2023

Szczegóły
Tytuł 2023
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2023 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2023 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2023 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Patricia Shaw Rzeka S�o�ca Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 Prze�o�y�a z angielskiego Maria Grabska_Ry�ska T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: Wydawnictwo "Ksi��nica", Katowice 1999 Pisa�a K. Pabian Korekty dokona�y U. Maksimowicz i I. Stankiewicz `ty Prolog 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Wielka rzeka �piewa�a, b�yszcz�c w s�o�cu. Jej �r�d�a tryska�y w tajemniczych, poro�ni�tych g�st� d�ungl� g�rach Irukandji, p�niej woda spada�a z wielkich granitowych urwisk i nios�a �ycie w g��b spieczonego l�du, tocz�c si� na zach�d przez ziemie dzikiego ludu Merkin�w. Merkinowie byli dumni ze swojej rzeki. Zwali j� Rzek� S�o�ca, gdy bowiem opada�a po letnich nawa�nicach, s�oneczne promienie budzi�y w niej z�ote iskry. W g�rskich jeziorach i szczelinach skalnych, wzd�u� ca�ego koryta i w wysychaj�cych na r�wninie odnogach migota�y ��tawe kamyki; tworzy�y magiczny dese� na piaszczystych brzegach, l�ni�y w kryszta�owo przejrzystej g��binie. Wysoko u �r�de� rzeki, w niedost�pnych g�rach, dymne rody szczepu Irukandji spogl�da�y czasem na zachodni� r�wnin�, lecz nie przyci�ga�a ona ich uwagi. Woleli patrze� wprost w poranne s�o�ce, podziwia� niezr�wnany b��kit oceanu i zmarszczki fal na wysuni�tych daleko w morze rafach koralowych. Do oceanu sp�ywa�a z g�r inna rzeka, karmi�c si� po drodze licznymi potokami. Nazywali j� po prostu Zielon� Rzek�, bo nim wpad�a do zatoki, przybiera�a barw� nawis�ego nad jej brzegiem listowia. Irukandji nie wiedzieli, �e ponad sto lat wcze�niej, ni� rozegra�y si� niniejsze wydarzenia, pewien bia�y �eglarz nazwa� t� zatok� imieniem swego statku - Endeavour. Irukandji cz�sto schodzili z g�r, by �owi� ryby na morskich p�yciznach, daleko bezpieczniejszych ni� roj�ca si� od krokodyli Zielona Rzeka. W owych czasach gady te by�y ich jedynym wro�giem. W ci�gu wielu pokole� zyskali opini� �mia�ych i okrutnych wojownik�w. Nikt nie odwa�y� si� wkroczy� nieproszony na ich ziemie. Teraz wszak�e grozi�o im niebezpiecze�stwo. Od czasu do czasu widywali jakie� dziwne istoty, schodz�ce na brzeg z wielkich �odzi, �eby czerpa� wod� z ich strumieni. Niewidzialni stra�nicy pozwalali obcym odej�� bez przeszk�d, ufni w sw� zdolno�� do obrony plemiennego terytorium. Jednak�e go�cy i kupcy z innych wielkich plemion przynosili wci�� niepokoj�ce wie�ci. M�wili, �e obcy posuwaj� si� przez ich ziemie na po�udnie, i cho� nie wygl�daj� na wojownik�w, s� podst�pni i gro�ni. W�dz Tajatella naradzi� si� ze starszyzn� i zwo�a� wielki wiec. Obwie�ci� na nim, �e dumny lud Irukandji nie b�dzie d�u�ej tolerowa� zagro�enia. - Do��! - krzykn�� Tajatella. Wojownicy tupali nogami na znak zgody, pie�� nios�a si� echem nad zboczami g�r. Zabi� przekl�tych! Zepchn�� ich z powrotem w morze! 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Cz�� pierwsza 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 Rok 1862 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Szkuner "White Rose" �eglowa� spokojnie po wodach cie�niny Whitsunday. Kapitan Otto Beckman widzia� z dala dymy p�on�cych w g�rach ognisk, lecz na szcz�cie nie musia� si� tym przejmowa�. Ca�e wybrze�e �Queensland zamieszkane by�o przez Aborygen�w, nie zagra�ali oni jednak statkom. Niemiecki �eglarz nie potraci� zrozumie�, dlaczego Anglicy osiedlaj� si� w tak dzikich, odludnych miejscach, jak na przyk�ad Somerset na przyl�dku York. Otacza�a je nieprzenikniona d�ungla, w kt�rej grasowa�y hordy czarnych dzikus�w. Jedyny, jak�e rzadki kontakt ze �wiatem zapewnia�y osadnikom statki dowo��ce zaopatrzenie i te, kt�re po prostu zawija�y do Somerset po drodze, jak "White Rose". Beckman wzdrygn�� si� i prze�egna�. �mier� w morzu wydawa�a mu si� do przyj�cia, by�a na sw�j spos�b czysta - ale zosta� posiekanym na kawa�ki przez krwio�erczych pogan? Gott! Trzeba by� szale�cem, �eby tu zamieszka�. A mimo to John Jardine, by�y urz�dnik policyjny z Rockhampton, obecnie oficjalny przedstawiciel w�adz kolonii w Somerset, uparcie twierdzi�, i� jego male�ka osada si� utrzyma, ba, stanie si� drugim Singapurem. Z pomoc� buntuj�cych si� �o�nierzy, lekarza wojskowego oraz kilku nieustraszonych pionier�w wznosi� miasto. Zbudowa� ju� koszary, szpital i pi�kn� rezydencj� z widokiem na malowniczy szlak wodny, znany pod nazw� Przesmyku Albany. Obecnie zaj�ty by� wytyczaniem ulic na wykarczowanym ju� terenie oraz przydzia�em parcel dla przysz�ych mieszka�c�w miasta. - Pan powinien te� kupi� sobie dzia�k�, Beckman - m�wi�. - Za marne dwadzie�cia funt�w ma pan pi�kny kawa�ek ziemi. A jaki widok! Znakomity interes, m�wi� panu! Interes? Pomimo optymistycznych wizji, roztaczanych przez tego twardego, przedsi�biorczego cz�owieka, Beckman nie wierzy�, �e male�ki port przetrwa. Nie chcia� jednak robi� sobie wroga z Jardinea Somerset, p�ki istnia�o, stanowi�o dogodn� przysta�. Szlak handlowy pomi�dzy Batavi� a Brisbane by� zyskowny, lecz bardzo niebezpieczny, zw�aszcza okolice Cie�niny Torresa. Azjatyccy piraci spadali niczym jastrz�bie na powolne statki handlowe, mozolnie �egluj�c w�r�d raf, rozbitkowie za� l�dowali na samotnych wyspach, zdani na �ask� i nie�ask� tubylc�w, albo gin�li z pragnienia na rozpalonych do bia�o�ci koralowych atolach. Jardine ocali� �ycie wielu z nich, pat�roluj�c te wody w�asnym �aglowcem z oddzia�em wojska i nierzadko z nara�eniem �ycia odpieraj�c napastnik�w. Tak, John Jardine to doprawdy niezwyk�y cz�owiek. Ponadto, co nie by�o bez znaczenia, Somerset mia�o liczne �r�d�a dobrej, s�odkiej wody. - To mi�o, �e pan o mnie pomy�la� - odpar� Beckman. - Istot�nie, perspektywa jest bardzo kusz�ca, ale mam dom w Brisbane i tam ju� chyba wros�em. - Nie szkodzi. Niech pan to spokojnie przemy�li. Zdaje si�, �e tym razem na pok�adzie "White Rose" jest pa�ska �ona? Serdecznie zapraszam na kolacj�. -Niestety, to niemo�liwe. Ma��onka rozchorowa�a si� w Batavii. - Batavia? Brudna dziura. Chce pan, �eby zbada� j� nasz lekarz? - Nie, dzi�kuj�. Najgorsze ma ju� za sob�, ale wci�� jeszcze cierpi na pewne dolegliwo�ci i woli nie opuszcza� statku. Jardine przyjrza� mu si� uwa�nie, po czym parskn�� �miechem. - Ach, rozumiem. Ma biegunk�, tak? Rzeczywi�cie, troch� to kr�puj�ce dla damy. Dla wszystkich, prawd� m�wi�c. To wina nie�wie�ej m�ki albo wody. Lepiej niech pan nabierze wody u nas, a tamt� czym pr�dzej wyleje. W Batavii zwierz�ce truch�a gnij� w studniach i nikogo to nie wzrusza. C�, wobec tego prosz� przyj�� bez �ony. Przenocuje pan w rezydencji. Niecz�sto mamy go�ci, trzeba to uczci�. Uczcili to godnie. Beckman wci�� jeszcze odczuwa� b�l g�owy na samo wspomnienie go�cinno�ci Jardine.a. Gussie ch�tnie by si� z nim wybra�a, nie o�mieli�a si� jednak zej�� na brzeg. Biedna Gussie, ten rejs by� dla niej m�czarni�. Beckman wi�kszo�� czasu sp�dza� na morzu, ona tkwi�a w domu, w Brisbane. Ta poczciwa kobieta i �wietna gospodyni nie potrafi�a jednak zawiera� znajomo�ci. Zreszt� ha�a�liwi, ordynarni s�siedzi, w wi�kszo�ci dawni skaza�cy, przera�ali j�. Dokucza�a jej samotno��; ich syn Frederick zamierza� tak�e emigrowa� do Australii, lecz w ostatniej chwili jego �ona zmieni�a zdanie. Gussie t�skni�a wi�c za rodzin� i statecznym, u�adzonym �yciem, jakie wiedli w Hamburgu. Przygn�biona, coraz bardziej dra�liwa, b�aga�a m�a, �eby zabra� j� ze sob� w rejs, i Otto w ko�cu si� zgodzi�. Przypomnia� jej wprawdzie, i� jest podatna na chorob� morsk�, ale by�a nazbyt podniecona wyjazdem, �eby si� tym przejmowa�. Chorowa�a prawie przez ca�y czas. Beckman mia� nadziej�, �e jej stan si� poprawi, kiedy zejd� na l�d. Okaza�o si� jednak, �e bagniste wyziewy Batavii zaszkodzi�y jej jeszcze bardziej; smr�d portowych �ciek�w wymieszany z aromatem egzotycznego kwiecia sam w sobie przyprawia� o md�o�ci. W ko�cu Gussie zapad�a na tropikaln� gor�czk�, kt�ra os�abi�a j� do tego stopnia, �e musiano j� odnie�� z powrotem na pok�ad. Beckman westchn��. Ta nieszcz�sna kolacja z Anglikiem! Po wys�uchaniu kilkugodzinnej opowie�ci o atakach dzikich tubylczych plemion - nonszalancko okre�lanych przez Jardine.a mianem "Jardigan�w" albo "Gumkodin�w" - na osady bia�ych, Otto sp�dzi� bardzo niespokojn� noc. Aborygeni jawili mu si� we �nie w postaci okrutnych trolli, krzyki nocnych zwierz�t, dolatuj�ce ze spowitego mrokiem buszu, nieustannie przypomina�y o gro��cym niebezpie�cze�stwie. Otto nie m�g� si� doczeka�, kiedy wr�ci na statek. Rum, wino, porto - nie wypi� tyle na raz od lat. Rozgor�czkowany i spocony, przewraca� si� w ��ku a� do �witu. Gdy nareszcie zacz�o dnie�, spostrzeg� jaki� ruch w ciemnym k�cie pokoju. Wyt�y� wzrok, przy czym b�l omal nie rozsadzi� mu orbit, i nagle zerwa� si� na r�wne nogi. Kapitan by� t�gi, podobnie jak jego �ona, zaczyna� te� odczuwa� ju� brzemi� lat, porusza� si� wi�c zwykle powoli i dostojnie, aczkolwiek wci�� mia� szybki refleks. Zanim zwini�ty w k��bek wielki w�� zd��y� wype�zn�� z nocnego legowiska, Otto z�apa� odzie� i nagi wypad� z domu. Rano by� w wyj�tkowo pod�ym nastroju. Pogania� wio�larzy, zruga� pierwszego oficera, po�piesznie po�egna� si� z gospodarzem i kaza� natychmiast stawia� �agle. Kiedy "White Rose", podryguj�c na falach, z�apa�a po�udniowy wiatr, Beckman odetchn�� z ulg�. Rze�ki powiew wybija� mu ch�odny poranny capstrzyk na przekrwionej, zaczerwienionej twarzy. Teraz, w tydzie� p�niej, za nic by nie przyzna�, �e post�pi� wtedy zbyt pochopnie. - Co takiego, panie Swallow?! - rykn��, wspieraj�c si� na kole sterowym. - Zaczyna brakowa� nam wody, sir. - A niby to dlaczego ma nam brakn�� wotty? - Kiedy kapitan by� w�ciek�y, jego niemiecki akcent stawa� si� wyra�niejszy. - To przez ten po�piech w Somerset, sir. Ludzie opr�nili wszystkie beczki z batawijskiej wody, ale zd��yli nape�ni� tylko je�dn�. Mieli sko�czy� rano, tylko �e w zamieszaniu wypad�o im to z g�owy. - Wypad�o im z g�owy! C� to za brednie? Czy zapomnieli te� podnie�� kotwic�? Albo postawi� �agle? O rumie jako� zawsze pami�tacie! - Bardzo mi przykro, sir. Kr�c�cy si� po pok�adzie marynarze wymieniali z�o�liwe porozumiewawcze u�mieszki, przys�uchuj�c si�, jak kapitan beszta pierwszego oficera. Beckman z furi� obr�ci� si� do nich: - S�uchajcie, �achmaniarze! �miejecie si�, co? My�licie, �e jedna beczka wody starczy nam do najbli�szego portu? G�upcy! - Gniewnym gestem wskaza� spokojn� szafirow� to�. - Wydaje wam si�, �e gro�ny bywa tylko ocean, a teraz to maj�wka, bezpieczna przeja�d�ka wzd�u� brzegu, tak? Pod powierzchni� cie�niny s� rafy, kt�re w ka�dej chwili mog� wydrze� bebechy ze statku. Mam nadziej�, �e B�g nas od tego uchowa, ale je�li wpadniemy na raf�, wyzdychamy z pragnienia. W tym upale nie potrwa to d�ugo. Tak wi�c nie b�d� p�yn�� dalej bez zapasu wody. Zrozumiano? - Tak jest - mruczeli marynarze, spuszczaj�c g�owy. - Pan, panie pierwszy, powinien otrzyma� ch�ost�, zamiast tego jednak pozwol� panu naprawi� b��d. Uda si� pan po wod� i we�mie ze sob� tych zapominalskich. Prosz� poda� mi nazwiska ludzi, kt�rzy zaniedbali swoje obowi�zki. Swallow obliza� wargi. - Ja ponosz� za to pe�n� odpowiedzialno��, sir. - Poradzi sobie pan sam z wios�ami i noszeniem bary�ek? - No... nie, panie kapitanie. - Czekam na nazwiska. W�r�d marynarzy podni�s� si� szmer zaciekawienia; wykr�cali g�owy, �eby zobaczy� tych, kt�rzy zostan� wywo�ani. - Billy Kemp... - zaj�kn�� si� Swallow - i eee... George Salter i Dutchy Baar. - Dobrze. Rano rzucimy kotwic� w uj�ciu rzeki Endeavour. Wedle map w pobli�u brzegu maj� tam by� liczne �r�d�a s�odkiej wody. Wy czterej zajmiecie si� jej dostarczeniem. - Beckman zmarszczy� nos. - C� to znowu za smr�d? - Zdesperowany potrz�sn�� g�ow�. - A, to ty, Gaunt! Ch�opiec okr�towy gapi� si� na niego bezmy�lnie, trzymaj�c w r�ku cuchn�cy kube�. Bez trudu mo�na by�o zgadn��, sk�d go niesie: Gussie zn�w wymiotowa�a. - Wylej to! - wrzasn�� Beckman - bo za chwil� sam pow�drujesz za burt�! I wyszoruj wiadro! Odwr�ci� si� z niesmakiem. Do dzi� nie potrafi� poj��, jakim sposobem da� si� przekabaci� temu staremu szachrajowi Willy.emu Gauntowi, i zabra� na pok�ad jego syna idiot�. Marynarze nadali mu przezwisko "Gapa", kt�re zreszt� trafia�o w samo sedno; ch�opak zwykle tkwi� w jakim� k�cie i czeka�, a� kto� po raz setny wyt�umaczy mu, co ma robi�. Odnosi�o si� wra�enie, �e nic nie jest w stanie do niego dotrze�. Na swoje szcz�cie Gapa mia� jedn� zalet�: by� mi�y dla Augusty. Dogl�da� jej, bez protest�w �ciera� wymioty i uprz�ta� kub�y, ch�tnie biega� tam i z powrotem, nosz�c jej kaw� i suchary, a ponadto pra� nie gorzej od Chi�czyk�w z Brisbane. Gussie te� go lubi�a i to ju� by�o co�. Beckman wr�ci� do ster�wki i pochyli� si� nad map�. Bada� bieg linii brzegowej przy uj�ciu Endeavour. Nie m�g� ryzykowa�, �e je przeoczy. 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 2 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Willy Gaunt zawczasu u�o�y� �yciow� karier� syna. Edmund zacznie jako ch�opiec okr�towy, sp�dzi kilka lat na przednim pok�adzie, zarobi troch� forsy i zyska do�wiadczenie, wyr�niaj�c si� spraw�no�ci�, dyscyplin� i odwag�, w �lad za czym p�jd� kolejne awanse niczym pewne kroki po utartej �cie�ce wzwy�. Na samym szczycie otrzyma cenny patent, uprawniaj�cy go do obj�cia dow�dztwa na w�asnym statku. Koncept ten porazi� go pewnego dnia blaskiem objawienia. By� to pierwszy prawdziwy pomys�, jaki kiedykolwiek za�wita� w g�owie Willy.ego, a przy tym tak pi�kny, �e Willy nie posiada� si� z emocji. Dotychczas mozolnie boryka� si� z losem, nad kt�rym mia� nie wi�ksz� kontrol� ni� kamie� tocz�cy si� po bruku. W ponurej n�dznej dzielnicy Liverpoolu, gdzie si� wychowa�, miejscowi musieli stacza� boje o kromk� powszedniego chleba z hordami wyg�odnia�ych imigrant�w z Irlandii. Kradzie�e by�y na porz�dku dziennym. Zr�cznego z�odzieja podziwiano, wychwalano, zazdroszczono mu. Willy nie by� ani wybitny, ani nieudolny - po prostu wykonywa� ten zaw�d, nie my�l�c nawet, �e walczy o byt, poniewa� poj�cie to r�wnie� nie mie�ci�o mu si� w g�owie. Brama wi�zienia odci�a go od wychudzonych, dygocz�cych w zimowym wietrze ziomk�w, mimo to Willy nadal by� mi�dzy swymi. Z krzywymi minami dreptali przed barierkami sal s�dowych niczym byd�o na targu, podczas gdy urz�dnicy sprzedawali ich jedynemu nabywcy, jaki bra� udzia� w licytacji: australijskiej kolonii. Willy oboj�tnie przyj�� fakt, i� zosta� globtroterem. Do portu w Sydney dostarczono ich statkiem, dalej szed� pieszo - a� do samego wi�zienia nad zatok� Moreton. Po drodze mijali groby innych skaza�c�w. Skierowano go do pracy w Brisbane i wkr�tce straci� rachub� mijaj�cych dni, a� pewnego ranka znudzony urz�dnik poin�formowa� go, �e za nieca�y rok odzyska wolno��. Jego �ona, Jane Bird, r�wnie� karnie zes�ana do Australii, uzbie�ra�a dziesi�� gwinei na dom, w kt�rym mogliby wychowywa� syna. W tym czasie Willy wdro�y� si� ju� do pracy, tote� z przyzwyczajenia pracowa� nadal, najmuj�c si� to tu, to tam. Poza tym, r�wnie� z przyzwyczajenia, od czasu do czasu handlowa� kradzionymi rzeczami. Wolno�� wiele znaczy�a dla Willy.ego. Jako m�ody ch�opak nie by� w stanie jej doceni�, poniewa� w og�le rzadko trudzi� si� my�leniem. Teraz mia� podpisany dokument stwierdzaj�cy, i� Willy Gaunt jest wolnym cz�owiekiem. Mia� te� syna, przed kt�rym rysowa�a si� �wietlana przysz�o��. Edmund zostanie kim�, postanowi� Willy, mo�e nawet sam b�dzie rozkazywa� innym. Jane umar�a, kiedy ch�opiec mia� dziesi�� lat, na �o�u �mierci b�agaj�c m�a, �eby zadba� o syna. Zreszt� Willy tak�e bardzo kocha� Eddiego i by� dumny z tego dziecka, kt�re wyuczy�o si� czytania i pisania nie gorzej od bogatych paniczyk�w. Dotrzyma� obietnicy z�o�onej Jane. Kilka wspartych drobn� przys�ug� s��wek szepni��tych tu i �wdzie na nabrze�u sprawi�o, i� dotar� w ko�cu przed oblicze kapitana Beckmana, dow�dcy "White Rose", niewielkiego klipra, kursuj�cego g��wnie na szlakach przybrze�nych. Bystrooki Willy b�yskawicznie oceni� Niemca: przyzwoity go��, kt�remu mo�na zaufa�. Musia� wprawdzie wysili� ca�y sw�j dar wymowy, w ko�cu jednak przekona� kapitana, �eby da� jego synowi szan�s�. Wkr�tce potem Edmund zosta� wpisany na list� za�ogi "White Rose" jako ch�opiec okr�towy. Tak zacz�a si� jego marynarska kariera. Co drugi dzie� Edmund mia� nocn� wacht�. Biega� z rozkazami, kontrolowa� latarnie, stanowi� dodatkow� par� oczu. - M�ode oczy! - prychn�� kiedy� z ironi� kapitan Beckman. - Co prawda przewa�nie nie wiedz�, czego maj� wypatrywa�, ale przynajmniej nie s� za�mione kradzionym rumem. Tak wi�c Edmund siedzia� wysoko na rei, obserwuj�c spokojne, o�wietlone ksi�ycem wody cie�niny Whitsunday. Czu� si� o wiele lepiej, odk�d przesta� nimi kiwa� gwa�towny ocean. Ca�a reszta za�ogi obawia�a si� d�ugiego na tysi�c mil pasa raf koralowych, kt�ry ci�gn�� si� wzd�u� wybrze�y Queensland, Edmund wszak�e by� im wdzi�czny. Stanowi�y falochron, pozwalaj�cy "White Rose" sun�� g�adko jak po stole, co znacznie poprawi�o stan jego �o��dka. Od chwili kiedy statek wyp�yn�� z zatoki Moreton przy uj�ciu rzeki Brisbane na otwarte morze, Edmund wi�kszo�� czasu sp�dzi� przewieszony przez reling. Prawd� m�wi�c, sam nie wiedzia�, co by�o gorsze: dolegliwo�ci �o��dkowe czy pal�cy wstyd. Nigdy nie przypuszcza�, �e choroba morska przerobi go na n�dzny och�ap, bezw�adny jak wy��ta szmata i modl�cy si� o rych�� �mier�. Najch�tniej cierpia�by w samot�no�ci, skulony pod szalup�, ale pierwszy oficer Swallow nie chcia� o tym s�ysze�. - Do roboty, ch�opcze. Je�li wyrzucisz z siebie wszystko, nie b�dzie ju� czego zwraca� i po k�opocie. Rusz si�, m�wi�, i nie rzygaj na pok�ad, bo pasy ka�� z ciebie drze�. Tylko �ona kapitana, pani Beckman, okaza�a mu nieco zrozumie�nia. Nic dziwnego, ona tak�e chorowa�a bez przerwy, sumituj�c si�, �e Edmund musi opr�nia� po niej kub�y. W cie�ninie Whitsunday oboje jakby nieco od�yli i dalszy rejs do Somerset na p�wyspie York oby� si� bez sensacji, za to teraz, w drodze powrotnej, kapitanowa znowu by�a chora. Tym razem czy�ci�o j� z obu stron. Tak, pani Beckman zdecydowanie by�a szczurem l�dowym, tote� za�oga wy�miewa�a j�, czyni�c za jej plecami nieprzystojne uwagi. Edmund uwa�a�, �e to nieludzkie z ich strony, marynarze jednak �ywili nadziej�, i� po tej nauczce �ona kapitana zostanie grzecznie w domu. Nie �yczyli sobie kobiety na pok�adzie, zw�aszcza t�ustej Niemki. To przynosi pecha, powiadali, stanowi z�y omen. Bez przerwy m�wili o omenach i znakach, ka�de zdarzenie mia�o rzekomo co� wieszczy�. Edmund nie by� niedowiarkiem, co to, to nie. Opowie�ci koleg�w przerazi�y go nie na �arty i zrobi�by wszystko, byle zapewni� sobie bezpiecze�stwo. Przehandlowa� swoj� codzienn� racj� rumu na z�b rekina, kt�ry nosi� teraz na szyi. Da� mu go Billy Kemp, twierdz�c, �e Edmund robi �wietny interes. Je�li masz przy sobie taki z�b i wypadniesz za burt�, �aden �ar�acz nawet si� do ciebie nie zbli�y. "Spadaj� szybciej ni� majtki portowej dziwki" - m�wi� Billy. By�o to krzepi�ce. Edmund �miertelnie ba� si� rekin�w. Jaki� ruch na pok�adzie wyrwa� go z drzemki. Zsun�� si� na pok�ad, czuj�c przyjemny ch��d budz�cej si� przed �witem bryzy. Morze by�o r�owe a� po horyzont - naprawd� r�owe; Edmunda nigdy nie przesta�o zadziwia�, �e ocean mo�e przybiera� takie barwy. Niebo po wschodniej stronie znaczy�y szaro_r�owe pr�gi, ci�gn�ce si� daleko w nico��. Edmund nieraz si� zastanawia�, co jest tam, po drugiej stronie oceanu. - Nie st�j�e jak ko�ek, durniu, pom�! - Billy Kemp popchn�� go w stron� szalupy. - Odwi�� ��d�, ch�opaki w tym czasie wynios� bary�ki. Billy zawsze si� szarog�si�. Mo�na by pomy�le�, �e jest oficerem, a nie zwyk�ym marynarzem. Edmund niezdarnie wzi�� si� do roz�pl�tywania lin, lecz jak zwykle zast�pi�y go inne, szybsze r�ce i sza�lup� po chwili opuszczono na wod�. Wytoczono beczu�ki; pok�ad zaroi� si� lud�mi, z kt�rych cz�� pomaga�a przy pracy, cz�� chcia�a si� tylko pogapi�. Edmund modli� si� w duchu, �eby znale�li wod�. Nie chcia� umiera�, d�awi�c si� opuchni�tym j�zykiem, kt�ry nie mie�ci si� w ustach, a taka w�a�nie jest �mier� z pragnienia, jak mu opowiadano. Kapitan z kamienn� twarz� przygl�da� im si� z mostka. W og�le trudno by�o stwierdzi�, co sobie my�li albo jak� ma min� pod t� g�st�, schludnie przystrzy�on� brod�. Z ca�ej twarzy widzia�o si� tylko ch�odne, stalowoszare oczy. Edmund obiecywa� sobie w duchu, �e w przysz�o�ci on te� b�dzie nosi� brod�. Taki zarost jest lepszy ni� maska. Pierwszy oficer Swallow mia� rewolwer w kaburze u pasa. Edmund wzdrygn�� si�. Cieszy� si�, �e sam nie p�ynie. Kotwiczyli daleko od brzegu, ale l�d wygl�da� nieprzyst�pnie, wr�cz wrogo. Pani Beckman z g�o�nym sapaniem wdrapa�a si� na pok�ad, przytrzymuj�c fa�dziste sp�dnice. Te� chcia�a zobaczy�, jak osada szalupy wios�uje w stron� cienkiego paska bia�ej pla�y. - Czy nie mo�emy podp�yn�� troch� bli�ej? - spyta�a m�a. - To zbyt ryzykowne. Musimy si� trzyma� �eglownego kana�u. Dobrze dzi� wygl�dasz, moja droga. - I dobrze si� czuj�. O tej porze jest bardzo przyjemnie, dopiero p�niej zacznie si� ten okrutny upa�. - Powinna� zosta� na �wie�ym powietrzu, to o wiele zdrowsze. Ka� ch�opakowi, �eby wyni�s� ci fotel i poda� herbat� na po�k�adzie. Edmund za p�no si� zorientowa�, �e o nim mowa, i nie zd��y� w por� czmychn��. Ze zwieszon� g�ow� podrepta� do kambuza. Przez p� nocy sta� na wachcie i teraz powinien smacznie chrapa�, ale jak raz dostanie si� w �apy kuka, b�dzie musia� wydawa� �niadanie dla za�ogi, sprz�tn�� kabiny i wykona� wszystkie inne cholerne roboty, kt�re mu wrzepi�. B�dzie mia� diabelne szcz�cie, je�li zdo�a cho� na chwil� zdrzemn�� si� przed zmrokiem. 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Marynarze z szalupy spogl�dali nerwowo na strome zielone g�ry, kt�re majaczy�y nad lini� brzegu. Ich szczyty niczym gruby popielaty szal osnuwa�a mg�a, unosz�ca si� nad wilgotn� d�ungl�. Mi�siste zielone namorzyny wychodzi�y daleko w morze, lecz po po�udniowej stronie uj�cia rzeki l�ni�a w s�o�cu bia�a piaszczysta pla�a. Billy Kemp pierwszy znalaz� si� w �odzi. J�zyk przysycha� mu do podniebienia; odk�d odkryto, �e beczu�ki s� puste, Beckman nie zezwoli� wyda� winowajcom ani kropli wody. Teraz wi�c, otoczony kusz�c�, acz niezdatn� do picia morsk� wod�, Billy nie m�g� si� doczeka�, kiedy wreszcie rusz�. Mia� ju� wios�o w dulce, zanim wskoczyli inni. - Ruszcie ty�ki - warkn��. - Im szybciej obr�cimy tam i z powrotem, tym lepiej. - Bierz wios�o, Dutchy - rozkaza� Swallow. Dutchy wyszczerzy� z�by do Billy.ego. - Ci�gnij mocno, ch�opcze, bo warto. Pierwsi dotrzemy do wody i na��opiemy si� po same uszy! - A co b�dzie, je�eli jej nie znajdziemy? - zmartwi� si� George Salter. - Och, zamknij jadaczk�, wypierdku! - sarkn�� Billy. - Pan Swallow wie, gdzie jest woda, prawda? Pierwszy oficer kiwn�� niepewnie g�ow�. - Tak s�dz�. Kapitan Cook obozowa� tu przez trzy miesi�ce. - Jezu Chryste! - j�kn�� George. - To by�o sto lat temu! - Wiem - uci�� Swallow. - M�wi�, �e on pierwszy znalaz� tu pitn� wod�, ale po nim by�o jeszcze wielu. Podobno jest przecinka prowadz�ca do �r�de�. - Ka�dy szlak do tej pory na pewno ju� zar�s� - zauwa�y� Billy. - W tym klimacie las rozprzestrzenia si� jak po�ar. Zreszt� to niewa�ne, niedawno sko�czy�a si� pora deszczowa. Ta cholerna g�ra na pewno jest poci�ta �lebami jak szkielet. Ka�dym z nich b�dzie p�yn�� strumie�. - Sk�d wiesz? - zapyta� George. Billy zignorowa� go, ochoczo podejmuj�c wyzwanie, jakim by�o dotrzymanie tempa wielkiemu Holendrowi. Dutchy by� silny jak byk, jego pot�ne opalone ramiona lekko ci�gn�y g��boko zanurzone wios�o, tote� ci�ka ��d� mkn�a szybko w stron� brzegu. Sk�d Billy wiedzia�? Wiedzia� wiele o wodzie, a jeszcze wi�cej o jej braku. Susza by�a ich powszedni� dol� na tej przekl�tej, zapomnianej przez Boga farmie, kt�ra mia�a by� spe�nieniem marze� jego ojca. Kempowie nie skalali si� nigdy przest�pstwem, nie nosili szram po bacie lub kajdanach. Wydawa�o im si�, �e maj� �wiat u st�p. Jako wolni osadnicy rado�nie przybyli na australijski brzeg i dali si� nam�wi� na zakup farmy w okolicach Bathurst, niewiele wi�kszej od pocztowego znaczka. To by�o szale�stwo. Teraz Billy wiedzia� ju�, �e w tym kraju trzeba kupi� ogromny szmat gruntu albo nie kupowa� wcale. Za p�no. Mama i tato �nili o kawa�ku ziemi, kt�ry b�d� stopniowo powi�ksza� - kiedy�, jak si� wzbogac�. Marzenia �ci�tej g�owy! Ich n�dzne gospodarstwo od pocz�tku nie mia�o najmniejszych szans na przetrwanie. Mimo to walczyli dalej. Garstka owiec topnia�a z dnia na dzie� - os�ab�ym z g�odu i pragnienia zwierz�tom kruki wydziobywa�y oczy, w ko�cu za� porywa�y je dzikie psy dingo. A Billy patrzy�, jak wraz z farm� stopniowo dogorywa jego rodzina. Kiedy m�odszy brat zmar� od uk�szenia w�a, matka za�ama�a si� do reszty. Ca�ymi dniami w��czy�a si� po okolicy szukaj�c syna, nawo�ywa�a swego ch�opca tak cz�sto, �e papugi_przedrze�niacze podchwyci�y okrzyk. Ma�e papu�ki faliste popiskiwa�y w krzakach: "Harry! Gdzie jeste�, Harry!" Spryciarom kakadu wychodzi�o to jeszcze lepiej. �agodne niczym kury, oswojone z obecno�ci� ludzi, przysiada�y na drzewach albo drepta�y po zakurzonym obej�ciu, krzycz�c ch�rem: "Harry! Hej, Harry! Wr�� do domu, Harry!" Ich g�osy brzmia�y czysto i wyra�nie jak dzwon! W takich warunkach ka�dy by zwariowa�. A deszcz? Nigdy nie widzieli deszczu. Zapomnieli, jak wygl�da ziele�, wsz�dzie by� tylko py� i proch. Kiedy pad�a ostatnia owca, ojciec zszed� nad wyschni�te koryto strumienia i paln�� sobie w �eb. - Teraz ostro�nie - rzek� Bart Swallow - miejcie oczy otwarte. Okolica wydaje si� bezludna, ale nigdy nic nie wiadomo. Jest odp�yw, trzymajcie si� z daleka od tamtych ska� i przybijcie do pla�y. Powoli i bez ha�asu. - Podejrzewa pan, �e tam s� czarnuchy? - spyta� George. - Nie mam zamiaru tkwi� tu tak d�ugo, �eby si� o tym przekona� - odparowa� pierwszy oficer. Wyci�gn�li na brzeg ��d� i wyrzucili z niej trzy beczu�ki. - Popilnuj� �odzi - odezwa� si� Billy. Nie mia� ochoty na przechadzk� w g��b d�ungli, na pewno roi si� tam od w�y. - To ja tu wydaj� rozkazy, Kemp - upomnia� go Swallow. - Chod� ze mn�, Dutchy, b�dziesz nosi� beczki. Wy dwaj strze�cie szalupy. - Wyj�� dwie maczety i wr�czy� jedn� wielkiemu Holend�rowi. - Wygl�da na to, �e b�dziemy musieli wyci�� sobie przej�cie. - Jak mamy pilnowa� szalupy bez broni? - zapyta� Billy. - Je�li zaatakuj� nas dzicy, mamy w nich rzuca� gar�ciami piasku, czy jak? Niech mi pan da pukawk�. - On ma racj� - potwierdzi� George. - Powinni�my byli wzi�� ze sob� par� karabin�w. - Nie ma takiej potrzeby. - Swallow odpi�� pas z kabur�. - Zostawi� wam rewolwer. We� go, George, tu jest amunicja. Gdyby co� si� dzia�o, strzelajcie, wr�cimy w te p�dy. Kiedy Swallow i Dutchy ruszyli w d�ungl�, Billy parskn�� �miechem. - Nasz pierwszy oficer to idiota. Zapomnia� o broni, zupe�nie tak samo jak przedtem o wodzie. Sk�d mieli�my wiedzie�, czy nie kaza� komu� innemu nape�ni� beczu�ek? Chod� do cienia, usma�ymy si� tutaj na amen. Ten piasek odbija s�o�ce jak lustro. Powlekli si� w �lad za towarzyszami w stron� lasu i opadli na k�uj�cy dywan rzadkiej morskiej trawy. Dutchy i Swallow znikn�li w g�stwinie drzew opl�tanych lianami grubymi niczym liny okr��towe, s�ycha� by�o jednak, jak przedzieraj� si� w g��b l�du. Billy mia� nadziej�, �e nie zajmie im to wiele czasu; ostatecznie to nie piknik. Zerkn�� na George.a, kt�ry przypi�� kabur� i wyj�� z niej rewolwer. - Jest na�adowany? - Jasne. - To uwa�aj, �eby� nie odstrzeli� sobie nogi. Lepiej mi go daj. - Odwal si�. Potrafi� strzela�. My�lisz, �e zjad�e� wszystkie rozumy, Kemp. Za�o�� si�, �e nie potrafisz nawet trafi� kruka w locie. - Je�li ty zestrzelisz kruka - za�mia� si� leniwie Billy - dam ci z�oty zegarek. Te ptaki maj� wi�cej rozumu od ciebie, ko�ku. Opar� si� o drzewo, tak �eby widzie� ��d�. Strzelanie? Strzela� potrafi ka�dy - z wyj�tkiem taty Kempa. Nawet sko�czy� ze sob� nie umia�. Kiedy Billy przedar� si� przez wyschni�te zaro�la i zbieg� nad strumie�, znalaz� go z odstrzelon� po�ow� twarzy, ca�ego we krwi. Rzuci� si� na kolana w ka�u�� krwi, obj�� starego, a wtedy �ypn�o na niego to b�agalne oko. Ojciec jeszcze �y�. Psiakrew! To by�o najgorsze wspomnienie Billy.ego. Wzi�� strzelb� i doko�czy� dzie�a. Musia�. Tak samo, jak musieli dobija� biedne, zdychaj�ce, o�lepione owce. Ale� jest spragniony! Usta wyschni�te mia� na proch. Wsta� i z zadart� g�ow� ruszy� wzd�u� pla�y, staraj�c si� trzyma� w cieniu. Szuka� orzech�w kokosowych. �yk mleka z pewno�ci� by im nie zaszkodzi�, lecz w zasi�gu wzroku nie by�o ani jednej palmy. - Wiadomo - mrukn�� pod nosem. - Ze statku wida� tysi�ce tych cholernych drzew, ale jak cz�owiekowi potrzeba jednego, to go nie znajdzie. Kiedy wr�ci�, George drzema� z g�ow� zwieszon� na pier�. Billy splun�� i mocno kopn�� go w �ebra. - �adny z ciebie stra�nik! - Co ty? - kwikn�� George, zrywaj�c si� na nogi. - Od�poczywa�em sobie, to wszystko. Stado czerwono_niebieskich papug zerwa�o si� z krzak�w i z wrzaskiem ulecia�o nad morze. Billy gwizdn�� z podziwem. Te to umiej� lata�! Zakr�ci�y jak na komend� i wystrzeli�y z powrotem w stron� l�du d�ugim stromym �ukiem. Billy kiwn�� g�ow�. W pobli�u musia�a by� kania, wystawi�y j� do wiatru. Wspi�� si� na grub� ga��� pandanu i westchn��, ponaglaj�c w duchu Dutchy.ego i Swallowa. Na pewno do tej pory znale�li ju� jakie� �r�d�o s�odkiej wody. Przymru�y� oczy; piasek l�ni� o�lepiaj�c� biel�. Z namorzyn�w na dalekim kra�cu pla�y wy�oni�a si� jaka� posta�. Tubylec maszerowa� zupe�nie beztrosko i, chwa�a Bogu, by� sam. Billy obser�wowa� go, nie chc�c na razie niepotrzebnie straszy� George.a. Czarnuch �owi� ryby. Do licha, ca�kiem nie�le mu to sz�o! Od czasu do czasu wchodzi� nieco w morze, sta� nieruchomo jak l�ni�cy czarny pos��ek, potem nagle w��cznia opada�a niczym b�yskawica i wynurza�a si� z �upem, kt�ry l�dowa� w plecionym saku. Kiedy Aborygen przybli�y� si� nieco, Billy zorientowa� si�, �e jest to zaledwie wyrostek. Po chwili dzikus schyli� si� nad wype�nionym ju� koszem i na tle b��kitnych fal zarysowa�y si� wyra�nie ma�e wypuk�o�ci piersi. Kobieta! Go�a jak Ewa w raju i bez listka figowego! Billy u�miechn�� si� szeroko, obliza� spieczone wargi i zsun�� si� z ga��zi. Czarna dziewczyna wyprostowa�a si�, spogl�daj�c na pust� szalup�. Cia�o mia�a smuk�e niczym w�gorz. Zaciekawiona, od�o�y�a w��czni� i podesz�a ostro�nie, �eby sprawdzi�, co to takiego. Billy z�apa� George.a za �okie�. - Pst! Cicho! Patrz, co my tu mamy! - Poci�gn�� koleg� g��biej w zaro�la. - Niez�y kawa�ek dupci, co, stary? George wyba�uszy� oczy i kiwn�� g�ow�, z wysi�kiem prze�ykaj�c �lin�. - Z�apiemy j� - szepn�� Billy - ale musimy dzia�a� b�yskawicz�nie. Zaci�gniemy j� tu, pod drzewa. George ponownie kiwn�� g�ow�, dygocz�c z podniecenia. - Poza tym - ci�gn�� Billy - dziewucha mo�e nas zaprowadzi� do wody; b�dziemy mieli si� czym pochwali� tamtym. Rozdzielili si�, �eby osaczy� zdobycz. Przemkn�li ukradkiem pod os�on� krzew�w, potem nagle wyskoczyli na pla�� z dw�ch stron. Billy zd��y� zauwa�y� �miertelne przera�enie na twarzy dziew�czyny, zanim obr�ci�a si� i zderzy�a z George.em. Ale i dla niego by�a zbyt szybka. Wywin�a si� i rzuci�a w morze. - Za ni�! - wrzasn�� Billy, sadz�c wielkimi susami przez p�ycizn�. Zanurzyli si� po pas, nim wreszcie j� dopadli. Walczy�a jak szatan; przypomina�o to pr�b� z�apania barakudy go�ymi r�kami. Z�by mia�a r�wnie ostre. Wymierzy�a celnego kopniaka w brod� George.a, przewracaj�c go do wody. Billy parskn�� �miechem, zdo�a� jednak porwa� j� w obj�cia. Poczu� g�adki, jedwabisty dotyk m�odych piersi. - Trzymaj j�, ch�opie - wykrztusi� George, nachylaj�c si�, by z�apa� dziewczyn� za nogi. Ta jednak wi�a si� i szamota�a, wci�gaj�c ich coraz g��biej w morze. Fale przewala�y si� im nad g�owami i wkr�tce Billy nie dotyka� ju� dna. Kilka st�p dalej George wpad� w panik�. - Ratunku! Billy, pom� mi! - Znikn�� pod wod�, po chwili ukaza� si� ponownie, machaj�c na o�lep r�kami. - Nie umiem p�ywa�! Zbity z tropu Billy rozlu�ni� uchwyt i nagle dziewczyna wyrwa�a mu si� i znikn�a. Rozejrza� si� gor�czkowo. Ani �ladu. S�o�ce, migocz�c w rozko�ysanej wodzie, o�lepia�o go. - Psiakrew! - mrukn��, bardziej ubawiony ni� zirytowany. Podp�yn�� do George.a i wyci�gn�� go z powrotem na p�ycizn�. - Ty cholerny idioto. Utopisz si� kiedy� w wannie. - Gdzie ona jest? - wykrztusi� George. - Niech mnie, je�li wiem. - Dobrze jej tak, je�li p�jdzie na dno - j�kn�� George. - Ta zaraza omal nie z�ama�a mi szcz�ki. Kopa�a jak mu�. - Nie utonie - mrukn�� Billy, wychodz�c na suchy piasek. - W wodzie czu�a si� jak ryba. Po prostu da�a dyla. George nagle ruszy� biegiem. - Gdzie lecisz? - zawo�a� za nim Billy. - Po jej po��w! - odkrzykn�� przez rami�. - B�dziemy mie� �wie�e ryby! Billy wzruszy� ramionami. Du�o go obchodz� ryby. Gdzie ten osio� podzia� rewolwer? Pewnie zostawi� go pod drzewami przy �odzi. Mo�e to i lepiej. Mieliby si� z pyszna, pr�buj�c wyt�umaczy�, w jaki spos�b zgubili cholern� pukawk�. By� ju� blisko szalupy, gdy z zaro�li wypad� z wrzaskiem Dutchy. - Wiejemy! - rykn�� w biegu. Billy.emu nie trzeba by�o dwa razy powtarza�. Skoczy� i z ca�ych si� pchn�� ��d�. W par� sekund Dutchy znalaz� si� przy nim. - Wskakuj! - wysapa�. - Szybko! - George! - wrzasn�� Billy - Wracaj! Rozejrza� si� za Swallowem, ale Dutchy wyci�ga� ju� wios�o. Billy w swoim �yciu by� ju� w dostatecznie wielu paskudnych sytuacjach, by wiedzie�, �e w takich razach cz�owiek najpierw ucieka, a potem dopiero pyta "dlaczego?". Holender z wysi�kiem napiera� na dr�g, odpychaj�c ��d� od brzegu. - Zaczekaj na nich, draniu! - krzykn�� Billy, lecz ju� w nast�pnej chwili zmieni� zdanie, na pla�� wypad�a bowiem horda rozw�cieczo�nych, wymalowanych na bia�o dzikus�w. - Pr�dzej, na mi�o�� bosk�, biegnij! - wrzasn�� do George.a. George bieg�, ba, nieomal frun�� przez p�ycizny, staraj�c si� dopa�� �odzi, kt�r� Dutchy w pojedynk� kierowa� na pe�ne morze. - On nie umie p�ywa�! - krzykn�� Billy. W tym samym momencie przesta�o to mie� znaczenie. Zobaczy� rami�, zataczaj�ce wdzi�czny �uk w powietrzu. Zahipnotyzowany patrzy�, jak wyrzucona w��cznia sunie g�adko w powietrzu i wbija si� w plecy George.a. George krzykn��, uni�s� rozpaczliwie r�ce i zwali� si� twarz� w morze. W��cznia stercza�a w g�r� niczym w�t�y maszt. Wyj�ce dzikusy rzuci�y si� za nimi w wod�, dzidy furkota�y w powietrzu. Billy poci� si� przy ci�kim wio�le, przekonany, �e oddalaj� si� w i�cie ��wim tempie, �e czarni dopadn� ich i wywr�c� ��d�. Teraz jednak szalupa by�a l�ejsza, na pla�y zosta�y trzy beczki i dw�ch ludzi. Gdzie si� podzia� Bart Swallow? Z ka�dym uderzeniem wiose� zwi�kszali dystans dziel�cy ich od napastnik�w, lecz statek by� daleko, za przyl�dkiem, i Billy ba� si�, �e dzicy b�d� ich �ciga� w cz�nach. Wzdrygn�� si� na my�l o pozostawionym w d�ungli pierwszym oficerze, cho� rad by�, �e to w�a�nie Dutchy uciek�; gdyby nie jego pot�ne mi�nie, nigdy nie uda�oby im si� uj�� pogoni. - Co si� sta�o z pierwszym? - zapyta� w ko�cu, kiedy statek znalaz� si� w zasi�gu wzroku. - Dostali go - odpar� Dutchy przez z�by. - Nie �yje? Holender obr�ci� si� do niego z w�ciek�o�ci�. - Mieli�cie sta� na warcie! Wybieg�em, licz�c na os�on� ogniow�, a tu patrz�, w �odzi nie ma nikogo. Przez was mnie te� omal nie zabili, przekl�ty durniu! - Chyba nie chcesz powiedzie�, �e to moja wina! To George mia� rewolwer, nie ja. Zreszt� nie odszed�em daleko, wi�c nie zwalaj wszystkiego na mnie. Znad relingu wychyla�y si� ku nim g�owy marynarzy. Dutchy z�apa� lin�. - Nie jeste� wart a� takiej fatygi - wycedzi� szyderczo. Gniew kapitana wznosi� si� i opada� falami jak wzburzony ocean. Beckman by� wstrz��ni�ty gwa�town� �mierci� swoich dw�ch ludzi, w�ciek�y, i� wybrali si� na l�d niedostatecznie uzbrojeni; odczuwa� te� pomieszan� z wyrzutami sumienia ulg� na my�l, �e dowodz�cy nimi oficer by� jedn� z ofiar - w przeciwnym bowiem razie musia�by dope�ni� miary przemocy, skazuj�c go na ch�ost�. W obecno�ci drugiego oficera, Henry.ego Tuckera, oraz Augusty, kt�ra siedzia�a speszona w k�cie kajuty kapita�skiej, Beckman wy�s�ucha� drobiazgowej relacji Dutchy.ego i Kempa. - Znale�li�my wod� - m�wi� Dutchy - id�c prosto przed siebie. Wypatrywanie �cie�ki w tej g�stwinie nie na wiele si� zda. W sumie posz�o nam ca�kiem �atwo, natrafili�my na strumie�, dostatecznie g��boki, �eby wtoczy� do niego beczki. Nape�nili�my jedn� i... przysi�gam, kapitanie, w og�le nic nie zauwa�y�em ani nie s�ysza�em, a� tu nagle pan Swallow wstaje i bum! Ta cholerna w��cznia nadlecia�a dos�ownie znik�d i trafi�a go prosto w gard�o. Przesz�a na wylot. Wi�c nawia�em co si� w nogach z powrotem t� sam� �cie�k�. - I tak po prostu porzuci�e� swojego oficera? - spyta� Tucker. - A pan by mo�e zosta�, co? - warkn�� Dutchy. - �atwo udawa� bohatera, jak si� siedzi za piecem. G�upie gadanie. Jasne, �e uciek�em, nie rozgl�da�em si� nawet za maczet�. - Dlaczego Saltera nie by�o przy �odzi? - Kapitan po raz kolejny wr�ci� do nurtuj�cej go kwestii. - Odszed� kawa�ek pla�� - rzek� Billy. - Nie by�em jego zwierzchnikiem, �eby mu rozkazywa�. A to on mia� rewolwer. - Wi�c dlaczego go nie u�y�? - Bo za bardzo by� zaj�ty przebieraniem nogami, panie kapitanie. W opowie�ci Billy.ego Kempa co� nie gra�o, Beckman by� tego pewien. Marynarz wyra�nie unika� jego wzroku. Ale z drugiej strony... on te� prze�y� nie lada wstrz�s. Tucker poskroba� si� po rudej brodzie. - Gdyby George zacz�� strzela� do tych dzikus�w i po�o�y� cho� jednego trupem, m�g�by ich odstraszy�. - Mhm. Jemu niech pan to powie - sarkn�� Billy. Beckman by� zmartwiony. Podniesienie kotwicy bez pr�by odnalezienia cia� i wyprawienia marynarzom przyzwoitego poch�wku zakrawa�o na tch�rzostwo, ale czy m�g� sobie pozwoli� na to, �eby ryzykowa� �ycie kolejnych ludzi? - Spisz� raport - rzek�. - Wy dwaj podpiszecie go w obecno�ci �wiadk�w. W ko�cu odprawi� tylko mod�y za dusze dzielnych towarzyszy, okrutnie zamordowanych nad rzek� Endeavour, prosz�c Boga, by okaza� im mi�osierdzie, skoro nie by�o im dane dost�pi� go w �yciu. Odm�wi� te� modlitw� dzi�kczynn� za ocalenie pozosta�ych maryna�rzy, po czym Augusta zaintonowa�a kilka hymn�w. Nast�pnie kapitan rozkaza� zaci�gn�� ca�odobow� stra� nad resztk� zapas�w s�odkiej wody. - Teraz niech B�g ma nas w swojej opiece - rzek� do za�ogi. - Wody jest bardzo ma�o i od tej chwili b�dziemy musieli j� �ci�le racjonowa�. Niech pan ka�e stawia� �agle, Tucker. Tucker zacz�� wykrzykiwa� rozkazy i za�oga rzuci�a si� do roboty. Nikomu nie by�o �al opuszcza� z�owrogiego brzegu. �agle, rozwini�te w rekordowo kr�tkim czasie, wyd�y si� i za�opota�y na po�egnanie, kiedy wszak�e Beckman uj�� ko�o sterowe, zaskoczy� go okrzyk: "Cz�owiek za burt�!" - A c� to znowu, na mi�o�� bosk�! - rykn��. Tucker wbieg� na mostek. - Nikt z naszych nie wypad� - zawo�a�. - Kto� jest w wodzie przed nami, wprost na kursie. To musi by� Bart albo George, widocznie uda�o im si� uciec. - Niemo�liwe - mrukn�� Beckman, jednak�e musia� si� upe�wni�. - Nie st�jcie tak, ludzie, szalupa na wod�! Ponownie opuszczono ��d�. Gdy po kr�tkim czasie wci�gni�to z niej na pok�ad ociekaj�ce wod� cia�o, okaza�o si�, i� nie s� to zw�oki jednego z marynarzy, zniesione do morza z uj�cia rzeki, lecz ma�a, chudziutka aboryge�ska dziewczynka. 3 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 0 Kagari zauwa�y�a dziwne cz�no i sz�a w�a�nie w jego kierunku, gdy z�e duchy pojawi�y si� znienacka i skoczy�y wprost na ni�. Przera�enie j� o�lepi�o, zdar�o s�o�ce z nieba, pozostawiaj�c otch�a�, ziej�c� niczym paszcza. Ogarn�a j� ciemno��. Kagari chcia�a krzycze�, lecz z jej ust wydobywa� si� tylko w�ciek�y niezrozumia�y be�kot i zgrzytanie z�b�w. R�ce demon�w opl�ta�y j� jak w�e, szarpi�c na wszystkie strony. Ona wszak�e zna�a zwyczaje w�y, czy� bowiem nie nadano jej imienia Kagari na cze�� kukabury, �miej�cego si� ptaka, zwanego tak�e �owcem - zab�jcy i po�eracza tych jadowitych stworze�? By� to pot�ny totem, o wiele pot�niejszy ni� przykuty do ziemi gad. Tote� Kagari zmieni�a swoj� posta�; jej smuk�e cia�o zwin�o si� w�owym skr�tem i da�o nura w morze, wymykaj�c si� prze�ladowcom. Gdy dotyk ciep�ych fal przywr�ci� jej si�y, wypr�y�a si� niczym w��cznia i sp�yn�a jeszcze ni�ej, w g��bin�. Srebrzystob��kitne wody zatoki przy uj�ciu wielkiej rzeki ukry�y j� przed oczyma demon�w. O�lepiona, z bij�cym sercem, �lizga�a si� nad koralowym �o�yskiem morza, na przemian kul�c si� i prostuj�c, tak w�a�nie jak robi� to w�e morskie. Wstrzymywa�a oddech, a� w ko�cu p�uca zbuntowa�y si� i zmusi�y j� do wynurzenia si� na powierzchni�. Nag�a fala gor�ca powiedzia�a Kagari, �e s�o�ce wci�� jest na niebie, nie widzia�a jednak �wiat�a. Wstrz�sn�a ni� nowa fala zgrozy. Z�e duchy odebra�y moc jej oczom! Czy odt�d ju� zawsze b�dzie kroczy� w ciemno�ci? Prowadzona za r�k� i karmiona, jak jej brat Meebal, kt�remu za m�odu odebra�o wzrok truj�ce drzewo i kt�rego �renice by�y teraz puste, zasnute potworn� biel� i obmywane stru�kami ciekn�cych bez ustanku �ez. Za bardzo si� ba�a, by marnowa� czas na �a�ob� po bystrych on�gi� oczach. Ruch fal powiedzia� jej, �e zwr�cona jest w stron� brzegu, ale wiatr przyni�s� jej uszom ohydne d�wi�ki, �wiadcz�ce, �e �li wci�� tam s�, nadal chlapi� si� w wodzie, szukaj�c swej ofiary. Zanurkowa�a ponownie, g��boko, w koralow� otch�a�. �yj�ce w g��binach w�e nie potrzebuj� oczu, �eby omija� ostre kraw�dzie raf, kt�re mog� je rozedrze� na strz�py. Jej tak�e niepotrzebny jest teraz wzrok. Tu� obok gnie�dzi�a si� �awica drobnych ryb, ich �yczliwe milczenie przywr�ci�o jej spok�j. Co� tr�ci�o j� pyskiem. Zmartwia�a, s�dz�c, �e to rekin ludojad, po chwili wszak�e zda�a sobie spraw�, i� po prostu du�a krowa morska szuka towarzystwa. Kagari przesun�a d�oni� po jej grzbiecie, chc�c si� upewni�, czy nie znajdzie na nim os�awionej tr�jk�tnej p�etwy. Od w�asnej brawury zaszumia�o jej w g�owie. O, rekin z pewno�ci� nie bawi�by si� w uprzejmo�ci, podw�jny �uk ostrych z�b�w ju� dawno przeci��by j� na p�. To jednak by�a samica d�ugonoga, naj�agodniejsze z morskich stworze� po d�ugonosych, popiskuj�cych, u�miechni�tych delfinach, kt�re zawsze po�dr�uj� ca�ymi rodzinami. Kagari przytuli�a si� do swej przewodniczki i wraz z ni� zn�w wyp�yn�a na powierzchni�. Gdzie s� jej wsp�plemie�cy? Na pewno wkr�tce za ni� zat�skni� i zaczn� jej szuka�. Zobacz� koszyk z rybami na brzegu. Wiedz� przecie�, �e z w�asnej woli nigdy by nie zostawi�a po�owu, �eby gni� w s�o�cu albo s�u�y� za �er morskim ptakom. Lecz je�li z�e duchy wci�� s� na pla�y? Kagari otrz�sn�a wod� z twarzy i od nowa zacz�a trze� oczy, desperacko usi�uj�c cokolwiek dojrze�. Czy to koszmarny sen? Majak o ciemno�ci, w kt�rej nawet krzyk zgrozy jest bezg�o�ny? Rozgarnia�a r�kami wod�, w nozdrzach czu�a powietrze. Nie, to nie jest sen. Znajduje si� daleko od brzegu, za bardzo przera�ona, by pozwoli� falom nie�� si� z powrotem w stron� l�du. Musi si� uspokoi�, odegna� od siebie ten potworny strach i czeka�. Kagari jest silna. Jej ojciec, Wogaburra, mia� wiele dzieci, lecz ona by�a jego ulubienic�, wiedzia� bowiem, �e w�adcy Snu obdarzyli j� cz�stk� jego czarodziejskich mocy. Nie dor�wnywa�a mu, rzecz jasna, to by�oby nie do pomy�lenia, wyr�nia�a si� jednak spo�r�d innych podobnie jak on, gdy by� ch�opcem. Wogaburra wyr�s� wy�szy ni� ktokolwiek w plemieniu i sta� si� wielkim wojownikiem i �owc�, ale starsi wkr�tce poznali w nim m�drca. Pozwolili mu wej�� w �wiat tajemnic, w ko�cu za� przyznali, �e oto objawi� si� nowy czarownik, kt�ry posiada moc przekraczaj�c� ich zrozumienie; cz�owiek, kt�remu winien okazywa� szacunek ca�y szczep Irukandji. Obecnie imi� Wogaburry budzi�o strach, jego zakl�cia bowiem mog�y leczy� lub zabija�, przynosi� szcz�cie b�d� nieszcz�cie. By� tak�e prorokiem, wypatrywa� w przysz�o�ci gro��cych plemieniu niebezpiecze�stw. Kagari u�miechn�a si�. Czary jej ojca s� pot�ne, z�e duchy niech si� strzeg�! Nawet w�dz Tajatella czuje si� pewniej, gdy Wogaburra znajduje si� u jego boku i broni go przed z�em. Kagari rozmy�la�a o demonach na brzegu. Musia�y to by� duchy, bowiem Irukandji od dawna nie mieli wrog�w. Ich kraina by�a najpi�kniejsz� i najobfitsz� pod s�o�cem. Wiedzieli o ziemiach zim�nych, ziemiach suchych i g�odnych, poniewa� w dawnych czasach stamt�d w�a�nie przybywali nieprzyjaciele. Nieraz napadali na nich straszliwi ludzie z p�nocy, kt�rzy chcieli porwa� kobiety Irukandji, lecz plemi� odpiera�o kolejne ataki i pod wodz� swoich wielkich naczelnik�w da�o agresorom nauczk�, kt�rej tamci nigdy nie zapomn�. Tak, tylko z�e duchy mog�y o tym nie wiedzie�. Irukandji byli dumni ze swoich wojownik�w, budz�cych najwi�kszy strach na ca�ej ziemi; nie by�o na �wiecie ludu, kt�ry rozmy�lnie wkroczy�by na ich teren bez zezwolenia. Od czasu do czasu zwiadowcy przyprowadzali kupc�w. Kiedy siedzieli p�niej przy ognisku, wygl�dali �miesznie, sp�oszeni jak ma�e ptaszki. Jej matka Luka, nie�mia�a, u�miechni�ta kobieta, najlepsza �piewaczka w rodzinie, b�dzie si� o ni� martwi�. Znikni�cie Kagari z�amie jej serce. Na pewno wszcz�a ju� alarm. Piek�ce s�o�ce okry�o jej twarz skorup� soli, tote� Kagari zanurkowa�a ponownie, zagubiona i samotna. �lizga�a si� pod wod�, nie zmierzaj�c w �adnym konkretnym kierunku. W pewnej chwili prze�mkn�� ponad ni� nag�y ch��d, jak wtedy, gdy chmura zakryje s�o�ce i ods�oni je znowu... ale chmury nie poruszaj� si� przecie� tak szybko. Nagle dozna�a objawienia. To by�o cz�no! Ojciec jej szuka�! Po�piesznie wynurzy�a si� na powierzchni�, machaj�c r�kami, wo�aj�c do niego, by zawr�ci�. Gdy tylko poczu�a dotyk d�oni, wci�gaj�cych j� do �odzi, Kagari zrozumia�a, �e pope�ni�a b��d. Wystarczy� sam zapach: z�e duchy �mierdzia�y obrzydliwie, ich chrapliwe g�osy dudni�y jej w uszach. Czuj�c nadci�gaj�c� zgub�, zn�w zacz�a walczy�; kopa�a i gryz�a, lecz byli zbyt silni. Kt�ry� z nich wymierzy� jej mia�d��cy cios w ty� g�owy. Opad�a bezw�adnie na deski - ma�a dziewczynka, otoczona przez potwory. 1 1 32 0 2 108 1 ff 1 32 1 Niezale�nie od tego, jak bardzo niech�tnie za�oga "White Rose" przyj�a na pok�adzie pani� Beckman, nikt jej nie uchybi�, przynajmniej wprost. Kobieta stanowi kontrastowy element w ka�dym nieokrzesanym m�skim gronie, zw�aszcza w koloniach, gdzie by�o ich tak ma�o, �e m�czy�ni chlubili si� galanteri� wobec dam. Nieraz przywo�ywali tkliwe wspomnienia swoich matek i babek, szanowanych i kochanych nie tylko dlatego, �e dobrze gotowa�y. Pozycj� Augusty Beckman okre�la�o stanowisko jej m�a, tote� gdy zdecydowany