2049

Szczegóły
Tytuł 2049
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2049 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2049 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2049 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Catherine Aird Lekka �a�oba t�umaczy�a Janina Zawadzka Czytelnik Warszawa 1980 Dla Margaret Shorthouse (bo gdyby nie ona itd.) z serdeczno�ciami Rozdzia� I Panna Cynthia Paterson uwa�a�a si�, w pewnym sensie, za znawczyni� w�a�ciwych pogrzeb�w. Wynika�o to z wieloletniego do�wiadczenia. By�a jedynym dzieckiem wiejskiego proboszcza i -jak daleko si�ga�a pami�ci� - uczestniczenie w pogrzebach, wielkich i skromnych, stanowi�o cz�stk� jej losu. Teraz tak�e by�a na pogrzebie; siedzia�a w swojej �awce w wielkim, pustyni ko�ciele �w. Leonarda, w parafii Constance Parva, w hrabstwie Calleshire. Wysoko nad ni�, na wie�y ko�cielnej, �a�obny dzwon uderza� w r�wnych odst�pach. By� to jej ulubiony dzwon tenorowy (odlany w 1662 r.). Wyryto na nim s�owa: "Alfred kaza� mnie odla�", i kiedy by�a ma�a, zastanawia�a si�, kim m�g� by� �w Alfred. Odk�d mia�a do�� si�, �eby poradzi� sobie ze sznurem, sama bi�a w dzwony. Jeszcze co� by�o wyryte na tym dzwonie: co�, czego nigdy nie zapomnia�a, cho� up�yn�o ju� wiele lat, odk�d by�a na samym szczycie dzwonnicy. Wzywam �ywych do Ko�cio�a Do grobu los m�j te� wo�a. W owych czasach, naturalnie, do bicia w dzwony przywi�zywano wielk� wag�. Gdy ktokolwiek w parafii umar�, uderzano w podzwonne, a r�wnocze�nie "zapowiadacze" podawali wiek i p�e� zmar�ego. Dobre to by�y czasy. Teraz dzwonienie to nie to samo, co za jej m�odo�ci - kt�ra przecie� te� ju� dawno min�a; Cynthia pierwsza przyzna�aby to. Teraz bywa, �e wcale nie dzwoni si� w czasie pogrzebu. Ten pogrzeb to naturalnie co innego. Gregory Fitch przerwa� pewnie przed p� godzin� swoj� 7 prac� w sk�adzie drzewa, poszed� do ko�cio�a i zdj�� kurtk� ze skupieniem, jakie go we wszystkim cechowa�o. Wyobra�a�a go sobie tak wyra�nie, jakby sta�a obok, w dzwonnicy: widzia�a tego silnego wie�niaka, kt�rego mi�nie tak si� wyrobi�y przy pile i siekierze, �e bicie w dzwony przychodzi�o mu bez �adnego wysi�ku. Jednym okiem spogl�da� pewnie na zegar. Kiedy Fitch dzwoni�, dzwonienie rozlega�o Si� naprawd� co minut�. I jeszcze jedna rzecz by�a pewna, a mianowicie, �e dzwon �a�obny b�dzie dzwoni� zawsze, gdy chowany b�dzie kto� z rodziny Fent�w. Panna Paterson wr�ci�a my�lami do ko�cio�a. Nie siedzia�a tu sama, cho� przysz�a wcze�nie. Wczesne przychodzenie do ko�cio�a wynika�o r�wnie� z wieloletniego przyzwyczajenia. By�a to jedna z niewielu rzeczy, jakich wymaga� jej ojciec, a trudno jest wyzby� si� starych nawyk�w. By� on duszpasterzem w parafii Constance Parva przez czterdzie�ci lat, wci�� czyta� Bibli� i swoje modlitwy - i przychodzi� wcze�nie do ko�cio�a. Zr�cznym ruchem prawej stopy wyprostowa�a kl�cznik. Gdyby jej matka �y�a, przyj��by mo�e awans, kiedy nadarzy�a mu si� taka sposobno�� - ale matka nie �y�a i ojciec pozosta� na probostwie w Constance Parva; Cynthia tymczasem wyros�a i prawie niepostrze�enie osi�gn�a wiek �redni. W tym samym czasie jej ojciec, r�wnie niepostrze�enie, przeszed� z wieku �redniego w wiek starczy i chrze�cija�ska �mier� zako�czy�a jego chrze�cija�skie �ycie. Nie mo�na by�o tego powiedzie� o cz�owieku, kt�rego dzisiaj chowano. Chrze�cija�skie �ycie, mo�e, ale jego �mier� trudno nazwa� chrze�cija�sk�. Nie znaczy, �e liturgia nie przewidzia�a czego� takiego, bo przecie� nasza liturgia przewiduje prawie wszystko, co mo�na wymy�li� -przewa�nie w litanii. Gdyby zamkn�a teraz oczy, mog�aby wywo�a� obraz swego starego ojca, intonuj�cego: "Od 8 pioruna i burzy; od plagi, zarazy i g�odu; od wojny i mordu, i od nag�ej �mierci..." Nie �a�owa�a, �e przysz�a wcze�nie. W ko�ciele panowa� przyjemny ch��d, cho� na zewn�trz letnie s�o�ce grza�o mocno. Witra�e z po�udniowej strony jarzy�y si� ciep�ym blaskiem i rzuca�y kolorowe plamy na ca�e prezbiterium. By� sierpie�. Staro�ytni nazywali sierpie� miesi�cem �mierci, nie wiadomo dlaczego. B�dzie musia�a to sprawdzi�. Wci�� jeszcze mia�a wszystkie ksi��ki swego ojca. Jej w�asna ksi��ka - cz�sto u�ywany i mocno sfatygowany podr�cznik ogrodnictwa - orzeka�a, �e w sierpniu ogrodnik mo�e spokojnie wyjecha� na wakacje pod warunkiem, �e "trawnik zosta� zestrzy�ony, wszystkie ro�liny starannie podlane, a kto� z przyjaci� przyjdzie zebra� owoce i jarzyny". Panna Paterson nie mog�a sobie pozwoli� na wakacje, ale o tej porze ogranicza�a nieco swoje zawodowe zaj�cia ogrodnicze, kt�re wykonywa�a przez okr�g�y rok. Pracodawczynie Cynthii chyba si� tym nie przejmowa�y. Ju� wcze�niej zauwa�y�a, �e ich zainteresowanie w�asnymi ogrodami s�abnie w po�owie sierpnia - z wyj�tkiem tych, kt�rym le�a�y na sercu kwiaty do ko�cio�a. Te by�y zawsze niespokojne, ale inne nie. Kwiecie� by� jedynym miesi�cem w roku, kiedy wszystkie w�a�cicielki ogrod�w by�y jednakowo niezno�ne - wszystkie, co do jednej, spodziewa�y si� cud�w ogrodniczych w czerwcu. Rozejrza�a si�, �eby sobie przypomnie�, kto u�o�y� kwiaty w ko�ciele w tym tygodniu. Marjorie Marchmont, orzek�a bez trudno�ci. Pozna�aby to nawet, gdyby nie dogl�da�a ogrodu Marjorie przez okr�g�y rok, odpieraj�c jej zbyt energiczne ataki na kwiatowe klomby lub te� nadrabiaj�c jej r�wnie denerwuj�ce okresy ca�kowitego zaniedbania, kiedy co� lub kto� odwr�ci� jej uwag� od ro�lin. Nigdy dwie osoby nie uk�ada�y kwiat�w w taki sam spos�b - wed�ug Cynthii uk�adanie kwiat�w by�o tak 9 indywidualne, jak odciski palc�w - po��czenie silnej czerwieni z jasnym b��kitem, a tak�e sztywne ustawienie kwiat�w w ko�cielnych wazonach wskazywa�y na zr�czn� r�k� Marjorie. Skrzypn�y drzwi ko�cio�a i wszed� jeszcze jeden �a�obnik. Herbert Kelway, w�a�ciciel miejscowego sklepu spo�ywczego, i w dodatku sk�piec. Kelway-P�-Rodzynka nazywano go za plecami - waga u niego nie opada�a nigdy zbyt nisko po stronie klienta - i m�wiono o nim, �e dzieli� rodzynek na dwoje. Przychodzi� zawsze na pogrzeby swoich klient�w - chcia� uchodzi� raczej za kupca bran�y spo�ywczej ni� za sklepikarza. Cynthia, kt�ra go nie lubi�a, s�dzi�a, �e za kilka lat nie b�dzie ani jednym, ani drugim, traci� bowiem stale klientel� w konkurencji z du�ym sklepem samoobs�ugowym w Berebury i Calleford. Tu� za sklepikarzem wszed� Peter Miller. By� farmerem i nie traci� w konkurencji z nikim. Posiad�o�� Millera, "Ug�r", s�siaduj�ca z maj�tkiem Fent�w, rozwija�a si� doskonale pod kierownictwem przedsi�biorczego farmera. Wcale by si� nie zdziwi�a, gdyby zamierza� on kupi� jeden lub dwa akry ze Strontfield Park, o ile tylko nadarzy�aby si� okazja. Mia�by szcz�cie - pomy�la�a. Nikt, od wielu pokole�, nie mia� szcz�cia wykupi� cokolwiek z posiad�o�ci Fent�w - i nic nie wskazywa�o, aby mia�o si� to uda� w�a�nie Millerowi. Zn�w uderzy� dzwon i jednocze�nie wesz�a stara Nellie Roberts. �aden pogrzeb w Constance Parva nie m�g� si� bez niej obej��. Zajmowa�a w ko�ciele miejsce strategiczne, a funkcj� jej by�o sygnalizowanie. Grecy - Cynthia by�a tego pewna - mieli na to odpowiednie okre�lenie. Z jej �awki doskonale widoczna by�a brama cmentarna, a tak�e zbli�aj�cy si� kondukt, ona sama za� znajdowa�a si� w zasi�gu wzroku duchownego i organisty. Obydwaj pos�uszni byli jej wskaz�wkom przekazywanym przez pochylenie zniszczonego, s�omkowego kapelusza. 10 Prawie w tym samym czasie, kiedy Nellie Roberts zajmowa�a swoje - rzec mo�na - stanowisko obserwacyjne, Cynthia ujrza�a Richarda Renville'a wchodz�cego z �on�. Przysiedli si� do Cynthii: Richard obok niej, jego �ona -Ursula z drugiej strony m�a. - Przykra sprawa - sykn�� Cynthii do ucha. Skin�a g�ow� i odszepn�a: - Biedna Helen... - I biedny Bili... - doda� Richard ze smutnym wyrazem twarzy. - I biedny Bili - przyzna�a Cynthia sotto voce. Bili Fent ze Strontfield Park, kt�ry odszed� do swoich przodk�w. Prawie nie�wiadomie Cynthia podnios�a g�ow�, tak �e wzrok jej pad� na p�yty rodziny Fent�w, na pomocnej �cianie. Tam, na murze ko�cio�a, uwiecznieni zostali przodkowie Billa - jak daleko si�ga�a pami�� ludzka, Fentowie rezydowali w Strontfield Park - a teraz jego imi� zostanie dopisane do imion ojca, dziadka i wszystkich William�w Fent�w, jacy �yli w przesz�o�ci w Strontfield. Wzrok Cynthii pad� na imi� dziadka Billa. Zmar� on na zapalenie p�uc w czasach, kiedy umiera�o si� na zapalenie p�uc. Cynthia pami�ta�a, jak jej ojciec modli� si� w ko�ciele, aby stary William Fent przetrzyma� kryzys choroby -ale nie przetrzyma�. Podobnie ojciec Billa nie do�y� powrotu z Dunkierki, cho� i za niego odprawiano mod�y. Nie znaczy to, aby nowoczesna medycyna - lub pok�j -mog�y by�y uratowa� Billa Fenta. Zmar�, zanim nadjecha�o pogotowie. Drugi kierowca �y� jednak. Pogotowie pop�dzi�o z nim na �eb, na szyj� do szpitala w Berebury. To wyra�enie pozosta�o zapewne z epoki koni - zdecydowa�a Cynthia i my�l jej pow�drowa�a od zmar�ego Billa Fenta do cz�owieka, kt�ry le�a� nieprzytomny na szpitalnym ��ku. I kt�ry prawdopodobnie r�wnie� umrze, jak m�wiono, cho� nie wiedzia�a, na jakiej podstawie. 11 Mog�a sobie doskonale wyobrazi� Oddzia� Intensywnej Opieki Medycznej w szpitalu, by�a tam bowiem w dniu otwarcia. Zosta�a zaproszona, gdy� zbiera�a na szpital w dawnych czasach, w okresie kiedy dwa pensy tygodniowo i doroczny festyn pokrywa�y wszystkie bie��ce koszty -a teraz zbiera�a z ramienia Przyjaci� Szpitala - dla zapewnienia wyg�d pacjentom, nieobj�tych �wiadczeniami S�u�by Zdrowia. To, co najbardziej j� uderzy�o przy zwiedzaniu Oddzia�u Intensywnej Opieki, nie mia�o nic wsp�lnego ze wspania�ym chromowym elektronicznym wyposa�eniem, z kt�rego wszyscy byli tacy dumni. Zwr�ci�y jej uwag� s�owa. S�owa te nie znajdowa�y si� nawet na drzwiach, tylko na planie i to bardzo drobnym drukiem. Sala nieuleczalnie chorych. Od tego czasu my�la�a wci�� o tych s�owach. Ogrodnictwo ma jedn� dobr� stron�: ogrodnik ma du�o czasu na rozmy�lanie. W sali dla nieuleczalnych wycinano organy do transplantacji pacjentom, kt�rzy nie powracali do zdrowia. Medycyna lubuje si� w niedom�wieniach. Ko�ci� nie. Ko�ci� nie uznaje eufemizm�w. Przeciwnie. U�ywa prostych s��w. Nie ma nic dwuznacznego w tek�cie nabo�e�stwa pogrzebowego, kt�ry le�a� teraz przed ni�. Z drugiej strony - pomy�la�a Cynthia sprawiedliwie - to medycyna a nie Ko�ci� wa�y si� na takie �mia�e innowacje jak transplantacja - a Ko�ci� do niedawna by� przeciwny post�powi w medycynie. Cynthia - jak prawdziwy ogrodnik - by�a zwolenniczk� transplantacji chirurgicznej. Bez zaszczepiony na ligustrze by� pierwszym jej osi�gni�ciem... Zn�w skrzypn�y ko�cielne drzwi. Wszystko jest troch� podobne do kompostu. Bieg my�li Cynthii nieco si� pogmatwa�, ale ona sama wiedzia�a, o co jej chodzi. Jedn� z jej g��wnych zasad ogrodniczych by�o, 12 �e wszystko, co kiedy� �y�o - jak papier, bawe�na, sk�ra, we�na - mo�e zn�w �y� jako kompost. Skrzypienie drzwi znaczy�o, �e jeszcze kto� wszed� do ko�cio�a. By�a to kobieta, kt�ra usiad�a w �awce w tylnej cz�ci ko�cio�a; lecz tym razem - o dziwo - panna Paterson, kt�ra zna�a wszystkich w miasteczku, nie wiedzia�a, kto to wszed�. Inspektor C.D. Sloan pozna� t� kobiet�. Nazywa�a si� Mary Exley, a Sloan wiedzia�, kto to jest, bo widzia� j� wcze�niej - �ci�le m�wi�c przedwczoraj. Podobnie jak inspektor Sloan obecna by�a na przes�uchaniu w sprawie Williama Fenta. Tam tak�e siedzia�a skromnie w tyle. Uczestniczy�a w sprawie, ale nie mia�a szczeg�lnie wa�nej roli. Jej obecno�� na przes�uchaniu i na pogrzebie wynika�a z jakiej� dziwnej uprzejmo�ci. Tylko tak mo�na by�o to t�umaczy�. Jej m��, Tom Exley, le�a� bowiem u progu �mierci na Oddziale Intensywnej Opieki Szpitala Rejonowego w Berebury. Inspektor nie musia� si� jej przygl�da�, �eby stwierdzi�, �e biedna kobieta prawie wcale nie jad�a i nie spa�a od soboty w nocy, kiedy to wszystko si� wydarzy�o. By� �wiadkiem zbyt wielu �mierci i nieszcz�liwych wypadk�w, aby nie rozpozna� oznak i symptom�w - nawet gdyby nie wiedzia�, �e przes�uchanie i pogrzeb by�y jedynymi okoliczno�ciami, dla kt�rych odesz�a od ��ka obanda�owanego i ob�o�onego aparatami cz�owieka - prawie �e manekina - kt�ry by� jej m�em. Inspektor C.D. Sloan (Christopher Dennis dla �ony i rodzic�w - "Szary" dla swoich przyjaci�) by� szefem niewielkiego Wydzia�u �ledczego w Berebury i w tym charakterze niecz�sto uczestniczy� w pogrzebach. - Lepiej, �eby pan jednak poszed� na ten pogrzeb, Sloan 13 - poradzi� jego zwierzchnik, nadinspektor Leeyes. - Nigdy nic nie wiadomo... - Tak, prosz� pana. - Trzeba im da� sygna� strza�em przed dzi�b i tyle. -Kiedy�, dawno temu, nadinspektor do�� kr�tko p�ywa� na okr�cie desantowym. Od tej pory pos�ugiwa� si� gwar� marynarki wojennej, jakby urodzi� si� na morzu. - Tak, prosz� pana. - I prosz� zabra� z sob� konstabla Crosby'ego. Nie wygl�da wcale jak policjant i nikt si� nie domy�li, �e nim jest... - Leeyes, zazwyczaj tak niebywale apodyktyczny, tym razem podni�s� wzrok, oczekuj�c potwierdzenia. -Domy�li si� kto�? - Nie, prosz� pana. - Sloan by� tego ca�kiem pewny. -Nigdy. Wcale nie wygl�da jak policjant. K�opot z konstablem Crosbym polega� na tym, �e cz�sto tak�e nie zachowywa� si� jak policjant, co martwi�o jego koleg�w. - Mo�e obecno�� na pogrzebie pozwoli panu troch� lepiej pozna� �rodowisko, Sloan. - Nadinspektor zaciera� r�ce jak przedsi�biorca pogrzebowy. - Nie ma to jak pogrzeb, �eby si� zorientowa�, kto z kim ma jakie powi�zania. - Tak; panie nadinspektorze. - Oczywi�cie, z testamentu mo�na si� wi�cej dowiedzie�. Nie widzieli�my go jeszcze? - Jeszcze nie. - Nie ma w aktach �adnej wzmianki o zmar�ym? - Tyle tylko, �e ma pozwolenie na bro�. Wszystko w porz�dku. Sprawdzi�em. Miejscowy konstabl twierdzi, �e by� tam u nich wielce szanowan� osobisto�ci�. Poza tym to stara rodzina z Calleshire... Leeyes �achn�� si� na to z lekka. - To dzisiaj nic nie znaczy. Je�li tacy s� �li, Sloan, to s� naprawd� bardzo �li. 14 Gregor Mendel, mnich z Briinn, mo�e zgodzi�by si� z nadinspektorem, Sloan by� innego zdania. Potrz�sn�� g�ow�. - Nasz cz�owiek w miasteczku, konstabl Bargrave, ca�kiem dobrze si� o nim wyra�a�. By� r�wnie� �awnikiem, wie pan... Tym razem Leeyes jeszcze bardziej si� �achn��. - Dobrze, Sloan, dobrze, niech b�dzie tak, jak pan chce. Albo zmar�y prowadzi� nieskazitelne �ycie, albo �mier� wszystko zmaza�a. Ale dok�d to nas prowadzi? Na razie zaprowadzi�o to tylko inspektora Sloana i konstabla Crosby'ego do tylnej �awki ko�cio�a �w. Leonarda w Constance Parva nieco przed dwunast�, w pi�tek 27 sierpnia, na pogrzeb niejakiego Williama Fenta ze Stront-field Park, w hrabstwie Calleshire. Drzwi ko�cio�a skrzypia�y raz po raz. Ludzie wchodzili teraz szybciej. Tu i �wdzie mign�a Sloanowi znajoma twarz miejscowego urz�dnika s�dowego, cho� nie stawa� nigdy przed tym s�dem, w kt�rym William Fent by� �awnikiem - to znaczy przed s�dem w Lampard. Jak przysta�o w takich okoliczno�ciach, wszyscy ubrani byli na ciemno i zachowywali powag�. - S� tu przedstawiciele wszystkich stan�w spo�ecznych - nawet policji -pomy�la� z ironi� Sloan. Oficjalnie policj� na pogrzebie reprezentowa� nadinspektor Bream z Calleford. Je�li nawet rozpozna� on dw�ch pracownik�w Wydzia�u �ledczego w cywilu, siedz�cych w tyle ko�cio�a, nie zdradzi� tego nawet mrugni�ciem oka. Okaza�y, w policyjnym odpowiedniku szat liturgicznych - w galowym mundurze z r�kawiczkami i lask� -on tak�e przyszed� z�o�y� ostatni ho�d s�dziemu pokoju Jej Kr�lewskiej Mo�ci, zmar�emu w sobot� o p�nocy. 15 Doktor Dabbe, konsultant patolog Zarz�du Szpitala w Berebury, odnosi� si� z du�� podejrzliwo�ci� do wypadk�w drogowych zdarzaj�cych si� po p�nocy, a zw�aszcza, w nocy z soboty na niedziel�. - Po jednym lub dwu kieliszkach wszyscy s� do niczego, jak stara siwa szkapa Tam o' Shantera -gdera�, przekr�caj�c cytat. - Patrz� wsz�dzie, tylko nie na drog�. Co si� sta�o tym razem? By�a to - w ka�dym razie w pierwszej kolejno�ci -dziedzina inspektora Harpe'a. Kierowa� on Wydzia�em Ruchu komisariatu w Berebury. - Trudno dok�adnie okre�li�, doktorze - powiedzia� inspektor Harpe, jak zwykle z melancholi�. Znany by� w policji jako Szcz�liwy Harry, bo nigdy si� nie u�miecha�. On ze swej strony utrzymywa�, �e w Wydziale Ruchu nie by�o dotychczas nic takiego, do czego mo�na by si� u�miecha�. - Przypuszczamy, �e wzi�� za szeroko zakr�t Tappefs Corner. Patolog skin�� g�ow�. Harpe przejrza� jaki� protok�. - Uderzy� w inny samoch�d, nadje�d�aj�cy z przeciwka, przewr�ci� si� i wyl�dowa� w rowie. Ten drugi go�� jest w bardzo z�ym stanie, ale �yje jeszcze. - By� sam? - patolog mia� zazwyczaj do czynienia z wypadkami o wi�kszej ilo�ci poszkodowanych. Zdzia�a�y to autostrady. - Co? A, tak. Wraca� do domu, do Constance Parva. Mieli wieczorem jakie� przyj�cie w Strontfield Park i Fent odwi�z� w�a�nie jednego z go�ci do Cleete. Niejakiego profesora Berry. Starszy cz�owiek. Emeryt. Strasznie przej�ty, �e to z jego powodu Bili Fent znalaz� si� na szosie tak p�no w nocy. Konsultant patolog skin�� g�ow�, zgarn�� potrzebne papiery i poszed� do kostnicy. 16 Zrobi� pr�b� na zawarto�� alkoholu we krwi zmar�ego i znalaz� go troch�, lecz niewiele. Zrobi� r�wnie� normaln� sekcj� zw�ok, aby ustali� w�a�ciw� przyczyn� �mierci, i znalaz� tak�e trucizn�. Rozdzia� II - "Nie chce tego jednak nawet nazwa� trucizn�" -nadinspektor Leeyes poinformowa� Sloana, kiedy otrzyma� sprawozdanie doktora Dabbe. By�o to w poniedzia�ek. - O, nie - ci�gn�� dalej. - Trucizna to zbyt mocne s�owo dla naszego szanownego patologa, tote� go nie u�ywa. - C� wi�c powiedzia�? - zapyta� ostro�nie Sloan. - "Potencjalnie szkodliwa substancja"! - rykn�� pogardliwie Leeyes. On sam wyra�a� si� zawsze bez ogr�dek i nie m�g� zrozumie� nikogo, kto m�wi inaczej. - Aha. - Powiada - kontynuowa� Laeyos nieub�aganie - �e w trakcie badania stwierdzi�, �e "zmar�y przyj��... przyj��...", do diab�a, jeszcze jedno g�upie s�owo... - Zjad� lub wypi� - dopowiedzia� Sloan - sam nie wie, w jakiej postaci to po�kn��. Leeyes rzuci� mu piorunuj�ce spojrzenie. - Wiem. -Wyprostowa� le��cy przed nim papier. - Zaraz, gdzie by�em?... a, tak... "przyj�� �rodek, kt�ry, jak s�dz�, m�g� mie� silne w�a�ciwo�ci u�mierzaj�ce". - Narkotyk - powiedzia� Sloan po prostu. Machn�� znacz�co r�k�. - To, co daje si� koniom lub cierpi�cym na neurasteni� kobietom. Je�li si� im nie daje �rodk�w podniecaj�cych - doda�. - W ka�dym razie tak czy owak - odpowiedzia� Leeyes cierpko - zrobi swoje w samochodzie. 17 - Tak, nadinspektorze. - Doktor Dabbe m�wi - ci�gn�� dalej Leeyes, wci�� zagl�daj�c do sprawozdania - "�e mog�o to zosta� za�yte w celu tera... tera.... terapeutycznym"...? - Jako lekarstwo. - Lub w nadmiernej ilo�ci. - Przedawkowanie - wyt�umaczy� Sloan, jak wszyscy policjanci i lekarze lepiej ni� inni obznajmiony z przedawkowaniem. - "Lub te� w leczniczej dawce, lecz dzia�anie zosta�o spot�gowane - do diab�a, dlaczego ten cz�owiek nie umie pisa� po ludzku - przez alkohol". - Bardzo prawdopodobne. - Wed�ug do�wiadcze� Sloana alkohol pot�gowa� wszystko, zw�aszcza u kierowc�w. - Ale nie da si� tego zakwalifikowa� jako jazdy w stanie nietrze�wym - Leeyes wymachiwa� sprawozdaniem przed nosem Sloana - i nigdzie nas to nie zaprowadzi, bo tak nie by�o. - Nie? - On twierdzi, �e poziom alkoholu we krwi, badany metod� gazowo-chromatograficzn�, jest o wiele ni�szy od dopuszczalnej normy. Nawet du�o ni�szy. I to bez �adnych manipulacji. Sloan skin�� g�ow�. Rozumia� doskonale, o co chodzi. Bez �adnego dmuchania w baloniki, bez prob�wek zmieniaj�cych kolor, bez machinacji na zw�ok�, bez wykr�t�w o potrzebie pobrania pr�bek krwi - i przede wszystkim bez dowodu. Zakaszla�. - A mo�e... pod wp�ywem narkotyk�w? Nadinspektor cisn�� sprawozdanie doktora Dabbe na biurko. - Tego tak�e nie chce na pewno stwierdzi�. - Pewnie dop�ki nie wykona jeszcze innych analiz... - Niech pan s�ucha, Sloan. Cytuj�... "Nie mog� okre�li� precyzyjnie i bez dalszego zbadania - Leeyes z pasj� na�ladowa� fachowy j�zyk policyjnego patologa - 18 ilo�ciowych skutk�w obcej cia�u substancji, kt�rej chemiczne i farmakologiczne w�a�ciwo�ci nie zosta�y jeszcze ustalone". - A zatem, panie nadinspektorze... - Zaraz, Sloan, zaraz. - Leeyes wygl�da�, jakby kij po�kn��. - To jeszcze nie wszystko. Niech pan pos�ucha tego kawa�ka... - Zn�w zacz�� czyta�: - "Ani skutk�w czynnika wsp�dzia�aj�cego lub katalizuj�cego, o ile jeden z nich lub obydwa znajdowa�y si� w ciele w momencie �mierci lub bezpo�rednio przed ni�". Zapanowa�o milczenie. - Albo wie - przerwa� je Sloan bezbarwnym g�osem -ale nie chce powiedzie�... - Albo nic nie wie - Leeyes przeszy� go wzrokiem - i nie chce si� przyzna�. - Trzeba b�dzie jeszcze zrobi� r�ne analizy, prawda? - Zamarynowa� r�ne kawa�ki i cz�ci - przytakn�� Leeyes obrazowo - i w�o�y� je do s�oik�w. Tu jest wszystko napisane. �o��dek, w�troba, nerki, �ledziona. Zreszt� konstabl King powiedzia� nam to samo. Konstabl King wyst�powa� jako przedstawiciel koronera i z urz�du reprezentowa� Wydzia� �ledczy przy sekcjach dokonywanych na jego zlecenie. - Koroner... - zacz�� Sloan. - - Przes�uchanie - powiedzia� w tej samej chwili Leeyes. Obaj policjanci patrzyli na siebie przez d�u�sz� chwil�. Potem... - To ju� pan porozmawia z koronerem - powiedzia� z�o�liwie Leeyes. - Ten na p� surowy materia� to �aden dow�d... Panna Cynthia Paterson pozna�a na pierwszy rzut oka, jak bardzo zmartwiony jest stary profesor Berry. lnic dziwnego. 19 Wszed� do ko�cio�a na nabo�e�stwo �a�obne chwiej�c si� na nogach: na jego dr��cych starczych r�kach wyst�pi�y �y�y jak postronki. By�o go jej �al. Nie sta�o si� to z jego winy. Bili Fent zazwyczaj odwozi� go do domu po przyj�ciu w Strontfield Park, o ile nikt inny nie jecha� w kierunku Cleete -podobnie jak oboje z Helen zapraszali j� na kolacj� zawsze wtedy, kiedy i profesor by� zaproszony. Profesor by� teologiem i raczej starym przyjacielem jej zmar�ego ojca ani�eli jej samej - ale zna�a go dobrze; w ka�dym razie sama dawno osi�gn�a wiek, kt�ry w towarzystwie nie ma ju� znaczenia. Podobnie - jak r�wnie dawno temu - osi�gn�a status towarzysko neutralny. By�a po prostu podstarza�� c�rk� proboszcza - mo�na rzec wszystkim i niczym. Bywa�a na kolacjach w Strontfield Park - dla uzupe�nienia liczby go�ci - i chodzi�a na herbatk� do rejonowej piel�gniarki; zaprasza�a na �niadanie bibliotekark� z Objazdowej Biblioteki, od czasu do czasu udziela�a go�ciny podr�uj�cemu nauczycielowi g�uchoniemych - i zarabia�a na �ycie pracuj�c w ogrodach bez ma�a u wszystkich. Pa�stwo Washby weszli za profesorem. To oni prawdopodobnie - pomy�la�a Cynthia - przywie�li go dzisiaj z Cleete. Oni w�a�nie mieli go odwie�� do domu w sobot� wiecz�r, lecz w ostatniej chwili doktor Washby zosta� gdzie� wezwany. By� jedynym lekarzem w miasteczku - od czasu, kiedy przyszed� na miejsce starego doktora Whittakera - a Veronica by�a jego nowo po�lubion� �on�. Byli o wiele bli�si wiekiem Billowi i Helen ni� ona sama i profesor. Pani Washby by�a jedn� z najpi�kniejszych dziewcz�t, jakie Cynthia kiedykolwiek widzia�a. Taka pi�kna jak fritilaria - zdecydowa�a Cynthia. Kolacja w Strontfield Park wydana zosta�a na jej cze��. Witano 20 w miasteczku m�od� �on� Paula Washby i wprowadzano j� do Constance Parva. Pani Ursula Reiwille, siedz�ca nieco dalej w �awce Cynthii, pochyli�a si�, aby wzi�� modlitewnik. By�a to kobieta w �rednim wieku - wysoka, pe�na wdzi�ku i nieuchwytnej elegancji. Mo�na by j� por�wna� do wierzby. Nie, wierzba to co� zbyt solidnego. Cynthia pomy�la�a o innej ro�linie ogrodowej. Ursula przypomina�a raczej... raczej... tak... raczej dierema pulcherrimum. Zwisaj�ce liliowor�owe dzwonki na wiotkiej, p�kolistej szypu�ce. Ma�o odporna, oczywi�cie - ale i to te� mo�e odnosi� si� do pani Renville. I gdy wyro�nie, nie znosi przesadzania. To da�oby si� powiedzie� o prawie ka�dym dobrze zakorzenionym mieszka�cu Constance Parva - pomy�la�a Cynthia. Pa�stwo Washby usadowili si� w �awce obok Petera Millera. Trudno by by�o powiedzie�, �e to ich zwyk�e miejsce, bo nie chodzili tak cz�sto do ko�cio�a, �eby mie� w�asne miejsce. Dziwnym trafem Cynthia, cho� by�a c�rk� proboszcza, nie martwi�a si� tym zbytnio. Paul Washby, znakomity internista, jak mia�a podstawy s�dzi�, przypomina� w niema�ym stopniu Lekarza z Chaucera, a przecie� jasne by�o dla wszystkich czytelnik�w, �e praktyki religijne tej postaci s� czczym pozorem. Panna Paterson zna�a Chaucera lepiej ni� wi�kszo�� ludzi. Czytywa�a czasami na g�os "Opowie�ci z Canterbu-ry" swemu ojcu, gdy by� w podesz�ym wieku i oczy zacz�y go zawodzi� - i to nie we wsp�czesnej angielszczy�nie, lecz w staroangielskim, wymawiaj�c wszystkie g�oski. Im wi�cej o tym my�la�a, tym bardziej Washby wydawa� si� jej podobny do postaci Medyka, nakre�lonej przez Chaucera. Bardziej ��dny z�ota, ni� chcia� to okaza�, ten dobry pielgrzym got�w by� wej�� w niecne przymierze z Aptekarzem. A je�li Plaga mia�aby przynie�� wi�cej pracy, i tym samym wi�cej pieni�dzy, nie przejmowa�by si� 21 na pewno t� straszn� Zaraz� tak bardzo, jak powinien. Wyobra�aj�c sobie rzesze pielgrzym�w w dawnej Anglii, zn�w odbieg�a my�l� od ko�cio�a... Sloan tak�e b��dzi� my�lami gdzie indziej. Przypomnia� sobie spotkanie z koronerem z West Cal-leshire. By�o to w biurze koronera w Berebury, w poniedzia�ek po po�udniu. Ten szacowny prawnik by� nadzwyczajnie uprzejmy. A przecie� mia� ju� kawa� �ycia za sob�. - Zarz�dz� przes�uchanie, inspektorze, w �rod� o jedenastej przed po�udniem w Ratuszu - oznajmi�, skoro tylko wys�ucha� Sloana - i jedynym dowodem, jaki zamierzam przeprowadzi� w tym dniu, b�dzie identyfikacja. - Dzi�kuj� panu. - Kto to potwierdzi? Nie wdowa, mam nadziej�... -Koroner by� cz�owiekiem wsp�czuj�cym. - Nie, prosz� pana, konstabl Bargrave widzia� j� naturalnie, ale nie mia�a wielkiej ochoty. Powiedzia�, �e wci�� jeszcze znajduje si� w stanie szoku. Zdaje mi si�, �e jaki� kuzyn przebywa� tam w tym czasie. Niejaki Quentin Fent. Koroner skin�� g�ow� i zanotowa� to. - I w pierwszym rz�dzie, inspektorze, odrocz� przes�uchanie na miesi�c. - Dzi�kuj�. To nam bardzo pomo�e... - W nadziei - ci�gn�� koroner uprzejmie - �e druga poszkodowana strona - jest tu jego nazwisko, prawda?... Ach, tak. Pan Tom Exley... w nadziei, �e ten pan wr�ci w�wczas na tyle do zdrowia, �e b�dzie m�g� z�o�y� zeznanie. - Dzi�kuj� panu - powiedzia� zn�w Sloan, u�miechaj�c si� do siebie. Koroner by� niew�tpliwie przebieg�y, jak oni wszyscy - jak przysta�o cz�owiekowi z dyplomem prawnika, kt�ry musia� po�wi�ca� wiele czasu na rozwi�zywanie zawi�ych problem�w wsp�lnie z lekarzami. - Nie mia�oby sensu przyspieszanie sprawy, inspektorze. - Absolutnie nie. - I nie chcemy wywo�ywa� wilka z lasu, prawda? - Koroner, przewa�nie przywi�zany do biurka, uwa�a� si� zawsze za wiejskiego prawnika. - Nie, prosz� pana - zgodzi� si� biernie Sloan. - Z drugiej strony sprawa wymaga zbadania - ot, tak. Nie mamy jeszcze pe�nego sprawozdania? Prawdopodobnie tylko dzia�anie �rodka nasennego, jaki zwykle za�ywa�, wzmocnione du�ym kieliszkiem alkoholu przed spaniem. -Skrzywi� si� ze zrozumieniem. -Takim, jaki jest potrzebny po wielkim przyj�ciu. - Mo�liwe - potwierdzi� Sloan. On i jego �ona, Margaret, nie wydawali przyj�� na tak wielk� skal�. Rodzice jego przychodzili sprawdza�, czy �ona do�� si� o niego troszczy. Te�ciowie odwiedzali ich, aby si� przekona�, czyjego �ona - a ich c�rka - jest otoczona nale�yt� czu�o�ci�. Poza tym, domy-bli�niaki w podmiejskim Berebury nie nadawa�y si� na szykowne przyj�cia, a Sloan przed spaniem pi� zwykle tylko bia�� kaw�. - Wiadomo nam, �e nie mia� ju� zamiaru wychodzi� tego wieczoru, ale doktor Washby zosta� wezwany do chorego i nie m�g� zabra� z sob� nikogo. Wobec tego Fent musia� odwie�� do domu jednego z go�ci. - Tak - powiedzia� koroner i zn�w co� zanotowa�. -Miesi�c zatem wystarczy, jak s�dz�! Je�li sekcja wyka�e co� nowego, o czym powinienem wiedzie�, doktor Dabbe i jego koledzy powiadomi� nas o tym. A dla was miesi�c wystarczy? - Mam nadziej�. - Zreszt�, inspektorze - zaduma� si� - dawniej w�a�ciwym przedmiotem dochodze� by�a identyfikacja. Wprowadzono j� po zdobyciu Anglii przez Norman�w. - Naprawd�? - Odbywa�a si� ona tylko w celu upewnienia si�, czy 23 zmar�y nie by� Normanem - wyja�nia� weso�o koroner. -Je�li by� Anglikiem, to nie mia�o znaczenia. - Fent z pewno�ci� by� Anglikiem. Koroner zignorowa� to. - Je�li zmar�y by� Normanem, Anglik, kt�ry spowodowa� jego �mier�, musia� p�aci� kar�. Starano si� wi�c udowodni�, �e zw�oki nie by�y norma�skie. Nazywa�o si� to stwierdzeniem angielsko�ci... Tak zatem, kiedy nast�pna grupa �a�obnik�w wesz�a do ko�cio�a, my�li inspektora Sloana odbieg�y jeszcze dalej w przesz�o�� ni� my�li Cynthii Paterson. Daniel Marchmont i jego �ona znajdowali si� w�r�d tej grupy; mimo zaprz�tni�tej czym innym uwagi ani Sloan, ani Cynthia nie przeoczyli tego. Rzadko si� zdarza�o, aby kto� nie zauwa�y� Marjorie Marchmont. Jej m�a mo�na by�o nie zauwa�y�. Z �atwo�ci�. Ale nie pani Marchmont. By�a z natury impulsywna, co podkre�la�a jeszcze jej poka�na posta� - nawet okoliczno�ci pogrzebu nie przygasi�y jej. Jak dziecko poch�oni�ta by�a zawsze chwil� obecn�. Zar�wno Sloan, jak i panna Paterson zauwa�yli, �e zaledwie wesz�a, spojrza�a uwa�nie na kwiaty w ko�ciele, a potem wysz�a z �awki i wepchn�a z powrotem na miejsce jak�� niesforn� ga��zk� zieleni. Cynthia sama nie�le umia�a uk�ada� kwiaty i uwa�a�a poprzednie u�o�enie za du�o lepsze; Marjorie jednak uzna�a widocznie, �e jej dekoracja jeszcze nie jest do�� dobra, wepchn�a wi�c kwiaty g��biej do wazonu i wr�ci�a na swoje miejsce. Sloan zauwa�y� r�wnie�, �e - nie licz�c rodziny - wszyscy go�cie z nieszcz�snego sobotniego przyj�cia zebrali si� teraz w ko�ciele. Policzy� ich w my�li: powinno by� osiem os�b. Profesor - widzia� go, gdy wchodzi� z doktorem i jego 24 �on�, to troje; pa�stwo Marchmont, kt�rzy w�a�nie weszli - nie mo�na by jej przeoczy� - wa�y pewnie co najmniej 95 kilogram�w - to pi��; pa�stwo Renville'owie - to naprawd� bardzo �adna kobieta - jeszcze nie wiedzia�, co o nich s�dzi� - siedem; siedzieli obok tej ogrodniczki - panny Paterson - typowa ma�omiasteczkowa stara panna - razem osiem. Wszyscy spotkali si� w Strontf ield Park w sobot� wiecz�r tu� przed �sm�. Bili Fent zmar� prawie o p�nocy. To by�y jedyne ustalenia czasu, jakimi dysponowa� inspektor. Zrobi�, co w jego mocy, �eby wycisn�� jeszcze jakie� informacje od patologa. Mia�o to miejsce we wtorek. I nie by�o wcale �atwe. - Sloan, nie mo�na ��da� ode mnie, �ebym stwierdzi� na pewno - powiedzia� doktor Dabbe ostro�nie - kiedy zmar�y za�y� to, co za�y�, dop�ki nie wiemy dok�adnie, co to by�o. - Nic wi�cej, doktorze? - Jeszcze nie. Kiedy b�dziemy wiedzieli dok�adnie, co za�y�... - Lub co mu podano - rzeczowo podkre�li� Sloan. - Tak. To ju� naturalnie pan�w sprawa - odrzek� patolog. - Z mojej strony... - Tak, doktorze? - Mog� co najwy�ej powiedzie�, �e moim zdaniem za�y� jaki� narkotyk i to najprawdopodobniej p�no wiecz�r, bo gdyby za�y� to wcze�niej, skutki objawi�yby si�, zanim wyruszy� odwie�� staruszka do domu. Sloan skin�� g�ow�. - Jest jeszcze jeden wniosek, kt�ry mo�emy wyci�gn��, skoro ju� jeste�my przy tym, inspektorze. - No... - �e gdyby substancja "X" mia�a w�a�ciwo�ci emetyczne... - Emetyczne? 25 - Wywo�uj�ce wymioty. - Doktor Dabbe u�miechn�� si�. - Gdyby mia�a... - W�wczas - sko�czy� Sloan za niego - zmar�y m�g� j� za�y� dopiero po kolacji. Zgadzam si� z tym w pe�ni. S�yszeli�my, �e kolacj� zjad� normalnie. - S�yszeli�cie? - zarechota� g�o�no doktor. - Ja wiem na pewno, Sloan. Widzia�em. Ten nieco przyziemny aspekt sprawy wprawi� w zak�opotanie jeszcze jedn� osob�. Konstabl Crosby, siedz�cy obok Sloana, poruszy� si�. Butny, niewyrobiony, doprowadza� stale do rozpaczy swoich koleg�w: s�usznie powiedzia� o Crosbym nadinspektor: nikt nie wzi��by go za policjanta. Jego wyobra�eniem "cywila" by� staranny garnitur, a krawat, jaki wybra� na pogrzeb, Sloan m�g� okre�li� jako zdecydowanie nieodpowiedni. - Prosz� pana - szepta� teraz - co zrobi� p�niej z t� reszt�? - Z czym...? - zapyta� ponuro Sloan. - Z tym, co wzi�to do badania... - Je�li jest tam co�, co nie powinno by�, b�dzie to potrzebne jako dow�d i zakonserwowane. - Na zawsze? Sloan westchn��. - My�l�, �e mo�emy to podarowa� Muzeum Okropno�ci. - A je�li nie, to czy... Sloan nigdy nie us�ysza�, co Crosby proponowa�, a nag�e poruszenie s�omianego kapelusza Nellie Roberts zaoszcz�dzi�o mu konieczno�ci zaj�cia oficjalnego stanowiska w tej sprawie. Muzyka organowa urwa�a si� nagle i - id�c w �lad za Nellie - zebrani poderwali si� na nogi. Przez otwarte drzwi od strony cmentarza dochodzi�o skrzypienie n�g na �wirze, a potem ju� w kruchcie ko�cio�a silny g�os obecnego 26 proboszcza �w. Leonarda w Constance Parva, kt�ry zaczyna� egzekwie. Rozdzia� III Pierwsza wsta�a panna Paterson. Uprzedzi�a niebieski s�omiany kapelusz Nellie Roberts, bo pod�wiadomie ws�uchiwa�a si� w dzwonienie Fitcha. Przerwa� je, kiedy orszak wchodzi� do ko�cio�a - jego zadanie by�o chwilowo wykonane. Bili Fent odpowiada� teraz na wezwanie, wypisane na dzwonie: "Do grobu g�os m�j te� wo�a". I ona, podobnie jak inspektor Sloan, zauwa�y�a, �e wszyscy go�cie z przyj�cia w Strontfield Park byli teraz w ko�ciele. P�niej jednak my�li jej pow�drowa�y w innym kierunku. Stan�a jej przed oczyma posta� Kole�e�stwa. �ci�le m�wi�c postacie Kole�e�stwa i Rado�ci. Kole�e�stwo by�o postaci� z innego utworu wczesnej literatury, w kt�re jej ojciec zag��bia� si�, kiedy by� stary -"�mier� wzywa Ka�dego". Utw�r trafniejszy ni� wi�kszo�� kaza�, lecz zbyt surowy dla wsp�czesnych parafian, jak cz�sto twierdzi� id�c do ko�cio�a, by wyg�osi� starannie przygotowany popis erudycji na temat Hityt�w. Do ko�cio�a przyszli dzi� wszyscy - wszyscy go�cie z sobotniego wieczoru. Nie dziwi�o jej to. Spodziewa�a si�, �e zobaczy tu Renville'�w, Marchmont�w, Washbych i profesora. W sztuce Kole�e�stwo towarzyszy�o Ka�demu, gdy mia� si� zameldowa� �mierci. Oni - ci go�cie - byli sobotnim Kole�e�stwem i Rado�ci� na pi�tkowym pogrzebie - i tak�e p�jd� z nim, ale nie do ko�ca. Przypomnia�a sobie teraz, �e Kole�e�stwo by�o pierwszym z towarzyszy Ka�dego, kt�rzy go opu�cili w drodze. 27 Nawet Wiedza pozosta�a u jego boku nieco d�u�ej. P�niej Wiedza tak�e go opu�ci�a... Us�ysza�a, �e grupa �a�obnik�w zbli�a si� do kruchty ko�cio�a. Rodzina, Rozwaga, Pi�kno, Si�a i Pi�� Zmys��w, wszyscy pozostali przy alegorycznym Ka�dym przez jaki� czas, a potem poszli - zostawiaj�c go tylko z Dobrymi Uczynkami, aby wspiera�y go w chwili oddania si� �mierci. Rodzina - my�la�a niesk�adnie - by�a jeszcze wci�� z Billem Fentem, zostanie z nim jeszcze chwil�. P�jd� za trumn�. W ten spos�b znajd� si� tu wszyscy z sobotniego przyj�cia. Dwana�cioro. Kole�e�stwo. Rodzina i Ka�dy... Zwr�ci�a wzrok na drzwi i odnotowa�a krewnych Billa Fenta w kolejno�ci, w jakiej wchodzili do ko�cio�a. Helen Fent, wdowa po Billu, kobieta ciemnow�osa, zgn�biona, blada, lecz na zewn�trz opanowana. Mo�e za�y�a przed pogrzebem jaki� �rodek uspokajaj�cy. Teraz nigdy nie wiadomo - pomy�la�a Cynthia; ona sama uznawa�a co najwy�ej aspiryn� - nic silniejszego. Helen podtrzymywa� Quentin Fent, kuzyn Billa. Za nimi sz�a Annabel Pollock, tak�e kuzynka; wygl�da�a, jakby by�a my�lami gdzie indziej. Opiera�a si� ci�ko na ramieniu jakiego� starszego m�czyzny. Wujek ze strony matki - pomy�la�a Cynthia. Za nimi, jak to zwykle bywa, post�powa�a grupka dalekich krewnych, kt�rzy �ci�gn�li na pogrzeb i przez chwil� czuli si� wa�ni z tego powodu, Ogromne do�wiadczenie Cynthii podpowiedzia�o jej, �e przyjechali oni do Constance Parva tylko na pogrzeb i �e o, jad� zaraz po odczytaniu testamentu. Inspektora Sloana niepokoi�o przypuszczenie, �e tego dnia zostanie odczytany testament Billa Fenta. 28 - Nie pojmuj�, dlaczego mia�by to by� pow�d do niepokoju - powiedzia� z rozdra�nieniem nadinspektor Leeyes. - Je�li kto� zdecydowa� si� go zabi� - zaprotestowa� Sloan - mo�e skorzysta� z jego �mierci, zanim go zdo�amy powstrzyma�. - Niech pan nie przesadza, Sloan, niech pan b�dzie rozs�dny - powiedzia� Leeyes. - Nawet gdyby�my przekazali ca�� spraw� Crosby'emu, od czego niech nas B�g broni - doda� po�piesznie i wzni�s� b�agalnie oczy ku niebu -twierdz�, �e nawet on rozwi�za�by j�, zanim jakikolwiek znany nam prawnik rozwik�a�by spraw� maj�tku Fenta -lub zreszt� kogokolwiek innego. - Mo�e, ale... - Przecie� my te� chcemy wiedzie�, co jest w tym testamencie, prawda? W�asno�� mo�e by� obci��ona du�� hipotek�, zastawami i tym podobnie. �e ju� nie wspomn� -doda� Leeyes zapalaj�c si� do tematu - o r�nych b�kartach i innych ewentualno�ciach. - Zmar� i nikt nigdy nie nazywa� go ojcem? - podda� Sloan z ironi�. - Ludzie m�wi� w testamentach to, co naprawd� maj� na my�li - o�wiadczy� nadinspektor. - Chyba tylko ten jeden jedyny raz. - Nawet, je�li tak by by�o... - Dyskretne zasi�gni�cie informacji, tylko to mo�emy zrobi�, Sloan, o ile wszystko jest w porz�dku lub je�li wystraszyli�my podejrzanych. Nie mo�emy dopu�ci�, aby wszyscy si� zorientowali, jakie mamy w�tpliwo�ci. - Nie mo�emy. - A je�liby�my wstrzymali odczytanie testamentu, doradcy prawni Fenta wszcz�liby piek�o, powo�uj�c si� na przepisy, na prawo, na lewo i w �rodku. - Tak, prosz� pana. - W chwilach zadumy inspektor Sloan lubi� uwa�a� si� za podpor� prawa, ale teraz nie by� odpowiedni moment, �eby to powiedzie�. 29 - Jest jeszcze jedna rzecz, Sloan. - Tak? - Gdyby prasa dowiedzia�a si� o tym zbyt wcze�nie... Sloan skin�� g�ow�. Nie musia� nic m�wi�. Je�li by�a jaka� dziedzina na �wiecie, w kt�rej zgadza� si� ca�kowicie z nadinspektorem Leeyesem, by�a to w�a�nie prasa. - ... to ca�a sprawa - ci�gn�� dalej jego zwierzchnik -zosta�aby szeroko rozg�oszona. - Je�li jest jaka� sprawa - przypomnia� mu Sloan. - Je�li jest jaka� sprawa. A je�li jej nie ma, to co mamy robi�? - Wpakowali�my si� w k�opoty - zgodzi� si� zgry�liwie Sloan. - Po sam� szyj�. Nadinspektor wskaza� palcem sprawozdanie na biurku. - "Zmar� wskutek p�kni�cia aorty...", nie ma co do tego �adnej w�tpliwo�ci. W tym ca�y k�opot. - Znaleziono szkodliw� substancj� - powiedzia� Sloan. - Tak przynajmniej stwierdzi� doktor Dabbe... - Tu przerwa�. - Tak s�dz�. Leeyes �achn�� si�. - Du�o nam pomo�e nasz przyjaciel, patolog. Aha, jeszcze raz poci�gn��em go za j�zyk. - O? - Nie uwierzy pan, Sloan. - Naprawd�? - Okazuje si�, �e trucizna jest jak uroda - powiedzia� nadinspektor ze z�o�ci�. Sloan czeka�. - Zale�y od patrz�cego - warkn�� Leeyes. - Niemo�liwe. - Tak powiedzia�. Spos�b dzia�ania trucizny nie ma nic wsp�lnego z prawem. Ani wynik zatrucia. Wszystko polega na intencji osoby, kt�ra j� podaje. - A wi�c nawet gdyby to, co tam by�o, nie zaszkodzi�o mu, lecz gdyby podaj�cy mia� taki zamiar, w�wczas by�oby to podstaw� oskar�enia. 30 - Tak w�a�nie jest. Sloan zastanawia� si� nad tym przez chwil� w milczeniu. Nadinspektor wskaza� na telefon na swoim biurku. -Pr�bowa�em przed kilkoma minutami raz jeszcze do niego zadzwoni�, ale nie ma go w szpitalu. Przypuszczam, �e wyszed� poszuka� w�osa, kt�ry m�g�by podzieli� na czworo. Sloan wci�� jednak my�la� o Billu Fencie. - Wyja�nijmy to sobie, szefie. Umar� na skutek @obra�e� poniesionych w wypadku samochodowym. - S�usznie. - Obecnie sprawdzamy, czy przedtem kto� nie pr�bowa� go zabi�. - �wietnie to pan zrozumia�. - Co by�oby usi�owaniem morderstwa. - S�usznie - zgodzi� si� nadinspektor. - Lub morderstwem i kropka. - Jak to? - Je�li wypadek by� nast�pstwem trucizny. - Prawnikom b�dzie to odpowiada�o, prawda? - Mniejsza o prawnik�w - mrukn�� Leeyes. - Doskonale umiej� sobie radzi�. Ale co z nami? - Jak najbardziej si� z tym zgadzam -powiedzia� Sloan �arliwie. - Chcia�bym mie� wy��cznie zwyk�e przypadki uduszenia. Wtedy wiadomo przynajmniej, na czym si� stoi. W toku prowadzonych osobi�cie dochodze� Sloan przeprowadzi� ju� rozmow� z profesorem Berry, kt�ry nie powiedzia� mu nic nowego; odwiedzi� tak�e doktora Washby w domu i w gabinecie przyj��. - On wci�� jeszcze mieszka nad gabinetem - zauwa�y� Crosby, kiedy ich w�z wjecha� do miasteczka. -Jak wielu prowincjonalnych lekarzy. - Dobrze. - Sloan spojrza� z aprobat� na przyjemny, 31 gregoria�ski dom w �rodku High Street w Constance Parva. - A zatem prawdopodobne, �e go zastaniemy. - Pani Washby? - zwr�ci� si� Crosby do mi�ej m�odej kobiety, kt�ra otwar�a drzwi. - Chcieli�my... - Jestem sekretark� - rzuci�a dziewczyna lakonicznie. -Mo�e zechc� panowie tu zaczeka�. Kiedy wysz�a, Sloan spojrza� w sufit i powiedzia� w przestrze�: - Kiedy zacz��em prac� w policji, ostrze�ono mnie, abym nigdy nie podawa� r�ki lokajowi. Przystojna os�bka zn�w si� pojawi�a. - Doktor w�a�nie ko�czy swoje popo�udniowe przyj�cia. Zaraz pan�w przyjmie. Prosz� t�dy. - Tylko kilka s��w, panie doktorze, je�li pan pozwoli -zacz�� Sloan swobodnie. Zauwa�y�, �e sekretarka wychodzi�a z pokoju bez po�piechu. - Rozmawia�em ju� z profesorem Berry, poniewa� nasz Wydzia� Ruchu prosi� o sprawdzenie kilku szczeg��w w zwi�zku z sobotnim nieszcz�liwym wypadkiem. - Rozumiem. - Doktor Washby poruszy� energicznie g�ow�. By� wprawdzie lekarzem prowincjonalnym, lecz nie by�o w nim nic z wiejskiego lekarza. Jego garnitur pochodzi� z Londynu, a w jego sposobie bycia nie wida� by�o cech ma�omiasteczkowych. - Czy zmar�y by� zupe�nie zdrowy...? - spyta� Sloan. - O ile mi wiadomo, nic mu nie brakowa�o - wyja�ni� Washby. Przysun�� do siebie terminarz. - Czy b�d� potrzebny na przes�uchaniu? - Nie s�dz�, doktorze, nie w tym stadium. Ale by� pan jego domowym lekarzem? - Tak. - Doktor przeci�gn�� r�k� po w�osach. - To znaczy, odk�d tu jestem. A przed tym by� nim doktor Whittaker, m�j poprzednik. - Wzrok? - Nie przypominam sobie, �ebym mu kiedykolwiek 32 bada�. - Washby zmarszczy� brwi. - Ale nigdy si� na oczy nie skar�y� i by� znakomitym strzelcem. - A mo�e jakie� nag�e zawroty g�owy - albo co� w tym rodzaju? Doktor wzruszy� ramionami. - O tym tak�e nic mi nie wiadomo. Tego rodzaju objawy mog�yby jednak wyt�umaczy� wypadek. Dostaje si� naturalnie zawrotu g�owy tak�e ze zwyk�ej niestrawno�ci. Nie musi to by� nic powa�nego. -Skrzywi� si�, �ci�gaj�c wargi. - O Bo�e, inspektorze, tak bardzo �a�uj�, �e sam nie odwioz�em starego Berry do domu w sobot� wieczorem - w�wczas to wszystko mo�e by si� nie zdarzy�o. - Niemniej - zauwa�y� Sloan - mog�oby si� mimo wszystko zdarzy�. - Co? Jak? - Washby zn�w spojrza� spod oka. - Zawsze bior� zakr�t Tappefs Corner w �limaczym tempie. By�em ju� przy zbyt wielu wypadkach w tym miejscu. Paskudny odcinek drogi. Nale�a�oby koniecznie co� z tym zrobi�. - My�la�em o tym drugim kierowcy - wyja�ni� Sloan. - Zapomnia�em o nim - przyzna� natychmiast doktor. -Tak. On m�g�by mnie tak�e porz�dnie stukn��. W�a�ciwie nas. By�a ze mn� �ona. Mog�a to by� r�wnie dobrze ca�kowicie jego wina. Prawdopodobnie by�a. Fent by� dobrym kierowc�. - Zawsze trudno jest ustali� winnego - zauwa�y� sentencjonalnie Sloan. - Zw�aszcza gdy jeden kierowca nie �yje... - Zw�aszcza gdy nie wchodz� w gr� �adne skrzy�owania - powiedzia� spokojnie Sloan. Zaskakuj�ce by�o, jak wiele k�opot�w inspektora Harpe'a mia�o reperkusje w innych dzia�ach policji. Washby skin�� g�ow�. - W�a�nie. A wyja�nienie tego nie przywr�ci �ycia Fentowi. - Nie. - Sloan urwa�. - Zastanawiali�my si�, doktorze, czy nie mia� jakiego� zmartwienia - czego�, co mog�oby 3 - Lekka �a�oba 33 zak��ci� jego koncentracj�. Na og� stwierdzamy, �e wi�kszo�� kierowc�w, kt�rzy maj� wypadki drogowe, ma jakie� k�opoty. - To by�o tak�e credo drogowe Szcz�liwego Harry'ego. Lekarz wyd�� wargi. - Nie wydaje mi si�. W ka�dym razie nie wiem o niczym takim. By� naturalnie ten projekt rozbudowy, ale... - Jaki projekt rozbudowy? - To jeszcze nie zosta�o zrealizowane. S�dz� jednak, �e b�dzie. Zesz�ego roku za�o�ono w mie�cie g��wn� sie� kanalizacyjn� wbrew opinii panny Paterson i innych starych mieszka�c�w, kt�rzy nie mogli si� z tym pogodzi�. Zaraz po tym towarzystwa nieruchomo�ci zacz�y penetrowa� w okolicy. - U�miech przemkn�� mu po twarzy. -Szczury kana�owe, jak nazwa�a ich Cynthia Paterson i jej przyjaciele. - I co? - Chcieli wykupi� cz�� grunt�w Billa Fenta. S� to prawie jedyne grunta w okolicy, na jakie ci z planowania daliby zezwolenie, bo po�o�one s� blisko centrum miasta. W obr�bie zainteresowania miasta, jak to kto� okre�li� -cokolwiek to znaczy. - Washby skrzywi� si�. - Fent nie m�g� ich sprzeda� z powodu jakiego� majoratu na maj�tku czy czego� podobnego, a przedsi�biorcy nieruchomo�ci nie chcieli wzi�� w dzier�aw�. Nie op�aca si� to teraz, jak przypuszczam, a oni nie s� g�upi. - Nie bardzo rozumiem, co...? - Bili pr�bowa� zdoby� pieni�dze, aby samemu zrealizowa� ten plan. Wspomina� mi o tym. Zdaje mi si�, �e martwi�o go to troch�. By� przecie� obarczony t� du�� posiad�o�ci�, musia� j� utrzymywa�, a niewiele m�g� z tym zrobi�. - Czy przepisa� mu pan co� na uspokojenie? - Nie pami�tam. - Doktor spojrza� na Sloana pytaj�co, podnosz�c brwi. - Mog� jednak sprawdzi�. 34 - Gdyby pan zechcia�. Washby przycisn�� prze��cznik i pochyli� si� m�wi�c do swojego rodzaju skrzynki komunikacyjnej: - Jean, prosz� mi przynie�� kart� pana Fenta. Oto jest. Nie, nic tam nie ma, inspektorze. Nic mu nie zapisa�em na uspokojenie. - A co z jego �on�? Washby zawaha� si�. - Nie umiem nic powiedzie�. Pani Fent nie jest moj� pacjentk�. Zdaje mi si�, �e chodzi do jakiej� lekarki w Berebury, ale musia�by j� pan sam o to zapyta�. Sloan kiwn�� g�ow� z zadowoleniem. - To b�dzie, jak przypuszczam, nasza pani doktor Harriet Baird. Du�o pa� do niej chodzi. Cynthia Paterson zaj�a si� zn�w najwa�niejszymi �a�obnikami - tymi, kt�rzy zostan�, kiedy dalsi krewni ju� odejd�. Helen Fent, wdowa, Annabel Pollock, kuzynka, i Quentin Fent, kuzyn. Razem ze zmar�ym Billem Fentem by�o w sobot� wiecz�r dwana�cie os�b. O ma�y w�os nie by�o o jedn� osob� wi�cej. Cynthia by�a bardzo punktualna tego wieczoru - przysz�a nawet jako pierwsza. - Wiem, �e zjawi�am si� za wcze�nie - t�umaczy�a si� przed Billem, gdy otworzy� drzwi. - Tak to bywa z rowerami. - S� wci�� szybsze od motoru spalinowego - zgodzi� si� Fent z powag�. - Prosz� wej��. Mamy jeszcze jednego go�cia. Pan Peter Miller. Rozmawia�em z nim w�a�nie o granicy mi�dzy naszymi posiad�o�ciami. - Dobry wiecz�r, panno Paterson - przywita� j� farmer. - O, przeszkadzam panom - powiedzia�a zmieszana. - W�a�nie wychodzi�em - zapewni� j� Miller wychyla- 35 j�� resztk� ze swej szklanki. - Nieprawda�? - zwr�ci� si� do gospodarza. - A zatem - reasumowa� Bili Fent z powag� - uzgodnili�my, �e zaraz w poniedzia�ek rano wezm� kilka pali od Grega Fitcha i zrobi si� co� z tym ogrodzeniem. - Dobrze. Moje rasowe krowy na pewno tak samo szkodz� pana krzewom jak pana krzewy moim krowom. - To prawda - zgodzi� si� Bili. - Dobre parkany - to dobrzy s�siedzi - doda� Miller sentencjonalnie. - Dop�ki nie chce si� wytycza� granic na nowo - wtr�ci�a z o�ywieniem panna Paterson, gdy� wyczu�a jakie� podsk�rne napi�cie. Dwaj m�czy�ni stoj�cy twarz� w twarz byli do siebie dziwnie podobni w swym hamowanym gniewie. Jak dwa koguty ju� w pozycji bojowej, lecz wstrzymuj�ce si� jeszcze od walki. - S�ysza�am, �e ma�y Tom Pennyfeather ma jeszcze mn�stwo siniak�w. M�czy�ni roze�mieli si� i napi�cie min�o. - Naprawd� nie chce pan zosta� na kolacji? - zapyta� Bili Fent, gdy dzwonek przy drzwiach zn�w zadzwoni�. - Naprawd� nie, dzi�kuj� bardzo - Miller odstawi� swoj� szklank�, w kt�rej l�d jeszcze nie stopnia�. - Musz� ju� i��. Nie mia�em zamiaru zawraca� panu g�owy w sobotni wiecz�r - doda� burkliwie. - My�l�, �e nawet takie rasowe krowy jak pana nie rozr�niaj� dni tygodnia - za�artowa� ju� ca�kowicie opanowany Fent. Miller u�miechn�� si� szeroko. - Jeszcze nie. Cho� s� naprawd� przemi�e. - Dobrze, �e nie zosta� - powiedzia� Bili, gdy m�ody farmer odszed�. - By�oby nas trzyna�cioro przy stole. Helen by�aby niezadowolona. - Zapewne. - To przynosi pecha. - Z powodu Judasza - powiedzia�a Cynthia. 36 - Ja sam nie jestem przes�dny. x - Oczywi�cie �e nie - przytakn�a panna Paterson. - Po prostu nie chcia�by pan, aby by�o trzyna�cie os�b przy stole. -� - Pani sobie ze mnie �artuje. - Zatrzyma� si� id�c do drzwi. - Ach, prosz�, niech pani nie zapomni powiedzie� Annabel, �e podoba si� pani jej dekoracja kwiatowa. Bardzo jej zale�y na pani zdaniu... sp�dzi�a przy tych kwiatach ca�y dzie�, podczas kiedy Helen przygotowywa�a jedzenie. Milly Pennyfeather przyjdzie zmy� naczynia. Ale Cynthia wcale nie lubi�a dekoracji kwiatowych Annabel Po�lock. Jej niech�� nie mia�a jednak nic wsp�lnego z samym u�o�eniem kwiat�w. Annabel mia�a artystyczn� dusz�, zna�a si� na kolorach i rysunku, a jej dekoracje kwiatowe ogl�da�o si� zawsze z przyjemno�ci�. Cynthii nie odpowiada�y kolory. Czerwie� i biel. �adna piel�gniarka nie wstawi�aby ich razem do wazonu pacjenta na swojej sali, gdyby to od niej zale�a�o. Razem z innymi kolorami tak, ale nie tylko te dwa. Czerwie� oznacza krew, biel jest symbolem �mierci. Pechowe. Annabel by�a piel�gniark�, powinna to wiedzie�. Trumna Billa Fenta dotar�a teraz do stopni prezbiterium. - , ,Nie przynie�li�my z sob� nic na ten �wiat - zaintonowa� wed�ug anglika�skiego obrz�dku proboszcz Constance Parva - i na pewno nic nie zabierzemy". Peter Miller m�g� r�wnie dobrze zosta� w Strontfield Park w sobot� wiecz�r, cho� by�by trzynasty - pomy�la�a panna Paterson. Billa Fenta nie mog�o spotka� wi�ksze nieszcz�cie, ni� go spotka�o. 37 Rozdzia� IV Sloan wiedzia�, dlaczego Crosby w czasie pogrzebu my�la� wci�� o anatomii zmar�ego. Zacz�o si� to podczas odwiedzin u patologa. W �rod� po po�udniu. - Niech pan wejdzie, Sloan, niech pan wejdzie! - zawo�a� weso�o doktor Dabbe, kiedy policjanci zapukali do drzwi szpitalnego laboratorium. - Witam w naszym miejscu pracy. To konstabl Crosby towarzyszy panu? Twarz wydawa�a mi si� znajoma. Wejd�, ch�opcze. B�dzie to dla ciebie bardzo interesuj�ce a zarazem pouczaj�ce do�wiadczenie. - Machn�� r�k�. - A to, panowie, doktor Writtle z Wydzia�u Spraw Wewn�trznych. Jest analitykiem. Czwarty m�czyzna w laboratorium sk�oni� si� sztywno policjantom. - Powinienem, zdaje si�, pami�ta�, aby nazywa� pana chemikiem-analitykiem, co, Writtle? - zapyta� Dabbe. - Nie jestem przecie� specjalist� od analizy rynku papier�w warto�ciowych. Patolog u�miechn�� si� chytrze. - Ani te� psychoanalitykiem. - Bro� Bo�e - z przekonaniem zaprzeczy� Writtle. -Lubi� wiedzie�, co robi�. - Wszyscy tak m�wimy - zawt�rowa� Dabbe. - To, co teraz robimy, jest bardzo interesuj�ce... ale, Sloan, dlaczego taka ponura mina? - Nie lubi� interesuj�cych prz