2001
Szczegóły |
Tytuł |
2001 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
2001 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 2001 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
2001 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Karol May
Syn �owcy nied�wiedzi
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
Prze�o�y� z niemieckiego -
Eugeniusz Wachowiak
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska9
Pap. kart. 140 g kl. Iii_B�1
Przedruk
z "Wydawnictwa Pozna�skiego",
Pozna� 1989
Pisa� K. Pabian
Korekty dokona�y
D. Jagie��o i
K. Kopi�ska
1. Na tropie
Nieco na zach�d od miejsca, w
kt�rym stykaj� si� ze sob� trzy
p�nocnoameryka�skie stany:
Dakota, Nebraska i Wyoming,
podr�owa�o konno dw�ch
m�czyzn, kt�rych pojawienie si�
w innej okolicy wzbudzi�oby
uzasadnion� sensacj�.
R�nili si� oni od siebie ju�
sam� postur�. Podczas gdy
pierwszy z nich mierzy� wi�cej
ni� dwa metry wzrostu i mia�
zatrwa�aj�co chud� figur�, drugi
by� zdecydowanie ni�szy, lecz
przy tym tak gruby, �e sylwetka
jego mia�a niemal kulisty
kszta�t.
Mimo to twarze obu my�liwych
znajdowa�y si� na tej samej
wysoko�ci, gdy� ni�szy je�dziec
dosiada� wysokiej, ko�cistej
szkapy, natomiast wy�szy
siedzia� na niskim i pozornie
s�abym mule. Pasy s�u��ce
grubemu za strzemiona nie
si�ga�y nawet ko�skiego brzucha,
podczas kiedy d�ugi wcale nie
potrzebowa� strzemion, gdy� jego
du�e stopy zwisa�y tak nisko, i�
wystarczy� lekki ruch w bok, aby
jedn� czy drug� stop� si�gn��
ziemi, nie zsuwaj�c si� przy tym
wcale z siod�a.
Oczywi�cie, �e o prawdziwych
siod�ach nie by�o tu w og�le
mowy. Siod�o ma�ego by�o po
prostu sk�r� z wytart� sier�ci�,
zdj�t� z grzbietu ubitego wilka,
natomiast chudzielec pod�o�y�
sobie star� derk�, tak okropnie
postrz�pion� i porwan�, �e
siedzia� on w�a�ciwie na
ods�oni�tym grzbiecie mu�a.
Ubiory obydwu wygl�da�y
r�wnie� osobliwie. D�ugi mia� na
sobie sk�rzane portki skrojone i
uszyte w ka�dym razie na
znacznie pot�niejszego
m�czyzn�. O wiele za obszerne.
Pod wp�ywem ciep�a to zn�w
zimna, suszy i deszczu zbiega�y
si� one tak znacznie, �e dolny
skraj nogawek si�ga� mu powy�ej
kolan.
Portki te b�yszcza�y przy tym
od t�uszczu, co wynika�o po
prostu z tego, i� d�ugi u�ywa�
ich przy ka�dej okazji jako
r�cznika albo �cierki, a brudne
palce wyciera� w�a�nie w
spodnie.
Bose stopy tkwi�y w trudnych
do opisania butach. Wygl�da�y
one, jak gdyby nosi� je ju�
Matuzalem i od tamtego czasu
�ata� je ka�dy kolejny
posiadacz. Nie wiadomo, czy
widzia�y one kiedykolwiek
smarowid�o albo past� do obuwia,
gdy� l�ni�y wszystkimi barwami
t�czy.
Chudy tors je�d�ca tkwi� w
sk�rzanej my�liwskiej koszuli,
pozbawionej zar�wno guzik�w jak
i haftek, ods�aniaj�cej tym
samym opalon� pier�.
R�kawy si�ga�y zaledwie �okci
i wyziera�y z nich �ylaste i
ko�ciste przedramiona. Szyj�
spowija�a bawe�niana chusta,
mo�e bia�a, mo�e czarna, zielona
albo ��ta, czerwona czy
b��kitna - sam je�dziec nie
pami�ta� jej pierwotnego koloru.
Ukoronowaniem ca�ego ubioru
by� wszak�e stercz�cy na
d�ugiej, szpiczastej g�owie
kapelusz. Ongi� barwy szarej
oraz o kszta�cie przedmiotu,
kt�ry nazywano �artobliwie
szapoklakiem. Przed
niepami�tnymi czasy stanowi� by�
mo�e ukoronowanie g�owy jakiego�
angielskiego lorda. Los sprawi�,
�e schodzi� potem w d� po
szczeblach spo�ecznej drabiny,
a� znalaz� si� wreszcie w r�kach
�owcy prerii, kt�ry jednak
zupe�nie nie mia� gustu lorda.
Uzna�, �e rondo przy kapeluszu
jest mu zbyteczne, dlatego je po
prostu oderwa�. Zostawi� jedynie
z przodu jeden jego fragment po
cz�ci dla os�ony oczu, po
cz�ci jako uchwyt, aby �atwiej
zdejmowa� owo nakrycie g�owy.
Poza tym uwa�a� prawdopodobnie,
�e g�owa �owcy prerii potrzebuje
tak�e powietrza, i ponak�uwa�
no�em otwory w denku z
wszystkich stron, tak �e wiatry
z zachodu i wschodu, p�nocy i
po�udnia mog�y sobie we wn�trzu
kapelusza powiedzie� "dzie�
dobry".
Jako pasek s�u�y� d�ugiemu
gruby postronek, kt�rym opasa�
si� kilka razy wok� bioder.
Tkwi�y za nim dwa rewolwery i
n�. Ponadto zwisa� z niego
woreczek na kule, r�g z prochem,
tabakierka, kocia sk�ra zszyta
tak, by mo�na w niej by�o
trzyma� m�k�, krzesiwo i jeszcze
inne dla niewtajemniczonego
zagadkowe przedmioty. Na piersi
jego wisia�a na rzemyku fajka -
ale jaka to by�a fajka! Dzie�o
sztuki samego w�a�ciciela, a
poniewa� ju� dawno obgryz� j� a�
do cybucha, sk�ada�a si� ona
obecnie wy��cznie z tego cybucha
i wydr��onej �odygi czarnego
bzu. Jako nami�tny palacz d�ugi
mia� mianowicie zwyczaj gry��
ow� �odyg�, gdy tylko sko�czy�
mu si� tyto�.
Dla ratowania jego honoru
nale�y wspomnie�, i� na jego
ubi�r sk�ada�o si� nie tylko
obuwie, spodnie, koszula i
kapelusz, o nie! posiada� poza
tym cz�� garderoby, na kt�r�
nie ka�dego by�o sta�, a
mianowicie p�aszcz gumowy, do
tego autentycznie ameryka�ski, z
tego gatunku, kt�ry zaraz po
pierwszym deszczu zbiega si� do
po�owy swojej pierwotnej
d�ugo�ci i szeroko�ci. Poniewa�
nie m�g� go ju� na siebie
wk�ada�, przewiesza� go niby
huzar kurtk�, na sznurku,
malowniczo przez rami�. Z lewego
ramienia ku prawemu biodru
zwisa�o mu zwini�te jak nale�y
lasso. Przed sob� w poprzek
n�g po�o�y� strzelb�, jedn� z
owych d�ugich strzelb, z kt�rej
do�wiadczony my�liwy nigdy nie
chybia.
Trudno by�oby ustali�, ile lat
przypisa� temu cz�owiekowi.
Ogorza�� twarz poora�y
niezliczone bruzdy i zmarszczki,
a mimo to mia�a ona niemal
m�odzie�czy wyraz. Z ka�dej
zmarszczki wyziera� szelma, z
ka�dej bruzdy cwaniak. Pomimo
owych zmarszczek i niego�cinnej
okolicy, w jakiej si� znajdowa�,
by� g�adko ogolony: bardzo wielu
westman�w, w takiej dba�o�ci
upatruje sw�j pow�d do dumy.
Du�e, b��kitne, szeroko otwarte
oczy cechowa�o ostre spojrzenie
spotykane u wilk�w morskich oraz
mieszka�c�w rozleg�ych nizin, a
mimo to ch�tnie by si� je
okre�li�o mianem "dzieci�cego
ufnego".
Mu�, jak si� rzek�o, by�
jedynie z pozoru s�aby. Z
�atwo�ci� d�wiga� ko�cistego
rycerza, a niekiedy nawet
pozwala� sobie na kr�tki strajk
wobec swego pana, w takim
przypadku by� jednak ka�dorazowo
brany mocno mi�dzy d�ugachne
�ydki swojego w�adcy, tak �e
szybko rezygnowa� z oporu.
Zwierz�ta te lubiane s� za sw�j
pewny krok, r�wnocze�nie jednak
znane ze sk�onno�ci do upartej
przekory.
Co si� tyczy drugiego je�d�ca,
wobec �aru, jakim zion�o
s�o�ce, musia�o podpada�, �e
mia� on na sobie ko�uch. Ka�dy
jednak ruch grubego ods�ania�
niedostatki owego okrycia,
niedostatki w postaci �ysych,
pozbawionych w�os�w plam.
Jedynie tu i �wdzie widnia�a
ma�a, rzadka k�pka, podobnie jak
na bezbrze�nej pustyni tylko tu
i �wdzie mo�na spotak� mizern�
oaz�. Ju� cho�by sam ko�nierz i
wy�ogi by�y wytarte do tego
stopnia, �e go�e miejsca
osi�ga�y wymiar talerza. Spod
owego ko�ucha na prawo i lewo
wyziera�y pot�ne buty z
wywini�tymi cholewami. G�ow�
okrywa� mu kapelusz panamski z
szerokim rondem, o wiele za
du�y, i dlatego aby zapewni�
oczom widok w�a�ciciel musia� go
przesuwa� na kark, r�kawy mia�
�w ko�uch tak d�ugie, �e nie
by�o wida� spod nich d�oni. Z
ca�ego je�d�ca widoczna
pozostawa�a jedynie twarz. Ale
twarz ta zas�ugiwa�a r�wnie� na
to, by jej si� dok�adnie
przyjrze�.
Tak samo g�adko wygolona, bez
�ladu brody. Z rumianymi
policzkami tak pe�nymi, i� ledwo
mo�na by�o zauwa�y� wyzieraj�cy
spomi�dzy nich nosek. To samo
dotyczy�o ma�ych, ciemnych
oczek, ukrytych g��boko pomi�dzy
brwiami i policzkami. Spogl�da�y
one z dobroduszn� chytro�ci�. A
w og�le, to na ca�ej twarzy mia�
wypisane: "Przyjrzyj mi si�!
Jestem ma�ym, wspania�ym
ch�opem, i dobrze temu, co �yje
ze mn� w zgodzie. Je�li chodzi
jednak o odwag� i roztropno�� -
licz na siebie, na mnie bowiem
mo�esz si� zawie��".
W�a�nie teraz podmuch wiatru
rozchyli� ko�uch ma�ego i ukaza�
pod nim spodnie i bluz� z
niebieskiej we�ny. Mocne biodra
opasywa� mu sk�rzany pas, za
kt�rym opr�cz przedmiot�w, jakie
posiada� tak�e d�ugi, zatkni�ty
by� india�ski tomahawk. Lasso
przytroczy� z przodu przy
siodle, a przy nim kr�tk�,
dwulufow� strzelb�, po kt�rej
wida� by�o, �e w niejednej walce
s�u�y�a do ataku lub obrony.
Wypada zatem powiedzie�, kim
byli ci dwaj m�czy�ni. Ot�
ma�y nazywa� si� Jemmy
Pfefferkorn, a du�y - Gavy
Kroners. Gdyby spyta�
kt�regokolwiek z westman�w,
osadnik�w albo traper�w o kt�re�
z tych nazwisk, pokiwaliby oni
przecz�co g�owami utrzymuj�c, �e
nie s�yszeli o dw�ch my�liwych
nawet s�owa. A jednak min�liby
si� z prawd�, gdy� je�d�cy owi
byli wcale s�ynnymi traperami i
przy niejednym ognisku
opowiadano od lat o ich czynach.
Nie by�o niemal�e miejscowo�ci
od Nowego Jorku do San Francisco
i od p�nocnych jezior po Zatok�
Meksyka�sk�, gdzie nie
rozbrzmiewa�aby chwa�a owych
dw�ch stepowych wilk�w.
Oczywi�cie, �e nazwiska
Pfefferkorn i Kroners by�y znane
jedynie im samym. Na prerii, w
puszczy, a ju� szczeg�lnie u
czerwonosk�rych nikt nie pyta o
metryk� urodzenia czy chrztu.
Tutaj ka�dy otrzymuje
rozprzestrzeniaj�cy si� szeroko
przydomek odpowiadaj�cy czynom,
wygl�dowi lub cechom charakteru.
Kroners by� jankesem czystej
krwi i nazywano go nie inaczej
jak D�ugi Davy. Pfefferkorn
pochodzi� z NIemiec i z racji
imienia Jemmy oraz postury
okre�lano go przydomkiem Gruby
Jemmy.
Znano ich zatem wsz�dzie po
imieniu, i z trudem mo�na by na
Dalekim Zachodzie spotka�
cz�owieka, kt�ry by nie umia�
nic powiedzie� o ich
bohaterskich przygodach. Uwa�ano
ich za nieroz��cznych.
Przynajmniej nie by�o nikogo,
kto m�g�by sobie przypomnie�, i�
kiedykolwiek widzia� wy��cznie
jednego z nich. Je�li do obcego
ogniska zbli�a� si� Gruby, wtedy
odruchowo szukano oczyma
D�ugiego, o ile do sklepiku
wchodzi� Davy, aby naby� dla
siebie proch i tabak�, zadawano
mu pytanie o sprawunki dla
Jemmiego.
Tak samo nieroz��czne by�y
zwierz�ta owych westman�w. Mimo
pragnienia wysoka szkapa nie
pi�a z �adnego strumyka ani
rzeki, je�li r�wnocze�nie ma�y
mu� nie pochyli� �ba ku wodzie.
Natomiast mu� dop�ty sta� z
uniesionym �bem po�r�d
najbardziej dorodnej i soczystej
trawy, dop�ki nie wyparska�a si�
na ni� szkapa, jakby chcia�a
wyszepta�: "Pos�uchaj, oni
zsiedli i sma�� swoj� piecze� z
bawo�u. Zatem zjedzmy i my swoje
�niadanie, gdy� do p�nego
wieczora z pewno�ci� ju� nie
b�dzie takiej okazji". Obu
zwierz�tom zupe�nie nie
przychodzi�o do g�owy, �e w
biedzie kt�rekolwiek z nich
mog�oby zosta� opuszczone. Ich
panowie wiele razy ratowali
jeden drugiemu �ycie. Jeden za
drugiego rzuca� si� bez
zastanowienia w najwi�ksze
niebezpiecze�stwo. Zatem i
zwierz�ta cz�sto sobie pomaga�y,
gdy trzeba by�o przyjaciela
wydosta� z opresji z�bami albo
obroni� go przed wrogiem
silnymi, twardymi kopytami. Ca�a
czw�rka, zar�wno ludzie jak i
zwierz�ta, stanowi�a jedn�
ca�o�� i �adne z nich nie
wyobra�a�o sobie, �e mog�o by�
inaczej.
Posuwali si� teraz beztrosko
k�usem w kierunku p�nocnym. Na
rannym popasie ko� i mu�
skorzystali z wody i soczystej
zieleni, za� obaj my�liwi
posilili si� jelenim ud�cem
zapijaj�c wod�. Szkapa d�wiga�a
teraz zapas mi�sa, tak �e nie
by�o mowy o g�odzie.
S�o�ce zdo�a�o ju� osi�gn��
zenit i powoli sk�ania�o si� ku
schy�kowi. Panowa� wprawdzie
upa�, lecz na prerii wia�
orze�wiaj�cy wiatr i kobierzec
traw utkany niezliczonymi
kwiatami, kt�remu daleko b�o do
brunatnych, spalonych barw
jesieni, radowa� oko �wie��
zieleni�. Uko�nie padaj�ce
promienie s�o�ca o�wietla�y
rozproszone na rozleg�ej
r�wninie pojedyncze, pot�ne,
przypominaj�ce kr�gle ska�y,
pyszni�ce si� od zachodu �yw�
gam� barw przychodz�cych ku
wschodowi w coraz to
mroczniejsz� i ciemn� tonacj�.
- Jak d�ugo dzi� jeszcze
pojedziemy? - zapyta� Gruby,
przerywaj�c kilkugodzinne
milczenie.
- Jak zawsze - odpar� mu
D�ugi.
- Well! - za�mia� si� Gruby.
- A ty! Mister Daviego
cechowa�a ta w�a�ciwo��, �e
zamiast "yes" potakiwa�
staro�wieckim "ay". Tak, tak,
zawsze by� oryginalny �w D�ugi
Davy! Zn�w up�yn�a d�u�sza
chwila. Jemmy wystrzega� si�,
aby dalszym pytaniem nie
sprowokowa� powt�rnie podobnej
odpowiedzi. Obserwowa� niekiedy
przyjaciela chytrymi oczkami i
czeka� na okazj�, by si� odgry��.
Wreszcie D�ugiemu dokucza�o ju�
owo milczenie. Prawic� wskaza�
kierunek, w kt�rym pod��ali, i
zapyta�:
- Znasz t� okolic�?
- Bardzo dobrze!
- A zatem co to jest?
- Co... Ameryka!
D�ugi poci�gn�� gniewnie nogi
do g�ry i uderzy� mu�a pi�tami.
- Z�y z ciebie cz�owiek!
- Kto?
- Ty!
- Ach ja, dlaczego?
- Bo m�ciwy!
- Wcale nie. G�upio mi
odpowiadasz, dlatego nie widz�
powodu, dla kt�rego mia�bym si�
wykazywa� inteligencj�, kiedy
mnie pytasz.
- Inteligencj�? Rany boskie!
Ty i inteligencja! Zawierasz w
sobie tyle mi�sa, �e duch ju�
by si� wcale w tobie nie
zmie�ci�.
- Ho, ho! Zapomnia�e� pewnie,
co uko�czy�em jeszcze tam, w
starym �wiecie?
- Ay! Jedn� klas� gimnazjum!
Owszem, pami�tam. Zreszt� nigdy
nie mog� o tym zapomnie�, gdy� w
ci�gu ka�dego dnia przypominasz
mi to przynajmniej ze
trzydzie�ci razy.
Gruby uderzy� si� w pier�.
- Jest to oczywi�cie
konieczne. W�a�ciwie powinienem
wspomina� o tym czterdzie�ci do
pi��dziesi�ciu razy dziennie,
poniewa� masz dla mnie o wiele
za ma�o szacunku. Zreszt� nie
sko�czy�em jednej klasy, lecz
trzy!
- Na dalsze nie starczy�o ci
rozumu...
- Zamilcz! Zabrak�o pieni�dzy.
Rozumu mia�em a� nadto. Wiem
bardzo dobrze, co mia�e� na
my�li. Tutejszej okolicy nigdy
nie zapomn�. Pami�tasz, �e
poznali�my si� za
tamtymi wzg�rzami?
- Ay! Z�y to by� dzie�.
Wystrzela�em ca�y zapas prochu i
Siksowie deptali mi po pi�tach.
Wreszcie dopadli mnie powalaj�c
na ziemi�. A wieczorem ty si�
pojawi�e�.
- Owszem, te g�uptasy
rozpali�y ognisko, kt�re mo�na
by�o dojrze� nawet z Kanady.
Spostrzeg�em je i skrad�em si�
ku niemu. Zauwa�y�em pi�ciu
Siuks�w, kt�rzy sp�tali bia�ego
cz�owieka. NIe chybi�em podobnie
jak ty. Dw�ch z nich trafi�y
moje kule, a trzech zbieg�o,
poniewa� nie przypuszczali, �e
maj� do czynienia tylko z jednym
cz�owiekiem. Zosta�e� uwolniony.
- W istocie by�em wolny, ale
r�wnie� i gniewa�em si� na
ciebie!
- Bo nie zastrzeli�em tych
dw�ch Indian, tylko ich rani�em.
Ale Indianin to tak�e cz�owiek,
ja za� nigdy nie zabijam
cz�owieka, gdy nie jest to
konieczne. Jestem Niemcem, a nie
ludo�erc�!
- A mo�e ja nim jestem?
- Hm - mrukn�� Gruby. - Teraz
jeste� oczywi�cie inny ni�
dawniej. Uwa�a�e� wtedy jak i
wielu innych, �e nie mo�na
dostatecznie szybko wyt�pi�
czerwonosk�rych. Musia�em ci�
przekona� do moich pogl�d�w.
- Tak, tak, wy Niemcy
jeste�cie osobliwymi typami.
Niby �agodni, a je�eli trzeba,
stajecie si� twardzi jak rzadko
kto. Chcieliby�cie dotyka�
�wiata w zamszowych
r�kawiczkach, walicie jednak od
razu kolb�, kiedy dochodzicie do
wniosku, �e musicie si� broni�.
Tacy jeste�cie wszyscy, i taki
jeste� tak�e ty!
- Ciesz� si�, �e tak to
w�a�nie jest. Ale popatrz, zdaje
mi si�, �e widz� pasmo
wydeptanej trawy!
Jemmy zatrzyma� konia i
pokazywa� w kierunku ska�y, u
kt�rej st�p po�r�d trawy bieg�a
d�uga, ciemna linia.
R�wnie� Davy �ci�gn��
zwierz�ciu cugle, przys�oni�
d�oni� oczy i lustrowa�
wskazane miejsce:
- Pozwol� ci zmusi� mnie do
zjedzenia na surowo cetnara
mi�sa z bawo�u, je�eli nie jest
to �lad ko�skich kopyt.
- R�wnie� i ja tak uwa�am. Jak
my�lisz, Davy, mo�e by�my si� tej
sprawie dok�adniej przyjrzeli?
- Co znaczy "mo�e"? Nie ma
wyboru, gdzie istnieje
konieczno��! Na tej starej
prerii nie wolno cz�owiekowi
lekkomy�lnie przej�� obok
�adnego �ladu. Nale�y zawsze
wiedzie�, kogo ma si� przed lub
te� za sob�, w przeciwnym razie
�atwo si� mo�e zdarzy�, �e
rankiem wstaniesz martwy,
cho� by� wieczorem po�o�y� si�
na trawie �ywy!
Podjechali ku samej skale i
lustrowali trop oczami znawc�w.
Jemmy zeskoczy� z konia i
przykl�kn�� w trawie. Jego stara
szkapa, jak gdyby mia�a ludzki
rozum, schyli�a �eb ku zdeptanej
zieleni i z cicha parska�a.
Zbli�y� si� tak�e mu�, pokr�ci�
ogonem i d�ugimi uszami i
zdawa� si� tak�e przygl�da�
�ladom.
- No i...? - zapyta� Davy, dla
kt�rego badanie trwa�o zbyt
d�ugo. - Naprawd� jest to takie
wa�ne?
- Owszem, bo przeje�d�a� t�dy
Indianin!
- Tak przypuszczasz? By�oby to
dziwne, bo nie znajdujemy si�
ani na �ownych, ani na
pastewnych terenach �adnego
szczepu. Dlaczego przypuszczasz,
�e by� to Indianin?
- Widz� to po �ladach kopyt,
kt�re wskazuj� na to, �e konia
wy�wiczyli Indianie.
- Pomimo to m�g� si� nim
pos�ugiwa� bia�y cz�owiek.
- Tak�e o tym my�l�, ale...
ale...
Jemmy z rozmys�em potrz�sn��
g�ow�, poszed� kawa�ek wzd�u�
�lad�w i odwracaj�c si� zawo�a�:
- Chod� za mn�! Ko� nie by�
podkuty. Poza tym by� zm�czony,
a mimo to musia� galopowa�.
Je�d�cowi musia�o si� chyba
bardzo �pieszy�.
Davy zsiad� teraz tak�e. To,
co s�ysza�, by�o wystarczaj�co
wa�ne, aby si� szczeg�owo tym
zaj��. Szed� teraz za Grubym,
za� zwierz�ta pod��a�y za nimi
bez wezwania. Zr�wna� si� z
Jemym i szli w dalszym ci�gu
wzd�u� wykrytego tropu.
- S�uchaj, stary, ten ko� by�
naprawd� zmordowany. Bardzo
cz�sto si� potyka�. Kto tyle si�
wyciska ze zwierz�cia, musi mie�
wa�ny ku temu pow�d. Cz�owiek �w
ucieka� przed kim� albo te� mia�
pow�d, by jak najpr�dzej
osi�gn�� sw�j cel.
- Raczej to drugie.
- Dlaczego?
- Kiedy ten �lad m�g� powsta�?
- Mniej wi�cej dwie godziny
temu.
- No w�a�nie. Nie wida� �ladu
prze�ladowc�w, kto za� uzyska�by
nad nimi dwie godziny przewagi
nie zaje�d�a�by swego konia na
�mier�. Zreszt� istnieje tutaj
tak wiele rozproszonych ska�, �e
z �atwo�ci� m�g�by on zwie��
ka�dego prze�ladowc�.
Wystarczy�oby, aby zatoczy� �uk
albo by je�dzi� w k�ko. Nie
uwa�asz?
- Owszem. Nam obu
wystarczy�aby dwuminutowa
przewaga, aby wyko�owa�
prze�ladowc�w. Zgadzam si� z
tob�. Cz�owiek �w bardzo si�
�pieszy�. Ale gdzie on si� mo�e
znajdowa�?
- W ka�dym razie niedaleko
st�d.
D�ugi spojrza� z podziwem na
Grubego.
- Ty� chyba wszechwiedz�cy.
- By to odgadn��, wcale nie
musisz by� prorokiem, wystarczy
pomy�le�.
- W�a�nie! My�l�, ale niestety
daremnie.
- U ciebie to nic dziwnego.
- Jak to?
- Jeste� po prostu zbyt d�ugi.
Zanim twoje rozwa�anie o tym
�ladzie dostanie si� z do�u na
g�r�, do rozumu, mog� up�yn��
lata. Powiadam ci, �e celu, ku
kt�remu zmierza� je�dziec, nie
nale�y szuka� wcale daleko st�d,
inaczej oszcz�dza�by konia.
- S�ucham ci�, s�ucham, ale
nie mog� poj��.
- Ot� oceniam to nast�puj�co:
Gdyby �w cz�owiek mia� jeszcze
ca�y dzie� jazdy przed sob�,
wtedy niew�tpliwie pozwoli�by
koniowi najpierw kilka godzin
wypocz��, a nast�pnie nadrobi�
op�nienie. Poniewa� jednak
miejsce, kt�re zamierza�
osi�gn��, jest blisko, wierzy�,
�e mimo zm�czenia konia, dotrze
tam jeszcze dzisiaj.
- Brzmi to niezbyt
przekonywuj�co, m�j drogi. Ale
przyznaj� ci racj�.
- Zbyteczna pochwa�a. Kto
prawie trzydzie�ci lat t�uk� si�
po prerii, mo�e r�wnie dobrze
wpa�� chocia� raz na jak�� m�dr�
my�l. W ka�dym razie cz�owiek
ten jest pos�a�cem. Spieszy�
si�, maj�c do przekazania spraw�
du�ej wagi. Wed�ug wszelkiego
prawdopodobie�stwa Indianin jest
jedynie ��cznikiem pomi�dzy
Indianami i dlatego
przypuszczam, �e w pobli�u
znajduj� si� czerwonosk�rzy.
D�ugi Davy gwizdn�� przeci�gle
przez z�by i rzuci� roztropnie
dooko�a okiem.
- Nie brzmi to przyjemnie -
mrukn��. - Ten typ przybywa od
Indian i ku Indianom zmierza.
Znajdujemy si� zatem pomi�dzy
nimi, nie wiedz�c, gdzie si� oni
znajduj�. A wi�c z �atwo�ci�
mo�emy si� natkn�� na jedn� z
gromad i zanie�� nasze skalpy na
targ.
- Tego mo�na si� istotnie
obawia�. Musimy i�� tym tropem.
- S�usznie! Wiemy, �e jedna
gromada czerwonosk�rych znajduje
si� przed nami i nic o nas nie
wie. W tym mamy nad nimi
przewag�. Ale ciekawym, do
jakiego szczepu mo�e nale�e� �w
pos�aniec.
- Ja tak�e. Odgadn�� trudno. W
p�nocnej Montanie �yj� Czarne
Stopy i Pieganowie, i
Keinakowie. Ci nie przybywaj�
tutaj. Nad Zakolem Missoury
koczuj� Arikara, kt�rzy podobnie
nie maj� tu wiele do szukania.
Mo�e Siuksowie? Hm! S�ysza�e�
mo�e, aby oni wykopali w
ostatnim czasie sw�j wojenny
top�r?
- NIe, nie s�ysza�em.
- Nie b�dziemy z tego powodu
�amali sobie teraz g�owy, ale
musimy zachowa� ostro�no��.
Znamy tak�e okolic� i je�eli nie
pope�nimy jakiego� g�upstwa, nic
si� nam nie stanie. Jazda!
Wskoczyli na siod�a i ruszyli
tropem nie spuszczaj�c go z oka,
rozgl�dali si� jednak badawczo
na wszystkie strony, aby odkry�
natychmiast ka�de
niebezpiecze�stwo.
Up�yn�a chyba godzina i
s�o�ce sk�ania�o si� coraz
ni�ej. Wiatr si� wzmaga� i upa�
szybko przechodzi�. Spostrzegli
wkr�tce, �e Indianin jecha�
teraz st�pa. Natrafiwszy na
nier�wno�ci, ko� z przem�czenia
musia� si� potkn�� i pa�� na
przednie kolana. Jemmy zsiad�
bezzw�ocznie i dok�adnie bada�
owo miejsce.
- Jest to z ca�� pewno�ci�
Indianin - wyja�ni� - kt�ry
zsiad� z konia. Jego mokasyny
zdobi szczecina je�ozwierza.
Le�y tutaj z�amany jej kolec. A
tu... ha, ten facet musi by�
jeszcze bardzo m�ody!
- Dlaczego? - spyta� D�ugi,
kt�ry w dalszym ci�gu siedzia�
na swoim zwierz�ciu.
- Trafi�em na piaszczyste
miejsce, gdzie jego stopa
dok�adnie si� odcisn�a. Je�eli
nie powiem, �e by�a to jaka�
skwaw, to...
- Nonsens! Kobieta nie pojawi
si� tutaj samotnie.
- ...to mamy do czynienia z
m�odym cz�owiekiem,
przypuszczalnie najwy�ej z
osiemnastolatkiem.
- Tak, tak! Brzmi to wcale
gro�nie. Niekt�re szczepy takich
m�odych wojownik�w u�ywaj� jako
zwiadowc�w. Miejmy si� zatem na
baczno�i!
Pojechali dalej. Dotychczas
przemierzali preri� us�an�
kwiatami, teraz wy�ania� si� tu
i tam jaki� krzew, najpierw
pojedynczy, potem w skupiskach.
W dali widnia�y drzewa.
Wreszcie dotarli do miejsca, w
kt�rym je�dziec zsiad� z konia,
przypuszczalnie dla wytchnienia,
i dalej poszed� pieszo,
prowadz�c konia za uzd�.
Zaro�la utrudnia�y teraz widok
i ostro�no�� by�a w dw�jnas�b
konieczna. Davy jecha� przodem,
a Jemmy za nim. Nagle Gruby
odezwa� si�:
- Popatrz no, D�ugasie, na tym
krzaku wisi w�os z ogona
zm�czonej chabety.
- Ay! Nie m�w tak g�o�no!
Ka�dej chwili mo�emy si� natkn��
na ludzi, kt�rych zauwa�ymy
dopiero wtedy, kiedy nas
zastrzel�!
- Tego si� nie obawiam. Mog�
zda� si� na mojego konia.
Parsknie, gdy tylko zwietrzy
wroga. Pr�dzej naprz�d!
D�ugi Davy pos�ucha� wezwania,
ale po chwili zn�w si�
zatrzyma�:
- Do kro�set diab��w! Tutaj
musia�o co� zaj��!
Gruby ponagli� konia i po
kilku krokach wyjecha� z krzew�w
na polan�. Przed nimi wznosi�a
si� jedna z owych
przypominaj�cych kr�gle ska�,
kt�rych tak wiele znajduje si�
na otwartej prerii. Trop
prowadzi� zdecydowanie obok
niej, gdy nagle pod ostrym k�tem
odbi� w prawo. Obaj widzieli
dok�adnie, ale spostrzegli
jeszcze co�. Z tamtej strony
ska�y pojawi�y si� mianowicie
inne �lady zmierzaj�ce ku
naszemu tropowi, aby si� z nim
po��czy�.
- Co o tym s�dzisz? - zapyta�
D�ugi.
- To, �e za t� ska�� obozowali
ludzie, kt�rzy przepu�cili
Indianina, a potem zacz�li go
�ciga�.
- Wi�c mo�e odjechali?
- Ale kilku mog�o zosta�.
Poczekaj tu za krzewami. Wychyl�
tylko nosa.
- Byle� go nie w�cibi� w
za�adowan� luf�, kt�ra w tym
momencie wypali!
- Nie obawiaj si�, tw�j nos
lepiej by si� do tego nadawa�.
Jemmy zeskoczy� na ziemi�,
poda� D�ugiemu cugle swojej
koby�y i ruszy� biegiem w
kierunku ska�y.
- Chytry z niego lis - mrukn��
z zadowoleniem D�ugi. - Gdyby
si� skrada�, straci�by zbyt
wiele czasu. Nie do wiary, �e
Gruby tak potrafi skaka�!
Znalaz�szy si� po przeciwnej
stronie ska�y, Ma�y skrada� si�
wolno i ostro�nie do przodu i
znikn�� za wyst�pem. Jednak�e
wkr�tce zn�w si� pojawi�, daj�c
D�ugiemu znak r�k�, aby uczyni�
wi�kszy �uk. Davy zrozumia�, �e
nie ma jecha� wprost ku skale,
dlatego zatoczy� p�kole
pomi�dzy krzewami, znalaz� si�
na �wie�ym tropie i po nim jad�c
zatrzyma� si� przy Davym.
- Co na to lpowiesz? - zapyta�
Gruby, wskazuj�c na miejsce,
kt�re mieli przed sob�.
Tutaj znajdowa�o si�
obozowisko. Na ziemi le�a�o
jeszcze kilka naczy�, motyki i
szufle, m�ynek do kawy,
mo�dzierz oraz r�ne ma�e i
wi�ksze pakunki - i ani �ladu
obozowego ogniska.
- Hm - odpar� zapytany
potrz�saj�c g�ow� - ci, kt�rzy
tutaj biwakowali, albo s� bardzo
nieostro�ni, albo jeszcze
niedo�wiadczeni w obcowaniu z
Zachodem. �lady wskazuj� na to,
�e mieli przynajmniej
pi�tna�cie koni, ale �aden z
nich nie by� przywi�zany do
palika albo cho�by tylko
sp�tany. Jak si� zdaje, mieli
oni tak�e wi�cej jucznych koni,
ale r�wnie� i one odjecha�y.
Dok�d? Wskazuje to na
rozrzutno��! Ludziom tym nale��
si� dobre baty! Zas�u�yli na to
zdecydowanie. Bez do�wiadczenia
wybiera� si� na daleki Zach�d!
Oczywi�cie, �e nie ka�dy m�g�
ucz�szcza� do gimnazjum...
- Tak jak ty - wtr�ci� szybko
D�ugi.
- Owszem, jak ja. Ale troch�
wrodzonego dowcipu i rozwagi
powinien mie� ka�dy cz�owiek.
Indianin wy�oni� si� zza tej
ska�y nic nie przeczuwaj�c i jak
ich tylko zobaczy�, wola� st�d
odjecha� zamiast nawr�ci�. I
w�wczas ca�a zgraja ruszy�a za
nim z kopyta.
- Czy�by byli do niego
wrogo usposobieni?
- Oczywi�cie, inaczej by go
przecie� nie gonili. Dla nas
mo�e si� to okaza� zgubne.
Czerwonosk�rym jest wszystko
jedno, czy ich zemsta dosi�gnie
winowajc�, czy te� kogo� innego,
dlatego musimy si� po�pieszy�,
aby zapobiec nieszcz�ciu.
- Tak, nie b�dziemy musieli
ju� d�ugo jecha�, gdy� Indianin
nie m�g� si� zbyt oddali� na
wycie�czonym koniu.
Wskoczyli zn�w na siod�a i
pod��yli galopem po �ladach, od
kt�rych konie juczne tworzy�y z
lewa i z prawa odga��zienia
�lad�w. Po chwili Jemmy nagle
zatrzyma� zwierz�, dobieg�y
bowiem do jego uszu g�o�ne
rozmowy. Czym pr�dzej zboczy� w
zaro�la, dok�d pod��y� za nim
Davy. Obaj nads�uchiwali.
Gromada ludzi bez�adnie o czym�
rozprawia�a.
- To s� w ka�dym razie oni -
powiedzia� Gruby. - G�osy nie
nasilaj� si�, stoj� wi�c w
miejscu. Mo�e by�my co� nieco�
pods�uchali, Davy?
- Oczywi�cie. Zwierz�ta na
razie sp�tamy.
- O nie, to mog�oby nas
zdradzi�. Musimy je zwi�za�, aby
si� nie oddali�y.
Koniom mo�na sp�ta� przednie
nogi, by mog�y stawia� jedynie
ma�e kroki. Post�puje si� tak
tylko w sytuacji bezpiecznej, w
przeciwnym wypadku uwi�zuje si�
je do drzew albo do kr�tkich
palik�w wbijanych w ziemi�. Na
ubogiej w drzewa prerii my�liwi
wyruszaj�c w drog� zabieraj� w
tym celu specjalnie zaostrzone
paliki.
Dwaj przyjaciele uwi�zali wi�c
swoje zwierz�ta do krzewu i
skradali si� w kierunku, sk�d
s�ycha� by�o g�osy. Wkr�tce
znale�li si� nad rzeczu�k�, albo
raczej nad strumykiem, kt�ry
teraz mia� ma�o wody, lecz jego
wysokie brzegi wskazywa�y, �e na
wiosn� ni�s� ze sob� wcale
poka�ne jej ilo�ci. Zatacza� on
tutaj �uk, a na brzegu sta�o lub
siedzia�o dziewi�ciu dziko
wygl�dajcych bia�ych m�czyzn.
Po�rodku nich le�a� m�ody
Indianin z tak mocno
skr�powanymi r�kami i stopami,
�e nie m�g� nawet drgn��. Po
tamtej stronie wody u podn�a
wysokiego brzegu le�a�, nie
zdo�awszy si� ju� po nim wspi��,
ko� czerwonosk�rego robi�c
bokami i g�o�no parskaj�c.
Pozosta�e zwierz�ta sta�y przy
swoich panach.
M�czy�ni ci nie sprawiali
dobrego wra�enia. Prawdziwy
westman na ich widok
powiedzia�by, �e ma przed sob�
zgraj� ho�oty.
Jemmy i Davy przykucn�li za
krzakiem i obserwowali
ha�astr�. Ludzie szeptali
gor�czkowo mi�dzy sob�. Zdawa�o
si�, �e radz� o losie je�ca.
- Jak oni ci si� podobaj�? -
spyta� po cichu Gruby.
- Zupe�nie tak jak tobie, nie
podobaj� mi si� wcale.
- G�by do bicia! Wsp�czuj�
temu czerwonosk�remu ch�opcu. Do
jakiego plemienia nale�y?
- Nie mog� pozna�. Nie jest
pomalowany i nie ma na sobie
�adnych znak�w. Z tego wynika,
�e nie by� na wojennej �cie�ce.
Pomo�emy mu?
- Rozumie si� samo przez si�,
bo nie wierz�, by da� on tym
stepowym s�pom pow�d do wrogiego
zachowania. Chod�, zamienimy z
nimi kilka s��w!
- A je�eli nas nie pos�uchaj�?
- Wtedy u�yjemy si�y lub
fortelu. Nie obawiam si� tych
�obuz�w. Ale kula trafia tak�e
wtedy, kiedy wystrzeli j� jaki�
tch�rzliwy dra�. Lepiej, by nie
poznali, �e jeste�my konno, i by
nie domy�lili si�, �e
widzieli�my ich obozowisko,
dlatego zajdziemy ich z tamtej
strony wody.
2. Hobble Frank
Obaj my�liwi uj�li strzelby i
drog� okr�n� skradali si� ku
strumykowi. Zeszli nast�pnie w
d� ku wodzie, przeskoczyli jej
w�ski strumie� i zn�w si�
wdrapali na g�r�. Czyni�c
niewielki �uk, dotarli do
strumyka dok�adnie w miejscu, w
kt�rym na tamtym brzegu
znajdowa�o si� dziewi�ciu
m�czyzn wraz z je�cem.
Zjawiaj�c si� przed nimi,
zachowywali si� tak, jak gdyby
obecno�� tych ludzi wyra�nie ich
zaskoczy�a.
- Hallo! - wo�a� Gruby Jemmy.
- Co to ma znaczy�? My�la�em, �e
jeste�My zupe�nie sami na tej
b�ogos�awionej prerii, a
tymczasem napotykamy tutaj ca�e
zgromadzenie. Mam nadziej�, �e
b�dzie nam wolno do��czy�?
Siedz�cy w trawie zerwali si�
na r�wne nogi, wszyscy za�
zwr�cili oczy na przybysz�w.
Pojawienie si� ich wywo�a�o w
pierwszej chwili nie bardzo
przyjemne odruchy. G�o�ny �miech
ogarn�� wszystkich, kiedy
zobaczyli obie postacie i ich
dziwne stroje.
- Bounce! - zawo�a� jeden z
nich, kt�ry d�wiga� na sobie
ca�y arsena� broni. - O co
chodzi? Czy o tej porze roku
obchodzi si� tutaj zapusty i
urz�dza maskarady?
- Ay! - potwierdzi� D�ugi. -
Brakuje nam do kompanii jedynie
kilku b�azn�w, dlatego
przychodzimy do was.
- Trafili�cie zatem pod
niew�a�ciwy adres.
- Nie s�dz�.
Przy tych s�owach Davy swoimi
d�ugimi nogami da� jeden krok
przez wod�, a za drugim by� ju�
na wysokim brzegu i stan��
naprzeciw m�wi�cego. Gruby
uczyni� to samo dwoma skokami,
stan�� przy Davym i rzek�:
- Oto i my. Dzie� dobry,
panowie. Nie macie �yka jakiego�
dobrego trunku?
- Tam jest woda! - brzmia�a
odpowied�, m�wi�cy wskaza� na
strumyk.
- Co to, to nie! My�licie, �e
pragn� si� zmoczy� wewn�trz
wod�? Taka my�l nie przychodzi
wcale do g�owy wnukowi mojego
dziadka! Je�eli nie macie nic
bardziej odpowiedniego, to
mo�ecie spokojnie uda� si� do
domu, gdy� w takim razie ta
pi�kna ��ka nie jest dla was
odpowiednim miejscem!
- Zdaje si�, �e uwa�acie
preri� za �niadalni�?
- Rozumie si�! Piecze� biega
na naszych oczach. Trzeba j�
jedynie przynie�� do ogniska.
- Przypuszczam, �e wam by to
odpowiada�o!
- Chcia�by� mo�e mie� m�j
brzuch! - za�mia� si� Jemmy,
g�aszcz�c si� po nim
pieszczotliwie.
- A czego wy macie za du�o,
brakuje waszemu druhowi.
- Bo on dostaje jedynie po�ow�
swojej porcji. Podtrzymuj� w
ten spos�b jego urod�, bo
zabra�em go z sob� w charakterze
straszyd�a, aby nie zbli�y� si�
do mnie �aden nied�wied� ani
Indianin. Ale, za waszym
pozwoleniem, sir, kto w�a�ciwie
przywi�d� was tutaj nad t�
pi�kn� wod�?
- Jak to kto? Nikt.
Znale�li�my t� drog� sami.
Kompani uznali t� odpowied� za
dowcipn� i roze�miali si�. Gruby
Jemmy m�wi� jednak zupe�nie
powa�nie:
- Tak? W samej rzeczy? Tego
bym si� po was nie spodziewa�,
gdy� taka twarz ka�e
przypuszcza�, �e nie potraficie
znale�� drogi bez czyjej�
pomocy.
- Natomiast po was mo�na si�
spodziewa�, �e nie dojrzycie
przed sob� drogi, chocia�by was
przycisn�� do niej nosem. A
w�a�ciwie to kiedy
sko�czyli�cie szko��?
- Ba, nawet jej nie zacz��em,
gdy� jeszcze do niej nie
doros�em, lecz mam nadziej�, �e
naucz� si� od was tyle, i� jako
tako opanuj� elementarz Zachodu.
Mo�e wy chcecie by� moim
nauczycielem?
- Nie mam na to czasu. Mam w
og�le pilniejsze sprawy do
za�atwienia ni� to, by innym
wybija� z g�owy g�upstwa.
- Ciekawe! A co to s� te
pilniejsze sprawy? - Jemmy
obejrza� si� udaj�c, �e dopiero
teraz spostrzeg� Indianina, i
ci�gn�� dalej: - Popatrz!
Jeniec, i do tego czerwonosk�ry!
Wzdrygn�� si� przy tym, jakby
go przerazi� widok
czerwonosk�rego. M�cyz�ni zn�w
si� roze�miali, za� ten, kt�ry
si� dot�d odzywa� i wygl�da� na
ich przyw�dc�, powiedzia�:
- Nie padnijcie z wra�enia,
sir! Ten, kto jeszcze nie
widzia� takiego drania, mo�e
si� �atwo przerazi�. Za�o�� si�,
�e nigdy jeszcze nie
spotkali�cie Indianina.
- Kilku oswojonych chyba ju�
widzia�em, ale ten tu wygl�da mi
na dzikusa.
- Z ca�� pewno�ci�, dlatego
nie zbli�ajcie si� do niego
zbytnio!
- A� tak? Przecie� jest
zwi�zany!
Gruby chcia� si� zbli�y� do
je�ca, ale przyw�dca zast�pi� mu
drog�:
- Trzymajcie si� od niego z
daleka. On was zreszt� nic nie
obchodzi. A w og�le musz�
wreszcie spyta�, kim jeste�cie i
czego tutaj od nas chcecie?
- Nie widz� przeszk�d. Ot�,
m�j przyjaciel nazywa si�
Kroners, ja za� nazywam si�
Pfefferkorn. Mamy zamiar...
- Pfefferkorn? - wtr�ci� si�
przerywaj�c przyw�dca. - Czy nie
jest to czasem niemieckie
nazwisko?
- Za waszym pozwoleniem tak w
istocie jest.
- A wi�c niech was bior�
diabli! Nie znosz� nawet woni
tej ho�oty.
- Zale�y to jedynie od waszego
nosa, kt�ry nie przywyk� do
przyjemniejszych zapach�w, a
je�li m�wicie o ho�ocie,
oceniacie mnie chyba na w�asn�
miar�.
Jemmy nie m�wi� ju� tego
�artobliwym tonem. Tamten
gniewnie �ci�gn�� brwi i ostro
zapyta�:
- Co przez to chcecie
powiedzie�?
- Tylko prawd� i nic wi�cej.
- Za kogo nas uwa�acie?
S�ucham!
Z�apa� za n� zatkni�ty za
pasem. Jemmy uczyni� pogardliwy
ruch r�k�:
- Zostawcie wasz n� w
spokoju, sir! Tym nas nie
przerazicie. Odnie�li�cie si� do
mnie po grubia�sku, dlatego nie
mo�ecie oczekiwa�, �e skropi�
was za to wod� kolo�sk�. Nie
jestem temu winien, �e wam si�
nie podobam, i nie przysz�o mi
wcale na my�l, aby ku waszemu
zadowoleniu tu na Dalekim
Zachodzie wdziewa� frak i
r�kawiczki. Tutaj nie liczy si�
ubi�r, lecz cz�owiek!
Odpowiedzia�em na wasze pytanie
i chc� si� teraz dowiedzie�, kim
wy jeste�cie.
Ton, jakim teraz m�wi� Gruby,
wzbudza� respekt. Wprawdzie
niekt�re r�ce si�ga�y jeszcze za
pas, ale energiczne wyst�pienie
grubasa wywar�o ten skutek, �e
przyw�dca wyja�ni�:
Nazywam si� Brake, to wam
wystarczy. Nazwisk o�miu
pozosta�ych i tak nie
spami�tacie.
- Zapami�ta� je, po co? Je�li
jednak macie na my�li, �e nie
musz� ich zna�, to si� z tym
zgadzam. Wasze wystarczy mi w
zupe�no�ci, gdy� ktokolwiek wam
si� przyjrzy, domy�li si� od
razu, kim mo�e by� ca�a reszta.
- Cz�owieku! To jest zniewaga!
- rzuci� si� Brake. - Chcecie,
by�my si�gn�li po bro�?
- Tego wam nie radz�.
Dysponujemy dwudziestoma
czterema pociskami i
przynajmniej po�owa z nich
dostanie si� wam, zanim zdo�acie
wycelowa� w nas swoje pukawki.
Wcale nie jeste�my nowicjuszami,
za jakich nas uwa�acie. Je�li
chcecie to sprawdzi�, nie mamy
nic przeciwko temu.
Jemmy wyci�gn�� b�yskawicznie
dwa rewolwery. Tak�e D�ugi Davy
trzyma� ju� bro� w pogotowiu;
kiedy Brake chcia� podnie�� z
ziemi strzelb�. Jemmy ostrzeg�
go:
- Zostawcie t� strzelb� w
spokoju. Je�li jej tylko
dotkniecie, nie ominie was moja
kula. Takie jest prawo prerii.
Kto szybszy, ten dyktuje prawo
i zwyci�a!
Ludzie ci przy pojawieniu si�
Jemmiego i Daviego byli tak
nieostro�ni, �e swoje strzelby
pozostawili w trawie. A teraz ju�
nie wolno im by�o po nie
si�gn��.
- .s death! - zakl�� Brake. -
Zachowujecie si�, jakby�cie
chcieli nas wszystkich po�re�!
- Nie przysz�o nam to wcale do
g�owy, nie jeste�cie apetyczni.
Chcemy si� tylko dowiedzie�, co
wam uczyni� ten Indianin.
- Co was to obchodzi?
- Obchodzi, bo je�eli bez
powodu targn�li�cie si� na
niego, wtedy ka�dy niewinny
bia�y nara�ony b�dzie na zemst�
jego plemienia. A wi�c m�wcie,
dlaczego uwi�zili�cie go!
- Bo tak nam si� podoba�o. To
czerwonosk�ry dra� i to nam
wystarcza.
- Ta odpowied� m�wi sama za
siebie. Wiemy teraz, �e cz�owiek
ten nie da� wam �adnego powodu,
by go traktowa� jak wroga, ale
ja sam go o to jeszcze zapytam.
- Jego pyta�? - roze�mia� si�
Brake z ironi�, a jego kompani
zawt�rowali mu. - On nie
rozumie po angielsku ani s�owa.
Mimo ci�g�w, jakie oberwa�,
nawet nie bekn��.
- Bili�cie go? - zawo�a�
Jemmy. - Chyba postradali�cie
zmys�y! Bi� Indianina! Nie
wiecie, �e jest to zniewaga,
kt�ra mo�e zosta� zmyta jedynie
krwi�?!
- Niech jej nam utoczy. Tylko
ciekaw jestem, jak sobie z tym
poradzi.
- Gdy tylko b�dzie wolny, to
wam poka�e.
- Wolny to on ju� nigdy nie
b�dzie.
- Chcecie go zatem zabi�?
- Co z nim zrobimy, to was nie
obchodzi, zrozumiano?
Czerwonosk�rych trzeba niszczy�,
gdziekolwiek si� ich napotka.
Teraz znacie nasze
postanowienie. Je�li chcecie
rozmawia� z tym �obuzem, zanim
si� st�d oddalicie, nie mam nic
przeciwko temu. On was nie
zrozumie, wy za� obydwaj nie
wygl�dacie mi na profesor�w
india�skich narzeczy. Z
ciekawo�ci� przys�ucham si� tej
rozmowie.
Jemmy wzruszy� pogardliwie
ramionami i podszed� do
Indianina.
Czerwonosk�ry le�a� z na wp�
przymkni�tymi oczyma i nie
zdradza� ani wzrokiem, ani min�,
�e przys�uchiwa� si� rozmowie.
By� to m�ody ch�opak, tak jak to
przewidywa� Gruby, nie liczy�
wi�cej ni� osiemna�cie lat. Mia�
ciemne, proste i d�ugie w�osy.
Nic nie wskazywa�o, do jakiego
nale�y plemienia. Nie mia�
pomalowanej twarzy, przedzia� na
g�owie nie by� pofarbowany na
��to ani na czerwono. Mia�
legginy (obcis�e sk�rzane
nogawki spodni si�gaj�ce do
bioder i przypinane do pasa) i
my�liwsk� koszul� uszyte ze
sk�ry, jedno i drugie z fr�dzlami.
Nie by�o w�r�d nich wida�
�adnego ludzkiego w�osa -
oznaka, �e m�ody cz�owiek nie
zabi� dot�d �adnego wroga.
Delikatne mokasyny zdobi�a
szczecina z je�ozwierza, tak jak
to przedtem przypuszcza� Jemmy.