2101
Szczegóły |
Tytuł |
2101 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2101 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2101 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2101 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "na polu chwa�y"
autor: Henryk Sienkiewicz
Na polu chwa�y
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono w nak�adzie 10 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. KOnwiktorska 9.
Pap. kart. 140 g kl. III-B�1
Ca�o�� nak�adu 50 egz.
Przedruk z "Wydawnictwa
Lubelskiego",
Lublin 1989
Pisa� R. Du�
KOrekty dokona�y
K. Kopi�ska
i D. Jagie��o
Rozdzia� pierwszy
Zima z roku 1682 na 1683 by�a
tak mro�na, �e nawet bardzo
starzy ludzie nie pami�tali
podobnej. Jesieni� pada�y d�ugie
deszcze, a w po�owie listopada
przyszed� pierwszy mr�z, kt�ry
sp�ta� wody i powl�k� drzewa
jakby szklann� skorup�. W borach
z��d� osiad�a na sosnach i
pocz�a �ama� ga��Zie. W
pierwszych dniach grudnia
ptactwo po ponownych mrozach
j�o si� zlatywa� do wsi i
miasteczek, a nawet le�Ny zwierz
wychyla� si� z g�stwiny i
zbli�a� do mieszka� ludzkich.
Jednak�e ko�o �w. Damazego niebo
zaci�gn�o si� chmurami, a
nast�pnie �Nieg wali� przez
dziesi�� dni nieustannie. POkry�
krain� na par� �okci grubo,
pozasypywa� drogi le�Ne i
op�otki, a nawet okna w
cha�upach. LUdzie rozgarniali
�opatami zaspy, aby z domu
dosta� si� do stajen i ob�r, a
gdy wreszcie �Nieg usta�,
chwyci� zn�w trzaskaj�cy mr�z,
od kt�rego drzewa strzela�y w
lesie jak rusznice.
W�wczas to ch�opi, skoro im
wypad�o jecha� do puszczy po
drzewo, je�dzili dla
bezpiecze�stwa nie inaczej jak
gromadnie, a i to bacz�c, by noc
ich nie zaskoczy�a z dala ode
wsi. PO zachodzie s�o�ca �aden
nie �Mia� wyj�� na w�asne
podw�rze bez wide� lub siekiery,
a psy poszczekiwa�y do rana
kr�tkim i przera�onym
szczekaniem, jak zwykle na
wilki.
Jednak�e w tak� to noc i mr�z
okrutny sun�� puszcza�skim
go�ci�cem wielki bro�ek na
saniach, zaprz�ony w cztery
konie i otoczony lud�mi. Przed
ko�Mi jecha� na kr�pej szkapie
czeladnik z kafarkiem, to jest z
�elaznym koszykiem osadzonym na
d�ugiej tyczce, w kt�rym p�on�o
smolne �uczywo, nie dla
roz�wiecenia drogi, bo widno
by�o od ksi�yca, ale dla
straszenia wilk�w. Na ko�le
siedzia� wo�Nica, na siod�owym
koniu fory�, a po bokach karocy
c�apa�o na podjezdkach dw�ch
pacho�k�w zbrojnych w gar�acze i
ki�cienie.
Ca�y ten orszak posuwa� si�
bardzo wolno z powodu ma�o
przetartej drogi i zasp
�NIe�nych, kt�re gdzieniegdzie,
zw�aszcza na zakr�tach, wznosi�y
si� na kszta�t wa��w w poprzek
drogi.
POwolno�� ta niecierpliwi�a,
a zarazem niepokoi�a Gedeona
P�gowskiego, kt�ry dufaj�c w
liczb� i dobre uzbrojenie
czeladzi, postanowi� by� pu�ci�
si� w drog�, chocia� w Radomiu
ostrzegano go o
niebezpiecze�stwie, a to tym
bardziej, �e do Be�cz�czki
trzeba by�o jecha� przez PUszcz�
KOzienick�.
Ogromne te bory rozpoczyna�y
si� w owych czasach znacznie
jeszcze przed Jedlni�, a sz�y
daleko a� za Kozienice, do
Wis�y, w stron� le��cej na
tamtym brzegu St�ycy, a na
p�noc a� do Ryczywo�a.
Zdawa�o si� panu Gedeonowi,
�e wyjechawszy przed po�udniem z
Radomia, stanie jak nic na
zach�d s�o�ca w domu. Tymczasem
w kilku miejscach trzeba by�o
rozkopywa� drog� w op�otkach, na
czym schodzi�o po kilka godzin,
tak �e Jedlni� przejechali ju� o
zorzy wieczornej. Tam ostrzegano
ich jeszcze raz, �e lepiej
zosta� na nocleg, ale �e u
kowala znalaz�o si� �uczywo,
kt�rym mo�na by�o sobie �wieci�
w drodze, kaza� pan P�gowski
rusza� dalej.
I oto noc zaskoczy�a ich w
puszczy.
Trudno by�o jecha� pr�dzej z
przyczyny zasp coraz wi�Kszych,
wi�c pan Gedeon niepokoi� si�
coraz bardziej, a wreszcie
pocz�� kl��, ale po �acinie, aby
nie przestraszy� swej krewnej,
pani Winnickiej, i swej
przybranej c�rki, panny
Sieni�skiej, kt�re jecha�y z nim
razem.
Panna Sieni�ska by�a m�oda,
niefrasobliwa, wi�c nie bardzo
si� ba�a. Owszem, odsun�wszy
sk�rzan� firank� w oknie karocy
i rozkazawszy jad�cemu w pobok
pacho�kowi, by nie przes�ania�
widoku, weso�o patrzy�a na zaspy
i na pnie sosen pokrytych
d�ugimi rzutami �Niegu, po
kt�rych pe�ga�y czerwone blaski
�uczywa czyni�c wraz z zielonym
�wiat�em ksi�yca mi�� dla oczu
igraszk�. Wyci�gn�wszy nast�pnie
usta na kszta�t dzi�bka, pocz�a
chucha� i bawi�o j� to, �e
oddech jej by� widzialny i od
ognia r�owy.
Lecz boja�liwa i wiekowa pani
Winnicka pocz�a biada�:
- Dlaczego by�o wyje�d�a� z
Radomia albo przynajmniej nie
zanocowa� w Jedlni, gdzie
ostrzegano ich o
niebezpiecze�stwie? Wszystko
przez czyj� up�r. Do Be�cz�czki
jeszcze kawa� drogi i samym
borem, wi�c wilcy zast�pi� im
niezawodnie, chybaby archanio�
RAfa�, patron podr�nych,
zmi�owa� si� nad zb��kanymi,
czego na nieszcz�Cie nie s�
wcale godni.
S�ysz�c to pan P�gowski
zniecierpliwi� si� do ostatka.
TEgo tylko brak�o, by o
zb��kaniu gada�.
Go�Ciniec przecie jak
strzeli�, a co do wilk�w,
zast�pi� albo i nie zast�pi�.
Pacho�k�w jest kilku dobrych, a
przy tym wilk nierad zast�puje
�o�nierzowi - i nie tylko
dlatego, �e si� go boi wi�cej od
pospolitego cz�eka, ale i z
jakowego� afektu, i jako bestia
maj�ca bystry dowcip.
Rozumie wilk dobrze, �e ni
mieszczanin, ni ch�op nic mu
darmo nie da i tylko �o�nierz
nieraz godnie go po�ywi,
albowiem wojn� nie na pr�no
ludzie wilczym �niwem nazywaj�.
Jednak�e pan P�gowski m�wi�c
tak, a zarazem schlebiaj�c po
trochu wilkom, niezupe�nie by�
ich afekt�w pewny; zamy�li� si�
wi�c, czyby nie kaza� jednemu z
czeladnik�w zle�� z konia i
usi��� ko�o panienki. W takim
razie on sam broni�by jednych
drzwiczek karocy, a pacho�
drugich, nie m�wi�c o tym, �e
pozostawiony ko� pomkn��by
prawdopodobnie w ty� lub naprz�d
i m�g�by poci�gn�� za sob�
wilki.
Ale zdawa�o si� panu
Gedeonowi, �e na to jeszcze
czas.
Tymczasem po�o�y� na przednim
siedzeniu, ko�o panny
Sieni�skiej, par� kr�cic i n�,
kt�re chcia� mie� na podor�dziu,
albowiem nie maj�c lewej r�Ki,
m�g� si� pos�ugiwa� tylko praw�.
Przejechali wszelako
spokojnie kilka staja�.
Go�ciniec pocz�� si�
rozszerza�.
P�gowski, kt�ry zna� t� drog�
doskonale, odetchn�� jakby z
poczuciem ulgi i rzek�:
- Niedaleko Malikowa polana.
Spodziewa� si� bowiem, �e na
otwartym miejscu b�d� co b�d�
bezpieczniej jest ni� w borze.
Ale w�a�Nie w tej chwili
pacho�ek jad�cy na przedzie z
kafarkiem zawr�ci� nagle konia,
poskoczy� ku karocy i pocz��
m�wi� co� szybko do wo�Nicy i do
czeladnik�w, kt�rzy odpowiadali
mu urywanymi s�owy, jak si� m�wi
w chwilach, w kt�rych nie ma
czasu do stracenia.
- Co tam? - zapyta� pan
P�gowski.
- Co�ci s�ycha�, panie, od
polany.
- Wilki?
- Jakowy� ha�as. B�g wie co!
Pan P�Gowski ju� mia� da�
rozkaz, aby czeladnik jad�cy z
kafarkiem skoczy� naprz�d i
zobaczy�, co si� dzieje, ale
pomy�la�, �e w takich razach
lepiej nie zostawa� bez ognia i
trzyma� si� kupy, a dalej, �e na
widnej polanie obrona �atwiejsza
ni� w�r�d boru, wi�c kaza�
jecha� dalej.
PO chwili jednak pacho�ek
zn�w pojawi� si� przy oknie
karocy.
- Dziki, panie - rzek�.
- Dziki?
- S�ycha� okrutne rechtanie
na prawo od drogi.
- To chwa�a Bogu!
- Ale mo�e je wilcy napadli.
- To te� chwa�a Bogu.
Przejedziem mimo bez zaczepki.
Rusza�!
Jako� przypuszczenie
czeladnika okaza�o si� s�uszne.
Wyjechawszy na polan� ujrzeli
na jakie dwa lub trzy strzelania
z �uku przed sob�, na prawo od
drogi, zbit� kup� dzik�w, kt�r�
otacza� ruchliwy wieniec wilk�w.
Straszliwe rechtanie, w kt�rym
nie by�o trwogi, ale w�ciek�o��,
rozlega�o si� coraz pot�niej.
Gdy karoca posun�a si� ku
�rodkowi polany, pacho�kowie,
pogl�daj�c z koni, dostrzegli,
�e wilki nie �Mia�y jeszcze
rzuci� si� na stado, naciska�y
je tylko coraz mocniej.
Dziki ustawi�y si� w okr�g��
kup�, jarczaki w �rodku, t�gie
sztuki na obwodzie, tworz�c
jakby ruchom� fortec�, gro�N�,
po�yskuj�c� bia�ymi k�ami,
nieprze�aman� i nieustraszon�.
Tote� mi�dzy wie�cem wilk�w a
ow� �cian� k��w i ryj�w wida�
by�o bia�e, �Nie�ne kolisko,
o�wiecone, jak i ca�a polana,
jasnym �wiat�em ksi�yca.
NIekt�re tylko wilki
doskakiwa�y do stada, ale wnet
cofa�y si�, jakby przera�one
k�apaniem szabel i jeszcze
gro�Niejszymi wybuchami
rechtania.
Gdyby wilki by�y si� ju�
zwi�za�y ze stadem, walka
poch�on�aby je ca�kowicie i
karoca mog�a przejecha� w�wczas
nie zaczepiona; skoro jednak si�
to nie sta�o, by�a obawa, �e
porzuc� niebezpieczny atak, aby
popr�bowa� innego.
Jako� po chwili niekt�re
pocz�y odrywa� si� od gromady i
biec ku karocy. Za nimi posz�y
inne. Ale widok zbrojnych ludzi
stropi� je.
Jedne pocz�y si� zbiera� za
orszakiem, inne osadza�y si� na
kilkana�cie krok�w lub te�
obiega�y naoko�o w szalonym
p�dzie, jakby chc�c si� przez to
podnieci�.
Pacho�kowie chcieli strzela�,
lecz pan P�gowski zabroni� w
obawie, aby strza�y nie
�ci�gn�y ca�ej gromady.
Tymczasem konie, lubo
zwyczajne wilk�w, pocz�y
wspiera� si� bokami i wykr�ca� w
bok g�owy z g�o�nym chrapaniem,
a po chwili zaszed� gorszy
wypadek, kt�ry stokrotnie
powi�kszy� niebezpiecze�stwo.
Oto m�ody podjezdek, na
kt�rym siedzia� pacho�ek z
kafarkiem, wspi�� si� nagle raz
i drugi, a potem rzuci� w bok.
Czeladnik rozumiej�c, �e
gdyby spad�, zostanie
natychmiast rozszarpany, chwyci�
si� ��Ku, ale jednocze�Nie
upu�ci� tyczk� z kafarkiem,
kt�ry pogr��y� si� g��Boko w
�Nieg.
�Uczywo zaiskrzy�o si�, po
czym zgas�o, i tylko �wiat�o
ksi�yca zalewa�o teraz polan�.
Wo�Nica, rodem Rusin spod
pomorza�skiego zamku, pocz�� si�
modli�, pacho�cy_Mazurowie -
kl��.
O�mielone ciemno�ci� wilki
naciera�y zuchwalej, a od strony
walki z dzikami nadbiega�y inne.
NIekt�re przypada�y do�� blisko,
k�api�c z�bami, ze zje�on�
szczecin� na karkach. �lepia ich
po�yskiwa�y krwawo i zielono.
Nasta�a chwila po prostu
straszna.
- Strzela�, panie? - zapyta�
jeden z pacho�k�w.
- Krzykiem straszy� - odrzek�
pan P�gowski.
Rozleg�o si� wnet
przera�Liwe: "a hu! a hu!"
KOniom przyby�o serca, a wilki,
na kt�rych g�os ludzki robi
wra�enie, cofn�y si� o
kilkana�cie krok�w.
Ale sta�a si� rzecz jeszcze
dziwniejsza.
Oto nagle echa le�Ne
powt�rzy�y za karoc� krzyk
czeladzi, lecz z wi�ksz� moc�,
pot�niej; rozleg�y si� przy tym
jakby wybuchy dzikiego �miechu,
a w chwil� p�Niej gromada
konnych zaczernia�a po obu
stronach bro�ka i skoczy�a ca�ym
p�dem koni ku stadu dzik�w i
otaczaj�cym je wilkom.
W mgnieniu oka i jedne, i
drugie nie dotrzymawszy pola
rozproszy�y si� po polanie,
jakby je wicher rozegna�.
Rozleg�y si� strza�y, krzyki i
zn�w owe dziwne wybuchy
�NMiechu. Pacho�kowie pana
P�gowskiego skoczyli tak�e za
je�d�cami, tak �e przy karocy
zosta� tylko wo�nica i pacho�ek
siedz�cy na lejcowym koniu.
W karocy zapanowa�o tak
wielkie zdumienie, �e przez
pewien czas nikt nie �mia� ust
otworzy�.
- A s�owo sta�o si� cia�em! -
zawo�a�a wreszcie pani Winnicka.
- Z nieba to chyba pomoc.
- Niech si� �wi�ci,
sk�dkolwiek jest - odrzek� pan
P�gowski. - �le ju� by�o z nami.
Panna Sieni�ska za�, chc�c
tak�e wtr�ci� s��wko, doda�a:
- B�g zes�a� tych m�odych
rycerzy!
Z czego panna Sieni�ska mog�a
pomiarkowa�, �e to byli rycerze,
a do tego jeszcze m�odzi -
trudno by�o odgadn��, gdy� je�-
d�cy przesun�Li si� jak wicher
ko�o sani; ale nikt jej o to nie
zapyta�, bo oboje starsi zbyt
byli przej�ci tym, co zasz�o.
Tymczasem na polanie brzmia�y
jeszcze przez kilka pacierzy
odg�osy po�Cigu, a niezbyt
daleko od karety jeden wilk,
maj�cy widocznie z�amany grzbiet
od uderzenia ki�Cienia, siedzia�
na zadzie i wy� z b�lu tak
strasznym g�osem, �e a� mrowie
przechodzi�o po sk�rze.
Fory� zeskoczy� na ziemi� i
poszed� go dobi�, bo konie
pocz�y si� rzuca� tak, �e a�
dyszel chrupn��.
Ale po pewnym czasie oddzia�
jezdnych zaczernia� zn�w na
�Nie�nej r�wninie.
Szli kup� bez�adn� we mgle,
bo cho� noc by�a jasna i
przejrzysta, zmachane konie
dymi�y na mrozie jak kominy.
Je�d�cy zbli�ali si� ze
�miechem i �Piewaniem, a gdy
byli ju� blisko, jeden z nich
poskoczy� ku bro�kowi i zapyta�
d�wi�cznym, weso�ym g�osem:
- Kto jedzie?
- P�gowski z Be�cz�czki. KOmu
ratunek zawdzi�Czam?
- Cyprianowicz z Jedlinki?
- Bukojemscy!
- Dzi�ki waszmo�ciom! W por�
was B�g zes�a�. Dzi�Ki!
- Dzi�ki! - powt�rzy� m�ody
niewie�ci g�os.
- Chwali� Boga, �e w por�! -
odrzek� CYprianowicz uchylaj�c
futrzanej czapki.
- Sk�d�e�cie si�
waszmo�Ciowie o nas dowiedzieli?
- Nie m�wi� nam nikt, jeno
wilki, �e zbi�y si� w kupy,
wyjechali�my ludzi ratowa�,
mi�dzy kt�rymi �e tak znamienita
persona si� znalaz�a, tym
wi�ksza nasza rado�� i przed
Bogiem zas�uga - rzek� grzecznie
Cyprianowicz.
A jeden z pan�w Bukojemskich
doda�:
- NIe licz�c sk�r.
- Prawdziwie kawalerska to
robota - odpowiedzia� pan Gedeon
- i pi�Kny uczynek, za kt�ry,
daj B�g, jak najpr�dzej si�
wywdzi�czy�. My�L� te�, �e i
wilkom odesz�a ochota na ludzkie
mi�so i �e bezpiecznie
dojedziemy do domu.
- NIe ca�kiem to pewne. Zwabi�
si� zn�w wilcy niebawem i
mogliby powt�rnie zast�pi�.
- To i nie ma rady. NIe damy
si�!
- Jest rada, a mianowicie ta,
aby�my waszmo�CI do samego domu
odprowadzili. Zdarzy si� te�
mo�e uratowa� jeszcze kogo na
go�ci�cu.
- NIe �Mia�em o to prosi�,
ale skoro �aska waszmo�Ci�w, to
niech�e ju� tak b�Dzie, bo i
moje niewiasty b�d� si� mniej
ba�y.
- Ja si� i tak nie boj�, alem
z ca�ej duszy wdzi�czna! -
ozwa�a si� panna Sieni�ska.
Pan P�gowski da� rozkaz i
ruszono. Ale ledwie przejechali
kilkana�cie krok�w, nad�amany
dyszel p�k� do reszty i karoca
stan�a.
Nasta�a nowa mitr�ga.
Pacho�kowie mieli wprawdzie
powrozy i pocz�Li zaraz
naprawia� po�amane cz�ci, ale
nie wiadomo by�o, czy taka
dorywcza robota nie popsuje si�
znowu po ujechaniu kilku stai.
Wi�c m�ody CYprianowicz
zastanowi� si� nieco, po czym
uchyliwszy zn�w ko�paka, rzek�:
- Do Jedlinki przez p�
bli�ej ni� do Be�cz�czki.
Uczy�e wasza mo�� naszemu
domowi t� �ask� i zajed� na
nocleg do nas. NIe wiem, co by
nas w g��bi boru spotka� mog�o -
i czy nie okaza�oby si�, �e
jeszcze nas za ma�o przeciw tym
wszystkim bestiom, kt�re si� z
ca�ej puszczy na go�ciniec
pewnikiem zbiegn�. Karoc� jako�
zaci�gniem, a im bli�ej, tym
�atwiej. Po prawdzie, zaszczyt
b�dzie nad zas�ug�, ale to
prawie dura necessitas, wi�c
zbytnio w pych� nie uro�niem.
Pan P�gowski nie odpowiedzia�
od razu na te s�owa, albowiem
poczu� w nich wym�wk�.
Przypomnia� sobie, �e gdy
stary Cyprianowicz przyjecha�
przed dwoma laty pok�oni� mu si�
w Be�cz�czce, przyj�� go
wprawdzie grzecznie, ale z pewn�
dum� - i wzajem w odwiedziny do
niego wcale nie pojecha�, a to z
tego powodu, �e to by� homo
novus - z rodu uszlachconego
dopiero w drugim pokoleniu - i z
pochodzenia Ormianin, kt�rego
dziad jeszcze kupczy� b�awatami
w Kamie�cu.
Syn tego b�awatnika Jakub
s�u�y� ju� pod wielkim
Chodkiewiczem w artylerii i pod
Chocimiem tak znaczne odda�
us�ugi, �e za protekcj�
Stanis�awa Lubomirskiego
otrzyma� szlachectwo i
kr�lewszczyzn� Jedlink� w
do�ywocie. Do�ywocie owo
zmieniono nast�pnie w zastaw
jego nast�pcy, Serafinowi, za
po�yczk� udzielon� po inkursji
szwedzkiej skarbowi
Rzeczypospolitej.
M�odzian, kt�ry przyby� z tak
skuteczn� pomoc� podr�nym, by�
w�a�Nie synem Serafina.
POczu� wi�c pan P�gowski
wym�wk� tym �atwiej, �e s�owa
"zbytnio w pych� nie uro�Niem"
wypowiedzia� m�ody Cyprianowicz
nieco hardo i z umy�lnym
naciskiem.
Ale w�a�Nie ta kawalerska
fantazja podoba�a si� staremu
szlachcicowi, a �e przy tym
trudno by�o odm�wi� swemu zbawcy
i �e do Be�cz�czki droga by�a
istotnie d�uga i niebezpieczna,
wi�c nie wahaj�c si� ju� d�u�ej,
rzek�:
- Bez wa�cinej pomocy wilcy
by si� teraz mo�e o nasze ko�ci
gry�Li - niech�e cho� dobr� wol�
odp�ac�... Jed�my!
Cyprianowicz kaza� wi�za�
karoc�.
Dyszel z�amany by�, jakby kto
toporem obci��, wi�c
poprzywi�zywano powrozy jednym
ko�cem do p�oz�w, drugim do
kulbak - i ruszono ra�no w du�ej
a weso�ej kupie, przy okrzykach
je�d�c�w i �piewach pan�w
Bukojemskich.
Do Jedlinki, kt�ra by�a
wi�cej osad� le�n� ni� wsi�, nie
by�o zbyt daleko. Wkr�tce wi�c
otworzy�a si� przed podr�nymi
obszerna, kilkadziesi�t staja�
licz�ca polana, a raczej
przestronne, zamkni�te z
czterech stron borem pole, a na
nim kilkana�cie domostw, kt�rych
dachy, pokryte �niegiem,
b�yszcza�y i iskrzy�y si� w
�wietle ksi�yca.
Nieco dalej, za ch�opskimi
chatami, wida� by�o zabudowania
folwarczne, kr�giem wok�
dziedzi�ca stoj�ce, a w g��bi
dw�r, bardzo niekszta�tny, bo
przerobiony przez Cyprianowicz�w
z dworku, w kt�rym niegdy�
mieszkali le�nicy kr�lewscy, ale
obszerny, jak na tak ma�� osad�.
Z okien jego bi�o jasne
�wiat�o r�owiej�c �Niegi przed
przy�b�, krzewy rosn�ce przed
domem i �urawie studzienne
stercz�ce po prawej stronie
obej�cia.
Wida� stary Cyprianowicz
oczekiwa� syna, a mo�e i go�ci z
go�ci�ca, kt�rzy wraz z nim
przyby� mogli, zaledwie bowiem
karoca dotar�a do bramy, na
ganek wybieg�o kilku pacho�k�w z
pochodniami, a za s�u�b� i sam
gospodarz w kunim to�ubie i
�asiczym ko�paku, kt�ry zdj��
zaraz na widok karocy.
- Jakich�e to mi�ych go�ci
B�g nam zes�a� na nasze le�ne
pustkowie? - zapyta� zst�puj�c
ze schod�w ganku.
M�ody Cyprianowicz,
uca�owawszy r�K� ojca, oznajmi�,
kogo przywi�z�, a pan P�gowski,
wysiad�szy z karocy, rzek�:
- Dawno chcia�em to uczyni�,
do czego mnie ci�ki termin dzi�
przymusi�, wi�c tym bardziej
b�ogos�awi� tej niewoli, kt�ra
tak exquisite si� z wol� moj�
zgodzi�a.
- R�ne wydarzaj� si� ludziom
przygody, ale dla mnie
szcz�liwa to przygoda, za czym
z rado�ci� prosz� do komnat.
To powiedziawszy Pan Serafin
sk�oni� si� zn�w - i poda� rami�
pani Winnickiej, za kt�r� reszta
gromady wesz�a do domu.
Zaraz na wst�pie ogarn�o
go�ci to uczucie zadowolenia,
jakie ogarnia zawsze podr�nych,
kt�rzy z ciemno�ci i mrozu
wchodz� do ciep�ych i widnych
komnat. Jako� i w sieni, i w
innych pokojach buzowa� si� w
przestronnych kaflowych kominach
ogie�, a pr�cz tego s�u�ba
pocz�a zapala� tu i owdzie
jarz�ce �wiece.
Pan P�gowski rozgl�da� si�
naok� z pewnym zdziwieniem,
albowiem zwyk�ym dworom
szlacheckim daleko by�o do
dostatku, kt�ry bi� w oczy w
domu Cyprianowicz�w.
Przy blasku ognia i �wiec
wida� by�o we wszystkich
pokojach sprz�ty, jakich nie
znalaz�by� nawet i w niejednym
zameczku: skrzynie i krzes�a
w�oskie z rze�bionego drzewa, tu
i owdzie zegar i szk�o weneckie,
�wieczniki odlane z zacnego
mosi�dzu, bro� wschodni� sadzon�
turkusami, a porozwieszan� na
dzianych srebrnymi ni�mi
makatkach. Na pod�ogach mi�Kkie
krymskie kilimy, a na dw�ch
d�u�nych �cianach dwa arrasy,
kt�re by u ka�dego magnata mog�y
stanowi� ozdob� komnaty.
- Z kupiectwa im to przysz�o
- pomy�la� z pewnym gniewem pan
P�gowski - a teraz mog� si� nad
szlacht� wynosi� i puszy�
bogactwy zdobytymi nie or�em.
Lecz uprzejmo�� i szczera
go�cinno�� Cyprianowicz�w
rozbroi�y starego szlachcica, a
gdy w chwil� potem us�ysza�
brz�k naczy� w przyleg�ej
sto�owni, udobrucha� si�
zupe�nie.
Aby rozgrza� przyby�ych z
mrozu go�ci, podano tymczasem
gor�ce wino z korzeniem.
Rozpocz�a si� rozmowa o
minionym niebezpiecze�stwie. Pan
P�gowski chwali� bardzo m�odego
Cyprianowicza, �e zamiast w
ciep�ej izbie siedzie�, ratowa�
ludzi na go�ci�cach, nie bacz�c
na okrutne mrozy, na trud i
niebezpiecze�stwo.
- Zaprawd� - m�wi� - tak
dawniej czynili owi s�awni
rycerze, kt�rzy je�d��c po
�wiecie, bronili ludzi od
smok�w, od j�dzon�w i r�nych
innych bestii.
- A je�li za� uda�o si�
kt�remu wybawi� jak� cudn�
kr�lewn� - odrzek� m�ody
Cyprianowicz - to taki by�
szcz�liwy, jako my jeste�My w
tej chwili.
- Prawda! �aden cudniejszej
nie wybawi�! Jak mi B�g mi�y!
Sprawiedliwie m�wi! - zawo�ali z
zapa�em czterej bracia
Bukojemscy.
A panna Sieni�ska u�miechn�a
si� mile, tak �e na policzkach
utworzy�y si� jej dwa wdzi�czne
do�eczki - i spu�ci�a oczy.
Lecz panu P�gowskiemu
komplement wyda� si� troch� za
poufa�y, albowiem panna
Sieni�ska, lubo sierota bez
maj�tku, pochodzi�a jednak z
magnackiego rodu, wi�c odwr�ci�
rozmow� i zapyta�:
- I dawno tak wa�panowie
je�dzicie po go�ci�cach?
- Od czasu wielkich �Nieg�w,
a b�dziem je�dzili, p�ki mrozy
nie popuszcz� - odpowiedzia�
m�ody Stanis�aw Cyprianowicz.
- I si�a�e�cie wilk�w ju�
nabili?
- Starczy dla wszystkich na
wilczury.
Tu panowie Bukojemscy pocz�li
si� �mia� tak rozg�o�nie, jakby
cztery konie r�a�y, a gdy si�
nieco uspokoili, najstarszy,
Jan, rzek�:
- B�dzie kr�l jegomo�� rad ze
swoich le�nik�w.
- Prawda - odpowiedzia� pan
P�gowski - a s�ysza�em, �e
wa�panowie jeste�cie nadle�nymi
w tutejszej kr�lewskiej puszczy.
Ale przecie Bukojemscy pochodz�
z Ukrainy?
- My z tych samych.
- Prosz�... prosz�... dobry
r�d, J�o_Bukojemscy... S� tam
koligacje nawet z wielkimi
domami...
- I z �wi�tym Piotrem! -
zawo�a� �Ukasz Bukojemski.
- H�? - spyta� pan P�gowski.
I pocz�� spogl�da� surowo a
podejrzliwie na braci, jakby
chc�c zbada�, czy nie pozwalaj�
sobie z niego drwi�. Lecz oni
mieli oblicza pogodne i z
g��bokim przekonaniem kiwali
g�owami, przy�wiadczaj�c w ten
spos�b s�owom brata. Wi�c
zdumia� si� wielce pan P�gowski
i powt�rzy�:
- Krewni �wi�tego Piotra? A
to quo modo?
- Przez Przegonowskich!
- Prosz�! A za� Przegonowscy?
- Przez U�wiat�w!
- A U�wiatowie znowu tam
przez kogo� - odrzek� ju� z
u�Miechem stary szlachcic - i
tak dalej, a� do Pana
Chrystusowego narodzenia...
Tak!... Dobrze i w ziemskim
senacie mie� krewnych, a c�
dopiero w niebieskim... Tym
pewniejsza promocja... Ale
jakim�e sposobem zaw�drowali�cie
wa�panowie z Ukrainy a� do
naszej Puszczy KOzienickiej, bo
jako s�ysza�em, to ju� od kilku
lat tu jeste�cie?
- Od trzech. Ukrainne
maj�tno�ci rebelia dawno ju� z
ziemi� zr�wna�a, a potem i
granica si� tam zmieni�a. NIe
chcieli�my w czambu�ach poganom
s�u�y�, wi�c naprz�d
s�ugiwali�my wojskowo, potem
chodzili�my dzier�awami, a�
wreszcie krewny nasz, pan
Malczy�ski, nadle�Niczymi nas tu
uczyni�.
- Tak - rzek� stary
Cyprianowicz. - A� mi dziwno,
�e�my si� tak w tej puszczy obok
siebie znale�Li, bo pono wszyscy
jeste�My nietutejsi, jeno nas
zmienno�� ludzkich los�w tu
przynios�a. Dziedzictwo
waszmo�ci pana (tu zwr�ci� si�
do P�gowskiego) te�, jako mi
wiadomo, na Rusi, wedle
pomorza�skiego zamku, le�y.
Drgn�� na to pan P�gowski,
jakoby go kto w niezasch�� ran�
urazi�.
- Mia�em i mam tam maj�tno��
- rzek� - ale mi obrzyd�y tamte
strony, bo tam jeno nieszcz�cia
we mnie jako pioruny bi�y.
- Wola boska - odrzek�
Cyprianowicz.
- Pewnie, �e pr�no w grodzie
przeciw niej protestowa�, ale
te� i �y� ci�ko...
- Waszmo��, jako wiadomo,
d�u�szy czas wojskowo
s�ugiwa�e�.
- P�kim r�Ki nie straci�.
M�ci�em si� krzywd ojczyzny i
w�asnych. A je�li Pan Jezus
odpu�ci mi jeden grzech za ka�d�
poga�sk� g�ow�, to �ywie
nadzieja, �e piek�a mo�e nie
obacz�.
- Pewnie, pewnie! I s�u�ba
zas�uga i bole�� zas�uga.
Najlepiej smutnych my�li
poniecha�.
- Ja bym rad ich poniecha�,
jeno one nie chc� mnie
poniecha�. Ale do�� o tym.
Ostawszy kalek�, a zarazem i
opiekunem tej oto panny,
przenios�em si� na staro�� do
spokojniejszego kraju, do
kt�rego czambu�y nie dochodz�, i
siedz�, jako waszmo�� widzisz, w
Be�cz�czce.
- S�usznie, i ja tak samo -
rzek� stary Cyprianowicz. -
M�odzi, chocia� tam teraz
spokojnie, rwi� si� w nadziei
przyg�d na szlaki, ale przecie
okropne i �a�obne to strony, w
kt�rych ka�dy kogo� op�akuje.
Pan P�gowski przy�o�y� r�k�
do czo�a i trzyma� j� tak przez
d�u�sz� chwil�, po czym ozwa�
si� smutnym g�osem:
- Naprawd� to w tamtych
stronach mo�e si� osta� tylko
ch�op albo magnat. Ch�op
dlatego, �e gdy przyjdzie nawa�a
poga�ska, to umknie w lasy i
potrafi tam �y� jako dziki
zwierz przez ca�e miesi�ce, a
magnat, bo ma warowne zamki i
w�asne chor�gwie, kt�re go
broni�... A i to jeszcze!...
Byli ��kiewscy i wygin�li, byli
Dani�owicze i wygin�li. Z
Sobieskich zgin�� brat
mi�o�Ciwie nam dzi� panuj�cego
kr�la Jana... A ilu� innych!...
Jeden z Wi�niowieckich wi� si�
na haku w Stambule... Korecki
dr�gami �elaznymi zabit...
Zgin�Li Kalinowscy, a przedtem
p�acili danin� krwi Herburtowie
i Jaz�owieccy. Poleg�o te� w
r�nych czasach kilku
Sieni�skich, kt�rzy drzewiej
ca�� prawie tamtejsz� krain�
w�adali... Co za cmentarz! Do
rana bym nie sko�czy� chc�c
wszystkich wymieni�... A gdyby
nie tylko magnat�w, ale i
szlacht� cytowa�, to by i
miesi�ca nie by�o dosy�.
- Prawda! prawda! Ale te� i
to cz�eku a� dziwno, jak Pan B�g
to plugastwo tatarskie i
tureckie rozmno�y�. Bo przecie i
ich tylu tam nabito, �e gdy
ch�op wiosn� orze, to mu co krok
czerepy poga�skie pod soch�
zgrzytaj�... MI�y Bo�e! Ilu ich
tam wygni�t� cho�by dzisiejszy
nasz pan... Na dobr� rzek� by
krwi tej starczy�o, a oni lez� i
lez�!
By�a to prawda.
Rzeczpospolita, trawiona
nierz�dem i swawol�, nie mog�a
zdoby� si� na pot�ne armie,
kt�re by zdo�a�y w jednej
wielkiej wojnie sko�czy� raz na
zawsze z turecko_tatarsk�
nawa��.
Zreszt� na tak� armi� nie
mog�a zdoby� si� ca�a Europa.
Ale natomiast t�
Rzeczpospolit� zamieszkiwa� lud
zuchwa�y, kt�ry bynajmniej nie
poddawa� dobrowolnie gard�a pod
n� wschodnich naje�d�c�w.
Owszem, na owo straszne, zje�one
mogi�ami i zbroczone krwi�
pogranicze, wi�c: na Podole, na
Ukrain� i Ru� Czerwon�,
nap�ywa�y coraz nowe fale
polskich osadnik�w, kt�rych nie
tylko n�ci�a urodzajna ziemia,
ale w�a�Nie ��dza ustawicznej
wojny, bitew i przyg�d.
"Polacy - pisa� stary
kronikarz (Kromer) - id� na Ru�
dla harc�w z Tatary."
P�yn�li wi�c ch�opi z
Mazowsza, p�yn�a bitna
szlachta, kt�rej wstyd by�o "w
�o�u zwyk�� �mierci� umiera�",
wyrastali wreszcie na tych
Czerwonych Ziemiach pot�ni
magnaci, kt�rzy nie poprzestaj�c
na odporze w domu, szli nieraz
a� hen - do Krymu lub na
Wo�oszczyzn�, szuka� tam w�adzy,
zwyci�stw, �Mierci, zbawienia i
chwa�y.
M�wiono nawet, i� nie chc�
Polacy jednej wielkiej wojny,
aby jej ci�gle za�ywa�. Ale
chocia� nie by�a to prawda,
niemniej jednak mi�a by�a
hardemu plemieniu ci�g�a
zawierucha - i najezdnik krwawo
p�aci� czasem za sw� zuchwa�o��.
Ani ziemie dobr�dzkie, ani
bia�ogrodzkie, ani zw�aszcza
bezp�odne komysze krymskie nie
mog�y wy�ywi� swych dzikich
mieszka�c�w, wi�c g��d gna� ich
na bujne pogranicze, gdzie
czeka� ich �up obfity, ale
r�wnie cz�sto �Mier�.
�Uny po�ar�w o�wieca�y tam
nie znane w dziejach pogromy.
Pojedyncze pu�ki roznosi�y w
puch i proch na szablach i
kopytach dziesi��kro�
liczniejsze czambu�y. Tylko
niezmierna szybko�� obrot�w
ratowa�a najezdnik�w, w og�le
bowiem ka�dy czambu� dognany
przez regularne wojska
Rzeczypospolitej by� tym samym
zgubiony bez ratunku.
Bywa�y wyprawy, zw�aszcza
mniejsze, z kt�rych nie wraca�
do Krymu nikt. Straszne swego
czasu by�y Tatarom i Turkom
imiona Pretwica i
Chmielnickiego. Z mniejszych
rycerzy krwawo zapisali si� w
ich pami�ci: Wo�odyjowski, Pe�ka
i starszy Ruszczyc, kt�rzy od
kilkunastu lub kilku ju� lat
spoczywali w mogi�ach i w
s�awie. Lecz nawet i z wielkich
�aden nie wytoczy� tyle krwi z
wyznawc�w Islamu, ile �wczesny
kr�l Jan III Sobieski.
POd POdhajcami, Ka�uszem,
Chocimiem i Lwowem, le�a�y
dotychczas nie pogrzebione stosy
ko�ci poga�skich, od kt�rych
rozleg�e pola bieli�y si� jak
pod �niegiem.
A� wreszcie postrach pad� na
wszystkie ordy.
Odetchn�o w�wczas
pogranicze, a gdy i nienasycona
pot�ga turecka �atwiejszych
pocz�a szuka� podboj�w,
odetchn�a i ca�a sko�atana
Rzeczpospolita.
ZOsta�y tylko bolesne
wspomnienia.
Daleko od tera�Niejszej
siedziby Cyprianowicz�w, w
s�siedztwie pomorza�skiego
zamku, sta� na wzg�rzu wysoki
krzy� z dwiema w��czniami, kt�ry
wzni�s� przed dwudziestu kilku
laty pan P�gowski na miejscu
spalonego dworu, wi�c ilekro�
pomy�la� o tym krzy�u i tych
wszystkich drogich sercu
g�owach, kt�re na tamtym miejscu
utraci�, skowycza�o w nim
jeszcze teraz z b�lu stare
serce.
Ale �e to by� cz�owiek twardy
dla samego siebie i dla innych i
�e si� przed obcymi �ez wstydzi�
i taniej lito�ci nie znosi�,
wi�c nie chcia� d�u�ej m�wi� o
swoich nieszcz�ciach - pocz��
wypytywa� gospodarza, jak mu si�
te� �yje na le�nej dziedzinie.
A �w rzek�:
- Ot cisza, cisza! Gdy b�r
nie szumi i wilcy nie wyj�, to
ledwie �e nie s�yszysz, jak
�Nieg pada. Jest spok�j, jest
ogie� na kominie i dzbaniec
grzanego wina wieczorem -
staro�ci wi�cej nie trzeba.
- Pewnie. Ale synowi?
- M�ody ptak pr�dzej, p�Niej
z gniazda wyleci. A szumi� nam
tu jako� drzewa o wielkiej
wojnie z pogany!
- Na t� wojn� i siwe soko�y
wylec�. Polecia�bym z innymi i
ja, gdyby nie to, ot!...
Tu pan P�gowski potrz�sn��
pustym r�kawem, w kt�rym tylko
kawa�ek ramienia przy karku
pozosta�.
A Cyprianowicz nala� mu wina:
- Za pomy�lno��
chrze�cija�skiego or�a!
- Daj�e Bo�e! Do dna.
Tymczasem m�ody Cyprianowicz
cz�stowa� z r�wnie dymi�cego
dzbana pani� Winnick�, pann�
Sieni�sk� i czterech braci
Bukojemskich. Panie ledwie �e
dotyka�y ustami brzeg�w
szklenic, natomiast panowie
Bukojemscy nie dali si� prosi�,
skutkiem czego �wiat wydawa� si�
im coraz weselszy, a panna
Sieni�ska coraz �adniejsza. Wi�c
nie mog�c znale�� odpowiednich
s��w na wyra�enie swego
zachwytu, pocz�li spogl�da� na
ni� ze zdumieniem, sapa� i
tr�ca� si� �okciami.
Na koniec najstarszy, Jan,
rzek�:
- NIe dziwowa� si� wilkom, �e
chcia�y kosteczek i mi�sa
wa�panny popr�bowa�, bo� nawet i
dzika bestia wie, co prawdziwy
specja�!...
A trzej inni - Mateusz, Marek
i �Ukasz - nu� bi� si� d�o�mi po
udach:
- Utrafi�! W sedno utrafi�!
- Specja�! NIc innego!
- Marcepan!
S�ysz�c to panna Sieni�ska
z�o�y�a r�ce i udaj�c
przestrach, rzek�a do m�odego
Cyprianowicza:
- Ratuj�e wa�pan, bo widz�,
�e ichmo�ciowie dlatego jeno
mnie od wilk�w ratowali, aby
mnie sami zjedli.
- Mo�cia panno - odpowiedzia�
weso�o Cyprianowicz - pan Jan
Bukojemski m�wi�: nie dziwowa�
si� wilkom! a ja rzekn�: nie
dziwowa� si� panom Bukojemskim.
- To ju� zaczn� chyba m�wi�:
"Kto si� w opiek�..."
- Jeno nie �artuj z rzeczy
�wi�tych! - zawo�a�a pani
Winnicka.
- Hej! Gotowi ci kawalerowie
i ciotuchn� razem ze mn� zje��.
NIeprawda?
Ale pytanie to pozosta�o
przez chwil� bez odpowiedzi.
Owszem, �atwo by�o z twarzy
pan�w Bukojemskich wyczyta�, �e
znacznie mniejsz� maj� do tego
ochot�. Jednak�e �Ukasz, kt�ry
mia� dowcip od braci
bystrzejszy, rzek�:
- Niech Jan m�wi; on starszy
brat.
A Jan zak�opota� si� nieco i
odrzek�:
- Kto tam wie, co go jutro
spotka!
- Roztropna to uwaga -
zauwa�y� Cyprianowicz - ale do
czego j� wa�pan stosujesz?
- Bo co?
- Bo nic: jeno pytam, czemu
to o jutrze wspominasz?
- A to wa�� nie wiesz, �e
afekt gorszy od wilka, gdy�
wilka mo�na zabi�, a afektu nie
zabijesz?
- Wiem, ale to zn�w inna
materia.
- Byle dowcip dopisa�,
mniejsza o materi�...
- Ha! Je�li tak, to Bo�e
dopom� dowcipowi.
Panna Sieni�ska pocz�a si�
�Mia� w pi�stk�, za ni�
Cyprianowicz, a w ko�cu i
panowie Bukojemscy. Lecz dalsz�
rozmow� przerwa�a s�u�ka prosz�c
na wieczerz�.
Starszy pan Cyprianowicz
poda� rami� pani Winnickiej, po
nich szed� pan P�gowski, m�ody
za� Cyprianowicz prowadzi� pann�
Sieni�sk�.
- Trudna dysputa z panem
Bukojemskim - rzek�a rozweselona
panienka.
- Bo jego racje s� jako
narowiste konie, z kt�rych ka�dy
ci�gnie w inn� stron�; wszelako
powiedzia� on dwie prawdy,
kt�rym trudno negowa�.
- Jaka� jest pierwsza?
- �e nikt nie wie, co go
jutro spotka, jako i jam na
przyk�ad nie wiedzia�, �e oczy
moje ujrz� dzisiaj wa�pann�.
- A druga?
- �e �atwiej wilka zabi� ni�
afekt... Wielka to prawda.
To rzek�szy westchn�� m�ody
pan Cyprianowicz, a panienka
spu�ci�a na oczy cieniste swe
powieki i zamilk�a.
Po chwili dopiero, gdy ju�
siadali do sto�u, rzek�a:
- A wa�panowie pr�dko
przyjed�cie do Be�cz�czki, aby
za� opiekun m�g� wam wdzi�czno��
za ratunek i za go�cin� okaza�.
Pos�pny humor pana
P�gowskiego poprawi� si�
znacznie przy wieczerzy, a gdy
gospodarz wzni�s� w ozdobnych
s�owach naprz�d zdrowie
niewiast, a nast�pnie zacnego
go�cia, stary szlachcic
odpowiedzia� bardzo uprzejmie,
dzi�Kuj�c za wybawienie z
ci�kich termin�w i zapewniaj�c
o swej wiekuistej wdzi�czno�ci.
M�wiono potem de publicis: o
kr�lu, o jego zwyci�stwach, o
sejmie, kt�ry w kwietniu mia�
si� zebra�, i o wojnie, kt�ra
grozi�a cesarstwu niemieckiemu
ze strony su�tana tureckiego, a
na kt�r� zaci�ga� ju� ochotnik�w
w Polsce pan Hieronim
Lubomirski, kawaler malta�ski.
Panowie Bukojemscy s�uchali z
niema�� ciekawo�ci�, jako tam w
NIemczech przyjmowano z
otwartymi r�Koma ka�dego Polaka;
albowiem Turcy lekcewa�yli jazd�
niemieck�, polska za� budzi�a w
nich nale�yty postrach.
Pan P�gowski gani� nieco dum�
kawalera LUbomirskiego, kt�ry
mawia� o grafach niemieckich:
"dziesi�ciu takich w jedn� moj�
r�Kawic� wlezie", ale chwali�
jego przewagi rycerskie,
niezmiern� odwag� i wielk�
bieg�o�� w sztuce wojennej.
S�ysz�c to �Ukasz Bukojemski
o�wiadczy� w imieniu swoim i
braci, �e niech tylko wiosna
uczyni si� na �wiecie, to nie
wytrzymaj�, jeno do pana
kawalera pod���, ale p�ki mrozy
mocne, b�d� jeszcze bili wilki,
aby si� za pann� Sieni�sk�
godnie pom�ci�. Bo chocia�
powiedzia� Jan, �e nie ma co si�
wilkom dziwowa�, przecie gdy si�
pomy�li, �e taki go��bek
niewinny sta� si� m�g� ich
pastw�, to a� serce pod szyj�
podchodzi od w�ciek�o�ci, a
zarazem trudno utrzyma� �ez.
- Szkoda - m�wi� - �e sk�ry
wilcze takie tanie, i�e �ydy
zaledwie za trzy talara daj�,
ale �ez trudno utrzyma� i nawet
lepiej po prostu im pofolgowa�,
gdy� kto by nie po�a�owa�
uci�Ni�tej niewinno�ci i cnoty,
ten okaza�by si� barbarusem,
niegodnym rycerskiego i
szlacheckiego imienia.
To rzek�szy pofolgowa�
istotnie �zom, a za jego
przyk�adem poszli zaraz i inni
bracia, chocia� bowiem wilki
mog�y w najgorszym razie grozi�
�yciu, nie za� cnocie panny
Sieni�skiej, jednak�e tak ich
wzruszy�a wymowa brata, �e serca
zmi�K�y w nich jak wosk
przygrzany.
Chcieli te� po wieczerzy
pali� z pistolet�w na cze��
panienki, ale sprzeciwi� si�
temu gospodarz m�wi�c, �e ma w
domu borowego, cz�owieka
wielkich zas�ug, kt�ren jest
chory i potrzebuje spokoju.
MNiema� pan P�gowski, i� to
mo�e jaki zubo�a�y krewny domu,
a w najgorszym razie szlachcic z
za�cianka, wi�c przez grzeczno��
pocz�� si� o niego wypytywa�;
dowiedziawszy si� jednak�e, i�
to jest ch�op s�u�ebny, wzruszy�
ramionami i spojrzawszy
niech�tnym i zdziwionym okiem na
starego Cyprianowicza, rzek�:
- A tak! zapomnia�em, co o
wa�cinym zbyt ludzkim sercu
opowiadaj�.
- Daj Bo�e - odpowiedzia� pan
Serafin - aby nie opowiadali nic
gorszego. Si�a temu cz�owiekowi
zawdzi�czam, a mo�e i ka�demu
si� to trafi�, gdy� on wybornie
zna si� na zio�ach i ka�dej
chorobie umie zaradzi�.
- To ju� mi tylko to dziwne,
�e skoro innych tak uzdrawia,
siebie nie uzdrowi�. Przy�lij go
waszmo�� kiedy tej oto mojej
krewniaczce, pani Winnickiej,
kt�ra z zi� rozmaite extracta
wyci�ga i ludzi nimi morzy; ale
tymczasem niech nam wolno b�dzie
pomy�Li� o spoczynku, bo mnie
droga okrutnie strudzi�a, a i
wino nieco� rozebra�o, r�wnie
jak pan�w Bukojemskich.
Bukojemskim rzeczywi�cie
kurzy�o si� z czupryn, a oczy
mieli mgliste i rozrzewnione,
wi�c gdy m�ody Cyprianowicz
poprowadzi� ich do oficyny,
gdzie mia� razem z nimi nocowa�,
to szli za nim wielce niepewnym
krokiem po skrzypi�cym od mrozu
�Niegu, dziwi�c si�, �e miesi�c
�mieje si� do nich i siedzi na
dachu stodo�y, zamiast �wieci�
na niebie.
Lecz panna Sieni�ska tak
g��boko zapad�a im w serca, �e
chcia�o im si� jeszcze o niej
m�wi�.
M�ody Cyprianowicz nie czu�
tak�e ochoty do snu, kaza� wi�c
przynie�� g�sior miodu, po czym
zasiedli wedle wielkiego komina
i przy jaskrawym �wietle �uczywa
pili z pocz�tku w milczeniu,
s�uchaj�c tylko �wierszcz�w
graj�cych w izbie.
Wreszcie najstarszy, Jan,
nabra� w piersi powietrza, po
czym wydmuchn�� je w komin z
tak� si��, �e a� si� p�omie�
pochyli�, i rzek�:
- O Jezu! Bracia moi mili,
zap�aczcie nade mn�, bo
przyszed� na mnie termin
�a�osny!
- Jaki termin? m�w, nie
ukrywaj!
- A to przecie mi�uj� tak, �e
a�e mi kolana mdlej�.
- A ja, to my�Lisz, nie
mi�uj�? - zawo�a� �Ukasz.
- A ja? - krzykn�� Mateusz.
- A ja? - zako�czy� Marek.
Jan chcia� im co�
odpowiedzie�, ale zrazu nie
m�g�, albowiem porwa�a go
czkawka. Wytrzeszczy� tylko oczy
z wielkiego zdziwienia i pocz��
spogl�da� na nich tak, jakby ich
pierwszy raz w �yciu widzia�.
Wreszcie gniew odbi� si� na
jego obliczu.
- Jak to, tacy synowie -
zawo�a� - to starszemu bratu
chcecie w drog� wchodzi� i
szcz�liwo�ci go pozbawia�?
- O wa! - odpowiedzia� �Ukasz
- to c�? Zali to panna
Sieni�ska jakowa� ordynacja, �e
j� tylko starszy ma bra�? Z
jednego�my ojca i matki, przeto
je�li nas takimi synami zowiesz,
to rodzicielom w grobie
uchybiasz. Ka�demu wolno
mi�owa�.
- Wolno ka�demu, ale wam
wara, bo�cie mi oboedientiam
powinni.
- Mamy ca�e �ycie ko�skiego
�ba s�ucha�? Co?
- Blu�Nisz, poganinie, jako
pies!
- Ty sam blu�Nisz. Bo Jaco