2075
Szczegóły |
Tytuł |
2075 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2075 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2075 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2075 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
tytu�: "Tego lata w Burdelkowie"
autor: Marta Tomaszewska
Rozdzia� pierwszy
Ch�opiec o imieniu Bartosz
szed�, pogwizduj�c, przez pole,
z r�kami w kieszeniach kr�tkich
spodenek. Min� mia� tak�, jakby
mu co� chodzi�o po g�owie. I
faktycznie. Tylko nie co�, a
kto�. Mianowicie pradziadziu�
Burbelka. A jeszcze �ci�lej:
drewniane saboty pradziadziusia
Burbelki, prawie tak stare jak
on sam.
Wydawa�y przy chodzeniu
charakterystyczny, rozpoznawalny
dla wszystkich domownik�w odg�os
szurania.
Bartosz us�ysza� to szuranie
dzi� w nocy, obudziwszy si� nie
wiadomo dlaczego. Szuranie
dobiega�o od schod�w
prowadz�cych na strych. W jakim
celu pradziadziu� Burbelka
w�azi� tam, po tych
niebezpiecznych dla niego, wr�cz
mu zakazanych schodach, i to na
dodatek w sabotach?
Co� w tym by�o dziwnego.
Bartosz spojrza� na s�siednie
��ko: Heniek spa� w sw�j
denerwuj�cy Bartosza spos�b -
naci�ga� koc na g�ow�, a jedn�
nog� zwiesza� z ��ka. Noc by�a
bardzo ciemna, wi�c Bartosz dzi�
widzia� tylko niewyra�ny
kszta�t, bez denerwuj�cej go
nogi. Usiad� i nads�uchiwa�.
Wyra�ne szuranie, a potem cisza.
A przecie� drzwi od strychu
skrzypia�y! Bartosz nie
wytrzyma�. Wyj�� spod poduszki
latark�, cienk� jak palec, ale
daj�c� silne �wiat�o. Ostro�nie
wy�lizgn�� si� z ��ka, na
palcach przeszed� przez pok�j i
- ostro�nie uchyli� drzwi do
sieni.
Na dole pali�a si�, jak
zwykle, ma�a lampka, lecz schody
na strych ton�y w ciemno�ci.
Bartosz o�wietli� je swoj�
latark�. W�ski promie� myszkowa�
po stopniach niby s�oneczny
zaj�czek. Ani �ladu
pradziadziusia Burbelki!
Ch�opiec, coraz bardziej
zaciekawiony, zachowuj�c
najwy�sze �rodki ostro�no�ci,
wspi�� si� po schodach na g�r� i
- o ma�o si� o co� nie potkn��.
W ostatniej doprawdy chwili
dostrzeg�, �e u samej g�ry, na
pode�cie, sta�y sobie wys�u�one
saboty pradziadziusia Burbelki.
Tylko saboty.
Co� mi si� tu nie podoba -
pomy�la� Bartosz.
Postanowi� zajrze� na strych,
cho� noc� strych w du�ym
wiejskim domu to dla miastowego
ch�opca nic przyjemnego.
Nacisn�� klamk�. Nie ust�pi�a.
Dopiero potem spostrzeg� ma��,
solidn� k��deczk�. Klepn�� si� w
czo�o. Jasne, przecie� by� razem
z wujem Mateuszem w sklepie,
kiedy kupowa� on t� k��dk�!
Cz�� strychu zosta�a bowiem
przystosowana na mieszkanie dla
ewentualnych letnik�w i wuj
Mateusz postanowi�, �e do ich
przyjazdu nikt, opr�cz
doros�ych, nie b�dzie tam
chodzi�.
- Nie po to oboje z mam�
napracowali�my si� jak dzikie
wo�y, �eby mi tam buszowa�a
banda dzieciak�w - powiedzia�
twardo.
I zamkn�� drzwi na k��dk�.
Pradziadziu� Burbelka nie
nale�a� do bandy dzieciak�w, ale
na strych, jako si� rzek�o,
wchodzi� mia� zakazane. A tu - w
�rodku nocy szur_szur - szura�o
po schodach, jakby pradziadziu�
po nich si� wspina�.
Nie bez powodu szura�o: saboty
s�.
A pradziadziu�?
Bartosz zaniepokoi� si� nie na
�arty. Ci�gle zachowuj�c �rodki
ostro�no�ci, zszed� na d� i
stan�� pod drzwiami pokoju
pradziadziusia. Nawet nie musia�
przyk�ada� ucha do drzwi, �eby
us�ysze� chrapanie. Pradziadziu�
by� u siebie i chrapa� w
najlepsze. Ale Bartosz umys�
mia� dociekliwy. Na wszelki
wypadek uchyli� drzwi, pu�ci�
snop �wiat�a na wielkie �o�e
pradziadziusia i stwierdzi�, bez
najmniejszych w�tpliwo�ci, �e w
�o�u, osobi�cie, le�y
pradziadziu� Burbelka, i �e to
on, osobi�cie, chrapie.
Co wi�c robi�y na g�rze jego
saboty?
Bartosz sta� przez chwil� w
sieni niezdecydowany. Z�era�a go
ciekawo��, lecz jednocze�nie
chcia�o mu si� spa�: przyjecha�
na wie� dopiero dwa dni temu i
powietrze, zapach pobliskiego
lasu, ruch - wszystko to
odurza�o: wieczorem zapada� w
kamienny sen.
Dziwne wi�c, �e si� obudzi�em
- pomy�la� jeszcze i wr�ci� do
pokoju, kt�ry, bardzo niech�tnie
sk�din�d, dzieli� w tym roku z
He�kiem. Pu�ci� snop �wiat�a na
jego ��ko. �wiat�o wydoby�o
bos� pi�t� wystaj�c� spod koca.
No tak - pomy�la� Bartosz,
po�o�y� si� na swoim ��ku i
natychmiast zasn��.
�ni�y mu si� schody i �ni�a mu
si� He�kowa pi�ta, skacz�ca po
tych schodach wiod�cych na
strych jak �ysa pi�ka tenisowa.
To by� sen nadranny i Bartosz,
tu� po obudzeniu, maj�c pod
zamkni�tymi jeszcze powiekami t�
pi�t� skacz�c� po schodach,
zacz�� powa�nie my�le�, �e
wszystko, co przydarzy�o si� w
nocy, to jaki� kawa�, kt�rym
Heniek chcia� go zdenerwowa�.
Ale przecie� Heniek spa�
w�wczas, gdy saboty
pradziadziusia szur_szura�y po
schodach!
Mo�e spa�, a mo�e nie - my�la�
Bartosz, id�c piaszczyst� drog�
tu� przy polu kukurydzy.
Pole to nale�a�o do wuja
Mateusza i by�o ku wujowej
rozpaczy do�� mocno zdewastowane
przez niedawny grad. Wsz�dzie
woko�o widnia�y �lady tej
niszcz�cej nawa�nicy. Szcz�ciem
przesz�a takim w�skim pasem, �e
oszcz�dzi�a rosn�ce dalej zbo�e.
Ch�opiec o imieniu Bartosz
niczego nie widzia�. Szed�.
Pogwizdywa�. Czasem mrucza�:
schody - pi�ty, schody - pi�ty,
saboty i... No przecie� pod
drzwiami na strychu sta�y te
saboty! O ma�o si� o nie nie
potkn��em!
Ledwo tak pomy�la� - potkn��
si�. O co� le��cego na ziemi.
Spojrza�: na �cie�ce, obok
przewr�conego roweru le�a�
m�czyzna w d�insach. W�a�nie o
niego zawadzi� nog�. �eby ju�
rzec wszystko: o ma�o nie
nadepn�� na jego twarz!
Zdumiony i z�y - kto k�adzie
si� w poprzek ucz�szczanej
�cie�ki? - patrzy� na t� twarz,
na kt�r� o ma�o nie nadepn��. A
z twarzy, dawno niegolonej,
patrzy�y na niego oczy, w
kt�rych nie by�o gniewu. W
kt�rych nie by�o nic. Pustka.
Bartosz nigdy jeszcze nie
napotka� spojrzenia, kt�re by
tak nic, ale to zupe�nie nic nie
wyra�a�o. Wi�c znowu si�
potkn��. Wewn�trznie. O t�
pustk�, od kt�rej po prostu
zadygota�. Wiedzia�, �e powinien
powiedzie�: przepraszam. Nie
m�g�. Co wi�cej, nie pomy�la�,
�e mo�e jako� obej�� tego
zagradzaj�cego drog�, niestarego
bynajmniej, m�czyzn�. On za�
przymkn�� oczy i obr�ci� si� na
bok. A wtedy z po�amanej
kukurydzy wysz�a dziewczynka
trzymaj�ca w obj�ciach burego
kociaka. Dwa ciasno splecione
warkoczyki dynda�y wok� jej
chudej twarzy. Nie spojrza�a na
Bartosza. Podesz�a do le��cego
na �cie�ce m�czyzny. Podnios�a
rower.
- Tato, chod�! - powiedzia�a.
I m�czyzna pos�usznie wsta�.
By� wysoki.
By�by jeszcze wy�szy, gdyby
si� nie garbi�. A garbi� si�
strasznie. Jakby na ka�dym
ramieniu mia� stukilowy ci�ar.
Dziewczynka z kotkiem w
obj�ciach spojrza�a na niego
krytycznie.
- Tato, nie garb si�! -
powiedzia�a surowo.
I m�czyzna pos�usznie si�
wyprostowa�. Ona za� bez
ceremonii w�o�y�a swego kotka za
koszul� ojca, jedn� r�k� uj�a
kierownic� roweru, drug� - jego
r�k� i poszli w stron� jeziorka.
Dziewczynka prowadz�ca du�y
rower i du�ego m�czyzn�
wydawa�a si� bardzo mi�a. Ale
sz�a przesadnie wyprostowana. W
widoku tych wyprostowanych,
dziecinnych plec�w by�o co�
takiego, �e Bartoszowi nagle
zachcia�o si� p�aka�. Jak w
obliczu trudnego do zniesienia
nieszcz�cia.
Ona potrzebuje pomocy, ta
dziewczynka - pomy�la�,
zagryzaj�c warg�.
Patrzy�, a� znikli mi�dzy
namiotami pola biwakowego.
Jednak nie ruszy� si� z miejsca.
Aha, to pewnie tury�ci -
stwierdzi� tylko.
Ta my�l przynios�a pewn� ulg�.
Niepok�j jednak pozosta�.
Bartosz podj�� przerwan�
drog�, lecz ju� nie pogwizdywa�.
Tyle si� wydarzy�o. Saboty
pradziadziusia Burbelki, kt�re
noc� sta�y przed drzwiami
strychu, a rano, jak gdyby nigdy
nic, cz�apa�y na
pradziadziusiowych nogach.
Bartosz nie zdo�a� obudzi� si�
przed He�kiem i to He�ka ci�gle
podejrzewa� o zrobienie mu
kawa�u. Ten m�czyzna, le��cy na
�cie�ce, bynajmniej nie pijany,
o pustych oczach. Ta
dziewczynka, kt�ra tak spokojnie
opiekowa�a si� swoim du�ym tat�.
Zagadkowe, zagadkowe.
Nie�le si� zaczynaj� te
wakacje - pomy�la� Bartosz,
zbli�aj�c si� do wsi.
Rozdzia� drugi
Bartosz, kt�ry mieszka� w
Warszawie przy Alei
Niepodleg�o�ci r�g Woronicza,
nie opodal Telewizji, mia�
zupe�nie inne plany wakacyjne.
Chcia� pojecha� nad morze. I
w�a�ciwie tak zosta�o to
zaplanowane. Niestety, mama
nagle straci�a prac� i zacz�o
by� krucho z pieni�dzmi.
Narada rodzinna by�a kr�tka i
nawet nie bardzo burzliwa.
- Sprawa wygl�da tak -
powiedzia� ojciec Bartosza, pan
Krzysztof. - Nie mo�emy wys�a�
was oboje. Wiem, Bartosz, �e
chcia�e� nad morze. Ale na dobr�
spraw� mo�esz pojecha� na wie�.
Gosia ma ju� zaklepany ob�z
j�zykowy, a jak wiadomo...
- Wybieram si� do liceum z
j�zykiem francuskim - doko�czy�a
Ma�gorzata. - Co przes�dza
spraw�.
Nie zamierza�a tego
powiedzie�. Tym tonem! Kocha�a
swego m�odszego brata Bartosza,
kt�ry nie znosi�, kiedy nazywano
go Bartkiem, i ch�tnie
zrezygnowa�aby z obozu na jego
korzy��. Ale za rok b�dzie mia�a
egzaminy do og�lniaka. Ob�z
j�zykowy jest jej szans�,
wszystko by�o jasne i - w�a�nie
to j� w�cieka�o. By�a z�a na
ca�y �wiat, a zw�aszcza na
dyrektora instytutu, kt�ry
zwolni� mam� z pracy. Teraz!
- Jest pani �wietnym
pracownikiem, pani Gra�yno -
powiedzia� ten dra�. - Ale musz�
przyj�� kogo� m�odszego. Takie
czasy. Strasznie mi przykro.
Kogo� m�odszego! Mama mia�a
dopiero trzydzie�ci siedem lat.
No tak, ale ten nowy dwadzie�cia
pi��. I �adnego do�wiadczenia.
Tylko t� m�odo��.
- Nie denerwuj si�, Ma�gosiu -
uspokaja�a j� mama. - Jeszcze
troch�, a zaczn� docenia� nas,
starszych, kt�rzy co� umiemy. Na
pewno co� znajd�. Ale na
razie...
Na razie nie starcza�o
pieni�dzy na wakacje dla obojga
jej dzieci...
- Bartosz, przecie� lubisz
pradziadziusia Burbelk� i ca��
t� nasz� rodzin� - rzek�a mama
zn�kana. - A okolica
prze�liczna. By�e� tam i...
- By�em i pojad� - przerwa�
twardo Bartosz. - Nie ma o czym
m�wi�.
To powiedziawszy, wsta� i
wyszed� z pokoju. Nie
ostentacyjnie. Po prostu. Bo
naprawd� nie by�o o czym m�wi�.
Jasne, �e Gosia nie mo�e
zrezygnowa� z obozu j�zykowego.
Rozumia� to dobrze.
Ale - kto zrozumie, �e i jego
omin�a wielka szansa? Na
kolonie w Sztutowie jecha�
najlepszy przyjaciel Bartosza,
Grzesiek, kolega z tego samego
domu, i - jecha�a Ania... Ania
te� z tego samego domu...
Ile w tym wielkim domu
mieszka�o dzieciak�w!
Ania by�a w�a�ciwie
niemo�liwa, lubi�a dokucza�
ch�opakom, a zw�aszcza
Bartoszowi, kt�ry niejeden raz
porz�dnie si� na ni� w�ciek�.
Jednak... jako� cz�sto si� za
ni� rozgl�da�...
Aktualnie byli pok��ceni na
�mier� i �ycie i Bartosz w
cicho�ci ducha liczy�, �e w
czasie tego wsp�lnego pobytu nad
morzem wszystko si� mi�dzy nimi
u�o�y. A tu - zamiast Ani
pradziadziu� Burbelka!
Oj, oj, w�a�ciwie to oni maj�
wiele wsp�lnego! Nigdy nie
wiadomo, co Ani wskoczy do
g�owy, a pod tym wzgl�dem
pradziadziu� Burbelka m�g� i�� z
t� zadziorn� dziewczynk� w
zawody.
Polubiliby si� na pewno -
my�la� Bartosz, zje�d�aj�c wind�
na d�. - Szkoda, �e Ania nie
mo�e pojecha� ze mn�. Ale by
rozrabiali!
Bartosz u�miechn�� si� do tej
my�li i Grzesiek wsiad� prosto
na ten u�miech.
- Cze��! �miejesz si� sam do
siebie. Co si� sta�o?
- Nic - Bartosz u�miechn�� si�
jeszcze szerzej. -Tylko zosta�em
dokumentnie zaburbelkowany.
Grzesiek otworzy� szeroko
oczy.
- To znaczy, �e... Nie
jedziesz z nami nad morze? I ty
si� cieszysz?!
- Nie ciesz� si�.
- No to dlaczego sam do siebie
si� u�miechasz?
- Bo pomy�la�em o Ani i
pradziadziusiu Burbelce.
Nie musia� niczego dodawa�.
Wszystkie dzieciaki z domu przy
Alei Niepodleg�o�ci s�ysza�y o
pradziadziusiu Burbelce.
Wiedzia�y te�, �e jest tam du�o
Burbelk�w. W�r�d nich
niesamowity pradziadziu�,
kt�rego szczerze Bartoszowi
zazdro�cili. Dziadka to ma
prawie ka�dy. Ale pradziadka, i
to takiego, co mu stale figle w
g�owie, jakby mia� dziesi�� lat,
a nie dziewi��dziesi�t trzy! I
metr dziewi��dziesi�t wzrostu!
Bartosz uwielbia� o nim
opowiada�.
- Pradziadziu� najbardziej
kocha ucieka� - opowiada�
zas�uchanym kolegom. - A zawsze
si� gdzie� tak sprytnie schowa,
�e czasem nawet psy go nie
wytropi�. Bo u wujostwa
Burbelk�w s� psy. Trzy. I jedna
kocica. I to ona rz�dzi. �aden
pies jej nie podskoczy. Pac go
�ap� po nosie, i zwiewa jak
niepyszny. Normalnie klapsy im
serwuje!
Tak wi�c Bartosz nie musia�
niczego t�umaczy�. Grzesiek
wiedzia�, �e pradziadziu�
Burbelka lubi rozrabia�, a
Ania... C�... Wygl�da�a jak
anio�ek i perfidnie to
wykorzystywa�a.
Kiedy Bartosz z Grze�kiem
zeszli na osiedlowy placyk zwany
podw�rkiem, Ania w�a�nie tam
by�a. Z wielkim zapa�em hu�ta�a
si� na trzepaku, a widz�c, kto
nadchodzi, zr�cznie, nieomal w
powietrzu, obr�ci�a si� do nich
ty�em.
- Anka! Bartosz nie jedzie z
nami nad morze! - krzykn��
Grzesiek. - Zosta�
zaburbelkowany!
- Nie m�w do mnie Anka -
odkrzykn�a tylko, nawet nie
odwr�ci�a g�owy.
- Daj spok�j - powiedzia�
Bartosz. - Jej to nie obchodzi.
- Pok��cili�cie si�? - spyta�
Grzesiek.
- Aha.
- O co?
- O konia - u�miechn�� si�
Bartosz.
Ale nie do �miechu mu by�o. To
znaczy by�o i nie by�o,
przekona� si� na w�asnej sk�rze,
w gorzkim do�wiadczeniu, �e z
rzeczy �miesznych czasem robi�
si� powa�ne.
- O konia? - zdumia� si�
Grzesiek.
- Aha. Powiedzia�em: "ko�,
jaki jest, ka�dy widzi", a ona
wzi�a to dos�ownie.
- Najm�drzejsze dziewczyny s�
g�upie - rzek� filozoficznie
Grzesiek. - Ale skoro tak, to
mo�e lepiej, �e nie jedziesz z
nami. Ania zatru�aby ci �ycie.
Wcale nie lepiej! - pomy�la�
Bartosz. - Na pewno nie
zabrak�oby okazji, �eby si�
pogodzi�. A tak - ona pojedzie w
jedn� stron� �wiata, ja w drug�
i b�dzie mi�dzy nami ta z�o��.
Rany, jak to wszystko
idiotycznie wysz�o.
Nawet dok�adnie nie pami�ta�,
od czego zacz�a si� ta
sprzeczka. Grali w dwa ognie na
male�kim placyku wydzielonym nie
wiadomo po co z du�ego (du�y
by�by odpowiedniejszy do
zabawy), po to chyba, �eby
dzieciaki nie mia�y swobody
ruch�w, gdy wtem Ania rzuci�a
pi�k� w bok i powiedzia�a, �e ma
dosy�, idzie do domu, bo chce
jej si� pi�.
- Ja ci przynios� -
zaproponowa� skwapliwie Bartosz.
- Mieszkam ni�ej.
- Nie potrzebuj� twojej �aski
- odpar�a hardo, a on by�
w�ciek�y na siebie za to, �e nie
przewidzia� takiej reakcji.
- Jakiej �aski? - nie
wytrzyma�.
- A takiej, �e jeste� egoista!
- A ty lubisz si� ze
wszystkimi sprzecza�! - paln��
ju� z�y.
Otworzy�a szeroko swe b��kitne
oczy.
- Ja? Ja lubi� si� sprzecza�?
Sk�d to wiesz?!
I w�a�nie wtedy on, nie
panuj�c nad sob�, powiedzia�.
- Ko�, jaki jest, ka�dy widzi!
Ale� si� piek�o rozp�ta�o.
Bartosz przez chwil� my�la�, �e
Ania si� na niego rzuci. Lecz
tylko jej b��kitne oczy rzuci�y
p�omienie.
- Por�wnujesz mnie do konia?
MNIE?!!!
- Aniu, przecie� to tylko
takie powiedzenie i...
Nie da�a mu doj�� do s�owa.
Stan�a przed nim i uj�a si�
pod boki.
- Czy ja mam twarz jak ko�ski
pysk? Czy ja mam ko�sk� szcz�k�?
Nie widzisz, �e ja mam twarz
okr�g��? Nie widzisz?!
- Ale� widz�!
- No to nie opowiadaj g�upot.
- G�upoty to ty opowiadasz!
- Ach tak! Dobrze. To ja si�
ju� nigdy do ciebie nie odezw�!
Zapami�taj to sobie! Nigdy!
By� z�y przez ca�y ten dzie�.
I kawa�ek nocy, dop�ki nie
zasn��. Rano obudzi� si� z
mocnego snu, s�o�ce �wieci�o.
Wakacje ju� pukaj� do drzwi,
tylko patrze�, jak pojedzie nad
morze z Grze�kiem i Ani�... Z
Ani�! Natychmiast przypomnia�
sobie, �e by�a sprzeczka, lecz
nie odnalaz� w sobie wczorajszej
z�o�ci. Nawet nie pami�ta�, o co
si� pok��cili. Bartosz szybko
zapomina� urazy i trudno mu by�o
zrozumie�, �e inni pami�taj�
d�ugo. Mia� z tym mas� k�opot�w.
Kiedy wszed� do klasy, ona ju�
by�a. Odwr�ci�a g�ow� w bok na
jego widok.
O co nam posz�o z Ani�? -
g�owi� si�. - A, niewa�ne. Jaka�
bzdura.
- Aniu - powiedzia�
podchodz�c do niej. -
Przynios�em ci ksi��k� o
koniach, kt�r� chcia�a�
przeczyta�.
- Och!
Zobaczywszy jej min�, wszystko
sobie przypomnia� i poj��, jak�
strzeli� gaf�. Po prostu dola�
oliwy do ognia.
Ania, purpurowa, obr�ci�a si�
ku swojej przyjaci�ce Basi.
- Powiedz... powiedz temu...
temu Bartkowi, �e ja z nim nie
rozmawiam, bo pami�� ma jak
kura. Wyra�nie mu wczoraj
powiedzia�am, �e si� nie odezw�
do niego nigdy. I nie odezw�
si�. To mu powiedz.
M�wi�a tak g�o�no, �e s�ysza�a
to nie tylko Basia. S�yszeli
wszyscy w klasie. No i si�
po�mieli. A sprawa, kt�ra by�a
ma��, prywatn� sprzeczk�,
nabra�a, jak to si� m�wi, mocy
urz�dowej. S�owo si� rzek�o.
Przy wszystkich. Z takiej
sytuacji ju� doprawdy trudno
wybrn��. Nie ma co pr�bowa�. I
Bartosz nie pr�bowa�.
Najbardziej zabola�o go to, �e
powiedzia�a na niego Bartek.
Doskonale wiedzia�a, �e on chce
by� Bartoszem, a nie Bartkiem,
jak ona Ani�, a nie Ank�. I
r�bn�a. Na odlew. Przy
wszystkich!
�wiat pociemnia�. Co z tego,
�e to ju� prawie wakacje? Buzi�
mia�a okr�g�� jak s�oneczko. I
to s�oneczko przesta�o �wieci�.
Dla niego...
Bartosz nie mia� zwyczaju
poddawa� si� �atwo.
Ja co� z tym musz� zrobi� -
my�la� w k�ko.
I w�a�nie wymy�li�, �e nad
morzem, na tej kolonii, gdzie ze
znajomych b�d� tylko oni troje,
Grzesiek, Ania i on sam, bez
tych, co s�yszeli, jak go
odepchn�a, �e w tych warunkach,
no jako�, no jako� si� pogodz�.
A tu masz: nie jedzie nad morze!
Jedzie na wie� do Burbelk�w.
Teraz to ju� doprawdy klops.
�ciana. Mur. Taki do rozbijania
sobie o niego g�owy. I Bartosz,
id�c z Grze�kiem przez podw�rko,
gdzie na trzepaku, plecami do
niego, szala�a Ania, r�bn��
g�ow� w ten mur.
G�owa od razu rozbola�a go,
czeg� si� spodziewa�.
Szed� markotny.
Grzesiek spojrza� na niego
spod oka. Nie rozumia�, jak
mo�na si� zamartwia� z powodu
dziewczyny, ale by� dobrym
przyjacielem i koniecznie chcia�
mu pom�c. Tr�ci� koleg� �okciem.
- Zobacz! Idzie ta pani z
sz�stego. Z Rin�.
Istotnie, z domu wychodzi�a
br�zowow�osa pani w d�ugiej,
barwnej sp�dnicy. By�a m�oda i
pi�kna, podoba�a si� ch�opakom z
podw�rka, a Bartoszowi, kt�ry
mia� oczy tylko dla Ani, podoba�
si� jej pies. Przepi�kny,
podpalany chart afga�ski o
imieniu Rina. Bo to by�a suka.
Bardzo m�oda, niemal szczeniak
jeszcze. Bartosz przepada� za
Rin�, z wzajemno�ci� zreszt�.
Tym razem jednak nie Rina
przyku�a jego uwag�, a co
innego. Ot� pani, kt�ra
prowadzi�a psa na d�ugiej,
czerwonej smyczy, trzyma�a w
r�ku list. Na pewno sz�a na
poblisk� poczt�, aby go wys�a�.
Dok�d sz�a - to nie mia�o
znaczenia. Znaczenie mia�o tylko
jedno: list.
Bartosz wpatrywa� si� w ten
list jak urzeczony. G�owa
przesta�a go bole�: znalaz�
wyj�cie. List! Napisze do Ani
list. Ot co. Wyje�d�a� wcze�niej
ni� ona, zaraz po zako�czeniu
roku szkolnego. Wi�c wrzuci
jeszcze w Warszawie, tu� przed
wyjazdem.
Napisa�:
Aniu! W�a�ciwie nie wiem, o co
si� pok��cili�my. Ja nie
chcia�em. Czasem co� si� zdarzy.
wi�c mo�e ju� dobrze? Ju� zgoda,
Aniu?
Podpisa�:
Tw�j oddany Bartosz
I doda�:
PS Masz buzi� jak s�oneczko.
B.
Rozdzia� trzeci
Bartosz wrzuci� sw�j list do
skrzynki pocztowej w dniu
wyjazdu do Burbelkowa. Poda�
adres wujostwa Burbelk�w. Mo�e
Ania odpisze jeszcze z Warszawy?
List przyszed�by szybciej!
O�ywiony nadziej� powesela� na
tyle, �e jego rodzice, kt�rym
by�o bardzo przykro, �e musieli
zmieni� jego plany wakacyjne,
odetchn�li. W ko�cu w
Burbelkowie jest cudownie. Woda,
las, pola, ��ki i ca�a bardzo
sympatyczna rodzina Burbelk�w.
Bartosz ich lubi�.
Lubi�.
Z jednym wyj�tkiem: starszym o
rok od siebie He�kiem.
Poczuli do siebie antypati� od
pierwszego wejrzenia.
Stanowczo nie przypadli sobie
do gustu!
Dlatego dobry humor Bartosza
zmieni� si�, szcz�liwie na
kr�tko, w g�uch� uraz�, gdy
dowiedzia� si�, �e b�dzie musia�
dzieli� pok�j z He�kiem w�a�nie.
A zawsze mia� sw�j k�t na
strychu.
- Strych musimy w tym roku
wynaj�� - t�umaczy�a sk�din�d
bardzo kochana ciocia Ela. - A
przecie� nie mog� ci� ulokowa� z
�adn� z dziewcz�t.
Burbelkowie mieli dwie c�rki.
Heniek za� by� jedynym synem, co
zapewnia�o mu doprawdy kr�lewsk�
pozycj� w rodzinie. Dlatego
przyjazd Bartosza zawsze mu
wadzi�.
W�a�ciwie trudno powiedzie�,
�eby Heniek by� jaki� wredny.
Ale troch� zadziera� nosa, wi�c
nie wszyscy go lubili. Bartosza
za� lubili wszyscy, w ca�ej wsi
Burbelkowo. Najbardziej He�ka
irytowa�o to, �e za Bartoszem
przepada�, z wzajemno�ci�,
pradziadziu� Burbelka, czu� si�
zagro�ony w swojej pozycji
dziedzica.
Tu warto powiedzie�, �e ca�e
gospodarstwo Burbelk�w - pola,
kawa�ek lasu, ��ki, staw rybny i
hodowla �wi� - wszystko to
nale�a�o do pradziadziusia
Burbelki. Nie przepisa� nic na
nikogo. Mo�e dlatego, �e by�
taki moment, kiedy zosta� na
gospodarstwie sam, tylko z
prababci� Burbelkow�? Syn i
c�rka wyjechali za granic�.
Druga c�rka zosta�a w Polsce,
ale o gospodarowaniu na wsi nie
chcia�a s�ysze�. Gospodarstwo,
mimo stara� pradziadziusia,
podupada�o. By�o ju�, prawd�
m�wi�c, prawie ruin�, gdy
wreszcie znalaz� si� jeden
Burbelka, kt�ry chcia� na tej
ziemi gospodarowa�. Wuj Mateusz
Burbelka, wnuk pradziadziusia.
Przyjecha� z m�od� �on� i w do��
kr�tkim czasie doprowadzili
wszystko do porz�dku. Ale i na
niego pradziadziu� Burbelka
maj�tku nie przepisa�...
Wszystko ci�gle nale�a�o do
niego.
Teraz to si� chyba
pradziadziu� tym po prostu
bawi�, bo cz�sto m�wi� o
testamencie, kt�ry niby by�,
niby go nie by�o, a testament
nale�a�o sporz�dzi�, poniewa� w
sumie rodzina Burbelk�w by�a
liczna (w kraju i za granic�) i
bez wyznaczenia jednego
dziedzica wszystko trzeba by
rozparcelowa�, posprzedawa�,
s�owem, zmarnowa�.
- To przecie� jasne, �e
Mateusz powinien wszystko dosta�
- m�wili ludzie we wsi.
Jasne i logiczne.
Sprawiedliwe. Ale kto tam wie,
co pradziadziusiowi Burbelce
strzeli do g�owy? Zachowywa� si�
tak, jakby solennie postanowi�,
�e reszt� swego d�ugiego �ycia
po�wi�ci wy��cznie na p�atanie
r�nych figli.
- Ziemi� rozporz�dzi jak
trzeba - m�wi� spokojnie wuj
Mateusz. - To przede wszystkim
dobry gospodarz.
Lecz He�ka, kt�ry sposobi� si�
do pozostania na wsi, wyra�nie
niepokoi�o manifestowanie
sympatii pradziadziusia do
Bartosza. Zreszt�, tak czy siak,
nie lubi� swego warszawskiego
kuzyna. Co Bartosz natychmiast
wyczu� i odp�aca� mu pi�knym za
nadobne.
Nie przypuszcza� jednak, jad�c
z obrazem s�oneczkowej buzi Ani
przed oczami, �e b�dzie musia�
mieszka� z nim w jednym pokoju!
Jak nie przypuszcza�, �e ju�
drugiej nocy po jego przyje�dzie
saboty pradziadziusiowe same
wejd� na strych ciemn� noc�.
Jak nie przypuszcza�, �e
potknie si� w czasie spaceru o
le��cego w poprzek �cie�ki
nieznajomego m�czyzn� o pustych
oczach, kt�rego powa�na
dziewczynka z mocno zaplecionymi
warkoczykami i kotkiem w
obj�ciach poprowadzi gdzie�, by�
mo�e na pole biwakowe, a mo�e
gdzie indziej, ciekawe gdzie?
Pogoda by�a wspania�a, ale
id�cemu �cie�k� przy ko�cz�cym
si� ju� polu kukurydzy
Bartoszowi zrobi�o si� jako�
nieswojo na duszy.
W�a�ciwie po co ja tu
przyjecha�em? - my�la�, wlok�c
si� wolno w stron� wsi.
R�ce ci�gle trzyma� w
kieszeniach spodenek, lecz nie
pogwizdywa� ju�, g�ow� opu�ci�.
Tym razem nie potkn�� si� o
nic i o nikogo. Us�ysza�
harmider i spojrza�: od wsi
nadbiega�y siostry Burbelk�wny -
du�a Ewka i ma�a Krysia, zwana
Murzynkiem Bambo, oraz psy.
- Bartosz, gdzie si�
podziewasz?! - zawo�a�a Ewka. -
Pradziadziu� chce si� bawi� w
przysi�g� Ko�ciuszki!
- Masz przyj�� i robi� t�um na
Rynku! Pradziadziu� wyci�gn�� z
szopy kos�. Zardzewia��, hi, hi,
hi! - �mia�a si� Murzynek Bambo.
- Ledwo przyjecha�e� i ju�
w��czysz si� sam - rzek�a z
wyrzutem Ewka.
- Dobrze - powiedzia� Bartosz
nagle rozweselony. - Idziemy
robi� t�um.
Rozdzia� czwarty
Okaza�o si� wszak�e, �e
pradziadziu� "Ko�ciuszko"
przeznaczy� mu inn� rol�. Sta�
na beczce w sp�owia�ej
rogatywce, wyprostowany na ca�e
swoje metr dziewi��dziesi�t
wzrostu, kos� trzyma� dumnie
uniesion� w g�r�.
Oj, oj, a co si� sta�o z
pradziadziusia nosem?
Pradziadziu� mia� normalnie
du�y, prosty nos �wiadcz�cy o
sile charakteru. A teraz na tym
nosie pyszni�a si� r�owa gula!
- Pradziadziusiu - zdumia�a
si� Murzynek Bambo - co
pradziadziu� zrobi� z nosem?
- Jak to co? Zadar�em go! To
ty nie wiesz, smarkulo, �e
naczelnik Ko�ciuszko mia� nos
zadarty? Mo�esz nie wiedzie� -
doda� �askawie. - Jeszcze ma�o
co wiesz. W ka�dym razie teraz
ja jestem Ko�ciuszko. Bartosz -
zwr�ci� si� do ch�opca -
b�dziesz takim, co w teatrze
podpowiada aktorom.
- Suflerem? - spyta�a
niepewnie Ewka.
- Ja ci dam szulera! -
nastroszy� si� pradziadziu� i o
ma�o nie spad� z beczki.
- Pradziadziusiu - rzek�
niespokojnie Bartosz -
pradziadziu� mo�e spa��, a kosa
w r�ku! Mo�e lepiej...
- Sam wiem, co jest lepiej!
Musi mnie dobrze widzie� ca�y
krakowski Rynek. We� ksi��k�. Tu
le�y, na schodku. Reymont,
uczyli ci� chyba w szkole, a
je�li nie uczyli, to ci� naucz�.
We� ksi��k� i podpowiadaj mi
tekst przysi�gi. Tylko g�o�no,
bo kury gdacz� i mog� nie
dos�ysze�. G�o�no i wyra�nie.
Uwaga! Zaczynamy.
No i wtedy wszyscy znale�li
si� o krok od katastrofy. Bowiem
pradziadziu� Ko�ciuszko, chc�c
sobie doda� animuszu, tupn�� w
chybotliw� beczk�. Beczka
zachwia�a si�. A kosa w r�ku
pradziadziusia zatoczy�a
niebezpieczny kr�g, "t�um"
odskoczy� z obawy przed kos�,
naturalnie, a wszystko to razem
psy uzna�y za zaproszenie do
zabawy. Zacz�y rado�nie
obskakiwa� beczk�.
- A sio, bestie przekl�te! -
krzykn�� mocnym g�osem
pradziadziu� i ze z�o�ci cisn��
w poczciwego Azorka swoim
sztucznym nosem, ulepionym z
plasteliny, kt�ry psy wzi�y za
pi�k� i pobieg�y za ni�,
szcz�liwie oddalaj�c si� tym
samym od beczki.
A beczka chwia�a si�, a
pradziadziu�, chichocz�c,
ta�czy� na niej! Z konieczno�ci,
bo usi�owa� z�apa� r�wnowag�,
ale ta�czy�.
- Pradziadziusiu, niech
pradziadziu� rzuci kos� na
ziemi�, to ja pradziadziusia
podtrzymam i zdejm� -
zaproponowa� Bartosz.
Pradziadziu� Burbelka zapa�a�
�wi�tym oburzeniem.
- Rzuci� kos�?! - krzykn��
w�ciekle. - Do zdrady mnie
namawiasz?! A z czym ja na
Moskala p�jd�? Ty, m�j prawnuk
ukochany, zdrajc�?! Nie daruj�!
- wrzasn�� i rozko�ysa� beczk�.
Wyobra�cie sobie tego starego
dr�gala, wyobra�cie sobie!
Bartosz nie wiedzia�, czy
�mia� si�, czy umiera� ze
strachu. O pradziadziusia,
naturalnie, bo ca�a ta scena
by�a i komiczna, i gro�na.
- Pradziadziusiu! - zawo�a�a
Ewka autentycznie przera�ona. -
Niech pradziadziu� z�azi z
beczki!
- Z�azi? Mowy nie ma! Mog�
skoczy�!
- Pradziadziusiu, niech si�
pradziadziu� poturla! Razem z
beczk� - do�o�y�a rozradowana
Murzynek Bambo. - Razem z
beczk�!
Pradziadziu� Burbelka, wielki
i chudy, ta�cz�cy na chybotliwej
beczce, z r�kami - w jednej kosa
- rzuconymi w bok dla utrzymania
r�wnowagi, z rozwianymi w�sami,
wygl�da� jak rozz�oszczony
strach na wr�ble. W�cieka� si�
po prostu. Jego ogorza�a twarz
tak poczerwienia�a, �e mog�a i��
w zawody z koralami indora.
Uni�s� w g�r� r�k� z kos�.
- Wyklinam was, zdradzieckie
nasienie! - wrzasn�� i spad�.
Prosto w ramiona parobka
�aciatka, kt�ry zaalarmowany
przez Ewk� zd��y� nadbiec z
obory.
Pradziadziu� kosy z r�k nie
wypu�ci�, co to, to nie.
- Mog� si� podda� - rzek� z
godno�ci� - ale z broni� w r�ku.
Parobek �aciatek ostro�nie
postawi� go na ziemi.
- Pan jest wolny, panie
Naczelniku - powiedzia�,
k�aniaj�c si� w pas.
Jak wszyscy w Burbelkowie,
uwielbia� pradziadziusia i
ch�tnie bra� udzia� w r�nych
jego figlach.
Pradziadziu� dotkn�� nosa i
zmiesza� si� ogromnie.
- Nie mog� by� Naczelnikiem,
bo nie mam nosa - rzek�
�a�o�nie..
Podejrzliwym spojrzeniem
powi�d� po "t�umie".
- Kto z was, psiekrwie, ukrad�
m�j nos?! - spyta� srogo.
- Pradziadziu� nim w psy
rzuci� - odwa�y�a si� Ewka.
- Ja w psy? Moim nosem? Mam
dziewi��dziesi�t trzy lata, ale
to nie pow�d, �eby g�upoty we
mnie wmawia�!
Sposobi� si� do d�u�szej
przemowy, lecz - mow� mu odj�o.
Oto bowiem do jego st�p
przytruchta� Azorek z
pi�eczk�-nosem w pysku i
zach�caj�co merda� ogonem,
zapraszaj�c do zabawy.
By� to moment dla
pradziadziusia Burbelki do��
kompromituj�cy. On wszak�e nie
straci� kontenansu. Jak gdyby
nigdy nic wyj�� z Azorkowego
pyska kawa� plasteliny i rzuci�.
Azor pogna� za "pi�eczk�".
Pozosta�e dwa psy za nim. A
pradziadziu� odwr�ci� si� do
wszystkich ty�em. Ze wstr�tem
popatrzy� na kos�.
- Kosa ca�a zardzewia�a i wy
mnie, Naczelnikowi Ko�ciuszce,
tak� bro� na uroczyst� chwil� do
r�ki w�o�yli�cie?! Do kitu z
tak� zabaw�! Id� spa�!
Post�pi� kroku i jak si� nie
obr�ci!
- Gdzie moje saboty?! -
hukn��.
- Ko�o beczki pradziadziu�
postawi� - rzek�a Ewka.
Ale ko�o beczki by� tylko
jeden pradziadziusiowy sabot.
Drugi znik�.
Pradziadziu� Burbelka
zmarszczy� brwi, a w jego troch�
wyblak�ych, ale jeszcze
zdecydowanie niebieskich oczach
pojawi�a si� iskierka.
- Gdzie Heniek? - zapyta�.
- Pojecha� z gospodarzem i
gospodyni� na pole - wyja�ni�
parobek �aciatek.
- Aha! - wykrzykn�� znacz�co
pradziadziu�. - Jak przyjdzie,
to ma mi przynie�� m�j sabot!
Dostarczy� osobi�cie do r�k
w�asnych. A teraz �egnam ci�,
narodzie! Pa, pa!
Zachichota� i w jednym sabocie
poku�tyka� do swego pokoju.
Po chwili z trzaskiem zamkn��
okiennice. A w�wczas na ganek
wytoczy�a si� kocica Teodozja,
pchaj�c przed sob� �apk�
zaginiony sabot pradziadziusia.
Po czym najspokojniej w �wiecie
zacz�a si� nim bawi�, jakby to
by� jaki� przytaskany z piwnicy
szczur.
Rozdzia� pi�ty
Kiedy Heniek wraz z wujem
Mateuszem i cioci� El� wr�cili z
pola, Bartosz od razu strzeli�:
- Heniek! Pradziadziu�
powiedzia�, �eby� przyni�s� jego
chodak. Osobi�cie!
Strza� by� celny, bo
pradziadziu� wiedzia�, co m�wi.
Heniek zaczerwieni� si� po uszy
i w ten spos�b Bartosz zyska�
pewno��, �e nocne przygody
pradziadziusiowych sabot�w to
jednak istotnie by�a jego
sprawka i �e pradziadziu� go
nakry�.
Nie�le si� m�j braciszek
na�miewa�, kiedy usi�owa�em
rozwi�za� zagadk�. Jasne, �e nie
by�o go w ��ku, kiedy wy�azi�em
ze swojego! W ciemno�ciach nie
sprawdzi�em dok�adnie, czy on
tam jest. Ale jak zdo�a� wr�ci�,
skoro p�ta�em si� z latark� po
sieni?
Jedyn� logiczn� odpowiedzi�,
jaka nasuwa�a si�
zaintrygowanemu ch�opcu, by�o
to, �e Heniek po prostu wszed�
przez okno po drzewie.
Drzewo ros�o pod oknem, fakt.
Okno by�o uchylone, fakt.
A Heniek jest znany w ca�ej
wsi z tego, �e po drzewach
chodzi jak nikt. Trzeci fakt.
Ta zagadka by�a mniej wi�cej
rozwi�zana.
Musz� uwa�a�, bo on stale
b�dzie usi�owa� mnie robi� w
konia - pomy�la� Bartosz i na
razie ca�� spraw� odfajkowa�.
By�a inna, wa�niejsza: chcia�
koniecznie odnale�� dziewczynk�
z kotkiem i jej dziwnego ojca.
Chcia� na nich jeszcze raz
popatrze�. Wybra� si� wi�c z
Krysi� Burbelk�wn�, kt�ra stale
za nim �azi�a, na pole biwakowe.
- Po co tam idziesz? - spyta�a
ciekawie.
T� smarkul� interesowa�o
wszystko, co Bartosz robi�.
Przepada�a za swoim miastowym
kuzynem, co mu czasem
pochlebia�o, a czasem
doprowadza�o do sza�u. Tym
razem, a samego go to zdziwi�o,
nie mia� nic przeciw temu, �eby
z nim posz�a. Mo�e dlatego, �e
ci�gle widzia� przed sob�
straszne, puste oczy
nieznajomego m�czyzny?
- Id� kogo� znale�� -
odpowiedzia� wi�c drepcz�cej
obok niego dziewczynce.
W niczym nie przypomina�a
tamtej dziewczynki z warkoczami.
Oczywi�cie by�a sporo m�odsza.
Ale mo�e dlatego, �e buzi� mia�a
okr�g��, troszeczk� przypomina�a
mu Ani�. Ania! Odpowied� na jego
wys�any w Warszawie list nie
mog�a jeszcze doj�� do
Burbelkowa, gdyby nawet Ania od
razu odpisa�a. Czy odpisa�a?
Bartosz my�la� o tym
nieustannie, cho� jednocze�nie
my�la� o ca�ej masie innych
spraw. Tak to ju� jako� by�o.
Krysia Burbelk�wna mia�a, jak
to si� rzek�o, buzi� okr�g��, na
zabawnym, ciut kr�liczym nosku
trzy piegi, czarne w�osy r�wno
przyci�te nad oczami, a oczy te�
by�y czarne, i cho� Krysia by�a,
jak to Bartosz mawia�
�artobliwie, "osobnikiem rasy
bia�ej", wygl�da�a ze swoj�
�niad�, a latem jeszcze opalon�
cer� niby ma�y Murzynek. To
Bartosz nazwa� j� Murzynek
Bambo. Przyj�o si�.
- Id� kogo� znale��, Murzynku
Bambo - odpowiedzia� wi�c na jej
pytanie.
- Kogo� zgubi�e�? -
zainteresowa�a si� ma�a (co
prawda, jak na sw�j wiek, by�a
wyj�tkowo wysoka).
- Kogo� znalaz�em! - za�mia�
si� Bartosz.
- I potem zgubi�e� - rzek�a
domy�lnie Murzynek Bambo.
Bartosz my�la� o czym� innym.
Obejrza� si�: tak, psy sz�y za
nimi. Wykorzystywa�y ka�d�
okazj�, �eby polata� z
dzieciakami.
- Azor! Kundel! Burek! Do
domu! - krzykn��. - S�yszycie?
Do domu!
- Dlaczego nie chcesz ich
zabra�? - spyta�a Murzynek
Bambo.
- Ze wzgl�du na kotka - odpar�
Bartosz. - Kotek mo�e si�
wystraszy�.
- Czyj kotek? - podchwyci�a
przytomnie.
- Dziewczynki.
Murzynek Bambo przygryz�a
warg�, a potem wyd�a policzki,
jak zawsze, kiedy sobie co�
rozwa�a�a. W jej czarnych oczach
pojawi�a si� nieufno��.
- To znaczy, �e idziemy szuka�
dziewczynki?
Inteligentny by� ten szkrab!
- Tak.
- Dziewczynki, kt�ra ma kotka?
- dopytywa�a.
- Tak.
Murzynek Bambo zatrzyma�a si�
raptownie.
- To ja nie id� - oznajmi�a
powa�nie. - Jak ty idziesz
szuka� jakiej� obcej
dziewczynki!
Zazdrosna o Bartosza Murzynek
Bambo stan�a. Lecz psy: ma�y
Azor, �redni Burek i spory
Kundel, nie mia�y zamiaru
rezygnowa� z wyprawy. Bartosz
wiedzia�, �e nie da sobie z nimi
rady. Kto� musi je zatrzyma�.
Kto�, kto by� w domu. Kto�, kogo
one s�uchaj�. S�uchaj�
pradziadziusia. Ale pradziadziu�
gdzie� si� jak zwykle zapodzia�,
a Bartosz nie mia� czasu go
szuka�. Chcia� jak najszybciej
dotrze� na pole biwakowe. Na
szcz�cie w domu by�a ciocia
Ela. Sta�a przy kuchni i sma�y�a
ca�� g�r� nale�nik�w. Wuj
Mateusz wr�ci z pola wieczorem,
b�dzie zm�czony jak licho i
b�dzie marzy� o nale�nikach. A
one b�d� ju� gotowe: wystarczy
odsma�y�.
Bartosz zawsze ze zdumieniem
patrzy�, ile wuj Mateusz potrafi
tych nale�nik�w zje��.
- Wuju Mateuszu - powiedzia�
kiedy� - wuj zjada wieczorem
ca�� g�r� nale�nik�w, a potem
idzie spa�. Brzuch ro�nie!
Brzuch faktycznie r�s�, cho�
przecie� wuj bardzo ci�ko
fizycznie pracowa�. Bartosz mia�
racj�: ca�y dzie� bez jedzenia
prawie, a na wiecz�r, przed
snem, olbrzymia kolacja!
- A kiedy mam je��? - spyta�
beztrosko wuj Mateusz. - W dzie�
czasu nie ma. W lecie dla
rolnika robota to zaj�c. Nie
zrobisz - ucieknie i wszystko
si� zmarnuje. A ty, Bartosz,
moim brzuchem si� nie martw. W
zimie spadnie. A zreszt� - wuj
Mateusz wyprostowa� si� na swoj�
prawie dwumetrow� wysoko�� -
jestem taki du�y, �e brzuszysko
w oczy si� nie rzuca. Rzuca si�,
Bartosz?
- Nnno... troch� - odpar�
prawdom�wny ch�opak.
Nie by�o w tej uwadze cienia
z�o�liwo�ci. Bartosz wuja
Mateusza lubi� i ceni�, prawie
jak w�asnego ojca. Mia� do niego
ogromne zaufanie: wuj Mateusz
by� sprawiedliwy. Doskonale
wiedzia�, �e oni si� z He�kiem
nie lubi�, lecz chocia� by� to
jego jedyny syn, nigdy, bez
racji, w sporze mi�dzy ch�opcami
nie bra� jego strony.
Wuj Mateusz by� OK.
Ciocia Ela te�. Jeszcze jak!
Zupe�nie jak mama Bartosza,
chocia� zewn�trznie w niczym jej
nie przypomina�a. Mama by�a
wysoka i szczup�a. Ciocia Ela
niedu�a i grubiutka. Mama mia�a
w�osy popielatoblond. Ciocia Ela
ciemne. Za to u�miech mia�y
podobny. Weso�y, jasny.
Takim w�a�nie u�miechem,
weso�ym, jasnym, przywita�a
Bartosza, kt�ry wszed� do
kuchni.
- Zg�odnia�e�, synku? -
spyta�a z czu�o�ci�.
- Nie, sk�d! Ja si� tu najadam
po pachy, ciocia wie. Ale mam
pro�b�. Chc� i�� nad jeziorko, a
psy id� za mn�. Gdyby ciocia
zechcia�a je zatrzyma�. Tam du�o
obcych ludzi, turyst�w i... no,
to s� dobre psy, ale...
- Masz racj�, synku. Psy nie
powinny si� w��czy� poza
zagrod�. Najwy�ej Azorek. We�
Azorka. Reszt� ja si� zajm�.
Ten ma�y szelma wiedzia�, �e o
nim mowa. Sta� na swoich
kr�tkich, krzywych n�kach i
rado�nie kr�ci� ogonem. Kr�tkie,
krzywe n�ki Azorek z pewno�ci�
mia� po jakim� jamniku. Po kim
za� mia� bia�e �aty w szarosiwym
umaszczeniu - nikt nie wiedzia�.
Przyb��ka� si� kiedy� i zosta�.
Burek by� dzieckiem Kundla. Co
takiego?! A tak, bo Kundel,
du�y, misiowaty pies, by�...
suk�. Wuj Mateusz przywi�z� j�
kiedy� z le�nicz�wki, szczeni�
jeszcze, i ono natychmiast
wybra�o sobie pana. W osobie
pradziadziusia Burbelki. Co
pradziadziusiowi bynajmniej na
r�k� nie by�o, gdy�, jak
wiadomo, uwielbia� ucieka�,
chowa� si�, a ta psina nie
spuszcza�a z niego wiernych
oczu.
- A p�jdziesz, ty kundlu! -
op�dza� si�.
Skoro za� m�wi� to cz�sto i
wcale niegro�nie, bo
pradziadziu� psy lubi�, suczka
uzna�a to za swoje imi� i tylko
na nie reagowa�a.
Azorek wi�c, pilnie
s�uchaj�cy, mia� nadziej�, �e
Bartosz we�mie go na wypraw�.
Pr�na nadzieja!
- On Azorka te� nie we�mie -
rzek�a dziwnie milcz�ca do tej
pory Murzynek Bambo. - Bo on si�
boi o kotka.
- O kotka? - zdumia�a si�
ciocia Ela. - Przecie� nasze psy
�yj� dobrze z kotami!
- Ale nie wiadomo, czy z
obcym.
- Ze wszystkimi wioskowymi.
- Ale ten kotek nie jest
tutejszy - t�umaczy� Bartosz. -
Dlatego ja bym prosi�, �eby
ciocia nie wypu�ci�a i Azorka.
Mnie bardzo zale�y, prosz�.
- A gdzie to ty si� wybierasz?
- spyta�a ciocia Ela, zr�cznie
podrzucaj�c na patelni nale�nik.
- Nie bardzo rozumiem.
Bartosz przest�pi� z nogi na
nog�.
- Czy ja m�g�bym opowiedzie� o
tym p�niej? - spyta� coraz
bardziej zdenerwowany.
- On idzie na pole biwakowe
szuka� dziewczynki z kotkiem -
paln�a Murzynek Bambo.
Patrzy�a na Bartosza ca�kiem
nieprzyja�nie.
- Ciociu! Ja wszystko
wyja�ni�! - rzek� po�piesznie
Bartosz.
I doda� zagadkowo:
- Mo�e nawet b�d� potrzebowa�
pomocy. Ciocia mi wierzy,
prawda?
- Wierz� ci - powiedzia�a
powa�nie ciocia Ela. - Id�.
Zatrzymam psy.
Psy zosta�y wi�c w zagrodzie.
Natomiast Murzynek Bambo jednak
posz�a za Bartoszem... Sz�a co
prawda w pewnym oddaleniu, ale
sz�a... Co� tam sobie mrucza�a
pod nosem. Co� w tym rodzaju:
jak Bartosz zobaczy t�
dziewczynk�, to zobaczy!
Przekona si�, �e liczy si� tylko
jedna dziewczynka, jego ma�a
siostrzyczka, kt�ra ma wy��czne
prawo do jego uczu�!
Bartosz nie my�la� o niej,
id�c. Bo po co? Ma�a si� d�sa?
Niech si� d�sa. W tej chwili
wa�ne by�o tylko to, by zasta�
na polu biwakowym tych, kt�rych
szuka�.
Namiot�w nie by�o wiele: to
jeszcze czerwiec. Tym �atwiej
wi�c by�o dopyta� si� o
dziewczynk� z warkoczami,
kotkiem i jej tat� z du�ym
rowerem.
- Spali tu ze dwie noce -
obja�ni� grubawy m�czyzna
rozwieszaj�cy na sznurku upran�
bielizn�.
- Dziwni byli - wtr�ci�a jego
�ona, wysuwaj�c z namiotu g�ow�
w papilotach.
- Nie wiedz� pa�stwo, dok�d
poszli? - spyta� z nadziej�
Bartosz.
- A kto ich tam wie! - mrukn��
m�czyzna. - Poszli. Tak jak
przyszli.
- To znaczy pojechali -
uzupe�ni�a jego �ona. - Tym jego
ogromniastym rowerem.
- Najpierw poszli! -
sprzeciwi� si� m��. - Nie
pojechaliby przez te wertepy.
Poszli, moim zdaniem, do szosy.
- A moim zdaniem, jechali
brzegiem jeziorka! - zaperzy�a
si� �ona.
- Dzi�kuj� - b�kn�� Bartosz i
odszed�, �egnany odg�osami
ma��e�skiej sprzeczki.
Ogarn�o go zniech�cenie.
Poszli, pojechali. Nie ma ich.
Nagle poczu� �al, �e ju� nie
zobaczy tej dziwnej pary.
Dziewczynka potrzebuje pomocy
- my�la� w k�ko.
- Ej, Bartosz! Nie martw si�!
- powiedzia�a bacznie go
obserwuj�ca Murzynek Bambo. -
Jak s� na �wiecie, to gdzie� s�.
Nie zgin�. I przecie� to obcy,
nie swoi. Co si� martwisz.
- Martwi� si�! - burkn��
Bartosz.
Rzeczywi�cie si� martwi�. Ale
kiedy wr�cili do domu, czeka�a
go niespodzianka.
Rozdzia� sz�sty
- Bartosz! List do ciebie! -
zawo�a�a Ewka. - Z Warszawy.
List?!
Czy serce mo�e tak skaka�,
wali�, a cz�owiek �yje? Mo�e.
Wali�o, skaka�o, a cz�owiek �y�.
Ch�opiec porwa� list i uciek�.
P�dzi�, jakby go kto goni�.
Goni� go istotnie Azorek. Ale na
swych kr�tkich n�kach nie mia�
szans. Nie mia�a te� szans
Murzynek Bambo. Oboje wszak�e
biegli niezmordowanie. A�
Bartosz skr�ci� w bukowy lasek i
znik� im z oczu.
Mia� tam swoje drzewo: wielki,
roz�o�ysty buk. Wdrapa� si�,
trzymaj�c list w z�bach. Robi�
to w takim po�piechu, �e raz si�
niebezpiecznie obsun��.
Dotar� jednak do swojej
kryj�wki.
Otworzy� list.
Oto co w nim by�o:
Poca�uj mnie w nos.
Ania
PS Byli�my na zebraniu
przedwyjazdowym. Dzi�
wyje�d�amy. Nie ma ani jednego
Bartosza.
A.
1 1 65 0 0 108 1 ff 1 32 1
- przeczyta� Bartosz.
1 1 65 0 2 108 1 ff 1 32 1
W�a�nie w tym momencie
przybiegli zziajani Murzynek
Bambo i Azorek.
- Bartosz, wiem, �e jeste� tam
na drzewie - zawo�a�a Murzynek
Bambo. - I my z Azorkiem - nie
odm�wi�a sobie smarkula -
potrafimy lepiej znajdowa� ni�
ty!
Chyba to przepe�ni�o czar�.
- Id�cie st�d! - krzykn��,
nieco piskliwie Bartosz. - Nie
chc� was zna�! Nigdy.
By�o co� takiego w tym jego
piskliwym g�osie, �e Murzynek
Bambo natychmiast si� pop�aka�a.
Rozrycza�a si� po prostu.
- Dobrze. To idziemy sobie -
rzek�a w�r�d �ka�. - Nie to nie.
Bartosz milcza�.
A oni stali.
- Idziemy sobie! S�yszysz?! -
krzykn�a ci�gle rozpaczaj�ca
g�o�no Murzynek Bambo.
Bartosz milcza�. Co� w nim si�
zaci�o, zacisn�o. Mia� takie
uczucie, �e nie m�g�by si�
odezwa�, nawet gdyby chcia�.
G�os uwi�z� mu w gardle.
Zacisn�o go.
Murzynek Bambo wreszcie da�a
za wygran�.
Bartosz j� przep�dzi�! �wiat
wok� niej zrobi� si� czarny,
jak jej czarne oczy - i w ten
okropny, czarny �wiat odesz�a.
Roz�alona.
Smutna.
G��boko skrzywdzona.
Bartosz patrzy� za ni�, jak
sz�a. Serce mu si� kraja�o ze
wsp�czucia.
Biedny Murzynek Bambo -
my�la�.
A potem z nag�ym buntem
pomy�la� co innego: Ja te�
jestem biedny! Dosta� taki list!
Wok� niego �wiat te� sta� si�
czarny. A tak blisko (siedzia�
niemal na czubku wysokiego
drzewa) by�o niebo z�ote od
s�o�ca, u�miechni�te.
Bartosz popatrzy� na to
b��kitno-z�ote niebo.
- �wiatu jest oboj�tne, �e
cz�owiek ma czarno w duszy -
rzek� w nim jeden g�os.
- Ale - przem�wi� drugi - czy
dlatego, �e ciebie r�bn�li,
musisz oddawa� innemu. Bogu
ducha winnemu? Co ci zawini�a
Murzynek Bambo? Tym, �e ci�
uwielbia? Takiego naj�atwiej
uderzy�!
I Bartosz, kt�ry wcale nie
wiedzia�, �e w tej chwili
otrzyma� od losu wielk� nauk�,
zsun�� si� z drzewa. Bez trudu
dogoni� wlok�c� si� z pochylon�
g�ow� siostrzyczk�. Obj�� j�
serdecznie, a ma�a, ci�gle
ura�ona, zesztywnia�a pod jego
ramieniem.
- Przepraszam ci�, smyku -
rzek� serdecznie. - Czasem
cz�owiekowi odbije. Wiesz, jak
to jest.
- Wiem, �e nie lubisz swojej
ma�ej siostrzyczki - powiedzia�a
Murzynek Bambo grubym g�osem. -
Bo jakby� j� lubi�, toby� jej
nie rozp�akiwa�.
Bartosz przytuli� j� mocniej.
- Smyku, jeszcze raz
przepraszam! - rzek� gor�co. -
Mnie te� chcia�o si� p�aka�.
- Bo nie znalaz�e� dziewczynki
z kotkiem?
- Bo spotka�a mnie przykro��,
Murzynku. Wi�c zrobi�em si� z�y
nie na tego kogo�, jakby
nale�a�o, a na ciebie. To bardzo
g�upie.
- Pewnie! - kiwn�a g�ow�
ma�a.
- I dobrze wiesz,
siostrzyczko, �e za Murzynkiem
Bambo wprost przepadam!
- I to jest twoja ulubiona
siostrzyczka?
- Najulubie�sza!
Murzynek Bambo wydoby�a z
siebie g��bokie westchnienie
ulgi. Spojrza�a wok� zwyci�skim
wzrokiem. �wiat nie by� ju�
czarny. �wiat by� jasny,
kolorowy. �mia� si� do niej.
- No! - powiedzia�a z
satysfakcj�. - Wiesz co? Plu� na
t� swoj� przykro��. Chod�my do
taty. P�jdziemy i powiemy mu
"cze��". �ubin si� zaorze i ju�
nie b�dzie tak ��to. Chod�.
Wuj Mateusz! Ach! W
przy�pieszonym biciu serca
Bartosz poj��, co mo�e zrobi� ze
swoim strapieniem. Mo�e zanie��
je wujowi Mateuszowi. Bo to jest
taki wuj, z kt�rym ch�opak mo�e
porozmawia�. Jak m�czyzna z
m�czyzn�.
Nagle i dla niego �wiat
przesta� by� czarny. Chocia� nie
by� jeszcze tak jasny, jakim
sta� si� dla Murzynka Bambo...
- Fajnie! - rzek� weso�o. -
Idziemy na pole powiedzie�
"cze��" wujowi Mateuszowi. Tylko
pilnuj Azorka, bo przep�oszy
bociany.
- One si� go ju� nie boj� -
odpar�a Murzynek Bambo. - Par�
razy pr�bowa�. To oberwa�. Taki
jeden bocian jak nie otworzy
skrzyd�a na niego! Jak nie
klapnie tym swoim d�ugim
dziobem! Nie, Azorek ju� �adnemu
bocianowi nie podskoczy.
Zobaczysz. Tato m�wi, �e ptaki
s� m�dre. Przedtem za p�ugiem
chodzi�y, za kosiarzem. A teraz
za kombajnem. Bo wiesz, co ja
my�l�?
- No co?
- �e one wiedz�, �e czy to,
czy sio, to si� tam na drug�
stron� wywracaj� p�draki i inne
robaki. Rozumiesz? Jedzonko
podane. A �e kombajn huczy? Ca�y
�wiat teraz huczy, bo m�odzie�
lubi, �eby by�o g�o�no. So�tys
nie pozwala im hucze� nad
jeziorkiem. Bo ryby si� p�osz�,
a ludzie tu przyje�d�aj� po
cisz�. Ciekawe, kto zamieszka na
naszym stryszku? Byle nie jaka�
dziewczynka. Dziewczynek u nas
do��!
Tak sobie sz�a i papla�a,
trzymaj�c zaborczo r�k�
Bartosza, a Bartosz... Bartosz
s�ucha� jednym uchem. Uk�ada�
sobie w my�lach, co powie wujowi
Mateuszowi, zanim mu poka�e ten
okropny list. Naturalnie nie
zrobi tego teraz, gdy wuj
pracuje w polu. Teraz nie b�dzie
mia� dla niego czasu. Ale - mo�e
znajdzie chwil� wieczorem? Ach,
jutro niedziela! Lepiej jutro,
wieczorem wuj Mateusz jest
zawsze zm�czony.
Jutro.
Rozdzia� si�dmy
Niedziela w domu pa�stwa
Burbelk�w by�a zawsze dniem
bardzo rodzinnym. Oczywi�cie,
jak to w wiejskim gospodarstwie,
zaj�� nie brakowa�o. Wszystko
krzyczy: je��!, trzeba nakarmi�.
Chocia�by to. Jednak w
por�wnaniu do nawa�u codziennych
zaj�� - to doprawdy niewiele.
Po powrocie z ko�cio�a, do
kt�rego zawsze jechali bryczk�
wszyscy razem, od�wi�tnie
ubrani, wuj Mateusz siada� na
wersalce w paradnym pokoju i
czyta� gazet� albo ksi��k�, a
dziewczyny wsp�lnie z mam�
przygotowywa�y obiad, kt�ry
zjedz� razem o wyj�tkowo
wczesnej porze. Heniek w ka�d�
niedziel� rano lata� na ryby.
Wstawa�, ten zapalony w�dkarz,
bardzo wcze�nie, wi�c Bartosz
mia� pok�j dla siebie, m�g�
swobodnie poleniuchowa�.
W t� niedziel� jednak na ryby
poszed� r�wnie� wuj Mateusz. To
by� prawdziwy pech. Bartosz
bowiem liczy� na te godziny,
kiedy He�ka na pewno nie b�dzie,
�eby poprosi� wuja o chwil�
rozmowy.
- Bartosz, idziesz z nami? -
zawo�a� o �wicie wuj Mateusz.
- Nie dzi�, wuju - odkrzykn��
Bartosz i nieszcz�liwy obr�ci�
si� do �ciany.
Nie zasn�� ju�. Co do ryb - to
lubi� je je��. Ale... ch�tnie by
poszed� z wujem Mateuszem, gdyby
wuj szed� sam, bez He�ka...
Nawet wieczorem tak sobie troch�
wyobra�a�, �e w�a�nie p�jd� na
ryby albo raczej na d�ugi
spacer, b�d� szli razem, b�dzie
cisza, spok�j i b�dzie mo�na ot
tak sobie, ca�kiem mimochodem
spyta� wuja, co na przyk�ad
my�li o zachowaniu dziewczyn.
Zw�aszcza jednej dziewczyny.
Lecz Heniek jakby czyta� w jego
my�lach! Bartosz wiedzia�,
wszyscy wiedzieli, �e Heniek
lubi� chodzi� na ryby sam. Mia�
swoje zak�tki, zaszywa� si� w
nie i potrafi� w absolutnym
milczeniu siedzie� godzinami. A
tu masz, przy kolacji
zaproponowa�:
- Tato, mo�e by tata ze mn�
poszed� jutro na ryby? Zd��ymy
wr�ci� przed sum�.
Czy Bartoszowi zdawa�o si�, �e
m�wi�c to, zerkn�� z�o�liwie w
jego kierunku? Niby dlaczego? Co
m�g� wiedzie�? Wiedzia�, �e
Bartosz dosta� list z Warszawy,
bo wszyscy w domu wiedzieli. Ale
nie mia� poj�cia, od kogo ten
list, co jest w �rodku i
doprawdy nie m�g� zna� zamiar�w
swego ciotecznego brata.
Chocia�... Bartosz przez ca�y
dzie� by� wyra�nie niesw�j.
Heniek, jaki by�, taki by�, lecz
nie mo�na mu odm�wi�
inteligencji. Poza tym by� na
Bartosza wyj�tkowo wyczulony i
czasem jakim� sz�stym zmys�em
odgadywa� jego skrywane
tajemnice i zamiary...
- Dobrze, p�jd� z tob� -
zgodzi� si� wuj Mateusz.
Bystro popatrzy� na syna.
Potem na Bartosza. Na pewno
zauwa�y� cie� zawodu w jego
oczach. Musia�, musia� wyczu�,
�e propozycja He�ka jest jego
siostrze�cowi jako� bardzo nie
na r�k�! Mimo to przyj�� j�. I
ca�y plan na nic.
S�ysza� rano, jak odchodzili.
By�o tak wcze�nie, �e jeszcze
nic nie rozprasza�o ciszy
zaczynaj�cego si� dnia.
Dzie� jest d�ugi, wuj znajdzie
dla mnie czas - powiedzia� sobie
ch�opiec, s�uchaj�c tej ciszy,
lecz w duszy mia� ci�ar, czu�
si� tak jako� paskudnie, �e po
prostu nie chcia�o mu si� wsta�
z ��ka. N