2117
Szczegóły |
Tytuł |
2117 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2117 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2117 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2117 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jadwiga Courths_Mahler
Zagadka w jej �yciu
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Warszawa 1995
Przek�ad z niemieckiego
Eugenia Solska
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych
w Drukarni Pzn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z "Wydawnictwa
��dzkiego",
��d� 1990
Pisa� J. Podstawka
Korekty dokona�y:
D. Jagie��o
i K. Kruk
- Musz� porozmawia� z
mecenasem Scholzem. Zadzwo�,
Walu, i powiedz, �e czekam na
niego jutro przed po�udniem.
Waleria z niepokojem i trosk�
spogl�da�a na chor�.
- To ci� zbytnio zm�czy, mamo.
Zaczekaj, a� poczujesz si�
lepiej.
Matka u�miechn�a si� z
trudem, niewyra�nie.
- Wci�� nalegasz, bym nie
spieszy�a si� z testamentem, a
ja przystaj� na to. Teraz jednak
uwa�am, �e do�� by�o zwlekania.
- Naprawd� nie ma powodu do
po�piechu. Niebawem
wyzdrowiejesz i wtedy zajmiesz
si�, czym tylko zechcesz.
mamo...
Twarz chorej zmieni�a si� tak,
jakby kobieta poczu�a naraz
przyp�yw dawno utraconej energii
- od spisania jej ostatniej woli
zale�a�o du�o wi�cej, ni�
przypuszcza�a Waleria.
Powiedzia�a zatem r�wnie
spokojnie, co stanowczo:
- A jednak musz�! Musz�,
Waluniu! Nie zapominaj, �e ka�da
choroba mo�e zako�czy� si�
�mierci�.
Waleria zblad�a.
- Nie m�w tak, mamo, moja
najdro�sza! Masz dopiero
pi��dziesi�t pi�� lat, zosta�o
ci jeszcze du�o czasu. B�dziesz
znowu zdrowa, uwierz mi!
- Daj Bo�e, �eby� mia�a racj�.
Niemniej jednak powinno si�
za�atwi� wszystkie wa�ne sprawy
wtedy, kiedy ma si� jeszcze do��
si�y. D�u�sza zw�oka... Walu,
twoja przysz�o��... musz� ci j�
zabezpieczy�!
Waleria nie potrafi�a ukry�
zdumienia.
- Moj� przysz�o��? Mamusiu,
przecie� jestem jedynaczk�,
je�li za� pragniesz da� co�
komu� innemu, to mi po prostu
powiedz, o kim mam pami�ta� i
ile przeznaczasz na to. Wiesz
przecie�, �e ci� nie zawiod�. I
naprawd� za�atwimy to wszystko,
gdy tylko wr�cisz do zdrowia.
Oczy Dory Lorbach wyra�a�y
ogromne znu�enie. Wyszepta�a:
- Och, dziecko! Usi�d� ko�o
mnie, musz� ci wyja�ni�, co
sta�oby si� w przypadku, gdybym
nie zd��y�a sporz�dzi�
testamentu.
Waleria opiera�a si� jeszcze,
ale wobec stwierdzenia matki, �e
to, co musi wyzna�, przyniesie
ulg� jej schorowanemu, zbola�emu
sercu - uleg�a. Przysiad�a na
krze�le obok ��ka, uj�a obie
d�onie chorej w swoje r�ce i
rzek�a z prostot�:
- No dobrze ju�, dobrze. Tylko
nie denerwuj si� wi�cej.
Pani Lorbach patrzy�a na ni�
przez chwil� bez s�owa. Waleria
nie by�a wprawdzie klasyczn�
pi�kno�ci�, ale rysy jej twarzy
promieniowa�y ciep�em i
wdzi�kiem, wzbudzaj�cym
sympati�. Jaka szkoda, �e nie u
wszystkich! Paru ludzi
traktowa�o t� dziewczyn� z
niek�aman� zawi�ci�, zazdro�ci�o
jej beztroskiego �ycia, cho�
Waleria nie mia�a o tym poj�cia.
To wiedzia�a tylko matka,
darz�ca j� bezgraniczn�
mi�o�ci�. U�cisn�a r�k� Walerii
i westchn�a g��boko.
- Pos�uchaj zatem, Walu. Ale
przedtem przyrzeknij mi, �e
cokolwiek us�yszysz, to i tak
nie przestaniesz mnie kocha�.
- Ja? Ale� to by�oby
niemo�liwe, mamo! - S�owom tym
towarzyszy� czu�y poca�unek. -
Kocham ci� przecie� najbardziej
na �wiecie i tak b�dzie zawsze.
- Gdybym mog�a by� tego pewna,
�atwiej by�oby mi powiedzie� to,
co powiedzie� musz�.
- Mo�esz by� tego pewna -
stwierdzi�a z moc� Wala, cho�
nagle ogarn�o j� jakie� z�e
przeczucie. Znowu, jak ju� par�
razy wcze�niej, wyda�o si� jej,
�e mi�dzy ni� a matk� czai si�
co� obcego, ci���cego im obu
ponad miar�. Czy mia�o to mo�e
zwi�zek z pewnym m�odzie�cem,
kt�rego Waleria pozna�a niedawno
i za kt�rym od chwili
przypadkowego spotkania
t�skni�a?
Nie, nie, je�li nawet serce
zabi�o mocniej dla tamtego
m�odego cz�owieka - wzmog�o to
tylko jej zdolno�� kochania w
og�le, tak�e wobec matki.
Poczucia obco�ci doznawa�a
przecie� znacznie wcze�niej,
jeszcze zanim par� miesi�cy temu
pozna�a m�czyzn� swego �ycia,
nie daj�c mu odczu�, jak wielkie
wywar� na niej wra�enie.
Dora Lorbach nie domy�la�a si�
nawet, co dzieje si� z Waleri�,
jak sprzeczne targaj� ni�
uczucia. Pog�adzi�a czule jej
r�k� i zbieraj�c si� na odwag�,
wypali�a prosto z mostu:
- Zacznijmy wi�c od
najgorszego, Walu... Ja... ja
nie jestem twoj� matk�!
Waleria drgn�a przera�ona.
Poblad�a niczym op�atek, a jej
�wietliste szare oczy sta�y si�
niemal czarne, jak zwykle w
momentach najwy�szego
wzburzenia.
- Nie jeste� moj� matk�? -
powt�rzy�a pe�nym niedowierzania
szeptem.
- Nie, kochanie. Kiedy�
spotka�o mnie wielkie
nieszcz�cie. Najpierw umar�a mi
c�reczka, a zaledwie kilka
tygodni p�niej m��. By�am
bardzo nieszcz�liwa i samotna,
chcia�am nade wszystko mie�
kogo� bliskiego, kto nale�a�by
tylko do mnie. Zbyt mocno
kocha�am m�a, by zdecydowa� si�
na powt�rne zam�cie, cho�
owdowia�am tak m�odo... Aby nie
podda� si� do ko�ca rozpaczy,
aby jako� przetrwa�, wzi�am ci�
do siebie i wychowywa�am jak
rodzone dziecko. Walu, ja... ja
ci� kupi�am...
Waleri� wstrz�sa�y dreszcze.
- Kupi�a� mnie? Odkupi�a�? Moi
rodzice oddali mnie... za
pieni�dze? Pozbyli si� zb�dnego
balastu? Tak?
- Walu, byli biedni i mieli
jeszcze inne dzieci... Po c� ta
gorycz? Wiedzieli przecie�, �e
ja mog� zapewni� ci du�o lepszy
los ni� oni, chodzi�o im o twoje
dobro. Walu, dziecko moje, by�a�
taka �liczna, mi�a, �e od razu
przylgn�am do ciebie ca�ym
sercem i nawet nie mog�abym
znie�� my�li o rozstaniu z tob�.
A ty? Czy teraz...
- Och, teraz kocham ci�
bardziej ni� kiedykolwiek. Ty mi
da�a� to, co tylko matka mo�e
da� dziecku, wi�cej od tej
kobiety, kt�ra mnie urodzi�a...
- Walu, daj�e spok�j.
Wiedzia�am, �e ta wiadomo�� ci�
poruszy do g��bi, nie chcia�am,
�eby przekazali ci j� ludzie
obcy, co tak czy owak musia�oby
nast�pi� po mojej �mierci. A
wtedy ju� nie mog�abym ci� ani
pocieszy�, ani uspokoi�.
Wala, wzruszona i
wstrz��ni�ta, uca�owa�a chor�
najserdeczniejszym ze wszystkich
dotychczasowych poca�unk�w.
Nagle ods�oni�a si� tajemnica,
rozwi�za�a zagadka - wiedzia�a
ju�, czemu czasem mi�dzy ni� a
matk� wkrada�o si� co� obcego,
wyrasta� jaki� niewidzialny
mur...
- Mamo, jeste� dobra, cudowna,
da�a� mi tyle czu�o�ci, takie
poczucie bezpiecze�stwa,
wszystko, do czego w�a�ciwie nie
mia�am prawa. Ale teraz powiedz
mi, powiedz, kim naprawd�
jestem?
Dora Lorbach tkliwym gestem
odgarn�a w�osy z rozpalonego
czo�a dziewczyny.
- Jeste� moim dzieckiem. I
pozostaniesz nim. Ale wiem, o co
pytasz. Urodzi�a� si� w ma�ej
wiosce, w Turyngii. Rodzice
mieli kawa�ek gruntu i n�dzn�
chatk�, z trudem wi�zali koniec
z ko�cem. Ujrza�am ci� pewnego
dnia, siedz�c� przed domem. Nie
mia�a� wtedy nawet roczku.
Musia�am ci si� spodoba�, bo�
wyci�gn�a do mnie r�czki. By�am
tam na leczeniu sanatoryjnym po
moich ci�kich przej�ciach. Od
chwili, kiedy si� spotka�y�my,
codziennie przechadza�am si�
tamt�dy, wyczekuj�c chwili,
kiedy twoja mama wyniesie ci�,
aby� wygrza�a si� na s�onku.
Ha�a�liwe, zupe�nie niepodobne
do ciebie rodze�stwo, dra�ni�o
ci�, patrzy�a� tak, jakby�
oczekiwa�a ode mnie pomocy.
Tote� kt�rego� razu zdecydowa�am
si� porozmawia� z twoimi
rodzicami, kt�rzy po d�ugich
namowach, za pewn� sum�
pieni�dzy, zgodzili si� na to,
aby� zosta�a moim dzieckiem.
Chc�c zaoszcz�dzi� Walerii
przykro�ci, pani Lorbach nie
wspomnia�a nawet o tym, z jak�
chciwo�ci� jej rodzice przyj�li
pieni�dze, jacy byli uradowani
faktem, �e raz na zawsze pozb�d�
si� ma�ej. Nie chcia�a pot�gowa�
w dziewczynie uczucia
przygn�bienia, rozczarowania i
goryczy.
- Ich nazwisko brzmia�o
Hartmann. Mam adres, ale nigdy
tam nie by�am z obawy, �e zechc�
mi ciebie odebra�. Prawd�
m�wi�c, uwa�am, �e ty tak�e nie
powinna� nawi�zywa� z nimi
kontaktu. Nale�ysz teraz do
innej sfery, przywyk�a� do
innego towarzystwa. Wr��my
jednak do rzeczy. By�am za m�oda
na to, aby m�c ci� zaadoptowa�,
potem... Potem zabrak�o mi
odwagi. Ba�am si�, �e krewni
mego m�a b�d� mi czyni� wyrzuty
i urz�dza� przykre sceny. Zawsze
mieli mi za z�e, �e tak bardzo
ci� kocham. S�dz�, �e ju� teraz
zaczynasz rozumie�, dlaczego
testament jest rzecz� niezb�dn�
i ogromnie wa�n�. Prawie ca�y
maj�tek odziedziczy�am po m�u,
fabryka, w kt�rej by� dyrektorem
naczelnym, nale�a�a do te�cia.
Szwagierka otrzyma�a du�y posag,
lecz uwa�a�a zawsze, i� nale�y
jej si� wi�cej. Jej m�� by�
najpierw prokurentem w fabryce,
po moim owdowieniu za� zacz��
ni� zarz�dza� i, musz� przyzna�,
robi� to doskonale, uwa�aj�c j�
za dziedzictwo swoich w�asnych
dzieci. Przy okazji ja r�wnie�
skorzysta�am, bo i moje dochody
z fabryki szybko wzros�y. Walu,
m�� pozostawi� mi w spadku
wszystko, pod warunkiem jednak,
�e je�li umr� bezdzietnie, ca�y
maj�tek przejdzie w r�ce
szwagierki i jej rodziny. Oto
dlaczego obawiali si� zawsze, �e
ci� zaadoptuj�, oto czym mog�am
ich szanta�owa�, nawet broni�c
ci� przed zbyt wczesnym
poznaniem okrutnej prawdy. Teraz
tak�e trapi ich l�k, �e mog�abym
sprzeniewierzy� si� ostatniemu
�yczeniu swego m�a i wszystko
zapisa� tobie.
Waleria westchn�a.
- A zatem z tego powodu mnie
nienawidz�?
- Tak, w tym tkwi przyczyna
ich niech�ci i zawi�ci. Jak
bardzo si� myl�! Gdybym nawet
ci� adoptowa�a, ich spadek nie
dozna�by �adnego uszczerbku. Dla
ciebie przeznaczy�am tylko to,
co stanowi�o m�j posag oraz
oszcz�dno�ci ca�ego �ycia. Ale i
ta kwota wydaje im si� zbyt
wyg�rowana, gdy� zapewnia ci
dostatek. Sama widzisz, �e
alternatywa jest jedna. Musz�
ci� albo zaadoptowa�, albo czym
pr�dzej sporz�dzi� testament.
Wszelka dalsza zw�oka mo�e by�
niebezpieczna. Zaprosisz wi�c na
jutro mecenasa Scholza, prawda?
Waleria pog�adzi�a matk� po
policzku.
- Nie dr�cz si� tak, mamo.
Dzi�ki wykszta�ceniu jakie mi
zapewni�a�, potrafi� sama
zarabia� na chleb. Nie pragn�
wcale, aby� zapisywa�a mi
cokolwiek, nie chc�, �eby kto�
patrzy� na mnie wrogo. Prosz�
ci�!
- Oni ci� wcale nie znaj�, s�
bardzo niesprawiedliwi wobec
ciebie. Ja znam twoj� dum� i
ceni� ci� za wielkoduszno��,
lecz musia�abym nie mie� chyba
sumienia, aby pozostawi� ci� bez
�rodk�w do �ycia. �ycz� sobie,
aby� i po mojej �mierci
egzystowa�a tak, jak ci� do tego
przyzwyczai�am. A teraz podaj mi
szkatu�k� z bi�uteri�.
Waleria musia�a spe�ni� to
�yczenie, poniewa� wyra�one
zosta�o tonem nie znosz�cym
sprzeciwu. Chora wysypa�a na
ko�dr� kosztowno�ci, po czym
rozdzieli�a je na dwie cz�ci.
Jedn� z nich schowa�a na powr�t,
drug� podsun�a c�rce.
- To s� rzeczy po mojej matce,
a tak�e takie, kt�re sama
kupi�am. We� je, Walu. Pozosta�e
klejnoty nale�� si� rodzinie
mego m�a.
- Mamo - pr�bowa�a oponowa�
Waleria. - Mamo, dosta�am ju� od
ciebie tak wiele...
- ...drobiazg�w - doko�czy�a
pani Dora. - By�y one
odpowiednie dla m�odziutkiej
panienki, ale kiedy�, gdy ju�
wyjdziesz za m��, b�dziesz
musia�a nosi� rzeczy naprawd�
warto�ciowe. Ja ju� z nich na
pewno nie skorzystam. B�d� tak
dobra i podaj mi jeszcze wykaz
bi�uterii. Musz� wykre�li� to,
co ci podarowa�am, �eby� i z
tego powodu nie mia�a �adnych
nieprzyjemno�ci. Napisz�
wyra�nie: ofiarowane mojej
przybranej c�rce Walerii
Hartmann, pos�uguj�cej si�
nazwiskiem Lorbach. Nikt nie
b�dzie m�g� mie� do ciebie o to
pretensji.
Waleria automatycznie
wykonywa�a wszystkie kolejne
polecenia matki, cho� czyni�a to
niech�tnie, w przekonaniu, �e
chora nara�a si� na zbytni
wysi�ek i nadmierne
zdenerwowanie. Przynios�a swoj�
kasetk�, schowa�a do niej
otrzymane dopiero co klejnoty,
po czym obie szkatu�ki ukry�a we
wmurowanej w �cian� skrytce.
Dopiero po dope�nieniu owych
formalno�ci pani Dora opad�a na
��ko, oddychaj�c z wyra�n�
ulg�. Waleria poprawi�a
poduszki, uca�owa�a matk� i
powiedzia�a cicho:
- Dam ci lekarstwo. Musisz
troszk� pospa�. To by�o naprawd�
wielkie i niepotrzebne
zdenerwowanie dla ciebie.
- O nie, teraz w�a�nie czuj�
si� lepiej i mam nadziej�, �e
spokojnie zasn�. Obiecaj mi
tylko, �e nie zapomnisz
powiadomi� adwokata.
- Mamo, pom�wimy o tym, kiedy
si� zbudzisz. Mamy du�o czasu na
te ma�o wa�ne sprawy.
Dora Lorbach przytuli�a
Waleri� mocno do siebie.
- Powiedz, czy naprawd� nadal
kochasz mnie tak jak rodzon�
matk�?
Dziewczyna z trudem
powstrzymywa�a si� od �ez.
- Najmilsza moja, najlepsza,
jak�e mog�abym ci� nie kocha�?
Ale postaraj si� ju� zasn��, na
pewno masz gor�czk�!
Pani Dora pos�usznie zacisn�a
powieki. Na jej ustach pojawi�
si� u�miech. U�wiadomi�a sobie,
�e jest prawdziwie szcz�liw�
matk�, chocia� to nie ona da�a
�ycie temu dziecku.
Waleria siedzia�a obok, dop�ki
chora nie zasn�a. Dopiero
s�ysz�c jej r�wnomierny oddech,
wycofa�a si� na palcach do swego
pokoiku, s�siaduj�cego z pokojem
matki.
* * *
Z westchnieniem rozejrza�a si�
wok� siebie. Wszystko, ka�dy
sprz�t i poduszeczka,
najdrobniejszy bibelocik na
eleganckiej toaletce, �wiadczy�o
o staraniach troskliwej matki,
pragn�cej stworzy� swemu dziecku
mi�y, przytulny k�t. Ile�
szlachetno�ci wykaza�a ta
kobieta, do kt�rej od lat m�wi�a
"mamo", gdy tymczasem w�asna
matka sprzeda�a j�!
Sprzeda�a...
Waleria zadr�a�a mimo woli,
odczuwaj�c nagle samotno��
cz�owieka niechcianego i
opuszczonego. Jakkolwiek z�o�ona
teraz niemoc� Dora Lorbach
zapewni�a jej szcz�liwe
dzieci�stwo i beztrosk� m�odo��,
to w sercu dziewczyny pojawi�a
si� nieoczekiwanie t�sknota za
t� dalek� nieznajom�, co
odepchn�a j� od siebie. Czy
naprawd� chodzi�o tylko o
pieni�dze? Nie chcia�a w to
uwierzy�, bowiem by�by to czyn
nazbyt okrutny. Nie, nie - na
pewno takie post�powanie
podyktowa�a ogromna mi�o��
macierzy�ska, przemo�na ch��
zaofiarowania wszystkim dzieciom
lepszego losu za cen� bolesnego
rozstania si� z jedn� c�rk�.
Walerii by�a potrzebna taka
wiara, bo nie chcia�a by�
nieszcz�liwa, bo nie umia�a
pogodzi� si� z my�l�, i� wyda�a
j� na �wiat kobieta bez serca.
Znacznie �atwiejsza do przyj�cia
zdawa�a si� �wiadomo��, �e matka
zdoby�a si� na nadludzk� wr�cz
ofiar� i �e obecnie gotowa
by�aby do jeszcze wi�kszych
po�wi�ce�, je�eli mog�aby w ten
spos�b odzyska� utracone
dzieci�... A rodze�stwo? Tak,
chora wspomina�a i o
rodze�stwie. Postanowi�a zapyta�
j�, czy byli to bracia czy
siostry. A mo�e brat i siostra?
Waleria znowu odczu�a nieodparte
pragnienie poznania tych ludzi,
z kt�rymi ��czy�y j� wi�zy krwi.
Gdy tylko mama wyzdrowieje,
poprosi, aby wybra�y si� razem
do tamtego domu, gdzie zobaczy
przynajmniej swoich
najbli�szych. Matk�. Rodze�stwo.
Ojca.
Bo�e, jakie� to cudowne, �e ma
jeszcze ojca! Jest wprawdzie
najzwyklejszym wie�niakiem, ale
na pewno mimo skromnych warunk�w
�ycia cechuj� go uczciwo�� oraz
rzetelno��. To z ca�� pewno�ci�
m�ny i pracowity cz�owiek. Po
domostwie krz�ta si� matka,
dorodna, silna niewiasta...
Waleria wyobra�a�a sobie ich
wszystkich w ma�ej, lecz
l�ni�cej od czysto�ci izbie. Na
�wie�o wyszorowanym stole obrus,
po�rodku sto�u wielka misa ze
smakowitym, cho� niewymy�lnym
jad�em. Rodzice spogl�daj� na
siebie z mi�o�ci� i wzdychaj�
czasem na my�l o swojej
Walerii... Dzieci mo�e nawet nie
wiedz�, �e gdzie� tam maj�
jeszcze jedn� siostr�, kt�rej
wiedzie si� o niebo lepiej ni�
im. Dzieci?! Waleria u�miechn�a
si� w duchu. By�y przecie�
starsze ni� ona, one tak�e
zd��y�y ju� wyrosn��. Brat -
je�li ma brata - siedzi w�a�nie
przy stole ze zmierzwion� g�st�
czupryn�. Wr�ci� dopiero co z
pola i nie mia� nawet czasu
przyg�adzi� w�os�w. A siostra?
Ma pewnie d�ugie z�ociste
warkocze, upi�te w koron�, gdy�
w dalekiej turyngijskiej wiosce
nikt nawet nie s�ysza� o
fryzurze "na ch�opczyc�" ani o
trwa�ej ondulacji.
Zatopiona w tych my�lach,
pozwalaj�ca si� unosi� falom
wyobra�ni, Waleria zapomnia�a
zupe�nie, �e nie jest ju� bardzo
maj�tn� pann�, za jak� si�
zawsze uwa�a�a. A kiedy wreszcie
przypomnia�a sobie o tym,
zamiast rozgoryczenia odczu�a
ulg�. Nie sprawia�a jej
bynajmniej przyjemno�ci
�wiadomo��, i� jej urok w�asny
ginie w cieniu posiadanego
bogactwa i �e nigdy nie b�dzie
pewna, czy m�czyzna, kt�ry
zapragnie j� po�lubi�, uczyni to
z mi�o�ci do niej, czy te� w
celu zagarni�cia posagu. A tak
bardzo chcia�a, aby kto�
pokocha� j� sam�, nie za� jej
pieni�dze! Teraz wszystkie my�li
Walerii skierowa�y si� ku temu,
kt�remu odda�a swoje serce, mimo
i� zna�a go zaledwie od paru
miesi�cy. Spotkali si� po raz
pierwszy w styczniu. By�o to
podczas przyj�cia, na kt�re
zosta�a zaproszona wraz z matk�.
Fred Gerold poda� jej rami�,
kiedy podchodzili do sto�u, a
w�wczas jej serce zabi�o mocno i
niespokojnie. Ju� przedtem
zwr�ci�a uwag� na tego
interesuj�cego m�czyzn�. Nie
by� pi�kny, ale rysy jego twarzy
wyra�a�y pewno�� siebie i
stanowczo��. W�skie wargi mia�
zaci�ni�te tak mocno, jakby
chcia� powstrzyma� si� od
wszelkiego zbytecznego s�owa.
Pan domu, przyjaciel Gerolda,
powiedzia� mu co�, o czym
Waleria oczywi�cie nie wiedzia�a.
- Wyszukali�my ci, Fredzie,
nie tylko naj�adniejsz�, ale i
najbogatsz� panienk�. To jedyna
c�rka i spadkobierczyni pani
Dory Lorbach. B�d� wobec niej
mi�y, gdy� to odpowiednia partia
dla ciebie, a ju� najwy�sza
pora, aby� si� o�eni�.
Tak, Waleria nie wiedzia�a o
tym. Nie domy�la�a si� r�wnie�,
i� ta uwaga by�a powodem
ch�odnej rezerwy, z jak� Fred
Gerold odnosi� si� do niej przy
stole. Wysi�ki krewnych i
przyjaci�, zmierzaj�ce do
o�enienia m�odzie�ca z posa�n�
pann�, napawa�y go odraz� i
niesmakiem, gdy� na razie �eni�
si� nie zamierza�, a je�eli ju�,
to na pewno nie z kobiet� bogat�.
Wed�ug niego maj�tne
dziedziczki by�y tylko zb�dnym
dodatkiem do w�asnych finans�w,
a istnia�y wy��cznie po to, aby
mia� kto uszcz�liwia� �owc�w
posagowych, do jakich on sam z
ca�� pewno�ci� nie nale�a�.
Zawsze stara� si� by�
niezale�ny, co zreszt�
przychodzi�o mu bez specjalnego
trudu.
Wierny swym zasadom, traktowa�
s�siadk� przy stole z ozi�b��
galanteri�, aczkolwiek musia�
przyzna� w duchu, �e to osoba
zajmuj�ca, sympatyczna i pe�na
wdzi�ku, z kt�r� na dodatek
przyjemnie by�o pogaw�dzi�.
Zachowywa�a si� z prostot�,
ods�ania�a w u�miechu
prze�liczne z�bki, a jej
promienne oczy wprost go
urzeka�y - musia� w nie
nieustannie patrze�, zapominaj�c
nawet chwilami, �e oto ma u
swego boku "dodatek do posagu".
Pod koniec wieczoru Fred doszed�
do wniosku, �e te jasne oczy
nadaj� twarzy dziewczyny wyraz
niezwyk�ego uduchowienia.
Potem jednak Fred Gerold mia�
wiele powa�niejszych spraw na
g�owie ni� wspominanie swojej
uroczej s�siadki.
Czasem jeszcze �wita�y mu w
pami�ci szare oczy i promienny
u�miech, czasem przypomina�
sobie brunatne, metalicznie
po�yskuj�ce w�osy Walerii
Lorbach, zawsze jednak odgania�
od siebie ten obraz. Po c�
mia�by my�le� o kim�, kto winien
uszcz�liwi� cz�eka, �akn�cego
bogactwa? Nie mia� czasu ani
ochoty na zawracanie sobie g�owy
Waleri� Lorbach. Nie domy�la�
si� nawet, �e wzbudzi� w niej
mi�o�� od pierwszego wejrzenia.
Jeszcze kilkakrotnie spotkali
si� tej zimy, dzi�ki czemu mia�
okazj� przekona� si�, �e Waleria
jest i dobr�, i rozumn� istot�.
Nie chcia� podda� si� jej
czarowi. To paradoksalne, ale
w�a�nie g��bokie wra�enie, jakie
wywar�a na nim, by�o przyczyn�
zajad�ej walki, kt�r� toczy� sam
z sob�. Fred Gerold nie znosi�
bowiem �adnego przymusu!
Wczesn� wiosn� do Walerii
dotar�a wiadomo��, �e Fred
wyruszy� na prowincj� z cyklem
odczyt�w o swojej geologicznej
ekspedycji naukowej, kt�r�
zorganizowa� przed kilkoma laty.
Po zako�czonych woja�ach mia�
zamiar uda� si� na jaki� czas do
maj�tku jednego z przyjaci�,
aby pracowa� w spokoju nad
dzie�em o kulturze ras.
Znik� zatem z �ycia Walerii
r�wnie szybko, jak si� w nim
pojawi�, ale mimo to wiedzia�a,
�e nie potrafi go ani zapomnie�,
ani te� pokocha� innego
m�czyzny. Sk�d jednak Fred
Gerold mia�by wiedzie� o tym?
Nie wiedzia�, czemu Waleria
by�a rada, nie nale�a�a bowiem
do kobiet wylewnych, nie czu�a
te� potrzeby nawi�zywania
przelotnych flirt�w, a nieomylny
instynkt podpowiada� jej, �e
zainteresowanie Freda i jego
sympatia by�y powierzchowne.
Sprawia�o jej to b�l, lecz nawet
sama przed sob� nie przyznawa�a
si� do tego.
Z ogromnym przej�ciem czyta�a w
r�nych pismach jego prace i
artyku�y o nim. Z pewnego
tygodnika ilustrowanego wyci�a
i schowa�a w�r�d najdro�szych
sobie skarb�w jego do�� udan�
fotografi� - nieraz wpatrywa�a
si� skrycie w twarz ukochanego.
Teraz tak�e wyci�gn�a zdj�cie
Freda. Jak�e kocha�a to oblicze
o wyrazistych, m�skich rysach,
te stanowczo zaci�ni�te usta, to
m�dre, przenikliwe spojrzenie...
Czy zobaczy go jeszcze
kiedykolwiek? Nie wiedzia�a nic
o miejscu jego aktualnego
pobytu, czyta�a jedynie
sprawozdania z doskona�ych
odczyt�w, kt�re wyg�osi� w
Berlinie, Lipsku, Dre�nie i
Frankfurcie. Podr� Freda mia�a
trwa� jeszcze czas jaki�, potem
kr�tki wypoczynek u przyjaciela
i d�uga, �mudna praca nad
ksi��k� o tematyce naukowej.
Kr�tko m�wi�c, b�dzie on
stracony dla �wiata, a w ka�dym
razie dla tego �wiata, w kt�rym
�y�a Waleria.
Waleria ogarn�a t�sknym
spojrzeniem ogr�d za oknem.
Pierwsze krokusy wychyla�y
g��wki z zielonych os�onek,
ziemia pachnia�a mocno i
o�ywczo, zapowiadaj�c jakby
rozkwit ca�ej przyrody. W sercu
dziewczyny wzbiera�o uczucie
czu�o�ci, ogarniaj�cej zar�wno
Freda Gerolda, jak i ca�� jej,
nowo odkryt� rodzin� w Turyngii.
Naraz z s�siedniego pokoju
dobieg� cichy, przeci�g�y j�k
chorej. Zerwa�a si� i
pospieszy�a czym pr�dzej do �o�a
matki. Oczy kobiety l�ni�y
niezdrowym, gor�czkowym
blaskiem.
- Mamo, czy �le si� czujesz? -
g�os Walerii dr�a� z niepokoju i
przestrachu.
- K�uje mnie w piersiach. Och,
Walu, to takie bolesne.
Puls chorej by� znacznie
przyspieszony. Wyl�kniona
dziewczyna spojrza�a na zegarek.
- Zaraz powinien by� tu
lekarz, na pewno ci pomo�e -
powiedzia�a pragn�c pocieszy�
matk�. Pieszczotliwie musn�a
palcami rozpalone czo�o pani
Dory, kt�ra z trudem zmusi�a si�
do u�miechu.
- To nic, kochanie, nie martw
si�. Grypie cz�sto towarzyszy
wysoka gor�czka.
- A mo�e napi�aby� si�
czego�, mamusiu?
Chora skin�a g�ow�, Waleria
napoi�a j� wi�c kilkoma
�y�eczkami lemoniady. W chwil�
p�niej pani� Dor� chwyci�y
silne torsje, dziewczyna
przytrzymywa�a jej g�ow� i
uspokaja�a matk�, cho� sama by�a
bardzo zaniepokojona, lekarz
powiedzia� bowiem, �e gdyby
wyst�pi�y wymioty, nale�y go
bezzw�ocznie zawezwa� do
pacjentki.
Waleria przez ca�y czas
choroby sama piel�gnowa�a matk�,
gdy� pani Dora �le znosi�a
obecno�� ludzi obcych. Teraz
nale�a�o dzia�a� b�yskawicznie.
Szcz�Liwym trafem, zanim
Waleria zd��y�a wykr�ci� numer
telefonu lekarza, doktor zjawi�
si� sam we w�asnej osobie.
Wys�uchawszy informacji o
torsjach, o�wiadczy�, i� dosz�o
do zapalenia p�uc, kt�rego od
dawna si� l�ka�. Temperatura
wzrasta�a ustawicznie, chora
skar�y�a si� na dokuczliwe
k�ucie w piersiach, kaszla�a i
oddycha�a z wyra�nym trudem.
Waleria nie odrywa�a wzroku od
twarzy doktora, kt�ra wydawa�a
jej si� niewzruszona. By�y to
jednak pozory - w istocie rzeczy
lekarz �ywi� nader powa�ne
obawy, gdy� pani Dora po
ci�kich �yciowych przej�ciach,
stracie m�a i dziecka, mia�a
bardzo os�abione serce.
Wypisa� recept� na jakie�
lekarstwo, poleci� przyk�ada�
kompresy i za��da�
natychmiastowego sprowadzenia
wykwalifikowanej piel�gniarki.
Pani Lorbach spojrza�a z
przera�eniem na Waleri�, kt�ra
u�miechn�a si� do niej z
wysi�kiem.
- Nie b�j si�, mamo. Ja si�
tob� zajm�.
- To ponad pani si�y -
zaoponowa� stanowczo doktor. -
Matka musi by� teraz pod sta��
opiek�, w dzie� i w nocy.
Piel�gniarka jest bezwzgl�dnie
potrzebna, poniewa� i pani musi
si� cho�by kilka godzin
zdrzemn��.
- Um�wmy si� wi�c tak, �e
sprowadzimy wprawdzie
piel�gniark�, ale b�dzie ona
czuwa�a przy mamie tylko podczas
jej snu. Gdy si� przebudzisz,
mamusiu, natychmiast przyjd� do
ciebie. B�d� tu ca�y czas, w
swoim pokoju. Zgoda?
Chora pokiwa�a g�ow�, g�adz�c
r�k� Walerii. W spojrzeniu,
jakim obrzuci�a lekarza,
malowa�o si� b�aganie.
- Prosz�, niech pan
natychmiast zatelefonuje do
mecenasa Scholza. Ja musz� z nim
pom�wi�.
- Nie, mamo, na to si� nie
zgodz� - wykrzykn�a Waleria. -
Nie wolno ci si� teraz
denerwowa� �adnymi g�upstwami...
- Musz� pom�wi� z adwokatem -
matka przerwa�a jej gwa�townie.
- Panie doktorze, chodzi o
testament, przed kt�rego
sporz�dzeniem Waleria wci�� mnie
powstrzymuje. Musz� wyja�ni�
jeszcze kilka szczeg��w i
zapewniam pana, �e nie uspokoj�
si�, dop�ki nie za�atwi� tej
sprawy.
Doktor u�miechn�� si�
dobrodusznie i wyrozumiale.
- Ale� oczywi�cie, droga pani.
Wprawdzie uwa�am, �e czasu
by�oby dosy� i po wyzdrowieniu,
jednak�e pojmuj� ten niedostatek
cierpliwo�ci. Wst�pi� wi�c po
prostu sam do mecenasa Scholza i
poprosz� go, by zajrza� tutaj
jak najszybciej. Naprawd� nie
chcia�bym pani nara�a� na
pogorszenie stanu zdrowia i
dalszy wzrost temperatury.
Rozumiemy si�?
Chora spojrza�a na� z
wdzi�czno�ci�.
- Dzi�kuj� panu - rzek�a. -
M�j spok�j zale�y istotnie od
rozmowy z adwokatem.
Lekarz udzieli� Walerii
jeszcze kilku nieodzownych
wskaz�wek, obieca�, �e przy�le
na noc dobr� oraz taktown�
piel�gniark�, po czym si�
po�egna�.
Waleria odprowadzi�a go do
wyj�cia. W holu zada�a pytanie,
pe�ne troski:
- Czy stan mamy jest bardzo
powa�ny, panie doktorze?
- Och, panno Lorbach, przy
grypie niczego nie da si�
przewidzie�. W ka�dym razie
nale�y zachowywa� daleko
posuni�t� ostro�no��, wystrzega�
si� wszystkiego, co mog�oby
chor� zdenerwowa�. Niech pani
przestrzega �ci�le wszelkich
moich zalece�.
- No tak, lecz w�a�nie rozmowa
z prawnikiem mo�e sta� si�
przyczyn� nadmiernego
wzburzenia. Matka zamartwia si�
tym, i� rodzina odm�wi mi prawa
do spadku. Czy� nie jest to
spraw� bagateln� w por�wnaniu z
mo�liwo�ci� pogorszenia si� jej
zdrowia?
Lekarz popatrzy� na m�wi�c�
uwa�nie i serdecznie.
- To bardzo �adnie, i� ma pani
na wzgl�dzie wy��cznie dobro
mojej pacjentki, s�dz� jednak,
�e niemo�no�� porozumienia si� z
adwokatem zirytuje j� bardziej
ni� rozmowa z nim. Musi za�atwi�
t� spraw�, aby zrzuci� ci�ar z
serca. Uprzedz� pana Scholza, by
by� bardzo delikatny i do�o�y�
wszelkich stara�, �eby nie
zdenerwowa� chorej.
Chcia� wyj��, lecz Waleria
zatrzyma�a go jeszcze.
- Czy �yciu mamy zagra�a
niebezpiecze�stwo?
- Miejmy nadziej�, �e nie, ale
nie zapominajmy przy tym o jej
s�abym sercu. Nigdy do��
przezorno�ci! Wst�pi� ponownie
jutro rano, gdyby jednak zasz�o
co� niespodziewanego, prosz�
mnie natychmiast wezwa�
telefonicznie. Odwagi, panno
Lorbach, nie wolno traci� wiary
w Opatrzno��, w Boga. I prosz�
wystrzega� si� zara�enia, gdy�
nie by�oby dobrze, gdyby i pani
zachorowa�a.
Lekarz wyszed�, Waleria
natomiast powr�ci�a do matki,
le��cej z zamkni�tymi oczyma i
oddychaj�cej z trudem. Mimo
rych�ego przybycia piel�gniarki
nie odst�pi�a od �o�a chorej
czuj�c, �e jej obecno�� stanowi
dla matki pewn� pociech�.
Kobieta cierpia�a, popada�a w
coraz g��bsz� apati�, ka�dy
napad kaszlu wzmaga� niezno�ny
b�l i k�ucie w boku.
Tymczasem zadzwoni� adwokat z
wiadomo�ci�, �e przyjdzie
nazajutrz w godzinach
po�udniowych, gdy� lekarz
odradzi� mu sk�adanie wizyty
wieczorem, kiedy to pani�
Lorbach dr�czy wysoka gor�czka.
Kiedy matka obudzi�a si�,
Waleria przekaza�a jej t�
informacj�, co przyj�te zosta�o
z zadowoleniem i wyra�n� ulg�.
Wprawdzie Waleria spr�bowa�a raz
jeszcze wyperswadowa� chorej �w
pomys�, jednak�e Dora Lorbach
uparcie trwa�a przy powzi�tym
zamiarze.
W nocy gor�czka wzros�a, b�le
zacz�y si� pot�gowa�,
piel�gniarka, osoba do�wiadczona
i nie ulegaj�ca �atwo panice, a
poza tym wiedz�ca dobrze, jak
wa�n� rzecz� dla lekarza jest
nie zak��cony niczym nocny
wypoczynek, wyt�umaczy�a
zl�knionej Walerii, i� w tej
chwili pomoc specjalisty nie
jest konieczna i �e mo�na z tym
spokojnie poczeka� do rana.
Waleria tej nocy nawet nie
zmru�y�a oka. Matka majaczy�a,
wodzi�a wok� nieprzytomnym
wzrokiem, zrywa�a si�, ogarni�ta
jakim� niepoj�tym strachem,
wskazywa�a bol�ce miejsce,
m�wi�a co�, co trudno by�o
zrozumie�.
Gdy zacz�o �wita�, chora
uspokoi�a si� nieco i zasn�a.
Waleria r�wnie� przespa�a t�
godzin� w fotelu przy ��ku
matki. Wczesnym rankiem
przyszed� lekarz, pocieszy�
troch� dziewczyn�, cho�
spojrzenie, jakim porozumia� si�
z piel�gniark�, by�o
wymowniejsze od s��w.
Piel�gniarka w lot poj�a, �e
sytuacja jest gro�na, tote� bez
zdziwienia zareagowa�a na jego
o�wiadczenie:
- Gdy przyjdzie mecenas
Scholz, prosz� go koniecznie
wpu�ci� do pacjentki. Podczas
wczorajszej rozmowy nie
ukrywa�em przed nim stanu
chorej. Jest to sprawa wielkiej
wagi. Chodzi mianowicie o to,
aby pani Lorbach zd��y�a
sporz�dzi� testament.
Siostra skin�a g�ow� ze
zrozumieniem.
- Zastosuj� si� do pa�skiego
�yczenia, doktorze.
Adwokat przyby� ko�o
jedenastej i zosta� bezzw�ocznie
wprowadzony do pokoju chorej.
Waleria prosi�a go usilnie, by
za wszelk� cen� stara� si�
uspokoi� matk�. Scholz �agodnie
pog�adzi� j� po r�ce.
- Tak, tak, panno Waluniu.
Jednak�e mamusia post�puje
w�a�ciwie i wie, czego chce. A
zatem, droga Doro, co pani ma do
powiedzenia w wiadomej sprawie?
Oczy Dory Lorbach �wieci�y
gor�czkowym blaskiem.
- Niech pan zaraz spisze m�j
testament, panie mecenasie,
trzymaj�c si� tego, co�my
om�wili przed kilkoma
tygodniami. Pan przecie� wie
doskonale, o co mi chodzi,
wszystko zosta�o zanotowane. I
to, co najwa�niejsze: kiedy
m�g�by pan dostarczy� mi
dokument gotowy do podpisania?
Adwokat zmarszczy� czo�o z
namys�em.
- Postaram si� dzia�a� bardzo
szybko, a to dlatego, by pani
uspokoi�a si�, gdy� w�a�ciwie
nie ma gwa�tu. Skoro jednak
wiem, jak bardzo ta sprawa le�y
pani na sercu, obiecuj�, �e
jutro o tej porze b�dzie pani
mog�a z�o�y� sw�j podpis.
- Dzi�kuj� panu. I...
nieprawda�, gdyby co� mi si�
przytrafi�o... nie opu�ci pan
Wali... b�dzie pan jej
pomaga�... Dobrze?
- Daj� pani s�owo!
- Jeszcze jedno... ju� wczoraj
podarowa�am Walerii t�
bi�uteri�, kt�r� przeznaczy�am
dla niej. Z wykazu wykre�li�am
odpowiednie pozycje oraz
potwierdzi�am darowizn�... Czy
to wystarcza? Czy niczego jej
nie zabior�?
- Wystarcza ca�kowicie, ale
nadmieni� o tym tak�e w
testamencie. A teraz p�jd� ju�,
musi pani wypocz��. Jutro o
jedenastej zjawi� si� znowu.
- B�agam o to, panie mecenasie.
Adwokat po�egna� obie panie,
pozostawiaj�c Waleri� przy �o�u
chorej.
Kiedy jednak przyby�
nazajutrz, pani Lorbach by�a
nieprzytomna. Jej p�on�ce od
gor�czki oczy by�y wprawdzie
szeroko otwarte, ale nie pozna�a
adwokata. Waleria wyszepta�a:
- Jak pan sam widzi,
mecenasie, nie spos�b w tej
chwili zaprz�ta� mamy takimi
sprawami. Jest w malignie.
- Poczekam wi�c, a� odzyska
przytomno��, panno Walu. W�a�nie
dlatego, �e znajduje si� w tak
krytycznym stanie, uwa�am za
konieczno�� podpisanie przez ni�
testamentu.
- Och, nie, panie mecenasie!
Musimy teraz unika� wszystkiego,
co mog�oby zaszkodzi� mamie!
- Panno Walu, pani chyba nie
zdaje sobie sprawy, jak wa�n�
rzecz� dla pani w�a�nie jest
podpisanie tego dokumentu.
Waleria spojrza�a na staruszka
z powag�.
- Wiem. Panie mecenasie, kilka
dni temu mama wyzna�a mi
wszystko. Wiem, �e nie jestem
jej dzieckiem, ona za� w swej
bezgranicznej mi�o�ci i dobroci
chcia�aby zabezpieczy� mi
przysz�o��. Wiem jednak r�wnie�,
jak zapatruj� si� na to krewni
jej m�a, kt�rzy uwa�aj�, �e
czyni� starania, aby wy�udzi� od
mamy spadek. To jest pow�d mej
niech�ci do sporz�dzenia przez
matk� jakiegokolwiek zapisu na
moj� korzy��, tym bardziej �e i
we w�asnym przekonaniu nie
przys�uguje mi prawo do maj�tku
kobiety, z kt�rej szlachetno�ci
i dobroci i tak korzysta�am do��
d�ugo. Jak mniemam, pojmuje pan
doskonale, �e odczuwa�abym
raczej przykro�� ni�
przyjemno��, gdybym dzi�ki
uporowi mamy zyska�a cz��
w�asno�ci, nale�nej rodzinie.
- Ale� dziecinko, wszak w
przeciwnym przypadku pozostanie
pani bez �rodk�w do �ycia!
- Panie mecenasie, nie wolno
zapomina�, �e matka zapewni�a mi
staranne wykszta�cenie, �e
nauczy�am si� bardzo du�o i z
powodzeniem mog�abym pracowa� na
swoje utrzymanie.
U�cisn�� z u�miechem r�k�
Walerii.
- Zuch_dziewczyna! Szanuj�
pani� za te s�owa, ale w
dzisiejszych trudnych czasach
nie jest �atwo o zarobek! Niech
pani b�dzie rozs�dna!
- Nie jestem a� tak
nierozwa�na, jak si� panu
wydaje, mecenasie. Mama
przeznacza�a zawsze tyle
pieni�dzy na moje osobiste
wydatki, �e nigdy ich nie
wykorzystywa�am w pe�ni. Na jej
�yczenie lokowa�am oszcz�dno�ci
w banku, co pozwoli�o mi
zgromadzi� sum� przesz�o
dziesi�ciu tysi�cy marek. Wie
pan przecie�, �e poza tym
ofiarowa�a mi cz�� swych
niezwykle warto�ciowych
kosztowno�ci, kt�re w najgorszym
razie mog�abym r�wnie�
spieni�y�. Bo�e bro�, bym mia�a
nara�a� cho�by na chwil�
niepokoju chor� matk� jedynie w
samolubnym celu zapewnienia
sobie dziedzictwa, kt�re
s�usznie nale�y si� innym
ludziom. Mieliby oni wtedy prawo
pomy�le�, i� pragn� podst�pnie
wy�udzi� spadek.
- Jak�e pani mo�e m�wi� w ten
spos�b?! Dora Lorbach zawsze
uwa�a�a pani� za w�asne dziecko
i ju� samo to, �e respektuj�c
�yczenie swego zmar�ego m�a,
oddaje jego rodzinie wszystko,
co odziedziczy�a po nim, jest
aktem dobrej woli, godnym
najwy�szego szacunku. Ma
natomiast absolutne i
niezaprzeczalne prawo zapisa�
pani to, co stanowi jej osobist�
w�asno��, pani zatem nie powinna
�ywi� �adnych skrupu��w w tym
wzgl�dzie.
Waleria by�a bardzo blada.
- Wola�abym jeszcze raz om�wi�
wszystko z mam�. Nie mia�am po
temu �adnej sposobno�ci, gdy�
wyjawi�a mi ca�� prawd� przed
kilkoma zaledwie dniami, kiedy
by�a ju� bardzo chora, a ja, ze
zrozumia�ych wzgl�d�w, nie
chcia�am jej denerwowa� jak�
b�d� dysput�. Zdawa�o mi si�, �e
przyjdzie jeszcze na to
odpowiedni moment. Teraz w te,
jak�e przyziemne problemy,
wmiesza�a si� si�a wy�sza, stan
matki uniemo�liwia jej z�o�enie
podpisu. Czy odejdzie pan st�d
ze spokojnym sumieniem, je�li
obiecam solennie, i� po
odzyskaniu przez mam�
�wiadomo�ci, powiem jej, �e by�
pan tu z gotowym testamentem?
- Wybaczy pani, ale mimo
wszystko zostan�, poniewa� wiem,
jak bardzo zale�y mojej klientce
na za�atwieniu tej sprawy. Poza
tym testament zawiera te� legaty
dla innych jeszcze os�b, a
spadkobiercy na pewno nie zechc�
ich wyp�aci�, je�eli nie
zostanie podpisany. Skoro ju�
pani nie dba o w�asne interesy,
to prosz� przynajmniej pomy�le�
o starej i wiernej s�u�bie.
Waleria roz�o�y�a bezradnie
r�ce.
- Istotnie, nie chc� krzywdzi�
tych ludzi, zw�aszcza �e nie
zmienia to mojej sytuacji,
poniewa� tak czy owak zawsze
mog� zrzec si� spadku. W takim
razie prosz� pozosta�, panie
mecenasie, i czeka�, a� mama
przyjdzie do siebie... Ja... ja
jestem zabezpieczona
dostatecznie, najwi�kszym
nieszcz�ciem, jakie mo�e mnie
spotka�, by�aby utrata matki...
Waleria zatrzyma�a adwokata na
obiedzie. Mija�y godziny, lecz
chora wci�� nie odzyskiwa�a
przytomno�ci. Gor�czka ros�a,
oddech stawa� si� coraz bardziej
�wiszcz�cy, pani Lorbach j�cza�a
- zapewne z b�lu. Wieczorem
przyszed� lekarz, przede
wszystkim obejrza� uwa�nie
wykres temperatury, potem
porozmawia� chwil� z
piel�gniark�, wreszcie zwr�ci�
si� do czekaj�cego cierpliwie
staruszka.
- Panie mecenasie, prosz�
spokojnie uda� si� do domu.
Wedle mego rozeznania, chora z
pewno�ci� tej nocy pozostanie
nieprzytomna. Powrotu
�wiadomo�ci mo�emy si�
spodziewa� najwcze�niej
jutrzejszego ranka, a gdyby to
nast�pi�o, siostra natychmiast
powiadomi pana telefonicznie.
- Czy ma pan powa�ne obawy,
doktorze?
- Owszem, i to nawet bardzo
powa�ne, gdy� bior�c pod uwag�
stan serca pacjentki, l�kam si�
kryzysu i komplikacji.
- Uwa�a pan zatem, �e nie
istnieje mo�liwo��, by mog�a
obecnie podpisa� testament?
- Pan wie lepiej ode mnie, i�
taki podpis nie b�dzie wa�ny
wobec prawa, gdy� ka�dy testator
musi by� przy zdrowych zmys�ach,
w pe�ni �wiadom tego, co czyni.
Mo�e pani Lorbach jutro jeszcze,
na jak�� godzin�, odzyska
przytomno��, ale dzisiejszej
nocy uwa�am to za wykluczone.
Adwokat oddali� si� wi�c, nie
za�atwiwszy sprawy, z kt�r�
przyszed�.
Waleria zatelefonowa�a
tymczasem do szwagierki matki,
powiadamiaj�c j� o ci�kim
stanie chorej. Klara Wolfram
by�a przede wszystkim
niezadowolona z faktu, �e
dowiaduje si� o tym tak p�no.
- My�la�am, �e to lekka
niedyspozycja, a mama nie
�yczy�a sobie odwiedzin z obawy,
aby�cie nie zarazili si� od
niej. M�wi�am ci ju� o tym,
ciociu Klaro. Teraz jednak,
skoro doktor jest pe�en
najgorszych przeczu�, uzna�am za
sw�j obowi�zek przekazanie wam
tej smutnej wiadomo�ci.
- M�j Bo�e, czy to naprawd�
wygl�da tak gro�nie?
- Mamusia ma czterdzie�ci
jeden stopni gor�czki i jest
wci�� nieprzytomna.
Pani Klara rozmy�la�a
intensywnie. Z jednej strony
chcia�a dopilnowa� swoich spraw
maj�tkowych, z drugiej znowu
obawia�a si� infekcji. Wreszcie
podj�a decyzj�.
- Pom�wi� z m�em.
Pospieszy�abym
bez zw�oki do naszej Dory, lecz
niestety, sama jestem
przezi�biona. Wiemy zreszt�, �e
otaczasz j� najczulsz� opiek�.
Uwa�aj tylko, �eby� si� nie
zarazi�a, i telefonuj do nas
codziennie. Nie zapomnij o tym,
Walu!
- Dobrze, ciociu Klaro.
Waleria walczy�a z ch�ci�
p�aczu, wierzy�a bowiem
niez�omnie, �e Dora Lorbach
odzyska przytomno��, a wtedy
mog� j� zaniepokoi� czerwone od
�ez oczy i obrzmia�e powieki
c�rki. Z niezmiern� przykro�ci�
u�wiadomi�a sobie, �e zar�wno
ciotka Klara, jak i jej m�� oraz
ich syn Kurt, nigdy nie nazywali
w rozmowie pani Lorbach jej
matk�. Jedynie Herma, siostra
Kurta, odnosi�a