1998

Szczegóły
Tytuł 1998
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1998 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1998 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1998 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur Conan Doyle Znikni�cie m�odego lorda Opowiadania Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Prze�o�yli z angielskiego: Jan Meysztowicz, Jerzy Regawski, Witold Engel, Irena Szeligowa, Jan Stanis�aw Zaus Zawarte w niniejszym tomie opowiadania pochodz� z wydanych w r. 1960 tom�w pt. "Sherlock Holmes niepokonany" i "Dr Watson opowiada". T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_b�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z "Wydawnictwa Pozna�skiego", Pozna�, 1987 Pisa� J. Podstawka Korekty dokona�y K. Kopi�ska i D. Jagie��o "Gloria Scott" pierwsza sprawa Sherlocka Holmesa Pewnego zimowego wieczoru, gdy siedzieli�my przy kominku, Sherlock Holmes zwr�ci� si� do mnie: - Mam tu ciekawe papiery, Watsonie, kt�re z pewno�ci� ci� zainteresuj�. Zreszt� z innego jeszcze wzgl�du powiniene� si� nimi zaj��. S� to dokumenty dotycz�ce wypadku "Gloria Scott". A oto zawiadomienie, kt�rego tre�� tak przerazi�a s�dziego Trevora, i� zaraz po jego przeczytaniu zmar�. Wyj�� z biurka niewielki, po��k�y, kartonowy rulon. Rozwi�za� tasiemk� i poda� mi ma�� kartk�. Skre�lono na niej kilka niezbyt wyra�nych zda�: "Polowanie pod Londynem rozpocz�te. G��wny �owczy Hudson zarz�dzi� chyba wszystko. Wyra�nie ju� powiedzia�: B�dzie wielka ob�awa. Dlatego trzeba ratowa� ba�ancich samic �ycie!" Gdy w trakcie czytania tego zagadkowego zawiadomienia spojrza�em przelotnie na Holmesa, zauwa�y�em, �e �mieje si� z wyrazu mej twarzy. - Wygl�dasz na troch� zdziwionego - powiedzia�. - Nie mog� zrozumie�, dlaczego to zawiadomienie mog�o kogo� przerazi�? Raczej wygl�da mi ono na groteskowe. - Oczywi�cie. Niemniej pozostaje faktem, �e ros�y i krzepki mimo swych lat m�czyzna po przeczytaniu tej kartki zwali� si� na ziemi�, jakby otrzyma� cios kolb� pistoletu. - Zaciekawiasz mnie - odpar�em. - Dlaczego jednak wspomnia�e�, i� z innych powod�w powinienem zainteresowa� si� t� spraw�? - Poniewa� by�a ona pierwsz� w mojej karierze. Nieraz ju� pr�bowa�em dowiedzie� si� od mego przyjaciela, co sk�oni�o go do zajmowania si� kryminalistyk�. Dotychczas nigdy jednak nie uda�o mi si� nak�oni� go do zwierze�. Teraz siedzia� w fotelu lekko pochylony do przodu i rozk�ada� na kolanach papiery. Po chwili zapali� fajk� i pocz�� je przegl�da�. - Czy wspomnia�em ci kiedy o Wiktorze Trevor? - spyta�. - To m�j przyjaciel z czas�w dwuletniego pobytu w Kolegium. Nigdy nie by�em zbyt towarzyski, Watsonie. Wola�em nudzi� si� w swoim pokoju, opracowuj�c w�asne metody my�lenia, ni� przebywa� d�u�ej w gronie koleg�w z mego roku. Opr�cz szermierki i boksu nie uprawia�em intensywniej innych rodzaj�w sportu. Tak samo kierunek moich studi�w ca�kowicie r�ni� si� od zainteresowa� koleg�w. Nie mia�em wi�c z nimi �adnej wsp�lnej p�aszczyzny porozumienia. Trevor by� jedynym cz�owiekiem, kt�rego pozna�em bli�ej, i to tylko dzi�ki przypadkowi. Pewnego ranka, gdy schodzi�em do kaplicy, pies jego ugryz� mnie w nog� w okolicy kostki. Wprawdzie to bardzo prozaiczny spos�b zawarcia przyja�ni, jednak okaza� si� skuteczny. Musia�em przele�e� w ��ku dziesi�� dni. Trevor za� odwiedza� mnie, dowiaduj�c si� o stan mego zdrowia. Te kr�tkie pogaw�dki przekszta�ci�y si� z czasem w coraz d�u�sze wizyty, tak �e w rezultacie pod koniec mojej choroby zostali�my ju� serdecznymi przyjaci�mi. Wiktor by� przystojnym, dobrze zbudowanym m�czyzn�, pe�nym energii i �ycia. Pomimo �e pod wielu wzgl�dami stanowi� on moje przeciwie�stwo, to jednak na wi�kszo�� spraw mieli�my jednakowe pogl�dy. Podobnie jak ja nie mia� on �adnych przyjaci�. I w�a�nie to zadecydowa�o o naszej przyja�ni. Po pewnym czasie Trevor zaprosi� mnie do posiad�o�ci swego ojca, kt�ra le�a�a w hrabstwie Norfolk w s�siedztwie Donnithorpe. Przyj��em zaproszenie, ustalaj�c, �e przyjad� w czasie wielkich wakacji na okres miesi�ca. Starszy Trevor by� zamo�nym i powa�nym ziemianinem. Przys�ugiwa� mu te� tytu�: "I. P." Donnithorpe natomiast jest ma�� wsi� po�o�on� w pobli�u Broads w p�nocnej stronie Langmere. Sta� tam stary obszerny dom, zbudowany z cegie� i drzewa d�bowego. Wiod�a do niego pi�kna, wysadzana lipami aleja. Okoliczne bagna i wrzosowiska stanowi�y wspania�e tereny do polowania na dzikie kaczki. Ponadto mo�na tam by�o �owi� ryby. Wreszcie we dworze Trevor�w znajdowa� si� niewielki, lecz starannie dobrany ksi�gozbi�r, jak przypuszcza�em, pozosta�o�� po poprzednich w�a�cicielach posiad�o�ci. Kuchnia te� okaza�a si� ca�kiem niez�a. Czego� wi�cej potrzeba? Tak. Mo�na tam by�o przyjemnie sp�dzi� miesi�c wakacji. Tylko cz�owiek wyj�tkowo wybredny mia�by mo�e co do tego jakie� zastrze�enia. Stary Trevor by� wdowcem, a m�j przyjaciel jego jedynym synem. Jak s�ysza�em, mia� on jeszcze c�rk�, kt�ra jednak w czasie pobytu w Bromingham zmar�a na dyfteryt. Trevor, cho� nie odznacza� si� wielk� kultur� i oczytaniem, to jednak uchodzi� za cz�owieka m�drego. Umys� posiada� ch�onny, a to, czego si� nauczy�, dobrze pami�ta�. Podr�owa� wiele i zwiedzi� niema�y szmat �wiata. By� kr�pym, t�gim szatynem o cerze br�zowej, spalonej s�o�cem i wiatrem. �ywe, niebieskie oczy spogl�da�y niemal srogo. W ca�ej okolicy s�yn�� z uprzejmo�ci i filantropii. Znano go r�wnie� jako �agodnego s�dziego, wydaj�cego pob�a�liwe wyroki. Kt�rego� wieczoru, kr�tko po moim przybyciu, siedzieli�my przy poobiedniej szklance porto. M�ody Trevor skierowa� rozmow� na temat moich zainteresowa� dotycz�cych obserwacji i wnioskowania. W tym czasie zd��y�em ju� uj�� je w pewien system, chocia� jeszcze nie przeczuwa�em, jak wielk� rol� odegraj� one w moim �yciu. Starszy pan doszukiwa� si� prawdopodobnie przesady w opowiadaniach swego syna o niekt�rych z moich do�wiadcze�. - No, Mr. Holmes, niech pan teraz wypr�buje swoje zdolno�ci - powiedzia� u�miechaj�c si� dobrodusznie. - Mo�e z mojego wygl�du potrafi pan co� wywnioskowa�? Stanowi� podobno doskona�y obiekt do dedukcji. - Obawiam si�, �e raczej nie - odpowiedzia�em. - Mimo to pozwol� sobie zauwa�y�, i� w ci�gu ostatnich dwunastu miesi�cy odczuwa� pan l�k przed jak�� napa�ci� czy atakiem. - U�miech znikn�� z jego twarzy. Skierowa� na mnie wzrok, w kt�rym odmalowa�o si� zdumienie. - W istocie, to odpowiada prawdzie. Wiesz, Wiktorze - zwr�ci� si� do syna - ta banda k�usownik�w, kt�r� rozbili�my, grozi�a, �e nas wymorduje. Sir Edward Hoby zosta� napadni�ty. Od tej pory mam si� na baczno�ci. Ale zupe�nie nie mog� zrozumie�, sk�d pan dowiedzia� si� o tym? - Posiada pan bardzo �adn� lask� - odpar�em. - S�dz�c po napisie, nie mo�e pan mie� jej d�u�ej ni� rok. Mimo to zada� pan sobie tyle trudu, aby r�czk� jej wydr��y� i wype�ni� roztopionym o�owiem. Dzi�ki temu laska ta sta�a si� gro�n� broni�. Z pewno�ci� nie przedsi�bra�by pan takich ostro�no�ci, gdyby pan nie obawia� si� jakiego� niebezpiecze�stwa. - C� wi�cej? - spyta� Trevor z u�miechem. - Za m�odu musia� pan intensywnie uprawia� boks. - Znowu zgad� pan. Z czego pan jednak to wywnioskowa�? Czy z tego, �e mam troch� skrzywiony nos? - Nie! - odpowiedzia�em. - Pa�skie uszy to zdradzaj�. Maj� one charakterystyczne sp�aszczenia i zgrubienia, kt�re znamionuj� boksera. - I co dalej? - Zgrubienia na pa�skich d�oniach wskazuj�, i� d�ugi czas pracowa� pan przy jakich� pracach ziemnych, pos�uguj�c si� �opat�. - Tak. Ca�y sw�j maj�tek zdoby�em na "polach z�otodajnych". - By� pan w Nowej zelandii. - Znowu trafnie pan odgad�. - Odwiedzi� pan r�wnie� Japoni�. - Tak jest. - J. A. to inicja�y osoby, z kt�r� ��czy�y pana bardzo za�y�e stosunki. P�niej stara� si� pan o niej zupe�nie zapomnie�. Mr. Trevor uni�s� si� z wolna. W najwy�szym os�upieniu utkwi� we mnie swe wielkie, niebieskie oczy. Nagle zachwia� si� i upad� zemdlony twarz� na st� mi�dzy �upiny od orzech�w. Mo�esz sobie wyobrazi�, Watsonie, jak to nas obu przerazi�o, jego syna i mnie. Omdlenie jednak nie trwa�o d�ugo. Gdy rozpi�li�my mu ko�nierzyk i skropili twarz wod�, westchn�� raz czy dwa razy, wreszcie oprzytomnia� i usiad�. - Ach, ch�opcy! - powiedzia� sil�c si� na u�miech. - Chyba nie bardzo was przestraszy�em? Pozornie wygl�dam na silnego, jednak mam s�abe serce i niewiele potrzeba, aby mnie zwali� z n�g. Nie mog� zrozumie�, Mr. Holmes, jak pan dochodzi do swoich wniosk�w. Wydaje mi si� jednak, �e wszyscy detektywi jacy obecnie istniej� i jakich mo�na sobie wyobrazi� w przysz�o�ci, s� dzie�mi w por�wnaniu z panem. To jest pa�skim powo�aniem. Niech pan wierzy s�owom cz�owieka, kt�ry nie�le zna �wiat. S�d s�dziego Trevora, chocia� przesadnie oceniaj�cy moje zdolno�ci, sta� si� punktem zwrotnym w moim �yciu. Przekona� mnie on, �e to, co dotychczas stanowi�o jedynie przyjemne zaj�cie amatora, mo�na przekszta�ci� w prac� zawodow�. Wtedy jednak zbyt by�em zaabsorbowany nag�ym zas�abni�ciem mojego gospodarza, by m�c my�le� o czymkolwiek innym. - Mam nadziej� - rzek�em - �e nie powiedzia�em nic takiego, czym m�g�bym pana urazi�? - No, niew�tpliwie odkry� pan moj� tajemnic�. - Ale czy wolno spyta�, sk�d pan o tym wie i co pan wie? Chocia� m�wi� to na wp� �artobliwie, to jednak w oczach jego czai�o si� jeszcze poprzednie przera�enie. - To bardzo proste - powiedzia�em. - Gdy obna�y� pan r�k�, aby wci�gn�� do ��dki ryb�, zauwa�y�em na zgi�ciu �okcia wytatuowane inicja�y J. A. Mo�na je by�o odczyta�. jednak zamazane kszta�ty liter i plamy na sk�rze wok� nich �wiadcz�, i� stara� si� pan je usun��. Nie ulega wi�c w�tpliwo�ci, i� osoba posiadaj�ca te inicja�y by�a panu kiedy� bardzo dobrze znana. P�niej natomiast stara� si� pan o niej zapomnie�. - Pan jest bardzo spostrzegawczy! - zawo�a� z westchnieniem ulgi. - Tak w�a�nie by�o, jak pan m�wi. Ze wszystkich z�ych wspomnie� najgorsze s� wspomnienia dawnych nieszcz�liwych mi�o�ci. No, ale chod�my do pokoju bilardowego na cygaro. Od tego dnia w zachowaniu Mr. Trevora mimo serdeczno�ci w stosunku do mnie wyczuwa�em pewn� doz� podejrzliwo�ci. Zauwa�y� to r�wnie� jego syn. - Wywar�e� na ojcu tak silne wra�enie - m�wi� - �e nie jest teraz pewien, co wiesz, a czego nie mo�esz wiedzie�. Stary Trevor wpradzie stara� si� nie okazywa� mi swej podejrzliwo�ci, jestem tego pewien, jednak nurtowa�a go nieustannie, tak �e nie m�g� jej ukry�. Wreszcie nabra�em pewno�ci: to ja jestem przyczyn� jego niepokoju. Wtedy postanowi�em zako�czy� moj� wizyt�. Jednak w przeddzie� mego wyjazdu zaszed� wypadek, kt�ry poci�gn�� za sob� powa�ne nast�pstwa. Siedzieli�my w�a�nie we trzech w ogrodowych fotelach ustawionych na trawniku. Podziwiali�my widok na Broads, rozkoszuj�c si� s�o�cem, gdy z domu wysz�a do nas s�u��ca. Oznajmi�a jakiego� m�czyzn�, kt�ry pragnie widzie� si� z Mr. Trevorem. - Jak on si� nazywa? - spyta� m�j gospodarz. - Nie chce powiedzie�. - Wi�c czego chce? - Twierdzi, �e pan go zna. Prosi tylko o chwil� rozmowy. - Przy�lij wi�c go tutaj. Po chwili zjawi� si� niski, wyn�dznia�y cz�eczyna. Zbli�a� si� ku nam ko�ysz�cym krokiem. Mia� na sobie kurtk� z marynarsk� odznak� na r�kawie, koszul� w czerwono_czarn� krat�, spodnie z szorstkiego materia�u i mocno zniszczone buty. Jego chud�, ogorza�� twarz cechowa�a przebieg�o��. B��kaj�cy si� po niej nieszczery u�miech ods�ania� nier�wne, po��k�e z�by. D�onie trzyma� na wp� zaci�ni�te w charakterystyczny dla marynarzy spos�b. Gdy szed� przez trawnik swym niezgrabnym krokiem, Mr. Trevor zerwa� si� z fotela i pobieg� w kierunku domu. Po chwili wr�ci�. Gdy mija� mnie, poczu�em od niego silny zapach w�dki. - No i c�, m�j przyjacielu, mog� dla was uczyni�? - spyta�. Marynarz sta� u�miechaj�c si� i patrz�c na� spod przymru�onych powiek. - Nie poznaje mnie pan? - spyta�. - Ale� tak, m�j drogi. Z pewno�ci� nazywacie si� Hudson. - W g�osie Mr. Trevora wyra�nie brzmia�o zaskoczenie. - Tak, sir jestem Hudson! - odpowiedzia� marynarz. - Mija ju� trzydzie�ci lat od czasu, gdy pana ostatni raz widzia�em. Jak widz�, pan osiad� we w�asnych dobrach. Ja natomiast w dalszym ci�gu tu�am si� po �wiecie i klepi� bied�. - Sam si� zaraz przekonasz, �e nie zapomnia�em dawnych czas�w - odpar� Mr. Trevor i zbli�ywszy si� do marynarza szepn��: - Id� do kuchni! - G�o�no za� doda�: - Oczywi�cie, pomog� ci. Zaraz dostaniesz co� do jedzenia i picia. - Dzi�kuj�, sir! - odpar� przybysz, dotykaj�c r�k� daszka czapki. - Jestem zm�czony i pragn� odpoczynku. Mam nadziej�, i� udzieli mi go Mr. Beddoes lub pan. - Ach! Wiesz wi�c, gdzie mieszka obecnie Mr. Beddoes? - zawo�a� Mr. Trevor. - Tak si� jako� szcz�liwie sk�ada, �e wiem, gdzie przebywaj� teraz moi starzy przyjaciele! - odpowiedzia� ze z�o�liwym u�miechem. Po tych s�owach uda� si� wraz ze s�u��c� do kuchni. Mr. Trevor w kr�tkich s�owach poinformowa� nas, i� razem z tym cz�owiekiem pe�ni� s�u�b� na statku, gdy wyrusza� na poszukiwanie z�ota, po czym zostawiwszy nas samych uda� si� do domu. W godzin� p�niej wr�cili�my do domu i zastali�my go le��cego na kanapie. By� kompletnie pijany. Ca�e to zdarzenie sprawi�o na mnie bardzo nieprzyjemne wra�enie. Z ulg� opu�ci�em nazajutrz Donnithorpe, gdy� czu�em doskonale, �e dalsza moja obecno�� by�aby dla mojego przyjaciela bardzo kr�puj�ca. Dzia�o si� to wszystko w pierwszym miesi�cu moich wielkich wakacji. Po powrocie do Londynu nast�pne siedem tygodni sp�dzi�em w swym mieszkaniu, przeprowadzaj�c kilka interesuj�cych do�wiadcze� z chemii organicznej. Jesie� by�a w pe�ni i wakacje dobiega�y ju� ko�ca, gdy pewnego dnia otrzyma�em telegram od mojego przyjaciela. B�aga� mnie, abym niezw�ocznie przyjecha� do Donnithorpe, gdy� bardzo potrzebuje mojej rady i pomocy. Oczywi�cie rzuci�em wszystko i pojecha�em na p�noc. Wiktor przyby� po mnie na stacj� w ma�ym powoziku. Od razu pozna�em, �e ostatnie dwa miesi�ce musia�y by� dla niego bardzo ci�kie. Schud�, postarza� si�. Utraci� ca�� weso�o�� i �ywy temperament. - Ojciec jest umieraj�cy! - brzmia�y pierwsze jego s�owa. - Nie mo�e by�! - zawo�a�em. - Co mu si� sta�o? - Apopleksja. Silny wstrz�s nerwowy. Ca�y dzie� walczy� ze �mierci� i w�tpi�, czy zastaniemy go jeszcze przy �yciu. Mo�esz sobie wyobrazi�, Watsonie, jak wielkie wra�enie wywar�a na mnie ta niespodziewana wiadomo��. - Co w�a�ciwie spowodowa�o atak? - spyta�em. - O to w�a�nie chodzi! Wsiadaj! Podczas drogi wszystko ci opowiem. Czy przypominasz sobie tego marynarza, kt�ry odwiedzi� nas w przeddzie� twojego wyjazdu? - Doskonale! - Lecz czy domy�lasz si� kogo�my wpu�cili w�wczas do domu? - Nie mam poj�cia. - Holmesie! To by� szatan! - krzykn��. Spojrza�em na� zdziwiony. - Tak, to by� szatan we w�asnej osobie. Od tego czasu nie zaznali�my ani chwili spokoju. Ojciec by� wci�� okropnie przygn�biony, a teraz umiera. Dosta� ataku serca przez tego przekl�tego Hudsona. - Ale jak on do tego doprowadzi�? - Ach! Wiele bym da�, �eby to wiedzie�. M�j stary, kochany, dobry ojciec. Jak m�g� wpa�� w szpony tego �otra?! Bardzo si� ciesz�, Holmesie, �e� przyjecha�! Mam bezgraniczne zaufanie do twego zdania i rozs�dku. Na pewno poradzisz mi jak umiesz najlepiej. Jechali�my szybko r�wn�, jasn� drog� wiejsk�. Przed nami rozpo�ciera�y si� pola Broads w blasku promieni zachodz�cego s�o�ca. Po lewej stronie spostrzeg�em stercz�ce ponad gajem wysokie kominy i maszt flagowy, zdobi�cy siedzib� s�dziego Trevora. - M�j ojciec da� temu �otrowi posad� ogrodnika - odezwa� si� m�j przyjaciel. - Poniewa� jednak to stanowisko nie odpowiada�o mu, uczyni� go g��wnym lokajem. Z t� chwil� ca�y dom zdany zosta� na jego �ask�. W��czy� si� wsz�dzie i robi�, co mu si� �ywnie podoba�o. S�u��ce skar�y�y si� na jego pija�stwo i ordynarne obej�cie, na co ojciec podni�s� wszystkim p�ace jako rekompensat� za te przykro�ci. Ten �otr, Hudson, bra� nieraz ��d� i najlepsz� strzelb� ojca, aby uda� si� na "ma�e polowanie". A wszystko to robi� z tak bezczeln�, z�o�liw� i szydercz� min�, �e ju� nieraz r�bn��bym go w szcz�k�, gdyby by� moim r�wie�nikiem. Powiedz, Holmesie! Ca�y czas stara�em si� si�� woli opanowywa�. Czy nie by�oby jednak lepiej dzia�a� energiczniej? By� mo�e, post�powa�em niew�a�ciwie. Sytuacja coraz bardziej zaostrza�a si�. Bezczelno�� tego bydlaka, Hudsona, stawa�a si� nie do zniesienia, a� wreszcie kt�rego� dnia, gdy w mojej obecno�ci ordynarnie odpowiedzia� ojcu, chwyci�em go za kark i wyrzuci�em z pokoju. Podni�s� si� siny z w�ciek�o�ci i zmierzy� mnie jadowitym spojrzeniem. Zawiera�o ono wi�ksz� gro�b�, ni�by m�g� wypowiedzie� s�owami. Nie wiem, co zasz�o potem mi�dzy nimi, w ka�dym razie ojciec nast�pnego dnia przyszed� do mnie z propozycj�, abym przeprosi� Hudsona. Oczywi�cie odm�wi�em. Spyta�em te� ojca, jak mo�e tolerowa� chamskie zachowanie si� tego n�dznika wobec siebie i reszty domownik�w. - Ach, m�j ch�opcze! - odpar�. - M�wisz tak, bo nie zdajesz sobie sprawy, w jakiej znajduj� si� sytuacji. Ale powiniene� dowiedzie� si� o wszystkim. Wiktorze! Co b�dzie, to b�dzie! Pal licho! Ciekaw jestem tylko, czy potem b�dziesz nadal przekonany o krzywdzie, jaka spotyka twego biednego ojca? By� bardzo zdenerwowany. Zamkn�� si� w gabinecie i sp�dzi� tam reszt� dnia. Widzia�em przez okno, jak pisa� co� w po�piechu. Tego wieczoru my�la�em, �e nadchodzi wreszcie nasze wyzwolenie. Hudson bowiem oznajmi�, �e odchodzi. Siedzieli�my w�a�nie po obiedzie w jadalni, gdy wszed�. By� mocno wstawiony. - Mam do�� Norfolku! - powiedzia� grubym i ochryp�ym g�osem. - Odwiedz� teraz Mr. Beddoesa w Hampshire. Zapewne podobnie jak pan bardzo si� ucieszy na m�j widok. - Mam nadziej�, Hudsonie, i� nie odchodzisz z uraz�? - spyta� ojciec �agodnie i nie�mia�o, co w najwy�szym stopniu mnie oburzy�o. - Nie otrzyma�em jeszcze nale�nych mi przeprosin! - odpar�, patrz�c nad�sany w moj� stron�. - Wiktorze! Potraktowa�e� tego zacnego cz�owieka troch� za ostro. Przyznasz chyba? - zwr�ci� si� ojciec do mnie. - Wr�cz przeciwnie! Obaj wykazali�my wprost anielsk� cierpliwo��, znosz�c jego wybryki! - odpar�em. - Takie jest moje zdanie. - A wi�c to tak? - warkn��. - Doskonale, kolego. Jeszcze o tym porozmawiamy! Zataczaj�c si� wyszed� z pokoju i w ci�gu p� godziny opu�ci� nasz dom. Po jego wyje�dzie ojciec czu� si� kompletnie rozstrojony nerwowo. Co noc s�ysza�em, jak chodzi po swym pokoju. Wreszcie, gdy zacz�� odzyskiwa� r�wnowag� duchow�, spad� cios. - Jak to si� sta�o? - spyta�em. - W zupe�nie niezwyk�y spos�b. Ot� wczoraj wieczorem ojciec otrzyma� list. Widnia� na nim stempel pocztowy z Fordingbridge. Po przeczytaniu listu ojciec z�apa� si� obur�cz za g�ow� i pocz�� biega� w k�ko po pokoju. Robi� wra�enie cz�owieka, kt�ry postrada� zmys�y. Gdy wreszcie uda�o mi si� u�o�y� go na kanapie, jedna po�owa twarzy wraz z powiek� i ustami wykrzywi�a si�. Zwyk�a oznaka ataku. Wiedzia�em o tym dobrze. Niezw�ocznie przyby� dr Fordham i razem po�o�yli�my ojca do ��ka. Pora�enie jednak post�powa�o dalej. By� ci�gle nieprzytomny. W�tpi�, aby�my zastali go jeszcze przy �yciu. - Ale� to okropne, Wiktorze! - zawo�a�em. - C� takiego m�g� jednak zawiera� ten list, i� wywo�a� tak straszny skutek? - Nic! W tym w�a�nie tkwi zagadka. Zupe�nie zwyk�e i nawet �mieszne zawiadomienie! Och! M�j Bo�e! Sta�o si� to, czego si� obawia�em! Podczas rozmowy min�li�my zakr�t alei. W gasn�cym �wietle zachodz�cego s�o�ca ujrzeli�my dw�r Trevor�w. We wszystkich oknach story by�y pospuszczane. Gdy podchodzili�my do drzwi domu, na twarzy mojego przyjaciela pojawi� si� wyraz rozpaczy. Jaki� m�czyzna w czerni wyszed� nam naprzeciw. - Kiedy to si� sta�o, doktorze? - spyta� Trevor. - Prawie zaraz po pana odej�ciu. - Czy odzyska� przytomno��? - Na chwil� przed �mierci�. - Czy zostawi� mi jak�� wiadomo��? - Tylko to, �e papiery znajduj� si� w japo�skim gabinecie w g��bi biurka. Wiktor przeprosi� mnie na chwil� i uda� si� wraz z doktorem do pokoju ojca. Jeszcze nigdy w �yciu nie czu�em si� tak �le, jak w�wczas. Zastanawia�em si� nad ca�� spraw�. C� mog�a kry� w sobie przesz�o�� Trevora, boksera, podr�nika i poszukiwacza z�ota? W jaki spos�b wpad� w r�ce tego bezczelnego marynarza? Dlaczego zemdla�, gdy wspomnia�em o na wp� zatartych inicja�ach, jakie mia� wytatuowane na r�ce? Dlaczego wreszcie umar� z przera�enia po otrzymaniu listu z Fordingbridge? Teraz dopiero przypomnia�em sobie, i� Fordingbridge le�y w Hampshire. Tam te� mieszka �w Mr. Beddoes, do kt�rego Hudson wybra� si� prawdopodobnie r�wnie� w celu szanta�u. List ten m�g� wi�c pochodzi� od niego i zawiera� wiadomo�� o zdradzie tajemnicy jakiego� przest�pstwa, kt�re prawdopodobnie kiedy�, w przesz�o�ci pope�niono. Ale list m�g� r�wnie� wys�a� Beddoes, chc�c ostrzec starego wsp�lnika przed zagra�aj�cym im tego rodzaju niebezpiecze�stwem. Wnioski te wydawa�y mi si� s�uszne. Ale jakim sposobem list o takiej tre�ci m�g� by� zabawny i pospolity? - bo przecie� tak go w�a�nie okre�li� m�ody Trevor. Musia� go chyba �le zrozumie�. Prawdopodobnie mamy w tym wypadku do czynienia z jakim� skomplikowanym szyfrem. W�a�ciwa tre�� ma zupe�nie inne znaczenie ni� zdania zawarte w tek�cie. Musz� zobaczy� ten list. Je�li jest tak, jak przypuszcza�em, to z ca�� pewno�ci� uda mi si� go prawid�owo odczyta�. Ju� prawie godzin� siedzia�em w mroku, gdy moje rozmy�lania nad t� zagadkow� spraw� przerwa�a zap�akana s�u��ca, kt�ra przynios�a lamp�. Zaraz za ni� wszed� m�j przyjaciel Trevor, blady lecz spokojny. W r�ku trzyma� papiery, kt�re teraz le�� tu na moich kolanach. Usiad� naprzeciw mnie, przysun�� lamp� i poda� mi kawa�ek szarego papieru zawieraj�cego kilka niewyra�nych zda�: "Polowanie pod Londynem rozpocz�te. G��wny �owczy Hudson zarz�dzi� chyba wszystko! Wyra�nie ju� powiedzia�: B�dzie wielka ob�awa! Dlatego trzeba ratowa� ba�ancich samic �ycie". Gdy po raz pierwszy czyta�em to zawiadomienie, mia�em chyba tak samo zdziwion� min�, Watsonie, jak ty przed chwil�. Drugi raz przeczyta�em je bardzo uwa�nie. Te pozornie pozbawione sensu zdania, jak przypuszcza�em, kryj� w sobie jak�� zupe�nie inn� tre��. By� mo�e, niekt�re s�owa, jak na przyk�ad |ob�awa, lub |ba�ancie |samice, mia�y jakie� umowne znaczenie. Je�li dobrane zosta�y ca�kiem dowolnie, to nie ma nawet mowy, aby je odgadn��. Tajemnica szyfru, zdaje mi si� jednak, nie na tym polega. Nazwisko Hudsona wskazywa�o na to, �e sens zawiadomienia powinien by� taki, jaki od pocz�tku przypuszcza�em. �wiadczy�o ono ponadto o tym, i� list raczej pochodzi� od Beddoesa, a nie od marynarza. Spr�bowa�em czyta� tekst od ko�ca. Ale wyra�enie: |�ycie |samic |ba�ancich nie dawa�o wielkiej nadziei na rozwi�zanie zagadki. Podobnie sko�czy�o si� fiaskiem odczytywanie co drugiego s�owa: |polowanie... |Londynem... |g��wny..., lub te� |pod... |rozpocz�te... |�owczy. Wtem znalaz�em w�a�ciwy klucz do szyfru. U�o�y�em tekst, wybieraj�c co trzecie s�owo, pocz�wszy oczywi�cie od pierwszego. Tak! Teraz powsta�o ostrze�enie, kt�re rzeczywi�cie mog�o doprowadzi� do rozpaczy starego Trevora. Tre�� jego przeczyta�em Wiktorowi. By�a kr�tka i zwi�z�a: "Polowanie rozpocz�te. Hudson wszystko powiedzia�. Ob�awa! Ratowa� �ycie"! M�ody Trevor ukry� twarz w dr��cych d�oniach. - Tak te� chyba by�o! To gorsze ni� �mier�! - j�kn��. - To jeszcze ha�ba! Ale jakie mog� mie� znaczenie takie wyrazy, jak: |g��wny |�owczy lub |ba�ancie |samice? - Dla samej tre�ci ostrze�enia nie posiadaj� one �adnego znaczenia. Poniewa� jednak nie mo�emy ustali� nadawcy listu, mog� one nam w tym bardzo pom�c. Widzisz sam, i� autor zacz�� pisa� |polowanie... |rozpocz�te... i tak dalej, pozostawiaj�c luki. Nast�pnie w puste miejsca wpisa� po dwa s�owa, zgodnie z um�wionym szyfrem. By�y to pierwsze lepsze s�owa, jakie mu przysz�y na my�l. Mi�dzy nimi wiele zwi�zanych jest z �owiectwem, co �wiadczy�oby o tym, i� autor listu by� chyba zapalonym my�liwym lub hodowc�. A czy wiesz co� o tym Beddoesie? - Teraz gdy o niego spyta�e� - odpar� - przypominam sobie, i� ka�dej jesieni przysy�a� memu nieszcz�liwemu ojcu zaproszenie na polowanie. Urz�dza� je w swoich terenach �owieckich. - Nie ulega wi�c w�tpliwo�ci - odpar�em. - To on jest autorem listu. Teraz pozostaje nam tylko wyja�ni� tajemnic�, kt�r� zna� marynarz Hudson, a kt�ra stanowi�a tak� gro�b� dla obu tych zamo�nych i powa�nych ludzi. - Obawiam si�, Holmesie - powiedzia� m�j przyjaciel - �e za tym wszystkim kryje si� ha�ba i zbrodnia. Przed tob� jednak nie chc� nic ukrywa�. Oto o�wiadczenie ojca, kt�re napisa�, gdy przekona� si�, i� grozi mu niebezpiecze�stwo ze strony Hudsona. Zgodnie ze wskaz�wkami doktora znalaz�em je w japo�skim biurku. We� i przeczytaj mi je, gdy� sam na to nie mam ani do�� si�y, ani odwagi. - To s� w�a�nie te papiery, Watsonie, kt�re w�wczas mi wr�czy�. Teraz odczytam je tobie, podobnie jak w tamt� noc czyta�em jemu w starym gabinecie. Jak widzisz na ok�adce widnieje tytu�: "Dzieje statku "Gloria Scott"" od chwili wyp�yni�cia z Falmouth dnia 8 pa�dziernika 1855 do momentu jego katastrofy na 15/020~* szeroko�ci p�nocnej i 25/014~* d�ugo�ci zachodniej dnia 6 listopada tego� roku. Spisane zosta�y w formie listu. A oto ich tre��: M�j drogi synu! Teraz gdy ostatnie chwile �ycia zatruwa mi zbli�aj�ca si� nieuchronnie ha�ba, mog� ci o wszystkim szczerze i uczciwie napisa�. Wierz mi! To nie strach przed prawem ani obawa przed utrat� pozycji w hrabstwie czy te� przed poni�eniem w oczach tych wszystkich, co mnie znali, najwi�cej rani mi serce. Dla mnie najgorsze jest to, i� ty b�dziesz musia� si� wstydzi� za swego ojca. Ty, kt�ry mnie kochasz! W�a�nie ty powiniene� mie� dla mnie szacunek. Ale je�li wci�� zagra�aj�ce mi niebezpiecze�stwo spadnie na mnie, pragn�, aby� przeczyta� ten list. Chc� ci sam opowiedzie� o mojej winie i o jej rozmiarach. Gdyby jednak wszystko u�o�y�o si� pomy�lnie (co mo�e sprawi� wszechmoc Bo�a), a dokument ten nie uleg� zniszczeniu, lecz trafi� w twoje r�ce, to zaklinam ci� na wszystkie �wi�to�ci, na pami�� twojej ukochanej matki i na nasz� mi�o�� spal go i nigdy nawet my�lami do� nie wracaj. Je�li kiedy� b�dziesz czyta� te s�owa, ja b�d� ju� zdemaskowany i usuni�ty ze swego domu. Bior�c jednak pod uwag� z�y stan mego serca, raczej b�d� ju� w grobie. Nie spos�b d�u�ej milcze�. Przysi�gam ci! Ka�de s�owo tego listu to szczera prawda. Mimo wszystko jednak wierz� w mi�osierdzie. Kochany ch�opcze! Trevor to wcale nie moje nazwisko. niegdy� w m�odo�ci nazywa�em si� James Armitage. Teraz dopiero mo�esz poj��, dlaczego by�em tak zaskoczony, gdy kilka tygodni temu w rozmowie z twoim przyjacielem s�dzi�em, i� odkry� on t� tajemnic�. Jako Armitage pracowa�em w londy�skim domu bankowym. Pope�ni�em tam przest�pstwo i pod tym nazwiskiem zosta�em skazany na zes�anie. Ale nie s�d� mnie, m�j ch�opcze, zbyt surowo. Po prostu mia�em d�ug honorowy. Uregulowa�em go pieni�dzmi, kt�re nie nale�a�y do mnie. My�la�em, �e zanim si� to wykryje, b�d� m�g� zwr�ci� samodzielnie po�yczon� kwot�. Prze�ladowa� mnie jednak jaki� fatalny pech! Nigdy w rezultacie nie otrzyma�em pieni�dzy, na kt�re liczy�em, a wcze�niejsza ni� zazwyczaj kontrola ksi�g wykry�a moje nadu�ycie. By�a to w�a�ciwie dosy� b�aha sprawa, jednak przepisy prawne przed trzydziestu laty by�y znacznie surowsze ni� obecnie. W ten spos�b maj�c 23 lata sta�em si� przest�pc�. Zakuto mnie w kajdany i wraz z trzydziestu siedmiu innymi wi�niami pop�yn��em do Australii pod pok�adem statku "Gloria Scott". By� to rok 1855. Wojna krymska trwa�a w ca�ej pe�ni. Statki do przewozu wi�ni�w zamieniono wtedy na transportowce kursuj�ce na Morzu Czarnym. Zmusza�o to rz�d do wysy�ki wi�ni�w na mniejszych i mniej odpowiednich do tego celu statkach. Takim w�a�nie by�a "Gloria Scott", kt�ra poprzednio p�ywa�a z �adunkiem chi�skiej herbaty. T� kategori� statk�w zast�pi�y p�niej klipery. "Gloria" to statek starego typu o wyporno�ci 500 ton, bardzo szeroki i niestateczny. Za�og� jego stanowili: kapitan, kapelan, trzech oficer�w, 26 marynarzy, 18 �o�nierzy, i 4 dozorc�w. Opr�cz nich statek wi�z� 38 wi�ni�w. Tak wi�c ca�a za�oga gdy opuszczali�my Falmouth, wynosi�a blisko 100 ludzi. Na normalnych statkach wi�ziennych �ciany mi�dzy celami budowano z grubych bali d�bowych. U nas natomiast by�y bardzo cienkie i s�abe. Obok mnie, w celi po�o�onej bli�ej rufy, umieszczono wi�nia, na kt�rego zwr�ci�em specjaln� uwag� ju� przed za�adowaniem nas na statek, podczas przeprowadzania na molo. By� to m�odzieniec o bladej pozbawionej zarostu twarzy, cienkim, d�ugim nosie i mocno zarysowanych szcz�kach. Szed� wyprostowany, energicznym krokiem, z wysoko podniesion� g�ow�. Ca�e jego zachowanie cechowa�a swoboda i beztroska. Zwraca� na siebie powszchn� uwag� swym nieprzeci�tnym wzrostem. W�tpi�, czy kto z nas si�ga� mu wy�ej ni� do ramienia. Musia� mie� co najmniej sze�� i p� stopy wzrostu. Jego pe�ne energii i stanowczo�ci oblicze stanowi�o naprawd� dziwne zjawisko w�r�d t�umu zgn�bionych i zm�czonych twarzy. Ucieszy�em si� wi�c, i� on w�a�nie jest moim s�siadem. Jeszcze wi�ksza jednak ogarn�a mnie rado��, gdy w nocnej ciszy us�ysza�em jaki� szept, a id�c za g�osem zauwa�y�em otw�r, kt�ry on wywierci� w desce dziel�cej nasze cele. - Halo, kolego - m�wi� �ciszonym g�osem. - Jak si� nazywasz? I za co tu siedzisz? Opowiedzia�em mu swoj� histori� i zapyta�em, kim jest. - Jestem Jack Prendergast! - odpowiedzia�. - I mog� si� za�o�y�, �e� s�ysza� ju� o mnie, nim si� spotkali�my. Od razu przypomnia�em sobie jego spraw�. Kr�tko przed moim aresztowaniem wywo�a�a ona ogromny rozg�os w ca�ym kraju. Pochodzi� z dobrej rodziny i posiada� wybitne zdolno�ci, lecz zbyt �atwo ulega� z�ym na�ogom, co w ko�cu doprowadzi�o do tego, �e za pomoc� bardzo pomys�owych oszustw wy�udzi� olbrzymie sumy od czo�owych kupc�w Londynu. - No i c�? Pami�tasz moj� spraw�? - zapyta� che�pliwie. - Bardzo dobrze. - To mo�e przypomnisz sobie pewien nie wyja�niony fakt? - Co takiego? - Mia�em wi�c, czy nie mia�em blisko �wier� miliona funt�w szterling�w? - Tak m�wiono. - Ale �adnych pieni�dzy nie znaleziono, prawda? - Tak. - A wi�c, jak przypuszczasz, gdzie one s�? - Nie mam poj�cia. - Tam, gdzie powinny by�! W moich r�kach! - zawo�a�. - Przysi�gam, �e zdoby�em wi�cej funt�w, ni� masz w�os�w na g�owie. A je�li posiadasz, m�j synu, pieni�dze i wiesz, jak si� z nimi obchodzi� oraz jak je wydawa�, to nie ma dla ciebie rzeczy niemo�liwych. A teraz jak my�lisz? Czy to nie dziwne, �e cz�owiek, kt�ry mo�e wszystko, wysiaduje na dnie cuchn�cego, zbutwia�ego wraku z chi�skich m�rz, pe�nego szczur�w i robactwa? Nie, m�j panie! Taki cz�owiek my�li o sobie i o swoich towarzyszach. Mo�esz na mnie liczy� i b�d� pewny, �e je�li mi pomo�esz, to ci� st�d wydostan�. Gdy to w�wczas m�wi�, nie bardzo mu wierzy�em. Ale po zaprzysi�eniu mnie na wszystkie �wi�to�ci opowiedzia� o planowanym spisku. Ot� jeszcze przed zaokr�towaniem dwunastu wi�ni�w z Prendergastem na czele postanowi�o opanowa� statek "Gloria Scott", a pieni�dze Prendergasta stanowi�y si�� nap�dow� ca�ej akcji. - Mam wsp�lnika - m�wi� dalej - niespotykanej wprost dobroci. Szczery jak z�oto! On ma moje pieni�dze. Jak s�dzisz, gdzie on si� teraz znajduje...? Jest kapelanem tego statku! Samym kapelanem! Wszed� z powag� na pok�ad w czarnym stroju, zaopatrzony we wszystkie potrzebne papiery. W jego skrzyni znajduje si� wystarczaj�ca suma pieni�dzy, by kupi� ca�y statek. Za�oga jest nam oddana cia�em i dusz�. Zanim zorientowali si�, o co chodzi, przekupi� ju� dwunastu z nich. Pozyska� te� dw�ch dozorc�w i drugiego oficera, Mercera. A je�li uzna, �e warto, to przekupi samego kapitana. - C� wi�c zamierzacie robi�? - spyta�em. - Jak my�lisz? Po prostu p�aszcze niekt�rych �o�nierzy uczynimy bardziej czerwonymi, ni� by�y przedtem... - Ale� oni s� przecie� uzbrojeni! - Oczywi�cie! Tak te� powinno by�, m�j ch�opcze! Ale my te� mamy bro�. Na ka�dego z nas przypada po dwa pistolety. I je�li z poparciem za�ogi nie potrafimy opanowa� statku, to powinni nas umie�ci� w pensjonacie dla panienek. Ty tej nocy pom�w ze swoim s�siadem z lewej strony i wybadaj, czy mo�na mu zaufa�. Zrobi�em, co mi poleci�. Moim drugim s�siadem, jak si� okaza�o, by� m�ody cz�owiek, kt�ry pope�ni� fa�szerstwo. Jego sprawa niewiele si� r�ni�a od mojej. Nazywa� si� Evans. Obecnie, po zmianie nazwiska, podobnie jak ja sta� si� on szcz�liwym i bogatym w�a�cicielem ziemskim w po�udniowej Anglii. Wtedy zgodzi� si� bardzo ch�tnie przyst�pi� do spisku. Uwa�a�, i� jest to jedyny spos�b ocalenia. Zanim przep�yn�li�my zatok�, wszyscy wi�niowie opr�cz dw�ch nale�eli do spisku. Jeden z nich by� chory umys�owo, a wi�c nie mogli�my ryzykowa� i wtajemnicza� go. Drugi natomiast chorowa� na ��taczk� i na nic by si� nam nie przyda�. W ten spos�b ju� od samego pocz�tku nic w�a�ciwie nie sta�o na przeszkodzie w opanowaniu statku. Specjalnie dobrana banda �otr�w, kt�ra stanowi�a za�og� "Glorii", dzi�ki pieni�dzom Prendergasta mia�a nam u�atwi� to zadanie. Pseudokapelan swobodnie w�drowa� po celach pod pozorem nawracania nas. Nosi� on ze sob� czarny worek rzekomo pe�en nabo�nych ksi�g. A odwiedza� nas tak cz�sto, �e ju� na trzeci dzie�, ka�dy wi�zie� mia� ukryte w nogach ��ka dwa pistolety, pilnik, funt prochu i 20 kul. Dw�ch dozorc�w by�o agentami Prendergasta, a drugi oficer jego praw� r�k�. Przeciwko sobie mieli�my tylko kapitana statku, dw�ch oficer�w, dw�ch dozorc�w, lekarza i porucznika Martina wraz z jego osiemnastu �o�nierzami. Aby mie� jak najwi�cej szans powodzenia, zachowywali�my wszelkie �rodki ostro�no�ci. Postanowili�my zaatakowa� znienacka i oczywi�cie w nocy. Sta�o si� to jednak wcze�niej, ni� zamierzali�my. A oto jak do tego dosz�o: Pewnego wieczoru, w trzecim tygodniu naszej podr�y, wezwano lekarza do chorego wi�nia. Zszed� na d� do celi i podczas badania natrafi� przypadkiem r�k� na ukryte w ��ku pistolety. Gdyby uda�, �e niczego si� nie domy�la, m�g�by sparali�owa� ca�� nasz� akcj�. Jednak ten ma�y, nerwowy cz�owiek nie m�g� si� opanowa�. Zblad� jak �ciana i krzykn�� ze zdumienia. Wi�zie� od razu zorientowa� si� w sytuacji i zanim lekarz zd��y� podnie�� alarm, le�a� ju� przywi�zany do koi z zakneblowanymi ustami. Poniewa� drzwi prowadz�ce na pok�ad zostawi� otwarte, wybiegli�my przez nie. Po drodze zastrzelono dw�ch �o�nierzy i kaprala, kt�ry przybieg� zwabiony ha�asem. Przed drzwiami messy oficerskiej sta�o r�wnie� dwu �o�nierzy. Mieli chyba nie nabite karabiny, gdy� nie dali ognia. Zabito ich, gdy usi�owali nasadzi� bagnety na bro�. Ruszyli�my w�wczas do kajuty kapitana. jednym pchni�ciem otworzyli�my drzwi. W tym samym momencie wewn�trz kajuty pad� strza�. Kapitan run�� twarz� do przodu wprost na map� Atlantyku roz�o�on� na stole. Obok niego sta� "kapelan" z dymi�cym pistoletem w d�oni. Za�oga w tym czasie obezw�adni�a dw�ch oficer�w. A wi�c sprawa zosta�a za�atwiona, tak nam si� przynajmniej zdawa�o. Messa oficerska znajdowa�a si� obok kapita�skiej kajuty. Wdarli�my si� tam ca�� gromad�. Rozparli�my si� wygodnie na kanapach i krzyczeli�my jeden przez drugiego, pijani uczuciem wolno�ci. Wilson, rzekomy kapelan, rozbi� jedn� ze skrzynek stoj�cych pod �cianami i wydoby� z niej tuzin butelek sherry. Rozbijali�my szyjki butelek i nape�niali�my kubki. I ju� podnosili�my je w g�r�, gdy nagle og�uszy� nas huk karabin�w, a sala wype�ni�a si� dymem. Nie mo�na by�o nawet dojrze� drugiego ko�ca sto�u. Gdy si� troch� przeja�ni�o, ujrza�em istn� rze�: Wilson i o�miu innych wi�ni�w wi�o si� na ziemi, a ca�y st� zalany by� krwi� i sherry. Okropny widok! Jeszcze dzi� gdy o tym pomy�l�, dostaj� md�o�ci! Chwil� stali�my w os�upieniu. I przegraliby�my spraw�, gdyby nie Prendergast. Rykn�� jak rozjuszony byk i rzuci� si� ku drzwiom, my za� wszyscy pozostali przy �yciu wybiegli�my za nim. Na rufie sta� porucznik wraz z dziesi�cioma �o�nierzami. Oni to w�a�nie przez uchylone okienka, umieszczone nad sto�em, zasypali nas gradem kul. Wpadli�my na nich, zanim zd��yli powt�rnie nabi� karabiny i rozpocz�a si� zaci�ta walka wr�cz. Mieli�my nad nimi du�� przewag� liczebn�, tote� po kilku minutach by�o ju� po wszystkim. M�j Bo�e! C� to za krwawa rze�! Gorsza od niej nigdy chyba jeszcze si� nie zdarzy�a. Rozszala�y Prendergast wygl�da� jak wcielenie szatana. Chwyta� �o�nierzy z tak� �atwo�ci� jak ma�e dzieci i wyrzuca� �ywych czy umar�ych za burt�. Jeden z nich, ci�ko ranny sier�ant, utrzymywa� si� na powierzchni nadspodziewanie d�ugo, z trudem p�yn�c. Wreszcie kto� strzeli� mu z lito�ci w g�ow�. Gdy walka dobieg�a ko�ca, z naszych wrog�w przy �yciu pozostali tylko oficerowie, stra�nicy i lekarz. Wielu z nas, zadowalaj�c si� zdobyt� wolno�ci�, nie chcia�o bra� na