2001

Szczegóły
Tytuł 2001
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

2001 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 2001 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

2001 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karol May Syn �owcy nied�wiedzi Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Prze�o�y� z niemieckiego - Eugeniusz Wachowiak T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska9 Pap. kart. 140 g kl. Iii_B�1 Przedruk z "Wydawnictwa Pozna�skiego", Pozna� 1989 Pisa� K. Pabian Korekty dokona�y D. Jagie��o i K. Kopi�ska 1. Na tropie Nieco na zach�d od miejsca, w kt�rym stykaj� si� ze sob� trzy p�nocnoameryka�skie stany: Dakota, Nebraska i Wyoming, podr�owa�o konno dw�ch m�czyzn, kt�rych pojawienie si� w innej okolicy wzbudzi�oby uzasadnion� sensacj�. R�nili si� oni od siebie ju� sam� postur�. Podczas gdy pierwszy z nich mierzy� wi�cej ni� dwa metry wzrostu i mia� zatrwa�aj�co chud� figur�, drugi by� zdecydowanie ni�szy, lecz przy tym tak gruby, �e sylwetka jego mia�a niemal kulisty kszta�t. Mimo to twarze obu my�liwych znajdowa�y si� na tej samej wysoko�ci, gdy� ni�szy je�dziec dosiada� wysokiej, ko�cistej szkapy, natomiast wy�szy siedzia� na niskim i pozornie s�abym mule. Pasy s�u��ce grubemu za strzemiona nie si�ga�y nawet ko�skiego brzucha, podczas kiedy d�ugi wcale nie potrzebowa� strzemion, gdy� jego du�e stopy zwisa�y tak nisko, i� wystarczy� lekki ruch w bok, aby jedn� czy drug� stop� si�gn�� ziemi, nie zsuwaj�c si� przy tym wcale z siod�a. Oczywi�cie, �e o prawdziwych siod�ach nie by�o tu w og�le mowy. Siod�o ma�ego by�o po prostu sk�r� z wytart� sier�ci�, zdj�t� z grzbietu ubitego wilka, natomiast chudzielec pod�o�y� sobie star� derk�, tak okropnie postrz�pion� i porwan�, �e siedzia� on w�a�ciwie na ods�oni�tym grzbiecie mu�a. Ubiory obydwu wygl�da�y r�wnie� osobliwie. D�ugi mia� na sobie sk�rzane portki skrojone i uszyte w ka�dym razie na znacznie pot�niejszego m�czyzn�. O wiele za obszerne. Pod wp�ywem ciep�a to zn�w zimna, suszy i deszczu zbiega�y si� one tak znacznie, �e dolny skraj nogawek si�ga� mu powy�ej kolan. Portki te b�yszcza�y przy tym od t�uszczu, co wynika�o po prostu z tego, i� d�ugi u�ywa� ich przy ka�dej okazji jako r�cznika albo �cierki, a brudne palce wyciera� w�a�nie w spodnie. Bose stopy tkwi�y w trudnych do opisania butach. Wygl�da�y one, jak gdyby nosi� je ju� Matuzalem i od tamtego czasu �ata� je ka�dy kolejny posiadacz. Nie wiadomo, czy widzia�y one kiedykolwiek smarowid�o albo past� do obuwia, gdy� l�ni�y wszystkimi barwami t�czy. Chudy tors je�d�ca tkwi� w sk�rzanej my�liwskiej koszuli, pozbawionej zar�wno guzik�w jak i haftek, ods�aniaj�cej tym samym opalon� pier�. R�kawy si�ga�y zaledwie �okci i wyziera�y z nich �ylaste i ko�ciste przedramiona. Szyj� spowija�a bawe�niana chusta, mo�e bia�a, mo�e czarna, zielona albo ��ta, czerwona czy b��kitna - sam je�dziec nie pami�ta� jej pierwotnego koloru. Ukoronowaniem ca�ego ubioru by� wszak�e stercz�cy na d�ugiej, szpiczastej g�owie kapelusz. Ongi� barwy szarej oraz o kszta�cie przedmiotu, kt�ry nazywano �artobliwie szapoklakiem. Przed niepami�tnymi czasy stanowi� by� mo�e ukoronowanie g�owy jakiego� angielskiego lorda. Los sprawi�, �e schodzi� potem w d� po szczeblach spo�ecznej drabiny, a� znalaz� si� wreszcie w r�kach �owcy prerii, kt�ry jednak zupe�nie nie mia� gustu lorda. Uzna�, �e rondo przy kapeluszu jest mu zbyteczne, dlatego je po prostu oderwa�. Zostawi� jedynie z przodu jeden jego fragment po cz�ci dla os�ony oczu, po cz�ci jako uchwyt, aby �atwiej zdejmowa� owo nakrycie g�owy. Poza tym uwa�a� prawdopodobnie, �e g�owa �owcy prerii potrzebuje tak�e powietrza, i ponak�uwa� no�em otwory w denku z wszystkich stron, tak �e wiatry z zachodu i wschodu, p�nocy i po�udnia mog�y sobie we wn�trzu kapelusza powiedzie� "dzie� dobry". Jako pasek s�u�y� d�ugiemu gruby postronek, kt�rym opasa� si� kilka razy wok� bioder. Tkwi�y za nim dwa rewolwery i n�. Ponadto zwisa� z niego woreczek na kule, r�g z prochem, tabakierka, kocia sk�ra zszyta tak, by mo�na w niej by�o trzyma� m�k�, krzesiwo i jeszcze inne dla niewtajemniczonego zagadkowe przedmioty. Na piersi jego wisia�a na rzemyku fajka - ale jaka to by�a fajka! Dzie�o sztuki samego w�a�ciciela, a poniewa� ju� dawno obgryz� j� a� do cybucha, sk�ada�a si� ona obecnie wy��cznie z tego cybucha i wydr��onej �odygi czarnego bzu. Jako nami�tny palacz d�ugi mia� mianowicie zwyczaj gry�� ow� �odyg�, gdy tylko sko�czy� mu si� tyto�. Dla ratowania jego honoru nale�y wspomnie�, i� na jego ubi�r sk�ada�o si� nie tylko obuwie, spodnie, koszula i kapelusz, o nie! posiada� poza tym cz�� garderoby, na kt�r� nie ka�dego by�o sta�, a mianowicie p�aszcz gumowy, do tego autentycznie ameryka�ski, z tego gatunku, kt�ry zaraz po pierwszym deszczu zbiega si� do po�owy swojej pierwotnej d�ugo�ci i szeroko�ci. Poniewa� nie m�g� go ju� na siebie wk�ada�, przewiesza� go niby huzar kurtk�, na sznurku, malowniczo przez rami�. Z lewego ramienia ku prawemu biodru zwisa�o mu zwini�te jak nale�y lasso. Przed sob� w poprzek n�g po�o�y� strzelb�, jedn� z owych d�ugich strzelb, z kt�rej do�wiadczony my�liwy nigdy nie chybia. Trudno by�oby ustali�, ile lat przypisa� temu cz�owiekowi. Ogorza�� twarz poora�y niezliczone bruzdy i zmarszczki, a mimo to mia�a ona niemal m�odzie�czy wyraz. Z ka�dej zmarszczki wyziera� szelma, z ka�dej bruzdy cwaniak. Pomimo owych zmarszczek i niego�cinnej okolicy, w jakiej si� znajdowa�, by� g�adko ogolony: bardzo wielu westman�w, w takiej dba�o�ci upatruje sw�j pow�d do dumy. Du�e, b��kitne, szeroko otwarte oczy cechowa�o ostre spojrzenie spotykane u wilk�w morskich oraz mieszka�c�w rozleg�ych nizin, a mimo to ch�tnie by si� je okre�li�o mianem "dzieci�cego ufnego". Mu�, jak si� rzek�o, by� jedynie z pozoru s�aby. Z �atwo�ci� d�wiga� ko�cistego rycerza, a niekiedy nawet pozwala� sobie na kr�tki strajk wobec swego pana, w takim przypadku by� jednak ka�dorazowo brany mocno mi�dzy d�ugachne �ydki swojego w�adcy, tak �e szybko rezygnowa� z oporu. Zwierz�ta te lubiane s� za sw�j pewny krok, r�wnocze�nie jednak znane ze sk�onno�ci do upartej przekory. Co si� tyczy drugiego je�d�ca, wobec �aru, jakim zion�o s�o�ce, musia�o podpada�, �e mia� on na sobie ko�uch. Ka�dy jednak ruch grubego ods�ania� niedostatki owego okrycia, niedostatki w postaci �ysych, pozbawionych w�os�w plam. Jedynie tu i �wdzie widnia�a ma�a, rzadka k�pka, podobnie jak na bezbrze�nej pustyni tylko tu i �wdzie mo�na spotak� mizern� oaz�. Ju� cho�by sam ko�nierz i wy�ogi by�y wytarte do tego stopnia, �e go�e miejsca osi�ga�y wymiar talerza. Spod owego ko�ucha na prawo i lewo wyziera�y pot�ne buty z wywini�tymi cholewami. G�ow� okrywa� mu kapelusz panamski z szerokim rondem, o wiele za du�y, i dlatego aby zapewni� oczom widok w�a�ciciel musia� go przesuwa� na kark, r�kawy mia� �w ko�uch tak d�ugie, �e nie by�o wida� spod nich d�oni. Z ca�ego je�d�ca widoczna pozostawa�a jedynie twarz. Ale twarz ta zas�ugiwa�a r�wnie� na to, by jej si� dok�adnie przyjrze�. Tak samo g�adko wygolona, bez �ladu brody. Z rumianymi policzkami tak pe�nymi, i� ledwo mo�na by�o zauwa�y� wyzieraj�cy spomi�dzy nich nosek. To samo dotyczy�o ma�ych, ciemnych oczek, ukrytych g��boko pomi�dzy brwiami i policzkami. Spogl�da�y one z dobroduszn� chytro�ci�. A w og�le, to na ca�ej twarzy mia� wypisane: "Przyjrzyj mi si�! Jestem ma�ym, wspania�ym ch�opem, i dobrze temu, co �yje ze mn� w zgodzie. Je�li chodzi jednak o odwag� i roztropno�� - licz na siebie, na mnie bowiem mo�esz si� zawie��". W�a�nie teraz podmuch wiatru rozchyli� ko�uch ma�ego i ukaza� pod nim spodnie i bluz� z niebieskiej we�ny. Mocne biodra opasywa� mu sk�rzany pas, za kt�rym opr�cz przedmiot�w, jakie posiada� tak�e d�ugi, zatkni�ty by� india�ski tomahawk. Lasso przytroczy� z przodu przy siodle, a przy nim kr�tk�, dwulufow� strzelb�, po kt�rej wida� by�o, �e w niejednej walce s�u�y�a do ataku lub obrony. Wypada zatem powiedzie�, kim byli ci dwaj m�czy�ni. Ot� ma�y nazywa� si� Jemmy Pfefferkorn, a du�y - Gavy Kroners. Gdyby spyta� kt�regokolwiek z westman�w, osadnik�w albo traper�w o kt�re� z tych nazwisk, pokiwaliby oni przecz�co g�owami utrzymuj�c, �e nie s�yszeli o dw�ch my�liwych nawet s�owa. A jednak min�liby si� z prawd�, gdy� je�d�cy owi byli wcale s�ynnymi traperami i przy niejednym ognisku opowiadano od lat o ich czynach. Nie by�o niemal�e miejscowo�ci od Nowego Jorku do San Francisco i od p�nocnych jezior po Zatok� Meksyka�sk�, gdzie nie rozbrzmiewa�aby chwa�a owych dw�ch stepowych wilk�w. Oczywi�cie, �e nazwiska Pfefferkorn i Kroners by�y znane jedynie im samym. Na prerii, w puszczy, a ju� szczeg�lnie u czerwonosk�rych nikt nie pyta o metryk� urodzenia czy chrztu. Tutaj ka�dy otrzymuje rozprzestrzeniaj�cy si� szeroko przydomek odpowiadaj�cy czynom, wygl�dowi lub cechom charakteru. Kroners by� jankesem czystej krwi i nazywano go nie inaczej jak D�ugi Davy. Pfefferkorn pochodzi� z NIemiec i z racji imienia Jemmy oraz postury okre�lano go przydomkiem Gruby Jemmy. Znano ich zatem wsz�dzie po imieniu, i z trudem mo�na by na Dalekim Zachodzie spotka� cz�owieka, kt�ry by nie umia� nic powiedzie� o ich bohaterskich przygodach. Uwa�ano ich za nieroz��cznych. Przynajmniej nie by�o nikogo, kto m�g�by sobie przypomnie�, i� kiedykolwiek widzia� wy��cznie jednego z nich. Je�li do obcego ogniska zbli�a� si� Gruby, wtedy odruchowo szukano oczyma D�ugiego, o ile do sklepiku wchodzi� Davy, aby naby� dla siebie proch i tabak�, zadawano mu pytanie o sprawunki dla Jemmiego. Tak samo nieroz��czne by�y zwierz�ta owych westman�w. Mimo pragnienia wysoka szkapa nie pi�a z �adnego strumyka ani rzeki, je�li r�wnocze�nie ma�y mu� nie pochyli� �ba ku wodzie. Natomiast mu� dop�ty sta� z uniesionym �bem po�r�d najbardziej dorodnej i soczystej trawy, dop�ki nie wyparska�a si� na ni� szkapa, jakby chcia�a wyszepta�: "Pos�uchaj, oni zsiedli i sma�� swoj� piecze� z bawo�u. Zatem zjedzmy i my swoje �niadanie, gdy� do p�nego wieczora z pewno�ci� ju� nie b�dzie takiej okazji". Obu zwierz�tom zupe�nie nie przychodzi�o do g�owy, �e w biedzie kt�rekolwiek z nich mog�oby zosta� opuszczone. Ich panowie wiele razy ratowali jeden drugiemu �ycie. Jeden za drugiego rzuca� si� bez zastanowienia w najwi�ksze niebezpiecze�stwo. Zatem i zwierz�ta cz�sto sobie pomaga�y, gdy trzeba by�o przyjaciela wydosta� z opresji z�bami albo obroni� go przed wrogiem silnymi, twardymi kopytami. Ca�a czw�rka, zar�wno ludzie jak i zwierz�ta, stanowi�a jedn� ca�o�� i �adne z nich nie wyobra�a�o sobie, �e mog�o by� inaczej. Posuwali si� teraz beztrosko k�usem w kierunku p�nocnym. Na rannym popasie ko� i mu� skorzystali z wody i soczystej zieleni, za� obaj my�liwi posilili si� jelenim ud�cem zapijaj�c wod�. Szkapa d�wiga�a teraz zapas mi�sa, tak �e nie by�o mowy o g�odzie. S�o�ce zdo�a�o ju� osi�gn�� zenit i powoli sk�ania�o si� ku schy�kowi. Panowa� wprawdzie upa�, lecz na prerii wia� orze�wiaj�cy wiatr i kobierzec traw utkany niezliczonymi kwiatami, kt�remu daleko b�o do brunatnych, spalonych barw jesieni, radowa� oko �wie�� zieleni�. Uko�nie padaj�ce promienie s�o�ca o�wietla�y rozproszone na rozleg�ej r�wninie pojedyncze, pot�ne, przypominaj�ce kr�gle ska�y, pyszni�ce si� od zachodu �yw� gam� barw przychodz�cych ku wschodowi w coraz to mroczniejsz� i ciemn� tonacj�. - Jak d�ugo dzi� jeszcze pojedziemy? - zapyta� Gruby, przerywaj�c kilkugodzinne milczenie. - Jak zawsze - odpar� mu D�ugi. - Well! - za�mia� si� Gruby. - A ty! Mister Daviego cechowa�a ta w�a�ciwo��, �e zamiast "yes" potakiwa� staro�wieckim "ay". Tak, tak, zawsze by� oryginalny �w D�ugi Davy! Zn�w up�yn�a d�u�sza chwila. Jemmy wystrzega� si�, aby dalszym pytaniem nie sprowokowa� powt�rnie podobnej odpowiedzi. Obserwowa� niekiedy przyjaciela chytrymi oczkami i czeka� na okazj�, by si� odgry��. Wreszcie D�ugiemu dokucza�o ju� owo milczenie. Prawic� wskaza� kierunek, w kt�rym pod��ali, i zapyta�: - Znasz t� okolic�? - Bardzo dobrze! - A zatem co to jest? - Co... Ameryka! D�ugi poci�gn�� gniewnie nogi do g�ry i uderzy� mu�a pi�tami. - Z�y z ciebie cz�owiek! - Kto? - Ty! - Ach ja, dlaczego? - Bo m�ciwy! - Wcale nie. G�upio mi odpowiadasz, dlatego nie widz� powodu, dla kt�rego mia�bym si� wykazywa� inteligencj�, kiedy mnie pytasz. - Inteligencj�? Rany boskie! Ty i inteligencja! Zawierasz w sobie tyle mi�sa, �e duch ju� by si� wcale w tobie nie zmie�ci�. - Ho, ho! Zapomnia�e� pewnie, co uko�czy�em jeszcze tam, w starym �wiecie? - Ay! Jedn� klas� gimnazjum! Owszem, pami�tam. Zreszt� nigdy nie mog� o tym zapomnie�, gdy� w ci�gu ka�dego dnia przypominasz mi to przynajmniej ze trzydzie�ci razy. Gruby uderzy� si� w pier�. - Jest to oczywi�cie konieczne. W�a�ciwie powinienem wspomina� o tym czterdzie�ci do pi��dziesi�ciu razy dziennie, poniewa� masz dla mnie o wiele za ma�o szacunku. Zreszt� nie sko�czy�em jednej klasy, lecz trzy! - Na dalsze nie starczy�o ci rozumu... - Zamilcz! Zabrak�o pieni�dzy. Rozumu mia�em a� nadto. Wiem bardzo dobrze, co mia�e� na my�li. Tutejszej okolicy nigdy nie zapomn�. Pami�tasz, �e poznali�my si� za tamtymi wzg�rzami? - Ay! Z�y to by� dzie�. Wystrzela�em ca�y zapas prochu i Siksowie deptali mi po pi�tach. Wreszcie dopadli mnie powalaj�c na ziemi�. A wieczorem ty si� pojawi�e�. - Owszem, te g�uptasy rozpali�y ognisko, kt�re mo�na by�o dojrze� nawet z Kanady. Spostrzeg�em je i skrad�em si� ku niemu. Zauwa�y�em pi�ciu Siuks�w, kt�rzy sp�tali bia�ego cz�owieka. NIe chybi�em podobnie jak ty. Dw�ch z nich trafi�y moje kule, a trzech zbieg�o, poniewa� nie przypuszczali, �e maj� do czynienia tylko z jednym cz�owiekiem. Zosta�e� uwolniony. - W istocie by�em wolny, ale r�wnie� i gniewa�em si� na ciebie! - Bo nie zastrzeli�em tych dw�ch Indian, tylko ich rani�em. Ale Indianin to tak�e cz�owiek, ja za� nigdy nie zabijam cz�owieka, gdy nie jest to konieczne. Jestem Niemcem, a nie ludo�erc�! - A mo�e ja nim jestem? - Hm - mrukn�� Gruby. - Teraz jeste� oczywi�cie inny ni� dawniej. Uwa�a�e� wtedy jak i wielu innych, �e nie mo�na dostatecznie szybko wyt�pi� czerwonosk�rych. Musia�em ci� przekona� do moich pogl�d�w. - Tak, tak, wy Niemcy jeste�cie osobliwymi typami. Niby �agodni, a je�eli trzeba, stajecie si� twardzi jak rzadko kto. Chcieliby�cie dotyka� �wiata w zamszowych r�kawiczkach, walicie jednak od razu kolb�, kiedy dochodzicie do wniosku, �e musicie si� broni�. Tacy jeste�cie wszyscy, i taki jeste� tak�e ty! - Ciesz� si�, �e tak to w�a�nie jest. Ale popatrz, zdaje mi si�, �e widz� pasmo wydeptanej trawy! Jemmy zatrzyma� konia i pokazywa� w kierunku ska�y, u kt�rej st�p po�r�d trawy bieg�a d�uga, ciemna linia. R�wnie� Davy �ci�gn�� zwierz�ciu cugle, przys�oni� d�oni� oczy i lustrowa� wskazane miejsce: - Pozwol� ci zmusi� mnie do zjedzenia na surowo cetnara mi�sa z bawo�u, je�eli nie jest to �lad ko�skich kopyt. - R�wnie� i ja tak uwa�am. Jak my�lisz, Davy, mo�e by�my si� tej sprawie dok�adniej przyjrzeli? - Co znaczy "mo�e"? Nie ma wyboru, gdzie istnieje konieczno��! Na tej starej prerii nie wolno cz�owiekowi lekkomy�lnie przej�� obok �adnego �ladu. Nale�y zawsze wiedzie�, kogo ma si� przed lub te� za sob�, w przeciwnym razie �atwo si� mo�e zdarzy�, �e rankiem wstaniesz martwy, cho� by� wieczorem po�o�y� si� na trawie �ywy! Podjechali ku samej skale i lustrowali trop oczami znawc�w. Jemmy zeskoczy� z konia i przykl�kn�� w trawie. Jego stara szkapa, jak gdyby mia�a ludzki rozum, schyli�a �eb ku zdeptanej zieleni i z cicha parska�a. Zbli�y� si� tak�e mu�, pokr�ci� ogonem i d�ugimi uszami i zdawa� si� tak�e przygl�da� �ladom. - No i...? - zapyta� Davy, dla kt�rego badanie trwa�o zbyt d�ugo. - Naprawd� jest to takie wa�ne? - Owszem, bo przeje�d�a� t�dy Indianin! - Tak przypuszczasz? By�oby to dziwne, bo nie znajdujemy si� ani na �ownych, ani na pastewnych terenach �adnego szczepu. Dlaczego przypuszczasz, �e by� to Indianin? - Widz� to po �ladach kopyt, kt�re wskazuj� na to, �e konia wy�wiczyli Indianie. - Pomimo to m�g� si� nim pos�ugiwa� bia�y cz�owiek. - Tak�e o tym my�l�, ale... ale... Jemmy z rozmys�em potrz�sn�� g�ow�, poszed� kawa�ek wzd�u� �lad�w i odwracaj�c si� zawo�a�: - Chod� za mn�! Ko� nie by� podkuty. Poza tym by� zm�czony, a mimo to musia� galopowa�. Je�d�cowi musia�o si� chyba bardzo �pieszy�. Davy zsiad� teraz tak�e. To, co s�ysza�, by�o wystarczaj�co wa�ne, aby si� szczeg�owo tym zaj��. Szed� teraz za Grubym, za� zwierz�ta pod��a�y za nimi bez wezwania. Zr�wna� si� z Jemym i szli w dalszym ci�gu wzd�u� wykrytego tropu. - S�uchaj, stary, ten ko� by� naprawd� zmordowany. Bardzo cz�sto si� potyka�. Kto tyle si� wyciska ze zwierz�cia, musi mie� wa�ny ku temu pow�d. Cz�owiek �w ucieka� przed kim� albo te� mia� pow�d, by jak najpr�dzej osi�gn�� sw�j cel. - Raczej to drugie. - Dlaczego? - Kiedy ten �lad m�g� powsta�? - Mniej wi�cej dwie godziny temu. - No w�a�nie. Nie wida� �ladu prze�ladowc�w, kto za� uzyska�by nad nimi dwie godziny przewagi nie zaje�d�a�by swego konia na �mier�. Zreszt� istnieje tutaj tak wiele rozproszonych ska�, �e z �atwo�ci� m�g�by on zwie�� ka�dego prze�ladowc�. Wystarczy�oby, aby zatoczy� �uk albo by je�dzi� w k�ko. Nie uwa�asz? - Owszem. Nam obu wystarczy�aby dwuminutowa przewaga, aby wyko�owa� prze�ladowc�w. Zgadzam si� z tob�. Cz�owiek �w bardzo si� �pieszy�. Ale gdzie on si� mo�e znajdowa�? - W ka�dym razie niedaleko st�d. D�ugi spojrza� z podziwem na Grubego. - Ty� chyba wszechwiedz�cy. - By to odgadn��, wcale nie musisz by� prorokiem, wystarczy pomy�le�. - W�a�nie! My�l�, ale niestety daremnie. - U ciebie to nic dziwnego. - Jak to? - Jeste� po prostu zbyt d�ugi. Zanim twoje rozwa�anie o tym �ladzie dostanie si� z do�u na g�r�, do rozumu, mog� up�yn�� lata. Powiadam ci, �e celu, ku kt�remu zmierza� je�dziec, nie nale�y szuka� wcale daleko st�d, inaczej oszcz�dza�by konia. - S�ucham ci�, s�ucham, ale nie mog� poj��. - Ot� oceniam to nast�puj�co: Gdyby �w cz�owiek mia� jeszcze ca�y dzie� jazdy przed sob�, wtedy niew�tpliwie pozwoli�by koniowi najpierw kilka godzin wypocz��, a nast�pnie nadrobi� op�nienie. Poniewa� jednak miejsce, kt�re zamierza� osi�gn��, jest blisko, wierzy�, �e mimo zm�czenia konia, dotrze tam jeszcze dzisiaj. - Brzmi to niezbyt przekonywuj�co, m�j drogi. Ale przyznaj� ci racj�. - Zbyteczna pochwa�a. Kto prawie trzydzie�ci lat t�uk� si� po prerii, mo�e r�wnie dobrze wpa�� chocia� raz na jak�� m�dr� my�l. W ka�dym razie cz�owiek ten jest pos�a�cem. Spieszy� si�, maj�c do przekazania spraw� du�ej wagi. Wed�ug wszelkiego prawdopodobie�stwa Indianin jest jedynie ��cznikiem pomi�dzy Indianami i dlatego przypuszczam, �e w pobli�u znajduj� si� czerwonosk�rzy. D�ugi Davy gwizdn�� przeci�gle przez z�by i rzuci� roztropnie dooko�a okiem. - Nie brzmi to przyjemnie - mrukn��. - Ten typ przybywa od Indian i ku Indianom zmierza. Znajdujemy si� zatem pomi�dzy nimi, nie wiedz�c, gdzie si� oni znajduj�. A wi�c z �atwo�ci� mo�emy si� natkn�� na jedn� z gromad i zanie�� nasze skalpy na targ. - Tego mo�na si� istotnie obawia�. Musimy i�� tym tropem. - S�usznie! Wiemy, �e jedna gromada czerwonosk�rych znajduje si� przed nami i nic o nas nie wie. W tym mamy nad nimi przewag�. Ale ciekawym, do jakiego szczepu mo�e nale�e� �w pos�aniec. - Ja tak�e. Odgadn�� trudno. W p�nocnej Montanie �yj� Czarne Stopy i Pieganowie, i Keinakowie. Ci nie przybywaj� tutaj. Nad Zakolem Missoury koczuj� Arikara, kt�rzy podobnie nie maj� tu wiele do szukania. Mo�e Siuksowie? Hm! S�ysza�e� mo�e, aby oni wykopali w ostatnim czasie sw�j wojenny top�r? - NIe, nie s�ysza�em. - Nie b�dziemy z tego powodu �amali sobie teraz g�owy, ale musimy zachowa� ostro�no��. Znamy tak�e okolic� i je�eli nie pope�nimy jakiego� g�upstwa, nic si� nam nie stanie. Jazda! Wskoczyli na siod�a i ruszyli tropem nie spuszczaj�c go z oka, rozgl�dali si� jednak badawczo na wszystkie strony, aby odkry� natychmiast ka�de niebezpiecze�stwo. Up�yn�a chyba godzina i s�o�ce sk�ania�o si� coraz ni�ej. Wiatr si� wzmaga� i upa� szybko przechodzi�. Spostrzegli wkr�tce, �e Indianin jecha� teraz st�pa. Natrafiwszy na nier�wno�ci, ko� z przem�czenia musia� si� potkn�� i pa�� na przednie kolana. Jemmy zsiad� bezzw�ocznie i dok�adnie bada� owo miejsce. - Jest to z ca�� pewno�ci� Indianin - wyja�ni� - kt�ry zsiad� z konia. Jego mokasyny zdobi szczecina je�ozwierza. Le�y tutaj z�amany jej kolec. A tu... ha, ten facet musi by� jeszcze bardzo m�ody! - Dlaczego? - spyta� D�ugi, kt�ry w dalszym ci�gu siedzia� na swoim zwierz�ciu. - Trafi�em na piaszczyste miejsce, gdzie jego stopa dok�adnie si� odcisn�a. Je�eli nie powiem, �e by�a to jaka� skwaw, to... - Nonsens! Kobieta nie pojawi si� tutaj samotnie. - ...to mamy do czynienia z m�odym cz�owiekiem, przypuszczalnie najwy�ej z osiemnastolatkiem. - Tak, tak! Brzmi to wcale gro�nie. Niekt�re szczepy takich m�odych wojownik�w u�ywaj� jako zwiadowc�w. Miejmy si� zatem na baczno�i! Pojechali dalej. Dotychczas przemierzali preri� us�an� kwiatami, teraz wy�ania� si� tu i tam jaki� krzew, najpierw pojedynczy, potem w skupiskach. W dali widnia�y drzewa. Wreszcie dotarli do miejsca, w kt�rym je�dziec zsiad� z konia, przypuszczalnie dla wytchnienia, i dalej poszed� pieszo, prowadz�c konia za uzd�. Zaro�la utrudnia�y teraz widok i ostro�no�� by�a w dw�jnas�b konieczna. Davy jecha� przodem, a Jemmy za nim. Nagle Gruby odezwa� si�: - Popatrz no, D�ugasie, na tym krzaku wisi w�os z ogona zm�czonej chabety. - Ay! Nie m�w tak g�o�no! Ka�dej chwili mo�emy si� natkn�� na ludzi, kt�rych zauwa�ymy dopiero wtedy, kiedy nas zastrzel�! - Tego si� nie obawiam. Mog� zda� si� na mojego konia. Parsknie, gdy tylko zwietrzy wroga. Pr�dzej naprz�d! D�ugi Davy pos�ucha� wezwania, ale po chwili zn�w si� zatrzyma�: - Do kro�set diab��w! Tutaj musia�o co� zaj��! Gruby ponagli� konia i po kilku krokach wyjecha� z krzew�w na polan�. Przed nimi wznosi�a si� jedna z owych przypominaj�cych kr�gle ska�, kt�rych tak wiele znajduje si� na otwartej prerii. Trop prowadzi� zdecydowanie obok niej, gdy nagle pod ostrym k�tem odbi� w prawo. Obaj widzieli dok�adnie, ale spostrzegli jeszcze co�. Z tamtej strony ska�y pojawi�y si� mianowicie inne �lady zmierzaj�ce ku naszemu tropowi, aby si� z nim po��czy�. - Co o tym s�dzisz? - zapyta� D�ugi. - To, �e za t� ska�� obozowali ludzie, kt�rzy przepu�cili Indianina, a potem zacz�li go �ciga�. - Wi�c mo�e odjechali? - Ale kilku mog�o zosta�. Poczekaj tu za krzewami. Wychyl� tylko nosa. - Byle� go nie w�cibi� w za�adowan� luf�, kt�ra w tym momencie wypali! - Nie obawiaj si�, tw�j nos lepiej by si� do tego nadawa�. Jemmy zeskoczy� na ziemi�, poda� D�ugiemu cugle swojej koby�y i ruszy� biegiem w kierunku ska�y. - Chytry z niego lis - mrukn�� z zadowoleniem D�ugi. - Gdyby si� skrada�, straci�by zbyt wiele czasu. Nie do wiary, �e Gruby tak potrafi skaka�! Znalaz�szy si� po przeciwnej stronie ska�y, Ma�y skrada� si� wolno i ostro�nie do przodu i znikn�� za wyst�pem. Jednak�e wkr�tce zn�w si� pojawi�, daj�c D�ugiemu znak r�k�, aby uczyni� wi�kszy �uk. Davy zrozumia�, �e nie ma jecha� wprost ku skale, dlatego zatoczy� p�kole pomi�dzy krzewami, znalaz� si� na �wie�ym tropie i po nim jad�c zatrzyma� si� przy Davym. - Co na to lpowiesz? - zapyta� Gruby, wskazuj�c na miejsce, kt�re mieli przed sob�. Tutaj znajdowa�o si� obozowisko. Na ziemi le�a�o jeszcze kilka naczy�, motyki i szufle, m�ynek do kawy, mo�dzierz oraz r�ne ma�e i wi�ksze pakunki - i ani �ladu obozowego ogniska. - Hm - odpar� zapytany potrz�saj�c g�ow� - ci, kt�rzy tutaj biwakowali, albo s� bardzo nieostro�ni, albo jeszcze niedo�wiadczeni w obcowaniu z Zachodem. �lady wskazuj� na to, �e mieli przynajmniej pi�tna�cie koni, ale �aden z nich nie by� przywi�zany do palika albo cho�by tylko sp�tany. Jak si� zdaje, mieli oni tak�e wi�cej jucznych koni, ale r�wnie� i one odjecha�y. Dok�d? Wskazuje to na rozrzutno��! Ludziom tym nale�� si� dobre baty! Zas�u�yli na to zdecydowanie. Bez do�wiadczenia wybiera� si� na daleki Zach�d! Oczywi�cie, �e nie ka�dy m�g� ucz�szcza� do gimnazjum... - Tak jak ty - wtr�ci� szybko D�ugi. - Owszem, jak ja. Ale troch� wrodzonego dowcipu i rozwagi powinien mie� ka�dy cz�owiek. Indianin wy�oni� si� zza tej ska�y nic nie przeczuwaj�c i jak ich tylko zobaczy�, wola� st�d odjecha� zamiast nawr�ci�. I w�wczas ca�a zgraja ruszy�a za nim z kopyta. - Czy�by byli do niego wrogo usposobieni? - Oczywi�cie, inaczej by go przecie� nie gonili. Dla nas mo�e si� to okaza� zgubne. Czerwonosk�rym jest wszystko jedno, czy ich zemsta dosi�gnie winowajc�, czy te� kogo� innego, dlatego musimy si� po�pieszy�, aby zapobiec nieszcz�ciu. - Tak, nie b�dziemy musieli ju� d�ugo jecha�, gdy� Indianin nie m�g� si� zbyt oddali� na wycie�czonym koniu. Wskoczyli zn�w na siod�a i pod��yli galopem po �ladach, od kt�rych konie juczne tworzy�y z lewa i z prawa odga��zienia �lad�w. Po chwili Jemmy nagle zatrzyma� zwierz�, dobieg�y bowiem do jego uszu g�o�ne rozmowy. Czym pr�dzej zboczy� w zaro�la, dok�d pod��y� za nim Davy. Obaj nads�uchiwali. Gromada ludzi bez�adnie o czym� rozprawia�a. - To s� w ka�dym razie oni - powiedzia� Gruby. - G�osy nie nasilaj� si�, stoj� wi�c w miejscu. Mo�e by�my co� nieco� pods�uchali, Davy? - Oczywi�cie. Zwierz�ta na razie sp�tamy. - O nie, to mog�oby nas zdradzi�. Musimy je zwi�za�, aby si� nie oddali�y. Koniom mo�na sp�ta� przednie nogi, by mog�y stawia� jedynie ma�e kroki. Post�puje si� tak tylko w sytuacji bezpiecznej, w przeciwnym wypadku uwi�zuje si� je do drzew albo do kr�tkich palik�w wbijanych w ziemi�. Na ubogiej w drzewa prerii my�liwi wyruszaj�c w drog� zabieraj� w tym celu specjalnie zaostrzone paliki. Dwaj przyjaciele uwi�zali wi�c swoje zwierz�ta do krzewu i skradali si� w kierunku, sk�d s�ycha� by�o g�osy. Wkr�tce znale�li si� nad rzeczu�k�, albo raczej nad strumykiem, kt�ry teraz mia� ma�o wody, lecz jego wysokie brzegi wskazywa�y, �e na wiosn� ni�s� ze sob� wcale poka�ne jej ilo�ci. Zatacza� on tutaj �uk, a na brzegu sta�o lub siedzia�o dziewi�ciu dziko wygl�dajcych bia�ych m�czyzn. Po�rodku nich le�a� m�ody Indianin z tak mocno skr�powanymi r�kami i stopami, �e nie m�g� nawet drgn��. Po tamtej stronie wody u podn�a wysokiego brzegu le�a�, nie zdo�awszy si� ju� po nim wspi��, ko� czerwonosk�rego robi�c bokami i g�o�no parskaj�c. Pozosta�e zwierz�ta sta�y przy swoich panach. M�czy�ni ci nie sprawiali dobrego wra�enia. Prawdziwy westman na ich widok powiedzia�by, �e ma przed sob� zgraj� ho�oty. Jemmy i Davy przykucn�li za krzakiem i obserwowali ha�astr�. Ludzie szeptali gor�czkowo mi�dzy sob�. Zdawa�o si�, �e radz� o losie je�ca. - Jak oni ci si� podobaj�? - spyta� po cichu Gruby. - Zupe�nie tak jak tobie, nie podobaj� mi si� wcale. - G�by do bicia! Wsp�czuj� temu czerwonosk�remu ch�opcu. Do jakiego plemienia nale�y? - Nie mog� pozna�. Nie jest pomalowany i nie ma na sobie �adnych znak�w. Z tego wynika, �e nie by� na wojennej �cie�ce. Pomo�emy mu? - Rozumie si� samo przez si�, bo nie wierz�, by da� on tym stepowym s�pom pow�d do wrogiego zachowania. Chod�, zamienimy z nimi kilka s��w! - A je�eli nas nie pos�uchaj�? - Wtedy u�yjemy si�y lub fortelu. Nie obawiam si� tych �obuz�w. Ale kula trafia tak�e wtedy, kiedy wystrzeli j� jaki� tch�rzliwy dra�. Lepiej, by nie poznali, �e jeste�my konno, i by nie domy�lili si�, �e widzieli�my ich obozowisko, dlatego zajdziemy ich z tamtej strony wody. 2. Hobble Frank Obaj my�liwi uj�li strzelby i drog� okr�n� skradali si� ku strumykowi. Zeszli nast�pnie w d� ku wodzie, przeskoczyli jej w�ski strumie� i zn�w si� wdrapali na g�r�. Czyni�c niewielki �uk, dotarli do strumyka dok�adnie w miejscu, w kt�rym na tamtym brzegu znajdowa�o si� dziewi�ciu m�czyzn wraz z je�cem. Zjawiaj�c si� przed nimi, zachowywali si� tak, jak gdyby obecno�� tych ludzi wyra�nie ich zaskoczy�a. - Hallo! - wo�a� Gruby Jemmy. - Co to ma znaczy�? My�la�em, �e jeste�My zupe�nie sami na tej b�ogos�awionej prerii, a tymczasem napotykamy tutaj ca�e zgromadzenie. Mam nadziej�, �e b�dzie nam wolno do��czy�? Siedz�cy w trawie zerwali si� na r�wne nogi, wszyscy za� zwr�cili oczy na przybysz�w. Pojawienie si� ich wywo�a�o w pierwszej chwili nie bardzo przyjemne odruchy. G�o�ny �miech ogarn�� wszystkich, kiedy zobaczyli obie postacie i ich dziwne stroje. - Bounce! - zawo�a� jeden z nich, kt�ry d�wiga� na sobie ca�y arsena� broni. - O co chodzi? Czy o tej porze roku obchodzi si� tutaj zapusty i urz�dza maskarady? - Ay! - potwierdzi� D�ugi. - Brakuje nam do kompanii jedynie kilku b�azn�w, dlatego przychodzimy do was. - Trafili�cie zatem pod niew�a�ciwy adres. - Nie s�dz�. Przy tych s�owach Davy swoimi d�ugimi nogami da� jeden krok przez wod�, a za drugim by� ju� na wysokim brzegu i stan�� naprzeciw m�wi�cego. Gruby uczyni� to samo dwoma skokami, stan�� przy Davym i rzek�: - Oto i my. Dzie� dobry, panowie. Nie macie �yka jakiego� dobrego trunku? - Tam jest woda! - brzmia�a odpowied�, m�wi�cy wskaza� na strumyk. - Co to, to nie! My�licie, �e pragn� si� zmoczy� wewn�trz wod�? Taka my�l nie przychodzi wcale do g�owy wnukowi mojego dziadka! Je�eli nie macie nic bardziej odpowiedniego, to mo�ecie spokojnie uda� si� do domu, gdy� w takim razie ta pi�kna ��ka nie jest dla was odpowiednim miejscem! - Zdaje si�, �e uwa�acie preri� za �niadalni�? - Rozumie si�! Piecze� biega na naszych oczach. Trzeba j� jedynie przynie�� do ogniska. - Przypuszczam, �e wam by to odpowiada�o! - Chcia�by� mo�e mie� m�j brzuch! - za�mia� si� Jemmy, g�aszcz�c si� po nim pieszczotliwie. - A czego wy macie za du�o, brakuje waszemu druhowi. - Bo on dostaje jedynie po�ow� swojej porcji. Podtrzymuj� w ten spos�b jego urod�, bo zabra�em go z sob� w charakterze straszyd�a, aby nie zbli�y� si� do mnie �aden nied�wied� ani Indianin. Ale, za waszym pozwoleniem, sir, kto w�a�ciwie przywi�d� was tutaj nad t� pi�kn� wod�? - Jak to kto? Nikt. Znale�li�my t� drog� sami. Kompani uznali t� odpowied� za dowcipn� i roze�miali si�. Gruby Jemmy m�wi� jednak zupe�nie powa�nie: - Tak? W samej rzeczy? Tego bym si� po was nie spodziewa�, gdy� taka twarz ka�e przypuszcza�, �e nie potraficie znale�� drogi bez czyjej� pomocy. - Natomiast po was mo�na si� spodziewa�, �e nie dojrzycie przed sob� drogi, chocia�by was przycisn�� do niej nosem. A w�a�ciwie to kiedy sko�czyli�cie szko��? - Ba, nawet jej nie zacz��em, gdy� jeszcze do niej nie doros�em, lecz mam nadziej�, �e naucz� si� od was tyle, i� jako tako opanuj� elementarz Zachodu. Mo�e wy chcecie by� moim nauczycielem? - Nie mam na to czasu. Mam w og�le pilniejsze sprawy do za�atwienia ni� to, by innym wybija� z g�owy g�upstwa. - Ciekawe! A co to s� te pilniejsze sprawy? - Jemmy obejrza� si� udaj�c, �e dopiero teraz spostrzeg� Indianina, i ci�gn�� dalej: - Popatrz! Jeniec, i do tego czerwonosk�ry! Wzdrygn�� si� przy tym, jakby go przerazi� widok czerwonosk�rego. M�cyz�ni zn�w si� roze�miali, za� ten, kt�ry si� dot�d odzywa� i wygl�da� na ich przyw�dc�, powiedzia�: - Nie padnijcie z wra�enia, sir! Ten, kto jeszcze nie widzia� takiego drania, mo�e si� �atwo przerazi�. Za�o�� si�, �e nigdy jeszcze nie spotkali�cie Indianina. - Kilku oswojonych chyba ju� widzia�em, ale ten tu wygl�da mi na dzikusa. - Z ca�� pewno�ci�, dlatego nie zbli�ajcie si� do niego zbytnio! - A� tak? Przecie� jest zwi�zany! Gruby chcia� si� zbli�y� do je�ca, ale przyw�dca zast�pi� mu drog�: - Trzymajcie si� od niego z daleka. On was zreszt� nic nie obchodzi. A w og�le musz� wreszcie spyta�, kim jeste�cie i czego tutaj od nas chcecie? - Nie widz� przeszk�d. Ot�, m�j przyjaciel nazywa si� Kroners, ja za� nazywam si� Pfefferkorn. Mamy zamiar... - Pfefferkorn? - wtr�ci� si� przerywaj�c przyw�dca. - Czy nie jest to czasem niemieckie nazwisko? - Za waszym pozwoleniem tak w istocie jest. - A wi�c niech was bior� diabli! Nie znosz� nawet woni tej ho�oty. - Zale�y to jedynie od waszego nosa, kt�ry nie przywyk� do przyjemniejszych zapach�w, a je�li m�wicie o ho�ocie, oceniacie mnie chyba na w�asn� miar�. Jemmy nie m�wi� ju� tego �artobliwym tonem. Tamten gniewnie �ci�gn�� brwi i ostro zapyta�: - Co przez to chcecie powiedzie�? - Tylko prawd� i nic wi�cej. - Za kogo nas uwa�acie? S�ucham! Z�apa� za n� zatkni�ty za pasem. Jemmy uczyni� pogardliwy ruch r�k�: - Zostawcie wasz n� w spokoju, sir! Tym nas nie przerazicie. Odnie�li�cie si� do mnie po grubia�sku, dlatego nie mo�ecie oczekiwa�, �e skropi� was za to wod� kolo�sk�. Nie jestem temu winien, �e wam si� nie podobam, i nie przysz�o mi wcale na my�l, aby ku waszemu zadowoleniu tu na Dalekim Zachodzie wdziewa� frak i r�kawiczki. Tutaj nie liczy si� ubi�r, lecz cz�owiek! Odpowiedzia�em na wasze pytanie i chc� si� teraz dowiedzie�, kim wy jeste�cie. Ton, jakim teraz m�wi� Gruby, wzbudza� respekt. Wprawdzie niekt�re r�ce si�ga�y jeszcze za pas, ale energiczne wyst�pienie grubasa wywar�o ten skutek, �e przyw�dca wyja�ni�: Nazywam si� Brake, to wam wystarczy. Nazwisk o�miu pozosta�ych i tak nie spami�tacie. - Zapami�ta� je, po co? Je�li jednak macie na my�li, �e nie musz� ich zna�, to si� z tym zgadzam. Wasze wystarczy mi w zupe�no�ci, gdy� ktokolwiek wam si� przyjrzy, domy�li si� od razu, kim mo�e by� ca�a reszta. - Cz�owieku! To jest zniewaga! - rzuci� si� Brake. - Chcecie, by�my si�gn�li po bro�? - Tego wam nie radz�. Dysponujemy dwudziestoma czterema pociskami i przynajmniej po�owa z nich dostanie si� wam, zanim zdo�acie wycelowa� w nas swoje pukawki. Wcale nie jeste�my nowicjuszami, za jakich nas uwa�acie. Je�li chcecie to sprawdzi�, nie mamy nic przeciwko temu. Jemmy wyci�gn�� b�yskawicznie dwa rewolwery. Tak�e D�ugi Davy trzyma� ju� bro� w pogotowiu; kiedy Brake chcia� podnie�� z ziemi strzelb�. Jemmy ostrzeg� go: - Zostawcie t� strzelb� w spokoju. Je�li jej tylko dotkniecie, nie ominie was moja kula. Takie jest prawo prerii. Kto szybszy, ten dyktuje prawo i zwyci�a! Ludzie ci przy pojawieniu si� Jemmiego i Daviego byli tak nieostro�ni, �e swoje strzelby pozostawili w trawie. A teraz ju� nie wolno im by�o po nie si�gn��. - .s death! - zakl�� Brake. - Zachowujecie si�, jakby�cie chcieli nas wszystkich po�re�! - Nie przysz�o nam to wcale do g�owy, nie jeste�cie apetyczni. Chcemy si� tylko dowiedzie�, co wam uczyni� ten Indianin. - Co was to obchodzi? - Obchodzi, bo je�eli bez powodu targn�li�cie si� na niego, wtedy ka�dy niewinny bia�y nara�ony b�dzie na zemst� jego plemienia. A wi�c m�wcie, dlaczego uwi�zili�cie go! - Bo tak nam si� podoba�o. To czerwonosk�ry dra� i to nam wystarcza. - Ta odpowied� m�wi sama za siebie. Wiemy teraz, �e cz�owiek ten nie da� wam �adnego powodu, by go traktowa� jak wroga, ale ja sam go o to jeszcze zapytam. - Jego pyta�? - roze�mia� si� Brake z ironi�, a jego kompani zawt�rowali mu. - On nie rozumie po angielsku ani s�owa. Mimo ci�g�w, jakie oberwa�, nawet nie bekn��. - Bili�cie go? - zawo�a� Jemmy. - Chyba postradali�cie zmys�y! Bi� Indianina! Nie wiecie, �e jest to zniewaga, kt�ra mo�e zosta� zmyta jedynie krwi�?! - Niech jej nam utoczy. Tylko ciekaw jestem, jak sobie z tym poradzi. - Gdy tylko b�dzie wolny, to wam poka�e. - Wolny to on ju� nigdy nie b�dzie. - Chcecie go zatem zabi�? - Co z nim zrobimy, to was nie obchodzi, zrozumiano? Czerwonosk�rych trzeba niszczy�, gdziekolwiek si� ich napotka. Teraz znacie nasze postanowienie. Je�li chcecie rozmawia� z tym �obuzem, zanim si� st�d oddalicie, nie mam nic przeciwko temu. On was nie zrozumie, wy za� obydwaj nie wygl�dacie mi na profesor�w india�skich narzeczy. Z ciekawo�ci� przys�ucham si� tej rozmowie. Jemmy wzruszy� pogardliwie ramionami i podszed� do Indianina. Czerwonosk�ry le�a� z na wp� przymkni�tymi oczyma i nie zdradza� ani wzrokiem, ani min�, �e przys�uchiwa� si� rozmowie. By� to m�ody ch�opak, tak jak to przewidywa� Gruby, nie liczy� wi�cej ni� osiemna�cie lat. Mia� ciemne, proste i d�ugie w�osy. Nic nie wskazywa�o, do jakiego nale�y plemienia. Nie mia� pomalowanej twarzy, przedzia� na g�owie nie by� pofarbowany na ��to ani na czerwono. Mia� legginy (obcis�e sk�rzane nogawki spodni si�gaj�ce do bioder i przypinane do pasa) i my�liwsk� koszul� uszyte ze sk�ry, jedno i drugie z fr�dzlami. Nie by�o w�r�d nich wida� �adnego ludzkiego w�osa - oznaka, �e m�ody cz�owiek nie zabi� dot�d �adnego wroga. Delikatne mokasyny zdobi�a szczecina z je�ozwierza, tak jak to przedtem przypuszcza� Jemmy. Na przeciwleg�ym brzegu, gdzie jego ko� zd��y� si� podnie�� i z zadowoleniim ch�epta� wod� w strumyku, le�a� d�ugi n� my�liwski. Obok siod�a zwisa� ko�czan obci�gni�ty sk�r� grzechotnika oraz �uk wykonany z rog�w g�rskiej owcy, kt�ry mia� warto�� dw�ch albo trzech mustang�w. Owo skromne uzbrojenie stanowi�o namacalny dow�d, �e Indianin nie przybywa� z wrogimi zamiarami. Twarz mia� w tym momencie zupe�nie nieruchom�. India�ska duma nie pozwala�a zdradza� uczu� obcym, a tym bardziej wrogom. Delikatne rysy twarzy �wiadczy�y o m�odym wieku. Wprawdzie ko�ci policzkowe mia� nieco wysuni�te, lecz nie narusza�o to w najmniejszym stopniu pi�knych proporcji jego rys�w. Kiedy Jemmy podszed� do niego, ch�opiec po raz pierwszy otworzy� szeroko oczy. Czarne by�y jak dwa l�ni�ce w�gle i Jemmy wyczyta� w nich przychylno��. - Czy m�j m�ody czerwony brat rozumie mow� bladych twarzy? - zapyta� Jemmy po angielsku. - Tak - odpar� zapytany. - A sk�d m�j starszy bia�y brat to wie? - W twoim wzroku wyczyta�em, �e nas rozumia�e�. - S�ysza�em, �e jeste� przyjacielem czerwonosk�rych. Jestem twoim bratem. - M�j m�ody brat mo�e