2080
Szczegóły |
Tytuł |
2080 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2080 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2080 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2080 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Dashiell Hammett
Dziewczyna o srebrnych oczach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
Prze�o�y�a Maja Gottesman
T�oczono w nak�adzie 10 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Iskry",
Warszawa 1988
Pisa�a J. Szopa
Korekty dokona�y:
K. Markiewicz
i K. Kruk
Dom przy Turk Street
Dowiedzia�em si�, �e cz�owiek,
na kt�rego poluj�, mieszka
gdzie� przy Turk Street, ale m�j
informator nie potrafi� poda� mi
numeru domu. Tak wi�c pewnego
deszczowego popo�udnia
w�drowa�em t� ulic�, dzwoni�c do
kolejnych dom�w i recytuj�c tak�
oto historyjk�: "Jestem z
kancelarii adwokackiej
Wellington i Berkeley. Jedna z
naszych klientek, starsza pani,
zosta�a w zesz�ym tygodniu
wyrzucona z tylnej platformy
tramwaju i dozna�a ci�kich
obra�e�. W�r�d �wiadk�w tego
wypadku by� pewien m�ody
m�czyzna, kt�rego nazwiska nie
znamy. Dowiedzieli�my si�, �e
gdzie� tu mieszka". Potem
opisywa�em poszukiwanego przeze
mnie m�czyzn� i pyta�em: "Czy
mieszka tu kto� o takim
wygl�dzie?"
Wzd�u� ca�ej jednej strony
ulicy s�ysza�em ci�gle tylko:
"Nie". "Nie". "Nie".
Przeszed�em na drug� stron� i
zacz��em robi� to samo. Pierwszy
dom: "Nie". Drugi: "Nie".
Trzeci. Czwarty. Pi�ty...
Na m�j pierwszy dzwonek nikt
nie otworzy�. Po chwili
zadzwoni�em znowu. Ju� by�em
pewien, �e nie ma nikogo, kiedy
klamka lekko si� poruszy�a i
drzwi otworzy�a niedu�a, starsza
kobieta, z jak�� szar� rob�tk�
na drutach w r�ku, o wyblak�ych
oczach mrugaj�cych przyja�nie za
okularami w z�otej oprawie. Na
czarnej sukience nosi�a mocno
wykrochmalony fartuch.
- Dobry wiecz�r - powiedzia�a
cienkim, sympatycznym g�osem. -
Przepraszam, �e pan czeka�. Ale
zawsze zanim otworz�, sprawdzam,
kto jest za drzwiami. Starsze
panie bywaj� ostro�ne.
- Przepraszam, �e przeszkadzam
- zacz��em - ale...
- Niech pan wejdzie.
- Chcia�em tylko o co�
zapyta�. Nie zajm� pani du�o
czasu.
- Prosz� jednak wej�� -
powiedzia�a i doda�a z udan�
surowo�ci� - herbata mi stygnie.
Wzi�a m�j mokry kapelusz i
p�aszcz i poprowadzi�a mnie
w�skim korytarzem do s�abo
o�wietlonego pokoju. Siedz�cy
tam stary, t�gi m�czyzna z
rzadk� siw� brod� opadaj�c� na
bia�y gors, r�wnie mocno
wykrochmalony jak fartuch
kobiety, wsta� na nasz widok.
- Tomaszu - powiedzia�a - to
jest pan...
- Tracy - podsun��em, bo to
w�a�nie nazwisko podawa�em innym
mieszka�com ulicy, i
zarumieni�em si� jak chyba nigdy
od pi�tnastu lat. Takim ludziom
si� nie k�amie.
Jak si� okaza�o, nazywali si�
Quarre i byli kochaj�cym si�
starym ma��e�stwem. Ona zwraca�a
si� do niego "Tomaszu" i
obraca�a to imi� w ustach, jakby
jej smakowa�o. On m�wi� do niej
"moja droga", a dwa razy nawet
wsta�, aby poprawi� poduszki, o
kt�re opiera�a si� swymi
delikatnymi plecami.
Zanim uda�o mi si� sk�oni� ich
do wys�uchania mojego pytania,
musia�em wypi� z nimi fili�ank�
herbaty i zje�� par� ma�ych
korzennych ciasteczek. Nast�pnie
pani Quarre wyda�a kilka
wsp�czuj�cych cmokni��, podczas
gdy ja opowiada�em o staruszce,
kt�ra wypad�a z tramwaju. Potem
staruszek wymamrota� w brod� "to
straszne" i pocz�stowa� mnie
grubym cygarem.
Wreszcie sko�czy�em z
wypadkiem i opisa�em im
poszukiwanego przeze mnie
m�czyzn�.
- Tomaszu - powiedzia�a pani
Quarre - czy to nie ten m�ody
cz�owiek, kt�ry mieszka w tym
domu z por�czami, ten kt�ry
zawsze wygl�da na stroskanego?
Staruszek g�adzi� �nie�n�
brod�, zastanawia� si� przez
chwil�.
- Moja droga, ale czy on nie
ma czasem ciemnych w�os�w? -
odezwa� si� w ko�cu.
Starsza pani rozpromieni�a
si�.
- Tomasz jest taki
spostrzegawczy - powiedzia�a z
dum�. - Zapomnia�am, ale ten
m�ody m�czyzna, o kt�rym
m�wi�am, rzeczywi�cie ma ciemne
w�osy, wi�c to nie mo�e by� on.
Potem staruszek zasugerowa�,
�e to pewien m�odzieniec
mieszkaj�cy kilka dom�w dalej
mo�e by� tym, kt�rego szukam.
Dopiero po d�u�szej dyskusji
zdeecydowali, �e jest on zbyt
wysoki i zbyt stary. Pani Quarre
zaproponowa�a kogo� innego.
Przedyskutowali i t�
kandydatur�, a nast�pnie
odrzucili. Tomasz zn�w wysun��
kogo�, kto po rozwa�eniu sprawy
te� zosta� odrzucony. Paplali
dalej.
Zapad� zmrok. Starszy pan
zapali� stoj�c� lamp�, kt�ra
rzuca�a na nas �agodne, ��te
�wiat�o, reszt� pokoju
pozostawiaj�c w mroku. Pok�j by�
du�y i zagracony; wisia�y w nim
grube zas�ony i sta�y ci�kie,
masywne, wypchane w�osiem meble
z ubieg�ego wieku. Nie
oczekiwa�em ju� �adnej pomocy z
ich strony, ale zrobi�o mi si�
przyjemnie, a cygaro by�o
wy�mienite. Jeszcze zd��� wyj��
na t� pluch�, jak wypal�.
Co� zimnego dotkn�o mojego
karku.
- Wstawaj!
Nie wsta�em. Nie mog�em. By�em
sparali�owany. Siedzia�em i
gapi�em si� na pa�stwa Quarre.
I patrz�c na nich wiedzia�em,
�e to niemo�liwe, by co� zimnego
dotyka�o mego karku, i �e to po
prostu niemo�liwe, by ostry g�os
kaza� mi wsta�. To nie by�o
mo�liwe!
Pani Quarre nadal siedzia�a
sztywno wyprostowana i wsparta o
poduszki, kt�re jej m��
poprawi�; jej oczy zza okular�w
nadal mruga�y przyja�nie.
Starszy pan dalej g�adzi� sw�
siw� brod� i leniwie wypuszcza�
nosem dym z cygara.
Zaraz zaczn� znowu m�wi� o tym
m�odym s�siedzie, kt�ry mo�e by�
cz�owiekiem przeze mnie
poszukiwanym. Nic si� nie sta�o.
Zdrzemn��em si� tylko.
- Wstawaj! - Owo zimne co�,
dotykaj�ce mego karku, wbija�o
mi si� w cia�o.
Wsta�em.
- Przeszukaj go - dobieg� mnie
z ty�u ten sam ostry g�os.
Starszy pan powoli od�o�y�
cygaro, podszed� i obmaca� mnie
ostro�nie. Stwierdziwszy, �e nie
jestem uzbrojony, opr�ni� moje
kieszenie, wyrzucaj�c zawarto��
na krzes�o, z kt�rego w�a�nie
wsta�em.
- To wszystko - powiedzia� do
kogo� stoj�cego za mn� i wr�ci�
na swoje miejsce.
- Odwr�� si� - rozkaza� mi ten
sam ostry g�os.
Odwr�ci�em si� i zobaczy�em
wysokiego, ponurego,
wychudzonego m�czyzn�, mniej
wi�cej w moim wieku, to znaczy
lat trzydziestu pi�ciu. Mia�
brzydk� twarz - ko�cist�, o
zapad�ych policzkach, upstrzon�
wielkimi bladymi piegami. Jego
oczy by�y wodnistoniebieskie, a
nos i broda stercz�ce.
- Znasz mnie? - zapyta�.
- Nie.
- K�amiesz!
Nie polemizowa�em z nim; w
wielkiej, piegowatej d�oni
trzyma� pistolet.
- Zanim z tob� sko�cz�,
poznasz mnie ca�kiem dobrze -
zagrozi�.
- Hook! - da�o si� s�ysze� zza
os�oni�tych portier� drzwi,
przez kt�re brzydal
najwidoczniej si� w�lizn��.
- Hook, chod� tu! - G�os by�
damski, m�ody, czysty i
d�wi�czny.
- O co chodzi?! - odkrzykn��
przez rami� brzydal.
- On jest tutaj.
- W porz�dku. Pilnuj faceta -
poleci� Tomaszowi Quarre.
Gdzie� spomi�dzy brody,
marynarki i wykrochmalonej
kamizelki starszy pan wydoby�
wielki, czarny pistolet, z
kt�rym obchodzi� si� w spos�b
nie wskazuj�cy na brak obycia.
Brzydal zebra� z krzes�a
rzeczy, kt�re wyj�to mi z
kieszeni, i znikn�� za kotar�.
- Prosz� siada�, panie Tracy - z
u�miechem zwr�ci�a si� do mnie
pani Quarre.
Usiad�em.
Zza portiery dobieg� nowy
g�os: powolny baryton z wyra�nym
brytyjskim akcentem, i to
znamionuj�cym osob�
wykszta�con�.
- Co si� dzieje, Hook? - pyta�
g�os.
Ostry g�os brzydala:
- Du�o si� dzieje. Maj� nas!
W�a�nie wychodzi�em i ju� na
ulicy zobaczy�em tego faceta,
co to ja go znam. Pi��, sze��
lat temu pokazano mi go w
Filadelfii. Nie wiem, jak si�
nazywa, ale pami�tam jego g�b�.
Jest z Kontynentalnej Agencji
Detektywistycznej. Cofn��em si�
natychmiast i razem z Elwir�
obserwowali�my go przez okno.
�azi� od domu do domu po drugiej
stronie ulicy i o co� pyta�.
Potem przeszed� na nasz� stron�
i po chwili dzwoni do drzwi.
M�wi� starej i jej m�owi, �eby
wpu�cili go i pr�bowali co� z
niego wyci�gn��. Zacz�� co�
zmy�la� o jakim� facecie, kt�ry
by� �wiadkiem, jak jak�� star�
uderzy� tramwaj, ale to bzdury.
Jemu chodzi o nas. Wszed�em i
przystawi�em mu luf� do karku.
Chcia�em czeka� na ciebie, ale
ba�em si�, �e co� zw�cha i
zwieje.
G�os o brytyjskim akcencie:
- Nie powiniene� by� mu si�
pokazywa�. Oni by sobie dali z
nim rad�.
Hook:
- A co za r�nica. I tak
pewnie wszystko o nas wie. A
nawet jak nie, to co za r�nica?
Cedz�cy s�owa brytyjski g�os:
- Mo�e si� okaza�, �e to
wielka r�nica. To by�o g�upie.
Hook, wrzeszcz�c:
- G�upie, co? Wed�ug ciebie
wszyscy s� g�upi! Wypchaj si�!
Kto robi ca�� robot�? Kto
wszystko ci�gnie? No?! Gdzie...
M�ody, damski g�os:
- Spokojnie, Hook, znam to ju�
na pami��.
Szelest papier�w i znowu
brytyjski g�os:
- Rzeczywi�cie, Hook, masz
racj�. On jest detektywem. Tu
jest jego legitymacja.
Damski g�os z drugiego pokoju:
- No to co robimy?
Hook:
- To proste. Za�atwimy
kapusia.
Damski g�os:
- I w�o�ymy sobie p�tl� na
szyj�?
Hook, z pogard�:
- A tak to niby jej nie mamy,
co? Przecie� ten facet szuka nas
w zwi�zku z t� spraw� w Los
Angeles, nie?
G�os brytyjski:
- Osio� jeste�, Hook, i to
beznadziejny. Za��my, �e facet
interesuje si� t� spraw� z Los
Angeles, co jest ca�kiem
parawdopodobne, wobec tego co?
Pracuje w Agencji
Kontynentalnej. Czy mo�liwe, �e
jego firma nie wie, gdzie on
jest? Na pewno wiedz�, dok�d
poszed�. I pewnie wiedz� o nas
tyle samo, co on. Nie ma co go
zabija�. To by tylko pogorszy�o
spraw�. Trzeba go zwi�za� i tu
zostawi�. Na pewno do jutra nikt
go nie zacznie szuka�.
Ach, jak wdzi�czny by�em
brytyjskiemu g�osowi. Kto� by�
po mojej stronie, przynajmniej
na tyle, by pozwoli� mi �y�.
Przez ostatnie par� minut nie
by�em w najlepszym nastroju. W
pewien spos�b fakt, �e nie
widzia�em ludzi, kt�rzy
decydowali, czy mam �y�, czy
umrze�, czyni� moje po�o�enie
jeszcze bardziej rozpaczliwym.
Teraz czu�em si� du�o lepiej,
cho� daleko mi by�o do rado�ci.
Czu�em zaufanie do brytyjskiego
g�osu. By� to g�os cz�owieka
przyzwyczajonego stawia� na
swoim.
Hook, rycz�c:
- A teraz ja ci powiem,
bracie! Ten facet musi znikn��.
Nie ma dw�ch zda�. Ja nie
ryzykuj�. Gadaj sobie, co chcesz,
ale ja musz� si� martwi� o
w�asn� g�ow�, a b�dzie du�o
bezpieczniej, je�li ten facet
nie b�dzie m�g� gada�. To pewne!
Damski g�os, z niesmakiem:
- Och, Hook, b�d� rozs�dny!
G�os brytyjski, nadal powoli,
lecz bardzo zdecydowanie:
- Nie ma co z tob� dyskutowa�,
Hook, bo masz instynkt i rozum
troglodyty. Rozumiesz tylko
jeden j�zyk i w tym w�a�nie
j�zyku ci powiem, synu. Je�li od
teraz do momentu naszego wyj�cia
chcia�by� zrobi� co� g�upiego,
to powt�rz sobie dwa lub trzy
razy: "Je�li on umrze, umr� i
ja". Powiedz to tak, jakby�
cytowa� Bibli�, bo to taka sama
prawda.
A potem nast�pi�a cisza tak
pe�na napi�cia, �e poczu�em
mrowienie mojej niezbyt
wra�liwej sk�ry na g�owie.
Kiedy w ko�cu jaki� g�os
przerwa� t� cisz�, mimo �e by�
cichy i delikatny, podskoczy�em,
jakby to by� strza�.
By� to �w brytyjski g�os,
pewny siebie i zwyci�ski, wi�c
zacz��em zn�w oddycha�.
- Najpierw wyprowadzimy
staruszk�w - m�wi� g�os. - Ty
Hook, zajmiesz si� naszym
go�ciem. Zwi�� go, a ja wezm�
akcje. Za nieca�e p� godziny
ju� nas tu nie b�dzie.
Portiery rozsun�y si� i do
pokoju wszed� Hook, gro�ny Hook,
na kt�rego blado��tej twarzy
odcina�y si� zielonkawe piegi.
Skierowa� na mnie rewolwer i
kr�tko i ostro zwr�ci� si� do
pa�stwa Quarre:
- Chce was widzie�.
Pa�stwo Quarre wstali i
wyszli.
Tymczasem Hook, ci�gle
trzymaj�c mnie na muszce, zerwa�
pluszowe sznury przytrzymuj�ce
portiery. Podszed� do mnie i
przywi�za� mnie dok�adnie do
krzes�a: r�ce do por�czy, nogi
do n�g krzes�a, moje cia�o do
oparcia i siedzenia, i zako�czy�
dzie�o knebluj�c mnie rogiem
wyj�tkowo dobrze wypchanej
poduszki.
Kiedy sko�czy� mnie
przywi�zywa� i odszed� kawa�ek,
by si� nacieszy� moim widokiem,
us�ysza�em ciche zamykanie drzwi
frontowych, a potem lekkie kroki
nad g�ow�.
Hook spojrza� w kierunku
krok�w, a jego ma�e, wodniste
oczka z�agodnia�y.
- Elwira! - zawo�a� cicho.
Portiery wybrzuszy�y si�,
jakby kto� za nimi sta�, i
us�ysza�em znany mi ju�
d�wi�czny damski g�os.
- Co?
- Chod� tu.
- Lepiej nie. On...
- Co tam on. Chod�! -
wybuchn�� Hook.
Wesz�a do pokoju i w �wietle
lampy zobaczy�em
dwudziestoparoletni� dziewczyn�,
szczup�� i gibk�, ubran� do
wyj�cia; tylko kapelusz trzyma�a
w r�ku. Bia�a twarz okolona mas�
ognistorudych w�os�w. Szare jak
dym oczy - cho� pi�kne, to
jednak zbyt szeroko rozstawione,
by budzi� zaufanie - �mia�y si�
ze mnie. I jej czerwone usta te�
si� �mia�y, ods�aniaj�c drobne,
ostre jak u zwierz�tka z�by.
By�a pi�kna jak diabe� i dwa
razy tak niebezpieczna.
�mia�a si� ze mnie - grubego
faceta, zwi�zanego, jak mi�so do
pieczenia, czerwonym pluszowym
sznurem, z rogiem zielonej
poduszki w ustach.
- Czego chcesz? - spyta�a
brzydala.
M�wi� szeptem, co chwila z
niepokojem spogl�daj�c w g�r�,
sk�d dochodzi�y ci�gle odg�osy
mi�kkich krok�w.
- Co ty na to, �eby�my go
wyeliminowali?
Z jej dymnoszarych oczu
znikn�o rozbawienie, zacz�a
kalkulowa�.
- On ma sto tysi�cy, jedna
trzecia nale�y do mnie. Chyba
nie my�lisz, �e przechrapi� tak�
okazj�, co? Na pewno nie. A
gdyby�my tak zdobyli ca�e sto
tysi�cy?
- Jak?
- Zostaw to mnie, dziecino,
zostaw to mnie. P�jdziesz ze
mn�, jak b�d� mia� wszystko?
Wiesz, �e b�d� dla ciebie dobry.
Dziewczyna u�miechn�a si�,
jak mi si� wydawa�o,
pogardliwie, ale jemu
najwidoczniej si� to podoba�o.
- Mowa, �e b�dziesz dla mnie
dobry - powiedzia�a - ale
s�uchaj, nie uda nam si� to,
je�li go nie za�atwisz. Znam go!
Nie rusz� si� st�d z niczym, co
do niego nale�y, je�li on nie
b�dzie tak za�atwiony, �e nie
zdo�a nas dorwa�.
Hook obliza� wargi i rozgl�da�
si� po pokoju, nie patrz�c na
nic konkretnie. Najwyra�niej nie
chcia� mie� do czynienia z
w�a�cicielem brytyjskiego
akcentu. Po��danie by�o jednak
silniejsze od strachu.
- Zrobi� to - wybuchn��. -
Za�atwi� go. Ale czy m�wisz
powa�nie? Na pewno p�jdziesz ze
mn�, jak go za�atwi�?
Dziewczyna wyci�gn�a r�k�.
- Umowa stoi - powiedzia�a, a
on jej uwierzy�.
Jego brzydka twarz
rozpromieni�a si� i
poczerwienia�a, i malowa�o si�
na niej bezgraniczne szcz�cie.
Odetchn�� g��boko i wyprostowa�
ramiona. Na jego miejscu te�
pewnie by�bym jej uwierzy� -
ka�dy z nas da� si� kiedy� na
co� takiego nabra� - ale patrz�c
na to z boku, zwi�zany,
wiedzia�em, �e bary�ka
nitrogliceryny by�aby dla niego
bezpieczniejsza ni� ta
dziewczyna. Bo dziewczyna by�a
niebezpieczna. Ci�kie czasy
nadchodzi�y dla Hooka.
- Zrobimy tak - zacz�� Hook i
przerwa�, bo j�zyk stan�� mu
ko�kiem.
W s�siednim pokoju s�ycha�
by�o kroki. Zza portier
us�yszeli�my brytyjski g�os,
teraz bardzo rozgoryczony:
- Tego ju� naprawd� za wiele.
Tylko na chwil� was zostawi�em i
ju� narobili�cie szkody -
wymawia� "naphawd�" i
"rhobili�cie". - Co ci strzeli�o
do g�owy, Elwiro, �eby tu
wchodzi� i pokazywa� si� naszemu
detektywowi?
Strach zab�ysn�� na moment w
jej szarych oczach, a potem
rzek�a spokojnie:
- Uwa�aj, bo jeszcze bardziej
z��kniesz ze strachu. Tw�j
cenny kark i tak ocaleje bez
tego ci�g�ego pilnowania.
Portiery rozsun�y si� i
wyci�gn��em szyj�, by po raz
pierwszy zobaczy� cz�owieka,
dzi�ki kt�remu wci�� jeszcze
�y�em. Ujrza�em niskiego,
grubego m�czyzn�, w kapeluszu i
p�aszczu, z br�zow� torb�
podr�n� w r�ce.
Potem jego twarz zbli�y�a si�
do �wiat�a padaj�cego od lampy i
zobaczy�em, �e jest to twarz
Chi�czyka. Grubego, niskiego
Chi�czyka, kt�rego ubranie by�o
nieskazitelne i tak samo
brytyjskie jak jego akcent.
- Kolor nie ma tu nic do
rzeczy - powiedzia� i dopiero
wtedy zrozumia�em k��liw� uwag�
dziewczyny. - To tylko kwestia
zdrowego rozs�dku.
Jego twarz by�a ��t� mask�, a
g�os mia� r�wnie beznami�tny i
spokojny jak przedtem, ale wida�
by�o, �e jest tak samo pod
urokiem dziewczyny jak brzydal,
w przeciwnym razie jej gadanie
nie zwabi�oby go tak �atwo do
pokoju. W�tpi�em jednak, czy
ruda tak samo �atwo poradzi
sobie z tym zanglicza�ym Azjat�
jak z Hookiem.
- Nie by�o �adnego powodu -
ci�gn�� Chi�czyk - by ten facet
widzia� kt�rekolwiek z nas. - Po
raz pierwszy spojrza� na mnie
swoimi ma�ymi, matowymi oczami,
podobnymi do dw�ch czarnych
ziarenek. - Ca�kiem mo�liwe, �e
nie zna� nikogo z nas, nawet z
opisu. Pokazywanie mu si� jest
totaln� g�upot�.
- O rany, Tai - wykrzykn��
Hook. - Przesta� tru�. Co za
r�nica? Za�atwi� go i po
sprawie.
Chi�czyk postawi� sw�
br�zow� torb� i pokr�ci� g�ow�.
- Nie b�dzie �adnego zabijania
- wycedzi� - lub te� b�dzie go
ca�kiem sporo. Mam nadziej�,
Hook, �e dobrze mnie
zrozumia�e�.
Chyba jednak nie zrozumia�.
Jego grdyka rusza�a si� i wida�
by�o, �e z trudem prze�yka
�lin�, a ja, zakneblowany
poduszk�, jeszcze raz (w duchu)
podzi�kowa�em Chi�czykowi.
I wtedy ruda diablica wtr�ci�a
swoje trzy grosze.
- Hook zawsze tylko gada -
powiedzia�a.
Brzydka twarz Hooka
poczerwienia�a na to
przypomnienie obietnicy
za�atwienia Chi�czyka; prze�kn��
jeszcze raz, a jego oczy
zdradza�y, �e najch�tniej
zapad�by si� pod ziemi�.
Dziewczyna trzyma�a go w gar�ci;
jej wp�yw by� silniejszy ni�
jego strach.
Podszed� szybko do Chi�czyka
i, wy�szy o ca�� g�ow�, zmierzy�
go gro�nym wzrokiem.
- Tai - warkn��. - Koniec z
tob�. Rzyga� mi si� chce od
twojego wa�niactwa, jakby� by�
kr�lem czy czym�. Ja...
Zaj�kn�� si� i zamilk�. Tai
patrzy� na niego oczami, kt�re
by�y tak twarde i czarne, i
nieludzkie jak dwa kawa�ki
w�gla. Hook zacisn�� wargi i
cofn�� si�.
Przesta�em si� poci�. ��ty
znowu wygra�. Zapomnia�em jednak
o rudow�osej diablicy. Za�mia�a
si�, a jej ironiczny �miech by�
pewnie dla brzydala jak ci�cie
brzytw�.
Wyda� g��boki ryk i jego
wielka pi�� wyl�dowa�a na
okr�g�ej, bladej twarzy
Chi�czyka.
Si�a ciosu rzuci�a Taia w r�g
pokoju, wyl�dowa� na boku, lec�c
nie spuszcza� jednak brzydala z
oka; jeszcze zanim upad�, zd��y�
wyci�gn�� pistolet, a m�wi�
zacz��, zanim jeszcze jego nogi
spocz�y na pod�odze. M�wi�
dalej kulturalnie, z brytyjskim
akcentem:
- P�niej za�atwimy t� spraw�
mi�dzy sob�. Teraz rzucasz
pistolet i stoisz spokojnie,
dop�ki nie wstan�.
Pistolet - tylko na wp�
wyj�ty z kieszeni, kiedy Azjata
wzi�� Hooka na muszk� - upad�
g�ucho na dywan. Hook sta�
sztywno, dysz�c ci�ko, i
wszystkie piegi wyra�ne by�y na
brudnej bieli jego
przestraszonej twarzy.
Spojrza�em na dziewczyn�.
Patrzy�a na Hooka z pogard�, ale
bez rozczarowania.
I wtedy dokona�em odkrycia:
co� zmieni�o si� w pokoju ko�o
niej!
Zamkn��em oczy i pr�bowa�em
przywo�a� obraz pokoju sprzed
walki. Otwieraj�c oczy mia�em
ju� gotow� odpowied�.
Na stole ko�o dziewczyny
le�a�a przedtem jaka� ksi��ka i
pisma. Teraz ich nie by�o. Oko�o
p� metra dalej sta�a br�zowa
torba, kt�r� przyni�s� Tai.
Za��my, �e w torbie znajdowa�y
si� akcje ze skoku w Los
Angeles, o kt�rym m�wili. Pewnie
tak by�o. Co teraz? Teraz pewnie
by�a w niej ksi��ka i pisma ze
sto�u. Dziewczyna sprowokowa�a
k��tni� mi�dzy m�czyznami, �eby
odwr�ci� ich uwag�, i dokona�a
zamiany. Gdzie wobec tego jest
�up? Tego nie wiedzia�em; by�
chyba jednak za du�y, by mog�a
go mie� przy sobie.
Tu� za sto�em sta�a kanapa,
przykryta szerok�, czerwon�,
sp�ywaj�c� do ziemi narzut�.
Przenios�em wzrok z kanapy na
dziewczyn�. Obserwowa�a mnie i w
jej oczach, gdy napotka�y moje
wracaj�ce od kanapy spojrzenie,
b�yszcza�a rado��. A wi�c
kanapa!
Tymczasem Chi�czyk odebra�
Hookowi pistolet i m�wi�:
- Gdybym nie czu� takiej
niech�ci do morderstwa i nie
uwa�a�, �e mo�esz si� przyda�
Elwirze i mnie, to na pewno
uwolni�bym nas od obci��enia,
jakim jest twoja g�upota. Ale
dam ci jeszcze jedn� szans�.
Radz� ci jednak, by� pomy�la�,
zanim poddasz si� znowu jednemu
ze swoich gwa�townych impuls�w.
Czy to ty nak�ad�a� Hookowi do
g�owy tych g�upich pomys��w? -
zwr�ci� si� do dziewczyny.
- Do jego g�owy nic nie da si�
nak�a�� - za�mia�a si�.
- Mo�e masz racj� - powiedzia�
i podszed�, by sprawdzi�
wi�zania wok� moich r�k i
cia�a.
Stwierdziwszy, �e s� w
porz�dku, podni�s� br�zow� torb�
i odda� Hookowi pistolet.
- Masz sw�j pistolet, Hook, i
b�d� rozs�dny. Idziemy.
Staruszek i jego �ona zrobi�, co
im poleci�em. S� ju� w drodze do
miasta, kt�rego nazwy nie ma
sensu wymienia� przy naszym
przyjacielu, i b�d� tam czeka�
na nas i na swoj� cz�� akcji.
Nie warto chyba nawet wspomina�,
�e czeka� b�d� d�ugo - s� ju�
wy��czeni. Ale mi�dzy nami nie
powinno by� ju� zdrady. Je�li ma
nam si� uda�, to musimy sobie
pomaga�.
W my�l najlepszych zasad
dramaturgii powinni byli
wyg�osi� do mnie jakie�
sarkastyczne przemowy, ale nie
zrobili tego. Przeszli obok mnie
bez cho�by po�egnalnego
spojrzenia i znikn�li w
ciemno�ciach hallu.
Nagle Chi�czyk pojawi� si�
zn�w w pokoju: na palcach, z
otwartym no�em w jednej r�ce i
pistoletem w drugiej. I to temu
cz�owiekowi dzi�kowa�em za
ocalenie mi �ycia! Pochyli� si�
nade mn�.
N� zbli�y� si� do mojego
prawego boku i sznur, kt�ry
przytrzymywa� moje rami�,
zwolni� ucisk. Zacz��em znowu
oddycha� i na nowo poczu�em
bicie serca.
- Hook wr�ci - szepn�� Tai i
ju� go nie by�o.
Na dywanie, mniej wi�cej metr
przede mn�, le�a� pistolet.
Drzwi wej�ciowe zamkn�y si� i
na chwil� pozosta�em w domu sam.
Chyba nie macie w�tpliwo�ci,
�e po�wi�ci�em t� chwil� na
walk� z czerwonym pluszowym
sznurem. Tai przeci�� jeden
odcinek, luzuj�c tym troch� moje
prawe rami� i daj�c mi nieco
swobody, lecz wolny nie by�em. A
zapowied�: "Hook wr�ci" by�a
wystarczaj�c� zach�t� do walki z
mymi okowami.
Teraz zrozumia�em, dlaczego
Chi�czyk tak nalega�, by ocali�
mi �ycie. To ja mia�em by�
broni�, kt�ra zlikwiduje Hooka.
Chi�czyk domy�la� si�, �e jak
tylko znajd� si� na ulicy, Hook
wymy�li jaki� pretekst, by
wr�ci� do domu i mnie za�atwi�.
Gdyby sam na to nie wpad�,
Chi�czyk mu to zasugeruje.
Zostawi� wi�c pistolet na
widoku i poluzowa� sznury na
tyle, bym uwolni� si� dopiero,
gdy on b�dzie ju� bezpieczny.
Ca�e to moje my�lenie by�o
zaj�ciem ubocznym i nie
zak��ca�o pr�b uwolnienia si�.
Odpowied� na pytanie "dlaczego?"
nie by�a w tej chwili
najwa�niejsza - musia�em dobra�
si� do pistoletu, zanim wr�ci
brzydal.
W momencie gdy otwiera�y si�
drzwi frontowe, mia�em ju�
oswobodzon� praw� r�k� i
wyjmowa�em z ust r�g poduszki.
Reszta mojego cia�a opleciona
by�a sznurem - lu�no, ale
jednak.
�agodz�c troch� upadek woln�
r�k�, rzuci�em si� wraz z
krzes�em do przodu. Dywan by�
gruby. Upad�em na twarz, zgi�ty
wp�, z ci�kim krzes�em na
plecach, ale moja prawa r�ka
by�a wolna i schwyci�a pistolet.
W nik�ym �wietle hallu
zobaczy�em sylwetk� m�czyzny i
b�ysk metalu w jego r�ku.
Strzeli�em.
M�czyzna z�apa� si� obiema
r�kami za brzuch i zgi�ty wp�
osun�� si� na dywan.
Mia�em go z g�owy, ale to
jeszcze nie by� koniec.
Mocowa�em si� z oplataj�cym mnie
pluszowym sznurem i w my�lach
snu�em wizj� tego, co mnie
jeszcze czeka.
Dziewczyna zamieni�a akcje i
schowa�a je pod kanap� - co do
tego nie mia�em w�tpliwo�ci.
Chcia�a po nie wr�ci�, zanim ja
b�d� wolny. Hook jednak wr�ci�
pierwszy i b�dzie musia�a
zmieni� plan. Najpewniej powie
teraz Chi�czykowi, �e to Hook
dokona� zamiany. Co wtedy?
Odpowied� by�a tylko jedna: Tai
wr�ci po akcje, oboje wr�c�. Tai
wiedzia� ju�, �e mam bro�, ale
m�wili przecie�, �e akcje warte
s� sto tysi�cy dolar�w. To do��,
by ich �ci�gn�� z powrotem.
Pozby�em si� ostatnich wi�z�w
i podszed�em do kanapy. Le�a�y
pod ni� akcje: cztery grube
paczki �ci�gni�te gumowymi
opaskami. Wepchn��em je pod
pach� i podszed�em do m�czyzny,
kt�ry umiera� przy drzwiach.
Pistolet le�a� pod jego nog�.
Wyci�gn��em go i, omin�wszy
le��cego, wszed�em do ciemnego
hallu. Tam zatrzyma�em si�, by
pomy�le�.
Dziewczyna i Chi�czyk na pewno
si� rozdziel�. Jedno z nich
wejdzie drzwiami frontowymi,
drugie od ty�u. By�by to dla
nich najpewniejszy spos�b
za�atwienia mnie. Ja za�
powinienem czeka� na nich
w�a�nie przy jednych z tych
drzwi. G�upot� by�oby wychodzi�
na ulic�. Tego si� w�a�nie
spodziewaj� - i wpadn� w
zasadzk�.
Musia�em znale�� jakie�
miejsce, gdzie m�g�bym
przykucn�� i obserwowa� drzwi
frontowe czekaj�c, a� kt�re� z
nich si� pojawi - co by�o pewne
- gdy znudzi ich czekanie, a� ja
wyjd�.
Przy drzwiach hall by�
o�wietlony �wiat�em latarni
ulicznych padaj�cym przez szyb�.
Schody prowadz�ce na pi�tro
rzuca�y tr�jk�tny cie� na cz��
hallu - cie� wystarczaj�co
ciemny do wszelkich cel�w.
Przykucn��em wi�c w tym
tr�jk�tnym plasterku nocy i
czeka�em.
Mia�em dwa pistolety: jeden
da� mi Chi�czyk, drugi zabra�em
Hookowi. Odda�em jeden strza�,
mia�em wi�c jeszcze jedena�cie,
chyba �e kt�ra� bro� by�a
uprzednio u�ywana. Otworzy�em
pistolet, kt�ry da� mi Tai, i po
omacku sprawdzi�em magazynek -
by�a tylko jedna �uska. Tai
wola� nie ryzykowa�. Da� mi
tylko jedn� kul� - t�, kt�r�
po�o�y�em Hooka.
Od�o�y�em pistolet na pod�og�
i sprawdzi�em ten, kt�ry wzi��em
od Hooka. O, tak! Chi�czyk
rzeczywi�cie nie chcia�
ryzykowa�! Opr�ni� pistolet
Hooka, nim zwr�ci� mu go po
k��tni.
By�em w pu�apce! Sam, nie
uzbrojony, w obcym domu, w
kt�rym wkr�tce dwie osoby b�d�
na mnie polowa�. Fakt, �e jedna
z nich to kobieta, wcale mnie
nie uspokaja� - by�a nie mniej
niebezpieczna.
Przez moment mia�em ochot� po
prostu zwia�; my�l, by znale��
si� znowu na ulicy, by�a
przyjemna, ale szybko j�
porzuci�em. By�oby to g�upie,
jeszcze jak! Wtedy przypomnia�em
sobie o akcjach, kt�re wci��
mia�em pod pach�. One b�d� moj�
broni�, a je�li maj� si� na co�
przyda�, musz� je schowa�.
Opu�ci�em tr�jk�t cienia i
poszed�em na g�r�. Dzi�ki
�wiat�u padaj�cemu z ulicy w
pokojach na g�rze by�o ca�kiem
jasno. Przechodzi�em z pokoju do
pokoju szukaj�c miejsca, gdzie
m�g�bym ukry� akcje. Ale kiedy
nagle trzasn�o gdzie� okno,
jakby poruszone przeci�giem
wywo�anym przez otwarcie drzwi
wej�ciowych, wci�� mia�em je pod
pach�.
Nie pozosta�o mi nic innego,
jak wyrzuci� je przez okno i
liczy� na szcz�cie. Z�apa�em
poduszk� z jakiego� ��ka,
zdj��em z niej bia�� poszewk� i
tam w�o�y�em �up. Potem
wychyli�em si� przez ju� otwarte
okno i rozejrza�em si� w
ciemno�ciach, szukaj�c
odpowiedniego miejsca. Nie
chcia�em, by paczka spadaj�c
wywo�a�a jaki� ha�as.
Tak wygl�daj�c znalaz�em co�
lepszego. Okno wychodzi�o na
w�skie podw�rze, a po przeciwnej
stronie sta� dom podobny do
tego, w kt�rym si� znajdowa�em.
Dom �w by� tej samej wysoko�ci,
z p�askim, blaszanym dachem
opadaj�cym w przeciwnym
kierunku. Dach nie by� daleko, a
raczej po prostu wystarczaj�co
blisko, bym m�g� rzuci� na niego
poduszk�. Rzuci�em. Znikn�a za
kraw�dzi� dachu cicho szuraj�c
po blasze.
Wtedy zapali�em wszystkie
�wiat�a w pokoju, zapali�em
papierosa (wszyscy lubimy od
czasu do czasu troch�
poszpanowa�) i usiad�em na
��ku, oczekuj�c na pojmanie.
Mog�em pr�bowa� zakra�� si� do
moich wrog�w w ciemno�ciach i
capn�� ich, ale pr�dzej chyba
uda�oby mi si� zosta�
zastrzelonym. A ja nie lubi�
zosta� zastrzelonym.
Znalaz�a mnie dziewczyna.
Nadesz�a skradaj�c si�, z
automatem w ka�dej z r�k; na
moment zawaha�a si� przed
drzwiami i potem jednym skokiem
znalaz�a si� w �rodku. A kiedy
zobaczy�a mnie siedz�cego
spokojnie na brzegu ��ka, w jej
oczach b�ysn�a pogarda, jakbym
zrobi� co� pod�ego. Chyba
uwa�a�a, �e powinienem da� si�
zastrzeli�.
- Mam go, Tai! - zawo�a�a i
Chi�czyk przy��czy� si� do nas.
- Co Hook zrobi� z akcjami? -
zapyta� z miejsca.
U�miechn��em si� prosto w jego
okr�g��, ��t� twarz i
wyci�gn��em mojego asa.
- Spytaj dziewczyn�.
Jego twarz pozosta�a bez
wyrazu, ale domy�li�em si�, �e
jego grube cia�o wewn�trz
eleganckiego brytyjskiego
ubrania nieco zesztywnia�o.
O�mieli�o mnie to i ci�gn��em
dalej moje k�amstwo, kt�re mia�o
spowodowa� troch� zamieszania.
- Czy do ciebie naprawd� nie
dociera, �e tych dwoje chcia�o
ci� nabi� w butelk�? - spyta�em.
- Ty wstr�tny �garzu! -
wrzasn�a dziewczyna i zrobi�a
krok w moim kierunku.
Tai powstrzyma� j� stanowczym
gestem. Patrzy� poprzez ni�
swymi matowymi, czarnymi oczami,
a gdy tak patrzy�, krew
odp�yn�a mu z twarzy. Bez
w�tpienia dziewczyna wodzi�a go
za nos, ale on nie by� tak
ca�kiem nieszkodliw� zabawk�.
- A wi�c to tak - powiedzia�
wolno, do nikogo w
szczeg�lno�ci. A potem do mnie:
- Gdzie schowali akcje?
Dziewczyna podesz�a do niego i
zarzuci�a go potokiem s��w:
- Naprawd� to by�o tak, Tai,
jak Boga kocham. Ja sama
zamieni�am akcje. Chcia�am
oszuka� was obu. Wepchn�am je
pod kanap� na dole, ale ju� ich
tam nie ma. Jak Boga kocham, tak
by�o.
Chi�czyk sk�onny by� jej
uwierzy�, zw�aszcza �e jej s�owa
brzmia�y wiarygodnie. A ja
przecie� wiedzia�em, �e b�d�c w
niej zakochany, �atwiej wybaczy
jej machlojki z akcjami ni� to,
�e chcia�a uciec z Hookiem.
Trzeba by�o wi�c szybko znowu
troch� zamiesza�.
- To tylko cz�� prawdy -
powiedzia�em. - Ona rzeczywi�cie
w�o�y�a akcje pod kanap�, ale i
Hook mia� w tym sw�j udzia�.
Zaplanowali to, gdy by�e� na
g�rze. On mia� wszcz�� z tob�
k��tni�, a ona tymczasem mia�a
dokona� podmiany, i tak w�a�nie
zrobili.
Tu go mia�em! Gdy dziewczyna
w�ciekle rzuci�a si� w moj�
stron�, Chi�czyk wbi� jej luf�
pistoletu w bok - ostre
d�gni�cie powstrzyma�o w�ciek�e
s�owa, kt�rymi mnie obrzuca�a.
- Dawaj pistolety, Elwiro -
powiedzia� i wzi�� od niej bro�.
- Gdzie s� teraz akcje? -
zwr�ci� si� do mnie.
U�miechn��em si�.
- Nie jestem po twojej
stronie, Tai. Jestem przeciwko.
- Nie lubi� gwa�tu -
powiedzia� powoli - i wierz�, �e
jeste� rozs�dny. Dojdziemy do
porozumienia, przyjacielu.
- Proponuj - poprosi�em.
- Z przyjemno�ci�. Na u�ytek
naszych negocjacji za��my, �e
schowa�e� akcje tak, by nikt nie
m�g� ich znale��, ja za� mam ci�
w swojej w�adzy, zupe�nie jak w
marnej powie�ci kryminalnej.
- S�usznie - powiedzia�em -
m�w dalej.
- Mamy wi�c, jak to m�wi�
hazardzi�ci, sytuacj� patow�.
�aden z nas nie ma przewagi. Ty,
jako detektyw, chcesz nas
z�apa�, ale to my mamy ciebie.
My, jako z�odzieje, chcemy mie�
akcje, ale to ty je masz. W
zamian za akcje proponuj� ci
dziewczyn� i wydaje mi si� to
uczciw� propozycj�. Zyskam w ten
spos�b akcje i szans� ucieczki.
Ty za� sukces jako detektyw.
Hook nie �yje. B�dziesz mia�
dziewczyn�. Pozostanie ci tylko
jeszcze raz odnale�� mnie i
akcje, co wcale nie jest
przecie� niemo�liwe. Zamienisz
pora�k� na po�owiczne
zwyci�stwo, ze wspania�� szans�
na uczynienie go ca�kowitym.
- Sk�d mog� wiedzie�, �e dasz
mi dziewczyn�?
Wzruszy� ramionami.
- Rzeczywi�cie nie masz �adnej
gwarancji. Ale, wiedz�c, �e
chcia�a mnie opu�ci� dla tej
�wini, kt�ra teraz le�y tam na
dole martwa, chyba nie my�lisz,
�e �ywi� dla niej serdeczne
uczucia. A poza tym, je�li wezm�
j� ze sob�, b�dzie si� domaga�a
swojej cz�ci �upu.
Przeanalizowa�em w my�li jego
propozycj�.
- Ja widz� to tak -
powiedzia�em w ko�cu. - Nie
jeste� typem mordercy. Wyjd� z
tego �ywy niezale�nie od
okoliczno�ci. Po co mia�bym i��
na tak� wymian�? �atwiej b�dzie
odnale�� ciebie i dziewczyn� ni�
akcje, a poza tym to one s� tu
najistotniejsze. Zostan� przy
nich, a potem spr�buj� odnale��
was. To bezpieczniejsze.
- Rzeczywi�cie nie jestem
morderc� - powiedzia� bardzo
mi�kko i u�miechn�� si� po raz
pierwszy. Nie by� to przyjemny
u�miech i mia� w sobie co�, co
wywo�ywa�o dreszcze. - Ale mo�e
jestem czym� innym, o czym nie
pomy�la�e�. A zreszt� to gadanie
nie ma sensu, Elwiro!
Dziewczyna pos�usznie
podesz�a.
- W jednej z szuflad komody
znajdziesz prze�cierad�a.
Podrzyj jedno lub dwa na pasy
do�� mocne, by zwi�za�
bezpiecznie naszego przyjaciela.
Dziewczyna podesz�a do komody.
A ja zmarszczy�em czo�o pr�buj�c
znale�� jak�� nie za bardzo
nieprzyjemn� odpowied� na
nurtuj�ce mnie pytanie.
Odpowied�, kt�ra nasun�a mi si�
pierwsza, nie by�a przyjemna:
tortury.
I wtedy jaki� cichy d�wi�k
wprawi� nas w pe�en napi�cia
bezruch.
Pok�j, w kt�rym si�
znajdowali�my, mia� dwoje drzwi:
jedne prowadzi�y do hallu,
drugie do s�siedniego pokoju. To
w�a�nie zza drzwi prowadz�cych
do hallu dobiega� �w cichy
odg�os krok�w. Tai cofn�� si�
szybko i bezszelestnie i
przybra� pozycj�, z kt�rej m�g�
obserwowa� drzwi nie trac�c z
oczu dziewczyny i mnie. Pistolet
w jego t�ustej r�ce, niby �ywe
stworzenie, wystarczy� za
rozkaz, �eby�my byli cicho.
Znowu delikatny odg�os, tu� za
drzwiami.
Pistolet w r�ku Taia jakby
dr�a� z niecierpliwo�ci.
Przez drugie drzwi, te
prowadz�ce do s�siedniego
pokoju, wpad�a pani Quarre z
ogromnym odbezpieczonym
pistoletem w drobnej d�oni.
- Rzu� bro�, ty paskudny
poganinie! - zapiszcza�a.
Tai rzuci� pistolet, zanim
jeszcze odwr�ci� si� w jej
stron�, i wysoko podni�s� r�ce,
co by�o bardzo rozs�dne.
Wtedy przez drzwi prowadz�ce
do hallu wszed� Tomasz Quarre -
on tak�e trzyma� odbezpieczony
pistolet, taki sam jak �ona,
cho� na tle jego pot�nego
brzucha nie wygl�da� on tak
imponuj�co.
Spojrza�em zn�w na staruszk� i
niewiele ju� w niej ujrza�em z
owej �yczliwej i delikatnej
osoby, kt�ra nalewa�a mi herbat�
i gwarzy�a o s�siadach. Je�li
kiedykolwiek istnia�y
czarownice, to w�a�nie ona by�a
jedn� z nich, i to najgorszego
rodzaju. W jej ma�ych, bladych
oczkach b�yszcza�o okrucie�stwo,
suche wargi zaci�ni�te by�y w
wilczym grymasie, a chude cia�o
wr�cz dr�a�o od nienawi�ci.
- Wiedzia�am - skrzecza�a. -
Jak tylko znale�li�my si� na
tyle daleko, by pomy�le�, od
razu powiedzia�am Tomowi.
Wiedzia�am, �e to oszustwo.
Wiedzia�am, �e ten rzekomy
detektyw jest waszym kumplem.
Wiedzia�am, �e to wszystko po
to, by pozbawi� Tomasza i mnie
naszej cz�ci. Ja ci poka��, ty
��ta ma�po! Gdzie s� akcje?
Gdzie?
Chi�czyk odzyska� pewno��
siebie, je�li w og�le
kiedykolwiek j� straci�.
- Nasz dzielny przyjaciel sam
wam mo�e powie, �e mia�em zamiar
wydoby� od niego t� informacj�,
kiedy tak dramatycznie
wkroczyli�cie.
- Tomaszu, na mi�o�� bosk�,
nie �pij! - wrzasn�a na m�a,
kt�ry robi� wra�enie wci�� tego
samego �agodnego cz�owieka,
kt�ry cz�stowa� mnie znakomitym
cygarem. - Zwi�� tego
Chi�czyka! Nie ufam mu ani
troch� i nie uspokoj� si�,
dop�ki on nie b�dzie zwi�zany.
Wsta�em z mojego miejsca na
brzegu ��ka i ostro�nie si�
przesun��em, by nie znale�� si�
na linii strza�u, gdyby to,
czego oczekiwa�em, mia�o
nast�pi�.
Tai rzuci� na pod�og�
pistolet, kt�ry mia� w r�ku, ale
nie przeszukano go. Chi�czycy to
przewiduj�cy nar�d: je�li kt�ry�
z nich ju� w og�le nosi
pistolet, to zazwyczaj ma przy
sobie dwa, trzy albo i wi�cej.
Jeden mu odebrano, wi�c je�li go
zaczn� wi�za� bez rewizji, to na
pewno b�d� fajerwerki.
Przesun��em si� wi�c na bok.
Gruby Tomasz Quarre
flegmatycznie podszed� do Taia,
by wykona� rozkaz swej �ony - i
znakomicie spartaczy� robot�.
Wstawi� sw�j gruby brzuch
mi�dzy Taia i pistolet staruchy.
R�ce Taia poruszy�y si�. W
ka�dej z nich by�a ju� bro�.
Raz jeszcze Tai potwierdzi�
prawd� o swoim narodzie. Je�li
Chi�czyk strzela - to strzela,
dop�ki mu starczy naboj�w.
Kiedy schwyci�em Taia za jego
grub� szyj�, przewr�ci�em do
ty�u i przygwo�dzi�em do
pod�ogi, jego pistolety nadal
szczeka�y metalicznie i
szcz�kn�y g�ucho dopiero, gdy
kolanem przycisn��em mu r�k�.
Nie ryzykowa�em. Pracowa�em nad
jego gard�em, a� oczy i j�zyk
Chi�czyka powiedzia�y mi, �e
zdo�a�em wy��czy� go na jaki�
czas z obiegu. Wtedy rozejrza�em
si� doko�a.
Tomasz Quarre le�a� ko�o
��ka, bez w�tpienia martwy, z
trzema okr�g�ymi dziurami w
wykrochmalonej bia�ej kamizelce.
W przeciwleg�ym rogu pokoju
le�a�a na plecach pani Quarre.
Ubranie u�o�y�o si� schludnie
wok� jej drobnego cia�a, a
�mier� przywr�ci�a jej serdeczny
i �agodny wygl�d.
Rudow�osa Elwira znikn�a.
Tai poruszy� si�. Wyj�wszy mu
z kieszeni jeszcze jeden
pistolet pomog�em mu usi���.
G�adzi� grub� d�oni� sw� obola��
szyj� i rozgl�da� si� spokojnie
po pokoju.
- Gdzie jest Elwira? -
zapyta�.
- Zwia�a, na razie.
Wzruszy� ramionami.
- A wi�c mo�esz to nazwa�
zdecydowanie udan� operacj�.
Pa�stwo Quarre i Hook martwi, ja
i akcje w twoich r�kach.
- Rzeczywi�cie nie najgorzej -
przyzna�em. - Ale czy mog� ci� o
co� prosi�?
- Je�li b�d� m�g�...
- Powiedz mi, o co tu, do
cholery, chodzi!
- O co chodzi?
- W�a�nie! Z tego, co uda�o mi
si� pods�ucha�, zorientowa�em
si�, �e zrobili�cie jaki� skok w
Los Angeles i zagarn�li�cie
akcje warto�ci stu tysi�cy
dolar�w, ale nie pami�tam
ostatnio �adnego skoku na tak�
skal�.
- Co? To nie do wiary -
powiedzia� z czym�, co u niego
brzmia�o prawie jak szczere
zdumienie. - Nie do wiary!
Oczywi�cie, �e wiesz wszystko!
- Nie wiem. Szuka�em m�odego
cz�owieka nazwiskiem Fisher,
kt�ry tydzie� czy dwa temu
opu�ci� w z�o�ci sw�j dom w
Tacomie. Jego ojciec chce, by go
bez rozg�osu odnale��, aby m�g�
go nam�wi� do powrotu.
Powiedziano mi, �e mog� znale��
Fishera gdzie� tu, na Turk
Street, i dlatego tu jestem.
Nie wierzy� mi. Nigdy mi nie
uwierzy�. Poszed� na szubienic�
uwa�aj�c mnie za k�amc�.
Kiedy wyszed�em zn�w na ulic�,
a Turk Street by�a pi�kn� ulic�,
gdy po wieczorze sp�dzonym w tym
domu wyszed�em wolny, kupi�em
gazet� i z niej dowiedzia�em si�
wszystkiego, co chcia�em
wiedzie�.
Ot� pewien dwudziestoletni
ch�opak - goniec zatrudniony w
jakiej� firmie maklerskiej w Los
Angeles - znikn�� dwa dni temu w
drodze do banku z plikiem akcji.
Tego samego wieczora �w ch�opak
i jaka� szczup�a, rudow�osa,
ostrzy�ona na pazia dziewczyna
zameldowali si� jako pa�stwo
J. M. Riordan w pewnym hotelu we
Fresno. Nazajutrz rano ch�opaka
znaleziono w pokoju martwego.
Dziewczyna znikn�a. Akcje
znikn�y.
Tyle powiedzia�a mi gazeta. W
ci�gu nast�pnych paru dni,
grzebi�c troch� tu i tam,
zdo�a�em z�o�y� prawie ca��
histori�.
Chi�czyk, kt�rego pe�ne
nazwisko brzmia�o Tai Choon Tau,
by� m�zgiem gangu. Zastosowano
wariant zawsze skutecznej metody
"na wabia". Tai wybiera�
ch�opaka, kt�ry by� go�cem czy
pos�a�cem jakiego� bankiera czy
maklera i kt�ry nosi� albo
got�wk�, albo mo�liwe do
spieni�enia papiery warto�ciowe
w du�ych ilo�ciach.
Elwira urabia�a nast�pnie
ch�opaka, rozkochuj�c go w sobie
- co wcale nie by�o takie trudne
- i potem delikatnie sugerowa�a,
by uciek� z ni� i z tym, co
m�g�by wzi�� od swego
pracodawcy.
Tam gdzie sp�dzali pierwsz�
noc po ucieczce, pojawia� si�
zalany w pestk� i z pian� na
ustach Hook. Dziewczyna b�aga,
rwie w�osy z g�owy i tak dalej,
pr�buj�c powstrzyma� Hooka,
wyst�puj�cego w roli zazdrosnego
m�a, od zabicia ch�opaka. Na
koniec udaje jej si� to, ale w
rezultacie ch�opak stwie