w, znajdowali w Gassendim najwierniejszego zwolennika. Znakomicie orientowa� si� w dziele Francuza Piotra de la Ram~ee, kt�ry krytykowa� Arystotelesa i zgin�� w noc �wi�tego Bart�omieja. Znakomicie rozumia� Hiszpana Juana Louisa Vives, pogromc� filozofii scholastycznej, i Anglika Francisa Bacona, barona Verulamu, kt�ry prac� sw� "Instauratio magna" - "Wielka odnowa" - przeciwstawi� Arystotelesowi. Trudno zreszt� wyliczy� wszystkich. Profesor Gassendi by� z natury swej nowatorem, nade wszystko ceni� jasno�� i prostot� my�lenia, bezgranicznie wierzy� w do�wiadczenie, ceni� sobie eksperyment. Pod tym wszystkim tkwi� granitowy fundament jego w�asnych pogl�d�w filozoficznych. Gassendi dopracowa� si� tych pogl�d�w r�wnie� w oparciu o wczesn� staro�ytno��, o filozofa Epikura, kt�ry �y� trzysta mniej wi�cej lat przed nasz� er�. Gdyby zapytano filozofa Epikura: "Jaka jest formu�a pa�skiej nauki?" - to s�dzi� nale�y, �e filozof odpowiedzia�by: - Do czego d��y ka�da �ywa istota? Ka�da �ywa istota d��y do przyjemno�ci. Dlaczego? Dlatego, �e przyjemno�� jest pierwszym i naturalnym dobrem. �yjcie wi�c m�drze: d��cie do nieustaj�cej przyjemno�ci. Formu�a Epikura nies�ychanie przypad�a do serca Piotrowi Gassendiemu, a z up�ywem lat Gassendi wypracowa� swoj� w�asn� formu��. - Jedyne, co jest ludziom wrodzone - m�wi� do swoich uczni�w Gassendi, skubi�c spiczast� uczon� br�dk� - to mi�o�� w�asna. A celem �ycia ka�dego cz�owieka jest osi�gn�� szcz�cie! Z jakich zatem element�w sk�ada si� owo szcz�cie? - zapytywa� filozof i oczy b�yszcza�y mu przy tym. - Tylko z dw�ch, moi panowie, tylko z dw�ch: spokoju ducha i zdrowego cia�a. Jak nale�y dba� o zdrowie, powie wam ka�dy dobry lekarz. Jak za� osi�gn�� spok�j ducha, powiem wam ja. Nie dopuszczajcie si�, dzieci moje, wyst�pku, a nie b�dzie was m�czy�a skrucha ani wyrzuty sumienia, a tylko one czyni� ludzi nieszcz�liwymi. Swoj� karier� naukow� epikurejczyk Gassendi rozpocz�� od wydania wielkiego dzie�a, w kt�rym dowodzi� zupe�nej nieprzydatno�ci Arystotelesowskiej astronomii i fizyki, broni� za� teorii owego Kopernika, o kt�rym ju� by�a mowa. To niezmiernie interesuj�ce dzie�o nie zosta�o jednak uko�czone. Nie mog� si� oprze� wra�eniu, �e gdyby zapytano profesora, czemu tak si� sta�o, odpowiedzia�by podobnie, jak niejaki Chryzal, bohater jednej z przysz�ych komedii Moliera, odpowiedzia� nazbyt uczonej bia�og�owie Filamincie: "Cia�o moje to ja sam, musz� wi�c dba� o nie". - Nie chc�, szanowni panowie, i�� do wi�zienia z powodu Arystotelesa - powiedzia�by Gassendi. I rzeczywi�cie, kiedy cia�o wasze, ta marno��, znajdzie si� w wi�zieniu, jak�e b�dzie si� tam czu�a wasza dusza filozofa? S�owem, Gassendi pohamowa� si� w por�, nie doko�czy� dzie�a o Arystotelesie i zaj�� si� innymi problemami. Epikurejczyk zbyt kocha� �ycie, a uchwa�� parlamentu paryskiego z roku 1624 miano w zbyt �wie�ej pami�ci. Rzecz w tym, �e w owym czasie wszystkie fakultety wszystkich uczelni kanonizowa�y, by tak rzec, Arystotelesa, a w uchwale parlamentu nader niedwuznacznie by�a mowa o karze �mierci dla ka�dego, kto by si� o�mieli� atakowa� Arystotelesa i jego wyznawc�w. Tak wi�c, unikn�wszy grubych nieprzyjemno�ci, odbywszy podr�e po Belgii i Niderlandach, napisawszy szereg wa�kich dzie�, Gassendi znalaz� si� w Pary�u u swojego starego znajomego Louille'a. Louille by� nie w ciemi� bity i poprosi� profesora, by ten zechcia� prywatnie uczy� jego syna La Chapelle. A poniewa� Louille by� nie tylko nie w ciemi� bity, ale mia� tak�e szeroki gest, wi�c pozwoli� La Chapelle'owi zebra� ca�y komplet m�odzie�y, kt�ra razem z nim s�ucha�a wyk�ad�w Gassendiego. Do owej grupy m�odzie�y weszli - sam La Chapelle, nasz Jan Baptysta,