2021
Szczegóły |
Tytuł |
2021 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2021 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2021 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2021 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Micha� Rusinek
Muszkieter z Itamariki
Powie�� historyczno_kolonialna
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1996
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni Zak�adu Nagra�
i Wydawnictw Zn,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Przedruk z Wydawnictwa
"Pa�stwowy Instytut
Wydawniczy", Warszawa 1972
Pisa� R. Du�
Korekty dokona�y
M. Schoeneich_szyma�ska
i U. Maksimowicz
`tc
S�owo wst�pne
Powie�� "Muszkieter z
Itamariki", b�d�ca sama w sobie
odr�bn� ca�o�ci� fabularn�, jest
w istocie drug� cz�ci� mojego
cyklu historycznego o
Krzysztofie Arciszewskim.
W pierwszej cz�ci pt. "Wiosna
admira�a" stara�em si� ukaza�
warcholsk� m�odo�� przysz�ego
podr�nika i zdobywcy Brazylii,
pocz�tki jego rycerskiej s�u�by
w ojczy�nie, jak i nakre�li� w
zarysach spo�eczno_polityczne
t�o siedemnastowiecznej Polski
za czas�w Zygmunta III.
Natomiast "Muszkieter z
Itamariki" to powie�� o tematyce
historyczno_kolonialnej
po�wi�cona najbardziej
burzliwemu i najpe�niejszemu w
chwa�� okresowi �ycia Krzysztofa
Arciszewskiego, porze zwyci�stw
i zmaga�, jakie by�y jego
udzia�em na ziemi brazylijskiej
i w Holandii. Jest to
jednocze�nie i czas jego kl�ski,
zgotowanej mu podst�pnie przez
Holendr�w, a g��wnie przez
wielkorz�dc� Brazylii, ks.
Maurycego de Nassau.
Obie powie�ci nie mia�y by�
kronik� �ywota wielkiego Polaka.
Nie le�a�o w moim zamiarze biec
za losami g��wnego bohatera z
kronikarsk�, biograficzn�
skrz�tno�ci�. By�oby to
zaprzeczeniem beletrystycznego
charakteru ksi��ki, tworu
wyobra�ni autorskiej, wspartego
na materiale historycznej
prawdy. Pisz�c ten cykl
pomin��em �wiadomie dziesi�� lat
z �ycia bohatera (1623_#1633),
jakie dziel� od siebie akcj�
"Wiosny admira�a" i "Muszkietera
z Itamariki". Owa luka to czas,
kiedy m�ody Arciszewski przebywa
w r�nych krajach europejskich i
pe�ni rol� korespondenta ks.
Krzysztofa Radziwi��a, swego
dawnego chlebodawcy. Losy
Arciszewskiego w tym okresie,
niew�tpliwie te� ciekawe, nie
dor�wnuj� bogactwem przyg�d i
prze�y� brazylijskim jego
dziejom, nie nale�� do
najchlubniejszych kart �ywota
wielkiego Polaka i nie one
zdoby�y dla� nie�mierteln�
chwa��. Niemniej jednak warto i
z tymi - te� burzliwymi - latami
Arciszewskiego zaznajomi� nieco
czytelnika.
Arciszewski po skazaniu go na
banicj� za zabicie s�siada
opuszcza granice Polski. Widzimy
go odt�d w r�nych pa�stwach
europejskich i na licznych
�wczesnych dworach, p�ki za
sta�e miejsce swego pobytu nie
obra� Holandii, kraju o wielkiej
wtedy tolerancji religijnej, do
kt�rego nap�ywali wygna�cy z
innych pa�stw prze�ladowani za
sprzyjanie reformacji.
Arciszewski_arianin natrafia tu
na przyjazn� dla siebie
atmosfer�, zaci�ga si� pod
sztandary holenderskie i
zacz�wszy od najni�szego stopnia
dos�uguje si� coraz wi�kszej
chwa�y �o�nierskiej.
Obowi�zki ma wtedy rozliczne.
Jest �o�nierzem, kszta�ci si� w
sztuce artyleryjskiej i w
in�ynierii, a r�wnocze�nie
spe�nia r�ne �mudne zlecenia
Radziwi��a, kt�remu zreszt�
zawdzi�cza� wyjazd do Holandii.
Otrzymuje od magnata zasi�ki na
kszta�cenie si� i wys�uguje mu
si� za to nadsy�aniem cz�stych
relacji politycznych i
wojskowych, dotycz�cych wielu
kraj�w europejskich. Sporo
miejsca w jego listach zajmuj�
interesuj�ce informacje o
stosunkach panuj�cych wtedy w
Holandii, Anglii, Hiszpanii,
Francji, Niemczech, o
przygotowywanych wojnach czy
planach w�adc�w europejskich.
Nie szcz�dzi w listach
wiadomo�ci o in�ynierii, o
wynalazkach zagranicznych z
zakresu nowoczesnego uzbrojenia,
o intrygach dworskich, stanie
nauk, szk� i wychowania w
zagranicznych krajach. Te
wszechstronne informacje
zast�powa�y Radziwi��owi
czasopisma w dzisiejszym ich
rozumieniu. Dzi�ki sumienno�ci
Arciszewskiego Krzysztof
Radziwi�� wiedzia� niekiedy o
wa�nych sprawach polityki
zagranicznej wi�cej z list�w
swojego korespondenta ni� kr�l
polski z doniesie� w�asnych
wys�annik�w.
Niekt�re z tych list�w s� dla
nas niejasne, a cz�sto nawet
zupe�nie niezrozumia�e. Zdarzaj�
si� w nich miejsca pisane tajnym
pismem, um�wionym mi�dzy
Radziwi��em a jego dworzaninem.
Czasem bywaj� to przestawione
litery, u�ywane w odmiennym
uk�adzie ni� alfabetyczny,
niekiedy znowu cyfry zast�puj�ce
zg�oski. Np. w li�cie z Hagi,
nosz�cym dat� 26 czerwca 1624
roku, Arciszewski tak oto pisze:
"A �e na te listy responsu
dot�d nie mam, w tej materii
wi�cej teraz pisa� nie mog�
czekaj�c na wiadomo�ci od Waszej
Ksi���cej Mo�ci, Pana mojego
mi�o�ciwego. Tego tylko
dok�adam, �e ci, kt�rych_em by�
a� do responsu Waszej Ksi���cej
Mo�ci zawiesi�, bardzo sobie na
p�n� wiadomo�� utyskuj�, jako
mianowicie: 64865, 956089,
697775, 616676788760, tak�e i
malarz, kt�ry si� na wystawienie
owych konterfekt�w hactenus
bardzo preparowa�, a nie wie,
je�li to continuowa� czy nie,
siebie wspominaj�c, kt�ry jak
kania d�d�u w n�dzy swej
upatruj�c r�ki Waszej Ksi���cej
Mo�ci tak d�ugiej przew�oki
sobie nie obiecowa�em."
Z list�w takich mo�na
domniema�, �e Radziwi�� zleca�
Arciszewskiemu jakie� tajemne
funkcje, kt�rych dzi� nie spos�b
w pe�ni wy�wietli�. Tak jednak
czy inaczej, pewne jest, �e
Krzysztof Radziwi�� zamiesza�
swojego korespondenta w powa�n�
intryg� zwi�zan� z elekcj� kr�la
polskiego, przewidywan� na
wypadek �mierci podstarza�ego
Zygmunta III.
Sprawa nast�pstwa tronu
wywo�ywa�a za �ycia Zygmunta III
spory i podnieca�a umys�y.
Magnateria i zale�na od niej
szlachta zarzuca�a kr�lowi, �e
pragnie z�ama� nieszcz�sn�, a
tak przez szlacht� cenion�,
elekcj� viritim, jedn� z
przyczyn p�niejszego upadku
Polski i zamy�la ustali� za
swego �ywota syna W�adys�awa
nast�pc� tronu. Magnaci, widz�c
w ustanowieniu dynastii
wzmocnienie w�adzy kr�lewskiej i
cz�ciowe uszczuplenie swych
wp�yw�w, atakuj� kr�la za te
zamierzenia. Staje wi�c i
Krzysztof Radziwi�� w obronie
wolnej elekcji, ona bowiem
dawa�a mu powa�n� szans� m�cenia
w razie �mierci kr�la. Zarzuca
Zygmuntowi sposobienie syna na
tron kr�lewski, a tymczasem sam
uczestniczy w pr�bie znalezienia
za granic� nast�pcy po Zygmuncie
III. Jego nadzieje zesz�y si� z
zamiarami kardyna�a Richelieu,
kt�ry upatrzy� tron polski dla
Gastona Orlea�skiego, brata
Ludwika XIII.
Trzeba wspomnie�, �e jest to
okres tzw. wojny
trzydziestoletniej w Niemczech
(1618_#1648), kt�ra podzieli�a
Europ� na wrogie obozy. Kraje
katolickie, m.in. Polska i
Hiszpania, sprzyja�y cesarzowi,
po stronie protestant�w
niemieckich staj� przede
wszystkim Szwedzi pod wodz�
kr�la Gustawa Adolfa, Holandia,
walcz�ca wtedy o wyzwolenie spod
jarzma hiszpa�skiego, a tak�e i
Francja rz�dzona przez kardyna�a
Richelieu. �w najsprytniejszy w
tych czasach polityk, nie
kr�puj�c si� �adnymi wzgl�dami
religijnymi, pragnie os�abi�
Hiszpani� i Niemcy i sprzymierza
si� z ich wrogami, a wi�c i z
Holandi�. Nie zaniedbuje przy
tym �adnej okazji, by zdobywa�
wp�ywy r�wnie� w krajach
sprzyjaj�cych cesarzowi
niemieckiemu. Godn� zabieg�w
wydaje mu si� my�l obsadzenia
tronu polskiego przez Gastona
Orlea�skiego. Tak wi�c
wszechw�adny we Francji
kardyna�, arystokraci francuscy
i niekt�rzy magnaci w Polsce
porozumieli si� mi�dzy sob� i
usi�owali zawczasu przygotowa�
grunt pod elekcj� nowego kr�la.
Radziwi��, maj�c za sob�
bezowocno�� d�ugich zabieg�w o
�yczliwo�� dworu warszawskiego w
okresie panowania Zygmunta III,
nie wierz�c w korzystn� dla
siebie zmian� w przypadku, gdyby
syn Wazy zasiad� na tronie,
przy��cza si� do tych
mi�dzynarodowych knowa� na rzecz
Gastona Orlea�skiego. Zas�u�ony
sk�din�d dla kraju, cho�by przez
osi�gni�cia w wojnie
polsko_szwedzkiej,
(1621_#1622), Krzysztof
Radziwi�� wola� popiera�
Francuza jako kandydata do
tronu, w nadziei, �e b�dzie mia�
p�niej szanse wi�kszych wp�yw�w
na dworze. Nie zapominajmy, �e
nieustannie m�ci�a mu spokojny
sen sprawa wielkiej bu�awy
litewskiej, odm�wionej mu przez
Zygmunta III, jak i nie
zaspokojone ambicje poszerzenia
swych w�o�ci.
Utrzymuje wi�c Radziwi��
konszachty z dworem francuskim,
i to w�a�nie za po�rednictwem
Arciszewskiego i jego
wsp�towarzysza, niejakiego
Kochlewskiego, szlachcica
pochodz�cego z wojew�dztwa
sieradzkiego. Kochlewski,
podobnie jak Krzysztof, by�
arianinem i dworzaninem
Radziwi��a do specjalnych
zlece�. I on korzystaj�c ze
szkatu�y Radziwi��a kszta�ci�
si� w Amsterdamie a nawet -
podobnie jak Arciszewski -
pr�bowa� poetyckiego pi�ra,
chocia� z mniejszym powodzeniem.
Nie mamy bli�szych informacji,
jakie zlecenia wykonywali za
granic� obaj wys�annicy. Faktem
jest, �e zapl�tali Radziwi��a w
dziwn� kaba��. Oto bowiem
sojusznicy Zygmunta III w
Niderlandach przechwycili
w�asnor�czne listy
Arciszewskiego i Kochlewskiego
potajemnie wys�ane do Polski.
Pisma te nie zachowa�y si�, o
ich tre�ci mo�na jedynie
wnioskowa� z wielu nast�pstw,
kt�re za sob� poci�gn�y.
Zygmunt III mia� niew�tpliwie
w r�ce orygina�y lub ich kopie,
nades�ane mu przez infantk�
Izabel�, dzi�ki kt�rej
dowiedzia� si� i o innych
szczeg�ach, zwi�zanych z
zagranicznymi knowaniami
magnata, przeciw kandydaturze
W�adys�awa Wazy na tron polski.
Rozpocz�a si� obszerna
korespondencja mi�dzy
zaprzyja�nionymi dworami,
Zygmunt III dok�ada� wielkich
wysi�k�w, by mie� w r�ku
niezbite dowody przeciw
Radziwi��owi. Wysy�a� w tej
sprawie kurier�w i prosi�
infantk� Izabel�, by mu nie
tylko przes�a�a pisemne dowody
zdrady pope�nionej przez
Krzysztofa Radziwi��a, ale te�
postara�a si� uwi�zi�
Arciszewskiego i Kochlewskiego.
W archiwum starych akt w
Brukseli dochowa� si� list
Zygmunta III pisany w tej
sprawie do infantki. Brzmi on
nast�puj�co:
"Najja�niejsza ksi�no,
najmilsza nam krewno!
Uwa�ali�my za szczeg�lny dow�d
przychylno�ci ku nam Waszej
Ksi���cej Mo�ci, i� staraniem
Waszej Ksi���cej Mo�ci wykryte
zosta�y zdradliwe praktyki
przeciwko nam, prowadzone przez
niekt�rych naszych poddanych. Za
co powt�rnie Waszej Ksi���cej
Mo�ci najpilniejsze sk�adamy
podzi�ki, tym bardziej �e rzecz
ta naszej osoby si� tyczy�a.
Przecie� jeszcze o znakomitsz�
�ask� Wasz� Ksi���c� Mo��
upraszamy. Gdy bowiem pismo
przys�ane nam od Waszej
Ksi���cej Mo�ci do przekonania
obwinionego wtedy dostateczne
by� mo�e, gdy si� jeszcze co�
ja�niejszego wydob�dzie od tych
os�b, co zdrad� przeciw nam
knowa�y, potrzebne jest, by�my
mieli w naszym r�ku jednego lub
drugiego, Krzysztofa
Arciszewskiego lub Piotra
Kochlewskiego, czego - mamy
nadziej� - z �atwo�ci� dopniemy,
bo wymienione osoby zwyk�y
przeje�d�a� kraje Waszej
Ksi���cej Mo�ci i w nich
zabawia�. Prosimy wi�c Wasz�
Ksi���c� Mo��, by� rozkaza�a w
tajemnym wi�zieniu ich zamkn��,
�ledztwo wykona� i nas o tym
zawiadomi�...
Dan w Warszawie, dnia 7
kwietnia 1628...
Zygmunt kr�l"
Zabiegi kr�la nie przynios�y
skutku, infantce bowiem nie
uda�o si� uczyni� zado��
kr�lewskiemu �yczeniu. Tak
jednak czy inaczej, pewne jest,
�e Arciszewski spe�nia� za
granic� sumiennie rol� poufnego
ajenta ksi�cia bir�a�skiego, nie
bardzo zapewne tymi funkcjami
urzeczony, skoro stale marzy�o
mu si� o s�u�bie wojskowej,
artylerii i marynarce.
Wys�ugiwa� si� magnatowi z
konieczno�ci, odwdzi�czaj�c si�
w ten spos�b za niezb�dne �rodki
utrzymania, na dodatek n�dzne,
skoro czytamy w jego listach
pe�ne goryczy skargi, "�e grosza
biednego przy duszy, wszystko
pofantowawszy, nie mam, a przy
tym takem w potrzeby wszystkie
obna�ony, �e uszanowawszy uszy
Ksi���cej Mo�ci, i but�w ca�ych
nie mam". �wczesne warunki �ycia
wygna�c�w z kraju by�y wida�
do�� �a�osne, skoro dalej m�wi�
Krzysztof dosadnie: "Tu tylu
exulant�w, �e godni ludzie
kucharzami chcieliby zosta�,
kiedy by miejsce mieli."
Tyle maj�c trosk i obowi�zk�w
na g�owie m�ody Arciszewski nie
zapomina o swoich �o�nierskich i
in�ynierskich upodobaniach.
Kszta�ci si� w artylerii,
in�ynierii l�dowej i w marynarce
i robi znaczne post�py w swych
studiach, skoro szczyci si� w
jednym z list�w, �e "nie b�dzie
si� wstydzi� tej sztuki nie
tylko w Polsce, ale i mi�dzy
tutejszymi mistrzami".
W latach tych zaci�ga si� do
wojska holenderskiego i walczy
dzielnie pod Bred� i
Herzogenbusch, bij�c si� pod
sztandarami niderlandzkimi
przeciw Hiszpanom. O bitwach
tych, o obl�eniu Bredy przez
Hiszpan�w, o uzbrojeniu wojsk
nieprzyjacielskich, o wygl�dzie
i obl�eniu oboz�w pisze
obszernie w listach do swojego
bir�a�skiego opiekuna. Opisy te
nacechowane s� wielk�
spostrzegawczo�ci�, barwnym
pi�rem i wszechstronno�ci�
obserwacji.
Walczy w imi� sprawy
holenderskiej, ale czasami
denerwuj� go jego
wsp�towarzysze broni, bo
chcia�by widzie� w nich wi�cej
dzielno�ci i stanowczo�ci w
dzia�aniach wojennych, na kt�re
- jego zdaniem - �o�� wiele
koszt�w, a za ma�o odwagi.
Pod Bred� i Herzogenbusch da�
si� pozna� jako doskona�y
�o�nierz, tote� w roku 1627 i
1628 uczestniczy� ju� jako znany
z odwagi oficer holenderski w
bitwach pod twierdz� hugenot�w
Roszel�, oblegan� wtedy przez
kardyna�a Richelieu wesp� z
Holendrami. Zas�u�y� si� w tej
kampanii wojennej g��wnie jako
artylerzysta dowodz�cy cz�ci�
obl�niczej floty
niderlandzkiej. Blokada Roszeli,
odci�cie twierdzy od posi�k�w
ksi�cia Buckingham, zjedna�o mu
s�aw� znakomitego stratega.
Od tej chwili dostaje szereg
propozycji od r�nych w�adc�w
�wczesnej Europy. Ci�gnie go do
siebie Wallenstein, hr.
Aldringen, to znowu zabiegaj� o
niego Francuzi, ksi���ta
niemieccy itd.
Arciszewski waha si�. Do�� ma
ju� n�dzy i niedawnych trosk
zwi�zanych z �ask� ksi�cia
Radziwi��a, chcia�by uwolni� si�
od tej zale�no�ci i sta� si�
panem swojej woli. Nie skusi� go
jednak ani Richelieu, ani
Wallenstein, czy awanturniczy
ksi���ta niemieccy. Wierny jest
nadal Holandii, kt�r� uwa�a za
sw� drug� ojczyzn�. Daje si�
wi�c pozyska� na wyjazd do
Nowego �wiata, cho� zrazu
niezbyt go uwodzi ta egzotyczna
wyprawa, o kt�rej oczywi�cie
wtedy nie wiedzia�, �e ona
w�a�nie uwie�czy mu czo�o
najwy�sz� chwa��.
"W tej rozterce - czytamy w
jego zwierzeniach - wpad�em na
parszyw� decyzj�, �em wzi�� u
Holendr�w do Ameryki, kt�r� oni
West_indi� zowi�, kompani� i
wsiad�em na okr�t z katarem
nies�ychanym i tak s�aby, �e
przed chor�gwi� swoj� i�� nie
mog�em."
W takim oto zdrowiu wyjecha�
na podb�j Brazylii w dniu 16
listopada 1629 roku.
W przytoczonym wy�ej wyznaniu
Arciszewskiego znajdujemy
okre�lenie "West_india" (Indie
Zachodnie). C� to s�owo
oznacza�o i jakie wi�za�y si� z
nim problemy
siedemnastowiecznego �wiata?
Spr�bujmy bodaj w najwi�kszym
skr�cie zaznajomi� si� z
dziejami holenderskiej
kolonizacji.
Odkrywcami, a cz�sto
jednocze�nie zdobywcami Nowego
�wiata, czyli w �wczesnym
poj�ciu Indii Zachodnich, byli
przede wszystkim Hiszpanie.
Odkrycie nowych l�d�w przynios�o
im wiekopomn� chwa��, jednak�e
splamili si� podbojami i
barbarzy�skim okrucie�stwem, z
jakim wyt�pili ludy ameryka�skie
i ich star� kultur�. Nieco
inaczej rozpocz�li swoj�
mocarstwow� i kolonialn� epok�
Holendrzy, id�cy w �lad za
Hiszpanami. Ten ma�y, uzdolniony
i skrz�tny nar�d kupc�w my�la�
zrazu nie tyle o nawracaniu
podbitych plemion, ile raczej o
wzmo�eniu swojego zamorskiego
handlu i rozbudowie przemys�u.
Holendrzy, mieszkaj�c na ma�ym
skrawku niewdzi�cznej i
nieurodzajnej ziemi, pe�nej wydm
i zalewisk, nauczyli si�
szanowa� prac�, widz�c w niej
podstaw� rozwoju swojego
pa�stwa. Wydzierali morzu coraz
nowe skrawki ojczystej ziemi,
doprowadzili do wysokiego
poziomu upraw� ubogich r�wnin
holenderskich. Skupili wiele
pracowitego wysi�ku na wyrobie
sukna, p��cien, dywan�w i
przedmiot�w fajansowych, z
kt�rych mi�dzy innymi zas�yn�o
miasto Delft. Jako kraj
przymorski rozwin�li sztuk�
�eglarsk� do tego stopnia, �e na
pocz�tku XVII wieku posiadali
fantastycznie wielk� flot�
morsk�, licz�c� ponad 20.000
statk�w.
Na pocz�tku siedemnastego
wieku podejmuj� na szersz� skal�
pr�b� zdobycia kolonii. W tym
celu zak�adaj� mi�dzy innymi w
1602 roku Niderlandzk� Kompani�
Indii Wschodnich, maj�c� obj�� w
posiadanie Archipelag Malajski.
Kompania ta stanowi�a w istocie
zwi�zek najbogatszych miast
holenderskich, jak Amsterdam,
Middelbourg, Delft, kt�re
z�o�y�y olbrzymie kapita�y
kupieckie przeznaczone na akcj�
kolonialn�, a wi�c na
zorganizowanie floty, zaci�g
�o�nierza, budow� port�w i
osiedli, stacji morskich dla
okr�t�w Kompanii. Kapita�
zak�adowy Kompanii wynosi� oko�o
siedmiu milion�w gulden�w
holenderskich.
Flota wojenna Holendr�w
zaczyna dzia�a� na dalekich
morzach. Admira� Houtman zajmuje
Archipelag Sundajski i wyspy
Molukki. Drugi z wielkich
�eglarzy niderlandzkich, admira�
Warwick, zdobywa na
Portugalczykach "per�� Oceanu
Indyjskiego", Wysp� Celebes, i
zak�ada koloni� holendersk� na
Jawie. W wyprawach tych
Holendrzy walcz� g��wnie z
Portugalczykami, a dzi�ki
�agodniejszemu zrazu systemowi
rz�dzenia, pozyskuj� sympati�
plemion miejscowych. �wczesne
Chiny, nienawidz�ce naje�d�c�w
europejskich, kt�rych mia�y
dot�d sposobno�� pozna� g��wnie
na przyk�adzie Portugalczyk�w,
wchodz� w stosunki handlowe z
tolerancyjnymi Holendrami.
Niderlandczycy zawieraj� z
Chi�czykami uk�ady handlowe i
wprowadzaj� swych ajent�w
handlowych do port�w chi�skich,
korea�skich, japo�skich i na
wysp� Formoz�. Sprytni kupcy
wiedz�, �e wyniszczenie ludno�ci
kolonialnej doprowadzi w
nast�pstwie do zubo�enia kraj�w
i utrudnienia produkcji, dbaj�
wi�c dla swych cel�w o
podnoszenie gospodarcze
zdobytych kraj�w, zak�adaj�
porty i warsztaty pracy na
�wczesn� mod�� europejsk�. Ju� w
roku 1619 przyst�puj� do budowy
portu i miasta Batawia na Jawie,
kt�re staje si� p�niej stolic�
Indii Holenderskich.
Nie znaczy to jednak, by
dzia�alno�� Holendr�w mia�a
wy��cznie na celu rozw�j
zdobytych kraj�w. G��wnym
bod�cem ich polityki by�
oczywi�cie zysk p�yn�cy z
opanowanego przez nich handlu.
Osi�gn�� on fantastyczne
rozmiary. Kompania
Wschodnioindyjska wyp�aca�a
swoim udzia�owcom olbrzymie
procenty od w�o�onych kapita��w,
si�gaj�ce w niekt�rych latach
63% udzia�u. Dla utrwalenia tych
zysk�w i ochrony �eglugi
Holendrzy dbali i o militarn�
kontrol� podbitych ziem.
Utrzymywali na Pacyfiku siln�
armad� wojenn�, licz�c� oko�o
dwustu statk�w wojennych,
kt�rych pok�ady roi�y si� od
kilkunastu tysi�cy uzbrojonych
�eglarzy. Nie ograniczaj�c si�
do zaci�gu w�asnego �o�nierza
zbroili tubylc�w i �wiczyli ich
pod dow�dztwem holenderskich
oficer�w.
Dzi�ki szybkiemu rozwojowi
Kompanii Ostindyjskiej, Holandia
ros�a w pot�g� morsk� i stawa�a
si� w tym czasie jednym z
najbogatszych kraj�w �wiata.
Jest rzecz� dla nas prawie nie
do wiary, �e w tak odleg�ych
wiekach suma obrot�w rocznych
ma�ego na dodatek narodu
dochodzi�a do jednego miliarda
gulden�w.
Powodzenie Kompanii
Wschodnioindyjskiej, bogactwa,
jakie w koloniach zdobywa�y
miasta holenderskie, zach�ci�y
chciwych i obrotnych kupc�w znad
Amsteli do nowej akcji.
Postanowili za�o�y� drug�
kompani� dla zdobywania ziem i
zysk�w na zachodniej p�kuli
�wiata, na l�dzie Ameryki,
g��wnie Po�udniowej, opanowanej
ju� przez Hiszpan�w i
Portugalczyk�w. Dalekowzrocznym
Holendrom chodzi�o w tym wypadku
o dwa cele. Jeden - to ch��
poszerzenia swych posiad�o�ci,
drugi - niszczenie Hiszpan�w, z
kt�rymi byli od szeregu lat w
wojnie. Wprawdzie ju� w roku
1587 wys�ali statki handlowe do
brzeg�w Brazylii w nadziei, �e
uda si� im zdoby� pokojowo bazy
dla przysz�ej akcji
kolonizacyjnej, ale �wczesny
kr�l Hiszpanii i Portugalii,
Filip II wyda� zakaz wpuszczania
ich na ziemi� brazylijsk�.
Dopiero w trzydzie�ci kilka
lat p�niej, w roku 1621,
za�o�ono drug� kompani�, tzw.
Westindyjsk�. I tym razem
nap�yn�y do kasy zak�adanej
sp�ki kapita�y wielkich miast
niderlandzkich: Amsterdamu,
Rotterdamu, Hornu, Groningen,
Utrechtu i innych. Kompania
Zachodnioindyjska, podobnie jak
jej rywalka, Kompania
Wschodnioindyjska, zacz�a sw�
dzia�alno�� z kwot� siedmiu
milion�w gulden�w, kt�ra ju� po
kilku latach wzros�a do
trzydziestu pi�ciu milion�w. Na
czele owej organizacji
polityczno_handlowej stan��
zarz�d, tak zwana Rada
Dziewi�tnastu, kt�ra wzi�a sw�
nazw� od liczby zasiadaj�cych w
niej dyrektor�w.
Kompania zbudowa�a now� flot�,
zaci�gn�a �o�nierzy i �eglarzy
r�norodnych narodowo�ci i
naznaczy�a pocz�tek akcji
kolonialnej na rok 1624. Od
brzeg�w Amsterdamu odp�yn�a ku
dalekiemu �wiatu silna armada,
posiadaj�ca pod swymi pok�adami
500 armat i ponad trzy tysi�ce
�o�nierzy. Wypraw� prowadzili
do�wiadczeni admira�owie
Willeken i Piotr Heyn. Jednak�e
nie osi�gni�to g��wnego celu.
Holendrzy opanowali na kr�tki
czas miasto Sao Salvador
(Bahia), ale wkr�tce musieli z
niego ust�pi� pod naciskiem
Portugalczyk�w. Admira�owie
ob�owili si� wprawdzie na morzu,
�upi�c statki hiszpa�skie i
portugalskie, nie zdobyli jednak
ani kawa�ka l�du.
Nie po to jednak kupcy
holenderscy umie�cili olbrzymie
sumy w kasie Kompanii, by
p�niej zrezygnowa� ze swoich
apetyt�w. Zwi�kszono wysi�ek
organizacyjny i przygotowano
flot� trzy razy pot�niejsz� ni�
poprzednie, bo licz�c� 70
okr�t�w wojennych, i zwerbowano
7000 �o�nierza. Dow�dztwo na
morzu obj�� admira� Adrianszon,
a na l�dzie pu�kownik
Weerderbruch.
Flota ta w sze�� lat po
poprzedniej wyprawie dobi�a do
wybrze�y Brazylii i rozpocz�a
atak na stolic� kapitanii
Pernambuco. Teraz rozpoczynaj�
si� wieloletnie boje o Brazyli�,
w kt�rych uczestniczy Krzysztof
Arciszewski.
W chwili gdy rozpoczyna si�
akcja "Muszkietera z Itamariki",
Arciszewski jest ju� po raz
drugi w Brazylii. Niedawne jego
zwyci�stwa na Ziemi Prawdziwego
Krzy�a, bo i tak nazywano
Brazyli�, ustali�y o nim opini�
znakomitego wodza. Zarz�d
Westindyjskiej Kompanii mianuje
go pu�kownikiem wojsk
holenderskich i powierza mu
dow�dztwo nad wszystkimi si�ami
wojskowymi w Brazylii. Po
przybyciu na l�d Nowego �wiata,
Arciszewski oddaje z w�asnej
woli ten zaszczyt staremu
towarzyszowi wypraw
brazylijskich, pu�kownikowi
Schkoppemu, w praktyce jednak
jest dusz� wszystkich dzia�a� i
plan�w wojennych. Wygrawszy
szereg bitew z wojskami
hiszpa�sko_portugalskimi,
zdobywa coraz nowe punkty
oparcia i gdy czytelnik otworzy
karty powie�ci, znajdzie go pod
murami twierdzy Arrayal. Nie
b�d� odkrywa� dalszych los�w
Arciszewskiego, bo odt�d wchodz�
one w akcj� powie�ciow�,
wprowadzone do niej z najwi�ksz�
�cis�o�ci� historyczn�, na jak�
sta� by�o moje pi�ro.
Odtwarzaj�c beletrystycznie
losy tej niezwyk�ej postaci
pragn��em ukaza� na przyk�adzie
Brazylii rozw�j akcji
kolonialnej Holendr�w, jej zrazu
odr�bny charakter w por�wnaniu
do dzia�alno�ci dawniejszych
konkwistador�w (zdobywc�w)
hiszpa�skich i ich nast�pc�w,
jak i nakre�li� szybkie
degenerowanie si� systemu
kolonizacyjnego. Zrazu
wyrozumiali dla podbitych lud�w
Holendrzy zaczynaj� ju� za
czas�w Arciszewskiego wprowadza�
rz�dy coraz wi�kszego ucisku i
ekonomicznego wyzysku ludno�ci.
Panoszy si� rabunkowa
gospodarka, mno�� si� akty
przymusu, defraudacje i grabie�e
mienia pa�stwowego. Nasz rodak,
wierny swojemu aria�skiemu
�wiatopogl�dowi, popada w spory
z zarz�dem kolonii i z
gubernatorem, ksi�ciem Maurycym
de Nassau, gdy� staje w obronie
zasad praworz�dno�ci na
zdobytych terenach i nawo�uje
publicznie, by kolonialni w�adcy
dbali raczej o rozkwit Brazylii
ni� o swoj� kupieck� Kompani�.
Koniec ko�c�w przegrywa t� walk�
i musi opu�ci� Brazyli�,
niemniej jednak i ta kl�ska nie
pomniejsza jego chwa�y.
Dla nas pozosta�a po nim
pami�� wielkich czyn�w, jak i
jasno z jego los�w wynikaj�ca
nauka, �e chleb zdobywany na
obcym �o�dzie jest czarny i
gorzki, cho�by by� okupiony
najwy�sz� chwa��.
A teraz otw�rzmy pierwsz�
kartk� ksi��ki. Niech w miejsce
kronikarskich informacji
przem�wi� do czytelnika �ywe
postacie.
Autor
Cz�� pierwsza
Ziemia Czerwonego Drzewa
Rozdzia� I
Pod p��tnami namiotu by�o
parno. Mimo �e tarcza s�o�ca
sta�a wysoko nad rzek� Afogadas
i mia�o si� ku po�udniowi,
d�awi�ca wilgo� p�yn�a z ziemi
i powietrza. Mokre p�aty pe�za�y
nawet po wewn�trznych �cianach
namiotu.
Siedz�cy blisko wej�cia
szpakowaty major Hinderson
odchyla� raz po raz d�oni�
ko�nierz pod szyj�, pr�buj�c
wpu�ci� za kark rze�wiejsz�
strug�. Ale zamiast ch�odu
odczu� tylko �ar w�asnego potu,
buchaj�cy spod koszuli.
Kapitan Christians, cho�
dwadzie�cia lat m�odszy od
Hindersona, mia� krew o wiele
zimniejsz�. Sta� w zapi�tym
kaftanie, nie zdradzaj�c �adnego
zm�czenia uci��liw� aur�.
Patrzy� poprzez uchylone p��tna
namiotu na zewn�trz i s�ucha�
rzadkich, dalekich strza��w
muszkietowych i zawzi�tego stuku
m�ot�w. Widzia� st�d jak na
d�oni grup� p�nagich �o�nierzy
uwijaj�cych si� przy budowie
t�giej, na p�torej piki
wysokiej palisady.
"Dobry �o�nierz, do muszkietu
i do siekiery" - my�la� z dum� o
swych rodakach.
W g��bi namiotu majaczy�
wielki cie� kapitana Poena. Cho�
�eglarz mia� ziemi� tward�, a
nie okr�t pod stopami, sta� swym
zwyczajem rozkraczony, jak na
pok�adzie statku "Zeerobbe".
Oboj�tny na stuk m�ot�w i na
dalekie odg�osy strza��w,
wachlowa� si� pierzastym
kapeluszem, by wywo�a� wok�
twarzy z�udzenie morskiego
wiatru. Od czasu do czasu
patrzy� wymownie w stron�
siedz�cego na �awie towarzysza
dalekich wypraw morskich,
kapitana Westfalingera. Obaj
przecie� woleliby znajdowa� si�
w tej chwili na g��wnym grachcie
Amsterdamu lub cho�by nawet na
kanale pe�nej �ycia Batawii ni�
na tym okrutnie dzikim pustkowiu
Ziemi Czerwonego Drzewa.
C� wi�c dziwnego, �e Poen,
�eglarz z krwi i ko�ci, kt�rego
zawsze n�ka� widok lasu, a
o�ywia� blask oceanu, by�
piekielnie znudzony. M�wi�
wzrokiem do siedz�cego naprzeciw
druha morskiego: "Piekielny
kraj. Czas ju� najwy�szy, by�my
poszli st�d i �ci�gn�li ku
pe�nemu morzu nasze statki."
Sta� nieruchomo, pe�en
zniecierpliwienia. Zbyt przecie�
d�ugo czekali na chwil�, kiedy
podniesie g�ow� znad sto�u ten
ponury brodacz, pu�kownik obcego
pochodzenia. Czy�by, u licha,
rysownik map geograficznych, z
kt�rym dow�dca tak d�ugo gaw�dzi
nad papierami, by� wa�niejszy
ni� kapitanowie holenderskich
statk�w?
Ale nied�ugo ju� czekali.
Pu�kownik Arciszewski podni�s�
g�ow� i spojrza� przenikliwie w
zaczerwienion� twarz pochylonego
nad map� geografa.
- Berke Peters, do diab�a z
tak� robot�. Tw�j szkic nie jest
dok�adny. Rzeka Afogadas
podchodzi t�gim �ukiem pod
twierdz� Arrayal i zn�w oddala
si� na po�udnie. W twoich
niechlujnych gryzmo�ach to jakby
zaraz za redut� majora
Hindersona ucieka�a wprost ku
oceanowi. Nie chcia�o ci si�
jeszcze raz wsi��� w ��d� i
przemierzy� tego kawa�ka drogi?
- By�em tam, wasza dostojno��,
przysi�gam! Nie inaczej biegnie
ta ohydna rzeka. - Rysownik
podni�s� nabrzmia�� twarz i
pr�bowa� patrzy� szparkami oczu
w dow�dc�.
- Mylisz si�, a przy tym wino,
jak zwykle, wieje od ciebie na
pi�� krok�w. Wsi�d� mi zaraz w
��d� i sprawd� brzegi. Nie b�j
si�, strza�y z Arrayalu nie
dochodz� do nurtu rzeki. Je�li
mi dzisiaj wpu�cisz do pyska
bodaj jedn� kropl�, popami�tasz!
Arrayal te� trzeba dok�adniej
obrysowa�. Na p�nocy pomin��e�
domy plantator�w...
- Spalone s�, wasza
dostojno��.
- Wiem, �e spalone, bo oczy
mam, ale mury, u licha, nadal
stoj�. Mur te� s�u�y za obron�.
Dzi� wieczorem przyjd� mi
ponownie z papierami.
Berke Peters zwin�� szybko
rulony, chwyci� je pod pach�
ma�pimi ruchami d�ugich r�k i
opu�ci� skwapliwie namiot.
- Ledwie si� trzyma na nogach
- mrukn�� Arciszewski do
oficer�w. - Nie wiem, dlaczego
pu�kownik Schkoppe wychwala�
tego pijanic� jako dobrego
rysownika i geografa.
- Pu�kownik Schkoppe, sterany
wiekiem cz�owiek, nie zawsze
godny wiary - powiedzia�
Hinderson mozol�c si� z lepi�cym
si� do karku ko�nierzem.
Christians u�miechn�� si�
filuternie. Poen sta� jak
przedtem ponury, z bujaj�cym si�
w r�ce kapeluszem. Westfalinger
si�gn�� do kieszeni i wyci�gn��
z niej rude pasemko suszonych
li�ci.
- Darujcie - zacz�� Krzysztof
- �e d�u�ej zabawi�em nad
mapami, ale sprawa to wa�na i
pilna. W tej chwili szturmem nie
b�dziemy bra� Arrayalu, bo nie
na wiele by si� to zda�o. W�dz
Hiszpan�w Albuquerque ma
liczniejsze wojska, proch�w
sporo i mo�e ta�czy� wok�
twierdzy, jak chce, z ka�dej
strony. Dop�ki jego watah nie
odp�dzimy od Arrayalu, a
twierdzy nie otoczymy sza�cami,
b�dziemy tylko liczy� zw�oki
ubywaj�cych nam �o�nierzy.
Twierdz� trzeba ob�o�y� fortami,
a potem wyd�awi� w niej za�og�.
- Od rzeki ju� odci�ci naszymi
dwiema redutami - napomkn��
Hinderson. - Mojej nawet nie
atakuj�.
- Ale fort kapitana Ernsta co
dzie� w opa�ach - wtr�ci�
Christians.
- W�a�nie, Ernst! - zas�pi�
si� Krzysztof. - Nawet nie
wezwa�em go na narad�, bo musi
pilnowa� fortu. W ci�g�ym on
zagro�eniu, dzie� w dzie� op�dza
si� przed podjazdami
Albuquerque'a i nasy�anymi przez
niego oddzia�ami india�skimi.
- Z tymi te� nie�atwa sprawa -
dorzuci� Hinderson. - Camaron
chwilami gro�niejszy ni� sam
Albuquerque. Ten Indianin
jeszcze nie wierzy, �e z nami
jego prawdziwa wolno��, nie z
Hiszpanami. Tak czy inaczej,
je�li z drugiej strony Arrayalu
nowego fortu nie wystawimy,
kapitan Ernst nied�ugo w swych
sza�cach wytrzyma.
- No tak - mrukn�� porucznik
Foultons, �ylasty �o�nierz,
ponury i ma�om�wny.
Przytakn�� tak�e Hinderson i
Christians. Natomiast obaj
�eglarze s�uchali s��w
pu�kownika z wyra�n�
oboj�tno�ci�.
Arciszewski wsta�, rozpostar�
ramiona i piersi oblepione bia��
koszul�. P�rozebranemu, bez
kaftana, ci��y�o w dzisiejszym
skwarze nawet to p��tno na
barkach.
- O tobie my�la�em - zwr�ci�
si� do Christiansa - patrz�c
przed chwil� na rysunki Petersa.
Zbudujesz w ci�gu trzech dni
now� redut� po wschodniej
stronie twierdzy, na strza�
pistoletu od rzeki. Wzg�rze tam
jakie takie.
- Dzi�kuj�, wasza dostojno��!
- uradowany Christians pokaza� w
u�miechu bia�e z�by. By�a w
b�ysku tych k��w duma i rado��.
Wiedzia� przecie�, jak trudne
dostaje zadanie. Mia� budowa�
fort pod ostrza�em dzia� z
Arrayalu, w nieustannej walce z
myszkuj�c� po lasach piechot�
hiszpa�sko_portugalsk�.
- Christians! - Krzysztof
trzyma� r�k� na jego ramieniu -
wiem, �e� �atwy do szale�czego
boju, ale ludzi na stracenie ja
nie mam. Bez pomocy dzia�
okr�towych sza�c�w tam nie
usypiesz, chyba, �e chcesz krwi�
rydle polewa�. Potrzeba wielka -
zwr�ci� si� w stron� obu
�eglarzy - by wasze statki sta�y
jeszcze trzy dni na rzece i
pra�y�y z tej strony w chaszcze,
poza buduj�cy si� fort.
Poen przesta� si� wachlowa�
kapeluszem.
- Galeony nasze na morzu, a tu
tylko dwa statki pomniejsze.
Dzia�a na nich niet�gie... Z
rzeki nie dosi�gn� mur�w
twierdzy.
Arciszewski �ci�gn�� brwi. C�
za nowiny m�wi mu Poen? Ka�dy tu
wie, nawet ten prosty
muszkieter, co stoi na warcie
przed namiotem, �e falkonet z
brzegu rzeki do twierdzy nie
doniesie.
- Nie o bicie w twierdz� mi
chodzi, tylko o os�on�, o
wstrzymywanie piechoty
hiszpa�skiej w czasie sypania
fortu.
Westfalinger upchn�� j�zykiem
kulk� tytoniu mi�dzy dzi�s�a a
policzek i spojrza� pytaj�co na
Poena. Co�, wida�, wyczyta� w
jego twarzy, bo roz�o�y� r�ce
gestem niepewno�ci.
- Trzy dni? - pokiwa� g�ow�. -
Mamy rozkaz admira�a Lichthardta
tylko dostawy do dzia�a�
l�dowych podwozi� i ku morzu
wraca�. Statki ju� wy�adowane i
gotowe pod �agiel. Niestety,
wasza dostojno��, nasze miejsce
nie tutaj, flota u brzeg�w
morskich potrzebna.
- Trzy dni czas to przecie
niewielki. Zwa�cie, �e zdobycie
Arrayalu to sprawa najwa�niejsza
- major Hinderson popatrzy�
troch� nieufnie na �eglarzy.
- Flota nasza nie odpowiada za
dzia�ania na l�dzie - ci�gn��
Westfalinger - cho�, oczywi�cie,
ka�de zwyci�stwo wasze nas
cieszy. Je�li o Arrayal chodzi,
nie nasza to sprawa, powiem
jednak, �e zdobycie tej twierdzy
wydaje si� ponad si�y, zbyt ona
daleka od morza, dostawy trudne.
Czy� nie lepiej brzegi zdobywa�
i spycha� wrog�w w g��b l�du?
Takie jest zdanie naszego
admira�a.
Krzysztof przygryz� wargi.
Bra�a go ch��, by im teraz
ostrzej odpowiedzie�, ale trzeba
si� by�o hamowa�. Kapitanowie
floty nie byli pod jego
rozkazami, dowodzi� nimi admira�
Lichthardt.
- Ka�da rada jego dostojno�ci
admira�a dla nas bardzo cenna -
zacz�� z udanym spokojem - cho�
on na wodach, a ja na l�dzie
dowodz�. Dzia�ania wszak�e nasze
powinny by� wsp�lne.
Pami�tajcie, �e pod wysp�
Itamarik� podp�yn�li�my na
waszych dzielnych galeonach, ale
kt� ziemi� wzi�� szturmem? M�j
ko� i m�j �o�nierz. A bez
zdobycia fort�w na wyspie
staliby�my tam dot�d w polu lub
trzeba by nam by�o wraca� na
wasze galeony. By ziemi� w�ada�
- trzeba j� fortyfikowa�.
Tym razem ani Poen, ani
Westfalinger nie �pieszy� si� z
odpowiedzi�. �w Polak, nie
bardzo przez nich obu lubiany,
pochwali� tu przed chwil�
holendersk� flot�, cho� i swoje
zas�ugi wspomnia� godnie. Nikt
mu zreszt� nie odbierze s�awy
zdobycia Itamariki i zatkni�cia
na niej zwyci�skiego
holenderskiego sztandaru. Jego
chwa��, �e tu, na brazylijskim
l�dzie, gin�li dzie� w dzie�
Hiszpanie i Portugalczycy,
wrogowie Stan�w Holenderskich i
Kompanii.
Na kr�tki moment nasta�o
milczenie w namiocie. Da�y si�
dono�niej s�ysze� dalekie
odg�osy strza��w. W tej�e te�
chwili zadrga�y mokre p��tna i
g�uchy wybuch wepchn�� strug�
powietrza pod p�achty.
Christians pierwszy z obecnych
z�owi� uchem te odg�osy.
- To kapitan Ernst odpowiada.
Zn�w, wida�, podchodz�.
- No tak - mrukn�� Foultons.
- Niestety, za ma�o ma ludzi,
cho� wytrzyma� dot�d wszystkie
ataki - zas�pi� si� Hinderson.
Krzysztof chwil� nas�uchiwa�.
Wystrza� dzia�a nie powt�rzy�
si�.
- Wiem, �e za�oga fortu
dzielna, ale Ernst ma nie tylko
zbyt ma�o �o�nierza, ale brak mu
i silnego armatniego ognia.
Najwy�szy czas, by go odci��y� i
z drugiej strony twierdzy usypa�
nowy szaniec. No wi�c jak�e,
kawalerowie? - Krzysztof zwr�ci�
si� zn�w do �eglarzy. -
Christians musi dzi� w nocy
zacz�� budow� swej twierdzy.
Chwila ostatnia.
Poen nachyli� si� do
Westfalingera, m�wi� co� z cicha
do niego. Westfalinger �u�
tyto�, rusza� nieco wolniej
szcz�kami.
Arciszewski patrzy� w obu
zimnymi oczyma i czeka� na
odpowied�. Nie od dzisiaj mia�
podobne k�opoty na g�owie. Ile�
to ju� razy dokucza�a mu owa
dwoisto�� dow�dztwa, z kt�r� nie
m�g� si� pogodzi�. Inne rozkazy
na l�dzie, inne na morzu, a przy
tym brak mi�dzy wodzami
porozumienia. W istocie �adnemu
z tych �eglarzy nie mia� prawa
wyda� rozkazu, a przecie� tylko
wtedy dopi��by sprawnie swego i
zacisn�� pier�cie� wok�
Arrayalu.
Od chwili, gdy zdoby�
Itamarik�, gdy wesp� z
pu�kownikiem Schkoppem, stoj�cym
w tej chwili pod drug� twierdz�
hiszpa�sk�, Nazareth, dowodzi�
l�dowymi wojskami, zawsze mu
doskwiera� �w brak wydatnej
pomocy ze strony armady. Ile� to
ju� razy bywa�o, �e fluty i
galeony wysadza�y jego �o�nierzy
na l�d, zwala�y na brzeg bro�,
�ywno�� i proch i cofa�y si� na
morze. Gdy sz�a w puszcz� i bi�a
si� ofiarnie sterana piechota i
nieliczna konnica, za�ogi
okr�t�w pozostawa�y bezczynne na
swych pok�adach. Jak�e wi�c m�g�
i�� w g��b kraju odbiera�
Hiszpanom Brazyli�, skoro
�o�nierz przy najwi�kszym
trudzie zdolny by� oddali� si�
od brzegu morza na cztery dni
marszu, bo na d�u�szy nie m�g�
ud�wign�� �ywno�ci na plecach.
Tote� Krzysztof zdobywa� dot�d
tylko nadmorskie porty i miasta,
ale w g��bi ziemi brazylijskiej
panoszy�a si� nadal krwawa
w�adza hiszpa�sko_portugalska.
Albuquerque i hrabia Bagnuolo,
dow�dcy Hiszpan�w i
Portugalczyk�w, po staremu
trzymali ludno�� w l�ku,
g�osz�c, �e chwilowe to tylko
zwyci�stwo holenderskiego
pu�kownika.
Teraz sta� od dw�ch tygodni
pod najwi�ksz� twierdz�
portugalsko_hiszpa�sk�,
Arrayalem, bo na szcz�cie mo�na
by�o sp�awn� rzek� zaopatrywa�
�o�nierza. Ale dopiero zdobycie
twierdzy, osadzenie si� g��biej
w l�dzie, mog�o, jego zdaniem,
utrwali� zwyci�stwo i
uniezale�ni� nieco wojsko l�dowe
od floty.
Patrzy� wi�c na obu �eglarzy z
pewnym rozgoryczeniem. Wiedzia�
a� nadto dobrze, sk�d si� bierze
ich niech�� do zatrzymania
statk�w na kotwicy. Niedawne to
bowiem czasy, kiedy na tych
w�a�nie �eglarzy i na ich
admira�a sp�ywa�a niepodzielna
s�awa zdobywania nowych ziem dla
Kompanii Zachodnioindyjskiej.
Teraz im nie w smak, �e musz�
dzieli� chwa�� z pu�kownikiem
obcego pochodzenia, kt�ry chcia�
w�ada� l�dem, zdobywa� miasto po
mie�cie, fort za fortem, osiedle
po osiedlu. Co wi�cej, chyba
dobrze tkwi�o im w pami�ci, �e
nie mia� za sob� �adnej kl�ski,
a z flot� r�nie bywa�o. Kt�ry
�eglarz holenderski nie
wiedzia�, jak to ich poprzedni
admira�, Adrian Pater,
straciwszy w bitwie z Hiszpanami
ca�� flot�, owin�� si� w �agiel
i skoczy� w ocean, by nie
patrzy� na kl�sk� ostatniego
galeonu.
Wreszcie Westfalinger pokr�ci�
si� na �awie i powiedzia�:
- Jak�e nam, mo�ci pu�kowniku,
zosta� bez zgody admira�a?
Oficerowie Arciszewskiego
spojrzeli porozumiewawczo po
sobie. Przejrzysty by� wykr�t
�eglarza. Wiedziano przecie�, �e
w znacznie wa�niejszych sprawach
dzia�ali bez zgody admira�a.
Nowa chmura sp�yn�a na
niebieskie �renice pu�kownika.
Nie patrz�c na �eglarzy zwr�ci�
si� Do Christiansa:
- Skoro statki nie mog�
pozosta� na rzece, musimy na
sobie polega�. Kapitanie
Christians, twoja dzielna
kompania z muszkietem w jednej,
a oskardem w drugiej r�ce usypie
nowy szaniec.
- Tak jest, wasza dostojno��!
- W g�osie oficera by�a duma i
rado��. Zdawa� si� by�
szcz�liwy, �e bez pomocy
statk�w ma wykona� zadanie.
W tej chwili poza p��tnami,
tu� przy buduj�cej si�
palisadzie, zerwa� si� jeden i
drugi okrzyk. Usta� na chwil�
stuk siekier i m�ot�w. Przed
wej�ciem do namiotu zary�y si�
kopyta wstrzymanego konia.
�o�nierz z twarz� upapran� w
glinie, pokryty czerwonym
kurzem, meldowa� w po�piechu
wprost z siod�a:
- Wasza dostojno��, kapitan
Ernst wzywa pomocy. Hiszpanie w
pierwszym sza�cu naszej reduty.
Chyba ze dwie setki tych ps�w
wysz�o z lasu. Kapitan Ernst
ranny. Nie mo�emy wytrzyma�.
Zakot�owa�o si� pod namiotem.
Jak kto sta�, wyskakiwa� przed
p��tna. Nie by�o czasu dopina�
pas�w czy porywa� z �aw
kapeluszy. Christians by�
pierwszy na siodle. R�wnocze�nie
dobiegali koni Arciszewski i
Hinderson. Nawet Poen i
Westfalinger chwytali za uzdy
uwi�zane przy palisadzie konie i
wskakiwali na kulbaki.
Arciszewski, bez kaftana, w
bia�ej koszuli, tyle �e z pasem
i rapierem, siedzia� ju� w
siodle i krzycza� w bok, w
stron� palisady:
- Foultons! Uformuj piechot� i
najszybszym marszem pod fort.
Wszyscy konni za mn�!
Niewiele by�o tych konnych,
kilkadziesi�t jazdy. Ale
�o�nierz by� stary i wyborny, na
tej ziemi ju� w boju wprawny, bo
pod bu�aw� Arciszewskiego bra�
Olind� i Recif, bi� si� w lasach
palmowych Itamariki.
Zadudni�o wzd�u� palisady.
Jeden za drugim je�dziec wypada�
w las przylegaj�cy do kwatery,
by za chwil� p�dzi� wyr�ban� w
puszczy uci��liw� pikad�. W�ska
to by�a �cie�ka, zaledwie na
jednego konia, niemal co kilka
dni zarastaj�ca na nowo. W tej
g�stwinie nie�atwo by�o
po�pieszy�, cho� ko� ju� wprawny
w przebieganiu g�szczy umia�
sobie radzi� z gmatwanin�
korzeni, sznurami zwisaj�cych
lian i wszelkimi zasadzkami
tropikalnej flory.
Reduta kapitana Ernsta
oddalona by�a od g��wnej kwatery
nie wi�cej ni� na dwa strza�y
pistoletu. Jej tylne
fortyfikacje podchodzi�y blisko
lasu, czo�o za�, naje�one
sza�cami, sta�o na wprost
dalekiego Arrayalu. Od twierdzy
oddziela�y fort czerwone wydmy i
rudozielone wyspy g�stego
chwastu.
Za chwil� konie wypad�y z
w�skiej �cie�ki i skupi�y si� w
gromad� na wolniejszej
przestrzeni przed lasem. Wida�
st�d by�o le��cy ni�ej czworobok
sza�ca i dymy od strza��w nad
nim si� unosz�ce.
Od wschodniej strony naciera�a
hiszpa�sko_portugalska piechota.
Chyba p� kompanii przesz�o ju�
fos�, wdar�o si� na wa� i
spycha�o Holendr�w w g��b fortu.
Najzaci�tsza walka toczy�a si�
na naro�nym sza�cu, u st�p
palisady. By�o tam jedno
k��bowisko, dym, huk i wrzawa.
Mo�e gro�niejszy ni� strza�y
muszkiet�w, dobiega� stamt�d
nieustanny i coraz t�szy stuk
siekier i rydli. Spory oddzia�
Murzyn�w, Mulat�w i Indian,
nawo�ywany przez kr�pego,
wrzaskliwego sier�anta, ci��
toporami i wywa�a� do fosy bele
ostroko�u.
- Rozbili palisad�! - krzykn��
p�dz�cy obok Krzysztofa
Christians. Zaraz po tych
s�owach zdziwi� si�, �e
pu�kownik, zamiast p�dzi� wprost
do bramy fortu, wykopanej w
pot�nym jego wale, zwalnia
biegu konia.
Zdumia� si� nie tylko rw�cy do
przodu m�ody Christians, ale i
szpakowaty Hinderson, a nawet
obaj kapitanowie poruszyli si�
niecierpliwie na siod�ach,
wstrzymuj�c konie. Arciszewski
przez kr�tk� chwil� si� waha�.
Mia� dwie drogi do wyboru. Jedna
od ty�u fortu wprost do jego
bramy. Ale wtedy trzeba by
zsi��� z koni i stawa� r�ka w
r�k� przeciw napieraj�cej
piechocie stoj�cej ju� na
sza�cu. Drugi szlak by� o wiele
bardziej ryzykowny: obiec z
zewn�trz p� fortu i wpa�� na
atakuj�cych Hiszpan�w. By�o tam
z p�torasta piechoty, a jeszcze
w dali majaczy� wychodz�cy z
lasu oddzia� india�ski. Ale
w�a�nie ich widok wp�yn�� na
decyzj� Krzysztofa.
"Je�li to Camaron - my�la� w
tej chwili b�yskawicznie -
piechota Foultonsa, nawet gdy w
por� nadejdzie, b�dzie mia�a z
nim wiele k�opotu."
Trzeba by�o dzia�a� ryzykownie
i szybko. Pochyli� si� na
siodle.
- W prawo, co ko� wyskoczy!
Zatoczy� rapierem i prowadzi�
sw�j oddzia� wok� fortu tu�
przy fosie. Szlak tu by� ubity i
g�adszy, bo zryta przed
tygodniem ziemia zasch�a na
skorup� i przywali�a wszystkie
krzewy i chwasty.
Gdy dragoni okr��yli fort,
piechota hiszpa�ska zobaczy�a
nadbiegaj�ce konie. Pierwszy
dostrzeg� konnic� sier�ant z
orzechow� twarz�, stoj�cy na
wynios�o�ci wa�u przy
roz�upywanej palisadzie. Zacz��
wydawa� nag�e rozkazy,
wrzeszcza� na swych Murzyn�w i
pr�bowa� odwr�ci� front
oddzia�u, ale we wrzawie
niewiele go s�yszano. Ju�
zreszt� razem z kurzaw� i ko�mi
lecia� ochryp�y okrzyk
Holendr�w:
- �mier� Hiszpanom!
- �mier� Hiszpanom! - zawo�a�
Krzysztof, Christians, Poen i
Westfalinger, i ka�dy p�dz�cy
je�dziec. Zaraz za tym bojowym
wezwaniem Hinderson, cwa�uj�cy
obok Arciszewskiego, pos�ysza�
drugi okrzyk pu�kownika w innym,
nie holenderskim j�zyku:
- Bij! Zabij!
Ile to ju� razy s�ysza�
Hinderson te z�owrogie s�owa w
ustach dow�dcy, a przecie�
zawsze na ich d�wi�k dostawa�
g�siej sk�rki na karku i twarzy.
W takich chwilach jakby nie
poznawa� wodza. Zdawa�o mu si�,
�e spod holenderskiego he�mu
pu�kownika, znad bia�ej kryzy
wyrasta twarz nie tak sama,
p�dzika, oczy zapalaj� si�
ruchliwymi iskrami, r�wnie
szybkimi jak b�yskawiczne ruchy
�mierciono�nego rapiera.
S�ysza� ten okrzyk i widywa�
t� twarz i p�on�ce oczy w wielu
ju� bojach na Itamarice, pod
Olind�, u st�p fortu San
Francisco.
- Bij! Zabij!
- �mier� Hiszpanom!
Jedni z Hiszpan�w wpadali na
o�lep w fos�, drugich, jak
ci�ciem kosy, k�adziono r�wno w
wielkie trawy. Potyka�y si� na
trupach konie, podrywa�y �by i
sz�y ku niedalekiemu naro�nikowi
fortu, gdzie wok� wywalonej
palisady wrza�a najzaci�tsza
bitwa. Po le��cych w fosie
belkach pi�� si� nieustannie
sier�ant_mulat ze swym
oddzia�em. Wspomagaj�ca go grupa
Hiszpan�w, nie strwo�ona atakiem
jazdy, siek�a dalej zawzi�cie
szamotaj�c� si� w wy�omie za�og�
fortu.
Przez szczerbat� szcz�k�
palisady wida� by�o rudy kurz,
rudy dym i st�oczony oddzia�
za�ogi fortecznej. Jasnow�osy
kapitan Ernst sta� okrakiem przy
dziale i macha� nieustannie
szpad�. Jego poszarpany czarny
kaftan to gin�� w�r�d mundur�w,
to zn�w wyrywa� si� nad g�owy.
Wrzawa i dym kot�owa�y si�,
k��bi�y si� r�ce i nogi,
uderzenia siekier� i rapierem.
Ani dojrze� by�o, co si� dzieje
za wa�em.
Naraz kt�ry� z Holendr�w na
sza�cu, by ci�� wygodniej z g�ry
w he�my i w szyje, wskoczy� na
dzia�o. Stan�wszy okrakiem na
osiach, zamiast macha� pik�,
krzykn�� na ca�e gard�o:
- Pu�kownik Artischau na
sza�cach. Hura!
- Hura! - odpowiedzieli
ochryp�� wrzaw� muszkieterzy.
Ten okrzyk przebieg� nad
g�owami hiszpa�skich piechur�w,
skoczy� poza palisad�. R�bi�cym
ostrok� Mulatom zacz�y opada�
siekiery. Jedni jeszcze machali
ostrzami, drudzy szukali w
nadbiegaj�cej je�dzie znanego im
buraczkowego kaftana i czarnej,
rozwianej nad ko�nierzem brody.
Nie dojrzeli wprawdzie kaftana,
ale bia��, wzd�t� jak �agiel
koszul� i b�yskawiczne ruchy
rapiera.
- Cristoforo Polaco! -
krzykn�� kt�ry� z �o�nierzy i
opu�ci� siekier�.
Stoj�cy obok niego na wale
sier�ant_Mulat r�bn�� go na
odlew w kark.
- Stul pysk, tch�rzu! Sta�,
sta�, do pioruna! Oni na koniach
fosy nie przeskocz�. Naprz�d,
bij w palisad�!
Kt� by go jednak s�ucha�.
Mulaci rzucali muszkiety i
siekiery, wpadali do fosy.
Pr�bowali ucieka� rowem na ty�y
fortu, ale przeszkadza�y im
niedawno zr�bane belki.
Zakot�owa�o si� w dole i na
wale. Wiatr odwr�ci� tuman kurzu
i teraz na samym brzegu fosy
pokaza� si� gniady ko� i
rozwiana, p�kata koszula. �niada
twarz ze zwichrzonymi w�sami
czernia�a nad t� biel�.
- Cristoforo Polaco! Santa
Maria!
Ju� ten okrzyk r�s�, dudni� w
mokrej fosie, ucieka� po
wypalonym jak glina sza�cu.
Nawet przedar� si� dalej w
wysokie trawy, na przedpola
fortu.
Major Hinderson i Christians,
obaj �eglarze admira�a
Lichthardta i ka�dy je�dziec
jecha� coraz g�adziej po
padaj�cych cia�ach. Piechota
umyka�a w las. Na przedpolu,
mi�dzy fortem a twierdz�
Arrayal, uciekaj�ca kompania
wpad�a na id�cy z pomoc� oddzia�
india�ski. Nie zd��ono rozwin��
nowego ataku, bo sk��bi�y si�
obie piechoty.
- Cofaj si�, Camaron! Za
p�no! Tam Cristoforo Polaco! -
wo�ali uciekaj�cy Portugalczycy.
Ju� nie by�o sk�adu i �adu,
rozbite oddzia�y uchodzi�y w
las, inne bieg�y ku bramom
Arrayalu. W tej chwili z
niedalekich chaszczy po prawej
stronie lasu zacz�a wybiega�
piechota holenderska pod
dow�dztwem Foultonsa.
Rozsypywa�a si� b�yskawicznie w
p�kole, zatacza�a �elazn�,
ruchom� obr�cz. Bij�c
nieregularnie z muszkiet�w,
zacz�a oczyszcza� pole.
Krzysztof stoj�c na odbitym
sza�cu �ciera� pot p�yn�cy
strugami ze skroni i patrz�c na
piechot� Foultonsa m�wi�:
- Ju� jest? C� to za oficer,
ten Foultons! Potrafi p�dzi� sw�
kompani� niewiele wolniej ni�
konie.
Za chwil� grupa oficer�w
siedzia�a w g��bi fortu w cieniu
przewiewnego dachu utkanego z
li�ci palmowych. Lekki, ale
wci�� parny, pal�cy oczy wiatr
wpada� mi�dzy bambusowe s�upy
sza�asu. Major Hinderson, ca�y
zlany potem, rozpina� sw�j
paruj�cy kaftan. Przy siedz�cym
na ziemi Ern�cie kl�cza� obozowy
cyrulik i wi�za� mu poranion�,
ju� obsychaj�c� z krwi �ydk�.
Kapitan Westfalinger si�ga� do
kieszeni po brunatne, suche
w��kienka i gni�t� je w now�
smakowit� kulk�. Poen sta� swoim
zwyczajem rozkraczony i �ciera�
z palc�w o pie� bambusa resztki
krzepn�cej krwi.
Krzysztof siedzia� po�rodku na
�awie. Jakby schud� przez te p�
godziny, bo mokra koszula
oblepi�a mu si� wok� torsu.
- Ernst - m�wi� do rannego -
trzy dni trzeba wytrwa�, dop�ki
Christians nie usypie nowej
reduty po drugiej stronie
Arrayalu. Ludzi niewiele mog� ci
da� i ze dwa mo�dzierze ka�� ci
przetoczy�. A jak�e tam rana?
Ernst chcia� powsta�, ale
cyrulik wi�zi� mu nog� w swych
r�kach.
- Dzi�kuj�, wasza dostojno��.
Rana niewielka i na szcz�cie w
nog�, a noga tu w forcie nie
tyle mi potrzebna co r�ce -
m�wi� u�miechni�ty. - Zreszt� da
B�g, �e i na takiej nodze wejd�
w mury Arrayalu.
- Wejdziemy, tylko wprz�d
twierdz� sza�cami otocz�, bo
ludzi na rze� nie mamy.
Spojrza� na stoj�cego w k�cie
sza�asu Poena i Westfalingera:
- Dzi�kuj� wam za udzia� w
potyczce, zw�aszcza �e nie pod
moimi jeste�cie rozkazami.
Poen, kt�ry od pocz�tku
rozmowy s�ucha� wszystkiego z
min� troch� zawstydzon�, wskaza�
r�k� na swojego towarzysza z
floty:
- Pu�kowniku Artischau,
widzia�em przed chwil�, jak tu u
was gor�co. Nie wiem, jak tam
kapitan Westfalinger, ale m�j
statek pozostanie na rzece do
czasu usypania sza�ca.
Westfalinger nie przestawa�
gnie�� tytoniowego li�cia, kt�ry
uk�ada� mu si� niezgrabnie w
jeszcze drgaj�cych od zm�czenia
palcach.
- Zabawa tu nie najgorsza, to
jasne... C�, chyba admira�
Lichthardt cierpliwie odczeka
nasz� zw�ok�. Ale skwar! Nie
zazdroszcz� wojowania w tym
piekle.
Krzysztof podni�s� si� z �awy.
W�sy d�ugie jak wios�a poruszy�y
mu si� w u�miechu. Spod g�stych,
we�nistych brwi wybieg�o bystre,
jasne spojrzenie. Obaj �eglarze
dopiero teraz zauwa�yli, �e te
oczy, tak niedawno ponure,
skryte pod krzaczastymi brwiami,
maj� blask niebieski, g��boki
jak to� jak�e znanego im morza.
- Dzi�kuj� wam. Nie od dzisiaj
wiem, �e Ich Wysokie Pot�gi
Stany Holenderskie mog� by�
dumne ze swych �eglarzy.
Rozdzia� II
Gdy dosiadali z powrotem koni,
s�o�ce przechyli�o si� ju� poza
wie�e twierdzy. O�lepiaj�cy �ar
nie pozwala� patrzy� otwartymi
oczyma na dalekie bastiony.
Jedynie przez zmru�one powieki
mo�na by�o dojrze� wyostrzone
cieniami obronne mury i p�askie
dachy Arrayalu.
Na forcie kapitana Ernsta
uwijali si� �o�nierze znosz�c z
sza�c�w ostatnich rannych,
oczyszczaj�c wa�y i fosy z
porzuconych pik, topor�w i
�uk�w.
Poza p�nocnym sza�cem fortu,
bli�ej kokosowego lasu, wida�
by�o gromad� uj�tych w potyczce
Indian i Murzyn�w, a po�r�d nich
ja�niejszego na twarzy
sier�anta. Stali ze zwi�zanymi
na plecach r�kami, nie tyle
przera�eni swym po�o�eniem, co
ot�piali, ca�kiem ju� zdani na
�ask� wiadomego im losu. Kilku
holenderskich piechur�w z za�ogi
fortu mocowa�o mi�dzy dwiema
ga��ziami d�ugi dr�g ze
stryczkami. Wysoko nad dr�giem
sta�y �a�obne pi�ropusze palm,
nieruchome w ciszy parnego
powietrza.
Kapitan Ernst, przed chwil�
podsadzony na konia, jecha�
st�pa obok pu�kownika,
odprowadzaj�c oddzia� ku rudej
jak spalona glina drodze. Gdy
min�li m