1994

Szczegóły
Tytuł 1994
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1994 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1994 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1994 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Regine Deforges Niebieski rower 1939_#1942 Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Polskiego Zwi�zku Niewidomych Warszawa 1995 Prze�o�y�a Regina Gr�da T�oczono w nak�adzie 20 egz. 1 1 65 0 0 108 1 40 1 32 1 pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. KOnwiktorska 9. Pap. kart. 1407g kl. III_B�1 Ca�o�� nak�adu 100 egz. Przedruk z Wydawnictwa Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1988 Pisa� R. Du� Korekty dokona�y K. Markiewicz i K. Pabian `ty Prolog Zawsze pierwszy na nogach Pierre Delmas wypija� niesmaczn� kaw�, kt�r� s�u��ca zostawia�a mu na brzegu staro�wieckiej kuchni. Nast�pnie gwizda� na psa i wychodzi�: zim� w mrok, latem za� w smutn� szaro�� poprzedzaj�c� �wit. Lubi� zapach ziemi, gdy wszystko jeszcze �pi. Cz�sto dzie� zastawa� go na tarasie, gdzie sta� z twarz� zwr�con� w stron� ciemnej linii Land�w, ku morzu. W rodzinie m�wiono, �e jedyn� rzecz�, jakiej �a�owa�, by�o to, �e nie zosta� marynarzem. jako dziecko sp�dza� w Bordeaux d�ugie godziny na nabrze�u Chartrons, przygl�daj�c si�, jak wp�ywaj� i wyp�ywaj� statki handlowe. Wyobra�a� sobie, �e jest kapitanem jednego z tych statk�w, kt�re pruj� fale m�rz, �e stawia czo�o sztormom, on - pierwszy po Bogu, pan i w�adca. Kiedy� znaleziono go ukrytego w �adowni w�glowca udaj�cego si� do Afryki. Nie pomog�y ani pro�by, ani gro�by, za nic nie chcia� powiedzie�, jak dosta� si� na statek ani dlaczego got�w by� tak bez s�owa opu�ci� matk�, kt�r� uwielbia�. Od tamtej pory ju� nigdy nie w��czy� si� po nabrze�ach zawalonych towarami, pachn�cych przygod�, smo�� i wanili�. Tak jak ojciec, Pierre Delmas sta� si� w�a�cicielem winnicy. By� mo�e to jego nie spe�nione umi�owanie morza nakazywa�o mu kupowa� rok w rok hektary sosen smaganych zachodnim wiatrem. W trzydziestym pi�tym roku �ycia postanowi� si� o�eni�. Lecz nie chcia� wzi�� �ony z towarzystwa w Bordeaux, mimo �e przedstawiano mu wy�mienite partie. Isabelle de Montpleynet spotka� w Pary�u u jednego ze swych przyjaci�, handlarza win. Gdy tylko j� zobaczy�, natychmiast si� zakocha�. Dziewczyna sko�czy�a w�a�nie dziewi�tna�cie lat, lecz wygl�da�a powa�niej, sprawia� to czarny kok, kt�ry swym ci�arem odchyla� jej g�ow� do ty�u, i pi�kne, melancholijne, niebieskie oczy. Wobec Pierre'a by�a uprzejma i ujmuj�ca, chocia� chwilami zdawa�a mu si� smutna i daleka. Zapragn�� odp�dzi� ten smutek i by� dowcipny, a zarazem delikatny. Kiedy rozbrzmiewa� �miech Isabelle, czu� si� najszcz�liwszym z ludzi. Podoba�o mu si�, �e nie �ci�a swoich wspania�ych w�os�w, jak to uczyni�a, ulegaj�c modzie, wi�kszo�� szacownych mieszkanek Bordeaux. Isabelle de Montpleynet by�a jedyn� c�rk� bogatego w�a�ciciela ziemskiego z Martyniki. Wychowywana na wyspie do dziesi�tego roku �ycia zachowywa�a tamtejsz� �piewn� mow� i mi�kko�� ruch�w. Owa pozorna nonszalancja kry�a stanowczy i dumny charakter, kt�ry up�ywaj�ce lata jeszcze uwydatni�y. Po �mierci matki, zachwycaj�cej Kreolki, za�amany ojciec powierzy� c�rk� swoim siostrom, Albertine i Lisie de Montpleynet, dwom starym pannom, kt�re mieszka�y w Pary�u. W p� roku p�niej umar� pozostawiaj�c c�rce ogromne plantacje. Szybko, acz bez wi�kszej nadziei, Pierre Delmas wyznaje Isabelle, �e j� kocha i �e pragnie j� po�lubi�. Ku jego zaskoczeniu i rado�ci dziewczyna zgadza si�. W miesi�c p�niej bierze �lub z wielk� pomp� w ko�ciele �wi�tego Tomasza z Akwinu. Ma��onkowie d�ugo przebywali na Martynice, a nast�pnie osiedli w Montillac ze star� guwernantk� Ruth, z kt�r� Isabelle nie chcia�a si� rozsta�. Mimo �e Isabelle nie pochodzi�a z tych stron, bardzo szybko zosta�a zaakceptowana przez rodzin� m�a i s�siad�w. Otrzyma�a znaczny posag, kt�ry przeznaczy�a na upi�kszenie swojej nowej siedziby. Pierre, jak to kawaler, zajmowa� tylko dwa czy trzy pokoje, a o pozosta�e nie dba�. Nim min�� rok, wszystko uleg�o zmianie i w chwili narodzin Fran~coise, ich pierwszej c�rki, stary dom by� nie do poznania. Dwa lata p�niej urodzi�a si� L~ea, a nast�pnie, po up�ywie trzech lat, Laure. Pierre Delmas, w�a�ciciel maj�tku Montillac, uchodzi� za najszcz�liwszego cz�owieka w okolicy. Od La R~eole po Bazas, od Langon do Cadillac, wielu zazdro�ci�o mu jego spokojnego szcz�cia u boku �ony i trzech wspania�ych c�rek. Pa�ac w Montillac otoczony by� hektarami �yznej ziemi, lasu, ale przede wszystkim winnic, kt�re dawa�y szlachetne bia�e wino, pokrewne cenionemu sauternes. Owo bia�e wino zdoby�o kilka z�otych medali. Wytwarzano tu r�wnie� czerwone, o silnym bukiecie. "Pa�ac" to za wielkie s�owo na okre�lenie tej obszernej siedziby z pocz�tku XIX wieku, okolonej piwnicami i s�siaduj�cej z farm� wraz z jej stodo�ami, stajniami i szopami. Dziadek Pierre'a kaza� zast�pi� charakterystyczne dla regionu, �adne okr�g�e dach�wki, przechodz�ce od r�u do bistru, zimnym �upkiem, uwa�anym za bardziej szykowny. Na szcz�cie piwnice i budynki gospodarcze zachowa�y oryginalne pokrycie. Szary dach nadawa� domowi szacowny i nieco sm�tny wygl�d, bardziej zgodny z bur�uazyjnym duchem przodka z Bordeaux. Posiad�o�� by�a pi�knie po�o�ona na wzg�rzu wznosz�cym si� nad Garonn� i Lagonnais, mi�dzy Verdelais a Saint_Macaire. Wiod�a do niej d�uga, wysadzana platanami droga, przy kt�rej sta� staro�wiecki go��bnik. Dalej sz�o si� obok zabudowa� farmy i za pierwsz� stodo�� wychodzi�o na ulic�, tak bowiem od dawien dawna nazywano przej�cie mi�dzy farm� a budynkami dla s�u�by, gdzie znajdowa�a si� ogromna kuchnia, stanowi�ca w rzeczywisto�ci g��wne wej�cie do domu. Jedynie obcy wchodzili przez sie�, umeblowan� przypadkowo zebranymi sprz�tami o posadzce z du�ych, kwadratowych, czarnych i bia�ych p�yt, na kt�re po�o�ono dywan o �ywych barwach. Stare talerze, przyjemne akwarele i szczeg�lnie pi�kne lustro w stylu dyrektoriatu stanowi�y weso�y akcent na bia�ych �cianach. Przez sie� przechodzi�o si� na podw�rzec, na kt�rym ros�y dwie ogromne lipy. Pod nimi rodzina przebywa�a ca�ymi dniami, gdy tylko nasta�a pogodna pora. Trudno sobie wymarzy� bardziej uroczy zak�tek. By� on po cz�ci zas�oni�ty k�pami bz�w i szpalerami ligustru, mi�dzy dwiema kamiennymi kolumnami za� przechodzi� w d�ugi trawnik, opadaj�cy ku tarasowi, kt�ry g�rowa� nad okolic�. Po prawej stronie znajdowa� si� zagajnik i ogr�d pe�en kwiat�w, dalej - a� do Bellevue - rozpo�ciera�a si� winnica. Pierre Delmas nauczy� si� kocha� t� ziemi� i uwielbia� j� dzisiaj prawie tak samo, jak uwielbia� swoje c�rki. By� to cz�owiek gwa�towny i wra�liwy. Jego przedwcze�nie zmar�y ojciec powierzy� mu piecz� nad Montillac, o kt�re jego bracia i siostry nie dbali, bo le�a�o za daleko od Bordeaux i przynosi�o mizerny doch�d. Osiadaj�c tutaj, postanowi�, �e mu si� powiedzie. Aby wykupi� od braci ich cz�� spadku, zad�u�y� si� u swego przyjaciela Raymonda d'Argilat, bogatego w�a�ciciela ziemskiego spod Saint_Emilion. I w ten oto spos�b, skoro ju� nie zosta� pierwszym po Bogu na pok�adzie handlowca, zosta� jedynym panem na Montillac. 1 Sierpie� dobiega� ko�ca. L~ea, druga c�rka Pierre'a Delmas, kt�ra sko�czy�a niedawno siedemna�cie lat, z na wp� przymkni�tymi oczami siedzia�a na ciep�ym jeszcze kamieniu murku okalaj�cego taras w Montillac. Zwr�cona ku r�wninie, znad kt�rej dochodzi�a niekiedy morska wo� sosen, dziewczyna macha�a opalonymi, go�ymi nogami, obutymi w pasiate p��tniaki. Podparta r�kami o murek poddawa�a si� szcz�ciu istnienia, czuj�c pulsowanie cia�a pod cienk� sukienk� z bia�ego p��tna. Westchn�a z b�ogo�ci� i przeci�gn�a si�, ko�ysz�c si� z wolna, zupe�nie jak kotka Mona, kiedy si� budzi w s�o�cu. L~ea, tak jak jej ojciec, kocha�a t� posiad�o�� i zna�a jej najmniejsze zakamarki. Jako dziecko chowa�a si� za m�odymi p�dami winoro�li, za rz�dami beczek, bawi�a si� w berka z kuzynkami i kuzynami, z synami czy te� z c�rkami s�siad�w. Nieod��cznym towarzyszem jej zabaw by� syn zarz�dcy piwnic, starszy od niej, o trzy lata Mathias Fayard. Ca�kowicie jej oddany ulega� urokowi najl�ejszego jej u�miechu. L~ea mia�a kr�cone, wiecznie potargane w�osy, pot�uczone kolana i ogromne oczy fio�kowej barwy, ocienione d�ugimi, czarnymi rz�sami. Jej ulubion� zabaw� by�o wystawianie Mathiasa na pr�b�. W dniu swoich czternastych urodzin poprosi�a go: - Poka� mi, jak si� kocha. Oszala�y ze szcz�cia chwyci� j� w ramiona, pokrywaj�c urywanymi poca�unkami jej pi�kn� twarz zanurzon� w sianie. P�przymkni�te, wielkie, fio�kowe oczy �ledzi�y uwa�nie ka�dy gest ch�opca. Kiedy rozpina� guziki jej cienkiej, bia�ej bluzki, unios�a si�, �eby mu pom�c. I zaraz, w przyp�ywie sp�nionej wstydliwo�ci, zakry�a ma�e piersi. R�wnocze�nie poczu�a, jak obezw�adnia j� nieznane pragnienie. Gdzie� daleko, w�r�d zabudowa� gospodarczych us�yszeli g�os Pierre'a Delmas. Mathias przerwa� pieszczoty. - Nie przerywaj - wymamrota�a L~ea, przyciskaj�c do siebie g�ow� m�odzie�ca o k�dzierzawych, kasztanowych w�osach. - Tw�j ojciec... - No to co, a mo�e si� boisz? - Nie, ale gdyby zobaczy�, wstyd by mi by�o. - Wstyd? Dlaczego? Czy robimy co� z�ego? - Sama wiesz. Twoi rodzice zawsze byli tacy dobrzy dla mnie i dla mojej rodziny. - Ale przecie� ty mnie kochasz. Ogarn�� j� spojrzeniem. Jaka� by�a teraz pi�kna: te jej z�ociste w�osy, poprzetykane suchymi kwiatkami i �d�b�ami trawy, l�ni�ce oczy, rozchylone wargi, ukazuj�ce bia�e, drapie�ne z�by, jej m�ode piersi o stercz�cych sutkach. Mathias wyci�gn�� r�k� i zaraz j� cofn��. Powiedzia�, jak gdyby do siebie: - Nie, to by by�o �le. Nie w ten spos�b... - A potem doda� g�osem bardziej stanowczym: - Tak, kocham ci� i w�a�nie dlatego, �e ciebie kocham, nie chc� ci... Jeste� panienk� z pa�acu, a ja... Odsun�� si� i zszed� na d� po drabinie. - Mathias... Nie odpowiedzia� i L~ea us�ysza�a, jak zamykaj� si� za nim wierzeje stodo�y. - Co za g�upiec z niego... Pozapina�a guziki bluzki i zasn�a. Spa�a a� do wieczora, kiedy to zbudzi�o j� drugie uderzenie gongu na kolacj�. Gdzie� w oddali, na wie�y ko�cio�a w Langon albo te� w Saint_Macaire, wybi�a pi�ta. Su�tan, pies podw�rzowy, zaszczeka� rado�nie goni�c dw�ch m�odych ludzi, kt�rzy ze �miechem zbiegali w d� po murawie. Raoul Lef~evre przed bratem dopad� muru, na kt�rym siedzia�a L~ea. Zdyszani oparli si� o mur z obu stron dziewczyny, a ta popatrzy�a na nich z d�sem. - Co tak wcze�nie? My�la�am ju�, �e wolicie t� g�upi� No~elle Villeneuve, kt�ra sama ju� nie wie, jak wam si� przypodoba�. - Ona wcale nie jest g�upia! - wykrzykn�� Raoul. Brat kopn�� go w kostk�. - Zatrzyma� nas jej ojciec. Villeneuve uwa�a, �e wojny tylko patrze�. - Wojna, wojna, o niczym innym nie m�wi�. Mam tego dosy�. Nie obchodzi mnie to - powiedzia�a L~ea opryskliwie, przek�adaj�c nogi na drug� stron� murka. Obaj takim samym teatralnym gestem rzucili si� �piesznie do jej st�p. - Wybacz nam, kr�lowo naszych nocy, s�o�ce naszych dni. Precz z wojn�, co wzburza dziewcz�ta, a ch�opc�w zabija! Twoja fatalna uroda jest ponad te n�dzne drobiazgi. Kochamy ci� mi�o�ci�, kt�rej nic nie dor�wna. Kt�rego z nas wolisz, o kr�lowo? Wybieraj. Jeana? Szcz�liwiec z niego, umieram z rozpaczy - deklamowa� Raoul, padaj�c na ziemi� z rozrzuconymi ramionami. Ze z�o�liwo�ci� w oczach L~ea obesz�a doko�a le��cego, z pogardliw� min� przest�pi�a przez niego, a nast�pnie, zatrzymawszy si�, tr�ci�a go nog� i powiedzia�a tym samym melodramatycznym tonem: - Martwy jest jeszcze wi�kszy ni� �ywy. Uj�a pod r�k� Jeana, kt�ry ze wszystkich si� stara� si� zachowa� powag�, i odesz�a z nim. - Zostaw tutaj to �mierdz�ce �cierwo. - Chod�, m�j przyjacielu, i zalecaj si� do mnie. M�odzi ludzie odeszli na oczach udaj�cego rozpacz Raoula. Raoul i Jean Lef~evre odznaczali si� niepospolit� si��. Starszy mia� dwadzie�cia jeden lat, m�odszy dwadzie�cia. Byli niezwykle do siebie przywi�zani, prawie jak bli�niacy. Je�li Raoul co� przeskroba�, Jean got�w by� natychmiast wzi�� win� na siebie; je�li Jean otrzyma� prezent, niezw�ocznie darowa� go swojemu bratu. Chodzili do jednego z coll~ege'�w w Bordeaux i swoj� oboj�tno�ci� wobec wszelkiej wiedzy doprowadzali profesor�w do rozpaczy. Wlekli si� na szarym ko�cu, lecz uda�o im si� uzyska� �wiadectwo maturalne. I to tylko dlatego, aby, jak zapewniali, zrobi� przyjemno�� swojej matce, Am~elie. Przede wszystkim za�, jak powiadali niekt�rzy, �eby unikn�� raz�w szpicrut�, gdy� porywcza kobieta nie waha�a si� przed ich rozdzielaniem pomi�dzy swoje liczne i niesforne potomstwo. Owdowia�a m�odo, pozostaj�c z sze�ciorgiem dzieci, z kt�rych najm�odsze mia�o dopiero dwa lata, przej�a w�wczas w spos�b zdecydowany zarz�dzanie odziedziczon� po m�u winnic� La Verdelais. Niezbyt lubi�a L~e�, uwa�a�a, �e jest niezno�na i �le wychowana. Dla nikogo nie by�o tajemnic�, �e Raoul i Jean Lef~evre kochaj� si� w dziewczynie, by�o to nawet tematem kpin innych ch�opc�w i powodem irytacji dziewcz�t. - Nie mo�na jej si� oprze� - m�wili. - Kiedy spogl�da na nas tymi swoimi na wp� przymkni�tymi oczami, umieramy z pragnienia, �eby j� wzi�� w ramiona. - To kokietka - odpowiada�y dziewcz�ta. - Gdy tylko zobaczy, �e jaki� m�czyzna interesuje si� inn�, zaraz robi do niego s�odkie oczy. - By� mo�e, ale z L~e� mo�na pogada� o wszystkim: o koniach, sosnach, winnicach i wielu innych rzeczach. - To dobre dla wie�niaka, zachowuje si� jak ch�opczyca, a nie jak �wiatowa dama. Czy to przystoi samej albo w towarzystwie m�czyzn lub s�u��cych patrze�, jak ciel� si� krowy, parz� konie, czy przystoi wstawa� w nocy, �eby razem z psem Su�tanem podziwia� �wiat�o ksi�yca? Jej matka jest zrozpaczona. Za niepos�usze�stwo wyrzucili L~e� z pensji. Powinna bra� przyk�ad ze swojej siostry Fran~coise. To dopiero dobrze u�o�ona panna. - Ale jaka nudna, w g�owie jej tylko muzyka i stroje... Istotnie, L~ea dzia�a�a na m�czyzn niesamowicie. �aden by si� jej nie opar�. M�ody czy stary, dzier�awca czy w�a�ciciel ziemski - dziewczyna podporz�dkowywa�a sobie wszystkich. Dla samego jej u�miechu niejeden got�w by zrobi� g�upstwo. A jej ojciec pierwszy. Kiedy co� przeskroba�a, sz�a do jego gabinetu, siada�a mu na kolanach i przytula�a si� do niego. W�wczas Pierre'a Delmas ogarnia�o tak wielkie szcz�cie, �e zamyka� oczy, aby je pe�niej m�c prze�y�. Raoul zerwa� si� i jednym susem przy��czy� si� do L~ei i Jeana. - A kuku, zmartwychwsta�em. O czym m�wili�cie? - O garden_party, kt�re jutro wydaje pan d'Argilat, i o sukni, jak� L~ea ma w�o�y�. - Oboj�tne, jak� w�o�ysz sukni�, jestem przekonany, �e i tak b�dziesz najpi�kniejsza - powiedzia� Raoul obejmuj�c L~e� w talii. Odsun�a si� ze �miechem. - Przesta�, �askoczesz mnie. Zapowiada si� wspania�e przyj�cie. W swoje dwudzieste czwarte urodziny Laurent b�dzie bohaterem dnia. Po pikniku przewidziano ta�ce, potem kolacj�, a jeszcze p�niej sztuczne ognie. Ni mniej, ni wi�cej! - Laurent d'Argilat stanie si� w dw�jnas�b bohaterem dnia - powiedzia� Jean. - Dlaczego? - spyta�a L'ea unosz�c w stron� Jeana swoj� �liczn� buzi�, upstrzon� kilkoma piegami. - Nie mog� powiedzie�, to jeszcze tajemnica. - Jak to, masz przede mn� tajemnice! A ty - powiedzia�a odwracaj�c si� do Raoula - wiesz, o co chodzi? - Tak, troch�... - My�la�am, �e jestem wasz� przyjaci�k�, �e lubicie mnie na tyle, �eby niczego przede mn� nie ukrywa� - powiedzia�a L~ea i opad�a na kamienn� �aweczk� pod �cian� piwnicy; zwr�ciwszy twarz ku winoro�lom, udawa�a, �e r�bkiem sukienki ociera sobie �zy. Poci�gaj�c nosem, k�tem oka obserwowa�a obu braci, kt�rzy spogl�dali po sobie z zak�opotaniem. Wyczuwaj�c ich niezdecydowanie, L'ea zada�a im cios ostateczny, wznosz�c ku nim zamglony �zami wzrok. - Id�cie sobie st�d, za bardzo mi dokuczacie, nie chc� was wi�cej widzie�. Raoul nie wytrzyma�: - No wi�c jutro pan d'Argilat og�osi zar�czyny swojego syna... - Zar�czyny swojego syna? - przerwa�a mu L~ea. W jednej chwili przesta�a odgrywa� komedi� i powiedzia�a gwa�townym tonem: - Zdurnia�e� do reszty, Laurent wcale nie ma zamiaru si� �eni�, powiedzia�by mi o tym. - Zapewne nie by�o po temu okazji, ale doskonale wiesz, �e od dzieci�stwa jest zar�czony ze swoj� kuzynk�, Camille d'Argilat - ci�gn�� Raoul. - Z Camille d'Aragilat? Ale� on jej nie kocha! To by�y dziecinne igraszki, �eby rozbawi� rodzic�w. - Mylisz si�. Jutro zostan� oficjalnie og�oszone zar�czyny Laurenta i Camille, a �lub wezm� bardzo szybko, ze wzgl�du na wojn�... L~ea nie s�ucha�a dalej. Przed chwil� taka radosna, teraz czu�a, jak ogarnia j� panika. Robi�o jej si� na przemian gor�co i zimno, poczu�a md�o�ci i rozbola�a j� g�owa. Laurent? �eni si�? To niemo�liwe... Camille, o kt�rej wszyscy tak dobrze m�wi�, nie jest kobiet� dla niego: to intelektualistka nieustannie zatopiona w swoich ksi��kach, mieszczka. On nie mo�e po�lubi� tej dziewczyny, bo przecie� kocha mnie... Zauwa�y�am to owego dnia, kiedy wzi�� mnie za r�k�, kiedy tak na mnie patrzy�... Wiem to, czuj�... - Hitler gwi�d�e na wszystko... - Ale Polska przecie�... Poch�oni�ci rozmow� obaj bracia nie zauwa�yli zmiany, jaka zasz�a w L~ei. - Musz� si� z nim zobaczy� - powiedzia�a. - Co m�wisz? - spyta� Jean. - Nic, pora wraca� do domu. - Ju�? Dopiero przyszli�my. - Jestem zm�czona, boli mnie g�owa. - W ka�dym razie jutro w Roches_Blanches chc�, �eby� ta�czy�a tylko z Raoulem i ze mn�. - Dobrze, dobrze - powiedzia�a znudzonym g�osem L~ea, wstaj�c. - Huraaa! - wykrzykn�li ch�opcy zgodnym ch�rem. - Przeka� wyrazy szacunku swojej mamie. - Nie omieszkam. Do jutra. - Pami�taj: wszystkie ta�ce nasze. Raoul i Jean pobiegli, poszturchuj�c si� jak m�ode psiaki. Jakie to szczeniaki, pomy�la�a L~ea, odwr�ci�a si� energicznie plecami do domu i skierowa�a swe kroki ku kalwarii, miejsca schronienia wszystkich jej dzieci�cych smutk�w. Kiedy jako ma�a dziewczynka pok��ci�a si� z siostrami, doigra�a kary od Ruth za niestaranne odrabianie lekcji, a zw�aszcza kiedy zbeszta�a j� matka, chroni�a si� w jednej z kapliczek kalwarii, �eby tu utuli� sw�j b�l albo opanowa� z�o��. Omin�a zagrod� Sidonie, dawnej kucharki z pa�acu, kt�r� raczej choroba, a nie wiek, zmusi�a do przerwania pracy. Chc�c si� odwdzi�czy� za wzorow� s�u�b�, Pierre Delmas podarowa� jej ten dom g�ruj�cy nad okolic�. L~ea cz�sto przychodzi�a pogaw�dzi� ze staruszk�, kt�ra za ka�dym razem nalega�a, aby dziewczyna wypi�a kieliszeczek likieru z czarnej porzeczki, przyrz�dzonego przez ni� z wielk� pieczo�owito�ci�. By�a bardzo dumna ze swojej nalewki i oczekiwa�a pochwa�, kt�rych L~ea nigdy jej nie posk�pi�a, chocia� nie cierpia�a czarnych porzeczek. Lecz teraz, dzisiaj znosi� gadanin� Sidonie i pi� jej czarn� porzeczk� - to by�o ponad jej si�y. Zdyszana zatrzyma�a si� u st�p kalwarii i opad�a na pierwszy stopie�, obejmuj�c g�ow� lodowatymi d�o�mi. Przeszy� j� okropny b�l, w skroniach jej �omota�o i szumia�o w uszach. Smak ��ci wype�nia� usta. Unios�a g�ow� i splun�a. - Nie, to nie mo�e by�! To nieprawda! Bracia Lef~er powiedzieli jej to przez zazdro��. Bo czy� cz�owiek �eni si� dlatego tylko, �e jako dziecko by� zar�czony? Zreszt� Camille by�a za brzydka dla Laurenta, ze sw� m�dr� i melancholijn� min�, z kruchym - jak m�wiono - zdrowiem i wytwornymi manierami. Jak�e nudne musia�o by� �ycie z kobiet� tak� jak ona! Nie, Laurent nie m�g� jej kocha�, to przecie� j�, L~e�, kocha�, a nie tego chudzielca, co nie potrafi nawet poprawnie trzyma� si� w siodle ani przeta�czy� ca�ej nocy... To j� kocha�, by�a tego pewna. Widzia�a to po sposobie, w jaki przytrzymywa� jej r�k�, po jego oczach, kt�re szuka�y jej spojrzenia... Jeszcze wczoraj, na pla�y... odrzuci�a g�ow� do ty�u... Czu�a, �e umiera� z pragnienia, by j� poca�owa�. Nie zrobi� tego, to oczywiste... Jacy irytuj�cy byli ci m�odzie�cy z towarzystwa, jak bardzo parali�owa�o ich dobre wychowanie! Nie, Laurent nie m�g� kocha� Camille. Ta pewno�� doda�a jej odwagi, wsta�a, gotowa sprawdzi�, jak si� naprawd� rzeczy maj� z t� bajk�, i kaza� sobie drogo zap�aci� tym Lef~evre'om za brzydki kawa�. Unios�a g�ow� ku trzem krzy�om i wyszepta�a. - Pom� mi, Panie. Jej ojciec pojecha� rano do Roches_Blanches, powinien niebawem wraca�. Postanowi�a wyj�� mu naprzeciw. Od niego dowie si� prawdy. Ku swemu zdziwieniu spostrzeg�a zbli�aj�cego si� w�a�nie ku niej ojca. - Zobaczy�em, �e p�dzi�a�, jakby ci� kto goni�. Znowu jaka� sprzeczka z siostrami? Ca�a jeste� czerwona i potargana. L~ea spr�bowa�a przywo�a� odrobin� spokoju na twarz, podobnie jak kobieta przypudrowuje si� po�piesznie, gdy pojawia si� nieoczekiwany go��; efekt nie by� doskona�y. Wysili�a si� na u�miech. Ujmuj�c ojca pod r�k� i opieraj�c g�ow� na jego ramieniu powiedzia�a jak mog�a najs�odziej: - Ciesz� si�, �e ci� widz�, tatu�ku. Chcia�am w�a�nie wyj�� ci naprzeciw. Jaki pi�kny dzie�, prawda? Zdziwiony nieco t� beztrosk� paplanin� Pierre Delmas przycisn�� c�rk� do piersi, spogl�daj�c na pag�rki pokryte winn� latoro�l�, kt�rych pi�kna regularno�� stwarza�a wra�enie �adu i idealnego spokoju. Westchn��. - Tak, pi�kny dzie�, dzie� pokoju; by� mo�e ostatni. L~ea odrzek�a w roztargnieniu: - Ostatni? Dlaczego? Lato si� jeszcze nie sko�czy�o, a w Montillac jesie� jest zawsze najpi�kniejsz� por� roku. Pierre Delmas zwolni� u�cisk i powiedzia� zamy�lony: - Tak, to najpi�kniejsza pora roku, ale twoja beztroska mnie zaskakuje; wszystko wok� wr�y wojn�, a ty... - Wojna!... wojna!... - przerwa�a mu gwa�townie. - Dosy� mam gadania o wojnie... Hitler nie jest na tyle g�upi, �eby wypowiedzie� wojn� Polsce... A poza tym, je�li nawet j� tam rozp�ta, c� to nas obchodzi? Niech Polacy sami sobie radz�!... - Zamilcz, nie wiesz, co m�wisz! - wykrzykn�� ojciec chwytaj�c j� za rami�. - Nigdy wi�cej nie m�w podobnych rzeczy. Istnieje uk�ad pomi�dzy naszymi pa�stwami. Ani Anglia, ani Francja nie mog� go zerwa�. - Ale przecie� Rosjanie sprzymierzyli si� z Niemcami. - Na swoj� ha�b� - lecz przyjdzie dzie�, kiedy Stalin zda sobie spraw�, �e zosta� oszukany. - A Chamberlain? - Chamberlain uczyni to, co nakazuje mu honor, ponownie potwierdzi wobec Hitlera swoj� wol� poszanowania uk�adu angielsko_polskiego. - No i co? - Jak to co? B�dzie wojna. Wype�niona obrazami wojny cisza zapad�a pomi�dzy ojcem i c�rk�. L~ea przerwa�a milczenie: - Laurent d'Argilat twierdzi, �e nie jeste�my przygotowani, �e nasze uzbrojenie pochodzi z wojny czternastego roku i nadaje si� tylko do muzeum, nasze lotnictwo jest bez warto�ci, a ci�ka artyleria do niczego... - Jak na kogo�, kto nie chce s�ysze� o wojnie, dobrze si� orientujesz w naszej sile zbrojnej, lepiej ni� tw�j stary ojciec. A co powiesz o odwadze naszych �o�nierzy? - Laurent m�wi, �e Francuzi nie maj� ochoty si� bi�... - A jednak b�dzie trzeba... - ...i �e wszyscy dadz� si� wystrzela�, na pr�no, za nie swoj� wojn�... - Oddadz� �ycie za wolno��... - ...wolno��... C� po wolno�ci, kiedy jest si� trupem? Ja nie chc� umiera� i nie chc�, �eby Laurent zgin��. G�os jej si� za�ama� i odwr�ci�a g�ow�, �eby ukry� przed ojcem �zy. Pierre, poruszony s�owami c�rki, niczego nie zauwa�y�. - Gdyby� by�a m�czyzn�, L~eo, powiedzia�bym, �e jeste� tch�rzem. - Wiem, tato. Wybacz mi. Sprawiam ci przykro��, ale tak si� boj�. - Wszyscy si� boimy... - Nie Laurent, on m�wi, �e spe�ni sw�j obowi�zek, cho� jest pewny, �e nas pobij�. - Taki sam pogl�d wyrazi� dzi� po po�udniu jego ojciec. - O!... by�e� w Roches_Blanches? - Tak. Wsun�a d�o� w r�k� ojca i u�miechaj�c si� do niego jak najczulej, poci�gn�a go za sob�. - Chod�, wracajmy do domu, bo si� sp�nimy i mama b�dzie si� niepokoi�. - Masz racj� - powiedzia� ojciec odwzajemniaj�c jej u�miech. Zatrzymali si� w Bellevue, �eby si� pok�oni� Sidonie, kt�ra sko�czy�a w�a�nie kolacj� i siedz�c na krze�le przed domem, za�ywa�a �wie�ego powietrza. - Jak zdrowie, Sidonie? - Och, prosz� pana, mog�oby by� gorzej. P�ki jest �adna pogoda, s�o�ce nagrzewa moje stare ko�ci. A poza tym, jak�e serce ma si� nie radowa� na taki widok? Szerokim ruchem r�ki wskaza�a wspania�y krajobraz. Kiedy powietrze jest przejrzyste, mo�na, jak m�wi�a, dojrze� st�d Pireneje. Zach�d s�o�ca iskrzy� si� szmaragdami winnic, z�oc�c pyliste drogi, rozja�niaj�c dach�wki na sk�adach win, promieniuj�c z�udnym spokojem. - Wejd�cie pa�stwo cho� na chwil�, wypijecie kropelk�... Dotar�o do nich pierwsze uderzenie gongu zapowiadaj�ce kolacj� i uwolni�o od likieru z czarnej porzeczki. L~ea, id�c uwieszona u ramienia ojca, spyta�a: - O czym poza wojn� rozmawiali�cie z panem d'Argilat? Czy m�wili�cie o jutrzejszym przyj�ciu? Pragn�c zatrze� w my�lach c�rki rozmow� sprzed chwili, Pierre Delmas odpowiedzia�: - To b�dzie pi�kna uroczysto��, dawno takiej nie ogl�dano. Wyjawi� ci pewien sekret, je�li mi przyrzekniesz, �e nie powt�rzysz tego siostrom. One nie potrafi� utrzyma� j�zyka za z�bami. Odruchowo zwolni�a kroku, czuj�c nag�e dr�twienie n�g. - Sekret? - Jutro pan d'Argilat og�osi zar�czyny swego syna. Stan�a jak wryta. - Nie zapytasz nawet z kim? - Z kim? - zdo�a�a wykrztusi�. - Ze swoj� kuzynk� Camille d'Argilat. Nie jest to dla nikogo zaskoczeniem, lecz ze wzgl�du na s�uchy o wojnie Camille chcia�aby przyspieszy� dat� �lubu... Ale... co ci jest? Pierre Delmas podtrzyma� c�rk�, kt�ra jakby si� zachwia�a. - Moja kochana, jeste� blada jak p��tno... co si� sta�o? Chyba nic ci nie jest? Czy to z powodu �lubu Laurenta? Czy�by� by�a w nim zakochana? - Ot� w�a�nie... Kocham go i on mnie kocha! Pierre, ca�kiem oszo�omiony, odprowadzi� L~e� do �awki przy drodze, posadzi� j� i tam ci�ko usiad� obok niej. - Co ty m�wisz, nie m�g� ci przecie� wyzna� mi�o�ci, bo od dawna wiedzia�, �e ma po�lubi� swoj� kuzynk�. Dlaczego uwa�asz, �e ci� kocha? - Wiem i koniec. - Wiesz i koniec!... - Powiem mu, �e go kocham, i wtedy nie b�dzie m�g� si� o�eni� z t� swoj� g�upi� kuzynk�. Pierre Delmas popatrzy� na c�rk� ze smutkiem, a potem surowo. - Po pierwsze, Camille d'Argilat nie jest g�upia. To czaruj�ca dziewczyna, dobrze u�o�ona i wykszta�cona, takiej w�a�nie �ony trzeba Laurentowi... - A ja jestem pewna, �e nie. - Laurent jest ch�opcem o niez�omnych zasadach; taka dziewczyna jak ty bardzo szybko mia�aby go do��. - Wszystko mi jedno, kocham go takiego, jaki jest. Powiem mu to... - Nic mu nie powiesz. Nie �ycz� sobie, �eby moja c�rka narzuca�a si� m�czy�nie, kt�ry kocha inn�. - Nieprawda. W�a�nie �e on kocha mnie. Widz�c wzburzenie na twarzy swego dziecka, Pierre Delmas rzek� po chwili wahania: - On ciebie nie kocha. Z rado�ci� mi oznajmi� o swoim �lubie. Krzyk, jaki wyrwa� si� z gard�a c�rki, porazi� go niczym piorun. Jego L~ea, kt�ra jeszcze tak niedawno by�a dzieckiem i boj�c si� wilka z bajek Ruth przychodzi�a do niego do ��ka, jego L~ea by�a zakochana. - Moja wiewi�reczko, moje �liczno�ci, moja owieczko, prosz� ci�... - Tatusiu... och, tatusiu! - Dobrze, ju� dobrze, jestem przy tobie... Wytrzyj oczy, je�li matka zobaczy ci� w takim stanie, gotowa si� rozchorowa�. Obiecaj mi, �e b�dziesz rozs�dna. Nie powinna� poni�a� si� i wyznawa� Laurentowi mi�o�ci. Musisz o nim zapomnie�... L~ea nie s�ucha�a. W jej wzburzonym umy�le powoli rodzi� si� pomys�, kt�ry sprawi�, �e si� rozpogodzi�a. Wzi�a chusteczk�, kt�r� poda� jej ojciec, wytar�a g�o�no nos, "nie jak dama z towarzystwa", jakby powiedzia�a Fran~coise, i unios�a sw� zaczerwienion� od p�aczu, lecz mimo to u�miechni�t� twarz. - Masz racj�, tato, zapomn� o nim. Zdziwienie, jakie odmalowa�o si� na obliczu Pierre'a Delmas, musia�o by� komiczne, gdy� L~ea wybuchn�a �miechem. Istotnie, ani troch� nie znam si� na kobietach, powiedzia� do siebie ojciec i kamie� spad� mu z serca. Przy drugim uderzeniu gongu przy�pieszyli kroku. L~ea pobieg�a na g�r� do swojego pokoju, szcz�liwa, �e umkn�a przed czujnym spojrzeniem Ruth. Obmy�a twarz zimn� wod�, wyszczotkowa�a energicznie w�osy. Przez chwil� z pob�a�aniem przygl�da�a si� swojemu odbiciu w lustrze. No c�, nie jest tak �le, pomy�la�a. Tylko oczy b�yszcza�y jej bardziej ni� zazwyczaj... 2 Wymawiaj�c si� migren�, co obudzi�o troskliwo�� Ruth, wywo�a�o niepok�j matki, odby�o si� wi�c badanie czo�a, kt�re jednog�o�nie uznano za rozpalone - L~ea nie uczestniczy�a w niemal codziennym rodzinnym spacerze po kolacji i schroni�a si� w pokoju, kt�ry ci�gle jeszcze nazywano dziecinnym. By�a to w rzeczywisto�ci du�a izba w najstarszym skrzydle domu, gdzie mie�ci�y si� pokoje dla s�u�by i przer�ne schowki. Pok�j "dziecinny" by� obszern� rupieciarni�. Sta�y tam wiklinowe kufry pe�ne niemodnych ju� ubra�, kt�re cieszy�y ma�e panny Delmas, gdy w s�otne dni bawi�y si� w przebieranie; manekiny krawieckie tak szerokie w biu�cie i tak przesadnie wci�te w talii, �e wygl�da�y jak parodia kobiecej sylwetki; skrzynie wy�adowane po brzegi cennymi ksi��kami, nale��cymi niegdy� do Pierre'a Delmas i jego braci. Na tych w�a�nie ksi��kach, cz�sto buduj�cej tre�ci, L~ea i jej siostry nauczy�y si� czyta�. Owo pomieszczenie w szerokimi belkami na suficie o�wietla�y wysokie okna, do kt�rych dzieci nie mog�y dosi�gn��. Posadzk� z wyblak�ych i obruszonych ceglanych p�ytek, tu i �wdzie pot�uczonych, przykrywa�y stare, sp�owia�e dywany. �ciany wyklejone by�y tapet� o na wp� ju� zatartym wzorze. By�a to druga kryj�wka L~ei. Tam, po�r�d popsutych zabawek z dzieci�stwa, zwini�ta w k��bek na wysokim, �elaznym ��ku, kt�re jej s�u�y�o a� do sz�stego roku �ycia, L~ea czyta�a, marzy�a, p�aka�a, ko�ysz�c swoj� star�, ukochan� lalk�, albo spa�a skulona, z kolanami podci�gni�tymi pod brod�, odnajduj�c w tej pozycji dawny spok�j i pogod� ducha �licznego, u�miechni�tego niemowl�cia. Ostatnie blaski dnia s�abo o�wietla�y pok�j, k�ty pozostawa�y w mroku. Siedz�ca na ��eczku L~ea, opl�t�szy ramionami podkurczone nogi, ze �ci�gni�tymi brwiami wpatrywa�a si� niewidz�cym wzrokiem w gin�cy w ciemno�ci portret jakiej� dalekiej, nie�yj�cej ju� antenatki. Od jak dawna kocha�a Laurenta d'Argilat? Zawsze? Nie! To by�aby nieprawda. Zesz�ego roku nawet nie zwraca�a na niego uwagi, ani on na ni�. Dopiero w tym wszystko si� zacz�o, podczas ostatnich ferii wielkanocnych, kiedy to przyjecha� odwiedzi� niedomagaj�cego ojca. Jak podczas ka�dej swojej bytno�ci pragn�� z�o�y� wyrazy szacunku pa�stwu Delmas. Owego dnia L~ea siedzia�a samotnie w saloniku od frontu, zag��biona w lekturze ostatniej powie�ci ich najbli�szego s�siada, Fran~cois Mauriaca. Poch�oni�ta czytaniem nie us�ysza�a, jak otwar�y si� drzwi. Owiana rze�kim powietrzem wczesnej wiosny, nios�cym silny zapach mokrej ziemi, drgn�a i podnios�a g�ow�. Zaskoczona ujrza�a wysokiego, przystojnego m�odzie�ca o jasnych w�osach, ubranego w str�j do konnej jazdy. W d�oniach trzyma� d�okejk� i pejd�. M�czyzna przygl�da� jej si� z tak jawnym podziwem, �e dziewczynie zrobi�o si� rozkosznie ciep�o. W swoim roztargnieniu nie od razu go pozna�a, a tymczasem serce zacz�o jej bi� coraz szybciej. U�miechn�� si�. Wreszcie go pozna�a, zerwa�a si� i w dziecinnym odruchu rzuci�a mu si� na szyj�. - Laurent... - L~ea?... - Tak, jestem L~ea. - Jak to mo�liwe? Kiedy ostatnio pani�... kiedy ci� widzia�em, by�a� dzieckiem, mia�a� rozdart� sukienk�, w�osy w nie�adzie, podrapane nogi, a teraz... mam przed sob� zachwycaj�c�, eleganck� panienk� (okr�ci� j� przed sob�, �eby jej si� lepiej przyjrze�), o wyszukanej fryzurze! (Owego dnia zrezygnowana L~ea odda�a si� w r�ce Ruth, kt�ra u�o�y�a jej loki w wymy�lne sploty, nadaj�ce dziewczynie wygl�d kasztelanki jakby �ywcem przeniesionej ze �redniowiecza.) - Podobam ci si�? - Bardziej, ni� to potrafi� wyrazi�. Wielkie, fio�kowe oczy zatrzepota�y niewinnie, jak zwykle, kiedy L~ea pragn�a kogo� oczarowa�. Tyle razy ju� jej m�wiono, �e nie spos�b si� oprze� ich urokowi. - Nie mog� si� na ciebie napatrze�. Ile masz lat? - W sierpniu sko�cz� siedemna�cie. - Moja kuzynka Camille jest od ciebie o dwa lata starsza. Dlaczego, s�ysz�c to imi�, odczu�a tak wielk� przykro��? Uprzejmo�� nakazywa�aby zapyta� o rodzin�, kt�r� przecie� dobrze zna�a, ale nie mog�a znie�� my�li, �e ma wym�wi� imi� Camille. Laurent d'Argilat spyta� j� o rodzic�w, o siostry. Nie s�ysza�a jego pyta�, odpowiada�a: tak, nie, na chybi� trafi�, czujna jedynie na d�wi�k g�osu, kt�ry przyprawia� j� o dr�enie. Zdziwiony przesta� m�wi�, przygl�daj�c si� jej uwa�nie. L~ea by�a pewna, �e w tej chwili wzi��by j� w ramiona, gdyby nie wesz�y nagle siostry z matk�. - Jak�e to, L~eo, przyszed� Laurent, a ty nas nie zawo�a�a�? M�ody cz�owiek uca�owa� podan� mu d�o�. - Teraz ju� wiem, po kim L~ea odziedziczy�a te swoje pi�kne oczy - powiedzia� podnosz�c g�ow�. - Lepiej nic nie m�w, nie nale�y za cz�sto powtarza� L~ei, �e jest pi�kna, wie o tym a� nadto dobrze. - A my to co? - wykrzykn�y jednocze�nie Fran~coise i Laure. Laurent pochyli� si� i uni�s� w g�r� ma�� Laure. - Wszyscy wiedz�, �e kobiety z Montillac s� najpi�kniejsze w ca�ej okolicy. Matka zatrzyma�a Laurenta na kolacji. L~ea pozostawa�a pod jego urokiem nawet w�wczas, kiedy po raz pierwszy wspomnia� o mo�liwo�ci wojny. Odchodz�c poca�owa� j� w policzek, trwa�o to d�u�ej - by�a tego pewna - ni� gdy ca�owa� jej siostry. Z emocji na kr�tk� chwil� zamkn�a oczy. Gdy je znowu otworzy�a, Fran~coise, patrzy�a na ni� ze z�o�liwym niedowierzaniem. Na schodach prowadz�cych do sypial� szepn�a jej: - On nie jest dla ciebie. L~ea tak by�a poch�oni�ta b�ogim wspominaniem wieczoru, �e s�owa Fran~coise do niej nie dotar�y. �za potoczy�a si� po policzku L~ei. �ciemni�o si� zupe�nie. Dom, dotychczas wyciszony, rozbrzmia� g�osami powracaj�cych ze spaceru domownik�w. L~ea domy�la�a si�, �e w salonie ojciec rozpala ogie� na kominku, �eby przegoni� wieczorn� wilgo�, �e zasiada wygodnie w fotelu z nogami wspartymi o koz�y pod kolana, bierze z owalnego stolika gazet� i okulary, �e matka pochyla si� nad swoim haftem, a jej pi�kn� i �agodn� twarz rozja�nia lampa z aba�urem z r�owego jedwabiu; Ruth, nieco z ty�u, przy stoj�cej lampie, ko�czy obr�bia� dziewcz�tom sukienki na jutrzejsze przyj�cie; Laure bawi si� uk�adank� albo jedn� ze swoich miniaturowych lalek, kt�re tak lubi. Dobieg�y do L~ei pierwsze takty walca Chopina. Fran~coise zasiad�a do fortepianu. L~ea lubi�a s�ucha�, jak siostra gra. Podziwia�a talent Fran~coise, nigdy jednak - rzecz oczywista - jej tego nie m�wi�a... Dzisiaj wieczorem, w ciemnym i zimnym dziecinnym pokoju brakowa�o L~ei owego ciep�a rodzinnego, kt�re niekiedy tak j� z�o�ci�o. Chcia�aby - nie ruszaj�c si� z miejsca - znale�� si� u st�p matki, na niskim taborecie przeznaczonym wy��cznie dla niej, chcia�aby wpatrywa� si� w p�omienie, albo te�, z g�ow� wspart� o matczyne kolana, marzy� o mi�o�ci i s�awie lub czyta� czy ogl�da� stare, mocno ju� zniszczone albumy ze zdj�ciami, kt�re matka przechowywa�a jak relikwie. Przez ca�e lato Laurent prawie co dzie� przyje�d�a� do Montillac. Zabiera� j� i galopowali w�r�d winnic lub te� zwiedzali okolice jego nowym samochodem. Mkn�li z du�� szybko�ci� po prostych i beznadziejnie r�wnych drogach Land�w. L~ea siedzia�a w odkrytym samochodzie z g�ow� odchylon� na oparcie; nie nu�y�a jej monotonna rewia wierzcho�k�w sosen, kt�re wystrzeliwa�y ku niebu o nienaturalnym, poczt�wkowym b��kicie. Rzadko bywali sami podczas tych wycieczek, lecz mia�a pewno��, �e Laurent zabiera� innych jedynie dla zachowania pozor�w, i wdzi�czna mu by�a, �e nie przejawia� niezdarnego po�piechu braci Lef~evre. On przynajmniej m�wi� o czym� innym ni� polowania, winnice, lasy i konie. Nie pami�ta�a ju�, �e jeszcze nie tak dawno dostawa�a wysypki od jego subtelnych uwag na temat angielskich i ameryka�skich pisarzy. �eby mu si� przypodoba�, przeczyta�a Conrada Faulknera i Scotta Fitzgeralda w oryginale, co by�o nie lada wysi�kiem, gdy� bardzo trudno jej sz�o czytanie po angielsku. Ona, taka niecierpliwa, znosi�a nawet jego napady melancholii na my�l o wojnie, jako o czym� nieuniknionym. "Tylu m�czyzn zginie z powodu jednego n�dznego pacykarza" - mawia� ze smutkiem. Akceptowa�a u niego to wszystko, co j� z�o�ci�o u innych, nagrod� by� jego u�miech, czu�e spojrzenie lub u�cisk r�ki. - Jeste� tu, L~eo? Otwar�y si� drzwi, wpu�ci�y prostok�t �wiat�a do mrocznego pomieszczenia. L~ea drgn�a s�ysz�c g�os matki. Unios�a si�, ��eczko zaskrzypia�o. - Tak, mamusiu. - Co tu robisz po ciemku? - Rozmy�lam. Natr�tne �wiat�o nie os�oni�tej �ar�wki uderzy�o j� w oczy, zas�oni�a je uni�s�szy rami�. - Mamo, prosz� ci�, zga�. Isabelle Delmas zgasi�a �wiat�o, a potem zbli�y�a si� do c�rki przechodz�c nad stosem ksi��ek, kt�re zagradza�y jej drog�. Usiad�a u st�p ��ka, na starym, po�amanym kl�czniku, i wsun�a d�o� w potargane w�osy L~ei. - Powiedz, moja droga, co ci jest? L~ea poczu�a, jak k��b p�aczu narasta jej w gardle r�wnocze�nie z nagl�c� potrzeb� zwierze�. Znaj�c surowe pogl�dy matki, wola�a nie przyznawa� si� do uczucia wobec m�czyzny, kt�ry mia� po�lubi� inn�. Za nic w �wiecie nie chcia�a zasmuci� tej nieco wynios�ej kobiety, kt�r� podziwia�a, szanowa�a i do kt�rej tak bardzo chcia�a by� podobna. - Moje male�stwo, powiedz mi. Nie patrz na mnie wzrokiem zwierz�cia z�apanego w potrzask. L~ea spr�bowa�a si� u�miechn��, zacz�a m�wi� o jutrzejszym przyj�ciu, o swojej nowej sukni, lecz g�os uwi�z� jej w gardle, szlochaj�c rzuci�a si� matce na szyj� i zdo�a�a tylko wykrztusi�: - Boj� si� wojny! 3 Nazajutrz od wczesnego rana dom rozbrzmiewa� okrzykami, �miechem i bieganin� trzech si�str. Ruth nie wiedzia�a, w co najpierw w�o�y� r�ce, bo wszystkie trzy "male�stwa" czego� od niej chcia�y. Szuka�a torebek, kapeluszy, pantofelk�w... - Po�pieszcie si�, przyjechali w�a�nie wujowie i kuzyni. W istocie trzy limuzyny zatrzyma�y si� przy szopach. Luc Delmas, najstarszy brat Pierre'a, s�awny adwokat z Bordeaux, zagorza�y zwolennik Maurrasa, przyjecha� z tr�jk� swoich najm�odszych dzieci: Philippe'em, Corine i Pierre'em. (Pierre Maurras (1868_#1952) - pisarz francuski, autor prac pot�piaj�cych wszystko to, co powodowa�o nie�ad w sztuce i �yciu politycznym. W 1945 r. skazany na do�ywocie za kolaboracj� z Niemcami.) L~ea ich nie lubi�a, uwa�a�a za snob�w i ponurak�w, z wyj�tkiem Pierre'a, na kt�rego wszyscy wo�ali Pierrot, dla odr�nienia od jego ojca chrzestnego, gdy� nie zapowiada�o si�, �e p�jdzie w jego �lady. Kiedy Pierre mia� dwana�cie lat, usuni�to go za bezczelno�� i brak pobo�no�ci kolejno ze wszystkich szk� prowadzonych przez zakonnik�w i kontynuowa� nauk� w �wieckim liceum ku wielkiemu niezadowoleniu ojca. Bernadette Bouchardeau, wdowa po pu�kowniku, przela�a ca�� swoj� czu�o�� na jedynaka Luciena, kt�ry urodzi� si� na kr�tko przed �mierci� jej m�a. Osiemnastoletni ch�opak nie m�g� ju� d�u�ej znosi� matczynej troskliwo�ci i tylko czyha� na okazj�, �eby uciec. Adrien Delmas, dominikanin, "sumienie rodziny", mia� zwyczaj przekomarza� si� ze swoim bratem Pierrem. L~ea by�a jedyn� spo�r�d jego bratank�w i bratanic, kt�rej zakonnik, ten kolos wyolbrzymiony jeszcze przez d�ugi, bia�y habit, nie onie�miela�. Znakomity kaznodzieja g�osi� kazania na ca�ym �wiecie i utrzymywa� regularn� korespondencj� z duchownymi wszelkich wyzna�. Znaj�c wiele j�zyk�w, cz�sto wyje�d�a� za granic�. W�r�d elity towarzyskiej Bordeaux, jak r�wnie� we w�asnej rodzinie, ojciec Adrien mia� opini� rewolucjonisty. Czy� po upadku Barcelony nie udzieli� schronienia uchod�com hiszpa�skim, kt�rzy gwa�cili zakonnice i bezcze�cili grobowce. Czy� nie przyja�ni� si� z socjalistycznym pisarzem angielskim George'em Orwellem, by�ym porucznikiem 29 dywizji, kt�ry - b�d�c ranny - b��ka� si� w skwarze po kawiarniach i zak�adach k�pielowych, sypia� w rozwalaj�cych si� domach albo w zaro�lach, nim zdo�a� wreszcie przedosta� si� do Francji, gdzie Adrien zaofiarowa� mu go�cin�. By� jedynym spo�r�d swych braci, kt�ry pot�pi� uk�ad monachijski jako bezprawny i przepowiedzia�, �e nawet ten akt tch�rzostwa nie za�egna wojny. Tylko pan d'Argilat podziela� ten pogl�d. Raymond d'Argilat i Adrien Delmas przyja�nili si� od wielu lat. Lubili Chamforta, Rousseau i Chateaubrianda, lecz r�nili si� w pogl�dach na Zol� Gide'a i Mauriaca, by znowu pogodzi� si� przy Stendhalu i Szekspirze. Bywa�o, �e ich literackie dysputy ci�gn�y si� godzinami. Gdy ojciec Delmas przybywa� z wizyt� do Roches_Blanches, s�u�ba pana d'Argilat zwyk�a mawia�: - Patrzaj, oto znowu poczciwy ojczulek ze swoim Zol�, powinien przecie wiedzie�, �e pan go nie lubi. Spo�r�d wszystkich dziewcz�t jedynie L~ea mia�a na sobie ciemn� toalet�, nieco dziwn� jak na to letnie przedpo�udnie. Musia�a d�ugo nalega�, by matka pozwoli�a jej uszy� t� sukni� z ci�kiego, czarnego jedwabiu w male�kie, czerwone kwiatuszki, kt�rej kr�j podkre�la� smuk�o�� jej talii, kr�g�o�� piersi i lini� bioder. Na nogach mia�a czerwone sanda�y, na wysokich obcasach. Na g�owie - zawadiacko przekrzywiony na bakier kapelusz z czarnej s�omki, przybrany bukiecikiem kwiat�w dobranych do pantofelk�w. W r�ku trzyma�a torebk�, r�wnie� czerwon�. Oczywi�cie pierwsi rzucili si� do niej bracia Lef~evre. Nast�pnie uca�owa� j� Lucien Bouchardeau, po czym szepn�� do ucha Jeanowi: - Wspaniale zbudowana ta nasza kuzynka. Potem podszed� Philippe Delmas i czerwieni�c si� uca�owa� L~e�. Dziewczyna rych�o go opu�ci�a, zwracaj�c si� ku Pierrotowi, kt�ry zahaczaj�c o kapelusz, rzuci� si� jej na szyj�. - M�j Pierrot, jak�e si� ciesz�, �e ci� widz� - powiedzia�a, odwzajemniaj�c mu poca�unki. Rozdzielaj�c grono adorator�w, dominikanin w bia�ym habicie zdo�a� wreszcie zbli�y� si� do dziewczyny. - Przepu��cie mnie, niech�e uca�uj� moj� chrze�niaczk�! - O, stryju Adrienie, przyjecha� stryj, jak�e si� ciesz�. Ale co stryjowi jest, stryj ma tak� zatroskan� min�! - Nic, �licznotko, nic. Ale� uros�a�. Jak sobie u�wiadomi�, �e ci� trzyma�em do chrztu! Trzeba b�dzie pomy�le� o wydaniu ci� za m��. Odnosz� wra�enie, �e nie brakuje ci pretendent�w do r�ki. - Och, stryju - wdzi�czy�a si� L~ea poprawiaj�c kapelusz. - �pieszmy si�, �pieszmy, bo sp�nimy si� do Roches_Blanches. Wszyscy do samochod�w! - krzycza� Pierre Delmas z wymuszon� weso�o�ci�. Wolno skierowano si� ku wozowni, gdzie sta�y zaparkowane automobile. L~ea chcia�a jecha� razem ze swoim ojcem chrzestnym, ku wielkiemu rozczarowaniu braci Lef~evre, kt�rzy na jej cze�� wypucowali swoj� star� celtaquatre. - Jed�cie przodem waszym gratem. Zobaczymy si� w Roches_Blanches. Stryju, czy mog� prowadzi�? - A potrafisz? - Tak, tylko niech stryj nic nie m�wi mamie. Tata pozwala mi niekiedy prowadzi� i uczy mnie przepis�w ruchu drogowego, a to jest najtrudniejsze. Mam nadziej�, �e wkr�tce zdam egzamin. - Jeste� za m�oda. - Tata powiedzia�, �e jako� to za�atwi. - Zdziwi�bym si�. Ale tymczasem poka�, co potrafisz. Lucien, Philippe i Pierrot wsiedli wraz z nimi. Podkasawszy sw�j bia�y habit, mnich wsiad� ostatni, po uruchomieniu korb� silnika. - Cholera... L~ea ruszy�a do�� gwa�townie. - Prosz� mi wybaczy�, stryju, nie jestem przyzwyczajona do twojego samochodu. Po kilku szarpni�ciach, kt�re podrzuci�y pasa�er�w do g�ry, L~ei uda�o si� zapanowa� nad pojazdem. Zajmuj�c zaszczytne ostatnie miejsce przybyli do Roches_Blanches, posiad�o�ci pana d'Argilat pod Saint_Emilion. D�uga, d�bowa aleja wiod�a do zamku, kt�rego elegancka architektura ko�ca XVIII W. kontrastowa�a z si�siaduj�cymi z nim neogotyckimi zamkami, wzniesionymi w drugiej po�owie wieku XIX. Laurent i jego ojciec byli bardzo przywi�zani do tej siedziby, kt�r� w miar� swoich mo�liwo�ci stale upi�kszali. Kiedy L~ea wysiada�a z samochodu, jej portfelowa suknia rozchyli�a si� ods�aniaj�c wysoko nogi. Raoul i Jean Lef~evre nie mogli si� powstrzyma�, by nie zagwizda� z podziwu, zawstydzili si� jednak pod pe�nymi gniewu spojrzeniami kobiet. S�u��cy odprowadzi� samoch�d na ty�y zabudowa�. W t�umie, kt�ry cisn�� si� teraz przed zamkiem, L~ea szuka�a jednej tylko osoby, Laurenta. Gromadka nowo przyby�ych skierowa�a si� do pana domu. - L~ea, no, jeste� nareszcie. �adne przyj�cie nie uda�oby si� bez twojego u�miechu i urody - powiedzia� z podziwem rozczulony Raymond d'Argilat. - Dzie� dobry panu. Nie ma Laurenta? - Oczywi�cie, �e jest. Jak�e by inaczej! Pokazuje Camille nowe udoskonalenia. L~ea drgn�a. S�o�ce tego pi�knego, wrze�niowego dnia raptem przygas�o. Pierre Delmas dostrzeg� zmian� w zachowaniu c�rki. Wzi�� j� za r�k� i odci�gn�� na bok. - Prosz� ci�, tylko �adnych scen, �adnych �ez. Nie chc�, �eby moja c�rka robi�a z siebie widowisko. L~ea zdusi�a w sobie szloch. - To nic, tatusiu, to tylko lekkie zm�czenie, przejdzie mi, jak co� zjem. Zdejmuj�c kapelusz, podesz�a do swoich wielbicieli z wysoko podniesion� g�ow�. Stali przy wielkim stole, na kt�rym ustawiono napoje orze�wiaj�ce. U�miechem kwitowa�a ich s�owa, �mia�a si� z ich �art�w, ca�y czas popijaj�c wy�mienite ch~ateau d'Yquem podczas gdy w g�owie hucza�o jej uparcie jedno kr�tkie zdanie: "Jest razem z Camille". Przyj�cie zapowiada�o si� wspaniale. S�o�ce �wieci�o na bezchmurnym niebie, zroszone o �wicie trawniki l�ni�y g��bok� zieleni� i pachnia�y �wie�o skoszon� ��k�, r�e, tworz�ce zwarte kobierce, roztacza�y upojn� wo�. Wielki namiot w bia�e i szare pasy os�ania� obficie zaopatrzony bufet, za kt�rym stali kelnerzy w bia�ych marynarkach, gotowi na ka�de skinienie. Pod parasolami porozstawiane by�y stoliki ogrodowe, krzes�a i fotele. Jasne toalety kobiet, ich ruchliwo�� i �miech przydawa�y zgromadzeniu frywolno�ci, kt�ra k��ci�a si� z ponurymi minami niekt�rych m�czyzn. Nawet Laurent d'Argilat, kt�ry by� bohaterem dnia, wyda� si� L~ei blady i spi�ty, kiedy si� wreszcie pojawi� z uwieszon� u ramienia pann� o promieniej�cej szcz�ciem, �agodnej twarzy, ubran� w prost�, bia�� sukni�. Wszyscy go�cie powitali ich oklaskami, z wyj�tkiem L~ei, kt�ra w�a�nie poprawia�a sobie w�osy. Raymond d'Argilat da� znak, �e chce zabra� g�os. - Drodzy przyjaciele, zebrali�my si� dzi�, pierwszego wrze�nia 1939 roku, by �wi�towa� urodziny i zar�czyny mojego syna Laurenta z kuzynk� Camille. Oklaski rozbrzmiewa�y ze zdwojon� si��. - Dzi�kuj�, moi drodzy, dzi�kuj�, �e przybyli�cie tak licznie. Wielka to dla mnie rado�� widzie� was wszystkich dzisiaj w moim domu. Pijmy, jedzmy, radujmy si� w ten uroczysty dzie�... - W tym miejscu g�os pana d'Argilat za�ama� si� ze wzruszenia. Jego syn wysun�� si� do przodu m�wi�c z u�miechem: - Zapraszam do zabawy! L'ea siedzia�a na uboczu w towarzystwie swoich wielbicieli. Wszyscy domagali si� zaszczytu us�ugiwania jej. Niebawem mia�a przed sob� jedzenia na kilka dni. �mia�a si�, rozmawia�a i strzela�a oczami pod zbola�ymi spojrzeniami innych dziewcz�t, cierpi�cych na brak zalotnik�w. Tryska�a wr�cz rado�ci�. Lecz najl�ejszy u�miech przyprawia� j� o b�l szcz�k, paznokcie wpija�y si� z w�ciek�o�ci w spotnia�e d�onie, powoduj�c nowy b�l, kt�ry �agodzi� rozdzieraj�ce serce cierpienie. My�la�a, �e padnie trupem na widok zmierzaj�cego ku ich grupie Laurenta z wci�� u jego boku, nad wyraz szcz�liw� Camille i pod��aj�cym za ni� jej bratem. - Dzie� dobry L~eo, nie mia�em jeszcze czasu ci� przywita� - powiedzia� Laurent k�aniaj�c si�. - Pami�tasz L~e�, Camille? - Oczywi�cie, �e pami�tam - powiedzia�a dziewczyna puszczaj�c rami� narzeczonego. Jak�e bym mog�a j� zapomnie�? L~ea wsta�a i patrzy�a na rywalk�, kt�r� ocenia�a jako niegodn� siebie. Zesztywnia�a, kiedy Camille uca�owa�a j� w oba policzki. - Laurent du�o mi o tobie opowiada�. Chcia�abym, �eby�my zosta�y przyjaci�kami. Zdawa�a si� nie zauwa�a�, �e L~ea niezbyt skwapliwie odwzajemnia�a jej poca�unki. Camille wypchn�a przed siebie brata, m�odzie�ca sprawiaj�cego wra�enie nie�mia�ego. - Czy pami�tasz mojego brata Claude'a? Marzy�, �eby si� z tob� zobaczy�. - Dzie� dobry, L~eo. Jak�e by� podobny do swojej siostry! - Chod�, moja droga, nie zapominajmy o innych go�ciach - powiedzia� Laurent zabieraj�c narzeczon�. Czuj�c si� opuszczona L~ea patrzy�a, jak odchodz�, i z trudem powstrzymywa�a �zy. - Czy mog� si� do was przy��czy�? - zapyta� Claude. - Ust�p mu miejsca - powiedzia�a twardo L~ea, odpychaj�c Raoula Lef~evre, kt�ry znajdowa� si� po jej prawej stronie. Zaskoczony i ura�ony Raoul podni�s� si� i podszed� do swojego brata. - Nie uwa�asz, �e L~ea dziwnie si� dzisiaj zachowuje? Jean wzruszy� tylko ramionami. L~ea poda�a Claude'owi czubaty talerz zak�sek. - Prosz�, jeszcze tego nie rusza�am. Claude usiad�, wzi�� talerz i rumieni�c si� podzi�kowa� jej. - Czy zostanie pan jaki� czas w Roches_Blanches? - Zwa�ywszy, co si� �wi�ci, by�oby to co najmniej dziwne... L~ea nie s�ucha�a. Uderzy�a j� w�a�nie pewna my�l: Laurent nie wie nawet, �e go kocham. To odkrycie przynios�o jej ulg�, co spowodowa�o, �e wybuch�a radosnym �miechem, a� wszystkie spojrzenia zwr�ci�y si� ze zdziwieniem w jej stron�. Wsta�a i skierowa�a si� ku zaro�lom, kt�re nazywano laskiem. Claude d'Argilat i Jean Lef~