2024
Szczegóły |
Tytuł |
2024 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2024 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2024 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2024 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Odmieniec"
Autor: Philippa Carr
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 2000
Z angielskiego prze�o�y�a Anna
Kruczkowska
T�oczono pismem punktowym dla
niewidomych w Drukarni Zak�adu
Nagra� i Wydawnictw ZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk: Wydawnictwo "�wiat
Ksi��ki",
Warszawa 1998
Korekty dokona�y
K. Markiewicz
i U. Maksimowicz
`tc
Ostatnie lato
Mia�am dziesi�� lat, kiedy
nieprzerwane pasmo szcz�cia,
jakim by�o moje dotychczasowe
dzieci�stwo, raptownie si�
urwa�o. Przyczyn� tego by�o
ma��e�stwo mojej matki z
Benedyktem Lansdonem. Gdybym
by�a nieco starsza i mia�a
wi�cej �yciowego do�wiadczenia,
wiedzia�abym, �e tak to si�
w�a�nie sko�czy. Ale ja �y�am
sobie, nie�wiadoma oczekuj�cej
mnie zmiany, spokojna i
szcz�liwa w bezpiecznym kokonie
mi�o�ci mojej matki, kt�ra by�a
centrum mego istnienia.
Wierzy�am r�wnie�, �e jestem
najwa�niejsz� osob� w jej �yciu
i nie podejrzewa�am ani przez
chwil�, �e jaki� intruz zak��ci
moje szcz�cie.
Ten intruz nie by� tak ca�kiem
mi nie znany. Towarzyszy� nam,
odk�d si�gn� pami�ci�, zawsze
jednak gdzie� w tle, na drugim
planie, gdzie, jak mia�am
nadziej�, pozostanie ju� na
sta�e.
By� obecny, kiedy przysz�am na
�wiat po�r�d z�otono�nych p�l
Australii. I to w jego domu po
raz pierwszy ujrza�am �wiat�o
dzienne.
- Pan Lansdon - opowiada�a
moja matka - r�ni� si� od
innych g�rnik�w. Posiada�
przynosz�c� niema�e dochody
kopalni� i zatrudnia� w niej
wiele os�b, kt�rym poszukiwanie
z�ota na w�asn� r�k� si� nie
powiod�o. Wszyscy mieszkali�my w
barakach. Nie mo�esz sobie
wyobrazi�, jak one wygl�da�y;
mniej wi�cej jak ta chata w
lesie, w kt�rej podczas ubieg�ej
zimy przebywa� ten stary
w��cz�ga. Trudno o gorsze
miejsce na urodzenie dziecka.
Postanowiono zatem, �e na okres
porodu przeprowadz� si� do domu
pana Lansdona. Pedrek tak�e tam
przyszed� na �wiat.
Pedrek Cartwright by� moim
serdecznym przyjacielem.
Mieszka� wraz z rodzicami w
Londynie. Jego dziadek by�
w�a�cicielem kopalni Pencarron,
kt�ra znajdowa�a si� w Kornwalii
w pobli�u Cador, siedziby moich
dziadk�w; sp�dzali�my wi�c razem
wiele czasu. Je�li jego rodzice
musieli zosta� w Londynie, a my
akurat wybierali�my si� do
rodzic�w mej matki, z regu�y
zabierali�my go ze sob�. Moja
mama by�a wielce zaprzyja�niona
z jego rodzicami. W Londynie
utrzymywali�my ze sob� �cis�e
stosunki towarzyskie. Byli�my ze
sob� z�yci prawie jak rodzina.
Jako bardzo ma�e dzieci, ja i
Pedrek bawili�my si� na terenie
kopalni z�ota. Obydwoje
przyszli�my na �wiat w tym samym
miasteczku g�rniczym, na drugim
ko�cu �wiata, i obydwoje w domu
tego� samego Benedykta Lansdona.
To nas do siebie zbli�y�o.
Powinnam by�a odgadn��, co si�
�wi�ci, poniewa� ilekro� mama
wymienia�a imi� Benedykta
Lansdona, jej g�os nabiera�
dziwnej mi�kko�ci, oczy
b�yszcza�y, a na ustach pojawia�
si� u�miech. Ale w owym czasie
nie przywi�zywa�am do tych
sygna��w �adnej uwagi.
I to wcale nie dlatego, �e
mia�oby to jaki� wp�yw na rozw�j
przysz�ych wypadk�w. Moja
niech�� do jakichkolwiek zmian w
dotychczasowym �yciu wcale nie
by�aby mniejsza, ale
przynajmniej uodporni�abym si�
na ten cios; nie by�by dla mnie
w�wczas takim szokiem.
Dopiero po ich �lubie
u�wiadomi�am sobie, jakie mia�am
do tej pory beztroskie �ycie.
Ale ile rzeczy traktowa�am wtedy
jako naturalne i ca�kowicie mi
nale�ne!
Moje radosne dzieci�stwo
up�ywa�o w Londynie, w domu
po�o�onym w pobli�u parku, dok�d
ka�dego ranka udawa�am si� na
spacer ze swoj� guwernantk�,
pann� Brown. Spacerowa�y�my
�cie�kami pod wynios�� kopu��
koron wysokich starych drzew:
kasztan�w, d�b�w i buk�w. Panna
Brown przy��cza�a si� do grona
innych guwernantek, z kt�rymi
ucina�a sobie pogaw�dk�, a ja
tymczasem bawi�am si� z innymi
dzie�mi. Karmili�my kaczki na
stawie i biegali�my po rozleg�ej
zielonej ��ce.
Uwielbia�am sklepy. Niedaleko
naszego domu znajdowa� si� rynek
i czasami zimow� por� panna
Brown zabiera�a mnie tam po
po�udniu. C� to by�a za
przyjemno�� przeciska� si� w�r�d
t�umu mi�dzy kramikami i
przygl�da� si� straganiarzom,
zw�aszcza kiedy po zapadni�ciu
zmroku zapalano jedn� po drugiej
naftowe latarnie. Kt�rego� razu
przy jednym z takich stragan�w
jad�y�my w�gorza w galarecie
mimo opor�w panny Brown, kt�ra
uwa�a�a posilanie si� na ulicy
za wysoce niestosowne dla
panienki z dobrego domu. Ale
jako� w ko�cu uda�o mi si� j�
ub�aga�. Fascynowa� mnie widok
wspaniale ubranych dam i
dystyngowanych d�entelmen�w w
cylindrach i surdutach.
Uwielbia�am zimowe wieczory,
kiedy siedzia�y�my z mam� przy
kominku i czeka�y�my na dzwonek
w�drownego sprzedawcy bu�eczek.
Nasza s�u��ca, Ann, wybiega�a
w�wczas z p�miskiem do drzwi, a
potem wraca�a ze stert� pysznego
pieczywa, kt�re obie z mam�
przypieka�y�my nad p�omieniem
ogniska.
To by�y pi�kne dni, kt�re, jak
by�am przekonana, b�d� trwa�y
wiecznie; nie podejrzewa�am
bowiem, �e Benedykt Lansdon czai
si� gdzie� niedaleko i wyczekuje
tylko stosownej okazji, by
wreszcie wyst�pi� z cienia i
wszystko zmieni� w moim �yciu.
Kiedy p�ki na drzewach w parku
zaczyna�y si� rozwija� i nawet
kar�owata grusza na naszym
skwerku zapowiada�a z pych�, �e
w odpowiedniej porze sp�odzi
kilka niejadalnych owoc�w, mama
oznajmia�a: "Ju� czas najwy�szy
jecha� do Kornwalii. Porozmawiam
z ciotk� Morwenn�. Ciekawa
jestem, jakie s� ich tegoroczne
plany".
Ciotka Morwenna by�a matk�
Pedreka; jego rodzice mieszkali
niedaleko naszego domu. Kiedy
przybywa�y�my do nich z wizyt�,
Pedrek zabiera� mnie do swego
pokoju, aby pochwali� si� nowym
szczeniakiem lub zademonstrowa�
najnowsz� zabawk�, jak� otrzyma�
w prezencie. Rozmawiali�my o
Kornwalii i o tym, co b�dziemy
robi� podczas pobytu u naszych
dziadk�w: moich i jego.
Potem by�a emocjonuj�ca jazda
poci�giem. Obydwoje z Pedrekiem
starali�my si� zaj�� miejsce
przy oknie. Z gor�czkowym
podnieceniem wskazywali�my sobie
po drodze r�ne interesuj�ce,
naszym zdaniem, szczeg�y
krajobrazu, podczas gdy poci�g
mkn�� po szynach, mijaj�c pola,
lasy i strumienie. Tylko od
czasu do czasu zatrzymywa� si�
na stacjach i stacyjkach.
Wreszcie przybywali�my do
miejsca przeznaczenia. Nasi
dziadkowie ju� czekali. Witali
nas tak serdecznie i wylewnie,
jakby nasz przyjazd by� dla nich
najwi�kszym szcz�ciem w �yciu.
Nast�pnie rozje�d�ali�my si�
ka�de w swoj� stron�; Pedrek
jecha� ze swymi dziadkami do
Pencarron, ja do Cador.
Cador, najwspanialsza i
najbardziej fascynuj�ca
rezydencja, od setek lat
stanowi� siedzib� rodu
Cadorson�w. Ale wszyscy
Cadorsonowie ju� wymarli. Ich
nazwisko wygas�o na zawsze wraz
ze �mierci� mego pradziadka
Jake'a Cadorsona i jego syna
Jaco, kt�rzy uton�li w
Australii. Dom przeszed� na moj�
babk�, kt�ra wysz�a za m�� za
Rolfa Hansona. Zawsze uwa�a�am,
�e to wielka szkoda, i� nie ma
ju� Cadorson�w, poniewa� tylko
ich nazwisko naprawd� pasowa�o
do tej pi�knej posiad�o�ci.
Na szcz�cie zamek nie
przeszed� w obce r�ce i nadal
pozosta� w rodzinie, bo chocia�
m�j dziadek wszed� do niej
poprzez ma��e�stwo z moj� babk�,
by� do Cador, moim zdaniem,
znacznie bardziej przywi�zany
ni� wszyscy pozostali cz�onkowie
klanu.
Doskonale rozumia�am jego
mi�o�� do tego domu. Zbudowany z
szarego kamienia, g�rowa� nad
okolic� wie�ami i armatnimi
wie�yczkami niczym
�redniowieczna forteca. Kiedy
samotnie b��dzi�am po jego
wielkich wysokich komnatach,
wydawa�o mi si�, �e si� cofn�am
w czasie i �yj� w dawnych
wiekach. To by�o przejmuj�ce
doznanie, zw�aszcza kiedy by�am
jeszcze zupe�nie ma�a.
Przeszywa� mnie wtedy
niepokoj�cy dreszcz. Ale
krzepi�ca obecno�� matki i
dziadk�w rozprasza�a niemi�e
wra�enie. Dziadek snu�
porywaj�ce opowie�ci o wojnie
domowej i o walkach �o�nierzy
Cromwella ze stronnikami kr�la
Karola I. Opowiada� tak�e o
straszliwych sztormach,
niezwykle gro�nych dla statk�w
znajduj�cych si� na morzu, oraz
o r�nych awanturnikach i
odkrywcach nieznanych krain i
l�d�w.
Kocha�am Cador. Dni zdawa�y mi
si� tam d�u�sze, a niebo zawsze
s�oneczne i bezchmurne. Nawet
kiedy pada� deszcz, czas mija�
r�wnie ciekawie. Kocha�am te�
morze. Czasami zezwalano nam na
ma�� przeja�d�k� �odzi�, ale
babcia niech�tnie odnosi�a si�
do tego typu pomys��w. Wci��
mia�a w pami�ci tragiczn� �mier�
swych rodzic�w i brata, kt�rzy
uton�li w falach oceanu.
Cz�sto wraz z mam� i babci�
chodzi�y�my na spacer do
Poldorey, pobliskiego miasteczka
podzielonego na dwie cz�ci:
wschodni� i zachodni�. Mija�y�my
wioski rozci�gaj�ce si� wzd�u�
nadbrze�a i przygl�da�y�my si�
rybakom naprawiaj�cym sieci i
komentuj�cym ostatni po��w.
Czasami pan Yeo, kamerdyner,
zabiera� mnie ze sob�, kiedy
szed� do nich po ryby. Jeszcze
�ywe rzuca�y si� na wadze
pokrytej warstw� srebrnych
�usek. Nie mog�am oderwa� oczu
od tego widoku. Przy okazji
przys�uchiwa�am si� rozmowom
rybak�w. Czasem chwalili si�:
"Dzi� by� dobry po��w, Arry.
Morze by�o spokojne. Pan B�g
kaza� uciszy� si� falom". Innym
razem zapowiadali bardziej
pesymistycznie: "Dzi� nie ma
ryby. Sam Jezus Chrystus nie
odwa�y�by si� wypu�ci� na morze
w tak� pogod�". Zna�am ich
wszystkich z imienia - Toma,
Teda, Harry'ego. Niekt�rzy z
nich nosili imponuj�co brzmi�ce
imiona, w wi�kszo�ci
zaczerpni�te z Biblii: Reuben,
Salomon, Jafet, Obed...
Wi�kszo�� z nich by�a �arliwymi
zwolennikami braci Wesley�w,
Johna i Charlesa, za�o�ycieli
Ko�cio�a metodyst�w, kt�rzy
w�drowali po Kornwalii,
wyg�aszaj�c kazania i
naprowadzaj�c ludzi na �cie�k�
zbawienia.
Cador znajdowa�o si� �wier�
mili od miasteczka Poldorey,
kt�rego dwie cz�ci,
przedzielone rzek� Poldor,
��czy� zabytkowy most. Lubi�am
wspina� si� po jego stromych
uliczkach na szczyt ska�y, sk�d
rozci�ga� si� pi�kny widok na
morze. Znajdowa�a si� tam
drewniana �aweczka, na kt�rej
ludzie zwykli odpoczywa� po
trudach wspinaczki. Ja te�
siadywa�am na niej, kiedy
przychodzi�am tam z dziadkiem.
Ulegaj�c moim namowom, opowiada�
mi wtedy o przemytnikach i
rozb�jnikach, �yj�cych z
grabie�y rozbitych statk�w.
Zwabiali je w tym celu do
brzegu, by rozbi�y si� o
nadbrze�ne ska�y, i potem
�upili. Brodzi�am po piaskach
nadbrze�a w nadziei, �e uda mi
si� znale�� jeden z tych
p�szlachetnych kamieni, w kt�re
podobno tutejsze pla�e mia�y
obfitowa�. Nie znalaz�am jednak
ani jednego. Jedyne, jakie
napotka�am, le�a�y na wystawie
sklepu pana Bandera z
obja�nieniem: "Znalezione na
pla�y w Poldorey".
By�am dumna, �e nale�� do
klanu Cador, poniewa� w Poldorey
odnoszono si� do mojej rodziny z
wielkim szacunkiem.
Wszystko to by�o moje. M�j
tak�e by� dom w Londynie:
wysoki, w�ski budynek, w kt�rym
mieszka�am z mam� i s�u��cymi.
S�u�by nie by�o wiele: s�u��ca
Ann i pokoj�wka Jane oraz pan i
pani Emery - ona pe�ni�a rol�
kucharki i gospodyni, on za� by�
tak zwan� z�ot� r�czk� i
cz�owiekiem do wszystkiego; do
jego obowi�zk�w nale�a�o r�wnie�
opiekowanie si� naszym ma�ym
ogr�dkiem. Dochodzi�a jeszcze
oczywi�cie moja guwernantka,
panna Brown, ale ona nie
posiada�aby si� z oburzenia,
gdyby zaliczono j� do tej
kategorii.
Stosunki mi�dzy nami a s�u�b�
by�y bardzo serdeczne. W naszym
ma�ym gospodarstwie panowa�a
ciep�a i sympatyczna atmosfera.
Mama nie by�a zbyt surow� pani�
domu i nie przywi�zywa�a
szczeg�lnej wagi do konwenans�w.
S�dz�, �e ca�a s�u�ba by�a jej
szczerze oddana. Wszyscy uwa�ali
si� niemal za cz�onk�w rodziny.
W naszym domu nie wyczuwa�o si�
owej nieprzeniknionej bariery
mi�dzy g�rnymi i dolnymi
pi�trami, jaka istnia�a gdzie
indziej, w wi�kszych
rezydencjach, takich jak pana
Benedykta Lansdona oraz mego
wuja Petera i ciotki Amaryllis.
Ci ostatni, ludzie w do�� ju�
podesz�ym wieku, nie byli moim
prawdziwym wujostwem ani nawet
wujostwem mojej matki, jednak�e
nasze powi�zania z ich rodzin�
si�ga�y kilku pokole� wstecz.
Benedykt Lansdon by� wnukiem
wuja Petera i te wi�zi
obejmowa�y tak�e i jego osob�.
Wuj Peter, chocia� bardzo
stary, by� znan� i wa�n�
postaci�; posiada� du�y maj�tek
i prowadzi� rozliczne interesy -
niekt�re z nich otoczone �ci�le
strze�on� tajemnic�. Budzi�
og�lny respekt, a wielu ludzi
przed nim dr�a�o. Jego �ona,
ciotka Amaryllis, by�a jedn� z
tych przys�owiowych s�abych
kobieci�tek, kt�re rozczulaj�
swoj� bezradno�ci�, ale kt�re
kieruj� domem wprawdzie �agodn�,
lecz �elazn� r�k�. Wszyscy j�
kochali - nie wy��czaj�c mnie.
Dom wujostwa s�yn�� z
eleganckich i wystawnych
przyj��. Wujostwo prowadzili
o�ywione �ycie towarzyskie, ale
cz�sto rol� gospodarzy w ich
domu odgrywali c�rka wuja
Petera, Helena, i jej m��, znany
polityk, Martin Hume. Naprawd�
bardzo przyjemnie by�o nale�e�
do takiej rodziny.
Przypominam sobie niekt�re
wydarzenia z okresu, kt�ry potem
przywyk�am nazywa� w my�lach
jako ostatnie lato; to w�a�nie
po Bo�ym Narodzeniu tego samego
roku po raz pierwszy w mym
umy�le zrodzi�o si� podejrzenie,
�e nast�pi jaka� zmiana.
Przyjecha�y�my z mam� do
Kornwalii. Pedrek r�wnie�
towarzyszy� nam w tej podr�y.
Dni mija�y szybko, dzielone
mi�dzy Cador a Pencarron Manor.
Oboje musieli�my sp�dza� kilka
godzin dziennie nad lekcjami i
nasze kontakty zale�a�y od
wsp�lnej zgody panny Brown i
pana Clenhama, kt�ry by�
nauczycielem Pedreka. W
nast�pnym roku Pedrek mia� p�j��
do normalnej szko�y i ju� sam
ten fakt by� zapowiedzi� zmiany
w naszym dotychczasowym trybie
�ycia. Ch�tnie je�dzili�my
konno, ale samym nie wolno nam
by�o zbytnio oddala� si� od
domu; zawsze w�wczas musia� nam
towarzyszy� kto� z doros�ych,
obecno�� trzeciej osoby jednak
do�� nas kr�powa�a. Wi�kszo��
czasu sp�dzali�my wi�c na
padoku, gdzie trenowali�my skoki
i popisywali�my si� je�dzieckimi
umiej�tno�ciami.
Tego dnia wybra�a si� z nami
moja mama; w takich razach
prawie z regu�y kierowali�my
nasze konie nad Jezioro �wi�tego
Branoka.
Fascynowa�o mnie to miejsce.
Pedrek mia� r�wnie� podobne
uczucie. Jezioro otacza�a
atmosfera dziwnej tajemniczo�ci.
Wierzby zwiesza�y nad nim swe
wiotkie ga��zie, przegl�daj�c
si� w jego g�adkiej tafli, ale
pod ni�, jak opowiadano, mia�a
kry� si� niezmierzona g��bia.
Miejscowa ludno�� uwa�a�a, �e
po zmroku nale�y unika� tego
zak�tka. My�l�, �e to
przekonanie w znacznej mierze
wp�yn�o na m�j nabo�ny stosunek
do jeziora. Mama tak�e by�a pod
jego dziwnym urokiem.
Jak zwykle uwi�zali�my nasze
konie do drzewa, a sami
rozci�gn�li�my si� na trawie,
opieraj�c si� o g�azy, kt�re
gdzieniegdzie wystawa�y z ziemi.
- Niewykluczone, �e s� to
resztki mur�w starego klasztoru
- zauwa�y�a mama.
Znali�my ju� dobrze histori� o
tym klasztorze, a zw�aszcza o
jego dzwonach, kt�re jakoby
mia�y si� odzywa� za ka�dym
razem, ilekro� grozi�a jaka�
katastrofa. Wie�� gminna
g�osi�a, �e dzwony spoczywa�y na
dnie Jeziora �wi�tego Branoka.
Pedrek, kt�ry mia� logiczny
umys�, zauwa�y� przytomnie, �e
je�eli dzwony rzeczywi�cie tam
si� znajduj�, to nie jest ono
takie bezdenne, jak si� s�dzi.
Mama odpar�a, �e ostatecznie w
ka�dej ludowej opowie�ci m�g�by
si� dopatrzy� nielogiczno�ci.
- Ale ja nie chc� my�le� w ten
spos�b - zaprotestowa�am gor�co.
- Wol� wierzy�, �e jezioro jest
naprawd� bezdenne i �e dzwony
r�wnie� si� tam znajduj�.
- Klasztor zniszczy�a pow�d�
zes�ana przez Boga na
niemoralnych zakonnik�w, kt�rzy
zeszli ze �cie�ki jego �wi�tych
przykaza� - wyja�ni�a mama.
- Wok� Cador roi si� od
bogobojnych i cnotliwych os�b -
dorzuci�am. - We�my na przyk�ad
tak� star� pani� Fenny z
nadbrze�a, przed kt�rej oczami
nic si� nie ukryje, i kt�ra
uwa�a, �e wszyscy, opr�cz niej,
p�jd� do piek�a. Druga jest pani
Polhenny; ka�dej niedzieli bywa
w ko�ciele na dw�ch mszach, rano
i po po�udniu, i chce
koniecznie, aby jej c�rka, Leah,
wyros�a na r�wnie �wi�tobliw�
niewiast� jak ona. W rezultacie
biedna dziewczyna �yje jak
pustelnica i w og�le nie wie, co
to jest rozrywka.
- Ludzie s� nieraz bardzo
dziwni - stwierdzi�a mama
filozoficznie - ale nale�y by�
wobec nich tolerancyjnym.
"Widzisz �d�b�o w oku brata
swego, a belki w oku swoim nie
dostrzegasz".�*
Mat., 7, 3.
- Zupe�nie jakbym s�ysza�a
s�owa pani Polhenny, mamo -
rzek�am. - Ona wci�� cytuje
Bibli�, ale w g��bi duszy jest
�wi�cie przekonana, �e w jej oku
nikt nie dojrzy najmniejszego
nawet �d�b�a.
Spogl�da�am marzycielskim
wzrokiem na jezioro i po raz
kolejny stara�am si� nam�wi�
mam�, by opowiedzia�a nam znan�
mi ju� na pami�� przygod�, jaka
mi si� w dzieci�stwie
przydarzy�a. Ot� Jenny Stubbs,
niedorozwini�ta umys�owo
niewiasta, kt�ra nadal mieszka�a
w chatce niedaleko jeziora,
porwa�a mnie, kiedy by�am ma�ym
dzieckiem. Wszyscy byli w�wczas
przekonani, �e si� utopi�am,
poniewa� na brzegu znaleziono
moj� torebk�.
- Przeszukano dok�adnie ca�e
dno - opowiada�a mama,
spogl�daj�c w zamy�leniu przed
siebie. Oczy mia�a szeroko
otwarte, ale wydawa�a si� jaka�
nieobecna, jakby przebywa�a w
innym odleg�ym �wiecie. - Nigdy
nie zapomn� tego dnia. By�am
przekonana, �e straci�am ci� na
zawsze.
By�a zbyt wzruszona, by m�wi�
dalej, ale ja tak lubi�am t�
histori�, �e mog�am jej s�ucha�
bez ko�ca; o tym jak Jenny
Stubbs ukry�a mnie w swej
chacie, jak dzwoni�a dziecinnym
dzwoneczkiem w nadziei, �e w ten
spos�b odci�gnie uwag�
poszukuj�cych, jak mnie tuli�a i
pie�ci�a, przekonana, �e jestem
jej ma�� zmar�� c�reczk�.
Pedrek r�wnie� ch�tnie s�ucha�
tej opowie�ci. Nigdy nie
okazywa� zniecierpliwienia, mimo
i� mama powtarza�a j� wiele
razy. By� bardzo taktowny i
delikatny i zawsze uwa�a�, by
nikogo nie urazi� niebacznym
s�owem. Wiedzia� przy tym, �e ja
wci�� ch�tnie s�ucham o mej
przygodzie.
Rozmowa o tej historii utkwi�a
mi w pami�ci dlatego, �e wtedy
w�a�nie g��wna jej bohaterka,
Jenny Stubbs, wysz�a z chaty,
kieruj�c si� w stron� jeziora.
Pocz�tkowo nas nie
spostrzeg�a. Co� sobie nuci�a.
Jej ostry wysoki g�os brzmia�
dziwnie przejmuj�co w ciszy
pogodnego popo�udnia.
Mama zawo�a�a do niej:
- Dzie� dobry, Jenny!
Odwr�ci�a si� raptownie, jakby
si� przestraszy�a.
- Dzie� dobry, ja�nie pani -
odpar�a. Sta�a przed nami
odwr�cona ty�em do jeziora.
Lekki wiaterek rozwiewa� jej
�adne jasne w�osy. Sprawia�a
wra�enie osoby niezupe�nie
normalnej, r�ni�cej si� od
innych ludzi.
- Jak si� miewasz, Jenny? -
zapyta�a j� mama.
- Dzi�kuj�, ja�nie pani, czuj�
si� dobrze.
Podesz�a do nas wolnym
krokiem. Nie spuszcza�a oczu ze
mnie i Pedreka. Mia�am nadziej�,
�e dojrz� w jej oczach jaki�
b�ysk �wiadcz�cy o tym, �e wie,
i� stoi przed ni� dziewczynka,
kt�r� kiedy� porwa�a, ukry�a u
siebie i obsypywa�a
pieszczotami. Ale nie zauwa�y�am
niczego takiego. Nie wzbudzi�am
w niej zainteresowania wi�kszego
ni� Pedrek. Mama wyja�ni�a mi
p�niej, �e Jenny w og�le nie
pami�ta�a tego wydarzenia, nie
by�a przecie� ca�kowicie
normalna. �y�a w �wiecie uroje�,
zrodzonych z jej chorej
wyobra�ni, kt�ra podsun�a jej
my�l, by porwa� cudze dziecko.
Wydawa�o jej si�, �e jest to jej
w�asna ma�a c�reczka.
Podesz�a bli�ej i przystan�a
obok. Spoziera�a na mam� z
wyra�nym zadowoleniem. Wida�
by�o, �e cieszy si� z tego
spotkania.
- B�d� rodzi� w do�ynki -
oznajmi�a.
- Och, Jenny! - zacz�a mama,
ale szybko doda�a: - Musisz by�
bardzo szcz�liwa z tego powodu.
- To b�dzie dziewczynka. Z
ca�� pewno�ci� - o�wiadczy�a.
Mama potwierdzi�a skinieniem
g�owy, a Jenny odwr�ci�a si� i
posz�a w kierunku swej chaty.
Znowu dobieg� do nas jej �piew;
dziwny, jakby nieziemski, tembr
jej g�osu przej�� nas ponownie
dziwnym wzruszeniem.
- To takie smutne -
powiedzia�a mama, kiedy ju�
Jenny oddali�a si� na tyle, �e
nie mog�a nas s�ysze�. - Biedna
dziewczyna wci�� nie mo�e
zapomnie� swego zmar�ego
dziecka.
- Ono mia�oby teraz tyle samo
lat co ja - zauwa�y�am. - Nie
bez przyczyny wzi�a mnie
przecie� wtedy za sw� c�reczk�.
Mama twierdz�co skin�a g�ow�.
- A teraz znowu s�dzi, �e jest
w ci��y. To ju� jej si� zdarza
nie po raz pierwszy.
- A jak si� zachowuje wtedy,
kiedy jej mija urojenie? -
zapyta�am.
- Trudno si� zorientowa�, jaki
proces my�lowy przebiega w tym
zamglonym umy�le. Faktem jest,
�e doskonale potrafi piel�gnowa�
dzieci. Bardzo dobrze si� tob�
opiekowa�a, kiedy ci� mia�a u
siebie. Wcale nie gorzej ni� my
sami.
- Ale ja t�skni�am za domem,
prawda? Kiedy mnie wreszcie u
niej odnalaz�a�, podbieg�am do
ciebie, prosz�c, by� mnie od
niej zabra�a.
Mama przytakn�a ponownie.
- Biedna, biedna Jenny -
powiedzia�a ze wsp�czuciem. -
Tak mi jej �al. Musimy okazywa�
dziewczynie w miar� mo�liwo�ci
jak najwi�cej serca.
Milczeli�my, wpatruj�c si� w
jezioro. Wspomina�am dni
sp�dzone w chacie Jenny i
�a�owa�am, �e nie uda�o mi si�
zapami�ta� wi�cej szczeg��w z
tego okresu. Pami�ta�am, �e
dzwoni�a ma�ymi dzwoneczkami,
staraj�c si� w ten spos�b
odwr�ci� uwag� poszukuj�cych,
poniewa� chcia�a zatrzyma� mnie
na zawsze.
Mia�am dziwne przekonanie, �e
biedna Jenny stanowi cz�� mego
dzieci�stwa i �e zawsze musz�
by� dla niej dobra, mi�a i
wyrozumia�a. Wiedzia�am te�, �e
w tym wypadku mama podziela�a
moje uczucia.
Poszczeg�lne epizody z tego
ostatniego lata bezustannie
od�ywa�y w mej pami�ci.
Przypominam sobie, �e cz�sto
spotyka�am Jenny nad brzegiem
jeziora, gdy, fa�szywie
pod�piewuj�c, zd��a�a �cie�k� w
kierunku swej chaty. Ten dziwny
�piew sprawia�, i� wydawa�a si�
istot� jakby nie z tego �wiata,
a wi�c tym bardziej intryguj�c�
i tajemnicz�.
Wygl�da�a na szcz�liw�, a jej
szcz�cie polega�o na ci�g�ej
u�udzie. By�a przekonana, �e
b�dzie mia�a dziecko, kt�re
zast�pi jej tamto, utracone.
�y�a wy��cznie tym jednym
pragnieniem i nic nie by�o w
stanie zachwia� w niej wiary, �e
jest w ci��y.
Ta bezpodstawna nadzieja by�a
wzruszaj�ca i smutna zarazem,
ale czy� to mia�o jakiekolwiek
znaczenie, skoro Jenny czu�a si�
z tym dobrze? �y�a w
rzeczywisto�ci nierealnej, ale
by�o jej w tym urojonym �wiecie
rado�nie i bezpiecznie.
Zapami�ta�am r�wnie� inne
wydarzenie z tego znacz�cego dla
mnie okresu. By�am wtedy w
towarzystwie babci, z kt�r�
�y�am w wielkiej przyja�ni. Moja
babcia nie przypomina�a innych
bab�. Przede wszystkim wydawa�a
si� na ni� za m�oda, takie
przynajmniej sprawia�a wra�enie,
i wygl�da�a raczej na energiczn�
cioci� ni� nobliw�, starsz�
pani�.
Dowiedzia�am si� od niej wielu
rzeczy o mojej mamie.
- Musisz o ni� dba� -
powtarza�a mi. - Sporo ci�kich
chwil mia�a w swoim �yciu.
Wysz�a za m�� za wspania�ego
cz�owieka - twego ojca, kt�ry
zgin�� w wypadku, zanim ty
przysz�a� na �wiat. Zosta�a
w�wczas sama.
Wyja�nia�a mi wiele razy, �e
m�j ojciec pojecha� do
Australii, poniewa� pragn��
dorobi� si� maj�tku. Skusi�y go
odkryte tam bogate z�o�a z�ota.
P�niej zamierza� wr�ci� do
Anglii i korzysta� ze zdobytej
fortuny. Towarzyszy�a mu moja
mama i rodzice Pedreka. Wszyscy
czworo zamieszkali w ma�ym
g�rniczym miasteczku, co by�o
dowodem wielkiej odwagi, gdy�
�adne z nich nie nawyk�o do
takich prymitywnych warunk�w.
Ojciec Pedreka i m�j byli
wsp�lnikami. Babcia opowiada�a,
�e praca w kopalni by�a
niebezpiecznym zaj�ciem. Ziemia
si� obsuwa�a i by temu zapobiec,
podpierano stropy podziemnych
korytarzy drewnianymi palami.
Mimo to katastrofy zdarza�y si�
do�� cz�sto. Tak si� te� sta�o w
ich kopalni. Ojciec Pedreka
znajdowa� si� w�a�nie na dole,
kiedy nast�pi�o t�pni�cie. M�j
ojciec zjecha� po niego na dno
szybu i z trudem wywindowa� go
na powierzchni�. Ledwie to
zrobi�, kopalnia si� zapad�a,
grzebi�c mego ojca pod zwa�ami
ziemi. Oczekuj�cy u wylotu
ludzie nie zd��yli mu ju�
przyj�� z pomoc�.
- Odda� �ycie za przyjaciela -
zako�czy�a babcia.
- Wiem - odpar�am. - Matka
Pedreka opowiada�a mi o wypadku.
Powiedzia�a te�, �e ja i Pedrek
powinni�my zawsze o tym pami�ta�
i darzy� si� wzajemn�
przyja�ni�.
- Na pewno b�dziecie dobrymi
przyjaci�mi do ko�ca �ycia -
przytakn�a, dodaj�c: - Wiem, �e
tak b�dzie. A ty musisz bardzo
kocha� swoj� mam�, poniewa� ona
po �mierci twego ojca ca��
mi�o��, jak� mia�a dla niego,
przela�a na ciebie.
Wiedzia�am o tym dobrze. Tego
w�a�nie pragn�am.
Owego pami�tnego dnia
posz�y�my na spacer do Poldorey,
by odwiedzi� stary zabytkowy
ko�ci�ek. Historia tej
niewielkiej �wi�tyni,
usytuowanej nad brzegiem morza,
si�ga�a czas�w norma�skich.
Mieszka�cy zachodniego Poldorey
byli z niej niezmiernie dumni,
poniewa� stanowi�a atrakcj�,
�ci�gaj�c� turyst�w nawet z
bardzo odleg�ych zak�tk�w kraju.
Ludno�� wschodniej cz�ci
miasteczka troch� zazdro�ci�a
swym s�siadom historycznego
zabytku, ale o jego dobry stan
troszczyli si� zar�wno jedni,
jak i drudzy. Urz�dzano
przer�nego rodzaju loterie i
dobroczynne imprezy, by zdoby�
fundusze na konserwacj�. Remontu
wymaga� zw�aszcza jego wiecznie
przeciekaj�cy dach. Dochodzi�y
mnie r�wnie� niedobre wie�ci, �e
korniki i ko�atki zniszcz� stare
drewniane elementy �wi�tyni.
Lubi�am w�lizgiwa� si� do
ko�ci�ka, kiedy nikogo w nim
nie by�o, i rozmy�la� o rzeszach
wiernych, kt�rzy, podobnie jak
ja w tej chwili, zasiadali
niegdy� w staro�wieckich
�awkach. Dziadek opowiada�, �e
miejscowa ludno�� szuka�a
ratunku i schronienia w grubych
murach �wi�tyni, kiedy to Wielka
Hiszpa�ska Armada znalaz�a si� u
naszych wybrze�y, a potem
jeszcze raz, kiedy zagra�a�a nam
inwazja wojsk Napoleona. W tym
ko�ci�ku - podobnie jak w Cador
- przesz�o�� wyziera�a z ka�dego
najmniejszego zakamarka,
stwarzaj�c z�udzenie, �e
historia zachowa�a tu dla
potomno�ci swoje nienaruszone
oblicze.
Drzwi ko�cio�a by�y otwarte,
ze �rodka dochodzi�y jakie�
rozmowy.
- Domy�lam si� - powiedzia�a
babcia - �e dekoruj� ko�ci� na
jutrzejszy �lub Johna Polgartha.
John Polgarth by� w�a�cicielem
sklepu spo�ywczego we wschodnim
Poldorey i cenionym cz�onkiem
lokalnej spo�eczno�ci. Jego
wybrank� by�a Molly Agar, c�rka
miejscowego rze�nika.
Kiedy wesz�y�my do �rodka,
us�ysza�am w�adczy g�os pani
Polhenny. By�a to bardzo wa�na
osoba w okolicy, poniewa� jako
akuszerka pomog�a przyj�� na
�wiat wi�kszo�ci tutejszej
m�odej generacji. Utwierdzi�o j�
to w przekonaniu - jak s�dzi�am
- �e ma prawo os�dza� ich
post�pki i dba� o ich zbawienie,
czyni�a to bowiem w spos�b
apodyktyczny i nie podlegaj�cy
�adnej dyskusji.
Takie post�powanie, rzecz
jasna, nie przysparza�o jej
sympatii, ale ona nie
przejmowa�a si� tym, co o niej
m�wi�. Dowodzi�a, �e jest na tym
ziemskim padole nie po to, by j�
ludzie lubili, ale by sprowadza�
ich na drog� cnoty i moralno�ci.
Pani Polhenny by�a kobiet�
dobr�, je�li przez dobro�
rozumia�o si� dwukrotne
ucz�szczanie do ko�cio�a w ka�d�
niedziel�, a cz�sto i w ci�gu
tygodnia. Bra�a aktywny udzia� w
organizowaniu dobroczynnych
imprez na rzecz remontu �wi�tyni
i przy ka�dej okazji cytowa�a
Pismo �wi�te. A poniewa� mia�a
g��bok� pewno��, i� sama jest
osob� wysoce cnotliw� i
bogobojn�, ch�tnie doszukiwa�a
si� wad i grzech�w u innych.
Praktycznie nie by�o w jej
otoczeniu osoby, kt�ra by
zdo�a�a unikn�� ostrza jej
krytyki. Nawet wikary pad� jej
ofiar�. Zbyt dos�ownie -
dowodzi�a - interpretowa� Bibli�
i poza tym wola� zadawa� si� z
w�a�cicielami szynk�w i karczem
oraz innymi grzesznikami ani�eli
z tymi, kt�rych przewinienia
zosta�y zmyte krwi� Baranka
dzi�ki cnotliwemu �yciu i
przestrzeganiu boskich praw.
Nie lubi�am pani Polhenny.
Moim zdaniem by�a jedn� z
najbardziej niesympatycznych
os�b, jakie zna�am kiedykolwiek.
Niewiele mia�am z ni� wprawdzie
do czynienia, ale by�o mi �al
Leah, jej c�rki, kt�ra w tym
czasie mia�a oko�o szesnastu
lat. Pani Polhenny by�a wdow�,
ale nigdy jako� nie zdarzy�o mi
si� s�ysze� o panu Polhennym.
Musia� jednak istnie�, inaczej
bowiem w jaki spos�b Leah
znalaz�aby si� na �wiecie?
- Musia�a go szybko wyko�czy�
- skwitowa�a kr�tko moje
w�tpliwo�ci pani Garnett,
kucharka z Cador. - Biedny
facet, za�o�� si�, �e dobrze
dawa�a mu w ko��.
Leah by�a bardzo �adna, ale
sprawia�a wra�enie wiecznie
zastraszonej, jakby stale
ogl�da�a si� za siebie w obawie,
�e lada chwila zza plec�w
wyskoczy czyhaj�cy na jej dusz�
diabe�, kt�ry b�dzie usi�owa� j�
kusi�.
Leah by�a szwaczk�, a poza tym
pi�knie haftowa�a. Raz na
miesi�c jecha�a z matk� do
Plymouth, gdzie mia�a sta�ego
odbiorc� swych wyrob�w. Jej
hafty odznacza�y si� wyj�tkowo
mistern� robot�; biedna
dziewczyna �l�cza�a nad nimi
ca�ymi dniami.
Tego dnia Leah pomaga�a swojej
matce dekorowa� ko�ci�
kwiatami; pani Polhenny wydawa�a
rozkazy, a ona spe�nia�a je
pos�usznie.
- Dzie� dobry, pani Polhenny -
przywita�a j� babcia. - Jakie
pi�kne r�e!
S�owa babci sprawi�y jej
wyra�n� przyjemno��.
- To najw�a�ciwsze kwiaty na
tak� okazj� jak �lub, pani
Hanson.
- Ach tak, rzeczywi�cie ...
John Polgarth i Molly Agar.
- Ca�e miasto przyjdzie do
ko�cio�a na t� uroczysto�� -
ci�gn�a pani Polhenny i doda�a
znacz�co: - A czas jest ju� na
ni� najwy�szy.
- Jestem pewna, �e b�d�
tworzy� bardzo dobran� par�.
Molly to mi�a dziewczyna.
- Hm - odpar�a z
pow�tpiewaniem w g�osie. -
Troch� tylko za bardzo
trzpiotowata.
- Ona po prostu ma weso�e
usposobienie.
- Agar dobrze robi, �e j�
wydaje za m��. Takie dziewczyny
jak ona nie powinny trwa� d�ugo
w panie�skim stanie. - Pani
Polhenny �ci�gn�a usta, daj�c
do zrozumienia, �e wie o czym�,
co dla innych stanowi jeszcze
tajemnic�.
- A wi�c tym lepiej - odpar�a
babcia.
Us�ysza�am z ty�u jaki� ruch:
kto� wszed� do ko�cio�a. Pani
Polhenny przebiera�a kwiaty w
pojemniku. Obejrza�am si� za
siebie. M�oda, nie znana mi
dziewczyna cichutko wsun�a si�
mi�dzy rz�d �awek i przykl�k�a
pobo�nie.
Pani Polhenny zwr�ci�a si� do
Leah:
- Podaj mi t� ga��zk�. B�dzie
tu doskonale pasowa�... - Urwa�a
w p� zdania. Srogim wzrokiem
popatrzy�a na kl�cz�c� w �awce
dziewczyn�. - Czy ja dobrze
widz�? - powiedzia�a z wyra�nym
oburzeniem w g�osie.
Milcza�y�my, zastanawiaj�c
si�, o co jej chodzi. Zostawi�a
kwiaty, przemaszerowa�a szybkim
krokiem wzd�u� nawy i podesz�a
do dziewczyny.
- Wyno� si�! - wykrzykn�a. -
Ty, ladacznico! Jak �miesz
wchodzi� do tego �wi�tego
przybytku! To nie jest miejsce
dla takich jak ty.
Dziewczyna wsta�a z kl�czek.
Mia�am wra�enie, �e za chwil�
wybuchnie p�aczem.
- Ja tylko chcia�am... -
zacz�a.
- Precz! - krzycza�a pani
Polhenny. - Precz st�d, m�wi�.
Babcia jej przerwa�a.
- Chwileczk�. Co to wszystko
ma znaczy�? Prosz� mi
powiedzie�, co si� tu dzieje?
Dziewczyna przemkn�a obok nas
i wybieg�a z ko�cio�a.
- Prosz�, niech pani pyta -
zach�ca�a pani Polhenny. - To
jedna z nierz�dnic z Bays
Cottages. - Oczy jej zw�zi�y si�
gniewnie w dwie ma�e szparki, a
usta zacisn�y w tward� lini�. -
I nie widz� powodu, by ukrywa�
przed pani�, �e ta dziewczyna
jest w sz�stym miesi�cu ci��y.
- Jej m��...
Pani Polhenny roze�mia�a si�
szyderczo.
- M��? Dziewuchy takie jak ona
nie czekaj� do dnia �lubu. Ona
nie jest pierwsza spo�r�d
czeredy ladacznic w tej
dzielnicy, zapewniam pani�. Tam
wszyscy s� zepsuci do szpiku
ko�ci. Cud, �e Pan B�g nie star�
jeszcze tego miejsca na proch.
- Mo�e jest bardziej
mi�osierny dla grzesznik�w ni�
niejeden ze �miertelnych.
- Przyjdzie czas, �e stan�
przed boskim s�dem, nie ma
obawy. - Oczy pani Polhenny
rozb�ys�y, jakby ju� w wyobra�ni
widzia�a nieszcz�nic� sma��c�
si� w piekielnym ogniu.
- Ale przysz�a przecie� do
ko�cio�a - babcia pr�bowa�a
�agodzi� jej gniew. - Widocznie
odczuwa potrzeb� skruchy, �a�uje
za grzechy. A dobrze pani wie z
Pisma �wi�tego, �e w niebie jest
wielka rado�� z ka�dego
nawr�conego grzesznika.
- Gdybym to ja znajdowa�a si�
na miejscu Pana Boga -
o�wiadczy�a pani Polhenny - z
ca�� pewno�ci� dobrze bym
wiedzia�a, jak ukara� tych z
Bays Cottages.
- Mo�e niekt�rzy powinni by�
wdzi�czni losowi, �e pani nim
nie jest - zauwa�y�a cierpko
babcia. - Niech mi teraz pani
powie co� o tej dziewczynie. Co
to za jedna?
- Nazywa si� Daisy Martin.
Ca�a jej rodzina to banda
nicponi�w. Jej babka prosi�a
mnie, bym do niej przysz�a.
Kaja�a si� przede mn� z powodu
w�asnych grzech�w. Nic dziwnego,
starzeje si� i dr�y na my�l o
boskim s�dzie. Zbada�am
dziewczyn� i powiedzia�am: "Ona
jest w sz�stym miesi�cu. Gdzie
jest jej m��?". O�wiadczy�a, �e
uwi�d� j� jeden z tych
sezonowych robotnik�w, kt�rzy
pracowali przy kryciu strzech.
Dziewczyna ma szesna�cie lat.
Moim zdaniem jest to ha�ba.
- Ale do porodu pani
przyjdzie, mam nadziej�.
- Musz�, to przecie� m�j
obowi�zek. Nawet je�li dziecko
zosta�o pocz�te w grzechu, moim
zadaniem jest pom�c mu przyj��
na �wiat. B�g wyznaczy� mi tu na
ziemi tak� rol� i nic mnie nie
powstrzyma od spe�nienia tej
powinno�ci.
- Bardzo mnie to cieszy -
odpar�a babcia. - Dzieci nie
odpowiadaj� za grzechy rodzic�w,
chyba to pani rozumie.
- No c�, b�d� co b�d� to B�g
powo�a� je do �ycia. S� to
dzieci bo�e, niezale�nie od
tego, w jaki spos�b pojawi�y si�
na tym �wiecie. A co do owej
ma�ej kreatury, mam nadziej�, �e
wyp�dz� j�, skoro si� tylko
dziecko urodzi. Takie
dziewuszysko stanowi bardzo z�y
przyk�ad dla ca�ej okolicy.
- Ale przecie� pani m�wi, �e
ona ma dopiero szesna�cie lat!
- Jest ju� dostatecznie
doros�a, by wiedzie�, co robi.
- Ale ona nie jest pierwsz�,
kt�rej si� co� takiego
przytrafi�o.
- To wcale nie znaczy, i� nie
jest godna pot�pienia.
- Dobrze pani wie, �e ludzie
grzeszyli i grzesz� od pocz�tku
�wiata - zauwa�y�a filozoficznie
babcia.
- "B�g ze�le na nich �ar swego
gniewu",�* nie ma obawy -
zapewni�a pani Polhenny,
kieruj�c pobo�nie wzrok na
belkowany sufit �wi�tyni, jakby
to by�y same niebiosa.
Ks. Hioba, 20, 23.
Mo�na by s�dzi� - pomy�la�am -
�e chcia�a da� Panu Bogu ma�ego
szturcha�ca za to, i� tak
opieszale sprawuje swoje
obowi�zki.
Wiedzia�am, �e w duszy babci
toczy si� walka, czy litowa� si�
nad ma�� Daisy, czy te�
pofolgowa� swemu sekretnemu
pragnieniu i dalej ci�gn�� za
j�zyk pani� Polhenny.
Ta ci�gn�a dalej:
- To, co si� dzieje w Poldorey
wschodnim i zachodnim, gdyby
pani wiedzia�a o tym wszystkim,
prze�y�aby pani nie lada
wstrz�s.
- Powinnam wobec tego
dzi�kowa� Bogu, �e mi oszcz�dzi�
takiej wiedzy.
- "B�g ze�le na nich �ar swego
gniewu", wspomni pani moje
s�owa.
- Trudno mi sobie wyobrazi�
nasze ma�e Poldorey zamienione w
Sodom� i Gomor�.
- Nadejdzie taki dzie�,
zobaczy pani.
- Mam nadziej�, �e do tego nie
dojdzie. Ale widz�, �e zabieramy
pani czas, a ma pani przecie�
piln� robot�. Do zobaczenia,
pani Polhenny.
Wysz�y�my przed ko�ci�.
Babcia odetchn�a g��boko, jakby
duszna atmosfera ko�cio�a
uciska�a jej pier�, i chcia�a
zaczerpn�� �wie�ego powietrza.
Nast�pnie odwr�ci�a si� do
mnie i powiedzia�a ze �miechem:
- Ogromnie moralna z niej
kobieta. Ale m�wi�c szczerze,
wol� ju� mie� do czynienia z
prawdziwym grzesznikiem. Nie da
si� jednak zaprzeczy�, �e jest
doskona�� akuszerk�. W ca�ej
Kornwalii nie znajdziesz lepszej
od niej po�o�nej. Moja droga,
musimy zainteresowa� si� t�
biedn� dziewczyn�. P�jd� jutro
do tych chat i dowiem si�, jaka
tam jest sytuacja.
W tym momencie przypomnia�a
sobie nagle m�j wiek.
Przypuszczalnie zorientowa�a
si�, �e oto mimo woli zosta�am
wci�gni�ta w sfer�, kt�rej m�j
dziecinny umys� nie by� jeszcze
w stanie poj��.
- Dzi� po po�udniu pojedziemy
do Pencarron - zmieni�a temat. -
Czy to nie wspaniale, �e Pedrek
jest tutaj w tym samym czasie co
ty?
** ** **
Wiele my�la�am o pani Polhenny
i zawsze uwa�nie przygl�da�am
si� jej chacie, ilekro� zdarzy�o
mi si� j� mija�. Dom znajdowa�
si� na skraju wschodniej cz�ci
Poldorey i cz�sto widzia�am przy
nim susz�ce si� na krzakach
pranie. W oknach wisia�y
nieposzlakowanej bieli koronkowe
firanki, a kamienne schodki
przed g��wnym wej�ciem l�ni�y
czysto�ci�. Szorowano je z
pewno�ci� regularnie. Pani
Polhenny najwyra�niej by�a
zdania, �e czysto�� jest drug�
po bogobojno�ci najwa�niejsz�
cnot�, a ona sama g��wn�
nosicielk� obydw�ch tych zalet.
Raz czy dwa uda�o mi si� na
moment ujrze� Leah w oknie jej
chaty. Siedzia�a pochylona nad
b�benkiem, pracowicie wyszywaj�c
wymy�lne wzory. Kiedy czasami
podnosi�a g�ow� znad roboty, jej
wzrok pada� na mnie. U�miecha�am
si� wtedy do niej i pozdrawia�am
j� r�k�, a ona odwzajemnia�a si�
podobnym gestem.
Mia�am ogromn� ochot�
porozmawia� z ni�. Pragn�am si�
dowiedzie�, jak si� jej �yje z
matk� tak� jak pani Polhenny.
Ale ona zawsze, ilekro�
zdradzi�am tak� ochot�, stara�a
si� da� mi do zrozumienia, �e
nie mo�e sobie pozwoli� na
przerw� w pracy.
Biedna Leah - my�la�am. -
Ci�ko musi by� c�rk� bogobojnej
niewiasty, kt�ra jest �wi�cie
przekonana, i� B�g powo�a� j� po
to, aby strzeg�a moralno�ci w
ca�ej okolicy. We w�asnym domu
na pewno okazuje jeszcze wi�ksz�
surowo��.
Dzi�kowa�am Bogu za moj� mam�,
moich dziadk�w i Pencarron�w.
Oni tak skrupulatnie nie
przestrzegali boskich przykaza�,
ale za to obcowanie z nimi by�o
znacznie przyjemniejsze.
To ostatnie lato nie r�ni�o
si� wiele od poprzednich. Babcia
uda�a si� do Bays Cottages i
zanios�a m�odej dziewczynie
ubranie i jedzenie. Kiedy
nadszed� u niej czas
rozwi�zania, pani Polhenny,
zgodnie ze swoim ziemskim
powo�aniem, odebra�a zdrowego
ch�opczyka. Mama przyzna�a, �e
aczkolwiek w innych sprawach
by�a niezno�nie irytuj�ca, to
jednak dobrze zna�a sw�j fach i
rodz�ce matki mog�y czu� si�
najzupe�niej bezpieczne w jej
r�kach.
Tego roku nieco cz�ciej
widywa�am Jenny Stubbs. Mo�e
dlatego utkwi�a tak mocno w mej
pami�ci, poniewa� zacz�am
zwraca� na ni� wi�ksz� uwag�.
Przewa�nie spotyka�am j� na
wiejskich dr�kach. Pomaga�a w
pracy �onie jednego z farmer�w.
S�ysza�am, �e by�a sprawna i
ch�tna do roboty. M�wiono, �e
wszyscy si� z niej wy�miewali,
ale pani Bullet, jej
chlebodawczyni, czuwa�a nad ni�
i nie pozwala�a, by robotnicy
stroili sobie z niej �arty lub
podawali w w�tpliwo�� urojon�
ci���. "Ona nikomu nie robi tym
krzywdy - denerwowa�a si� pani
Bullet. - Zostawmy wi�c
biedactwo w spokoju. Urojenia to
ca�a jej rado��".
Jenny �piewaj�ca dono�nie i
niezbyt czysto ostrym g�osem
oraz pani Polhenny wyg�aszaj�ca
na ka�dym kroku umoralniaj�ce
kazania... to by�y wydarzenia,
kt�re najbardziej zapad�y mi w
pami�� tamtego ostatniego lata.
Pami�tam wszystko tak
wyra�nie, jakby zdarzy�o si� to
nie dalej ni� wczoraj. Oczyma
wyobra�ni widz� nasze po�egnanie
z dziadkami, kt�rzy z
posmutnia�ymi twarzami stali na
peronie. Macha�am r�k� na do
widzenia z okna wagonu i by nie
sprawi� im przykro�ci, stara�am
si� t�umi� rado��, jak� czu�am
na my�l, �e oto znowu wracam do
Londynu.
- Chcia�abym - odezwa�am si�
do Pedreka - by�my wszyscy mogli
mieszka� blisko siebie.
On by� w podobnej sytuacji.
Jego babcia, �egnaj�c go, z
trudem tylko powstrzymywa�a �zy.
Podobnie jak ja, nie chc�c ich
urazi�, stara� si� przybiera�
smutn� min�, ale i jego
rozsadza�a rado�� na my�l o
rych�ym spotkaniu z rodzicami.
Podobie�stwo naszego po�o�enia
bardzo nas do siebie zbli�a�o.
W chwil� p�niej poci�g unosi�
nas w kierunku Londynu.
Na stacji oczekiwali rodzice
Pedreka. Taki utar� si� zwyczaj
w naszych rodzinach. Je�eli ja
wraca�am z jego rodzicami, moja
mama wychodzi�a nam na spotkanie
i odwrotnie. W tej niezmienno�ci
powitalnego rytua�u by�o co�
bardzo koj�cego i podnosz�cego
na duchu, ale ja doceni�am te
warto�ci dopiero wtedy, kiedy
utraci�am je na zawsze.
Prosto ze stacji, jak to by�o
w zwyczaju, pojechali�my wszyscy
do nas na herbat�. Po niej
dopiero Cartwrightowie wracali z
Pedrekiem do swego domu,
oddalonego od naszej siedziby o
kilka zaledwie ulic.
Zasypywano nas pytaniami, a
Pedrek i ja z radosnym
przej�ciem zdawali�my relacj� z
pobytu w Kornwalii.
Siedzieli�my wszyscy przy
stole - nie wy��czaj�c panny
Brown i nauczyciela Pedreka -
kiedy oznajmiono, �e mamy
go�cia.
- Pan Benedykt Lansdon -
zaanonsowa�a z tradycyjn�
godno�ci� Jane, ale jako�
bardziej ceremonialnie ni�
zazwyczaj.
I oto pojawi� si� on, bardzo
wysoki, o postawie - trudno mi
znale�� inne okre�lenie -
w�adczej i wynios�ej.
- Benedykt - odezwa�a si�
mama, podnosz�c si� z krzes�a.
Podesz�a do niego, a on uj��
jej r�ce w swoje d�onie i tak
stali, patrz�c sobie w oczy i
u�miechaj�c si� do siebie.
Nast�pnie mama zwr�ci�a si� do
nas:
- Czy� to nie mi�a
niespodzianka?
- Dowiedzia�em si�, jakim
poci�giem wracacie, i oto jestem
- wyja�ni� Benedykt Lansdon.
- Usi�d�, prosz�, i wypij z
nami herbat� - zaproponowa�a
ciep�o mama.
U�miechn�� si� do nas, po czym
nast�pi�a zwyk�a w tych razach
wymiana wzajemnych grzeczno�ci.
M�j weso�y nastr�j prysn��.
Zrobi�o mi si� nagle ci�ko na
sercu. Tradycyjny rytua� powrotu
od dziadk�w niespodziewanie
zosta� zak��cony. Powinni�my
byli jeszcze dzieli� si�
wra�eniami z Kornwalii i
zaspokaja� ciekawo�� rodzic�w.
Potem Pedrek odjecha�by do swego
domu, uprzednio jednak
uzgodniwszy ze mn�, jak to by�o
w zwyczaju, kiedy si� znowu
spotkamy.
- Jak przedstawia si� sytuacja
w g�rnictwie? - zapyta�
Benedykt, zwracaj�c si� do ojca
Pedreka.
- R�nie. Raz dobrze, raz �le
- odpar� Justin Cartwright. -
Jestem pewien, �e w tych
zagadnieniach orientujesz si�
nie gorzej ode mnie... z t�
tylko r�nic�, �e cynk to nie
z�oto.
- Rzeczywi�cie, jest to
r�nica - zgodzi� si� Benedykt
Lansdon. - Ale jak wiesz, dawno
ju� przesta�em si� zajmowa� t�
dziedzin�.
- To prawda - przyzna� Justin
Cartwright.
- Zamierzam wr�ci� do polityki
- o�wiadczy� Benedykt Lansdon,
spogl�daj�c na moj� matk�.
Twarz jej zaja�nia�a
zadowoleniem, a w oczach pojawi�
si� radosny b�ysk.
- Doprawdy, Benedykcie, to
wspania�a wiadomo��! Zawsze
powtarza�am...
Spogl�da� na ni� i kiwa� ze
zrozumieniem g�ow�. Najwyra�niej
doskonale si� oboje rozumieli.
Poczu�am si� nagle jak
odgrodzona od niej niewidzialn�
szyb�. Odkry�am, �e w �yciu
mojej matki istnieje strefa, do
kt�rej ja nie mam dost�pu.
- Wiem, �e m�wi�a� - ci�gn��
dalej. - Teraz przyst�puj� do
realizacji swoich plan�w.
- Zdrad� nam t� tajemnic�,
Benedykcie - nalega�a Morwenna,
matka Pedreka.
- Nie ma tu �adnej tajemnicy -
odpar�. - Mam zamiar kandydowa�
na pos�a z okr�gu Manorleigh.
- To tw�j dawny okr�g
wyborczy! - wykrzykn�� Justin.
Benedykt skin�� g�ow�. Patrzy�
na mam�. Targn�� mn� bolesny
niepok�j; dobrze zna�am swoj�
matk�.
- Zadecydowa� o tym prosty
przypadek - wyja�nia� dalej
Benedykt. - Umar� Tom Dollis.
Biedny facet, wcale nie by�
jeszcze taki stary. Zmar� nagle
na atak serca. W rezultacie
powsta� wakat. Na jego miejsce
trzeba b�dzie wybiera� nowego
pos�a. Wkr�tce odb�d� si� wybory
uzupe�niaj�ce.
- Ale ten okr�g to przecie�
tradycyjna twierdza
konserwatyst�w - zauwa�y�
Justin.
Benedykt przytakn��.
- Rzeczywi�cie tak by�o, i to
przez wiele lat, ale to si�
zmieni�o od pewnego czasu. -
Kolejne spojrzenie na mam�. -
Je�li mnie wybior� - kontynuowa�
- b�dziemy musieli do�o�y�
stara�, by ten fotel pozosta� na
d�u�ej w naszych r�kach.
My? Zabrzmia�o to tak, jakby i
j� w��cza� w swoje plany.
Mama unios�a fili�ank� z
herbat�.
- Poniewa� nie mam w tej
chwili nic mocniejszego pod r�k�
- o�wiadczy�a - wypij� za tw�j
sukces tym oto napojem.
- Nie ma znaczenia, czym si�
pije - odpar�. - Licz� si� tylko
intencje.
- Musz� przyzna�, �e to jest
szalenie ekscytuj�ce.
Zn�w pos�a� jej
porozumiewawczy u�miech.
- Te� tak uwa�am - o�wiadczy�.
- Wiedzia�em, �e tak to
odbierzesz.
Morwenna wtr�ci�a si� do
rozmowy.
- O ile wiem, jeste� gor�cym
zwolennikiem pana Gladstone'a.
- Moja droga Morwenno, to nasz
najwybitniejszy polityk w tym
stuleciu.
- A Peel... Palmerston...? -
zacz�� Justin Cartwright.
Benedykt skwitowa� jego
pytanie machni�ciem r�ki.
- M�wi�, �e bardzo bystrym
politykiem jest pan Disraeli -
zauwa�y�a Morwenna.
- Ten parweniusz? On
zawdzi�cza sw� karier� wy��cznie
temu, �e w obrzydliwy spos�b
podlizuje si� kr�lowej.
- Nie, nie - zaprotestowa�
Justin. - Nie mo�e to by� jedyny
pow�d jego b�yskotliwej kariery.
Jest genialnie zdolnym
cz�owiekiem.
- Faktycznie masz racj�.
Szczeg�lne zdolno�ci wykazuje
zw�aszcza w reklamowaniu w�asnej
osoby.
- By� przecie� premierem.
- Och, przez miesi�c czy co�
ko�o tego...
Mama wybuchn�a �miechem.
- Widz�, �e sprawy polityczne
zaczn� si� u nas wysuwa� na
pierwszy plan. Kiedy te wybory
maj� si� odby�, Benedykcie?
- W grudniu.
- B�d� musieli szybko podj��
decyzj�.
- Rzeczywi�cie, nie zostaje
wiele czasu na przygotowania.
Mam jednak�e nadziej�, �e dam
sobie jako� rad�.
Ani ja, ani Pedrek nie
odezwali�my si� podczas tej
dyskusji ni razu. Zastanawia�am
si�, czy i jego, tak jak mnie,
uderzy� zupe�ny brak
zainteresowania doros�ych
naszymi osobami. Jakby
zapomnieli, �e my r�wnie�
siedzimy przy stole. Zazwyczaj
po d�u�szej roz��ce zach�annie
s�uchali naszych relacji z
pobytu w Kornwalii; nigdy nie
mieli ich do��. Wypytywali nas o
to, czy i jakie post�py robimy w
je�dzie na koniu, jak nam
wychodz� skoki, jak si� miewaj�
dziadkowie, jaka by�a pogoda i o
wiele innych podobnych spraw.
Nast�pnie doro�li zmienili
temat i zacz�li rozmawia� o
reformach w Irlandii planowanych
przez pana Gladstone'a. Benedykt
Lansdon, jak mo�na by�o
oczekiwa�, by� i w tej kwestii
doskonale zorientowany. To on
g��wnie zabiera� g�os przy
stole, a reszta towarzystwa
s�ucha�a go w skupieniu.
Dowiedzieli�my si�, �e
nieszcz�sne po�o�enie
Irlandczyk�w oraz ich rosn�ce
niezadowolenie bardzo niepokoi
pana Gladstone'a. Jego zdaniem
rozwi�zanie tego problemu zale�y
wy��cznie od rz�du.
Tak wygl�da� nasz powr�t do
domu, ca�kowicie zepsuty - jak
powiedzia�am Pedrekowi - przez
wizyt� Benedykta Lansdona.
Od owego momentu cz�owiek ten
ca�kowicie zdominowa� nasze
�ycie. Stale nas odwiedza�.
Kiedy spacerowa�am z mam� po
parku, cz�sto si� do nas
przy��cza�. Rozmawiali ze sob� i
wydawali si� wtedy zupe�nie
zapomina� o mojej obecno�ci.
Zdarza�o si� jednak, �e Lansdon
pr�bowa� nawi�zywa� rozmow�
r�wnie� ze mn�. Pyta� mnie o
post�py w je�dzie konnej i
obieca� wybra� si� kiedy� z nami
na wsp�ln� przeja�d�k�.
Zosta� wybrany na kandydata do
poselskiego fotela, tak jak
przepowiada�a mama. Nosi� si�
teraz z zamiarem kupienia domu w
Monorleigh. Chcia�, by mama
pojecha�a razem z nim i pomog�a
mu w wyborze odpowiedniego
obiektu.
Marzy�am o tym, by sobie
odjecha� na zawsze. Chwilowo
wynaj�� umeblowany dom i szuka�
czego� bardziej stosownego. Ale
cz�sto przyje�d�a� do Londynu.
Zbli�a� si� listopad. W
parkach zamiatano opad�e li�cie,
a w powietrzu unosi� si�
przyjemny zapach spalenizny.
By�o mglisto i wilgotno;
niebieskie opary wisia�y nad
drzewami, nadaj�c im nieco
tajemniczy wygl�d. Oboje z
Pedrekiem przepadali�my za t�
por� roku. Brodzili�my, szuraj�c
nogami, w zgarni�tych li�ciach i
snuli�my marzenia o
fantastycznych przygodach,
kt�rych oczywi�cie byli�my
g��wnymi bohaterami. Sw�
zr�czno�ci�, pomys�owo�ci� i
odwag� zadziwiali�my ca�y �wiat.
Ale tego roku nie mia�o si�
spe�ni� �adne z moich marze�. Do
mego serca zacz�� si� wkrada�
lekki niepok�j.
I wtedy... przysz�o to
najgorsze.
By� wiecz�r. Le�a�am ju� w
��ku, ale jeszcze nie spa�am.
Swoim zwyczajem czyta�am przed
snem do chwili, kiedy przyjdzie
panna Brown i zgasi mi �wiat�o.
Do mej sypialni zajrza�a mama.
Oczy jej b�yszcza�y. Nieraz
s�ysza�am, jak opowiadano o
ludziach, kt�rych oblicza
roz�wietla� odblask szcz�cia. W
tej chwili mama w�a�nie tak
wygl�da�a. Bi�o od niej jakie�
wewn�trzne �wiat�o. Nigdy nie
widzia�am r�wnie promiennej
twarzy.
Wyci�gn�a si� na ��ku i
obj�a mnie ramionami.
- Rebeko - zacz�a - chc�, by�
by�a pierwsza, kt�ra si� o tym
dowie.
Odwr�ci�am si� do niej i
ukry�am twarz na jej ramieniu.
Pog�aska�a mnie po w�osach.
- Zawsze by�y�my razem, tylko
my dwie, ty i ja, prawda? Och
tak, jest jeszcze rodzina, kt�ra
oczywi�cie jest nam bardzo
bliska, ale nas, ciebie i mnie,
��cz� szczeg�lne wi�zy. Bardzo
si� obie kochamy... i tak b�dzie
zawsze, a� do ko�ca naszych dni.
Skin�am g�ow�. Zaczyna�
ogarnia� mnie niepok�j; instynkt
mi podpowiada�, co ma zamiar
powiedzie�.
W�wczas nast�pi�o wyznanie:
- Wychodz� za m��, Rebeko.
- Nie... nie - wyszepta�am.
Przygarn�a mnie mocniej do
siebie.
- Pokochasz go z czasem tak
jak ja. To wspania�y cz�owiek.
Znam go od wczesnej m�odo�ci...
by�am niewiele starsza od
ciebie, kiedy go pozna�am. Nasza
przyja�� zawsze mia�a szczeg�lny
charakter.
- Po�lubi�a� mego ojca -
przypomnia�am jej.
- Tak... tak... ale owdowia�am
ju� tak dawno... od tylu lat
jestem sama.
- Dziesi�� lat - rzek�am. -
Umar� tu� przed moim urodzeniem.
Skin�a g�ow� twierdz�co.
- Nie pytasz... - zacz�a.
Nie musia�am. Wiedzia�am. W
ka�dym razie zanim zd��y�am
otworzy� usta, mama oznajmi�a
uroczy�cie:
- To pan Benedykt Lansdon.
Mimo i� wiedzia�am, �e mo�e to
by� tylko on, jej wyznanie
zrobi�o na mnie piorunuj�ce
wra�enie.
- Z czasem bardzo go polubisz,
Rebeko - m�wi�a dalej mama. -
Jest to naprawd� niezwyk�y
cz�owiek.
Nic nie odrzek�am, ale w duchu
mia�am dla niej gotowe
odpowiedzi. Pierwsza z nich
brzmia�a: "Nigdy", a druga:
"Tak, wiem, �e jest
nadzwyczajny. Ale ja nie
przepadam za takimi osobami.
Lubi� zwyk�ych, wyrozumia�ych,
sympatycznych ludzi".
- Wszystko b�dzie tak jak by�o
- zapewnia�a.
- To jest niemo�liwe -
odpar�am.
- No c�, niew�tpliwie jakie�
zmiany zajd�... jednak�e tylko
na lepsze. Och, Rebeko, jestem
taka szcz�liwa. Kocham go ju�
od d�u�szego czasu. Nigdy nie
spotka�am m�czyzny, kt�ry by mu
w czymkolwiek dor�wna�. Kiedy
byli�my dzie�mi, bawili�my si�
wsp�lnie i razem prze�ywali�my
r�ne przygody. Potem on
odjecha�... a ja pozna�am twego
ojca.
- M�j ojciec by� wielkim
cz�owiekiem, bohaterem.
- Tak, wiem. Byli�my razem
bardzo szcz�liwi, ale on nie
�yje i na pewno by sobie nie
�yczy�, bym trwa�a w �a�obie po
nim do ko�ca �ycia. Rebeko,
zobaczysz, tobie te� b�dzie
dobrze. Ka�de dziecko powinno
mie� ojca.
- Ja mam ojca.
- Mam na my�li ojca,