2121
Szczegóły |
Tytuł |
2121 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2121 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2121 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2121 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Micha� Bu�hakow
�ycie Pana Moliera
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1996
T�umaczyli:
Irena Lewandowska,
Witold D�browski
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku
Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z Wydawnictwa
"M�odzie�owa Agencja
Wydawnicza", Warszawa 1987
Pisa�a J. Andrzejewska
Korekty dokona�y
Ewa Chmielewska
i Irena Stankiewicz
`tc
Prolog
Rozmawiam z akuszerk�
"I c� przeszkodzi mi, �miej�c
si�, m�wi� prawd�?"
Horacy
"Molier by� to s�awny pisarz
francuskich komedii za panowania
Ludwika XIV."
Antioch Kantemir
Pewna akuszerka, kt�ra
wykszta�ci�a si� w swej sztuce w
paryskim H~otel_Dieu pod
kierownictwem s�awnej Luizy
Bourgeois, 13 stycznia 1622 roku
przyj�a od wielmo�nej madame
Poquelin, z domu Cress~e,
pierwszego jej potomka, dzieci�
p�ci m�skiej, wcze�niaka.
Jestem pewien, �e gdyby uda�o
mi si� zakomunikowa� czcigodnej
po�o�nej, kogo to mianowicie
przyjmuje, nie jest wykluczone,
�e ze zdenerwowania uczyni�aby
jak�� krzywd� dziecku, a wi�c
zarazem i Francji.
I oto mam na sobie kaftan o
wielkich kieszeniach, a w d�oni
nie obsadk�, lecz pi�ro g�sie.
Przede mn� pal� si� woskowe
�wiece, g�owa mi p�onie.
- �askawa pani - m�wi� -
prosz� ostro�niej spowija�
noworodka, prosz� nie zapomina�,
�e urodzi� si� przedwcze�nie.
�mier� tego dziecka by�aby
ogromn� strat� dla waszego
kraju!
- Mon Dieu! Pani Poquelin
urodzi sobie inne!
- Pani Poquelin ju� nigdy
wi�cej nie urodzi takiego
dziecka, nie urodzi te� dziecka
takiego �adna inna kobieta w
ci�gu kilku najbli�szych
stuleci.
- Zadziwia mnie pan, �askawy
panie!
- Sam tak�e jestem zadziwiony.
Prosz� zrozumie�, �e po up�ywie
trzech wiek�w, w dalekim kraju,
b�d� wspomina� pani� dlatego
jedynie, �e trzyma�a pani na
r�ku syna pana Poquelin.
- Zdarzy�o mi si� piastowa�
dzieci ze znamienitszych rodzin.
- Co pani ma na my�li m�wi�c
"znamienity"? To niemowl� b�dzie
s�awniejsze od obecnie
panuj�cego kr�la waszego,
Ludwika XIII, znamienitsze ni�
kr�l nast�pny, a b�dzie to,
�askawa pani, kr�l, kt�ry
przejdzie do historii jako
Ludwik Wielki albo Kr�l S�o�ce!
Jest taki daleki kraj,
dobrodziko, nie s�ysza�a pani o
nim, kraj Moscovia. Mieszkaj�
tam ludzie, kt�rzy m�wi� dziwnym
dla waszego ucha j�zykiem. I do
tego kraju tak�e ju� wkr�tce
dotr� s�owa tego, kt�rego pani
dzi� odbiera. Pewien Polak,
b�azen cara Piotra I, prze�o�y
je na mow� barbarzy�c�w, ju� nie
z waszego j�zyka nawet, ale z
niemieckiego.
B�azen, przezwany Kr�lem
Samojed�w, skrzypi�c pi�rem,
nakre�li ko�lawe wiersze:
"Gorgoni: Bardzo doprawdy
potrzebne wyrzuca� wci�� tyle
pieni�dzy po to, aby sobie g�by
tak pa�ka�. Gadajcie, co�cie wy
takiego zrobi�y tym panom, �e
po�egnali si� tak ozi�ble?"
T�umacz rosyjskiego cara tymi
s�owami przeka�e s�owa paninego
niemowl�cia z jego komedii
"Pocieszne wykwintnisie".
W "Opisaniu komedii, jakie
tylko s� w Rozporz�dzeniach
Carskich po dzie� Trzydziesty
miesi�ca Maja roku Pa�skiego
1709" odnotowano takie mi�dzy
innymi sztuki - b�aze�sk� "O
doktorze obitym" (jest to to
samo co "Doktor z musu") i drug�
- "R�d Heraklesowy, gdzie
pierwsz� osob� jest Jowisz".
Poznajemy je. Pierwsza to
"Lekarz mimo woli", komedia
napisana w�a�nie przez to panine
niemowl�. Drug� - "Amfitriona",
napisa� r�wnie� on. Jest to ten
sam "Amftrion", kt�rego monsieur
Moli~ere wraz z komediantami
swymi odegra� w 1668 roku w
Pary�u w obecno�ci Piotra
Iwanowicza Potiomkina,
wys�annika cara Aleksego
Michaj�owicza.
A zatem widzi pani, �e
Rosjanie jeszcze w tym stuleciu
us�ysz� o cz�owieku, kt�rego
pani dzi� odbiera. O, zwi�zki
czas�w! O, pr�dy o�wiecenia!
S�owa dziecka prze�o�one zostan�
na j�zyk niemiecki,
przet�umaczone zostan� na
angielski, w�oski, hiszpa�ski,
holenderski. Na du�ski,
portugalski, polski, turecki,
rosyjski...
- Czy� to mo�liwe, �askawy
panie!
- Prosz� mi nie przerywa�,
�askawa pani! Na grecki! Na
nowogrecki oczywi�cie. Ale i na
starogrecki tak�e. Na w�gierski,
rumu�ski, czeski, szwedzki,
ormia�ski, arabski.
- Zadziwia mnie pan, �askawy
panie!
- O, nie ma w tym, jak dot�d,
nic zadziwiaj�cego. M�g�bym
wymieni� pani dziesi�tki
pisarzy, kt�rych dzie�a
przet�umaczono na j�zyki obce,
jakkolwiek nie zas�ugiwali nawet
na to, aby ich wydano w ich
ojczystym j�zyku. Ten jednak nie
tylko zostanie przet�umaczony, o
nim samym b�dzie si� pisa�
sztuki, sami tylko szanowni
rodacy pani napisz� ich
dziesi�tki. Sztuki takie b�d�
pisali r�wnie� W�osi, a w�r�d
nich i Carlo Goldoni, kt�rego
narodziny, jak m�wiono, tak�e
oklaskiwa�y Muzy. I Rosjanie.
Nie tylko w waszym kraju, ale
i w krajach innych znajd� si�
jego na�ladowcy, b�dzie si�
pisywa�o przer�bki jego komedii.
Uczeni r�nych kraj�w napisz�
szczeg�owe rozbiory jego sztuk
i b�d� si� starali krok za
krokiem prze�ledzi� ca�e jego
tajemnicze �ycie. Dowiod�, �e
cz�owiek ten, kt�ry teraz na
pani r�kach daje s�abe zaledwie
oznaki �ycia, wywrze wp�yw na
wielu pisarzy przysz�ych
stuleci, w tej liczbie na takich
- nie znanych pani, ale znanych
mnie - jak rodacy moi,
Gribojedow, Puszkin i Gogol.
Musz� wam podzi�kowa�: z ognia
wyjdzie ca�y,@ kto z wami sp�dzi
jeden dzie� zaledwie,@ kto tym
samym powietrzem co i wy
odetchnie,@ a mimo to zachowa
rozum ocala�y!@ Precz z tego
miasta! Nie wr�c�! Sko�czone!@ Z
zamkni�tymi oczyma za najdalsz�
met�,@ w �wiat, gdzie sw�j k�cik
znajdzie serce zniewa�one!@
(Z przek�adu Juliana Tuwima).
To z fina�u sztuki mego ziomka
Gribojedowa "M�dremu biada".
Oby�cie w czuciach waszych,
jak tego wam �ycz�,@ mogli
czerpa� wiek ca�y prawdziwe
s�odycze,@ ja, z wszystkich
stron zdradzony, zdeptany
niegodnie,@ uciekam z tej
otch�ani, gdzie panuj�
zbrodnie,@ b�d� szuka� odleg�ej
na �wiecie ustroni,@ gdzie
uczciwym cz�owiekiem by� nikt mi
nie wzbroni.@
(Wszystkie cytaty z dzie�
Moliera - z przek�ad�w Tadeusza
Boya_�ele�skiego).
A to wiersze z fina�u sztuki
tego� Poquelina "Mizantrop",
sztuki, kt�r� w mojej ojczy�nie
prze�o�ono w roku 1816.
Czy istniej� podobie�stwa
mi�dzy cytowanymi fina�ami? Ach,
m�j Bo�e! Nie jestem znawc�,
niech to rozstrzygn� uczeni!
Uczeni opowiedz� pani, o ile
Gribojedowowski Czacki
przypomina Alcesta_Mizantropa,
opowiedz� tak�e o tym, dlaczego
Carlo Goldoni uwa�any jest za
ucznia tego w�a�nie Poquelina, i
o tym, jak Puszkin w latach
m�odzie�czych pr�bowa�
na�ladowa� tego Poquelina, i
wiele jeszcze innych m�drych i
ciekawych rzeczy. Co do mnie,
nie bardzo si� na tym znam.
Interesuje mnie co innego:
sztuki mojego bohatera
wystawiane b�d� przez trzy
stulecia na scenach ca�ego
�wiata i nie wiadomo, kiedy
przestanie si� je grywa�. Oto co
mnie interesuje! Oto jaki
cz�owiek wyro�nie z tego
niemowl�cia!
Prawda, chcia�em wspomnie� o
sztukach. Niezmiernie czcigodna
dama, pani Aurora Dudevant,
bardziej zreszt� znana pod
nazwiskiem George Sand, b�dzie
po�r�d tych, kt�rzy napisz�
sztuki o moim bohaterze.
W finale jej dramatu Molier
wstanie i powie:
"Tak, chc� umrze� w domu...
Chc� jeszcze pob�ogos�awi� moj�
c�rk�."
A ksi��� Kondeusz podejdzie do
niego i podrzuci mu replik�:
"Panie Moli~ere, prosz� si�
wesprze� na moim ramieniu!"
Za� aktor Duparc, kt�rego,
nawiasem m�wi�c, w chwili
�mierci Moliera nie b�dzie ju�
mi�dzy �ywymi, zawo�a
szlochaj�c:
"O, c� to znaczy straci�
jedynego cz�owieka, jakiego
kiedykolwiek kocha�em!"
Damy pisz� wzruszaj�co, na to
nic ju� si� nie da poradzi�! Ale
ty, m�j biedny, zakrwawiony
mistrzu! Ty� nie chcia� umiera�
nigdzie - ani w domu, ani poza
domem! W�tpi� te�, czy wtedy,
kiedy ci strumieniem chlusn�a z
gard�a krew, wyrazi�e� �yczenie
pob�ogos�awienia swojej nikogo
nie interesuj�cej c�reczki
Madeleine!
Kt� potrafi pisa� bardziej
wzruszaj�co ni� damy? Chyba
tylko niekt�rzy m�czy�ni.
Rosyjski autor W�odzimierz
Rafai�owicz Zotow obdarzy nas
fina�em nie mniej wzruszaj�cym:
"Kr�l nadchodzi. Kr�l chce
widzie� Moli~ere'a. Moli~ere! Co
si� dzieje z Moli~ere'em?"
"Moli~ere umar�".
A ksi��� pobiegnie na
spotkanie Ludwika XIV i zawo�a:
"Najja�niejszy panie! Moli~ere
nie �yje!"
Za� Ludwik XIV powie, zdj�wszy
kapelusz:
"Moli~ere jest nie�miertelny!"
C� mo�na zarzuci� tym
ostatnim s�owom? Tak,
rzeczywi�cie, cz�owiek, kt�ry
�yje ju� od trzystu z ok�adem
lat, jest bez w�tpienia
nie�miertelny. Pytanie tylko,
czy kr�l by� r�wnie� tego
zdania.
W operze "Aretuza",
skomponowanej przez pana Andr~e
Campra, komunikowano: "Bogowie
w�adaj� niebem, a Ludwik w�ada
ziemi�!"
Ten, kt�ry w�ada� ziemi�,
nigdy i przed nikim - opr�cz dam
- kapelusza nie zdejmowa� i do
umieraj�cego Moliera nie
przyszed�by. I nie przyszed� w
rzeczy samej, podobnie jak nie
przyszed� �aden ksi���. Ten,
kt�ry w�ada� ziemi�, uwa�a� za
nie�miertelnego samego siebie,
ale myli� si� co do tego, jak
s�dz�. By� �miertelny jak
wszyscy, a co za tym idzie, by�
tak�e �lepy. Gdyby nie by�
�lepy, przyszed�by, by� mo�e, do
�o�a umieraj�cego, poniewa�
potrafi�by dojrze� w przysz�o�ci
bardzo interesuj�ce rzeczy, i
nie jest wykluczone, �e
zapragn��by w ten spos�b pokuma�
si� z prawdziw�
nie�miertelno�ci�.
W tym miejscu dzisiejszego
Pary�a, gdzie schodz� si� pod
ostrym k�tem ulice Richelieu,
Ther~ese i Moli~ere, zobaczy�by
cz�owieka siedz�cego nieruchomo
pomi�dzy kolumnami. Poni�ej tego
cz�owieka - dwie kobiety z
jasnego marmuru trzymaj�ce
rulony w d�oniach. Jeszcze ni�ej
- �by lw�w, a pod nimi wysuni�t�
czasz� fontanny.
To on, przebieg�y i czaruj�cy
Gal, kr�lewski komediant i
dramatopisarz! To on, w br�zowej
peruce, z kokardami z br�zu na
trzewikach! To on - kr�l
dramaturgii francuskiej!
Ach, �askawa pani! C� mi tu
pani baje o jakich� znamienitych
noworodkach, kt�re bra�a pani
niegdy� na r�ce! Prosz�
zrozumie�, �e to dziecko, kt�re
odbiera pani w tej chwili w domu
pa�stwa Poquelin, to pan de
Moli~ere! Aha! Teraz zrozumia�a
mnie pani? Wi�c prosz�, niech
pani b�dzie ostro�na! Prosz� mi
powiedzie�, czy krzykn��? Czy
oddycha? A wi�c �yje!
Rozdzia� 1
W "ma�pim domu"
Tak oto, mniej wi�cej
trzynastego stycznia 1622 roku w
Pary�u narodzi� si� panu
Jean_Baptiste Poquelin i jego
ma��once Marii Poquelin_Cress~e
w�t�y pierworodny. Pi�tnastego
stycznia ochrzczono go w
ko�ciele pod wezwaniem �wi�tego
Eustachego, daj�c mu na cze��
ojca imiona Jan Baptysta.
S�siedzi z�o�yli Poquelinowi
�yczenia, a w cechu tapicer�w
rozesz�a si� wiadomo��, �e
przyszed� na �wiat jeszcze jeden
przysz�y tapicer i handlarz
mebli.
Ka�dy architekt miewa
fantastyczne pomys�y. Na rogach
porz�dnego dwupi�trowego domu
pod stromym dwuspadowym dachem,
stoj�cego na rogu ulic
Saint_Honor~e i Starych �a�ni,
pi�tnastowieczny budowniczy
umie�ci� rze�bione w drewnie
drzewka pomara�czowe o starannie
przyci�tych ga��ziach. W�drowa�
po tych ga��ziach �a�cuszek
male�kich ma�pek, ma�pki zrywa�y
owoce. Nic dziwnego, �e
pary�anie przezwali ten dom
"ma�pim domem". W przysz�o�ci
komedianta de Moli~ere drogo
mia�y kosztowa� te ma�piszony!
�yczliwi nieraz m�wili, �e nie
ma nic nadzwyczajnego w karierze
najstarszego syna czcigodnego
pana Poquelin, tego syna, kt�ry
zosta� b�aznem. Czeg� mo�na
wymaga� od cz�owieka, kt�ry
wychowa� si� w�r�d stroj�cych
miny ma�p? Ali�ci komediant w
przysz�o�ci nie mia� si� wyrzec
swoich ma�pek, i ju� u schy�ku
�ycia projektuj�c dla siebie
herb, kt�rego potrzeb�
posiadania nie wiedzie� czemu
nagle zacz�� odczuwa�,
przedstawi� w owym herbie swoje
ogoniaste kole�anki, pilnuj�ce
ojcowskiego domu.
Dom ten sta� w najgwarniejszej
dzielnicy handlowej w centrum
Pary�a, w pobli�u Pont_Neuf.
W�a�cicielem domu tego by�
nadworny tapicer i dekorator Jan
Baptysta_ojciec, tam mieszka� i
tam prowadzi� swoje interesy.
Z biegiem lat tapicer
dochrapa� si� jeszcze jednego
tytu�u: tytu�u pokojowca jego
wysoko�ci kr�la Francji. Tytu�
ten nie tylko sam z honorem
nosi�, ale tak�e wystara� si� o
to, aby odziedziczy� go po nim
najstarszy syn, Jan Baptysta.
Opowiadano sobie na ucho, �e
Jan Baptysta_ojciec nie tylko
handlowa� fotelami i obiciami,
lecz tak�e po�ycza� pieni�dze na
godziwy procent. Nie widz� w tym
�adnej ujmy dla cz�owieka
interesu. Z�e j�zyki twierdzi�y
jednak, �e Poquelin ojciec nieco
przesadza� z t� wysoko�ci�
procent�w i �e jakoby
dramatopisarz Moli~ere, opisuj�c
ohydnego sk�pca Harpagona, mia�
przed oczyma rodzonego tatusia.
�w za� Harpagon by� to ten,
kt�ry jednemu ze swych klient�w
usi�owa� wepchn�� na poczet
d�ugu najprzer�niejsze
rupiecie, a mi�dzy innymi
wypchan� sianem mumi� krokodyla,
kt�ra, Harpagona zdaniem,
nadawa�a si� do zawieszenia pod
sufitem jako rodzaj ozdoby.
Nie chc� da� wiary tym
oszczerczym plotkom! Dramaturg
Moli~ere w niczym nie uchybi�
pami�ci swego ojca i ja z kolei
nie zamierzam uchybi� jemu.
Poquelin ojciec by� to prawdziwy
cz�owiek interesu, szanowany
przedstawiciel swojego
czcigodnego cechu. Prowadzi�
sklep, a nad wej�ciem do owego
"ma�piego sklepu" powiewa�a
dumna chor�giew, r�wnie� z
wyobra�eniem ma�py.
Na ciemnawym parterze, w
sklepie, pachnia�o farb� i
we�n�, w kasie pobrz�kiwa�y
monety i przez ca�y dzie�
t�oczyli si� tu ludzie kupuj�cy
obicia i dywany. U Poquelina
ojca kupowa�o i mieszcza�stwo, i
arystokraci. Za� w warsztacie,
kt�rego okna wychodzi�y na
podw�rze, sta�y s�upy t�ustego
py�u, pi�trzy�y si� krzes�a,
poniewiera�y kawa�ki fornir�w,
�cinki sk�r i tkanin, a w tym
chaosie krz�tali si�,
postukiwali m�otkami, szcz�kali
no�ycami Poquelinowscy
majstrowie i czeladnicy.
W pokojach pierwszego pi�tra
nad chor�gwi� kr�lowa�a matka.
S�ycha� tam by�o jej nieustanny
kaszel i szelest jej sp�dnic z
"gros de Naples". Maria Poquelin
by�a kobiet� do�� maj�tn�. W jej
szafach le�a�y drogie suknie i
sztuki florenty�skich materii,
bielizna z najcie�szego p��tna,
w komodach spoczywa�y kolie i
bransolety z diamentami, per�y,
pier�cienie ze szmaragdami,
z�ote zegarki i drogie srebra
sto�owe. Przy pacierzu Maria
przesuwa�a paciorki r�a�ca z
macicy per�owej. Czytywa�a Pismo
�wi�te, a nawet, czemu waham si�
da� wiar�, greckiego autora
Plutarcha w skr�conym
przek�adzie. By�a cicha,
uprzejma i wykszta�cona.
Wi�kszo�� spo�r�d jej przodk�w
byli to tapicerzy, ale trafiali
si� w�r�d nich tak�e
przedstawiciele innych zawod�w,
na przyk�ad muzykanci i
adwokaci.
Tak wi�c po pokojach na
pi�trze "ma�piego domu"
przechadza� si� jasnow�osy
ch�opiec o wydatnych wargach.
By� to w�a�nie najstarszy syn,
Jan Baptysta. Niekiedy schodzi�
do sklepu i do warsztatu i
przeszkadza� czeladnikom w
pracy, wypytuj�c ich o r�ne
r�no�ci. Majstrowie pod�miewali
si� z jego j�kania, ale lubili
go. Niekiedy siada� przy oknie i
wspar�szy policzki na pi�ciach
patrzy� na b�otnist� ulic�, po
kt�rej snuli si� ludzie.
Pewnego razu matka,
przechodz�c ko�o okna, poklepa�a
go po plecach i powiedzia�a:
- Ach, ty m�j obserwatorze...
Pewnego dnia pos�ano
"obserwatora" do szko�y
parafialnej. W szkole
parafialnej nauczy� si� tego
w�a�nie, czego mo�na si� nauczy�
w takiej szkole, to znaczy
opanowa� cztery podstawowe
dzia�ania arytmetyczne, czyta�
bez trudu, lizn�� nieco �aciny,
a tak�e zapozna� si� z wieloma
ciekawymi wydarzeniami, o
kt�rych by�a mowa w "�ywotach
�wi�tych".
I tak si� �y�o, spokojnie,
dostatnio. Poquelin ojciec
bogaci� si�, dzieci by�o ju�
czworo, kiedy nagle spad�o na
"ma�pi dom" nieszcz�cie.
Wiosn� 1632 roku czu�a matka
zaniemog�a. Jej oczy sta�y si�
b�yszcz�ce i pe�ne niepokoju. W
ci�gu miesi�ca tak wychud�a, �e
trudno j� by�o pozna�, na
bladych jej policzkach wykwit�y
niezdrowe plamy. Potem zacz�a
kaszla� i plu� krwi�, a przed
"ma�pi dom" zacz�li zaje�d�a�
wierzchem na mu�ach lekarze w
z�owieszczych ko�pakach.
Pi�tnastego maja pulchny
"obserwator" szlocha� ocieraj�c
�zy brudnymi pi�ciami, a wraz z
nim szlocha� ca�y dom. Cicha
Maria Poquelin le�a�a bez ruchu,
r�ce mia�a skrzy�owane na
piersiach.
Kiedy j� pochowano, w domu
zapad� jak gdyby nieustaj�cy
zmierzch. Ojciec wpad� w
rozpacz, sta� si� roztargniony,
pierworodny widzia� kilkakrotnie
o letniej szar�wce ojca
siedz�cego samotnie i
p�acz�cego. "Obserwator"
denerwowa� si� patrz�c na to i
snu� si� po mieszkaniu nie
wiedz�c, czym by si� zaj��. Ale
potem ojciec przesta� p�aka� i
coraz cz�ciej zacz�� chodzi� w
go�ci do niejakiej rodziny
Fleurette. Wreszcie oznajmiono
jedenastoletniemu Janowi
Bapty�cie, �e b�dzie mia� now�
mam�. Wkr�tce Katarzyna
Fleurette, nowa mama, zjawi�a
si� w "ma�pim domu". "Ma�pi dom"
rodzina zreszt� niebawem
opu�ci�a, ojciec bowiem kupi�
dom gdzie indziej.
Rozdzia� 2
Historia dwu teatroman�w
Nowy dom sta� przy rynku, w
dzielnicy, w kt�rej odbywa�y si�
s�ynne targi Saint_Germain.
Tak�e i na nowym miejscu
przedsi�biorczy Poquelin
roztoczy� - jeszcze wyrazi�ciej
- wszelakie uroki swojego
sklepu. W starym domu
gospodarowa�a i rodzi�a dzieci
Maria Cress~e, w nowym zast�pi�a
j� Katarzyna Fleurette. C�
mo�na powiedzie� o tej kobiecie?
Moim zdaniem - nic, nic z�ego
ani te� nic dobrego. Ale
poniewa� wesz�a ona do rodziny z
pi�tnem macochy, wielu spo�r�d
tych, kt�rzy zajmowali si�
�yciem mojego bohatera, zacz�o
zapewnia�, �e m�odszemu Janowi
Bapty�cie �le si� �y�o przy
Katarzynie Fleurette, �e by�a
ona z�� macoch� i �e to w�a�nie
j� pod imieniem Beliny,
wiaro�omnej �ony, przedstawi�
Molier w komedii "Chory z
urojenia".
Moim zdaniem, nie ma w tym
cienia prawdy. Nie ma �adnych
dowod�w na to, �e Katarzyna
krzywdzi�a Jana Baptyst�, nie ma
te� �adnych dowod�w
�wiadcz�cych, �e Belina to ona.
Katarzyna Fleurette by�a
niezgorsz� drug� �on�, wykona�a
swoje ziemskie zadania: w rok po
�lubie urodzi�a Poquelinowi
c�rk� Katarzyn�, a po dw�ch
latach nast�pnych - Ma�gorzat�.
Tak wi�c Jan Baptysta
kszta�ci� si� w szk�ce
parafialnej, p�ki jej nie
uko�czy�. Poquelin ojciec uzna�,
�e horyzonty jego pierworodnego
uleg�y dostatecznemu
rozszerzeniu, i przykaza� mu
wdra�a� si� do zawodu,
obserwuj�c sprawy sklepu. Zatem
Jan Baptysta zacz�� odmierza�
materia�y, przybija� co� tam
gwo�dzikami, sp�dza� czas na
pogaw�dkach z czeladnikami, a w
wolnych chwilach czytywa�
zat�uszczony tomik Plutarcha,
kt�ry zosta� po Marii Cress~e.
I oto nagle przy �wietle moich
�wiec otwieraj� si� drzwi, i oto
zjawia si� przede mn� bardzo
�wawy jak na swoje lata pan,
nale��cy z wygl�du do stanu
mieszcza�skiego, jest w
skromnym, lecz solidnym
kaftanie, w peruce, z lask� w
d�oni, ma bystre oczy i
nienaganne maniery. Na imi� mu
Louis, jego nazwisko - Cress~e,
jest rodzonym ojcem nieboszczki
Marii, a zatem jest dziadkiem
ma�ego Jana.
Z zawodu pan Cress~e by�
tapicerem tak jak jego zi��.
Cress~e nie by� jednak tapicerem
nadwornym, tylko zwyczajnym,
mia� sklep na targowisku
Saint_Germain. Mieszka� w
Saint_Ouen pod Pary�em, gdzie
mia� pi�kny dom ze wszystkimi
wygodami. W niedziele rodzina
Poquelin wyje�d�a�a zazwyczaj z
wizyt� do dziadka do Saint_Ouen,
a mali Poquelinowie przywozili z
tych odwiedzin mi�e wspomnienia.
Tak wi�c �w w�a�nie dziadek
Cress~e w zadziwiaj�cy spos�b
zaprzyja�ni� si� z m�odszym
Janem Baptyst�. C� mog�o ��czy�
staruszka i ch�opca? Chyba tylko
sam diabe�. Tak, to z pewno�ci�
by� diabe�. Wsp�lna nami�tno��
tych dw�ch nie na d�ugo jednak
zosta�a tajemnic� dla Poquelina
ojca i wywo�a�a jego pos�pne
zdziwienie. Okaza�o si�, �e
dziad i wnuk s� bez pami�ci
zakochani w teatrze!
W wolne wieczory, kiedy dziad
przebywa� w Pary�u, obaj
tapicerzy - stary i ma�y -
zm�wiwszy si� i ukradkiem
zamieniwszy spojrzenia,
wychodzili z domu. Nietrudno
by�o prze�ledzi� ich drog�.
Zazwyczaj szli na r�g rue
Mauconseil i rue Fran~caise,
gdzie w niskiej i ciemnej sali
H~otel de Bourgogne gra�a
kr�lewska trupa aktorska.
Czcigodny dziad Cress~e mia�
wielu dobrych znajomych w�r�d
starszych pewnego
stowarzyszenia, kt�re stawia�o
przed sob� cele religijne, ale
r�wnie� i handlowe.
Stowarzyszenie to zwa�o si�
Confr~eres de la Passion i mia�o
przywilej wystawiania w Pary�u
misteri�w. To w�a�nie bractwo
wybudowa�o H~otel de Bourgogne,
ale w latach, kiedy Jan Baptysta
by� ch�opcem, nie wystawia�o ju�
misteri�w, sal� za� wynajmowa�o
rozmaitym trupom.
Tak wi�c dziadek Cress~e szed�
do starszego Bractwa i
szanownemu tapicerowi oraz jego
wnukowi dawano bezp�atne miejsca
w kt�rej� z wolnych l�.
W teatrze w Pa�acu
Burgundzkim, gdzie owymi czasy
gwiazdorem by� niezmiernie
popularny aktor Bellerose,
grywano tragedie, tragikomedie,
widowiska sielankowe i farsy,
przy czym najwybitniejszym
autorem H~otel de Bourgogne by�
Jean de Rotrou, wielki mi�o�nik
hiszpa�skich wzorc�w
dramaturgicznych. Dziadkowi
Cress~e Bellerose dostarcza�
swoj� gr� najwy�szych rado�ci i
wnuk wraz z dziadkiem
oklaskiwali Bellerose'a. Lecz
wnukowi znacznie bardziej ni�
tragedie, w kt�rych grywa�
Bellerose, przypada�y do gustu
farsy burgundczyk�w,
niewymy�lne, leciutkie farsy,
najcz�ciej zapo�yczane od
W�och�w, a w Pary�u znajduj�ce
znakomitych odtw�rc�w, kt�rzy ze
swobod� �onglowali aktualnymi
tekstami swoich zabawnych r�l.
Tak, to dziadek Cress~e, na
nieszcz�cie Poquelina ojca,
wskaza� jego synowi drog� do
H~otel de Bourgogne! I oto razem
z dziadkiem, kiedy by� jeszcze
ma�y, a potem wraz z kolegami,
kiedy ju� sta� si� m�odzie�cem,
zd��y� Jan Baptysta zobaczy� w
H~otel de Bourgogne wiele
wspania�ych rzeczy.
Znakomity, wyst�puj�cy w
farsach, Gros_Guillaume
zadziwia� Jana Baptyst� p�askim
czerwonym beretem i bia��
kurtk�, kt�ra opina�a mu jego
potworne brzuszysko. Inna
znakomito��, farser
Gaultier_Garguille, ubrany w
czarn� kamizel� z czerwonymi
r�kawami, w ogromnych okularach
i z kijem w d�oni, nie gorzej
ni� Gros_Guillaume roz�miesza�
do �ez publiczno�� H~otel de
Bourgogne. Zadziwia� Jana
Baptyst� tak�e Turlupin,
niezmordowany w wymy�laniu coraz
to nowych gag�w, i Alison, kt�ry
grywa� role pociesznych
staruszek.
W ci�gu kilku lat przed oczyma
Jana Baptysty przesun�y si�,
wiruj�c jak na karuzeli,
um�czone i wymalowane lub
zamaskowane twarze
doktor�w_pedant�w, sk�pi starcy,
che�pliwi i tch�rzliwi
kapitanowie. Przy �miechu
publiczno�ci p�oche �ony
wywodzi�y w pole zrz�dnych
g�upc�w, swoich m��w, a farsowe
kumoszki_rajfurki terkota�y jak
sroki. Chytrzy i l�ejsi ni�
pi�rko s�u��cy wodzili za nosy
staruch�w Gorgonich, ok�adali
kijami starych pryk�w i wrzucali
ich do work�w. A mury H~otel de
Bourgogne trz�s�y si� od �miechu
Francuz�w.
Zobaczywszy wszystko, co mo�na
by�o zobaczy� w H~otel de
Bourgogne, opanowani
nami�tno�ci� tapicerzy
przenosili si� do innego du�ego
teatru, do Teatru na Bagnie.
Tutaj kr�lowa�a tragedia, w
kt�rej wyr�nia� si� �wietny
aktor Mondory, i ambitna
komedia, kt�rej najlepszych
wzor�w dostarczy� teatrowi
znakomity dramaturg owego czasu,
Pierre Corneille.
Wnuk Ludwika Cress~e by� jak
gdyby zanurzany po kolei w
r�nych wodach - w H~otel de
Bourgogne umalowany jak indyk
Bellerose by� przes�odzony i
tkliwy. Przymyka� oczy, potem
wbija� je w nieogarnion� dal,
czyni� p�ynny ruch kapeluszem i
recytowa� monologi g�osem tak
przeci�g�ym, �e nie spos�b si�
by�o po�apa�, czy m�wi, czy
�piewa. Za� tam, na Bagnie,
Mondory zadziwia� sal� swym
piorunowym g�osem i rz꿹c
umiera� na scenie w tragedii.
Ch�opiec wraca� do ojcowskiego
domu z gor�czkowym blaskiem w
oczach i �ni�y mu si� po nocach
bufonady Alison�w,
Jacquemin_Jadot, Philippin�w i
znakomitego Jodeleta o um�czonej
twarzy.
Niestety! H~otel de Bourgogne
i Bagno nie wyczerpywa�y
bynajmniej wszystkich mo�liwo�ci
otwieraj�cych si� przed tymi,
kt�rzy cierpi� na nieuleczaln�
nami�tno�� do teatru.
Oko�o Pont_Neuf i w okolicy
Hal na ca�ego odbywa� si�
handel. Pary� tuczy� si� nim,
wygl�da� coraz lepiej i
rozrasta� si� we wszystkich
kierunkach. W sklepach i przed
sklepami kipia�o takie �ycie, �e
a� cz�owiekowi dzwoni�o w
uszach, a� �mi�o w oczach. Za�
tam, gdzie rozbija�o swoje
namioty targowisko
Saint_Germain, panowa�
najautentyczniejszy �cisk. Gwar!
Harmider! I ile� b�ota, ile�
b�ota!...
- M�j Bo�e! M�j Bo�e! -
powiedzia� kiedy� o tym
targowisku kaleki poeta Scarron.
- Ile� b�ota nanios� wsz�dzie te
nie znaj�ce kaleson�w zady!
Przez ca�y dzie� id�, id�,
potr�caj� si�! Id� mieszczanie,
id� pi�kne mieszczki! W razurach
gol�, mydl�, wyrywaj� z�by. W
tym g�szczu ludzkim w�r�d
pieszych wida� tak�e konnych.
Przeje�d�aj� na mu�ach nad�ci,
podobni krukom lekarze. Harcuj�
kr�lewscy muszkieterowie ze
z�otymi strza�ami dewiz na
pelerynkach. Stolico �wiata,
jedz, pij, handluj i ro�nij!
Hej, wy, nie znaj�ce kaleson�w
zady, tutaj, tutaj, na
Pont_Neuf! Patrzcie, ju�
wznie�li budy, ju� je obwieszaj�
dywanikami. Kt� to tam tak
piszczy jak fujarka? To herold.
Nie sp�nijcie si�, panie i
panowie, przedstawienie zaraz
si� zaczyna! Nie stra�cie
okazji! Tylko u nas, nigdzie
wi�cej, zobaczycie wspania�e
marionetki pana Brioch~e! Oto
one, zawieszone na nitkach,
chwiej� si� nad pomostem!
Zobaczycie Fugotina, genialn�
uczon� ma�p�!
W budach oko�o Pont_Neuf
roz�o�yli si� uliczni lekarze,
wyrywacze z�b�w, ci, co wycinaj�
odciski, i aptekarze_szarlatani.
Sprzedaj� ludziom panacea -
lekarstwa na ka�d� chorob�, a po
to, by zwracano uwag� na ich
kramy, wchodz� w porozumienie z
w�drownymi aktorami ulicznymi, a
niekiedy nawet z aktorami z
teatr�w, ci za� daj� ca�e
spektakle s�awi�ce cudowne
dzia�anie szarlata�skich lek�w.
Przechodzi�y uroczyste
procesje, przeje�d�ali na
koniach umalowani,
poprzebierani, obwieszeni
w�tpliwej warto�ci wypo�yczon�
bi�uteri� komedianci,
wykrzykiwali reklamowe has�a,
zwo�ywali ludzi. Sz�y za nimi
ca�e stada ch�opaczk�w
gwi�d��cych, pl�cz�cych si� pod
nogami i w ten spos�b
zwi�kszaj�cych jeszcze
zamieszanie.
Hucz, Nowy Mo�cie! S�ysz�, jak
w twoim zgie�ku rodzi si� z
ojca_szarlatana i z
matki_aktorki komedia francuska,
rodzi si�, krzyczy przenikliwie,
a jej wulgarna twarz osypana
jest m�k�!
Oto zas�yn�� na ca�y Pary�
tajemniczy i zadziwiaj�cy
cz�owiek, niejaki Krzysztof
Contuggi. Wynaj�� on ca�� trup�,
dawa� spektakle w budzie z
poliszynelami i z ich pomoc�
zacz�� sprzedawa� cudowne,
pomagaj�ce we wszystkich
chorobach zi�ka, kt�re nazywa�y
si� "orvi~etan".
W ca�ej Francji, w ca�ym
�wiecie@ lepszych lekarstw nie
znajdziecie!@ Orvi~etan,
orvi~etan!@ Tylko u nas -
orvi~etan!@
B�azny w maskach przysi�ga�y
g�osami ochryp�ymi od krzyku, �e
nie istnieje na �wiecie taka
choroba, na kt�r� nie pom�g�by
cudotw�rczy orvi~etan. Orvi~etan
wyleczy z suchot, z d�umy i ze
�wierzbu!
Obok budy przeje�d�a
muszkieter. Jego ogier pe�nej
krwi zezuje przekrwionym okiem,
toczy z munsztuka pian�. Nie
znaj�cy kaleson�w tarasuj�
drog�, cisn� si� do ozdobionego
pistoletami siod�a. Z budy
Contuggiego rozlega si� wycie:
Kup orvi~etan, muszkieterze,@
ca�y �wiat go od nas bierze!@
- Niech was d�uma porwie! Z
drogi! - krzyczy gwardzista.
- Dajcie mi pude�eczko
orvi~etanu - m�wi jaki�
Sganarel, kt�ry da� si� skusi�.
- Ile to kosztuje?
- Mi�o�ciwy panie - odpowiada
mu szarlatan - orvi~etan to taki
�rodek, �e nie ma na niego ceny!
Waham si� wzi�� od was
pieni�dze, mi�o�ciwy panie!
- O, panie - odpowiada
Sganarel - wiem ja, �e ca�ego
z�ota Pary�a nie do�� b�dzie, by
zap�aci� za to pude�eczko. Ale i
ja nie chcia�bym bra�
czegokolwiek za darmo. Tak wi�c
b�d�cie uprzejmi przyj��
trzydzie�ci sous i poprosz� o
reszt�.
Zapada nad Pary�em granatowy
wiecz�r, zapalaj� si� �wiat�a. W
budach na Mo�cie pal� si�
kopc�ce �wieczniki w kszta�cie
krzy�y, skwiercz� w nich grube
�oj�wki, zwijaj� si� p�on�ce
pochodnie.
Sganarel �pieszy do domu, na
ulic� Saint_Denis. Chwytaj� go
za po�y, proponuj� mu kupno
antidotum na wszelakie trucizny,
jakie tylko istniej� na �wiecie.
Hucz, Mo�cie!
I oto przez ludzki g�szcz
przedziera si� dwu ludzi:
czcigodny starzec i jego
przyjaciel, wyrostek w
plisowanym ko�nierzyku. I nikt
nie wie, nawet aktorzy na
praktykablach nie podejrzewaj�,
kogo to potr�ca t�um przed bud�
szarlatana. W H~otel de
Bourgogne Jodelet nie wie, �e
nadejdzie taki dzie�, kiedy
b�dzie grywa� w trupie tego
ch�opaczka. Piotr Corneille nie
wie, �e u schy�ku swych dni
b�dzie uszcz�liwiony, kiedy ten
ch�opaczek przyjmie dla swojego
teatru jego sztuk� i wyp�aci
jemu, ubo�ej�cemu powoli
dramatopisarzowi, pieni�dze za
ni�.
- Mo�e by�my zajrzeli do
jeszcze jednej budy? -
przymilnie i uprzejmie pyta
wnuk.
Dziadek waha si�: jest ju�
p�no. Ale nie strzyma�:
- No c�, chod�my.
W nast�pnej budzie aktor
pokazuje sztuczki z kapeluszem:
kr�ci nim, sk�ada go wymy�lnym
sposobem, gniecie, podrzuca w
powietrze...
A Most jest ju� pe�en �wiate�,
po ca�ym mie�cie przesuwaj� si�
trzymane przez przechodni�w
latarnie, za� w uszach trwa
jeszcze ten przenikliwy krzyk:
"orvi~etan!"
Nie jest bynajmniej
wykluczone, �e owego wieczoru na
ulicy Saint_Denis rozegra si�
fina� jednej z przysz�ych
komedii Moliera. W czasie, gdy
nasz Sganarel czy Gorgoni
chodzi� po orvi~etan, kt�rym
mia� nadziej� uleczy� swoj�
c�rk� Lucyll� z mi�o�ci do
Klitandra czy Kleonta, Lucylla
oczywi�cie uciek�a z owym
Klitandrem i wzi�a z nim �lub.
Gorgoni szaleje. Zosta�
wystrychni�ty na dudka!
Wystawiono go do wiatru! Ciska w
twarz s�u��cej przekl�ty
orvi~etan! Odgra�a si�!
Ale nadchodz� weseli
skrzypkowie, zaczyna ta�czy�
s�u��cy Champagne. Sganarel
pogodzi si� z tym, co si� sta�o.
I Molier dopisze na zako�czenie
beztrosk� wieczorn� zabaw� przy
latarniach.
Hucz, Mo�cie!
Rozdzia� 3
Czy nie da�
dziadkowi orvi~etanu?
Kt�rego� wieczoru Cress~e i
jego wnuk wr�cili do domu
podnieceni i jak zazwyczaj nieco
tajemniczy. Ojciec Poquelin
odpoczywa� w fotelu po
pracowitym dniu. Chcia�
wiedzie�, dok�d to dziadek
prowadza� swego ulubie�ca. No
oczywi�cie, byli na spektaklu w
H~otel de Bourgogne.
- C� to te�� tak cz�sto
prowadza go do teatru? -
zapyta� Poquelin. - Czy aby te��
nie zamierza wykierowa� go na
komedianta?
Dziadek od�o�y� kapelusz,
odstawi� lask� do k�ta, milcza�
przez chwil�, wreszcie
powiedzia�:
- Da�by B�g, �eby ma�y zosta�
takim aktorem jak Bellerose.
Nadworny tapicer rozdziawi�
usta. Milcza� przez chwil�, a
potem upewni� si�, czy dziad aby
m�wi powa�nie. Poniewa� jednak
Cress~e milcza�, wi�c Poquelin
sam kontynuowa� ten temat, tyle
�e ironicznie.
Skoro, zdaniem Ludwika
Cress~e, mo�na chcie� sta� si�
kim� podobnym do komedianta
Bellerose'a, to dlaczego nie
mia�oby si� p�j�� dalej? Mo�na
p�j�� w �lady Alisona, kt�ry
wykrzywia si� na scenie
na�laduj�c ku rado�ci gawiedzi
zabawne staruchy_przekupki.
Dlaczego by nie umaza� sobie
fizjonomii jakim� bia�ym
�wi�stwem i nie przyklei�
potwornych w�sisk, jak to robi
Jodelet?
W og�le mo�na zacz�� si�
wyg�upia�, zamiast zajmowa� si�
powa�nymi rzeczami. No c�,
gawied� p�aci za to po
pi�tna�cie sous od �ebka!
Doprawdy, cudowna to kariera
dla najstarszego syna tapicera
kr�lewskiego, kt�rego, chwali�
Boga, zna ca�y Pary�! Ale�by si�
ucieszyli s�siedzi, gdyby
m�odszy Jan Baptysta, monsieur
Poquelin, kt�ry dziedziczy tytu�
pokojowca kr�lewskiego, znalaz�
si� nagle na scenie! Ca�y cech
tapicer�w �mia�by si� do
rozpuku.
- Przepraszam - powiedzia�
�agodnie Cress~e - s�dzicie
zatem, �e teatr nie powinien
istnie�?
Okaza�o si� jednak, �e to ze
s��w Poquelina bynajmniej nie
wynika. Teatr powinien istnie�.
Tego zdania jest nawet jego
kr�lewska mo��, oby B�g da� mu
jak najd�u�sze �ycie. Trupie z
H~otel de Bourgogne przyznano
tytu� Trupy Kr�lewskiej.
Wszystko to bardzo pi�knie. On
sam, Poquelin, w niedziel� z
przyjemno�ci� p�jdzie do teatru.
Je�li jednak chodzi o niego,
uj��by to w ten spos�b: teatr
istnieje dla Jana Baptysty
Poquelina, a nie odwrotnie.
Poquelin �u� odsma�any chleb,
popija� winem i gromi� dziadka.
Mo�na p�j�� jeszcze dalej.
Skoro nie mo�na si� dosta� do
Trupy Jego Kr�lewskiej Mo�ci -
nie ka�dy przecie�, moi panowie,
jest Bellerose'em, kt�ry, jak
powiadaj�, samych tylko
kostium�w ma za dwadzie�cia
tysi�cy livr�w - to dlaczego nie
mia�oby si� wyst�powa� na
targowisku? Mo�na odgrywa�
nieprzystojne kawa�ki, robi�
dwuznaczne gesty, dlaczeg� by
nie, dlaczeg� by nie?... Ca�a
ulica b�dzie nas wtedy wytyka�
palcami!
- Przepraszam, �artowa�em -
powiedzia� Poquelin - ale
przecie� te�� oczywi�cie tak�e
�artowa�?
Nie wiadomo jednak, czy
dziadek �artowa�, podobnie jak
nie wiadomo, co w czasie tego
ojcowskiego monologu my�la�
sobie ma�y Jan Baptysta.
"Ci Cress~e to dziwni ludzie!
- przewracaj�c si� po ciemku w
po�cieli rozmy�la� nadworny
tapicer. - M�wi� takie rzeczy
przy ch�opcu! Nale�a�o
powiedzie� dziadowi, �e to
g�upie �arty, ale nie wypada�o!"
Sen nie przychodzi. Nadworny
dekorator i pokojowiec spogl�da
w ciemno��. Ach, wszyscy oni,
wszyscy Cress~e s� tacy!
Nieboszczka pierwsza �ona te�
mia�a swoje fantazje i tak�e
uwielbia�a teatr. Ale ten stary
czort ma przecie� sze��dziesi�t
lat! S�owo honoru, to �mieszne!
Powinien bra� orvi~etan,
nied�ugo zupe�nie ju�
zdziecinnieje!
Troski. Sklep. Bezsenno��...
Rozdzia� 4
Nie ka�dy lubi by� tapicerem
�al mi jednak biednego
Poquelin! W rzeczy samej, c� to
za dopust Bo�y! W listopadzie
1636 roku zmar�a mu druga �ona.
Ojciec znowu przesiaduje po
ciemku i rozpacza. B�dzie teraz
sam jak palec. A ma ju�
sze�cioro dzieci. Trzeba
dogl�da� sklepu, trzeba pop�dza�
ca�� ha�astr�. Sam, zawsze sam.
Nie b�dzie si� przecie� po raz
trzeci �eni�...
I jak na nieszcz�cie w tym
samym czasie, kiedy zmar�a
Katarzyna Fleurette, co� si�
sta�o z pierworodnym Janem
Baptyst�. Czternastolatek
marnia� w oczach. Nadal pracowa�
w sklepie, nie mo�na si� by�o
uskar�a� - nie leniuchowa� tam.
Ale porusza� si� jak, uczciwszy
uszy, marionetka z Pont_Neuf.
Chud�, przesiadywa� przy oknie,
wygl�da� na ulic�, cho� nic tam
nie by�o ciekawego, jad� bez
apetytu...
Dosz�o w ko�cu do powa�nej
rozmowy.
- Powiedz no, co si� z tob�
dzieje? - powiedzia� ojciec i
g�ucho doda�: - Nie jeste� aby
chory?
Baptysta wbi� wzrok w �ci�te
nosy swoich pantofli i milcza�.
- Tyle k�opotu - powiedzia�
biedny wdowiec - co ja z wami,
dzie�mi, poczn�? Nie m�cz mnie,
tylko... odpowiadaj.
Wtedy Baptysta spojrza� na
ojca, potem w okno, i
powiedzia�:
- Nie chc� by� tapicerem.
Potem pomy�la� chwil� i,
najwyra�niej postanowiwszy
przeci�� od razu ten w�ze�,
doda�:
- To mnie napawa wstr�tem.
Pomy�la� jeszcze chwil� i
dorzuci�:
- Nienawidz� sklepu.
I, aby do reszty zgn�bi� ojca,
doda� jeszcze:
- Z ca�ego serca!
Po czym zamilk�.
G�upio przy tym wygl�da�.
Prawd� m�wi�c, nie wiedzia�, co
teraz nast�pi. Mo�liwe
oczywi�cie, �e ojciec go
spierze. Ale nie dosta� lania.
Milczenie trwa�o d�ugo. C�
mo�e pom�c w tak niezwyk�ej
sprawie? Bicie? Nie, bicie
niczego tutaj nie za�atwi. Co
powiedzie� synowi? �e jest
g�upi? Tak, stoi jak krowa, ma w
tej chwili twarz przyg�upka. Ale
jego oczy wcale nie s� g�upie,
b�yszcz� jak oczy Marii Cress~e.
Sklep mu nie odpowiada? Mo�e
mu si� tylko tak wydaje? Jest
jeszcze dzieckiem, w jego wieku
nie spos�b rozstrzyga� o tym, co
si� podoba, a co si� nie podoba.
Mo�e po prostu jest nieco
przem�czony? Ale przecie� on,
ojciec, jest znacznie bardziej
przem�czony, w dodatku znik�d
nie ma pomocy, posiwia� od
trosk...
- Czego wi�c chcesz? - zapyta�
ojciec.
- Chc� si� uczy� -
odpowiedzia� Jan Baptysta.
W tej chwili kto� delikatnie
zastuka� lask� do drzwi i w
szaro�ci zmierzchu wszed� Ludwik
Cress~e.
- Oto - powiedzia� ojciec
wskazuj�c na plisowany
ko�nierzyk - on, niech te��
sobie wyobrazi, nie chce pomaga�
mi w sklepie, zamierza natomiast
si� uczy�.
Dziadek zacz�� m�wi�
uspokajaj�co, z perswazj�.
Powiedzia�, �e wszystko b�dzie
dobrze. Skoro jednak ma�y
rozpacza, to trzeba oczywi�cie
co� z tym zrobi�.
- Co mianowicie? - zapyta�
ojciec.
- Ano, w rzeczy samej, trzeba
go odda� do szk�! - s�onecznie
zawo�a� dziad.
- Bardzo przepraszam, ale on
si� ju� przecie� uczy� w szk�ce
parafialnej!
- Wielka mi rzecz szk�ka
parafialna! - powiedzia�
dziadek. - Ma�y ma ogromne
zdolno�ci...
- Janie Baptysto, wyjd� z
pokoju, chc� porozmawia� z
dziadkiem.
Jan Baptysta wyszed�. Cress~e
i Poquelin odbyli niezmiernie
powa�n� rozmow�.
Nie b�d� jej tu streszcza�.
Zawo�am tylko: "O,
nieod�a�owanej pami�ci Ludwiku
Cress~e!"
Rozdzia� 5
Ku wi�kszej
Pana Naszego chwale
Prze�wietne clermonckie
kolegium paryskie, p�niejsze
Liceum Louis_le_Grand,
rzeczywi�cie nie przypomina�o w
niczym szk�ki parafialnej.
Kolegium to prowadzone by�o
przez cz�onk�w wszechpot�nej
Societas Iesu i ojcowie jezuici,
trzeba to przyzna�, postawili je
- "ad maiorem Dei gloriam" - na
najwy�szym poziomie, zreszt�
wszystko, cokolwiek robili,
robili na najwy�szym poziomie.
W kolegium, kierowanym przez
rektora ojca Jacobusa Dinne,
uczy�o si� niemal dwa tysi�ce
ch�opc�w i m�odzie�c�w, szlachty
i mieszczan, trzystu z nich
mieszka�o w internacie, reszta
dochodzi�a z miasta. Towarzystwo
Jezusowe kszta�ci�o kwiat
m�odzie�y francuskiej.
Ojcowie profesorowie wyk�adali
clermontczykom histori�,
literatur� staro�ytn�, prawo,
chemi� i fizyk�, s�owo Bo�e i
filozofi�, uczyli r�wnie� greki.
O �acinie nie warto nawet
wspomina� - clermonccy
liceali�ci nie tylko nieustannie
czytali i studiowali autor�w
�aci�skich, ale r�wnie�
obowi�zani byli w czasie przerw
mi�dzy lekcjami rozmawia� po
�acinie. Sami rozumiecie, �e w
tych warunkach mo�na opanowa� �w
podstawowy dla ludzko�ci j�zyk.
Specjalne godziny po�wi�cone
by�y lekcjom ta�ca. W czasie
innych godzin s�ysze� si� dawa�
szcz�k rapier�w - m�odzi
Francuzi uczyli si� fechtunku,
aby na polach bitew broni�
honoru kr�la Francji, a w
pojedynkach - w�asnej czci. W
dniach uroczystych clermontczycy
z internatu odgrywali sztuki
pisarzy rzymskich, przewa�nie
Publiusza Terencjusza i Seneki.
Do takiej to uczelni odda�
swego wnuka Ludwik Cress~e.
Poquelin ojciec w �adnym razie
nie m�g�by si� uskar�a� na to,
�e jego syn, przysz�y pokojowiec
kr�lewski, obraca si� w
nieodpowiednim towarzystwie. Na
li�cie wychowank�w clermonckiego
kolegium znajdowa�o si� mn�stwo
s�awnych nazwisk, najpierwsze
rody szlacheckie posy�a�y do
Clermont swoich syn�w. W�wczas
gdy Poquelin jako ekstern
s�ucha� tam wyk�ad�w, studiowa�o
w kolegium clermonckim trzech
ksi���t, z kt�rych jeden by� to
sam Armand de Bourbon, ksi���
Conti, brat rodzony innego
Bourbona, Ludwika Kondeusza
ksi�cia d'Enghien, nazwanego
p�niej Wielkim. Innymi s�owy,
Poquelin uczy� si� razem z osob�
krwi kr�lewskiej. Ju� sam ten
fakt dowodzi, �e w clermonckim
kolegium wyk�ady by�y na wysokim
poziomie.
Nale�y tu doda�, �e ch�opcy, w
kt�rych �y�ach p�yn�a b��kitna
krew, oddzieleni byli od syn�w
bogatych bourgeois, do kt�rych
zalicza� si� Jan Baptysta.
Ksi���ta i markizowie byli
pensjonariuszami liceum, mieli
swoich osobistych s�u��cych,
w�asnych wyk�adowc�w, inne
godziny nauki i inne sale
wyk�adowe.
Nale�y tak�e powiedzie�, �e
ksi��� Conti, kt�ry w
przysz�o�ci odegra znaczn� rol�
w przygodach mego niespokojnego
bohatera, by� od Poquelina
m�odszy o lat siedem, trafi� do
kolegium jako zupe�nie ma�y
ch�opiec i oczywi�cie nigdy si�
tu z naszym bohaterem nie
zetkn��.
Tak wi�c ma�y Poquelin zatopi�
si� w studiach nad Plautem,
Terencjuszem i Lukrecjuszem.
Zgodnie z regulaminem zapu�ci�
sobie w�osy do ramion i
przeciera� szerokie spodnie na
szkolnej �awie, nabijaj�c g�ow�
�acin�. Sklep tapicerski skry�
si� za mg��. Inny �wiat ogarn��
naszego bohatera.
- Tak widocznie chcia� los -
mrucza� Poquelin ojciec
zasypiaj�c - no c�, zostawi�
firm� m�odszemu. Ten za�
zostanie, by� mo�e, adwokatem
czy notariuszem, czy kim� tam
jeszcze.
Ciekawe, czy w scholarusie
Bapty�cie zanik�a ch�opi�ca
nami�tno�� do teatru? Niestety,
ani troch�! Wyrywaj�c si� w
wolnych godzinach z okow�w
�aciny, po dawnemu chadza� na
Pont_Neuf i do teatr�w, tyle �e
ju� nie w towarzystwie dziadka,
ale z paroma przyjaci�mi
clermontczykami. W latach swego
pobytu w kolegium Baptysta
solidnie zapozna� si� zar�wno z
repertuarem Bagna, jak i z
repertuarem H~otel de Bourgogne.
Obejrza� sztuki Piotra
Corneille'a: "Wdow�", "Plac
kr�lewski", "Galeri� pa�acow�",
a tak�e s�awn� sztuk� "Cyd",
kt�ra zapewni�a autorowi wielki
rozg�os i zawi�� koleg�w po
pi�rze.
Ale nie do�� tego. Pod koniec
swej nauki w liceum Jan Baptysta
nauczy� si� bywa� nie tylko na
parterze czy w lo�ach teatru,
ale r�wnie� i za kulisami, przy
czym w�a�nie tam, za kulisami,
zawar� jedn� z najwa�niejszych w
jego �yciu znajomo�ci. Pozna�
kobiet�. Nazywa�a si� Madeleine
B~ejart i by�a aktork�, przez
czas pewien pracowa�a w Teatrze
na Bagnie. Magdalena by�a ruda,
sympatyczna i wszyscy zgadzali
si� co do tego, �e ma naprawd�
wielki talent. Magdalena by�a
zagorza�� wielbicielk�
dramatopisarza Jana de Rotrou,
by�a m�dra, mia�a bardzo dobry
smak, a poza tym, co by�o
pod�wczas oczywi�cie wielk�
rzadko�ci�, by�a oczytana i sama
pisywa�a wiersze. Nic zatem
dziwnego, �e czaruj�ca pary�anka
i aktorka ca�kiem zawojowa�a
m�odszego od niej o cztery lata
clermontczyka. Najdziwniejsze,
�e Magdalena by�a Janowi
Bapty�cie wzajemna.
Nauka w kolegium trwa�a zatem
przez lat pi�� i ko�czy�y j�
studia filozoficzne na kszta�t,
�e tak powiem, wie�ca. Przez
ca�e te pi�� lat Jan Baptysta
uczy� si� gorliwie, znajduj�c
jednak czas na odwiedzanie
teatr�w.
Czy w tym kolegium m�j bohater
sta� si� cz�owiekiem
wykszta�conym? Jestem
przekonany, �e nie istniej�
takie uczelnie, w kt�rych sta�
by si� mo�na by�o cz�owiekiem
wykszta�conym. Ale ka�da
uczelnia na dobrym poziomie mo�e
wychowa� ludzi zdyscyplinowanych
i zaszczepi� nawyk bardzo
przydatny w przysz�o�ci, kiedy
cz�owiek ju� poza murami szko�y
zacznie kszta�ci� si� sam.
Tak, w kolegium clermonckim
nauczono Jana Baptyst�
dyscypliny, nauczono go szanowa�
nauki i wskazano mu drog� do
nich. Kiedy ko�czy� coll~ege, a
uko�czy� je w roku 1639, nie
mia� ju� w g�owie parafialnej
papki. Jak powiada Mefistofeles
- "rozum jego jak w gorset
uj�to, jak w hiszpa�ski but".
W liceum Poquelin zaprzyja�ni�
si� z niejakim La Chapelle,
nieprawym synem dygnitarza
skarbowego, nader bogatego
cz�owieka, niejakiego Louille,
zacz�� bywa� u niego w domu. W
roku, w kt�rym nasi
clermontczycy ko�czyli kolegium,
w domu Louille'a pojawi� si� i
zamieszka� jako mile widziany
go�� pewien wspania�y cz�owiek.
Cz�owiek �w nazywa� si� Pierre
Gassendi.
Profesor Gassendi,
Prowansalczyk, by� niezmiernie
wykszta�cony. Wiedz� mia� tak�,
�e starczy�oby jej na
dziesi�ciu. Profesor Gassendi
wyk�ada� retoryk�, by�
znakomitym historykiem, wybitnym
filozofem, fizykiem i
matematykiem. Zakres jego wiedzy
cho�by w dziedzinie samej tylko
matematyki by� tak ogromny, �e
proponowano mu katedr� w
Coll~ege Royal. Ale, powt�rzmy,
nie sama tylko matematyka
sk�ada�a si� na baga� Piotra
Gassendiego.
Ten cz�owiek o niespokojnym i
dociekliwym umy�le zacz�� od
studi�w nad najwybitniejszym
filozofem staro�ytno�ci,
perypatetykiem Arystotelesem, a
przestudiowawszy go
najdok�adniej, r�wnie dok�adnie
go znienawidzi�. Potem
zapoznawszy si� z wielk� herezj�
Polaka Miko�aja Kopernika, kt�ry
obwie�ci� ca�emu �wiatu, �e
staro�ytni byli w b��dzie,
s�dz�c, �e Ziemia jest
nieruchomym centrum
wszech�wiata, Piotr Gassendi z
ca�ego serca pokocha� Kopernika.
Gassendi by� pod urokiem
wielkiego my�liciela Giordano
Bruno, kt�ry w roku 1600 zosta�
spalony na stosie za to, �e
utrzymywa�, jakoby wszech�wiat
by� niesko�czony i jakoby
istnia�o w nim wiele �wiat�w.
Gassendi ca�ym sercem by� po
stronie genialnego fizyka
Galileusza, kt�rego zmuszono, by
po�o�ywszy d�o� na Ewangelii,
zapar� si� swego przekonania, �e
Ziemia znajduje si� w ruchu.
Wszyscy ci, kt�rzy mieli do��
odwagi, by atakowa� nauki
Arystotelesa czy p�niejszych
filozof�w scholastyk�w,
znajdowali w Gassendim
najwierniejszego zwolennika.
Znakomicie orientowa� si� w
dziele Francuza Piotra de la
Ram~ee, kt�ry krytykowa�
Arystotelesa i zgin�� w noc
�wi�tego Bart�omieja. Znakomicie
rozumia� Hiszpana Juana Louisa
Vives, pogromc� filozofii
scholastycznej, i Anglika
Francisa Bacona, barona
Verulamu, kt�ry prac� sw�
"Instauratio magna" - "Wielka
odnowa" - przeciwstawi�
Arystotelesowi. Trudno zreszt�
wyliczy� wszystkich.
Profesor Gassendi by� z natury
swej nowatorem, nade wszystko
ceni� jasno�� i prostot�
my�lenia, bezgranicznie wierzy�
w do�wiadczenie, ceni� sobie
eksperyment.
Pod tym wszystkim tkwi�
granitowy fundament jego
w�asnych pogl�d�w
filozoficznych. Gassendi
dopracowa� si� tych pogl�d�w
r�wnie� w oparciu o wczesn�
staro�ytno��, o filozofa
Epikura, kt�ry �y� trzysta mniej
wi�cej lat przed nasz� er�.
Gdyby zapytano filozofa
Epikura: "Jaka jest formu�a
pa�skiej nauki?" - to s�dzi�
nale�y, �e filozof
odpowiedzia�by:
- Do czego d��y ka�da �ywa
istota? Ka�da �ywa istota d��y
do przyjemno�ci. Dlaczego?
Dlatego, �e przyjemno�� jest
pierwszym i naturalnym dobrem.
�yjcie wi�c m�drze: d��cie do
nieustaj�cej przyjemno�ci.
Formu�a Epikura nies�ychanie
przypad�a do serca Piotrowi
Gassendiemu, a z up�ywem lat
Gassendi wypracowa� swoj� w�asn�
formu��.
- Jedyne, co jest ludziom
wrodzone - m�wi� do swoich
uczni�w Gassendi, skubi�c
spiczast� uczon� br�dk� - to
mi�o�� w�asna. A celem �ycia
ka�dego cz�owieka jest osi�gn��
szcz�cie! Z jakich zatem
element�w sk�ada si� owo
szcz�cie? - zapytywa� filozof i
oczy b�yszcza�y mu przy tym. -
Tylko z dw�ch, moi panowie,
tylko z dw�ch: spokoju ducha i
zdrowego cia�a. Jak nale�y dba�
o zdrowie, powie wam ka�dy dobry
lekarz. Jak za� osi�gn�� spok�j
ducha, powiem wam ja. Nie
dopuszczajcie si�, dzieci moje,
wyst�pku, a nie b�dzie was
m�czy�a skrucha ani wyrzuty
sumienia, a tylko one czyni�
ludzi nieszcz�liwymi.
Swoj� karier� naukow�
epikurejczyk Gassendi rozpocz��
od wydania wielkiego dzie�a, w
kt�rym dowodzi� zupe�nej
nieprzydatno�ci
Arystotelesowskiej astronomii i
fizyki, broni� za� teorii owego
Kopernika, o kt�rym ju� by�a
mowa. To niezmiernie
interesuj�ce dzie�o nie zosta�o
jednak uko�czone. Nie mog� si�
oprze� wra�eniu, �e gdyby
zapytano profesora, czemu tak
si� sta�o, odpowiedzia�by
podobnie, jak niejaki Chryzal,
bohater jednej z przysz�ych
komedii Moliera, odpowiedzia�
nazbyt uczonej bia�og�owie
Filamincie: "Cia�o moje to ja
sam, musz� wi�c dba� o nie".
- Nie chc�, szanowni panowie,
i�� do wi�zienia z powodu
Arystotelesa - powiedzia�by
Gassendi.
I rzeczywi�cie, kiedy cia�o
wasze, ta marno��, znajdzie si�
w wi�zieniu, jak�e b�dzie si�
tam czu�a wasza dusza filozofa?
S�owem, Gassendi pohamowa� si�
w por�, nie doko�czy� dzie�a o
Arystotelesie i zaj�� si� innymi
problemami. Epikurejczyk zbyt
kocha� �ycie, a uchwa��
parlamentu paryskiego z roku
1624 miano w zbyt �wie�ej
pami�ci. Rzecz w tym, �e w owym
czasie wszystkie fakultety
wszystkich uczelni kanonizowa�y,
by tak rzec, Arystotelesa, a w
uchwale parlamentu nader
niedwuznacznie by�a mowa o karze
�mierci dla ka�dego, kto by si�
o�mieli� atakowa� Arystotelesa i
jego wyznawc�w.
Tak wi�c, unikn�wszy grubych
nieprzyjemno�ci, odbywszy
podr�e po Belgii i
Niderlandach, napisawszy szereg
wa�kich dzie�, Gassendi znalaz�
si� w Pary�u u swojego starego
znajomego Louille'a.
Louille by� nie w ciemi� bity
i poprosi� profesora, by ten
zechcia� prywatnie uczy� jego
syna La Chapelle. A poniewa�
Louille by� nie tylko nie w
ciemi� bity, ale mia� tak�e
szeroki gest, wi�c pozwoli� La
Chapelle'owi zebra� ca�y komplet
m�odzie�y, kt�ra razem z nim
s�ucha�a wyk�ad�w Gassendiego.
Do owej grupy m�odzie�y weszli
- sam La Chapelle, nasz Jan
Baptysta,