2101

Szczegóły
Tytuł 2101
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2101 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2101 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2101 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "na polu chwa�y" autor: Henryk Sienkiewicz Na polu chwa�y Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 T�oczono w nak�adzie 10 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. KOnwiktorska 9. Pap. kart. 140 g kl. III-B�1 Ca�o�� nak�adu 50 egz. Przedruk z "Wydawnictwa Lubelskiego", Lublin 1989 Pisa� R. Du� KOrekty dokona�y K. Kopi�ska i D. Jagie��o Rozdzia� pierwszy Zima z roku 1682 na 1683 by�a tak mro�na, �e nawet bardzo starzy ludzie nie pami�tali podobnej. Jesieni� pada�y d�ugie deszcze, a w po�owie listopada przyszed� pierwszy mr�z, kt�ry sp�ta� wody i powl�k� drzewa jakby szklann� skorup�. W borach z��d� osiad�a na sosnach i pocz�a �ama� ga��Zie. W pierwszych dniach grudnia ptactwo po ponownych mrozach j�o si� zlatywa� do wsi i miasteczek, a nawet le�Ny zwierz wychyla� si� z g�stwiny i zbli�a� do mieszka� ludzkich. Jednak�e ko�o �w. Damazego niebo zaci�gn�o si� chmurami, a nast�pnie �Nieg wali� przez dziesi�� dni nieustannie. POkry� krain� na par� �okci grubo, pozasypywa� drogi le�Ne i op�otki, a nawet okna w cha�upach. LUdzie rozgarniali �opatami zaspy, aby z domu dosta� si� do stajen i ob�r, a gdy wreszcie �Nieg usta�, chwyci� zn�w trzaskaj�cy mr�z, od kt�rego drzewa strzela�y w lesie jak rusznice. W�wczas to ch�opi, skoro im wypad�o jecha� do puszczy po drzewo, je�dzili dla bezpiecze�stwa nie inaczej jak gromadnie, a i to bacz�c, by noc ich nie zaskoczy�a z dala ode wsi. PO zachodzie s�o�ca �aden nie �Mia� wyj�� na w�asne podw�rze bez wide� lub siekiery, a psy poszczekiwa�y do rana kr�tkim i przera�onym szczekaniem, jak zwykle na wilki. Jednak�e w tak� to noc i mr�z okrutny sun�� puszcza�skim go�ci�cem wielki bro�ek na saniach, zaprz�ony w cztery konie i otoczony lud�mi. Przed ko�Mi jecha� na kr�pej szkapie czeladnik z kafarkiem, to jest z �elaznym koszykiem osadzonym na d�ugiej tyczce, w kt�rym p�on�o smolne �uczywo, nie dla roz�wiecenia drogi, bo widno by�o od ksi�yca, ale dla straszenia wilk�w. Na ko�le siedzia� wo�Nica, na siod�owym koniu fory�, a po bokach karocy c�apa�o na podjezdkach dw�ch pacho�k�w zbrojnych w gar�acze i ki�cienie. Ca�y ten orszak posuwa� si� bardzo wolno z powodu ma�o przetartej drogi i zasp �NIe�nych, kt�re gdzieniegdzie, zw�aszcza na zakr�tach, wznosi�y si� na kszta�t wa��w w poprzek drogi. POwolno�� ta niecierpliwi�a, a zarazem niepokoi�a Gedeona P�gowskiego, kt�ry dufaj�c w liczb� i dobre uzbrojenie czeladzi, postanowi� by� pu�ci� si� w drog�, chocia� w Radomiu ostrzegano go o niebezpiecze�stwie, a to tym bardziej, �e do Be�cz�czki trzeba by�o jecha� przez PUszcz� KOzienick�. Ogromne te bory rozpoczyna�y si� w owych czasach znacznie jeszcze przed Jedlni�, a sz�y daleko a� za Kozienice, do Wis�y, w stron� le��cej na tamtym brzegu St�ycy, a na p�noc a� do Ryczywo�a. Zdawa�o si� panu Gedeonowi, �e wyjechawszy przed po�udniem z Radomia, stanie jak nic na zach�d s�o�ca w domu. Tymczasem w kilku miejscach trzeba by�o rozkopywa� drog� w op�otkach, na czym schodzi�o po kilka godzin, tak �e Jedlni� przejechali ju� o zorzy wieczornej. Tam ostrzegano ich jeszcze raz, �e lepiej zosta� na nocleg, ale �e u kowala znalaz�o si� �uczywo, kt�rym mo�na by�o sobie �wieci� w drodze, kaza� pan P�gowski rusza� dalej. I oto noc zaskoczy�a ich w puszczy. Trudno by�o jecha� pr�dzej z przyczyny zasp coraz wi�Kszych, wi�c pan Gedeon niepokoi� si� coraz bardziej, a wreszcie pocz�� kl��, ale po �acinie, aby nie przestraszy� swej krewnej, pani Winnickiej, i swej przybranej c�rki, panny Sieni�skiej, kt�re jecha�y z nim razem. Panna Sieni�ska by�a m�oda, niefrasobliwa, wi�c nie bardzo si� ba�a. Owszem, odsun�wszy sk�rzan� firank� w oknie karocy i rozkazawszy jad�cemu w pobok pacho�kowi, by nie przes�ania� widoku, weso�o patrzy�a na zaspy i na pnie sosen pokrytych d�ugimi rzutami �Niegu, po kt�rych pe�ga�y czerwone blaski �uczywa czyni�c wraz z zielonym �wiat�em ksi�yca mi�� dla oczu igraszk�. Wyci�gn�wszy nast�pnie usta na kszta�t dzi�bka, pocz�a chucha� i bawi�o j� to, �e oddech jej by� widzialny i od ognia r�owy. Lecz boja�liwa i wiekowa pani Winnicka pocz�a biada�: - Dlaczego by�o wyje�d�a� z Radomia albo przynajmniej nie zanocowa� w Jedlni, gdzie ostrzegano ich o niebezpiecze�stwie? Wszystko przez czyj� up�r. Do Be�cz�czki jeszcze kawa� drogi i samym borem, wi�c wilcy zast�pi� im niezawodnie, chybaby archanio� RAfa�, patron podr�nych, zmi�owa� si� nad zb��kanymi, czego na nieszcz�Cie nie s� wcale godni. S�ysz�c to pan P�gowski zniecierpliwi� si� do ostatka. TEgo tylko brak�o, by o zb��kaniu gada�. Go�Ciniec przecie jak strzeli�, a co do wilk�w, zast�pi� albo i nie zast�pi�. Pacho�k�w jest kilku dobrych, a przy tym wilk nierad zast�puje �o�nierzowi - i nie tylko dlatego, �e si� go boi wi�cej od pospolitego cz�eka, ale i z jakowego� afektu, i jako bestia maj�ca bystry dowcip. Rozumie wilk dobrze, �e ni mieszczanin, ni ch�op nic mu darmo nie da i tylko �o�nierz nieraz godnie go po�ywi, albowiem wojn� nie na pr�no ludzie wilczym �niwem nazywaj�. Jednak�e pan P�gowski m�wi�c tak, a zarazem schlebiaj�c po trochu wilkom, niezupe�nie by� ich afekt�w pewny; zamy�li� si� wi�c, czyby nie kaza� jednemu z czeladnik�w zle�� z konia i usi��� ko�o panienki. W takim razie on sam broni�by jednych drzwiczek karocy, a pacho� drugich, nie m�wi�c o tym, �e pozostawiony ko� pomkn��by prawdopodobnie w ty� lub naprz�d i m�g�by poci�gn�� za sob� wilki. Ale zdawa�o si� panu Gedeonowi, �e na to jeszcze czas. Tymczasem po�o�y� na przednim siedzeniu, ko�o panny Sieni�skiej, par� kr�cic i n�, kt�re chcia� mie� na podor�dziu, albowiem nie maj�c lewej r�Ki, m�g� si� pos�ugiwa� tylko praw�. Przejechali wszelako spokojnie kilka staja�. Go�ciniec pocz�� si� rozszerza�. P�gowski, kt�ry zna� t� drog� doskonale, odetchn�� jakby z poczuciem ulgi i rzek�: - Niedaleko Malikowa polana. Spodziewa� si� bowiem, �e na otwartym miejscu b�d� co b�d� bezpieczniej jest ni� w borze. Ale w�a�Nie w tej chwili pacho�ek jad�cy na przedzie z kafarkiem zawr�ci� nagle konia, poskoczy� ku karocy i pocz�� m�wi� co� szybko do wo�Nicy i do czeladnik�w, kt�rzy odpowiadali mu urywanymi s�owy, jak si� m�wi w chwilach, w kt�rych nie ma czasu do stracenia. - Co tam? - zapyta� pan P�gowski. - Co�ci s�ycha�, panie, od polany. - Wilki? - Jakowy� ha�as. B�g wie co! Pan P�Gowski ju� mia� da� rozkaz, aby czeladnik jad�cy z kafarkiem skoczy� naprz�d i zobaczy�, co si� dzieje, ale pomy�la�, �e w takich razach lepiej nie zostawa� bez ognia i trzyma� si� kupy, a dalej, �e na widnej polanie obrona �atwiejsza ni� w�r�d boru, wi�c kaza� jecha� dalej. PO chwili jednak pacho�ek zn�w pojawi� si� przy oknie karocy. - Dziki, panie - rzek�. - Dziki? - S�ycha� okrutne rechtanie na prawo od drogi. - To chwa�a Bogu! - Ale mo�e je wilcy napadli. - To te� chwa�a Bogu. Przejedziem mimo bez zaczepki. Rusza�! Jako� przypuszczenie czeladnika okaza�o si� s�uszne. Wyjechawszy na polan� ujrzeli na jakie dwa lub trzy strzelania z �uku przed sob�, na prawo od drogi, zbit� kup� dzik�w, kt�r� otacza� ruchliwy wieniec wilk�w. Straszliwe rechtanie, w kt�rym nie by�o trwogi, ale w�ciek�o��, rozlega�o si� coraz pot�niej. Gdy karoca posun�a si� ku �rodkowi polany, pacho�kowie, pogl�daj�c z koni, dostrzegli, �e wilki nie �Mia�y jeszcze rzuci� si� na stado, naciska�y je tylko coraz mocniej. Dziki ustawi�y si� w okr�g�� kup�, jarczaki w �rodku, t�gie sztuki na obwodzie, tworz�c jakby ruchom� fortec�, gro�N�, po�yskuj�c� bia�ymi k�ami, nieprze�aman� i nieustraszon�. Tote� mi�dzy wie�cem wilk�w a ow� �cian� k��w i ryj�w wida� by�o bia�e, �Nie�ne kolisko, o�wiecone, jak i ca�a polana, jasnym �wiat�em ksi�yca. NIekt�re tylko wilki doskakiwa�y do stada, ale wnet cofa�y si�, jakby przera�one k�apaniem szabel i jeszcze gro�Niejszymi wybuchami rechtania. Gdyby wilki by�y si� ju� zwi�za�y ze stadem, walka poch�on�aby je ca�kowicie i karoca mog�a przejecha� w�wczas nie zaczepiona; skoro jednak si� to nie sta�o, by�a obawa, �e porzuc� niebezpieczny atak, aby popr�bowa� innego. Jako� po chwili niekt�re pocz�y odrywa� si� od gromady i biec ku karocy. Za nimi posz�y inne. Ale widok zbrojnych ludzi stropi� je. Jedne pocz�y si� zbiera� za orszakiem, inne osadza�y si� na kilkana�cie krok�w lub te� obiega�y naoko�o w szalonym p�dzie, jakby chc�c si� przez to podnieci�. Pacho�kowie chcieli strzela�, lecz pan P�gowski zabroni� w obawie, aby strza�y nie �ci�gn�y ca�ej gromady. Tymczasem konie, lubo zwyczajne wilk�w, pocz�y wspiera� si� bokami i wykr�ca� w bok g�owy z g�o�nym chrapaniem, a po chwili zaszed� gorszy wypadek, kt�ry stokrotnie powi�kszy� niebezpiecze�stwo. Oto m�ody podjezdek, na kt�rym siedzia� pacho�ek z kafarkiem, wspi�� si� nagle raz i drugi, a potem rzuci� w bok. Czeladnik rozumiej�c, �e gdyby spad�, zostanie natychmiast rozszarpany, chwyci� si� ��Ku, ale jednocze�Nie upu�ci� tyczk� z kafarkiem, kt�ry pogr��y� si� g��Boko w �Nieg. �Uczywo zaiskrzy�o si�, po czym zgas�o, i tylko �wiat�o ksi�yca zalewa�o teraz polan�. Wo�Nica, rodem Rusin spod pomorza�skiego zamku, pocz�� si� modli�, pacho�cy_Mazurowie - kl��. O�mielone ciemno�ci� wilki naciera�y zuchwalej, a od strony walki z dzikami nadbiega�y inne. NIekt�re przypada�y do�� blisko, k�api�c z�bami, ze zje�on� szczecin� na karkach. �lepia ich po�yskiwa�y krwawo i zielono. Nasta�a chwila po prostu straszna. - Strzela�, panie? - zapyta� jeden z pacho�k�w. - Krzykiem straszy� - odrzek� pan P�gowski. Rozleg�o si� wnet przera�Liwe: "a hu! a hu!" KOniom przyby�o serca, a wilki, na kt�rych g�os ludzki robi wra�enie, cofn�y si� o kilkana�cie krok�w. Ale sta�a si� rzecz jeszcze dziwniejsza. Oto nagle echa le�Ne powt�rzy�y za karoc� krzyk czeladzi, lecz z wi�ksz� moc�, pot�niej; rozleg�y si� przy tym jakby wybuchy dzikiego �miechu, a w chwil� p�Niej gromada konnych zaczernia�a po obu stronach bro�ka i skoczy�a ca�ym p�dem koni ku stadu dzik�w i otaczaj�cym je wilkom. W mgnieniu oka i jedne, i drugie nie dotrzymawszy pola rozproszy�y si� po polanie, jakby je wicher rozegna�. Rozleg�y si� strza�y, krzyki i zn�w owe dziwne wybuchy �NMiechu. Pacho�kowie pana P�gowskiego skoczyli tak�e za je�d�cami, tak �e przy karocy zosta� tylko wo�nica i pacho�ek siedz�cy na lejcowym koniu. W karocy zapanowa�o tak wielkie zdumienie, �e przez pewien czas nikt nie �mia� ust otworzy�. - A s�owo sta�o si� cia�em! - zawo�a�a wreszcie pani Winnicka. - Z nieba to chyba pomoc. - Niech si� �wi�ci, sk�dkolwiek jest - odrzek� pan P�gowski. - �le ju� by�o z nami. Panna Sieni�ska za�, chc�c tak�e wtr�ci� s��wko, doda�a: - B�g zes�a� tych m�odych rycerzy! Z czego panna Sieni�ska mog�a pomiarkowa�, �e to byli rycerze, a do tego jeszcze m�odzi - trudno by�o odgadn��, gdy� je�- d�cy przesun�Li si� jak wicher ko�o sani; ale nikt jej o to nie zapyta�, bo oboje starsi zbyt byli przej�ci tym, co zasz�o. Tymczasem na polanie brzmia�y jeszcze przez kilka pacierzy odg�osy po�Cigu, a niezbyt daleko od karety jeden wilk, maj�cy widocznie z�amany grzbiet od uderzenia ki�Cienia, siedzia� na zadzie i wy� z b�lu tak strasznym g�osem, �e a� mrowie przechodzi�o po sk�rze. Fory� zeskoczy� na ziemi� i poszed� go dobi�, bo konie pocz�y si� rzuca� tak, �e a� dyszel chrupn��. Ale po pewnym czasie oddzia� jezdnych zaczernia� zn�w na �Nie�nej r�wninie. Szli kup� bez�adn� we mgle, bo cho� noc by�a jasna i przejrzysta, zmachane konie dymi�y na mrozie jak kominy. Je�d�cy zbli�ali si� ze �miechem i �Piewaniem, a gdy byli ju� blisko, jeden z nich poskoczy� ku bro�kowi i zapyta� d�wi�cznym, weso�ym g�osem: - Kto jedzie? - P�gowski z Be�cz�czki. KOmu ratunek zawdzi�Czam? - Cyprianowicz z Jedlinki? - Bukojemscy! - Dzi�ki waszmo�ciom! W por� was B�g zes�a�. Dzi�Ki! - Dzi�ki! - powt�rzy� m�ody niewie�ci g�os. - Chwali� Boga, �e w por�! - odrzek� CYprianowicz uchylaj�c futrzanej czapki. - Sk�d�e�cie si� waszmo�Ciowie o nas dowiedzieli? - Nie m�wi� nam nikt, jeno wilki, �e zbi�y si� w kupy, wyjechali�my ludzi ratowa�, mi�dzy kt�rymi �e tak znamienita persona si� znalaz�a, tym wi�ksza nasza rado�� i przed Bogiem zas�uga - rzek� grzecznie Cyprianowicz. A jeden z pan�w Bukojemskich doda�: - NIe licz�c sk�r. - Prawdziwie kawalerska to robota - odpowiedzia� pan Gedeon - i pi�Kny uczynek, za kt�ry, daj B�g, jak najpr�dzej si� wywdzi�czy�. My�L� te�, �e i wilkom odesz�a ochota na ludzkie mi�so i �e bezpiecznie dojedziemy do domu. - NIe ca�kiem to pewne. Zwabi� si� zn�w wilcy niebawem i mogliby powt�rnie zast�pi�. - To i nie ma rady. NIe damy si�! - Jest rada, a mianowicie ta, aby�my waszmo�CI do samego domu odprowadzili. Zdarzy si� te� mo�e uratowa� jeszcze kogo na go�ci�cu. - NIe �Mia�em o to prosi�, ale skoro �aska waszmo�Ci�w, to niech�e ju� tak b�Dzie, bo i moje niewiasty b�d� si� mniej ba�y. - Ja si� i tak nie boj�, alem z ca�ej duszy wdzi�czna! - ozwa�a si� panna Sieni�ska. Pan P�gowski da� rozkaz i ruszono. Ale ledwie przejechali kilkana�cie krok�w, nad�amany dyszel p�k� do reszty i karoca stan�a. Nasta�a nowa mitr�ga. Pacho�kowie mieli wprawdzie powrozy i pocz�Li zaraz naprawia� po�amane cz�ci, ale nie wiadomo by�o, czy taka dorywcza robota nie popsuje si� znowu po ujechaniu kilku stai. Wi�c m�ody CYprianowicz zastanowi� si� nieco, po czym uchyliwszy zn�w ko�paka, rzek�: - Do Jedlinki przez p� bli�ej ni� do Be�cz�czki. Uczy�e wasza mo�� naszemu domowi t� �ask� i zajed� na nocleg do nas. NIe wiem, co by nas w g��bi boru spotka� mog�o - i czy nie okaza�oby si�, �e jeszcze nas za ma�o przeciw tym wszystkim bestiom, kt�re si� z ca�ej puszczy na go�ciniec pewnikiem zbiegn�. Karoc� jako� zaci�gniem, a im bli�ej, tym �atwiej. Po prawdzie, zaszczyt b�dzie nad zas�ug�, ale to prawie dura necessitas, wi�c zbytnio w pych� nie uro�niem. Pan P�gowski nie odpowiedzia� od razu na te s�owa, albowiem poczu� w nich wym�wk�. Przypomnia� sobie, �e gdy stary Cyprianowicz przyjecha� przed dwoma laty pok�oni� mu si� w Be�cz�czce, przyj�� go wprawdzie grzecznie, ale z pewn� dum� - i wzajem w odwiedziny do niego wcale nie pojecha�, a to z tego powodu, �e to by� homo novus - z rodu uszlachconego dopiero w drugim pokoleniu - i z pochodzenia Ormianin, kt�rego dziad jeszcze kupczy� b�awatami w Kamie�cu. Syn tego b�awatnika Jakub s�u�y� ju� pod wielkim Chodkiewiczem w artylerii i pod Chocimiem tak znaczne odda� us�ugi, �e za protekcj� Stanis�awa Lubomirskiego otrzyma� szlachectwo i kr�lewszczyzn� Jedlink� w do�ywocie. Do�ywocie owo zmieniono nast�pnie w zastaw jego nast�pcy, Serafinowi, za po�yczk� udzielon� po inkursji szwedzkiej skarbowi Rzeczypospolitej. M�odzian, kt�ry przyby� z tak skuteczn� pomoc� podr�nym, by� w�a�Nie synem Serafina. POczu� wi�c pan P�gowski wym�wk� tym �atwiej, �e s�owa "zbytnio w pych� nie uro�Niem" wypowiedzia� m�ody Cyprianowicz nieco hardo i z umy�lnym naciskiem. Ale w�a�Nie ta kawalerska fantazja podoba�a si� staremu szlachcicowi, a �e przy tym trudno by�o odm�wi� swemu zbawcy i �e do Be�cz�czki droga by�a istotnie d�uga i niebezpieczna, wi�c nie wahaj�c si� ju� d�u�ej, rzek�: - Bez wa�cinej pomocy wilcy by si� teraz mo�e o nasze ko�ci gry�Li - niech�e cho� dobr� wol� odp�ac�... Jed�my! Cyprianowicz kaza� wi�za� karoc�. Dyszel z�amany by�, jakby kto toporem obci��, wi�c poprzywi�zywano powrozy jednym ko�cem do p�oz�w, drugim do kulbak - i ruszono ra�no w du�ej a weso�ej kupie, przy okrzykach je�d�c�w i �piewach pan�w Bukojemskich. Do Jedlinki, kt�ra by�a wi�cej osad� le�n� ni� wsi�, nie by�o zbyt daleko. Wkr�tce wi�c otworzy�a si� przed podr�nymi obszerna, kilkadziesi�t staja� licz�ca polana, a raczej przestronne, zamkni�te z czterech stron borem pole, a na nim kilkana�cie domostw, kt�rych dachy, pokryte �niegiem, b�yszcza�y i iskrzy�y si� w �wietle ksi�yca. Nieco dalej, za ch�opskimi chatami, wida� by�o zabudowania folwarczne, kr�giem wok� dziedzi�ca stoj�ce, a w g��bi dw�r, bardzo niekszta�tny, bo przerobiony przez Cyprianowicz�w z dworku, w kt�rym niegdy� mieszkali le�nicy kr�lewscy, ale obszerny, jak na tak ma�� osad�. Z okien jego bi�o jasne �wiat�o r�owiej�c �Niegi przed przy�b�, krzewy rosn�ce przed domem i �urawie studzienne stercz�ce po prawej stronie obej�cia. Wida� stary Cyprianowicz oczekiwa� syna, a mo�e i go�ci z go�ci�ca, kt�rzy wraz z nim przyby� mogli, zaledwie bowiem karoca dotar�a do bramy, na ganek wybieg�o kilku pacho�k�w z pochodniami, a za s�u�b� i sam gospodarz w kunim to�ubie i �asiczym ko�paku, kt�ry zdj�� zaraz na widok karocy. - Jakich�e to mi�ych go�ci B�g nam zes�a� na nasze le�ne pustkowie? - zapyta� zst�puj�c ze schod�w ganku. M�ody Cyprianowicz, uca�owawszy r�K� ojca, oznajmi�, kogo przywi�z�, a pan P�gowski, wysiad�szy z karocy, rzek�: - Dawno chcia�em to uczyni�, do czego mnie ci�ki termin dzi� przymusi�, wi�c tym bardziej b�ogos�awi� tej niewoli, kt�ra tak exquisite si� z wol� moj� zgodzi�a. - R�ne wydarzaj� si� ludziom przygody, ale dla mnie szcz�liwa to przygoda, za czym z rado�ci� prosz� do komnat. To powiedziawszy Pan Serafin sk�oni� si� zn�w - i poda� rami� pani Winnickiej, za kt�r� reszta gromady wesz�a do domu. Zaraz na wst�pie ogarn�o go�ci to uczucie zadowolenia, jakie ogarnia zawsze podr�nych, kt�rzy z ciemno�ci i mrozu wchodz� do ciep�ych i widnych komnat. Jako� i w sieni, i w innych pokojach buzowa� si� w przestronnych kaflowych kominach ogie�, a pr�cz tego s�u�ba pocz�a zapala� tu i owdzie jarz�ce �wiece. Pan P�gowski rozgl�da� si� naok� z pewnym zdziwieniem, albowiem zwyk�ym dworom szlacheckim daleko by�o do dostatku, kt�ry bi� w oczy w domu Cyprianowicz�w. Przy blasku ognia i �wiec wida� by�o we wszystkich pokojach sprz�ty, jakich nie znalaz�by� nawet i w niejednym zameczku: skrzynie i krzes�a w�oskie z rze�bionego drzewa, tu i owdzie zegar i szk�o weneckie, �wieczniki odlane z zacnego mosi�dzu, bro� wschodni� sadzon� turkusami, a porozwieszan� na dzianych srebrnymi ni�mi makatkach. Na pod�ogach mi�Kkie krymskie kilimy, a na dw�ch d�u�nych �cianach dwa arrasy, kt�re by u ka�dego magnata mog�y stanowi� ozdob� komnaty. - Z kupiectwa im to przysz�o - pomy�la� z pewnym gniewem pan P�gowski - a teraz mog� si� nad szlacht� wynosi� i puszy� bogactwy zdobytymi nie or�em. Lecz uprzejmo�� i szczera go�cinno�� Cyprianowicz�w rozbroi�y starego szlachcica, a gdy w chwil� potem us�ysza� brz�k naczy� w przyleg�ej sto�owni, udobrucha� si� zupe�nie. Aby rozgrza� przyby�ych z mrozu go�ci, podano tymczasem gor�ce wino z korzeniem. Rozpocz�a si� rozmowa o minionym niebezpiecze�stwie. Pan P�gowski chwali� bardzo m�odego Cyprianowicza, �e zamiast w ciep�ej izbie siedzie�, ratowa� ludzi na go�ci�cach, nie bacz�c na okrutne mrozy, na trud i niebezpiecze�stwo. - Zaprawd� - m�wi� - tak dawniej czynili owi s�awni rycerze, kt�rzy je�d��c po �wiecie, bronili ludzi od smok�w, od j�dzon�w i r�nych innych bestii. - A je�li za� uda�o si� kt�remu wybawi� jak� cudn� kr�lewn� - odrzek� m�ody Cyprianowicz - to taki by� szcz�liwy, jako my jeste�My w tej chwili. - Prawda! �aden cudniejszej nie wybawi�! Jak mi B�g mi�y! Sprawiedliwie m�wi! - zawo�ali z zapa�em czterej bracia Bukojemscy. A panna Sieni�ska u�miechn�a si� mile, tak �e na policzkach utworzy�y si� jej dwa wdzi�czne do�eczki - i spu�ci�a oczy. Lecz panu P�gowskiemu komplement wyda� si� troch� za poufa�y, albowiem panna Sieni�ska, lubo sierota bez maj�tku, pochodzi�a jednak z magnackiego rodu, wi�c odwr�ci� rozmow� i zapyta�: - I dawno tak wa�panowie je�dzicie po go�ci�cach? - Od czasu wielkich �Nieg�w, a b�dziem je�dzili, p�ki mrozy nie popuszcz� - odpowiedzia� m�ody Stanis�aw Cyprianowicz. - I si�a�e�cie wilk�w ju� nabili? - Starczy dla wszystkich na wilczury. Tu panowie Bukojemscy pocz�li si� �mia� tak rozg�o�nie, jakby cztery konie r�a�y, a gdy si� nieco uspokoili, najstarszy, Jan, rzek�: - B�dzie kr�l jegomo�� rad ze swoich le�nik�w. - Prawda - odpowiedzia� pan P�gowski - a s�ysza�em, �e wa�panowie jeste�cie nadle�nymi w tutejszej kr�lewskiej puszczy. Ale przecie Bukojemscy pochodz� z Ukrainy? - My z tych samych. - Prosz�... prosz�... dobry r�d, J�o_Bukojemscy... S� tam koligacje nawet z wielkimi domami... - I z �wi�tym Piotrem! - zawo�a� �Ukasz Bukojemski. - H�? - spyta� pan P�gowski. I pocz�� spogl�da� surowo a podejrzliwie na braci, jakby chc�c zbada�, czy nie pozwalaj� sobie z niego drwi�. Lecz oni mieli oblicza pogodne i z g��bokim przekonaniem kiwali g�owami, przy�wiadczaj�c w ten spos�b s�owom brata. Wi�c zdumia� si� wielce pan P�gowski i powt�rzy�: - Krewni �wi�tego Piotra? A to quo modo? - Przez Przegonowskich! - Prosz�! A za� Przegonowscy? - Przez U�wiat�w! - A U�wiatowie znowu tam przez kogo� - odrzek� ju� z u�Miechem stary szlachcic - i tak dalej, a� do Pana Chrystusowego narodzenia... Tak!... Dobrze i w ziemskim senacie mie� krewnych, a c� dopiero w niebieskim... Tym pewniejsza promocja... Ale jakim�e sposobem zaw�drowali�cie wa�panowie z Ukrainy a� do naszej Puszczy KOzienickiej, bo jako s�ysza�em, to ju� od kilku lat tu jeste�cie? - Od trzech. Ukrainne maj�tno�ci rebelia dawno ju� z ziemi� zr�wna�a, a potem i granica si� tam zmieni�a. NIe chcieli�my w czambu�ach poganom s�u�y�, wi�c naprz�d s�ugiwali�my wojskowo, potem chodzili�my dzier�awami, a� wreszcie krewny nasz, pan Malczy�ski, nadle�Niczymi nas tu uczyni�. - Tak - rzek� stary Cyprianowicz. - A� mi dziwno, �e�my si� tak w tej puszczy obok siebie znale�Li, bo pono wszyscy jeste�My nietutejsi, jeno nas zmienno�� ludzkich los�w tu przynios�a. Dziedzictwo waszmo�ci pana (tu zwr�ci� si� do P�gowskiego) te�, jako mi wiadomo, na Rusi, wedle pomorza�skiego zamku, le�y. Drgn�� na to pan P�gowski, jakoby go kto w niezasch�� ran� urazi�. - Mia�em i mam tam maj�tno�� - rzek� - ale mi obrzyd�y tamte strony, bo tam jeno nieszcz�cia we mnie jako pioruny bi�y. - Wola boska - odrzek� Cyprianowicz. - Pewnie, �e pr�no w grodzie przeciw niej protestowa�, ale te� i �y� ci�ko... - Waszmo��, jako wiadomo, d�u�szy czas wojskowo s�ugiwa�e�. - P�kim r�Ki nie straci�. M�ci�em si� krzywd ojczyzny i w�asnych. A je�li Pan Jezus odpu�ci mi jeden grzech za ka�d� poga�sk� g�ow�, to �ywie nadzieja, �e piek�a mo�e nie obacz�. - Pewnie, pewnie! I s�u�ba zas�uga i bole�� zas�uga. Najlepiej smutnych my�li poniecha�. - Ja bym rad ich poniecha�, jeno one nie chc� mnie poniecha�. Ale do�� o tym. Ostawszy kalek�, a zarazem i opiekunem tej oto panny, przenios�em si� na staro�� do spokojniejszego kraju, do kt�rego czambu�y nie dochodz�, i siedz�, jako waszmo�� widzisz, w Be�cz�czce. - S�usznie, i ja tak samo - rzek� stary Cyprianowicz. - M�odzi, chocia� tam teraz spokojnie, rwi� si� w nadziei przyg�d na szlaki, ale przecie okropne i �a�obne to strony, w kt�rych ka�dy kogo� op�akuje. Pan P�gowski przy�o�y� r�k� do czo�a i trzyma� j� tak przez d�u�sz� chwil�, po czym ozwa� si� smutnym g�osem: - Naprawd� to w tamtych stronach mo�e si� osta� tylko ch�op albo magnat. Ch�op dlatego, �e gdy przyjdzie nawa�a poga�ska, to umknie w lasy i potrafi tam �y� jako dziki zwierz przez ca�e miesi�ce, a magnat, bo ma warowne zamki i w�asne chor�gwie, kt�re go broni�... A i to jeszcze!... Byli ��kiewscy i wygin�li, byli Dani�owicze i wygin�li. Z Sobieskich zgin�� brat mi�o�Ciwie nam dzi� panuj�cego kr�la Jana... A ilu� innych!... Jeden z Wi�niowieckich wi� si� na haku w Stambule... Korecki dr�gami �elaznymi zabit... Zgin�Li Kalinowscy, a przedtem p�acili danin� krwi Herburtowie i Jaz�owieccy. Poleg�o te� w r�nych czasach kilku Sieni�skich, kt�rzy drzewiej ca�� prawie tamtejsz� krain� w�adali... Co za cmentarz! Do rana bym nie sko�czy� chc�c wszystkich wymieni�... A gdyby nie tylko magnat�w, ale i szlacht� cytowa�, to by i miesi�ca nie by�o dosy�. - Prawda! prawda! Ale te� i to cz�eku a� dziwno, jak Pan B�g to plugastwo tatarskie i tureckie rozmno�y�. Bo przecie i ich tylu tam nabito, �e gdy ch�op wiosn� orze, to mu co krok czerepy poga�skie pod soch� zgrzytaj�... MI�y Bo�e! Ilu ich tam wygni�t� cho�by dzisiejszy nasz pan... Na dobr� rzek� by krwi tej starczy�o, a oni lez� i lez�! By�a to prawda. Rzeczpospolita, trawiona nierz�dem i swawol�, nie mog�a zdoby� si� na pot�ne armie, kt�re by zdo�a�y w jednej wielkiej wojnie sko�czy� raz na zawsze z turecko_tatarsk� nawa��. Zreszt� na tak� armi� nie mog�a zdoby� si� ca�a Europa. Ale natomiast t� Rzeczpospolit� zamieszkiwa� lud zuchwa�y, kt�ry bynajmniej nie poddawa� dobrowolnie gard�a pod n� wschodnich naje�d�c�w. Owszem, na owo straszne, zje�one mogi�ami i zbroczone krwi� pogranicze, wi�c: na Podole, na Ukrain� i Ru� Czerwon�, nap�ywa�y coraz nowe fale polskich osadnik�w, kt�rych nie tylko n�ci�a urodzajna ziemia, ale w�a�Nie ��dza ustawicznej wojny, bitew i przyg�d. "Polacy - pisa� stary kronikarz (Kromer) - id� na Ru� dla harc�w z Tatary." P�yn�li wi�c ch�opi z Mazowsza, p�yn�a bitna szlachta, kt�rej wstyd by�o "w �o�u zwyk�� �mierci� umiera�", wyrastali wreszcie na tych Czerwonych Ziemiach pot�ni magnaci, kt�rzy nie poprzestaj�c na odporze w domu, szli nieraz a� hen - do Krymu lub na Wo�oszczyzn�, szuka� tam w�adzy, zwyci�stw, �Mierci, zbawienia i chwa�y. M�wiono nawet, i� nie chc� Polacy jednej wielkiej wojny, aby jej ci�gle za�ywa�. Ale chocia� nie by�a to prawda, niemniej jednak mi�a by�a hardemu plemieniu ci�g�a zawierucha - i najezdnik krwawo p�aci� czasem za sw� zuchwa�o��. Ani ziemie dobr�dzkie, ani bia�ogrodzkie, ani zw�aszcza bezp�odne komysze krymskie nie mog�y wy�ywi� swych dzikich mieszka�c�w, wi�c g��d gna� ich na bujne pogranicze, gdzie czeka� ich �up obfity, ale r�wnie cz�sto �Mier�. �Uny po�ar�w o�wieca�y tam nie znane w dziejach pogromy. Pojedyncze pu�ki roznosi�y w puch i proch na szablach i kopytach dziesi��kro� liczniejsze czambu�y. Tylko niezmierna szybko�� obrot�w ratowa�a najezdnik�w, w og�le bowiem ka�dy czambu� dognany przez regularne wojska Rzeczypospolitej by� tym samym zgubiony bez ratunku. Bywa�y wyprawy, zw�aszcza mniejsze, z kt�rych nie wraca� do Krymu nikt. Straszne swego czasu by�y Tatarom i Turkom imiona Pretwica i Chmielnickiego. Z mniejszych rycerzy krwawo zapisali si� w ich pami�ci: Wo�odyjowski, Pe�ka i starszy Ruszczyc, kt�rzy od kilkunastu lub kilku ju� lat spoczywali w mogi�ach i w s�awie. Lecz nawet i z wielkich �aden nie wytoczy� tyle krwi z wyznawc�w Islamu, ile �wczesny kr�l Jan III Sobieski. POd POdhajcami, Ka�uszem, Chocimiem i Lwowem, le�a�y dotychczas nie pogrzebione stosy ko�ci poga�skich, od kt�rych rozleg�e pola bieli�y si� jak pod �niegiem. A� wreszcie postrach pad� na wszystkie ordy. Odetchn�o w�wczas pogranicze, a gdy i nienasycona pot�ga turecka �atwiejszych pocz�a szuka� podboj�w, odetchn�a i ca�a sko�atana Rzeczpospolita. ZOsta�y tylko bolesne wspomnienia. Daleko od tera�Niejszej siedziby Cyprianowicz�w, w s�siedztwie pomorza�skiego zamku, sta� na wzg�rzu wysoki krzy� z dwiema w��czniami, kt�ry wzni�s� przed dwudziestu kilku laty pan P�gowski na miejscu spalonego dworu, wi�c ilekro� pomy�la� o tym krzy�u i tych wszystkich drogich sercu g�owach, kt�re na tamtym miejscu utraci�, skowycza�o w nim jeszcze teraz z b�lu stare serce. Ale �e to by� cz�owiek twardy dla samego siebie i dla innych i �e si� przed obcymi �ez wstydzi� i taniej lito�ci nie znosi�, wi�c nie chcia� d�u�ej m�wi� o swoich nieszcz�ciach - pocz�� wypytywa� gospodarza, jak mu si� te� �yje na le�nej dziedzinie. A �w rzek�: - Ot cisza, cisza! Gdy b�r nie szumi i wilcy nie wyj�, to ledwie �e nie s�yszysz, jak �Nieg pada. Jest spok�j, jest ogie� na kominie i dzbaniec grzanego wina wieczorem - staro�ci wi�cej nie trzeba. - Pewnie. Ale synowi? - M�ody ptak pr�dzej, p�Niej z gniazda wyleci. A szumi� nam tu jako� drzewa o wielkiej wojnie z pogany! - Na t� wojn� i siwe soko�y wylec�. Polecia�bym z innymi i ja, gdyby nie to, ot!... Tu pan P�gowski potrz�sn�� pustym r�kawem, w kt�rym tylko kawa�ek ramienia przy karku pozosta�. A Cyprianowicz nala� mu wina: - Za pomy�lno�� chrze�cija�skiego or�a! - Daj�e Bo�e! Do dna. Tymczasem m�ody Cyprianowicz cz�stowa� z r�wnie dymi�cego dzbana pani� Winnick�, pann� Sieni�sk� i czterech braci Bukojemskich. Panie ledwie �e dotyka�y ustami brzeg�w szklenic, natomiast panowie Bukojemscy nie dali si� prosi�, skutkiem czego �wiat wydawa� si� im coraz weselszy, a panna Sieni�ska coraz �adniejsza. Wi�c nie mog�c znale�� odpowiednich s��w na wyra�enie swego zachwytu, pocz�li spogl�da� na ni� ze zdumieniem, sapa� i tr�ca� si� �okciami. Na koniec najstarszy, Jan, rzek�: - NIe dziwowa� si� wilkom, �e chcia�y kosteczek i mi�sa wa�panny popr�bowa�, bo� nawet i dzika bestia wie, co prawdziwy specja�!... A trzej inni - Mateusz, Marek i �Ukasz - nu� bi� si� d�o�mi po udach: - Utrafi�! W sedno utrafi�! - Specja�! NIc innego! - Marcepan! S�ysz�c to panna Sieni�ska z�o�y�a r�ce i udaj�c przestrach, rzek�a do m�odego Cyprianowicza: - Ratuj�e wa�pan, bo widz�, �e ichmo�ciowie dlatego jeno mnie od wilk�w ratowali, aby mnie sami zjedli. - Mo�cia panno - odpowiedzia� weso�o Cyprianowicz - pan Jan Bukojemski m�wi�: nie dziwowa� si� wilkom! a ja rzekn�: nie dziwowa� si� panom Bukojemskim. - To ju� zaczn� chyba m�wi�: "Kto si� w opiek�..." - Jeno nie �artuj z rzeczy �wi�tych! - zawo�a�a pani Winnicka. - Hej! Gotowi ci kawalerowie i ciotuchn� razem ze mn� zje��. NIeprawda? Ale pytanie to pozosta�o przez chwil� bez odpowiedzi. Owszem, �atwo by�o z twarzy pan�w Bukojemskich wyczyta�, �e znacznie mniejsz� maj� do tego ochot�. Jednak�e �Ukasz, kt�ry mia� dowcip od braci bystrzejszy, rzek�: - Niech Jan m�wi; on starszy brat. A Jan zak�opota� si� nieco i odrzek�: - Kto tam wie, co go jutro spotka! - Roztropna to uwaga - zauwa�y� Cyprianowicz - ale do czego j� wa�pan stosujesz? - Bo co? - Bo nic: jeno pytam, czemu to o jutrze wspominasz? - A to wa�� nie wiesz, �e afekt gorszy od wilka, gdy� wilka mo�na zabi�, a afektu nie zabijesz? - Wiem, ale to zn�w inna materia. - Byle dowcip dopisa�, mniejsza o materi�... - Ha! Je�li tak, to Bo�e dopom� dowcipowi. Panna Sieni�ska pocz�a si� �Mia� w pi�stk�, za ni� Cyprianowicz, a w ko�cu i panowie Bukojemscy. Lecz dalsz� rozmow� przerwa�a s�u�ka prosz�c na wieczerz�. Starszy pan Cyprianowicz poda� rami� pani Winnickiej, po nich szed� pan P�gowski, m�ody za� Cyprianowicz prowadzi� pann� Sieni�sk�. - Trudna dysputa z panem Bukojemskim - rzek�a rozweselona panienka. - Bo jego racje s� jako narowiste konie, z kt�rych ka�dy ci�gnie w inn� stron�; wszelako powiedzia� on dwie prawdy, kt�rym trudno negowa�. - Jaka� jest pierwsza? - �e nikt nie wie, co go jutro spotka, jako i jam na przyk�ad nie wiedzia�, �e oczy moje ujrz� dzisiaj wa�pann�. - A druga? - �e �atwiej wilka zabi� ni� afekt... Wielka to prawda. To rzek�szy westchn�� m�ody pan Cyprianowicz, a panienka spu�ci�a na oczy cieniste swe powieki i zamilk�a. Po chwili dopiero, gdy ju� siadali do sto�u, rzek�a: - A wa�panowie pr�dko przyjed�cie do Be�cz�czki, aby za� opiekun m�g� wam wdzi�czno�� za ratunek i za go�cin� okaza�. Pos�pny humor pana P�gowskiego poprawi� si� znacznie przy wieczerzy, a gdy gospodarz wzni�s� w ozdobnych s�owach naprz�d zdrowie niewiast, a nast�pnie zacnego go�cia, stary szlachcic odpowiedzia� bardzo uprzejmie, dzi�Kuj�c za wybawienie z ci�kich termin�w i zapewniaj�c o swej wiekuistej wdzi�czno�ci. M�wiono potem de publicis: o kr�lu, o jego zwyci�stwach, o sejmie, kt�ry w kwietniu mia� si� zebra�, i o wojnie, kt�ra grozi�a cesarstwu niemieckiemu ze strony su�tana tureckiego, a na kt�r� zaci�ga� ju� ochotnik�w w Polsce pan Hieronim Lubomirski, kawaler malta�ski. Panowie Bukojemscy s�uchali z niema�� ciekawo�ci�, jako tam w NIemczech przyjmowano z otwartymi r�Koma ka�dego Polaka; albowiem Turcy lekcewa�yli jazd� niemieck�, polska za� budzi�a w nich nale�yty postrach. Pan P�gowski gani� nieco dum� kawalera LUbomirskiego, kt�ry mawia� o grafach niemieckich: "dziesi�ciu takich w jedn� moj� r�Kawic� wlezie", ale chwali� jego przewagi rycerskie, niezmiern� odwag� i wielk� bieg�o�� w sztuce wojennej. S�ysz�c to �Ukasz Bukojemski o�wiadczy� w imieniu swoim i braci, �e niech tylko wiosna uczyni si� na �wiecie, to nie wytrzymaj�, jeno do pana kawalera pod���, ale p�ki mrozy mocne, b�d� jeszcze bili wilki, aby si� za pann� Sieni�sk� godnie pom�ci�. Bo chocia� powiedzia� Jan, �e nie ma co si� wilkom dziwowa�, przecie gdy si� pomy�li, �e taki go��bek niewinny sta� si� m�g� ich pastw�, to a� serce pod szyj� podchodzi od w�ciek�o�ci, a zarazem trudno utrzyma� �ez. - Szkoda - m�wi� - �e sk�ry wilcze takie tanie, i�e �ydy zaledwie za trzy talara daj�, ale �ez trudno utrzyma� i nawet lepiej po prostu im pofolgowa�, gdy� kto by nie po�a�owa� uci�Ni�tej niewinno�ci i cnoty, ten okaza�by si� barbarusem, niegodnym rycerskiego i szlacheckiego imienia. To rzek�szy pofolgowa� istotnie �zom, a za jego przyk�adem poszli zaraz i inni bracia, chocia� bowiem wilki mog�y w najgorszym razie grozi� �yciu, nie za� cnocie panny Sieni�skiej, jednak�e tak ich wzruszy�a wymowa brata, �e serca zmi�K�y w nich jak wosk przygrzany. Chcieli te� po wieczerzy pali� z pistolet�w na cze�� panienki, ale sprzeciwi� si� temu gospodarz m�wi�c, �e ma w domu borowego, cz�owieka wielkich zas�ug, kt�ren jest chory i potrzebuje spokoju. MNiema� pan P�gowski, i� to mo�e jaki zubo�a�y krewny domu, a w najgorszym razie szlachcic z za�cianka, wi�c przez grzeczno�� pocz�� si� o niego wypytywa�; dowiedziawszy si� jednak�e, i� to jest ch�op s�u�ebny, wzruszy� ramionami i spojrzawszy niech�tnym i zdziwionym okiem na starego Cyprianowicza, rzek�: - A tak! zapomnia�em, co o wa�cinym zbyt ludzkim sercu opowiadaj�. - Daj Bo�e - odpowiedzia� pan Serafin - aby nie opowiadali nic gorszego. Si�a temu cz�owiekowi zawdzi�czam, a mo�e i ka�demu si� to trafi�, gdy� on wybornie zna si� na zio�ach i ka�dej chorobie umie zaradzi�. - To ju� mi tylko to dziwne, �e skoro innych tak uzdrawia, siebie nie uzdrowi�. Przy�lij go waszmo�� kiedy tej oto mojej krewniaczce, pani Winnickiej, kt�ra z zi� rozmaite extracta wyci�ga i ludzi nimi morzy; ale tymczasem niech nam wolno b�dzie pomy�Li� o spoczynku, bo mnie droga okrutnie strudzi�a, a i wino nieco� rozebra�o, r�wnie jak pan�w Bukojemskich. Bukojemskim rzeczywi�cie kurzy�o si� z czupryn, a oczy mieli mgliste i rozrzewnione, wi�c gdy m�ody Cyprianowicz poprowadzi� ich do oficyny, gdzie mia� razem z nimi nocowa�, to szli za nim wielce niepewnym krokiem po skrzypi�cym od mrozu �Niegu, dziwi�c si�, �e miesi�c �mieje si� do nich i siedzi na dachu stodo�y, zamiast �wieci� na niebie. Lecz panna Sieni�ska tak g��boko zapad�a im w serca, �e chcia�o im si� jeszcze o niej m�wi�. M�ody Cyprianowicz nie czu� tak�e ochoty do snu, kaza� wi�c przynie�� g�sior miodu, po czym zasiedli wedle wielkiego komina i przy jaskrawym �wietle �uczywa pili z pocz�tku w milczeniu, s�uchaj�c tylko �wierszcz�w graj�cych w izbie. Wreszcie najstarszy, Jan, nabra� w piersi powietrza, po czym wydmuchn�� je w komin z tak� si��, �e a� si� p�omie� pochyli�, i rzek�: - O Jezu! Bracia moi mili, zap�aczcie nade mn�, bo przyszed� na mnie termin �a�osny! - Jaki termin? m�w, nie ukrywaj! - A to przecie mi�uj� tak, �e a�e mi kolana mdlej�. - A ja, to my�Lisz, nie mi�uj�? - zawo�a� �Ukasz. - A ja? - krzykn�� Mateusz. - A ja? - zako�czy� Marek. Jan chcia� im co� odpowiedzie�, ale zrazu nie m�g�, albowiem porwa�a go czkawka. Wytrzeszczy� tylko oczy z wielkiego zdziwienia i pocz�� spogl�da� na nich tak, jakby ich pierwszy raz w �yciu widzia�. Wreszcie gniew odbi� si� na jego obliczu. - Jak to, tacy synowie - zawo�a� - to starszemu bratu chcecie w drog� wchodzi� i szcz�liwo�ci go pozbawia�? - O wa! - odpowiedzia� �Ukasz - to c�? Zali to panna Sieni�ska jakowa� ordynacja, �e j� tylko starszy ma bra�? Z jednego�my ojca i matki, przeto je�li nas takimi synami zowiesz, to rodzicielom w grobie uchybiasz. Ka�demu wolno mi�owa�. - Wolno ka�demu, ale wam wara, bo�cie mi oboedientiam powinni. - Mamy ca�e �ycie ko�skiego �ba s�ucha�? Co? - Blu�Nisz, poganinie, jako pies! - Ty sam blu�Nisz. Bo Jaco