2115
Szczegóły |
Tytuł |
2115 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2115 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2115 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2115 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Thomas Costain
Srebrny Kielich
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1992
Prze�o�y�a Irena Wyrzykowska
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Pelikan", Warszawa 1991
Pisa� A. Galbarski.
Korekty dokonali:
B. Krajewska
i K. Markiewicz
Od autora
Od czasu ukazania si�
"Srebrnego Kielicha", w lipcu
ubieg�ego roku, wiele by�o
domys��w co do tego, czy moja
opowie�� oparta jest na historii
Kielicha z Antiochii, b�d�cego
obecnie w posiadaniu
Metropolitan Museum w Nowym
Jorku i wystawionego na pokaz w
Cloisters Museum w tym mie�cie.
Ten s�ynny, b�d�cy tematem wielu
dyskusji, przedmiot wykonany w
staro�ytno�ci, zosta� znaleziony
w 1910 r. w ruinach starej
Antiochii i wys�any do Stan�w
Zjednoczonych tu� przed wybuchem
pierwszej wojny �wiatowej. W
ko�cu znalaz� si� w posiadaniu
rodziny Kouchakji. Fahim
Kouchakji z Nowego Jorku,
przekonany o szczeg�lnym
znaczeniu Kielicha, zwr�ci� si�
o wydanie opinii do dr.
Gustavusa Augustusa Eisena,
szwedzkiego uczonego, b�d�cego
autorytetem w zakresie sztuki
chrze�cija�skiej. Po dziewi�ciu
latach bada�, prowadzonych przy
pomocy grona pomocnik�w, dr
Eisen napisa� ksi��k� wydan� w
dw�ch du�ych tomach pod tytu�em
"Wielki Kielich z Antiochii", w
kt�rej przedstawiona jest
hipoteza, �e wewn�trzna cz��
kielicha mo�e by� naczyniem
u�ytym podczas Ostatniej
Wieczerzy. Przed trzema laty
Metropolitan Museum naby�o
Kielich za fundusze ofiarowane
przez Johna D. Rockefellera
juniora.
"Srebrny Kielich" jest utworem
powie�ciowym i przedstawia
jedynie moj� w�asn� koncepcj�
dziej�w Kielicha Ostatniej
Wieczerzy, ksi��ka zosta�a wi�c
wydana bez �adnego powo�ywania
si� na opracowanie dr. Eisena.
Poniewa� jednak wielu
czytelnik�w zastanawia si� nad
jej koncepcj�, wydaje si�
w�a�ciwe powt�rzenie tego, co
by�o wielokrotnie przeze mnie
publikowane gdzie indziej, �e to
Kielich z Antiochii natchn��
mnie do napisania tej opowie�ci.
Pragn� doda�, �e jestem
d�u�nikiem dr. Eisena, kt�rego
praca, finansowana przez Fahima
Kouchakjiego, dostarczy�a mi
wielu informacji o samym
Kielichu.
Thomas B. Costain
Prolog
1
Powszechnie uwa�ano, �e
najbogatszym cz�owiekiem w
Antiochii jest handlarz oliw�,
Ignacjusz. Jego plantacje
ci�gn�y si� jak okiem si�gn��
we wszystkich kierunkach.
Mieszka� w jednym z marmurowych
pa�ac�w przy Kolumnadzie.
Urodzi� si� w tej samej
pizydia�skiej wiosce co Teron,
kt�ry utrzymywa� swoj� rodzin�
ze sprzeda�y atramentu i pi�r z
rozszczepionych ko�c�w trzciny.
Nie by� to z�otodajny interes i
Teron z trudem wi�za� koniec z
ko�cem, �yj�c ze sw� rodzin� w
jednoizbowym domku po�o�onym
daleko od Kolumnady.
Pewnego upalnego dnia, kiedy
nikt nie mia� ochoty zajmowa�
si� handlem, a tym bardziej
kupowaniem pi�r, wielki bogacz
dotar� pieszo a� do niszy w
murze, gdzie siedzia� Teron ze
swym nie wzbudzaj�cym
zainteresowania towarem.
Teronowi trudno by�o uwierzy�,
�e dost�pi� tak wielkiego
zaszczytu, i nie od razu
odwzajemni� pozdrowienie: "Pok�j
tobie".
Handlarz oliw�, z lekka
zaczerwieniony na policzkach i z
trudem �api�c oddech, wszed� do
�rodka, aby ukry� si� przed
s�o�cem, kt�re pra�y�o ulic� z
ca�� furi� czy��cowych ogni.
Przysiad�szy obok dawnego
przyjaciela od razu przyst�pi�
do wyjawienia celu swej wizyty.
- Teronie, masz trzech syn�w.
Ja nie mam �adnego.
Teron skin�� g�ow�. Zdawa�
sobie spraw�, �e jest
szczeg�lnie wyr�niony maj�c
trzech syn�w, kt�rzy wyszli ca�o
z chor�b wieku dzieci�cego.
- Czy pami�� o mnie ma zagin��
tylko dlatego, �e nie mia�em
dzieci? - zacz�� �ali� si�
Ignacjusz. - Czy m�j duch ma po
�mierci b��dzi�, nie maj�c do
kogo powr�ci�, jak �ma, kt�ra
leci do p�omienia?
Onie�mielenie, jakie na
pocz�tku odczuwa� Teron, powoli
ust�powa�o miejsca swobodzie
dawnej za�y�o�ci. Przecie� on i
ten oty�y kupiec wychowali si� w
podobnych, wiejskich domach.
Przecie� razem podkradali owoce
i �owili ryby w tym samym
strumyku.
- A nie my�la�e� o
przysposobieniu syna? - zapyta�
sprzedawca pi�r.
- M�j stary druhu - odpar�
Ignacjusz - je�li si� zgodzisz,
kupi� jednego z twoich syn�w i
wychowam jak swego w�asnego. B�dzie
mi�owany tak, jakby by�
zrodzony z moich l�d�wi. Kiedy
przyjdzie mi pora umiera�,
odziedziczy wszystko, co
posiadam.
Serce Terona podskoczy�o
rado�nie, ale stara� si� nie
okazywa� podniecenia, kt�re go
opanowa�o. Jaka� to wspania�a
szansa dla jego pierworodnego!
Sta� si� cz�owiekiem maj�tnym,
mie� bogactwa, jada� na z�otych
i srebrnych p�miskach, pi� wino
ch�odzone �niegiem z p�nocnych
g�r! A mo�e to na m�odszego syna
sp�yn�a �aska wielkiego kupca?
- Masz na my�li Teodora? -
zapyta�. - M�j pierworodny jest
dobrze zbudowany. Wyro�nie na
silnego m�czyzn�.
Ignacjusz potrz�sn�� g�ow�.
- Tak, tw�j Teodor wyro�nie na
wielkiego ch�opa i b�dzie
brzuchaty jeszcze przed
trzydziestk�. Nie, to nie Teodor.
- A wi�c to Dionizy! M�j drugi
syn jest wysoki i przystojny. To
pos�uszny i pracowity
m�odzieniec.
Bogaty kupiec po raz drugi
potrz�sn�� g�ow�. Zamar�o serce
Terona, kiedy dotar�a do niego
my�L: "A wi�c to m�j dobry, ma�y
Ambro�y!" Ambro�emu sz�o w�a�nie
na dziesi�ty rok. �y� w swoim
w�asnym, pe�nym zadumy �wiecie,
najszcz�liwszy w�wczas, kiedy
m�g� lepi� figurki z gliny albo
rze�bi� kawa�ki drewna.
Sprzedawca pi�r zawsze mia�
s�abo�� do najm�odszego syna.
My�l o jego utracie by�a jak
pchni�cie sztyletem.
W propozycji Ignacjusza nie
by�o nic niezwyk�ego. M�czy�ni
nie posiadaj�cy syn�w uciekali
si� czasem do tego sposobu.
Je�li chodzi o dziedziczenie, to
wy�o�one w Dwunastu Tablicach
prawo nie robi�o r�nicy mi�dzy
rodzonymi a przybranymi synami.
Niezwyk�e jednak by�o to, �e
s�ynny bogacz my�la� o zwi�zku
z kim� tak biednym, jak
sprzedawca pi�r. Ignacjusz
m�g�by z �atwo�ci� znale��
kandydata w ka�dej z najlepszych
rodzin Antiochii. A jednak Teron
gor�czkowo szuka� jakiej�
wym�wki, aby odrzuci�
propozycj�, m�wi�c do siebie:
"Jakie smutne by�oby �ycie,
gdybym musia� rozsta� si� z moim
ma�ym, dobrym Ambro�ym!"
Po chwili milczenia potrz�sn��
g�ow�.
- M�j trzeci syn na pewno by
ci nie odpowiada�. Ten m�j
Ambro�y to marzyciel. Nie ma
g�owy do cyfr. To zdolny
ch�opiec i nie ukrywam, �e
zawsze go wyr�nia�em, ale widz�
zar�wno jego wady, jak i zalety.
Marzy tylko o jednym: o robieniu
figurek z gliny, kredy i drewna.
- Teron potrz�sn�� zdecydowanie
g�ow�, jakby chcia� zako�czy�
spraw�. - Nie, m�j Ambro�y nie
jest dla ciebie.
Kupiec by� cz�owiekiem kr�pej
budowy, o barach szerokich jak u
nosiwody. G�ow� mia� kwadratow�,
a rysy twarzy nieregularne.
Cz�owiek, kt�ry dorabia si� na
handlu i zgromadzi w ko�cu
wielki maj�tek, wi�cej musi
wojowa� ni� �o�nierz, bo �ycie
jest dla niego jedn� wielk�
bitw�, pe�n� potyczek, wysi�ku,
znoju, knowania i intryg. Brak w
nim przyjemnych chwil
wytchnienia, jakie miewa
�o�nierz, kiedy zasiada po�r�d
towarzyszy przy obozowym ognisku
z buk�akiem wina pod r�k� i
snuje swobodnie che�pliwe
opowie�ci. Ignacjusz nie mia�
�adnych blizn na ciele, ale
gdyby mo�na by�o obejrze� jego
dusz�, jak si� przegl�da
odzienie wyj�te z kufra,
odkry�oby si� na niej same
czarne si�ce, blizny i naro�la
pokryte pr�gami i tak zgrubia�e,
jak kolano pokutnika.
Pochyli� si� do przodu i
po�o�y� r�k� na przedramieniu
sprzedawcy pi�r. Gdyby Teron nie
by� tak przej�ty zagro�eniem
w�asnego szcz�cia, m�g�by
dostrzec, �e wielki kupiec got�w
jest go b�aga� o spe�nienie swej
pro�by.
- W�a�nie dlatego, przyjacielu
mojej m�odo�ci, w�a�nie dlatego
pragn� go mie�. - Ignacjusz
zsun�� brwi w zafrasowan�
zmarszczk�. Teraz w�a�nie
powinien wy�o�y� swoje
argumenty, ale nie mia�
pewno�ci, czy potrafi to zrobi�
w spos�b przekonuj�cy. - Nar�d
grecki by� wielki, kiedy mia�
artyst�w tworz�cych pos�gi z
marmuru i buduj�cych pi�kne
�wi�tynie z kamienia. Wyda�
ludzi, kt�rzy zapisywali
szlachetne my�li i opowiadali
dzieje naszego narodu w
p�on�cych �arem s�owach. Czy�
nie tak?
Teron skin�� g�ow�.
- To prawda. - Sam pociesza�
si� takimi my�lami, gdy troski
gromadzi�y si� nad jego g�ow�,
gdy nikt nie chcia� kupowa�
pi�r, a matka jego trzech syn�w
nazywa�a go niedorajd�.
- Teraz - ci�gn�� Ignacjusz -
jeste�my kupcami, handlarzami
byd�em, zbo�em, ko�ci� s�oniow�
i oliw�. J�zyk koine sta� si�
j�zykiem �wiatowego handlu.
S�dz�, �e dzisiaj, kiedy ludzie
my�l� o Grecji, to my�l� przede
wszystkim o ludziach takich jak
ja. - Jego oczy, zwykle cofni�te
w g��b i przenikliwe, nabra�y
blasku. - To �le, m�j Teronie,
to trzeba zmieni�! Grecja musi
zn�w wyda� my�licieli, pisarzy i
wielkich artyst�w. A le�y to w
mojej mocy i ludzi takich jak ja.
Teron s�ucha� i patrzy� na
niego ze zdumieniem. Czy to
mo�liwe, �eby tak w�a�nie m�wi�
Ignacjusz, postrach rynk�w,
kantor�w, sk�ad�w, kt�re stoj�
tak g�sto wzd�u� ca�ego
nabrze�a, �e przes�aniaj� widok
na przycumowane okr�ty?
- Kiedy umr� - ci�gn�� kupiec
z pewn� dum� - zostawi� du��
fortun�. Moi nast�pcy nie b�d�
musieli nadal pomna�a� pieni�dzy
i maj�tno�ci. Chc� mie� w�wczas
na swoje miejsce cz�owieka,
kt�ry b�dzie my�la� tak samo,
jak ja i b�dzie wiedzia�, jak
spo�ytkowa� moje bogactwo dla
wskrzeszenia cho� cz�ci
pierwotnej s�awy Grecji.
Teron poczu� si� teraz jak
dow�dca broni�cy fortu, kt�rego
wysokie mury obronne rozsypuj�
si� w gruzy.
- Ale - obstawa�, usi�uj�c
znale�� oparcie, aby utrzyma�
sw� ostatni� pozycj� - wszak nic
nie wiesz o moim trzecim synu!
Sk�d masz pewno��, �e takiego
w�a�nie ci potrzeba?
- Nigdy nie robi� posuni�cia,
dop�ki nie wiem dok�adnie, czego
pragn� - stanowczo odpowiedzia�
Ignacjusz. - Widzia�em twego
syna tylko raz, ale wiem o nim
du�o. Dopilnowa�em, �eby si�
wywiedziano, co i jak. Pewnego
razu przechodzi�em przez
Dzielnic� Handlu i wtedy go
zobaczy�em. By�o tam z tuzin
ch�opc�w, podskakuj�cych,
tarmosz�cych si� i
wszczynaj�cych b�jki, i by�
jeden, siedz�cy pod murem, kt�ry
d�uba� no�em w kawa�ku drewna.
Zacz��em si� mu przygl�da�. By�
inny ni� jego r�wie�nicy.
Zauwa�y�em, �e ma szerokie,
�adnie zarysowane brwi. Ch�opcy
pr�bowali wci�gn�� go do zabawy,
ale on na nic nie zwraca� uwagi.
Wtedy jeden z nich podszed� i
wyrwa� mu ten kawa�ek drewna.
Ch�opak zerwa� si� w mgnieniu
oka i ruszy� do ataku, �eby go
odzyska�. Dobrze si� bi�!
Pomy�la�em sobie: "Trzyma si� na
uboczu i pragnie, aby go
zostawiono w spokoju, ale got�w
jest walczy� o to, co jest dla
niego wa�ne". A potem
powiedzia�em sobie: "Oto
ch�opiec, kt�rego chc� mie� za
syna". By�em uszcz�liwiony, bo
ju� od d�ugiego czasu czyni�em
poszukiwania. Zapyta�em jednego
z ch�opc�w, kto to taki, a on
odpar�: "Jego ojcem jest Teron,
kt�ry potrafi wychyli� niejedn�
butelk�. Handluje barwnikiem z
kopcia, nazywaj�c go
atramentem". A wi�c, Teronie,
m�j dawny druhu, przyszed�em
dzi� do ciebie, �eby om�wi�
warunki.
Sprzedawca pi�r westchn��
ci�ko.
- Otworzy�e� przede mn� serce,
Ignacjuszu. Pragn� ci dor�wna�.
- Roz�o�y� r�ce gestem
niech�tnej rezygnacji. - M�j
szlachetny ma�y Ambro�y jest
�wiat�em mego �ycia. Kocham go
tak bardzo, �e bez niego dom m�j
b�dzie pusty. Ale c� to za
ojciec, kt�ry stawia swoje
szcz�cie na drodze szcz�cia
swego syna? B�dzie tak, jak
sobie �yczysz. - I natychmiast
zdecydowanie przeszed� do
targ�w, jakby chcia� szybko
za�atwi� interes ze wzgl�du na
m�cz�cy upa�.
- Musi by� pi�ciu �wiadk�w.
- Oczywi�cie. - Handlarz oliw�
zdawa� sobie spraw� z udr�ki,
jaka zapanowa�a w umy�le Terona
i przem�wi� �agodnie: - Wszystko
odb�dzie si� zgodnie z prawem i
dok�adnie tak, jak trzeba. Trzy
razy w obecno�ci pi�ciu �wiadk�w
powiesz, �e chcesz sprzeda� mi
swojego syna i za ka�dym razem
jeden z nich uderzy w mosi�ne
szalki o�owian� sztabk�.
Wszystko odb�dzie si� wed�ug
przepis�w prawa tak, aby tw�j
syn - nie, teraz trzeba ju�
m�wi� m�j syn - �y� wraz ze mn�
i moj� �on� Persis w pe�nym
szcz�ciu i w ko�cu wszed� w
posiadanie ca�ego mego bogactwa.
Teron z trudem m�g� m�wi�,
gdy� wzruszenie �cisn�o mu
gard�o.
- Bardzo wysoko ceni� sobie
mego syna. B�d� si� z tob�
twardo targowa�, Ignacjuszu.
Stosownie do tego uk�adu
wezwano pi�ciu �wiadk�w, aby
wys�uchali Terona po raz
pierwszy w �yciu ubranego w
bia�� nieskalan� tog� (jego
sk�pa �ona ostro protestowa�a z
powodu tej ekstrawagancji),
wyra�aj�cego uroczy�cie zgod� na
sprzeda� swego syna, Ambro�ego,
Ignacjuszowi, synowi Bazylego.
Trzy razy jeden z pi�ciu
�wiadk�w, Hiram z Sylenu,
uderzy� w szalki. Hiram by�
w�a�cicielem niewielkich gaj�w
oliwnych i dochody swoje mno�y�
na�laduj�c wspania�ego
Ignacjusza; czu� si� ogromnie
zaszczycony tym, �e wyst�puje w
takim charakterze. Na
zako�czenie nowy ojciec
powiedzia�:
- Nazw� mego syna Bazylim, po
w�asnym ojcu. To najwi�kszy
zaszczyt, jakim go mog�
obdarzy�, gdy� ojciec m�j by�
wielkim cz�owiekiem.
- Szcz�liwy jest syn -
powiedzia� zasmucony Teron -
kt�rego mo�e napawa� dum� osoba
ojca. I szcz�liwy jest ojciec,
kt�ry mo�e wzbudza� tak� dum�.
Ignacjusz, kt�ry ka�de
zamierzenie doprowadza� do
ko�ca, nie tylko wr�czy�
Teronowi pe�n� sum�, jak�
uzgodniono, lecz o�wiadczy� mu,
�e za�atwi� dla niego i jego
rodziny przeniesienie na
po�udnie, do miasta Sydon, gdzie
znaleziono dla niego o wiele
bardziej dochodow� prac�. Teron
od razu przyzna�, �e by�o to
rozs�dne posuni�cie. Odci�ty od
wszystkiego, co mia�o zwi�zek z
jego poprzednim �yciem, ch�opiec
o wiele �atwiej przystosuje si�
do nowego otoczenia.
- Lepiej b�dzie, je�li wi�cej
o mnie nie us�yszysz -
powiedzia� Ignacjuszowi. - Im
szybciej pami�� o domu zatrze
si� w umy�le ch�opca, tym l�ej
b�dzie nam wszystkim. B�d� dla
niego dobry, stary przyjacielu.
Jedyn� skaz� ceremonii by�a
nieobecno�� ch�opca. Uprzednio
zdecydowano, �e zaraz po
transakcji przeka�e si� go pod
opiek� nowych rodzic�w. Zosta�
dok�adnie wyszorowany i ubrany w
bia��, dostarczon� specjalnie
dla niego tunik�, a wok� stanu
opasany pi�knym sk�rzanym pasem
ze sprz�czk�. Przez kr�tk�
chwil� ch�opiec by� dumny ze
swego wygl�du, ale kiedy Teron
zbiera� si� do wyj�cia, na jego
twarzy pojawi� si� wyraz b�lu,
kt�rego nie umia� ukry�. I nagle
okaza�o si�, �e najwa�niejsza
posta� ca�ej transakcji znik�a
bez �ladu. Ojciec poszed� sam do
napawaj�cego l�kiem bia�ego
pa�acu za czterema rz�dami
kolumn na Wielkiej Kolumnadzie,
podczas gdy matka ch�opca i jego
dwaj starsi bracia (wszyscy
podnieceni i zdecydowani pokona�
wszelkie trudno�ci, byleby tylko
otrzyma� pi�kn� sum� pieni�dzy,
kt�ra mia�a przypiecz�towa�
uk�ad) udali si� na
poszukiwania. Znaleziono go
dopiero p�nym popo�udniem,
przykucni�tego za stosem chrustu
w nadbrze�nym sk�adzie, z twarz�
czarn� od sadzy i poznaczon�
�zami. Nie pr�nowa�, kiedy
przebywa� w ukryciu. Z bry�ki
gliny ulepi� karykatur�
cz�owieka, do domu kt�rego mia�
p�j��; podobie�stwo by�o
uderzaj�ce, chocia� nada� nosowi
s�pi, haczykowaty kszta�t i
powi�kszy� uszy, �eby
znamionowa�y wielk� chciwo��.
Teron wr�ci� do domu na
niepewnych nogach, z plam� od
wina na bia�ej todze. J�zyk mu
si� pl�ta�, kiedy mrucza�:
- Sprzedaj� rzetelny
atrament... Nigdy nie da�em
klientowi zwyk�ego barwnika z
kopcia... I nigdy si� nie upijam.
- Wino wycieka ci teraz uszami
- oznajmi�a jego �ona.
W ka�dym razie Teron by� na
tyle trze�wy, �e zniszczy� ma�e
popiersie, zanim zaprowadzi�
ch�opca do jego nowego domu.
2
Bazyli - b�dziemy bowiem
nazywali go imieniem, jakim mia�
by� zwany przez reszt� swego
�ycia - nigdy nie by� w �adnym z
tych kamiennych pa�ac�w,
skupionych w s�siedztwie pos�gu
Apollina, wzniesionego na
szczycie Omfalosu, gdzie sta�a
r�wnie� �wi�tynia Jupitera z
kopu�� pokryt� z�otem. Oczy mia�
szeroko otwarte ze zdumienia,
kiedy prowadzono go do �rodka
pod kunsztownie rze�bion�
alij�, wystaj�c� nad g��wnym
wej�ciem. Posadzka, po kt�rej
st�pa� w przedsionku, by�a z
��tego kamienia, a na widok
graj�cych barwami gobelin�w na
�cianach nie m�g� si�
powstrzyma� od okrzyku podziwu i
zachwytu. Wysoki na dwa pi�tra
dom wznosi� si� wok� rozkosznie
zielonego ogrodu, ale wszystkie
okna z szybkami uj�tymi w ramki
by�y zamkni�te z racji wielkiego
upa�u. Do ogrodu nie dociera�y z
ulicy �adne odg�osy; s�ycha�
by�o tylko plusk wody w
fontannie i od czasu do czasu
�piew ptaka. "To na pewno jest
raj" pomy�la� ch�opiec.
Teron po�egna� si� z synem,
przybieraj�c wyraz godno�ci.
- B�dziesz �y� w wielkim
splendorze - powiedzia�. - Ale,
kiedy o mnie wspomnisz, synku,
nie odczuwaj wstydu.
Potem odda� syna pod opiek�
urodziwego ochmistrza z
naje�onymi czarnymi bokobrodami.
Nazywa� si� Kastor, a w jego
zachowaniu by�o nieco
protekcjonalno�ci, poniewa�
wiedzia�, �e Bazyli urodzi� si�
i wychowa� w Dzielnicy Handlu.
- Chod�, ch�opcze -
powiedzia�. - Mam ci� zaraz
zaprowadzi� do pana. Pan jest
bardzo bogaty i ma wielk�
w�adz�. Niejedna rzecz mo�e ci�
tu zadziwi�.
Pokora by�a cech� szybko
wybijan� z g�owy ch�opcom
�yj�cym po drugiej stronie
Kolumnady.
- Jedyn� rzecz�, kt�ra mnie
tutaj dziwi - warkn�� Bazyli -
jest to, �e eunuch ma czelno��
odzywa� si� w ten spos�b do syna
pana tego domu.
Kastorowi podoba�a si� ta
riposta. U�miechn�� si� do
Bazylego i powiedzia�:
- My�l�, �e b�dziemy si� z
sob� zgadzali.
W ch�odnych salach domu
panowa� ruch, kiedy ochmistrz
prowadzi� ch�opca szerokimi
schodami a� na sam� g�r�. S�u�ba
w kosztownych ubiorach wnosi�a
p�miski z jedzeniem, dzbany z
winem i czasze wype�nione
kawa�kami lodu; szeptali co�,
kiedy si� mijali - szeptali o
nim. Bazyli zrozumia� to od
razu, poniewa� widzia� du�o
spojrze� rzucanych przez rami� w
jego stron� i kiwanie g�owami.
- Plugawe nasienie! -
powiedzia� Kastor, poprawiaj�c z
wielk� rozkosz� bat u swego
pasa. - Niech tylko kt�ry� z
nich pozwoli sobie cho�by na
u�mieszek, a poczuj� smagni�cia
na swych ty�kach!
Bazyli wstrzyma� oddech ze
zdumienia, kiedy weszli na
taras. By�y tu zadziwiaj�ce
mechanizmy, kt�re mia�y zapewni�
wygod� mieszka�com tego domu.
Rury z wod� bieg�y wzd�u�
parapet�w, a cieniutkie
strumyczki tryska�y z otwork�w w
metalu, rozpryskuj�c si� na
wszystkie strony. Ch�odna,
przyjemna mgie�ka wype�nia�a
powietrze, daj�c wra�enie
ci�g�ego powiewu. W samym ko�cu
sali, pod udrapowanym
baldachimem z ��tego jedwabiu,
sta� st� w kszta�cie podkowy
zastawiony srebrem, szk�em i
niesko�czon� rozmaito�ci� naczy�
sto�owych wyko�czonych cudown�,
b��kitn� emali�. �wiat�o by�o tu
przy�mione i w pierwszej chwili
ch�opiec nie dostrzeg� pi�knej
pani, spoczywaj�cej u szczytu
sto�u.
Natomiast oczy jego przyku�a
przestrze� wewn�trz sto�u, gdzie
czw�rka dziewcz�t w
przezroczystych mu�linowych
szarawarach ta�czy�a na
wielkich, szklanych kulach. Z
niewiarygodn� zr�czno�ci�
przeskakiwa�y z kuli na kul�,
jak puszki ostu, odtr�caj�c
stopami jedn� kul�, wskakuj�c na
drug�, utrzymuj�c te wszystkie
b�yszcz�ce cia�a sferyczne w
ci�g�ym ruchu. Mia�y roze�miane
oczy, a ich nagie ramiona
pl�sa�y w takt muzyki,
dochodz�cej z g��bi sali
pogr��onej w mroku. Przy ka�dym
zderzeniu szklane kule dzwoni�y
czystym, ostrym d�wi�kiem i
toczy�y si� w czarodziejskim
rytmie po g�adkiej, gipsowej
posadzce.
Potem ch�opiec u�wiadomi�
sobie obecno�� pani i zacz�� si�
jej uwa�nie przygl�da�. Mia�a
bardzo jasne w�osy i by�a
�licznie ubrana w biel i z�oto.
Zauwa�y� te�, �e nie zwraca
uwagi na weso�e tancereczki na
wiruj�cych kulach. W tym samym
czasie dostrzeg� to r�wnie�
oty�y m�czyzna, kt�ry spoczywa�
na sofie obok niej. Usiad� i z
rezygnacj� potrz�sn�� g�ow�.
- Nie patrzysz, ukochana moja
- powiedzia�. - Bardzo du�o mnie
kosztowa�o wynaj�cie ich dla
twojej rozrywki. Pochodz� z
najdalszych krain Wschodu.
- Nie - odpowiedzia�a pani
omdla�ym g�osem - nie przygl�dam
si� tancerkom. Bardziej
interesuje mnie ten ch�opiec,
kt�ry, jak s�dz�, jest naszym
synem.
Ignacjusz nie zauwa�y�
przybycia Bazylego. Natychmiast
odwr�ci� si� z u�miechem i
skin�� na ch�opca. Bazyli
wiedzia�, �e to jego pierwsza,
wielka pr�ba. Pani w z�ocie i
bieli bacznie mu si� przygl�da�a
i wyczu� od razu, �e jego szansa
na szcz�liwe �ycie w tym
zdumiewaj�cym domu zale�y od
tego, czy zdob�dzie jej
sympati�. Rzuci� szybkie
spojrzenie w jej stron� i
zdecydowa�, �e �atwo b�dzie j�
polubi�. By�a wysmuk�a, co
zrobi�o na nim wielkie wra�enie,
gdy� by� przyzwyczajony do
matczynych kszta�t�w, obfitych
i obwis�ych. Mia�a �agodny
spos�b bycia i mi�kki g�os, on
za� by� przyzwyczajony do
ostrego tonu i mocnych raz�w
stwardnia�ej r�ki.
Instynkt, wyrobiony przez
warunki �ycia w jego dzielnicy,
podpowiada� mu, �eby �mia�o do
nich przyst�pi� i przem�wi�
swobodnie. A jednak jeszcze
g��bszy instynkt szepta�, �e
mo�e to by� �le przyj�te, �e
powinien by� cichy, pe�en
szacunku i niewiele m�wi� o
sobie. Pos�uszny tej drugiej
my�li pozosta� na miejscu, z
g�ow� pochylon�, szuraj�c
nerwowo nogami.
- Nie b�j si� nas - odezwa�a
si� pani �agodnym g�osem. -
Podejd� bli�ej, �ebym ci si�
mog�a lepiej przyjrze�.
Pokonuj�c pragnienie, by si�
odwr�ci� i czmychn��, Bazyli
post�pi� do przodu, czuj�c, �e
nogi ma jak z o�owiu.
Natychmiast jednak okaza�o si�,
�e ogl�dziny wypad�y pomy�lnie,
bo wysmuk�a pani skin�a g�ow� i
powiedzia�a:
- S�dz�, �e b�dzie z ciebie
udany syn. - Potem zwr�ci�a si�
do �niadego Ignacjusza. - Dobrze
wybra�e�.
Szczere oblicze kupca
natychmiast si� rozja�ni�o.
Skin�� na Bazylego, by zaj��
miejsce na �o�u u jego boku.
- Bardzo si� nam dzisiaj
poszcz�ci�o, m�j synu, tobie i
mnie - powiedzia�. - Nie
spodziewa�em si�, �e tak szybko
b�dziesz zaakceptowany. Nie�atwo
zadowoli� twoj� now� matk�.
Zabiega�em o jej przychylno��
przez ca�e dwa lata. Ty
dokona�e� tego w dwie minuty.
Bazyli, kt�ry dotychczas
siedzia� w kucki na pod�odze i
jad� bez �adnych ceremonii, czu�
si� zak�opotany, kiedy trzeba
by�o wyci�gn�� si� na pos�aniu i
wzi�� udzia� w uczcie w pozycji
p�le��cej. Jednak obfity i
smaczny posi�ek sprawi�, �e
poczucie niezwyk�o�ci sytuacji
szybko min�o. NIe trzeba by�o
liczy� ani dzieli� grubych
plastr�w zimnej baraniny, m�g�
zajada� do syta dojrza�e daktyle
i miodowe ciasteczka. Wino,
och�odzone w g��bokim dzbanie z
lodem, mia�o rozkoszny smak, wi�c
popija� je z wolna. Obserwowa�
sw� now� matk� i na�ladowa� jej
zachowanie, przez co uchroni�
si� od wielu b��d�w.
Po posi�ku m�ody Rzymianin
wezwa� pana domu na narad� z
jakimi� przybyszami. Bazyli
pozna�, �e to Rzymianin, mia�
bowiem szybkie ruchy, a jego
mowa by�a mi�kka i przeci�g�a,
kiedy m�wi� po grecku. Kupiec
wsta� niech�tnie i rzek�:
- Doprawdy, Kwintusie
Anniuszu, jestem jedynym
niewolnikiem w tym domostwie, a
ty jeste� moim nadzorc�.
- Nie wierz�, �eby ten tw�j
Kwintus Anniusz kiedykolwiek
jad� albo spa� - powiedzia�a
pani Persis oboj�tnym tonem. -
Ten m�odzieniec jest taki
zapracowany!
Niebo by�o teraz usiane
gwiazdami i Bazyli zacz�� si�
zastanawia�, jak z takiej
wysoko�ci wygl�da �wiat w nocy.
Spojrza� na pani� Persis, kt�ra
po obfitej kolacji by�a nieco
senna i zapyta� pe�nym
uszanowania g�osem:
- Czy wolno mi wyjrze� przez
balustrad�?
Usiad�a i zwil�y�a oczy
perfumowan� wod� z ozdobionego
klejnotami szklanego naczynia,
przyniesionego przez niewolnic�.
- Ale b�d� ostro�ny -
powiedzia�a, patrz�c na niego
oczami kr�tkowidza. - Jeste�my
tak wysoko nad ziemi�, �e nigdy
nie mam odwagi spojrze� st�d w
d�, bo kr�ci mi si� w g�owie.
Bazyli, kt�ry bawi� si� w
chowanego na p�askich dachach
swojej ubogiej dzielnicy,
skacz�c z jednego domu na drugi,
nie widzia� �adnego ryzyka w
obserwowaniu �wiata z korzystnej
pozycji swego nowego domu.
Czarodziejski widok Antiochii
po zapadni�ciu zmroku
natychmiast zachwyci� ma�ego
artyst�. Wszystkie rodziny w tej
uprzywilejowanej dzielnicy
sp�dza�y wieczory na dachach
dom�w. M�g� teraz zobaczy�, �e
jedli r�wnie sute kolacje przy
zapalonych lampach, kt�re
mruga�y do niego jak
�wi�toja�skie robaczki. Na
s�siednim dachu profil pani o
pi�knym, greckim nosie, z nimbem
puszystych, czarnych w�os�w,
znalaz� si� wprost w polu jego
widzenia, kiedy zmieni�a sw�
pozycj�. Potem zn�w znik�a w
cieniach mroku, chocia� wci��
jeszcze m�g� widzie� jej palce
bawi�ce si� ki�ci� winogron. Na
dalszym dachu m�czyzna �piewa�
akompaniuj�c sobie na cytrze.
Bez w�tpienia by� zawodowym
artyst�, gdy� mia� pewny i
dobrze ustawiony g�os. Zerwa�
si� lekki wietrzyk, kt�ry
przyni�s� rozkoszne wonie z
po�o�onych ni�ej ogrod�w. Bazyli
spojrza� w g�r�, na niebo, i nie
m�g� si� oprze� wra�eniu, �e
gwiazdy s� tutaj wi�ksze i
ja�niejsze ni� gdziekolwiek
indziej. Potem pomy�la� o
dusz�cym upale, w jakim b�d�
nadal �yli jego rodzice i
bracia, i opu�ci�o go dobre
samopoczucie. Chodzi�o mu
zw�aszcza o ojca. "Na pewno si�
smuci - my�la� - bo mnie ju� tam
nie ma."
Niewolnice wynosi�y jad�o.
Zauwa�y�, �e jedna z nich,
zaledwie o rok lub dwa starsza
od niego, by�a bardzo �adna.
Obserwowa�a go ukradkiem, jej
oczy wci�� si� ku niemu
zwraca�y, kiedy wype�nia�a swe
obowi�zki. Raz, gdy Kastor si�
odwr�ci�, u�miechn�a si� do
Bazylego. Pozwoli� sobie na
lekkie drgni�cie warg w
odpowiedzi. Zach�cona tym
podsun�a si� do�� blisko do
parapetu, aby szepn�� do niego:
- Kastor wych�osta�by mnie,
gdyby wiedzia�, �e przem�wi�am
do ciebie. Ale nie dbam o to.
Cz�sto mnie bije, a ja go wtedy
drapi� i kopi�. To potw�r.
Po paru minutach, zadowolona
ze swojego osi�gni�cia i z tego,
�e nie zosta�o ono wykryte, zn�w
si� przybli�y�a, wdzi�cznie
ko�ysz�c szczup�ymi biodrami. Z
trudem powstrzymuj�c chichot
szepn�a:
- My�l�, �e jeste� �adnym
ch�opcem.
Tym razem si� nie uda�o. Pani
Persis wsta�a z pos�ania i
powiedzia�a ostro:
- Zajmuj si� swoj� prac�,
dziewczyno! Czy chcesz, �ebym
donios�a Kastorowi o twoim
zuchwalstwie?
Dziewczyna szybko znik�a z
tarasu, a pani domu przywo�a�a
do siebie Bazylego, by go
pouczy�, jak� postaw� ma przyj��
wobec niewolnik�w. Nie wolno mu
si� spoufala� z nimi, zw�aszcza
z dziewczynami, kt�rych jest
prawie tuzin.
- Nigdy nie zadawaj si� z
�adn� z nich - napomina�a - to
zawsze sprowadza k�opoty. A
je�li chodzi o ni�, to
bezwstydna dziewucha. Dostali�my
j� w zamian za d�ug, ale jestem
pewna, �e pope�nili�my b��d
przyjmuj�c j� do siebie. Nigdy
si� do niej nie odzywaj, bo
zaraz to sprytnie wykorzysta.
Przez kilka nast�pnych dni,
tak ekscytuj�cych i pe�nych
niespodzianek, �e nie mia� czasu
na t�sknot� za domem, Bazyli
zawsze wyczuwa� obecno�� tej
pe�nej tupetu dziewczyny w�r�d
s�u�by zatrudnionej w domu.
Mia�a na imi� Helena, a czarne
okr�g�e oczy dodawa�y jej du�o
uroku. Nigdy si� do niego nie
odzywa�a, ale wiedzia�, �e ona
r�wnie� odczuwa jego obecno�� i
�e tylko strach przed d�ugim,
czarnym batem Kastora
powstrzymuje j� od pr�b
wi�kszego spoufalenia. Potem
znik�a. Przez szereg tygodni nie
by�o jej wida�, a� wreszcie
Kassandra, czarna jak w�giel
niewolnica, kt�ra si� zajmowa�a
wy��cznie strojami pani Persis,
powiedzia�a mu, �e odes�ano
dziewczyn� do pracy w
magazynach. Czasami wysy�ano tam
niewolnik�w, sk�d p�niej
wracali poskromieni. Nazywano to
"oswajaniem". Kiedy Helena
wr�ci�a po miesi�cu, Bazyli
zdoby� si� na odwag� i zapyta�
Kastora, czy zosta�a oswojona.
- Oswojona? - Kastor skrzywi�
si�, a jego g�adkie, czarne w�sy
podnios�y si� pod sam nos. - Nie
ona. Jej nic nie ujarzmi.
Pok�j Bazylego znajdowa� si�
na pi�trze pod dachem domu. By�a
to wysoka, ch�odna komnata, z
wann� wpuszczon� w posadzk� i
wspania�ym �o�em, kt�re jednak
pod fantazyjnymi nakryciami
okaza�o si� do�� twarde.
Nast�pnej nocy by�o tak gor�co,
�e sen sta� si�
niepodobie�stwem. Kiedy si� tak
przewraca� z boku na bok,
odni�s� wra�enie, �e s�yszy g�os
z balkonu o pi�tro ni�ej,
wymawiaj�cy jego imi�.
- Bazyli!... - rozleg� si�
ponownie g�o�ny szept. By�
pewien, �e to Helena, kt�ra
wdrapa�a si� tu z kwatery
niewolnik�w po ogrodowej kracie.
Pomny na ostrze�enia swej
nowej matki, nie odpowiedzia� od
razu. Potem przysz�o mu na my�l,
�e dziewczyna potrzebuje pomocy.
Usiad� na brzegu pos�ania i
zastanawia� si�, co robi�. "Czy
b�dziesz tch�rzem?", zada� sobie
pytanie. Wreszcie zdecydowa�, �e
musi zaryzykowa�. Wsta� i
podszed� na palcach do drzwi,
kt�re wychodzi�y na wewn�trzny
korytarz. Wtedy w�a�nie us�ysza�
jaki� szelest i skrzypienie.
Widocznie schodzi�a t� sam�
drog�, jakiej u�y�a wspinaj�c
si� na balkon. Wyszepta� jej
imi�, ale odpowiedzi nie by�o.
P�niej ju� nic nie m�ci�o ciszy
nocnej, ale ch�opiec nie m�g�
spa�. By� z siebie
niezadowolony. "Chyba mi brakuje
odwagi", pomy�la� po raz
dziesi�ty.
Nazajutrz us�ysza�, �e
dziewczyna uciek�a. Kiedy
zapyta� o to Kastora, ten
warkn��:
- Bardzo bym chcia� wiedzie�,
dok�d uciek�a ta ma�a fl�dra!
Jak�ebym chcia� dosta� j� w
swoje r�ce. Zostawi�bym pr�gi na
tych bia�ych plecach, z kt�rych
jest tak dumna!
Wyj�� bat, kt�ry mia� zawsze
przy sobie jako oznak� swego
urz�du i trzasn�� z niego ze
z�o�ci�.
- Jednego jestem
pewien: teraz nie s�u�y ju�
jednemu panu. B�dzie co noc
s�u�y�a innemu a� do ko�ca
�ycia. Taka b�dzie przysz�o��
tej leniwej odnogi piek�a!
3
Bazyli szybko si� przyzwyczai�
do nowych obyczaj�w i
stwierdzi�, �e �ycie w zbytku,
w�r�d czekaj�cej na ka�de jego
skinienie s�u�by, jest zupe�nie
przyjemne. Bardzo si� przywi�za�
do swego nowego ojca. Nieraz,
kiedy Ignacjusz rozmawia� z
innymi m�czyznami o interesach
- co si� odbywa�o w
przeznaczonej na ten cel
wysokiej, okr�g�ej sali
wychodz�cej na ogr�d - g�os jego
brzmia� ostro i w�adczo. Nigdy
jednak nie u�ywa� takiego tonu
wobec �ony i nowego syna. Zwyk�
by� podchodzi� do �o�a, na
kt�rym spoczywa�a Persis
(wygl�da�o na to, �e nigdy nie
mog�a si� zdoby� na pozycj�
siedz�c�) i g�adz�c jej w�osy
pyta�:
- Czy moje pi�kne, szare
koci�tko czuje si� dzi� troch�
lepiej?
Jej zwyk�a odpowied� brzmia�a,
�e czuje si� gorzej. Wyci�ga�a
d�o�, by dotkn�� r�kawa jego
tuniki, a przy tym ge�cie jej
wysmuk�a r�ka obna�a�a si� a� po
rami�, ukazuj�c biel cia�a i
czysto�� linii. M�wi�a, �e nie
wolno mu si� martwi� brakiem
poprawy jej zdrowia, bo ona
pogodzi�a si� ju� ze swoim z�ym
losem. Z szerokiego, �niadego
oblicza kupca znika�o
niezadowolenie. Wzdycha� ci�ko
i siada� na najbli�szej sofie,
sk�d przygl�da� si� jej z
wielk� trosk�.
Bazyli polubi� r�wnie� swoj�
now� matk�. Stara� si� by� pod
r�k�, �eby jej us�u�y�, i nigdy
nie omieszka� zapyta� o
samopoczucie. Wynagradza�a go
czasem u�miechem, a nawet, w
paru rzadkich wypadkach,
wyznawa�a szeptem, �e z powodu
jego serdeczno�ci czuje si�
odrobin� lepiej.
Kiedy ch�opiec prze�y� ju� dwa
lata w bia�ym pa�acu, tak si�
przyzwyczai� do nowego �ycia, �e
coraz rzadziej wspomina� sw�j
rodzinny dom. Nawet twarz jego
prawdziwego ojca zatar�a mu si�
w pami�ci. Przesta� pyta� o
Terona.
Najwi�cej czasu sp�dza� w
aliji nad wej�ciem do pa�acu,
sk�d rozci�ga� si� widok na obie
strony Wielkiej Kolumnady. M�g�
st�d obserwowa� �ycie miasta w
czasie najwi�kszego ruchu: oto
urz�dnik rzymski kroczy dumnie,
w todze przerzuconej przez lewe
rami� albo z brz�kiem przeje�d�a
rydwanem; oto mieszkaniec pustyni
na pi�knym, bia�ym syryjskim
wielb��dzie w szkar�atnej,
obramowanej fr�dzl� uprz�y, na
kt�rej ko�ysze si� czarodziejski
amulet; �yd ze zwitkiem
pergaminu na czole, zwanym
filakterium, na kt�rym zapisano
�wi�te teksty; �eglarz -
Fenicjanin, kt�ry wr�ci� spoza
S�up�w Heraklesa, paraduje teraz
z mosi�nym pier�cieniem u nosa
i w�osami zwini�tymi w
naoliwione pukle.
Codziennie widywa� bogatych
s�siad�w (cho� �aden nie
dor�wnywa� maj�tkiem
Ignacjuszowi), jak wyruszali na
przeja�d�ki po mie�cie. Najpierw
podnoszono w g�r� flag� nad
bram�, potem rozlega�o si�
g�o�ne bicie w gongi i b�bny.
Brama si� otwiera�a i dwa
pot�ne konie wychodzi�y
tanecznym krokiem, a
u�miechni�ty wo�nica trzyma�
lejce w mocnych, czarnych
pi�ciach. Za ko�mi pojawia� si�
zaskakuj�co ma�y powozik z
ozdobnym bia�ym baldachimem, pod
kt�rym siedzieli st�oczeni
cz�onkowie rodziny.
Czasami by� �wiadkiem
widowiska, kt�re burzy�o krew w
jego �y�ach. Takie wra�enie
robi� na nim zawsze maszeruj�cy
oddzia� �o�nierzy rzymskich.
Umia� odr�ni�, czy by�a to
parada, czy te� szli wzi��
udzia� w wojnach granicznych; w
tym drugim przypadku mieli na
sobie sagum, nak�adan� na
stalow� kolczug�, szorstk�,
szar� opo�cz�, s�u��c� r�wnie�
noc� zamiast koca. Kiedy
przygl�da� si� rytmicznie
maszeruj�cym �o�nierzom w
spiczastych umbryjskich he�mach
na g�owach, jego nozdrza dr�a�y,
a oczy p�on�y ogniem. Nie
pragn�� zosta� �o�nierzem, ale
posmak wojny dzia�a� na niego
jak gor�czka.
Pewne wydarzenie, kt�re mia�o
miejsce na ulicy, tu� pod jego
punktem obserwacyjnym, pozosta�o
mu na zawsze �ywo w pami�ci.
Sprzedawca s�odyczy nadszed� od
strony Omfalosu, nios�c sw� tac�
na g�owie. By�o w nim co�
szczeg�lnego, jaka� otwarto��
spojrzenia i dobrotliwo�� w
rysach twarzy, co zdawa�o si�
by� w niezgodzie z wykonywan�
prac�. Bazyli wyczuwa� ten
kontrast i bacznie si�
przygl�da� temu cz�owiekowi,
zastanawiaj�c si� nad nim i nad
jego narodowo�ci�. Kiedy
sprzedawca doszed� do punktu
znajduj�cego si� bezpo�rednio
pod Bazylim, zatrzyma� go jaki�
klient. Patrz�c z g�ry wprost na
nich, ch�opiec by� �wiadkiem
czego�, co bardzo go zdziwi�o.
R�ka sprzedawcy, wzniesiona
rzekomo dla wybrania czego� z
tacy, zatrzyma�a si� nagle, aby
wyci�gn�� kawa�ek papieru spod
s�odyczy. Papier przeszed� z r�k
jednego m�czyzny do drugiego i
znikn�� w r�kawie kupuj�cego tak
szybko, �e �adna para oczu, z
wyj�tkiem tej, kt�ra obserwowa�a
ich z g�ry, nie mog�aby
spostrzec, co si� dzieje. Drobna
miedziana moneta zosta�a podana
i przyj�ta, a ci dwaj rozeszli
si�, aby natychmiast znikn�� w
g�stym t�umie ulicznym. "Jestem
pewien, �e to chrze�cijanie" -
powiedzia� Bazyli w duchu.
Przypomnia� sobie, �e kiedy
mia� sze�� lat, wybra� si� ze
swoim prawdziwym ojcem do
synagogi w tej cz�ci miasta,
kt�ra nazywa si� Ceratium.
�wi�tynia by�a kiedy� pi�knie
udekorowana i g�oszono tam
otwarcie dziwn� wiar� opart� na
nauczaniu pewnego �yda
nazywanego Chrystusem. W�a�nie
w�wczas, gdy Teron, wiedziony
ciekawo�ci�, zabra� tam swego
najm�odszego syna, w�adze
rzymskie zmieni�y sw�j stosunek
do chrze�cijan. Ch�opiec, kt�ry
widywa� t�umy ludzi z nakrytymi
g�owami, pochylone przed
wielkimi pos�gami bog�w z br�zu
w ogrodach Dafne, by� zdziwiony
widz�c, �e chrze�cijanie
trzymaj� g�owy wysoko, tak jakby
obserwowali co� niesko�czenie
cudownego w powietrzu nad nimi.
�piewali razem proste melodie o
mi�o�ci i przebaczeniu, a oczy
ich wype�nia�o tak wielkie
ukontentowanie, �e Teron szepn��
do syna:
- To dziwni ludzie... Ale to
taka dziwno��, o kt�rej
powinni�my wiedzie� co� wi�cej.
Przemawia� do nich niewysoki
m�czyzna z kr�tk�, szerok�
brod�; czasem g�os jego by�
przenikliwy, jak nawo�ywanie
tr�bki, czasem g��boki, jak
uderzenie fal o kamienn� raf�,
zawsze jednak przyci�ga� do
siebie s�uchaczy. Jego g��boko
osadzone oczy zdawa�y si�
widzie� te cudowne rzeczy, o
kt�rych m�wi�. Najwyra�niej nie
pochodzi� z Antiochii, poniewa�
w jego mowie wi�cej by�o
zlewaj�cych si� d�wi�k�w ni� u
Rzymian. W�r�d zebranych
rozchodzi�y si� szepty, ��cz�ce
imi� Paw�a z miastem Tarsus.
Kiedy przemawia�, w komnacie
by�o tak cicho, jak w grobie
wykutym w�r�d ska�. Teron sta�
nieporuszony, ani jeden w�os nie
drgn�� na jego g�owie, pokrytej
g�st� czupryn�. Tylko raz jego
r�ka zacisn�a si� na ramieniu
ch�opca:
- Synu m�j, czy� to mo�liwe,
�e jest tylko jeden B�g i �e
jest on Bogiem �agodno�ci i
�wiat�a?...
Przem�wienie by�o jednak za
trudne dla sze�cioletniego
ch�opca. Jego uwag� przyku�
drugi m�czyzna, kt�ry sta� na
uboczu. Mia� szerokie brwi,
�agodne oczy, a jego u�miech
mia� w sobie tyle dobroci, �e
ka�de pasemko g�stej rudej brody
zdawa�o si� skr�ca� w
uprzejmo�ci. Przygl�da� si�
zebranym, jakby chcia� pozna�
wszystkie nowe twarze.
Teron by� bardzo przej�ty tym,
czego byli �wiadkami. Kiedy
wr�cili do zat�oczonej izby w
Dzielnicy Handlu, b�d�cej domem
dla jego potomstwa, powiedzia�:
- S�ysza�em wielkiego
cz�owieka, g�osz�cego
najbardziej zadziwiaj�ce
pos�anie. - Jego oczy wci��
jeszcze by�y zadumane i jakby
nieobecne.
�ona natychmiast st�umi�a ten
entuzjazm.
- Chrze�cijanie! - odezwa�a
si� z pogard�. - To truj�ce
ziele. Widzia�am w mojej
rodzinnej wiosce jak
ukamienowano jedn� tak� na
�mier�. Ja sama rzuci�am
kamieniem. Oto, co si� dzieje z
lud�mi, kt�rzy staj� si�
chrze�cijanami!
- Ale ten cz�owiek, Jezus,
dokonywa� cud�w - zaprotestowa�
Teron. - Ci, kt�rzy id� za Nim,
r�wnie� potrafi� wyp�dza� z�e
duchy i sprawiaj�, �e chromy
chodzi, a �lepy widzi.
- Cuda! - szydzi�a jego �ona.
- Twarz tej kobiety sczernia�a,
kiedy rzuci�am kamieniem.
Dlaczego nie zdarzy� si� cud,
kt�ry by j� uratowa�? Jest taki
Szymon Mag, kt�ry r�wnie�
potrafi czyni� cuda. Wszystko to
sprytne sztuczki.
Nigdy ju� nie wr�cili do
synagogi, ale Bazyli wci��
pami�ta� twarz m�czyzny o
rudawej brodzie. Wyra�nie
rysowa�a si� w jego pami�ci
nawet wtedy, kiedy twarz jego
rodzonego ojca sta�a si�
zamglona i niewyra�na. To, co
sprawi�o, �e pozosta�a w
pami�ci, napomyka�o o mo�no�ci
widzenia rzeczy niewidzialnych
dla innych ludzi, s�yszenia
d�wi�k�w, mo�e muzyki, w
najcichszym powietrzu.
To "co�" by�o r�wnie�