2075

Szczegóły
Tytuł 2075
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2075 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2075 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2075 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Tego lata w Burdelkowie" autor: Marta Tomaszewska Rozdzia� pierwszy Ch�opiec o imieniu Bartosz szed�, pogwizduj�c, przez pole, z r�kami w kieszeniach kr�tkich spodenek. Min� mia� tak�, jakby mu co� chodzi�o po g�owie. I faktycznie. Tylko nie co�, a kto�. Mianowicie pradziadziu� Burbelka. A jeszcze �ci�lej: drewniane saboty pradziadziusia Burbelki, prawie tak stare jak on sam. Wydawa�y przy chodzeniu charakterystyczny, rozpoznawalny dla wszystkich domownik�w odg�os szurania. Bartosz us�ysza� to szuranie dzi� w nocy, obudziwszy si� nie wiadomo dlaczego. Szuranie dobiega�o od schod�w prowadz�cych na strych. W jakim celu pradziadziu� Burbelka w�azi� tam, po tych niebezpiecznych dla niego, wr�cz mu zakazanych schodach, i to na dodatek w sabotach? Co� w tym by�o dziwnego. Bartosz spojrza� na s�siednie ��ko: Heniek spa� w sw�j denerwuj�cy Bartosza spos�b - naci�ga� koc na g�ow�, a jedn� nog� zwiesza� z ��ka. Noc by�a bardzo ciemna, wi�c Bartosz dzi� widzia� tylko niewyra�ny kszta�t, bez denerwuj�cej go nogi. Usiad� i nads�uchiwa�. Wyra�ne szuranie, a potem cisza. A przecie� drzwi od strychu skrzypia�y! Bartosz nie wytrzyma�. Wyj�� spod poduszki latark�, cienk� jak palec, ale daj�c� silne �wiat�o. Ostro�nie wy�lizgn�� si� z ��ka, na palcach przeszed� przez pok�j i - ostro�nie uchyli� drzwi do sieni. Na dole pali�a si�, jak zwykle, ma�a lampka, lecz schody na strych ton�y w ciemno�ci. Bartosz o�wietli� je swoj� latark�. W�ski promie� myszkowa� po stopniach niby s�oneczny zaj�czek. Ani �ladu pradziadziusia Burbelki! Ch�opiec, coraz bardziej zaciekawiony, zachowuj�c najwy�sze �rodki ostro�no�ci, wspi�� si� po schodach na g�r� i - o ma�o si� o co� nie potkn��. W ostatniej doprawdy chwili dostrzeg�, �e u samej g�ry, na pode�cie, sta�y sobie wys�u�one saboty pradziadziusia Burbelki. Tylko saboty. Co� mi si� tu nie podoba - pomy�la� Bartosz. Postanowi� zajrze� na strych, cho� noc� strych w du�ym wiejskim domu to dla miastowego ch�opca nic przyjemnego. Nacisn�� klamk�. Nie ust�pi�a. Dopiero potem spostrzeg� ma��, solidn� k��deczk�. Klepn�� si� w czo�o. Jasne, przecie� by� razem z wujem Mateuszem w sklepie, kiedy kupowa� on t� k��dk�! Cz�� strychu zosta�a bowiem przystosowana na mieszkanie dla ewentualnych letnik�w i wuj Mateusz postanowi�, �e do ich przyjazdu nikt, opr�cz doros�ych, nie b�dzie tam chodzi�. - Nie po to oboje z mam� napracowali�my si� jak dzikie wo�y, �eby mi tam buszowa�a banda dzieciak�w - powiedzia� twardo. I zamkn�� drzwi na k��dk�. Pradziadziu� Burbelka nie nale�a� do bandy dzieciak�w, ale na strych, jako si� rzek�o, wchodzi� mia� zakazane. A tu - w �rodku nocy szur_szur - szura�o po schodach, jakby pradziadziu� po nich si� wspina�. Nie bez powodu szura�o: saboty s�. A pradziadziu�? Bartosz zaniepokoi� si� nie na �arty. Ci�gle zachowuj�c �rodki ostro�no�ci, zszed� na d� i stan�� pod drzwiami pokoju pradziadziusia. Nawet nie musia� przyk�ada� ucha do drzwi, �eby us�ysze� chrapanie. Pradziadziu� by� u siebie i chrapa� w najlepsze. Ale Bartosz umys� mia� dociekliwy. Na wszelki wypadek uchyli� drzwi, pu�ci� snop �wiat�a na wielkie �o�e pradziadziusia i stwierdzi�, bez najmniejszych w�tpliwo�ci, �e w �o�u, osobi�cie, le�y pradziadziu� Burbelka, i �e to on, osobi�cie, chrapie. Co wi�c robi�y na g�rze jego saboty? Bartosz sta� przez chwil� w sieni niezdecydowany. Z�era�a go ciekawo��, lecz jednocze�nie chcia�o mu si� spa�: przyjecha� na wie� dopiero dwa dni temu i powietrze, zapach pobliskiego lasu, ruch - wszystko to odurza�o: wieczorem zapada� w kamienny sen. Dziwne wi�c, �e si� obudzi�em - pomy�la� jeszcze i wr�ci� do pokoju, kt�ry, bardzo niech�tnie sk�din�d, dzieli� w tym roku z He�kiem. Pu�ci� snop �wiat�a na jego ��ko. �wiat�o wydoby�o bos� pi�t� wystaj�c� spod koca. No tak - pomy�la� Bartosz, po�o�y� si� na swoim ��ku i natychmiast zasn��. �ni�y mu si� schody i �ni�a mu si� He�kowa pi�ta, skacz�ca po tych schodach wiod�cych na strych jak �ysa pi�ka tenisowa. To by� sen nadranny i Bartosz, tu� po obudzeniu, maj�c pod zamkni�tymi jeszcze powiekami t� pi�t� skacz�c� po schodach, zacz�� powa�nie my�le�, �e wszystko, co przydarzy�o si� w nocy, to jaki� kawa�, kt�rym Heniek chcia� go zdenerwowa�. Ale przecie� Heniek spa� w�wczas, gdy saboty pradziadziusia szur_szura�y po schodach! Mo�e spa�, a mo�e nie - my�la� Bartosz, id�c piaszczyst� drog� tu� przy polu kukurydzy. Pole to nale�a�o do wuja Mateusza i by�o ku wujowej rozpaczy do�� mocno zdewastowane przez niedawny grad. Wsz�dzie woko�o widnia�y �lady tej niszcz�cej nawa�nicy. Szcz�ciem przesz�a takim w�skim pasem, �e oszcz�dzi�a rosn�ce dalej zbo�e. Ch�opiec o imieniu Bartosz niczego nie widzia�. Szed�. Pogwizdywa�. Czasem mrucza�: schody - pi�ty, schody - pi�ty, saboty i... No przecie� pod drzwiami na strychu sta�y te saboty! O ma�o si� o nie nie potkn��em! Ledwo tak pomy�la� - potkn�� si�. O co� le��cego na ziemi. Spojrza�: na �cie�ce, obok przewr�conego roweru le�a� m�czyzna w d�insach. W�a�nie o niego zawadzi� nog�. �eby ju� rzec wszystko: o ma�o nie nadepn�� na jego twarz! Zdumiony i z�y - kto k�adzie si� w poprzek ucz�szczanej �cie�ki? - patrzy� na t� twarz, na kt�r� o ma�o nie nadepn��. A z twarzy, dawno niegolonej, patrzy�y na niego oczy, w kt�rych nie by�o gniewu. W kt�rych nie by�o nic. Pustka. Bartosz nigdy jeszcze nie napotka� spojrzenia, kt�re by tak nic, ale to zupe�nie nic nie wyra�a�o. Wi�c znowu si� potkn��. Wewn�trznie. O t� pustk�, od kt�rej po prostu zadygota�. Wiedzia�, �e powinien powiedzie�: przepraszam. Nie m�g�. Co wi�cej, nie pomy�la�, �e mo�e jako� obej�� tego zagradzaj�cego drog�, niestarego bynajmniej, m�czyzn�. On za� przymkn�� oczy i obr�ci� si� na bok. A wtedy z po�amanej kukurydzy wysz�a dziewczynka trzymaj�ca w obj�ciach burego kociaka. Dwa ciasno splecione warkoczyki dynda�y wok� jej chudej twarzy. Nie spojrza�a na Bartosza. Podesz�a do le��cego na �cie�ce m�czyzny. Podnios�a rower. - Tato, chod�! - powiedzia�a. I m�czyzna pos�usznie wsta�. By� wysoki. By�by jeszcze wy�szy, gdyby si� nie garbi�. A garbi� si� strasznie. Jakby na ka�dym ramieniu mia� stukilowy ci�ar. Dziewczynka z kotkiem w obj�ciach spojrza�a na niego krytycznie. - Tato, nie garb si�! - powiedzia�a surowo. I m�czyzna pos�usznie si� wyprostowa�. Ona za� bez ceremonii w�o�y�a swego kotka za koszul� ojca, jedn� r�k� uj�a kierownic� roweru, drug� - jego r�k� i poszli w stron� jeziorka. Dziewczynka prowadz�ca du�y rower i du�ego m�czyzn� wydawa�a si� bardzo mi�a. Ale sz�a przesadnie wyprostowana. W widoku tych wyprostowanych, dziecinnych plec�w by�o co� takiego, �e Bartoszowi nagle zachcia�o si� p�aka�. Jak w obliczu trudnego do zniesienia nieszcz�cia. Ona potrzebuje pomocy, ta dziewczynka - pomy�la�, zagryzaj�c warg�. Patrzy�, a� znikli mi�dzy namiotami pola biwakowego. Jednak nie ruszy� si� z miejsca. Aha, to pewnie tury�ci - stwierdzi� tylko. Ta my�l przynios�a pewn� ulg�. Niepok�j jednak pozosta�. Bartosz podj�� przerwan� drog�, lecz ju� nie pogwizdywa�. Tyle si� wydarzy�o. Saboty pradziadziusia Burbelki, kt�re noc� sta�y przed drzwiami strychu, a rano, jak gdyby nigdy nic, cz�apa�y na pradziadziusiowych nogach. Bartosz nie zdo�a� obudzi� si� przed He�kiem i to He�ka ci�gle podejrzewa� o zrobienie mu kawa�u. Ten m�czyzna, le��cy na �cie�ce, bynajmniej nie pijany, o pustych oczach. Ta dziewczynka, kt�ra tak spokojnie opiekowa�a si� swoim du�ym tat�. Zagadkowe, zagadkowe. Nie�le si� zaczynaj� te wakacje - pomy�la� Bartosz, zbli�aj�c si� do wsi. Rozdzia� drugi Bartosz, kt�ry mieszka� w Warszawie przy Alei Niepodleg�o�ci r�g Woronicza, nie opodal Telewizji, mia� zupe�nie inne plany wakacyjne. Chcia� pojecha� nad morze. I w�a�ciwie tak zosta�o to zaplanowane. Niestety, mama nagle straci�a prac� i zacz�o by� krucho z pieni�dzmi. Narada rodzinna by�a kr�tka i nawet nie bardzo burzliwa. - Sprawa wygl�da tak - powiedzia� ojciec Bartosza, pan Krzysztof. - Nie mo�emy wys�a� was oboje. Wiem, Bartosz, �e chcia�e� nad morze. Ale na dobr� spraw� mo�esz pojecha� na wie�. Gosia ma ju� zaklepany ob�z j�zykowy, a jak wiadomo... - Wybieram si� do liceum z j�zykiem francuskim - doko�czy�a Ma�gorzata. - Co przes�dza spraw�. Nie zamierza�a tego powiedzie�. Tym tonem! Kocha�a swego m�odszego brata Bartosza, kt�ry nie znosi�, kiedy nazywano go Bartkiem, i ch�tnie zrezygnowa�aby z obozu na jego korzy��. Ale za rok b�dzie mia�a egzaminy do og�lniaka. Ob�z j�zykowy jest jej szans�, wszystko by�o jasne i - w�a�nie to j� w�cieka�o. By�a z�a na ca�y �wiat, a zw�aszcza na dyrektora instytutu, kt�ry zwolni� mam� z pracy. Teraz! - Jest pani �wietnym pracownikiem, pani Gra�yno - powiedzia� ten dra�. - Ale musz� przyj�� kogo� m�odszego. Takie czasy. Strasznie mi przykro. Kogo� m�odszego! Mama mia�a dopiero trzydzie�ci siedem lat. No tak, ale ten nowy dwadzie�cia pi��. I �adnego do�wiadczenia. Tylko t� m�odo��. - Nie denerwuj si�, Ma�gosiu - uspokaja�a j� mama. - Jeszcze troch�, a zaczn� docenia� nas, starszych, kt�rzy co� umiemy. Na pewno co� znajd�. Ale na razie... Na razie nie starcza�o pieni�dzy na wakacje dla obojga jej dzieci... - Bartosz, przecie� lubisz pradziadziusia Burbelk� i ca�� t� nasz� rodzin� - rzek�a mama zn�kana. - A okolica prze�liczna. By�e� tam i... - By�em i pojad� - przerwa� twardo Bartosz. - Nie ma o czym m�wi�. To powiedziawszy, wsta� i wyszed� z pokoju. Nie ostentacyjnie. Po prostu. Bo naprawd� nie by�o o czym m�wi�. Jasne, �e Gosia nie mo�e zrezygnowa� z obozu j�zykowego. Rozumia� to dobrze. Ale - kto zrozumie, �e i jego omin�a wielka szansa? Na kolonie w Sztutowie jecha� najlepszy przyjaciel Bartosza, Grzesiek, kolega z tego samego domu, i - jecha�a Ania... Ania te� z tego samego domu... Ile w tym wielkim domu mieszka�o dzieciak�w! Ania by�a w�a�ciwie niemo�liwa, lubi�a dokucza� ch�opakom, a zw�aszcza Bartoszowi, kt�ry niejeden raz porz�dnie si� na ni� w�ciek�. Jednak... jako� cz�sto si� za ni� rozgl�da�... Aktualnie byli pok��ceni na �mier� i �ycie i Bartosz w cicho�ci ducha liczy�, �e w czasie tego wsp�lnego pobytu nad morzem wszystko si� mi�dzy nimi u�o�y. A tu - zamiast Ani pradziadziu� Burbelka! Oj, oj, w�a�ciwie to oni maj� wiele wsp�lnego! Nigdy nie wiadomo, co Ani wskoczy do g�owy, a pod tym wzgl�dem pradziadziu� Burbelka m�g� i�� z t� zadziorn� dziewczynk� w zawody. Polubiliby si� na pewno - my�la� Bartosz, zje�d�aj�c wind� na d�. - Szkoda, �e Ania nie mo�e pojecha� ze mn�. Ale by rozrabiali! Bartosz u�miechn�� si� do tej my�li i Grzesiek wsiad� prosto na ten u�miech. - Cze��! �miejesz si� sam do siebie. Co si� sta�o? - Nic - Bartosz u�miechn�� si� jeszcze szerzej. -Tylko zosta�em dokumentnie zaburbelkowany. Grzesiek otworzy� szeroko oczy. - To znaczy, �e... Nie jedziesz z nami nad morze? I ty si� cieszysz?! - Nie ciesz� si�. - No to dlaczego sam do siebie si� u�miechasz? - Bo pomy�la�em o Ani i pradziadziusiu Burbelce. Nie musia� niczego dodawa�. Wszystkie dzieciaki z domu przy Alei Niepodleg�o�ci s�ysza�y o pradziadziusiu Burbelce. Wiedzia�y te�, �e jest tam du�o Burbelk�w. W�r�d nich niesamowity pradziadziu�, kt�rego szczerze Bartoszowi zazdro�cili. Dziadka to ma prawie ka�dy. Ale pradziadka, i to takiego, co mu stale figle w g�owie, jakby mia� dziesi�� lat, a nie dziewi��dziesi�t trzy! I metr dziewi��dziesi�t wzrostu! Bartosz uwielbia� o nim opowiada�. - Pradziadziu� najbardziej kocha ucieka� - opowiada� zas�uchanym kolegom. - A zawsze si� gdzie� tak sprytnie schowa, �e czasem nawet psy go nie wytropi�. Bo u wujostwa Burbelk�w s� psy. Trzy. I jedna kocica. I to ona rz�dzi. �aden pies jej nie podskoczy. Pac go �ap� po nosie, i zwiewa jak niepyszny. Normalnie klapsy im serwuje! Tak wi�c Bartosz nie musia� niczego t�umaczy�. Grzesiek wiedzia�, �e pradziadziu� Burbelka lubi rozrabia�, a Ania... C�... Wygl�da�a jak anio�ek i perfidnie to wykorzystywa�a. Kiedy Bartosz z Grze�kiem zeszli na osiedlowy placyk zwany podw�rkiem, Ania w�a�nie tam by�a. Z wielkim zapa�em hu�ta�a si� na trzepaku, a widz�c, kto nadchodzi, zr�cznie, nieomal w powietrzu, obr�ci�a si� do nich ty�em. - Anka! Bartosz nie jedzie z nami nad morze! - krzykn�� Grzesiek. - Zosta� zaburbelkowany! - Nie m�w do mnie Anka - odkrzykn�a tylko, nawet nie odwr�ci�a g�owy. - Daj spok�j - powiedzia� Bartosz. - Jej to nie obchodzi. - Pok��cili�cie si�? - spyta� Grzesiek. - Aha. - O co? - O konia - u�miechn�� si� Bartosz. Ale nie do �miechu mu by�o. To znaczy by�o i nie by�o, przekona� si� na w�asnej sk�rze, w gorzkim do�wiadczeniu, �e z rzeczy �miesznych czasem robi� si� powa�ne. - O konia? - zdumia� si� Grzesiek. - Aha. Powiedzia�em: "ko�, jaki jest, ka�dy widzi", a ona wzi�a to dos�ownie. - Najm�drzejsze dziewczyny s� g�upie - rzek� filozoficznie Grzesiek. - Ale skoro tak, to mo�e lepiej, �e nie jedziesz z nami. Ania zatru�aby ci �ycie. Wcale nie lepiej! - pomy�la� Bartosz. - Na pewno nie zabrak�oby okazji, �eby si� pogodzi�. A tak - ona pojedzie w jedn� stron� �wiata, ja w drug� i b�dzie mi�dzy nami ta z�o��. Rany, jak to wszystko idiotycznie wysz�o. Nawet dok�adnie nie pami�ta�, od czego zacz�a si� ta sprzeczka. Grali w dwa ognie na male�kim placyku wydzielonym nie wiadomo po co z du�ego (du�y by�by odpowiedniejszy do zabawy), po to chyba, �eby dzieciaki nie mia�y swobody ruch�w, gdy wtem Ania rzuci�a pi�k� w bok i powiedzia�a, �e ma dosy�, idzie do domu, bo chce jej si� pi�. - Ja ci przynios� - zaproponowa� skwapliwie Bartosz. - Mieszkam ni�ej. - Nie potrzebuj� twojej �aski - odpar�a hardo, a on by� w�ciek�y na siebie za to, �e nie przewidzia� takiej reakcji. - Jakiej �aski? - nie wytrzyma�. - A takiej, �e jeste� egoista! - A ty lubisz si� ze wszystkimi sprzecza�! - paln�� ju� z�y. Otworzy�a szeroko swe b��kitne oczy. - Ja? Ja lubi� si� sprzecza�? Sk�d to wiesz?! I w�a�nie wtedy on, nie panuj�c nad sob�, powiedzia�. - Ko�, jaki jest, ka�dy widzi! Ale� si� piek�o rozp�ta�o. Bartosz przez chwil� my�la�, �e Ania si� na niego rzuci. Lecz tylko jej b��kitne oczy rzuci�y p�omienie. - Por�wnujesz mnie do konia? MNIE?!!! - Aniu, przecie� to tylko takie powiedzenie i... Nie da�a mu doj�� do s�owa. Stan�a przed nim i uj�a si� pod boki. - Czy ja mam twarz jak ko�ski pysk? Czy ja mam ko�sk� szcz�k�? Nie widzisz, �e ja mam twarz okr�g��? Nie widzisz?! - Ale� widz�! - No to nie opowiadaj g�upot. - G�upoty to ty opowiadasz! - Ach tak! Dobrze. To ja si� ju� nigdy do ciebie nie odezw�! Zapami�taj to sobie! Nigdy! By� z�y przez ca�y ten dzie�. I kawa�ek nocy, dop�ki nie zasn��. Rano obudzi� si� z mocnego snu, s�o�ce �wieci�o. Wakacje ju� pukaj� do drzwi, tylko patrze�, jak pojedzie nad morze z Grze�kiem i Ani�... Z Ani�! Natychmiast przypomnia� sobie, �e by�a sprzeczka, lecz nie odnalaz� w sobie wczorajszej z�o�ci. Nawet nie pami�ta�, o co si� pok��cili. Bartosz szybko zapomina� urazy i trudno mu by�o zrozumie�, �e inni pami�taj� d�ugo. Mia� z tym mas� k�opot�w. Kiedy wszed� do klasy, ona ju� by�a. Odwr�ci�a g�ow� w bok na jego widok. O co nam posz�o z Ani�? - g�owi� si�. - A, niewa�ne. Jaka� bzdura. - Aniu - powiedzia� podchodz�c do niej. - Przynios�em ci ksi��k� o koniach, kt�r� chcia�a� przeczyta�. - Och! Zobaczywszy jej min�, wszystko sobie przypomnia� i poj��, jak� strzeli� gaf�. Po prostu dola� oliwy do ognia. Ania, purpurowa, obr�ci�a si� ku swojej przyjaci�ce Basi. - Powiedz... powiedz temu... temu Bartkowi, �e ja z nim nie rozmawiam, bo pami�� ma jak kura. Wyra�nie mu wczoraj powiedzia�am, �e si� nie odezw� do niego nigdy. I nie odezw� si�. To mu powiedz. M�wi�a tak g�o�no, �e s�ysza�a to nie tylko Basia. S�yszeli wszyscy w klasie. No i si� po�mieli. A sprawa, kt�ra by�a ma��, prywatn� sprzeczk�, nabra�a, jak to si� m�wi, mocy urz�dowej. S�owo si� rzek�o. Przy wszystkich. Z takiej sytuacji ju� doprawdy trudno wybrn��. Nie ma co pr�bowa�. I Bartosz nie pr�bowa�. Najbardziej zabola�o go to, �e powiedzia�a na niego Bartek. Doskonale wiedzia�a, �e on chce by� Bartoszem, a nie Bartkiem, jak ona Ani�, a nie Ank�. I r�bn�a. Na odlew. Przy wszystkich! �wiat pociemnia�. Co z tego, �e to ju� prawie wakacje? Buzi� mia�a okr�g�� jak s�oneczko. I to s�oneczko przesta�o �wieci�. Dla niego... Bartosz nie mia� zwyczaju poddawa� si� �atwo. Ja co� z tym musz� zrobi� - my�la� w k�ko. I w�a�nie wymy�li�, �e nad morzem, na tej kolonii, gdzie ze znajomych b�d� tylko oni troje, Grzesiek, Ania i on sam, bez tych, co s�yszeli, jak go odepchn�a, �e w tych warunkach, no jako�, no jako� si� pogodz�. A tu masz: nie jedzie nad morze! Jedzie na wie� do Burbelk�w. Teraz to ju� doprawdy klops. �ciana. Mur. Taki do rozbijania sobie o niego g�owy. I Bartosz, id�c z Grze�kiem przez podw�rko, gdzie na trzepaku, plecami do niego, szala�a Ania, r�bn�� g�ow� w ten mur. G�owa od razu rozbola�a go, czeg� si� spodziewa�. Szed� markotny. Grzesiek spojrza� na niego spod oka. Nie rozumia�, jak mo�na si� zamartwia� z powodu dziewczyny, ale by� dobrym przyjacielem i koniecznie chcia� mu pom�c. Tr�ci� koleg� �okciem. - Zobacz! Idzie ta pani z sz�stego. Z Rin�. Istotnie, z domu wychodzi�a br�zowow�osa pani w d�ugiej, barwnej sp�dnicy. By�a m�oda i pi�kna, podoba�a si� ch�opakom z podw�rka, a Bartoszowi, kt�ry mia� oczy tylko dla Ani, podoba� si� jej pies. Przepi�kny, podpalany chart afga�ski o imieniu Rina. Bo to by�a suka. Bardzo m�oda, niemal szczeniak jeszcze. Bartosz przepada� za Rin�, z wzajemno�ci� zreszt�. Tym razem jednak nie Rina przyku�a jego uwag�, a co innego. Ot� pani, kt�ra prowadzi�a psa na d�ugiej, czerwonej smyczy, trzyma�a w r�ku list. Na pewno sz�a na poblisk� poczt�, aby go wys�a�. Dok�d sz�a - to nie mia�o znaczenia. Znaczenie mia�o tylko jedno: list. Bartosz wpatrywa� si� w ten list jak urzeczony. G�owa przesta�a go bole�: znalaz� wyj�cie. List! Napisze do Ani list. Ot co. Wyje�d�a� wcze�niej ni� ona, zaraz po zako�czeniu roku szkolnego. Wi�c wrzuci jeszcze w Warszawie, tu� przed wyjazdem. Napisa�: Aniu! W�a�ciwie nie wiem, o co si� pok��cili�my. Ja nie chcia�em. Czasem co� si� zdarzy. wi�c mo�e ju� dobrze? Ju� zgoda, Aniu? Podpisa�: Tw�j oddany Bartosz I doda�: PS Masz buzi� jak s�oneczko. B. Rozdzia� trzeci Bartosz wrzuci� sw�j list do skrzynki pocztowej w dniu wyjazdu do Burbelkowa. Poda� adres wujostwa Burbelk�w. Mo�e Ania odpisze jeszcze z Warszawy? List przyszed�by szybciej! O�ywiony nadziej� powesela� na tyle, �e jego rodzice, kt�rym by�o bardzo przykro, �e musieli zmieni� jego plany wakacyjne, odetchn�li. W ko�cu w Burbelkowie jest cudownie. Woda, las, pola, ��ki i ca�a bardzo sympatyczna rodzina Burbelk�w. Bartosz ich lubi�. Lubi�. Z jednym wyj�tkiem: starszym o rok od siebie He�kiem. Poczuli do siebie antypati� od pierwszego wejrzenia. Stanowczo nie przypadli sobie do gustu! Dlatego dobry humor Bartosza zmieni� si�, szcz�liwie na kr�tko, w g�uch� uraz�, gdy dowiedzia� si�, �e b�dzie musia� dzieli� pok�j z He�kiem w�a�nie. A zawsze mia� sw�j k�t na strychu. - Strych musimy w tym roku wynaj�� - t�umaczy�a sk�din�d bardzo kochana ciocia Ela. - A przecie� nie mog� ci� ulokowa� z �adn� z dziewcz�t. Burbelkowie mieli dwie c�rki. Heniek za� by� jedynym synem, co zapewnia�o mu doprawdy kr�lewsk� pozycj� w rodzinie. Dlatego przyjazd Bartosza zawsze mu wadzi�. W�a�ciwie trudno powiedzie�, �eby Heniek by� jaki� wredny. Ale troch� zadziera� nosa, wi�c nie wszyscy go lubili. Bartosza za� lubili wszyscy, w ca�ej wsi Burbelkowo. Najbardziej He�ka irytowa�o to, �e za Bartoszem przepada�, z wzajemno�ci�, pradziadziu� Burbelka, czu� si� zagro�ony w swojej pozycji dziedzica. Tu warto powiedzie�, �e ca�e gospodarstwo Burbelk�w - pola, kawa�ek lasu, ��ki, staw rybny i hodowla �wi� - wszystko to nale�a�o do pradziadziusia Burbelki. Nie przepisa� nic na nikogo. Mo�e dlatego, �e by� taki moment, kiedy zosta� na gospodarstwie sam, tylko z prababci� Burbelkow�? Syn i c�rka wyjechali za granic�. Druga c�rka zosta�a w Polsce, ale o gospodarowaniu na wsi nie chcia�a s�ysze�. Gospodarstwo, mimo stara� pradziadziusia, podupada�o. By�o ju�, prawd� m�wi�c, prawie ruin�, gdy wreszcie znalaz� si� jeden Burbelka, kt�ry chcia� na tej ziemi gospodarowa�. Wuj Mateusz Burbelka, wnuk pradziadziusia. Przyjecha� z m�od� �on� i w do�� kr�tkim czasie doprowadzili wszystko do porz�dku. Ale i na niego pradziadziu� Burbelka maj�tku nie przepisa�... Wszystko ci�gle nale�a�o do niego. Teraz to si� chyba pradziadziu� tym po prostu bawi�, bo cz�sto m�wi� o testamencie, kt�ry niby by�, niby go nie by�o, a testament nale�a�o sporz�dzi�, poniewa� w sumie rodzina Burbelk�w by�a liczna (w kraju i za granic�) i bez wyznaczenia jednego dziedzica wszystko trzeba by rozparcelowa�, posprzedawa�, s�owem, zmarnowa�. - To przecie� jasne, �e Mateusz powinien wszystko dosta� - m�wili ludzie we wsi. Jasne i logiczne. Sprawiedliwe. Ale kto tam wie, co pradziadziusiowi Burbelce strzeli do g�owy? Zachowywa� si� tak, jakby solennie postanowi�, �e reszt� swego d�ugiego �ycia po�wi�ci wy��cznie na p�atanie r�nych figli. - Ziemi� rozporz�dzi jak trzeba - m�wi� spokojnie wuj Mateusz. - To przede wszystkim dobry gospodarz. Lecz He�ka, kt�ry sposobi� si� do pozostania na wsi, wyra�nie niepokoi�o manifestowanie sympatii pradziadziusia do Bartosza. Zreszt�, tak czy siak, nie lubi� swego warszawskiego kuzyna. Co Bartosz natychmiast wyczu� i odp�aca� mu pi�knym za nadobne. Nie przypuszcza� jednak, jad�c z obrazem s�oneczkowej buzi Ani przed oczami, �e b�dzie musia� mieszka� z nim w jednym pokoju! Jak nie przypuszcza�, �e ju� drugiej nocy po jego przyje�dzie saboty pradziadziusiowe same wejd� na strych ciemn� noc�. Jak nie przypuszcza�, �e potknie si� w czasie spaceru o le��cego w poprzek �cie�ki nieznajomego m�czyzn� o pustych oczach, kt�rego powa�na dziewczynka z mocno zaplecionymi warkoczykami i kotkiem w obj�ciach poprowadzi gdzie�, by� mo�e na pole biwakowe, a mo�e gdzie indziej, ciekawe gdzie? Pogoda by�a wspania�a, ale id�cemu �cie�k� przy ko�cz�cym si� ju� polu kukurydzy Bartoszowi zrobi�o si� jako� nieswojo na duszy. W�a�ciwie po co ja tu przyjecha�em? - my�la�, wlok�c si� wolno w stron� wsi. R�ce ci�gle trzyma� w kieszeniach spodenek, lecz nie pogwizdywa� ju�, g�ow� opu�ci�. Tym razem nie potkn�� si� o nic i o nikogo. Us�ysza� harmider i spojrza�: od wsi nadbiega�y siostry Burbelk�wny - du�a Ewka i ma�a Krysia, zwana Murzynkiem Bambo, oraz psy. - Bartosz, gdzie si� podziewasz?! - zawo�a�a Ewka. - Pradziadziu� chce si� bawi� w przysi�g� Ko�ciuszki! - Masz przyj�� i robi� t�um na Rynku! Pradziadziu� wyci�gn�� z szopy kos�. Zardzewia��, hi, hi, hi! - �mia�a si� Murzynek Bambo. - Ledwo przyjecha�e� i ju� w��czysz si� sam - rzek�a z wyrzutem Ewka. - Dobrze - powiedzia� Bartosz nagle rozweselony. - Idziemy robi� t�um. Rozdzia� czwarty Okaza�o si� wszak�e, �e pradziadziu� "Ko�ciuszko" przeznaczy� mu inn� rol�. Sta� na beczce w sp�owia�ej rogatywce, wyprostowany na ca�e swoje metr dziewi��dziesi�t wzrostu, kos� trzyma� dumnie uniesion� w g�r�. Oj, oj, a co si� sta�o z pradziadziusia nosem? Pradziadziu� mia� normalnie du�y, prosty nos �wiadcz�cy o sile charakteru. A teraz na tym nosie pyszni�a si� r�owa gula! - Pradziadziusiu - zdumia�a si� Murzynek Bambo - co pradziadziu� zrobi� z nosem? - Jak to co? Zadar�em go! To ty nie wiesz, smarkulo, �e naczelnik Ko�ciuszko mia� nos zadarty? Mo�esz nie wiedzie� - doda� �askawie. - Jeszcze ma�o co wiesz. W ka�dym razie teraz ja jestem Ko�ciuszko. Bartosz - zwr�ci� si� do ch�opca - b�dziesz takim, co w teatrze podpowiada aktorom. - Suflerem? - spyta�a niepewnie Ewka. - Ja ci dam szulera! - nastroszy� si� pradziadziu� i o ma�o nie spad� z beczki. - Pradziadziusiu - rzek� niespokojnie Bartosz - pradziadziu� mo�e spa��, a kosa w r�ku! Mo�e lepiej... - Sam wiem, co jest lepiej! Musi mnie dobrze widzie� ca�y krakowski Rynek. We� ksi��k�. Tu le�y, na schodku. Reymont, uczyli ci� chyba w szkole, a je�li nie uczyli, to ci� naucz�. We� ksi��k� i podpowiadaj mi tekst przysi�gi. Tylko g�o�no, bo kury gdacz� i mog� nie dos�ysze�. G�o�no i wyra�nie. Uwaga! Zaczynamy. No i wtedy wszyscy znale�li si� o krok od katastrofy. Bowiem pradziadziu� Ko�ciuszko, chc�c sobie doda� animuszu, tupn�� w chybotliw� beczk�. Beczka zachwia�a si�. A kosa w r�ku pradziadziusia zatoczy�a niebezpieczny kr�g, "t�um" odskoczy� z obawy przed kos�, naturalnie, a wszystko to razem psy uzna�y za zaproszenie do zabawy. Zacz�y rado�nie obskakiwa� beczk�. - A sio, bestie przekl�te! - krzykn�� mocnym g�osem pradziadziu� i ze z�o�ci cisn�� w poczciwego Azorka swoim sztucznym nosem, ulepionym z plasteliny, kt�ry psy wzi�y za pi�k� i pobieg�y za ni�, szcz�liwie oddalaj�c si� tym samym od beczki. A beczka chwia�a si�, a pradziadziu�, chichocz�c, ta�czy� na niej! Z konieczno�ci, bo usi�owa� z�apa� r�wnowag�, ale ta�czy�. - Pradziadziusiu, niech pradziadziu� rzuci kos� na ziemi�, to ja pradziadziusia podtrzymam i zdejm� - zaproponowa� Bartosz. Pradziadziu� Burbelka zapa�a� �wi�tym oburzeniem. - Rzuci� kos�?! - krzykn�� w�ciekle. - Do zdrady mnie namawiasz?! A z czym ja na Moskala p�jd�? Ty, m�j prawnuk ukochany, zdrajc�?! Nie daruj�! - wrzasn�� i rozko�ysa� beczk�. Wyobra�cie sobie tego starego dr�gala, wyobra�cie sobie! Bartosz nie wiedzia�, czy �mia� si�, czy umiera� ze strachu. O pradziadziusia, naturalnie, bo ca�a ta scena by�a i komiczna, i gro�na. - Pradziadziusiu! - zawo�a�a Ewka autentycznie przera�ona. - Niech pradziadziu� z�azi z beczki! - Z�azi? Mowy nie ma! Mog� skoczy�! - Pradziadziusiu, niech si� pradziadziu� poturla! Razem z beczk� - do�o�y�a rozradowana Murzynek Bambo. - Razem z beczk�! Pradziadziu� Burbelka, wielki i chudy, ta�cz�cy na chybotliwej beczce, z r�kami - w jednej kosa - rzuconymi w bok dla utrzymania r�wnowagi, z rozwianymi w�sami, wygl�da� jak rozz�oszczony strach na wr�ble. W�cieka� si� po prostu. Jego ogorza�a twarz tak poczerwienia�a, �e mog�a i�� w zawody z koralami indora. Uni�s� w g�r� r�k� z kos�. - Wyklinam was, zdradzieckie nasienie! - wrzasn�� i spad�. Prosto w ramiona parobka �aciatka, kt�ry zaalarmowany przez Ewk� zd��y� nadbiec z obory. Pradziadziu� kosy z r�k nie wypu�ci�, co to, to nie. - Mog� si� podda� - rzek� z godno�ci� - ale z broni� w r�ku. Parobek �aciatek ostro�nie postawi� go na ziemi. - Pan jest wolny, panie Naczelniku - powiedzia�, k�aniaj�c si� w pas. Jak wszyscy w Burbelkowie, uwielbia� pradziadziusia i ch�tnie bra� udzia� w r�nych jego figlach. Pradziadziu� dotkn�� nosa i zmiesza� si� ogromnie. - Nie mog� by� Naczelnikiem, bo nie mam nosa - rzek� �a�o�nie.. Podejrzliwym spojrzeniem powi�d� po "t�umie". - Kto z was, psiekrwie, ukrad� m�j nos?! - spyta� srogo. - Pradziadziu� nim w psy rzuci� - odwa�y�a si� Ewka. - Ja w psy? Moim nosem? Mam dziewi��dziesi�t trzy lata, ale to nie pow�d, �eby g�upoty we mnie wmawia�! Sposobi� si� do d�u�szej przemowy, lecz - mow� mu odj�o. Oto bowiem do jego st�p przytruchta� Azorek z pi�eczk�-nosem w pysku i zach�caj�co merda� ogonem, zapraszaj�c do zabawy. By� to moment dla pradziadziusia Burbelki do�� kompromituj�cy. On wszak�e nie straci� kontenansu. Jak gdyby nigdy nic wyj�� z Azorkowego pyska kawa� plasteliny i rzuci�. Azor pogna� za "pi�eczk�". Pozosta�e dwa psy za nim. A pradziadziu� odwr�ci� si� do wszystkich ty�em. Ze wstr�tem popatrzy� na kos�. - Kosa ca�a zardzewia�a i wy mnie, Naczelnikowi Ko�ciuszce, tak� bro� na uroczyst� chwil� do r�ki w�o�yli�cie?! Do kitu z tak� zabaw�! Id� spa�! Post�pi� kroku i jak si� nie obr�ci! - Gdzie moje saboty?! - hukn��. - Ko�o beczki pradziadziu� postawi� - rzek�a Ewka. Ale ko�o beczki by� tylko jeden pradziadziusiowy sabot. Drugi znik�. Pradziadziu� Burbelka zmarszczy� brwi, a w jego troch� wyblak�ych, ale jeszcze zdecydowanie niebieskich oczach pojawi�a si� iskierka. - Gdzie Heniek? - zapyta�. - Pojecha� z gospodarzem i gospodyni� na pole - wyja�ni� parobek �aciatek. - Aha! - wykrzykn�� znacz�co pradziadziu�. - Jak przyjdzie, to ma mi przynie�� m�j sabot! Dostarczy� osobi�cie do r�k w�asnych. A teraz �egnam ci�, narodzie! Pa, pa! Zachichota� i w jednym sabocie poku�tyka� do swego pokoju. Po chwili z trzaskiem zamkn�� okiennice. A w�wczas na ganek wytoczy�a si� kocica Teodozja, pchaj�c przed sob� �apk� zaginiony sabot pradziadziusia. Po czym najspokojniej w �wiecie zacz�a si� nim bawi�, jakby to by� jaki� przytaskany z piwnicy szczur. Rozdzia� pi�ty Kiedy Heniek wraz z wujem Mateuszem i cioci� El� wr�cili z pola, Bartosz od razu strzeli�: - Heniek! Pradziadziu� powiedzia�, �eby� przyni�s� jego chodak. Osobi�cie! Strza� by� celny, bo pradziadziu� wiedzia�, co m�wi. Heniek zaczerwieni� si� po uszy i w ten spos�b Bartosz zyska� pewno��, �e nocne przygody pradziadziusiowych sabot�w to jednak istotnie by�a jego sprawka i �e pradziadziu� go nakry�. Nie�le si� m�j braciszek na�miewa�, kiedy usi�owa�em rozwi�za� zagadk�. Jasne, �e nie by�o go w ��ku, kiedy wy�azi�em ze swojego! W ciemno�ciach nie sprawdzi�em dok�adnie, czy on tam jest. Ale jak zdo�a� wr�ci�, skoro p�ta�em si� z latark� po sieni? Jedyn� logiczn� odpowiedzi�, jaka nasuwa�a si� zaintrygowanemu ch�opcu, by�o to, �e Heniek po prostu wszed� przez okno po drzewie. Drzewo ros�o pod oknem, fakt. Okno by�o uchylone, fakt. A Heniek jest znany w ca�ej wsi z tego, �e po drzewach chodzi jak nikt. Trzeci fakt. Ta zagadka by�a mniej wi�cej rozwi�zana. Musz� uwa�a�, bo on stale b�dzie usi�owa� mnie robi� w konia - pomy�la� Bartosz i na razie ca�� spraw� odfajkowa�. By�a inna, wa�niejsza: chcia� koniecznie odnale�� dziewczynk� z kotkiem i jej dziwnego ojca. Chcia� na nich jeszcze raz popatrze�. Wybra� si� wi�c z Krysi� Burbelk�wn�, kt�ra stale za nim �azi�a, na pole biwakowe. - Po co tam idziesz? - spyta�a ciekawie. T� smarkul� interesowa�o wszystko, co Bartosz robi�. Przepada�a za swoim miastowym kuzynem, co mu czasem pochlebia�o, a czasem doprowadza�o do sza�u. Tym razem, a samego go to zdziwi�o, nie mia� nic przeciw temu, �eby z nim posz�a. Mo�e dlatego, �e ci�gle widzia� przed sob� straszne, puste oczy nieznajomego m�czyzny? - Id� kogo� znale�� - odpowiedzia� wi�c drepcz�cej obok niego dziewczynce. W niczym nie przypomina�a tamtej dziewczynki z warkoczami. Oczywi�cie by�a sporo m�odsza. Ale mo�e dlatego, �e buzi� mia�a okr�g��, troszeczk� przypomina�a mu Ani�. Ania! Odpowied� na jego wys�any w Warszawie list nie mog�a jeszcze doj�� do Burbelkowa, gdyby nawet Ania od razu odpisa�a. Czy odpisa�a? Bartosz my�la� o tym nieustannie, cho� jednocze�nie my�la� o ca�ej masie innych spraw. Tak to ju� jako� by�o. Krysia Burbelk�wna mia�a, jak to si� rzek�o, buzi� okr�g��, na zabawnym, ciut kr�liczym nosku trzy piegi, czarne w�osy r�wno przyci�te nad oczami, a oczy te� by�y czarne, i cho� Krysia by�a, jak to Bartosz mawia� �artobliwie, "osobnikiem rasy bia�ej", wygl�da�a ze swoj� �niad�, a latem jeszcze opalon� cer� niby ma�y Murzynek. To Bartosz nazwa� j� Murzynek Bambo. Przyj�o si�. - Id� kogo� znale��, Murzynku Bambo - odpowiedzia� wi�c na jej pytanie. - Kogo� zgubi�e�? - zainteresowa�a si� ma�a (co prawda, jak na sw�j wiek, by�a wyj�tkowo wysoka). - Kogo� znalaz�em! - za�mia� si� Bartosz. - I potem zgubi�e� - rzek�a domy�lnie Murzynek Bambo. Bartosz my�la� o czym� innym. Obejrza� si�: tak, psy sz�y za nimi. Wykorzystywa�y ka�d� okazj�, �eby polata� z dzieciakami. - Azor! Kundel! Burek! Do domu! - krzykn��. - S�yszycie? Do domu! - Dlaczego nie chcesz ich zabra�? - spyta�a Murzynek Bambo. - Ze wzgl�du na kotka - odpar� Bartosz. - Kotek mo�e si� wystraszy�. - Czyj kotek? - podchwyci�a przytomnie. - Dziewczynki. Murzynek Bambo przygryz�a warg�, a potem wyd�a policzki, jak zawsze, kiedy sobie co� rozwa�a�a. W jej czarnych oczach pojawi�a si� nieufno��. - To znaczy, �e idziemy szuka� dziewczynki? Inteligentny by� ten szkrab! - Tak. - Dziewczynki, kt�ra ma kotka? - dopytywa�a. - Tak. Murzynek Bambo zatrzyma�a si� raptownie. - To ja nie id� - oznajmi�a powa�nie. - Jak ty idziesz szuka� jakiej� obcej dziewczynki! Zazdrosna o Bartosza Murzynek Bambo stan�a. Lecz psy: ma�y Azor, �redni Burek i spory Kundel, nie mia�y zamiaru rezygnowa� z wyprawy. Bartosz wiedzia�, �e nie da sobie z nimi rady. Kto� musi je zatrzyma�. Kto�, kto by� w domu. Kto�, kogo one s�uchaj�. S�uchaj� pradziadziusia. Ale pradziadziu� gdzie� si� jak zwykle zapodzia�, a Bartosz nie mia� czasu go szuka�. Chcia� jak najszybciej dotrze� na pole biwakowe. Na szcz�cie w domu by�a ciocia Ela. Sta�a przy kuchni i sma�y�a ca�� g�r� nale�nik�w. Wuj Mateusz wr�ci z pola wieczorem, b�dzie zm�czony jak licho i b�dzie marzy� o nale�nikach. A one b�d� ju� gotowe: wystarczy odsma�y�. Bartosz zawsze ze zdumieniem patrzy�, ile wuj Mateusz potrafi tych nale�nik�w zje��. - Wuju Mateuszu - powiedzia� kiedy� - wuj zjada wieczorem ca�� g�r� nale�nik�w, a potem idzie spa�. Brzuch ro�nie! Brzuch faktycznie r�s�, cho� przecie� wuj bardzo ci�ko fizycznie pracowa�. Bartosz mia� racj�: ca�y dzie� bez jedzenia prawie, a na wiecz�r, przed snem, olbrzymia kolacja! - A kiedy mam je��? - spyta� beztrosko wuj Mateusz. - W dzie� czasu nie ma. W lecie dla rolnika robota to zaj�c. Nie zrobisz - ucieknie i wszystko si� zmarnuje. A ty, Bartosz, moim brzuchem si� nie martw. W zimie spadnie. A zreszt� - wuj Mateusz wyprostowa� si� na swoj� prawie dwumetrow� wysoko�� - jestem taki du�y, �e brzuszysko w oczy si� nie rzuca. Rzuca si�, Bartosz? - Nnno... troch� - odpar� prawdom�wny ch�opak. Nie by�o w tej uwadze cienia z�o�liwo�ci. Bartosz wuja Mateusza lubi� i ceni�, prawie jak w�asnego ojca. Mia� do niego ogromne zaufanie: wuj Mateusz by� sprawiedliwy. Doskonale wiedzia�, �e oni si� z He�kiem nie lubi�, lecz chocia� by� to jego jedyny syn, nigdy, bez racji, w sporze mi�dzy ch�opcami nie bra� jego strony. Wuj Mateusz by� OK. Ciocia Ela te�. Jeszcze jak! Zupe�nie jak mama Bartosza, chocia� zewn�trznie w niczym jej nie przypomina�a. Mama by�a wysoka i szczup�a. Ciocia Ela niedu�a i grubiutka. Mama mia�a w�osy popielatoblond. Ciocia Ela ciemne. Za to u�miech mia�y podobny. Weso�y, jasny. Takim w�a�nie u�miechem, weso�ym, jasnym, przywita�a Bartosza, kt�ry wszed� do kuchni. - Zg�odnia�e�, synku? - spyta�a z czu�o�ci�. - Nie, sk�d! Ja si� tu najadam po pachy, ciocia wie. Ale mam pro�b�. Chc� i�� nad jeziorko, a psy id� za mn�. Gdyby ciocia zechcia�a je zatrzyma�. Tam du�o obcych ludzi, turyst�w i... no, to s� dobre psy, ale... - Masz racj�, synku. Psy nie powinny si� w��czy� poza zagrod�. Najwy�ej Azorek. We� Azorka. Reszt� ja si� zajm�. Ten ma�y szelma wiedzia�, �e o nim mowa. Sta� na swoich kr�tkich, krzywych n�kach i rado�nie kr�ci� ogonem. Kr�tkie, krzywe n�ki Azorek z pewno�ci� mia� po jakim� jamniku. Po kim za� mia� bia�e �aty w szarosiwym umaszczeniu - nikt nie wiedzia�. Przyb��ka� si� kiedy� i zosta�. Burek by� dzieckiem Kundla. Co takiego?! A tak, bo Kundel, du�y, misiowaty pies, by�... suk�. Wuj Mateusz przywi�z� j� kiedy� z le�nicz�wki, szczeni� jeszcze, i ono natychmiast wybra�o sobie pana. W osobie pradziadziusia Burbelki. Co pradziadziusiowi bynajmniej na r�k� nie by�o, gdy�, jak wiadomo, uwielbia� ucieka�, chowa� si�, a ta psina nie spuszcza�a z niego wiernych oczu. - A p�jdziesz, ty kundlu! - op�dza� si�. Skoro za� m�wi� to cz�sto i wcale niegro�nie, bo pradziadziu� psy lubi�, suczka uzna�a to za swoje imi� i tylko na nie reagowa�a. Azorek wi�c, pilnie s�uchaj�cy, mia� nadziej�, �e Bartosz we�mie go na wypraw�. Pr�na nadzieja! - On Azorka te� nie we�mie - rzek�a dziwnie milcz�ca do tej pory Murzynek Bambo. - Bo on si� boi o kotka. - O kotka? - zdumia�a si� ciocia Ela. - Przecie� nasze psy �yj� dobrze z kotami! - Ale nie wiadomo, czy z obcym. - Ze wszystkimi wioskowymi. - Ale ten kotek nie jest tutejszy - t�umaczy� Bartosz. - Dlatego ja bym prosi�, �eby ciocia nie wypu�ci�a i Azorka. Mnie bardzo zale�y, prosz�. - A gdzie to ty si� wybierasz? - spyta�a ciocia Ela, zr�cznie podrzucaj�c na patelni nale�nik. - Nie bardzo rozumiem. Bartosz przest�pi� z nogi na nog�. - Czy ja m�g�bym opowiedzie� o tym p�niej? - spyta� coraz bardziej zdenerwowany. - On idzie na pole biwakowe szuka� dziewczynki z kotkiem - paln�a Murzynek Bambo. Patrzy�a na Bartosza ca�kiem nieprzyja�nie. - Ciociu! Ja wszystko wyja�ni�! - rzek� po�piesznie Bartosz. I doda� zagadkowo: - Mo�e nawet b�d� potrzebowa� pomocy. Ciocia mi wierzy, prawda? - Wierz� ci - powiedzia�a powa�nie ciocia Ela. - Id�. Zatrzymam psy. Psy zosta�y wi�c w zagrodzie. Natomiast Murzynek Bambo jednak posz�a za Bartoszem... Sz�a co prawda w pewnym oddaleniu, ale sz�a... Co� tam sobie mrucza�a pod nosem. Co� w tym rodzaju: jak Bartosz zobaczy t� dziewczynk�, to zobaczy! Przekona si�, �e liczy si� tylko jedna dziewczynka, jego ma�a siostrzyczka, kt�ra ma wy��czne prawo do jego uczu�! Bartosz nie my�la� o niej, id�c. Bo po co? Ma�a si� d�sa? Niech si� d�sa. W tej chwili wa�ne by�o tylko to, by zasta� na polu biwakowym tych, kt�rych szuka�. Namiot�w nie by�o wiele: to jeszcze czerwiec. Tym �atwiej wi�c by�o dopyta� si� o dziewczynk� z warkoczami, kotkiem i jej tat� z du�ym rowerem. - Spali tu ze dwie noce - obja�ni� grubawy m�czyzna rozwieszaj�cy na sznurku upran� bielizn�. - Dziwni byli - wtr�ci�a jego �ona, wysuwaj�c z namiotu g�ow� w papilotach. - Nie wiedz� pa�stwo, dok�d poszli? - spyta� z nadziej� Bartosz. - A kto ich tam wie! - mrukn�� m�czyzna. - Poszli. Tak jak przyszli. - To znaczy pojechali - uzupe�ni�a jego �ona. - Tym jego ogromniastym rowerem. - Najpierw poszli! - sprzeciwi� si� m��. - Nie pojechaliby przez te wertepy. Poszli, moim zdaniem, do szosy. - A moim zdaniem, jechali brzegiem jeziorka! - zaperzy�a si� �ona. - Dzi�kuj� - b�kn�� Bartosz i odszed�, �egnany odg�osami ma��e�skiej sprzeczki. Ogarn�o go zniech�cenie. Poszli, pojechali. Nie ma ich. Nagle poczu� �al, �e ju� nie zobaczy tej dziwnej pary. Dziewczynka potrzebuje pomocy - my�la� w k�ko. - Ej, Bartosz! Nie martw si�! - powiedzia�a bacznie go obserwuj�ca Murzynek Bambo. - Jak s� na �wiecie, to gdzie� s�. Nie zgin�. I przecie� to obcy, nie swoi. Co si� martwisz. - Martwi� si�! - burkn�� Bartosz. Rzeczywi�cie si� martwi�. Ale kiedy wr�cili do domu, czeka�a go niespodzianka. Rozdzia� sz�sty - Bartosz! List do ciebie! - zawo�a�a Ewka. - Z Warszawy. List?! Czy serce mo�e tak skaka�, wali�, a cz�owiek �yje? Mo�e. Wali�o, skaka�o, a cz�owiek �y�. Ch�opiec porwa� list i uciek�. P�dzi�, jakby go kto goni�. Goni� go istotnie Azorek. Ale na swych kr�tkich n�kach nie mia� szans. Nie mia�a te� szans Murzynek Bambo. Oboje wszak�e biegli niezmordowanie. A� Bartosz skr�ci� w bukowy lasek i znik� im z oczu. Mia� tam swoje drzewo: wielki, roz�o�ysty buk. Wdrapa� si�, trzymaj�c list w z�bach. Robi� to w takim po�piechu, �e raz si� niebezpiecznie obsun��. Dotar� jednak do swojej kryj�wki. Otworzy� list. Oto co w nim by�o: Poca�uj mnie w nos. Ania PS Byli�my na zebraniu przedwyjazdowym. Dzi� wyje�d�amy. Nie ma ani jednego Bartosza. A. 1 1 65 0 0 108 1 ff 1 32 1 - przeczyta� Bartosz. 1 1 65 0 2 108 1 ff 1 32 1 W�a�nie w tym momencie przybiegli zziajani Murzynek Bambo i Azorek. - Bartosz, wiem, �e jeste� tam na drzewie - zawo�a�a Murzynek Bambo. - I my z Azorkiem - nie odm�wi�a sobie smarkula - potrafimy lepiej znajdowa� ni� ty! Chyba to przepe�ni�o czar�. - Id�cie st�d! - krzykn��, nieco piskliwie Bartosz. - Nie chc� was zna�! Nigdy. By�o co� takiego w tym jego piskliwym g�osie, �e Murzynek Bambo natychmiast si� pop�aka�a. Rozrycza�a si� po prostu. - Dobrze. To idziemy sobie - rzek�a w�r�d �ka�. - Nie to nie. Bartosz milcza�. A oni stali. - Idziemy sobie! S�yszysz?! - krzykn�a ci�gle rozpaczaj�ca g�o�no Murzynek Bambo. Bartosz milcza�. Co� w nim si� zaci�o, zacisn�o. Mia� takie uczucie, �e nie m�g�by si� odezwa�, nawet gdyby chcia�. G�os uwi�z� mu w gardle. Zacisn�o go. Murzynek Bambo wreszcie da�a za wygran�. Bartosz j� przep�dzi�! �wiat wok� niej zrobi� si� czarny, jak jej czarne oczy - i w ten okropny, czarny �wiat odesz�a. Roz�alona. Smutna. G��boko skrzywdzona. Bartosz patrzy� za ni�, jak sz�a. Serce mu si� kraja�o ze wsp�czucia. Biedny Murzynek Bambo - my�la�. A potem z nag�ym buntem pomy�la� co innego: Ja te� jestem biedny! Dosta� taki list! Wok� niego �wiat te� sta� si� czarny. A tak blisko (siedzia� niemal na czubku wysokiego drzewa) by�o niebo z�ote od s�o�ca, u�miechni�te. Bartosz popatrzy� na to b��kitno-z�ote niebo. - �wiatu jest oboj�tne, �e cz�owiek ma czarno w duszy - rzek� w nim jeden g�os. - Ale - przem�wi� drugi - czy dlatego, �e ciebie r�bn�li, musisz oddawa� innemu. Bogu ducha winnemu? Co ci zawini�a Murzynek Bambo? Tym, �e ci� uwielbia? Takiego naj�atwiej uderzy�! I Bartosz, kt�ry wcale nie wiedzia�, �e w tej chwili otrzyma� od losu wielk� nauk�, zsun�� si� z drzewa. Bez trudu dogoni� wlok�c� si� z pochylon� g�ow� siostrzyczk�. Obj�� j� serdecznie, a ma�a, ci�gle ura�ona, zesztywnia�a pod jego ramieniem. - Przepraszam ci�, smyku - rzek� serdecznie. - Czasem cz�owiekowi odbije. Wiesz, jak to jest. - Wiem, �e nie lubisz swojej ma�ej siostrzyczki - powiedzia�a Murzynek Bambo grubym g�osem. - Bo jakby� j� lubi�, toby� jej nie rozp�akiwa�. Bartosz przytuli� j� mocniej. - Smyku, jeszcze raz przepraszam! - rzek� gor�co. - Mnie te� chcia�o si� p�aka�. - Bo nie znalaz�e� dziewczynki z kotkiem? - Bo spotka�a mnie przykro��, Murzynku. Wi�c zrobi�em si� z�y nie na tego kogo�, jakby nale�a�o, a na ciebie. To bardzo g�upie. - Pewnie! - kiwn�a g�ow� ma�a. - I dobrze wiesz, siostrzyczko, �e za Murzynkiem Bambo wprost przepadam! - I to jest twoja ulubiona siostrzyczka? - Najulubie�sza! Murzynek Bambo wydoby�a z siebie g��bokie westchnienie ulgi. Spojrza�a wok� zwyci�skim wzrokiem. �wiat nie by� ju� czarny. �wiat by� jasny, kolorowy. �mia� si� do niej. - No! - powiedzia�a z satysfakcj�. - Wiesz co? Plu� na t� swoj� przykro��. Chod�my do taty. P�jdziemy i powiemy mu "cze��". �ubin si� zaorze i ju� nie b�dzie tak ��to. Chod�. Wuj Mateusz! Ach! W przy�pieszonym biciu serca Bartosz poj��, co mo�e zrobi� ze swoim strapieniem. Mo�e zanie�� je wujowi Mateuszowi. Bo to jest taki wuj, z kt�rym ch�opak mo�e porozmawia�. Jak m�czyzna z m�czyzn�. Nagle i dla niego �wiat przesta� by� czarny. Chocia� nie by� jeszcze tak jasny, jakim sta� si� dla Murzynka Bambo... - Fajnie! - rzek� weso�o. - Idziemy na pole powiedzie� "cze��" wujowi Mateuszowi. Tylko pilnuj Azorka, bo przep�oszy bociany. - One si� go ju� nie boj� - odpar�a Murzynek Bambo. - Par� razy pr�bowa�. To oberwa�. Taki jeden bocian jak nie otworzy skrzyd�a na niego! Jak nie klapnie tym swoim d�ugim dziobem! Nie, Azorek ju� �adnemu bocianowi nie podskoczy. Zobaczysz. Tato m�wi, �e ptaki s� m�dre. Przedtem za p�ugiem chodzi�y, za kosiarzem. A teraz za kombajnem. Bo wiesz, co ja my�l�? - No co? - �e one wiedz�, �e czy to, czy sio, to si� tam na drug� stron� wywracaj� p�draki i inne robaki. Rozumiesz? Jedzonko podane. A �e kombajn huczy? Ca�y �wiat teraz huczy, bo m�odzie� lubi, �eby by�o g�o�no. So�tys nie pozwala im hucze� nad jeziorkiem. Bo ryby si� p�osz�, a ludzie tu przyje�d�aj� po cisz�. Ciekawe, kto zamieszka na naszym stryszku? Byle nie jaka� dziewczynka. Dziewczynek u nas do��! Tak sobie sz�a i papla�a, trzymaj�c zaborczo r�k� Bartosza, a Bartosz... Bartosz s�ucha� jednym uchem. Uk�ada� sobie w my�lach, co powie wujowi Mateuszowi, zanim mu poka�e ten okropny list. Naturalnie nie zrobi tego teraz, gdy wuj pracuje w polu. Teraz nie b�dzie mia� dla niego czasu. Ale - mo�e znajdzie chwil� wieczorem? Ach, jutro niedziela! Lepiej jutro, wieczorem wuj Mateusz jest zawsze zm�czony. Jutro. Rozdzia� si�dmy Niedziela w domu pa�stwa Burbelk�w by�a zawsze dniem bardzo rodzinnym. Oczywi�cie, jak to w wiejskim gospodarstwie, zaj�� nie brakowa�o. Wszystko krzyczy: je��!, trzeba nakarmi�. Chocia�by to. Jednak w por�wnaniu do nawa�u codziennych zaj�� - to doprawdy niewiele. Po powrocie z ko�cio�a, do kt�rego zawsze jechali bryczk� wszyscy razem, od�wi�tnie ubrani, wuj Mateusz siada� na wersalce w paradnym pokoju i czyta� gazet� albo ksi��k�, a dziewczyny wsp�lnie z mam� przygotowywa�y obiad, kt�ry zjedz� razem o wyj�tkowo wczesnej porze. Heniek w ka�d� niedziel� rano lata� na ryby. Wstawa�, ten zapalony w�dkarz, bardzo wcze�nie, wi�c Bartosz mia� pok�j dla siebie, m�g� swobodnie poleniuchowa�. W t� niedziel� jednak na ryby poszed� r�wnie� wuj Mateusz. To by� prawdziwy pech. Bartosz bowiem liczy� na te godziny, kiedy He�ka na pewno nie b�dzie, �eby poprosi� wuja o chwil� rozmowy. - Bartosz, idziesz z nami? - zawo�a� o �wicie wuj Mateusz. - Nie dzi�, wuju - odkrzykn�� Bartosz i nieszcz�liwy obr�ci� si� do �ciany. Nie zasn�� ju�. Co do ryb - to lubi� je je��. Ale... ch�tnie by poszed� z wujem Mateuszem, gdyby wuj szed� sam, bez He�ka... Nawet wieczorem tak sobie troch� wyobra�a�, �e w�a�nie p�jd� na ryby albo raczej na d�ugi spacer, b�d� szli razem, b�dzie cisza, spok�j i b�dzie mo�na ot tak sobie, ca�kiem mimochodem spyta� wuja, co na przyk�ad my�li o zachowaniu dziewczyn. Zw�aszcza jednej dziewczyny. Lecz Heniek jakby czyta� w jego my�lach! Bartosz wiedzia�, wszyscy wiedzieli, �e Heniek lubi� chodzi� na ryby sam. Mia� swoje zak�tki, zaszywa� si� w nie i potrafi� w absolutnym milczeniu siedzie� godzinami. A tu masz, przy kolacji zaproponowa�: - Tato, mo�e by tata ze mn� poszed� jutro na ryby? Zd��ymy wr�ci� przed sum�. Czy Bartoszowi zdawa�o si�, �e m�wi�c to, zerkn�� z�o�liwie w jego kierunku? Niby dlaczego? Co m�g� wiedzie�? Wiedzia�, �e Bartosz dosta� list z Warszawy, bo wszyscy w domu wiedzieli. Ale nie mia� poj�cia, od kogo ten list, co jest w �rodku i doprawdy nie m�g� zna� zamiar�w swego ciotecznego brata. Chocia�... Bartosz przez ca�y dzie� by� wyra�nie niesw�j. Heniek, jaki by�, taki by�, lecz nie mo�na mu odm�wi� inteligencji. Poza tym by� na Bartosza wyj�tkowo wyczulony i czasem jakim� sz�stym zmys�em odgadywa� jego skrywane tajemnice i zamiary... - Dobrze, p�jd� z tob� - zgodzi� si� wuj Mateusz. Bystro popatrzy� na syna. Potem na Bartosza. Na pewno zauwa�y� cie� zawodu w jego oczach. Musia�, musia� wyczu�, �e propozycja He�ka jest jego siostrze�cowi jako� bardzo nie na r�k�! Mimo to przyj�� j�. I ca�y plan na nic. S�ysza� rano, jak odchodzili. By�o tak wcze�nie, �e jeszcze nic nie rozprasza�o ciszy zaczynaj�cego si� dnia. Dzie� jest d�ugi, wuj znajdzie dla mnie czas - powiedzia� sobie ch�opiec, s�uchaj�c tej ciszy, lecz w duszy mia� ci�ar, czu� si� tak jako� paskudnie, �e po prostu nie chcia�o mu si� wsta� z ��ka. Nagle poczu� si� bardzo samotny w tym przyjaznym przecie� domu. Wracam do Warszawy - pomy�la� z gorycz�. - Chc� wr�ci� do Warszawy! Wyobrazi� sobie, �e jedzie, i cieszy� si� jak wariat, bo jecha� do Warszawy to by�o troch� tak, jakby jecha� do Ani! Ona jeszcze tam b�dzie przez dwa dni, mo�e... kto wie, co mo�e si� sta� w ci�gu dw�ch dni, wi�c jecha�, w wyobra�ni naturalnie, szcz�liwy. I - dojecha�. I zobaczy� zaniepokojone oczy mamy. Bartosz! Dlaczego wr�ci�e�? Czy by�o ci tam �le? Byli dla ciebie niemili? A ja tak si� cieszy�am, �e pijesz zdrowe mleko i nabierasz si� w tamtym cudownym powietrzu. Bartosz! Czy kto� ci co� zrobi�? Powiedz, synu. Nie zd��y� jej nic w tym swoim marzeniu odpowiedzie�. - Bartosz! �niadanie! - zawo�a�a Ewka z do�u. -Mama upiek�a twoje ulubione rogaliczki. O drzwi zab�bni�y drobne pi�stki. - Bartosz! Wstawaj! Chc� ci pokaza� moj� now� sukienk�! - krzykn�a Murzynek Bambo i bez ceremonii wesz�a do pokoju. Za ni� wpad� Azorek. Porwa� jeden kape� Bartosza i merdaj�c ogonem, zaprasza� go do zabawy. Murzynek Bambo w �licznej czerwonej sukience z falbankami sta�a w progu, patrz�c na Bartosza wyczekuj�co. - No? Powiedz, �e ci si� podobam, i zaraz wstawaj! - rozkaza�a. - Podoba mi si� - rzek� Bartosz rozweselony. - Nie podoba mi si�, tylko podobasz mi si�. W tej sukience. Bo to nie o sukienk� chodzi, chocia� i o sukienk�. Azor! Oddaj mu kape�! Azorek ani my�la� pos�ucha�. - Podobasz mi si� w tej sukience. Sukienka jest �liczna - wyrecytowa� Bartosz. Pochyli� si�, by zabra� Azorkowi kape�. Ten tylko na to czeka�! Wywin�� si� zr�cznie i - w nogi. Z kapciem w pysku, naturalnie. - Ja nie mog� go �apa�. Bo mi pobrudzi sukienk�, a jad� do ko�cio�a - rzek�a Murzynek Bambo i wycofa�a si� z godno�ci�. Wi�c Bartosz na jednej nodze poku�tyka� do �azienki. Jego z�y nastr�j prys�. Dlaczego chcia� wyje�d�a�? Jest tu w domu! Tu go lubi�. Jak pachn� upieczone przez cioci� El� rogaliki! Jego ulubione! My� si�, pod�piewuj�c. Potem chcia� wyj��. Bez jednego kapcia?! - Azor! Oddaj mi kape�! - zawo�a�, otwieraj�c drzwi �azienki. I oto co zobaczy�: