2115

Szczegóły
Tytuł 2115
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2115 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2115 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2115 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Thomas Costain Srebrny Kielich Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1992 Prze�o�y�a Irena Wyrzykowska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Pelikan", Warszawa 1991 Pisa� A. Galbarski. Korekty dokonali: B. Krajewska i K. Markiewicz Od autora Od czasu ukazania si� "Srebrnego Kielicha", w lipcu ubieg�ego roku, wiele by�o domys��w co do tego, czy moja opowie�� oparta jest na historii Kielicha z Antiochii, b�d�cego obecnie w posiadaniu Metropolitan Museum w Nowym Jorku i wystawionego na pokaz w Cloisters Museum w tym mie�cie. Ten s�ynny, b�d�cy tematem wielu dyskusji, przedmiot wykonany w staro�ytno�ci, zosta� znaleziony w 1910 r. w ruinach starej Antiochii i wys�any do Stan�w Zjednoczonych tu� przed wybuchem pierwszej wojny �wiatowej. W ko�cu znalaz� si� w posiadaniu rodziny Kouchakji. Fahim Kouchakji z Nowego Jorku, przekonany o szczeg�lnym znaczeniu Kielicha, zwr�ci� si� o wydanie opinii do dr. Gustavusa Augustusa Eisena, szwedzkiego uczonego, b�d�cego autorytetem w zakresie sztuki chrze�cija�skiej. Po dziewi�ciu latach bada�, prowadzonych przy pomocy grona pomocnik�w, dr Eisen napisa� ksi��k� wydan� w dw�ch du�ych tomach pod tytu�em "Wielki Kielich z Antiochii", w kt�rej przedstawiona jest hipoteza, �e wewn�trzna cz�� kielicha mo�e by� naczyniem u�ytym podczas Ostatniej Wieczerzy. Przed trzema laty Metropolitan Museum naby�o Kielich za fundusze ofiarowane przez Johna D. Rockefellera juniora. "Srebrny Kielich" jest utworem powie�ciowym i przedstawia jedynie moj� w�asn� koncepcj� dziej�w Kielicha Ostatniej Wieczerzy, ksi��ka zosta�a wi�c wydana bez �adnego powo�ywania si� na opracowanie dr. Eisena. Poniewa� jednak wielu czytelnik�w zastanawia si� nad jej koncepcj�, wydaje si� w�a�ciwe powt�rzenie tego, co by�o wielokrotnie przeze mnie publikowane gdzie indziej, �e to Kielich z Antiochii natchn�� mnie do napisania tej opowie�ci. Pragn� doda�, �e jestem d�u�nikiem dr. Eisena, kt�rego praca, finansowana przez Fahima Kouchakjiego, dostarczy�a mi wielu informacji o samym Kielichu. Thomas B. Costain Prolog 1 Powszechnie uwa�ano, �e najbogatszym cz�owiekiem w Antiochii jest handlarz oliw�, Ignacjusz. Jego plantacje ci�gn�y si� jak okiem si�gn�� we wszystkich kierunkach. Mieszka� w jednym z marmurowych pa�ac�w przy Kolumnadzie. Urodzi� si� w tej samej pizydia�skiej wiosce co Teron, kt�ry utrzymywa� swoj� rodzin� ze sprzeda�y atramentu i pi�r z rozszczepionych ko�c�w trzciny. Nie by� to z�otodajny interes i Teron z trudem wi�za� koniec z ko�cem, �yj�c ze sw� rodzin� w jednoizbowym domku po�o�onym daleko od Kolumnady. Pewnego upalnego dnia, kiedy nikt nie mia� ochoty zajmowa� si� handlem, a tym bardziej kupowaniem pi�r, wielki bogacz dotar� pieszo a� do niszy w murze, gdzie siedzia� Teron ze swym nie wzbudzaj�cym zainteresowania towarem. Teronowi trudno by�o uwierzy�, �e dost�pi� tak wielkiego zaszczytu, i nie od razu odwzajemni� pozdrowienie: "Pok�j tobie". Handlarz oliw�, z lekka zaczerwieniony na policzkach i z trudem �api�c oddech, wszed� do �rodka, aby ukry� si� przed s�o�cem, kt�re pra�y�o ulic� z ca�� furi� czy��cowych ogni. Przysiad�szy obok dawnego przyjaciela od razu przyst�pi� do wyjawienia celu swej wizyty. - Teronie, masz trzech syn�w. Ja nie mam �adnego. Teron skin�� g�ow�. Zdawa� sobie spraw�, �e jest szczeg�lnie wyr�niony maj�c trzech syn�w, kt�rzy wyszli ca�o z chor�b wieku dzieci�cego. - Czy pami�� o mnie ma zagin�� tylko dlatego, �e nie mia�em dzieci? - zacz�� �ali� si� Ignacjusz. - Czy m�j duch ma po �mierci b��dzi�, nie maj�c do kogo powr�ci�, jak �ma, kt�ra leci do p�omienia? Onie�mielenie, jakie na pocz�tku odczuwa� Teron, powoli ust�powa�o miejsca swobodzie dawnej za�y�o�ci. Przecie� on i ten oty�y kupiec wychowali si� w podobnych, wiejskich domach. Przecie� razem podkradali owoce i �owili ryby w tym samym strumyku. - A nie my�la�e� o przysposobieniu syna? - zapyta� sprzedawca pi�r. - M�j stary druhu - odpar� Ignacjusz - je�li si� zgodzisz, kupi� jednego z twoich syn�w i wychowam jak swego w�asnego. B�dzie mi�owany tak, jakby by� zrodzony z moich l�d�wi. Kiedy przyjdzie mi pora umiera�, odziedziczy wszystko, co posiadam. Serce Terona podskoczy�o rado�nie, ale stara� si� nie okazywa� podniecenia, kt�re go opanowa�o. Jaka� to wspania�a szansa dla jego pierworodnego! Sta� si� cz�owiekiem maj�tnym, mie� bogactwa, jada� na z�otych i srebrnych p�miskach, pi� wino ch�odzone �niegiem z p�nocnych g�r! A mo�e to na m�odszego syna sp�yn�a �aska wielkiego kupca? - Masz na my�li Teodora? - zapyta�. - M�j pierworodny jest dobrze zbudowany. Wyro�nie na silnego m�czyzn�. Ignacjusz potrz�sn�� g�ow�. - Tak, tw�j Teodor wyro�nie na wielkiego ch�opa i b�dzie brzuchaty jeszcze przed trzydziestk�. Nie, to nie Teodor. - A wi�c to Dionizy! M�j drugi syn jest wysoki i przystojny. To pos�uszny i pracowity m�odzieniec. Bogaty kupiec po raz drugi potrz�sn�� g�ow�. Zamar�o serce Terona, kiedy dotar�a do niego my�L: "A wi�c to m�j dobry, ma�y Ambro�y!" Ambro�emu sz�o w�a�nie na dziesi�ty rok. �y� w swoim w�asnym, pe�nym zadumy �wiecie, najszcz�liwszy w�wczas, kiedy m�g� lepi� figurki z gliny albo rze�bi� kawa�ki drewna. Sprzedawca pi�r zawsze mia� s�abo�� do najm�odszego syna. My�l o jego utracie by�a jak pchni�cie sztyletem. W propozycji Ignacjusza nie by�o nic niezwyk�ego. M�czy�ni nie posiadaj�cy syn�w uciekali si� czasem do tego sposobu. Je�li chodzi o dziedziczenie, to wy�o�one w Dwunastu Tablicach prawo nie robi�o r�nicy mi�dzy rodzonymi a przybranymi synami. Niezwyk�e jednak by�o to, �e s�ynny bogacz my�la� o zwi�zku z kim� tak biednym, jak sprzedawca pi�r. Ignacjusz m�g�by z �atwo�ci� znale�� kandydata w ka�dej z najlepszych rodzin Antiochii. A jednak Teron gor�czkowo szuka� jakiej� wym�wki, aby odrzuci� propozycj�, m�wi�c do siebie: "Jakie smutne by�oby �ycie, gdybym musia� rozsta� si� z moim ma�ym, dobrym Ambro�ym!" Po chwili milczenia potrz�sn�� g�ow�. - M�j trzeci syn na pewno by ci nie odpowiada�. Ten m�j Ambro�y to marzyciel. Nie ma g�owy do cyfr. To zdolny ch�opiec i nie ukrywam, �e zawsze go wyr�nia�em, ale widz� zar�wno jego wady, jak i zalety. Marzy tylko o jednym: o robieniu figurek z gliny, kredy i drewna. - Teron potrz�sn�� zdecydowanie g�ow�, jakby chcia� zako�czy� spraw�. - Nie, m�j Ambro�y nie jest dla ciebie. Kupiec by� cz�owiekiem kr�pej budowy, o barach szerokich jak u nosiwody. G�ow� mia� kwadratow�, a rysy twarzy nieregularne. Cz�owiek, kt�ry dorabia si� na handlu i zgromadzi w ko�cu wielki maj�tek, wi�cej musi wojowa� ni� �o�nierz, bo �ycie jest dla niego jedn� wielk� bitw�, pe�n� potyczek, wysi�ku, znoju, knowania i intryg. Brak w nim przyjemnych chwil wytchnienia, jakie miewa �o�nierz, kiedy zasiada po�r�d towarzyszy przy obozowym ognisku z buk�akiem wina pod r�k� i snuje swobodnie che�pliwe opowie�ci. Ignacjusz nie mia� �adnych blizn na ciele, ale gdyby mo�na by�o obejrze� jego dusz�, jak si� przegl�da odzienie wyj�te z kufra, odkry�oby si� na niej same czarne si�ce, blizny i naro�la pokryte pr�gami i tak zgrubia�e, jak kolano pokutnika. Pochyli� si� do przodu i po�o�y� r�k� na przedramieniu sprzedawcy pi�r. Gdyby Teron nie by� tak przej�ty zagro�eniem w�asnego szcz�cia, m�g�by dostrzec, �e wielki kupiec got�w jest go b�aga� o spe�nienie swej pro�by. - W�a�nie dlatego, przyjacielu mojej m�odo�ci, w�a�nie dlatego pragn� go mie�. - Ignacjusz zsun�� brwi w zafrasowan� zmarszczk�. Teraz w�a�nie powinien wy�o�y� swoje argumenty, ale nie mia� pewno�ci, czy potrafi to zrobi� w spos�b przekonuj�cy. - Nar�d grecki by� wielki, kiedy mia� artyst�w tworz�cych pos�gi z marmuru i buduj�cych pi�kne �wi�tynie z kamienia. Wyda� ludzi, kt�rzy zapisywali szlachetne my�li i opowiadali dzieje naszego narodu w p�on�cych �arem s�owach. Czy� nie tak? Teron skin�� g�ow�. - To prawda. - Sam pociesza� si� takimi my�lami, gdy troski gromadzi�y si� nad jego g�ow�, gdy nikt nie chcia� kupowa� pi�r, a matka jego trzech syn�w nazywa�a go niedorajd�. - Teraz - ci�gn�� Ignacjusz - jeste�my kupcami, handlarzami byd�em, zbo�em, ko�ci� s�oniow� i oliw�. J�zyk koine sta� si� j�zykiem �wiatowego handlu. S�dz�, �e dzisiaj, kiedy ludzie my�l� o Grecji, to my�l� przede wszystkim o ludziach takich jak ja. - Jego oczy, zwykle cofni�te w g��b i przenikliwe, nabra�y blasku. - To �le, m�j Teronie, to trzeba zmieni�! Grecja musi zn�w wyda� my�licieli, pisarzy i wielkich artyst�w. A le�y to w mojej mocy i ludzi takich jak ja. Teron s�ucha� i patrzy� na niego ze zdumieniem. Czy to mo�liwe, �eby tak w�a�nie m�wi� Ignacjusz, postrach rynk�w, kantor�w, sk�ad�w, kt�re stoj� tak g�sto wzd�u� ca�ego nabrze�a, �e przes�aniaj� widok na przycumowane okr�ty? - Kiedy umr� - ci�gn�� kupiec z pewn� dum� - zostawi� du�� fortun�. Moi nast�pcy nie b�d� musieli nadal pomna�a� pieni�dzy i maj�tno�ci. Chc� mie� w�wczas na swoje miejsce cz�owieka, kt�ry b�dzie my�la� tak samo, jak ja i b�dzie wiedzia�, jak spo�ytkowa� moje bogactwo dla wskrzeszenia cho� cz�ci pierwotnej s�awy Grecji. Teron poczu� si� teraz jak dow�dca broni�cy fortu, kt�rego wysokie mury obronne rozsypuj� si� w gruzy. - Ale - obstawa�, usi�uj�c znale�� oparcie, aby utrzyma� sw� ostatni� pozycj� - wszak nic nie wiesz o moim trzecim synu! Sk�d masz pewno��, �e takiego w�a�nie ci potrzeba? - Nigdy nie robi� posuni�cia, dop�ki nie wiem dok�adnie, czego pragn� - stanowczo odpowiedzia� Ignacjusz. - Widzia�em twego syna tylko raz, ale wiem o nim du�o. Dopilnowa�em, �eby si� wywiedziano, co i jak. Pewnego razu przechodzi�em przez Dzielnic� Handlu i wtedy go zobaczy�em. By�o tam z tuzin ch�opc�w, podskakuj�cych, tarmosz�cych si� i wszczynaj�cych b�jki, i by� jeden, siedz�cy pod murem, kt�ry d�uba� no�em w kawa�ku drewna. Zacz��em si� mu przygl�da�. By� inny ni� jego r�wie�nicy. Zauwa�y�em, �e ma szerokie, �adnie zarysowane brwi. Ch�opcy pr�bowali wci�gn�� go do zabawy, ale on na nic nie zwraca� uwagi. Wtedy jeden z nich podszed� i wyrwa� mu ten kawa�ek drewna. Ch�opak zerwa� si� w mgnieniu oka i ruszy� do ataku, �eby go odzyska�. Dobrze si� bi�! Pomy�la�em sobie: "Trzyma si� na uboczu i pragnie, aby go zostawiono w spokoju, ale got�w jest walczy� o to, co jest dla niego wa�ne". A potem powiedzia�em sobie: "Oto ch�opiec, kt�rego chc� mie� za syna". By�em uszcz�liwiony, bo ju� od d�ugiego czasu czyni�em poszukiwania. Zapyta�em jednego z ch�opc�w, kto to taki, a on odpar�: "Jego ojcem jest Teron, kt�ry potrafi wychyli� niejedn� butelk�. Handluje barwnikiem z kopcia, nazywaj�c go atramentem". A wi�c, Teronie, m�j dawny druhu, przyszed�em dzi� do ciebie, �eby om�wi� warunki. Sprzedawca pi�r westchn�� ci�ko. - Otworzy�e� przede mn� serce, Ignacjuszu. Pragn� ci dor�wna�. - Roz�o�y� r�ce gestem niech�tnej rezygnacji. - M�j szlachetny ma�y Ambro�y jest �wiat�em mego �ycia. Kocham go tak bardzo, �e bez niego dom m�j b�dzie pusty. Ale c� to za ojciec, kt�ry stawia swoje szcz�cie na drodze szcz�cia swego syna? B�dzie tak, jak sobie �yczysz. - I natychmiast zdecydowanie przeszed� do targ�w, jakby chcia� szybko za�atwi� interes ze wzgl�du na m�cz�cy upa�. - Musi by� pi�ciu �wiadk�w. - Oczywi�cie. - Handlarz oliw� zdawa� sobie spraw� z udr�ki, jaka zapanowa�a w umy�le Terona i przem�wi� �agodnie: - Wszystko odb�dzie si� zgodnie z prawem i dok�adnie tak, jak trzeba. Trzy razy w obecno�ci pi�ciu �wiadk�w powiesz, �e chcesz sprzeda� mi swojego syna i za ka�dym razem jeden z nich uderzy w mosi�ne szalki o�owian� sztabk�. Wszystko odb�dzie si� wed�ug przepis�w prawa tak, aby tw�j syn - nie, teraz trzeba ju� m�wi� m�j syn - �y� wraz ze mn� i moj� �on� Persis w pe�nym szcz�ciu i w ko�cu wszed� w posiadanie ca�ego mego bogactwa. Teron z trudem m�g� m�wi�, gdy� wzruszenie �cisn�o mu gard�o. - Bardzo wysoko ceni� sobie mego syna. B�d� si� z tob� twardo targowa�, Ignacjuszu. Stosownie do tego uk�adu wezwano pi�ciu �wiadk�w, aby wys�uchali Terona po raz pierwszy w �yciu ubranego w bia�� nieskalan� tog� (jego sk�pa �ona ostro protestowa�a z powodu tej ekstrawagancji), wyra�aj�cego uroczy�cie zgod� na sprzeda� swego syna, Ambro�ego, Ignacjuszowi, synowi Bazylego. Trzy razy jeden z pi�ciu �wiadk�w, Hiram z Sylenu, uderzy� w szalki. Hiram by� w�a�cicielem niewielkich gaj�w oliwnych i dochody swoje mno�y� na�laduj�c wspania�ego Ignacjusza; czu� si� ogromnie zaszczycony tym, �e wyst�puje w takim charakterze. Na zako�czenie nowy ojciec powiedzia�: - Nazw� mego syna Bazylim, po w�asnym ojcu. To najwi�kszy zaszczyt, jakim go mog� obdarzy�, gdy� ojciec m�j by� wielkim cz�owiekiem. - Szcz�liwy jest syn - powiedzia� zasmucony Teron - kt�rego mo�e napawa� dum� osoba ojca. I szcz�liwy jest ojciec, kt�ry mo�e wzbudza� tak� dum�. Ignacjusz, kt�ry ka�de zamierzenie doprowadza� do ko�ca, nie tylko wr�czy� Teronowi pe�n� sum�, jak� uzgodniono, lecz o�wiadczy� mu, �e za�atwi� dla niego i jego rodziny przeniesienie na po�udnie, do miasta Sydon, gdzie znaleziono dla niego o wiele bardziej dochodow� prac�. Teron od razu przyzna�, �e by�o to rozs�dne posuni�cie. Odci�ty od wszystkiego, co mia�o zwi�zek z jego poprzednim �yciem, ch�opiec o wiele �atwiej przystosuje si� do nowego otoczenia. - Lepiej b�dzie, je�li wi�cej o mnie nie us�yszysz - powiedzia� Ignacjuszowi. - Im szybciej pami�� o domu zatrze si� w umy�le ch�opca, tym l�ej b�dzie nam wszystkim. B�d� dla niego dobry, stary przyjacielu. Jedyn� skaz� ceremonii by�a nieobecno�� ch�opca. Uprzednio zdecydowano, �e zaraz po transakcji przeka�e si� go pod opiek� nowych rodzic�w. Zosta� dok�adnie wyszorowany i ubrany w bia��, dostarczon� specjalnie dla niego tunik�, a wok� stanu opasany pi�knym sk�rzanym pasem ze sprz�czk�. Przez kr�tk� chwil� ch�opiec by� dumny ze swego wygl�du, ale kiedy Teron zbiera� si� do wyj�cia, na jego twarzy pojawi� si� wyraz b�lu, kt�rego nie umia� ukry�. I nagle okaza�o si�, �e najwa�niejsza posta� ca�ej transakcji znik�a bez �ladu. Ojciec poszed� sam do napawaj�cego l�kiem bia�ego pa�acu za czterema rz�dami kolumn na Wielkiej Kolumnadzie, podczas gdy matka ch�opca i jego dwaj starsi bracia (wszyscy podnieceni i zdecydowani pokona� wszelkie trudno�ci, byleby tylko otrzyma� pi�kn� sum� pieni�dzy, kt�ra mia�a przypiecz�towa� uk�ad) udali si� na poszukiwania. Znaleziono go dopiero p�nym popo�udniem, przykucni�tego za stosem chrustu w nadbrze�nym sk�adzie, z twarz� czarn� od sadzy i poznaczon� �zami. Nie pr�nowa�, kiedy przebywa� w ukryciu. Z bry�ki gliny ulepi� karykatur� cz�owieka, do domu kt�rego mia� p�j��; podobie�stwo by�o uderzaj�ce, chocia� nada� nosowi s�pi, haczykowaty kszta�t i powi�kszy� uszy, �eby znamionowa�y wielk� chciwo��. Teron wr�ci� do domu na niepewnych nogach, z plam� od wina na bia�ej todze. J�zyk mu si� pl�ta�, kiedy mrucza�: - Sprzedaj� rzetelny atrament... Nigdy nie da�em klientowi zwyk�ego barwnika z kopcia... I nigdy si� nie upijam. - Wino wycieka ci teraz uszami - oznajmi�a jego �ona. W ka�dym razie Teron by� na tyle trze�wy, �e zniszczy� ma�e popiersie, zanim zaprowadzi� ch�opca do jego nowego domu. 2 Bazyli - b�dziemy bowiem nazywali go imieniem, jakim mia� by� zwany przez reszt� swego �ycia - nigdy nie by� w �adnym z tych kamiennych pa�ac�w, skupionych w s�siedztwie pos�gu Apollina, wzniesionego na szczycie Omfalosu, gdzie sta�a r�wnie� �wi�tynia Jupitera z kopu�� pokryt� z�otem. Oczy mia� szeroko otwarte ze zdumienia, kiedy prowadzono go do �rodka pod kunsztownie rze�bion� alij�, wystaj�c� nad g��wnym wej�ciem. Posadzka, po kt�rej st�pa� w przedsionku, by�a z ��tego kamienia, a na widok graj�cych barwami gobelin�w na �cianach nie m�g� si� powstrzyma� od okrzyku podziwu i zachwytu. Wysoki na dwa pi�tra dom wznosi� si� wok� rozkosznie zielonego ogrodu, ale wszystkie okna z szybkami uj�tymi w ramki by�y zamkni�te z racji wielkiego upa�u. Do ogrodu nie dociera�y z ulicy �adne odg�osy; s�ycha� by�o tylko plusk wody w fontannie i od czasu do czasu �piew ptaka. "To na pewno jest raj" pomy�la� ch�opiec. Teron po�egna� si� z synem, przybieraj�c wyraz godno�ci. - B�dziesz �y� w wielkim splendorze - powiedzia�. - Ale, kiedy o mnie wspomnisz, synku, nie odczuwaj wstydu. Potem odda� syna pod opiek� urodziwego ochmistrza z naje�onymi czarnymi bokobrodami. Nazywa� si� Kastor, a w jego zachowaniu by�o nieco protekcjonalno�ci, poniewa� wiedzia�, �e Bazyli urodzi� si� i wychowa� w Dzielnicy Handlu. - Chod�, ch�opcze - powiedzia�. - Mam ci� zaraz zaprowadzi� do pana. Pan jest bardzo bogaty i ma wielk� w�adz�. Niejedna rzecz mo�e ci� tu zadziwi�. Pokora by�a cech� szybko wybijan� z g�owy ch�opcom �yj�cym po drugiej stronie Kolumnady. - Jedyn� rzecz�, kt�ra mnie tutaj dziwi - warkn�� Bazyli - jest to, �e eunuch ma czelno�� odzywa� si� w ten spos�b do syna pana tego domu. Kastorowi podoba�a si� ta riposta. U�miechn�� si� do Bazylego i powiedzia�: - My�l�, �e b�dziemy si� z sob� zgadzali. W ch�odnych salach domu panowa� ruch, kiedy ochmistrz prowadzi� ch�opca szerokimi schodami a� na sam� g�r�. S�u�ba w kosztownych ubiorach wnosi�a p�miski z jedzeniem, dzbany z winem i czasze wype�nione kawa�kami lodu; szeptali co�, kiedy si� mijali - szeptali o nim. Bazyli zrozumia� to od razu, poniewa� widzia� du�o spojrze� rzucanych przez rami� w jego stron� i kiwanie g�owami. - Plugawe nasienie! - powiedzia� Kastor, poprawiaj�c z wielk� rozkosz� bat u swego pasa. - Niech tylko kt�ry� z nich pozwoli sobie cho�by na u�mieszek, a poczuj� smagni�cia na swych ty�kach! Bazyli wstrzyma� oddech ze zdumienia, kiedy weszli na taras. By�y tu zadziwiaj�ce mechanizmy, kt�re mia�y zapewni� wygod� mieszka�com tego domu. Rury z wod� bieg�y wzd�u� parapet�w, a cieniutkie strumyczki tryska�y z otwork�w w metalu, rozpryskuj�c si� na wszystkie strony. Ch�odna, przyjemna mgie�ka wype�nia�a powietrze, daj�c wra�enie ci�g�ego powiewu. W samym ko�cu sali, pod udrapowanym baldachimem z ��tego jedwabiu, sta� st� w kszta�cie podkowy zastawiony srebrem, szk�em i niesko�czon� rozmaito�ci� naczy� sto�owych wyko�czonych cudown�, b��kitn� emali�. �wiat�o by�o tu przy�mione i w pierwszej chwili ch�opiec nie dostrzeg� pi�knej pani, spoczywaj�cej u szczytu sto�u. Natomiast oczy jego przyku�a przestrze� wewn�trz sto�u, gdzie czw�rka dziewcz�t w przezroczystych mu�linowych szarawarach ta�czy�a na wielkich, szklanych kulach. Z niewiarygodn� zr�czno�ci� przeskakiwa�y z kuli na kul�, jak puszki ostu, odtr�caj�c stopami jedn� kul�, wskakuj�c na drug�, utrzymuj�c te wszystkie b�yszcz�ce cia�a sferyczne w ci�g�ym ruchu. Mia�y roze�miane oczy, a ich nagie ramiona pl�sa�y w takt muzyki, dochodz�cej z g��bi sali pogr��onej w mroku. Przy ka�dym zderzeniu szklane kule dzwoni�y czystym, ostrym d�wi�kiem i toczy�y si� w czarodziejskim rytmie po g�adkiej, gipsowej posadzce. Potem ch�opiec u�wiadomi� sobie obecno�� pani i zacz�� si� jej uwa�nie przygl�da�. Mia�a bardzo jasne w�osy i by�a �licznie ubrana w biel i z�oto. Zauwa�y� te�, �e nie zwraca uwagi na weso�e tancereczki na wiruj�cych kulach. W tym samym czasie dostrzeg� to r�wnie� oty�y m�czyzna, kt�ry spoczywa� na sofie obok niej. Usiad� i z rezygnacj� potrz�sn�� g�ow�. - Nie patrzysz, ukochana moja - powiedzia�. - Bardzo du�o mnie kosztowa�o wynaj�cie ich dla twojej rozrywki. Pochodz� z najdalszych krain Wschodu. - Nie - odpowiedzia�a pani omdla�ym g�osem - nie przygl�dam si� tancerkom. Bardziej interesuje mnie ten ch�opiec, kt�ry, jak s�dz�, jest naszym synem. Ignacjusz nie zauwa�y� przybycia Bazylego. Natychmiast odwr�ci� si� z u�miechem i skin�� na ch�opca. Bazyli wiedzia�, �e to jego pierwsza, wielka pr�ba. Pani w z�ocie i bieli bacznie mu si� przygl�da�a i wyczu� od razu, �e jego szansa na szcz�liwe �ycie w tym zdumiewaj�cym domu zale�y od tego, czy zdob�dzie jej sympati�. Rzuci� szybkie spojrzenie w jej stron� i zdecydowa�, �e �atwo b�dzie j� polubi�. By�a wysmuk�a, co zrobi�o na nim wielkie wra�enie, gdy� by� przyzwyczajony do matczynych kszta�t�w, obfitych i obwis�ych. Mia�a �agodny spos�b bycia i mi�kki g�os, on za� by� przyzwyczajony do ostrego tonu i mocnych raz�w stwardnia�ej r�ki. Instynkt, wyrobiony przez warunki �ycia w jego dzielnicy, podpowiada� mu, �eby �mia�o do nich przyst�pi� i przem�wi� swobodnie. A jednak jeszcze g��bszy instynkt szepta�, �e mo�e to by� �le przyj�te, �e powinien by� cichy, pe�en szacunku i niewiele m�wi� o sobie. Pos�uszny tej drugiej my�li pozosta� na miejscu, z g�ow� pochylon�, szuraj�c nerwowo nogami. - Nie b�j si� nas - odezwa�a si� pani �agodnym g�osem. - Podejd� bli�ej, �ebym ci si� mog�a lepiej przyjrze�. Pokonuj�c pragnienie, by si� odwr�ci� i czmychn��, Bazyli post�pi� do przodu, czuj�c, �e nogi ma jak z o�owiu. Natychmiast jednak okaza�o si�, �e ogl�dziny wypad�y pomy�lnie, bo wysmuk�a pani skin�a g�ow� i powiedzia�a: - S�dz�, �e b�dzie z ciebie udany syn. - Potem zwr�ci�a si� do �niadego Ignacjusza. - Dobrze wybra�e�. Szczere oblicze kupca natychmiast si� rozja�ni�o. Skin�� na Bazylego, by zaj�� miejsce na �o�u u jego boku. - Bardzo si� nam dzisiaj poszcz�ci�o, m�j synu, tobie i mnie - powiedzia�. - Nie spodziewa�em si�, �e tak szybko b�dziesz zaakceptowany. Nie�atwo zadowoli� twoj� now� matk�. Zabiega�em o jej przychylno�� przez ca�e dwa lata. Ty dokona�e� tego w dwie minuty. Bazyli, kt�ry dotychczas siedzia� w kucki na pod�odze i jad� bez �adnych ceremonii, czu� si� zak�opotany, kiedy trzeba by�o wyci�gn�� si� na pos�aniu i wzi�� udzia� w uczcie w pozycji p�le��cej. Jednak obfity i smaczny posi�ek sprawi�, �e poczucie niezwyk�o�ci sytuacji szybko min�o. NIe trzeba by�o liczy� ani dzieli� grubych plastr�w zimnej baraniny, m�g� zajada� do syta dojrza�e daktyle i miodowe ciasteczka. Wino, och�odzone w g��bokim dzbanie z lodem, mia�o rozkoszny smak, wi�c popija� je z wolna. Obserwowa� sw� now� matk� i na�ladowa� jej zachowanie, przez co uchroni� si� od wielu b��d�w. Po posi�ku m�ody Rzymianin wezwa� pana domu na narad� z jakimi� przybyszami. Bazyli pozna�, �e to Rzymianin, mia� bowiem szybkie ruchy, a jego mowa by�a mi�kka i przeci�g�a, kiedy m�wi� po grecku. Kupiec wsta� niech�tnie i rzek�: - Doprawdy, Kwintusie Anniuszu, jestem jedynym niewolnikiem w tym domostwie, a ty jeste� moim nadzorc�. - Nie wierz�, �eby ten tw�j Kwintus Anniusz kiedykolwiek jad� albo spa� - powiedzia�a pani Persis oboj�tnym tonem. - Ten m�odzieniec jest taki zapracowany! Niebo by�o teraz usiane gwiazdami i Bazyli zacz�� si� zastanawia�, jak z takiej wysoko�ci wygl�da �wiat w nocy. Spojrza� na pani� Persis, kt�ra po obfitej kolacji by�a nieco senna i zapyta� pe�nym uszanowania g�osem: - Czy wolno mi wyjrze� przez balustrad�? Usiad�a i zwil�y�a oczy perfumowan� wod� z ozdobionego klejnotami szklanego naczynia, przyniesionego przez niewolnic�. - Ale b�d� ostro�ny - powiedzia�a, patrz�c na niego oczami kr�tkowidza. - Jeste�my tak wysoko nad ziemi�, �e nigdy nie mam odwagi spojrze� st�d w d�, bo kr�ci mi si� w g�owie. Bazyli, kt�ry bawi� si� w chowanego na p�askich dachach swojej ubogiej dzielnicy, skacz�c z jednego domu na drugi, nie widzia� �adnego ryzyka w obserwowaniu �wiata z korzystnej pozycji swego nowego domu. Czarodziejski widok Antiochii po zapadni�ciu zmroku natychmiast zachwyci� ma�ego artyst�. Wszystkie rodziny w tej uprzywilejowanej dzielnicy sp�dza�y wieczory na dachach dom�w. M�g� teraz zobaczy�, �e jedli r�wnie sute kolacje przy zapalonych lampach, kt�re mruga�y do niego jak �wi�toja�skie robaczki. Na s�siednim dachu profil pani o pi�knym, greckim nosie, z nimbem puszystych, czarnych w�os�w, znalaz� si� wprost w polu jego widzenia, kiedy zmieni�a sw� pozycj�. Potem zn�w znik�a w cieniach mroku, chocia� wci�� jeszcze m�g� widzie� jej palce bawi�ce si� ki�ci� winogron. Na dalszym dachu m�czyzna �piewa� akompaniuj�c sobie na cytrze. Bez w�tpienia by� zawodowym artyst�, gdy� mia� pewny i dobrze ustawiony g�os. Zerwa� si� lekki wietrzyk, kt�ry przyni�s� rozkoszne wonie z po�o�onych ni�ej ogrod�w. Bazyli spojrza� w g�r�, na niebo, i nie m�g� si� oprze� wra�eniu, �e gwiazdy s� tutaj wi�ksze i ja�niejsze ni� gdziekolwiek indziej. Potem pomy�la� o dusz�cym upale, w jakim b�d� nadal �yli jego rodzice i bracia, i opu�ci�o go dobre samopoczucie. Chodzi�o mu zw�aszcza o ojca. "Na pewno si� smuci - my�la� - bo mnie ju� tam nie ma." Niewolnice wynosi�y jad�o. Zauwa�y�, �e jedna z nich, zaledwie o rok lub dwa starsza od niego, by�a bardzo �adna. Obserwowa�a go ukradkiem, jej oczy wci�� si� ku niemu zwraca�y, kiedy wype�nia�a swe obowi�zki. Raz, gdy Kastor si� odwr�ci�, u�miechn�a si� do Bazylego. Pozwoli� sobie na lekkie drgni�cie warg w odpowiedzi. Zach�cona tym podsun�a si� do�� blisko do parapetu, aby szepn�� do niego: - Kastor wych�osta�by mnie, gdyby wiedzia�, �e przem�wi�am do ciebie. Ale nie dbam o to. Cz�sto mnie bije, a ja go wtedy drapi� i kopi�. To potw�r. Po paru minutach, zadowolona ze swojego osi�gni�cia i z tego, �e nie zosta�o ono wykryte, zn�w si� przybli�y�a, wdzi�cznie ko�ysz�c szczup�ymi biodrami. Z trudem powstrzymuj�c chichot szepn�a: - My�l�, �e jeste� �adnym ch�opcem. Tym razem si� nie uda�o. Pani Persis wsta�a z pos�ania i powiedzia�a ostro: - Zajmuj si� swoj� prac�, dziewczyno! Czy chcesz, �ebym donios�a Kastorowi o twoim zuchwalstwie? Dziewczyna szybko znik�a z tarasu, a pani domu przywo�a�a do siebie Bazylego, by go pouczy�, jak� postaw� ma przyj�� wobec niewolnik�w. Nie wolno mu si� spoufala� z nimi, zw�aszcza z dziewczynami, kt�rych jest prawie tuzin. - Nigdy nie zadawaj si� z �adn� z nich - napomina�a - to zawsze sprowadza k�opoty. A je�li chodzi o ni�, to bezwstydna dziewucha. Dostali�my j� w zamian za d�ug, ale jestem pewna, �e pope�nili�my b��d przyjmuj�c j� do siebie. Nigdy si� do niej nie odzywaj, bo zaraz to sprytnie wykorzysta. Przez kilka nast�pnych dni, tak ekscytuj�cych i pe�nych niespodzianek, �e nie mia� czasu na t�sknot� za domem, Bazyli zawsze wyczuwa� obecno�� tej pe�nej tupetu dziewczyny w�r�d s�u�by zatrudnionej w domu. Mia�a na imi� Helena, a czarne okr�g�e oczy dodawa�y jej du�o uroku. Nigdy si� do niego nie odzywa�a, ale wiedzia�, �e ona r�wnie� odczuwa jego obecno�� i �e tylko strach przed d�ugim, czarnym batem Kastora powstrzymuje j� od pr�b wi�kszego spoufalenia. Potem znik�a. Przez szereg tygodni nie by�o jej wida�, a� wreszcie Kassandra, czarna jak w�giel niewolnica, kt�ra si� zajmowa�a wy��cznie strojami pani Persis, powiedzia�a mu, �e odes�ano dziewczyn� do pracy w magazynach. Czasami wysy�ano tam niewolnik�w, sk�d p�niej wracali poskromieni. Nazywano to "oswajaniem". Kiedy Helena wr�ci�a po miesi�cu, Bazyli zdoby� si� na odwag� i zapyta� Kastora, czy zosta�a oswojona. - Oswojona? - Kastor skrzywi� si�, a jego g�adkie, czarne w�sy podnios�y si� pod sam nos. - Nie ona. Jej nic nie ujarzmi. Pok�j Bazylego znajdowa� si� na pi�trze pod dachem domu. By�a to wysoka, ch�odna komnata, z wann� wpuszczon� w posadzk� i wspania�ym �o�em, kt�re jednak pod fantazyjnymi nakryciami okaza�o si� do�� twarde. Nast�pnej nocy by�o tak gor�co, �e sen sta� si� niepodobie�stwem. Kiedy si� tak przewraca� z boku na bok, odni�s� wra�enie, �e s�yszy g�os z balkonu o pi�tro ni�ej, wymawiaj�cy jego imi�. - Bazyli!... - rozleg� si� ponownie g�o�ny szept. By� pewien, �e to Helena, kt�ra wdrapa�a si� tu z kwatery niewolnik�w po ogrodowej kracie. Pomny na ostrze�enia swej nowej matki, nie odpowiedzia� od razu. Potem przysz�o mu na my�l, �e dziewczyna potrzebuje pomocy. Usiad� na brzegu pos�ania i zastanawia� si�, co robi�. "Czy b�dziesz tch�rzem?", zada� sobie pytanie. Wreszcie zdecydowa�, �e musi zaryzykowa�. Wsta� i podszed� na palcach do drzwi, kt�re wychodzi�y na wewn�trzny korytarz. Wtedy w�a�nie us�ysza� jaki� szelest i skrzypienie. Widocznie schodzi�a t� sam� drog�, jakiej u�y�a wspinaj�c si� na balkon. Wyszepta� jej imi�, ale odpowiedzi nie by�o. P�niej ju� nic nie m�ci�o ciszy nocnej, ale ch�opiec nie m�g� spa�. By� z siebie niezadowolony. "Chyba mi brakuje odwagi", pomy�la� po raz dziesi�ty. Nazajutrz us�ysza�, �e dziewczyna uciek�a. Kiedy zapyta� o to Kastora, ten warkn��: - Bardzo bym chcia� wiedzie�, dok�d uciek�a ta ma�a fl�dra! Jak�ebym chcia� dosta� j� w swoje r�ce. Zostawi�bym pr�gi na tych bia�ych plecach, z kt�rych jest tak dumna! Wyj�� bat, kt�ry mia� zawsze przy sobie jako oznak� swego urz�du i trzasn�� z niego ze z�o�ci�. - Jednego jestem pewien: teraz nie s�u�y ju� jednemu panu. B�dzie co noc s�u�y�a innemu a� do ko�ca �ycia. Taka b�dzie przysz�o�� tej leniwej odnogi piek�a! 3 Bazyli szybko si� przyzwyczai� do nowych obyczaj�w i stwierdzi�, �e �ycie w zbytku, w�r�d czekaj�cej na ka�de jego skinienie s�u�by, jest zupe�nie przyjemne. Bardzo si� przywi�za� do swego nowego ojca. Nieraz, kiedy Ignacjusz rozmawia� z innymi m�czyznami o interesach - co si� odbywa�o w przeznaczonej na ten cel wysokiej, okr�g�ej sali wychodz�cej na ogr�d - g�os jego brzmia� ostro i w�adczo. Nigdy jednak nie u�ywa� takiego tonu wobec �ony i nowego syna. Zwyk� by� podchodzi� do �o�a, na kt�rym spoczywa�a Persis (wygl�da�o na to, �e nigdy nie mog�a si� zdoby� na pozycj� siedz�c�) i g�adz�c jej w�osy pyta�: - Czy moje pi�kne, szare koci�tko czuje si� dzi� troch� lepiej? Jej zwyk�a odpowied� brzmia�a, �e czuje si� gorzej. Wyci�ga�a d�o�, by dotkn�� r�kawa jego tuniki, a przy tym ge�cie jej wysmuk�a r�ka obna�a�a si� a� po rami�, ukazuj�c biel cia�a i czysto�� linii. M�wi�a, �e nie wolno mu si� martwi� brakiem poprawy jej zdrowia, bo ona pogodzi�a si� ju� ze swoim z�ym losem. Z szerokiego, �niadego oblicza kupca znika�o niezadowolenie. Wzdycha� ci�ko i siada� na najbli�szej sofie, sk�d przygl�da� si� jej z wielk� trosk�. Bazyli polubi� r�wnie� swoj� now� matk�. Stara� si� by� pod r�k�, �eby jej us�u�y�, i nigdy nie omieszka� zapyta� o samopoczucie. Wynagradza�a go czasem u�miechem, a nawet, w paru rzadkich wypadkach, wyznawa�a szeptem, �e z powodu jego serdeczno�ci czuje si� odrobin� lepiej. Kiedy ch�opiec prze�y� ju� dwa lata w bia�ym pa�acu, tak si� przyzwyczai� do nowego �ycia, �e coraz rzadziej wspomina� sw�j rodzinny dom. Nawet twarz jego prawdziwego ojca zatar�a mu si� w pami�ci. Przesta� pyta� o Terona. Najwi�cej czasu sp�dza� w aliji nad wej�ciem do pa�acu, sk�d rozci�ga� si� widok na obie strony Wielkiej Kolumnady. M�g� st�d obserwowa� �ycie miasta w czasie najwi�kszego ruchu: oto urz�dnik rzymski kroczy dumnie, w todze przerzuconej przez lewe rami� albo z brz�kiem przeje�d�a rydwanem; oto mieszkaniec pustyni na pi�knym, bia�ym syryjskim wielb��dzie w szkar�atnej, obramowanej fr�dzl� uprz�y, na kt�rej ko�ysze si� czarodziejski amulet; �yd ze zwitkiem pergaminu na czole, zwanym filakterium, na kt�rym zapisano �wi�te teksty; �eglarz - Fenicjanin, kt�ry wr�ci� spoza S�up�w Heraklesa, paraduje teraz z mosi�nym pier�cieniem u nosa i w�osami zwini�tymi w naoliwione pukle. Codziennie widywa� bogatych s�siad�w (cho� �aden nie dor�wnywa� maj�tkiem Ignacjuszowi), jak wyruszali na przeja�d�ki po mie�cie. Najpierw podnoszono w g�r� flag� nad bram�, potem rozlega�o si� g�o�ne bicie w gongi i b�bny. Brama si� otwiera�a i dwa pot�ne konie wychodzi�y tanecznym krokiem, a u�miechni�ty wo�nica trzyma� lejce w mocnych, czarnych pi�ciach. Za ko�mi pojawia� si� zaskakuj�co ma�y powozik z ozdobnym bia�ym baldachimem, pod kt�rym siedzieli st�oczeni cz�onkowie rodziny. Czasami by� �wiadkiem widowiska, kt�re burzy�o krew w jego �y�ach. Takie wra�enie robi� na nim zawsze maszeruj�cy oddzia� �o�nierzy rzymskich. Umia� odr�ni�, czy by�a to parada, czy te� szli wzi�� udzia� w wojnach granicznych; w tym drugim przypadku mieli na sobie sagum, nak�adan� na stalow� kolczug�, szorstk�, szar� opo�cz�, s�u��c� r�wnie� noc� zamiast koca. Kiedy przygl�da� si� rytmicznie maszeruj�cym �o�nierzom w spiczastych umbryjskich he�mach na g�owach, jego nozdrza dr�a�y, a oczy p�on�y ogniem. Nie pragn�� zosta� �o�nierzem, ale posmak wojny dzia�a� na niego jak gor�czka. Pewne wydarzenie, kt�re mia�o miejsce na ulicy, tu� pod jego punktem obserwacyjnym, pozosta�o mu na zawsze �ywo w pami�ci. Sprzedawca s�odyczy nadszed� od strony Omfalosu, nios�c sw� tac� na g�owie. By�o w nim co� szczeg�lnego, jaka� otwarto�� spojrzenia i dobrotliwo�� w rysach twarzy, co zdawa�o si� by� w niezgodzie z wykonywan� prac�. Bazyli wyczuwa� ten kontrast i bacznie si� przygl�da� temu cz�owiekowi, zastanawiaj�c si� nad nim i nad jego narodowo�ci�. Kiedy sprzedawca doszed� do punktu znajduj�cego si� bezpo�rednio pod Bazylim, zatrzyma� go jaki� klient. Patrz�c z g�ry wprost na nich, ch�opiec by� �wiadkiem czego�, co bardzo go zdziwi�o. R�ka sprzedawcy, wzniesiona rzekomo dla wybrania czego� z tacy, zatrzyma�a si� nagle, aby wyci�gn�� kawa�ek papieru spod s�odyczy. Papier przeszed� z r�k jednego m�czyzny do drugiego i znikn�� w r�kawie kupuj�cego tak szybko, �e �adna para oczu, z wyj�tkiem tej, kt�ra obserwowa�a ich z g�ry, nie mog�aby spostrzec, co si� dzieje. Drobna miedziana moneta zosta�a podana i przyj�ta, a ci dwaj rozeszli si�, aby natychmiast znikn�� w g�stym t�umie ulicznym. "Jestem pewien, �e to chrze�cijanie" - powiedzia� Bazyli w duchu. Przypomnia� sobie, �e kiedy mia� sze�� lat, wybra� si� ze swoim prawdziwym ojcem do synagogi w tej cz�ci miasta, kt�ra nazywa si� Ceratium. �wi�tynia by�a kiedy� pi�knie udekorowana i g�oszono tam otwarcie dziwn� wiar� opart� na nauczaniu pewnego �yda nazywanego Chrystusem. W�a�nie w�wczas, gdy Teron, wiedziony ciekawo�ci�, zabra� tam swego najm�odszego syna, w�adze rzymskie zmieni�y sw�j stosunek do chrze�cijan. Ch�opiec, kt�ry widywa� t�umy ludzi z nakrytymi g�owami, pochylone przed wielkimi pos�gami bog�w z br�zu w ogrodach Dafne, by� zdziwiony widz�c, �e chrze�cijanie trzymaj� g�owy wysoko, tak jakby obserwowali co� niesko�czenie cudownego w powietrzu nad nimi. �piewali razem proste melodie o mi�o�ci i przebaczeniu, a oczy ich wype�nia�o tak wielkie ukontentowanie, �e Teron szepn�� do syna: - To dziwni ludzie... Ale to taka dziwno��, o kt�rej powinni�my wiedzie� co� wi�cej. Przemawia� do nich niewysoki m�czyzna z kr�tk�, szerok� brod�; czasem g�os jego by� przenikliwy, jak nawo�ywanie tr�bki, czasem g��boki, jak uderzenie fal o kamienn� raf�, zawsze jednak przyci�ga� do siebie s�uchaczy. Jego g��boko osadzone oczy zdawa�y si� widzie� te cudowne rzeczy, o kt�rych m�wi�. Najwyra�niej nie pochodzi� z Antiochii, poniewa� w jego mowie wi�cej by�o zlewaj�cych si� d�wi�k�w ni� u Rzymian. W�r�d zebranych rozchodzi�y si� szepty, ��cz�ce imi� Paw�a z miastem Tarsus. Kiedy przemawia�, w komnacie by�o tak cicho, jak w grobie wykutym w�r�d ska�. Teron sta� nieporuszony, ani jeden w�os nie drgn�� na jego g�owie, pokrytej g�st� czupryn�. Tylko raz jego r�ka zacisn�a si� na ramieniu ch�opca: - Synu m�j, czy� to mo�liwe, �e jest tylko jeden B�g i �e jest on Bogiem �agodno�ci i �wiat�a?... Przem�wienie by�o jednak za trudne dla sze�cioletniego ch�opca. Jego uwag� przyku� drugi m�czyzna, kt�ry sta� na uboczu. Mia� szerokie brwi, �agodne oczy, a jego u�miech mia� w sobie tyle dobroci, �e ka�de pasemko g�stej rudej brody zdawa�o si� skr�ca� w uprzejmo�ci. Przygl�da� si� zebranym, jakby chcia� pozna� wszystkie nowe twarze. Teron by� bardzo przej�ty tym, czego byli �wiadkami. Kiedy wr�cili do zat�oczonej izby w Dzielnicy Handlu, b�d�cej domem dla jego potomstwa, powiedzia�: - S�ysza�em wielkiego cz�owieka, g�osz�cego najbardziej zadziwiaj�ce pos�anie. - Jego oczy wci�� jeszcze by�y zadumane i jakby nieobecne. �ona natychmiast st�umi�a ten entuzjazm. - Chrze�cijanie! - odezwa�a si� z pogard�. - To truj�ce ziele. Widzia�am w mojej rodzinnej wiosce jak ukamienowano jedn� tak� na �mier�. Ja sama rzuci�am kamieniem. Oto, co si� dzieje z lud�mi, kt�rzy staj� si� chrze�cijanami! - Ale ten cz�owiek, Jezus, dokonywa� cud�w - zaprotestowa� Teron. - Ci, kt�rzy id� za Nim, r�wnie� potrafi� wyp�dza� z�e duchy i sprawiaj�, �e chromy chodzi, a �lepy widzi. - Cuda! - szydzi�a jego �ona. - Twarz tej kobiety sczernia�a, kiedy rzuci�am kamieniem. Dlaczego nie zdarzy� si� cud, kt�ry by j� uratowa�? Jest taki Szymon Mag, kt�ry r�wnie� potrafi czyni� cuda. Wszystko to sprytne sztuczki. Nigdy ju� nie wr�cili do synagogi, ale Bazyli wci�� pami�ta� twarz m�czyzny o rudawej brodzie. Wyra�nie rysowa�a si� w jego pami�ci nawet wtedy, kiedy twarz jego rodzonego ojca sta�a si� zamglona i niewyra�na. To, co sprawi�o, �e pozosta�a w pami�ci, napomyka�o o mo�no�ci widzenia rzeczy niewidzialnych dla innych ludzi, s�yszenia d�wi�k�w, mo�e muzyki, w najcichszym powietrzu. To "co�" by�o r�wnie�