2030

Szczegóły
Tytuł 2030
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2030 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2030 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2030 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Maria Nurowska Panny i wdowy Czy�ciec Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z wydawnictwa "Niezale�na Oficyna Wydawnicza", Warszawa 1992 Sk�ad komputerowy Logoscript Sp. z o.o. Korekty dokona�a K. Markiewicz Suzanne a� przystan�a na widok obsypanych malinami krzew�w, kt�re ros�y w ko�cu ogrodu wzd�u� parkanu. Rzadko tutaj zachodzi�a, administratorka powiedzia�a jej jednak, �e w tym roku jest malinowy urodzaj. Od wybuchu wojny nikt tych krzew�w nie piel�gnowa�, rozros�y si� wi�c, a wiotkie, d�ugie ga��zki spl�ta�y si� ze sob�, tworz�c nieprzebyty g�szcz. W zesz�ym roku zebra�y jedynie tyle owoc�w, �e wysz�y z tego dwa niedu�e s�oiki konfitur. Suzanne my�la�a nawet, by ten zdzicza�y chru�niak wyci��, a teraz, prosz�, trzeba b�dzie wynaj�� ludzi do zbioru. Odgi�a jedn� z ga��zek i zacz�a obrywa� maliny. By�y drobne, ale bardzo s�odkie i soczyste. Nie zwa�aj�c na czepiaj�ce si� ubrania kolce, wesz�a g��biej pomi�dzy krzewy. Obiera�a ga��zki z owoc�w, pakuj�c ca�e ich gar�cie do ust. Sok kapa� jej na brod�, wyciera�a j� fartuchem. Rano by�o pochmurno i nawet popada� deszcz, ale teraz pokaza�o si� s�o�ce, o�wietlaj�c parkan i zapuszczaj�c z�ociste oka w pl�tanin� krzew�w. Suzanne poczu�a si� jak na scenie, na kt�rej nagle zapalono �wiat�a. Rozejrza�a si� dooko�a, czy nikt jej nie obserwuje. Nigdy nie by�a �akoma, a mog�o na to wygl�da�. Wytar�a r�ce w fartuch, zdecydowanym ruchem rozgarn�a napieraj�ce na ni� ze wszystkich stron ga��zie, te jednak otoczy�y j� znowu, zupe�nie jakby chcia�y Suzanne zatrzyma� si��. C� to znowu - pomy�la�a zniecierpliwiona, ze z�o�ci� �ami�c i wdeptuj�c w ziemi� ga���, kt�rej kolce bole�nie podrapa�y jej rami�. Wreszcie przykucn�a i wyczo�ga�a si� z g�szczu. Sz�a w stron� pa�acu poprawiaj�c potargane w�osy. Jej niezadowolenie z siebie wzros�o, gdy daleko na �cie�ce zauwa�y�a czyj�� posta�. Kto� wyra�nie zmierza� w jej kierunku, a ona w�a�nie teraz nikogo nie chcia�a spotka�. Po chwili rozpozna�a w nieznajomym w�a�ciciela pobliskiego maj�tku. Zawsze na jego widok doznawa�a skurczu serca, przed oczyma stawa�a jej scena na stacji we Wrzosowie. On i Karolina... Jej ju� nie ma. A on nie by� ju� tym m�odym, przystojnym kawalerzyst�. Szpeci�a go �ysina i wyra�nie zaznaczaj�cy si� brzuch. B�g czy natura, wszystko jedno, stwarzaj� pi�kno, by je niszczy� z okrutn� konsekwencj�. S�siad przybli�y� si�, a potem nagle cofn�� o krok, na jego twarzy pojawi�o si� przera�enie. - Jest pani ranna? - spyta�. Suzanne spojrza�a na czerwone plamy na fartuchu i u�miechn�a si� krzywo. - Wracam z ogrodu, zbiera�am maliny. Czas robi� konfitury - doda�a tonem usprawiedliwienia. - Tak, tak - rzek� z roztargnieniem. Stali naprzeciw siebie w milczeniu. - Ma pan do mnie jak�� spraw�? - spyta�a. Prze�kn�� �lin� i powiedzia�: - Nie powinienem tego pani m�wi�, ale dzi� o pi�tej rozpocznie si� w Warszawie powstanie... Suzanne odruchowo spojrza�a na zegarek, by�a pi�ta pi�tna�cie. A wi�c sta�o si� - pomy�la�a z rezygnacj�. - To dlatego ostatnio Ja� i Ewelina mieli takie niewyra�ne miny. Domy�la�a si�, �e co� przed ni� ukrywaj�, s�dzi�a jednak, �e chodzi o jakie� konszachty Jasia z konspiracj�. Ewelina musia�a mie� w tym udzia�, mimo obietnicy, i� b�dzie trzyma�a brata z dala od swoich spraw. Ale czy mog�a mie� o to do niej �al? To tak, jakby si� chcia�o zatrzyma� bieg rzeki... Kiedy Jasio jecha� do Warszawy, Suzanne zawiesi�a mu na szyi rodzinn� relikwi�, drewniany krzy�yk inkrustowany z�otem. Na ramionach krzy�yka wyryty by� napis: "Olszynka Grochowska" i data: "1830". - To pami�tka po twoim prapradziadku - powiedzia�a. Nie wiedzia�a, �e tymi s�owami wyprawia do powstania jego praprawnuka. Wesz�a do �azienki. Myj�c r�ce, spojrza�a w lustro i zamar�a. Mia�a ubrudzon� twarz, wok� ust, na policzkach, nawet na czole potworzy�y si� jakby krwawe zacieki. Teraz zrozumia�a, dlaczego s�siad tak dziwnie na ni� patrzy�. Ona te� nie mog�a oderwa� wzroku od lustra. Ta twarz starej kobiety o siwych, potarganych w�osach, twarz ca�a we krwi by�a jak z�a wr�ba. Umy�a si� i doprowadzi�a do porz�dku fryzur�. Zajrza�a do kuchni, nikogo jednak nie by�o. Pelasia nie wr�ci�a jeszcze ze wsi, ostatnio cz�sto tam chodzi�a i dla Suzanne by�o ca�kowicie jasne, jaki jest tego pow�d. Kucharka przesiadywa�a u wdowy Wa�kowej. Mo�na si� by�o z ni� porozumie� jedynie przed obiadem, potem mia�o si� ju� z tym du�e trudno�ci. Kucharka trzaska�a garnkami, wszyscy w pa�acu wiedzieli, i� zbli�a si� czas kolacji. Nie trzeba by�o uderza� w gong. Zwyczaj ten zosta� zreszt� zaniechany ju� wcze�niej, kiedy Suzanne przywioz�a do Lechic Jana. Ba� si� tego d�wi�ku, musia� mu si� kojarzy� z czym� ma�o przyjemnym. Chowa� g�ow� w ramionach, a w jego oczach pojawia�a si� panika. Suzanne wyda�a zakaz u�ywania gongu - pocz�tkowo nie by� on jednak przestrzegany, szczeg�lnie po popo�udniu, kiedy kucharka zd��y�a ju� za�y� odpowiedni� dawk� samogonu - musia�a wynie�� wi�c to urz�dzenie na strych. Wesz�a na sto�ek i odczepi�a za�niedzia��, mosi�n� tarcz�, kt�ra wisia�a tutaj od niepami�tnych czas�w. Wszystkiego ubywa - pomy�la�a przy tej okazji z melancholi�. Przechodz�c przez hall zawaha�a si�, czy by nie wst�pi� do kaplicy. Przecie� wybuch�o powstanie, nale�a�o pomodli� si� za jego pomy�lno��. Ale... nie zachodzi�a do kaplicy od czasu pogrzebu Jana. Uwa�a�a, �e skoro pogwa�ci�a prawa boskie, nie mo�e si� do Boga z niczym zwraca�, jej pro�by nie mog� by� wys�uchane. Kiedy posz�a do ksi�dza w sprawie pogrzebu, spyta�, jak� �mierci� umar� Jan. - Tak�, jak� si� umiera w czasie wojny - odrzek�a. Proboszcz przyjrza� si� jej uwa�nie. - Po okolicy kr��� plotki, �e zmar�y sam podni�s� na siebie r�k�. Suzanne wytrzyma�a spojrzenie ksi�dza. - To z�y los podni�s� r�k� na tego biedaka. B�g musi mu wybaczy�. - B�g nie wybacza tym, co wchodz� w Jego kompetencje - powiedzia� duchowny twardo. - To by� chory umys�owo cz�owiek. A taki chory stoi ponad ka�dym prawem, nawet boskim. - Mo�e pani przysi�c, �e zmar�y nie wiedzia�, co czyni? - Mog� - odrzek�a wolno. Wesz�a do kaplicy i ukl�k�a na kl�czniku naprzeciw o�tarza, na kt�rym sta�a bia�a figura Matki Boskiej. Przez w�skie witra�e wpada�y ostatnie promienie zachodz�cego s�o�ca, o�wietlaj�c bose gipsowe stopy i po raz pierwszy Suzanne zauwa�y�a, �e pod tymi stopami wije si� w�� z wysuni�tym rozdwojonym j�zykiem. A wi�c Matka Zbawiciela zadeptywa�a z�o, ale ono ci�gle nie dawa�o za wygran�, ci�gle rz�dzi�o �wiatem. Kilkadziesi�t kilometr�w st�d walczy�o o �ycie miasto. - Ocal je, Matko - wyszepta�a. - Nie daj mu zgin��... Ewelina umy�a g�ow�, co w tych warunkach nie by�o wcale �atwe, musia�a zej�� z wiadrem na podw�rze do hydrantu. Nie mog�a umy� si� pod bie��c� wod�, woda by�a na wag� z�ota. Usiad�a w oknie i suszy�a w�osy przesypuj�c mi�dzy palcami. Przez ten miesi�c podros�y, zwi�zywa�a je wi�c z ty�u. Po porannej strzelaninie zrobi�o si� nagle cicho. Zupe�nie jakby dooko�a nie by�o ludzi. Mo�e powstanie upad�o - przysz�a jej do g�owy potworna my�l - a ja tu siedz� i nic o tym nie wiem... Zeskoczy�a z parapetu. W tej samej chwili us�ysza�a czyje� pospieszne kroki na korytarzu. Drzwi si� uchyli�y i wsun�a si� ruda czupryna Staszka, najm�odszego �o�nierza z ich plutonu; pierwszego sierpnia sko�czy� czterna�cie lat. - "Ewa", dow�dca ci� szuka - rzuci�. - Le� na jednej nodze! Kapitan siedzia� pod oknem przy stole i pisa�, opieraj�c �okie� na kolanie, ta pozycja wyda�a si� Ewelinie jaka� nienaturalna. - Musi pani jeszcze raz i�� do �r�dmie�cia. To bardzo pilne - stwierdzi� kr�tko, nie spogl�daj�c na ni�. - Ale... ale ja umy�am g�ow� - odrzek�a. Dow�dca odwr�ci� si�, w jego wzroku tyle by�o tragizmu i jednocze�nie rezygnacji, �e poczu�a si� jak kto�, komu si� odbiera ostatni� nadziej�. Schowa�a meldunek do torby i odwr�ci�a si� na pi�cie. - "Ewa"... Przystan�a. - Uwa�aj na siebie - oczy kapitana z�agodnia�y. W milczeniu przytakn�a tylko g�ow�. Kiedy wychodzi�a z kwatery, zauwa�y�a dw�ch m�odych ch�opc�w w panterkach, z bia�o_czerwonymi opaskami na r�kawach. Stali oparci o balustrad� schod�w i palili na sp�k� jednego papierosa. Obaj nie mieli wi�cej ni� siedemna�cie lat. Dobieg� j� strz�p rozmowy: - Chyba si� b�dziemy ewakuowa� do �r�dmie�cia. To ju� pocz�tek ko�ca. - Ale przynajmniej poka�emy �wiatu, �e Armia Krajowa potrafi gin�� z honorem... Honor - pomy�la�a - to najmniej stosowne s�owo w tej sytuacji. Warszawa le�a�a w gruzach, a Ewelina, odk�d Komenda G��wna zosta�a przeniesiona ze Star�wki do �r�dmie�cia, nauczy�a si� odnajdywa� po�r�d nich swoje w�asne drogi. Najcz�ciej porusza�a si� kana�ami, ale nie zawsze by�o to mo�liwe. Tak jak dzisiaj, kiedy si� okaza�o, �e przej�cie jest zasypane. Ale to by�o rano. Mo�e do tej pory ju� usuni�to "awari�". Niestety, w tym samym miejscu co rano musia�a wydosta� si� na g�r� i tak samo jak rano czeka� j� skok przez Aleje Jerozolimskie, najbardziej niebezpieczny odcinek naziemnej trasy. Zbli�y�a si� do bramy, przez kt�r� mo�na si� by�o przedosta� na drug� stron�. Spotka�a j� tutaj niemi�a niespodzianka. Brama okaza�a si� zamkni�ta. Ewelina zacz�a stuka�. Po chwili uchyli�o si� okienko. - Dok�d? - us�ysza�a m�ski g�os. - Na drug� stron�. - Nie ma mowy. Do zmroku nikogo nie przepuszcz�. Za du�o by�o ofiar. Go��biarze siedz� na dachach. - Ale ja musz�... jestem ze Star�wki... z wa�nym meldunkiem. - Guzik mnie to obchodzi! Okienko zatrzasn�o si� z hukiem. Ewelina rozejrza�a si� bezradnie. Zza wyst�pu muru wysun�a g�ow� jaka� dziewczyna, a potem, przygi�ta do ziemi, pu�ci�a si� p�dem w stron� bramy. By�a tak samo zaskoczona: - Rano t�dy przechodzi�am... - Ja te� - odrzek�a Ewelina. - Ale teraz nie puszczaj�. - Kana�ami nie da�o rady, zasypali przej�cie. - Jestem w tej samej sytuacji. Spr�buj zastuka�, mo�e b�dziesz mia�a wi�cej szcz�cia. Dziewczyna kilka razy uderzy�a pi�ci� w bram�. - Kto tam? - odezwa� si� opryskliwy g�os. - ��czniczka. - Czego te baby tak si� kr�c� w t� i z powrotem. �ycie im niemi�e? - Na pewno nie dla przyjemno�ci - obruszy�a si� dziewczyna. - To przej�cie do zmroku nieczynne. - Ale innego nie ma. - Nic na to nie poradz�. Okienko zatrzasn�o si�. - Uparty osio�! R�ce opadaj� - wybuchn�a ��czniczka. Z tej samej strony, z kt�rej przysz�a dziewczyna, nadchodzi� teraz oddzia� sk�adaj�cy si� z kilkunastu os�b. Ma�o przypomina� jednak wojsko. �o�nierze wygl�dali jak w��cz�dzy, tylko niekt�rzy mieli na sobie pokryte py�em panterki, wi�kszo�� ubrana by�a w jakie� obszarpane kurtki. Dow�dca zastuka� w bram�. Stoj�c nieco z boku Ewelina i ��czniczka obserwowa�y ca�� scen�. Okienko uchyli�o si� i znajomy g�os spyta�: - Tam kto znowu? - Otworzy� bram�, chcemy przej��. - Przej�cia nie ma. - Co za g�upie �arty? Nam si� spieszy! - Chyba do �wi�tego Piotra. Dow�dca plutonu, niem�ody ju� m�czyzna z zabanda�owan� g�ow�, poczerwienia� na twarzy: - Otwiera�, bo b�d� strzela�! Brama wolno si� otworzy�a, Ewelina zobaczy�a w tle Aleje, na kt�rych usta�o wszelkie �ycie. W poprzek ulicy le�a� przewr�cony tramwaj, przy kraw�niku sta�a podziurawiona kulami doro�ka. Stra�nikiem okaza� si� ch�opiec co najwy�ej pi�tnastoletni, drobny, w za du�ym, opadaj�cym na uszy he�mie. Wycelowa� do swojego rozm�wcy z karabinu. - Mam rozkaz nikogo nie przepuszcza� do zmroku. Jazda st�d, nie robi� zamieszania! - wycedzi�. Dow�dca plutonu by� wyra�nie skonsternowany. Inaczej musia� sobie wyobra�a� tego s�u�bist�, kt�rego g�os by� o wiele bardziej powa�ny od wygl�du. - My musimy... tam na nas cze... czekaj� - rzek� j�kaj�c si�. - Id�cie kana�ami. - Przej�cie nieczynne. - Wi�c musicie czeka�. Ale nie tutaj. Nie wolno dekonspirowa� przelotu. No, jazda st�d! Ewelina us�ysza�a komend�: - Wycofywa� si�! Poczu�a na sobie czyje� spojrzenie, wolno odwr�ci�a g�ow� i zobaczy�a Andrzeja. By� wychudzony, ubrany w wysmarowan� panterk� i �wiec�ce dziurami spodnie. Nie zamienili ani jednego s�owa, patrzyli tylko na siebie. Jego pluton wycofywa� si�, a on przez d�ug� chwil� szed� z g�ow� zwr�con� w jej stron� i jako ostatni znikn�� za rogiem. Od wybuchu powstania nic o nim nie wiedzia�a, a nawet nic nie wiedzia�a o nim od chwili, kiedy wyrzuci�a go z mieszkania na Krakowskim Przedmie�ciu. - Przez tego os�a sp�ni� si� na sw�j �lub - powiedzia�a �aczniczka. - Wszyscy ju� na mnie czekaj�. - Bierzesz dzi� �lub - u�miechn�a si� blado Ewelina. - Gratuluj�. - Jak wida�, na gratulacje za wcze�nie. Musi by� jaki� spos�b, �eby si� st�d wydosta� przed noc�. Pogadam jeszcze raz z tym szczeniakiem. Dziewczyna zapuka�a do bramy. - Kto - pad�o nieuprzejme pytanie. - Panie poruczniku, niech pan otworzy - zaszczebiota�a. - Nie jestem porucznikiem. - Ale nied�ugo pan na pewno nim b�dzie. Pe�ni pan takie odpowiedzialne zadanie. I taki pan odwa�ny. Okienko z wolna si� otworzy�o: - Czego chcecie? - spyta� stra�nik ju� zupe�nie innym tonem. - Skoczy�yby�my na tamt� stron�, tak nam si� spieszy - przymila�a si� dziewczyna. - Kole�anka ma wa�ny meldunek, a ja... boj� si�, �e nie znajd� swojego oddzia�u. W dodatku bior� dzisiaj �lub... Stra�nik wyra�nie si� waha�. - My ju� tyle razy skaka�y�my przez Aleje... Minutka i po wszystkim... - Przepuszcz� jedn�. - Mo�e jednak by�my razem przeskoczy�y - pr�bowa�a si� targowa� dziewczyna. - Jedna. Albo �adna - uci�� ch�opak. ��czniczka popatrzy�a na Ewelin�. - Sprawy sercowe nie mog� czeka�... - Ale ja mam wa�ny meldunek. Od tego zale�y los mojego oddzia�u. Dziewczyna zastanowi�a si� chwil�, wyj�a z w�os�w spink�, a potem schowa�a d�onie za plecami. - Wi�c zdajmy si� na los - rzek�a. - Jak odgadniesz, w kt�rej r�ce mam fant, idziesz. - W lewej. - Wygra�a�. Powodzenia - powiedzia�a smutno ��czniczka. Ewelina obj�a j�. Przytuli�y si� mocno do siebie. - Jak kocha, to poczeka - szepn�a dziewczynie do ucha. Stra�nik wypatrywa� w g��b ulicy, a potem przynagli� Ewelin� r�k�. Z g�ow� w ramionach ruszy�a p�dem przed siebie, mija�a w�a�nie pust� doro�k�, kiedy nagle co� j� zatrzyma�o w biegu, a potem kolana jej zmi�k�y i jak na zwolnionych obrotach osun�a si� na ziemi�. Skuli�a si� przytrzymuj�c brzuch obiema r�kami, rozlewa�o si� w nim gor�co. Wyra�nie us�ysza�a s�owa wypowiedziane przez ch�opaka z bramy: - Siedzi tam, na dachu! My�la�em, �e mu si� znudzi�o. Sukinsyn! - Id� po ni�! - us�ysza�a teraz zdecydowany g�os dziewczyny. - Jak si� zorientuje, �e ona �yje, pu�ci seri�. Zginiecie obie. - Kole�anko! S�yszysz mnie? - zawo�a�a ��czniczka. - S�ysz� - odrzek�a s�abo. - Chyba dosta�am w brzuch, nie mog� si� poruszy�. - I nie ruszaj si�! Zorganizujemy pomoc. - Do zmroku nic si� nie zrobi - wtr�ci� rzeczowo ch�opak. - Kole�anko, wytrzymasz jeszcze z godzin�? - spyta�a dziewczyna. - Postaram si� - odpowiedzia�a z wysi�kiem. - Troch� mi si� chce spa�... - Nie, nie, nie �pij! B�agam ci�, nie �pij! Rozmawiaj z nami... Ja mam na imi� Barbara, a ty? - Ewelina... - Ewelina. Ewelinka, bardzo �adne imi�. A twojemu ch�opakowi si� podoba? Chyba musia� uwa�a�, �e jest za d�ugie, bo m�wi� do niej Ewa... a ona mu powiedzia�a, �eby sobie poszed� i nigdy nie wraca�. Ale dlaczego, przecie� by�o im tak ze sob� dobrze, tak bardzo si� kochali... Dlatego �e... Mia� �on� i Ewelin� oszukiwa�, a nawet wi�cej, oszukiwa� je obie... Ta jego �ona przysz�a i prosi�a, �eby Ewelina powiedzia�a jej prawd� o konspiracyjnym �yciu Andrzeja. I wybra�a do tego w�a�nie j�, jego konspiracyjn� mi�o��... - Ewelinko! S�yszysz mnie? Powiedz co� do nas... To znowu ta dziewczyna. Jej s�owa wwiercaj� si� w m�zg, nie pozwalaj� zebra� my�li. - Ewelinko! - Ja wszystko s�ysz�... - odezwa�a si� wreszcie. - Ewelinko, czy pami�tasz jaki� wiersz? Wiersz... zdumia�a si�. Teraz mia�aby m�wi� wiersz, dlaczego w�a�nie wiersz... Czy pami�ta�a jaki� wiersz? Kr�l elf�w, �wiatem zatruty,@ wichrem z daleka przywiany,@ kl�czy i p�acze. Gdzie spojrzy,@ Kolczaste druty...@ "Nie ��dajcie, bym wojn� docenia�!@ Zbyt ci�ka jest i surowa!...@ Podobnie i kwiaty nie d�wign� kamienia@ na swych gwia�dzistych g�owach..."@ - Ewelinko, powiedz nam jaki� wiersz, mo�e by� kr�tki... Przecie� wam powiedzia�am, czego wy jeszcze chcecie... Powiedzia�am wam wiersz Pawlikowskiej_Jasnorzewskiej, nie wiem, czy to by� ju� koniec, czy jeszcze co� by�o dalej... Ale co mog�o by� jeszcze dalej... Tylko z�e zako�czenie... Oni te� chcieli d�wign�� kamie� na swoich gwia�dzistych g�owach i to si� nie uda�o... posypa�y si� gruzy, morze gruz�w i morze krwi, jak wtedy na Podwalu... Ewelina widzia�a to czerwone morze na w�asne oczy... By�a w kwaterze Bora... Kto� przybieg� z wiadomo�ci�, �e zdobyto czo�g, genera� podszed� do okna, zza kt�rego dobiega�y radosne okrzyki. Musia�o tam by� pe�no ludzi, ca�a Star�wka si� zbieg�a, by podziwia� t� powsta�cz� zdobycz... Wi�c genera� podszed� do okna, a potem by� wybuch. Rzuci�o ich wszystkich na pod�og�, posypa�y si� szyby. A tam, na zewn�trz rozla�o si� to czerwone morze. Ci, co ocaleli, brodzili w nim, wy�awiaj�c szcz�tki swoich bliskich. Jaka� kobieta trzyma�a przy piersi g��wk� swojego dziecka, a potem odnajdowa�a po kolei jego r�ce, nogi. Inni te� tak szukali... Stary robociarz z siwymi w�sami sta� obok Eweliny w bramie i kr�ci� g�ow�: - Kogo za to wini�? - m�wi�. - Gdzie byli dow�dcy? Kto m�g� przypuszcza�, �e Niemcy posun� si� do czego� takiego, �e wy�l� czo�g_pu�apk� na zgub� setek cywil�w, niewinnych ludzi... - Ewelina! To ja, Barbara... Barbara... wi�c i Ewelina umar�a, skoro wo�a j� Basia Rankowska. Zobaczy�a jej �liczn�, u�miechni�t� buzi�. A by�a taka blada, kiedy umiera�a. I tak bardzo nie chcia�a umiera�... Zosta�a ci�ko ranna w katedrze... Po�ar katedry... to by�a taka wstrz�saj�ca scena... Ewelina widzia�a po�ar Zamku Kr�lewskiego we wrze�niu, ludzie wtedy p�akali, jakby przeczuwaj�c sw�j los... Kiedy p�on�a katedra, ci sami ludzie nie byli ju� tylko widzami dramatu, przemienili si� w statyst�w historii. Ksi�dz zdecydowa� si� wynie�� Chrystusa z kaplicy, w kt�rej przebywa� od wiek�w. Nie mo�na by�o jednak zdj�� olbrzymiego krzy�a ze �ciany, nie by�o na to czasu, zdj�to wi�c sam� figur�. Ksi�a rozmontowali j� na kawa�ki, osobno r�ce, osobno tu��w. Po�r�d szalej�cego ognia nie�li tu��w na ramionach, szli przez podw�rza i przej�cia wybite w �cianach. Prowadzi� ich przygarbiony ksi�dz Kar�owicz, mia� tragiczn�, natchnion� twarz, na wp� przymkni�te oczy. Przy��cza�o si� coraz wi�cej ludzi, kroczyli jak poch�d �ebrak�w, w �achmanach, kt�re odkrywa�y dawne i �wie�e rany. Przez prowizoryczne opatrunki kapa�a krew. Ewelina niemal bezwiednie przy��czy�a si� do pochodu. Wraz z innymi �piewa�a: "Kto si� w opiek� odda Panu swemu..." Dooko�a pe�no by�o od�amk�w mur�w, pe�no szk�a, trzeba by�o omija� le��ce na ziemi trupy. Sz�a tu� obok niesionej przez dw�ch m�odych ksi�y r�ki Chrystusa. Chwilami wydawa�o jej si�, �e to ludzka r�ka... Unios�a powieki i zobaczy�a drewnian� obr�cz ze szprychami. Ach, to ta porzucona doro�ka... - Ewelina! Odezwij si�! - Pi� - wyszepta�a. - Nie s�yszymy ci�. Nie zrozumieli�my, co powiedzia�a�... - Chce mi si� pi� - odrzek�a wyra�nie. - Wytrzymaj jeszcze troch�, nied�ugo ci� stamt�d zabierzemy. Jeszcze tylko troch�... - to by� ci�gle g�os tej dziewczyny. Ale nagle dotar� do niej inny g�os, g�os, kt�ry dobrze zna�a. - Os�aniajcie mnie, uwaga, teraz! Odezwa�y si� dziwne d�wi�ki, jakby kaszlni�cia. Strzelaj� - domy�li�a si� Ewelina. I nagle tu� nad sob� zobaczy�a Andrzeja. Ukl�k� przy niej, a potem niemal si� na niej po�o�y�, wsuwaj�c rami� pod jej plecy. - We� mnie za szyj� - powiedzia�. Pr�bowa�a unie�� r�k�, ale sparali�owa� j� b�l. - B�agam, zostaw mnie - wyszepta�a. Czo�o pokry� jej zimny pot. - Musisz wytrzyma�, jeszcze tylko troch�. Tamta ju� to m�wi�a - pomy�la�a ze zniecierpliwieniem. Andrzej wl�k� j� po ziemi, zmartwia�� z b�lu, blisk� utraty przytomno�ci. - B�agam - powt�rzy�a. - Jeszcze sekunda - odrzek�. - Wytrzymaj sekund�... Znajdowali si� ju� na wprost bramy, kiedy Andrzej nagle drgn��, a potem zwali� si� na ni� ca�ym ci�arem. Ewelina zapad�a si� w ciemno��... Sz�a le�n� drog� i czu�a si� tak lekko. Niemal nie dotyka�a stopami ziemi, chyba nawet p�yn�a w powietrzu. Z daleka rozpozna�a akacje w alei i serce przepe�ni�a jej rado��, chcia�a g�o�no krzycze� z rado�ci, �mia� si� na ca�e gard�o. Oto znowu by�a w domu. P�yn�a alej� akacjow�, kt�ra w�a�nie zakwit�a. W powietrzu unosi� si� ci�ki, s�odki zapach, kr�ci�o si� od niego w g�owie. Od strony pa�acu nadbiega� du�y pies, wkr�tce go rozpozna�a, to by� Spiro, dog matki. Podobno kiedy Ewelina by�a ma�� dziewczynk�, zakrada�a si� i wyjada�a mu z miski kasz�. Spiro skoczy� jej na piersi, by� ci�ki i omal jej nie przewr�ci�. Poczu�a na policzku li�ni�cie jego j�zyka. Pog�adzi�a go po g�owie. Prowadzi� j� w stron� ganku, Ewelina z bij�cym sercem przekroczy�a pr�g domu. Ale na dole nikogo nie by�o, nikt jej nie wyszed� na spotkanie. - To ja, Ewelina - rzek�a p�g�osem. - W�a�nie wr�ci�am... Wesz�a po schodach na g�r�, zajrza�a do pokoju rodzic�w. Panowa� tam idealny porz�dek, kapa na szerokim ��ku by�a wyg�adzona, na toaletce pod lustrem le�a�y r�wno u�o�one przybory toaletowe matki. Wzi�a do r�ki szczotk� z r�czk� z ko�ci s�oniowej i przesun�a ni� po w�osach. W lustrze zobaczy�a swoje odbicie. Dlaczego ja jestem taka smutna? - pomy�la�a. Potem uchyli�a drzwi do pokoju Suzanne, kt�ry przypomina� troch� klasztorn� cel�. Sta�o tu w�skie ��ko, niedu�y stolik i fotel. Z boku kl�cznik. Suzanne naprawd� �y�a jak zakonnica. Nigdy w jej pokoju nie by�o kwiat�w. A przecie� ciotka tak bardzo kocha�a kwiaty, by� mo�e uwa�a�a, �e ich zbyt bliska obecno�� nie pasuje do jej surowego �ycia. Wi�c na g�rze te� nikogo nie by�o. Ewelina zesz�a na d�, w otwartych drzwiach wej�ciowych sta� Spiro i przekrzywiwszy �eb przygl�da� si� jej uwa�nie. - Spiro, gdzie si� wszyscy podziali? - spyta�a. - Zaprowad� mnie do nich... Sz�a za nim, nie mog�c nad��y�. Pies przystawa� i czeka�, a� si� Ewelina zbli�y. Prowadzi� j� nad rzek�. Wkr�tce zobaczy�a jakich� ludzi siedz�cych na kocu. M�oda kobieta zas�ania�a si� od s�o�ca parasolk�. Obok niej le�a� wsparty na �okciu m�czyzna, mia� na sobie bia��, rozpi�t� na piersi koszul�. By�a tam tak�e Suzanne, w tej samej sukience, kt�r� mia�a na sobie, kiedy Ewelina wyje�d�a�a do Warszawy. - To przyjedziesz w sobot�? Wys�a� konia na stacj�? - spyta�a Suzanne. Je�eli powstanie wybuchnie, nie przyjad� - pomy�la�a wtedy. Kiedy podesz�a bli�ej, w tej m�odej parze rozpozna�a swoich rodzic�w. Spiro podbieg� i przywarowa� przy nogach matki, a ona pog�adzi�a go. Ewelina usiad�a na kocu. Oni wszyscy patrzyli na ni�. Pr�bowa�a si� u�miechn��, ale nie bardzo jej to wychodzi�o. - My jeste�my po podwieczorku, ale ty powinna� co� zje�� - przerwa�a cisz� Suzanne. Si�gn�a do koszyka i wyj�a stamt�d rogaliki, zacz�a je smarowa� mas�em. Ewelina jad�a z apetytem. A potem na deser dosta�a olbrzymi� z�ocist� gruszk�. Sok �cieka� jej po brodzie, kiedy �apczywie wgryza�a si� w mi��sz. Matka patrzy�a na to z u�miechem. - Teraz napij� si� wody z rzeki - powiedzia�a Ewelina, wstaj�c. - Ci�gle ostatnio chce mi si� pi�. - Nie pij surowej wody po owocach - ostrzeg�a j� Suzanne. - Brzuch ci� rozboli. - Mnie ju� boli brzuch - poskar�y�a si�. Oni jakby tego nie s�yszeli. Ojciec podni�s� si� z koca i powiedzia� do matki: - Chod�, zagramy w tenisa. Ewelinka b�dzie nam podawa�a pi�ki. Matka od�o�y�a parasolk� i podnios�a si� z oci�ganiem. - To musz� i�� si� przebra�. Ruszy�a w stron� pa�acu, a oni wszyscy patrzyli za ni�. Mia�a takie wdzi�czne ruchy. Matka by�a uosobieniem harmonii. Wkr�tce zobaczyli j� na �cie�ce, sz�a w kostiumie do tenisa, kr�tka sp�dniczka ods�ania�a jej opalone zgrabne nogi. Wymachiwa�a rakiet�... - Ewelina! - zawo�a� z kortu ojciec. - S�yszysz mnie? - S�ysz� - wyrzek�a wreszcie przez �ci�ni�te gard�o. Zamigota�o �wiat�o i zobaczy�a nad sob� twarz swojego dow�dcy. - S�yszysz mnie, Ewelina? - spyta�. - Gdzie ja jestem? - W szpitalu. Mia�a� operacj�, ale teraz ju� wszystko b�dzie dobrze. Musisz szybko wyzdrowie� i wr�ci� do nas. - Jestem na Star�wce? Kapitan u�miechn�� si� smutno. - Przyszli�my za tob� do �r�dmie�cia... - Ca�y oddzia�? - zdziwi�a si�. - Star�wka pad�a. Ewelina zacisn�a powieki, jakby w ten spos�b mog�a uniewa�ni� us�yszane s�owa. Uczu�a dotkni�cie r�ki na policzku, mimo to nie otworzy�a oczu. Tyle wysi�ku, tyle wysi�ku - ko�ata�o jej w g�owie. - I wszystko na marne... Porucznik "Kmita", dow�dca kompanii Jasia wr�ci� z narady i zakomunikowa� im, �e zapad�a decyzja o ewakuacji i poszukuje si� ochotnik�w do patroli, kt�re os�ania�yby schodz�cych do kana�u. - Ch�opaki - stwierdzi� bez ogr�dek - trzeba powstrzyma� Niemc�w od dziesi�tej wiecz�r do pi�tej rano. Trzeba ich nabra�, �e jest nas co niemiara. Rozumiemy si�? Ochotnicy dostan� najlepsz� bro�, zostawiamy cekaem. Trzeba narobi� szumu, �eby Szkopy nie zauwa�y�y naszego odwrotu. No! Komu �ycie niemi�e, niech si� zg�asza... Zapanowa�a cisza. - Chyba moja kompania nie skrewi - powiedzia� porucznik. - Byli�my w niejednych opa�ach i nie narobili�my w portki, to i teraz chyba do tego nie dojdzie. Nie znajdzie si� w mojej kompanii pi�ciu takich, kt�rzy chcieliby os�oni� koleg�w? Jasio poczu�, jak ze zdenerwowania poc� mu si� d�onie. Wydawa�o mu si�, �e ca�a ta przemowa jest skierowana do niego. Porucznik wiedzia�, jak bardzo Jasio go podziwia�, jego opanowanie i zimn� krew. Sta� si� dla Jasia wzorem cz�owieka i �o�nierza. I ten idea� czego� teraz od niego oczekiwa�. Wolno podni�s� si� ze swojego miejsca i stan�� przed dow�dc� na baczno��: - Podchor��y "Wierzba" melduje si� do wykonania zadania. Po nim zg�osi�o si� jeszcze czterech innych powsta�c�w. Ci, kt�rzy odchodzili do kana�u, �egnali si� z nimi jak ze skaza�cami. Chyba nikt nie wierzy�, �e si� jeszcze na tym �wiecie zobacz�. Jasio, jako dow�dca patrolu, dosta� waltera, bro� osobist�, ka�demu z nich przydzielono te� pistolet maszynowy z pe�nymi magazynkami, a tak�e zrzutowe angielskie granaty, znacznie lepsze od powsta�czych. Uzbrojeni zostali wi�c po z�by na to zadanie nie do wykonania. A mo�e fakt, �e Jasio zg�osi� si� na ochotnika wcale nie by� spowodowany ch�ci� zwr�cenia na siebie uwagi uwielbianego dow�dcy. Mo�e chodzi�o o to, �e Jasio za wszelk� cen� chcia� zosta� bohaterem. I nadarzy�a si� po temu sposobno��. Pokaza� innym, na co go sta�. Nawet gdyby mia�o si� to odby� za cen� �ycia. A wi�c wygl�da�o, �e do tego kroku pchn�a go pycha... Patrol Jasia wszed� w sk�ad plutonu kapitana "W�odka", ich najwa�niejszym zadaniem mia�a by� ochrona Podwala i �lepej, kt�rymi Niemcy mogli wtargn�� w g��b Star�wki. Sytuacja by�a nader skomplikowana, poniewa� pomi�dzy patrolami nie by�o �adnej ��czno�ci, dzia�ali wi�c na �lepo. Ca�y czas zmieniali pozycje, przenosz�c sw�j ci�ki karabin maszynowy z ulicy na ulic�. Ale Niemcy musieli si� zorientowa�, �e nast�pi�y jakie� ruchy oddzia��w powsta�czych, a za�ogi barykad na Starym Mie�cie zosta�y znacznie os�abione. Po dziesi�tej na stanowiskach niemieckich zacz�o si� co� dzia�. W �wietle ksi�yca Jasio obserwowa� cienie wyolbrzymionych sylwetek �o�nierzy przesuwaj�ce si� wzd�u� mur�w. Robi�o to niesamowite wra�enie. Walka Dawida z Goliatem - pomy�la�. Jeden z powsta�c�w zameldowa� mu, �e w piwnicach domu zaj�tego przez hitlerowc�w s�ycha� odg�osy przypominaj�ce kucie, mog�o to oznacza�, �e chc� wysadzi� kamienic�. Jasio podj�� decyzj� wycofania si� o kilka dom�w dalej. Oko�o p�nocy ogie� niemiecki nasili� si�, co chwila powietrze przeszywa�y pociski, ten wysoki, wibruj�cy d�wi�k budzi� jego nienawi�� i przera�enie. Zgin��? Tak, ju� lepiej zgin��. Przecie� ranny nie wydostanie si� z tego piek�a. Nagle porazi� mu oczy silny blask, us�ysza� kilka niezbyt g�o�nych wybuch�w. Okaza�o si�, �e dow�dca s�siedniego patrolu poleci� podpali� ba�ki z eterem znalezione w sk�adzie aptecznym na Podwalu. Dom zamieni� si� w p�on�c� pochodni�. Niemcy byli teraz widoczni jak na d�oni i �wiadomi tego wycofywali si� w po�piechu. Przed oczyma Jasia rozgrywa�a si� jakby tragifarsa, jedni aktorzy schodzili ze sceny, inni si� na niej pojawiali. W�r�d ogarni�tej panik� ludno�ci cywilnej roznios�a si� pog�oska, �e powsta�cy wycofali si�, pozostawiaj�c mieszka�c�w Starego Miasta na pastw� wroga. - Co oni z nami zrobili - wo�a�a z p�aczem stara kobieta. Siwe w�osy rozwiane na wietrze upodobnia�y j� do czarownicy. Obok niej drepta�o dwoje wystraszonych dzieci. - Gdzie ja si� podziej� z tymi sierotami, matk� im zabili, ojca im zabili, a teraz i nas wymorduj�! - zawodzi�a na ca�y g�os. Jasio nie m�g� znie�� tego krzyku. Na widok jego munduru kobieta zamilk�a. - Wojsko odesz�o do kana��w - wyj�ka�a wreszcie. - Wojsko jest tutaj, jak pani widzi, prosz� wr�ci� do piwnicy - odrzek� ze �wiadomo�ci�, �e j� oszukuje. Przera�ona kobieta potrzebowa�a jednak takiej odpowiedzi. Przytakn�a skwapliwie g�ow�: - Dobrze, panie oficerze. Ale oko�o pierwszej w nocy, a wiec ju� drugiego wrze�nia, piek�o rozp�ta�o si� na nowo. Niemcy atakowali zawzi�cie, wybuchy pocisk�w i granat�w, j�ki rannych uk�ada�y si� w g�owie Jasia w jak�� upiorn� symfoni�. Chwilami traci� poczucie rzeczywisto�ci, wydawa�o mu si�, �e jest dyrygentem w orkiestrze, a ruchy jego pa�eczki przywo�uj� kaskady najprzer�niejszych d�wi�k�w. - Ci z lewej wycofuj� si� - zameldowa� jeden z jego podw�adnych - i my si� musimy wycofa�, Niemcy przebili si� do s�siedniej kamienicy. - Do pi�tej rano nie pozwolimy im przej�� - odrzek� Jasio. - Chyba �e po naszych trupach. - Jeszcze mi �ycie mi�e - odrzek� powstaniec, na u�amek sekundy Jasio zobaczy� jego oczy, by�o w nich co� bardzo niedobrego. - Panie podchor��y! - powiedzia� ostro. - Prosz� wr�ci� na swoj� pozycj�. Tamten zawaha� si� chwil�, a potem nagle pchn�� Jasia kolb� peemu w pier�, uderzenie by�o tak silne, �e powali�o go na plecy. - Nie b�d� tu zdycha� - warkn�� powstaniec i skierowa� si� do wyj�cia. Jasio si�gn�� po sw�j pistolet. - St�j, bo strzelam - rzek� gro�nie. Ale to tamten strzeli� pierwszy. Le�a� zas�uchany w siebie, jakby badaj�c sytuacj�, w kt�rej si� nagle znalaz�. By� zupe�nie sam w tym na wp� zburzonym domu. Z zewn�trz dobiega�y odg�osy strzelaniny, dramatyczne nawo�ywania cywil�w, p�acz wyrwanych ze snu dzieci, j�ki ci�ko rannych. Ludno�� w pop�ochu opuszcza�a Star�wk�, a on nie m�g� nikomu przyj�� z pomoc�, nie m�g� nawet wyci�gn�� r�ki po pistolet. Z wolna opanowywa� go parali�uj�cy b�l, le�a� w niewygodnej pozycji, przekr�cony na bok. Krew ci�gle p�yn�a z rany, to mog�o oznacza� rych�y koniec. Niemiecka kula nada�aby jego �mierci sens, w tej sytuacji by�by to koniec �a�osny. Nie do��, �e nie wykona� zadania, nie powstrzyma� Niemc�w, to jeszcze postrzeli� go cz�owiek, za kt�rego on, jego dow�dca, by� odpowiedzialny. Nie czu� nienawi�ci do tego ch�opca, stara� si� go zrozumie�. Byli razem w kilku akcjach, podchor��y "Wyga" �wietnie si� w nich spisywa�. Musia� si� czu� bardzo zrozpaczony, skoro dopu�ci� si� takiego czynu. Rozpacz jest zwykle z�ym doradc�. A oni wszyscy nosili j� w sercu. Na ich oczach gin�o miasto, kamienica po kamienicy obraca�a si� w gruzy i ka�dy kolejny dzie� zamiast ku zwyci�stwu przybli�a� Star�wk� ku katastrofie. I zar�wno powsta�cy, jak i ludno�� cywilna byli tego �wiadomi. Taka �wiadomo�� mo�e zabi� dusz�... Us�ysza� czyje� kroki, chcia� si� pod�wign��, ale potworny b�l sparali�owa� mu rami�. Przed oczyma pocz�y mu lata� czerwone p�aty. Przecie� nie mog� da� si� wzi�� �ywcem - pomy�la� z rozpacz�. Kroki przybli�y�y si�. B�ysn�a zapa�ka i w jej blasku zobaczy� twarz jakiej� kobiety. Ta twarz by�a poorana zmarszczkami i bardzo smutna. - Co oni ci zrobili, �o�nierzyku, ranili ci�? - spyta�a kobieta. Zapa�ka zgas�a, ale ona wyj�a �wieczk�, zapali�a j� i postawi�a na zr�bie muru. Wn�trze wype�ni�o migotliwe �wiat�o. - Trzeba opatrzy� ci ran�, bo si� wykrwawisz - m�wi�a cichym, smutnym g�osem. Zdj�a bluzk� i zacz�a drze� j� na pasy. - Pani musi st�d ucieka�, zaraz tu b�d� Niemcy - powiedzia� z wysi�kiem. - A dok�d ja mam ucieka�? - odrzek�a przykl�kaj�c przy nim. - M�j dom spalony... - Kana�ami do �r�dmie�cia... - przygryz� warg�, aby nie krzykn�� z b�lu, kobieta opatrywa�a mu ran�. - Stara ju� jestem, za p�no na podr�e... Wiem, �e boli, ale trzeba zatamowa� krew... Podnios�a si�, mia�a na sobie tylko sp�dnic� i koronkow� halk�, zauwa�y� starcz� szyj� i obwis�e ramiona. - Jak znajd� kogo� z twoich, to powiem, �e tu jeste� - rzek�a. - Czy chcesz, �ebym co� jeszcze dla ciebie zrobi�a? - Gdyby pani mog�a mi poda� pistolet. Bez s�owa si�gn�a po waltera i wsun�a Jasiowi w d�o�. Po�o�y� palec na cynglu i od razu poczu� si� bezpieczniej. - Dzi�kuj� - powiedzia�. Wzi�a do r�ki �wieczk�, po czym oddali�a si� bez s�owa. Pozosta� znowu sam w ciemno�ciach. Opatrunek uciska� mu klatk� piersiow� i by�o mu trudno oddycha�, chwilami mia� nawet uczucie, �e si� dusi. Ostro�nie spr�bowa� odkaszln��, lepka ciecz pola�a mu si� po brodzie. Przynios�o to chwilow� ulg�. Mimo to zdawa� sobie spraw�, �e znajduje si� na granicy �ycia i �mierci, i �e w�a�ciwie tej �mierci jest w nim coraz wi�cej. Nie odczuwa� przed ni� l�ku, by� nawet zadowolony, �e zachowa� przytomno��. W ten spos�b m�g� si� rozliczy� ze swoim �yciem. Zrobi�o mu si� smutno na my�l, �e ju� nigdy nie zobaczy Pary�a, kt�ry jesieni� by� taki pi�kny. Przed wojn� godzinami w��czy� si� po ulicach, wdychaj�c atmosfer� tego miasta... Pary� to by� dom, a Warszawa to by� obowi�zek. A Jasio stawia� obowi�zek ponad wszystko, ponad w�asne �ycie, karier�, mi�o��... Stara� si� to wyt�umaczy� Lidce, kt�ra odnalaz�a go w pierwszych dniach powstania na Woli. - Dla mnie liczy si� teraz tylko walka. Je�eli jej nie wygramy, nie wyjd� z tego miasta �ywy. W takiej sytuacji nie mog� si� z nikim wi�za�. - Ju� si� zwi�za�e�, czy tego chcesz czy nie - odpowiedzia�a cicho. - Spodziewam si� dziecka. I to dziecko musi mie� ojca... Ta wiadomo�� zbi�a Jasia z n�g. Nie wiedzia�, jak ma zareagowa�, co w tej sytuacji powiedzie�, poczu� si� ca�kowicie bezradny. - Czego ode mnie oczekujesz? - wyj�ka� wreszcie. - Chc�, �eby�my wzi�li �lub. - �lub? - spyta�, nie mog�c ukry� przera�enia. - Ale... ale teraz to niemo�liwe... przecie� trwa powstanie... Poczekajmy, a� si� to wszystko sko�czy... Lidka spojrza�a mu prosto w oczy i powiedzia�a: - Wiem, �e mnie nie kochasz. Ale teraz to ju� nie ma znaczenia. Dla mnie najwa�niejsze jest dziecko. W ka�dej chwili jedno z nas mo�e zgin��, je�eli ty zginiesz, nie chc�, �eby urodzi�o si� jako b�kart... - Co to za s�owo - obruszy� si�. - Pochodz� z prostej rodziny i zawsze nazywam rzeczy po imieniu - stwierdzi�a twardo. Stali naprzeciw siebie mierz�c si� wzrokiem, w ko�cu Jasio spu�ci� oczy. - Wi�c jak to sobie wyobra�asz? - spyta� cicho. - Musimy p�j�� do ksi�dza. Wszystko to by�o dla Jasia niezmiernie kr�puj�ce, musia� przyst�pi� do spowiedzi i komunii �wi�tej, w�a�nie teraz, kiedy tak daleko znalaz� si� od Boga. Postanowi� niczego nie zataja�, nawet pod gro�b� nieotrzymania rozgrzeszenia. - Gniewasz si� na Boga, ale w ten spos�b Go uznajesz - wyszepta� ksi�dz po wys�uchaniu Jasia. Najwidoczniej ma�o z jego w�tpliwo�ci zrozumia�. Bo Jasio przede wszystkim gniewa� si� na siebie, na swoj� niedoskona�o��. Chcia� si� wykaza� w walce, chcia� zadziwi� swoich towarzyszy, a wyst�powa� ci�gle w roli statysty. Na jego oczach rozgrywa�y si� sceny bezprzyk�adnego m�stwa, a on by� tylko obserwatorem. Niebezpieczne akcje, do kt�rych zg�asza� si� na ochotnika, okazywa�y si� wcale nie takie niebezpieczne, zwyczajne nawet, mimo �e ten i �w odnosi� przy okazji rany. Mia� tak� szans�, oto powierzono mu dow�dztwo wa�nego odcinka. Liczy� si� z tym, �e mo�e zgin��. Ale nie tak, na Boga, nie tak. Co innego polec w walce z wrogiem na przegranej plac�wce, a co innego straci� �ycie z r�ki kolegi_dezertera... Takie ju� by�o to Jasia zakichane szcz�cie... Cz�sto mia� poczucie, �e wyst�puje w nie swojej roli. Jak tamtego dnia, kiedy bra� z Lidk� �lub. Chcia�, �eby si� to odby�o mo�l