1974
Szczegóły |
Tytuł |
1974 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1974 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1974 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1974 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Joanna Chmielewska
Nawiedzony dom
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1991
T�oczono w nak�adzie 10 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Wawszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"M�odzie�owa Agencja Wydawnicza",
Warszawa 1987
Pisa� R. Sitarczuk
Korekty dokonali
St. Makowski
i
1
- Wypracowanie domowe pod
tytu�em jak sp�dzi�am ostatnie
dni wakacji - czyta�a Janeczka
najdoskonalej monotonnym g�osem,
z ca�kowitym pomini�ciem
interpunkcji. - Ostatnie dni
wakacji sp�dzi�am na naradach
produkcyjnych. Narady
produkcyjne odbywa�y si� w
naszym domu od rana do wieczora
i jeden raz odby�y si� w domu
mojej babci i dziadka, w kt�rym
zapanowa�o wielkie
niezadowolenie. Poniewa� tatu�
urwa� dzik� r��, kt�ra by�a
przyczepiona do �ciany, i wtedy
babcia podda�a si� i z�o�y�a
bro�. A dziadek i tak nie mia�
nic do gadania. Wi�c ta narada
produkcyjna sko�czy�a si� w ten
spos�b, �e wi�ksza po�owa
przesz�a na nasz� stron�...
Nauczycielka poczu�a si� jakby
odrobin� zaskoczona.
Wypracowanie Janeczki wyda�o jej
si� nieco dziwne, troch�
nietypowe i zbytnio intymne.
Ods�ania�o jakie� nieprzyjemne
tajemnice rodzinne, kt�rych z
pewno�ci� nie nale�a�o
prezentowa� ca�ej klasie.
- Nie m�wi si� wi�ksza po�owa,
tylko wi�cej ni� po�owa -
poprawi�a odruchowo. - Po�owy s�
zawsze jednakowe. Twoje
wypracowanie jest niejasne. Co
to znaczy, �e babcia z�o�y�a
bro�? Jak� bro�?
Janeczka oderwa�a wzrok od
zeszytu i patrzy�a na ni�
wielkimi, niebieskimi oczyma z
wyrazem bezgranicznej
niewinno�ci.
- R�czn� - odpar�a po namy�le.
- Co takiego? R�czn� bro�?
- No tak w�a�nie. Takie du�e,
�elazne pude�ko, zamykane na
kluczyk.
Nauczycielka poczu�a wyra�ny
niepok�j.
- Pude�ko jako bro�?...
Chwileczk�. Co w�a�ciwie babcia
zrobi�a?
- Odstawi�a je. Przedtem
macha�a nim na wszystkie strony.
Odstawi�a je i powiedzia�a, �e
sk�ada bro�.
Grzeczna odpowied� Janeczki
nie tylko niczego nie wyja�ni�a,
ale wr�cz zagmatwa�a spraw�.
Klasa zaczyna�a s�ucha� z
rosn�cym zainteresowaniem.
Nauczycielka uzna�a, �e jako�
musi z tego wybrn��, inaczej
bowiem nast�pi wybuch niezdrowej
sensacji.
- Piszesz o naradach
produkcyjnych - rzek�a sucho. -
To nie ma nic wsp�lnego z �adn�
broni�. Co to s� narady
produkcyjne?
Janeczka wzi�a g��boki
oddech.
- Narady produkcyjne s� to
narady w zak�adach produkcyjnych
i one s� po to, �eby si�
naradzi� na temat produkcji w
zak�adzie. U nas te� by�y
narady, �eby si� naradzi�, i
wszyscy m�wili na to narady
produkcyjne. Babcia by�a
przeciw, a dziadek zawsze robi
to, co babcia ka�e, nie ma nic
do gadania, wi�c te� by�
przeciw. Ale zaraz potem, jak
tatu� urwa� dzik� r��, babcia
powiedzia�a, �e si� poddaje i
sk�ada bro�, i w�a�nie od�o�y�a
to pude�ko. Bo skoro dzika r�a
opad�a, to jej ju� wszystko
jedno i mo�e si� zamienia�.
- Zamienia�...? W jakim
sensie...
- W sensie mieszkania.
Nauczycielka milcza�a przez
chwil�, czuj�c, i� panowanie nad
tematem wymyka jej si� z r�k.
Dyskryminacji dziadka stanowczo
postanowi�a nie tyka�.
- Czego dotyczy�y te narady
produkcyjne? - spyta�a zimnym
g�osem. - Czytaj dalej.
Janeczka unios�a zeszyt.
- ...nasz� stron� - zacz�a. I
ju� tylko jedna osoba by�a
ca�kiem przeciw. Chodzi�o o to,
�e m�j tatu� dosta� spadek...
- Co dosta�? - wyrwa�o si�
nauczycielce.
- Spadek - wyja�ni�a Janeczka
bardzo uprzejmie. - To jest taki
maj�tek od kogo�, kto jest
nieboszczykiem.
- A... tak. Czytaj dalej.
Janeczka zn�w unios�a zeszyt.
- ...dosta� spadek. Nasz
krewny umar� w Argentynie i
napisa� testament. Ten spadek to
jest dom i pieni�dze, ale z
pieni�dzy nic nam nie przyjdzie,
bo wszystkie musz� i�� na remont
domu. I ten spadek m�j tatu�
dosta� pod warunkiem, �e do tego
domu wprowadzi si� ca�a rodzina,
a lokatorzy z tego domu
wyprowadz� si� do naszej
rodziny. I wszyscy musz� odda�
swoje mieszkania. Wi�c babcia
by�a przeciw, bo powiedzia�a, �e
nie odda swojego mieszkania z
bluszczem na ca�ej �cianie,
kt�ry hodowa�a dwadzie�cia lat,
a ten bluszcz to by�a w�a�nie ta
dzika r�a, wi�c kiedy tatu�
urwa� dzik� r��, babci zrobi�o
si� wszystko jedno. M�j tatu�
nie chcia� tego spadku, bo
m�wi�, �e remont to jest
katastrofa i on si� nie czuje na
si�ach, ale mamusia go nam�wi�a.
Bo tam jest gara�, ale tak
naprawd�, to ja wiem, �e jej
chodzi�o o taras do opalania.
M�j brat i ja obejrzeli�my
prawie wszystko. Koniec.
Przez chwil� w klasie panowa�o
milczenie.
- Prosi�am, �eby opisa�
ostatnie dni wakacji w spos�b
rzeczowy, prawdziwy i bez
fantazjowania - powiedzia�a
wreszcie nauczycielka z g��bokim
wyrzutem. - A ty mi tu tworzysz
jakie� sensacyjne bajki.
- Nic podobnego, nic nie
tworz�! - zaprotestowa�a
Janeczka. - To jest sama �wi�ta
prawda! W og�le nic innego si�
nie dzia�o, tylko te narady
produkcyjne w rodzinie i w k�ko
o tym domu i my�my z moim bratem
brali udzia�, bo tatu� si� nawet
zdenerwowa�, �e nikt nic nie
za�atwi, tylko wszyscy na nim
�eruj� i wszystko musi on sam,
wi�c chcieli�my bra� udzia�,
�eby tatu� nie czu� si� jak
padlina...
- Jak co...?!
- Jak padlina. Tatu�
powiedzia�, �e czuje si� jak
padlina, a dooko�a niego siedz�
s�py, hieny i szakale i czyhaj�.
�eby go ze�re�. Babcia si� wtedy
obrazi�a. Tam jest nawet prawie
basen z fontann�, w tym domu, to
znaczy w ogrodzie. Troch�
b�otnisty. Takie jeziorko si�
utworzy�o i woda bije, dosy�
s�abo, i potem gdzie� odp�ywa,
ale my wiemy, �e to p�k�a rura
wodoci�gowa pod ziemi�, ona jest
nie nasza, ta rura, tylko od
s�siedniego budynku.
POds�uchali�my, jak jeden
hydraulik o tym rozmawia�. I jak
tamci lokatorzy bior� wod�, to u
nas fontanna bije s�abiej i
jeziorko troch� wysycha, a jak
nie bior�, to u nas si� zn�w
nape�nia. Nikt tego nie chce
zreperowa�, bo na razie nie
wiadomo, do kogo ten kawa�ek
rury nale�y i kto gdzie b�dzie
mieszka�.
Nauczycielka nagle zda�a sobie
spraw� z tego, co s�yszy, i
poj�a, �e w rodzinie jednej z
uczennic nast�pi�y wydarzenia
wstrz�saj�ce. Spadek z
Argentyny, dom z tarasem do
opalania, basen w ogrodzie, to
by�o co�, co mog�o og�uszy�
osob� najbardziej nawet odporn�.
Poczu�a si� z lekka oszo�omiona.
- Gdzie jest ten dom? -
spyta�a s�abo.
- Na ulicy Krasickiego. Na
Mokotowie. A ogr�d ci�gnie si�
przy dw�ch ulicach, bo tam jest
akurat skrzy�owanie.
Klasa trwa�a w milczeniu,
wpatrzona w Janeczk�, kt�ra z
zimn� krwi� relacjonowa�a rzeczy
niewiarygodne. Snu�a opowie�� z
jakiego� innego �wiata. Po
kr�tkich wysi�kach nauczycielka
zrezygnowa�a z pr�b opanowania
ciekawo�ci.
- I co w ko�cu? Jaki by�
ostateczny rezultat tych narad
produkcyjnych?
- Stan�o na tym, �e tatu�
zgadza si� na wszystko i teraz
zaczynamy si� zamienia�. I od
razu b�dzie remont. Tymczasem
musimy si� gnie�dzi� po k�tach,
ale potem b�dziemy mieli mn�stwo
miejsca, bo ten dom jest bardzo
du�y i stary.
- Jak stary?
- R�nie.
- Jak to, r�nie?
- No, r�nie. Bo on ma dwie
cz�ci. Jedna ma sto lat, a mo�e
nawet sto pi��dziesi�t, a druga
tylko czterdzie�ci osiem. Ten
nieboszczyk z Argentyny
w�asnor�cznie j� wybudowa� i
wszystko jest w zupe�nie dobrym
stanie, wi�c remont poleci
piorunem, jak si� nie po�a�uje
pieni�dzy. Tak powiedzia� jeden
pan, kt�ry ma si� tym zajmowa�.
- Ile pi�ter ma ten dom?
- Jedno. Ale ma strych. I ten
strych jest bardzo tajemniczy,
nikt nie wie, co si� tam
znajduje, bo w czasie dzia�a�
wojennych zgin�� klucz od drzwi.
POdobno powiesi�a si� tam jaka�
osoba i do dzi� dnia wisi, ale
to nie jest pewne. Przez dziurk�
od klucza nic kompletnie nie
wida�. A w czasie wojny mieszka�
w tym domu jeden taki Niemiec,
ale nie ca�kiem Niemiec, tylko
taki fol... foks...
- Folksdojcz.
- Aha. W�a�nie. Folksdojcz. I
on si� wcale nie fatygowa�, �eby
porz�dnie sprz�ta�. Ja to wiem,
bo babcia mojej przyjaci�ki
chowa�a u niego r�ne rzeczy,
amunicj� i karabiny, i co
popad�o...
- Na lito�� bosk�, co ty
m�wisz? - przerwa�a zaskoczona
nauczycielka. - Babcia chowa�a
takie przedmioty u folksdojcza?
- No w�a�nie. Udawa�a, �e
sprz�ta, a tak naprawd� to
chowa�a i nikt nigdy nie szuka�.
Ja to wszystko wiem, bo ta
babcia mi sama opowiada�a. I na
tym strychu ludzka noga nie
stan�a ju� tysi�ce lat. To
znaczy, prawie czterdzie�ci. I
tam mo�e by� wszystko.
Klasa s�ucha�a z zapartym
tchem. Nauczycielka dosta�a
wypiek�w. Janeczka m�wi�a
wprawdzie z przej�ciem, ale
zarazem z doskona�ym spokojem i
tak g��bokim przekonaniem, �e
nie mo�na by�o w�tpi� w
prawdziwo�� jej s��w.
Najwyra�niej w �wiecie proza
codziennej egzystencji z hukiem
zosta�a naruszona eksplozj�
niezwyk�ego wydarzenia.
- I to wszystko jest prawd�?
Upewni�a si� nauczycielka,
usi�uj�c zatrzyma� w sobie
resztki niedowierzania. - Nie
wymy�li�a� tego?
- Przecie� pani sama kaza�a
nic nie wymy�la�, tylko opisa�
prawdziwe wydarzenia. Tatu�
wcale nie chcia� tego domu, ale
ten nieboszczyk wyra�nie
napisa�, �e albo bior� wszystko,
albo nic, bo mu bardzo zale�a�o
na tym domu, bo on si� tam
urodzi� i jego dziadek si� tam
urodzi�, i w og�le wszyscy si�
tam urodzili. I dlatego ma si�
wyrzuci� obcych lokator�w i
zostawi� tylko sam� rodzin�.
Niejasno czuj�c, �e zaniedbuje
troch� swoje obowi�zki zawodowe,
nauczycielka machn�a r�k� na
zaplanowane zaj�cia lekcyjne.
Sprawa zacz�a j� wci�ga�.
Pomy�la�a, �e powinna przecie�
zna� stosunki domowe ucznia,
kt�re mog�yby mu bru�dzi� w
szkolnych zaj�ciach, i bez
reszty ju�, przy milcz�cej
aprobacie klasy, odda�a si�
wyja�nieniom.
- Opisujesz wydarzenia nieco
chaotycznie - rzek�a z z
nagan�. - Spr�buj u�o�y� to
jako� po kolei, �eby by�o
bardziej zrozumia�e. Jakim
sposobem ten krewny m�g� si�
urodzi� w domu, kt�ry sam
wybudowa�? Wybudowa� go przed
urodzeniem?
- Nie, to nie tak. Urodzi� si�
w tej starej po�owie, a
wybudowa� t� now�. Ju� po
urodzeniu.
- A ile jest rodzin w tym domu
i ile rodzin w rodzinie... to
znaczy, ile os�b... to znaczy
mieszka�...
- Komplet�w - skorygowa�a
Janeczka i ci�ko westchn�a. -
W rodzinie s� tylko trzy
komplety. Ale ka�dy ��da od razu
kr�lewskich apartament�w i
ka�demu brakuje. Tatu� tak
powiedzia� i jeszcze powiedzia�,
�e nie po�o�y si� pod walec
drogowy, �eby sam stworzy�
wi�kszy metra�. Jeden komplet to
my, to znaczy mamusia, tatu�,
m�j brat i ja, drugi komplet to
dziadek i babcia, a trzeci
komplet to ciotka Monika, to
jest siostra tatusia, ze swoim
synem Rafa�em i z narzeczonym. I
razem z narzeczonym ciotki
Moniki mamy cztery mieszkania.
Trzy rodziny z tego domu ju� si�
zgodzi�y zamieni�, tylko jedna
nie chce. Ona jest podejrzana,
ta rodzina.
- Dlaczego podejrzana? To du�a
rodzina?
- Nie, tylko trzy sztuki. Taka
potwornie stara wied�ma...
- Jak ty si� wyra�asz o
starszej osobie? - zgorszy�a si�
nauczycielka. - To niegrzecznie
tak m�wi�!
Janeczka milcza�a przez
chwil�.
- Taka potwornie stara
obywatelka - poprawi�a z lekkim
oporem - z synem i z �on� tego
syna. Zajmuj� dwa pokoje, ale
teraz chc� dosta� trzy. Bardzo
chciwi. I jeszcze chc�, �eby im
dop�aci� i w og�le kr�c�. A ja
wiem, �e im chodzi o ten strych.
Za nic w �wiecie si� nie
wyprowadz�, dop�ki si� nie
dowiedz�, co tam jest. Do tej
pory nikt tego nie wie...
- To niemo�liwe, �eby przez
czterdzie�ci lat nikt nie wszed�
na jaki� strych - zauwa�y�a
nauczycielka sceptycznie. -
Gdyby chcieli tam zajrze�,
mogliby po prostu odpi�owa�
k��dk�.
- K��dka to nic - odpar�a
Janeczka tajemniczo. - Ale tam
s� �elazne drzwi. To jest strych
w tej starej cz�ci domu, te
drzwi s� ca�e z �elaza i
zamkni�te na r�ne klucze, nie
tylko na k��dk�. I na takie
�elazne sztaby. Nikt nie umie
tego otworzy�, trzeba by
zrujnowa� p� domu, �eby je
wywali�. W og�le nie wiadomo,
jak si� do tego zabra�.
Poprzedni lokatorzy nie zgadzali
si� na �adne rujnowanie, bo ich
nie obchodzi�o, co tam jest,
tylko ta jedna rodzina si�
czepia. B�dziemy mieli przez
nich potworne k�opoty.
Nauczycielka by�a m�oda,
w�asne mieszkanie sp�dzielcze
widnia�o przed ni� w bardzo
odleg�ej perspektywie, zatem
k�opoty, kt�rych ostatecznym
efektem m�g�by by� basen w
ogrodzie, taras do opalania i
pi�trowy dom ze strychem, przez
kr�tk� chwil� wydawa� jej si�
sam� przyjemno�ci�. Szybko
jednak przypomnia�a sobie, �e
basen jest wynikiem p�kni�tej
rury, a na strych nie mo�na si�
dosta�. Nast�pnie oczyma duszy
ujrza�a zawi�� procedur� zamiany
mniejszych mieszka� na wi�ksze,
i od razu zakwit�o w jej sercu
wsp�czucie dla ojca Janeczki.
Pod koniec lekcji dozna�a
wyra�nej ulgi, �e sama nie posiada
nie �adnych krewnych w
Argentynie...
2
Pies siedzia� na pode�cie
drugiego pi�tra, kiedy pa�stwo
Chabrowiczowie, razem z dzie�mi,
wychodzili rano z domu. Siedzia�
grzecznie, bez ruchu i patrzy�
na nich wzrokiem pe�nym nadziei.
By� do�� du�y, br�zowy, podobny
do wy��a, mia� g�adk�, l�ni�c��
sier��, uszy nieco kr�tsze ni�
wy�e� i uci�ty ogon. Pozwoli�
si� pog�aska�.
P�nym popo�udniem siedzia�
nadal, tyle �e zmieni�
kondygnacj�. Przeni�s� si� na
podest trzeciego pi�tra, w
pobli�e drzwi pa�stwa
Chabrowicz�w. Wydawa� si� nieco
smutniejszy ni� rano i jakby
troch� zniech�cony.
- Popatrz, ten pies ci�gle tu
siedzi - powiedzia�a pani
Krystyna do m�a z lekkim
niepokojem. - Czyj on jest?
Pan Chabrowicz szuka� po
kieszeniach kluczy do
mieszkania. Czu� si� nieco
zdenerwowany, bo wali�y si� na
niego najrozmaitsze k�opoty, i
nie mia� teraz g�owy do
zwierz�t.
- Nie mam poj�cia - odpar�. -
�adny pies, mieszaniec chyba.
Pewnie ma w�a�ciciela gdzie� w
pobli�u.
Pani Krystyna pochyli�a si�
nad psem i pog�aska�a go po
l�ni�cym grzbiecie. Przyjmowa�
pieszczot� z wyra�n�
wdzi�czno�ci�.
- Dlaczego tu siedzisz,
piesku? Gdzie masz pana?
Zostawili ci�? Jaki mi�y,
grzeczny pies! S�uchaj, ten
w�a�ciciel poszed� z wizyt� do
kogo�, kto nie lubi zwierz�t, i
zostawi� psa na schodach.
Barbarzy�ca!
- Cicho, mo�e by� u s�siad�w i
jeszcze ci� us�yszy.
- Ch�tnie powiem mu wprost,
co my�l� o takim �ajdaku! Zn�ca
si� nad psem!
- Wcale si� nie zn�ca, kaza�
mu czeka� i koniec. Zostaw go,
nie przyzwyczajaj do siebie
cudzego psa.
Mamrocz�c pod nosem inwektywy
pod adresem owego w�a�ciciela i
jego hipotetycznych znajomych,
pani Krystyna wkroczy�a do
mieszkania. Pies pozosta� na
schodach.
Wieczorem, ju� po kolacji,
Pawe�ek dosta� polecenie
wyrzucenia �mieci. Pos�usznie
chwyci� wiaderko, ale dotar� z
nim tylko do przedpokoju.
Otworzy� drzwi, wyjrza� i
natychmiast odwr�ci� si� ku
wn�trzu mieszkania.
- Hej! - zawo�a� z przej�ciem.
- S�uchajcie, on tu ci�gle jest!
Pies le�a� na wycieraczce pod
drzwiami, zwini�ty w k��bek,
apatyczny i beznadziejnie
smutny. Janeczka znalaz�a si�
przy nim pierwsza, przykucn�a,
spojrza�a w cierpi�ce psie oczy
i co� j� szarpn�o w okolicy
serca. Wyczu�a nieszcz�cie.
- On si� zgubi� - oznajmi�a
dramatycznie. - Ta �winia
wyp�dzi�a go z domu. On si� boi,
�e ju� na zawsze tak zostanie,
sam jeden. Zabierzmy go do
siebie!
- Rany, ca�y dzie� trzyma� psa
na schodach! - powiedzia�
Pawe�ek z niesmakiem. - Czyj on
jest?
- Nie wiem - odpar�a pani
Krystyna, pojawiaj�c si� w
drzwiach. - S�dzimy, �e
w�a�ciciel poszed� do kogo� z
wizyt�. Ten kto� mo�e nie lubi
ps�w...
- Ty, jaka �winia? -
zainteresowa� si� nagle Pawe�ek,
tr�caj�c siostr�.
Janeczka ci�gle siedzia�a w
kucki przy psie.
- Ten w�a�ciciel - odpar�a z
zaci�t� nienawi�ci�. - Wcale go
tu nie ma. Zostawi� go i
poszed�. Popatrz, on si�
trz�sie. I jako� dziwnie
oddycha.
Pies nadal le�a� spokojnie z
tym samym smutnym, apatycznym
spojrzeniem, chwilami dr��c
lekko i oddychaj�c nieco
chrapliwie, jakby z trudem.
Oboj�tnie pozwala� si� g�aska�,
podsuwaj�c �eb pod przyjazn�
d�o�, ale nie trac�c wyrazu
beznadziejnego smutku. Pa�sto
Chabrowiczowie r�wnie� opu�cili
mieszkanie i znale�li si� na
pode�cie, pani Krystyna
przykucn�a po drugiej stronie
psa, naprzeciwko swoich dzieci.
- O, Bo�e - powiedzia�a z
niepokojem. - czy on si� nie
zazi�bi�? Oddycha, jakby mia�
bronchit. Gdzie ten jego
w�a�ciciel?!
- Uciek� - zawyrokowa�a zimno
Janeczka. - To zwyrodnialec.
POrzuci� go na pastw� losu.
We�my go do domu!
- Nie mo�emy go wzi�� do domu,
przecie� jest cudzy...
- Niczyj nie jest! On go
porzuci�, zostawi� go jak... jak
podrzutka!
PIes poddawa� �eb g�askaniu,
przymykaj�c oczy, jakby by�
bardzo zm�czony. Oddycha� ci�gle
z trudem.
- On ma chyba zapalenie p�uc -
powiedzia�a do m�a zdenerwowana
pani Krystyna. - Tadeusz m�wi�,
�e jego pies zdech� na zapalenie
p�uc, przypominasz sobie? Bo�e
drogi, taki �liczny pies, trzeba
co� zrobi�!
Janeczka dosta�a wypiek�w i
dreszczy.
- No to zr�bcie co�! Nie
st�jcie tak! Jemu jest zimno,
trzeba go przykry�!
- Do nas to zaraz wleczecie
ca�� band� doktor�w, a do psa to
nie - zauwa�y� Pawe�ek
zgry�liwie. - Pewnie zaraz
powiecie, �e trzeba za to
p�aci�...
- Zadzwoni� do pogotowia
weterynaryjnego - zaproponowa�
pan Chabrowicz, zara�ony
zdenerwowaniem �ony i dzieci. -
Rzeczywi�cie, to jest pi�kny
pies, szkoda by go by�o. M�ody,
nie ma wi�cej ni� rok.
- Jest czysty - doda�a pani
Krystyna. - Popatrzcie, jaki
zadbany, wypiel�gnowany...
Musia� si� zgubi� bardzo
niedawno.
- No w�a�nie, Powinni�my go
zabra� od razu, bo potem b�dzie
gadanie, �e brudny i
uszargany!...
Pogotowie weterynaryjne
poradzi�o panu Chabrowiczowi
odwie�� psa do schroniska dla
bezdomnych zwierz�t, gdzie
weterynarz m�g�by go zbada� ju�
o si�dmej rano. Mia�by tam
fachow� opiek�. Ewentualnie
mo�na mu od razu da� aspiryn�.
Samoch�d pogotowia jest w
terenie i nie zd��y wr�ci�
wcze�niej ni� nazajutrz o
poranku, poza tym samoch�d
je�dzi w zasadzie tylko do
nag�ych wypadk�w. Pan Chabrowicz
od razu zadzwoni� do schroniska,
dosta� adres i dowiedzia� si�,
�e dy�ur trwa tam ca�� noc.
Na klatce schodowej przez ten
czas odbywa�a si� scysja mi�dzy
matk� i dzie�mi.
- Nie mo�emy o nim decydowa�,
dop�ki nie wiemy, czy tu gdzie�
nie ma jego w�a�ciciela -
perswadowa�a pani Krystyna. - On
powinien by� w pobli�u. Mo�e si�
upi�...
- Je�li si� upi�, nie jest
wart takiego psa! - zawyrokowa�
stanowczo Pawe�ek.
- Mo�emy go poszuka�, tego
bandyt� - rzek�a Janeczka z
nies�abn�c� zaci�to�ci�. - Sami
poszukamy, je�li wy nie chcecie.
Te� nie jeste�cie warci tego
psa!
- Powiedzieli, �e mo�na mu da�
aspiryn� - oznajmi� pan
Chabrowicz, ukazuj�c si� w
progu. - Nie rozumiem, dlaczego
nie ma obro�y, nikt nie
wypuszcza swojego psa bez
obro�y.
Pani Krystyna uczyni�a
przypuszczenie, �e obro�� kto�
ukrad�. PIes jest pe�en zaufania
do ludzi i �agodny, pozwoli� j�
zdj�� byle komu. Pawe�ek
za��da�, �eby natychmiast da�
psu aspiryn�. Janeczka wyra�nie
poczu�a, �e nie zniesie d�u�ej
tych debat i tej niepewno�ci.
Zanim rodzice zd��yli j�
powstrzyma�, zacz�a dzwoni� do
s�siad�w. Pies cierpliwie
czeka�.
S�siedzi z tego pi�tra wyparli
si� znajomo�ci z psem. U nikogo
�adnych go�ci nie by�o. Id�cy po
schodach s�siad z innego pi�tra
przyzna�, �e on te� widzia� tu
rano tego psa, ale o nim, ani o
�adnym w�a�cicielu nic nie wie.
Nikt nic nie wie. Pies jest
bezpa�ski.
W duszy Janeczki zal�g�o si�
nagle granitowe, niez�omne,
nieopanowane pragnienie
towarzyszenia psu w tej
bezpa�sko�ci. Dotychczas bez
oporu pogodzi�a si� z my�l�, �e
w domu nie ma warunk�w, �eby
trzyma� jakie� zwierz�, mieszkaj�
w �rodku miasta, rodzice
pracuj�, oni obydwoje z
Pawe�kiem chodz� do szko�y,
zwierz�ciu by�oby �le i
smutno... Teraz poczu�a nagle,
�e z tym �agodnym, opuszczonym,
nieszcz�liwym, prawdopodobnie
chorym psem wi��e j� jaka� ni�,
sznur, lina okr�towa i raczej
sama wyp�dzi si� na ulic�, ni�
pozwoli wyp�dzi� psa! On czeka.
Ona widzi przecie�, �e on czeka,
�e ko�acz� si� w nim jakie�
resztki nadziei i cierpliwie, w
okropnym napi�ciu i
zdenerwowaniu czeka, �eby si�
nim wreszcie kto� zaj��.
- We�my go!!! - wyj�cza�a
rozdzieraj�co. - On nie mo�e tak
zosta�! We�my go do domu!!!
- Nie mo�emy - odpar�a
przygn�biona pani Krystyna.
- W takim razie ja te� si� tu
po�o�� na s�omiance - o�wiadczy�
Pawe�ek z determinacj�. - I b�d�
le�a�, a� te� dostan� zapalenia
p�uc!
- Fio�a macie obydwoje! -
zdenerwowa� si� pan Chabrowicz.
- Jutro zaczynamy przeprowadzk�,
ca�y dom si� likwiduje, nowy w
ruinie, jeszcze nam tylko psa
brakowa�o! Obcego psa!
Pani Krystynie, kt�ra ju�
mi�k�a, przej�ta losem psa
prawie tak samo jak jej dzieci,
s�owa m�a przypomnia�y o
aktualnych k�opotach. Nie, to
wykluczone, w �adnym razie nie
mogli sobie teraz pozwoli� na
obce zwierz�!
- Nie mo�emy go wzi�� -
zdecydowa�a. - Dzieci, na lito��
bosk�, wy sobie w og�le nie
wyobra�acie, jakie tu od jutra
b�dzie zamieszanie. Przecie� ten
pies by tego nie wytrzyma�!
- A le�enie na klatce
schodowej to wytrzyma?! -
wrzasn�� buntowniczo Pawe�ek.
- Je�eli go tak zostawicie,
wypr� si� was - zagrozi�a
Janeczka. - Zostan� z nim tutaj.
Nie p�jd� do szko�y. B�d� chora.
- B�d� zdziwiony, je�li z tego
wszystkiego nie oszalej� - rzek�
pos�pnie gdzie� w przestrze�
pan Chabrowicz.
- Prosz� was bardzo, �eby�cie
si� zastanowili logicznie -
powiedzia�a stanowczo pani
Krystyna. - Tym psem trzeba si�
porz�dnie zaopiekowa�. Co� mu
jest, Powinien go obejrze�
weterynasrz. Od jutra zaczynamy
si� przeprowadza�, Dla zdrowego
psa to jest okropna katastrofa,
a co m�wi� dla chorego...
- No wi�c daj mu t� aspiryn�!
- Aspiryna nie zmieni
sytuacji. On jest do nas nie
przyzwyczajony, od tej
przeprowadzki dostanie rozstroju
nerwowego, nie znajdzie sobie
miejsca. On potrzebuje spokoju!
- Trzeba go na razie odwie�� do
schroniska - zadecydowa� pan
Chabrowicz. - Tam si� nim na
pewno dobrze zaopiekuj�, a potem
zobaczymy.
Janeczka i Pawe�ek w
milczeniu popatrzyli na siebie.
Pies czu� si� chory, to by�o
wyra�nie widoczne, nale�a�o go
przede wszystkim leczy�.
Jutrzejsze trz�sienie ziemi
wyklucza�o stworzenie mu
w�a�ciwych warunk�w. To
schronisko, nie wiadomo co to
jest, ale mo�e si� okaza�
odpowiednie. Chwilowo chyba
musz� si� zgodzi�, ale na dalsz�
met� nie popuszcz�...
- Gdzie to jest? - spyta�a
pani Krystyna. - Dali ci adres?
- Gdzie� potwornie daleko, za
lotniskiem, na Ok�ciu. Spr�buj
mu da� mleka i aspiryny.
Pawe�ek bez s�owa porwa�
wiaderko ze �mieciami i pop�dzi�
na d�. Wr�ci� po dw�ch
minutach. Pani Krystynie
b�ysn�a my�l, �e opr�ni� je
tu� za drzwiami budynku, nie
docieraj�c do �mietnika, ale
wola�a si� o to w tej chwili nie
dopytywa�. Janeczka patrzy�a jej
na r�ce takim wzrokiem, jakby
podejrzewa�a w�asn� matk� o
trucicielskie zamys�y.
Pies mleka si� napi�, ale
aspiryny nie chcia�. Z uraz�
odwraca� g�ow� od �wi�stwa na
�y�ce, obrazi� si� nawet i pe�en
wyrzutu przeni�s� si� na
wycieraczk� pod innymi drzwiami.
Pani Krystyna zrezygnowa�a z
terapii.
- Umiem wla� psu do pyska
lekarstwo, oczywi�cie -
t�umaczy�a swoim dzieciom, pe�nym
milcz�cego pot�pienia - ale to
jest obcy pies, on mnie nie zna,
nie mog� mu si�� otwiera� pyska,
bo si� zdenerwuje. W�asny pies,
przyzwyczajony do w�a�ciciela,
to zupe�nie co innego. W�asny
pies ma zaufanie.
- Dosy� tego, jedziemy -
powiedzia� pan Chabrowicz,
wychodz�c z mieszkania z grubym
sznurkiem w r�ku.
Janeczka spojrza�a na ojca
nieufnie.
- Po co ci sznurek?
- A jak mam go prowadzi�? Za
r�k�? Odwieziemy go i zaraz
wracamy. Dzieci, do domu!
�adne z dzieci nawet nie
drgn�o. Sta�y nadal, niczym
pos�gi, przymurowane do podestu.
Pawe�ek patrzy� spode �ba,
Janeczka mia�a wypieki. W
obydwojgu narasta� histeryczny
op�r. Pan Chabrowicz wi�za� psu
na szyi sznurek.
- Je�eli obiecamy, �e b�dziemy
wszystko po sobie sprz�ta� i
wcze�nie chodzi� spa�... -
zacz�� Pawe�ek �ami�cym si�
g�osem.
- Udusisz go!!! - wrzasn�a
Janeczka okropnie, rzucaj�c si�
ku ojcu.
Pan Chabrowicz wzdrygn�� si�
gwa�townie, pani Krystyna nagle
poj�a, co si� dzieje w duszach
jej dzieci. Pomy�la�a, �e
kot�uj�cych si� w nich uczu�, w
gruncie rzeczy szlachetnych, nie
nale�y brutalnie prze�amywa�.
- W porz�dku - rzek�a
po�piesznie. - Mo�ecie te�
jecha�. Przynie�cie jak�� star�
szmat�, trzeba mu pod�o�y� w
samochodzie.
- Co ty my�lisz, �e ja nie
umiem zawi�zywa� sznurka na
psie? - r�wnocze�nie zapyta�
zirytowany pan Chabrowicz.
Pawe�ek w mgnieniu oka wr�ci�
z wielkim kawa�kiem starej
poszewki od poduszki. Janeczka
nie odrywa�a oczu od r�k ojca.
Dozna�a odrobiny b�ogiej ulgi,
widz�c, jak zr�cznie i
umiej�tnie pos�uguje si�
w�z�ami.
Pies, poczuwszy na szyi
sznurek, nagle si� o�ywi�.
Podni�s� si� od razu, pe�en
nadziei, ch�tny i got�w do
wyj�cia. Pan Chabrowicz
obserwowa� go uwa�nie.
- Przyzwyczajony do obro�y -
stwierdzi�. - Dobrze wytresowany
pies, inteligentny, pos�uszny i
grzeczny. Idziemy!
Pies wybieg� na ulic�
rado�nie. Zaraz za bram� zacz��
w�szy�, nagle zatrzyma� si�,
wypr�ony jak struna, z
wyci�gni�tym pyskiem i uniesion�
przedni� �ap�. Janeczka i
Pawe�ek wpadli na ojca, kt�ry
zatrzyma� si� r�wnie nagle.
- Co� podobnego, to jest
my�liwski pies! - wykrzykn��,
zaskoczony. - Popatrzcie, jak
pi�knie wystawia kuropatw�!
- Gdzie jest kuropatwa? -
zainteresowa� si� Pawe�ek.
- NIgdzie, ale przyjrzyj mu
si�. To jest charakterystyczna
poza my�liwskiego psa, kt�ry
daje znak, �e co� zw�szy�.
Musia� by� doskonale tresowany.
Pies o�ywi� si�
nadzwyczajnie. Nast�pi�a w nim
ca�kowita odmiana, promieniowa�
b�ogim szcz�ciem. Najwyra�niej
w �wiecie dozna� bezgranicznej
ulgi, poczuwszy wreszcie nad
sob� czyje� przewodnictwo i
opiek�. W�szy� chciwie dooko�a,
d���c w kierunku parkingu.
- Czekajcie, mo�e doprowadzi
do domu. MO�e poczuje
w�a�ciciela, mo�e gdzie� tu
mieszka... Potrzymaj sznurek.
Ze sznurkiem w d�oni Janeczka
pod��y�a za psem. Przebieg�
kilka metr�w, pow�szywszy na
parkingu, pobieg� w inn� stron�,
po czym zatrzyma� si�, bezradny
i zdenerwowany. Teren by� mu
obcy. Obejrza� si� i pr�bowa�
pobiec dalej.
- Nie - zaprotestowa�a
Janeczka, poci�gaj�c lekko
sznurek. - Teraz tam nie
p�jdziemy. Ja wiem, �e si�
zgubi�e�, ale nie martw si�,
zabierzemy ci� do siebie. Chod�
tu. Do samochodu!
- On ma takie zapalenie p�uc,
jak ja jestem primadonna -
mrukn�� pan Chabrowicz,
obserwuj�c przez szyb� swoj�
c�rk� i psa. - Zmarz� na tych
schodach, a teraz ju� si�
rozgrza� i prosz�! Zdr�w jak
ryba!
- Cicho b�d�, nie m�w tego
przy dzieciach - powiedzia�a
szybko pani Krystyna. - Upr�
si�, �eby go zabra�. B�d� nas
uwa�ali za bezdusznych
z�oczy�c�w. A ja wcale nie
jestem pewna, czy mu nic nie
jest, on tak �le oddycha�.
Pies wsiad� do samochodu
grzecznie i bez oporu. Siedzia�
spokojnie na starej poszewce,
wygl�daj�c z zainteresowaniem
przez okno. WArkn�� na jakiego�
pijaka, kt�ry zbli�a� si�, kiedy
pan Chabrowicz pyta� o drog�.
Wyra�nie czu� si� ju�
zadomowiony, u siebie.
W schronisku rozegra�y si�
sceny straszliwe.
Nie wiadomo, kto poczu� si� w
pierwszej chwili bardziej
nieswojo: Janeczka czy pies.
Odra�aj�ca wo� karbolu i innych
�rodk�w dezynfekcyjnych
zdenerwowa�a ich jednakowo. Psu
nie pozwolono obw�cha�
wszystkiego, przywi�zano go do
klamki drzwi w przedsionku,
chcia� pobiec dalej, poci�gn��
te drzwi za sob� i hukn�� nimi
jak z armaty. Przerazi�o go to
�miertelnie. Janeczka czym
pr�dzej odczepi�a sznurek od
klamki, zosta�a w przedsionku
razem z Pawe�kiem, psu do
towarzystwa. W gardle d�awi�o j�
co� niezno�nie wielkiego, czu�a
si� tak samo bezradna jak on.
S�ysza�a, �e ojciec chwali to
nowe schronisko, panuj�c� tu
czysto��, dobre warunki dla
zwierz�t, ale nie zgadza�a si� z
nim w najmniejszym stopniu. Nie
podoba�o si� jej tutaj,
�mierdzia�o okropnie, by�o obco
i zimno. Jeszcze gorzej
wygl�da�y izolatki dla zwierz�t,
boksy za siatk�, mi�dzy nimi
d�ugi korytarz, wszystko razem
jakie� ciemne i ponure, byle jak
o�wietlone blaskiem s�abej
�ar�weczki. Matka podziela�a
chyba jej zdanie, bo szeptem
sprzecza�a si� z ojcem, �e
takiemu wypiel�gnowanemu psu
mo�e nie by� tu dobrze. Pan
Chabrowicz uspokaja� j�, �e to
tylko do rana, zbada go
weterynarz i skieruje do innych
pomieszcze�. Poza tym jest tu
czysto, porz�dnie, w ka�dej
klatce znajduje si� kojec
wys�any �wie�ym sianem...
- Siano! - prychn�a pani
Krystyna z t�umion� irytacj�. -
To nie jest koza, tylko pies, po
co mu siano?!
Janeczka niech�tnie odda�a
ojcu sznurek. Pies stawia� op�r,
zosta� wepchni�ty do boksu
prawie przemoc�. Pan Chabrowicz
stanowczo ulokowa� go na sianie,
ka��c grzecznie le�e�. Janeczka
spojrza�a w przera�one,
zrozpaczone psie oczy i co� w
niej p�k�o.
- Nie chc�!!! - zawy�a
desperacko, g�osem jak tr�ba
jerycho�ska. - Nie zgadzam
si�!!! Ja te� tu z nim
zostan�!!! Zabierzmy go!!! On
jest nieszcz�liwyyy...!!!
Pawe�ek murem stan�� przy
siostrze. Pani Krystynie opad�y
r�ce, pan Chabrowicz zdenerwowa�
si� okropnie. Dy�uruj�ca w
kancelarii osoba, mi�a pani w
�rednim wieku, przygl�da�a si�
dramatycznej scenie �yczliwie i
ze zrozumieniem.
- No, no - powiedzia�a
uspokajaj�co. - Nie jest tak
�le. Ka�dy pies w pierwszej
chwili czuje si� nieswojo. Po
trzech dniach przywyknie, a na
razie jest mu obco.
- Dajmy mu co� znajomego!!! -
wy�a Janeczka. - Zostawmy mu
co�!!! Zosta�my z nim chocia� z
godzin�!!!
- Dajmy mu ten ga�gan, na
kt�rym jecha�! - zaproponowa�
b�agalnie Pawe�ek. - Ju� si� do
niego przyzwyczai�. Po co wam
ten ga�gan, niech ma. No, nie
�a�ujcie mu, ja przynios�!
- Nie �a�uj� mu ga�gana, ale
zn�w ci kto� b�dzie musia�
otwiera� furtk�...
- Przelez� przez ogrodzenie!
- Musieli�my chyba upa�� na
g�ow�, �eby ich ze sob�
zabiera�! - irytowa� si� pan
Chabrowicz. - Istny ob��d z tym
psem, czy ja mam za ma�o
k�opot�w?! Uspok�jcie si�
wreszcie! Janeczka szlocha�a bez
opami�tania, z ca�ej si�y
uczepiona siatki boksu.
- Oszukali�my go!!! On my�la�,
�e ju� nas ma! I zn�w go
zostawiamy samego! Oszukali�my
go!!!
- On przywyknie. Nie mo�emy z
nim zostawa�, im szybciej
zacznie przywyka�, tym lepiej -
przekonywa�a pani Krystyna,
usi�uj�c odczepi� c�rk� od
siatki. - On si� g��wnie dlatego
denerwuje, �e nie zd��y� pozna�
miejsca. Pies musi wszystko
obw�cha�, �eby m�g� by�
spokojny, a dop�ki nie obw�cha,
czuje si� niepewnie. Przecie�
nie obw�chasz za niego! Do rana
wytrzyma, a rano przyjdzie
lekarz, sama wiesz, �e lekarz
musi go obejrze�.
Do Janeczki nic nie dociera�o.
Inne psy zacz�y si� denerwowa�.
Pani Krystyna wpad�a w rozpacz,
pan Chabrowicz straci� g�ow� i
pos�a� syna do samochodu po
star� poszewk�. Zap�akana
Janeczka osobi�cie dopilnowa�a
wypchania poszewki sianem. Pani
z kancelarii przygl�da�a si�
temu wszystkiemu z i�cie
filozoficznym spokojem.
- No, teraz ju� ma wszelkie
luksusy - powiedzia�a. - Za�nie
sobie na prze�cieradle i b�dzie
spa� do rana.
- Tu jest ciemno! - chlipn�a
spazmatycznie Janeczka.
- Ale on nie ma zamiaru
czyta�...
- NO to co! Ale mu przykro...
- Najbardziej mu przykro przez
twoje ryki - powiedzia�a
stanowczo pani Krystyna. - Pu��
wreszcie t� siatk� i przesta�
denerwowa� zwierz�ta. Czy ty
sobie wyobra�asz, jak on by si�
czu� jutro, gdyby zn�w znalaz�
si� w obcym miejscu? A tu
przynajmniej b�dzie mia� spok�j.
- Ale zostanie sam...
Dramatyczne perswazje
zako�czy� pies. Obw�cha�
dok�adnie star� poszewk�, wzi��
j� w z�by, us�a� nieco inaczej,
u�o�y� si� na niej, westchn�� i
z rezygnacj� przymkn�� oczy.
Pani Krystyna poczu�a dla niego
g��bok� wdzi�czno��.
- Sama widzisz - powiedzia�a,
odrywaj�c wreszcie Janeczk� od
siatki. - To by� dla niego
m�cz�cy dzie�. POzw�lmy mu
spokojnie zasn��.
Janeczka chlipn�a jeszcze
raz, �a�o�nie spojrza�a w
kierunku boks�w i pozwoli�a si�
wyprowadzi�. Pa�stwo
Chabrowiczowie, pe�ni ulgi,
grzecznie przeprosili dy�urn�
pani� za ca�e zamieszanie i
ruszyli ku bramie. Pawe�ek szed�
w stron� samochodu za siostr�,
czuj�c do niej niejasn�
wdzi�czno�� za przedstawienie,
kt�re w ca�o�ci wzi�a na
siebie. Dzi�ki temu on ju� nie
musia� wydziwia�, m�g� si�
zachowa� jak m�czyzna, z boku
tylko pilnuj�c, czy sprawa jest
traktowana dostatecznie
powa�nie. Poci�gn�� Janeczk� za
r�k� i pozosta� z ty�u,
puszczaj�c przodem rodzic�w.
- Ty, sko�cz te wyg�upy -
szepn�� konfidencjonalnie. - Od
jutra b�dzie kot�owanina z
przeprowadzk� i nie b�d� na nas
zwraca� uwagi. Przyjedziemy do
niego z wizyt�. Tu chodzi jaki�
autobus.
W mgnieniu oka Janeczka
doceni�a pomys�. Pociecha jak
balsam sp�yn�a na jej udr�czone
serce, zarazem jednak
natychmiast pojawi�a si� my�l o
trudno�ciach organizacyjnych.
Odzyska�a r�wnowag� i trze�wo��
umys�u.
- Le� pierwszy i zobacz numer
na przystanku - odszepn�a. - I
sprawd�, sk�d on chodzi. Ja si�
tu jeszcze musz� troch� wlec,
�eby nie nabrali podejrze�...
3
Dom by� du�y, pi�kny i bardzo
stary. Os�ania�y go drzewa,
ton�ce w blaskach jesiennego
s�o�ca. Wszystko by�o
nieruchome, spokojne,
os�onecznione,
czerwonawoz�ociste.
Element niespokojnego ruchu
wprowadzali ludzie. W otwartych
drzwiach domu, w bramie
ogrodzenia i na ulicy k��bi�o
si� straszliwe piek�o, z�o�one z
tragarzy, mebli, pakunk�w, wozu
meblowego i zmieniaj�cych si�
poszczeg�lnych cz�onk�w rodziny.
POczw�rna przeprowadzka,
przebiwszy si� ju� przez faz�
najgorszego chaosu, mia�a si� ku
ko�cowi.
Ten sam w�z meblowy od kilku
dni kr��y� pomi�dzy wszystkimi
domami, przywo��c jedne rzeczy,
a wywo��c drugie. W wyniku tego
uproszczonego, zdawa�oby sI�,
transportu kredens lokator�w z
pierwszego pi�tra i kanapa babci
odby�y podr� dwukrotnie,
za�adowane przez pomy�k� z
powrotem natychmiast po
wy�adowaniu, za� biurko ciotki
MOniki, odwiezione w pierwszym
rzucie lokatorom z parteru,
przejecha�o si� nawet trzy razy.
POprzedniego dnia, wbrew obawom
wszystkich zainteresowanych,
kataklizm uda�o si� wreszcie
jako� opanowa� i teraz w�a�nie
przenoszono ostatnie rzeczy.
Ci�kiej pracy tragarzy
przygl�da�y si� trzy osoby. Od
zewn�trz Janeczka i Pawe�ek,
kt�rzy w�a�nie wr�cili ze
szko�y, od wewn�trz za� wiekowa
osoba, wsparta �okciami o
parapet parterowego okna, chuda,
nieruchoma jak pos�g, milcz�ca,
z pomarszczon� twarz�, na kt�rej
malowa� si� wyraz zimnego,
kamiennego uporu.
Janeczka poruszy�a si�
pierwsza i postawi�a teczk� na
podmurowaniu ogrodzenia.
- Jestem przera�liwie
zadowolona - oznajmi�a z
satysfakcj�. - Odpowiada mi to.
Ty, jak?
Pawe�ek ustawi� swoj� teczk�
obok i opar� si� plecami o
obydwie, przytrzymuj�c je, �eby
nie spad�y.
- Owszem - zgodzi� si�
�askawie. - Mo�e by�. B�dzie
gdzie pomieszka�. Jemu te�
b�dzie tu dobrze. Ma�y ten
ogr�d, co prawda, ale zawsze
kawa�ek jest.
- Sprowadzimy go, jak si�
sko�czy to ca�e piek�o. Tylko ta
stara czarownica mnie denerwuje.
Brod� wykona�a gest w kierunku
domu. Nie odrywaj�c plec�w od
teczek, Pawe�ek wykr�ci� szyj� i
spojrza� na posta� w oknie.
- Bo co? - spyta� z
niesmakiem. - Co ci� obchodzi ta
zmora?
- G�upi jeste�, pewnie �e
obchodzi. Ona si� dobrowolnie
nie wyprowadzi, ja ci to m�wi�.
Ten kom�rkowiec ze swoj� �on�
da� by si� nam�wi�, ale ona nie.
- Jaki kom�rkowiec?
- Ten jej syn. Nie widzia�e�,
�e ma �eb jak dynia? TAm s�
te... szare kom�rki. One mu si�
rozros�y, pewnie ma zwyrodnia�e.
To si� nazywa przerost.
- Mo�liwe. Wcale nie jak
dynia, tylko jak wielka gruszka
do g�ry nogami. Naprawd�
my�lisz, �e si� nie wyprowadzi?
To by nie by�o dobrze, zajmuj�
najlepsze p� strychu.
- No w�a�nie. I mnie si�
wydaje, �e oni tam co� robi�.
Pawe�ek zainteresowa� si�
gwa�townie.
- Co robi�?
- Nie wiem. Zakrad�am si� i
s�ysza�am szuranie. Pewnie chc�
si� przepcha� przez �cian� do
naszej, tej zamkni�tej po�owy.
Mogliby�my sprawdzi�, czy ju�
zrobili dziur�, czy nie, ale
nie dostaniemy si� tam, bo
powiesili k��dk�. Siedz� i
pilnuj�. TA zmora pilnuje.
- Iiiiii... - powiedzia�
Pawe�ek lekcewa��co po chwili
milczenia.
Teraz Janeczka spojrza�a na
brata z nag�ym zainteresowaniem.
- My�lisz...? - spyta�a z
nadziej�.
- No pewnie! W og�le nie
potrzebuj� my�le�, k��dka,
wielka rzecz! WEjdziemy byle
kiedy. Jeden m�j kumpel ma
milion kluczy, bo jego ojciec
jest �lusarzem. Wytrychy te� ma.
A jakby co, to mo�na od�rubowa�
skobel, te drzwi s� zwyczajne,
drewniane.
Janeczka, uspokojona, kiwn�a
g�ow�. Przez chwil� w milczeniu
przygl�da�a si� transportowi
dw�ch wielkich skrzy� ze szk�em
i porcelan�, kt�re, wbrew
oczekiwaniom, nie zosta�y
upuszczone. Z�ociste li�cie
szele�ci�y pod nogami tragarzy.
- Wczoraj jeszcze wiadomo
by�o, gdzie mieszkamy -
zauwa�y�a filozoficznie. - Dzi�
ju� nie jestem pewna. Do domu
mamy wr�ci� tam, czy tu?
- Chyba tu - mrukn�� z
roztargnieniem Pawe�ek. - Nie
wszystko ci jedno? Nie masz
wi�kszych zmartwie�?
- A ty masz?
- A jak? Ca�y czas my�l�, czy
nam nie zabroni� go tu
sprowadzi�. Sami nie za�atwimy,
musi by� ojciec. Co b�dzie, jak
si� nie zgodz�?
- W og�le nie ma o tym mowy -
odpar�a Janeczka wzgardliwie,
wzruszaj�c ramionami. -
Zwyczajnie, dostan� ataku i
koniec. B�d� mia�a ten atak tak
d�ugo, a� si� zgodz�.
- Jaki atak?
- Wszystko jedno jaki.
Porz�dny. Specjalnie mam same
pi�tki w szkole, �eby nie by�o
�adnego gadania.