2024

Szczegóły
Tytuł 2024
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2024 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2024 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2024 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Tytu�: "Odmieniec" Autor: Philippa Carr Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 Z angielskiego prze�o�y�a Anna Kruczkowska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw ZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: Wydawnictwo "�wiat Ksi��ki", Warszawa 1998 Korekty dokona�y K. Markiewicz i U. Maksimowicz `tc Ostatnie lato Mia�am dziesi�� lat, kiedy nieprzerwane pasmo szcz�cia, jakim by�o moje dotychczasowe dzieci�stwo, raptownie si� urwa�o. Przyczyn� tego by�o ma��e�stwo mojej matki z Benedyktem Lansdonem. Gdybym by�a nieco starsza i mia�a wi�cej �yciowego do�wiadczenia, wiedzia�abym, �e tak to si� w�a�nie sko�czy. Ale ja �y�am sobie, nie�wiadoma oczekuj�cej mnie zmiany, spokojna i szcz�liwa w bezpiecznym kokonie mi�o�ci mojej matki, kt�ra by�a centrum mego istnienia. Wierzy�am r�wnie�, �e jestem najwa�niejsz� osob� w jej �yciu i nie podejrzewa�am ani przez chwil�, �e jaki� intruz zak��ci moje szcz�cie. Ten intruz nie by� tak ca�kiem mi nie znany. Towarzyszy� nam, odk�d si�gn� pami�ci�, zawsze jednak gdzie� w tle, na drugim planie, gdzie, jak mia�am nadziej�, pozostanie ju� na sta�e. By� obecny, kiedy przysz�am na �wiat po�r�d z�otono�nych p�l Australii. I to w jego domu po raz pierwszy ujrza�am �wiat�o dzienne. - Pan Lansdon - opowiada�a moja matka - r�ni� si� od innych g�rnik�w. Posiada� przynosz�c� niema�e dochody kopalni� i zatrudnia� w niej wiele os�b, kt�rym poszukiwanie z�ota na w�asn� r�k� si� nie powiod�o. Wszyscy mieszkali�my w barakach. Nie mo�esz sobie wyobrazi�, jak one wygl�da�y; mniej wi�cej jak ta chata w lesie, w kt�rej podczas ubieg�ej zimy przebywa� ten stary w��cz�ga. Trudno o gorsze miejsce na urodzenie dziecka. Postanowiono zatem, �e na okres porodu przeprowadz� si� do domu pana Lansdona. Pedrek tak�e tam przyszed� na �wiat. Pedrek Cartwright by� moim serdecznym przyjacielem. Mieszka� wraz z rodzicami w Londynie. Jego dziadek by� w�a�cicielem kopalni Pencarron, kt�ra znajdowa�a si� w Kornwalii w pobli�u Cador, siedziby moich dziadk�w; sp�dzali�my wi�c razem wiele czasu. Je�li jego rodzice musieli zosta� w Londynie, a my akurat wybierali�my si� do rodzic�w mej matki, z regu�y zabierali�my go ze sob�. Moja mama by�a wielce zaprzyja�niona z jego rodzicami. W Londynie utrzymywali�my ze sob� �cis�e stosunki towarzyskie. Byli�my ze sob� z�yci prawie jak rodzina. Jako bardzo ma�e dzieci, ja i Pedrek bawili�my si� na terenie kopalni z�ota. Obydwoje przyszli�my na �wiat w tym samym miasteczku g�rniczym, na drugim ko�cu �wiata, i obydwoje w domu tego� samego Benedykta Lansdona. To nas do siebie zbli�y�o. Powinnam by�a odgadn��, co si� �wi�ci, poniewa� ilekro� mama wymienia�a imi� Benedykta Lansdona, jej g�os nabiera� dziwnej mi�kko�ci, oczy b�yszcza�y, a na ustach pojawia� si� u�miech. Ale w owym czasie nie przywi�zywa�am do tych sygna��w �adnej uwagi. I to wcale nie dlatego, �e mia�oby to jaki� wp�yw na rozw�j przysz�ych wypadk�w. Moja niech�� do jakichkolwiek zmian w dotychczasowym �yciu wcale nie by�aby mniejsza, ale przynajmniej uodporni�abym si� na ten cios; nie by�by dla mnie w�wczas takim szokiem. Dopiero po ich �lubie u�wiadomi�am sobie, jakie mia�am do tej pory beztroskie �ycie. Ale ile rzeczy traktowa�am wtedy jako naturalne i ca�kowicie mi nale�ne! Moje radosne dzieci�stwo up�ywa�o w Londynie, w domu po�o�onym w pobli�u parku, dok�d ka�dego ranka udawa�am si� na spacer ze swoj� guwernantk�, pann� Brown. Spacerowa�y�my �cie�kami pod wynios�� kopu�� koron wysokich starych drzew: kasztan�w, d�b�w i buk�w. Panna Brown przy��cza�a si� do grona innych guwernantek, z kt�rymi ucina�a sobie pogaw�dk�, a ja tymczasem bawi�am si� z innymi dzie�mi. Karmili�my kaczki na stawie i biegali�my po rozleg�ej zielonej ��ce. Uwielbia�am sklepy. Niedaleko naszego domu znajdowa� si� rynek i czasami zimow� por� panna Brown zabiera�a mnie tam po po�udniu. C� to by�a za przyjemno�� przeciska� si� w�r�d t�umu mi�dzy kramikami i przygl�da� si� straganiarzom, zw�aszcza kiedy po zapadni�ciu zmroku zapalano jedn� po drugiej naftowe latarnie. Kt�rego� razu przy jednym z takich stragan�w jad�y�my w�gorza w galarecie mimo opor�w panny Brown, kt�ra uwa�a�a posilanie si� na ulicy za wysoce niestosowne dla panienki z dobrego domu. Ale jako� w ko�cu uda�o mi si� j� ub�aga�. Fascynowa� mnie widok wspaniale ubranych dam i dystyngowanych d�entelmen�w w cylindrach i surdutach. Uwielbia�am zimowe wieczory, kiedy siedzia�y�my z mam� przy kominku i czeka�y�my na dzwonek w�drownego sprzedawcy bu�eczek. Nasza s�u��ca, Ann, wybiega�a w�wczas z p�miskiem do drzwi, a potem wraca�a ze stert� pysznego pieczywa, kt�re obie z mam� przypieka�y�my nad p�omieniem ogniska. To by�y pi�kne dni, kt�re, jak by�am przekonana, b�d� trwa�y wiecznie; nie podejrzewa�am bowiem, �e Benedykt Lansdon czai si� gdzie� niedaleko i wyczekuje tylko stosownej okazji, by wreszcie wyst�pi� z cienia i wszystko zmieni� w moim �yciu. Kiedy p�ki na drzewach w parku zaczyna�y si� rozwija� i nawet kar�owata grusza na naszym skwerku zapowiada�a z pych�, �e w odpowiedniej porze sp�odzi kilka niejadalnych owoc�w, mama oznajmia�a: "Ju� czas najwy�szy jecha� do Kornwalii. Porozmawiam z ciotk� Morwenn�. Ciekawa jestem, jakie s� ich tegoroczne plany". Ciotka Morwenna by�a matk� Pedreka; jego rodzice mieszkali niedaleko naszego domu. Kiedy przybywa�y�my do nich z wizyt�, Pedrek zabiera� mnie do swego pokoju, aby pochwali� si� nowym szczeniakiem lub zademonstrowa� najnowsz� zabawk�, jak� otrzyma� w prezencie. Rozmawiali�my o Kornwalii i o tym, co b�dziemy robi� podczas pobytu u naszych dziadk�w: moich i jego. Potem by�a emocjonuj�ca jazda poci�giem. Obydwoje z Pedrekiem starali�my si� zaj�� miejsce przy oknie. Z gor�czkowym podnieceniem wskazywali�my sobie po drodze r�ne interesuj�ce, naszym zdaniem, szczeg�y krajobrazu, podczas gdy poci�g mkn�� po szynach, mijaj�c pola, lasy i strumienie. Tylko od czasu do czasu zatrzymywa� si� na stacjach i stacyjkach. Wreszcie przybywali�my do miejsca przeznaczenia. Nasi dziadkowie ju� czekali. Witali nas tak serdecznie i wylewnie, jakby nasz przyjazd by� dla nich najwi�kszym szcz�ciem w �yciu. Nast�pnie rozje�d�ali�my si� ka�de w swoj� stron�; Pedrek jecha� ze swymi dziadkami do Pencarron, ja do Cador. Cador, najwspanialsza i najbardziej fascynuj�ca rezydencja, od setek lat stanowi� siedzib� rodu Cadorson�w. Ale wszyscy Cadorsonowie ju� wymarli. Ich nazwisko wygas�o na zawsze wraz ze �mierci� mego pradziadka Jake'a Cadorsona i jego syna Jaco, kt�rzy uton�li w Australii. Dom przeszed� na moj� babk�, kt�ra wysz�a za m�� za Rolfa Hansona. Zawsze uwa�a�am, �e to wielka szkoda, i� nie ma ju� Cadorson�w, poniewa� tylko ich nazwisko naprawd� pasowa�o do tej pi�knej posiad�o�ci. Na szcz�cie zamek nie przeszed� w obce r�ce i nadal pozosta� w rodzinie, bo chocia� m�j dziadek wszed� do niej poprzez ma��e�stwo z moj� babk�, by� do Cador, moim zdaniem, znacznie bardziej przywi�zany ni� wszyscy pozostali cz�onkowie klanu. Doskonale rozumia�am jego mi�o�� do tego domu. Zbudowany z szarego kamienia, g�rowa� nad okolic� wie�ami i armatnimi wie�yczkami niczym �redniowieczna forteca. Kiedy samotnie b��dzi�am po jego wielkich wysokich komnatach, wydawa�o mi si�, �e si� cofn�am w czasie i �yj� w dawnych wiekach. To by�o przejmuj�ce doznanie, zw�aszcza kiedy by�am jeszcze zupe�nie ma�a. Przeszywa� mnie wtedy niepokoj�cy dreszcz. Ale krzepi�ca obecno�� matki i dziadk�w rozprasza�a niemi�e wra�enie. Dziadek snu� porywaj�ce opowie�ci o wojnie domowej i o walkach �o�nierzy Cromwella ze stronnikami kr�la Karola I. Opowiada� tak�e o straszliwych sztormach, niezwykle gro�nych dla statk�w znajduj�cych si� na morzu, oraz o r�nych awanturnikach i odkrywcach nieznanych krain i l�d�w. Kocha�am Cador. Dni zdawa�y mi si� tam d�u�sze, a niebo zawsze s�oneczne i bezchmurne. Nawet kiedy pada� deszcz, czas mija� r�wnie ciekawie. Kocha�am te� morze. Czasami zezwalano nam na ma�� przeja�d�k� �odzi�, ale babcia niech�tnie odnosi�a si� do tego typu pomys��w. Wci�� mia�a w pami�ci tragiczn� �mier� swych rodzic�w i brata, kt�rzy uton�li w falach oceanu. Cz�sto wraz z mam� i babci� chodzi�y�my na spacer do Poldorey, pobliskiego miasteczka podzielonego na dwie cz�ci: wschodni� i zachodni�. Mija�y�my wioski rozci�gaj�ce si� wzd�u� nadbrze�a i przygl�da�y�my si� rybakom naprawiaj�cym sieci i komentuj�cym ostatni po��w. Czasami pan Yeo, kamerdyner, zabiera� mnie ze sob�, kiedy szed� do nich po ryby. Jeszcze �ywe rzuca�y si� na wadze pokrytej warstw� srebrnych �usek. Nie mog�am oderwa� oczu od tego widoku. Przy okazji przys�uchiwa�am si� rozmowom rybak�w. Czasem chwalili si�: "Dzi� by� dobry po��w, Arry. Morze by�o spokojne. Pan B�g kaza� uciszy� si� falom". Innym razem zapowiadali bardziej pesymistycznie: "Dzi� nie ma ryby. Sam Jezus Chrystus nie odwa�y�by si� wypu�ci� na morze w tak� pogod�". Zna�am ich wszystkich z imienia - Toma, Teda, Harry'ego. Niekt�rzy z nich nosili imponuj�co brzmi�ce imiona, w wi�kszo�ci zaczerpni�te z Biblii: Reuben, Salomon, Jafet, Obed... Wi�kszo�� z nich by�a �arliwymi zwolennikami braci Wesley�w, Johna i Charlesa, za�o�ycieli Ko�cio�a metodyst�w, kt�rzy w�drowali po Kornwalii, wyg�aszaj�c kazania i naprowadzaj�c ludzi na �cie�k� zbawienia. Cador znajdowa�o si� �wier� mili od miasteczka Poldorey, kt�rego dwie cz�ci, przedzielone rzek� Poldor, ��czy� zabytkowy most. Lubi�am wspina� si� po jego stromych uliczkach na szczyt ska�y, sk�d rozci�ga� si� pi�kny widok na morze. Znajdowa�a si� tam drewniana �aweczka, na kt�rej ludzie zwykli odpoczywa� po trudach wspinaczki. Ja te� siadywa�am na niej, kiedy przychodzi�am tam z dziadkiem. Ulegaj�c moim namowom, opowiada� mi wtedy o przemytnikach i rozb�jnikach, �yj�cych z grabie�y rozbitych statk�w. Zwabiali je w tym celu do brzegu, by rozbi�y si� o nadbrze�ne ska�y, i potem �upili. Brodzi�am po piaskach nadbrze�a w nadziei, �e uda mi si� znale�� jeden z tych p�szlachetnych kamieni, w kt�re podobno tutejsze pla�e mia�y obfitowa�. Nie znalaz�am jednak ani jednego. Jedyne, jakie napotka�am, le�a�y na wystawie sklepu pana Bandera z obja�nieniem: "Znalezione na pla�y w Poldorey". By�am dumna, �e nale�� do klanu Cador, poniewa� w Poldorey odnoszono si� do mojej rodziny z wielkim szacunkiem. Wszystko to by�o moje. M�j tak�e by� dom w Londynie: wysoki, w�ski budynek, w kt�rym mieszka�am z mam� i s�u��cymi. S�u�by nie by�o wiele: s�u��ca Ann i pokoj�wka Jane oraz pan i pani Emery - ona pe�ni�a rol� kucharki i gospodyni, on za� by� tak zwan� z�ot� r�czk� i cz�owiekiem do wszystkiego; do jego obowi�zk�w nale�a�o r�wnie� opiekowanie si� naszym ma�ym ogr�dkiem. Dochodzi�a jeszcze oczywi�cie moja guwernantka, panna Brown, ale ona nie posiada�aby si� z oburzenia, gdyby zaliczono j� do tej kategorii. Stosunki mi�dzy nami a s�u�b� by�y bardzo serdeczne. W naszym ma�ym gospodarstwie panowa�a ciep�a i sympatyczna atmosfera. Mama nie by�a zbyt surow� pani� domu i nie przywi�zywa�a szczeg�lnej wagi do konwenans�w. S�dz�, �e ca�a s�u�ba by�a jej szczerze oddana. Wszyscy uwa�ali si� niemal za cz�onk�w rodziny. W naszym domu nie wyczuwa�o si� owej nieprzeniknionej bariery mi�dzy g�rnymi i dolnymi pi�trami, jaka istnia�a gdzie indziej, w wi�kszych rezydencjach, takich jak pana Benedykta Lansdona oraz mego wuja Petera i ciotki Amaryllis. Ci ostatni, ludzie w do�� ju� podesz�ym wieku, nie byli moim prawdziwym wujostwem ani nawet wujostwem mojej matki, jednak�e nasze powi�zania z ich rodzin� si�ga�y kilku pokole� wstecz. Benedykt Lansdon by� wnukiem wuja Petera i te wi�zi obejmowa�y tak�e i jego osob�. Wuj Peter, chocia� bardzo stary, by� znan� i wa�n� postaci�; posiada� du�y maj�tek i prowadzi� rozliczne interesy - niekt�re z nich otoczone �ci�le strze�on� tajemnic�. Budzi� og�lny respekt, a wielu ludzi przed nim dr�a�o. Jego �ona, ciotka Amaryllis, by�a jedn� z tych przys�owiowych s�abych kobieci�tek, kt�re rozczulaj� swoj� bezradno�ci�, ale kt�re kieruj� domem wprawdzie �agodn�, lecz �elazn� r�k�. Wszyscy j� kochali - nie wy��czaj�c mnie. Dom wujostwa s�yn�� z eleganckich i wystawnych przyj��. Wujostwo prowadzili o�ywione �ycie towarzyskie, ale cz�sto rol� gospodarzy w ich domu odgrywali c�rka wuja Petera, Helena, i jej m��, znany polityk, Martin Hume. Naprawd� bardzo przyjemnie by�o nale�e� do takiej rodziny. Przypominam sobie niekt�re wydarzenia z okresu, kt�ry potem przywyk�am nazywa� w my�lach jako ostatnie lato; to w�a�nie po Bo�ym Narodzeniu tego samego roku po raz pierwszy w mym umy�le zrodzi�o si� podejrzenie, �e nast�pi jaka� zmiana. Przyjecha�y�my z mam� do Kornwalii. Pedrek r�wnie� towarzyszy� nam w tej podr�y. Dni mija�y szybko, dzielone mi�dzy Cador a Pencarron Manor. Oboje musieli�my sp�dza� kilka godzin dziennie nad lekcjami i nasze kontakty zale�a�y od wsp�lnej zgody panny Brown i pana Clenhama, kt�ry by� nauczycielem Pedreka. W nast�pnym roku Pedrek mia� p�j�� do normalnej szko�y i ju� sam ten fakt by� zapowiedzi� zmiany w naszym dotychczasowym trybie �ycia. Ch�tnie je�dzili�my konno, ale samym nie wolno nam by�o zbytnio oddala� si� od domu; zawsze w�wczas musia� nam towarzyszy� kto� z doros�ych, obecno�� trzeciej osoby jednak do�� nas kr�powa�a. Wi�kszo�� czasu sp�dzali�my wi�c na padoku, gdzie trenowali�my skoki i popisywali�my si� je�dzieckimi umiej�tno�ciami. Tego dnia wybra�a si� z nami moja mama; w takich razach prawie z regu�y kierowali�my nasze konie nad Jezioro �wi�tego Branoka. Fascynowa�o mnie to miejsce. Pedrek mia� r�wnie� podobne uczucie. Jezioro otacza�a atmosfera dziwnej tajemniczo�ci. Wierzby zwiesza�y nad nim swe wiotkie ga��zie, przegl�daj�c si� w jego g�adkiej tafli, ale pod ni�, jak opowiadano, mia�a kry� si� niezmierzona g��bia. Miejscowa ludno�� uwa�a�a, �e po zmroku nale�y unika� tego zak�tka. My�l�, �e to przekonanie w znacznej mierze wp�yn�o na m�j nabo�ny stosunek do jeziora. Mama tak�e by�a pod jego dziwnym urokiem. Jak zwykle uwi�zali�my nasze konie do drzewa, a sami rozci�gn�li�my si� na trawie, opieraj�c si� o g�azy, kt�re gdzieniegdzie wystawa�y z ziemi. - Niewykluczone, �e s� to resztki mur�w starego klasztoru - zauwa�y�a mama. Znali�my ju� dobrze histori� o tym klasztorze, a zw�aszcza o jego dzwonach, kt�re jakoby mia�y si� odzywa� za ka�dym razem, ilekro� grozi�a jaka� katastrofa. Wie�� gminna g�osi�a, �e dzwony spoczywa�y na dnie Jeziora �wi�tego Branoka. Pedrek, kt�ry mia� logiczny umys�, zauwa�y� przytomnie, �e je�eli dzwony rzeczywi�cie tam si� znajduj�, to nie jest ono takie bezdenne, jak si� s�dzi. Mama odpar�a, �e ostatecznie w ka�dej ludowej opowie�ci m�g�by si� dopatrzy� nielogiczno�ci. - Ale ja nie chc� my�le� w ten spos�b - zaprotestowa�am gor�co. - Wol� wierzy�, �e jezioro jest naprawd� bezdenne i �e dzwony r�wnie� si� tam znajduj�. - Klasztor zniszczy�a pow�d� zes�ana przez Boga na niemoralnych zakonnik�w, kt�rzy zeszli ze �cie�ki jego �wi�tych przykaza� - wyja�ni�a mama. - Wok� Cador roi si� od bogobojnych i cnotliwych os�b - dorzuci�am. - We�my na przyk�ad tak� star� pani� Fenny z nadbrze�a, przed kt�rej oczami nic si� nie ukryje, i kt�ra uwa�a, �e wszyscy, opr�cz niej, p�jd� do piek�a. Druga jest pani Polhenny; ka�dej niedzieli bywa w ko�ciele na dw�ch mszach, rano i po po�udniu, i chce koniecznie, aby jej c�rka, Leah, wyros�a na r�wnie �wi�tobliw� niewiast� jak ona. W rezultacie biedna dziewczyna �yje jak pustelnica i w og�le nie wie, co to jest rozrywka. - Ludzie s� nieraz bardzo dziwni - stwierdzi�a mama filozoficznie - ale nale�y by� wobec nich tolerancyjnym. "Widzisz �d�b�o w oku brata swego, a belki w oku swoim nie dostrzegasz".�* Mat., 7, 3. - Zupe�nie jakbym s�ysza�a s�owa pani Polhenny, mamo - rzek�am. - Ona wci�� cytuje Bibli�, ale w g��bi duszy jest �wi�cie przekonana, �e w jej oku nikt nie dojrzy najmniejszego nawet �d�b�a. Spogl�da�am marzycielskim wzrokiem na jezioro i po raz kolejny stara�am si� nam�wi� mam�, by opowiedzia�a nam znan� mi ju� na pami�� przygod�, jaka mi si� w dzieci�stwie przydarzy�a. Ot� Jenny Stubbs, niedorozwini�ta umys�owo niewiasta, kt�ra nadal mieszka�a w chatce niedaleko jeziora, porwa�a mnie, kiedy by�am ma�ym dzieckiem. Wszyscy byli w�wczas przekonani, �e si� utopi�am, poniewa� na brzegu znaleziono moj� torebk�. - Przeszukano dok�adnie ca�e dno - opowiada�a mama, spogl�daj�c w zamy�leniu przed siebie. Oczy mia�a szeroko otwarte, ale wydawa�a si� jaka� nieobecna, jakby przebywa�a w innym odleg�ym �wiecie. - Nigdy nie zapomn� tego dnia. By�am przekonana, �e straci�am ci� na zawsze. By�a zbyt wzruszona, by m�wi� dalej, ale ja tak lubi�am t� histori�, �e mog�am jej s�ucha� bez ko�ca; o tym jak Jenny Stubbs ukry�a mnie w swej chacie, jak dzwoni�a dziecinnym dzwoneczkiem w nadziei, �e w ten spos�b odci�gnie uwag� poszukuj�cych, jak mnie tuli�a i pie�ci�a, przekonana, �e jestem jej ma�� zmar�� c�reczk�. Pedrek r�wnie� ch�tnie s�ucha� tej opowie�ci. Nigdy nie okazywa� zniecierpliwienia, mimo i� mama powtarza�a j� wiele razy. By� bardzo taktowny i delikatny i zawsze uwa�a�, by nikogo nie urazi� niebacznym s�owem. Wiedzia� przy tym, �e ja wci�� ch�tnie s�ucham o mej przygodzie. Rozmowa o tej historii utkwi�a mi w pami�ci dlatego, �e wtedy w�a�nie g��wna jej bohaterka, Jenny Stubbs, wysz�a z chaty, kieruj�c si� w stron� jeziora. Pocz�tkowo nas nie spostrzeg�a. Co� sobie nuci�a. Jej ostry wysoki g�os brzmia� dziwnie przejmuj�co w ciszy pogodnego popo�udnia. Mama zawo�a�a do niej: - Dzie� dobry, Jenny! Odwr�ci�a si� raptownie, jakby si� przestraszy�a. - Dzie� dobry, ja�nie pani - odpar�a. Sta�a przed nami odwr�cona ty�em do jeziora. Lekki wiaterek rozwiewa� jej �adne jasne w�osy. Sprawia�a wra�enie osoby niezupe�nie normalnej, r�ni�cej si� od innych ludzi. - Jak si� miewasz, Jenny? - zapyta�a j� mama. - Dzi�kuj�, ja�nie pani, czuj� si� dobrze. Podesz�a do nas wolnym krokiem. Nie spuszcza�a oczu ze mnie i Pedreka. Mia�am nadziej�, �e dojrz� w jej oczach jaki� b�ysk �wiadcz�cy o tym, �e wie, i� stoi przed ni� dziewczynka, kt�r� kiedy� porwa�a, ukry�a u siebie i obsypywa�a pieszczotami. Ale nie zauwa�y�am niczego takiego. Nie wzbudzi�am w niej zainteresowania wi�kszego ni� Pedrek. Mama wyja�ni�a mi p�niej, �e Jenny w og�le nie pami�ta�a tego wydarzenia, nie by�a przecie� ca�kowicie normalna. �y�a w �wiecie uroje�, zrodzonych z jej chorej wyobra�ni, kt�ra podsun�a jej my�l, by porwa� cudze dziecko. Wydawa�o jej si�, �e jest to jej w�asna ma�a c�reczka. Podesz�a bli�ej i przystan�a obok. Spoziera�a na mam� z wyra�nym zadowoleniem. Wida� by�o, �e cieszy si� z tego spotkania. - B�d� rodzi� w do�ynki - oznajmi�a. - Och, Jenny! - zacz�a mama, ale szybko doda�a: - Musisz by� bardzo szcz�liwa z tego powodu. - To b�dzie dziewczynka. Z ca�� pewno�ci� - o�wiadczy�a. Mama potwierdzi�a skinieniem g�owy, a Jenny odwr�ci�a si� i posz�a w kierunku swej chaty. Znowu dobieg� do nas jej �piew; dziwny, jakby nieziemski, tembr jej g�osu przej�� nas ponownie dziwnym wzruszeniem. - To takie smutne - powiedzia�a mama, kiedy ju� Jenny oddali�a si� na tyle, �e nie mog�a nas s�ysze�. - Biedna dziewczyna wci�� nie mo�e zapomnie� swego zmar�ego dziecka. - Ono mia�oby teraz tyle samo lat co ja - zauwa�y�am. - Nie bez przyczyny wzi�a mnie przecie� wtedy za sw� c�reczk�. Mama twierdz�co skin�a g�ow�. - A teraz znowu s�dzi, �e jest w ci��y. To ju� jej si� zdarza nie po raz pierwszy. - A jak si� zachowuje wtedy, kiedy jej mija urojenie? - zapyta�am. - Trudno si� zorientowa�, jaki proces my�lowy przebiega w tym zamglonym umy�le. Faktem jest, �e doskonale potrafi piel�gnowa� dzieci. Bardzo dobrze si� tob� opiekowa�a, kiedy ci� mia�a u siebie. Wcale nie gorzej ni� my sami. - Ale ja t�skni�am za domem, prawda? Kiedy mnie wreszcie u niej odnalaz�a�, podbieg�am do ciebie, prosz�c, by� mnie od niej zabra�a. Mama przytakn�a ponownie. - Biedna, biedna Jenny - powiedzia�a ze wsp�czuciem. - Tak mi jej �al. Musimy okazywa� dziewczynie w miar� mo�liwo�ci jak najwi�cej serca. Milczeli�my, wpatruj�c si� w jezioro. Wspomina�am dni sp�dzone w chacie Jenny i �a�owa�am, �e nie uda�o mi si� zapami�ta� wi�cej szczeg��w z tego okresu. Pami�ta�am, �e dzwoni�a ma�ymi dzwoneczkami, staraj�c si� w ten spos�b odwr�ci� uwag� poszukuj�cych, poniewa� chcia�a zatrzyma� mnie na zawsze. Mia�am dziwne przekonanie, �e biedna Jenny stanowi cz�� mego dzieci�stwa i �e zawsze musz� by� dla niej dobra, mi�a i wyrozumia�a. Wiedzia�am te�, �e w tym wypadku mama podziela�a moje uczucia. Poszczeg�lne epizody z tego ostatniego lata bezustannie od�ywa�y w mej pami�ci. Przypominam sobie, �e cz�sto spotyka�am Jenny nad brzegiem jeziora, gdy, fa�szywie pod�piewuj�c, zd��a�a �cie�k� w kierunku swej chaty. Ten dziwny �piew sprawia�, i� wydawa�a si� istot� jakby nie z tego �wiata, a wi�c tym bardziej intryguj�c� i tajemnicz�. Wygl�da�a na szcz�liw�, a jej szcz�cie polega�o na ci�g�ej u�udzie. By�a przekonana, �e b�dzie mia�a dziecko, kt�re zast�pi jej tamto, utracone. �y�a wy��cznie tym jednym pragnieniem i nic nie by�o w stanie zachwia� w niej wiary, �e jest w ci��y. Ta bezpodstawna nadzieja by�a wzruszaj�ca i smutna zarazem, ale czy� to mia�o jakiekolwiek znaczenie, skoro Jenny czu�a si� z tym dobrze? �y�a w rzeczywisto�ci nierealnej, ale by�o jej w tym urojonym �wiecie rado�nie i bezpiecznie. Zapami�ta�am r�wnie� inne wydarzenie z tego znacz�cego dla mnie okresu. By�am wtedy w towarzystwie babci, z kt�r� �y�am w wielkiej przyja�ni. Moja babcia nie przypomina�a innych bab�. Przede wszystkim wydawa�a si� na ni� za m�oda, takie przynajmniej sprawia�a wra�enie, i wygl�da�a raczej na energiczn� cioci� ni� nobliw�, starsz� pani�. Dowiedzia�am si� od niej wielu rzeczy o mojej mamie. - Musisz o ni� dba� - powtarza�a mi. - Sporo ci�kich chwil mia�a w swoim �yciu. Wysz�a za m�� za wspania�ego cz�owieka - twego ojca, kt�ry zgin�� w wypadku, zanim ty przysz�a� na �wiat. Zosta�a w�wczas sama. Wyja�nia�a mi wiele razy, �e m�j ojciec pojecha� do Australii, poniewa� pragn�� dorobi� si� maj�tku. Skusi�y go odkryte tam bogate z�o�a z�ota. P�niej zamierza� wr�ci� do Anglii i korzysta� ze zdobytej fortuny. Towarzyszy�a mu moja mama i rodzice Pedreka. Wszyscy czworo zamieszkali w ma�ym g�rniczym miasteczku, co by�o dowodem wielkiej odwagi, gdy� �adne z nich nie nawyk�o do takich prymitywnych warunk�w. Ojciec Pedreka i m�j byli wsp�lnikami. Babcia opowiada�a, �e praca w kopalni by�a niebezpiecznym zaj�ciem. Ziemia si� obsuwa�a i by temu zapobiec, podpierano stropy podziemnych korytarzy drewnianymi palami. Mimo to katastrofy zdarza�y si� do�� cz�sto. Tak si� te� sta�o w ich kopalni. Ojciec Pedreka znajdowa� si� w�a�nie na dole, kiedy nast�pi�o t�pni�cie. M�j ojciec zjecha� po niego na dno szybu i z trudem wywindowa� go na powierzchni�. Ledwie to zrobi�, kopalnia si� zapad�a, grzebi�c mego ojca pod zwa�ami ziemi. Oczekuj�cy u wylotu ludzie nie zd��yli mu ju� przyj�� z pomoc�. - Odda� �ycie za przyjaciela - zako�czy�a babcia. - Wiem - odpar�am. - Matka Pedreka opowiada�a mi o wypadku. Powiedzia�a te�, �e ja i Pedrek powinni�my zawsze o tym pami�ta� i darzy� si� wzajemn� przyja�ni�. - Na pewno b�dziecie dobrymi przyjaci�mi do ko�ca �ycia - przytakn�a, dodaj�c: - Wiem, �e tak b�dzie. A ty musisz bardzo kocha� swoj� mam�, poniewa� ona po �mierci twego ojca ca�� mi�o��, jak� mia�a dla niego, przela�a na ciebie. Wiedzia�am o tym dobrze. Tego w�a�nie pragn�am. Owego pami�tnego dnia posz�y�my na spacer do Poldorey, by odwiedzi� stary zabytkowy ko�ci�ek. Historia tej niewielkiej �wi�tyni, usytuowanej nad brzegiem morza, si�ga�a czas�w norma�skich. Mieszka�cy zachodniego Poldorey byli z niej niezmiernie dumni, poniewa� stanowi�a atrakcj�, �ci�gaj�c� turyst�w nawet z bardzo odleg�ych zak�tk�w kraju. Ludno�� wschodniej cz�ci miasteczka troch� zazdro�ci�a swym s�siadom historycznego zabytku, ale o jego dobry stan troszczyli si� zar�wno jedni, jak i drudzy. Urz�dzano przer�nego rodzaju loterie i dobroczynne imprezy, by zdoby� fundusze na konserwacj�. Remontu wymaga� zw�aszcza jego wiecznie przeciekaj�cy dach. Dochodzi�y mnie r�wnie� niedobre wie�ci, �e korniki i ko�atki zniszcz� stare drewniane elementy �wi�tyni. Lubi�am w�lizgiwa� si� do ko�ci�ka, kiedy nikogo w nim nie by�o, i rozmy�la� o rzeszach wiernych, kt�rzy, podobnie jak ja w tej chwili, zasiadali niegdy� w staro�wieckich �awkach. Dziadek opowiada�, �e miejscowa ludno�� szuka�a ratunku i schronienia w grubych murach �wi�tyni, kiedy to Wielka Hiszpa�ska Armada znalaz�a si� u naszych wybrze�y, a potem jeszcze raz, kiedy zagra�a�a nam inwazja wojsk Napoleona. W tym ko�ci�ku - podobnie jak w Cador - przesz�o�� wyziera�a z ka�dego najmniejszego zakamarka, stwarzaj�c z�udzenie, �e historia zachowa�a tu dla potomno�ci swoje nienaruszone oblicze. Drzwi ko�cio�a by�y otwarte, ze �rodka dochodzi�y jakie� rozmowy. - Domy�lam si� - powiedzia�a babcia - �e dekoruj� ko�ci� na jutrzejszy �lub Johna Polgartha. John Polgarth by� w�a�cicielem sklepu spo�ywczego we wschodnim Poldorey i cenionym cz�onkiem lokalnej spo�eczno�ci. Jego wybrank� by�a Molly Agar, c�rka miejscowego rze�nika. Kiedy wesz�y�my do �rodka, us�ysza�am w�adczy g�os pani Polhenny. By�a to bardzo wa�na osoba w okolicy, poniewa� jako akuszerka pomog�a przyj�� na �wiat wi�kszo�ci tutejszej m�odej generacji. Utwierdzi�o j� to w przekonaniu - jak s�dzi�am - �e ma prawo os�dza� ich post�pki i dba� o ich zbawienie, czyni�a to bowiem w spos�b apodyktyczny i nie podlegaj�cy �adnej dyskusji. Takie post�powanie, rzecz jasna, nie przysparza�o jej sympatii, ale ona nie przejmowa�a si� tym, co o niej m�wi�. Dowodzi�a, �e jest na tym ziemskim padole nie po to, by j� ludzie lubili, ale by sprowadza� ich na drog� cnoty i moralno�ci. Pani Polhenny by�a kobiet� dobr�, je�li przez dobro� rozumia�o si� dwukrotne ucz�szczanie do ko�cio�a w ka�d� niedziel�, a cz�sto i w ci�gu tygodnia. Bra�a aktywny udzia� w organizowaniu dobroczynnych imprez na rzecz remontu �wi�tyni i przy ka�dej okazji cytowa�a Pismo �wi�te. A poniewa� mia�a g��bok� pewno��, i� sama jest osob� wysoce cnotliw� i bogobojn�, ch�tnie doszukiwa�a si� wad i grzech�w u innych. Praktycznie nie by�o w jej otoczeniu osoby, kt�ra by zdo�a�a unikn�� ostrza jej krytyki. Nawet wikary pad� jej ofiar�. Zbyt dos�ownie - dowodzi�a - interpretowa� Bibli� i poza tym wola� zadawa� si� z w�a�cicielami szynk�w i karczem oraz innymi grzesznikami ani�eli z tymi, kt�rych przewinienia zosta�y zmyte krwi� Baranka dzi�ki cnotliwemu �yciu i przestrzeganiu boskich praw. Nie lubi�am pani Polhenny. Moim zdaniem by�a jedn� z najbardziej niesympatycznych os�b, jakie zna�am kiedykolwiek. Niewiele mia�am z ni� wprawdzie do czynienia, ale by�o mi �al Leah, jej c�rki, kt�ra w tym czasie mia�a oko�o szesnastu lat. Pani Polhenny by�a wdow�, ale nigdy jako� nie zdarzy�o mi si� s�ysze� o panu Polhennym. Musia� jednak istnie�, inaczej bowiem w jaki spos�b Leah znalaz�aby si� na �wiecie? - Musia�a go szybko wyko�czy� - skwitowa�a kr�tko moje w�tpliwo�ci pani Garnett, kucharka z Cador. - Biedny facet, za�o�� si�, �e dobrze dawa�a mu w ko��. Leah by�a bardzo �adna, ale sprawia�a wra�enie wiecznie zastraszonej, jakby stale ogl�da�a si� za siebie w obawie, �e lada chwila zza plec�w wyskoczy czyhaj�cy na jej dusz� diabe�, kt�ry b�dzie usi�owa� j� kusi�. Leah by�a szwaczk�, a poza tym pi�knie haftowa�a. Raz na miesi�c jecha�a z matk� do Plymouth, gdzie mia�a sta�ego odbiorc� swych wyrob�w. Jej hafty odznacza�y si� wyj�tkowo mistern� robot�; biedna dziewczyna �l�cza�a nad nimi ca�ymi dniami. Tego dnia Leah pomaga�a swojej matce dekorowa� ko�ci� kwiatami; pani Polhenny wydawa�a rozkazy, a ona spe�nia�a je pos�usznie. - Dzie� dobry, pani Polhenny - przywita�a j� babcia. - Jakie pi�kne r�e! S�owa babci sprawi�y jej wyra�n� przyjemno��. - To najw�a�ciwsze kwiaty na tak� okazj� jak �lub, pani Hanson. - Ach tak, rzeczywi�cie ... John Polgarth i Molly Agar. - Ca�e miasto przyjdzie do ko�cio�a na t� uroczysto�� - ci�gn�a pani Polhenny i doda�a znacz�co: - A czas jest ju� na ni� najwy�szy. - Jestem pewna, �e b�d� tworzy� bardzo dobran� par�. Molly to mi�a dziewczyna. - Hm - odpar�a z pow�tpiewaniem w g�osie. - Troch� tylko za bardzo trzpiotowata. - Ona po prostu ma weso�e usposobienie. - Agar dobrze robi, �e j� wydaje za m��. Takie dziewczyny jak ona nie powinny trwa� d�ugo w panie�skim stanie. - Pani Polhenny �ci�gn�a usta, daj�c do zrozumienia, �e wie o czym�, co dla innych stanowi jeszcze tajemnic�. - A wi�c tym lepiej - odpar�a babcia. Us�ysza�am z ty�u jaki� ruch: kto� wszed� do ko�cio�a. Pani Polhenny przebiera�a kwiaty w pojemniku. Obejrza�am si� za siebie. M�oda, nie znana mi dziewczyna cichutko wsun�a si� mi�dzy rz�d �awek i przykl�k�a pobo�nie. Pani Polhenny zwr�ci�a si� do Leah: - Podaj mi t� ga��zk�. B�dzie tu doskonale pasowa�... - Urwa�a w p� zdania. Srogim wzrokiem popatrzy�a na kl�cz�c� w �awce dziewczyn�. - Czy ja dobrze widz�? - powiedzia�a z wyra�nym oburzeniem w g�osie. Milcza�y�my, zastanawiaj�c si�, o co jej chodzi. Zostawi�a kwiaty, przemaszerowa�a szybkim krokiem wzd�u� nawy i podesz�a do dziewczyny. - Wyno� si�! - wykrzykn�a. - Ty, ladacznico! Jak �miesz wchodzi� do tego �wi�tego przybytku! To nie jest miejsce dla takich jak ty. Dziewczyna wsta�a z kl�czek. Mia�am wra�enie, �e za chwil� wybuchnie p�aczem. - Ja tylko chcia�am... - zacz�a. - Precz! - krzycza�a pani Polhenny. - Precz st�d, m�wi�. Babcia jej przerwa�a. - Chwileczk�. Co to wszystko ma znaczy�? Prosz� mi powiedzie�, co si� tu dzieje? Dziewczyna przemkn�a obok nas i wybieg�a z ko�cio�a. - Prosz�, niech pani pyta - zach�ca�a pani Polhenny. - To jedna z nierz�dnic z Bays Cottages. - Oczy jej zw�zi�y si� gniewnie w dwie ma�e szparki, a usta zacisn�y w tward� lini�. - I nie widz� powodu, by ukrywa� przed pani�, �e ta dziewczyna jest w sz�stym miesi�cu ci��y. - Jej m��... Pani Polhenny roze�mia�a si� szyderczo. - M��? Dziewuchy takie jak ona nie czekaj� do dnia �lubu. Ona nie jest pierwsza spo�r�d czeredy ladacznic w tej dzielnicy, zapewniam pani�. Tam wszyscy s� zepsuci do szpiku ko�ci. Cud, �e Pan B�g nie star� jeszcze tego miejsca na proch. - Mo�e jest bardziej mi�osierny dla grzesznik�w ni� niejeden ze �miertelnych. - Przyjdzie czas, �e stan� przed boskim s�dem, nie ma obawy. - Oczy pani Polhenny rozb�ys�y, jakby ju� w wyobra�ni widzia�a nieszcz�nic� sma��c� si� w piekielnym ogniu. - Ale przysz�a przecie� do ko�cio�a - babcia pr�bowa�a �agodzi� jej gniew. - Widocznie odczuwa potrzeb� skruchy, �a�uje za grzechy. A dobrze pani wie z Pisma �wi�tego, �e w niebie jest wielka rado�� z ka�dego nawr�conego grzesznika. - Gdybym to ja znajdowa�a si� na miejscu Pana Boga - o�wiadczy�a pani Polhenny - z ca�� pewno�ci� dobrze bym wiedzia�a, jak ukara� tych z Bays Cottages. - Mo�e niekt�rzy powinni by� wdzi�czni losowi, �e pani nim nie jest - zauwa�y�a cierpko babcia. - Niech mi teraz pani powie co� o tej dziewczynie. Co to za jedna? - Nazywa si� Daisy Martin. Ca�a jej rodzina to banda nicponi�w. Jej babka prosi�a mnie, bym do niej przysz�a. Kaja�a si� przede mn� z powodu w�asnych grzech�w. Nic dziwnego, starzeje si� i dr�y na my�l o boskim s�dzie. Zbada�am dziewczyn� i powiedzia�am: "Ona jest w sz�stym miesi�cu. Gdzie jest jej m��?". O�wiadczy�a, �e uwi�d� j� jeden z tych sezonowych robotnik�w, kt�rzy pracowali przy kryciu strzech. Dziewczyna ma szesna�cie lat. Moim zdaniem jest to ha�ba. - Ale do porodu pani przyjdzie, mam nadziej�. - Musz�, to przecie� m�j obowi�zek. Nawet je�li dziecko zosta�o pocz�te w grzechu, moim zadaniem jest pom�c mu przyj�� na �wiat. B�g wyznaczy� mi tu na ziemi tak� rol� i nic mnie nie powstrzyma od spe�nienia tej powinno�ci. - Bardzo mnie to cieszy - odpar�a babcia. - Dzieci nie odpowiadaj� za grzechy rodzic�w, chyba to pani rozumie. - No c�, b�d� co b�d� to B�g powo�a� je do �ycia. S� to dzieci bo�e, niezale�nie od tego, w jaki spos�b pojawi�y si� na tym �wiecie. A co do owej ma�ej kreatury, mam nadziej�, �e wyp�dz� j�, skoro si� tylko dziecko urodzi. Takie dziewuszysko stanowi bardzo z�y przyk�ad dla ca�ej okolicy. - Ale przecie� pani m�wi, �e ona ma dopiero szesna�cie lat! - Jest ju� dostatecznie doros�a, by wiedzie�, co robi. - Ale ona nie jest pierwsz�, kt�rej si� co� takiego przytrafi�o. - To wcale nie znaczy, i� nie jest godna pot�pienia. - Dobrze pani wie, �e ludzie grzeszyli i grzesz� od pocz�tku �wiata - zauwa�y�a filozoficznie babcia. - "B�g ze�le na nich �ar swego gniewu",�* nie ma obawy - zapewni�a pani Polhenny, kieruj�c pobo�nie wzrok na belkowany sufit �wi�tyni, jakby to by�y same niebiosa. Ks. Hioba, 20, 23. Mo�na by s�dzi� - pomy�la�am - �e chcia�a da� Panu Bogu ma�ego szturcha�ca za to, i� tak opieszale sprawuje swoje obowi�zki. Wiedzia�am, �e w duszy babci toczy si� walka, czy litowa� si� nad ma�� Daisy, czy te� pofolgowa� swemu sekretnemu pragnieniu i dalej ci�gn�� za j�zyk pani� Polhenny. Ta ci�gn�a dalej: - To, co si� dzieje w Poldorey wschodnim i zachodnim, gdyby pani wiedzia�a o tym wszystkim, prze�y�aby pani nie lada wstrz�s. - Powinnam wobec tego dzi�kowa� Bogu, �e mi oszcz�dzi� takiej wiedzy. - "B�g ze�le na nich �ar swego gniewu", wspomni pani moje s�owa. - Trudno mi sobie wyobrazi� nasze ma�e Poldorey zamienione w Sodom� i Gomor�. - Nadejdzie taki dzie�, zobaczy pani. - Mam nadziej�, �e do tego nie dojdzie. Ale widz�, �e zabieramy pani czas, a ma pani przecie� piln� robot�. Do zobaczenia, pani Polhenny. Wysz�y�my przed ko�ci�. Babcia odetchn�a g��boko, jakby duszna atmosfera ko�cio�a uciska�a jej pier�, i chcia�a zaczerpn�� �wie�ego powietrza. Nast�pnie odwr�ci�a si� do mnie i powiedzia�a ze �miechem: - Ogromnie moralna z niej kobieta. Ale m�wi�c szczerze, wol� ju� mie� do czynienia z prawdziwym grzesznikiem. Nie da si� jednak zaprzeczy�, �e jest doskona�� akuszerk�. W ca�ej Kornwalii nie znajdziesz lepszej od niej po�o�nej. Moja droga, musimy zainteresowa� si� t� biedn� dziewczyn�. P�jd� jutro do tych chat i dowiem si�, jaka tam jest sytuacja. W tym momencie przypomnia�a sobie nagle m�j wiek. Przypuszczalnie zorientowa�a si�, �e oto mimo woli zosta�am wci�gni�ta w sfer�, kt�rej m�j dziecinny umys� nie by� jeszcze w stanie poj��. - Dzi� po po�udniu pojedziemy do Pencarron - zmieni�a temat. - Czy to nie wspaniale, �e Pedrek jest tutaj w tym samym czasie co ty? ** ** ** Wiele my�la�am o pani Polhenny i zawsze uwa�nie przygl�da�am si� jej chacie, ilekro� zdarzy�o mi si� j� mija�. Dom znajdowa� si� na skraju wschodniej cz�ci Poldorey i cz�sto widzia�am przy nim susz�ce si� na krzakach pranie. W oknach wisia�y nieposzlakowanej bieli koronkowe firanki, a kamienne schodki przed g��wnym wej�ciem l�ni�y czysto�ci�. Szorowano je z pewno�ci� regularnie. Pani Polhenny najwyra�niej by�a zdania, �e czysto�� jest drug� po bogobojno�ci najwa�niejsz� cnot�, a ona sama g��wn� nosicielk� obydw�ch tych zalet. Raz czy dwa uda�o mi si� na moment ujrze� Leah w oknie jej chaty. Siedzia�a pochylona nad b�benkiem, pracowicie wyszywaj�c wymy�lne wzory. Kiedy czasami podnosi�a g�ow� znad roboty, jej wzrok pada� na mnie. U�miecha�am si� wtedy do niej i pozdrawia�am j� r�k�, a ona odwzajemnia�a si� podobnym gestem. Mia�am ogromn� ochot� porozmawia� z ni�. Pragn�am si� dowiedzie�, jak si� jej �yje z matk� tak� jak pani Polhenny. Ale ona zawsze, ilekro� zdradzi�am tak� ochot�, stara�a si� da� mi do zrozumienia, �e nie mo�e sobie pozwoli� na przerw� w pracy. Biedna Leah - my�la�am. - Ci�ko musi by� c�rk� bogobojnej niewiasty, kt�ra jest �wi�cie przekonana, i� B�g powo�a� j� po to, aby strzeg�a moralno�ci w ca�ej okolicy. We w�asnym domu na pewno okazuje jeszcze wi�ksz� surowo��. Dzi�kowa�am Bogu za moj� mam�, moich dziadk�w i Pencarron�w. Oni tak skrupulatnie nie przestrzegali boskich przykaza�, ale za to obcowanie z nimi by�o znacznie przyjemniejsze. To ostatnie lato nie r�ni�o si� wiele od poprzednich. Babcia uda�a si� do Bays Cottages i zanios�a m�odej dziewczynie ubranie i jedzenie. Kiedy nadszed� u niej czas rozwi�zania, pani Polhenny, zgodnie ze swoim ziemskim powo�aniem, odebra�a zdrowego ch�opczyka. Mama przyzna�a, �e aczkolwiek w innych sprawach by�a niezno�nie irytuj�ca, to jednak dobrze zna�a sw�j fach i rodz�ce matki mog�y czu� si� najzupe�niej bezpieczne w jej r�kach. Tego roku nieco cz�ciej widywa�am Jenny Stubbs. Mo�e dlatego utkwi�a tak mocno w mej pami�ci, poniewa� zacz�am zwraca� na ni� wi�ksz� uwag�. Przewa�nie spotyka�am j� na wiejskich dr�kach. Pomaga�a w pracy �onie jednego z farmer�w. S�ysza�am, �e by�a sprawna i ch�tna do roboty. M�wiono, �e wszyscy si� z niej wy�miewali, ale pani Bullet, jej chlebodawczyni, czuwa�a nad ni� i nie pozwala�a, by robotnicy stroili sobie z niej �arty lub podawali w w�tpliwo�� urojon� ci���. "Ona nikomu nie robi tym krzywdy - denerwowa�a si� pani Bullet. - Zostawmy wi�c biedactwo w spokoju. Urojenia to ca�a jej rado��". Jenny �piewaj�ca dono�nie i niezbyt czysto ostrym g�osem oraz pani Polhenny wyg�aszaj�ca na ka�dym kroku umoralniaj�ce kazania... to by�y wydarzenia, kt�re najbardziej zapad�y mi w pami�� tamtego ostatniego lata. Pami�tam wszystko tak wyra�nie, jakby zdarzy�o si� to nie dalej ni� wczoraj. Oczyma wyobra�ni widz� nasze po�egnanie z dziadkami, kt�rzy z posmutnia�ymi twarzami stali na peronie. Macha�am r�k� na do widzenia z okna wagonu i by nie sprawi� im przykro�ci, stara�am si� t�umi� rado��, jak� czu�am na my�l, �e oto znowu wracam do Londynu. - Chcia�abym - odezwa�am si� do Pedreka - by�my wszyscy mogli mieszka� blisko siebie. On by� w podobnej sytuacji. Jego babcia, �egnaj�c go, z trudem tylko powstrzymywa�a �zy. Podobnie jak ja, nie chc�c ich urazi�, stara� si� przybiera� smutn� min�, ale i jego rozsadza�a rado�� na my�l o rych�ym spotkaniu z rodzicami. Podobie�stwo naszego po�o�enia bardzo nas do siebie zbli�a�o. W chwil� p�niej poci�g unosi� nas w kierunku Londynu. Na stacji oczekiwali rodzice Pedreka. Taki utar� si� zwyczaj w naszych rodzinach. Je�eli ja wraca�am z jego rodzicami, moja mama wychodzi�a nam na spotkanie i odwrotnie. W tej niezmienno�ci powitalnego rytua�u by�o co� bardzo koj�cego i podnosz�cego na duchu, ale ja doceni�am te warto�ci dopiero wtedy, kiedy utraci�am je na zawsze. Prosto ze stacji, jak to by�o w zwyczaju, pojechali�my wszyscy do nas na herbat�. Po niej dopiero Cartwrightowie wracali z Pedrekiem do swego domu, oddalonego od naszej siedziby o kilka zaledwie ulic. Zasypywano nas pytaniami, a Pedrek i ja z radosnym przej�ciem zdawali�my relacj� z pobytu w Kornwalii. Siedzieli�my wszyscy przy stole - nie wy��czaj�c panny Brown i nauczyciela Pedreka - kiedy oznajmiono, �e mamy go�cia. - Pan Benedykt Lansdon - zaanonsowa�a z tradycyjn� godno�ci� Jane, ale jako� bardziej ceremonialnie ni� zazwyczaj. I oto pojawi� si� on, bardzo wysoki, o postawie - trudno mi znale�� inne okre�lenie - w�adczej i wynios�ej. - Benedykt - odezwa�a si� mama, podnosz�c si� z krzes�a. Podesz�a do niego, a on uj�� jej r�ce w swoje d�onie i tak stali, patrz�c sobie w oczy i u�miechaj�c si� do siebie. Nast�pnie mama zwr�ci�a si� do nas: - Czy� to nie mi�a niespodzianka? - Dowiedzia�em si�, jakim poci�giem wracacie, i oto jestem - wyja�ni� Benedykt Lansdon. - Usi�d�, prosz�, i wypij z nami herbat� - zaproponowa�a ciep�o mama. U�miechn�� si� do nas, po czym nast�pi�a zwyk�a w tych razach wymiana wzajemnych grzeczno�ci. M�j weso�y nastr�j prysn��. Zrobi�o mi si� nagle ci�ko na sercu. Tradycyjny rytua� powrotu od dziadk�w niespodziewanie zosta� zak��cony. Powinni�my byli jeszcze dzieli� si� wra�eniami z Kornwalii i zaspokaja� ciekawo�� rodzic�w. Potem Pedrek odjecha�by do swego domu, uprzednio jednak uzgodniwszy ze mn�, jak to by�o w zwyczaju, kiedy si� znowu spotkamy. - Jak przedstawia si� sytuacja w g�rnictwie? - zapyta� Benedykt, zwracaj�c si� do ojca Pedreka. - R�nie. Raz dobrze, raz �le - odpar� Justin Cartwright. - Jestem pewien, �e w tych zagadnieniach orientujesz si� nie gorzej ode mnie... z t� tylko r�nic�, �e cynk to nie z�oto. - Rzeczywi�cie, jest to r�nica - zgodzi� si� Benedykt Lansdon. - Ale jak wiesz, dawno ju� przesta�em si� zajmowa� t� dziedzin�. - To prawda - przyzna� Justin Cartwright. - Zamierzam wr�ci� do polityki - o�wiadczy� Benedykt Lansdon, spogl�daj�c na moj� matk�. Twarz jej zaja�nia�a zadowoleniem, a w oczach pojawi� si� radosny b�ysk. - Doprawdy, Benedykcie, to wspania�a wiadomo��! Zawsze powtarza�am... Spogl�da� na ni� i kiwa� ze zrozumieniem g�ow�. Najwyra�niej doskonale si� oboje rozumieli. Poczu�am si� nagle jak odgrodzona od niej niewidzialn� szyb�. Odkry�am, �e w �yciu mojej matki istnieje strefa, do kt�rej ja nie mam dost�pu. - Wiem, �e m�wi�a� - ci�gn�� dalej. - Teraz przyst�puj� do realizacji swoich plan�w. - Zdrad� nam t� tajemnic�, Benedykcie - nalega�a Morwenna, matka Pedreka. - Nie ma tu �adnej tajemnicy - odpar�. - Mam zamiar kandydowa� na pos�a z okr�gu Manorleigh. - To tw�j dawny okr�g wyborczy! - wykrzykn�� Justin. Benedykt skin�� g�ow�. Patrzy� na mam�. Targn�� mn� bolesny niepok�j; dobrze zna�am swoj� matk�. - Zadecydowa� o tym prosty przypadek - wyja�nia� dalej Benedykt. - Umar� Tom Dollis. Biedny facet, wcale nie by� jeszcze taki stary. Zmar� nagle na atak serca. W rezultacie powsta� wakat. Na jego miejsce trzeba b�dzie wybiera� nowego pos�a. Wkr�tce odb�d� si� wybory uzupe�niaj�ce. - Ale ten okr�g to przecie� tradycyjna twierdza konserwatyst�w - zauwa�y� Justin. Benedykt przytakn��. - Rzeczywi�cie tak by�o, i to przez wiele lat, ale to si� zmieni�o od pewnego czasu. - Kolejne spojrzenie na mam�. - Je�li mnie wybior� - kontynuowa� - b�dziemy musieli do�o�y� stara�, by ten fotel pozosta� na d�u�ej w naszych r�kach. My? Zabrzmia�o to tak, jakby i j� w��cza� w swoje plany. Mama unios�a fili�ank� z herbat�. - Poniewa� nie mam w tej chwili nic mocniejszego pod r�k� - o�wiadczy�a - wypij� za tw�j sukces tym oto napojem. - Nie ma znaczenia, czym si� pije - odpar�. - Licz� si� tylko intencje. - Musz� przyzna�, �e to jest szalenie ekscytuj�ce. Zn�w pos�a� jej porozumiewawczy u�miech. - Te� tak uwa�am - o�wiadczy�. - Wiedzia�em, �e tak to odbierzesz. Morwenna wtr�ci�a si� do rozmowy. - O ile wiem, jeste� gor�cym zwolennikiem pana Gladstone'a. - Moja droga Morwenno, to nasz najwybitniejszy polityk w tym stuleciu. - A Peel... Palmerston...? - zacz�� Justin Cartwright. Benedykt skwitowa� jego pytanie machni�ciem r�ki. - M�wi�, �e bardzo bystrym politykiem jest pan Disraeli - zauwa�y�a Morwenna. - Ten parweniusz? On zawdzi�cza sw� karier� wy��cznie temu, �e w obrzydliwy spos�b podlizuje si� kr�lowej. - Nie, nie - zaprotestowa� Justin. - Nie mo�e to by� jedyny pow�d jego b�yskotliwej kariery. Jest genialnie zdolnym cz�owiekiem. - Faktycznie masz racj�. Szczeg�lne zdolno�ci wykazuje zw�aszcza w reklamowaniu w�asnej osoby. - By� przecie� premierem. - Och, przez miesi�c czy co� ko�o tego... Mama wybuchn�a �miechem. - Widz�, �e sprawy polityczne zaczn� si� u nas wysuwa� na pierwszy plan. Kiedy te wybory maj� si� odby�, Benedykcie? - W grudniu. - B�d� musieli szybko podj�� decyzj�. - Rzeczywi�cie, nie zostaje wiele czasu na przygotowania. Mam jednak�e nadziej�, �e dam sobie jako� rad�. Ani ja, ani Pedrek nie odezwali�my si� podczas tej dyskusji ni razu. Zastanawia�am si�, czy i jego, tak jak mnie, uderzy� zupe�ny brak zainteresowania doros�ych naszymi osobami. Jakby zapomnieli, �e my r�wnie� siedzimy przy stole. Zazwyczaj po d�u�szej roz��ce zach�annie s�uchali naszych relacji z pobytu w Kornwalii; nigdy nie mieli ich do��. Wypytywali nas o to, czy i jakie post�py robimy w je�dzie na koniu, jak nam wychodz� skoki, jak si� miewaj� dziadkowie, jaka by�a pogoda i o wiele innych podobnych spraw. Nast�pnie doro�li zmienili temat i zacz�li rozmawia� o reformach w Irlandii planowanych przez pana Gladstone'a. Benedykt Lansdon, jak mo�na by�o oczekiwa�, by� i w tej kwestii doskonale zorientowany. To on g��wnie zabiera� g�os przy stole, a reszta towarzystwa s�ucha�a go w skupieniu. Dowiedzieli�my si�, �e nieszcz�sne po�o�enie Irlandczyk�w oraz ich rosn�ce niezadowolenie bardzo niepokoi pana Gladstone'a. Jego zdaniem rozwi�zanie tego problemu zale�y wy��cznie od rz�du. Tak wygl�da� nasz powr�t do domu, ca�kowicie zepsuty - jak powiedzia�am Pedrekowi - przez wizyt� Benedykta Lansdona. Od owego momentu cz�owiek ten ca�kowicie zdominowa� nasze �ycie. Stale nas odwiedza�. Kiedy spacerowa�am z mam� po parku, cz�sto si� do nas przy��cza�. Rozmawiali ze sob� i wydawali si� wtedy zupe�nie zapomina� o mojej obecno�ci. Zdarza�o si� jednak, �e Lansdon pr�bowa� nawi�zywa� rozmow� r�wnie� ze mn�. Pyta� mnie o post�py w je�dzie konnej i obieca� wybra� si� kiedy� z nami na wsp�ln� przeja�d�k�. Zosta� wybrany na kandydata do poselskiego fotela, tak jak przepowiada�a mama. Nosi� si� teraz z zamiarem kupienia domu w Monorleigh. Chcia�, by mama pojecha�a razem z nim i pomog�a mu w wyborze odpowiedniego obiektu. Marzy�am o tym, by sobie odjecha� na zawsze. Chwilowo wynaj�� umeblowany dom i szuka� czego� bardziej stosownego. Ale cz�sto przyje�d�a� do Londynu. Zbli�a� si� listopad. W parkach zamiatano opad�e li�cie, a w powietrzu unosi� si� przyjemny zapach spalenizny. By�o mglisto i wilgotno; niebieskie opary wisia�y nad drzewami, nadaj�c im nieco tajemniczy wygl�d. Oboje z Pedrekiem przepadali�my za t� por� roku. Brodzili�my, szuraj�c nogami, w zgarni�tych li�ciach i snuli�my marzenia o fantastycznych przygodach, kt�rych oczywi�cie byli�my g��wnymi bohaterami. Sw� zr�czno�ci�, pomys�owo�ci� i odwag� zadziwiali�my ca�y �wiat. Ale tego roku nie mia�o si� spe�ni� �adne z moich marze�. Do mego serca zacz�� si� wkrada� lekki niepok�j. I wtedy... przysz�o to najgorsze. By� wiecz�r. Le�a�am ju� w ��ku, ale jeszcze nie spa�am. Swoim zwyczajem czyta�am przed snem do chwili, kiedy przyjdzie panna Brown i zgasi mi �wiat�o. Do mej sypialni zajrza�a mama. Oczy jej b�yszcza�y. Nieraz s�ysza�am, jak opowiadano o ludziach, kt�rych oblicza roz�wietla� odblask szcz�cia. W tej chwili mama w�a�nie tak wygl�da�a. Bi�o od niej jakie� wewn�trzne �wiat�o. Nigdy nie widzia�am r�wnie promiennej twarzy. Wyci�gn�a si� na ��ku i obj�a mnie ramionami. - Rebeko - zacz�a - chc�, by� by�a pierwsza, kt�ra si� o tym dowie. Odwr�ci�am si� do niej i ukry�am twarz na jej ramieniu. Pog�aska�a mnie po w�osach. - Zawsze by�y�my razem, tylko my dwie, ty i ja, prawda? Och tak, jest jeszcze rodzina, kt�ra oczywi�cie jest nam bardzo bliska, ale nas, ciebie i mnie, ��cz� szczeg�lne wi�zy. Bardzo si� obie kochamy... i tak b�dzie zawsze, a� do ko�ca naszych dni. Skin�am g�ow�. Zaczyna� ogarnia� mnie niepok�j; instynkt mi podpowiada�, co ma zamiar powiedzie�. W�wczas nast�pi�o wyznanie: - Wychodz� za m��, Rebeko. - Nie... nie - wyszepta�am. Przygarn�a mnie mocniej do siebie. - Pokochasz go z czasem tak jak ja. To wspania�y cz�owiek. Znam go od wczesnej m�odo�ci... by�am niewiele starsza od ciebie, kiedy go pozna�am. Nasza przyja�� zawsze mia�a szczeg�lny charakter. - Po�lubi�a� mego ojca - przypomnia�am jej. - Tak... tak... ale owdowia�am ju� tak dawno... od tylu lat jestem sama. - Dziesi�� lat - rzek�am. - Umar� tu� przed moim urodzeniem. Skin�a g�ow� twierdz�co. - Nie pytasz... - zacz�a. Nie musia�am. Wiedzia�am. W ka�dym razie zanim zd��y�am otworzy� usta, mama oznajmi�a uroczy�cie: - To pan Benedykt Lansdon. Mimo i� wiedzia�am, �e mo�e to by� tylko on, jej wyznanie zrobi�o na mnie piorunuj�ce wra�enie. - Z czasem bardzo go polubisz, Rebeko - m�wi�a dalej mama. - Jest to naprawd� niezwyk�y cz�owiek. Nic nie odrzek�am, ale w duchu mia�am dla niej gotowe odpowiedzi. Pierwsza z nich brzmia�a: "Nigdy", a druga: "Tak, wiem, �e jest nadzwyczajny. Ale ja nie przepadam za takimi osobami. Lubi� zwyk�ych, wyrozumia�ych, sympatycznych ludzi". - Wszystko b�dzie tak jak by�o - zapewnia�a. - To jest niemo�liwe - odpar�am. - No c�, niew�tpliwie jakie� zmiany zajd�... jednak�e tylko na lepsze. Och, Rebeko, jestem taka szcz�liwa. Kocham go ju� od d�u�szego czasu. Nigdy nie spotka�am m�czyzny, kt�ry by mu w czymkolwiek dor�wna�. Kiedy byli�my dzie�mi, bawili�my si� wsp�lnie i razem prze�ywali�my r�ne przygody. Potem on odjecha�... a ja pozna�am twego ojca. - M�j ojciec by� wielkim cz�owiekiem, bohaterem. - Tak, wiem. Byli�my razem bardzo szcz�liwi, ale on nie �yje i na pewno by sobie nie �yczy�, bym trwa�a w �a�obie po nim do ko�ca �ycia. Rebeko, zobaczysz, tobie te� b�dzie dobrze. Ka�de dziecko powinno mie� ojca. - Ja mam ojca. - Mam na my�li ojca,