2030
Szczegóły |
Tytuł |
2030 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2030 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2030 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2030 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Maria Nurowska
Panny i wdowy
Czy�ciec
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Zak�adu Nagra�
i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z wydawnictwa
"Niezale�na Oficyna
Wydawnicza", Warszawa 1992
Sk�ad komputerowy
Logoscript Sp. z o.o.
Korekty dokona�a
K. Markiewicz
Suzanne a� przystan�a na
widok obsypanych malinami
krzew�w, kt�re ros�y w ko�cu
ogrodu wzd�u� parkanu. Rzadko
tutaj zachodzi�a,
administratorka powiedzia�a jej
jednak, �e w tym roku jest
malinowy urodzaj. Od wybuchu
wojny nikt tych krzew�w nie
piel�gnowa�, rozros�y si� wi�c,
a wiotkie, d�ugie ga��zki
spl�ta�y si� ze sob�, tworz�c
nieprzebyty g�szcz. W zesz�ym
roku zebra�y jedynie tyle
owoc�w, �e wysz�y z tego dwa
niedu�e s�oiki konfitur. Suzanne
my�la�a nawet, by ten zdzicza�y
chru�niak wyci��, a teraz,
prosz�, trzeba b�dzie wynaj��
ludzi do zbioru. Odgi�a jedn� z
ga��zek i zacz�a obrywa�
maliny. By�y drobne, ale bardzo
s�odkie i soczyste. Nie zwa�aj�c
na czepiaj�ce si� ubrania kolce,
wesz�a g��biej pomi�dzy krzewy.
Obiera�a ga��zki z owoc�w,
pakuj�c ca�e ich gar�cie do ust.
Sok kapa� jej na brod�,
wyciera�a j� fartuchem. Rano
by�o pochmurno i nawet popada�
deszcz, ale teraz pokaza�o si�
s�o�ce, o�wietlaj�c parkan i
zapuszczaj�c z�ociste oka w
pl�tanin� krzew�w. Suzanne
poczu�a si� jak na scenie, na
kt�rej nagle zapalono �wiat�a.
Rozejrza�a si� dooko�a, czy nikt
jej nie obserwuje. Nigdy nie
by�a �akoma, a mog�o na to
wygl�da�. Wytar�a r�ce w
fartuch, zdecydowanym ruchem
rozgarn�a napieraj�ce na ni� ze
wszystkich stron ga��zie, te
jednak otoczy�y j� znowu,
zupe�nie jakby chcia�y Suzanne
zatrzyma� si��. C� to znowu -
pomy�la�a zniecierpliwiona, ze
z�o�ci� �ami�c i wdeptuj�c w
ziemi� ga���, kt�rej kolce
bole�nie podrapa�y jej rami�.
Wreszcie przykucn�a i
wyczo�ga�a si� z g�szczu. Sz�a w
stron� pa�acu poprawiaj�c
potargane w�osy. Jej
niezadowolenie z siebie wzros�o,
gdy daleko na �cie�ce zauwa�y�a
czyj�� posta�. Kto� wyra�nie
zmierza� w jej kierunku, a ona
w�a�nie teraz nikogo nie chcia�a
spotka�. Po chwili rozpozna�a w
nieznajomym w�a�ciciela
pobliskiego maj�tku. Zawsze na
jego widok doznawa�a skurczu
serca, przed oczyma stawa�a jej
scena na stacji we Wrzosowie. On
i Karolina... Jej ju� nie ma. A
on nie by� ju� tym m�odym,
przystojnym kawalerzyst�.
Szpeci�a go �ysina i wyra�nie
zaznaczaj�cy si� brzuch. B�g czy
natura, wszystko jedno,
stwarzaj� pi�kno, by je niszczy�
z okrutn� konsekwencj�.
S�siad przybli�y� si�, a potem
nagle cofn�� o krok, na jego
twarzy pojawi�o si� przera�enie.
- Jest pani ranna? - spyta�.
Suzanne spojrza�a na czerwone
plamy na fartuchu i u�miechn�a
si� krzywo.
- Wracam z ogrodu, zbiera�am
maliny. Czas robi� konfitury -
doda�a tonem usprawiedliwienia.
- Tak, tak - rzek� z
roztargnieniem.
Stali naprzeciw siebie w
milczeniu.
- Ma pan do mnie jak�� spraw�?
- spyta�a.
Prze�kn�� �lin� i powiedzia�:
- Nie powinienem tego pani
m�wi�, ale dzi� o pi�tej
rozpocznie si� w Warszawie
powstanie...
Suzanne odruchowo spojrza�a na
zegarek, by�a pi�ta pi�tna�cie.
A wi�c sta�o si� - pomy�la�a z
rezygnacj�. - To dlatego
ostatnio Ja� i Ewelina mieli
takie niewyra�ne miny. Domy�la�a
si�, �e co� przed ni� ukrywaj�,
s�dzi�a jednak, �e chodzi o
jakie� konszachty Jasia z
konspiracj�. Ewelina musia�a
mie� w tym udzia�, mimo
obietnicy, i� b�dzie trzyma�a
brata z dala od swoich spraw.
Ale czy mog�a mie� o to do niej
�al? To tak, jakby si� chcia�o
zatrzyma� bieg rzeki... Kiedy
Jasio jecha� do Warszawy,
Suzanne zawiesi�a mu na szyi
rodzinn� relikwi�, drewniany
krzy�yk inkrustowany z�otem. Na
ramionach krzy�yka wyryty by�
napis: "Olszynka Grochowska" i
data: "1830".
- To pami�tka po twoim
prapradziadku - powiedzia�a.
Nie wiedzia�a, �e tymi s�owami
wyprawia do powstania jego
praprawnuka.
Wesz�a do �azienki. Myj�c
r�ce, spojrza�a w lustro i
zamar�a. Mia�a ubrudzon� twarz,
wok� ust, na policzkach, nawet
na czole potworzy�y si� jakby
krwawe zacieki. Teraz
zrozumia�a, dlaczego s�siad tak
dziwnie na ni� patrzy�. Ona te�
nie mog�a oderwa� wzroku od
lustra. Ta twarz starej kobiety
o siwych, potarganych w�osach,
twarz ca�a we krwi by�a jak z�a
wr�ba.
Umy�a si� i doprowadzi�a do
porz�dku fryzur�. Zajrza�a do
kuchni, nikogo jednak nie by�o.
Pelasia nie wr�ci�a jeszcze ze
wsi, ostatnio cz�sto tam
chodzi�a i dla Suzanne by�o
ca�kowicie jasne, jaki jest tego
pow�d. Kucharka przesiadywa�a u
wdowy Wa�kowej. Mo�na si� by�o z
ni� porozumie� jedynie przed
obiadem, potem mia�o si� ju� z
tym du�e trudno�ci. Kucharka
trzaska�a garnkami, wszyscy w
pa�acu wiedzieli, i� zbli�a si�
czas kolacji. Nie trzeba by�o
uderza� w gong. Zwyczaj ten
zosta� zreszt� zaniechany ju�
wcze�niej, kiedy Suzanne
przywioz�a do Lechic Jana. Ba�
si� tego d�wi�ku, musia� mu si�
kojarzy� z czym� ma�o
przyjemnym. Chowa� g�ow� w
ramionach, a w jego oczach
pojawia�a si� panika. Suzanne
wyda�a zakaz u�ywania gongu -
pocz�tkowo nie by� on jednak
przestrzegany, szczeg�lnie po
popo�udniu, kiedy kucharka
zd��y�a ju� za�y� odpowiedni�
dawk� samogonu - musia�a wynie��
wi�c to urz�dzenie na strych.
Wesz�a na sto�ek i odczepi�a
za�niedzia��, mosi�n� tarcz�,
kt�ra wisia�a tutaj od
niepami�tnych czas�w.
Wszystkiego ubywa - pomy�la�a
przy tej okazji z melancholi�.
Przechodz�c przez hall
zawaha�a si�, czy by nie wst�pi�
do kaplicy. Przecie� wybuch�o
powstanie, nale�a�o pomodli� si�
za jego pomy�lno��. Ale... nie
zachodzi�a do kaplicy od czasu
pogrzebu Jana. Uwa�a�a, �e skoro
pogwa�ci�a prawa boskie, nie
mo�e si� do Boga z niczym
zwraca�, jej pro�by nie mog� by�
wys�uchane. Kiedy posz�a do
ksi�dza w sprawie pogrzebu,
spyta�, jak� �mierci� umar� Jan.
- Tak�, jak� si� umiera w
czasie wojny - odrzek�a.
Proboszcz przyjrza� si� jej
uwa�nie.
- Po okolicy kr��� plotki, �e
zmar�y sam podni�s� na siebie
r�k�.
Suzanne wytrzyma�a spojrzenie
ksi�dza.
- To z�y los podni�s� r�k� na
tego biedaka. B�g musi mu
wybaczy�.
- B�g nie wybacza tym, co
wchodz� w Jego kompetencje -
powiedzia� duchowny twardo.
- To by� chory umys�owo
cz�owiek. A taki chory stoi
ponad ka�dym prawem, nawet
boskim.
- Mo�e pani przysi�c, �e
zmar�y nie wiedzia�, co czyni?
- Mog� - odrzek�a wolno.
Wesz�a do kaplicy i ukl�k�a na
kl�czniku naprzeciw o�tarza, na
kt�rym sta�a bia�a figura Matki
Boskiej. Przez w�skie witra�e
wpada�y ostatnie promienie
zachodz�cego s�o�ca, o�wietlaj�c
bose gipsowe stopy i po raz
pierwszy Suzanne zauwa�y�a, �e
pod tymi stopami wije si� w�� z
wysuni�tym rozdwojonym j�zykiem.
A wi�c Matka Zbawiciela
zadeptywa�a z�o, ale ono ci�gle
nie dawa�o za wygran�, ci�gle
rz�dzi�o �wiatem. Kilkadziesi�t
kilometr�w st�d walczy�o o �ycie
miasto.
- Ocal je, Matko - wyszepta�a.
- Nie daj mu zgin��...
Ewelina umy�a g�ow�, co w tych
warunkach nie by�o wcale �atwe,
musia�a zej�� z wiadrem na
podw�rze do hydrantu. Nie mog�a
umy� si� pod bie��c� wod�, woda
by�a na wag� z�ota. Usiad�a w
oknie i suszy�a w�osy
przesypuj�c mi�dzy palcami.
Przez ten miesi�c podros�y,
zwi�zywa�a je wi�c z ty�u. Po
porannej strzelaninie zrobi�o
si� nagle cicho. Zupe�nie jakby
dooko�a nie by�o ludzi. Mo�e
powstanie upad�o - przysz�a jej
do g�owy potworna my�l - a ja tu
siedz� i nic o tym nie wiem...
Zeskoczy�a z parapetu. W tej
samej chwili us�ysza�a czyje�
pospieszne kroki na korytarzu.
Drzwi si� uchyli�y i wsun�a si�
ruda czupryna Staszka,
najm�odszego �o�nierza z ich
plutonu; pierwszego sierpnia
sko�czy� czterna�cie lat.
- "Ewa", dow�dca ci� szuka -
rzuci�. - Le� na jednej nodze!
Kapitan siedzia� pod oknem
przy stole i pisa�, opieraj�c
�okie� na kolanie, ta pozycja
wyda�a si� Ewelinie jaka�
nienaturalna.
- Musi pani jeszcze raz i�� do
�r�dmie�cia. To bardzo pilne -
stwierdzi� kr�tko, nie
spogl�daj�c na ni�.
- Ale... ale ja umy�am g�ow� -
odrzek�a.
Dow�dca odwr�ci� si�, w jego
wzroku tyle by�o tragizmu i
jednocze�nie rezygnacji, �e
poczu�a si� jak kto�, komu si�
odbiera ostatni� nadziej�.
Schowa�a meldunek do torby i
odwr�ci�a si� na pi�cie.
- "Ewa"...
Przystan�a.
- Uwa�aj na siebie - oczy
kapitana z�agodnia�y.
W milczeniu przytakn�a tylko
g�ow�. Kiedy wychodzi�a z
kwatery, zauwa�y�a dw�ch m�odych
ch�opc�w w panterkach, z
bia�o_czerwonymi opaskami na
r�kawach. Stali oparci o
balustrad� schod�w i palili na
sp�k� jednego papierosa. Obaj
nie mieli wi�cej ni�
siedemna�cie lat. Dobieg� j�
strz�p rozmowy:
- Chyba si� b�dziemy ewakuowa�
do �r�dmie�cia. To ju� pocz�tek
ko�ca.
- Ale przynajmniej poka�emy
�wiatu, �e Armia Krajowa potrafi
gin�� z honorem...
Honor - pomy�la�a - to
najmniej stosowne s�owo w tej
sytuacji. Warszawa le�a�a w
gruzach, a Ewelina, odk�d
Komenda G��wna zosta�a
przeniesiona ze Star�wki do
�r�dmie�cia, nauczy�a si�
odnajdywa� po�r�d nich swoje
w�asne drogi. Najcz�ciej
porusza�a si� kana�ami, ale nie
zawsze by�o to mo�liwe. Tak jak
dzisiaj, kiedy si� okaza�o, �e
przej�cie jest zasypane. Ale to
by�o rano. Mo�e do tej pory ju�
usuni�to "awari�". Niestety, w
tym samym miejscu co rano
musia�a wydosta� si� na g�r� i
tak samo jak rano czeka� j� skok
przez Aleje Jerozolimskie,
najbardziej niebezpieczny
odcinek naziemnej trasy.
Zbli�y�a si� do bramy, przez
kt�r� mo�na si� by�o przedosta�
na drug� stron�. Spotka�a j�
tutaj niemi�a niespodzianka.
Brama okaza�a si� zamkni�ta.
Ewelina zacz�a stuka�. Po
chwili uchyli�o si� okienko.
- Dok�d? - us�ysza�a m�ski
g�os.
- Na drug� stron�.
- Nie ma mowy. Do zmroku
nikogo nie przepuszcz�. Za du�o
by�o ofiar. Go��biarze siedz� na
dachach.
- Ale ja musz�... jestem ze
Star�wki... z wa�nym meldunkiem.
- Guzik mnie to obchodzi!
Okienko zatrzasn�o si� z
hukiem. Ewelina rozejrza�a si�
bezradnie. Zza wyst�pu muru
wysun�a g�ow� jaka� dziewczyna,
a potem, przygi�ta do ziemi,
pu�ci�a si� p�dem w stron�
bramy. By�a tak samo zaskoczona:
- Rano t�dy przechodzi�am...
- Ja te� - odrzek�a Ewelina. -
Ale teraz nie puszczaj�.
- Kana�ami nie da�o rady,
zasypali przej�cie.
- Jestem w tej samej sytuacji.
Spr�buj zastuka�, mo�e b�dziesz
mia�a wi�cej szcz�cia.
Dziewczyna kilka razy uderzy�a
pi�ci� w bram�.
- Kto tam? - odezwa� si�
opryskliwy g�os.
- ��czniczka.
- Czego te baby tak si� kr�c�
w t� i z powrotem. �ycie im
niemi�e?
- Na pewno nie dla
przyjemno�ci - obruszy�a si�
dziewczyna.
- To przej�cie do zmroku
nieczynne.
- Ale innego nie ma.
- Nic na to nie poradz�.
Okienko zatrzasn�o si�.
- Uparty osio�! R�ce opadaj� -
wybuchn�a ��czniczka.
Z tej samej strony, z kt�rej
przysz�a dziewczyna, nadchodzi�
teraz oddzia� sk�adaj�cy si� z
kilkunastu os�b. Ma�o
przypomina� jednak wojsko.
�o�nierze wygl�dali jak
w��cz�dzy, tylko niekt�rzy mieli
na sobie pokryte py�em panterki,
wi�kszo�� ubrana by�a w jakie�
obszarpane kurtki. Dow�dca
zastuka� w bram�. Stoj�c nieco z
boku Ewelina i ��czniczka
obserwowa�y ca�� scen�. Okienko
uchyli�o si� i znajomy g�os
spyta�:
- Tam kto znowu?
- Otworzy� bram�, chcemy
przej��.
- Przej�cia nie ma.
- Co za g�upie �arty? Nam si�
spieszy!
- Chyba do �wi�tego Piotra.
Dow�dca plutonu, niem�ody ju�
m�czyzna z zabanda�owan� g�ow�,
poczerwienia� na twarzy:
- Otwiera�, bo b�d� strzela�!
Brama wolno si� otworzy�a,
Ewelina zobaczy�a w tle Aleje,
na kt�rych usta�o wszelkie
�ycie. W poprzek ulicy le�a�
przewr�cony tramwaj, przy
kraw�niku sta�a podziurawiona
kulami doro�ka. Stra�nikiem
okaza� si� ch�opiec co najwy�ej
pi�tnastoletni, drobny, w za
du�ym, opadaj�cym na uszy
he�mie. Wycelowa� do swojego
rozm�wcy z karabinu.
- Mam rozkaz nikogo nie
przepuszcza� do zmroku. Jazda
st�d, nie robi� zamieszania! -
wycedzi�.
Dow�dca plutonu by� wyra�nie
skonsternowany. Inaczej musia�
sobie wyobra�a� tego s�u�bist�,
kt�rego g�os by� o wiele
bardziej powa�ny od wygl�du.
- My musimy... tam na nas
cze... czekaj� - rzek� j�kaj�c
si�.
- Id�cie kana�ami.
- Przej�cie nieczynne.
- Wi�c musicie czeka�. Ale nie
tutaj. Nie wolno dekonspirowa�
przelotu. No, jazda st�d!
Ewelina us�ysza�a komend�:
- Wycofywa� si�!
Poczu�a na sobie czyje�
spojrzenie, wolno odwr�ci�a
g�ow� i zobaczy�a Andrzeja. By�
wychudzony, ubrany w wysmarowan�
panterk� i �wiec�ce dziurami
spodnie. Nie zamienili ani
jednego s�owa, patrzyli tylko na
siebie. Jego pluton wycofywa�
si�, a on przez d�ug� chwil�
szed� z g�ow� zwr�con� w jej
stron� i jako ostatni znikn�� za
rogiem. Od wybuchu powstania nic
o nim nie wiedzia�a, a nawet nic
nie wiedzia�a o nim od chwili,
kiedy wyrzuci�a go z mieszkania
na Krakowskim Przedmie�ciu.
- Przez tego os�a sp�ni� si�
na sw�j �lub - powiedzia�a
�aczniczka. - Wszyscy ju� na
mnie czekaj�.
- Bierzesz dzi� �lub -
u�miechn�a si� blado Ewelina. -
Gratuluj�.
- Jak wida�, na gratulacje za
wcze�nie. Musi by� jaki� spos�b,
�eby si� st�d wydosta� przed
noc�. Pogadam jeszcze raz z tym
szczeniakiem.
Dziewczyna zapuka�a do bramy.
- Kto - pad�o nieuprzejme
pytanie.
- Panie poruczniku, niech pan
otworzy - zaszczebiota�a.
- Nie jestem porucznikiem.
- Ale nied�ugo pan na pewno
nim b�dzie. Pe�ni pan takie
odpowiedzialne zadanie. I taki
pan odwa�ny.
Okienko z wolna si� otworzy�o:
- Czego chcecie? - spyta�
stra�nik ju� zupe�nie innym
tonem.
- Skoczy�yby�my na tamt�
stron�, tak nam si� spieszy -
przymila�a si� dziewczyna. -
Kole�anka ma wa�ny meldunek, a
ja... boj� si�, �e nie znajd�
swojego oddzia�u. W dodatku
bior� dzisiaj �lub...
Stra�nik wyra�nie si� waha�.
- My ju� tyle razy skaka�y�my
przez Aleje... Minutka i po
wszystkim...
- Przepuszcz� jedn�.
- Mo�e jednak by�my razem
przeskoczy�y - pr�bowa�a si�
targowa� dziewczyna.
- Jedna. Albo �adna - uci��
ch�opak.
��czniczka popatrzy�a na
Ewelin�.
- Sprawy sercowe nie mog�
czeka�...
- Ale ja mam wa�ny meldunek.
Od tego zale�y los mojego
oddzia�u.
Dziewczyna zastanowi�a si�
chwil�, wyj�a z w�os�w spink�,
a potem schowa�a d�onie za
plecami.
- Wi�c zdajmy si� na los -
rzek�a. - Jak odgadniesz, w
kt�rej r�ce mam fant, idziesz.
- W lewej.
- Wygra�a�. Powodzenia -
powiedzia�a smutno ��czniczka.
Ewelina obj�a j�. Przytuli�y
si� mocno do siebie.
- Jak kocha, to poczeka -
szepn�a dziewczynie do ucha.
Stra�nik wypatrywa� w g��b
ulicy, a potem przynagli�
Ewelin� r�k�. Z g�ow� w
ramionach ruszy�a p�dem przed
siebie, mija�a w�a�nie pust�
doro�k�, kiedy nagle co� j�
zatrzyma�o w biegu, a potem
kolana jej zmi�k�y i jak na
zwolnionych obrotach osun�a si�
na ziemi�. Skuli�a si�
przytrzymuj�c brzuch obiema
r�kami, rozlewa�o si� w nim
gor�co. Wyra�nie us�ysza�a s�owa
wypowiedziane przez ch�opaka z
bramy:
- Siedzi tam, na dachu!
My�la�em, �e mu si� znudzi�o.
Sukinsyn!
- Id� po ni�! - us�ysza�a
teraz zdecydowany g�os
dziewczyny.
- Jak si� zorientuje, �e ona
�yje, pu�ci seri�. Zginiecie
obie.
- Kole�anko! S�yszysz mnie? -
zawo�a�a ��czniczka.
- S�ysz� - odrzek�a s�abo. -
Chyba dosta�am w brzuch, nie
mog� si� poruszy�.
- I nie ruszaj si�!
Zorganizujemy pomoc.
- Do zmroku nic si� nie zrobi
- wtr�ci� rzeczowo ch�opak.
- Kole�anko, wytrzymasz
jeszcze z godzin�? - spyta�a
dziewczyna.
- Postaram si� - odpowiedzia�a
z wysi�kiem. - Troch� mi si�
chce spa�...
- Nie, nie, nie �pij! B�agam
ci�, nie �pij! Rozmawiaj z
nami... Ja mam na imi� Barbara,
a ty?
- Ewelina...
- Ewelina. Ewelinka, bardzo
�adne imi�. A twojemu ch�opakowi
si� podoba?
Chyba musia� uwa�a�, �e jest
za d�ugie, bo m�wi� do niej
Ewa... a ona mu powiedzia�a,
�eby sobie poszed� i nigdy nie
wraca�. Ale dlaczego, przecie�
by�o im tak ze sob� dobrze, tak
bardzo si� kochali... Dlatego
�e... Mia� �on� i Ewelin�
oszukiwa�, a nawet wi�cej,
oszukiwa� je obie... Ta jego
�ona przysz�a i prosi�a, �eby
Ewelina powiedzia�a jej prawd� o
konspiracyjnym �yciu Andrzeja. I
wybra�a do tego w�a�nie j�, jego
konspiracyjn� mi�o��...
- Ewelinko! S�yszysz mnie?
Powiedz co� do nas...
To znowu ta dziewczyna. Jej
s�owa wwiercaj� si� w m�zg, nie
pozwalaj� zebra� my�li.
- Ewelinko!
- Ja wszystko s�ysz�... -
odezwa�a si� wreszcie.
- Ewelinko, czy pami�tasz
jaki� wiersz?
Wiersz... zdumia�a si�. Teraz
mia�aby m�wi� wiersz, dlaczego
w�a�nie wiersz... Czy pami�ta�a
jaki� wiersz?
Kr�l elf�w, �wiatem zatruty,@
wichrem z daleka przywiany,@
kl�czy i p�acze. Gdzie spojrzy,@
Kolczaste druty...@
"Nie ��dajcie, bym wojn�
docenia�!@ Zbyt ci�ka jest i
surowa!...@ Podobnie i kwiaty
nie d�wign� kamienia@ na swych
gwia�dzistych g�owach..."@
- Ewelinko, powiedz nam jaki�
wiersz, mo�e by� kr�tki...
Przecie� wam powiedzia�am,
czego wy jeszcze chcecie...
Powiedzia�am wam wiersz
Pawlikowskiej_Jasnorzewskiej,
nie wiem, czy to by� ju� koniec,
czy jeszcze co� by�o dalej...
Ale co mog�o by� jeszcze
dalej... Tylko z�e
zako�czenie... Oni te� chcieli
d�wign�� kamie� na swoich
gwia�dzistych g�owach i to si�
nie uda�o... posypa�y si� gruzy,
morze gruz�w i morze krwi, jak
wtedy na Podwalu... Ewelina
widzia�a to czerwone morze na
w�asne oczy... By�a w kwaterze
Bora... Kto� przybieg� z
wiadomo�ci�, �e zdobyto czo�g,
genera� podszed� do okna, zza
kt�rego dobiega�y radosne
okrzyki. Musia�o tam by� pe�no
ludzi, ca�a Star�wka si�
zbieg�a, by podziwia� t�
powsta�cz� zdobycz... Wi�c
genera� podszed� do okna, a
potem by� wybuch. Rzuci�o ich
wszystkich na pod�og�, posypa�y
si� szyby. A tam, na zewn�trz
rozla�o si� to czerwone morze.
Ci, co ocaleli, brodzili w nim,
wy�awiaj�c szcz�tki swoich
bliskich. Jaka� kobieta trzyma�a
przy piersi g��wk� swojego
dziecka, a potem odnajdowa�a po
kolei jego r�ce, nogi. Inni te�
tak szukali...
Stary robociarz z siwymi
w�sami sta� obok Eweliny w
bramie i kr�ci� g�ow�:
- Kogo za to wini�? - m�wi�. -
Gdzie byli dow�dcy?
Kto m�g� przypuszcza�, �e
Niemcy posun� si� do czego�
takiego, �e wy�l� czo�g_pu�apk�
na zgub� setek cywil�w,
niewinnych ludzi...
- Ewelina! To ja, Barbara...
Barbara... wi�c i Ewelina
umar�a, skoro wo�a j� Basia
Rankowska. Zobaczy�a jej
�liczn�, u�miechni�t� buzi�. A
by�a taka blada, kiedy umiera�a.
I tak bardzo nie chcia�a
umiera�... Zosta�a ci�ko ranna
w katedrze... Po�ar katedry...
to by�a taka wstrz�saj�ca
scena... Ewelina widzia�a po�ar
Zamku Kr�lewskiego we wrze�niu,
ludzie wtedy p�akali, jakby
przeczuwaj�c sw�j los... Kiedy
p�on�a katedra, ci sami ludzie
nie byli ju� tylko widzami
dramatu, przemienili si� w
statyst�w historii. Ksi�dz
zdecydowa� si� wynie�� Chrystusa
z kaplicy, w kt�rej przebywa� od
wiek�w. Nie mo�na by�o jednak
zdj�� olbrzymiego krzy�a ze
�ciany, nie by�o na to czasu,
zdj�to wi�c sam� figur�. Ksi�a
rozmontowali j� na kawa�ki,
osobno r�ce, osobno tu��w.
Po�r�d szalej�cego ognia nie�li
tu��w na ramionach, szli przez
podw�rza i przej�cia wybite w
�cianach. Prowadzi� ich
przygarbiony ksi�dz Kar�owicz,
mia� tragiczn�, natchnion�
twarz, na wp� przymkni�te oczy.
Przy��cza�o si� coraz wi�cej
ludzi, kroczyli jak poch�d
�ebrak�w, w �achmanach, kt�re
odkrywa�y dawne i �wie�e rany.
Przez prowizoryczne opatrunki
kapa�a krew. Ewelina niemal
bezwiednie przy��czy�a si� do
pochodu. Wraz z innymi �piewa�a:
"Kto si� w opiek� odda Panu
swemu..." Dooko�a pe�no by�o
od�amk�w mur�w, pe�no szk�a,
trzeba by�o omija� le��ce na
ziemi trupy. Sz�a tu� obok
niesionej przez dw�ch m�odych
ksi�y r�ki Chrystusa. Chwilami
wydawa�o jej si�, �e to ludzka
r�ka...
Unios�a powieki i zobaczy�a
drewnian� obr�cz ze szprychami.
Ach, to ta porzucona doro�ka...
- Ewelina! Odezwij si�!
- Pi� - wyszepta�a.
- Nie s�yszymy ci�. Nie
zrozumieli�my, co
powiedzia�a�...
- Chce mi si� pi� - odrzek�a
wyra�nie.
- Wytrzymaj jeszcze troch�,
nied�ugo ci� stamt�d zabierzemy.
Jeszcze tylko troch�... - to by�
ci�gle g�os tej dziewczyny.
Ale nagle dotar� do niej inny
g�os, g�os, kt�ry dobrze zna�a.
- Os�aniajcie mnie, uwaga,
teraz!
Odezwa�y si� dziwne d�wi�ki,
jakby kaszlni�cia. Strzelaj� -
domy�li�a si� Ewelina. I nagle
tu� nad sob� zobaczy�a Andrzeja.
Ukl�k� przy niej, a potem niemal
si� na niej po�o�y�, wsuwaj�c
rami� pod jej plecy.
- We� mnie za szyj� -
powiedzia�.
Pr�bowa�a unie�� r�k�, ale
sparali�owa� j� b�l.
- B�agam, zostaw mnie -
wyszepta�a. Czo�o pokry� jej
zimny pot.
- Musisz wytrzyma�, jeszcze
tylko troch�.
Tamta ju� to m�wi�a -
pomy�la�a ze zniecierpliwieniem.
Andrzej wl�k� j� po ziemi,
zmartwia�� z b�lu, blisk� utraty
przytomno�ci.
- B�agam - powt�rzy�a.
- Jeszcze sekunda - odrzek�. -
Wytrzymaj sekund�...
Znajdowali si� ju� na wprost
bramy, kiedy Andrzej nagle
drgn��, a potem zwali� si� na
ni� ca�ym ci�arem. Ewelina
zapad�a si� w ciemno��...
Sz�a le�n� drog� i czu�a si�
tak lekko. Niemal nie dotyka�a
stopami ziemi, chyba nawet
p�yn�a w powietrzu. Z daleka
rozpozna�a akacje w alei i serce
przepe�ni�a jej rado��, chcia�a
g�o�no krzycze� z rado�ci, �mia�
si� na ca�e gard�o. Oto znowu
by�a w domu. P�yn�a alej�
akacjow�, kt�ra w�a�nie
zakwit�a. W powietrzu unosi� si�
ci�ki, s�odki zapach, kr�ci�o
si� od niego w g�owie. Od strony
pa�acu nadbiega� du�y pies,
wkr�tce go rozpozna�a, to by�
Spiro, dog matki. Podobno kiedy
Ewelina by�a ma�� dziewczynk�,
zakrada�a si� i wyjada�a mu z
miski kasz�. Spiro skoczy� jej
na piersi, by� ci�ki i omal jej
nie przewr�ci�. Poczu�a na
policzku li�ni�cie jego j�zyka.
Pog�adzi�a go po g�owie.
Prowadzi� j� w stron� ganku,
Ewelina z bij�cym sercem
przekroczy�a pr�g domu. Ale na
dole nikogo nie by�o, nikt jej
nie wyszed� na spotkanie. - To
ja, Ewelina - rzek�a p�g�osem.
- W�a�nie wr�ci�am... Wesz�a po
schodach na g�r�, zajrza�a do
pokoju rodzic�w. Panowa� tam
idealny porz�dek, kapa na
szerokim ��ku by�a wyg�adzona,
na toaletce pod lustrem le�a�y
r�wno u�o�one przybory toaletowe
matki. Wzi�a do r�ki szczotk� z
r�czk� z ko�ci s�oniowej i
przesun�a ni� po w�osach. W
lustrze zobaczy�a swoje odbicie.
Dlaczego ja jestem taka smutna?
- pomy�la�a. Potem uchyli�a
drzwi do pokoju Suzanne, kt�ry
przypomina� troch� klasztorn�
cel�. Sta�o tu w�skie ��ko,
niedu�y stolik i fotel. Z boku
kl�cznik. Suzanne naprawd� �y�a
jak zakonnica. Nigdy w jej
pokoju nie by�o kwiat�w. A
przecie� ciotka tak bardzo
kocha�a kwiaty, by� mo�e
uwa�a�a, �e ich zbyt bliska
obecno�� nie pasuje do jej
surowego �ycia. Wi�c na g�rze
te� nikogo nie by�o. Ewelina
zesz�a na d�, w otwartych
drzwiach wej�ciowych sta� Spiro
i przekrzywiwszy �eb przygl�da�
si� jej uwa�nie.
- Spiro, gdzie si� wszyscy
podziali? - spyta�a. - Zaprowad�
mnie do nich...
Sz�a za nim, nie mog�c
nad��y�. Pies przystawa� i
czeka�, a� si� Ewelina zbli�y.
Prowadzi� j� nad rzek�. Wkr�tce
zobaczy�a jakich� ludzi
siedz�cych na kocu. M�oda
kobieta zas�ania�a si� od s�o�ca
parasolk�. Obok niej le�a�
wsparty na �okciu m�czyzna,
mia� na sobie bia��, rozpi�t� na
piersi koszul�. By�a tam tak�e
Suzanne, w tej samej sukience,
kt�r� mia�a na sobie, kiedy
Ewelina wyje�d�a�a do Warszawy.
- To przyjedziesz w sobot�?
Wys�a� konia na stacj�? -
spyta�a Suzanne. Je�eli
powstanie wybuchnie, nie
przyjad� - pomy�la�a wtedy.
Kiedy podesz�a bli�ej, w tej
m�odej parze rozpozna�a swoich
rodzic�w. Spiro podbieg� i
przywarowa� przy nogach matki, a
ona pog�adzi�a go. Ewelina
usiad�a na kocu. Oni wszyscy
patrzyli na ni�. Pr�bowa�a si�
u�miechn��, ale nie bardzo jej
to wychodzi�o.
- My jeste�my po podwieczorku,
ale ty powinna� co� zje�� -
przerwa�a cisz� Suzanne.
Si�gn�a do koszyka i wyj�a
stamt�d rogaliki, zacz�a je
smarowa� mas�em. Ewelina jad�a z
apetytem. A potem na deser
dosta�a olbrzymi� z�ocist�
gruszk�. Sok �cieka� jej po
brodzie, kiedy �apczywie
wgryza�a si� w mi��sz. Matka
patrzy�a na to z u�miechem.
- Teraz napij� si� wody z
rzeki - powiedzia�a Ewelina,
wstaj�c. - Ci�gle ostatnio chce
mi si� pi�.
- Nie pij surowej wody po
owocach - ostrzeg�a j� Suzanne.
- Brzuch ci� rozboli.
- Mnie ju� boli brzuch -
poskar�y�a si�.
Oni jakby tego nie s�yszeli.
Ojciec podni�s� si� z koca i
powiedzia� do matki:
- Chod�, zagramy w tenisa.
Ewelinka b�dzie nam podawa�a
pi�ki.
Matka od�o�y�a parasolk� i
podnios�a si� z oci�ganiem.
- To musz� i�� si� przebra�.
Ruszy�a w stron� pa�acu, a oni
wszyscy patrzyli za ni�. Mia�a
takie wdzi�czne ruchy. Matka
by�a uosobieniem harmonii.
Wkr�tce zobaczyli j� na �cie�ce,
sz�a w kostiumie do tenisa,
kr�tka sp�dniczka ods�ania�a jej
opalone zgrabne nogi.
Wymachiwa�a rakiet�...
- Ewelina! - zawo�a� z kortu
ojciec. - S�yszysz mnie?
- S�ysz� - wyrzek�a wreszcie
przez �ci�ni�te gard�o.
Zamigota�o �wiat�o i zobaczy�a
nad sob� twarz swojego dow�dcy.
- S�yszysz mnie, Ewelina? -
spyta�.
- Gdzie ja jestem?
- W szpitalu. Mia�a� operacj�,
ale teraz ju� wszystko b�dzie
dobrze. Musisz szybko wyzdrowie�
i wr�ci� do nas.
- Jestem na Star�wce?
Kapitan u�miechn�� si� smutno.
- Przyszli�my za tob� do
�r�dmie�cia...
- Ca�y oddzia�? - zdziwi�a
si�.
- Star�wka pad�a.
Ewelina zacisn�a powieki,
jakby w ten spos�b mog�a
uniewa�ni� us�yszane s�owa.
Uczu�a dotkni�cie r�ki na
policzku, mimo to nie otworzy�a
oczu. Tyle wysi�ku, tyle wysi�ku
- ko�ata�o jej w g�owie. - I
wszystko na marne...
Porucznik "Kmita", dow�dca
kompanii Jasia wr�ci� z narady i
zakomunikowa� im, �e zapad�a
decyzja o ewakuacji i poszukuje
si� ochotnik�w do patroli, kt�re
os�ania�yby schodz�cych do
kana�u.
- Ch�opaki - stwierdzi� bez
ogr�dek - trzeba powstrzyma�
Niemc�w od dziesi�tej wiecz�r do
pi�tej rano. Trzeba ich nabra�,
�e jest nas co niemiara.
Rozumiemy si�? Ochotnicy dostan�
najlepsz� bro�, zostawiamy
cekaem. Trzeba narobi� szumu,
�eby Szkopy nie zauwa�y�y
naszego odwrotu. No! Komu �ycie
niemi�e, niech si� zg�asza...
Zapanowa�a cisza.
- Chyba moja kompania nie
skrewi - powiedzia� porucznik. -
Byli�my w niejednych opa�ach i
nie narobili�my w portki, to i
teraz chyba do tego nie dojdzie.
Nie znajdzie si� w mojej
kompanii pi�ciu takich, kt�rzy
chcieliby os�oni� koleg�w?
Jasio poczu�, jak ze
zdenerwowania poc� mu si�
d�onie. Wydawa�o mu si�, �e ca�a
ta przemowa jest skierowana do
niego. Porucznik wiedzia�, jak
bardzo Jasio go podziwia�, jego
opanowanie i zimn� krew. Sta�
si� dla Jasia wzorem cz�owieka i
�o�nierza. I ten idea� czego�
teraz od niego oczekiwa�. Wolno
podni�s� si� ze swojego miejsca
i stan�� przed dow�dc� na
baczno��:
- Podchor��y "Wierzba" melduje
si� do wykonania zadania.
Po nim zg�osi�o si� jeszcze
czterech innych powsta�c�w. Ci,
kt�rzy odchodzili do kana�u,
�egnali si� z nimi jak ze
skaza�cami. Chyba nikt nie
wierzy�, �e si� jeszcze na tym
�wiecie zobacz�. Jasio, jako
dow�dca patrolu, dosta� waltera,
bro� osobist�, ka�demu z nich
przydzielono te� pistolet
maszynowy z pe�nymi magazynkami,
a tak�e zrzutowe angielskie
granaty, znacznie lepsze od
powsta�czych. Uzbrojeni zostali
wi�c po z�by na to zadanie nie
do wykonania. A mo�e fakt, �e
Jasio zg�osi� si� na ochotnika
wcale nie by� spowodowany ch�ci�
zwr�cenia na siebie uwagi
uwielbianego dow�dcy. Mo�e
chodzi�o o to, �e Jasio za
wszelk� cen� chcia� zosta�
bohaterem. I nadarzy�a si� po
temu sposobno��. Pokaza� innym,
na co go sta�. Nawet gdyby mia�o
si� to odby� za cen� �ycia. A
wi�c wygl�da�o, �e do tego kroku
pchn�a go pycha...
Patrol Jasia wszed� w sk�ad
plutonu kapitana "W�odka", ich
najwa�niejszym zadaniem mia�a
by� ochrona Podwala i �lepej,
kt�rymi Niemcy mogli wtargn�� w
g��b Star�wki. Sytuacja by�a
nader skomplikowana, poniewa�
pomi�dzy patrolami nie by�o
�adnej ��czno�ci, dzia�ali wi�c
na �lepo. Ca�y czas zmieniali
pozycje, przenosz�c sw�j ci�ki
karabin maszynowy z ulicy na
ulic�. Ale Niemcy musieli si�
zorientowa�, �e nast�pi�y jakie�
ruchy oddzia��w powsta�czych, a
za�ogi barykad na Starym Mie�cie
zosta�y znacznie os�abione. Po
dziesi�tej na stanowiskach
niemieckich zacz�o si� co�
dzia�. W �wietle ksi�yca Jasio
obserwowa� cienie
wyolbrzymionych sylwetek
�o�nierzy przesuwaj�ce si�
wzd�u� mur�w. Robi�o to
niesamowite wra�enie. Walka
Dawida z Goliatem - pomy�la�.
Jeden z powsta�c�w zameldowa�
mu, �e w piwnicach domu zaj�tego
przez hitlerowc�w s�ycha�
odg�osy przypominaj�ce kucie,
mog�o to oznacza�, �e chc�
wysadzi� kamienic�. Jasio podj��
decyzj� wycofania si� o kilka
dom�w dalej. Oko�o p�nocy ogie�
niemiecki nasili� si�, co chwila
powietrze przeszywa�y pociski,
ten wysoki, wibruj�cy d�wi�k
budzi� jego nienawi�� i
przera�enie. Zgin��? Tak, ju�
lepiej zgin��. Przecie� ranny
nie wydostanie si� z tego
piek�a. Nagle porazi� mu oczy
silny blask, us�ysza� kilka
niezbyt g�o�nych wybuch�w.
Okaza�o si�, �e dow�dca
s�siedniego patrolu poleci�
podpali� ba�ki z eterem
znalezione w sk�adzie aptecznym
na Podwalu. Dom zamieni� si� w
p�on�c� pochodni�. Niemcy byli
teraz widoczni jak na d�oni i
�wiadomi tego wycofywali si� w
po�piechu. Przed oczyma Jasia
rozgrywa�a si� jakby tragifarsa,
jedni aktorzy schodzili ze
sceny, inni si� na niej
pojawiali. W�r�d ogarni�tej
panik� ludno�ci cywilnej
roznios�a si� pog�oska, �e
powsta�cy wycofali si�,
pozostawiaj�c mieszka�c�w
Starego Miasta na pastw� wroga.
- Co oni z nami zrobili -
wo�a�a z p�aczem stara kobieta.
Siwe w�osy rozwiane na wietrze
upodobnia�y j� do czarownicy.
Obok niej drepta�o dwoje
wystraszonych dzieci. - Gdzie ja
si� podziej� z tymi sierotami,
matk� im zabili, ojca im zabili,
a teraz i nas wymorduj�! -
zawodzi�a na ca�y g�os.
Jasio nie m�g� znie�� tego
krzyku. Na widok jego munduru
kobieta zamilk�a.
- Wojsko odesz�o do kana��w -
wyj�ka�a wreszcie.
- Wojsko jest tutaj, jak pani
widzi, prosz� wr�ci� do piwnicy
- odrzek� ze �wiadomo�ci�, �e j�
oszukuje. Przera�ona kobieta
potrzebowa�a jednak takiej
odpowiedzi.
Przytakn�a skwapliwie g�ow�:
- Dobrze, panie oficerze.
Ale oko�o pierwszej w nocy, a
wiec ju� drugiego wrze�nia,
piek�o rozp�ta�o si� na nowo.
Niemcy atakowali zawzi�cie,
wybuchy pocisk�w i granat�w,
j�ki rannych uk�ada�y si� w
g�owie Jasia w jak�� upiorn�
symfoni�. Chwilami traci�
poczucie rzeczywisto�ci,
wydawa�o mu si�, �e jest
dyrygentem w orkiestrze, a ruchy
jego pa�eczki przywo�uj� kaskady
najprzer�niejszych d�wi�k�w.
- Ci z lewej wycofuj� si� -
zameldowa� jeden z jego
podw�adnych - i my si� musimy
wycofa�, Niemcy przebili si� do
s�siedniej kamienicy.
- Do pi�tej rano nie pozwolimy
im przej�� - odrzek� Jasio. -
Chyba �e po naszych trupach.
- Jeszcze mi �ycie mi�e -
odrzek� powstaniec, na u�amek
sekundy Jasio zobaczy� jego
oczy, by�o w nich co� bardzo
niedobrego.
- Panie podchor��y! -
powiedzia� ostro. - Prosz�
wr�ci� na swoj� pozycj�.
Tamten zawaha� si� chwil�, a
potem nagle pchn�� Jasia kolb�
peemu w pier�, uderzenie by�o
tak silne, �e powali�o go na
plecy.
- Nie b�d� tu zdycha� -
warkn�� powstaniec i skierowa�
si� do wyj�cia.
Jasio si�gn�� po sw�j
pistolet.
- St�j, bo strzelam - rzek�
gro�nie.
Ale to tamten strzeli�
pierwszy.
Le�a� zas�uchany w siebie,
jakby badaj�c sytuacj�, w kt�rej
si� nagle znalaz�. By� zupe�nie
sam w tym na wp� zburzonym
domu. Z zewn�trz dobiega�y
odg�osy strzelaniny, dramatyczne
nawo�ywania cywil�w, p�acz
wyrwanych ze snu dzieci, j�ki
ci�ko rannych. Ludno�� w
pop�ochu opuszcza�a Star�wk�, a
on nie m�g� nikomu przyj�� z
pomoc�, nie m�g� nawet wyci�gn��
r�ki po pistolet. Z wolna
opanowywa� go parali�uj�cy b�l,
le�a� w niewygodnej pozycji,
przekr�cony na bok. Krew ci�gle
p�yn�a z rany, to mog�o
oznacza� rych�y koniec.
Niemiecka kula nada�aby jego
�mierci sens, w tej sytuacji
by�by to koniec �a�osny. Nie
do��, �e nie wykona� zadania,
nie powstrzyma� Niemc�w, to
jeszcze postrzeli� go cz�owiek,
za kt�rego on, jego dow�dca, by�
odpowiedzialny. Nie czu�
nienawi�ci do tego ch�opca,
stara� si� go zrozumie�. Byli
razem w kilku akcjach,
podchor��y "Wyga" �wietnie si� w
nich spisywa�. Musia� si� czu�
bardzo zrozpaczony, skoro
dopu�ci� si� takiego czynu.
Rozpacz jest zwykle z�ym
doradc�. A oni wszyscy nosili j�
w sercu. Na ich oczach gin�o
miasto, kamienica po kamienicy
obraca�a si� w gruzy i ka�dy
kolejny dzie� zamiast ku
zwyci�stwu przybli�a� Star�wk�
ku katastrofie. I zar�wno
powsta�cy, jak i ludno�� cywilna
byli tego �wiadomi. Taka
�wiadomo�� mo�e zabi� dusz�...
Us�ysza� czyje� kroki, chcia�
si� pod�wign��, ale potworny b�l
sparali�owa� mu rami�. Przed
oczyma pocz�y mu lata� czerwone
p�aty. Przecie� nie mog� da� si�
wzi�� �ywcem - pomy�la� z
rozpacz�. Kroki przybli�y�y si�.
B�ysn�a zapa�ka i w jej blasku
zobaczy� twarz jakiej� kobiety.
Ta twarz by�a poorana
zmarszczkami i bardzo smutna.
- Co oni ci zrobili,
�o�nierzyku, ranili ci�? -
spyta�a kobieta.
Zapa�ka zgas�a, ale ona wyj�a
�wieczk�, zapali�a j� i
postawi�a na zr�bie muru.
Wn�trze wype�ni�o migotliwe
�wiat�o.
- Trzeba opatrzy� ci ran�, bo
si� wykrwawisz - m�wi�a cichym,
smutnym g�osem.
Zdj�a bluzk� i zacz�a drze�
j� na pasy.
- Pani musi st�d ucieka�,
zaraz tu b�d� Niemcy -
powiedzia� z wysi�kiem.
- A dok�d ja mam ucieka�? -
odrzek�a przykl�kaj�c przy nim.
- M�j dom spalony...
- Kana�ami do �r�dmie�cia... -
przygryz� warg�, aby nie
krzykn�� z b�lu, kobieta
opatrywa�a mu ran�.
- Stara ju� jestem, za p�no
na podr�e... Wiem, �e boli, ale
trzeba zatamowa� krew...
Podnios�a si�, mia�a na sobie
tylko sp�dnic� i koronkow�
halk�, zauwa�y� starcz� szyj� i
obwis�e ramiona.
- Jak znajd� kogo� z twoich,
to powiem, �e tu jeste� -
rzek�a. - Czy chcesz, �ebym co�
jeszcze dla ciebie zrobi�a?
- Gdyby pani mog�a mi poda�
pistolet.
Bez s�owa si�gn�a po waltera
i wsun�a Jasiowi w d�o�.
Po�o�y� palec na cynglu i od
razu poczu� si� bezpieczniej.
- Dzi�kuj� - powiedzia�.
Wzi�a do r�ki �wieczk�, po
czym oddali�a si� bez s�owa.
Pozosta� znowu sam w
ciemno�ciach. Opatrunek uciska�
mu klatk� piersiow� i by�o mu
trudno oddycha�, chwilami mia�
nawet uczucie, �e si� dusi.
Ostro�nie spr�bowa� odkaszln��,
lepka ciecz pola�a mu si� po
brodzie. Przynios�o to chwilow�
ulg�. Mimo to zdawa� sobie
spraw�, �e znajduje si� na
granicy �ycia i �mierci, i �e
w�a�ciwie tej �mierci jest w nim
coraz wi�cej. Nie odczuwa� przed
ni� l�ku, by� nawet zadowolony,
�e zachowa� przytomno��. W ten
spos�b m�g� si� rozliczy� ze
swoim �yciem. Zrobi�o mu si�
smutno na my�l, �e ju� nigdy nie
zobaczy Pary�a, kt�ry jesieni�
by� taki pi�kny. Przed wojn�
godzinami w��czy� si� po
ulicach, wdychaj�c atmosfer�
tego miasta... Pary� to by� dom,
a Warszawa to by� obowi�zek. A
Jasio stawia� obowi�zek ponad
wszystko, ponad w�asne �ycie,
karier�, mi�o��... Stara� si� to
wyt�umaczy� Lidce, kt�ra
odnalaz�a go w pierwszych dniach
powstania na Woli.
- Dla mnie liczy si� teraz
tylko walka. Je�eli jej nie
wygramy, nie wyjd� z tego miasta
�ywy. W takiej sytuacji nie mog�
si� z nikim wi�za�.
- Ju� si� zwi�za�e�, czy tego
chcesz czy nie - odpowiedzia�a
cicho. - Spodziewam si� dziecka.
I to dziecko musi mie� ojca...
Ta wiadomo�� zbi�a Jasia z
n�g. Nie wiedzia�, jak ma
zareagowa�, co w tej sytuacji
powiedzie�, poczu� si�
ca�kowicie bezradny.
- Czego ode mnie oczekujesz? -
wyj�ka� wreszcie.
- Chc�, �eby�my wzi�li �lub.
- �lub? - spyta�, nie mog�c
ukry� przera�enia. - Ale... ale
teraz to niemo�liwe... przecie�
trwa powstanie... Poczekajmy, a�
si� to wszystko sko�czy...
Lidka spojrza�a mu prosto w
oczy i powiedzia�a:
- Wiem, �e mnie nie kochasz.
Ale teraz to ju� nie ma
znaczenia. Dla mnie
najwa�niejsze jest dziecko. W
ka�dej chwili jedno z nas mo�e
zgin��, je�eli ty zginiesz, nie
chc�, �eby urodzi�o si� jako
b�kart...
- Co to za s�owo - obruszy�
si�.
- Pochodz� z prostej rodziny i
zawsze nazywam rzeczy po imieniu
- stwierdzi�a twardo.
Stali naprzeciw siebie mierz�c
si� wzrokiem, w ko�cu Jasio
spu�ci� oczy.
- Wi�c jak to sobie
wyobra�asz? - spyta� cicho.
- Musimy p�j�� do ksi�dza.
Wszystko to by�o dla Jasia
niezmiernie kr�puj�ce, musia�
przyst�pi� do spowiedzi i
komunii �wi�tej, w�a�nie teraz,
kiedy tak daleko znalaz� si� od
Boga. Postanowi� niczego nie
zataja�, nawet pod gro�b�
nieotrzymania rozgrzeszenia.
- Gniewasz si� na Boga, ale w
ten spos�b Go uznajesz -
wyszepta� ksi�dz po wys�uchaniu
Jasia. Najwidoczniej ma�o z jego
w�tpliwo�ci zrozumia�. Bo Jasio
przede wszystkim gniewa� si� na
siebie, na swoj� niedoskona�o��.
Chcia� si� wykaza� w walce,
chcia� zadziwi� swoich
towarzyszy, a wyst�powa� ci�gle
w roli statysty. Na jego oczach
rozgrywa�y si� sceny
bezprzyk�adnego m�stwa, a on by�
tylko obserwatorem.
Niebezpieczne akcje, do kt�rych
zg�asza� si� na ochotnika,
okazywa�y si� wcale nie takie
niebezpieczne, zwyczajne nawet,
mimo �e ten i �w odnosi� przy
okazji rany. Mia� tak� szans�,
oto powierzono mu dow�dztwo
wa�nego odcinka. Liczy� si� z
tym, �e mo�e zgin��. Ale nie
tak, na Boga, nie tak. Co innego
polec w walce z wrogiem na
przegranej plac�wce, a co innego
straci� �ycie z r�ki
kolegi_dezertera... Takie ju�
by�o to Jasia zakichane
szcz�cie... Cz�sto mia�
poczucie, �e wyst�puje w nie
swojej roli. Jak tamtego dnia,
kiedy bra� z Lidk� �lub. Chcia�,
�eby si� to odby�o mo�l