1974

Szczegóły
Tytuł 1974
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1974 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1974 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1974 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joanna Chmielewska Nawiedzony dom Tom Ca�o�� w tomach Polski Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1991 T�oczono w nak�adzie 10 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Wawszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "M�odzie�owa Agencja Wydawnicza", Warszawa 1987 Pisa� R. Sitarczuk Korekty dokonali St. Makowski i 1 - Wypracowanie domowe pod tytu�em jak sp�dzi�am ostatnie dni wakacji - czyta�a Janeczka najdoskonalej monotonnym g�osem, z ca�kowitym pomini�ciem interpunkcji. - Ostatnie dni wakacji sp�dzi�am na naradach produkcyjnych. Narady produkcyjne odbywa�y si� w naszym domu od rana do wieczora i jeden raz odby�y si� w domu mojej babci i dziadka, w kt�rym zapanowa�o wielkie niezadowolenie. Poniewa� tatu� urwa� dzik� r��, kt�ra by�a przyczepiona do �ciany, i wtedy babcia podda�a si� i z�o�y�a bro�. A dziadek i tak nie mia� nic do gadania. Wi�c ta narada produkcyjna sko�czy�a si� w ten spos�b, �e wi�ksza po�owa przesz�a na nasz� stron�... Nauczycielka poczu�a si� jakby odrobin� zaskoczona. Wypracowanie Janeczki wyda�o jej si� nieco dziwne, troch� nietypowe i zbytnio intymne. Ods�ania�o jakie� nieprzyjemne tajemnice rodzinne, kt�rych z pewno�ci� nie nale�a�o prezentowa� ca�ej klasie. - Nie m�wi si� wi�ksza po�owa, tylko wi�cej ni� po�owa - poprawi�a odruchowo. - Po�owy s� zawsze jednakowe. Twoje wypracowanie jest niejasne. Co to znaczy, �e babcia z�o�y�a bro�? Jak� bro�? Janeczka oderwa�a wzrok od zeszytu i patrzy�a na ni� wielkimi, niebieskimi oczyma z wyrazem bezgranicznej niewinno�ci. - R�czn� - odpar�a po namy�le. - Co takiego? R�czn� bro�? - No tak w�a�nie. Takie du�e, �elazne pude�ko, zamykane na kluczyk. Nauczycielka poczu�a wyra�ny niepok�j. - Pude�ko jako bro�?... Chwileczk�. Co w�a�ciwie babcia zrobi�a? - Odstawi�a je. Przedtem macha�a nim na wszystkie strony. Odstawi�a je i powiedzia�a, �e sk�ada bro�. Grzeczna odpowied� Janeczki nie tylko niczego nie wyja�ni�a, ale wr�cz zagmatwa�a spraw�. Klasa zaczyna�a s�ucha� z rosn�cym zainteresowaniem. Nauczycielka uzna�a, �e jako� musi z tego wybrn��, inaczej bowiem nast�pi wybuch niezdrowej sensacji. - Piszesz o naradach produkcyjnych - rzek�a sucho. - To nie ma nic wsp�lnego z �adn� broni�. Co to s� narady produkcyjne? Janeczka wzi�a g��boki oddech. - Narady produkcyjne s� to narady w zak�adach produkcyjnych i one s� po to, �eby si� naradzi� na temat produkcji w zak�adzie. U nas te� by�y narady, �eby si� naradzi�, i wszyscy m�wili na to narady produkcyjne. Babcia by�a przeciw, a dziadek zawsze robi to, co babcia ka�e, nie ma nic do gadania, wi�c te� by� przeciw. Ale zaraz potem, jak tatu� urwa� dzik� r��, babcia powiedzia�a, �e si� poddaje i sk�ada bro�, i w�a�nie od�o�y�a to pude�ko. Bo skoro dzika r�a opad�a, to jej ju� wszystko jedno i mo�e si� zamienia�. - Zamienia�...? W jakim sensie... - W sensie mieszkania. Nauczycielka milcza�a przez chwil�, czuj�c, i� panowanie nad tematem wymyka jej si� z r�k. Dyskryminacji dziadka stanowczo postanowi�a nie tyka�. - Czego dotyczy�y te narady produkcyjne? - spyta�a zimnym g�osem. - Czytaj dalej. Janeczka unios�a zeszyt. - ...nasz� stron� - zacz�a. I ju� tylko jedna osoba by�a ca�kiem przeciw. Chodzi�o o to, �e m�j tatu� dosta� spadek... - Co dosta�? - wyrwa�o si� nauczycielce. - Spadek - wyja�ni�a Janeczka bardzo uprzejmie. - To jest taki maj�tek od kogo�, kto jest nieboszczykiem. - A... tak. Czytaj dalej. Janeczka zn�w unios�a zeszyt. - ...dosta� spadek. Nasz krewny umar� w Argentynie i napisa� testament. Ten spadek to jest dom i pieni�dze, ale z pieni�dzy nic nam nie przyjdzie, bo wszystkie musz� i�� na remont domu. I ten spadek m�j tatu� dosta� pod warunkiem, �e do tego domu wprowadzi si� ca�a rodzina, a lokatorzy z tego domu wyprowadz� si� do naszej rodziny. I wszyscy musz� odda� swoje mieszkania. Wi�c babcia by�a przeciw, bo powiedzia�a, �e nie odda swojego mieszkania z bluszczem na ca�ej �cianie, kt�ry hodowa�a dwadzie�cia lat, a ten bluszcz to by�a w�a�nie ta dzika r�a, wi�c kiedy tatu� urwa� dzik� r��, babci zrobi�o si� wszystko jedno. M�j tatu� nie chcia� tego spadku, bo m�wi�, �e remont to jest katastrofa i on si� nie czuje na si�ach, ale mamusia go nam�wi�a. Bo tam jest gara�, ale tak naprawd�, to ja wiem, �e jej chodzi�o o taras do opalania. M�j brat i ja obejrzeli�my prawie wszystko. Koniec. Przez chwil� w klasie panowa�o milczenie. - Prosi�am, �eby opisa� ostatnie dni wakacji w spos�b rzeczowy, prawdziwy i bez fantazjowania - powiedzia�a wreszcie nauczycielka z g��bokim wyrzutem. - A ty mi tu tworzysz jakie� sensacyjne bajki. - Nic podobnego, nic nie tworz�! - zaprotestowa�a Janeczka. - To jest sama �wi�ta prawda! W og�le nic innego si� nie dzia�o, tylko te narady produkcyjne w rodzinie i w k�ko o tym domu i my�my z moim bratem brali udzia�, bo tatu� si� nawet zdenerwowa�, �e nikt nic nie za�atwi, tylko wszyscy na nim �eruj� i wszystko musi on sam, wi�c chcieli�my bra� udzia�, �eby tatu� nie czu� si� jak padlina... - Jak co...?! - Jak padlina. Tatu� powiedzia�, �e czuje si� jak padlina, a dooko�a niego siedz� s�py, hieny i szakale i czyhaj�. �eby go ze�re�. Babcia si� wtedy obrazi�a. Tam jest nawet prawie basen z fontann�, w tym domu, to znaczy w ogrodzie. Troch� b�otnisty. Takie jeziorko si� utworzy�o i woda bije, dosy� s�abo, i potem gdzie� odp�ywa, ale my wiemy, �e to p�k�a rura wodoci�gowa pod ziemi�, ona jest nie nasza, ta rura, tylko od s�siedniego budynku. POds�uchali�my, jak jeden hydraulik o tym rozmawia�. I jak tamci lokatorzy bior� wod�, to u nas fontanna bije s�abiej i jeziorko troch� wysycha, a jak nie bior�, to u nas si� zn�w nape�nia. Nikt tego nie chce zreperowa�, bo na razie nie wiadomo, do kogo ten kawa�ek rury nale�y i kto gdzie b�dzie mieszka�. Nauczycielka nagle zda�a sobie spraw� z tego, co s�yszy, i poj�a, �e w rodzinie jednej z uczennic nast�pi�y wydarzenia wstrz�saj�ce. Spadek z Argentyny, dom z tarasem do opalania, basen w ogrodzie, to by�o co�, co mog�o og�uszy� osob� najbardziej nawet odporn�. Poczu�a si� z lekka oszo�omiona. - Gdzie jest ten dom? - spyta�a s�abo. - Na ulicy Krasickiego. Na Mokotowie. A ogr�d ci�gnie si� przy dw�ch ulicach, bo tam jest akurat skrzy�owanie. Klasa trwa�a w milczeniu, wpatrzona w Janeczk�, kt�ra z zimn� krwi� relacjonowa�a rzeczy niewiarygodne. Snu�a opowie�� z jakiego� innego �wiata. Po kr�tkich wysi�kach nauczycielka zrezygnowa�a z pr�b opanowania ciekawo�ci. - I co w ko�cu? Jaki by� ostateczny rezultat tych narad produkcyjnych? - Stan�o na tym, �e tatu� zgadza si� na wszystko i teraz zaczynamy si� zamienia�. I od razu b�dzie remont. Tymczasem musimy si� gnie�dzi� po k�tach, ale potem b�dziemy mieli mn�stwo miejsca, bo ten dom jest bardzo du�y i stary. - Jak stary? - R�nie. - Jak to, r�nie? - No, r�nie. Bo on ma dwie cz�ci. Jedna ma sto lat, a mo�e nawet sto pi��dziesi�t, a druga tylko czterdzie�ci osiem. Ten nieboszczyk z Argentyny w�asnor�cznie j� wybudowa� i wszystko jest w zupe�nie dobrym stanie, wi�c remont poleci piorunem, jak si� nie po�a�uje pieni�dzy. Tak powiedzia� jeden pan, kt�ry ma si� tym zajmowa�. - Ile pi�ter ma ten dom? - Jedno. Ale ma strych. I ten strych jest bardzo tajemniczy, nikt nie wie, co si� tam znajduje, bo w czasie dzia�a� wojennych zgin�� klucz od drzwi. POdobno powiesi�a si� tam jaka� osoba i do dzi� dnia wisi, ale to nie jest pewne. Przez dziurk� od klucza nic kompletnie nie wida�. A w czasie wojny mieszka� w tym domu jeden taki Niemiec, ale nie ca�kiem Niemiec, tylko taki fol... foks... - Folksdojcz. - Aha. W�a�nie. Folksdojcz. I on si� wcale nie fatygowa�, �eby porz�dnie sprz�ta�. Ja to wiem, bo babcia mojej przyjaci�ki chowa�a u niego r�ne rzeczy, amunicj� i karabiny, i co popad�o... - Na lito�� bosk�, co ty m�wisz? - przerwa�a zaskoczona nauczycielka. - Babcia chowa�a takie przedmioty u folksdojcza? - No w�a�nie. Udawa�a, �e sprz�ta, a tak naprawd� to chowa�a i nikt nigdy nie szuka�. Ja to wszystko wiem, bo ta babcia mi sama opowiada�a. I na tym strychu ludzka noga nie stan�a ju� tysi�ce lat. To znaczy, prawie czterdzie�ci. I tam mo�e by� wszystko. Klasa s�ucha�a z zapartym tchem. Nauczycielka dosta�a wypiek�w. Janeczka m�wi�a wprawdzie z przej�ciem, ale zarazem z doskona�ym spokojem i tak g��bokim przekonaniem, �e nie mo�na by�o w�tpi� w prawdziwo�� jej s��w. Najwyra�niej w �wiecie proza codziennej egzystencji z hukiem zosta�a naruszona eksplozj� niezwyk�ego wydarzenia. - I to wszystko jest prawd�? Upewni�a si� nauczycielka, usi�uj�c zatrzyma� w sobie resztki niedowierzania. - Nie wymy�li�a� tego? - Przecie� pani sama kaza�a nic nie wymy�la�, tylko opisa� prawdziwe wydarzenia. Tatu� wcale nie chcia� tego domu, ale ten nieboszczyk wyra�nie napisa�, �e albo bior� wszystko, albo nic, bo mu bardzo zale�a�o na tym domu, bo on si� tam urodzi� i jego dziadek si� tam urodzi�, i w og�le wszyscy si� tam urodzili. I dlatego ma si� wyrzuci� obcych lokator�w i zostawi� tylko sam� rodzin�. Niejasno czuj�c, �e zaniedbuje troch� swoje obowi�zki zawodowe, nauczycielka machn�a r�k� na zaplanowane zaj�cia lekcyjne. Sprawa zacz�a j� wci�ga�. Pomy�la�a, �e powinna przecie� zna� stosunki domowe ucznia, kt�re mog�yby mu bru�dzi� w szkolnych zaj�ciach, i bez reszty ju�, przy milcz�cej aprobacie klasy, odda�a si� wyja�nieniom. - Opisujesz wydarzenia nieco chaotycznie - rzek�a z z nagan�. - Spr�buj u�o�y� to jako� po kolei, �eby by�o bardziej zrozumia�e. Jakim sposobem ten krewny m�g� si� urodzi� w domu, kt�ry sam wybudowa�? Wybudowa� go przed urodzeniem? - Nie, to nie tak. Urodzi� si� w tej starej po�owie, a wybudowa� t� now�. Ju� po urodzeniu. - A ile jest rodzin w tym domu i ile rodzin w rodzinie... to znaczy, ile os�b... to znaczy mieszka�... - Komplet�w - skorygowa�a Janeczka i ci�ko westchn�a. - W rodzinie s� tylko trzy komplety. Ale ka�dy ��da od razu kr�lewskich apartament�w i ka�demu brakuje. Tatu� tak powiedzia� i jeszcze powiedzia�, �e nie po�o�y si� pod walec drogowy, �eby sam stworzy� wi�kszy metra�. Jeden komplet to my, to znaczy mamusia, tatu�, m�j brat i ja, drugi komplet to dziadek i babcia, a trzeci komplet to ciotka Monika, to jest siostra tatusia, ze swoim synem Rafa�em i z narzeczonym. I razem z narzeczonym ciotki Moniki mamy cztery mieszkania. Trzy rodziny z tego domu ju� si� zgodzi�y zamieni�, tylko jedna nie chce. Ona jest podejrzana, ta rodzina. - Dlaczego podejrzana? To du�a rodzina? - Nie, tylko trzy sztuki. Taka potwornie stara wied�ma... - Jak ty si� wyra�asz o starszej osobie? - zgorszy�a si� nauczycielka. - To niegrzecznie tak m�wi�! Janeczka milcza�a przez chwil�. - Taka potwornie stara obywatelka - poprawi�a z lekkim oporem - z synem i z �on� tego syna. Zajmuj� dwa pokoje, ale teraz chc� dosta� trzy. Bardzo chciwi. I jeszcze chc�, �eby im dop�aci� i w og�le kr�c�. A ja wiem, �e im chodzi o ten strych. Za nic w �wiecie si� nie wyprowadz�, dop�ki si� nie dowiedz�, co tam jest. Do tej pory nikt tego nie wie... - To niemo�liwe, �eby przez czterdzie�ci lat nikt nie wszed� na jaki� strych - zauwa�y�a nauczycielka sceptycznie. - Gdyby chcieli tam zajrze�, mogliby po prostu odpi�owa� k��dk�. - K��dka to nic - odpar�a Janeczka tajemniczo. - Ale tam s� �elazne drzwi. To jest strych w tej starej cz�ci domu, te drzwi s� ca�e z �elaza i zamkni�te na r�ne klucze, nie tylko na k��dk�. I na takie �elazne sztaby. Nikt nie umie tego otworzy�, trzeba by zrujnowa� p� domu, �eby je wywali�. W og�le nie wiadomo, jak si� do tego zabra�. Poprzedni lokatorzy nie zgadzali si� na �adne rujnowanie, bo ich nie obchodzi�o, co tam jest, tylko ta jedna rodzina si� czepia. B�dziemy mieli przez nich potworne k�opoty. Nauczycielka by�a m�oda, w�asne mieszkanie sp�dzielcze widnia�o przed ni� w bardzo odleg�ej perspektywie, zatem k�opoty, kt�rych ostatecznym efektem m�g�by by� basen w ogrodzie, taras do opalania i pi�trowy dom ze strychem, przez kr�tk� chwil� wydawa� jej si� sam� przyjemno�ci�. Szybko jednak przypomnia�a sobie, �e basen jest wynikiem p�kni�tej rury, a na strych nie mo�na si� dosta�. Nast�pnie oczyma duszy ujrza�a zawi�� procedur� zamiany mniejszych mieszka� na wi�ksze, i od razu zakwit�o w jej sercu wsp�czucie dla ojca Janeczki. Pod koniec lekcji dozna�a wyra�nej ulgi, �e sama nie posiada nie �adnych krewnych w Argentynie... 2 Pies siedzia� na pode�cie drugiego pi�tra, kiedy pa�stwo Chabrowiczowie, razem z dzie�mi, wychodzili rano z domu. Siedzia� grzecznie, bez ruchu i patrzy� na nich wzrokiem pe�nym nadziei. By� do�� du�y, br�zowy, podobny do wy��a, mia� g�adk�, l�ni�c�� sier��, uszy nieco kr�tsze ni� wy�e� i uci�ty ogon. Pozwoli� si� pog�aska�. P�nym popo�udniem siedzia� nadal, tyle �e zmieni� kondygnacj�. Przeni�s� si� na podest trzeciego pi�tra, w pobli�e drzwi pa�stwa Chabrowicz�w. Wydawa� si� nieco smutniejszy ni� rano i jakby troch� zniech�cony. - Popatrz, ten pies ci�gle tu siedzi - powiedzia�a pani Krystyna do m�a z lekkim niepokojem. - Czyj on jest? Pan Chabrowicz szuka� po kieszeniach kluczy do mieszkania. Czu� si� nieco zdenerwowany, bo wali�y si� na niego najrozmaitsze k�opoty, i nie mia� teraz g�owy do zwierz�t. - Nie mam poj�cia - odpar�. - �adny pies, mieszaniec chyba. Pewnie ma w�a�ciciela gdzie� w pobli�u. Pani Krystyna pochyli�a si� nad psem i pog�aska�a go po l�ni�cym grzbiecie. Przyjmowa� pieszczot� z wyra�n� wdzi�czno�ci�. - Dlaczego tu siedzisz, piesku? Gdzie masz pana? Zostawili ci�? Jaki mi�y, grzeczny pies! S�uchaj, ten w�a�ciciel poszed� z wizyt� do kogo�, kto nie lubi zwierz�t, i zostawi� psa na schodach. Barbarzy�ca! - Cicho, mo�e by� u s�siad�w i jeszcze ci� us�yszy. - Ch�tnie powiem mu wprost, co my�l� o takim �ajdaku! Zn�ca si� nad psem! - Wcale si� nie zn�ca, kaza� mu czeka� i koniec. Zostaw go, nie przyzwyczajaj do siebie cudzego psa. Mamrocz�c pod nosem inwektywy pod adresem owego w�a�ciciela i jego hipotetycznych znajomych, pani Krystyna wkroczy�a do mieszkania. Pies pozosta� na schodach. Wieczorem, ju� po kolacji, Pawe�ek dosta� polecenie wyrzucenia �mieci. Pos�usznie chwyci� wiaderko, ale dotar� z nim tylko do przedpokoju. Otworzy� drzwi, wyjrza� i natychmiast odwr�ci� si� ku wn�trzu mieszkania. - Hej! - zawo�a� z przej�ciem. - S�uchajcie, on tu ci�gle jest! Pies le�a� na wycieraczce pod drzwiami, zwini�ty w k��bek, apatyczny i beznadziejnie smutny. Janeczka znalaz�a si� przy nim pierwsza, przykucn�a, spojrza�a w cierpi�ce psie oczy i co� j� szarpn�o w okolicy serca. Wyczu�a nieszcz�cie. - On si� zgubi� - oznajmi�a dramatycznie. - Ta �winia wyp�dzi�a go z domu. On si� boi, �e ju� na zawsze tak zostanie, sam jeden. Zabierzmy go do siebie! - Rany, ca�y dzie� trzyma� psa na schodach! - powiedzia� Pawe�ek z niesmakiem. - Czyj on jest? - Nie wiem - odpar�a pani Krystyna, pojawiaj�c si� w drzwiach. - S�dzimy, �e w�a�ciciel poszed� do kogo� z wizyt�. Ten kto� mo�e nie lubi ps�w... - Ty, jaka �winia? - zainteresowa� si� nagle Pawe�ek, tr�caj�c siostr�. Janeczka ci�gle siedzia�a w kucki przy psie. - Ten w�a�ciciel - odpar�a z zaci�t� nienawi�ci�. - Wcale go tu nie ma. Zostawi� go i poszed�. Popatrz, on si� trz�sie. I jako� dziwnie oddycha. Pies nadal le�a� spokojnie z tym samym smutnym, apatycznym spojrzeniem, chwilami dr��c lekko i oddychaj�c nieco chrapliwie, jakby z trudem. Oboj�tnie pozwala� si� g�aska�, podsuwaj�c �eb pod przyjazn� d�o�, ale nie trac�c wyrazu beznadziejnego smutku. Pa�sto Chabrowiczowie r�wnie� opu�cili mieszkanie i znale�li si� na pode�cie, pani Krystyna przykucn�a po drugiej stronie psa, naprzeciwko swoich dzieci. - O, Bo�e - powiedzia�a z niepokojem. - czy on si� nie zazi�bi�? Oddycha, jakby mia� bronchit. Gdzie ten jego w�a�ciciel?! - Uciek� - zawyrokowa�a zimno Janeczka. - To zwyrodnialec. POrzuci� go na pastw� losu. We�my go do domu! - Nie mo�emy go wzi�� do domu, przecie� jest cudzy... - Niczyj nie jest! On go porzuci�, zostawi� go jak... jak podrzutka! PIes poddawa� �eb g�askaniu, przymykaj�c oczy, jakby by� bardzo zm�czony. Oddycha� ci�gle z trudem. - On ma chyba zapalenie p�uc - powiedzia�a do m�a zdenerwowana pani Krystyna. - Tadeusz m�wi�, �e jego pies zdech� na zapalenie p�uc, przypominasz sobie? Bo�e drogi, taki �liczny pies, trzeba co� zrobi�! Janeczka dosta�a wypiek�w i dreszczy. - No to zr�bcie co�! Nie st�jcie tak! Jemu jest zimno, trzeba go przykry�! - Do nas to zaraz wleczecie ca�� band� doktor�w, a do psa to nie - zauwa�y� Pawe�ek zgry�liwie. - Pewnie zaraz powiecie, �e trzeba za to p�aci�... - Zadzwoni� do pogotowia weterynaryjnego - zaproponowa� pan Chabrowicz, zara�ony zdenerwowaniem �ony i dzieci. - Rzeczywi�cie, to jest pi�kny pies, szkoda by go by�o. M�ody, nie ma wi�cej ni� rok. - Jest czysty - doda�a pani Krystyna. - Popatrzcie, jaki zadbany, wypiel�gnowany... Musia� si� zgubi� bardzo niedawno. - No w�a�nie, Powinni�my go zabra� od razu, bo potem b�dzie gadanie, �e brudny i uszargany!... Pogotowie weterynaryjne poradzi�o panu Chabrowiczowi odwie�� psa do schroniska dla bezdomnych zwierz�t, gdzie weterynarz m�g�by go zbada� ju� o si�dmej rano. Mia�by tam fachow� opiek�. Ewentualnie mo�na mu od razu da� aspiryn�. Samoch�d pogotowia jest w terenie i nie zd��y wr�ci� wcze�niej ni� nazajutrz o poranku, poza tym samoch�d je�dzi w zasadzie tylko do nag�ych wypadk�w. Pan Chabrowicz od razu zadzwoni� do schroniska, dosta� adres i dowiedzia� si�, �e dy�ur trwa tam ca�� noc. Na klatce schodowej przez ten czas odbywa�a si� scysja mi�dzy matk� i dzie�mi. - Nie mo�emy o nim decydowa�, dop�ki nie wiemy, czy tu gdzie� nie ma jego w�a�ciciela - perswadowa�a pani Krystyna. - On powinien by� w pobli�u. Mo�e si� upi�... - Je�li si� upi�, nie jest wart takiego psa! - zawyrokowa� stanowczo Pawe�ek. - Mo�emy go poszuka�, tego bandyt� - rzek�a Janeczka z nies�abn�c� zaci�to�ci�. - Sami poszukamy, je�li wy nie chcecie. Te� nie jeste�cie warci tego psa! - Powiedzieli, �e mo�na mu da� aspiryn� - oznajmi� pan Chabrowicz, ukazuj�c si� w progu. - Nie rozumiem, dlaczego nie ma obro�y, nikt nie wypuszcza swojego psa bez obro�y. Pani Krystyna uczyni�a przypuszczenie, �e obro�� kto� ukrad�. PIes jest pe�en zaufania do ludzi i �agodny, pozwoli� j� zdj�� byle komu. Pawe�ek za��da�, �eby natychmiast da� psu aspiryn�. Janeczka wyra�nie poczu�a, �e nie zniesie d�u�ej tych debat i tej niepewno�ci. Zanim rodzice zd��yli j� powstrzyma�, zacz�a dzwoni� do s�siad�w. Pies cierpliwie czeka�. S�siedzi z tego pi�tra wyparli si� znajomo�ci z psem. U nikogo �adnych go�ci nie by�o. Id�cy po schodach s�siad z innego pi�tra przyzna�, �e on te� widzia� tu rano tego psa, ale o nim, ani o �adnym w�a�cicielu nic nie wie. Nikt nic nie wie. Pies jest bezpa�ski. W duszy Janeczki zal�g�o si� nagle granitowe, niez�omne, nieopanowane pragnienie towarzyszenia psu w tej bezpa�sko�ci. Dotychczas bez oporu pogodzi�a si� z my�l�, �e w domu nie ma warunk�w, �eby trzyma� jakie� zwierz�, mieszkaj� w �rodku miasta, rodzice pracuj�, oni obydwoje z Pawe�kiem chodz� do szko�y, zwierz�ciu by�oby �le i smutno... Teraz poczu�a nagle, �e z tym �agodnym, opuszczonym, nieszcz�liwym, prawdopodobnie chorym psem wi��e j� jaka� ni�, sznur, lina okr�towa i raczej sama wyp�dzi si� na ulic�, ni� pozwoli wyp�dzi� psa! On czeka. Ona widzi przecie�, �e on czeka, �e ko�acz� si� w nim jakie� resztki nadziei i cierpliwie, w okropnym napi�ciu i zdenerwowaniu czeka, �eby si� nim wreszcie kto� zaj��. - We�my go!!! - wyj�cza�a rozdzieraj�co. - On nie mo�e tak zosta�! We�my go do domu!!! - Nie mo�emy - odpar�a przygn�biona pani Krystyna. - W takim razie ja te� si� tu po�o�� na s�omiance - o�wiadczy� Pawe�ek z determinacj�. - I b�d� le�a�, a� te� dostan� zapalenia p�uc! - Fio�a macie obydwoje! - zdenerwowa� si� pan Chabrowicz. - Jutro zaczynamy przeprowadzk�, ca�y dom si� likwiduje, nowy w ruinie, jeszcze nam tylko psa brakowa�o! Obcego psa! Pani Krystynie, kt�ra ju� mi�k�a, przej�ta losem psa prawie tak samo jak jej dzieci, s�owa m�a przypomnia�y o aktualnych k�opotach. Nie, to wykluczone, w �adnym razie nie mogli sobie teraz pozwoli� na obce zwierz�! - Nie mo�emy go wzi�� - zdecydowa�a. - Dzieci, na lito�� bosk�, wy sobie w og�le nie wyobra�acie, jakie tu od jutra b�dzie zamieszanie. Przecie� ten pies by tego nie wytrzyma�! - A le�enie na klatce schodowej to wytrzyma?! - wrzasn�� buntowniczo Pawe�ek. - Je�eli go tak zostawicie, wypr� si� was - zagrozi�a Janeczka. - Zostan� z nim tutaj. Nie p�jd� do szko�y. B�d� chora. - B�d� zdziwiony, je�li z tego wszystkiego nie oszalej� - rzek� pos�pnie gdzie� w przestrze� pan Chabrowicz. - Prosz� was bardzo, �eby�cie si� zastanowili logicznie - powiedzia�a stanowczo pani Krystyna. - Tym psem trzeba si� porz�dnie zaopiekowa�. Co� mu jest, Powinien go obejrze� weterynasrz. Od jutra zaczynamy si� przeprowadza�, Dla zdrowego psa to jest okropna katastrofa, a co m�wi� dla chorego... - No wi�c daj mu t� aspiryn�! - Aspiryna nie zmieni sytuacji. On jest do nas nie przyzwyczajony, od tej przeprowadzki dostanie rozstroju nerwowego, nie znajdzie sobie miejsca. On potrzebuje spokoju! - Trzeba go na razie odwie�� do schroniska - zadecydowa� pan Chabrowicz. - Tam si� nim na pewno dobrze zaopiekuj�, a potem zobaczymy. Janeczka i Pawe�ek w milczeniu popatrzyli na siebie. Pies czu� si� chory, to by�o wyra�nie widoczne, nale�a�o go przede wszystkim leczy�. Jutrzejsze trz�sienie ziemi wyklucza�o stworzenie mu w�a�ciwych warunk�w. To schronisko, nie wiadomo co to jest, ale mo�e si� okaza� odpowiednie. Chwilowo chyba musz� si� zgodzi�, ale na dalsz� met� nie popuszcz�... - Gdzie to jest? - spyta�a pani Krystyna. - Dali ci adres? - Gdzie� potwornie daleko, za lotniskiem, na Ok�ciu. Spr�buj mu da� mleka i aspiryny. Pawe�ek bez s�owa porwa� wiaderko ze �mieciami i pop�dzi� na d�. Wr�ci� po dw�ch minutach. Pani Krystynie b�ysn�a my�l, �e opr�ni� je tu� za drzwiami budynku, nie docieraj�c do �mietnika, ale wola�a si� o to w tej chwili nie dopytywa�. Janeczka patrzy�a jej na r�ce takim wzrokiem, jakby podejrzewa�a w�asn� matk� o trucicielskie zamys�y. Pies mleka si� napi�, ale aspiryny nie chcia�. Z uraz� odwraca� g�ow� od �wi�stwa na �y�ce, obrazi� si� nawet i pe�en wyrzutu przeni�s� si� na wycieraczk� pod innymi drzwiami. Pani Krystyna zrezygnowa�a z terapii. - Umiem wla� psu do pyska lekarstwo, oczywi�cie - t�umaczy�a swoim dzieciom, pe�nym milcz�cego pot�pienia - ale to jest obcy pies, on mnie nie zna, nie mog� mu si�� otwiera� pyska, bo si� zdenerwuje. W�asny pies, przyzwyczajony do w�a�ciciela, to zupe�nie co innego. W�asny pies ma zaufanie. - Dosy� tego, jedziemy - powiedzia� pan Chabrowicz, wychodz�c z mieszkania z grubym sznurkiem w r�ku. Janeczka spojrza�a na ojca nieufnie. - Po co ci sznurek? - A jak mam go prowadzi�? Za r�k�? Odwieziemy go i zaraz wracamy. Dzieci, do domu! �adne z dzieci nawet nie drgn�o. Sta�y nadal, niczym pos�gi, przymurowane do podestu. Pawe�ek patrzy� spode �ba, Janeczka mia�a wypieki. W obydwojgu narasta� histeryczny op�r. Pan Chabrowicz wi�za� psu na szyi sznurek. - Je�eli obiecamy, �e b�dziemy wszystko po sobie sprz�ta� i wcze�nie chodzi� spa�... - zacz�� Pawe�ek �ami�cym si� g�osem. - Udusisz go!!! - wrzasn�a Janeczka okropnie, rzucaj�c si� ku ojcu. Pan Chabrowicz wzdrygn�� si� gwa�townie, pani Krystyna nagle poj�a, co si� dzieje w duszach jej dzieci. Pomy�la�a, �e kot�uj�cych si� w nich uczu�, w gruncie rzeczy szlachetnych, nie nale�y brutalnie prze�amywa�. - W porz�dku - rzek�a po�piesznie. - Mo�ecie te� jecha�. Przynie�cie jak�� star� szmat�, trzeba mu pod�o�y� w samochodzie. - Co ty my�lisz, �e ja nie umiem zawi�zywa� sznurka na psie? - r�wnocze�nie zapyta� zirytowany pan Chabrowicz. Pawe�ek w mgnieniu oka wr�ci� z wielkim kawa�kiem starej poszewki od poduszki. Janeczka nie odrywa�a oczu od r�k ojca. Dozna�a odrobiny b�ogiej ulgi, widz�c, jak zr�cznie i umiej�tnie pos�uguje si� w�z�ami. Pies, poczuwszy na szyi sznurek, nagle si� o�ywi�. Podni�s� si� od razu, pe�en nadziei, ch�tny i got�w do wyj�cia. Pan Chabrowicz obserwowa� go uwa�nie. - Przyzwyczajony do obro�y - stwierdzi�. - Dobrze wytresowany pies, inteligentny, pos�uszny i grzeczny. Idziemy! Pies wybieg� na ulic� rado�nie. Zaraz za bram� zacz�� w�szy�, nagle zatrzyma� si�, wypr�ony jak struna, z wyci�gni�tym pyskiem i uniesion� przedni� �ap�. Janeczka i Pawe�ek wpadli na ojca, kt�ry zatrzyma� si� r�wnie nagle. - Co� podobnego, to jest my�liwski pies! - wykrzykn��, zaskoczony. - Popatrzcie, jak pi�knie wystawia kuropatw�! - Gdzie jest kuropatwa? - zainteresowa� si� Pawe�ek. - NIgdzie, ale przyjrzyj mu si�. To jest charakterystyczna poza my�liwskiego psa, kt�ry daje znak, �e co� zw�szy�. Musia� by� doskonale tresowany. Pies o�ywi� si� nadzwyczajnie. Nast�pi�a w nim ca�kowita odmiana, promieniowa� b�ogim szcz�ciem. Najwyra�niej w �wiecie dozna� bezgranicznej ulgi, poczuwszy wreszcie nad sob� czyje� przewodnictwo i opiek�. W�szy� chciwie dooko�a, d���c w kierunku parkingu. - Czekajcie, mo�e doprowadzi do domu. MO�e poczuje w�a�ciciela, mo�e gdzie� tu mieszka... Potrzymaj sznurek. Ze sznurkiem w d�oni Janeczka pod��y�a za psem. Przebieg� kilka metr�w, pow�szywszy na parkingu, pobieg� w inn� stron�, po czym zatrzyma� si�, bezradny i zdenerwowany. Teren by� mu obcy. Obejrza� si� i pr�bowa� pobiec dalej. - Nie - zaprotestowa�a Janeczka, poci�gaj�c lekko sznurek. - Teraz tam nie p�jdziemy. Ja wiem, �e si� zgubi�e�, ale nie martw si�, zabierzemy ci� do siebie. Chod� tu. Do samochodu! - On ma takie zapalenie p�uc, jak ja jestem primadonna - mrukn�� pan Chabrowicz, obserwuj�c przez szyb� swoj� c�rk� i psa. - Zmarz� na tych schodach, a teraz ju� si� rozgrza� i prosz�! Zdr�w jak ryba! - Cicho b�d�, nie m�w tego przy dzieciach - powiedzia�a szybko pani Krystyna. - Upr� si�, �eby go zabra�. B�d� nas uwa�ali za bezdusznych z�oczy�c�w. A ja wcale nie jestem pewna, czy mu nic nie jest, on tak �le oddycha�. Pies wsiad� do samochodu grzecznie i bez oporu. Siedzia� spokojnie na starej poszewce, wygl�daj�c z zainteresowaniem przez okno. WArkn�� na jakiego� pijaka, kt�ry zbli�a� si�, kiedy pan Chabrowicz pyta� o drog�. Wyra�nie czu� si� ju� zadomowiony, u siebie. W schronisku rozegra�y si� sceny straszliwe. Nie wiadomo, kto poczu� si� w pierwszej chwili bardziej nieswojo: Janeczka czy pies. Odra�aj�ca wo� karbolu i innych �rodk�w dezynfekcyjnych zdenerwowa�a ich jednakowo. Psu nie pozwolono obw�cha� wszystkiego, przywi�zano go do klamki drzwi w przedsionku, chcia� pobiec dalej, poci�gn�� te drzwi za sob� i hukn�� nimi jak z armaty. Przerazi�o go to �miertelnie. Janeczka czym pr�dzej odczepi�a sznurek od klamki, zosta�a w przedsionku razem z Pawe�kiem, psu do towarzystwa. W gardle d�awi�o j� co� niezno�nie wielkiego, czu�a si� tak samo bezradna jak on. S�ysza�a, �e ojciec chwali to nowe schronisko, panuj�c� tu czysto��, dobre warunki dla zwierz�t, ale nie zgadza�a si� z nim w najmniejszym stopniu. Nie podoba�o si� jej tutaj, �mierdzia�o okropnie, by�o obco i zimno. Jeszcze gorzej wygl�da�y izolatki dla zwierz�t, boksy za siatk�, mi�dzy nimi d�ugi korytarz, wszystko razem jakie� ciemne i ponure, byle jak o�wietlone blaskiem s�abej �ar�weczki. Matka podziela�a chyba jej zdanie, bo szeptem sprzecza�a si� z ojcem, �e takiemu wypiel�gnowanemu psu mo�e nie by� tu dobrze. Pan Chabrowicz uspokaja� j�, �e to tylko do rana, zbada go weterynarz i skieruje do innych pomieszcze�. Poza tym jest tu czysto, porz�dnie, w ka�dej klatce znajduje si� kojec wys�any �wie�ym sianem... - Siano! - prychn�a pani Krystyna z t�umion� irytacj�. - To nie jest koza, tylko pies, po co mu siano?! Janeczka niech�tnie odda�a ojcu sznurek. Pies stawia� op�r, zosta� wepchni�ty do boksu prawie przemoc�. Pan Chabrowicz stanowczo ulokowa� go na sianie, ka��c grzecznie le�e�. Janeczka spojrza�a w przera�one, zrozpaczone psie oczy i co� w niej p�k�o. - Nie chc�!!! - zawy�a desperacko, g�osem jak tr�ba jerycho�ska. - Nie zgadzam si�!!! Ja te� tu z nim zostan�!!! Zabierzmy go!!! On jest nieszcz�liwyyy...!!! Pawe�ek murem stan�� przy siostrze. Pani Krystynie opad�y r�ce, pan Chabrowicz zdenerwowa� si� okropnie. Dy�uruj�ca w kancelarii osoba, mi�a pani w �rednim wieku, przygl�da�a si� dramatycznej scenie �yczliwie i ze zrozumieniem. - No, no - powiedzia�a uspokajaj�co. - Nie jest tak �le. Ka�dy pies w pierwszej chwili czuje si� nieswojo. Po trzech dniach przywyknie, a na razie jest mu obco. - Dajmy mu co� znajomego!!! - wy�a Janeczka. - Zostawmy mu co�!!! Zosta�my z nim chocia� z godzin�!!! - Dajmy mu ten ga�gan, na kt�rym jecha�! - zaproponowa� b�agalnie Pawe�ek. - Ju� si� do niego przyzwyczai�. Po co wam ten ga�gan, niech ma. No, nie �a�ujcie mu, ja przynios�! - Nie �a�uj� mu ga�gana, ale zn�w ci kto� b�dzie musia� otwiera� furtk�... - Przelez� przez ogrodzenie! - Musieli�my chyba upa�� na g�ow�, �eby ich ze sob� zabiera�! - irytowa� si� pan Chabrowicz. - Istny ob��d z tym psem, czy ja mam za ma�o k�opot�w?! Uspok�jcie si� wreszcie! Janeczka szlocha�a bez opami�tania, z ca�ej si�y uczepiona siatki boksu. - Oszukali�my go!!! On my�la�, �e ju� nas ma! I zn�w go zostawiamy samego! Oszukali�my go!!! - On przywyknie. Nie mo�emy z nim zostawa�, im szybciej zacznie przywyka�, tym lepiej - przekonywa�a pani Krystyna, usi�uj�c odczepi� c�rk� od siatki. - On si� g��wnie dlatego denerwuje, �e nie zd��y� pozna� miejsca. Pies musi wszystko obw�cha�, �eby m�g� by� spokojny, a dop�ki nie obw�cha, czuje si� niepewnie. Przecie� nie obw�chasz za niego! Do rana wytrzyma, a rano przyjdzie lekarz, sama wiesz, �e lekarz musi go obejrze�. Do Janeczki nic nie dociera�o. Inne psy zacz�y si� denerwowa�. Pani Krystyna wpad�a w rozpacz, pan Chabrowicz straci� g�ow� i pos�a� syna do samochodu po star� poszewk�. Zap�akana Janeczka osobi�cie dopilnowa�a wypchania poszewki sianem. Pani z kancelarii przygl�da�a si� temu wszystkiemu z i�cie filozoficznym spokojem. - No, teraz ju� ma wszelkie luksusy - powiedzia�a. - Za�nie sobie na prze�cieradle i b�dzie spa� do rana. - Tu jest ciemno! - chlipn�a spazmatycznie Janeczka. - Ale on nie ma zamiaru czyta�... - NO to co! Ale mu przykro... - Najbardziej mu przykro przez twoje ryki - powiedzia�a stanowczo pani Krystyna. - Pu�� wreszcie t� siatk� i przesta� denerwowa� zwierz�ta. Czy ty sobie wyobra�asz, jak on by si� czu� jutro, gdyby zn�w znalaz� si� w obcym miejscu? A tu przynajmniej b�dzie mia� spok�j. - Ale zostanie sam... Dramatyczne perswazje zako�czy� pies. Obw�cha� dok�adnie star� poszewk�, wzi�� j� w z�by, us�a� nieco inaczej, u�o�y� si� na niej, westchn�� i z rezygnacj� przymkn�� oczy. Pani Krystyna poczu�a dla niego g��bok� wdzi�czno��. - Sama widzisz - powiedzia�a, odrywaj�c wreszcie Janeczk� od siatki. - To by� dla niego m�cz�cy dzie�. POzw�lmy mu spokojnie zasn��. Janeczka chlipn�a jeszcze raz, �a�o�nie spojrza�a w kierunku boks�w i pozwoli�a si� wyprowadzi�. Pa�stwo Chabrowiczowie, pe�ni ulgi, grzecznie przeprosili dy�urn� pani� za ca�e zamieszanie i ruszyli ku bramie. Pawe�ek szed� w stron� samochodu za siostr�, czuj�c do niej niejasn� wdzi�czno�� za przedstawienie, kt�re w ca�o�ci wzi�a na siebie. Dzi�ki temu on ju� nie musia� wydziwia�, m�g� si� zachowa� jak m�czyzna, z boku tylko pilnuj�c, czy sprawa jest traktowana dostatecznie powa�nie. Poci�gn�� Janeczk� za r�k� i pozosta� z ty�u, puszczaj�c przodem rodzic�w. - Ty, sko�cz te wyg�upy - szepn�� konfidencjonalnie. - Od jutra b�dzie kot�owanina z przeprowadzk� i nie b�d� na nas zwraca� uwagi. Przyjedziemy do niego z wizyt�. Tu chodzi jaki� autobus. W mgnieniu oka Janeczka doceni�a pomys�. Pociecha jak balsam sp�yn�a na jej udr�czone serce, zarazem jednak natychmiast pojawi�a si� my�l o trudno�ciach organizacyjnych. Odzyska�a r�wnowag� i trze�wo�� umys�u. - Le� pierwszy i zobacz numer na przystanku - odszepn�a. - I sprawd�, sk�d on chodzi. Ja si� tu jeszcze musz� troch� wlec, �eby nie nabrali podejrze�... 3 Dom by� du�y, pi�kny i bardzo stary. Os�ania�y go drzewa, ton�ce w blaskach jesiennego s�o�ca. Wszystko by�o nieruchome, spokojne, os�onecznione, czerwonawoz�ociste. Element niespokojnego ruchu wprowadzali ludzie. W otwartych drzwiach domu, w bramie ogrodzenia i na ulicy k��bi�o si� straszliwe piek�o, z�o�one z tragarzy, mebli, pakunk�w, wozu meblowego i zmieniaj�cych si� poszczeg�lnych cz�onk�w rodziny. POczw�rna przeprowadzka, przebiwszy si� ju� przez faz� najgorszego chaosu, mia�a si� ku ko�cowi. Ten sam w�z meblowy od kilku dni kr��y� pomi�dzy wszystkimi domami, przywo��c jedne rzeczy, a wywo��c drugie. W wyniku tego uproszczonego, zdawa�oby sI�, transportu kredens lokator�w z pierwszego pi�tra i kanapa babci odby�y podr� dwukrotnie, za�adowane przez pomy�k� z powrotem natychmiast po wy�adowaniu, za� biurko ciotki MOniki, odwiezione w pierwszym rzucie lokatorom z parteru, przejecha�o si� nawet trzy razy. POprzedniego dnia, wbrew obawom wszystkich zainteresowanych, kataklizm uda�o si� wreszcie jako� opanowa� i teraz w�a�nie przenoszono ostatnie rzeczy. Ci�kiej pracy tragarzy przygl�da�y si� trzy osoby. Od zewn�trz Janeczka i Pawe�ek, kt�rzy w�a�nie wr�cili ze szko�y, od wewn�trz za� wiekowa osoba, wsparta �okciami o parapet parterowego okna, chuda, nieruchoma jak pos�g, milcz�ca, z pomarszczon� twarz�, na kt�rej malowa� si� wyraz zimnego, kamiennego uporu. Janeczka poruszy�a si� pierwsza i postawi�a teczk� na podmurowaniu ogrodzenia. - Jestem przera�liwie zadowolona - oznajmi�a z satysfakcj�. - Odpowiada mi to. Ty, jak? Pawe�ek ustawi� swoj� teczk� obok i opar� si� plecami o obydwie, przytrzymuj�c je, �eby nie spad�y. - Owszem - zgodzi� si� �askawie. - Mo�e by�. B�dzie gdzie pomieszka�. Jemu te� b�dzie tu dobrze. Ma�y ten ogr�d, co prawda, ale zawsze kawa�ek jest. - Sprowadzimy go, jak si� sko�czy to ca�e piek�o. Tylko ta stara czarownica mnie denerwuje. Brod� wykona�a gest w kierunku domu. Nie odrywaj�c plec�w od teczek, Pawe�ek wykr�ci� szyj� i spojrza� na posta� w oknie. - Bo co? - spyta� z niesmakiem. - Co ci� obchodzi ta zmora? - G�upi jeste�, pewnie �e obchodzi. Ona si� dobrowolnie nie wyprowadzi, ja ci to m�wi�. Ten kom�rkowiec ze swoj� �on� da� by si� nam�wi�, ale ona nie. - Jaki kom�rkowiec? - Ten jej syn. Nie widzia�e�, �e ma �eb jak dynia? TAm s� te... szare kom�rki. One mu si� rozros�y, pewnie ma zwyrodnia�e. To si� nazywa przerost. - Mo�liwe. Wcale nie jak dynia, tylko jak wielka gruszka do g�ry nogami. Naprawd� my�lisz, �e si� nie wyprowadzi? To by nie by�o dobrze, zajmuj� najlepsze p� strychu. - No w�a�nie. I mnie si� wydaje, �e oni tam co� robi�. Pawe�ek zainteresowa� si� gwa�townie. - Co robi�? - Nie wiem. Zakrad�am si� i s�ysza�am szuranie. Pewnie chc� si� przepcha� przez �cian� do naszej, tej zamkni�tej po�owy. Mogliby�my sprawdzi�, czy ju� zrobili dziur�, czy nie, ale nie dostaniemy si� tam, bo powiesili k��dk�. Siedz� i pilnuj�. TA zmora pilnuje. - Iiiiii... - powiedzia� Pawe�ek lekcewa��co po chwili milczenia. Teraz Janeczka spojrza�a na brata z nag�ym zainteresowaniem. - My�lisz...? - spyta�a z nadziej�. - No pewnie! W og�le nie potrzebuj� my�le�, k��dka, wielka rzecz! WEjdziemy byle kiedy. Jeden m�j kumpel ma milion kluczy, bo jego ojciec jest �lusarzem. Wytrychy te� ma. A jakby co, to mo�na od�rubowa� skobel, te drzwi s� zwyczajne, drewniane. Janeczka, uspokojona, kiwn�a g�ow�. Przez chwil� w milczeniu przygl�da�a si� transportowi dw�ch wielkich skrzy� ze szk�em i porcelan�, kt�re, wbrew oczekiwaniom, nie zosta�y upuszczone. Z�ociste li�cie szele�ci�y pod nogami tragarzy. - Wczoraj jeszcze wiadomo by�o, gdzie mieszkamy - zauwa�y�a filozoficznie. - Dzi� ju� nie jestem pewna. Do domu mamy wr�ci� tam, czy tu? - Chyba tu - mrukn�� z roztargnieniem Pawe�ek. - Nie wszystko ci jedno? Nie masz wi�kszych zmartwie�? - A ty masz? - A jak? Ca�y czas my�l�, czy nam nie zabroni� go tu sprowadzi�. Sami nie za�atwimy, musi by� ojciec. Co b�dzie, jak si� nie zgodz�? - W og�le nie ma o tym mowy - odpar�a Janeczka wzgardliwie, wzruszaj�c ramionami. - Zwyczajnie, dostan� ataku i koniec. B�d� mia�a ten atak tak d�ugo, a� si� zgodz�. - Jaki atak? - Wszystko jedno jaki. Porz�dny. Specjalnie mam same pi�tki w szkole, �eby nie by�o �adnego gadania.