2096

Szczegóły
Tytuł 2096
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2096 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2096 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2096 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Pilch Tysi�c spokojnych miast &�bpyriqf\t 6y Jerzy Pi/ch � Copyright by Wydawnictwo Literackie, Krak�w 2002 Redaktor prowadz�cy Anita Kasperek Projekt ok�adki i stron tytu�owych Andrzej Dudzi�ski Zdj�cia na pierwszej stronie ok�adki i stronach tytu�owych Tadeusz Rolk� / Agencja Gazeta Zdj�cie autora na czwartej stronie ok�adki Stanis�aw Ciok Uk�ad typograficzny Jadwiga M�czka Redaktor techniczny Bo�ena Korbut Niniejsz� edycj� oparto na pierwszym wydaniu ksi��ki: Wydawnictwo Puls, Londyn 1997 Ksi��ki Wydawnictwa Literackiego oraz bezp�atny katalog mo�na zamawia�: 31-147 Krak�w, ul. D�uga l bezp�atna linia telefoniczna: O 800 42 10 40 http://www.wl.net.pl ksi�garnia internetowa: www.wl.net.pl e-mail: [email protected] tel./fax: (+48-12) 422 46 44 ISBN 83-08-03242-7 l Cjdy ojciec i pan Tr�ba postanowili zabi� I sekretarza W�adys�awa Gomu�k�, panowa�y niepodzielne upa�y, ziemia trzeszcza�a w szwach, rozpoczyna�a si� udr�ka mojej m�odo�ci. Morfinistki mieszka�y na strychu i nie by�o sposobu, aby nimi zaw�adn��. Skrzypia�y schody, wpierw nadci�ga�y awangardy zapach�w, potem same zapachy, mas�o kakaowe i co� jeszcze, czego nie umia�em rozpozna�, a co musia�o by� zapachem morfiny i nie-pow�ci�gliwo�ci. Ka�dego ranka � tak jak wszyscy � sz�y si� opala�. Zabiera�y ze sob� koszyki z jedzeniem, napoje, nadmuchiwane materace, parasole s�onecz- ne, kostiumy k�pielowe. Nie r�ni�y si� od nas � ziemian? Ale� wr�cz przeciwnie. R�ni�y si� radykalnie. Wszyscy szli na pla�� z prawdziwego zdarzenia, zmierzali w kierunku pe�nego blasku, trawiastych brzeg�w, szemrz�cego nurtu. One za� � w przeciwn� stron�, w g��b najg��bszej g�stwiny, ku sercu suszy, wprost ku zapalnikom jeszcze nieruchomej maszynerii po�aru. M�wi�c po ludzku, wszyscy szli na basen albo nad Wis��, one za� do las�w na Bawolej G�rze. � Nic dziwnego w gruncie rzeczy � pan Tr�ba jadowicie zaciera� r�ce � nic dziwnego w gruncie rzeczy; wiadomo, �e Ksi��� Ciemno�ci �wietnie si� czuje w lipcowe upa�y w dusznych zagajnikach. Wiadomo, �e przepada za godzin� smo�y: dwunast� w po�udnie. Wiadomo... Wiadomo... Wiadomo... Pan Tr�ba nieoczekiwanie cuka� si� w wyliczaniu niechybnych argument�w. � Wiemy niezbicie, panie Naczelniku � zwraca� si� do ojca � wiemy niezbicie, i� one zadaj� si� z Antychrystem, ale nie znamy szczeg��w operacyjnych i to nas trapi. Na co im, na przyk�ad, do stu tysi�cy furgon�w beczek, na co im ta babilo�ska ko�dra? Nikt nie wiedzia�, do czego s�u�y�a morfinist-kom prawdziwie babilo�ska ko�dra, kt�r� codziennie pr�cz kostium�w, koszyk�w i materac�w taszczy�y ze sob�. W naszych puryta�skich g�owach otwiera�y si� najdziksze obszary nieujarzmionych domys��w. Ko�dra by�a wielka i bujna niczym czasza rozd�tego spadochronu, karminowa z jednej i z�ota z drugiej stro-ly. Karminowa i z�ota niczym wierzch i sp�d kr�- lewskiego p�aszcza, niczym tafle dwu �wi�tych rzek przecinaj�cych imperium, karminowa jak krew i z�ota jak opalenizna. W ca�ym domu, a tym bardziej w pokoju na poddaszu, kt�ry wynaj�y, nie by�o tak ksi���cego przykrycia, nikt z nas nigdy nawet nie widzia� tak wyuzdanej po�cieli. � �adna armia �wiata � pan Tr�ba desperacko podnosi� g�os � �adna armia �wiata nie mia�a przytroczonego do swych kulbak tak monstrualnego �upu. Nawet zwyci�ska Armia Czerwona. A propos, panie Naczelniku, czy pan pami�ta, jak pod koniec wojny popasa�a na moim podw�rcu zwyci�ska Armia Czerwona? Czy pan pami�ta, w jakie at.asy, brokaty i z�otog�owia byli oni spowici? � Nie pami�tam � m�wi� zimno ojciec � nie pami�tam, poniewa� jako �o�nierz Wehrmachtu siedzia�em pod koniec wojny w ruskiej niewoli w Sier-puchowie pod Moskw�. � A prawda, zawsze zapominam, panie Naczelniku, �e pan w zasadzie jest repatriantem. Ot� ci krasnoarmiejcy, nawiasem m�wi�c, wyj�tkowo kulturalny oddzia�, moja �wi�tej pami�ci wychowani-ca Emilia przez ich pow�ci�gliwo�� zesz�a z tego �wiata intacta. Inna sprawa, �e jedyn� szans� biedaczki by� zam�t wojenny albo przemarsz obcych wojsk. W warunkach pokojowych jej k�opotliwa powierzchowno�� nieco zbyt radykalnie rzuca�a si� w oczy. Sam, prawd� powiedziawszy, czyni�em niejakie starania, aby by�o jej dane na tej ziemi pozna� zwierz�ce rozkosze dotyku, ale B�g mi �wiadkiem, nie by�em w stanie a� do tego stopnia abstrahowa� od rzeczywisto�ci. Cierpi� z tego powodu i do dzi� czyni� sobie wyrzuty, mo�e trzeba by�o okaza� wi�ksz� wielkoduszno��, bardziej si� skoncentrowa�, sku- pi� na tych nielicznych epizodach jej cielesno�ci, kt�re byty do przyj�cia... Niech jej ziemia lekk� b�dzie albo raczej niech�e wa�y tyle, ile mia� wa�y� ten, kt�rego ci�aru nigdy nie zazna�a... Ot�, panie Naczelniku, ci popasaj�cy na moim podw�rzu krasnoarmiejcy d�wigali ca�e nar�cza puch�w, piernat�w i jedwabnych prze�cierade� z Zameczku Prezydenta, ale przecie� nawet oni nie mieli takiej ko�dry. Co pan powie, panie Naczelniku, na fraz�: Takiej ko�dry, jak� maj� morfinistki, nie mia�a nawet zwyci�ska Armia Czerwona? Co pan powie? � Dobra fraza i nagrody godna � m�wi� ojciec, kt�ry mia� zwyczaj nagradzania co kunsztow-niejszych zda� pana Tr�by miark� dereni�wki, i podchodzi� do kredensu, i wyjmowa� butelk�, i nalewa� miark� dereni�wki. Potem unosi� p�katy kieliszek w g�r�, spogl�da� na szamoc�ce si� wewn�trz oleistego trunku widma uzale�nionych i m�wi� bez cienia wiary w g�osie: � Ale b�dzie pan smakowa�, b�dzie pan smakowa�, panie Tr�ba? � Nie spos�b, panie Naczelniku, nie spos�b smakowa� � g�os pana Tr�by za�amywa� si�, topnia� niczym pa�dziernikowy przymrozek. � Przecie� pan wie, panie Naczelniku, �e ja nie dla smaku pij�, ale dla wzmo�enia egzystencji. Ojciec bez s�owa podawa� panu Tr�bie kieliszek, on za� jednym b�yskawicznym haustem wlewa� H szeroko rozdziawione usta jego zawarto��. Ani jeden mi�sie� nie drgn�� na jego twarzy, nie mrugn�o :>ko, nie s�ycha� by�o westchnienia ulgi ani rozkoszy, -'an Tr�ba, czyni�cy w swych wn�trzno�ciach miejsce lla dereni�wki, zamiera� i nieruchomia�, stawa� si� jak jrzedmiot, jak naczynie, jak dzban, kt�ry cho� nie wi-Izi, nie s�yszy i nie czuje � pragnie by� nape�niony. Takiej ko�dry, jak� mia�y morfinistki, nie mia�a nawet zwyci�ska Armia Czerwona. I na co im takie pielesze w czterdziestostopniowe upa�y? Po co one bra�y t� ko�dr� do las�w na Bawolej G�rze? Chyba �eby ni� wys�a� le�n� polan�, bo istotnie by�a tak wielka i �yzna jak le�na polana. Kogo tam okrywa�y w g��bi matecznik�w? Jakie i czyje �o�e z baldachimem sta�o tam w�r�d �wierk�w i jode�? Jak straszliwe pl�taniny dzia� si� musia�y pod t� ko�dr� albo i na niej? Ojciec w gruncie rzeczy niczego nie dawa� pozna� po sobie, ale stopniowo rosn�ca pop�dliwo�� �wiadczy�a, i� i jego trapi� elementarne zagadki. Pan Tr�ba zachodzi� coraz cz�ciej, zdawa� si� � co by�o wprost niepoj�te � nie dba� o nagrod�, nie przyk�ada� si� do wyg�aszanych fraz, nie stara� si� nawet zachowa� pozor�w bezinteresowno�ci, gapi� si� bez �enady, jego spojrzenie nieustannie bieg�o w g�r� ku schodom, po kt�rych morfinistki ostro�nie, ale z szalonymi chichotami wnosi�y albo wynosi�y zas�aniaj�c� ca�y �wiat ko�dr�. Nawet matka, wiecznie zaj�ta porz�dkowaniem korespondencji z Biskupem, podnosi�a g�ow� z zas�anego widok�wkami biurka i, trzeba przyzna�, bez nagany przygl�da�a si� tym dwu ol�niewaj�cym wied�mom. Ich spojrzenia pa�a�y jak nigdy niegasn�ce piek�a, ich jadowicie wykrzywione usta gotowe by�y w ka�dej chwili wyszepta� zakl�cie, ich pachn�ca tarnobrzesk� siark� sk�ra gotowa by�a w ka�dej chwili eksplodowa�. A� si� prosi�o, by jedna by�a jasna, druga ciemna, jedna niska, druga wysoka, jedna rachityczna, 10 druga masywna, a� si� prosi�o o tego typu elementarny kontrast, ale nie, one by�y do siebie podobne niczym �le obsadzone aktorki o bli�niaczym typie urody, obie wysokie, szczup�e, ko�ciste, szarookie, obie mia�y identycznie kr�tko obci�te i na rudo ufar-bowane w�osy, obie mia�y w identycznym stopniu przet�uszczon� cer�, lekki ten defekt by� wszak�e w swym podwojeniu na tyle zauwa�alny, i� rodzi� musia� w ich duszach rodzaj desperackiej agresji. Ugania�em si� tego lata za anielic� mojej pierwszej mi�o�ci i w gruncie rzeczy nie dba�em o nic. Nie dba�em o nic, ale przecie� i mnie frapowa�a tajemnica ich nieczystej jak Sodoma i Gomora ko�dry. Kt�rego� dnia ruszy�em ich �ladem. Przedziera�em si� przez duszne jak Sahara chaszcze, wdycha�em zapach wyschni�tej jak ksi�yc ziemi, karminowo-z�oty bu�czuk raz po raz znika� mi z oczu, rozchyla�em ga��zie, pe�z�em przez gor�ce jak ros� z makaronem igliwie, gdy za� po zostawionych �ladach i wy��obionych koleinach domy�li�em si�, i� szli ju� t�dy, zwodniczym tropem morfinistek, wszyscy � zawr�ci�em. Je�li nawet nie wszyscy szli tamt�dy, bez w�tpienia sz�a tamt�dy zdecydowana wi�kszo��, w�r�d tej wi�kszo�ci za� (cho� zarazem zdecydowanie poza ni�) szed� te� niechybnie pan Tr�ba. � Rozwi�za�em ich sekret, panie Naczelniku, ale tylko w widzialnym, czyli wysoce po�lednim aspekcie � m�wi� do ojca z po�owicznym triumfem. Pan Tr�ba by� cz�owiekiem drobnym, czarniawym i przera�liwie chudym. Zar�wno mi�kk� intona- 11 cj� g�osu jak i uprzejmymi gestami do z�udzenia przypomina� Brunona Schulza. � Zawsze, wsz�dzie i wszyscy, panie Naczelniku, wszyscy brali mnie za �yda, nigdy nad tym nie bola�em, przeciwnie, by�em kontent, cho� sk�din�d obaj wiemy, i� bycie lutrem w Polsce oznacza byt jeszcze subtelniejszy ni� bycie �ydem w Polsce. �ydzi kiedy� w Polsce byli, obecnie za� ich nie ma, natomiast nas, lutr�w, kiedy� w Polsce nie by�o, a obecnie nie ma nas tak�e. Bia�e jak �nieg prze�wity nico�ci w drobnej sylwetce pana Tr�by przydawa�y mu �miertelnej charyzmy. Tego lata coraz bardziej trz�s�y mu si� r�ce, rysy stawa�y coraz ostrzejsze, zapach nikczemnych spirytuali�w spowija� go nieustannie. Pan Tr�ba coraz cz�ciej i z coraz wi�ksz� desperacj� rozprawia� o ko�cu swojego �wiata. � Wstyd wstydem, panie Naczelniku, ale my�l� sobie, zanim nastanie rych�y koniec twojego �wiata, zrobisz dwie rzeczy: uczynisz co� dla ludzko�ci oraz dowiesz si�, jak w sensie operacyjnym te latawice �yj� z Antychrystem. I powiedzia�em do Pana: Panie, daj mi si�� jednego z owych puzon�w, kt�re zmiot�y Jerycho, abym � ja zmi�t� to i owo, i ruszy�em w �lad za nimi. Niestety, opowie�� pana Tr�by o w�dr�wce tropem morfinistek by�a opowie�ci� bez perypetii i bez pointy. Szed� za nimi na tyle blisko, by ani na chwil� nie traci� ich z oczu. S�ysza� ich g�osy, nawet oddechy, one zreszt� bardzo szybko zauwa�y�y jego obecno��, zupe�nie wszak�e na� nie zwa�a�y, raz czy dwa razy obejrza�y si� w jego kierunku, i tyle. Najwyra�niej by�y oswojone z nieustannie depcz�cymi im po pi�tach mniej lub bardziej zakamuflowanymi tropicielami. 12 W ko�cu, jak nale�a�o oczekiwa�, dotarli do niewielkiej polany w g��bi lasu. Morfinistki roz�o�y�y koc, rozebra�y si� do stroj�w pla�owych, z karminowo-z�otej ko�dry uczyni�y co� w rodzaju osza�cowania okalaj�cego ich siedzib�, leg�y tam i wsz�dzie wok� nasta�a absolutna cisza. Min�a godzina, mo�e dwie, pan Tr�ba nie by� w stanie �ci�le opisa� up�ywaj�cego czasu, bez w�tpienia zdrzemn�� si� dobr� chwil�, nie wybra� si� przecie� na tak� wypraw� z pustymi r�kami, nawet teraz, po przesz�o trzydziestu latach, gdy mozolnie krok po kroku pr�buj� odtworzy� wszystkie mordercze sceny tamtych p�r roku, t� w�a�nie scen�, cho� ani jej nie widzia�em, ani nikt mi o tym szczeg�le nie wspomina�, t� w�a�nie scen� widz� z nieomyln� wyrazisto�ci�. Pan Tr�ba w swym czarnym alpakowym garniturze spiesznym krokiem idzie przez las na Bawolej G�rze, morfinistki taszcz� ogromn� ko�dr�, ogl�daj� si�, szepc� co� do siebie, chichocz�, pan Tr�ba przy�piesza kroku, raz po raz przystaje wszak�e, wydobywa zza pazuchy �o�niersk� manierk�, kt�r� ofiarowa� mu swego czasu, a jak�e, wyj�tkowo kulturalny oddzia� zwyci�skiej Armii Czerwonej, i raz po raz posila si�, i raz po raz za pomoc� kolejnych �yk�w spirytusu zmieszanego p� na p� z kompotem bor�wkowym wzmaga w sobie wol� pogoni i dociekliwo�ci. Je�li tak by�o, a tak by�o niezawodnie, nie da si� wykluczy�, i� dalsza cz�� opowie�ci pana Tr�by jest sprawozdaniem z narkotycznego snu, kt�ry m�g� go ogarn�� w przyjaznych paprociach na skraju polany. A zatem co najmniej przez dwie godziny panuje tam zupe�na cisza, absolutny spok�j, nic si� nie dzieje. Wszak�e gdy czas up�yn�� i wybi�a godzina, wszcz�� si� tajemny ruch w�r�d listowia i igliwia i z le�nych ost�p�w j�y wype�za� makabryczne cienie, widma le�nych ludzi, ca�y t�um. Wedle pana Tr�by byli to w��- 13 cz�dzy, outsiderzy spo�eczni, zbiegowie i uciekinierzy o wysmaganych wiatrem obliczach. Czer� i dzicz, upadli inteligenci i nieuleczalni alkoholicy, by� tam pono� nawet pewien pisarz, kt�ry dla niepoznaki zmiesza� si� z tym ma�ym ciemnym ludem i zamieszka� w chacie bez wyg�d, by� tam, jak gor�czkowo zapewnia� pan Tr�ba, nies�ychany psychopata o nienawistnym spojrzeniu, by� tam � pan Tr�ba zaklina� si� na wszystkie �wi�to�ci � wyprany z ludzkich uczu� oprawca stalinowski i B�g wie kto jeszcze. I ca�y ten dziki i trawiony nieposkromionymi ��dzami t�um m�czyzn gromadzi� si� w niedalekiej odleg�o�ci od obwarowanych babilo�sk� ko�dr� morfinistek i trwa� w zasadzie nieporuszony i dalej nic si� nie dzia�o. Le�ni kloszardzi, owszem, od czasu do czasu s�ali �akome spojrzenia, nowi przybysze, kt�rzy wy�aniali si� z lasu i do��czali do stacjonuj�cych na polanie koleg�w, szli zagapieni w legowisko morfinistek, k�aniali si� im nawet niezdarnie, ale nic poza tym, �adnych grubia�stw ani niewybrednych propozycji, cisza i spok�j, cho�, jak podkre�la� pan Tr�ba, i cisza, i spok�j pe�ne osobliwego napi�cia. I tak a� do zmierzchu, kiedy to morfinistki jednakowo melodyjnym ruchem podnios�y si� nad okalaj�cymi je p�omieniami, ubra�y, pozbiera�y wszystko co trzeba i ruszy�y w drog� powrotn�. Le�ny lud j�� w�wczas tak�e topnie�, pojedynczo, dw�jkami, tr�jkami przepadali w chaszczach. I pan Tr�ba tak�e podni�s� si� ze swego obserwacyjnego legowiska (ockn�� si� z przyjaznych sn�w?), jako tako od�wie�y� garderob� i r�wnie� ruszy� ku domowi. � Ale nie �pieszy�em si� ju� zupe�nie, nawet nie stara�em si�, by mie� je na oku, w ko�cu kolejny 14 raz Pan dowi�d� mi, �e widzie� to, co widzialne, to znaczy nic nie widzie�. Je�li za� opr�cz tego, co widzia�em, nigdy nic wi�cej si� tam nie dzia�o, to ja, pan Tr�ba, jestem pe�en uznania dla skromno�ci i umiaru tych cnotliwych dziewcz�t. Oddaj� si� one bowiem rozpu�cie tak nieokie�zanie wyrafinowanej, i� rozpusta ich graniczy z brakiem rozpusty. Plugawi� si� na kraw�dzi ascezy, a to zawsze zas�uguje na szacunek. Pozostaje druga rzecz, panie Naczelniku, pozostaje, zanim si� z ni� na dobre rozstan�, co� dla niej, dla ludzko�ci, uczyni�. � Nie podoba mi si� to, co pan m�wi, panie Tr�ba � ojciec z irytacj� od�o�y� �Trybun� Ludu". � Nie podoba mi si� to, co pan m�wi, poniewa� w nadmiernym szafowaniu pewno�ci� w�asnej �mierci kryje si� pycha. Wszyscy umrzemy, panie Tr�ba, i z jakich to powod�w pan pragnie wyr�ni� si� swoim zgonem i wyposa�y� go w licho wie jakie pos�annictwa? � Bo ja wiem, �e to ju� nied�ugo, panie Naczelniku, niezbicie wiem, �e to nied�ugo. � Panie Tr�ba, od kiedy pana znam, a znam pana od dwudziestu pi�ciu lat, codziennie ��opiesz pan spirytus, na okr�g�o chodzisz pan w gumowym obuwiu bez skarpet, zim� nie nosisz pan odpowiedniej bielizny, ostatnio pali�e� pan w piecu, by uczci� �mier� J�zefa Stalina, pan masz ko�skie zdrowie i prze�yjesz nas wszystkich. � Nie daj B�g, panie Naczelniku, nie daj B�g, aby tak mia�o by�. Niezale�nie od wszystkiego, �ycie samo w sobie mi nadojad�o. Rzecz w tym, panie Naczelniku, �e ja mam dow�d, mam niepodwa�alny i nie do zbicia dow�d, i� ona nadchodzi i jest ju� blisko. � Sam pan, panie Tr�ba, swoim dalszym �yciem obali wszelkie znamiona i dowody nadchodz�- 15 cej �mierci. I po co to panu, panie Tr�ba? Nie zdaje pan sobie sprawy, w jak niezr�czn� sytuacj� pan si� pakuje? Wobec mnie, pal sze��, ale pan si� i wobec nieletniego b�a�ni � ojciec wskaza� g�ow� w moim kierunku. Siedzia�em za sto�em na drewnianej �awie, wpatrywa�em si� z nadmiern� uwag� w otwarty zeszyt do matematyki, od pewnego czasu by�em w stanie w okamgnieniu rozwi�za� ka�de zadanie, tote� z nud�w coraz cz�ciej zamiast algebraicznych r�wna� zapisywa�em zas�yszane zdania. Wpierw pisa�em z szybko�ci� d�wi�ku, czyli zgodnie z szybko�ci� przez nich wypowiadanych, przeze mnie za� s�yszanych s��w, potem troch� przy�piesza�em i pisa�em szybciej, ni� oni m�wili, i zawsze stara�em si� odgadn�� ostatnie, a niekiedy i przedostatnie s�owo w zdaniu. Zw�aszcza w przypadku pana Tr�by by�o to ciekawe, pan Tr�ba by� pod wzgl�dem stylistycznym o wiele bardziej nieprzewidywalny ni� ojciec. Na przyk�ad teraz by�em pewien, �e ostatnim s�owem w jego frazie b�dzie s�owo �testament", ale myli�em si�. Pan Tr�ba by� roze�lony do granic furii, a wtedy jego nie-przewidywalno�� ros�a. � Oto dow�d, panie Naczelniku � krzycza� spazmatycznie. � Oto dow�d! � I wydobywa� zza pazuchy szesnastokartkowy bezdrzewny zeszyt w kratk�, jeden z tysi�ca identycznych zeszyt�w, kt�re zapisa�em tysi�cami �amig��wek matematycznych, i w kt�rych od niedawna j��em zapisywa� zas�yszane zdania. � Oto dow�d, panie Naczelniku � pan Tr�ba rozprostowywa� kartki i miarkowa� oddech. � Postanowi�em na koniec uporz�dkowa� moje doznania 16 i spisa� pogl�dy, przynajmniej te co radykalniejsze. Chcia�em te� da� sw�j �yciorys i wspomnienie moich czcigodnych przodk�w, ale od tej idei odst�pi�em. W ko�cu, jak pan s�usznie zauwa�y�, ca�e �ycie by�em w szponach na�ogu i wszystko, co w �yciu osi�gn��em, zawdzi�czam na�ogowi. Pisa� wszak�e o tym k�opot, a i wstyd, nie tyle przed przysz�ymi czytelnikami tego nikczemnego kajeciku, ile wstyd przed samym sob�. Podobnie jak nie jestem pewien, czy m�j �p. tatu� �yczy�by sobie, by eksponowa� na pi�mie okoliczno��, i� i on ca�e �ycie tkwi� w szponach na�ogu, a nie eksponowa� tego nie spos�b, poniewa� �p. tatu� niczym innym si� nie zajmowa�. I �p. moja mamusia tkwi�a, i obaj dziadziusiowie tkwili, chocia� podobno dziadziu� ze strony mamusi utkwi� p�no. W ka�dym razie z powodu pewnej rysuj�cej si� tu, �e tak powiem, monotonii estetycznej odst�pi�em, jak powiadam, od idei wspominania moich czcigodnych przodk�w, omin��em te� w�asny biogram i postanowi�em poprzesta� na spisaniu moich najradykalniejszych pogl�d�w. Wszak�e i to mi si� nie powiod�o. Napisa�em na pocz�tek stosown� inwokacj�, pochyli�em si� nad ni�, poniewa� co� mnie w tych kilku wierszach niewymownie dra�ni�o, niepokoi�o, przeanalizowa�em s�owo po s�owie, i przerazi�em si�... I da�em sobie spok�j, bo poj��em, �e zosta�o mi tak ma�o czasu, i� �adn� miar� nie zdo�am zapisa� nawet szesnastokartkowego zeszytu w kratk�... Pan pos�ucha, panie Naczelniku � i pan Tr�ba otwar� zeszyt na pierwszej stronie i rozdygotanym g�osem, bez troski o interpunkcj�, j�� czyta�: Ku chwale Pana i wszystkich dzie� Jego zaczynam nuci� t� z�owrog� piosenk�, ku chwale dym�wki na parapecie, ku chwale Bawolej 17 G�ry na horyzoncie, ku chwale morfinistek, ku chwale w�os�w i ku chwale szampon�w, ku chwale ka�amarza i ku chwale bibularza, ku chwale przy�wiecaj�cej mi �wiecy, ku chwale o��wka, kt�rym pisz� i nawet ku twojej chwale, m�j ty nienawistny zeszyciku w kratk�... Pan Tr�ba przerwa� nieoczekiwanie, spojrza� na ojca i rytualnie zapyta�: � I co pan powie, panie Naczelniku? � Pi�kna apostrofa i s�usznej nagrody godna, ale za du�o to pan w tym fragmencie nie wyrazi�, panie Tr�ba, nieoczekiwanie rych�o, powiedzia�bym, z�ama� pan pi�ro. � Wystarczaj�co wiele powiedzia�em, a raczej wystarczaj�co wiele mn� zosta�o tu powiedziane, by w�os zje�y� si� na g�owie � w g�osie pana Tr�by s�ycha� by�o bardzo daleki t�tent z�ych mocy. Poczu�em lodowaty dreszcz przebiegaj�cy po plecach. � Nie bardzo rozumiem � ojciec trwa� przy bagatelnej tonacji. � Zwr�ci� pan uwag� na fraz�: �Ku chwale dym�wki na parapecie"? � Ku chwale dym�wki?... No tak... ku chwale jask�ki... �adna, poetycka i nagrody godna fraza � ojciec spojrza� w kierunku kredensu. � Panie Naczelniku, dajmy sobie spok�j z nagradzaniem mnie za kunszt formalny, zw�aszcza �e nie ja w�asn� r�k� prowadzi�em. Widzia� pan kiedy dym�wk� na parapecie? Ojciec przygl�da� si� teraz panu Tr�bie z intensywnym namys�em. � Widzia� pan kiedy jask�k� na parapecie? Nie widzia� pan, bo nie m�g� widzie�. Nie jest w zwy- 18 czaju tych zreszt� bardzo kiepsko poruszaj�cych si� poza przestrzeni� powietrzn� ptak�w przysiadanie na parapetach... Z wyj�tkiem mojego parapetu. Rozumie pan? Codziennie o czwartej albo pi�tej nad ranem widz� na moim parapecie dym�wki, ca�e mn�stwo dym�wek, tupocz�, dziobi�, trzepoc� skrzyd�ami. Raz po raz zdaj� si� podrywa� do lotu, ale nie, nie odlatuj�, zostaj�, zdaje si�, �e ich ci�gle przybywa, wci�� musz� l�dowa� nowe, cho� nie widz� ich w powietrzu, widz� je tylko na parapecie, dym�wki na parapecie, setki sk��bionych dym�wek na parapecie, lada chwila szyba pierzchnie i zaczn� wspina� si� na mnie... Rozumie pan? A wie pan, co si� dzieje na balkonie? Kto widzi jask�ki na swoim parapecie, niech zburzy balkon, tak� u�omn� m�dro�� kr�la Salomona ja panu powiem, panie Naczelniku. Rozdygotana d�o� pana Tr�by porusza�a si� ruchem konika szachowego, a mo�e bieg�a tropem innych nieuchwytnych zwierz�t. � Ku chwale salamandry? Ku chwale ropuchy? Ku chwale pasikonika? Ku chwale jastrz�bia i iguany? Ku chwale szczura i jask�ki? Ojciec prze�kn�� �lin�. � I co pan wtedy robi? Ucieka pan? Pan Tr�ba wzruszy� ramionami. � Stosuj� najprostszy spos�b, po kt�rym znikaj� bez �ladu. Na chwil� przynajmniej. Jeszcze raz spojrza� na zapisan� chybotliwym pismem inwokacj� i na poetyczny wst�p do litanii radykalnych pogl�d�w, kt�re nigdy nie zostan� uwiecznione, i z dezaprobat� pokr�ci� g�ow�. � Z tymi morfinistkami to te� niedobre: �ku chwale morfinistek", nadto po�pieszny haracz sp�acany dora�no�ci, cho� z drugiej strony jest przecie� 19 tego typu silna tradycja literacka. Zna pan, panie Naczelniku, wiersz Charlesa Baudelaire'a Do przechodz�cej? � Nie znam � odpar� g�ucho ojciec. � Nawet je�li pan nie zna, to mam nadziej�, i� wierzy mi pan, teraz mi pan wierzy, i� m�j wydzio-bany przez deliryczne ptactwo m�zg szykuje si� do poznania tamtego �wiata? Ojciec milcza�, g�os pana Tr�by za� brzmia� nieoczekiwanie pogodnie. � D�ugo my�la�em, panie Naczelniku, d�ugo my�la�em i mniej wi�cej wiem, co powinienem moim ostatnim uczynkiem uczyni� dla ludzko�ci, tyle �e moja wiedza jest og�lna, a uczynek winien by� konkretny. � Panie Tr�ba, gdybym ja by� na pana miejscu. .. � w g�osie ojca s�ycha� by�o pe�n� napuszonej dydaktyki powag�, kt�rej nie znosi�em. � Gdybym ja by� na pana miejscu i gdybym istotnie, dajmy na to, wiedzia�, �e pojutrze umr�, to jutro prze�y�bym tak samo, jak prze�y�em wczoraj. Zjad�bym �niadanie, podocieka�bym prawdy pomi�dzy wierszami �Trybuny Ludu", popracowa� w ogrodzie... � Doceniam pi�kno i szlachetno�� idei, by dzie� jutrzejszy prze�y� tak jak dzie� dzisiejszy czy wczorajszy, ale mnie ten rodzaj pi�kna i ten rodzaj szlachetno�ci nie dotyczy. Moje �ycie, panie Naczelniku, od zarania up�ywa pod presj� nieodzownej zmiany. Od kiedy pami�tam, obiecuj� sobie, �e jutro b�dzie inne od wczoraj, przysz�y tydzie� odmienny od minionego, od kiedy pami�tam, moje dzisiaj ma by� zawsze cezur� pomi�dzy starym a nowym �yciem, od kiedy pami�tam, codziennie usi�uj� co� zmieni� i teraz, kiedy nadchodzi zmiana niechybna, 20 teraz, kiedy moja obecno�� rych�o zamieni si� w moj� nieobecno��, jeszcze podczas mojej obecno�ci mam zamiar uczyni� co� dla �wiata, co, nie b�d� ukrywa�, formalnie i tre�ciowo urozmaici fina� mojej bytno�ci na tym padole. � C� to takiego ma by�, panie Tr�ba? � A co mo�na uczyni�, kiedy nie ma co czyni�, kiedy wiadomo, �e nie zbuduj� ju� domu, nie za�o�� rodziny, nie wychowam dziecka, nie uporz�dkuj� i nie spisz� swoich pogl�d�w, nie oddam nale�yte) czci przodkom, a nawet nie porzuc� moich na�og�w? Co mo�na zrobi�, kiedy nagle daje zna� o sobie straszliwy brak, pustka, droga ton�ca w azjatyckiej trawie, brzeg urwisty, nico�� i md�o�ci? Co pozosta�o, kiedy nic nie pozosta�o?... Zabi� kogo� pozosta�o. Ojciec niecierpliwie machn�� r�k�. � Kiepski �art, panie Tr�ba, a je�li nie jest to �art, to pan faktycznie musisz mie� znaczne ubytki w bocznych p�atach potylicznych. Pan Tr�ba by� wszak�e ca�kowicie pogr��ony w nieub�aganej logice w�asnego wywodu. � Zabi� kogo� pozosta�o, zabi� kogo�, kogo zabicie b�dzie dobre dla ludzko�ci. Kogo? Rzecz jasna jednego z wielkich tyran�w ludzko�ci. Na dzi� sytuacja z wielkimi tyranami ludzko�ci przedstawia si� nast�puj�co: Adolf Hitler � pass�, J�zef Stalin � pass�. Kto pozostaje? Niezbicie pozostaje przewodnicz�cy Mao Tse-tung. Ojciec wybuchn�� sztucznym, wymuszonym, przesadnie ekstatycznym �miechem. � Mam nadziej�, panie Naczelniku, �e pa�ski �miech nie jest �miechem szyderczym, ale �e jest to �miech cz�owieka zachwyconego, wi�cej powiem, �miech zachwyconego swym dzie�em demiurga, 21 �miech Boga. Przecie� kto jak kto, ale pan, panie Naczelniku, musi doceni� mroczne pi�kno idei zabicia przewodnicz�cego Mao Tse-tunga. Zosta� pan upodlony przez Moskw�? Tak czy nie? Zosta� pan upodlony! � odpar� sam sobie pan Tr�ba. � Zosta� pan bezpowrotnie upodlony pod wzgl�dem moralnym. A skoro sprawy moralne bezpowrotnie przepad�y, zachwy�my si� przynajmniej czystym pi�knem naszego upadku. �Moralno�ci sta�o si� ju� zado��, teraz przychodzi kolej na Smak, a tak�e na sztuki pi�kne", jak powiedzia� pewien wyst�pny Brytyjczyk w rozprawie O morderstwie jako jednej ze sztuk pi�knych. Tak, panie Naczelniku, zab�jstwo przewodnicz�cego Mao mo�e by� sztuk� pi�kn� i to jest rozumowanie nie do obalenia. Ju� sama wyprawa do Pa�stwa �rodka b�dzie �r�d�em niebywa�ych dozna� estetycznych. Rozwa�my jedynie hipotetyczn� tras� tej zab�jczej podr�y. Pan Tr�ba j�� pewnymi i po wielekro� �wiczonymi ruchami kre�li� w powietrzu map� kontynentu. � Najpro�ciej by by�o, rzecz jasna, kolej� transsyberyjsk� dojecha� do Wiadywostoku. Tam, pod W�adywostokiem, przekroczy� chi�sk� granic�, cofn�� si� troch� do Harbina, zyska� wsparcie tamtejszej Polonii, g��wnie mam na my�li suchy prowiant, ale wsparcie moralne r�wnie�, i nast�pnie z Harbina jak biczem strzeli� ca�y czas polami ry�owymi, omijaj�c Czangczun, Mukden i Anszan dotrze� do stolicy Chi�skiej Republiki Ludowej. Niew�tpliwie by�by to, cho�by w sensie czasowej wydajno�ci, najskuteczniejszy wariant. Posiadam wszak�e �cis�e informacje, i� w zwi�zku z notorycznym naruszaniem przez stron� chi�sk� terytorium radzieckiego granica w pobli�u W�adywostoku jest tak pilnie strze�ona, i� 22 chi�ska mucha nie przeleci, radziecka mysz si� nie przes'li�nie. Trzeba by wi�c raczej wpierw do Moskwy, potem z Moskwy kolej� i autobusami przez Kaza�, Czelabi�sk, Pietropawtowsk, Nowokuznieck a� do Irkucka, i dalej ju� piechot� w kierunku mongolskiej granicy. Najlepiej, jak si� dowiadywa�em, granic� rusko-mongolsk� przekroczy� pod Kiacht�, stamt�d za� zaprz�giem konnym do U�an Bator i potem ju� ca�y czas stepami, stepami, do samego Pekinu. � Stepami do Pekinu, powiada pan � powt�rzy� z jadowicie symulowanym namys�em ojciec. � Stepami do Pekinu... A w Pekinie? A w Pekinie co? � Jak to co w Pekinie? � roze�li� si� nagle pan Tr�ba. � Daruje pan, panie Naczelniku, ale z panem to niekiedy jak z ma�ym dzieckiem. Jak to co w Pekinie? W Pekinie trzeba si� rozejrze�. � Jak rozumiem, trzeba si� rozejrze� za przewodnicz�cym Mao, kiedy go za� zoczymy, kiedy Przewodnicz�cy si� napatoczy, kiedy sam nam wlezie w �apy w jakim� peki�skim zau�ku to... � ojciec klasycznym gestem przesun�� d�oni� po gardle. � Trzeba si� rozejrze� � teraz pan Tr�ba jadowicie symulowa� stoicki spok�j � trzeba si� rozejrze� za drog� wiod�c� do Pa�acu Og�lnochi�skiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych. To jest gdzie� w samym sercu Pekinu, pomi�dzy Miastem Wewn�trznym a Miastem Cesarskim, w pobli�u Miasta Zakazanego wr�cz. � Tak, i co dalej? Docieramy do Pa�acu Og�lnochi�skiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludo^ wych, i co dalej? � ojciec ostentacyjnie m�wi� tonem cynicznego psychiatry rozmawiaj�cego z pobudzonym pacjentem. 23 � Dalej dowiadujemy si�, czy Przewodnicz�cy jest w �rodku i je�li jest w pobliskiej herbaciarni, czekamy na zapadni�cie nocy. Mao, tak jak wi�kszo�� despot�w, prowadzi nocny tryb �ycia, w zwi�zku z czym trudniej zaskoczy� go we �nie, bo �pi w dzie�. A poza tym wie pan, panie Naczelniku: �pi�cego zabija� nie honor. � Ach, chyba tysi�c, a mo�e i dwa tysi�ce razy widzia�em t� scen�, panie Naczelniku, widzia�em j� w moich delirycznych snach i widzia�em j� na mojej skacowanej jawie, widzia�em j� w malignie i w niepodwa�alnej przytomno�ci umys�u; nadlatywa�y jask�ki dym�wki i nios�y w dziobach ogromny jak ob�ok ekran, na kt�rym widzia�em samego siebie, jak myl� stra�e, jak najg��bsz� peki�sk� noc� znajduj� si� nagle wewn�trz Pa�acu Og�lnochi�skiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, id� d�ugim korytarzem, wys�anym nies�ychanymi dywanami, zagl�dam do kolejnych sekretariat�w urz�dzonych z dalekowschodnim przepychem, nigdzie nie ma �ywego ducha, cho� s�ycha� stukot maszyny do pisania. Za kt�rymi� drzwiami widz� zdumion� twarz chi�skiej sekretarki albo stra�niczki, mo�e nawet jest to na�o�nica Mao, ma na sobie ciemn� sp�dnic�, bia�� bluzk�, na szyi niedbale zawi�zan� czerwon� chust�, to nonszalanckie niedbalstwo dobitnie �wiadczy o za�y�o�ci, jaka musi j� ��czy� z Przewodnicz�cym, kt�ry � czuj� to niezawodnym w�chem �owcy despot�w � kt�ry jest ju� blisko. Jest za tymi masywnymi, pokrytymi pancern� �usk� sp�kanego lakieru drzwiami. Naciskam mosi�n� klamk�, wst�puj� do jaskini wy- 24 pe�nionej szmerem jego smoczego oddechu. Identyczna sekretarka, stra�niczka, na�o�nica, w identycznej bluzce i sp�dnicy, z identyczn� chust� niedbale spowijaj�c� szyj�, podaje mu kryszta�owy kielich wype�niony, bo ja wiem czym, chyba mlekiem po prostu. Mao odziany w bia�y p�aszcz k�pielowy siedzi na niziutkim, wy�cie�anym specjalnym at�asem taborecie. W obu d�oniach trzyma zw�j starochi�skiego papirusu, unosi g�ow� w kierunku pochylaj�cej si� nad nim s�u�ebnicy i dostrzega mnie, czarnoskrzyd�ego anio�a egzekucji, i natychmiast w lot pojmuje ca�� sytuacj�, wie, �e ja, pan Tr�ba, jestem delegatem, kt�ry przyby� tutaj, do Zakazanego Miasta, aby w imieniu ludzko�ci wykona� to, co trzeba wykona�. I ten masywny, t�usty, siedemdziesi�cioletni Chi�czyk z potwornym piskiem rzuca si� do panicznej ucieczki. �cigam go, lec� za nim, frun� z lekko�ci�, jaka si� zdarza w bardzo rzadkich snach. Bia�e po�y jego k�pielowego p�aszcza furkocz�, jego nieludzki i nawet po chi�sku nieartyku�owany pisk mnie prowadzi, przelatujemy jeden, drugi, trzeci korytarz, za sob� s�ysz� tupot cz�enek na p�askim obcasie, sekretarki, stra�niczki, na�o�nice �piesz� mu na pomoc, zbli�am si� do niego coraz bardziej, on ogl�da si� za mn�, w jego sko�nych, zawsze pe�nych sutej bolszewickiej pychy oczach widz� czarn� rozpacz i po ludzku, ca�kiem po ludzku robi mi si� go �al. �Towarzyszu Mao!" �wo�am naj�agodniej, jak mog�. ��Towarzyszu Przewodnicz�cy Mao, poddajcie si�, prosz� was, towarzyszu, wasz dalszy op�r jest bezcelowy, zatrzymajcie si�, towarzyszu, i spokojnie oddajcie si� w moje r�ce, nie macie wyj�cia, towarzyszu Mao, ja nie zrezygnuj�, nie poddam si� i nie odst�pi� od wykonania powierzonego mi przez ludz- 25 ko�� zadania. A poza tym zwa�cie, towarzyszu, nak�ad si� i �rodk�w w�o�onych docelowo w wasz� egzekucj�. Przecie� ja sam, prosty pan Tr�ba, na w�asnych nogach przemierzy�em ca�� Azj�, nielegalnie przekracza�em granice, umyka�em patrolom, przep�yn��em wp�aw Wo�g�, Irtysz, Jenisej, Len�, Amur i Huang-ho, z nara�eniem, towarzyszu Mao, z wielkim nara�eniem d��y�em do was..." I umykaj�cy Mao, jakby s�ysz�c i pojmuj�c moj� apelacj�, zwalnia i zatrzymuje si�, ja r�wnie� zwalniam, podchodz� do� normalnym krokiem, cho� w�ciekle zdyszany, chc� jeszcze, zanim go unicestwi�, powiedzie� co� pojednawczego. �Idea powszechnej szcz�liwo�ci w komunizmie mo�e jest i pi�kna literacko, ale wcielona w �ycie prowadzi do zbrodni i mordu" � to stereotypowe i w ko�cu fa�szywe zdanie mam zamiar wypowiedzie�, o jakim� pi�knie idei tu mo�na m�wi�, idea r�wnie� by�a mordem i zbrodni�. Wiedziony wszak�e rytualn� galanteri�, jak� kat winien �ywi� w stosunku do ofiary, godz� si� na fa�sz. Dobry i fa�sz, je�li jako� os�odzi mu ostatnie chwile, tym argumentem pokonuj� w�asny op�r moralny, jaki �ywi� dla fa�szu, i otwieram usta, i k�ad� mu pojednawczo d�o� na ramieniu, gdy on nagle z obel�yw� pr�dko�ci� obraca swoj� twarz ku mnie, wyko�lawia rysy w ohydnym grymasie, raptownie wysuwa z ust j�zyk d�ugi i szpiczasty jak w��cznia wojownika z dynastii Ming, i j�zykiem tym, ob�o�onym p�atami zielonej ple�ni, zaczyna gmera� w powietrzu, j�zyk Przewodnicz�cego Mao wije si� i pe�znie, jakby wi�d� osobne jaszczur-cze �ycie, wije si� i pe�znie, i najwyra�niej daje mi spro�ne i plugawe znaki. �Precz z komun�!" � rycz� chrapliwie, on wydaje kolejny, ale tym razem osobli- 26 wie triumfalny pisk i rzuca si� do kolejnego etapu ucieczki, oddala si� na niebezpieczn� odleg�o��, zn�w ruszam, ruszam tropem jego pisku, przelatujemy przez nast�pne wiod�ce coraz ni�ej korytarze, k�tem oka widz� wisz�ce na �cianach, namalowane przez dawnych cesarzy obrazy, przedstawiaj�ce ogrody powszechnej szcz�liwo�ci, po�y bia�ego k�pielowego p�aszcza furkocz� i najwyra�niej przeszkadzaj� Przewodnicz�cemu, bo w biegu stara si� zrzuci� z siebie to kr�puj�ce ruchy odzienie, jeden r�kaw, drugi, Mao zsuwa z ramion �nie�nobia�� szat� i ciska ni� w moim kierunku, �adnej wszak�e szkody nie czyni mi ten wybuchaj�cy u mych st�p pocisk sk��bionego jedwabiu. P�dz� dalej przez coraz bardziej zawile labirynty Pa�acu Og�lnochi�skiego Zgromadzenia Przedstawicieli Ludowych, przede mn� za� umyka go�y jak �wi�ty turecki Przewodnicz�cy Mao Tse--tung. Niechybnie zmierzamy w kierunku znajduj�cej si� w podziemiach biblioteki, na �cianach pojawiaj� si� eta�erki wype�nione ��tawymi zwojami papirus�w, nagi i bezw�osy Mao z w�a�ciwym rewolucjonistom brakiem poszanowania dla tradycji czyni or� z tych, istotnie przypominaj�cych ogromne laski dynamitu, rulon�w, raz po raz przelatuj� obok mnie starochi�skie poematy, powie�ci, traktaty i dzieje dynastii, ciskane przez Mao Tse-tunga rozwijaj� si� w locie i sun� w moim kierunku niczym pergaminowe smoki, zwoje ostrych i twardych jak blacha papirus�w wype�niaj� korytarz, poziom klasycznych manuskrypt�w stopniowo si� podnosi, wpierw si�gaj� mi do kolan, potem do pasa, moje ruchy s� coraz wolniejsze i wzrok coraz bardziej ospa�y, ale te� jest to ju� koniec, koniec przyg�d, koniec labiryntu i koniec Przewodnicz�cego Mao. Dopadam go wreszcie 27 l \ w zakolu korytarza, w niewielkim pomieszczeniu, kt�re mo�e jest opuszczon� wartowni�, a mo�e nieczynn� central� telefoniczn�, dopadam go, widz� piaszczysty, azjatycki pot na jego ramionach, dopadam go, wyci�gam r�ce i go�ymi r�kami, go�ymi r�kami, panie Naczelniku, go�ymi r�kami... � pan Tr�ba za�ka� i ockn�� si� z narracyjnego transu. Tym razem zgad�em � od pocz�tku wiedzia�em, �e ostatnim s�owem w monologu pana Tr�by b�dzie s�owo �r�ka". lym razem zgad�em, od pocz�tku wiedzia�em, �e ostatnim s�owem w monologu pana Tr�by b�dzie s�owo �r�ka". By�em tego bosko pewien i nie odczuwa�em zwyk�ej satysfakcji, i� �wiat uk�ada si� po mojej my�li, a rozlegaj�ce si� na nim j�zyki m�wi� to, co pragn�, by zosta�o powiedziane. Nie dba�em wszak�e o satysfakcj�, siedzia�em w naszej ogromnej jak otwarte niebiosa kuchni i czeka�em, a� zapadnie wiecz�r i zapal� si� �wiat�a w Domu Towarowym Rychtera. Nie dba�em o wszeteczne sekrety morfinistek, nie dba�em o przed�miertne dzie�a pana Tr�by, nie 29 dba�em o matematyk�, w g��bi serca nie dba�em nawet o zas�yszane zdania, kt�re bezwiednie stenografowa�em albo z niepoj�t� pr�dko�ci� notowa�em w pe�nej krasie graficznej. Ugania�em si� tego lata za anielic� mojej pierwszej mi�o�ci i poza pierwszymi porywami nie dba�em o nic. W�a�ciwie nie ugania�em si� za anielic� mojej pierwszej mi�o�ci, za wszystkimi p�niejszymi anielicami � tak jest � ugania�em si�. Ale za anielic� mojej pierwszej mi�o�ci nie tyle si� ugania�em, co pr�bowa�em nawi�za� z ni� jakikolwiek kontakt. By�em niczym powiatowy obserwator chmur, co chce dotrze� do pozagwiezdnych sfer. Ceglana galaktyka Domu Towarowego Rychtera graniczy�a wprawdzie z naszym �wiatem, ale anielic� mojej pierwszej mi�o�ci mieszka�a wysoko, jej pi�tro by�o tysi�c razy dalsze ni� trzeszcz�ce tu� nad g�ow� poddasze morfinistek. Zaszczuty w�asnymi ��dzami gapi�em si� w bia�aw� planet� jej okna, trz�s�y mi si� r�ce, nie mog�em utrzyma� w gar�ci obsadki ze stal�wk� redis, czarno-zielone rzeki fal radiowych �agodnie przep�ywa�y przez bia�e i wyludnione �r�dmie�cia � Nicea, Londyn, Rzym, Madryt... DLACZEGO � pisa�em ogromnymi literami na odwrocie arkusza bristolu, na kt�rym par� dni temu nakre�li�em sobie dla wprawy klasyczny uk�ad dwu wsp�rodkowych pier�cieni ko�owych, kt�rych iloczynem jest pier�cie�. DLACZEGO � pisa�em ogromnym technicznym pismem � DLACZEGO PANI SI� NIE � pisa�em w nadziei, i� rozmiar i kontrast s� wystarczaj�co czytelne � DLACZEGO PANI SI� NIE U�MIECHA? � stawia�em monstrualny w swojej g��bi psychoanalitycznej znak zapytania. Nast�pnie pluskiewkami przypina�em bristol do sto- 30 �u, przysuwa�em st� do okna, puszcza�em radio na pe�ny regulator, zamkni�te wewn�trz czarno-zielone �ywio�y i powodzie gra�y na ca�ego, by�em pewien, lada chwila eksploduj� i obr�c� w py� bakelity i lampy �Pioniera". Ale czy to wystarczy? Czy ta eksplozja zwr�ci jej uwag�? Po kilku, a mo�e kilkunastu pr�bach, po tygodniu, a mo�e po dwu tygodniach wyt�onych prac sta�o si�. Radio co prawda nie obr�ci�o si� w py� ani nie rozpad�o na kawa�ki, ale i tak sta�o si� najgorsze. Anielica mojej pierwszej mi�o�ci pojawi�a si� w oknie i j�a nieust�pliwie wpatrywa� si� w czysto � jak w g��bi serca mia�em nadziej� � retoryczne pytanie wypisane wielgachnymi literami na bristolu. Chryste Panie � co robi�? Znajdowa�em si� w niezwykle niewygodnej pozycji. Przywiera�em mianowicie plackiem do przyokiennej s'ciany, twarz moja �cis�e przylega�a do okiennicy, by�em w zasadzie bezpieczny i niewidoczny, ale przecie� znaczna cz�� mojej g�owy musia�a by� widoczna! Musia�a by� widoczna, bo stercza�a na zewn�trz, stercza�a na zewn�trz, bo lewym okiem (k�tem lewego oka) stara�em si� kontrolowa� sytuacj� i nieustannie sprawdza�em, czy zwabi j� wznosz�ca si� pod niebiosa symfonia o�lep�ych d�wi�k�w, czy spojrzy w moje okno, czy zobaczy i czy odczyta napis. A tu masz: zwabi� j�, spojrza�a, dostrzeg�a i j�a odczytywa�. Postanowi�em, �e nie drgn�, nie rusz� si� nawet o p� milimetra. W ko�cu z tej odleg�o�ci, �ci�le i bez kosmicznej poetyczno�ci rzecz bior�c, musia�o to by� w linii prostej i tak sporo, dobrych kilkadziesi�t metr�w. Z tej odleg�o�ci fragment mojej g�owy m�g� z pewno�ci� uchodzi� za spowodowane wilgoci� wybrzuszenie na okiennicy. Albo za jaki� sprz�t wisz�cy 31 na �cianie (Bogiem a prawd� � by�em nim, by�em sprz�tem wisz�cym na �cianie), za sprz�t wisz�cy na �cianie, kt�rego cz�� wystaje na zewn�trz. Na przyk�ad owalne lustro w d�bowej ramie. Dlaczeg� by w tym miejscu, perswadowa�em jej telepatycznie, nie mia�o wisie� owalne lustro w d�bowej ramie, kt�rego fragment wystaje? Ono tu przecie� jest, wisi i wystaje! Albo � dajmy na to � sukienna kiesze� na szczotki uszyta przez zapobiegliw� gospodyni�... W domach, zw�aszcza za� w domach na prowincji, zw�aszcza w ewangelickich domach na prowincji, cz�sto przecie� widuje si� umocowane na �cianach sukienne kieszenie na szczotki uszyte przez zapobiegliwe gospodynie... Wprawdzie matka wiecznie zaj�ta porz�dkowaniem korespondencji z Biskupem nie jest przesadnie zapobiegliw� gospodyni�, ale w ko�cu co tobie do tego... I brn��bym tak bez ko�ca w t� dobrze sprawdzon� i przez to bezkarn� grotesk�, gdybym nagle nie poj��, �e co� tu nie gra, co� to za d�ugo trwa, w ko�cu jak d�ugo mo�na czyta� zdanie pytajne: �Dlaczego pani si� nie u�miecha?" Widocznie jednak uk�ad �wiate� by� niedobry, odleg�o�� zbyt wielka, mo�e jeszcze pojawi�y si� jakie� inne perypetie, w ka�dym razie anielica mojej pierwszej mi�o�ci nie by�a w stanie poradzi� sobie z komunikatem, kt�ry wprawdzie do niej dotar�, ale by� niepoj�ty. I wiecie, co ta bestia wtedy zrobi�a? Przerwa�a deszyfracj� komunikatu, unios�a g�ow� oraz r�k�, i j�a sw� nies�ychan� d�oni� macha� w moim kierunku. Przez chwil� jeszcze trwa�em w moich nowych wcieleniach, przez chwil� jeszcze by�em spowodowanym wilgoci� wybrzuszeniem, fragmentem lustra, sukienn� kieszeni�, ale poniewa� anielica mojej pierwszej mi�o�ci po prostu mnie widzia�a, nie pozo- 32 stawa�o nic innego jak powr�t do samego siebie. Zamkn��em oczy. Zamkn��em oczy, przesun��em si� wzd�u� �ciany, na dobre znikn��em z pola jej widzenia, �ciszy�em radio, dope�z�em do wy��cznika i zgasi�em �wiat�o. Powitalny transparent DLACZEGO PANI SI� NIE U�MIECHA? uton�� w ciemno�ciach, na ca�ej planecie zamar�o �ycie. Ukucn�wszy, siedzia�em po ciemku i by�em rad, �e jest ju� po wszystkim. Czas � powtarza�em niedawno us�yszan� nauk� � czas wszystko leczy, za jakie� dwa tygodnie nie b�d� si� ju� niczego wstydzi�. Doszli�my do punktu brzegowego, a punktem brzegowym figury nazywamy taki punkt, w kt�rego ka�dym otoczeniu znajduj� si� zar�wno punkty tej figury, jak i punkty do niej nie nale��ce. Zbi�r punkt�w brzegowych figury nazywamy jej brzegiem � szepn��em do siebie i odetchn��em na dobre. Po niedalekim nasypie wspina�a si� lokomotywa, przystawa�a co chwila niczym znu�ony w�drowiec, maszynista m�wi� co� do pomocnika, kto� szed� najkr�tsz� w �wiecie drog� pomi�dzy nami a Domem Towarowym Rychtera, kto� t?m szed� po kraw�dzi nocy, pogwizdywa�, kopa� puszk� po sardynkach, jej uderzenia o asfalt brzmia�y nies�ychanie p�ynnie, kto� prowadzi� puszk� po sardynkach niczym Roman Lentner pi�k�, kto� podbija� puszk� wielk� niczym futbol�wka, ju� mia� odda� strza� w kierunku bramki, gdy nagle jak spod ziemi wyrasta� przed nim obro�ca, walczyli nieust�pliwie, �oskot i chrz�st by�y takie, i� zdawa� si� mog�o � nie klubowe koszulki, ale zbroje z cienkiej blachy maj� na sobie. Wpierw pojedyncze, potem coraz cz�stsze gwizdy zaczyna�y rozlega� si� z trybun, jeden 33 za drugim frun�y stamt�d najdziwniejsze przedmioty i rozbija�y si� z hukiem o tward� jak asfalt muraw�. Poderwa�em si� na r�wne nogi, zapali�em �wiat�o, skoczy�em do okna. Anielica mojej pierwszej mi�o�ci miota�a si� jak szalona, gwizda�a na palcach i metodycznie oga�aca�a sw�j pok�j z wszelkich przedmiot�w, ciskaj�c nimi o bruk. No tak � przemkn�o mi przez g�ow� � ona ma przecie� jakie� dwadzie�cia sze�� albo dwadzie�cia siedem lat, a w tym wieku rzeczy ju� nie maj� znaczenia. Anielica mojej pierwszej mi�o�ci wyp�asza�a mnie z jamy mojego dziewiczego l�ku gradem popielniczek, sztu�c�w, kubk�w, szklanek, opakowa� po nie wiadomo czym, we wszystkich oknach Domu Towarowego Rychtera zapala�y si� �wiat�a, przypadkowi przechodnie zatrzymywali si� i b�yskawicznie z przypadkowych przechodni�w przeistaczali si� w przypadkowych �wiadk�w zdarze�, z daleka s�ycha� by�o sygna� nadje�d�aj�cej karetki albo stra�y po�arnej. Teraz ja macha�em do niej, dawa�em zna�, jestem, godz� si� na wszystko, wysy�a�em jakie� uspokajaj�ce powietrze pos�annictwa, �agodzi�em jej furi� za pomoc� jakiego� niepoczytalnego alfabetu nie-zbornych gest�w. Wreszcie mnie dostrzeg�a i znieruchomia�a. Wskaza�em teraz bardzo wolno wskazuj�cym palcem na samego siebie, a potem wyci�gn��em ob�e d�onie w jej kierunku, co mia�o znaczy�: zaraz do ciebie przyjd� i pozwol� ci poigra� moim m�odym i dziewiczym cia�em, ale ona ku mojemu najwy�szemu zdumieniu przecz�co pokiwa�a g�ow� i obr�ci�a sw� nies�ychan� d�o� w d�, w kierunku zas�oni�tej zielon� krat� witryny dzia�u obuwniczego. Ponowi�em m�j gest, nie rozumie, pomy�la�em, albo nie wierzy w�asnemu szcz�ciu, ale nie, ona stan�w- 34 czo i definitywnie wskaza�a w kierunku masywnej kraty strzeg�cej kilku par n�dznych gomu�kowskich cz�enek. Unios�em w g�r� przegub lewej d�oni i wskaza�em cyferblat mojego zegarka marki �Poljot" z kalendarzem. Kiedy? Natychmiast � odpar�a, czyni�c znak figury domkni�tej. W g�rze s�ycha� by�o spazmatyczny szept morfinistek, ojciec docieka� prawdy pomi�dzy wierszami �Trybuny Ludu". Drogi i umi�owany Ksi�e Biskupie, pisa�a matka, na razie na brudno, nogi ugina�y si� pode mn�, noc mia�a w sobie dzieci�c� intensywno�� atramentu. Anielica mojej pierwszej mi�o�ci sta�a pod dzia�em obuwniczym, by�a odziana w czarny rozpinany sweter si�gaj�cy do po�owy uda, pod pach� za� �ciska�a ni to torebk�, ni to raport�wk�, ni to dziennik lekcyjny. � Co tam jest napisane? � zapyta�a z najwy�szym zniecierpliwieniem. W �miertelnym przera�eniu widzia�em, zauwa�y�em i zapami�tywa�em wszystko. W ob��kaniu swym by�em wr�cz w stanie przepowiada� nie tylko ostatnie s�owa nie wypowiedzianych jeszcze zda�, by�em w og�le w stanie dostrzega� ca�� niedalek� przysz�o��. Czarny, si�gaj�cy do po�owy uda sweter oznacza� ni mniej, ni wi�cej, i� stoi przede mn� i przemawia do mnie kobieta w mini. Nie wierzy�em ani nie wiedzia�em, �e to kiedykolwiek nast�pi. Epoka ods�oni�tych n�g mia�a nasta� dopiero za rok. Dopiero za rok zostan� obci�te sp�dnice i sukienki, dopiero za rok kilkaset milion�w damskich n�g ujrzy �wiat�o dzienne, dopiero za rok ziemia stanie si� lekka jak rzepka kolanowa licealistki. Dopiero za rok i par� miesi�cy Ma�gosia Snajperek prowadz�ca w centrum odpustow� strzelnic� skr�ci wyszarza�� sukienczyn�, zab�y�nie niepoj�t� biel� ud i kolan 35 i z dnia na dzie� z niepozornego i dost�pnego wszystkim kacz�tka przeistoczy si� w nieosi�galn� bogini� seksu. Dopiero za rok wszystkie Ma�gosie �wiata od-pruj� od swoich szatek pasek mniej wi�cej trzydzie-stocentymetrowej szeroko�ci, poka�� naszym os�upia�ym oczom swoje boskie nogi od st�p do ud i natychmiast umkn� na tych obna�onych nogach na odleg�o�� nie do pokonania. Dopiero za rok kobiety zn�w stan� si� nieosi�galne. Stan� si� nieosi�galne na mgnienie oka, bo na mgnienie oka obna�enie daje poz�r nieosi�galno�ci. Dopiero za rok. A tymczasem prekursorka d�ugo�ci do po�owy uda sta�a przede mn� i m�wi�a do mnie: � Co tam jest napisane? � Dlaczego pani si� nie u�miecha � wyj�ka�em. Przez chwil� milcza�a, patrzy�a na mnie z intensywn� dociekliwo�ci� samorodnej psychoanali-tyczki, a potem powiedzia�a: � Bo taka jestem. Nie u�miecham si� i ju�. Rozumiesz? I u�miechn�a si� tajemniczo, i wzi�a mnie pod r�k�, i powiedzia�a: � Chod�, p�jdziemy na spacer. By�o to dziwne i, prawd� powiedziawszy, nigdy wcze�niej ani p�niej (zw�aszcza nigdy p�niej) nie spotka�em si� z tak osobliwym fenomenem kobiecej cielesno�ci: ona z bliska wygl�da�a m�odziej. I by�o tak, jak potem zawsze bywa�o w moim �yciu � przewa�y�a s�abo��, a tak�e przewa�y�a odwrotno��. Ja powinienem j� prowadzi�. Ale by�o na 36 odwr�t, to ona mnie prowadzi�a, wiod�a przez pachn�cy alkoholem park, przez dziczej�ce boisko pi�karskie, wzd�u� ciep�ej rzeki, tam i z powrotem. Zna�em te wszystkie miejsca tak dobrze, �e od dawna przesta�em je zauwa�a�, od dawna nie by�o tych miejsc w mojej g�owie, ale teraz ona, kuso odziana letniczka, przywraca�a istnienie temu co trzeba. Wdycha�em zapach jej w�os�w, pachnia�y szamponem tataro--chmielowym, wdycha�em ten zapach i bardzo wyra�nie czu�em pod stopami �wir parkowej alejki, czu�em dotyk jej d�oni i widzia�em ciemn� p�aszczyzn� boiska, zarys butwiej�cych bramek z czarnymi k��czami kopr�w wro�ni�tych w od lat nie zdejmowane siatki, s�ucha�em jej osobliwego, jakby zduszonego, jakby borykaj�cego si� z nieustannym chichotem g�osu i wdycha�em id�ce od rzeki powietrze. Jeszcze nie wiedzia�em, �e moj� sytuacj� mo�na opisa� za pomoc� klasycznych aforyzm�w: �Na wylot ci znane krainy dzieci�stwa poznasz dopiero u boku kobiety swojego �ycia" � powiada� pierwszy aforyzm. �Dop�ki zakochana kobieta nie spojrzy na twoj� dzieci�c� fotografi�, dop�ty nie uro�niesz" � g�osi�a druga m�dro��. �Pierwszy dzie� pierwszej mi�o�ci jest ostatnim dniem twojego dzieci�stwa, dot�d nie istnia�e�" � brzmia�a kolejna niepodwa�alna w swojej arbitralno�ci prawda. Do dzi� nie wiem, kim byli autorzy tych nie�miertelnych maksym, nie pami�tam nawet, gdzie je przeczyta�em albo gdzie je us�ysza�em, ich autorem m�g� by� zar�wno kr�l Salomon, jak i pan Tr�ba, zapomniany klasyk i przygodny towarzysz podr�y, autor szkolnych lektur i m�ody poeta, kt�rego wierszy nikt nie chcia� drukowa�, to jest przecie� i dzi� bez znaczenia, a wtedy, ponad trzydzie�ci lat temu, gdy anielica mojej pierwszej mi�o�ci 37 u progu letniej nocy wiod�a mnie przez sam �rodek kraju moich lat dziecinnych, by�o to ca�kowicie bez znaczenia, wtedy nie tylko nie wiedzia�em, kto jest autorem aforyzm�w opisuj�cych moj� sytuacj�, ale w og�le nie wiedzia�em, �e istniej� jakie� aforyzmy opisuj�ce moj� sytuacj�. Wtedy niejasne stworzenie, skrzydlaty p�az strachu i ��dzy zaczyna� si� powoli rusza� w g��bi moich trzewi i w g��bi mej duszy, wtedy by�em szcz�liwy, �e nie musz� nic m�wi�, poniewa� ona, anielica mojej pierwszej mi�o�ci, m�wi�a bez przerwy. � Widzia�am ci� siedem razy � m�wi�a swoim st�umionym, jakby nieustannie zwiastuj�cym wybuch serdecznego �miechu g�osem � widzia�am ci� siedem razy. Tak, Jerzyku m�czyzno, widzia�am ci� siedem razy. Widzisz, znam nawet twoje imi�. Ale ja ci nie powiem, jak ja mam na imi�. Dobrze, dobrze, nie obra�aj si�, nie odchod�, nie zostawiaj mnie, nie przerywaj tak nagle naszego romansu ledwo zacz�tego. Dobrze, powiem ci, jak mam na imi�. Ale za chwil�. Pierwszy raz widzia�am ci� pod kioskiem �Ruchu", prawd� powiedziawszy, sta�am tu� za tob� w kolejce i urzek�y mnie twoje ramiona haniebnie przyodziane w bia�� koszul�. Nie gniewaj si�, Jerzyku, ale po tej bia�ej koszuli pozna�am, �e � jakby ci to powiedzie�, �eby� si� znowu nie w�ciek� � wi�c po tej bia�ej koszuli pozna�am, �e nie sp�dzasz tu wakacji, ale �e sp�dzasz tu �ycie. W porz�dku. Na og� ub