2021

Szczegóły
Tytuł 2021
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2021 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2021 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2021 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Micha� Rusinek Muszkieter z Itamariki Powie�� historyczno_kolonialna Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1996 T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw Zn, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z Wydawnictwa "Pa�stwowy Instytut Wydawniczy", Warszawa 1972 Pisa� R. Du� Korekty dokona�y M. Schoeneich_szyma�ska i U. Maksimowicz `tc S�owo wst�pne Powie�� "Muszkieter z Itamariki", b�d�ca sama w sobie odr�bn� ca�o�ci� fabularn�, jest w istocie drug� cz�ci� mojego cyklu historycznego o Krzysztofie Arciszewskim. W pierwszej cz�ci pt. "Wiosna admira�a" stara�em si� ukaza� warcholsk� m�odo�� przysz�ego podr�nika i zdobywcy Brazylii, pocz�tki jego rycerskiej s�u�by w ojczy�nie, jak i nakre�li� w zarysach spo�eczno_polityczne t�o siedemnastowiecznej Polski za czas�w Zygmunta III. Natomiast "Muszkieter z Itamariki" to powie�� o tematyce historyczno_kolonialnej po�wi�cona najbardziej burzliwemu i najpe�niejszemu w chwa�� okresowi �ycia Krzysztofa Arciszewskiego, porze zwyci�stw i zmaga�, jakie by�y jego udzia�em na ziemi brazylijskiej i w Holandii. Jest to jednocze�nie i czas jego kl�ski, zgotowanej mu podst�pnie przez Holendr�w, a g��wnie przez wielkorz�dc� Brazylii, ks. Maurycego de Nassau. Obie powie�ci nie mia�y by� kronik� �ywota wielkiego Polaka. Nie le�a�o w moim zamiarze biec za losami g��wnego bohatera z kronikarsk�, biograficzn� skrz�tno�ci�. By�oby to zaprzeczeniem beletrystycznego charakteru ksi��ki, tworu wyobra�ni autorskiej, wspartego na materiale historycznej prawdy. Pisz�c ten cykl pomin��em �wiadomie dziesi�� lat z �ycia bohatera (1623_#1633), jakie dziel� od siebie akcj� "Wiosny admira�a" i "Muszkietera z Itamariki". Owa luka to czas, kiedy m�ody Arciszewski przebywa w r�nych krajach europejskich i pe�ni rol� korespondenta ks. Krzysztofa Radziwi��a, swego dawnego chlebodawcy. Losy Arciszewskiego w tym okresie, niew�tpliwie te� ciekawe, nie dor�wnuj� bogactwem przyg�d i prze�y� brazylijskim jego dziejom, nie nale�� do najchlubniejszych kart �ywota wielkiego Polaka i nie one zdoby�y dla� nie�mierteln� chwa��. Niemniej jednak warto i z tymi - te� burzliwymi - latami Arciszewskiego zaznajomi� nieco czytelnika. Arciszewski po skazaniu go na banicj� za zabicie s�siada opuszcza granice Polski. Widzimy go odt�d w r�nych pa�stwach europejskich i na licznych �wczesnych dworach, p�ki za sta�e miejsce swego pobytu nie obra� Holandii, kraju o wielkiej wtedy tolerancji religijnej, do kt�rego nap�ywali wygna�cy z innych pa�stw prze�ladowani za sprzyjanie reformacji. Arciszewski_arianin natrafia tu na przyjazn� dla siebie atmosfer�, zaci�ga si� pod sztandary holenderskie i zacz�wszy od najni�szego stopnia dos�uguje si� coraz wi�kszej chwa�y �o�nierskiej. Obowi�zki ma wtedy rozliczne. Jest �o�nierzem, kszta�ci si� w sztuce artyleryjskiej i w in�ynierii, a r�wnocze�nie spe�nia r�ne �mudne zlecenia Radziwi��a, kt�remu zreszt� zawdzi�cza� wyjazd do Holandii. Otrzymuje od magnata zasi�ki na kszta�cenie si� i wys�uguje mu si� za to nadsy�aniem cz�stych relacji politycznych i wojskowych, dotycz�cych wielu kraj�w europejskich. Sporo miejsca w jego listach zajmuj� interesuj�ce informacje o stosunkach panuj�cych wtedy w Holandii, Anglii, Hiszpanii, Francji, Niemczech, o przygotowywanych wojnach czy planach w�adc�w europejskich. Nie szcz�dzi w listach wiadomo�ci o in�ynierii, o wynalazkach zagranicznych z zakresu nowoczesnego uzbrojenia, o intrygach dworskich, stanie nauk, szk� i wychowania w zagranicznych krajach. Te wszechstronne informacje zast�powa�y Radziwi��owi czasopisma w dzisiejszym ich rozumieniu. Dzi�ki sumienno�ci Arciszewskiego Krzysztof Radziwi�� wiedzia� niekiedy o wa�nych sprawach polityki zagranicznej wi�cej z list�w swojego korespondenta ni� kr�l polski z doniesie� w�asnych wys�annik�w. Niekt�re z tych list�w s� dla nas niejasne, a cz�sto nawet zupe�nie niezrozumia�e. Zdarzaj� si� w nich miejsca pisane tajnym pismem, um�wionym mi�dzy Radziwi��em a jego dworzaninem. Czasem bywaj� to przestawione litery, u�ywane w odmiennym uk�adzie ni� alfabetyczny, niekiedy znowu cyfry zast�puj�ce zg�oski. Np. w li�cie z Hagi, nosz�cym dat� 26 czerwca 1624 roku, Arciszewski tak oto pisze: "A �e na te listy responsu dot�d nie mam, w tej materii wi�cej teraz pisa� nie mog� czekaj�c na wiadomo�ci od Waszej Ksi���cej Mo�ci, Pana mojego mi�o�ciwego. Tego tylko dok�adam, �e ci, kt�rych_em by� a� do responsu Waszej Ksi���cej Mo�ci zawiesi�, bardzo sobie na p�n� wiadomo�� utyskuj�, jako mianowicie: 64865, 956089, 697775, 616676788760, tak�e i malarz, kt�ry si� na wystawienie owych konterfekt�w hactenus bardzo preparowa�, a nie wie, je�li to continuowa� czy nie, siebie wspominaj�c, kt�ry jak kania d�d�u w n�dzy swej upatruj�c r�ki Waszej Ksi���cej Mo�ci tak d�ugiej przew�oki sobie nie obiecowa�em." Z list�w takich mo�na domniema�, �e Radziwi�� zleca� Arciszewskiemu jakie� tajemne funkcje, kt�rych dzi� nie spos�b w pe�ni wy�wietli�. Tak jednak czy inaczej, pewne jest, �e Krzysztof Radziwi�� zamiesza� swojego korespondenta w powa�n� intryg� zwi�zan� z elekcj� kr�la polskiego, przewidywan� na wypadek �mierci podstarza�ego Zygmunta III. Sprawa nast�pstwa tronu wywo�ywa�a za �ycia Zygmunta III spory i podnieca�a umys�y. Magnateria i zale�na od niej szlachta zarzuca�a kr�lowi, �e pragnie z�ama� nieszcz�sn�, a tak przez szlacht� cenion�, elekcj� viritim, jedn� z przyczyn p�niejszego upadku Polski i zamy�la ustali� za swego �ywota syna W�adys�awa nast�pc� tronu. Magnaci, widz�c w ustanowieniu dynastii wzmocnienie w�adzy kr�lewskiej i cz�ciowe uszczuplenie swych wp�yw�w, atakuj� kr�la za te zamierzenia. Staje wi�c i Krzysztof Radziwi�� w obronie wolnej elekcji, ona bowiem dawa�a mu powa�n� szans� m�cenia w razie �mierci kr�la. Zarzuca Zygmuntowi sposobienie syna na tron kr�lewski, a tymczasem sam uczestniczy w pr�bie znalezienia za granic� nast�pcy po Zygmuncie III. Jego nadzieje zesz�y si� z zamiarami kardyna�a Richelieu, kt�ry upatrzy� tron polski dla Gastona Orlea�skiego, brata Ludwika XIII. Trzeba wspomnie�, �e jest to okres tzw. wojny trzydziestoletniej w Niemczech (1618_#1648), kt�ra podzieli�a Europ� na wrogie obozy. Kraje katolickie, m.in. Polska i Hiszpania, sprzyja�y cesarzowi, po stronie protestant�w niemieckich staj� przede wszystkim Szwedzi pod wodz� kr�la Gustawa Adolfa, Holandia, walcz�ca wtedy o wyzwolenie spod jarzma hiszpa�skiego, a tak�e i Francja rz�dzona przez kardyna�a Richelieu. �w najsprytniejszy w tych czasach polityk, nie kr�puj�c si� �adnymi wzgl�dami religijnymi, pragnie os�abi� Hiszpani� i Niemcy i sprzymierza si� z ich wrogami, a wi�c i z Holandi�. Nie zaniedbuje przy tym �adnej okazji, by zdobywa� wp�ywy r�wnie� w krajach sprzyjaj�cych cesarzowi niemieckiemu. Godn� zabieg�w wydaje mu si� my�l obsadzenia tronu polskiego przez Gastona Orlea�skiego. Tak wi�c wszechw�adny we Francji kardyna�, arystokraci francuscy i niekt�rzy magnaci w Polsce porozumieli si� mi�dzy sob� i usi�owali zawczasu przygotowa� grunt pod elekcj� nowego kr�la. Radziwi��, maj�c za sob� bezowocno�� d�ugich zabieg�w o �yczliwo�� dworu warszawskiego w okresie panowania Zygmunta III, nie wierz�c w korzystn� dla siebie zmian� w przypadku, gdyby syn Wazy zasiad� na tronie, przy��cza si� do tych mi�dzynarodowych knowa� na rzecz Gastona Orlea�skiego. Zas�u�ony sk�din�d dla kraju, cho�by przez osi�gni�cia w wojnie polsko_szwedzkiej, (1621_#1622), Krzysztof Radziwi�� wola� popiera� Francuza jako kandydata do tronu, w nadziei, �e b�dzie mia� p�niej szanse wi�kszych wp�yw�w na dworze. Nie zapominajmy, �e nieustannie m�ci�a mu spokojny sen sprawa wielkiej bu�awy litewskiej, odm�wionej mu przez Zygmunta III, jak i nie zaspokojone ambicje poszerzenia swych w�o�ci. Utrzymuje wi�c Radziwi�� konszachty z dworem francuskim, i to w�a�nie za po�rednictwem Arciszewskiego i jego wsp�towarzysza, niejakiego Kochlewskiego, szlachcica pochodz�cego z wojew�dztwa sieradzkiego. Kochlewski, podobnie jak Krzysztof, by� arianinem i dworzaninem Radziwi��a do specjalnych zlece�. I on korzystaj�c ze szkatu�y Radziwi��a kszta�ci� si� w Amsterdamie a nawet - podobnie jak Arciszewski - pr�bowa� poetyckiego pi�ra, chocia� z mniejszym powodzeniem. Nie mamy bli�szych informacji, jakie zlecenia wykonywali za granic� obaj wys�annicy. Faktem jest, �e zapl�tali Radziwi��a w dziwn� kaba��. Oto bowiem sojusznicy Zygmunta III w Niderlandach przechwycili w�asnor�czne listy Arciszewskiego i Kochlewskiego potajemnie wys�ane do Polski. Pisma te nie zachowa�y si�, o ich tre�ci mo�na jedynie wnioskowa� z wielu nast�pstw, kt�re za sob� poci�gn�y. Zygmunt III mia� niew�tpliwie w r�ce orygina�y lub ich kopie, nades�ane mu przez infantk� Izabel�, dzi�ki kt�rej dowiedzia� si� i o innych szczeg�ach, zwi�zanych z zagranicznymi knowaniami magnata, przeciw kandydaturze W�adys�awa Wazy na tron polski. Rozpocz�a si� obszerna korespondencja mi�dzy zaprzyja�nionymi dworami, Zygmunt III dok�ada� wielkich wysi�k�w, by mie� w r�ku niezbite dowody przeciw Radziwi��owi. Wysy�a� w tej sprawie kurier�w i prosi� infantk� Izabel�, by mu nie tylko przes�a�a pisemne dowody zdrady pope�nionej przez Krzysztofa Radziwi��a, ale te� postara�a si� uwi�zi� Arciszewskiego i Kochlewskiego. W archiwum starych akt w Brukseli dochowa� si� list Zygmunta III pisany w tej sprawie do infantki. Brzmi on nast�puj�co: "Najja�niejsza ksi�no, najmilsza nam krewno! Uwa�ali�my za szczeg�lny dow�d przychylno�ci ku nam Waszej Ksi���cej Mo�ci, i� staraniem Waszej Ksi���cej Mo�ci wykryte zosta�y zdradliwe praktyki przeciwko nam, prowadzone przez niekt�rych naszych poddanych. Za co powt�rnie Waszej Ksi���cej Mo�ci najpilniejsze sk�adamy podzi�ki, tym bardziej �e rzecz ta naszej osoby si� tyczy�a. Przecie� jeszcze o znakomitsz� �ask� Wasz� Ksi���c� Mo�� upraszamy. Gdy bowiem pismo przys�ane nam od Waszej Ksi���cej Mo�ci do przekonania obwinionego wtedy dostateczne by� mo�e, gdy si� jeszcze co� ja�niejszego wydob�dzie od tych os�b, co zdrad� przeciw nam knowa�y, potrzebne jest, by�my mieli w naszym r�ku jednego lub drugiego, Krzysztofa Arciszewskiego lub Piotra Kochlewskiego, czego - mamy nadziej� - z �atwo�ci� dopniemy, bo wymienione osoby zwyk�y przeje�d�a� kraje Waszej Ksi���cej Mo�ci i w nich zabawia�. Prosimy wi�c Wasz� Ksi���c� Mo��, by� rozkaza�a w tajemnym wi�zieniu ich zamkn��, �ledztwo wykona� i nas o tym zawiadomi�... Dan w Warszawie, dnia 7 kwietnia 1628... Zygmunt kr�l" Zabiegi kr�la nie przynios�y skutku, infantce bowiem nie uda�o si� uczyni� zado�� kr�lewskiemu �yczeniu. Tak jednak czy inaczej, pewne jest, �e Arciszewski spe�nia� za granic� sumiennie rol� poufnego ajenta ksi�cia bir�a�skiego, nie bardzo zapewne tymi funkcjami urzeczony, skoro stale marzy�o mu si� o s�u�bie wojskowej, artylerii i marynarce. Wys�ugiwa� si� magnatowi z konieczno�ci, odwdzi�czaj�c si� w ten spos�b za niezb�dne �rodki utrzymania, na dodatek n�dzne, skoro czytamy w jego listach pe�ne goryczy skargi, "�e grosza biednego przy duszy, wszystko pofantowawszy, nie mam, a przy tym takem w potrzeby wszystkie obna�ony, �e uszanowawszy uszy Ksi���cej Mo�ci, i but�w ca�ych nie mam". �wczesne warunki �ycia wygna�c�w z kraju by�y wida� do�� �a�osne, skoro dalej m�wi� Krzysztof dosadnie: "Tu tylu exulant�w, �e godni ludzie kucharzami chcieliby zosta�, kiedy by miejsce mieli." Tyle maj�c trosk i obowi�zk�w na g�owie m�ody Arciszewski nie zapomina o swoich �o�nierskich i in�ynierskich upodobaniach. Kszta�ci si� w artylerii, in�ynierii l�dowej i w marynarce i robi znaczne post�py w swych studiach, skoro szczyci si� w jednym z list�w, �e "nie b�dzie si� wstydzi� tej sztuki nie tylko w Polsce, ale i mi�dzy tutejszymi mistrzami". W latach tych zaci�ga si� do wojska holenderskiego i walczy dzielnie pod Bred� i Herzogenbusch, bij�c si� pod sztandarami niderlandzkimi przeciw Hiszpanom. O bitwach tych, o obl�eniu Bredy przez Hiszpan�w, o uzbrojeniu wojsk nieprzyjacielskich, o wygl�dzie i obl�eniu oboz�w pisze obszernie w listach do swojego bir�a�skiego opiekuna. Opisy te nacechowane s� wielk� spostrzegawczo�ci�, barwnym pi�rem i wszechstronno�ci� obserwacji. Walczy w imi� sprawy holenderskiej, ale czasami denerwuj� go jego wsp�towarzysze broni, bo chcia�by widzie� w nich wi�cej dzielno�ci i stanowczo�ci w dzia�aniach wojennych, na kt�re - jego zdaniem - �o�� wiele koszt�w, a za ma�o odwagi. Pod Bred� i Herzogenbusch da� si� pozna� jako doskona�y �o�nierz, tote� w roku 1627 i 1628 uczestniczy� ju� jako znany z odwagi oficer holenderski w bitwach pod twierdz� hugenot�w Roszel�, oblegan� wtedy przez kardyna�a Richelieu wesp� z Holendrami. Zas�u�y� si� w tej kampanii wojennej g��wnie jako artylerzysta dowodz�cy cz�ci� obl�niczej floty niderlandzkiej. Blokada Roszeli, odci�cie twierdzy od posi�k�w ksi�cia Buckingham, zjedna�o mu s�aw� znakomitego stratega. Od tej chwili dostaje szereg propozycji od r�nych w�adc�w �wczesnej Europy. Ci�gnie go do siebie Wallenstein, hr. Aldringen, to znowu zabiegaj� o niego Francuzi, ksi���ta niemieccy itd. Arciszewski waha si�. Do�� ma ju� n�dzy i niedawnych trosk zwi�zanych z �ask� ksi�cia Radziwi��a, chcia�by uwolni� si� od tej zale�no�ci i sta� si� panem swojej woli. Nie skusi� go jednak ani Richelieu, ani Wallenstein, czy awanturniczy ksi���ta niemieccy. Wierny jest nadal Holandii, kt�r� uwa�a za sw� drug� ojczyzn�. Daje si� wi�c pozyska� na wyjazd do Nowego �wiata, cho� zrazu niezbyt go uwodzi ta egzotyczna wyprawa, o kt�rej oczywi�cie wtedy nie wiedzia�, �e ona w�a�nie uwie�czy mu czo�o najwy�sz� chwa��. "W tej rozterce - czytamy w jego zwierzeniach - wpad�em na parszyw� decyzj�, �em wzi�� u Holendr�w do Ameryki, kt�r� oni West_indi� zowi�, kompani� i wsiad�em na okr�t z katarem nies�ychanym i tak s�aby, �e przed chor�gwi� swoj� i�� nie mog�em." W takim oto zdrowiu wyjecha� na podb�j Brazylii w dniu 16 listopada 1629 roku. W przytoczonym wy�ej wyznaniu Arciszewskiego znajdujemy okre�lenie "West_india" (Indie Zachodnie). C� to s�owo oznacza�o i jakie wi�za�y si� z nim problemy siedemnastowiecznego �wiata? Spr�bujmy bodaj w najwi�kszym skr�cie zaznajomi� si� z dziejami holenderskiej kolonizacji. Odkrywcami, a cz�sto jednocze�nie zdobywcami Nowego �wiata, czyli w �wczesnym poj�ciu Indii Zachodnich, byli przede wszystkim Hiszpanie. Odkrycie nowych l�d�w przynios�o im wiekopomn� chwa��, jednak�e splamili si� podbojami i barbarzy�skim okrucie�stwem, z jakim wyt�pili ludy ameryka�skie i ich star� kultur�. Nieco inaczej rozpocz�li swoj� mocarstwow� i kolonialn� epok� Holendrzy, id�cy w �lad za Hiszpanami. Ten ma�y, uzdolniony i skrz�tny nar�d kupc�w my�la� zrazu nie tyle o nawracaniu podbitych plemion, ile raczej o wzmo�eniu swojego zamorskiego handlu i rozbudowie przemys�u. Holendrzy, mieszkaj�c na ma�ym skrawku niewdzi�cznej i nieurodzajnej ziemi, pe�nej wydm i zalewisk, nauczyli si� szanowa� prac�, widz�c w niej podstaw� rozwoju swojego pa�stwa. Wydzierali morzu coraz nowe skrawki ojczystej ziemi, doprowadzili do wysokiego poziomu upraw� ubogich r�wnin holenderskich. Skupili wiele pracowitego wysi�ku na wyrobie sukna, p��cien, dywan�w i przedmiot�w fajansowych, z kt�rych mi�dzy innymi zas�yn�o miasto Delft. Jako kraj przymorski rozwin�li sztuk� �eglarsk� do tego stopnia, �e na pocz�tku XVII wieku posiadali fantastycznie wielk� flot� morsk�, licz�c� ponad 20.000 statk�w. Na pocz�tku siedemnastego wieku podejmuj� na szersz� skal� pr�b� zdobycia kolonii. W tym celu zak�adaj� mi�dzy innymi w 1602 roku Niderlandzk� Kompani� Indii Wschodnich, maj�c� obj�� w posiadanie Archipelag Malajski. Kompania ta stanowi�a w istocie zwi�zek najbogatszych miast holenderskich, jak Amsterdam, Middelbourg, Delft, kt�re z�o�y�y olbrzymie kapita�y kupieckie przeznaczone na akcj� kolonialn�, a wi�c na zorganizowanie floty, zaci�g �o�nierza, budow� port�w i osiedli, stacji morskich dla okr�t�w Kompanii. Kapita� zak�adowy Kompanii wynosi� oko�o siedmiu milion�w gulden�w holenderskich. Flota wojenna Holendr�w zaczyna dzia�a� na dalekich morzach. Admira� Houtman zajmuje Archipelag Sundajski i wyspy Molukki. Drugi z wielkich �eglarzy niderlandzkich, admira� Warwick, zdobywa na Portugalczykach "per�� Oceanu Indyjskiego", Wysp� Celebes, i zak�ada koloni� holendersk� na Jawie. W wyprawach tych Holendrzy walcz� g��wnie z Portugalczykami, a dzi�ki �agodniejszemu zrazu systemowi rz�dzenia, pozyskuj� sympati� plemion miejscowych. �wczesne Chiny, nienawidz�ce naje�d�c�w europejskich, kt�rych mia�y dot�d sposobno�� pozna� g��wnie na przyk�adzie Portugalczyk�w, wchodz� w stosunki handlowe z tolerancyjnymi Holendrami. Niderlandczycy zawieraj� z Chi�czykami uk�ady handlowe i wprowadzaj� swych ajent�w handlowych do port�w chi�skich, korea�skich, japo�skich i na wysp� Formoz�. Sprytni kupcy wiedz�, �e wyniszczenie ludno�ci kolonialnej doprowadzi w nast�pstwie do zubo�enia kraj�w i utrudnienia produkcji, dbaj� wi�c dla swych cel�w o podnoszenie gospodarcze zdobytych kraj�w, zak�adaj� porty i warsztaty pracy na �wczesn� mod�� europejsk�. Ju� w roku 1619 przyst�puj� do budowy portu i miasta Batawia na Jawie, kt�re staje si� p�niej stolic� Indii Holenderskich. Nie znaczy to jednak, by dzia�alno�� Holendr�w mia�a wy��cznie na celu rozw�j zdobytych kraj�w. G��wnym bod�cem ich polityki by� oczywi�cie zysk p�yn�cy z opanowanego przez nich handlu. Osi�gn�� on fantastyczne rozmiary. Kompania Wschodnioindyjska wyp�aca�a swoim udzia�owcom olbrzymie procenty od w�o�onych kapita��w, si�gaj�ce w niekt�rych latach 63% udzia�u. Dla utrwalenia tych zysk�w i ochrony �eglugi Holendrzy dbali i o militarn� kontrol� podbitych ziem. Utrzymywali na Pacyfiku siln� armad� wojenn�, licz�c� oko�o dwustu statk�w wojennych, kt�rych pok�ady roi�y si� od kilkunastu tysi�cy uzbrojonych �eglarzy. Nie ograniczaj�c si� do zaci�gu w�asnego �o�nierza zbroili tubylc�w i �wiczyli ich pod dow�dztwem holenderskich oficer�w. Dzi�ki szybkiemu rozwojowi Kompanii Ostindyjskiej, Holandia ros�a w pot�g� morsk� i stawa�a si� w tym czasie jednym z najbogatszych kraj�w �wiata. Jest rzecz� dla nas prawie nie do wiary, �e w tak odleg�ych wiekach suma obrot�w rocznych ma�ego na dodatek narodu dochodzi�a do jednego miliarda gulden�w. Powodzenie Kompanii Wschodnioindyjskiej, bogactwa, jakie w koloniach zdobywa�y miasta holenderskie, zach�ci�y chciwych i obrotnych kupc�w znad Amsteli do nowej akcji. Postanowili za�o�y� drug� kompani� dla zdobywania ziem i zysk�w na zachodniej p�kuli �wiata, na l�dzie Ameryki, g��wnie Po�udniowej, opanowanej ju� przez Hiszpan�w i Portugalczyk�w. Dalekowzrocznym Holendrom chodzi�o w tym wypadku o dwa cele. Jeden - to ch�� poszerzenia swych posiad�o�ci, drugi - niszczenie Hiszpan�w, z kt�rymi byli od szeregu lat w wojnie. Wprawdzie ju� w roku 1587 wys�ali statki handlowe do brzeg�w Brazylii w nadziei, �e uda si� im zdoby� pokojowo bazy dla przysz�ej akcji kolonizacyjnej, ale �wczesny kr�l Hiszpanii i Portugalii, Filip II wyda� zakaz wpuszczania ich na ziemi� brazylijsk�. Dopiero w trzydzie�ci kilka lat p�niej, w roku 1621, za�o�ono drug� kompani�, tzw. Westindyjsk�. I tym razem nap�yn�y do kasy zak�adanej sp�ki kapita�y wielkich miast niderlandzkich: Amsterdamu, Rotterdamu, Hornu, Groningen, Utrechtu i innych. Kompania Zachodnioindyjska, podobnie jak jej rywalka, Kompania Wschodnioindyjska, zacz�a sw� dzia�alno�� z kwot� siedmiu milion�w gulden�w, kt�ra ju� po kilku latach wzros�a do trzydziestu pi�ciu milion�w. Na czele owej organizacji polityczno_handlowej stan�� zarz�d, tak zwana Rada Dziewi�tnastu, kt�ra wzi�a sw� nazw� od liczby zasiadaj�cych w niej dyrektor�w. Kompania zbudowa�a now� flot�, zaci�gn�a �o�nierzy i �eglarzy r�norodnych narodowo�ci i naznaczy�a pocz�tek akcji kolonialnej na rok 1624. Od brzeg�w Amsterdamu odp�yn�a ku dalekiemu �wiatu silna armada, posiadaj�ca pod swymi pok�adami 500 armat i ponad trzy tysi�ce �o�nierzy. Wypraw� prowadzili do�wiadczeni admira�owie Willeken i Piotr Heyn. Jednak�e nie osi�gni�to g��wnego celu. Holendrzy opanowali na kr�tki czas miasto Sao Salvador (Bahia), ale wkr�tce musieli z niego ust�pi� pod naciskiem Portugalczyk�w. Admira�owie ob�owili si� wprawdzie na morzu, �upi�c statki hiszpa�skie i portugalskie, nie zdobyli jednak ani kawa�ka l�du. Nie po to jednak kupcy holenderscy umie�cili olbrzymie sumy w kasie Kompanii, by p�niej zrezygnowa� ze swoich apetyt�w. Zwi�kszono wysi�ek organizacyjny i przygotowano flot� trzy razy pot�niejsz� ni� poprzednie, bo licz�c� 70 okr�t�w wojennych, i zwerbowano 7000 �o�nierza. Dow�dztwo na morzu obj�� admira� Adrianszon, a na l�dzie pu�kownik Weerderbruch. Flota ta w sze�� lat po poprzedniej wyprawie dobi�a do wybrze�y Brazylii i rozpocz�a atak na stolic� kapitanii Pernambuco. Teraz rozpoczynaj� si� wieloletnie boje o Brazyli�, w kt�rych uczestniczy Krzysztof Arciszewski. W chwili gdy rozpoczyna si� akcja "Muszkietera z Itamariki", Arciszewski jest ju� po raz drugi w Brazylii. Niedawne jego zwyci�stwa na Ziemi Prawdziwego Krzy�a, bo i tak nazywano Brazyli�, ustali�y o nim opini� znakomitego wodza. Zarz�d Westindyjskiej Kompanii mianuje go pu�kownikiem wojsk holenderskich i powierza mu dow�dztwo nad wszystkimi si�ami wojskowymi w Brazylii. Po przybyciu na l�d Nowego �wiata, Arciszewski oddaje z w�asnej woli ten zaszczyt staremu towarzyszowi wypraw brazylijskich, pu�kownikowi Schkoppemu, w praktyce jednak jest dusz� wszystkich dzia�a� i plan�w wojennych. Wygrawszy szereg bitew z wojskami hiszpa�sko_portugalskimi, zdobywa coraz nowe punkty oparcia i gdy czytelnik otworzy karty powie�ci, znajdzie go pod murami twierdzy Arrayal. Nie b�d� odkrywa� dalszych los�w Arciszewskiego, bo odt�d wchodz� one w akcj� powie�ciow�, wprowadzone do niej z najwi�ksz� �cis�o�ci� historyczn�, na jak� sta� by�o moje pi�ro. Odtwarzaj�c beletrystycznie losy tej niezwyk�ej postaci pragn��em ukaza� na przyk�adzie Brazylii rozw�j akcji kolonialnej Holendr�w, jej zrazu odr�bny charakter w por�wnaniu do dzia�alno�ci dawniejszych konkwistador�w (zdobywc�w) hiszpa�skich i ich nast�pc�w, jak i nakre�li� szybkie degenerowanie si� systemu kolonizacyjnego. Zrazu wyrozumiali dla podbitych lud�w Holendrzy zaczynaj� ju� za czas�w Arciszewskiego wprowadza� rz�dy coraz wi�kszego ucisku i ekonomicznego wyzysku ludno�ci. Panoszy si� rabunkowa gospodarka, mno�� si� akty przymusu, defraudacje i grabie�e mienia pa�stwowego. Nasz rodak, wierny swojemu aria�skiemu �wiatopogl�dowi, popada w spory z zarz�dem kolonii i z gubernatorem, ksi�ciem Maurycym de Nassau, gdy� staje w obronie zasad praworz�dno�ci na zdobytych terenach i nawo�uje publicznie, by kolonialni w�adcy dbali raczej o rozkwit Brazylii ni� o swoj� kupieck� Kompani�. Koniec ko�c�w przegrywa t� walk� i musi opu�ci� Brazyli�, niemniej jednak i ta kl�ska nie pomniejsza jego chwa�y. Dla nas pozosta�a po nim pami�� wielkich czyn�w, jak i jasno z jego los�w wynikaj�ca nauka, �e chleb zdobywany na obcym �o�dzie jest czarny i gorzki, cho�by by� okupiony najwy�sz� chwa��. A teraz otw�rzmy pierwsz� kartk� ksi��ki. Niech w miejsce kronikarskich informacji przem�wi� do czytelnika �ywe postacie. Autor Cz�� pierwsza Ziemia Czerwonego Drzewa Rozdzia� I Pod p��tnami namiotu by�o parno. Mimo �e tarcza s�o�ca sta�a wysoko nad rzek� Afogadas i mia�o si� ku po�udniowi, d�awi�ca wilgo� p�yn�a z ziemi i powietrza. Mokre p�aty pe�za�y nawet po wewn�trznych �cianach namiotu. Siedz�cy blisko wej�cia szpakowaty major Hinderson odchyla� raz po raz d�oni� ko�nierz pod szyj�, pr�buj�c wpu�ci� za kark rze�wiejsz� strug�. Ale zamiast ch�odu odczu� tylko �ar w�asnego potu, buchaj�cy spod koszuli. Kapitan Christians, cho� dwadzie�cia lat m�odszy od Hindersona, mia� krew o wiele zimniejsz�. Sta� w zapi�tym kaftanie, nie zdradzaj�c �adnego zm�czenia uci��liw� aur�. Patrzy� poprzez uchylone p��tna namiotu na zewn�trz i s�ucha� rzadkich, dalekich strza��w muszkietowych i zawzi�tego stuku m�ot�w. Widzia� st�d jak na d�oni grup� p�nagich �o�nierzy uwijaj�cych si� przy budowie t�giej, na p�torej piki wysokiej palisady. "Dobry �o�nierz, do muszkietu i do siekiery" - my�la� z dum� o swych rodakach. W g��bi namiotu majaczy� wielki cie� kapitana Poena. Cho� �eglarz mia� ziemi� tward�, a nie okr�t pod stopami, sta� swym zwyczajem rozkraczony, jak na pok�adzie statku "Zeerobbe". Oboj�tny na stuk m�ot�w i na dalekie odg�osy strza��w, wachlowa� si� pierzastym kapeluszem, by wywo�a� wok� twarzy z�udzenie morskiego wiatru. Od czasu do czasu patrzy� wymownie w stron� siedz�cego na �awie towarzysza dalekich wypraw morskich, kapitana Westfalingera. Obaj przecie� woleliby znajdowa� si� w tej chwili na g��wnym grachcie Amsterdamu lub cho�by nawet na kanale pe�nej �ycia Batawii ni� na tym okrutnie dzikim pustkowiu Ziemi Czerwonego Drzewa. C� wi�c dziwnego, �e Poen, �eglarz z krwi i ko�ci, kt�rego zawsze n�ka� widok lasu, a o�ywia� blask oceanu, by� piekielnie znudzony. M�wi� wzrokiem do siedz�cego naprzeciw druha morskiego: "Piekielny kraj. Czas ju� najwy�szy, by�my poszli st�d i �ci�gn�li ku pe�nemu morzu nasze statki." Sta� nieruchomo, pe�en zniecierpliwienia. Zbyt przecie� d�ugo czekali na chwil�, kiedy podniesie g�ow� znad sto�u ten ponury brodacz, pu�kownik obcego pochodzenia. Czy�by, u licha, rysownik map geograficznych, z kt�rym dow�dca tak d�ugo gaw�dzi nad papierami, by� wa�niejszy ni� kapitanowie holenderskich statk�w? Ale nied�ugo ju� czekali. Pu�kownik Arciszewski podni�s� g�ow� i spojrza� przenikliwie w zaczerwienion� twarz pochylonego nad map� geografa. - Berke Peters, do diab�a z tak� robot�. Tw�j szkic nie jest dok�adny. Rzeka Afogadas podchodzi t�gim �ukiem pod twierdz� Arrayal i zn�w oddala si� na po�udnie. W twoich niechlujnych gryzmo�ach to jakby zaraz za redut� majora Hindersona ucieka�a wprost ku oceanowi. Nie chcia�o ci si� jeszcze raz wsi��� w ��d� i przemierzy� tego kawa�ka drogi? - By�em tam, wasza dostojno��, przysi�gam! Nie inaczej biegnie ta ohydna rzeka. - Rysownik podni�s� nabrzmia�� twarz i pr�bowa� patrzy� szparkami oczu w dow�dc�. - Mylisz si�, a przy tym wino, jak zwykle, wieje od ciebie na pi�� krok�w. Wsi�d� mi zaraz w ��d� i sprawd� brzegi. Nie b�j si�, strza�y z Arrayalu nie dochodz� do nurtu rzeki. Je�li mi dzisiaj wpu�cisz do pyska bodaj jedn� kropl�, popami�tasz! Arrayal te� trzeba dok�adniej obrysowa�. Na p�nocy pomin��e� domy plantator�w... - Spalone s�, wasza dostojno��. - Wiem, �e spalone, bo oczy mam, ale mury, u licha, nadal stoj�. Mur te� s�u�y za obron�. Dzi� wieczorem przyjd� mi ponownie z papierami. Berke Peters zwin�� szybko rulony, chwyci� je pod pach� ma�pimi ruchami d�ugich r�k i opu�ci� skwapliwie namiot. - Ledwie si� trzyma na nogach - mrukn�� Arciszewski do oficer�w. - Nie wiem, dlaczego pu�kownik Schkoppe wychwala� tego pijanic� jako dobrego rysownika i geografa. - Pu�kownik Schkoppe, sterany wiekiem cz�owiek, nie zawsze godny wiary - powiedzia� Hinderson mozol�c si� z lepi�cym si� do karku ko�nierzem. Christians u�miechn�� si� filuternie. Poen sta� jak przedtem ponury, z bujaj�cym si� w r�ce kapeluszem. Westfalinger si�gn�� do kieszeni i wyci�gn�� z niej rude pasemko suszonych li�ci. - Darujcie - zacz�� Krzysztof - �e d�u�ej zabawi�em nad mapami, ale sprawa to wa�na i pilna. W tej chwili szturmem nie b�dziemy bra� Arrayalu, bo nie na wiele by si� to zda�o. W�dz Hiszpan�w Albuquerque ma liczniejsze wojska, proch�w sporo i mo�e ta�czy� wok� twierdzy, jak chce, z ka�dej strony. Dop�ki jego watah nie odp�dzimy od Arrayalu, a twierdzy nie otoczymy sza�cami, b�dziemy tylko liczy� zw�oki ubywaj�cych nam �o�nierzy. Twierdz� trzeba ob�o�y� fortami, a potem wyd�awi� w niej za�og�. - Od rzeki ju� odci�ci naszymi dwiema redutami - napomkn�� Hinderson. - Mojej nawet nie atakuj�. - Ale fort kapitana Ernsta co dzie� w opa�ach - wtr�ci� Christians. - W�a�nie, Ernst! - zas�pi� si� Krzysztof. - Nawet nie wezwa�em go na narad�, bo musi pilnowa� fortu. W ci�g�ym on zagro�eniu, dzie� w dzie� op�dza si� przed podjazdami Albuquerque'a i nasy�anymi przez niego oddzia�ami india�skimi. - Z tymi te� nie�atwa sprawa - dorzuci� Hinderson. - Camaron chwilami gro�niejszy ni� sam Albuquerque. Ten Indianin jeszcze nie wierzy, �e z nami jego prawdziwa wolno��, nie z Hiszpanami. Tak czy inaczej, je�li z drugiej strony Arrayalu nowego fortu nie wystawimy, kapitan Ernst nied�ugo w swych sza�cach wytrzyma. - No tak - mrukn�� porucznik Foultons, �ylasty �o�nierz, ponury i ma�om�wny. Przytakn�� tak�e Hinderson i Christians. Natomiast obaj �eglarze s�uchali s��w pu�kownika z wyra�n� oboj�tno�ci�. Arciszewski wsta�, rozpostar� ramiona i piersi oblepione bia�� koszul�. P�rozebranemu, bez kaftana, ci��y�o w dzisiejszym skwarze nawet to p��tno na barkach. - O tobie my�la�em - zwr�ci� si� do Christiansa - patrz�c przed chwil� na rysunki Petersa. Zbudujesz w ci�gu trzech dni now� redut� po wschodniej stronie twierdzy, na strza� pistoletu od rzeki. Wzg�rze tam jakie takie. - Dzi�kuj�, wasza dostojno��! - uradowany Christians pokaza� w u�miechu bia�e z�by. By�a w b�ysku tych k��w duma i rado��. Wiedzia� przecie�, jak trudne dostaje zadanie. Mia� budowa� fort pod ostrza�em dzia� z Arrayalu, w nieustannej walce z myszkuj�c� po lasach piechot� hiszpa�sko_portugalsk�. - Christians! - Krzysztof trzyma� r�k� na jego ramieniu - wiem, �e� �atwy do szale�czego boju, ale ludzi na stracenie ja nie mam. Bez pomocy dzia� okr�towych sza�c�w tam nie usypiesz, chyba, �e chcesz krwi� rydle polewa�. Potrzeba wielka - zwr�ci� si� w stron� obu �eglarzy - by wasze statki sta�y jeszcze trzy dni na rzece i pra�y�y z tej strony w chaszcze, poza buduj�cy si� fort. Poen przesta� si� wachlowa� kapeluszem. - Galeony nasze na morzu, a tu tylko dwa statki pomniejsze. Dzia�a na nich niet�gie... Z rzeki nie dosi�gn� mur�w twierdzy. Arciszewski �ci�gn�� brwi. C� za nowiny m�wi mu Poen? Ka�dy tu wie, nawet ten prosty muszkieter, co stoi na warcie przed namiotem, �e falkonet z brzegu rzeki do twierdzy nie doniesie. - Nie o bicie w twierdz� mi chodzi, tylko o os�on�, o wstrzymywanie piechoty hiszpa�skiej w czasie sypania fortu. Westfalinger upchn�� j�zykiem kulk� tytoniu mi�dzy dzi�s�a a policzek i spojrza� pytaj�co na Poena. Co�, wida�, wyczyta� w jego twarzy, bo roz�o�y� r�ce gestem niepewno�ci. - Trzy dni? - pokiwa� g�ow�. - Mamy rozkaz admira�a Lichthardta tylko dostawy do dzia�a� l�dowych podwozi� i ku morzu wraca�. Statki ju� wy�adowane i gotowe pod �agiel. Niestety, wasza dostojno��, nasze miejsce nie tutaj, flota u brzeg�w morskich potrzebna. - Trzy dni czas to przecie niewielki. Zwa�cie, �e zdobycie Arrayalu to sprawa najwa�niejsza - major Hinderson popatrzy� troch� nieufnie na �eglarzy. - Flota nasza nie odpowiada za dzia�ania na l�dzie - ci�gn�� Westfalinger - cho�, oczywi�cie, ka�de zwyci�stwo wasze nas cieszy. Je�li o Arrayal chodzi, nie nasza to sprawa, powiem jednak, �e zdobycie tej twierdzy wydaje si� ponad si�y, zbyt ona daleka od morza, dostawy trudne. Czy� nie lepiej brzegi zdobywa� i spycha� wrog�w w g��b l�du? Takie jest zdanie naszego admira�a. Krzysztof przygryz� wargi. Bra�a go ch��, by im teraz ostrzej odpowiedzie�, ale trzeba si� by�o hamowa�. Kapitanowie floty nie byli pod jego rozkazami, dowodzi� nimi admira� Lichthardt. - Ka�da rada jego dostojno�ci admira�a dla nas bardzo cenna - zacz�� z udanym spokojem - cho� on na wodach, a ja na l�dzie dowodz�. Dzia�ania wszak�e nasze powinny by� wsp�lne. Pami�tajcie, �e pod wysp� Itamarik� podp�yn�li�my na waszych dzielnych galeonach, ale kt� ziemi� wzi�� szturmem? M�j ko� i m�j �o�nierz. A bez zdobycia fort�w na wyspie staliby�my tam dot�d w polu lub trzeba by nam by�o wraca� na wasze galeony. By ziemi� w�ada� - trzeba j� fortyfikowa�. Tym razem ani Poen, ani Westfalinger nie �pieszy� si� z odpowiedzi�. �w Polak, nie bardzo przez nich obu lubiany, pochwali� tu przed chwil� holendersk� flot�, cho� i swoje zas�ugi wspomnia� godnie. Nikt mu zreszt� nie odbierze s�awy zdobycia Itamariki i zatkni�cia na niej zwyci�skiego holenderskiego sztandaru. Jego chwa��, �e tu, na brazylijskim l�dzie, gin�li dzie� w dzie� Hiszpanie i Portugalczycy, wrogowie Stan�w Holenderskich i Kompanii. Na kr�tki moment nasta�o milczenie w namiocie. Da�y si� dono�niej s�ysze� dalekie odg�osy strza��w. W tej�e te� chwili zadrga�y mokre p��tna i g�uchy wybuch wepchn�� strug� powietrza pod p�achty. Christians pierwszy z obecnych z�owi� uchem te odg�osy. - To kapitan Ernst odpowiada. Zn�w, wida�, podchodz�. - No tak - mrukn�� Foultons. - Niestety, za ma�o ma ludzi, cho� wytrzyma� dot�d wszystkie ataki - zas�pi� si� Hinderson. Krzysztof chwil� nas�uchiwa�. Wystrza� dzia�a nie powt�rzy� si�. - Wiem, �e za�oga fortu dzielna, ale Ernst ma nie tylko zbyt ma�o �o�nierza, ale brak mu i silnego armatniego ognia. Najwy�szy czas, by go odci��y� i z drugiej strony twierdzy usypa� nowy szaniec. No wi�c jak�e, kawalerowie? - Krzysztof zwr�ci� si� zn�w do �eglarzy. - Christians musi dzi� w nocy zacz�� budow� swej twierdzy. Chwila ostatnia. Poen nachyli� si� do Westfalingera, m�wi� co� z cicha do niego. Westfalinger �u� tyto�, rusza� nieco wolniej szcz�kami. Arciszewski patrzy� w obu zimnymi oczyma i czeka� na odpowied�. Nie od dzisiaj mia� podobne k�opoty na g�owie. Ile� to ju� razy dokucza�a mu owa dwoisto�� dow�dztwa, z kt�r� nie m�g� si� pogodzi�. Inne rozkazy na l�dzie, inne na morzu, a przy tym brak mi�dzy wodzami porozumienia. W istocie �adnemu z tych �eglarzy nie mia� prawa wyda� rozkazu, a przecie� tylko wtedy dopi��by sprawnie swego i zacisn�� pier�cie� wok� Arrayalu. Od chwili, gdy zdoby� Itamarik�, gdy wesp� z pu�kownikiem Schkoppem, stoj�cym w tej chwili pod drug� twierdz� hiszpa�sk�, Nazareth, dowodzi� l�dowymi wojskami, zawsze mu doskwiera� �w brak wydatnej pomocy ze strony armady. Ile� to ju� razy bywa�o, �e fluty i galeony wysadza�y jego �o�nierzy na l�d, zwala�y na brzeg bro�, �ywno�� i proch i cofa�y si� na morze. Gdy sz�a w puszcz� i bi�a si� ofiarnie sterana piechota i nieliczna konnica, za�ogi okr�t�w pozostawa�y bezczynne na swych pok�adach. Jak�e wi�c m�g� i�� w g��b kraju odbiera� Hiszpanom Brazyli�, skoro �o�nierz przy najwi�kszym trudzie zdolny by� oddali� si� od brzegu morza na cztery dni marszu, bo na d�u�szy nie m�g� ud�wign�� �ywno�ci na plecach. Tote� Krzysztof zdobywa� dot�d tylko nadmorskie porty i miasta, ale w g��bi ziemi brazylijskiej panoszy�a si� nadal krwawa w�adza hiszpa�sko_portugalska. Albuquerque i hrabia Bagnuolo, dow�dcy Hiszpan�w i Portugalczyk�w, po staremu trzymali ludno�� w l�ku, g�osz�c, �e chwilowe to tylko zwyci�stwo holenderskiego pu�kownika. Teraz sta� od dw�ch tygodni pod najwi�ksz� twierdz� portugalsko_hiszpa�sk�, Arrayalem, bo na szcz�cie mo�na by�o sp�awn� rzek� zaopatrywa� �o�nierza. Ale dopiero zdobycie twierdzy, osadzenie si� g��biej w l�dzie, mog�o, jego zdaniem, utrwali� zwyci�stwo i uniezale�ni� nieco wojsko l�dowe od floty. Patrzy� wi�c na obu �eglarzy z pewnym rozgoryczeniem. Wiedzia� a� nadto dobrze, sk�d si� bierze ich niech�� do zatrzymania statk�w na kotwicy. Niedawne to bowiem czasy, kiedy na tych w�a�nie �eglarzy i na ich admira�a sp�ywa�a niepodzielna s�awa zdobywania nowych ziem dla Kompanii Zachodnioindyjskiej. Teraz im nie w smak, �e musz� dzieli� chwa�� z pu�kownikiem obcego pochodzenia, kt�ry chcia� w�ada� l�dem, zdobywa� miasto po mie�cie, fort za fortem, osiedle po osiedlu. Co wi�cej, chyba dobrze tkwi�o im w pami�ci, �e nie mia� za sob� �adnej kl�ski, a z flot� r�nie bywa�o. Kt�ry �eglarz holenderski nie wiedzia�, jak to ich poprzedni admira�, Adrian Pater, straciwszy w bitwie z Hiszpanami ca�� flot�, owin�� si� w �agiel i skoczy� w ocean, by nie patrzy� na kl�sk� ostatniego galeonu. Wreszcie Westfalinger pokr�ci� si� na �awie i powiedzia�: - Jak�e nam, mo�ci pu�kowniku, zosta� bez zgody admira�a? Oficerowie Arciszewskiego spojrzeli porozumiewawczo po sobie. Przejrzysty by� wykr�t �eglarza. Wiedziano przecie�, �e w znacznie wa�niejszych sprawach dzia�ali bez zgody admira�a. Nowa chmura sp�yn�a na niebieskie �renice pu�kownika. Nie patrz�c na �eglarzy zwr�ci� si� Do Christiansa: - Skoro statki nie mog� pozosta� na rzece, musimy na sobie polega�. Kapitanie Christians, twoja dzielna kompania z muszkietem w jednej, a oskardem w drugiej r�ce usypie nowy szaniec. - Tak jest, wasza dostojno��! - W g�osie oficera by�a duma i rado��. Zdawa� si� by� szcz�liwy, �e bez pomocy statk�w ma wykona� zadanie. W tej chwili poza p��tnami, tu� przy buduj�cej si� palisadzie, zerwa� si� jeden i drugi okrzyk. Usta� na chwil� stuk siekier i m�ot�w. Przed wej�ciem do namiotu zary�y si� kopyta wstrzymanego konia. �o�nierz z twarz� upapran� w glinie, pokryty czerwonym kurzem, meldowa� w po�piechu wprost z siod�a: - Wasza dostojno��, kapitan Ernst wzywa pomocy. Hiszpanie w pierwszym sza�cu naszej reduty. Chyba ze dwie setki tych ps�w wysz�o z lasu. Kapitan Ernst ranny. Nie mo�emy wytrzyma�. Zakot�owa�o si� pod namiotem. Jak kto sta�, wyskakiwa� przed p��tna. Nie by�o czasu dopina� pas�w czy porywa� z �aw kapeluszy. Christians by� pierwszy na siodle. R�wnocze�nie dobiegali koni Arciszewski i Hinderson. Nawet Poen i Westfalinger chwytali za uzdy uwi�zane przy palisadzie konie i wskakiwali na kulbaki. Arciszewski, bez kaftana, w bia�ej koszuli, tyle �e z pasem i rapierem, siedzia� ju� w siodle i krzycza� w bok, w stron� palisady: - Foultons! Uformuj piechot� i najszybszym marszem pod fort. Wszyscy konni za mn�! Niewiele by�o tych konnych, kilkadziesi�t jazdy. Ale �o�nierz by� stary i wyborny, na tej ziemi ju� w boju wprawny, bo pod bu�aw� Arciszewskiego bra� Olind� i Recif, bi� si� w lasach palmowych Itamariki. Zadudni�o wzd�u� palisady. Jeden za drugim je�dziec wypada� w las przylegaj�cy do kwatery, by za chwil� p�dzi� wyr�ban� w puszczy uci��liw� pikad�. W�ska to by�a �cie�ka, zaledwie na jednego konia, niemal co kilka dni zarastaj�ca na nowo. W tej g�stwinie nie�atwo by�o po�pieszy�, cho� ko� ju� wprawny w przebieganiu g�szczy umia� sobie radzi� z gmatwanin� korzeni, sznurami zwisaj�cych lian i wszelkimi zasadzkami tropikalnej flory. Reduta kapitana Ernsta oddalona by�a od g��wnej kwatery nie wi�cej ni� na dwa strza�y pistoletu. Jej tylne fortyfikacje podchodzi�y blisko lasu, czo�o za�, naje�one sza�cami, sta�o na wprost dalekiego Arrayalu. Od twierdzy oddziela�y fort czerwone wydmy i rudozielone wyspy g�stego chwastu. Za chwil� konie wypad�y z w�skiej �cie�ki i skupi�y si� w gromad� na wolniejszej przestrzeni przed lasem. Wida� st�d by�o le��cy ni�ej czworobok sza�ca i dymy od strza��w nad nim si� unosz�ce. Od wschodniej strony naciera�a hiszpa�sko_portugalska piechota. Chyba p� kompanii przesz�o ju� fos�, wdar�o si� na wa� i spycha�o Holendr�w w g��b fortu. Najzaci�tsza walka toczy�a si� na naro�nym sza�cu, u st�p palisady. By�o tam jedno k��bowisko, dym, huk i wrzawa. Mo�e gro�niejszy ni� strza�y muszkiet�w, dobiega� stamt�d nieustanny i coraz t�szy stuk siekier i rydli. Spory oddzia� Murzyn�w, Mulat�w i Indian, nawo�ywany przez kr�pego, wrzaskliwego sier�anta, ci�� toporami i wywa�a� do fosy bele ostroko�u. - Rozbili palisad�! - krzykn�� p�dz�cy obok Krzysztofa Christians. Zaraz po tych s�owach zdziwi� si�, �e pu�kownik, zamiast p�dzi� wprost do bramy fortu, wykopanej w pot�nym jego wale, zwalnia biegu konia. Zdumia� si� nie tylko rw�cy do przodu m�ody Christians, ale i szpakowaty Hinderson, a nawet obaj kapitanowie poruszyli si� niecierpliwie na siod�ach, wstrzymuj�c konie. Arciszewski przez kr�tk� chwil� si� waha�. Mia� dwie drogi do wyboru. Jedna od ty�u fortu wprost do jego bramy. Ale wtedy trzeba by zsi��� z koni i stawa� r�ka w r�k� przeciw napieraj�cej piechocie stoj�cej ju� na sza�cu. Drugi szlak by� o wiele bardziej ryzykowny: obiec z zewn�trz p� fortu i wpa�� na atakuj�cych Hiszpan�w. By�o tam z p�torasta piechoty, a jeszcze w dali majaczy� wychodz�cy z lasu oddzia� india�ski. Ale w�a�nie ich widok wp�yn�� na decyzj� Krzysztofa. "Je�li to Camaron - my�la� w tej chwili b�yskawicznie - piechota Foultonsa, nawet gdy w por� nadejdzie, b�dzie mia�a z nim wiele k�opotu." Trzeba by�o dzia�a� ryzykownie i szybko. Pochyli� si� na siodle. - W prawo, co ko� wyskoczy! Zatoczy� rapierem i prowadzi� sw�j oddzia� wok� fortu tu� przy fosie. Szlak tu by� ubity i g�adszy, bo zryta przed tygodniem ziemia zasch�a na skorup� i przywali�a wszystkie krzewy i chwasty. Gdy dragoni okr��yli fort, piechota hiszpa�ska zobaczy�a nadbiegaj�ce konie. Pierwszy dostrzeg� konnic� sier�ant z orzechow� twarz�, stoj�cy na wynios�o�ci wa�u przy roz�upywanej palisadzie. Zacz�� wydawa� nag�e rozkazy, wrzeszcza� na swych Murzyn�w i pr�bowa� odwr�ci� front oddzia�u, ale we wrzawie niewiele go s�yszano. Ju� zreszt� razem z kurzaw� i ko�mi lecia� ochryp�y okrzyk Holendr�w: - �mier� Hiszpanom! - �mier� Hiszpanom! - zawo�a� Krzysztof, Christians, Poen i Westfalinger, i ka�dy p�dz�cy je�dziec. Zaraz za tym bojowym wezwaniem Hinderson, cwa�uj�cy obok Arciszewskiego, pos�ysza� drugi okrzyk pu�kownika w innym, nie holenderskim j�zyku: - Bij! Zabij! Ile to ju� razy s�ysza� Hinderson te z�owrogie s�owa w ustach dow�dcy, a przecie� zawsze na ich d�wi�k dostawa� g�siej sk�rki na karku i twarzy. W takich chwilach jakby nie poznawa� wodza. Zdawa�o mu si�, �e spod holenderskiego he�mu pu�kownika, znad bia�ej kryzy wyrasta twarz nie tak sama, p�dzika, oczy zapalaj� si� ruchliwymi iskrami, r�wnie szybkimi jak b�yskawiczne ruchy �mierciono�nego rapiera. S�ysza� ten okrzyk i widywa� t� twarz i p�on�ce oczy w wielu ju� bojach na Itamarice, pod Olind�, u st�p fortu San Francisco. - Bij! Zabij! - �mier� Hiszpanom! Jedni z Hiszpan�w wpadali na o�lep w fos�, drugich, jak ci�ciem kosy, k�adziono r�wno w wielkie trawy. Potyka�y si� na trupach konie, podrywa�y �by i sz�y ku niedalekiemu naro�nikowi fortu, gdzie wok� wywalonej palisady wrza�a najzaci�tsza bitwa. Po le��cych w fosie belkach pi�� si� nieustannie sier�ant_mulat ze swym oddzia�em. Wspomagaj�ca go grupa Hiszpan�w, nie strwo�ona atakiem jazdy, siek�a dalej zawzi�cie szamotaj�c� si� w wy�omie za�og� fortu. Przez szczerbat� szcz�k� palisady wida� by�o rudy kurz, rudy dym i st�oczony oddzia� za�ogi fortecznej. Jasnow�osy kapitan Ernst sta� okrakiem przy dziale i macha� nieustannie szpad�. Jego poszarpany czarny kaftan to gin�� w�r�d mundur�w, to zn�w wyrywa� si� nad g�owy. Wrzawa i dym kot�owa�y si�, k��bi�y si� r�ce i nogi, uderzenia siekier� i rapierem. Ani dojrze� by�o, co si� dzieje za wa�em. Naraz kt�ry� z Holendr�w na sza�cu, by ci�� wygodniej z g�ry w he�my i w szyje, wskoczy� na dzia�o. Stan�wszy okrakiem na osiach, zamiast macha� pik�, krzykn�� na ca�e gard�o: - Pu�kownik Artischau na sza�cach. Hura! - Hura! - odpowiedzieli ochryp�� wrzaw� muszkieterzy. Ten okrzyk przebieg� nad g�owami hiszpa�skich piechur�w, skoczy� poza palisad�. R�bi�cym ostrok� Mulatom zacz�y opada� siekiery. Jedni jeszcze machali ostrzami, drudzy szukali w nadbiegaj�cej je�dzie znanego im buraczkowego kaftana i czarnej, rozwianej nad ko�nierzem brody. Nie dojrzeli wprawdzie kaftana, ale bia��, wzd�t� jak �agiel koszul� i b�yskawiczne ruchy rapiera. - Cristoforo Polaco! - krzykn�� kt�ry� z �o�nierzy i opu�ci� siekier�. Stoj�cy obok niego na wale sier�ant_Mulat r�bn�� go na odlew w kark. - Stul pysk, tch�rzu! Sta�, sta�, do pioruna! Oni na koniach fosy nie przeskocz�. Naprz�d, bij w palisad�! Kt� by go jednak s�ucha�. Mulaci rzucali muszkiety i siekiery, wpadali do fosy. Pr�bowali ucieka� rowem na ty�y fortu, ale przeszkadza�y im niedawno zr�bane belki. Zakot�owa�o si� w dole i na wale. Wiatr odwr�ci� tuman kurzu i teraz na samym brzegu fosy pokaza� si� gniady ko� i rozwiana, p�kata koszula. �niada twarz ze zwichrzonymi w�sami czernia�a nad t� biel�. - Cristoforo Polaco! Santa Maria! Ju� ten okrzyk r�s�, dudni� w mokrej fosie, ucieka� po wypalonym jak glina sza�cu. Nawet przedar� si� dalej w wysokie trawy, na przedpola fortu. Major Hinderson i Christians, obaj �eglarze admira�a Lichthardta i ka�dy je�dziec jecha� coraz g�adziej po padaj�cych cia�ach. Piechota umyka�a w las. Na przedpolu, mi�dzy fortem a twierdz� Arrayal, uciekaj�ca kompania wpad�a na id�cy z pomoc� oddzia� india�ski. Nie zd��ono rozwin�� nowego ataku, bo sk��bi�y si� obie piechoty. - Cofaj si�, Camaron! Za p�no! Tam Cristoforo Polaco! - wo�ali uciekaj�cy Portugalczycy. Ju� nie by�o sk�adu i �adu, rozbite oddzia�y uchodzi�y w las, inne bieg�y ku bramom Arrayalu. W tej chwili z niedalekich chaszczy po prawej stronie lasu zacz�a wybiega� piechota holenderska pod dow�dztwem Foultonsa. Rozsypywa�a si� b�yskawicznie w p�kole, zatacza�a �elazn�, ruchom� obr�cz. Bij�c nieregularnie z muszkiet�w, zacz�a oczyszcza� pole. Krzysztof stoj�c na odbitym sza�cu �ciera� pot p�yn�cy strugami ze skroni i patrz�c na piechot� Foultonsa m�wi�: - Ju� jest? C� to za oficer, ten Foultons! Potrafi p�dzi� sw� kompani� niewiele wolniej ni� konie. Za chwil� grupa oficer�w siedzia�a w g��bi fortu w cieniu przewiewnego dachu utkanego z li�ci palmowych. Lekki, ale wci�� parny, pal�cy oczy wiatr wpada� mi�dzy bambusowe s�upy sza�asu. Major Hinderson, ca�y zlany potem, rozpina� sw�j paruj�cy kaftan. Przy siedz�cym na ziemi Ern�cie kl�cza� obozowy cyrulik i wi�za� mu poranion�, ju� obsychaj�c� z krwi �ydk�. Kapitan Westfalinger si�ga� do kieszeni po brunatne, suche w��kienka i gni�t� je w now� smakowit� kulk�. Poen sta� swoim zwyczajem rozkraczony i �ciera� z palc�w o pie� bambusa resztki krzepn�cej krwi. Krzysztof siedzia� po�rodku na �awie. Jakby schud� przez te p� godziny, bo mokra koszula oblepi�a mu si� wok� torsu. - Ernst - m�wi� do rannego - trzy dni trzeba wytrwa�, dop�ki Christians nie usypie nowej reduty po drugiej stronie Arrayalu. Ludzi niewiele mog� ci da� i ze dwa mo�dzierze ka�� ci przetoczy�. A jak�e tam rana? Ernst chcia� powsta�, ale cyrulik wi�zi� mu nog� w swych r�kach. - Dzi�kuj�, wasza dostojno��. Rana niewielka i na szcz�cie w nog�, a noga tu w forcie nie tyle mi potrzebna co r�ce - m�wi� u�miechni�ty. - Zreszt� da B�g, �e i na takiej nodze wejd� w mury Arrayalu. - Wejdziemy, tylko wprz�d twierdz� sza�cami otocz�, bo ludzi na rze� nie mamy. Spojrza� na stoj�cego w k�cie sza�asu Poena i Westfalingera: - Dzi�kuj� wam za udzia� w potyczce, zw�aszcza �e nie pod moimi jeste�cie rozkazami. Poen, kt�ry od pocz�tku rozmowy s�ucha� wszystkiego z min� troch� zawstydzon�, wskaza� r�k� na swojego towarzysza z floty: - Pu�kowniku Artischau, widzia�em przed chwil�, jak tu u was gor�co. Nie wiem, jak tam kapitan Westfalinger, ale m�j statek pozostanie na rzece do czasu usypania sza�ca. Westfalinger nie przestawa� gnie�� tytoniowego li�cia, kt�ry uk�ada� mu si� niezgrabnie w jeszcze drgaj�cych od zm�czenia palcach. - Zabawa tu nie najgorsza, to jasne... C�, chyba admira� Lichthardt cierpliwie odczeka nasz� zw�ok�. Ale skwar! Nie zazdroszcz� wojowania w tym piekle. Krzysztof podni�s� si� z �awy. W�sy d�ugie jak wios�a poruszy�y mu si� w u�miechu. Spod g�stych, we�nistych brwi wybieg�o bystre, jasne spojrzenie. Obaj �eglarze dopiero teraz zauwa�yli, �e te oczy, tak niedawno ponure, skryte pod krzaczastymi brwiami, maj� blask niebieski, g��boki jak to� jak�e znanego im morza. - Dzi�kuj� wam. Nie od dzisiaj wiem, �e Ich Wysokie Pot�gi Stany Holenderskie mog� by� dumne ze swych �eglarzy. Rozdzia� II Gdy dosiadali z powrotem koni, s�o�ce przechyli�o si� ju� poza wie�e twierdzy. O�lepiaj�cy �ar nie pozwala� patrzy� otwartymi oczyma na dalekie bastiony. Jedynie przez zmru�one powieki mo�na by�o dojrze� wyostrzone cieniami obronne mury i p�askie dachy Arrayalu. Na forcie kapitana Ernsta uwijali si� �o�nierze znosz�c z sza�c�w ostatnich rannych, oczyszczaj�c wa�y i fosy z porzuconych pik, topor�w i �uk�w. Poza p�nocnym sza�cem fortu, bli�ej kokosowego lasu, wida� by�o gromad� uj�tych w potyczce Indian i Murzyn�w, a po�r�d nich ja�niejszego na twarzy sier�anta. Stali ze zwi�zanymi na plecach r�kami, nie tyle przera�eni swym po�o�eniem, co ot�piali, ca�kiem ju� zdani na �ask� wiadomego im losu. Kilku holenderskich piechur�w z za�ogi fortu mocowa�o mi�dzy dwiema ga��ziami d�ugi dr�g ze stryczkami. Wysoko nad dr�giem sta�y �a�obne pi�ropusze palm, nieruchome w ciszy parnego powietrza. Kapitan Ernst, przed chwil� podsadzony na konia, jecha� st�pa obok pu�kownika, odprowadzaj�c oddzia� ku rudej jak spalona glina drodze. Gdy min�li m