2089

Szczegóły
Tytuł 2089
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2089 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2089 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2089 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Charlotte Bront~e Dziwne losy Jane Eyre Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Prze�o�y�a Teresa �widerska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Pzn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Wydanie II pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa: "Piw", Warszawa Pisa� A. Galbarski, korekty dokona�y: D. Jagie��o i K. Kruk Rozdzia� I Niepodobna by�o tego dnia wyj�� na spacer. Rano, co prawda, b��kali�my si� z godzin� po bezlistnym ogrodzie, ale po obiedzie (pani Reed jada�a wcze�nie, gdy nie by�o go�ci) ch�odny wiatr zimowy nap�dzi� tak ciemne chmury i deszcz tak siek�cy, �e dalsze przebywanie na �wie�ym powietrzu sta�o si� niemo�liwe. Rada by�am z tego; nigdy nie lubi�am d�ugich spacer�w, zw�aszcza w ch�odne popo�udnia; tak si� obawia�am tych powrot�w do domu o zmroku ze zmarzni�tymi palcami u r�k i n�g, z sercem �ci�ni�tym upomnieniami Bessie, naszej bony, i upokorzona �wiadomo�ci�, �e Eliza, John i Georgiana Reed s� o tyle zr�czniejsi i silniejsi ode mnie. Eliza, John i Georgiana skupili si� teraz doko�a swej mamy w salonie. Pani Reed spoczywa�a na kanapce przy kominku, a maj�c wok� siebie swoich pieszczoch�w (kt�rzy w tej chwili nie k��cili si� i nie krzyczeli), robi�a wra�enie zupe�nie szcz�liwej. Mnie zabroni�a zbli�y� si� do siebie. �a�uje - m�wi�a - i� musi trzyma� mnie z daleka, lecz dop�ki nie us�yszy od Bessie i sama nie zauwa�y, �e naprawd� staram si� wyrobi� w sobie bardziej towarzyskie, odpowiedniejsze dziecku usposobienie, �e staram si� by� naturalniejsza, �ywsza i przyjemniejsza w obej�ciu, dop�ty b�dzie musia�a odm�wi� mi tych przywilej�w, jakie si� nale�� tylko zadowolonym i weso�ym dzieciom. - O co Bessie skar�y�a si� na mnie? - zapyta�am. - Nie znosz� chwytania za s�owa i dopytywa�, Jane, a przy tym to doprawdy oburzaj�ce, gdy dziecko w ten spos�b przemawia do starszych. Si�d� sobie, gdzie ci si� podoba, i b�d� cicho, dop�ki nie nauczysz si� m�wi� grzecznie. Pokoik, gdzie jada�o si� �niadanie, przylega� do salonu. Tam si� wsun�am. Sta�a tu p�ka z ksi��kami; niebawem wyci�gn�am jaki� tom, upewniwszy si� przedtem, �e jest obficie ilustrowany. Wdrapa�am si� na kanapk� w zag��bieniu okna, podwin�am nogi i usiad�am po turecku, a zaci�gn�wszy prawie szczelnie p�sow� zas�on� z we�nianej mory, poczu�am, �e jestem ukryta i odosobniona. Fa�dy p�sowej draperii zas�ania�y mi widok z prawej strony; z lewej szklana szyba chroni�a, cho� nie odgradza�a mnie od pos�pno�ci listopadowego dnia. Co jaki� czas, obracaj�c karty ksi��ki, przygl�da�am si� naturze. Daleko na horyzoncie rozpo�ciera�a si� blada pustka mgie� i chmur; bli�ej wida� by�o mokry trawnik i krzew szarpany wiatrem oraz nieustaj�ce potoki deszczu, gwa�townie gnane wichrem. Powr�ci�am do ksi��ki. By�a to "Historia ptak�w brytyjskich" Bewicka. O tekst drukowany ma�o, naturalnie, dba�am; jednak�e by�y tam pewne wst�pne stronice, kt�re zajmowa�y mnie mimo mych lat dziecinnych. By�a w nich mowa o siedzibach i gniazdach ptak�w morskich, "o samotnych ska�ach i przyl�dkach", kt�re tylko one zamieszkuj�, i o wybrze�ach Norwegii z szeregiem wysepek biegn�cych od po�udniowego kra�ca - od Lindesn~as czy Naze - a� do przyl�dka p�nocnego. Tam gdzie Arktyku wartka, ch�odna fala@ tuli samotn� wysepk�, okala;@ tam gdzie do Hebryd wody Atlantyku@ szturm ponawiaj� w�r�d ba�wan�w ryku.@ Nie mog�am te� pomin�� wzmianki o zimnych wybrze�ach Laponii, Syberii, Spitsbergenu, Nowej Ziemi, Islandii, Grenlandii z ich olbrzymi� przestrzeni� strefy arktycznej, tym strasznym bezludnym przestworem, zbiornikiem mrozu i �niegu, gdzie stwardnia�e pola lodowe, przez ca�e wieki narastaj�c do wy�yn alpejskich, otaczaj� biegun i s� siedzib� najsro�szego zimna. O tej �miertelnie bia�ej krainie wytworzy�am sobie w�asne poj�cia: mgliste jak wszystkie na wp� zrozumiane wyobra�enia, niejasno tworz�ce si� w umys�ach dzieci, ale dziwnie przejmuj�ce. Tekst tych stronic wst�pnych nawi�zywa� do nast�puj�cych dalej obrazk�w i nadawa� znaczenie to skale, stercz�cej samotnie w�r�d morza ba�wan�w i piany, to zdruzgotanej �odzi, wyrzuconej na opuszczone wybrze�a, to zimnej, widmowej twarzy ksi�yca, spogl�daj�cego spoza zwa��w chmur na ton�cy w�a�nie okr�t. Nie umiem powiedzie�, jaki nastr�j wia� ze spokojnego, opuszczonego cmentarza z widniej�cym na nim nagrobkiem, furtk�, dwoma drzewami na tle niskiego horyzontu, cmentarza okolonego wyszczerbionym murem, nad kt�rym unosi� si� cienki sierp ksi�yca, zwiastuj�cy nadej�cie wieczoru. Dwa statki, le��ce bez ruchu na spokojnym morzu, wyda�y mi si� nierzeczywiste. Szybko odwr�ci�am oczy od potwora ci�gn�cego za sob� straszn� sfor�; by� to widok zbyt okropny. R�wnie okropny by� widok czarnego, rogatego stwora siedz�cego wysoko na skale i przygl�daj�cego si� dalekiemu t�umowi, zebranemu wok� jakiej� szubienicy. Ka�dy obrazek co� opowiada�, cz�sto co� zagadkowego dla mojego dziecinnego umys�u i niedokszta�conych uczu�, ale zawsze co� g��boko zajmuj�cego; jak te bajki, kt�re nam niekiedy w zimowe wieczory opowiada�a Bessie, gdy by�a w dobrym humorze. Wtedy to, przysun�wszy st� do prasowania przed kominek w dziecinnym pokoju, pozwala�a nam usi��� doko�a i prasuj�c koronkowe falbanki pani Reed albo rurkuj�c brzegi jej nocnych czepk�w, karmi�a nasz� ciekawo�� opowiadaniami o mi�o�ci i przygodach, zaczerpni�tymi ze starych bajek i jeszcze starszych ballad lub te� (jak p�niej odkry�am) z kart "Pameli i Henryka, hrabiego Moreland". Z Bewickiem na kolanach czu�am si� w owej chwili szcz�liwa, a przynajmniej po swojemu szcz�liwa. Ba�am si� tylko, �eby mi nie przeszkodzono; niestety, sta�o si� to a� nazbyt pr�dko. Otworzy�y si� drzwi od salonu. - H�! panno mrukliwa! - us�ysza�am krzyk Johna Reeda, lecz nagle umilk�; pok�j widocznie wyda� mu si� pusty. - Gdzie, u licha, ona mo�e by�! - wo�a� dalej. - Lizzy, Georgiano - wo�a� na siostry - Jane tu nie ma; powiedzcie mamie, �e wylecia�a na deszcz, niezno�ne zwierz�tko! "Dobrze zrobi�am, �e zaci�gn�am zas�on�" - pomy�la�am, gor�co pragn�c, by nie odkry� mojej kryj�wki. John Reed nie by�by jej odkry� samodzielnie; nie by� on ani bystry, ani pomys�owy, ale Eliza w tej�e chwili wsun�a g�ow� przez drzwi i od razu powiedzia�a: - Siedzi przecie� we framudze okiennej, John! Ja te� natychmiast wysz�am z ukrycia, gdy� dr�a�am na my�l, �e mnie John stamt�d wyci�gnie. - Czego chcesz? - zapyta�am bardzo zal�kniona. - Powiedz raczej: "Czego panicz chce" - odpowiedzia�. - Chc�, �eby� tu przysz�a! I zasiad�szy w fotelu, wskaza� mi gestem, �e mam si� przybli�y� i stan�� przed nim. John Reed by� czternastoletnim uczniem, o cztery lata starszym ode mnie, gdy� mia�am wtedy dziesi�� lat. By� du�y i t�gi na sw�j wiek, o nieczystej i niezdrowej cerze, grubych rysach na rozlanej twarzy, ci�kiej budowie i wielkich r�kach i nogach. Objada� si� zawsze przy stole, co wp�ywa�o �le na jego w�trob�, powodowa�o m�tno�� oczu i obwis�o�� policzk�w. Powinien by� znajdowa� si� w szkole; jednak�e matka zabra�a go do domu na miesi�c lub dwa "z powodu delikatnego zdrowia". Pan Miles, nauczyciel, utrzymywa�, �e John by�by najzupe�niej zdr�w, gdyby mu nie przysy�ano z domu tyle ciast i s�odyczy. Serce matki jednak�e nie podziela�o tak surowego s�du i pani Reed przypisywa�a z�y wygl�d Johna raczej przepracowaniu, a mo�e t�sknocie za domem. John nie by� wielce przywi�zany do matki i si�str, a mnie po prostu nie cierpia�. Obchodzi� si� ze mn� brutalnie i bi� mnie, i to nie dwa lub trzy razy na tydzie� albo raz lub dwa razy na dzie�, ale stale. Ba�am si� go ka�dym nerwem, dr�a�am na ca�ym ciele, gdy si� do mnie zbli�a�. By�y chwile, gdy traci�am wprost przytomno��, takim przejmowa� mnie strachem, gdy� nie mia�am znik�d ochrony przed jego gro�bami i szturcha�cami; s�u�ba nie mia�a ochoty ujmowa� si� za mn�, by nie nara�a� si� m�odemu panu, a pani Reed by�a g�ucha i �lepa na jego zachowanie: nigdy nie widzia�a, aby John mnie bi�, nigdy nie s�ysza�a, aby mi wymy�la�, cho� nieraz to czyni� w jej obecno�ci, jakkolwiek cz�ciej za jej plecami. Jak zwykle pos�uszna mu, zbli�y�am si� do jego fotela; najpierw pokaza� mi j�zyk w ca�ej okaza�o�ci, trzymaj�c go tak wyci�gni�tym przez jakie trzy minuty; wiedzia�am, �e za chwil� mnie uderzy, a cho� l�ka�am si� ciosu, to patrz�c na Johna, nie mog�am si� op�dzi� my�li, �e jest brzydki i wstr�tny. Mo�e wyczyta� te my�li z mojej twarzy, gdy� nic nie m�wi�c, nagle uderzy� mnie z ca�ej si�y. Zachwia�am si�, a odzyskawszy r�wnowag�, cofn�am si� par� krok�w. - To za twoje zuchwa�e odpowiadanie mamie - powiedzia� - i za twoje skradanie si� i chowanie za firankami, i za to spojrzenie przed chwil�, ty szelmo! Przyzwyczajona do besztania ze strony Johna, nie pomy�la�am nawet, by mu odpowiedzie�; zastanawia�am si� tylko, jak znie�� szturchaniec, kt�ry z pewno�ci� nast�pi po obeldze. - Co� ty robi�a za zas�on�? - zapyta�. - Czyta�am. - Poka� ksi��k�. Posz�am do okna i przynios�am j� stamt�d. - Nie masz prawa bra� naszych ksi��ek; mama powiedzia�a, �e jeste� tutaj na �asce; nie masz pieni�dzy; tw�j ojciec nic ci nie zostawi�; powinna by� �ebra�, a nie mieszka� z pa�skimi dzie�mi, takimi jak my, jada� to samo, co my jadamy, i nosi� suknie, za kt�re nasza mama p�aci. A teraz ja ci� naucz�, co to znaczy gospodarowa� w moich p�kach z ksi��kami; bo one s� moje; ca�y dom do mnie nale�y albo b�dzie nale�a� za kilka lat. Id� i sta� przy drzwiach, z daleka od lustra i od okien. Uczyni�am to nie zorientowawszy si� od razu w jego zamiarze, ale gdy zobaczy�am, �e John podnosi, wa�y w r�ku ksi��k� i wstaje chc�c ni� we mnie cisn��, instynktownie uskoczy�am w bok z okrzykiem przestrachu; nie do�� jednak szybko; tom zosta� rzucony, trafi� mnie, a ja upad�am, uderzaj�c g�ow� o drzwi i rozcinaj�c j� sobie. Rana krwawi�a, b�l by� bardzo ostry; strach przesili� si� we mnie, natomiast obudzi�y si� inne uczucia. - Niegodziwy, okrutny ch�opaku! - zawo�a�am. - Nie jeste� lepszy od rozb�jnika... od poganiacza niewolnik�w... od rzymskich cesarzy! Przeczyta�am w�a�nie "Histori� Rzymu" Goldsmitha i mia�am wyrobione zdanie o Kaliguli, Neronie i ich nast�pcach. Robi�am nieraz por�wnania w milczeniu, nigdy nie przypuszczaj�c, �e je w ten spos�b g�o�no wypowiem. - Co? Co? - krzykn��. - Czy ona to do mnie powiedzia�a? S�ysza�y�cie, Elizo, Georgiano? Je�eli ja tego mamie nie powiem! Ale najpierw... Rzuci� si� ku mnie; poczu�am, �e chwyta mnie za w�osy i za rami�; ale tym razem walczy� ze zrozpaczonym stworzeniem. Ja rzeczywi�cie widzia�am w nim tyrana, morderc�. Czu�am, �e kilka kropel krwi �cieka mi z g�owy po karku, przejmowa� mnie b�l piek�cy, kt�ry zag�uszy� we mnie strach; opanowa�a mnie w�ciek�o��. Nie wiem dobrze, co moje r�ce uczyni�y, do�� �e John wrzasn��: "Ty szelmo! ty szelmo!", i zawy� na g�os. Zaraz te� nadesz�a pomoc: dziewcz�ta pobieg�y po pani� Reed, kt�ra by�a na g�rze; stan�a teraz wobec tego, co si� dzia�o, a za ni� Bessie i jej panna s�u��ca, Abbot. Roz��czono nas; us�ysza�am s�owa: - Rany boskie! A c� to za z�o�nica, �eby tak si� rzuca� na panicza Johna! - Czy widzia� kto kiedy tak� uciele�nion� w�ciek�o��? A pani Reed dorzuci�a: - Zabierzcie j� do czerwonego pokoju i tam j� zamknijcie! Czworo r�k pochwyci�o mnie natychmiast i zaniesiono mnie na g�r�. Rozdzia� II Stawia�am op�r przez ca�� drog�; by� to objaw nowy zupe�nie i wielce pog��biaj�cy z�e wyobra�enie, jakie Bessie i Abbot sk�onne by�y mie� o mnie. Faktycznie straci�am panowanie nad sob�; wiedzia�am, �e chwilowym buntem �ci�gn�am ju� na siebie dziwne kary, lecz jak ka�dy zbuntowany niewolnik, w rozpaczy postanowi�am i�� do ko�ca. - Prosz� trzyma� jej r�ce, panno Abbot! Rzuca si� jak w�ciek�a kotka. - Wstyd! Wstyd! - wo�a�a panna s�u��ca. - Jakie to nieprzyzwoite zachowanie, panno Eyre, bi� m�odego panicza, syna swojej dobrodziejki! swojego m�odego pana! - Pana! Jakim sposobem jest on moim panem? Czy� ja jestem s�u��c�? - Nie; panienka jest mniej ni� s�u��ca, gdy� nic nie robi na swe utrzymanie. No, prosz� usi��� i zastanowi� si� nad swoj� niegodziwo�ci�. Wnios�y mnie tymczasem do wskazanego przez pani� Reed pokoju i rzuci�y na otoman�; natychmiastowym odruchem chcia�am zeskoczy� jak spr�yna; dwie pary r�k powstrzyma�y mnie w tej chwili. - Je�eli panienka nie b�dzie siedzie� spokojnie, b�dziemy j� musia�y przywi�za� - rzek�a Bessie. - Panno Abbot, niech mi panna po�yczy swoich podwi�zek; moje zerwa�aby od razu. Panna Abbot odwr�ci�a si�, by zdj�� z grubej nogi potrzebne tasiemki. To przygotowywanie wi�z�w i dodatkowa ha�ba z tym z��czona uspokoi�y mnie nieco. - Prosz� nie zdejmowa� podwi�zek - zawo�a�am. - B�d� siedzia�a spokojnie. I na poparcie tych s��w chwyci�am si� r�kami siedzenia. - No, wi�c prosz� pami�ta� - rzek�a Bessie; a przekonawszy si�, �e si� rzeczywi�cie uspokajam, przesta�a mnie przytrzymywa�; teraz sta�y obydwie za�o�ywszy r�ce, patrz�c chmurnie i podejrzliwie w moj� twarz, jak gdyby niepewne, czy jestem przy zdrowych zmys�ach. - Nic podobnego nigdy przedtem nie zrobi�a - rzek�a w ko�cu Bessie, zwracaj�c si� do pokojowej. - Ale to zawsze w niej tkwi�o - brzmia�a odpowied�. - Cz�sto m�wi�am pani, co s�dz� o tym dziecku, a pani zgadza�a si� ze mn�. To chytre ma�e stworzenie; nigdy nie widzia�am dziecka w jej wieku tak bardzo skrytego. Bessie nie odpowiedzia�a. Po chwili jednak, zwracaj�c si� do mnie, rzek�a: - Panienka powinna rozumie�, �e ma obowi�zki wdzi�czno�ci wzgl�dem pani Reed; pani Reed panienk� utrzymuje; gdyby panienk� wygna�a, musia�aby panienka i�� do przytu�ku. Milcza�am na te s�owa, gdy� nie by�y dla mnie nowin�. Od czasu jak si�gam pami�ci�, s�ysza�am ju� nieraz podobne napomknienia. To wymawianie mi, �e jestem na �asce, obija�o si� o moje uszy jak niejasna zwrotka; bardzo by�o przykre i upokarzaj�ce, ale tylko przez p� zrozumia�e. Abbot dorzuci�a: - I nie powinna si� panienka uwa�a� za r�wn� z pannami Reed i paniczem dlatego, �e pani �askawie pozwala, by si� panienka chowa�a razem z nimi. Oni b�d� mieli du�o pieni�dzy, a panienka nie b�dzie mia�a nic; panience przystoi by� pokorn� i stara� si� im podoba�. - To, co panience m�wimy, to tylko dla jej dobra - doda�a Bessie �agodniejszym g�osem. - Panienka powinna stara� si� by� po�yteczna i mi�a, a wtedy mo�e b�dzie panienka mia�a tutaj sw�j dom; ale je�li panienka b�dzie gwa�towna i szorstka, to jestem pewna, �e pani wy�le st�d panienk�. - A przy tym - wtr�ci�a Abbot - Pan B�g mo�e panienk� pokara�. Mo�e jej zes�a� nag�� �mier� w chwili, gdy wyprawia� b�dzie hece, a wtedy dok�d p�jdzie? Chod�my, Bessie, zostawimy j� tu. Nie chcia�abym za nic mie� takie serce jak ona. Niech si� panienka pomodli, gdy zostanie sama, bo je�eli panienka nie oka�e skruchy, to co� z�ego mo�e tu przyj�� przez komin i porwa� panienk�. Wysz�y zamykaj�c drzwi za sob� i przekr�caj�c klucz w zamku. Czerwony pok�j by� to pok�j zapasowy, w kt�rym bardzo rzadko sypiano, chyba �e niespodziewany nap�yw go�ci do Gateshead Hall zmusza� gospodarzy do u�ycia wszystkich pokoi. A jednak by� to jeden z najwi�kszych i najokazalszych pokoi we dworze. Na �rodku, podobne do tabernakulum, sta�o �o�e, wsparte na masywnych mahoniowych filarach z kotar� z ciemnop�sowego adamaszku; dwa wielkie okna z zapuszczonymi stale �aluzjami udrapowane by�y w festony i fa�dy z podobnej materii; dywan by� czerwony; st� w nogach �o�a nakryty by� karmazynowym suknem; �ciany mia�y delikatny be�owy kolor z odcieniem r�owym; szafa, toaleta, krzes�a by�y z ciemno politurowanego starego mahoniu. Na tle tych ciemnych barw wznosi� si� wysoko i ja�nia� bia�o�ci� stos materac�w i poduszek na �o�u, nakrytym �nie�nobia�� pikow� kap�. Niemniej, zwraca� uwag� szeroki wy�cie�any fotel, stoj�cy u wezg�owia �o�a, r�wnie� bia�y, z ustawionym przed nim podn�kiem; pomy�la�am patrz�c na�, �e wygl�da jak jaki� blady tron. W pokoju tym by�o ch�odno, gdy� rzadko w nim palono; cicho, gdy� le�a� daleko od dziecinnego pokoju i od kuchni; uroczy�cie, gdy� by�o wiadomo, �e tak rzadko go u�ywano. S�u��ca tylko chodzi�a tam co sobot� zetrze� tygodniowy kurz z luster i z mebli, sama za� pani Reed odwiedza�a go czasami, by przejrze� zawarto�� pewnej tajemnej szuflady w szafie, gdzie by�y z�o�one r�ne pergaminy, jej szkatu�ka z klejnotami i miniatura jej nieboszczyka m�a. Tu le�y tajemnica czerwonego pokoju, tajemnica jego opuszczenia mimo okaza�o�ci. Pan Reed nie �y� ju� od lat dziewi�ciu; w tym pokoju wyda� ostatnie tchnienie; tutaj le�a� wystawiony na paradnym katafalku; st�d ludzie z przedsi�biorstwa pogrzebowego wynie�li jego trumn� - i od tego dnia uczucie u�wi�caj�cej grozy chroni�o ten pok�j od cz�stych odwiedzin. Niska otomana, na kt�rej zostawi�y mnie jak przykut� Bessie i z�o�liwa Abbot, sta�a blisko marmurowego kominka; ��ko wznosi�o si� przede mn�; po prawej r�ce umieszczona by�a wysoka ciemna szafa, kt�rej b�yszcz�ca powierzchnia za�amywa�a odblaski �wiat�a; po lewej znajdowa�y si� udrapowane okna; wielkie lustro pomi�dzy oknami odbija�o opuszcnony majestat ��ka i pokoju. Nie by�am zupe�nie pewna, czy one zamkn�y drzwi na klucz, i gdy odwa�y�am si� poruszy�, wsta�am i posz�am si� przekona�. Niestety, tak; �adne wi�zienie nie mog�o by� pewniejsze. Wracaj�c musia�am przej�� obok lustra; m�j wzrok, jakby urzeczony, spocz�� na nim bezwiednie. Wszystko wygl�da�o w lustrze zimniejsze ni� w rzeczywisto�ci, a dziwna ma�a figurka patrz�ca stamt�d na mnie, z bia�� twarz� i bia�ymi r�kami, jak plamy w ciemno�ci i b�yszcz�cymi, wystraszonymi oczami, poruszaj�ca si� nie�mia�o tam, gdzie wszystko ton�o w nieruchomo�ci, zrobi�a na mnie wra�enie prawdziwego ducha; pomy�la�am, �e podobna jest do tych zjaw, co to s� niby boginki, niby chochliki, kt�re wedle wieczornych opowiada� Bassie wychodz� z odludnych, paproci� zaros�ych zak�tk�w w�r�d wrzosowisk i jawi� si� sp�nionym podr�nym. Powr�ci�am na swoje miejsce. Strach zabobonny ju� w tej chwili zaczyna� mnie ogarnia�, ale nie by�a to jeszcze godzina jego zupe�nego zwyci�stwa: czu�am jeszcze ciep�� krew w sobie; nastr�j zbuntowanego niewolnika krzepi� mnie gorzk� moc�; musia�am wpierw zatamowa� szybki p�d my�li, biegn�cej wstecz, zanim bym si� ugi�a przed straszn� chwil� obecn�. Ca�a brutalna tyrania Johna Reeda, dumna oboj�tno�� jego si�str, odraza ich matki, stronniczo�� s�u�by, wszystko to burzy�o si� w mojej zaniepokojonej duszy jak brudny osad w zam�conej studni. Dlaczego ja mam zawsze cierpie�, zawsze by� upokarzana, zawsze oskar�ana, na zawsze pot�piona? Dlaczego nie mog�am nigdy nikomu dogodzi�? Dlaczego daremnie stara�am si� pozyska� czyjekolwiek wzgl�dy? Eliz�, kt�ra by�a uparta i samolubna, szanowano. Georgianie, rozpieszczonej, kapry�nej, skwaszonej, k��tliwej i aroganckiej w obej�ciu, og�lnie pob�a�ano. Jej uroda, r�owe policzki i z�ote loki najwidoczniej zachwyca�y ka�dego, kto na ni� patrzy�, i okupywa�y bezkarno��. Johnowi nikt si� nie sprzeciwia�, tym bardziej nikt go nie kara�, chocia� ukr�ca� g��wki go��biom, zabija� ma�e pawi�ta, szczu� owce psami, winogrona w cieplarni ogo�aca� z owoc�w, ob�amywa� p�czki najrzadszych ro�lin w oran�erii; m�wi� do matki "moja stara", niekiedy ur�ga� jej, �e ma brzydk�, ciemn� cer�, tak�, jak on sam mia�; szorstko opiera� si� wszelkim jej �yczeniom, nieraz rozdar� lub splami� jej jedwabn� sukni�, a jednak by� zawsze jej "najdro�szym kochaniem". Ja nie o�miela�am si� w niczym zawini�, usi�owa�am spe�nia� wszystkie swoje obowi�zki, a jednak od rana do po�udnia i od po�udnia do wieczora nazywano mnie niegrzeczn� i nudn�, kwa�n� i skryt�. G�owa wci�� mnie jeszcze bola�a i krwawi�a od uderzenia i upadku. Nikt nawet nie zgani� Johna za to, �e mnie nies�usznie uderzy�, lecz gdy w obronie przed dalszym bezpodstawnym gwa�tem zwr�ci�am si� przeciw niemu, spad�o na mnie og�lne pot�pienie. "Co za niesprawiedliwo��! Co za niesprawiedliwo��!" - wo�a� m�j rozum, pobudzony przez b�l do przedwczesnej, cho� przej�ciowej przenikliwo�ci, i podniecona doznan� krzywd� szuka�am w my�li jakich� niezwyk�ych sposob�w wydobycia si� z tego niezno�nego ucisku. Przemy�liwa�am, czyby nie uciec, a gdyby to okaza�o si� niemo�liwe, czyby ju� nie je�� ani nie pi� i w ten spos�b umrze�. Jaka� rozterka targa�a moj� dusz� tego okropnego popo�udnia! Jak m�zg m�j wrza� niepokojem, a serce buntem! A jednak w jakiej ciemnicy i g��bokiej nie�wiadomo�ci toczy�a si� ta walka duchowa! Nie mog�am znale�� odpowiedzi na wci�� powracaj�ce pytanie, dlaczego ja tak cierpi�; teraz z odleg�o�ci tylu lat znajduj� j� �atwo. By�am dysonansem w Gateshead Hall; do nikogo tam nie by�am podobna; nie mia�am nic wsp�lnego z pani� Reed, jej dzie�mi i dobranymi przez ni� domownikami. Je�eli oni mnie nie kochali, to i ja r�wnie� ich nie kocha�am. Nie mieli obowi�zku kocha� stworzenia, kt�re nie mog�o my�le� tak jak oni; stworzenia tak odr�bnego, tak kra�cowo r�ni�cego si� od nich temperamentem, zdolno�ciami, sk�onno�ciami; stworzenia niepotrzebnego, nie mog�cego s�u�y� ich interesom lub przysparza� im przyjemno�ci; szkodliwego stworzenia, nosz�cego w duszy zarodki oburzenia na ich traktowanie, pogard� dla ich s�du. Wiem, �e gdybym by�a dzieckiem �wawym, weso�ym, niedba�ym, wymagaj�cym, �adnym, rozpuszczonym, cho� r�wnie zale�nym i r�wnie bez przyjaci�, pani Reed ch�tniej znosi�aby moj� obecno��, dzieci jej okazywa�yby mi wi�cej serdeczno�ci, kole�e�skich uczu�, a s�u�ba mniej by�aby sk�onna robi� ze mnie koz�a ofiarnego w dziecinnym pokoju. �wiat�o dzienne w czerwonym pokoju zaczyna�o zanika�. By�o ju� po czwartej, a chmurne popo�udnie chyli�o si� ku pos�pnemu zmrokowi. S�ysza�am, jak krople deszczu bezustannie bi�y w okno nad schodami, jak wiatr wy� po�r�d klomb�w za domem; czu�am, �e stopniowo zi�bn� na ko��, a wtedy opu�ci�a mnie odwaga. Zwyk�y m�j nastr�j upokorzenia, pow�tpiewania we w�asne si�y, smutnej depresji opad� jak wilgotna mg�a na dogasaj�ce ognisko mojego gniewu. Wszyscy m�wi�, �e jestem z�a, a mo�e to rzeczywi�cie prawda? Jak�� to my�l mia�am przed chwil�? Zag�odzi� si� na �mier�? Przecie� to z pewno�ci� by�aby zbrodnia; a czy jestem przygotowana na �mier�? I czy krypta pod ambon� w ko�ciele w Gateshead jest pon�tnym schronieniem? M�wiono mi, �e w takiej krypcie pochowano pana Reeda. Ta my�l przywiod�a mi go na pami��; z coraz wi�kszym l�kiem rozmy�la�am teraz o nim. Nie mog�am go pami�ta�, ale wiedzia�am, �e by� moim rodzonym wujem, bratem mojej matki, �e wzi�� mnie do swojego domu, gdy by�am ma�ym dzieckiem, sierot� zupe�n�; �e na �o�u �mierci wym�g� od pani Reed obietnic�, �e b�dzie mnie chowa�a i utrzymywa�a, jak w�asne dziecko. Pani Reed prawdopodobnie uwa�a�a, �e dotrzymuje obietnicy; i dotrzymywa�a jej niezawodnie tak, jak na to pozwala�a jej natura; ale w istocie, jak�e mog�a lubi� narzucone sobie dziecko nie z jej rodu, nie zwi�zane z ni� po �mierci m�a �adnymi wi�zami? Musia�o jej by� ci�ko czu� si� zniewolon� wymuszonym przyrzeczeniem do zast�powania matki obcemu dziecku, kt�rego kocha� nie mog�a, i widzie� to tak odmienne, obce stworzenie sta�ym uczestnikiem jej rodzinnego k�ka. Szczeg�lna my�L zacz�a we mnie �wita�. Nie w�tpi�am, tak, nie w�tpi�am nigdy, �e gdyby pan Reed �y�, obchodzi�by si� ze mn� dobrotliwie; a teraz, gdym tak siedzia�a patrz�c na bia�e ��ko i ciemniej�ce �ciany - raz po raz jak urzeczona spogl�daj�c ku niejasno po�yskuj�cemu zwierciad�u - zacz�am sobie przypomina�, co s�ysza�am o umar�ych, nie mog�cych zazna� spokoju w grobach, kiedy si� pogwa�ca ich ostatnie �yczenia, i odwiedzaj�cych ten �wiat, a�eby ukara� wiaro�omnych i pom�ci� uci�nionych. Pomy�la�am, �e duch pana Reeda, dr�czony krzywd� dziecka jego siostry, m�g�by opu�ci� swoj� siedzib� - czy to w krypcie ko�cielnej, czy gdzie� w nieznanym �wiecie umar�ych - i stan�� przede mn� w tym oto pokoju. Otar�am �zy i powstrzyma�am �kanie w obawie, by ten objaw gwa�townego �alu nie zbudzi� jakiego� nadnaturalnego g�osu ku memu pocieszeniu albo nie wywo�a� z mroku twarzy w aureoli, schylaj�cej si� nade mn� z dziwn� lito�ci�. Czu�am, �e przypuszczenie to, pocieszaj�ce teoretycznie, by�oby straszne, gdyby si� zi�ci�o; ca�� moc� stara�am si� je odegna�, stara�am si� by� odwa�na. Odgarn�wszy w�osy z oczu, podnios�am g�ow� i usi�owa�am �mia�o rozejrze� si� po ciemnym pokoju. W tej chwili jakie� �wiat�o zaja�nia�o na �cianie. "Czy to promie� ksi�yca - zada�am sobie pytanie - przedziera si� przez szpar� w �aluzji?" Nie: �wiat�o ksi�yca by�oby nieruchome, a to si� porusza; gdym na nie patrzy�a, przesun�o si� na sufit i zadr�a�o nad moj� g�ow�. �atwo dzi� mog� zrozumie�, �e ta smuga �wiat�a najprawdopodobniej pochodzi�a z latarni niesionej przez kogo�, kto przechodzi� pod oknami; wtedy jednak, oczekuj�c rzeczy strasznych, maj�c nerwy rozbite z powodu wstrz�su, wyobrazi�am sobie, i� ten nag�y b�ysk �wiat�a to zwiastun nadci�gaj�cej zjawy z drugiego �wiata. Serce zabi�o we mnie mocno, krew uderzy�a mi do g�owy, w uszach poczu�am szum, kt�ry wzi�am za szum skrzyde�; wyda�o mi si�, �e co� si� do mnie zbli�a; tchu nie mog�am z�apa�, nie starczy�o mi wytrzyma�o�ci; rzuci�am si� do drzwi i zacz�am rozpaczliwym wysi�kiem szarpa� klamk�. Wzd�u� korytarza us�ysza�am kroki; obr�cono klucz w zamku i wesz�a Bessie z Abbot. - Panno Eyre, czy panienka chora? - zapyta�a Bessie. - Co za straszny ha�as! A� mn� zatrz�s�! - zawo�a�a Abbot. - Wypu��cie mnie! Pozw�lcie mi p�j�� do dziecinnego pokoju! - krzycza�am. - Dlaczego? Czy si� panience co sta�o? Czy panienka co zobaczy�a? - znowu zapyta�a Bessie. - Ach! Zobaczy�am �wiat�o i my�la�am, �e to duch przychodzi! - chwyci�am teraz r�k� Bessie, kt�rej mi nie cofn�a. - Ona umy�lnie wrzeszcza�a - o�wiadczy�a krzywi�c si� Abbot. - A co to by� za wrzask! Gdyby j� co� bardzo bola�o, mo�na by to jeszcze darowa�, ale ona tylko chcia�a �ci�gn�� nas wszystkich tutaj; ju� ja znam jej mi�e sztuczki! - Co si� tutaj dzieje? - zapyta� inny g�os rozkazuj�co; to pani Reed nadesz�a korytarzem w rozwianym czepeczku, gro�nie szumi�c jedwabiami. - Abbot, Bessie, zdaje si�, �e wyda�am rozkaz, aby Jane pozosta�a w czerwonym pokoju, dop�ki ja sama do niej nie przyjd�. - Panienka Jane krzycza�a tak g�o�no, prosz� pani - t�umaczy�a si� Bessie. - Pu�� j� - brzmia�a odpowied�. - Pu�� r�k� Bessie, dziecko; nie uda ci si� wydosta� st�d tym sposobem, b�d� pewna. Nie znosz� chytro�ci, zw�aszcza u dzieci. Mam obowi�zek pokaza� ci, �e podst�pne sztuczki na nic si� nie zdadz�; zostaniesz tu jeszcze o godzin� d�u�ej, a wypuszcz� ci� tylko wtedy, kiedy b�dziesz uleg�a i cicha. - O wujenko, miej lito��! Przebacz mi! Nie mog� tego znie��! Ukarz mnie innym sposobem! To zabije mnie, je�eli... - Cicho b�d�! Co za wstr�tna gwa�towno��! Wujenka zapewne tak czu�a; by�am w jej oczach przedwcze�nie dojrza�� komediantk�; szczerze widzia�a we mnie mieszanin� z�o�liwych nami�tno�ci, niskiego charakteru i niebezpiecznej ob�udy. Bessie i Abbot odesz�y, a pani Reed, zniecierpliwiona moim nowym gwa�townym wybuchem b�lu i rozpaczliwego szlochania, wtr�ci�a mnie z powrotem do pokoju i zamkn�a drzwi na klucz bez dalszego gadania. S�ysza�am, jak odchodzi. Wkr�tce po jej odej�ciu - przypuszczam - musia�am dosta� jakiego� ataku. Straci�am przytomno��. Rozdzia� III Przypominam sobie, �e potem obudzi�am si� z uczuciem, jakby straszna zmora dr�czy�a mnie we �nie. Widzia�am przed sob� okropny czerwony blask, popstrzony grubymi, czarnymi dr�gami; s�ysza�am g�ucho brzmi�ce g�osy, jakby st�umione p�yn�c� wod� albo wiatrem: wzburzenie, niepewno�� i g�ruj�ce nad wszystkim przera�enie zm�ci�y moje zmys�y. Niebawem poczu�am, �e kto� mnie dotyka, �e mnie podnosi i podtrzymuje w pozycji siedz�cej, i to delikatniej, ni� to kiedykolwiek czyniono ze mn�. Opar�am g�ow� o poduszk� czy rami� i poczu�am si� lepiej. Po pi�ciu minutach chmura otumanienia rozwia�a si�; wyra�nie zda�am sobie spraw�, �e znajduj� si� we w�asnym ��ku i �e ten czerwony blask to ogie� na kominku w pokoju dziecinnym. By�a noc; �wieca pali�a si� na stole; Bessie sta�a w nogach ��ka z miednic� w r�kach, a jaki� pan siedzia� na krze�le ko�o mojej poduszki pochylaj�c si� nade mn�. Poczu�am niewymown� ulg�, uspokajaj�c� pewno�� opieki i bezpiecze�stwa, gdy si� przekona�am, �e w pokoju jest obcy cz�owiek, kto�, kto nie nale�y do Gateshead ani nie jest krewnym pani Reed. Odwr�ciwszy si� od Bessie (cho� jej obecno�� nie by�a mi tak niemi�a, jak by�aby, na przyk�ad, obecno�� Abbot) przyjrza�am si� twarzy tego pana. Pozna�am go; by� to pan Lloyd, aptekarz, wzywany niekiedy przez pani� Reed, gdy zachorowa� kto� ze s�u�by; do siebie i dzieci wzywa�a doktora. - No, prosz�, kto ja jestem? - zapyta�. Wym�wi�am jego nazwisko i r�wnocze�nie poda�am mu r�k�. Wzi�� j� u�miechaj�c si� i powiedzia�: - Pomale�ku si� poprawiamy. Po czym u�o�y� mnie z powrotem i zapowiedzia� Bessie, �e musz� mie� zupe�ny spok�j w nocy. Da� jeszcze kilka wskaz�wek, zapowiedzia�, �e zajrzy nazajutrz i odszed� ku mojemu zmartwieniu; dop�ki siedzia� przy moim ��ku, czu�am si� bezpiecznie, a gdy zamkn�� drzwi za sob�, ca�y pok�j pociemnia� i serce si� we mnie �cisn�o; osiad� w nim niewymowny smutek. - Czy panienka czuje, �e b�dzie mog�a zasn��? - zapyta�a Bessie wcale �agodnie. Zaledwie �mia�am jej odpowiedzie�, tak si� ba�am, �e nast�pne zdanie b�dzie brzmia�o szorstko. - Spr�buj�. - Czy nie chcia�aby panienka napi� si� czego? A mo�e by panienka co zjad�a? - Nie, dzi�kuj�. - Je�eli tak, to ja si� po�o��, bo to ju� po dwunastej; ale mo�e mnie panienka zawo�a�, gdyby potrzebowa�a czego w nocy. Co za zadziwiaj�ca uprzejmo��! O�mieli�o mnie to, wi�c zapyta�am: - Co si� to ze mn� dzieje? Czy jestem chora? - Zas�ab�a panienka, zdaje si�, w czerwonym pokoju od p�aczu, ale wkr�tce z pewno�ci� panienka wydobrzeje. Bessie wesz�a do pokoju s�u��cej, kt�ry znajdowa� si� obok. S�ysza�am, jak m�wi�a: - Saro, �pij ze mn� w pokoju dziecinnym; za nic w �wiecie nie chcia�abym by� sama z tym biednym dzieckiem dzi� w nocy, a nu� umrze. To taka dziwna rzecz, �e mia�a ten atak; ciekawa jestem, czy ona co zobaczy�a. Pani by�a za surowa. Bessie wr�ci�a z Sar�; po�o�y�y si�; szepta�y z sob� przed za�ni�ciem dobre p� godziny. Z urywk�w ich rozmowy, kt�re mnie dolatywa�y a� nadto wyra�nie, dorozumie� si� mog�am, o czym m�wi�. - Co� ko�o niej przesz�o, ca�e ubrane na bia�o, i znik�o... Wielki czarny pies szed� za nim... Trzy g�o�ne stukni�cia do drzwi pokoju... �wiat�o na cmentarzu wprost nad jego grobem... Itp., itp. W ko�cu obie zasn�y. Ogie� na kominku wygas�, �wieca si� wypali�a; d�uga wyda�a mi si� ta noc strasznej bezsenno�ci; oczy, uszy i umys� wyostrza� strach - taki strach, jaki dzieci tylko potrafi� odczuwa�. �adna powa�na d�u�sza choroba nie nast�pi�a po tym wypadku w czerwonym pokoju; uleg�am tylko wtedy wstrz�sowi nerw�w, kt�rego �lady odczuwam do dzi� dnia. Tak, pani Reed, tobie zawdzi�czam niekt�re straszne m�ki duchowe, ale powinna bym ci wybaczy�, gdy� nie wiedzia�a�, co czynisz; szarpi�c struny mego serca s�dzi�a�, �e tylko wykorzeniasz ze mnie z�e sk�onno�ci. Nazajutrz w po�udnie, wstawszy i ubrawszy si�, usiad�am otulona w szal przy kominku w pokoju dziecinnym. Fizycznie czu�am si� s�aba i wyczerpana; ale wi�cej dokucza�o mi to, �e czu�am si� tak niewypowiedzianie nieszcz�liwa; tak nieszcz�liwa, �e mi to wyciska�o milcz�ce �zy z oczu; ledwie jedn� s�on� kropl� otar�am z policzka, p�yn�a za ni� druga. "A jednak - my�la�am - powinna bym si� czu� dobrze, gdy� �adnej z moich kuzynek nie ma w pobli�u." Wyjecha�y powozem z matk�. I Abbot szy�a w innym pokoju, a Bessie, krz�taj�c si� tu i tam, zbieraj�c zabawki i porz�dkuj�c w szufladach, przemawia�a do mnie raz po raz niezwykle dobrotliwie. Taki stan rzeczy powinien by� by� dla mnie rajem, dla mnie, przyzwyczajonej do ci�g�ej besztaniny, do ci�g�ego komenderowania; w rzeczywisto�ci moje rozstrojone nerwy by�y w takim stanie, �e �aden spok�j nie m�g� ich uciszy�, �adna przyjemno�� nie by�a im mi�a. Bessie zesz�a do kuchni i przynios�a mi ciasteczko z owocami na barwnie malowanym porcelanowym talerzu. To malowid�o na porcelanie, przedstawiaj�ce rajskiego ptaka otoczonego girland� p�czk�w r�anych, by�o zawsze przedmiotem mojego najgor�tszego podziwu. Cz�sto prosi�am, �eby mi pozwolono wzi�� ten talerz do r�ki, by si� dok�adniej przyjrze� malowaniu - nigdy jednak nie uwa�ano mnie za godn� tego przywileju. Ten cenny przedmiot umieszczono mi teraz na kolanach i zapraszano serdecznie, �ebym zjad�a delikatne ciasteczko. Daremna �aska! Przychodzi�a za p�no jak wiele innych upragnionych, a d�ugo odwlekanych �ask. Nie mog�am zje�� ciastka, a upierzenie ptaka i barwy kwiat�w wyda�y mi si� dziwnie wyblak�e; odsun�am talerz i ciastko. Bessie zapyta�a, czy poda� mi jak� ksi��k�: s�owo ksi��ka pobudzi�o mnie na razie, poprosi�am j�, �eby mi przynios�a z biblioteki "Podr�e Gulliwera". Ksi��k� t� czyta�am wiele razy z rozkosz�. Uwa�a�am j� za opowie�� prawdziw� i wi�cej mnie zajmowa�a ni� bajki o wr�kach i krasnoludkach. Co si� tyczy krasnoludk�w, to poniewa� szuka�am ich na pr�no pod li��mi �opianu i dzwonk�w, pod grzybami i pod cieniem bluszcz�w, os�aniaj�cych stare zak�tki mur�w, pogodzi�am si� w ko�cu z t� smutn� prawd�, �e wszystkie one musia�y opu�ci� Angli� i przenie�� si� gdzie� do dzikiego kraju, gdzie lasy s� wi�ksze i g�stsze, a ludno�� nie tak liczna. Natomiast wierzy�am w istnienie krainy Lilliput�w i Brobdingnag�w * i nie w�tpi�am, �e kiedy�, odbywszy d�ug� podr�, zobacz� na w�asne oczy te ma�e p�lka, domki i drzewka, tych malusie�kich cz�owieczk�w, krowy, owce i ptaki jednego kr�lestwa oraz zbo�a, wysokie jak lasy, olbrzymie psy, potworne koty, m�czyzn i kobiety jak wie�e - drugiego kraju. Jednak�e gdy dosta�am teraz do r�k ten ulubiony tom, gdy zacz�am obraca� jego karty, szukaj�c w przedziwnych obrazkach tego uroku, kt�ry tam dotychczas zawsze znajdowa�am - wszystko to wyda�o mi si� niesamowite i straszne; olbrzymi byli jakimi� ogromnymi upiorami, pigmejczycy - z�o�liwymi, przera�liwymi chochlikami, za� Gulliwer by� nieszcz�snym w�drowcem po strasznych i niebezpiecznych krainach. Mowa tu o krainach z "Podr�y Gulliwera" Jonatana Swifta. Zamkn�am ksi��k�, kt�rej nie �mia�am ju� d�u�ej ogl�da�, i po�o�y�am j� na stole obok nietkni�tego ciastka. Bessie sko�czy�a tymczasem �ciera� kurze i porz�dkowa� w pokoju. Umywszy r�ce, otworzy�a ma�� szuflad�, pe�n� wspania�ych resztek jedwabiu i at�as�w, i zacz�a fabrykowa� nowy kapelusz dla lalki Georgiany. Przy robocie �piewa�a. By�a to piosenka, kt�ra si� zaczyna�a: Kiedy szli�my na w�dr�wk�@ dawno temu...@ Ile razy dawniej s�ysza�am t� piosenk�, zawsze odczuwa�am �yw� przyjemno��, gdy� Bessie mia�a mi�y g�os, przynajmniej mnie si� takim wydawa�. Ale tym razem, chocia� g�os jej ci�gle by� mi�y, odczu�am w tej melodii niewys�owiony smutek. Chwilami, zaj�ta swoj� robot�, �piewa�a ko�cowy refren ciszej, mocno go zwalniaj�c. "Dawno temu" brzmia�o jak najsmutniejszy refren �a�obnego hymnu. Zacz�a �piewa� inn� ballad�, tym razem naprawd� smutn�. Stopy mam obola�e i chwiejny m�j krok,@ a droga taka d�uga przez g�rskie wykroty;@ wkr�tce sp�ynie na �cie�k� bezmiesi�czny mrok@ i noc zagubi �lady ubogiej sieroty.@ O, czemu� mi� wys�ano w t� samotn� dal,@ gdzie wrzos si� jeno pleni od groty do groty?@ Twarde s� ludzkie serca i obcy im �al,@ anio� czuwa� jedynie nad drog� sieroty.@ Delikatny i ciep�y owiewa� mi� wiatr@ i gwiazdy z nich mi s�a�y blask senny i z�oty,@ jak gdyby sam B�g Ojciec w dobroci swej k�ad�@ spoczynek i nadziej� pod stopy sieroty.@ Gdyby nawet pode mn� mia� zwali� si� most@ czy b��dny ognik zwi�d� mi� w to� ziej�c� b�otem -@ wiem, �e m�j Ojciec w niebie us�yszy m�j g�os@ i przytuli do �ona ubog� sierot�.@ Wiem, �e jest kto� na niebie, kto doda mi si�,@ cho� nie mam ju� do �ycia na ziemi ochoty,@ dzi� niebo moim domem, gdy ziemi� mrok skry�,@ a B�g jest przyjacielem ubogiej sieroty.@ (Prze�o�y� W�odzimierz Lewik.) - No, prosz�, panno Jane, prosz� nie p�aka� - powiedzia�a Bessie sko�czywszy. Mog�a r�wnie dobtrze powiedzie� ogniowi: "Nie pal si�." Lecz sk�d�e ona mog�a odgadn��, jak bardzo cierpi�. Przed po�udniem przyszed� znowu pan Lloyd. - Jak to? Wstali�my ju�? - zapyta� wchodz�c. - Jak�e, panno Bessie, czuje si� nasza chora? Bessie odpowiedzia�a, �e czuj� si� bardzo dobrze. - W takim razie powinna mie� weselsz� mink�. Prosz� tu przyj��, panno Jane; panience na imi� Jane, prawda? - Tak, prosz� pana, Jane Eyre. - Ot� panienka p�aka�a; czy mo�e mi panienka powiedzie� dlaczego? Czy panienk� co boli? - Nie, prosz� pana. - Ach! My�l�, �e ona p�acze, poniewa� nie mog�a wyjecha� z pani� powozem - wtr�ci�a Bessie. - Z pewno�ci� nie dlatego. Za du�a jest na tak� dziecinad�. I ja to samo my�la�am, a dotkni�ta w mi�o�ci w�asnej tym nies�usznym zarzutem, odpowiedzia�am czym pr�dzej: - Nigdy w �yciu dla czego� podobnego nie p�aka�am; nie cierpi� je�dzi� powozem. P�acz�, bo jestem nieszcz�liwa. - O, mog�aby si� panienka wstydzi�! - rzek�a Bessie. Poczciwy aptekarz zdawa� si� troch� zdziwiony. Sta�am przed nim; przygl�da� mi si� d�ugo; mia� ma�e, siwe oczy, nie bardzo jasne, ale dzi� nazwa�abym je bystrymi; twarz jego o surowych rysach mia�a wyraz poczciwo�ci. Przypatrzywszy mi si� do woli, powiedzia�: - Wskutek czego to panienka zachorowa�a? - Upad�a - rzek�a Bessie, zn�w si� wtr�caj�c. - Upad�a! To znowu jak ma�e dzieci�tko! Czy to ona nie umie chodzi� w tym wieku? Musi mie� chyba z osiem albo dziewi�� lat. - Upad�am, bo mnie uderzono - da�am �mia�e wyja�nienie, kt�re wyrwa�a ze mnie zn�w bole�nie dotkni�ta duma. - Ale to nie od tego zachorowa�am - doda�am, podczas gdy pan Lloyd za�ywa�