1998
Szczegóły |
Tytuł |
1998 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1998 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1998 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1998 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arthur Conan Doyle
Znikni�cie
m�odego lorda
Opowiadania
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
Prze�o�yli z angielskiego:
Jan Meysztowicz,
Jerzy Regawski,
Witold Engel,
Irena Szeligowa,
Jan Stanis�aw Zaus
Zawarte w niniejszym tomie
opowiadania pochodz� z wydanych
w r. 1960 tom�w pt. "Sherlock
Holmes niepokonany" i "Dr Watson
opowiada".
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla
niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_b�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z "Wydawnictwa
Pozna�skiego",
Pozna�, 1987
Pisa� J. Podstawka
Korekty dokona�y
K. Kopi�ska
i D. Jagie��o
"Gloria Scott"
pierwsza sprawa
Sherlocka Holmesa
Pewnego zimowego wieczoru, gdy
siedzieli�my przy kominku,
Sherlock Holmes zwr�ci� si� do
mnie:
- Mam tu ciekawe papiery,
Watsonie, kt�re z pewno�ci� ci�
zainteresuj�. Zreszt� z innego
jeszcze wzgl�du powiniene� si�
nimi zaj��. S� to dokumenty
dotycz�ce wypadku "Gloria
Scott". A oto zawiadomienie,
kt�rego tre�� tak przerazi�a
s�dziego Trevora, i� zaraz po
jego przeczytaniu zmar�.
Wyj�� z biurka niewielki,
po��k�y, kartonowy rulon.
Rozwi�za� tasiemk� i poda� mi
ma�� kartk�. Skre�lono na niej
kilka niezbyt wyra�nych zda�:
"Polowanie pod Londynem
rozpocz�te. G��wny �owczy Hudson
zarz�dzi� chyba wszystko.
Wyra�nie ju� powiedzia�: B�dzie
wielka ob�awa. Dlatego trzeba
ratowa� ba�ancich samic �ycie!"
Gdy w trakcie czytania tego
zagadkowego zawiadomienia
spojrza�em przelotnie na
Holmesa, zauwa�y�em, �e �mieje
si� z wyrazu mej twarzy.
- Wygl�dasz na troch�
zdziwionego - powiedzia�.
- Nie mog� zrozumie�, dlaczego
to zawiadomienie mog�o kogo�
przerazi�? Raczej wygl�da mi ono
na groteskowe.
- Oczywi�cie. Niemniej
pozostaje faktem, �e ros�y i
krzepki mimo swych lat m�czyzna
po przeczytaniu tej kartki
zwali� si� na ziemi�, jakby
otrzyma� cios kolb� pistoletu.
- Zaciekawiasz mnie -
odpar�em. - Dlaczego jednak
wspomnia�e�, i� z innych powod�w
powinienem zainteresowa� si� t�
spraw�?
- Poniewa� by�a ona pierwsz� w
mojej karierze.
Nieraz ju� pr�bowa�em
dowiedzie� si� od mego
przyjaciela, co sk�oni�o go do
zajmowania si� kryminalistyk�.
Dotychczas nigdy jednak nie
uda�o mi si� nak�oni� go do
zwierze�. Teraz siedzia� w
fotelu lekko pochylony do przodu
i rozk�ada� na kolanach papiery.
Po chwili zapali� fajk� i pocz��
je przegl�da�.
- Czy wspomnia�em ci kiedy o
Wiktorze Trevor? - spyta�. - To
m�j przyjaciel z czas�w
dwuletniego pobytu w Kolegium.
Nigdy nie by�em zbyt
towarzyski, Watsonie. Wola�em
nudzi� si� w swoim pokoju,
opracowuj�c w�asne metody
my�lenia, ni� przebywa� d�u�ej
w gronie koleg�w z mego roku.
Opr�cz szermierki i boksu nie
uprawia�em intensywniej innych
rodzaj�w sportu. Tak samo
kierunek moich studi�w
ca�kowicie r�ni� si� od
zainteresowa� koleg�w. Nie
mia�em wi�c z nimi �adnej
wsp�lnej p�aszczyzny
porozumienia. Trevor by� jedynym
cz�owiekiem, kt�rego pozna�em
bli�ej, i to tylko dzi�ki
przypadkowi. Pewnego ranka, gdy
schodzi�em do kaplicy, pies jego
ugryz� mnie w nog� w okolicy
kostki. Wprawdzie to bardzo
prozaiczny spos�b zawarcia
przyja�ni, jednak okaza� si�
skuteczny. Musia�em przele�e� w
��ku dziesi�� dni. Trevor za�
odwiedza� mnie, dowiaduj�c si� o
stan mego zdrowia. Te kr�tkie
pogaw�dki przekszta�ci�y si� z
czasem w coraz d�u�sze wizyty,
tak �e w rezultacie pod koniec
mojej choroby zostali�my ju�
serdecznymi przyjaci�mi. Wiktor
by� przystojnym, dobrze
zbudowanym m�czyzn�, pe�nym
energii i �ycia. Pomimo �e pod
wielu wzgl�dami stanowi� on moje
przeciwie�stwo, to jednak na
wi�kszo�� spraw mieli�my
jednakowe pogl�dy. Podobnie jak
ja nie mia� on �adnych
przyjaci�. I w�a�nie to
zadecydowa�o o naszej przyja�ni.
Po pewnym czasie Trevor
zaprosi� mnie do posiad�o�ci
swego ojca, kt�ra le�a�a w
hrabstwie Norfolk w s�siedztwie
Donnithorpe. Przyj��em
zaproszenie, ustalaj�c, �e
przyjad� w czasie wielkich
wakacji na okres miesi�ca.
Starszy Trevor by� zamo�nym i
powa�nym ziemianinem.
Przys�ugiwa� mu te� tytu�: "I.
P." Donnithorpe natomiast jest
ma�� wsi� po�o�on� w pobli�u
Broads w p�nocnej stronie
Langmere. Sta� tam stary
obszerny dom, zbudowany z cegie�
i drzewa d�bowego. Wiod�a do
niego pi�kna, wysadzana lipami
aleja. Okoliczne bagna i
wrzosowiska stanowi�y wspania�e
tereny do polowania na dzikie
kaczki. Ponadto mo�na tam by�o
�owi� ryby. Wreszcie we dworze
Trevor�w znajdowa� si�
niewielki, lecz starannie
dobrany ksi�gozbi�r, jak
przypuszcza�em, pozosta�o�� po
poprzednich w�a�cicielach
posiad�o�ci. Kuchnia te� okaza�a
si� ca�kiem niez�a. Czego�
wi�cej potrzeba? Tak. Mo�na tam
by�o przyjemnie sp�dzi� miesi�c
wakacji. Tylko cz�owiek
wyj�tkowo wybredny mia�by mo�e
co do tego jakie� zastrze�enia.
Stary Trevor by� wdowcem, a
m�j przyjaciel jego jedynym
synem. Jak s�ysza�em, mia� on
jeszcze c�rk�, kt�ra jednak w
czasie pobytu w Bromingham
zmar�a na dyfteryt. Trevor,
cho� nie odznacza� si� wielk�
kultur� i oczytaniem, to jednak
uchodzi� za cz�owieka m�drego.
Umys� posiada� ch�onny, a to,
czego si� nauczy�, dobrze
pami�ta�. Podr�owa� wiele i
zwiedzi� niema�y szmat �wiata.
By� kr�pym, t�gim szatynem o
cerze br�zowej, spalonej s�o�cem
i wiatrem. �ywe, niebieskie oczy
spogl�da�y niemal srogo. W ca�ej
okolicy s�yn�� z uprzejmo�ci i
filantropii. Znano go r�wnie�
jako �agodnego s�dziego,
wydaj�cego pob�a�liwe wyroki.
Kt�rego� wieczoru, kr�tko po
moim przybyciu, siedzieli�my
przy poobiedniej szklance porto.
M�ody Trevor skierowa� rozmow�
na temat moich zainteresowa�
dotycz�cych obserwacji i
wnioskowania. W tym czasie
zd��y�em ju� uj�� je w pewien
system, chocia� jeszcze nie
przeczuwa�em, jak wielk� rol�
odegraj� one w moim �yciu.
Starszy pan doszukiwa� si�
prawdopodobnie przesady w
opowiadaniach swego syna o
niekt�rych z moich do�wiadcze�.
- No, Mr. Holmes, niech pan
teraz wypr�buje swoje zdolno�ci
- powiedzia� u�miechaj�c si�
dobrodusznie. - Mo�e z mojego
wygl�du potrafi pan co�
wywnioskowa�? Stanowi� podobno
doskona�y obiekt do dedukcji. -
Obawiam si�, �e raczej nie -
odpowiedzia�em. - Mimo to
pozwol� sobie zauwa�y�, i� w
ci�gu ostatnich dwunastu
miesi�cy odczuwa� pan l�k przed
jak�� napa�ci� czy atakiem.
- U�miech znikn�� z jego
twarzy. Skierowa� na mnie wzrok,
w kt�rym odmalowa�o si�
zdumienie.
- W istocie, to odpowiada
prawdzie. Wiesz, Wiktorze -
zwr�ci� si� do syna - ta banda
k�usownik�w, kt�r� rozbili�my,
grozi�a, �e nas wymorduje. Sir
Edward Hoby zosta� napadni�ty.
Od tej pory mam si� na
baczno�ci. Ale zupe�nie nie mog�
zrozumie�, sk�d pan dowiedzia�
si� o tym?
- Posiada pan bardzo �adn�
lask� - odpar�em. - S�dz�c po
napisie, nie mo�e pan mie� jej
d�u�ej ni� rok. Mimo to zada�
pan sobie tyle trudu, aby r�czk�
jej wydr��y� i wype�ni�
roztopionym o�owiem. Dzi�ki temu
laska ta sta�a si� gro�n�
broni�. Z pewno�ci� nie
przedsi�bra�by pan takich
ostro�no�ci, gdyby pan nie
obawia� si� jakiego�
niebezpiecze�stwa.
- C� wi�cej? - spyta� Trevor
z u�miechem.
- Za m�odu musia� pan
intensywnie uprawia� boks.
- Znowu zgad� pan. Z czego pan
jednak to wywnioskowa�? Czy z
tego, �e mam troch� skrzywiony
nos?
- Nie! - odpowiedzia�em. -
Pa�skie uszy to zdradzaj�. Maj�
one charakterystyczne
sp�aszczenia i zgrubienia, kt�re
znamionuj� boksera.
- I co dalej?
- Zgrubienia na pa�skich
d�oniach wskazuj�, i� d�ugi czas
pracowa� pan przy jakich�
pracach ziemnych, pos�uguj�c si�
�opat�.
- Tak. Ca�y sw�j maj�tek
zdoby�em na "polach
z�otodajnych".
- By� pan w Nowej zelandii.
- Znowu trafnie pan odgad�.
- Odwiedzi� pan r�wnie�
Japoni�.
- Tak jest.
- J. A. to inicja�y osoby, z
kt�r� ��czy�y pana bardzo za�y�e
stosunki. P�niej stara� si� pan
o niej zupe�nie zapomnie�.
Mr. Trevor uni�s� si� z wolna.
W najwy�szym os�upieniu utkwi�
we mnie swe wielkie, niebieskie
oczy. Nagle zachwia� si� i upad�
zemdlony twarz� na st� mi�dzy
�upiny od orzech�w.
Mo�esz sobie wyobrazi�,
Watsonie, jak to nas obu
przerazi�o, jego syna i mnie.
Omdlenie jednak nie trwa�o
d�ugo. Gdy rozpi�li�my mu
ko�nierzyk i skropili twarz
wod�, westchn�� raz czy dwa
razy, wreszcie oprzytomnia� i
usiad�.
- Ach, ch�opcy! - powiedzia�
sil�c si� na u�miech. - Chyba
nie bardzo was przestraszy�em?
Pozornie wygl�dam na silnego,
jednak mam s�abe serce i
niewiele potrzeba, aby mnie
zwali� z n�g. Nie mog�
zrozumie�, Mr. Holmes, jak pan
dochodzi do swoich wniosk�w.
Wydaje mi si� jednak, �e wszyscy
detektywi jacy obecnie istniej�
i jakich mo�na sobie wyobrazi� w
przysz�o�ci, s� dzie�mi w
por�wnaniu z panem. To jest
pa�skim powo�aniem. Niech pan
wierzy s�owom cz�owieka, kt�ry
nie�le zna �wiat.
S�d s�dziego Trevora, chocia�
przesadnie oceniaj�cy moje
zdolno�ci, sta� si� punktem
zwrotnym w moim �yciu. Przekona�
mnie on, �e to, co dotychczas
stanowi�o jedynie przyjemne
zaj�cie amatora, mo�na
przekszta�ci� w prac� zawodow�.
Wtedy jednak zbyt by�em
zaabsorbowany nag�ym
zas�abni�ciem mojego gospodarza,
by m�c my�le� o czymkolwiek
innym.
- Mam nadziej� - rzek�em - �e
nie powiedzia�em nic takiego,
czym m�g�bym pana urazi�?
- No, niew�tpliwie odkry� pan
moj� tajemnic�. - Ale czy wolno
spyta�, sk�d pan o tym wie i co
pan wie?
Chocia� m�wi� to na wp�
�artobliwie, to jednak w oczach
jego czai�o si� jeszcze poprzednie
przera�enie.
- To bardzo proste -
powiedzia�em. - Gdy obna�y� pan
r�k�, aby wci�gn�� do ��dki
ryb�, zauwa�y�em na zgi�ciu
�okcia wytatuowane inicja�y J.
A. Mo�na je by�o odczyta�.
jednak zamazane kszta�ty liter i
plamy na sk�rze wok� nich
�wiadcz�, i� stara� si� pan je
usun��. Nie ulega wi�c
w�tpliwo�ci, i� osoba posiadaj�ca
te inicja�y by�a panu kiedy�
bardzo dobrze znana. P�niej
natomiast stara� si� pan o niej
zapomnie�.
- Pan jest bardzo
spostrzegawczy! - zawo�a� z
westchnieniem ulgi. - Tak
w�a�nie by�o, jak pan m�wi. Ze
wszystkich z�ych wspomnie�
najgorsze s� wspomnienia dawnych
nieszcz�liwych mi�o�ci. No, ale
chod�my do pokoju bilardowego na
cygaro.
Od tego dnia w zachowaniu Mr.
Trevora mimo serdeczno�ci w
stosunku do mnie wyczuwa�em
pewn� doz� podejrzliwo�ci.
Zauwa�y� to r�wnie� jego syn.
- Wywar�e� na ojcu tak silne
wra�enie - m�wi� - �e nie jest
teraz pewien, co wiesz, a czego
nie mo�esz wiedzie�.
Stary Trevor wpradzie stara�
si� nie okazywa� mi swej
podejrzliwo�ci, jestem tego
pewien, jednak nurtowa�a go
nieustannie, tak �e nie m�g� jej
ukry�. Wreszcie nabra�em
pewno�ci: to ja jestem przyczyn�
jego niepokoju. Wtedy
postanowi�em zako�czy� moj�
wizyt�. Jednak w przeddzie�
mego wyjazdu zaszed� wypadek,
kt�ry poci�gn�� za sob� powa�ne
nast�pstwa. Siedzieli�my w�a�nie
we trzech w ogrodowych fotelach
ustawionych na trawniku.
Podziwiali�my widok na Broads,
rozkoszuj�c si� s�o�cem, gdy z
domu wysz�a do nas s�u��ca.
Oznajmi�a jakiego� m�czyzn�,
kt�ry pragnie widzie� si� z Mr.
Trevorem.
- Jak on si� nazywa? - spyta�
m�j gospodarz.
- Nie chce powiedzie�.
- Wi�c czego chce?
- Twierdzi, �e pan go zna.
Prosi tylko o chwil� rozmowy.
- Przy�lij wi�c go tutaj.
Po chwili zjawi� si� niski,
wyn�dznia�y cz�eczyna. Zbli�a�
si� ku nam ko�ysz�cym krokiem.
Mia� na sobie kurtk� z
marynarsk� odznak� na r�kawie,
koszul� w czerwono_czarn� krat�,
spodnie z szorstkiego materia�u
i mocno zniszczone buty. Jego
chud�, ogorza�� twarz cechowa�a
przebieg�o��. B��kaj�cy si� po
niej nieszczery u�miech
ods�ania� nier�wne, po��k�e
z�by. D�onie trzyma� na wp�
zaci�ni�te w charakterystyczny
dla marynarzy spos�b.
Gdy szed� przez trawnik swym
niezgrabnym krokiem, Mr. Trevor
zerwa� si� z fotela i pobieg� w
kierunku domu. Po chwili wr�ci�.
Gdy mija� mnie, poczu�em od
niego silny zapach w�dki.
- No i c�, m�j przyjacielu,
mog� dla was uczyni�? - spyta�.
Marynarz sta� u�miechaj�c si�
i patrz�c na� spod przymru�onych
powiek.
- Nie poznaje mnie pan? -
spyta�.
- Ale� tak, m�j drogi. Z
pewno�ci� nazywacie si� Hudson.
- W g�osie Mr. Trevora wyra�nie
brzmia�o zaskoczenie.
- Tak, sir jestem Hudson! -
odpowiedzia� marynarz. - Mija
ju� trzydzie�ci lat od czasu,
gdy pana ostatni raz widzia�em.
Jak widz�, pan osiad� we
w�asnych dobrach. Ja natomiast w
dalszym ci�gu tu�am si� po
�wiecie i klepi� bied�.
- Sam si� zaraz przekonasz, �e
nie zapomnia�em dawnych czas�w -
odpar� Mr. Trevor i zbli�ywszy
si� do marynarza szepn��: - Id�
do kuchni! - G�o�no za� doda�: -
Oczywi�cie, pomog� ci. Zaraz
dostaniesz co� do jedzenia i
picia.
- Dzi�kuj�, sir! - odpar�
przybysz, dotykaj�c r�k� daszka
czapki. - Jestem zm�czony i
pragn� odpoczynku. Mam nadziej�,
i� udzieli mi go Mr. Beddoes lub
pan.
- Ach! Wiesz wi�c, gdzie
mieszka obecnie Mr. Beddoes? -
zawo�a� Mr. Trevor.
- Tak si� jako� szcz�liwie
sk�ada, �e wiem, gdzie
przebywaj� teraz moi starzy
przyjaciele! - odpowiedzia� ze
z�o�liwym u�miechem.
Po tych s�owach uda� si� wraz
ze s�u��c� do kuchni. Mr. Trevor
w kr�tkich s�owach poinformowa�
nas, i� razem z tym cz�owiekiem
pe�ni� s�u�b� na statku, gdy
wyrusza� na poszukiwanie z�ota,
po czym zostawiwszy nas samych
uda� si� do domu. W godzin�
p�niej wr�cili�my do domu i
zastali�my go le��cego na
kanapie. By� kompletnie pijany.
Ca�e to zdarzenie sprawi�o na
mnie bardzo nieprzyjemne
wra�enie. Z ulg� opu�ci�em
nazajutrz Donnithorpe, gdy�
czu�em doskonale, �e dalsza moja
obecno�� by�aby dla mojego
przyjaciela bardzo kr�puj�ca.
Dzia�o si� to wszystko w
pierwszym miesi�cu moich
wielkich wakacji. Po powrocie do
Londynu nast�pne siedem tygodni
sp�dzi�em w swym mieszkaniu,
przeprowadzaj�c kilka
interesuj�cych do�wiadcze� z
chemii organicznej. Jesie� by�a
w pe�ni i wakacje dobiega�y ju�
ko�ca, gdy pewnego dnia
otrzyma�em telegram od mojego
przyjaciela. B�aga� mnie, abym
niezw�ocznie przyjecha� do
Donnithorpe, gdy� bardzo
potrzebuje mojej rady i pomocy.
Oczywi�cie rzuci�em wszystko i
pojecha�em na p�noc.
Wiktor przyby� po mnie na
stacj� w ma�ym powoziku. Od razu
pozna�em, �e ostatnie dwa
miesi�ce musia�y by� dla niego
bardzo ci�kie. Schud�,
postarza� si�. Utraci� ca��
weso�o�� i �ywy temperament.
- Ojciec jest umieraj�cy! -
brzmia�y pierwsze jego s�owa.
- Nie mo�e by�! - zawo�a�em. -
Co mu si� sta�o?
- Apopleksja. Silny wstrz�s
nerwowy. Ca�y dzie� walczy� ze
�mierci� i w�tpi�, czy
zastaniemy go jeszcze przy
�yciu.
Mo�esz sobie wyobrazi�,
Watsonie, jak wielkie wra�enie
wywar�a na mnie ta
niespodziewana wiadomo��.
- Co w�a�ciwie spowodowa�o
atak? - spyta�em.
- O to w�a�nie chodzi!
Wsiadaj! Podczas drogi wszystko
ci opowiem. Czy przypominasz
sobie tego marynarza, kt�ry
odwiedzi� nas w przeddzie�
twojego wyjazdu?
- Doskonale!
- Lecz czy domy�lasz si�
kogo�my wpu�cili w�wczas do
domu?
- Nie mam poj�cia.
- Holmesie! To by� szatan! -
krzykn��.
Spojrza�em na� zdziwiony.
- Tak, to by� szatan we
w�asnej osobie. Od tego czasu
nie zaznali�my ani chwili
spokoju. Ojciec by� wci��
okropnie przygn�biony, a teraz
umiera. Dosta� ataku serca przez
tego przekl�tego Hudsona.
- Ale jak on do tego
doprowadzi�?
- Ach! Wiele bym da�, �eby to
wiedzie�. M�j stary, kochany,
dobry ojciec. Jak m�g� wpa�� w
szpony tego �otra?! Bardzo si�
ciesz�, Holmesie, �e�
przyjecha�! Mam bezgraniczne
zaufanie do twego zdania i
rozs�dku. Na pewno poradzisz mi
jak umiesz najlepiej.
Jechali�my szybko r�wn�, jasn�
drog� wiejsk�. Przed nami
rozpo�ciera�y si� pola Broads w
blasku promieni zachodz�cego
s�o�ca.
Po lewej stronie spostrzeg�em
stercz�ce ponad gajem wysokie
kominy i maszt flagowy, zdobi�cy
siedzib� s�dziego Trevora.
- M�j ojciec da� temu �otrowi
posad� ogrodnika - odezwa� si�
m�j przyjaciel. - Poniewa�
jednak to stanowisko nie
odpowiada�o mu, uczyni� go
g��wnym lokajem. Z t� chwil�
ca�y dom zdany zosta� na jego
�ask�. W��czy� si� wsz�dzie i
robi�, co mu si� �ywnie
podoba�o. S�u��ce skar�y�y si�
na jego pija�stwo i ordynarne
obej�cie, na co ojciec podni�s�
wszystkim p�ace jako
rekompensat� za te przykro�ci.
Ten �otr, Hudson, bra� nieraz
��d� i najlepsz� strzelb� ojca,
aby uda� si� na "ma�e
polowanie". A wszystko to robi�
z tak bezczeln�, z�o�liw� i
szydercz� min�, �e ju� nieraz
r�bn��bym go w szcz�k�, gdyby
by� moim r�wie�nikiem. Powiedz,
Holmesie! Ca�y czas stara�em si�
si�� woli opanowywa�. Czy nie
by�oby jednak lepiej dzia�a�
energiczniej? By� mo�e,
post�powa�em niew�a�ciwie.
Sytuacja coraz bardziej
zaostrza�a si�. Bezczelno�� tego
bydlaka, Hudsona, stawa�a si�
nie do zniesienia, a� wreszcie
kt�rego� dnia, gdy w mojej
obecno�ci ordynarnie
odpowiedzia� ojcu, chwyci�em go
za kark i wyrzuci�em z pokoju.
Podni�s� si� siny z w�ciek�o�ci
i zmierzy� mnie jadowitym
spojrzeniem. Zawiera�o ono
wi�ksz� gro�b�, ni�by m�g�
wypowiedzie� s�owami. Nie wiem,
co zasz�o potem mi�dzy nimi, w
ka�dym razie ojciec nast�pnego
dnia przyszed� do mnie z
propozycj�, abym przeprosi�
Hudsona. Oczywi�cie odm�wi�em.
Spyta�em te� ojca, jak mo�e
tolerowa� chamskie zachowanie
si� tego n�dznika wobec siebie i
reszty domownik�w.
- Ach, m�j ch�opcze! - odpar�.
- M�wisz tak, bo nie zdajesz
sobie sprawy, w jakiej znajduj�
si� sytuacji. Ale powiniene�
dowiedzie� si� o wszystkim.
Wiktorze! Co b�dzie, to b�dzie!
Pal licho! Ciekaw jestem tylko,
czy potem b�dziesz nadal
przekonany o krzywdzie, jaka
spotyka twego biednego ojca?
By� bardzo zdenerwowany.
Zamkn�� si� w gabinecie i
sp�dzi� tam reszt� dnia.
Widzia�em przez okno, jak pisa�
co� w po�piechu.
Tego wieczoru my�la�em, �e
nadchodzi wreszcie nasze
wyzwolenie. Hudson bowiem
oznajmi�, �e odchodzi.
Siedzieli�my w�a�nie po obiedzie
w jadalni, gdy wszed�. By� mocno
wstawiony.
- Mam do�� Norfolku! -
powiedzia� grubym i ochryp�ym
g�osem. - Odwiedz� teraz Mr.
Beddoesa w Hampshire. Zapewne
podobnie jak pan bardzo si�
ucieszy na m�j widok.
- Mam nadziej�, Hudsonie, i�
nie odchodzisz z uraz�? - spyta�
ojciec �agodnie i nie�mia�o, co
w najwy�szym stopniu mnie
oburzy�o.
- Nie otrzyma�em jeszcze
nale�nych mi przeprosin! -
odpar�, patrz�c nad�sany w moj�
stron�.
- Wiktorze! Potraktowa�e� tego
zacnego cz�owieka troch� za
ostro. Przyznasz chyba? -
zwr�ci� si� ojciec do mnie.
- Wr�cz przeciwnie! Obaj
wykazali�my wprost
anielsk� cierpliwo��, znosz�c
jego wybryki! - odpar�em. -
Takie jest moje zdanie.
- A wi�c to tak? - warkn��. -
Doskonale, kolego. Jeszcze o tym
porozmawiamy!
Zataczaj�c si� wyszed� z
pokoju i w ci�gu p� godziny
opu�ci� nasz dom. Po jego
wyje�dzie ojciec czu� si�
kompletnie rozstrojony nerwowo.
Co noc s�ysza�em, jak chodzi po
swym pokoju. Wreszcie, gdy
zacz�� odzyskiwa� r�wnowag�
duchow�, spad� cios.
- Jak to si� sta�o? -
spyta�em.
- W zupe�nie niezwyk�y spos�b.
Ot� wczoraj wieczorem ojciec
otrzyma� list. Widnia� na nim
stempel pocztowy z
Fordingbridge. Po przeczytaniu
listu ojciec z�apa� si� obur�cz
za g�ow� i pocz�� biega� w k�ko
po pokoju. Robi� wra�enie
cz�owieka, kt�ry postrada�
zmys�y. Gdy wreszcie uda�o mi
si� u�o�y� go na kanapie, jedna
po�owa twarzy wraz z powiek� i
ustami wykrzywi�a si�. Zwyk�a
oznaka ataku. Wiedzia�em o tym
dobrze. Niezw�ocznie przyby� dr
Fordham i razem po�o�yli�my ojca
do ��ka. Pora�enie jednak
post�powa�o dalej. By� ci�gle
nieprzytomny. W�tpi�, aby�my
zastali go jeszcze przy �yciu.
- Ale� to okropne, Wiktorze! -
zawo�a�em. - C� takiego m�g�
jednak zawiera� ten list, i�
wywo�a� tak straszny skutek?
- Nic! W tym w�a�nie tkwi
zagadka. Zupe�nie zwyk�e i nawet
�mieszne zawiadomienie! Och!
M�j Bo�e! Sta�o si� to, czego si�
obawia�em!
Podczas rozmowy min�li�my
zakr�t alei. W gasn�cym �wietle
zachodz�cego s�o�ca ujrzeli�my
dw�r Trevor�w. We wszystkich
oknach story by�y pospuszczane.
Gdy podchodzili�my do drzwi
domu, na twarzy mojego
przyjaciela pojawi� si� wyraz
rozpaczy. Jaki� m�czyzna w
czerni wyszed� nam naprzeciw.
- Kiedy to si� sta�o,
doktorze? - spyta� Trevor.
- Prawie zaraz po pana
odej�ciu.
- Czy odzyska� przytomno��?
- Na chwil� przed �mierci�.
- Czy zostawi� mi jak��
wiadomo��?
- Tylko to, �e papiery
znajduj� si� w japo�skim
gabinecie w g��bi biurka.
Wiktor przeprosi� mnie
na chwil� i uda� si� wraz z
doktorem do pokoju ojca. Jeszcze
nigdy w �yciu nie czu�em si� tak
�le, jak w�wczas. Zastanawia�em
si� nad ca�� spraw�. C� mog�a
kry� w sobie przesz�o�� Trevora,
boksera, podr�nika i
poszukiwacza z�ota? W jaki
spos�b wpad� w r�ce tego
bezczelnego marynarza? Dlaczego
zemdla�, gdy wspomnia�em o na
wp� zatartych inicja�ach, jakie
mia� wytatuowane na r�ce?
Dlaczego wreszcie umar� z
przera�enia po otrzymaniu listu
z Fordingbridge? Teraz dopiero
przypomnia�em sobie, i�
Fordingbridge le�y w Hampshire.
Tam te� mieszka �w Mr. Beddoes,
do kt�rego Hudson wybra� si�
prawdopodobnie r�wnie� w celu
szanta�u. List ten m�g� wi�c
pochodzi� od niego i zawiera�
wiadomo�� o zdradzie tajemnicy
jakiego� przest�pstwa, kt�re
prawdopodobnie kiedy�, w
przesz�o�ci pope�niono. Ale list
m�g� r�wnie� wys�a� Beddoes,
chc�c ostrzec starego wsp�lnika
przed zagra�aj�cym im tego
rodzaju niebezpiecze�stwem.
Wnioski te wydawa�y mi si�
s�uszne. Ale jakim sposobem list
o takiej tre�ci m�g� by� zabawny
i pospolity? - bo przecie� tak
go w�a�nie okre�li� m�ody
Trevor. Musia� go chyba �le
zrozumie�. Prawdopodobnie mamy w
tym wypadku do czynienia z
jakim� skomplikowanym szyfrem.
W�a�ciwa tre�� ma zupe�nie inne
znaczenie ni� zdania zawarte w
tek�cie. Musz� zobaczy� ten
list. Je�li jest tak, jak
przypuszcza�em, to z ca��
pewno�ci� uda mi si� go
prawid�owo odczyta�.
Ju� prawie godzin� siedzia�em
w mroku, gdy moje rozmy�lania
nad t� zagadkow� spraw�
przerwa�a zap�akana s�u��ca,
kt�ra przynios�a lamp�. Zaraz za
ni� wszed� m�j przyjaciel
Trevor, blady lecz spokojny. W
r�ku trzyma� papiery, kt�re
teraz le�� tu na moich kolanach.
Usiad� naprzeciw mnie, przysun��
lamp� i poda� mi kawa�ek szarego
papieru zawieraj�cego kilka
niewyra�nych zda�:
"Polowanie pod Londynem
rozpocz�te. G��wny �owczy Hudson
zarz�dzi� chyba wszystko!
Wyra�nie ju� powiedzia�: B�dzie
wielka ob�awa! Dlatego trzeba
ratowa� ba�ancich samic �ycie".
Gdy po raz pierwszy czyta�em
to zawiadomienie, mia�em chyba
tak samo zdziwion� min�,
Watsonie, jak ty przed chwil�.
Drugi raz przeczyta�em je bardzo
uwa�nie. Te pozornie pozbawione
sensu zdania, jak
przypuszcza�em, kryj� w sobie
jak�� zupe�nie inn� tre��. By�
mo�e, niekt�re s�owa, jak na
przyk�ad |ob�awa, lub |ba�ancie
|samice, mia�y jakie� umowne
znaczenie. Je�li dobrane zosta�y
ca�kiem dowolnie, to nie ma
nawet mowy, aby je odgadn��.
Tajemnica szyfru, zdaje mi si�
jednak, nie na tym polega.
Nazwisko Hudsona wskazywa�o na
to, �e sens zawiadomienia
powinien by� taki, jaki od
pocz�tku przypuszcza�em.
�wiadczy�o ono ponadto o tym, i�
list raczej pochodzi� od
Beddoesa, a nie od marynarza.
Spr�bowa�em czyta� tekst od
ko�ca. Ale wyra�enie: |�ycie
|samic |ba�ancich nie dawa�o
wielkiej nadziei na rozwi�zanie
zagadki. Podobnie sko�czy�o si�
fiaskiem odczytywanie co
drugiego s�owa: |polowanie...
|Londynem... |g��wny..., lub te�
|pod... |rozpocz�te... |�owczy.
Wtem znalaz�em w�a�ciwy klucz do
szyfru. U�o�y�em tekst,
wybieraj�c co trzecie s�owo,
pocz�wszy oczywi�cie od
pierwszego. Tak! Teraz powsta�o
ostrze�enie, kt�re rzeczywi�cie
mog�o doprowadzi� do rozpaczy
starego Trevora. Tre�� jego
przeczyta�em Wiktorowi. By�a
kr�tka i zwi�z�a:
"Polowanie rozpocz�te. Hudson
wszystko powiedzia�. Ob�awa!
Ratowa� �ycie"!
M�ody Trevor ukry� twarz w
dr��cych d�oniach.
- Tak te� chyba by�o! To
gorsze ni� �mier�! - j�kn��. -
To jeszcze ha�ba! Ale jakie mog�
mie� znaczenie takie wyrazy,
jak: |g��wny |�owczy lub
|ba�ancie |samice?
- Dla samej tre�ci ostrze�enia
nie posiadaj� one �adnego
znaczenia. Poniewa� jednak nie
mo�emy ustali� nadawcy listu,
mog� one nam w tym bardzo pom�c.
Widzisz sam, i� autor zacz��
pisa� |polowanie...
|rozpocz�te... i tak dalej,
pozostawiaj�c luki. Nast�pnie w
puste miejsca wpisa� po dwa
s�owa, zgodnie z um�wionym
szyfrem. By�y to pierwsze lepsze
s�owa, jakie mu przysz�y na
my�l. Mi�dzy nimi wiele
zwi�zanych jest z �owiectwem, co
�wiadczy�oby o tym, i� autor
listu by� chyba zapalonym
my�liwym lub hodowc�. A czy
wiesz co� o tym Beddoesie?
- Teraz gdy o niego spyta�e� -
odpar� - przypominam sobie, i�
ka�dej jesieni przysy�a� memu
nieszcz�liwemu ojcu zaproszenie
na polowanie. Urz�dza� je w
swoich terenach �owieckich.
- Nie ulega wi�c w�tpliwo�ci -
odpar�em. - To on jest autorem
listu. Teraz pozostaje nam tylko
wyja�ni� tajemnic�, kt�r� zna�
marynarz Hudson, a kt�ra
stanowi�a tak� gro�b� dla obu
tych zamo�nych i powa�nych
ludzi.
- Obawiam si�, Holmesie -
powiedzia� m�j przyjaciel - �e
za tym wszystkim kryje si� ha�ba
i zbrodnia. Przed tob� jednak
nie chc� nic ukrywa�. Oto
o�wiadczenie ojca, kt�re
napisa�, gdy przekona� si�, i�
grozi mu niebezpiecze�stwo ze
strony Hudsona. Zgodnie ze
wskaz�wkami doktora znalaz�em je
w japo�skim biurku. We� i
przeczytaj mi je, gdy� sam na to
nie mam ani do�� si�y, ani
odwagi.
- To s� w�a�nie te papiery,
Watsonie, kt�re w�wczas mi
wr�czy�. Teraz odczytam je
tobie, podobnie jak w tamt� noc
czyta�em jemu w starym
gabinecie. Jak widzisz na
ok�adce widnieje tytu�: "Dzieje
statku "Gloria Scott"" od chwili
wyp�yni�cia z Falmouth dnia 8
pa�dziernika 1855 do momentu
jego katastrofy na 15/020~*
szeroko�ci p�nocnej i 25/014~*
d�ugo�ci zachodniej dnia 6
listopada tego� roku. Spisane
zosta�y w formie listu. A oto
ich tre��:
M�j drogi synu!
Teraz gdy ostatnie chwile
�ycia zatruwa mi zbli�aj�ca si�
nieuchronnie ha�ba, mog� ci o
wszystkim szczerze i uczciwie
napisa�. Wierz mi! To nie strach
przed prawem ani obawa przed
utrat� pozycji w hrabstwie czy
te� przed poni�eniem w oczach
tych wszystkich, co mnie znali,
najwi�cej rani mi serce. Dla
mnie najgorsze jest to, i� ty
b�dziesz musia� si� wstydzi� za
swego ojca. Ty, kt�ry mnie
kochasz! W�a�nie ty powiniene�
mie� dla mnie szacunek. Ale
je�li wci�� zagra�aj�ce mi
niebezpiecze�stwo spadnie na
mnie, pragn�, aby� przeczyta�
ten list. Chc� ci sam
opowiedzie� o mojej winie i o
jej rozmiarach. Gdyby jednak
wszystko u�o�y�o si� pomy�lnie
(co mo�e sprawi� wszechmoc
Bo�a), a dokument ten nie uleg�
zniszczeniu, lecz trafi� w twoje
r�ce, to zaklinam ci� na
wszystkie �wi�to�ci, na pami��
twojej ukochanej matki i na
nasz� mi�o�� spal go i nigdy
nawet my�lami do� nie wracaj.
Je�li kiedy� b�dziesz czyta�
te s�owa, ja b�d� ju�
zdemaskowany i usuni�ty ze swego
domu. Bior�c jednak pod uwag�
z�y stan mego serca, raczej b�d�
ju� w grobie. Nie spos�b d�u�ej
milcze�. Przysi�gam ci! Ka�de
s�owo tego listu to szczera
prawda. Mimo wszystko jednak
wierz� w mi�osierdzie. Kochany
ch�opcze! Trevor to wcale nie
moje nazwisko. niegdy� w
m�odo�ci nazywa�em si� James
Armitage. Teraz dopiero mo�esz
poj��, dlaczego by�em tak
zaskoczony, gdy kilka tygodni
temu w rozmowie z twoim
przyjacielem s�dzi�em, i� odkry�
on t� tajemnic�. Jako Armitage
pracowa�em w londy�skim domu
bankowym. Pope�ni�em tam
przest�pstwo i pod tym
nazwiskiem zosta�em skazany na
zes�anie. Ale nie s�d� mnie, m�j
ch�opcze, zbyt surowo. Po prostu
mia�em d�ug honorowy.
Uregulowa�em go pieni�dzmi,
kt�re nie nale�a�y do mnie.
My�la�em, �e zanim si� to
wykryje, b�d� m�g� zwr�ci�
samodzielnie po�yczon� kwot�.
Prze�ladowa� mnie jednak jaki�
fatalny pech! Nigdy w rezultacie
nie otrzyma�em pieni�dzy, na
kt�re liczy�em, a wcze�niejsza
ni� zazwyczaj kontrola ksi�g
wykry�a moje nadu�ycie. By�a to
w�a�ciwie dosy� b�aha sprawa,
jednak przepisy prawne przed
trzydziestu laty by�y znacznie
surowsze ni� obecnie. W ten
spos�b maj�c 23 lata sta�em si�
przest�pc�. Zakuto mnie w
kajdany i wraz z trzydziestu
siedmiu innymi wi�niami
pop�yn��em do Australii pod
pok�adem statku "Gloria Scott".
By� to rok 1855. Wojna krymska
trwa�a w ca�ej pe�ni. Statki do
przewozu wi�ni�w zamieniono
wtedy na transportowce kursuj�ce
na Morzu Czarnym. Zmusza�o to
rz�d do wysy�ki wi�ni�w na
mniejszych i mniej odpowiednich
do tego celu statkach. Takim
w�a�nie by�a "Gloria Scott",
kt�ra poprzednio p�ywa�a z
�adunkiem chi�skiej herbaty. T�
kategori� statk�w zast�pi�y
p�niej klipery. "Gloria" to
statek starego typu o wyporno�ci
500 ton, bardzo szeroki i
niestateczny. Za�og� jego
stanowili: kapitan, kapelan,
trzech oficer�w, 26 marynarzy,
18 �o�nierzy, i 4 dozorc�w.
Opr�cz nich statek wi�z� 38
wi�ni�w. Tak wi�c ca�a za�oga
gdy opuszczali�my Falmouth,
wynosi�a blisko 100 ludzi.
Na normalnych statkach
wi�ziennych �ciany mi�dzy celami
budowano z grubych bali
d�bowych. U nas natomiast by�y
bardzo cienkie i s�abe. Obok
mnie, w celi po�o�onej bli�ej
rufy, umieszczono wi�nia, na
kt�rego zwr�ci�em specjaln�
uwag� ju� przed za�adowaniem nas
na statek, podczas
przeprowadzania na molo. By� to
m�odzieniec o bladej pozbawionej
zarostu twarzy, cienkim, d�ugim
nosie i mocno zarysowanych
szcz�kach. Szed� wyprostowany,
energicznym krokiem, z wysoko
podniesion� g�ow�. Ca�e jego
zachowanie cechowa�a swoboda i
beztroska. Zwraca� na siebie
powszchn� uwag� swym
nieprzeci�tnym wzrostem. W�tpi�,
czy kto z nas si�ga� mu wy�ej
ni� do ramienia. Musia� mie� co
najmniej sze�� i p� stopy
wzrostu. Jego pe�ne energii i
stanowczo�ci oblicze stanowi�o
naprawd� dziwne zjawisko w�r�d
t�umu zgn�bionych i zm�czonych
twarzy. Ucieszy�em si� wi�c, i�
on w�a�nie jest moim s�siadem.
Jeszcze wi�ksza jednak ogarn�a
mnie rado��, gdy w nocnej ciszy
us�ysza�em jaki� szept, a id�c
za g�osem zauwa�y�em otw�r,
kt�ry on wywierci� w desce
dziel�cej nasze cele.
- Halo, kolego - m�wi�
�ciszonym g�osem. - Jak si�
nazywasz? I za co tu siedzisz?
Opowiedzia�em mu swoj� histori�
i zapyta�em, kim jest.
- Jestem Jack Prendergast! -
odpowiedzia�. - I mog� si�
za�o�y�, �e� s�ysza� ju� o mnie,
nim si� spotkali�my.
Od razu przypomnia�em sobie
jego spraw�. Kr�tko przed moim
aresztowaniem wywo�a�a ona
ogromny rozg�os w ca�ym kraju.
Pochodzi� z dobrej rodziny i
posiada� wybitne zdolno�ci, lecz
zbyt �atwo ulega� z�ym na�ogom,
co w ko�cu doprowadzi�o do tego,
�e za pomoc� bardzo pomys�owych
oszustw wy�udzi� olbrzymie sumy
od czo�owych kupc�w Londynu.
- No i c�? Pami�tasz moj�
spraw�? - zapyta� che�pliwie.
- Bardzo dobrze.
- To mo�e przypomnisz sobie
pewien nie wyja�niony fakt?
- Co takiego?
- Mia�em wi�c, czy nie mia�em
blisko �wier� miliona funt�w
szterling�w?
- Tak m�wiono.
- Ale �adnych pieni�dzy nie
znaleziono, prawda?
- Tak.
- A wi�c, jak przypuszczasz,
gdzie one s�?
- Nie mam poj�cia.
- Tam, gdzie powinny by�! W
moich r�kach! - zawo�a�.
- Przysi�gam, �e zdoby�em wi�cej
funt�w, ni� masz w�os�w na
g�owie. A je�li posiadasz, m�j
synu, pieni�dze i wiesz, jak si�
z nimi obchodzi� oraz jak je
wydawa�, to nie ma dla ciebie
rzeczy niemo�liwych. A teraz jak
my�lisz? Czy to nie dziwne, �e
cz�owiek, kt�ry mo�e wszystko,
wysiaduje na dnie cuchn�cego,
zbutwia�ego wraku z chi�skich
m�rz, pe�nego szczur�w i
robactwa? Nie, m�j panie! Taki
cz�owiek my�li o sobie i o swoich
towarzyszach. Mo�esz na mnie
liczy� i b�d� pewny, �e je�li
mi pomo�esz, to ci� st�d
wydostan�.
Gdy to w�wczas m�wi�, nie
bardzo mu wierzy�em. Ale po
zaprzysi�eniu mnie na wszystkie
�wi�to�ci opowiedzia� o
planowanym spisku. Ot� jeszcze
przed zaokr�towaniem dwunastu
wi�ni�w z Prendergastem na
czele postanowi�o opanowa�
statek "Gloria Scott", a
pieni�dze Prendergasta stanowi�y
si�� nap�dow� ca�ej akcji.
- Mam wsp�lnika - m�wi� dalej
- niespotykanej wprost dobroci.
Szczery jak z�oto! On ma moje
pieni�dze. Jak s�dzisz, gdzie on
si� teraz znajduje...? Jest
kapelanem tego statku! Samym
kapelanem! Wszed� z powag� na
pok�ad w czarnym stroju,
zaopatrzony we wszystkie
potrzebne papiery. W jego
skrzyni znajduje si�
wystarczaj�ca suma pieni�dzy, by
kupi� ca�y statek. Za�oga jest
nam oddana cia�em i dusz�. Zanim
zorientowali si�, o co chodzi,
przekupi� ju� dwunastu z nich.
Pozyska� te� dw�ch dozorc�w i
drugiego oficera, Mercera. A
je�li uzna, �e warto, to
przekupi samego kapitana.
- C� wi�c zamierzacie robi�?
- spyta�em.
- Jak my�lisz? Po prostu
p�aszcze niekt�rych �o�nierzy
uczynimy bardziej czerwonymi,
ni� by�y przedtem...
- Ale� oni s� przecie�
uzbrojeni!
- Oczywi�cie! Tak te� powinno
by�, m�j ch�opcze! Ale my te�
mamy bro�. Na ka�dego z nas
przypada po dwa pistolety. I
je�li z poparciem za�ogi nie
potrafimy opanowa� statku, to
powinni nas umie�ci� w
pensjonacie dla panienek. Ty tej
nocy pom�w ze swoim s�siadem z
lewej strony i wybadaj, czy
mo�na mu zaufa�.
Zrobi�em, co mi poleci�. Moim
drugim s�siadem, jak si�
okaza�o, by� m�ody cz�owiek,
kt�ry pope�ni� fa�szerstwo. Jego
sprawa niewiele si� r�ni�a od
mojej. Nazywa� si� Evans.
Obecnie, po zmianie nazwiska,
podobnie jak ja sta� si� on
szcz�liwym i bogatym
w�a�cicielem ziemskim w
po�udniowej Anglii. Wtedy
zgodzi� si� bardzo ch�tnie
przyst�pi� do spisku. Uwa�a�, i�
jest to jedyny spos�b ocalenia.
Zanim przep�yn�li�my zatok�,
wszyscy wi�niowie opr�cz dw�ch
nale�eli do spisku. Jeden z
nich by� chory umys�owo, a wi�c
nie mogli�my ryzykowa� i
wtajemnicza� go. Drugi natomiast
chorowa� na ��taczk� i na nic
by si� nam nie przyda�.
W ten spos�b ju� od samego
pocz�tku nic w�a�ciwie nie sta�o
na przeszkodzie w opanowaniu
statku. Specjalnie dobrana banda
�otr�w, kt�ra stanowi�a za�og�
"Glorii", dzi�ki pieni�dzom
Prendergasta mia�a nam u�atwi�
to zadanie. Pseudokapelan
swobodnie w�drowa� po celach pod
pozorem nawracania nas. Nosi� on
ze sob� czarny worek rzekomo
pe�en nabo�nych ksi�g. A
odwiedza� nas tak cz�sto, �e ju�
na trzeci dzie�, ka�dy wi�zie�
mia� ukryte w nogach ��ka dwa
pistolety, pilnik, funt prochu i
20 kul.
Dw�ch dozorc�w by�o agentami
Prendergasta, a drugi oficer
jego praw� r�k�. Przeciwko sobie
mieli�my tylko kapitana statku,
dw�ch oficer�w, dw�ch dozorc�w,
lekarza i porucznika Martina
wraz z jego osiemnastu
�o�nierzami. Aby mie� jak
najwi�cej szans powodzenia,
zachowywali�my wszelkie �rodki
ostro�no�ci. Postanowili�my
zaatakowa� znienacka i
oczywi�cie w nocy. Sta�o si� to
jednak wcze�niej, ni�
zamierzali�my. A oto jak do tego
dosz�o:
Pewnego wieczoru, w trzecim
tygodniu naszej podr�y, wezwano
lekarza do chorego wi�nia.
Zszed� na d� do celi i podczas
badania natrafi� przypadkiem
r�k� na ukryte w ��ku
pistolety. Gdyby uda�, �e
niczego si� nie domy�la, m�g�by
sparali�owa� ca�� nasz� akcj�.
Jednak ten ma�y, nerwowy
cz�owiek nie m�g� si� opanowa�.
Zblad� jak �ciana i krzykn�� ze
zdumienia. Wi�zie� od razu
zorientowa� si� w sytuacji i
zanim lekarz zd��y� podnie��
alarm, le�a� ju� przywi�zany do
koi z zakneblowanymi ustami.
Poniewa� drzwi prowadz�ce na
pok�ad zostawi� otwarte,
wybiegli�my przez nie. Po drodze
zastrzelono dw�ch �o�nierzy i
kaprala, kt�ry przybieg�
zwabiony ha�asem. Przed drzwiami
messy oficerskiej sta�o r�wnie�
dwu �o�nierzy. Mieli chyba nie
nabite karabiny, gdy� nie dali
ognia. Zabito ich, gdy usi�owali
nasadzi� bagnety na bro�.
Ruszyli�my w�wczas do kajuty
kapitana. jednym pchni�ciem
otworzyli�my drzwi. W tym samym
momencie wewn�trz kajuty pad�
strza�. Kapitan run�� twarz� do
przodu wprost na map� Atlantyku
roz�o�on� na stole. Obok niego
sta� "kapelan" z dymi�cym
pistoletem w d�oni. Za�oga w tym
czasie obezw�adni�a dw�ch
oficer�w. A wi�c sprawa zosta�a
za�atwiona, tak nam si�
przynajmniej zdawa�o.
Messa oficerska znajdowa�a si�
obok kapita�skiej kajuty.
Wdarli�my si� tam ca�� gromad�.
Rozparli�my si� wygodnie na
kanapach i krzyczeli�my jeden
przez drugiego, pijani uczuciem
wolno�ci. Wilson, rzekomy
kapelan, rozbi� jedn� ze
skrzynek stoj�cych pod �cianami
i wydoby� z niej tuzin butelek
sherry. Rozbijali�my szyjki
butelek i nape�niali�my kubki. I
ju� podnosili�my je w g�r�, gdy
nagle og�uszy� nas huk
karabin�w, a sala wype�ni�a si�
dymem. Nie mo�na by�o nawet
dojrze� drugiego ko�ca sto�u.
Gdy si� troch� przeja�ni�o,
ujrza�em istn� rze�: Wilson i
o�miu innych wi�ni�w wi�o si�
na ziemi, a ca�y st� zalany by�
krwi� i sherry. Okropny widok!
Jeszcze dzi� gdy o tym pomy�l�,
dostaj� md�o�ci!
Chwil� stali�my w os�upieniu.
I przegraliby�my spraw�, gdyby
nie Prendergast. Rykn�� jak
rozjuszony byk i rzuci� si� ku
drzwiom, my za� wszyscy
pozostali przy �yciu wybiegli�my
za nim. Na rufie sta� porucznik
wraz z dziesi�cioma �o�nierzami.
Oni to w�a�nie przez uchylone
okienka, umieszczone nad sto�em,
zasypali nas gradem kul.
Wpadli�my na nich, zanim zd��yli
powt�rnie nabi� karabiny i
rozpocz�a si� zaci�ta walka
wr�cz. Mieli�my nad nimi du��
przewag� liczebn�, tote� po
kilku minutach by�o ju� po
wszystkim. M�j Bo�e! C� to za
krwawa rze�! Gorsza od niej
nigdy chyba jeszcze si� nie
zdarzy�a. Rozszala�y Prendergast
wygl�da� jak wcielenie szatana.
Chwyta� �o�nierzy z tak�
�atwo�ci� jak ma�e dzieci i
wyrzuca� �ywych czy umar�ych za
burt�. Jeden z nich, ci�ko
ranny sier�ant, utrzymywa� si�
na powierzchni nadspodziewanie
d�ugo, z trudem p�yn�c. Wreszcie
kto� strzeli� mu z lito�ci w
g�ow�. Gdy walka dobieg�a ko�ca,
z naszych wrog�w przy �yciu
pozostali tylko oficerowie,
stra�nicy i lekarz. Wielu z nas,
zadowalaj�c si� zdobyt�
wolno�ci�, nie chcia�o bra� na