1994
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 1994 |
Rozszerzenie: |
1994 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 1994 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 1994 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
1994 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Regine Deforges
Niebieski rower 1939_#1942
Tom
Ca�o�� w tomach
Zak�ad Nagra� i Wydawnictw
Polskiego Zwi�zku Niewidomych
Warszawa 1995
Prze�o�y�a Regina Gr�da
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
1 1 65 0 0 108 1 40 1 32 1
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. KOnwiktorska 9.
Pap. kart. 1407g kl. III_B�1
Ca�o�� nak�adu 100 egz.
Przedruk z Wydawnictwa
Ministerstwa Obrony Narodowej,
Warszawa 1988
Pisa� R. Du�
Korekty dokona�y
K. Markiewicz
i K. Pabian
`ty
Prolog
Zawsze pierwszy na nogach
Pierre Delmas wypija�
niesmaczn� kaw�, kt�r� s�u��ca
zostawia�a mu na brzegu
staro�wieckiej kuchni.
Nast�pnie gwizda� na psa i
wychodzi�: zim� w mrok, latem
za� w smutn� szaro��
poprzedzaj�c� �wit. Lubi�
zapach ziemi, gdy wszystko
jeszcze �pi. Cz�sto dzie�
zastawa� go na tarasie, gdzie
sta� z twarz� zwr�con� w stron�
ciemnej linii Land�w, ku morzu.
W rodzinie m�wiono, �e jedyn�
rzecz�, jakiej �a�owa�, by�o
to, �e nie zosta� marynarzem.
jako dziecko sp�dza� w Bordeaux
d�ugie godziny na nabrze�u
Chartrons, przygl�daj�c si�,
jak wp�ywaj� i wyp�ywaj� statki
handlowe. Wyobra�a� sobie, �e
jest kapitanem jednego z tych
statk�w, kt�re pruj� fale m�rz,
�e stawia czo�o sztormom, on -
pierwszy po Bogu, pan i w�adca.
Kiedy� znaleziono go ukrytego w
�adowni w�glowca udaj�cego si�
do Afryki. Nie pomog�y ani
pro�by, ani gro�by, za nic nie
chcia� powiedzie�, jak dosta�
si� na statek ani dlaczego
got�w by� tak bez s�owa opu�ci�
matk�, kt�r� uwielbia�. Od
tamtej pory ju� nigdy nie
w��czy� si� po nabrze�ach
zawalonych towarami, pachn�cych
przygod�, smo�� i wanili�.
Tak jak ojciec, Pierre Delmas
sta� si� w�a�cicielem winnicy.
By� mo�e to jego nie spe�nione
umi�owanie morza nakazywa�o mu
kupowa� rok w rok hektary sosen
smaganych zachodnim wiatrem. W
trzydziestym pi�tym roku �ycia
postanowi� si� o�eni�. Lecz nie
chcia� wzi�� �ony z towarzystwa
w Bordeaux, mimo �e
przedstawiano mu wy�mienite
partie. Isabelle de Montpleynet
spotka� w Pary�u u jednego ze
swych przyjaci�, handlarza
win.
Gdy tylko j� zobaczy�,
natychmiast si� zakocha�.
Dziewczyna sko�czy�a w�a�nie
dziewi�tna�cie lat, lecz
wygl�da�a powa�niej, sprawia�
to czarny kok, kt�ry swym
ci�arem odchyla� jej g�ow� do
ty�u, i pi�kne, melancholijne,
niebieskie oczy. Wobec Pierre'a
by�a uprzejma i ujmuj�ca,
chocia� chwilami zdawa�a mu si�
smutna i daleka. Zapragn��
odp�dzi� ten smutek i by�
dowcipny, a zarazem delikatny.
Kiedy rozbrzmiewa� �miech
Isabelle, czu� si�
najszcz�liwszym z ludzi.
Podoba�o mu si�, �e nie �ci�a
swoich wspania�ych w�os�w, jak
to uczyni�a, ulegaj�c modzie,
wi�kszo�� szacownych mieszkanek
Bordeaux.
Isabelle de Montpleynet by�a
jedyn� c�rk� bogatego
w�a�ciciela ziemskiego z
Martyniki. Wychowywana na
wyspie do dziesi�tego roku
�ycia zachowywa�a tamtejsz�
�piewn� mow� i mi�kko�� ruch�w.
Owa pozorna nonszalancja kry�a
stanowczy i dumny charakter,
kt�ry up�ywaj�ce lata jeszcze
uwydatni�y. Po �mierci matki,
zachwycaj�cej Kreolki, za�amany
ojciec powierzy� c�rk� swoim
siostrom, Albertine i Lisie de
Montpleynet, dwom starym
pannom, kt�re mieszka�y w
Pary�u. W p� roku p�niej
umar� pozostawiaj�c c�rce
ogromne plantacje. Szybko, acz
bez wi�kszej nadziei, Pierre
Delmas wyznaje Isabelle, �e j�
kocha i �e pragnie j� po�lubi�.
Ku jego zaskoczeniu i rado�ci
dziewczyna zgadza si�. W
miesi�c p�niej bierze �lub z
wielk� pomp� w ko�ciele
�wi�tego Tomasza z Akwinu.
Ma��onkowie d�ugo przebywali na
Martynice, a nast�pnie osiedli
w Montillac ze star�
guwernantk� Ruth, z kt�r�
Isabelle nie chcia�a si�
rozsta�.
Mimo �e Isabelle nie
pochodzi�a z tych stron, bardzo
szybko zosta�a zaakceptowana
przez rodzin� m�a i s�siad�w.
Otrzyma�a znaczny posag, kt�ry
przeznaczy�a na upi�kszenie
swojej nowej siedziby. Pierre,
jak to kawaler, zajmowa� tylko
dwa czy trzy pokoje, a o
pozosta�e nie dba�. Nim min��
rok, wszystko uleg�o zmianie i
w chwili narodzin Fran~coise,
ich pierwszej c�rki, stary dom
by� nie do poznania. Dwa lata
p�niej urodzi�a si� L~ea, a
nast�pnie, po up�ywie trzech
lat, Laure.
Pierre Delmas, w�a�ciciel
maj�tku Montillac, uchodzi� za
najszcz�liwszego cz�owieka w
okolicy. Od La R~eole po Bazas,
od Langon do Cadillac, wielu
zazdro�ci�o mu jego spokojnego
szcz�cia u boku �ony i trzech
wspania�ych c�rek.
Pa�ac w Montillac otoczony
by� hektarami �yznej ziemi,
lasu, ale przede wszystkim
winnic, kt�re dawa�y szlachetne
bia�e wino, pokrewne cenionemu
sauternes. Owo bia�e wino
zdoby�o kilka z�otych medali.
Wytwarzano tu r�wnie� czerwone,
o silnym bukiecie. "Pa�ac" to
za wielkie s�owo na okre�lenie
tej obszernej siedziby z
pocz�tku XIX wieku, okolonej
piwnicami i s�siaduj�cej z
farm� wraz z jej stodo�ami,
stajniami i szopami. Dziadek
Pierre'a kaza� zast�pi�
charakterystyczne dla regionu,
�adne okr�g�e dach�wki,
przechodz�ce od r�u do bistru,
zimnym �upkiem, uwa�anym za
bardziej szykowny. Na szcz�cie
piwnice i budynki gospodarcze
zachowa�y oryginalne pokrycie.
Szary dach nadawa� domowi
szacowny i nieco sm�tny wygl�d,
bardziej zgodny z bur�uazyjnym
duchem przodka z Bordeaux.
Posiad�o�� by�a pi�knie
po�o�ona na wzg�rzu wznosz�cym
si� nad Garonn� i Lagonnais,
mi�dzy Verdelais a
Saint_Macaire. Wiod�a do niej
d�uga, wysadzana platanami
droga, przy kt�rej sta�
staro�wiecki go��bnik. Dalej
sz�o si� obok zabudowa� farmy i
za pierwsz� stodo�� wychodzi�o
na ulic�, tak bowiem od dawien
dawna nazywano przej�cie mi�dzy
farm� a budynkami dla s�u�by,
gdzie znajdowa�a si� ogromna
kuchnia, stanowi�ca w
rzeczywisto�ci g��wne wej�cie
do domu. Jedynie obcy wchodzili
przez sie�, umeblowan�
przypadkowo zebranymi sprz�tami
o posadzce z du�ych,
kwadratowych, czarnych i
bia�ych p�yt, na kt�re po�o�ono
dywan o �ywych barwach. Stare
talerze, przyjemne akwarele i
szczeg�lnie pi�kne lustro w
stylu dyrektoriatu stanowi�y
weso�y akcent na bia�ych
�cianach. Przez sie�
przechodzi�o si� na podw�rzec,
na kt�rym ros�y dwie ogromne
lipy. Pod nimi rodzina
przebywa�a ca�ymi dniami, gdy
tylko nasta�a pogodna pora.
Trudno sobie wymarzy� bardziej
uroczy zak�tek. By� on po
cz�ci zas�oni�ty k�pami bz�w i
szpalerami ligustru, mi�dzy
dwiema kamiennymi kolumnami za�
przechodzi� w d�ugi trawnik,
opadaj�cy ku tarasowi, kt�ry
g�rowa� nad okolic�. Po prawej
stronie znajdowa� si� zagajnik
i ogr�d pe�en kwiat�w, dalej -
a� do Bellevue - rozpo�ciera�a
si� winnica.
Pierre Delmas nauczy� si�
kocha� t� ziemi� i uwielbia� j�
dzisiaj prawie tak samo, jak
uwielbia� swoje c�rki. By� to
cz�owiek gwa�towny i wra�liwy.
Jego przedwcze�nie zmar�y
ojciec powierzy� mu piecz� nad
Montillac, o kt�re jego bracia
i siostry nie dbali, bo le�a�o
za daleko od Bordeaux i
przynosi�o mizerny doch�d.
Osiadaj�c tutaj, postanowi�, �e
mu si� powiedzie. Aby wykupi�
od braci ich cz�� spadku,
zad�u�y� si� u swego
przyjaciela Raymonda d'Argilat,
bogatego w�a�ciciela ziemskiego
spod Saint_Emilion. I w ten oto
spos�b, skoro ju� nie zosta�
pierwszym po Bogu na pok�adzie
handlowca, zosta� jedynym panem
na Montillac.
1
Sierpie� dobiega� ko�ca.
L~ea, druga c�rka Pierre'a
Delmas, kt�ra sko�czy�a
niedawno siedemna�cie lat, z na
wp� przymkni�tymi oczami
siedzia�a na ciep�ym jeszcze
kamieniu murku okalaj�cego
taras w Montillac. Zwr�cona ku
r�wninie, znad kt�rej
dochodzi�a niekiedy morska wo�
sosen, dziewczyna macha�a
opalonymi, go�ymi nogami,
obutymi w pasiate p��tniaki.
Podparta r�kami o murek
poddawa�a si� szcz�ciu
istnienia, czuj�c pulsowanie
cia�a pod cienk� sukienk� z
bia�ego p��tna. Westchn�a z
b�ogo�ci� i przeci�gn�a si�,
ko�ysz�c si� z wolna, zupe�nie
jak kotka Mona, kiedy si� budzi
w s�o�cu.
L~ea, tak jak jej ojciec,
kocha�a t� posiad�o�� i zna�a
jej najmniejsze zakamarki. Jako
dziecko chowa�a si� za m�odymi
p�dami winoro�li, za rz�dami
beczek, bawi�a si� w berka z
kuzynkami i kuzynami, z synami
czy te� z c�rkami s�siad�w.
Nieod��cznym towarzyszem jej
zabaw by� syn zarz�dcy piwnic,
starszy od niej, o trzy lata
Mathias Fayard. Ca�kowicie jej
oddany ulega� urokowi
najl�ejszego jej u�miechu. L~ea
mia�a kr�cone, wiecznie
potargane w�osy, pot�uczone
kolana i ogromne oczy fio�kowej
barwy, ocienione d�ugimi,
czarnymi rz�sami. Jej ulubion�
zabaw� by�o wystawianie
Mathiasa na pr�b�. W dniu
swoich czternastych urodzin
poprosi�a go:
- Poka� mi, jak si� kocha.
Oszala�y ze szcz�cia chwyci�
j� w ramiona, pokrywaj�c
urywanymi poca�unkami jej
pi�kn� twarz zanurzon� w
sianie. P�przymkni�te,
wielkie, fio�kowe oczy �ledzi�y
uwa�nie ka�dy gest ch�opca.
Kiedy rozpina� guziki jej
cienkiej, bia�ej bluzki,
unios�a si�, �eby mu pom�c. I
zaraz, w przyp�ywie sp�nionej
wstydliwo�ci, zakry�a ma�e
piersi. R�wnocze�nie poczu�a,
jak obezw�adnia j� nieznane
pragnienie.
Gdzie� daleko, w�r�d
zabudowa� gospodarczych
us�yszeli g�os Pierre'a Delmas.
Mathias przerwa� pieszczoty.
- Nie przerywaj - wymamrota�a
L~ea, przyciskaj�c do siebie
g�ow� m�odzie�ca o
k�dzierzawych, kasztanowych
w�osach.
- Tw�j ojciec...
- No to co, a mo�e si� boisz?
- Nie, ale gdyby zobaczy�,
wstyd by mi by�o.
- Wstyd? Dlaczego? Czy robimy
co� z�ego?
- Sama wiesz. Twoi rodzice
zawsze byli tacy dobrzy dla
mnie i dla mojej rodziny.
- Ale przecie� ty mnie
kochasz.
Ogarn�� j� spojrzeniem. Jaka�
by�a teraz pi�kna: te jej
z�ociste w�osy, poprzetykane
suchymi kwiatkami i �d�b�ami
trawy, l�ni�ce oczy, rozchylone
wargi, ukazuj�ce bia�e,
drapie�ne z�by, jej m�ode
piersi o stercz�cych sutkach.
Mathias wyci�gn�� r�k� i
zaraz j� cofn��. Powiedzia�,
jak gdyby do siebie:
- Nie, to by by�o �le. Nie w
ten spos�b... - A potem doda�
g�osem bardziej stanowczym: -
Tak, kocham ci� i w�a�nie
dlatego, �e ciebie kocham, nie
chc� ci... Jeste� panienk� z
pa�acu, a ja...
Odsun�� si� i zszed� na d�
po drabinie.
- Mathias...
Nie odpowiedzia� i L~ea
us�ysza�a, jak zamykaj� si� za
nim wierzeje stodo�y.
- Co za g�upiec z niego...
Pozapina�a guziki bluzki i
zasn�a. Spa�a a� do wieczora,
kiedy to zbudzi�o j� drugie
uderzenie gongu na kolacj�.
Gdzie� w oddali, na wie�y
ko�cio�a w Langon albo te� w
Saint_Macaire, wybi�a pi�ta.
Su�tan, pies podw�rzowy,
zaszczeka� rado�nie goni�c
dw�ch m�odych ludzi, kt�rzy ze
�miechem zbiegali w d� po
murawie. Raoul Lef~evre przed
bratem dopad� muru, na kt�rym
siedzia�a L~ea. Zdyszani oparli
si� o mur z obu stron
dziewczyny, a ta popatrzy�a na
nich z d�sem.
- Co tak wcze�nie? My�la�am
ju�, �e wolicie t� g�upi�
No~elle Villeneuve, kt�ra sama
ju� nie wie, jak wam si�
przypodoba�.
- Ona wcale nie jest g�upia!
- wykrzykn�� Raoul.
Brat kopn�� go w kostk�.
- Zatrzyma� nas jej ojciec.
Villeneuve uwa�a, �e wojny
tylko patrze�.
- Wojna, wojna, o niczym
innym nie m�wi�. Mam tego
dosy�. Nie obchodzi mnie to -
powiedzia�a L~ea opryskliwie,
przek�adaj�c nogi na drug�
stron� murka.
Obaj takim samym teatralnym
gestem rzucili si� �piesznie do
jej st�p.
- Wybacz nam, kr�lowo naszych
nocy, s�o�ce naszych dni. Precz
z wojn�, co wzburza dziewcz�ta,
a ch�opc�w zabija! Twoja
fatalna uroda jest ponad te
n�dzne drobiazgi. Kochamy ci�
mi�o�ci�, kt�rej nic nie
dor�wna. Kt�rego z nas wolisz,
o kr�lowo? Wybieraj. Jeana?
Szcz�liwiec z niego, umieram z
rozpaczy - deklamowa� Raoul,
padaj�c na ziemi� z
rozrzuconymi ramionami.
Ze z�o�liwo�ci� w oczach L~ea
obesz�a doko�a le��cego, z
pogardliw� min� przest�pi�a
przez niego, a nast�pnie,
zatrzymawszy si�, tr�ci�a go
nog� i powiedzia�a tym samym
melodramatycznym tonem:
- Martwy jest jeszcze wi�kszy
ni� �ywy.
Uj�a pod r�k� Jeana, kt�ry
ze wszystkich si� stara� si�
zachowa� powag�, i odesz�a z
nim.
- Zostaw tutaj to �mierdz�ce
�cierwo.
- Chod�, m�j przyjacielu, i
zalecaj si� do mnie.
M�odzi ludzie odeszli na
oczach udaj�cego rozpacz
Raoula.
Raoul i Jean Lef~evre
odznaczali si� niepospolit�
si��. Starszy mia� dwadzie�cia
jeden lat, m�odszy dwadzie�cia.
Byli niezwykle do siebie
przywi�zani, prawie jak
bli�niacy. Je�li Raoul co�
przeskroba�, Jean got�w by�
natychmiast wzi�� win� na
siebie; je�li Jean otrzyma�
prezent, niezw�ocznie darowa�
go swojemu bratu. Chodzili do
jednego z coll~ege'�w w
Bordeaux i swoj� oboj�tno�ci�
wobec wszelkiej wiedzy
doprowadzali profesor�w do
rozpaczy. Wlekli si� na szarym
ko�cu, lecz uda�o im si�
uzyska� �wiadectwo maturalne. I
to tylko dlatego, aby, jak
zapewniali, zrobi� przyjemno��
swojej matce, Am~elie. Przede
wszystkim za�, jak powiadali
niekt�rzy, �eby unikn�� raz�w
szpicrut�, gdy� porywcza
kobieta nie waha�a si� przed
ich rozdzielaniem pomi�dzy
swoje liczne i niesforne
potomstwo. Owdowia�a m�odo,
pozostaj�c z sze�ciorgiem
dzieci, z kt�rych najm�odsze
mia�o dopiero dwa lata,
przej�a w�wczas w spos�b
zdecydowany zarz�dzanie
odziedziczon� po m�u winnic�
La Verdelais.
Niezbyt lubi�a L~e�, uwa�a�a,
�e jest niezno�na i �le
wychowana. Dla nikogo nie by�o
tajemnic�, �e Raoul i Jean
Lef~evre kochaj� si� w
dziewczynie, by�o to nawet
tematem kpin innych ch�opc�w i
powodem irytacji dziewcz�t.
- Nie mo�na jej si� oprze� -
m�wili. - Kiedy spogl�da na nas
tymi swoimi na wp�
przymkni�tymi oczami, umieramy
z pragnienia, �eby j� wzi�� w
ramiona.
- To kokietka - odpowiada�y
dziewcz�ta. - Gdy tylko
zobaczy, �e jaki� m�czyzna
interesuje si� inn�, zaraz robi
do niego s�odkie oczy.
- By� mo�e, ale z L~e� mo�na
pogada� o wszystkim: o koniach,
sosnach, winnicach i wielu
innych rzeczach.
- To dobre dla wie�niaka,
zachowuje si� jak ch�opczyca, a
nie jak �wiatowa dama. Czy to
przystoi samej albo w
towarzystwie m�czyzn lub
s�u��cych patrze�, jak ciel�
si� krowy, parz� konie, czy
przystoi wstawa� w nocy, �eby
razem z psem Su�tanem podziwia�
�wiat�o ksi�yca? Jej matka
jest zrozpaczona. Za
niepos�usze�stwo wyrzucili L~e�
z pensji. Powinna bra� przyk�ad
ze swojej siostry Fran~coise.
To dopiero dobrze u�o�ona
panna.
- Ale jaka nudna, w g�owie
jej tylko muzyka i stroje...
Istotnie, L~ea dzia�a�a na
m�czyzn niesamowicie. �aden by
si� jej nie opar�. M�ody czy
stary, dzier�awca czy
w�a�ciciel ziemski - dziewczyna
podporz�dkowywa�a sobie
wszystkich. Dla samego jej
u�miechu niejeden got�w by
zrobi� g�upstwo. A jej ojciec
pierwszy.
Kiedy co� przeskroba�a, sz�a
do jego gabinetu, siada�a mu na
kolanach i przytula�a si� do
niego. W�wczas Pierre'a Delmas
ogarnia�o tak wielkie
szcz�cie, �e zamyka� oczy, aby
je pe�niej m�c prze�y�.
Raoul zerwa� si� i jednym
susem przy��czy� si� do L~ei i
Jeana.
- A kuku, zmartwychwsta�em. O
czym m�wili�cie?
- O garden_party, kt�re jutro
wydaje pan d'Argilat, i o
sukni, jak� L~ea ma w�o�y�.
- Oboj�tne, jak� w�o�ysz
sukni�, jestem przekonany, �e i
tak b�dziesz najpi�kniejsza -
powiedzia� Raoul obejmuj�c L~e�
w talii.
Odsun�a si� ze �miechem.
- Przesta�, �askoczesz mnie.
Zapowiada si� wspania�e
przyj�cie. W swoje dwudzieste
czwarte urodziny Laurent b�dzie
bohaterem dnia. Po pikniku
przewidziano ta�ce, potem
kolacj�, a jeszcze p�niej
sztuczne ognie. Ni mniej, ni
wi�cej!
- Laurent d'Argilat stanie
si� w dw�jnas�b bohaterem dnia
- powiedzia� Jean.
- Dlaczego? - spyta�a L'ea
unosz�c w stron� Jeana swoj�
�liczn� buzi�, upstrzon�
kilkoma piegami.
- Nie mog� powiedzie�, to
jeszcze tajemnica.
- Jak to, masz przede mn�
tajemnice! A ty - powiedzia�a
odwracaj�c si� do Raoula -
wiesz, o co chodzi?
- Tak, troch�...
- My�la�am, �e jestem wasz�
przyjaci�k�, �e lubicie mnie
na tyle, �eby niczego przede
mn� nie ukrywa� - powiedzia�a
L~ea i opad�a na kamienn�
�aweczk� pod �cian� piwnicy;
zwr�ciwszy twarz ku winoro�lom,
udawa�a, �e r�bkiem sukienki
ociera sobie �zy.
Poci�gaj�c nosem, k�tem oka
obserwowa�a obu braci, kt�rzy
spogl�dali po sobie z
zak�opotaniem. Wyczuwaj�c ich
niezdecydowanie, L'ea zada�a im
cios ostateczny, wznosz�c ku
nim zamglony �zami wzrok.
- Id�cie sobie st�d, za
bardzo mi dokuczacie, nie chc�
was wi�cej widzie�.
Raoul nie wytrzyma�:
- No wi�c jutro pan d'Argilat
og�osi zar�czyny swojego
syna...
- Zar�czyny swojego syna? -
przerwa�a mu L~ea.
W jednej chwili przesta�a
odgrywa� komedi� i powiedzia�a
gwa�townym tonem:
- Zdurnia�e� do reszty,
Laurent wcale nie ma zamiaru
si� �eni�, powiedzia�by mi o
tym.
- Zapewne nie by�o po temu
okazji, ale doskonale wiesz, �e
od dzieci�stwa jest zar�czony
ze swoj� kuzynk�, Camille
d'Argilat - ci�gn�� Raoul.
- Z Camille d'Aragilat? Ale�
on jej nie kocha! To by�y
dziecinne igraszki, �eby
rozbawi� rodzic�w.
- Mylisz si�. Jutro zostan�
oficjalnie og�oszone zar�czyny
Laurenta i Camille, a �lub
wezm� bardzo szybko, ze wzgl�du
na wojn�...
L~ea nie s�ucha�a dalej.
Przed chwil� taka radosna,
teraz czu�a, jak ogarnia j�
panika. Robi�o jej si� na
przemian gor�co i zimno,
poczu�a md�o�ci i rozbola�a j�
g�owa. Laurent? �eni si�? To
niemo�liwe... Camille, o kt�rej
wszyscy tak dobrze m�wi�, nie
jest kobiet� dla niego: to
intelektualistka nieustannie
zatopiona w swoich ksi��kach,
mieszczka. On nie mo�e po�lubi�
tej dziewczyny, bo przecie�
kocha mnie... Zauwa�y�am to
owego dnia, kiedy wzi�� mnie za
r�k�, kiedy tak na mnie
patrzy�... Wiem to, czuj�...
- Hitler gwi�d�e na
wszystko...
- Ale Polska przecie�...
Poch�oni�ci rozmow� obaj
bracia nie zauwa�yli zmiany,
jaka zasz�a w L~ei.
- Musz� si� z nim zobaczy� -
powiedzia�a.
- Co m�wisz? - spyta� Jean.
- Nic, pora wraca� do domu.
- Ju�? Dopiero przyszli�my.
- Jestem zm�czona, boli mnie
g�owa.
- W ka�dym razie jutro w
Roches_Blanches chc�, �eby�
ta�czy�a tylko z Raoulem i ze
mn�.
- Dobrze, dobrze -
powiedzia�a znudzonym g�osem
L~ea, wstaj�c.
- Huraaa! - wykrzykn�li
ch�opcy zgodnym ch�rem.
- Przeka� wyrazy szacunku
swojej mamie.
- Nie omieszkam. Do jutra.
- Pami�taj: wszystkie ta�ce
nasze.
Raoul i Jean pobiegli,
poszturchuj�c si� jak m�ode
psiaki.
Jakie to szczeniaki,
pomy�la�a L~ea, odwr�ci�a si�
energicznie plecami do domu i
skierowa�a swe kroki ku
kalwarii, miejsca schronienia
wszystkich jej dzieci�cych
smutk�w.
Kiedy jako ma�a dziewczynka
pok��ci�a si� z siostrami,
doigra�a kary od Ruth za
niestaranne odrabianie lekcji,
a zw�aszcza kiedy zbeszta�a j�
matka, chroni�a si� w jednej z
kapliczek kalwarii, �eby tu
utuli� sw�j b�l albo opanowa�
z�o��. Omin�a zagrod� Sidonie,
dawnej kucharki z pa�acu, kt�r�
raczej choroba, a nie wiek,
zmusi�a do przerwania pracy.
Chc�c si� odwdzi�czy� za
wzorow� s�u�b�, Pierre Delmas
podarowa� jej ten dom g�ruj�cy
nad okolic�. L~ea cz�sto
przychodzi�a pogaw�dzi� ze
staruszk�, kt�ra za ka�dym
razem nalega�a, aby dziewczyna
wypi�a kieliszeczek likieru z
czarnej porzeczki,
przyrz�dzonego przez ni� z
wielk� pieczo�owito�ci�. By�a
bardzo dumna ze swojej nalewki
i oczekiwa�a pochwa�, kt�rych
L~ea nigdy jej nie posk�pi�a,
chocia� nie cierpia�a czarnych
porzeczek.
Lecz teraz, dzisiaj znosi�
gadanin� Sidonie i pi� jej
czarn� porzeczk� - to by�o
ponad jej si�y.
Zdyszana zatrzyma�a si� u
st�p kalwarii i opad�a na
pierwszy stopie�, obejmuj�c
g�ow� lodowatymi d�o�mi.
Przeszy� j� okropny b�l, w
skroniach jej �omota�o i
szumia�o w uszach. Smak ��ci
wype�nia� usta. Unios�a g�ow� i
splun�a.
- Nie, to nie mo�e by�! To
nieprawda!
Bracia Lef~er powiedzieli jej
to przez zazdro��. Bo czy�
cz�owiek �eni si� dlatego
tylko, �e jako dziecko by�
zar�czony? Zreszt� Camille by�a
za brzydka dla Laurenta, ze sw�
m�dr� i melancholijn� min�, z
kruchym - jak m�wiono -
zdrowiem i wytwornymi
manierami. Jak�e nudne musia�o
by� �ycie z kobiet� tak� jak
ona! Nie, Laurent nie m�g� jej
kocha�, to przecie� j�, L~e�,
kocha�, a nie tego chudzielca,
co nie potrafi nawet poprawnie
trzyma� si� w siodle ani
przeta�czy� ca�ej nocy... To j�
kocha�, by�a tego pewna.
Widzia�a to po sposobie, w jaki
przytrzymywa� jej r�k�, po jego
oczach, kt�re szuka�y jej
spojrzenia... Jeszcze wczoraj,
na pla�y... odrzuci�a g�ow� do
ty�u... Czu�a, �e umiera� z
pragnienia, by j� poca�owa�.
Nie zrobi� tego, to
oczywiste... Jacy irytuj�cy
byli ci m�odzie�cy z
towarzystwa, jak bardzo
parali�owa�o ich dobre
wychowanie! Nie, Laurent nie
m�g� kocha� Camille.
Ta pewno�� doda�a jej odwagi,
wsta�a, gotowa sprawdzi�, jak
si� naprawd� rzeczy maj� z t�
bajk�, i kaza� sobie drogo
zap�aci� tym Lef~evre'om za
brzydki kawa�. Unios�a g�ow� ku
trzem krzy�om i wyszepta�a.
- Pom� mi, Panie.
Jej ojciec pojecha� rano do
Roches_Blanches, powinien
niebawem wraca�. Postanowi�a
wyj�� mu naprzeciw. Od niego
dowie si� prawdy.
Ku swemu zdziwieniu
spostrzeg�a zbli�aj�cego si�
w�a�nie ku niej ojca.
- Zobaczy�em, �e p�dzi�a�,
jakby ci� kto goni�. Znowu
jaka� sprzeczka z siostrami?
Ca�a jeste� czerwona i
potargana.
L~ea spr�bowa�a przywo�a�
odrobin� spokoju na twarz,
podobnie jak kobieta
przypudrowuje si� po�piesznie,
gdy pojawia si� nieoczekiwany
go��; efekt nie by� doskona�y.
Wysili�a si� na u�miech.
Ujmuj�c ojca pod r�k� i
opieraj�c g�ow� na jego
ramieniu powiedzia�a jak mog�a
najs�odziej:
- Ciesz� si�, �e ci� widz�,
tatu�ku. Chcia�am w�a�nie wyj��
ci naprzeciw. Jaki pi�kny
dzie�, prawda?
Zdziwiony nieco t� beztrosk�
paplanin� Pierre Delmas
przycisn�� c�rk� do piersi,
spogl�daj�c na pag�rki pokryte
winn� latoro�l�, kt�rych pi�kna
regularno�� stwarza�a wra�enie
�adu i idealnego spokoju.
Westchn��.
- Tak, pi�kny dzie�, dzie�
pokoju; by� mo�e ostatni.
L~ea odrzek�a w
roztargnieniu:
- Ostatni? Dlaczego? Lato si�
jeszcze nie sko�czy�o, a w
Montillac jesie� jest zawsze
najpi�kniejsz� por� roku.
Pierre Delmas zwolni� u�cisk
i powiedzia� zamy�lony:
- Tak, to najpi�kniejsza pora
roku, ale twoja beztroska mnie
zaskakuje; wszystko wok� wr�y
wojn�, a ty...
- Wojna!... wojna!... -
przerwa�a mu gwa�townie. -
Dosy� mam gadania o wojnie...
Hitler nie jest na tyle g�upi,
�eby wypowiedzie� wojn�
Polsce... A poza tym, je�li
nawet j� tam rozp�ta, c� to
nas obchodzi? Niech Polacy sami
sobie radz�!...
- Zamilcz, nie wiesz, co
m�wisz! - wykrzykn�� ojciec
chwytaj�c j� za rami�. - Nigdy
wi�cej nie m�w podobnych
rzeczy. Istnieje uk�ad pomi�dzy
naszymi pa�stwami. Ani Anglia,
ani Francja nie mog� go zerwa�.
- Ale przecie� Rosjanie
sprzymierzyli si� z Niemcami.
- Na swoj� ha�b� - lecz
przyjdzie dzie�, kiedy Stalin
zda sobie spraw�, �e zosta�
oszukany.
- A Chamberlain?
- Chamberlain uczyni to, co
nakazuje mu honor, ponownie
potwierdzi wobec Hitlera swoj�
wol� poszanowania uk�adu
angielsko_polskiego.
- No i co?
- Jak to co? B�dzie wojna.
Wype�niona obrazami wojny
cisza zapad�a pomi�dzy ojcem i
c�rk�. L~ea przerwa�a
milczenie:
- Laurent d'Argilat twierdzi,
�e nie jeste�my przygotowani,
�e nasze uzbrojenie pochodzi z
wojny czternastego roku i
nadaje si� tylko do muzeum,
nasze lotnictwo jest bez
warto�ci, a ci�ka artyleria do
niczego...
- Jak na kogo�, kto nie chce
s�ysze� o wojnie, dobrze si�
orientujesz w naszej sile
zbrojnej, lepiej ni� tw�j stary
ojciec. A co powiesz o odwadze
naszych �o�nierzy?
- Laurent m�wi, �e Francuzi
nie maj� ochoty si� bi�...
- A jednak b�dzie trzeba...
- ...i �e wszyscy dadz� si�
wystrzela�, na pr�no, za nie
swoj� wojn�...
- Oddadz� �ycie za wolno��...
- ...wolno��... C� po
wolno�ci, kiedy jest si�
trupem? Ja nie chc� umiera� i
nie chc�, �eby Laurent zgin��.
G�os jej si� za�ama� i
odwr�ci�a g�ow�, �eby ukry�
przed ojcem �zy.
Pierre, poruszony s�owami
c�rki, niczego nie zauwa�y�.
- Gdyby� by�a m�czyzn�,
L~eo, powiedzia�bym, �e jeste�
tch�rzem.
- Wiem, tato. Wybacz mi.
Sprawiam ci przykro��, ale tak
si� boj�.
- Wszyscy si� boimy...
- Nie Laurent, on m�wi, �e
spe�ni sw�j obowi�zek, cho�
jest pewny, �e nas pobij�.
- Taki sam pogl�d wyrazi�
dzi� po po�udniu jego ojciec.
- O!... by�e� w
Roches_Blanches?
- Tak.
Wsun�a d�o� w r�k� ojca i
u�miechaj�c si� do niego jak
najczulej, poci�gn�a go za
sob�.
- Chod�, wracajmy do domu, bo
si� sp�nimy i mama b�dzie si�
niepokoi�.
- Masz racj� - powiedzia�
ojciec odwzajemniaj�c jej
u�miech.
Zatrzymali si� w Bellevue,
�eby si� pok�oni� Sidonie,
kt�ra sko�czy�a w�a�nie kolacj�
i siedz�c na krze�le przed
domem, za�ywa�a �wie�ego
powietrza.
- Jak zdrowie, Sidonie?
- Och, prosz� pana, mog�oby
by� gorzej. P�ki jest �adna
pogoda, s�o�ce nagrzewa moje
stare ko�ci. A poza tym, jak�e
serce ma si� nie radowa� na
taki widok?
Szerokim ruchem r�ki wskaza�a
wspania�y krajobraz. Kiedy
powietrze jest przejrzyste,
mo�na, jak m�wi�a, dojrze� st�d
Pireneje. Zach�d s�o�ca iskrzy�
si� szmaragdami winnic, z�oc�c
pyliste drogi, rozja�niaj�c
dach�wki na sk�adach win,
promieniuj�c z�udnym spokojem.
- Wejd�cie pa�stwo cho� na
chwil�, wypijecie kropelk�...
Dotar�o do nich pierwsze
uderzenie gongu zapowiadaj�ce
kolacj� i uwolni�o od likieru z
czarnej porzeczki.
L~ea, id�c uwieszona u
ramienia ojca, spyta�a:
- O czym poza wojn�
rozmawiali�cie z panem
d'Argilat? Czy m�wili�cie o
jutrzejszym przyj�ciu?
Pragn�c zatrze� w my�lach
c�rki rozmow� sprzed chwili,
Pierre Delmas odpowiedzia�:
- To b�dzie pi�kna
uroczysto��, dawno takiej nie
ogl�dano. Wyjawi� ci pewien
sekret, je�li mi przyrzekniesz,
�e nie powt�rzysz tego
siostrom. One nie potrafi�
utrzyma� j�zyka za z�bami.
Odruchowo zwolni�a kroku,
czuj�c nag�e dr�twienie n�g.
- Sekret?
- Jutro pan d'Argilat og�osi
zar�czyny swego syna.
Stan�a jak wryta.
- Nie zapytasz nawet z kim?
- Z kim? - zdo�a�a
wykrztusi�.
- Ze swoj� kuzynk� Camille
d'Argilat. Nie jest to dla
nikogo zaskoczeniem, lecz ze
wzgl�du na s�uchy o wojnie
Camille chcia�aby przyspieszy�
dat� �lubu... Ale... co ci
jest?
Pierre Delmas podtrzyma�
c�rk�, kt�ra jakby si�
zachwia�a.
- Moja kochana, jeste� blada
jak p��tno... co si� sta�o?
Chyba nic ci nie jest? Czy to z
powodu �lubu Laurenta? Czy�by�
by�a w nim zakochana?
- Ot� w�a�nie... Kocham go i
on mnie kocha!
Pierre, ca�kiem oszo�omiony,
odprowadzi� L~e� do �awki przy
drodze, posadzi� j� i tam
ci�ko usiad� obok niej.
- Co ty m�wisz, nie m�g� ci
przecie� wyzna� mi�o�ci, bo od
dawna wiedzia�, �e ma po�lubi�
swoj� kuzynk�. Dlaczego
uwa�asz, �e ci� kocha?
- Wiem i koniec.
- Wiesz i koniec!...
- Powiem mu, �e go kocham, i
wtedy nie b�dzie m�g� si�
o�eni� z t� swoj� g�upi�
kuzynk�.
Pierre Delmas popatrzy� na
c�rk� ze smutkiem, a potem
surowo.
- Po pierwsze, Camille
d'Argilat nie jest g�upia. To
czaruj�ca dziewczyna, dobrze
u�o�ona i wykszta�cona, takiej
w�a�nie �ony trzeba
Laurentowi...
- A ja jestem pewna, �e nie.
- Laurent jest ch�opcem o
niez�omnych zasadach; taka
dziewczyna jak ty bardzo szybko
mia�aby go do��.
- Wszystko mi jedno, kocham
go takiego, jaki jest. Powiem
mu to...
- Nic mu nie powiesz. Nie
�ycz� sobie, �eby moja c�rka
narzuca�a si� m�czy�nie, kt�ry
kocha inn�.
- Nieprawda. W�a�nie �e on
kocha mnie.
Widz�c wzburzenie na twarzy
swego dziecka, Pierre Delmas
rzek� po chwili wahania:
- On ciebie nie kocha. Z
rado�ci� mi oznajmi� o swoim
�lubie.
Krzyk, jaki wyrwa� si� z
gard�a c�rki, porazi� go niczym
piorun. Jego L~ea, kt�ra
jeszcze tak niedawno by�a
dzieckiem i boj�c si� wilka z
bajek Ruth przychodzi�a do
niego do ��ka, jego L~ea by�a
zakochana.
- Moja wiewi�reczko, moje
�liczno�ci, moja owieczko,
prosz� ci�...
- Tatusiu... och, tatusiu!
- Dobrze, ju� dobrze, jestem
przy tobie... Wytrzyj oczy,
je�li matka zobaczy ci� w takim
stanie, gotowa si� rozchorowa�.
Obiecaj mi, �e b�dziesz
rozs�dna. Nie powinna� poni�a�
si� i wyznawa� Laurentowi
mi�o�ci. Musisz o nim
zapomnie�...
L~ea nie s�ucha�a. W jej
wzburzonym umy�le powoli rodzi�
si� pomys�, kt�ry sprawi�, �e
si� rozpogodzi�a. Wzi�a
chusteczk�, kt�r� poda� jej
ojciec, wytar�a g�o�no nos,
"nie jak dama z towarzystwa",
jakby powiedzia�a Fran~coise, i
unios�a sw� zaczerwienion� od
p�aczu, lecz mimo to
u�miechni�t� twarz.
- Masz racj�, tato, zapomn� o
nim.
Zdziwienie, jakie odmalowa�o
si� na obliczu Pierre'a Delmas,
musia�o by� komiczne, gdy� L~ea
wybuchn�a �miechem.
Istotnie, ani troch� nie znam
si� na kobietach, powiedzia� do
siebie ojciec i kamie� spad� mu
z serca.
Przy drugim uderzeniu gongu
przy�pieszyli kroku.
L~ea pobieg�a na g�r� do
swojego pokoju, szcz�liwa, �e
umkn�a przed czujnym
spojrzeniem Ruth. Obmy�a twarz
zimn� wod�, wyszczotkowa�a
energicznie w�osy. Przez chwil�
z pob�a�aniem przygl�da�a si�
swojemu odbiciu w lustrze. No
c�, nie jest tak �le,
pomy�la�a. Tylko oczy
b�yszcza�y jej bardziej ni�
zazwyczaj...
2
Wymawiaj�c si� migren�, co
obudzi�o troskliwo�� Ruth,
wywo�a�o niepok�j matki, odby�o
si� wi�c badanie czo�a, kt�re
jednog�o�nie uznano za
rozpalone - L~ea nie
uczestniczy�a w niemal
codziennym rodzinnym spacerze
po kolacji i schroni�a si� w
pokoju, kt�ry ci�gle jeszcze
nazywano dziecinnym.
By�a to w rzeczywisto�ci du�a
izba w najstarszym skrzydle
domu, gdzie mie�ci�y si� pokoje
dla s�u�by i przer�ne schowki.
Pok�j "dziecinny" by� obszern�
rupieciarni�. Sta�y tam
wiklinowe kufry pe�ne
niemodnych ju� ubra�, kt�re
cieszy�y ma�e panny Delmas, gdy
w s�otne dni bawi�y si� w
przebieranie; manekiny
krawieckie tak szerokie w
biu�cie i tak przesadnie wci�te
w talii, �e wygl�da�y jak
parodia kobiecej sylwetki;
skrzynie wy�adowane po brzegi
cennymi ksi��kami, nale��cymi
niegdy� do Pierre'a Delmas i
jego braci. Na tych w�a�nie
ksi��kach, cz�sto buduj�cej
tre�ci, L~ea i jej siostry
nauczy�y si� czyta�. Owo
pomieszczenie w szerokimi
belkami na suficie o�wietla�y
wysokie okna, do kt�rych dzieci
nie mog�y dosi�gn��. Posadzk� z
wyblak�ych i obruszonych
ceglanych p�ytek, tu i �wdzie
pot�uczonych, przykrywa�y
stare, sp�owia�e dywany. �ciany
wyklejone by�y tapet� o na wp�
ju� zatartym wzorze. By�a to
druga kryj�wka L~ei. Tam,
po�r�d popsutych zabawek z
dzieci�stwa, zwini�ta w k��bek
na wysokim, �elaznym ��ku,
kt�re jej s�u�y�o a� do
sz�stego roku �ycia, L~ea
czyta�a, marzy�a, p�aka�a,
ko�ysz�c swoj� star�, ukochan�
lalk�, albo spa�a skulona, z
kolanami podci�gni�tymi pod
brod�, odnajduj�c w tej pozycji
dawny spok�j i pogod� ducha
�licznego, u�miechni�tego
niemowl�cia. Ostatnie blaski
dnia s�abo o�wietla�y pok�j,
k�ty pozostawa�y w mroku.
Siedz�ca na ��eczku L~ea,
opl�t�szy ramionami podkurczone
nogi, ze �ci�gni�tymi brwiami
wpatrywa�a si� niewidz�cym
wzrokiem w gin�cy w ciemno�ci
portret jakiej� dalekiej,
nie�yj�cej ju� antenatki. Od
jak dawna kocha�a Laurenta
d'Argilat? Zawsze? Nie! To
by�aby nieprawda. Zesz�ego roku
nawet nie zwraca�a na niego
uwagi, ani on na ni�. Dopiero w
tym wszystko si� zacz�o,
podczas ostatnich ferii
wielkanocnych, kiedy to
przyjecha� odwiedzi�
niedomagaj�cego ojca. Jak
podczas ka�dej swojej bytno�ci
pragn�� z�o�y� wyrazy szacunku
pa�stwu Delmas.
Owego dnia L~ea siedzia�a
samotnie w saloniku od frontu,
zag��biona w lekturze ostatniej
powie�ci ich najbli�szego
s�siada, Fran~cois Mauriaca.
Poch�oni�ta czytaniem nie
us�ysza�a, jak otwar�y si�
drzwi. Owiana rze�kim
powietrzem wczesnej wiosny,
nios�cym silny zapach mokrej
ziemi, drgn�a i podnios�a
g�ow�. Zaskoczona ujrza�a
wysokiego, przystojnego
m�odzie�ca o jasnych w�osach,
ubranego w str�j do konnej
jazdy. W d�oniach trzyma�
d�okejk� i pejd�. M�czyzna
przygl�da� jej si� z tak jawnym
podziwem, �e dziewczynie
zrobi�o si� rozkosznie ciep�o.
W swoim roztargnieniu nie od
razu go pozna�a, a tymczasem
serce zacz�o jej bi� coraz
szybciej. U�miechn�� si�.
Wreszcie go pozna�a, zerwa�a
si� i w dziecinnym odruchu
rzuci�a mu si� na szyj�.
- Laurent...
- L~ea?...
- Tak, jestem L~ea.
- Jak to mo�liwe? Kiedy
ostatnio pani�... kiedy ci�
widzia�em, by�a� dzieckiem,
mia�a� rozdart� sukienk�, w�osy
w nie�adzie, podrapane nogi, a
teraz... mam przed sob�
zachwycaj�c�, eleganck�
panienk� (okr�ci� j� przed
sob�, �eby jej si� lepiej
przyjrze�), o wyszukanej
fryzurze! (Owego dnia
zrezygnowana L~ea odda�a si� w
r�ce Ruth, kt�ra u�o�y�a jej
loki w wymy�lne sploty,
nadaj�ce dziewczynie wygl�d
kasztelanki jakby �ywcem
przeniesionej ze
�redniowiecza.)
- Podobam ci si�?
- Bardziej, ni� to potrafi�
wyrazi�.
Wielkie, fio�kowe oczy
zatrzepota�y niewinnie, jak
zwykle, kiedy L~ea pragn�a
kogo� oczarowa�. Tyle razy ju�
jej m�wiono, �e nie spos�b si�
oprze� ich urokowi.
- Nie mog� si� na ciebie
napatrze�. Ile masz lat?
- W sierpniu sko�cz�
siedemna�cie.
- Moja kuzynka Camille jest
od ciebie o dwa lata starsza.
Dlaczego, s�ysz�c to imi�,
odczu�a tak wielk� przykro��?
Uprzejmo�� nakazywa�aby zapyta�
o rodzin�, kt�r� przecie�
dobrze zna�a, ale nie mog�a
znie�� my�li, �e ma wym�wi�
imi� Camille.
Laurent d'Argilat spyta� j� o
rodzic�w, o siostry. Nie
s�ysza�a jego pyta�,
odpowiada�a: tak, nie, na
chybi� trafi�, czujna jedynie
na d�wi�k g�osu, kt�ry
przyprawia� j� o dr�enie.
Zdziwiony przesta� m�wi�,
przygl�daj�c si� jej uwa�nie.
L~ea by�a pewna, �e w tej
chwili wzi��by j� w ramiona,
gdyby nie wesz�y nagle siostry
z matk�.
- Jak�e to, L~eo, przyszed�
Laurent, a ty nas nie
zawo�a�a�?
M�ody cz�owiek uca�owa�
podan� mu d�o�.
- Teraz ju� wiem, po kim L~ea
odziedziczy�a te swoje pi�kne
oczy - powiedzia� podnosz�c
g�ow�.
- Lepiej nic nie m�w, nie
nale�y za cz�sto powtarza�
L~ei, �e jest pi�kna, wie o tym
a� nadto dobrze.
- A my to co? - wykrzykn�y
jednocze�nie Fran~coise i
Laure.
Laurent pochyli� si� i uni�s�
w g�r� ma�� Laure.
- Wszyscy wiedz�, �e kobiety
z Montillac s� najpi�kniejsze w
ca�ej okolicy.
Matka zatrzyma�a Laurenta na
kolacji. L~ea pozostawa�a pod
jego urokiem nawet w�wczas,
kiedy po raz pierwszy wspomnia�
o mo�liwo�ci wojny. Odchodz�c
poca�owa� j� w policzek, trwa�o
to d�u�ej - by�a tego pewna -
ni� gdy ca�owa� jej siostry. Z
emocji na kr�tk� chwil�
zamkn�a oczy. Gdy je znowu
otworzy�a, Fran~coise, patrzy�a
na ni� ze z�o�liwym
niedowierzaniem. Na schodach
prowadz�cych do sypial�
szepn�a jej:
- On nie jest dla ciebie.
L~ea tak by�a poch�oni�ta
b�ogim wspominaniem wieczoru,
�e s�owa Fran~coise do niej nie
dotar�y.
�za potoczy�a si� po policzku
L~ei.
�ciemni�o si� zupe�nie. Dom,
dotychczas wyciszony,
rozbrzmia� g�osami
powracaj�cych ze spaceru
domownik�w. L~ea domy�la�a si�,
�e w salonie ojciec rozpala
ogie� na kominku, �eby
przegoni� wieczorn� wilgo�, �e
zasiada wygodnie w fotelu z
nogami wspartymi o koz�y pod
kolana, bierze z owalnego
stolika gazet� i okulary, �e
matka pochyla si� nad swoim
haftem, a jej pi�kn� i �agodn�
twarz rozja�nia lampa z
aba�urem z r�owego jedwabiu;
Ruth, nieco z ty�u, przy
stoj�cej lampie, ko�czy
obr�bia� dziewcz�tom sukienki
na jutrzejsze przyj�cie; Laure
bawi si� uk�adank� albo jedn�
ze swoich miniaturowych lalek,
kt�re tak lubi. Dobieg�y do
L~ei pierwsze takty walca
Chopina. Fran~coise zasiad�a do
fortepianu. L~ea lubi�a
s�ucha�, jak siostra gra.
Podziwia�a talent Fran~coise,
nigdy jednak - rzecz oczywista
- jej tego nie m�wi�a...
Dzisiaj wieczorem, w ciemnym i
zimnym dziecinnym pokoju
brakowa�o L~ei owego ciep�a
rodzinnego, kt�re niekiedy tak
j� z�o�ci�o. Chcia�aby - nie
ruszaj�c si� z miejsca -
znale�� si� u st�p matki, na
niskim taborecie przeznaczonym
wy��cznie dla niej, chcia�aby
wpatrywa� si� w p�omienie, albo
te�, z g�ow� wspart� o matczyne
kolana, marzy� o mi�o�ci i
s�awie lub czyta� czy ogl�da�
stare, mocno ju� zniszczone
albumy ze zdj�ciami, kt�re
matka przechowywa�a jak
relikwie.
Przez ca�e lato Laurent
prawie co dzie� przyje�d�a� do
Montillac. Zabiera� j� i
galopowali w�r�d winnic lub te�
zwiedzali okolice jego nowym
samochodem. Mkn�li z du��
szybko�ci� po prostych i
beznadziejnie r�wnych drogach
Land�w. L~ea siedzia�a w
odkrytym samochodzie z g�ow�
odchylon� na oparcie; nie
nu�y�a jej monotonna rewia
wierzcho�k�w sosen, kt�re
wystrzeliwa�y ku niebu o
nienaturalnym, poczt�wkowym
b��kicie. Rzadko bywali sami
podczas tych wycieczek, lecz
mia�a pewno��, �e Laurent
zabiera� innych jedynie dla
zachowania pozor�w, i wdzi�czna
mu by�a, �e nie przejawia�
niezdarnego po�piechu braci
Lef~evre. On przynajmniej m�wi�
o czym� innym ni� polowania,
winnice, lasy i konie. Nie
pami�ta�a ju�, �e jeszcze nie
tak dawno dostawa�a wysypki od
jego subtelnych uwag na temat
angielskich i ameryka�skich
pisarzy. �eby mu si�
przypodoba�, przeczyta�a
Conrada Faulknera i Scotta
Fitzgeralda w oryginale, co
by�o nie lada wysi�kiem, gdy�
bardzo trudno jej sz�o czytanie
po angielsku. Ona, taka
niecierpliwa, znosi�a nawet
jego napady melancholii na my�l
o wojnie, jako o czym�
nieuniknionym. "Tylu m�czyzn
zginie z powodu jednego
n�dznego pacykarza" - mawia� ze
smutkiem.
Akceptowa�a u niego to
wszystko, co j� z�o�ci�o u
innych, nagrod� by� jego
u�miech, czu�e spojrzenie lub
u�cisk r�ki.
- Jeste� tu, L~eo?
Otwar�y si� drzwi, wpu�ci�y
prostok�t �wiat�a do mrocznego
pomieszczenia. L~ea drgn�a
s�ysz�c g�os matki. Unios�a
si�, ��eczko zaskrzypia�o.
- Tak, mamusiu.
- Co tu robisz po ciemku?
- Rozmy�lam.
Natr�tne �wiat�o nie
os�oni�tej �ar�wki uderzy�o j�
w oczy, zas�oni�a je uni�s�szy
rami�.
- Mamo, prosz� ci�, zga�.
Isabelle Delmas zgasi�a
�wiat�o, a potem zbli�y�a si�
do c�rki przechodz�c nad stosem
ksi��ek, kt�re zagradza�y jej
drog�. Usiad�a u st�p ��ka, na
starym, po�amanym kl�czniku, i
wsun�a d�o� w potargane w�osy
L~ei.
- Powiedz, moja droga, co ci
jest?
L~ea poczu�a, jak k��b p�aczu
narasta jej w gardle
r�wnocze�nie z nagl�c� potrzeb�
zwierze�. Znaj�c surowe pogl�dy
matki, wola�a nie przyznawa�
si� do uczucia wobec m�czyzny,
kt�ry mia� po�lubi� inn�. Za
nic w �wiecie nie chcia�a
zasmuci� tej nieco wynios�ej
kobiety, kt�r� podziwia�a,
szanowa�a i do kt�rej tak
bardzo chcia�a by� podobna.
- Moje male�stwo, powiedz mi.
Nie patrz na mnie wzrokiem
zwierz�cia z�apanego w
potrzask.
L~ea spr�bowa�a si�
u�miechn��, zacz�a m�wi� o
jutrzejszym przyj�ciu, o swojej
nowej sukni, lecz g�os uwi�z�
jej w gardle, szlochaj�c
rzuci�a si� matce na szyj� i
zdo�a�a tylko wykrztusi�:
- Boj� si� wojny!
3
Nazajutrz od wczesnego rana
dom rozbrzmiewa� okrzykami,
�miechem i bieganin� trzech
si�str. Ruth nie wiedzia�a, w
co najpierw w�o�y� r�ce, bo
wszystkie trzy "male�stwa"
czego� od niej chcia�y. Szuka�a
torebek, kapeluszy,
pantofelk�w...
- Po�pieszcie si�,
przyjechali w�a�nie wujowie i
kuzyni.
W istocie trzy limuzyny
zatrzyma�y si� przy szopach.
Luc Delmas, najstarszy brat
Pierre'a, s�awny adwokat z
Bordeaux, zagorza�y zwolennik
Maurrasa, przyjecha� z tr�jk�
swoich najm�odszych dzieci:
Philippe'em, Corine i
Pierre'em. (Pierre Maurras
(1868_#1952) - pisarz
francuski, autor prac
pot�piaj�cych wszystko to, co
powodowa�o nie�ad w sztuce i
�yciu politycznym. W 1945 r.
skazany na do�ywocie za
kolaboracj� z Niemcami.) L~ea
ich nie lubi�a, uwa�a�a za
snob�w i ponurak�w, z wyj�tkiem
Pierre'a, na kt�rego wszyscy
wo�ali Pierrot, dla odr�nienia
od jego ojca chrzestnego, gdy�
nie zapowiada�o si�, �e p�jdzie
w jego �lady. Kiedy Pierre mia�
dwana�cie lat, usuni�to go za
bezczelno�� i brak pobo�no�ci
kolejno ze wszystkich szk�
prowadzonych przez zakonnik�w i
kontynuowa� nauk� w �wieckim
liceum ku wielkiemu
niezadowoleniu ojca.
Bernadette Bouchardeau, wdowa
po pu�kowniku, przela�a ca��
swoj� czu�o�� na jedynaka
Luciena, kt�ry urodzi� si� na
kr�tko przed �mierci� jej m�a.
Osiemnastoletni ch�opak nie
m�g� ju� d�u�ej znosi�
matczynej troskliwo�ci i tylko
czyha� na okazj�, �eby uciec.
Adrien Delmas, dominikanin,
"sumienie rodziny", mia�
zwyczaj przekomarza� si� ze
swoim bratem Pierrem. L~ea by�a
jedyn� spo�r�d jego bratank�w i
bratanic, kt�rej zakonnik, ten
kolos wyolbrzymiony jeszcze
przez d�ugi, bia�y habit, nie
onie�miela�. Znakomity
kaznodzieja g�osi� kazania na
ca�ym �wiecie i utrzymywa�
regularn� korespondencj� z
duchownymi wszelkich wyzna�.
Znaj�c wiele j�zyk�w, cz�sto
wyje�d�a� za granic�.
W�r�d elity towarzyskiej
Bordeaux, jak r�wnie� we
w�asnej rodzinie, ojciec Adrien
mia� opini� rewolucjonisty.
Czy� po upadku Barcelony nie
udzieli� schronienia uchod�com
hiszpa�skim, kt�rzy gwa�cili
zakonnice i bezcze�cili
grobowce. Czy� nie przyja�ni�
si� z socjalistycznym pisarzem
angielskim George'em Orwellem,
by�ym porucznikiem 29 dywizji,
kt�ry - b�d�c ranny - b��ka�
si� w skwarze po kawiarniach i
zak�adach k�pielowych, sypia� w
rozwalaj�cych si� domach albo w
zaro�lach, nim zdo�a� wreszcie
przedosta� si� do Francji,
gdzie Adrien zaofiarowa� mu
go�cin�. By� jedynym spo�r�d
swych braci, kt�ry pot�pi�
uk�ad monachijski jako
bezprawny i przepowiedzia�, �e
nawet ten akt tch�rzostwa nie
za�egna wojny. Tylko pan
d'Argilat podziela� ten pogl�d.
Raymond d'Argilat i Adrien
Delmas przyja�nili si� od wielu
lat. Lubili Chamforta, Rousseau
i Chateaubrianda, lecz r�nili
si� w pogl�dach na Zol� Gide'a
i Mauriaca, by znowu pogodzi�
si� przy Stendhalu i
Szekspirze. Bywa�o, �e ich
literackie dysputy ci�gn�y si�
godzinami. Gdy ojciec Delmas
przybywa� z wizyt� do
Roches_Blanches, s�u�ba pana
d'Argilat zwyk�a mawia�:
- Patrzaj, oto znowu poczciwy
ojczulek ze swoim Zol�,
powinien przecie wiedzie�, �e
pan go nie lubi.
Spo�r�d wszystkich dziewcz�t
jedynie L~ea mia�a na sobie
ciemn� toalet�, nieco dziwn�
jak na to letnie przedpo�udnie.
Musia�a d�ugo nalega�, by
matka pozwoli�a jej uszy� t�
sukni� z ci�kiego, czarnego
jedwabiu w male�kie, czerwone
kwiatuszki, kt�rej kr�j
podkre�la� smuk�o�� jej talii,
kr�g�o�� piersi i lini� bioder.
Na nogach mia�a czerwone
sanda�y, na wysokich obcasach.
Na g�owie - zawadiacko
przekrzywiony na bakier
kapelusz z czarnej s�omki,
przybrany bukiecikiem kwiat�w
dobranych do pantofelk�w. W
r�ku trzyma�a torebk�, r�wnie�
czerwon�.
Oczywi�cie pierwsi rzucili
si� do niej bracia Lef~evre.
Nast�pnie uca�owa� j� Lucien
Bouchardeau, po czym szepn�� do
ucha Jeanowi:
- Wspaniale zbudowana ta
nasza kuzynka.
Potem podszed� Philippe
Delmas i czerwieni�c si�
uca�owa� L~e�. Dziewczyna
rych�o go opu�ci�a, zwracaj�c
si� ku Pierrotowi, kt�ry
zahaczaj�c o kapelusz, rzuci�
si� jej na szyj�.
- M�j Pierrot, jak�e si�
ciesz�, �e ci� widz� -
powiedzia�a, odwzajemniaj�c mu
poca�unki.
Rozdzielaj�c grono
adorator�w, dominikanin w
bia�ym habicie zdo�a� wreszcie
zbli�y� si� do dziewczyny.
- Przepu��cie mnie, niech�e
uca�uj� moj� chrze�niaczk�!
- O, stryju Adrienie,
przyjecha� stryj, jak�e si�
ciesz�. Ale co stryjowi jest,
stryj ma tak� zatroskan� min�!
- Nic, �licznotko, nic. Ale�
uros�a�. Jak sobie u�wiadomi�,
�e ci� trzyma�em do chrztu!
Trzeba b�dzie pomy�le� o
wydaniu ci� za m��. Odnosz�
wra�enie, �e nie brakuje ci
pretendent�w do r�ki.
- Och, stryju - wdzi�czy�a
si� L~ea poprawiaj�c kapelusz.
- �pieszmy si�, �pieszmy, bo
sp�nimy si� do
Roches_Blanches. Wszyscy do
samochod�w! - krzycza� Pierre
Delmas z wymuszon� weso�o�ci�.
Wolno skierowano si� ku
wozowni, gdzie sta�y
zaparkowane automobile. L~ea
chcia�a jecha� razem ze swoim
ojcem chrzestnym, ku wielkiemu
rozczarowaniu braci Lef~evre,
kt�rzy na jej cze�� wypucowali
swoj� star� celtaquatre.
- Jed�cie przodem waszym
gratem. Zobaczymy si� w
Roches_Blanches. Stryju, czy
mog� prowadzi�?
- A potrafisz?
- Tak, tylko niech stryj nic
nie m�wi mamie. Tata pozwala mi
niekiedy prowadzi� i uczy mnie
przepis�w ruchu drogowego, a to
jest najtrudniejsze. Mam
nadziej�, �e wkr�tce zdam
egzamin.
- Jeste� za m�oda.
- Tata powiedzia�, �e jako�
to za�atwi.
- Zdziwi�bym si�. Ale
tymczasem poka�, co potrafisz.
Lucien, Philippe i Pierrot
wsiedli wraz z nimi.
Podkasawszy sw�j bia�y habit,
mnich wsiad� ostatni, po
uruchomieniu korb� silnika.
- Cholera...
L~ea ruszy�a do�� gwa�townie.
- Prosz� mi wybaczy�, stryju,
nie jestem przyzwyczajona do
twojego samochodu.
Po kilku szarpni�ciach, kt�re
podrzuci�y pasa�er�w do g�ry,
L~ei uda�o si� zapanowa� nad
pojazdem.
Zajmuj�c zaszczytne ostatnie
miejsce przybyli do
Roches_Blanches, posiad�o�ci
pana d'Argilat pod
Saint_Emilion. D�uga, d�bowa
aleja wiod�a do zamku, kt�rego
elegancka architektura ko�ca
XVIII W. kontrastowa�a z
si�siaduj�cymi z nim
neogotyckimi zamkami,
wzniesionymi w drugiej po�owie
wieku XIX. Laurent i jego
ojciec byli bardzo przywi�zani
do tej siedziby, kt�r� w miar�
swoich mo�liwo�ci stale
upi�kszali.
Kiedy L~ea wysiada�a z
samochodu, jej portfelowa
suknia rozchyli�a si�
ods�aniaj�c wysoko nogi. Raoul
i Jean Lef~evre nie mogli si�
powstrzyma�, by nie zagwizda� z
podziwu, zawstydzili si� jednak
pod pe�nymi gniewu spojrzeniami
kobiet.
S�u��cy odprowadzi� samoch�d
na ty�y zabudowa�.
W t�umie, kt�ry cisn�� si�
teraz przed zamkiem, L~ea
szuka�a jednej tylko osoby,
Laurenta. Gromadka nowo
przyby�ych skierowa�a si� do
pana domu.
- L~ea, no, jeste� nareszcie.
�adne przyj�cie nie uda�oby si�
bez twojego u�miechu i urody -
powiedzia� z podziwem
rozczulony Raymond d'Argilat.
- Dzie� dobry panu. Nie ma
Laurenta?
- Oczywi�cie, �e jest. Jak�e
by inaczej! Pokazuje Camille
nowe udoskonalenia.
L~ea drgn�a. S�o�ce tego
pi�knego, wrze�niowego dnia
raptem przygas�o. Pierre Delmas
dostrzeg� zmian� w zachowaniu
c�rki. Wzi�� j� za r�k� i
odci�gn�� na bok.
- Prosz� ci�, tylko �adnych
scen, �adnych �ez. Nie chc�,
�eby moja c�rka robi�a z siebie
widowisko.
L~ea zdusi�a w sobie szloch.
- To nic, tatusiu, to tylko
lekkie zm�czenie, przejdzie mi,
jak co� zjem.
Zdejmuj�c kapelusz, podesz�a
do swoich wielbicieli z wysoko
podniesion� g�ow�. Stali przy
wielkim stole, na kt�rym
ustawiono napoje orze�wiaj�ce.
U�miechem kwitowa�a ich s�owa,
�mia�a si� z ich �art�w, ca�y
czas popijaj�c wy�mienite
ch~ateau d'Yquem podczas gdy w
g�owie hucza�o jej uparcie
jedno kr�tkie zdanie: "Jest
razem z Camille".
Przyj�cie zapowiada�o si�
wspaniale. S�o�ce �wieci�o na
bezchmurnym niebie, zroszone o
�wicie trawniki l�ni�y g��bok�
zieleni� i pachnia�y �wie�o
skoszon� ��k�, r�e, tworz�ce
zwarte kobierce, roztacza�y
upojn� wo�. Wielki namiot w
bia�e i szare pasy os�ania�
obficie zaopatrzony bufet, za
kt�rym stali kelnerzy w bia�ych
marynarkach, gotowi na ka�de
skinienie. Pod parasolami
porozstawiane by�y stoliki
ogrodowe, krzes�a i fotele.
Jasne toalety kobiet, ich
ruchliwo�� i �miech przydawa�y
zgromadzeniu frywolno�ci, kt�ra
k��ci�a si� z ponurymi minami
niekt�rych m�czyzn. Nawet
Laurent d'Argilat, kt�ry by�
bohaterem dnia, wyda� si� L~ei
blady i spi�ty, kiedy si�
wreszcie pojawi� z uwieszon� u
ramienia pann� o promieniej�cej
szcz�ciem, �agodnej twarzy,
ubran� w prost�, bia�� sukni�.
Wszyscy go�cie powitali ich
oklaskami, z wyj�tkiem L~ei,
kt�ra w�a�nie poprawia�a sobie
w�osy.
Raymond d'Argilat da� znak,
�e chce zabra� g�os.
- Drodzy przyjaciele,
zebrali�my si� dzi�, pierwszego
wrze�nia 1939 roku, by
�wi�towa� urodziny i zar�czyny
mojego syna Laurenta z kuzynk�
Camille.
Oklaski rozbrzmiewa�y ze
zdwojon� si��.
- Dzi�kuj�, moi drodzy,
dzi�kuj�, �e przybyli�cie tak
licznie. Wielka to dla mnie
rado�� widzie� was wszystkich
dzisiaj w moim domu. Pijmy,
jedzmy, radujmy si� w ten
uroczysty dzie�... - W tym
miejscu g�os pana d'Argilat
za�ama� si� ze wzruszenia. Jego
syn wysun�� si� do przodu
m�wi�c z u�miechem:
- Zapraszam do zabawy!
L'ea siedzia�a na uboczu w
towarzystwie swoich
wielbicieli. Wszyscy domagali
si� zaszczytu us�ugiwania jej.
Niebawem mia�a przed sob�
jedzenia na kilka dni. �mia�a
si�, rozmawia�a i strzela�a
oczami pod zbola�ymi
spojrzeniami innych dziewcz�t,
cierpi�cych na brak zalotnik�w.
Tryska�a wr�cz rado�ci�. Lecz
najl�ejszy u�miech przyprawia�
j� o b�l szcz�k, paznokcie
wpija�y si� z w�ciek�o�ci w
s