1972

Szczegóły
Tytuł 1972
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1972 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1972 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1972 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Arthur Hailey Port lotniczy Tom Ca�o�� w tomach Poslki Zwi�zek Niewidomych Zak�ad Wydawnictw i Nagra� Warszawa 1990 Prze�o�yli Ma�gorzata i Andrzej Grabowscy T�oczono w nak�adzie 20 egz. pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni PZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Pap. kart. 140 g kl. III_B�1 Przedruk z wydawnictwa "Iskry", Warszawa 1987 Pisa� J. Podstawka Korekty dokonali: St. Makowski i K. Kruk Wszystkie postacie w tej ksi��ce s� zmy�lone, a wszelkie podobie�stwo do jakichkolwiek os�b �yj�cych lub zmar�ych jest najzupe�niej przypadkowe. O! Wymkn��em si� przyziemnym wi�zom tego �wiata@ i ta�czy�em po niebie na posrebrzonych �miechem skrzyd�ach.@ - Z "Wysokiego lotu" Johna Gillespie'ego Magee Juniora (1922_#1941), niegdy� kapitana Kr�lewskich Kanadyjskich Si� Powietrznych. Cz�� pierwsza #/18#30 - #/20#30 (czasu centralnego) 1 O wp� do si�dmej wiecz�r, w pewien styczniowy pi�tek Mi�dzynarodowy Port Lotniczy w Lincoln, w stanie Illinois, by� otwarty i funkcjonowa�, aczkolwiek nie bez trudno�ci. Wpad�, zreszt� jak ca�y �rodkowy Zach�d, w wir najsro�szej, najostrzejszej od sze�ciu lat burzy �nie�nej. Zamie� trwa�a ju� od trzech dni, a k�opoty mno�y�y si�, wyskakuj�c jak krosty na schorowanym, os�abionym ciele. Wioz�ca dwie�cie obiad�w ci�ar�wka zaopatrzeniowa linii lotniczych United zagin�a, najprawdopodobniej utkn�wszy w �niegu gdzie� na drodze obwodowej lotniska. Przeprowadzone w ciemno�ciach i siek�cym �niegu poszukiwania nie doprowadzi�y jak dot�d do zlokalizowania zaginionego pojazdu ani znalezienia kierowcy. Bezpo�redni lot numer 111 linii United do Los Angeles, samolot typu Dc_8, kt�ry mia�a zaopatrzy� zaginiona ci�ar�wka z �ywno�ci�, by� ju� o kilka godzin op�niony. K�opoty zaopatrzeniowe mia�y go op�ni� jeszcze bardziej. Podobne op�nienia, z r�nych powod�w, dotkn�y co najmniej setk� lot�w dwudziestu innych linii lotniczych korzystaj�cych z mi�dzynarodowego portu lotniczego w Lincoln. Pas startowy trzy_zero by� nieczynny, zablokowany przez Boeinga 707 linii A~ereo_Mexican, kt�rego ko�a g��boko zary�y si� w pokrytym �niegiem podmok�ym gruncie na skraju. Dwie godziny usilnych stara�, �eby poruszy� wielki odrzutowiec, nic nie da�y. Dlatego linie A~ereo_Mexican, wyczerpawszy w�asne dost�pne na miejscu �rodki, zwr�ci�y si� o pomoc do linii Twa. Miejscowa kontrola ruchu lotniczego, kt�rej brak pasa trzy_zero utrudnia� dzia�anie, podj�a kroki reguluj�ce nap�yw samolot�w, ograniczaj�c ilo�� przylot�w z s�siednich o�rodk�w w Minneapolis, Cleveland, Kansas City, Indianapolis i Denver. Mimo to w powietrzu kr��y�o jedna nad drug� dwadzie�cia maszyn oczekuj�cych na l�dowanie; niekt�re na resztkach paliwa. Na ziemi za� przygotowywano do startu dwakro� tyle. Jednak�e a� do zmniejszenia zaleg�ych l�dowa� kontrola ruchu zarz�dzi�a dalsz� zw�ok� w odlotach. Tymczasem na stanowiskach odlatuj�cych samolot�w, drogach do ko�owania i miejscach postojowych robi�o si� coraz cia�niej od czekaj�cych odrzutowc�w, z kt�rych wiele mia�o w��czone silniki. Magazyny przewozowe wszystkich linii lotniczych zastawione by�y do granic pojemno�ci wy�adowanymi paletami, gdy� z powodu �nie�ycy zmniejszy�a si� normalnie du�a szybko�� przep�ywu towar�w. Inspektorzy frachtowi z niepokojem obserwowali �atwo psuj�ce si� produkty: cieplarniane kwiaty z Wyoming dla Nowej Anglii, ton� sera z Pensylwanii dla Anchorage na Alasce, mro�ony groszek dla Islandii, �ywe homary przywiezione ze wschodu, aby polecie� tras� prowadz�c� nad ko�em podbiegunowym. Homary mia�y znale�� si� w jutrzejszych jad�ospisach w Edynburgu i Pary�u, jako "�wie�a miejscowa potrawa morska", gdzie mieli je zamawia� niczego nie �wiadomi ameryka�scy tury�ci. �nie�yca, nie �nie�yca, umowy frachtowe przewidywa�y, �e towary �atwo psuj�ce si� musz� dotrze� na miejsce przeznaczenia szybko i w �wie�ym stanie. Wyj�tkowy niepok�j w�r�d obs�ugi frachtowej linii American budzi� transport kilku tysi�cy indycz�t, kt�re zaledwie przed kilkoma godzinami wyklu�y si� w inkubatorach. Precyzyjny plan inkubatorowo_transportowy - niczym skomplikowany rozkaz bojowy - ustalono wiele tygodni naprz�d, jeszcze przed z�o�eniem indyczych jaj. Wymaga� on dostarczenia �ywego drobiu na Wybrze�e Zachodnie w ci�gu czterdziestu o�miu godzin od wyklucia, bo tylko tyle mog�y prze�y� ptaki bez pokarmu i wody. W normalnych warunkach plan ten zapewnia� niemal sto procent powodzenia. Liczy�o si� tak�e to, �e gdyby piskl�ta karmiono po drodze, zacz�yby �mierdzie�, podobnie jak przez wiele dni potem �mierdzia�by samolot. A plan przewozu by� ju� naruszony o kilka godzin. Przesuni�to wi�c jeden samolot z obs�ugi pasa�erskiej na transportow� i tego wieczoru ledwo opierzone ptaki mia�y otrzyma� pierwsze�stwo podr�y przed wszystkim i wszystkimi, nie wy��czaj�c wa�nych osobisto�ci. Na g��wnym pasa�erskim dworcu lotniczym panowa� chaos. Poczekalnie zat�oczone by�y tysi�cami pasa�er�w z op�nionych b�d� odwo�anych lot�w. Wsz�dzie pi�trzy�y si� sterty baga�u. Olbrzymia g��wna hala dworcowa przypomina�a zarazem m�yn w rugby i dom towarowy Macy'ego w przeddzie� �wi�t Bo�ego Narodzenia. Wysoko na dachu dworca nieskromna wizyt�wka lotniska: Mi�dzynarodowy Port Lotniczy Lincoln - skrzy�owanie dr�g powietrznych �wiata zupe�nie znik�a pod �niegiem. Cud, �e w og�le cokolwiek jeszcze dzia�a, pomy�la� Mel Bakersfeld. Mel, szczup�y, wysoki dyrektor lotniska, na�adowany zdyscyplinowan� energi�, sta� przy pulpicie dyspozytorni od�nie�ania, wysoko w wie�y kontrolnej. Spogl�da� w ciemno�� za oknem. Z tego oszklonego pomieszczenia ca�e lotnisko: pasy startowe, drogi do ko�owania, dworce, ruch powietrzny i naziemny, przedstawia�o si� jako skupisko starannie uszeregowanych budynk�w i modeli, kt�rych kszta�ty i przemieszczanie si� w przestrzeni okre�la�y �wiat�a nawet w nocy. Z jednego tylko miejsca rozpo�ciera� si� rozleglejszy widok, mianowicie z dwu g�rnych pi�ter wie�y, zajmowanych przez kontrol� ruchu lotniczego. Dzi� jednak przez prawie szczeln� zas�on� siek�cego �niegu przebija�o si� tylko kilka najbli�szych �wiate�, s�abo widocznych i zamazanych. Mel obawia� si�, �e jest to zima, o kt�rej przez wiele lat b�d� dyskutowa� na zjazdach meteorolog�w. Obecna burza wyklu�a si� przed pi�cioma dniami pod os�on� g�r Kolorado. Pocz�tkowo by� to male�ki obszar obni�onego ci�nienia, nie wi�kszy od podg�rskiej zagrody, wi�c synoptycy przy mapach pogody na trasach lotniczych b�d� nie zauwa�yli go, b�d� zlekcewa�yli. I wtedy, jakby rozz�oszczony tym, obszar obni�onego ci�nienia rozr�s� si� niczym z�o�liwy guz i wci�� si� powi�kszaj�c przesun�� si� najpierw na po�udniowy wsch�d, potem na p�noc. Przelecia� przez stany Kansas i Oklahom�, po czym zatrzyma� si� w Arkansas, gotuj�c r�ne nieprzyjemno�ci. Nazajutrz, opas�y i monstrualny, przewali� si� z grzmotem w g�r� doliny Missisipi. Wreszcie nad Illinois burza wy�adowa�a si�, niemal parali�uj�c ten stan zamieciami, temperaturami poni�ej zera i �wier�metrowym opadem �niegu w ci�gu doby. Na lotnisku te �wier� metra �niegu poprzedzi�y ci�g�e, cho� nieco l�ejsze opady. A po nich �nieg pada� dalej, ch�ostany porywistym wiatrem, kt�ry usypywa� nowe zaspy, w czasie kiedy p�ugi usuwa�y stare. Brygady od�nie�aj�ce by�y bliskie wyczerpania. W ci�gu paru ostatnich godzin odes�ano do domu kilka os�b, przem�czonych, mimo �e co jaki� czas korzysta�y z kwatery z ��kami zorganizowanej na lotnisku na takie w�a�nie wyj�tkowe okazje. Siedz�cy obok Mela przy biurku Danny Farrow, w zwyk�ych warunkach zast�pca dyrektora portu lotniczego, a w tej chwili dyspozytor od�nie�ania, rozmawia� przez radiotelefon z centrum obs�ugi od�nie�ania lotniska. - Tracimy miejsce do parkowania - m�wi�. - Potrzebuj� sze�ciu dodatkowych p�ug�w i zesp� banjo na pasy _74. Siedzia� przy biurku w dyspozytorni, kt�re w�a�ciwie wcale nie by�o biurkiem, tylko szerokim pulpitem z miejscami dla trzech os�b. Naprzeciw niego i siedz�cych po jego bokach dw�ch pomocnik�w sta�a bateria telefon�w, dalekopis�w i radiotelefon�w. Zewsz�d otacza�y ich mapy, wykresy i tablice pokazuj�ce miejsce i rodzaj ca�ego zmotoryzowanego sprz�tu od�nie�aj�cego na p�ycie lotniska, a tak�e ludzi i brygadzist�w. Osobna tablica rejestrowa�a zespo�y banjo - w�druj�ce brygady ze zwyk�ymi szuflami do �niegu. Dyspozytorni� od�nie�ania uruchamiano tylko w tym jednym sezonowym celu. W innych porach roku pomieszczenie to sta�o puste i ciche. Na �ysinie Danny'ego, nanosz�cego oznaczenia na map� lotniska w du�ej skali, pojawi�y si� krople potu. Powt�rzy� swoje zam�wienie obs�udze od�nie�ania, wypowiadaj�c s�owa zdesperowanym tonem osobistej pro�by, kt�r� by� mo�e by�y. Tu, na g�rze, znajdowa� si� punkt dowodzenia. Kieruj�cy nim musia� bra� pod uwag� ca�o�� lotniska, �ongluj�c ��daniami i rozmieszczaj�c sprz�t tam, gdzie wydawa� si� on najbardziej potrzebny. Ale problem - przyczyna pot�w Danny'ego - polega� na tym, �e ci na dole, walcz�c o utrzymanie ci�g�o�ci w�asnych operacji, rzadko podzielali jego pogl�d na temat priorytet�w. - Tak, tak. Sze�� dodatkowych p�ug�w - zabrz�cza� w radiotelefonie zirytowany g�os z obs�ugi od�nie�ania znajduj�cej si� po drugiej stronie lotniska. - Dostaniemy je od �wi�tego Miko�aja. Powinien gdzie� tu byx�. - Urwa�, a potem doda� jeszcze agresywniej: - Macie wi�cej krety�skich pomys��w? Zerkaj�c na DAnny'ego, Mel potrz�sn�� g�ow�. Rozpozna� g�os w telefonie - nale�a� do starszego brygadzisty, kt�ry prawdopodobnie pracowa� bez przerwy od pocz�tku �nie�ycy. W takich chwilach ludzka cierpliwo�� wyczerpywa�a si� z uzasadnionych powod�w. Zwykle po ci�kiej, �nie�nej zimie obs�uga lotniska i dyrekcja urz�dza�y wsp�lny m�ski wieczorek, nazywany "wieczorkiem serdecznych przeprosin". Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e takie spotkanie b�dzie tego roku konieczne. - Wys�ali�my cztery p�ugi za t� ci�ar�wk� �ywno�ciow� z United. Powinny by�y ju� to za�atwi�, albo prawie - argumentowa� Danny. - Mo�liwe... gdyby�my znale�li t� pieprzon� ci�ar��wk�. - Wi�c jeszcze jej nie znale�li�cie? To co wy tam robicie, balecik z panienkami? - powiedzia� Danny i wyci�gn�� r�k�, �eby �ciszy� g�o�nik radiotelefonu, w kt�rym zahucza�a odpowied�. - S�uchajcie no, nietoperze, czy wy tam na tym cholernym poddaszu macie w og�le poj�cie, jak wygl�da p�yta lotniska? A mo�e by�cie tak od czasu do czasu wyjrzeli przez okno? Gdyby kto� trafi� dzi� na biegun p�nocny, toby nie zauwa�y� r�nicy. - Pochuchaj sobie w r�ce, Ernie - poradzi� Danny. - Mo�e ci si� ogrzej�, a przy okazji przestaniesz sobie strz�pi� j�zyk. Mel Bakersfeld odcedzi� w my�lach prawie ca�� t� gadanin�, �wiadom, �e to, co powiedziano o warunkach na dworze, jest prawd�. Godzin� temu objecha� p�yt�. Korzysta� z dr�g pomocniczych, ale chocia� zna� dok�adnie rozk�ad lotniska, dzi� orientowa� si� z trudem i kilka razy omal nie zab��dzi�. Wybra� si� na inspekcj� centrum obs�ugi od�nie�ania, gdzie podobnie jak teraz wrza�a praca. O ile dyspozytornia na wie�y by�a stanowiskiem dowodzenia, to centrum stanowi�o frontow� kwater� g��wn�. To tutaj przyje�d�ali i st�d wyruszali zm�czeni inspektorzy i brygady, na zmian� to zlani potem, to przemarzni�ci, a szeregi zwyk�ych pracownik�w zasilali pomocnicy: cie�le, elektrycy, hydraulicy, urz�dnicy i policjanci. Odrywano ich od normalnych zaj�� na lotnisku i p�acono p�torej dni�wki a� do odwo�ania pogotowia �nie�nego. Wiedzieli jednak, co do nich nale�y, bo latem i na jesieni prze�wiczyli, jak sobotnio_niedzielni rezerwi�ci, manewry od�nie�ania pas�w startowych i dr�g do ko�owania. Nie wtajemniczonych �mieszy� czasem widok takich brygad ze spuszczonymi lemieszami p�ug�w i wyj�cymi dmuchawami w upalny, s�oneczny dzie�. A je�eli kogo� dziwi� rozmach tych przygotowa�, w�wczas Mel Bakersfeld wyja�nia�, �e usuwanie �niegu z u�ytkowego obszaru lotniska r�wna si� oczyszczeniu siedmiuset mil szosy. Centrum od�nie�ania, podobnie jak dyspozytorni� w wie�y kontrolnej, uruchamiano wy��cznie w zwi�zku z ich zimowymi zadaniami. Dyspozytornia by�o to du�e, przepastne pomieszczenie nad gara�em ci�ar�wek, gdzie zasiada� dyspozytor. Po g�osie w radiotelefonie Mel domy�li� si�, �e etatowego pracownika zluzowano na jaki� czas ze s�u�by, by� mol�e po to, �eby si� troch� przespa� w B��kitnym Pokoju, jak w regulaminie lotniska nazywano, cokolwiek humorystycznie, kwatery sypialne brygad od�nie�aj�cych. - My te� si� martwimy o t� ci�ar�wk� - rozleg� si� w radiotelefonie g�os szefa obs�ugi od�nie�ania. - Ten niedojda kierowca mo�e zamarzn�� na �mier�. Ale je�eli nie jest kompletn� ofiar�, to przynajmniej nie umrze z g�odu. Ci�ar�wka linii United wy�adowana jedzeniem odjecha�a z kuchni zaopatruj�cej samoloty na g��wny dworzec przed blisko dwiema godzinami. Trasa przejazdu bieg�a drog� obwodow� i pokonywano j� zwykle w ci�gu pi�tnastu minut. Ale ci�ar�wka nie dotar�a do celu, bo kierowca najwidoczniej zgubi� drog� i utkn�� w �niegu gdzie� na peryferiach lotniska. Kierownictwo lot�w United wys�a�o najpierw na poszukiwania swoich ludzi, lecz bez powodzenia. Teraz zaj�y si� tym w�adze lotniska. - Ten samolot United w ko�cu wystartowa�, tak? Bez jedzenia? - zagadn�� Mel. - Podobno kapitan pozostawi� decyzj� pasa�erom - odpar� Danny Farrow, nie podnosz�c g�owy. - Powiedzia� im, �e druga ci�ar�wka dojedzie dopiero za godzin�, �e na pok�adzie maj� alkohol i film do wy�wietlenia, a w Kalifornii �wieci s�o�ce. Wszyscy g�osowali za tym, �eby natychmiast si� st�d wynosi�. Ja zrobi�bym to samo. Mel kiwn�� g�ow�, opieraj�c si� pokusie, �eby przej�� ster i samemu pokierowa� poszukiwaniami zaginionej ci�ar�wki i kierowcy. Aktywno�� podzia�a�aby na niego leczniczo. Utrzymuj�ce si� od kilku dni zimno i wilgo� sprawi�y, �e rozbola�a go stara wojenna rana, pami�tka z Korei, kt�rej nie m�g� si� pozby�, i teraz w�a�nie j� czu�. Poruszy� si�, przenosz�c ci�ar cia�a na zdrow� stop�. Ulga by�a kr�tkotrwa�a. B�l powr�ci� niemal natychmiast. W chwil� p�niej rad by�, �e nie wtr�ci� si� do poszukiwa�. Danny robi� ju� to, co nale�a�o: wzmaga� poszukiwania ci�ar�wki, �ci�gaj�c ludzi i p�ugi z rejonu dworca i kieruj�c ich na drog� obwodow�. Na razie trzeba by�o zostawi� od�nie�anie parking�w, co p�niej mia�o spowodowa� liczne skargi. Najpierw jednak nale�a�o ratowa� zaginionego kierowc�. - Przygotuj si� na kolejne skargi - ostrzeg� go Danny w przerwie mi�dzy rozmowami telefonicznymi. - Te poszukiwania zablokuj� drog� obwodow�. Zatrzymamy reszt� ci�ar�wek zaopatrzeniowych do czasu, a� odnajdziemy tego go�cia. Mel skin�� g�ow�. Skargi i za�alenia by�y nieod��cznie zwi�zane z funkcj� dyrektora lotniska. W tym przypadku, zgodnie z przepowiedni� Danny'ego, mia�a nast�pi� fala protest�w, kiedy inne linie lotnicze zauwa��, �e ci�ar�wki zaopatrzeniowe z niewiadomego powodu nie docieraj� do celu. Niekt�rym trudno uwierzy�, �e w centrum cywilizacji, jakim jest lotnisko, cz�owiekowi mo�e grozi� �mier� z zimna, a przecie� by�o to ca�kiem mo�liwe. W tak� noc co bardziej odludne zak�tki lotniska nie by�y odpowiednim miejscem na wypady, je�li kto� nie wiedzia�, gdzie si� znajduje. Je�eli wi�c kierowca postanowi� zosta� w ci�ar�wce i dla ciep�a nie wy��czy� silnika, to mog�a ona szybko znikn�� pod �niegiem, a wewn�trz gromadzi�by si� �mierciono�ny tlenek w�gla. Jedn� r�k� Danny wykr�ca� numer na tarczy czerwonego telefonu, a drug� kartkowa� instrukcje specjalne, skrupulatnie przygotowane na takie okazje przez Mela. Czerwony telefon po��czony by� bezpo�rednio z dy�uruj�cym szefem stra�y po�arnej lotniska. Danny zwi�le przedstawi� sytuacj�. - A jak ju� odnajdziemy t� ci�ar�wk�, to przy�lijcie tam karetk�. Mog� si� przyda� inhalator i ogrzewanie, pewnie jedno i drugie. Ale lepiej nie wyje�d�ajcie, zanim nie dowiemy si� dok�adnie dok�d. Woleliby�my nie odkopywa� tak�e was. Na jego �ysiej�cej g�owie l�ni� coraz obfitszy pot. Mel wiedzia�, �e Danny nie lubi kierowa� od�nie�aniem i lepiej czuje si� na swoim stanowisku w dziale planowania lotnisk, skrupulatnie analizuj�c dane logistyczne i hipotezy dotycz�ce przysz�o�ci lotnictwa. TAkie rzeczy planowa�o si� spokojnie naprz�d, maj�c czas do namys�u, nie by�y one, tak jak dzisiejsze problemy, niepokoj�co namacalne. Pomy�la�, �e Farrow, jak ludzie �yj�cy przesz�o�ci�, szuka ucieczki w przysz�o��. Ale bez wzgl�du na to, co czu�, i na wylany pot Danny robi�, co m�g�. Si�gn�� mu przez rami� i podni�s� s�uchawk� aparatu po��czonego bezpo�rednio z kontrol� ruchu. Telefon odebra� szef wie�y. - Co si� dzieje z tym meksyka�skim Boeingiem? - spyta� Mel. - Nadal tkwi w miejscu, panie Bakersfeld. Ju� od paru godzin pr�buj� go ruszy�. Jak dot�d, bez powodzenia. Wypadek ten zdarzy� si� wkr�tce po zapadni�ciu zmroku, kiedy kapitan linii A~ereo_Mexican ko�uj�c na start omy�kowo min�� niebieskie �wiat�o ko�owania z prawej zamiast z lewej. Pech chcia�, �e grunt po prawej, normalnie poro�ni�ty traw�, by� �le zdrenowany, czym miano si� zaj�� po zimie. Lecz teraz pomimo grubej warstwy �niegu pod spodem znajdowa�o si� b�otniste grz�zawisko. W przeci�gu kilku sekund od nieprawid�owego skr�tu wa��cy sto dwadzie�cia ton samolot zary� si� g��boko w ziemi�. Kiedy sta�o si� jasne, �e obci��ony �adunkiem odrzutowiec nie wyjedzie o w�asnych si�ach, niezadowolonych pasa�er�w wysadzono i przeprowadzono przez b�oto i �nieg do wynaj�tych pospiesznie autobus�w. Od wypadku min�y ponad dwie godziny, a wielki samolot wci�� tkwi� w miejscu, kad�ubem i ogonem blokuj�c pas trzy_zero. - Pas i droga ko�owania s� nadal zamkni�te? - spyta� Mel. - Tak jest - odpar� szef wie�y. - Wszystkie odlatuj�ce samoloty trzymamy przy rampach, a potem wysy�amy okr�n� drog� na inne pasy. - Idzie to do�� wolno? - Zwalnia ruch o po�ow�. W tej chwili dziesi�� maszyn czeka na Zezwolenie ko�owania, a dalsze dwana�cie na rozruch silnik�w. Dowodzi�o to, jak pilnie potrzebne s� pasy startowe i drogi ko�owania. Od trzech lat Mel zabiega� o budow� nowej drogi startowej, r�wnoleg�ej do pasa trzy_zero, a tak�e o inne ulepszenia eksploatacyjne. Ale komisja do spraw lotniska, ulegaj�c politycznym naciskom w�adz miejskich, nie zgodzi�a si� na to. Naciski bra�y si� st�d, �e radni miejscy z sobie znanych powod�w pragn�li unikn�� emisji nowych obligacji potrzebnych do sfinansowania tych przedsi�wzi��. - I jeszcze jedno - doda� szef wie�y. - Przy zamkni�tym pasie trzy_zero musimy kierowa� odlatuj�ce samoloty nad Meadowood. Ju� s� skargi. Mel j�kn��. Mieszka�cy Meadowood, dzielnicy przylegaj�cej do po�udniowo_zachodniego kra�ca portu lotniczego, byli dla niego nieustannym skaraniem boskim, a ponadto utrudniali funkcjonowanie lotniska. Cho� za�o�ono je na d�ugo przed powstaniem osiedla, mieszka�cy Meadowood ustawicznie i zawzi�cie narzekali na ha�as. Temat podj�a i rozdmucha�a prasa. Wp�yn�y dalsze skargi i coraz bardziej zawzi�te oskar�enia pod adresem lotniska i jego kierownidtwa. Wreszcie, po d�ugotrwa�ych negocjacjach, kt�rym towarzyszy�y zabiegi polityczne, dalszy rozg�os i - zdaniem Mela - ra��ce przekr�canie fakt�w, lotnisko i Federalny Zarz�d Lotnictwa zgodzi�y si�, �eby starty i l�dowania odrzutowc�w nad Meadowood odbywa�y si� tylko w wyj�tkowych okoliczno�ciach i w razie konieczno�ci. Poniewa� ju� i tak lotnisko dysponowa�o ograniczon� ilo�ci� pas�w, jego wydajno�� spad�a. Co wi�cej, zgodzono si� te�, by samoloty startuj�ce w kierunku Meadowood niemal natychmiast po wzlocie stosowa�y si� do przepis�w zmniejszania ha�asu. To z kolei wywo�ywa�o protesty pilot�w, uwa�aj�cych te poczynania za niebezpieczne. Jednak�e linie lotnicze, przez wzgl�d na publiczne oburzenie i swoj� mark�, ust�pi�y. Ale nawet i to nie zadowoli�o mieszka�c�w Meadowood. Ich wojowniczo nastawieni przyw�dcy nadal protestowali, organizowali si� i wed�ug najnowszych pog�osek zamierzali n�ka� lotnisko na drodze prawnej. - Ile by�o telefon�w? - spyta� Mel szefa wie�y. Zanim jeszcze us�ysza� odpowied�, wyci�gn�� ponury wniosek, �e kolejne godziny pracy strawi na przyjmowaniu delegacji, wyk��caniu si� i tych samych bezp�odnych dyskusjach co przedtem. - Najmniej pi��dziesi�t, kt�re odebrali�my, a by�y i nie odebrane. Urywaj� si� natychmiast po ka�dym starcie, nawet i te, kt�rych nie ma w ksi��ce telefonicznej. Da�bym wiele, �eby si� dowiedzie�, sk�d znaj� numery. - Powiedzieli�cie chyba dzwoni�cym, �e jeste�my w wyj�tkowej sytuacji, �e jest burza i �e mamy nieczynny pas startowy. - T�umaczymy im. Ale to nikogo nie interesuje. Chc� tylko, �eby samoloty przesta�y lata�. Niekt�rzy m�wi�, �e oboj�tne, czy mamy trudno�ci, czy nie, pilot�w nadal obowi�zuje zmniejszanie ha�asu, a oni si� do ego nie stosuj�. - Chryste Panie! Gdybym by� pilotem, te� bym si� nie stosowa� - powiedzia� Mel zastanawiaj�c si�, jak w miar� inteligentni ludzie mog� ��da� od pilota, �eby natychmiast po starcie zmniejsza� obroty silnik�w, a potem wszed� w stromy zakr�t u�ywaj�c przyrz�d�w pok�adowych, czego w�a�ciwie wymaga procedura zmniejszania ha�asu. - I ja - rzek� szef wie�y. - Chocia� to sprawa punktu widzenia. Gdybym mieszka� w Meadowood, by� mo�e my�la�bym tak jak oni. - Nie mieszka�by pan w Meadowood. Us�ucha�by pan ostrze�e�, jakie wiele lat temu kierowali�my do ludzi, �eby nie budowali tam dom�w mieszkalnych. - Pewnie tak. Przy okazji, kt�ry� z mocih ludzi powiedzia� mi, �e ma si� tam dzi� odby� kolejne zebranie mieszka�c�w. - W tak� pogod�? - Zdaje si�, �e nie zamierzaj� go odwo�a�, a z tego, co s�ysza�em, pichc� co� nowego. - Tak czy owak, wkr�tce dowiemy si� co - powiedzia� Mel. A jednak, pomy�la�, je�eli w Meadowood rzeczywi�cie odbywa si� zebranie, to szkoda, �e lotnisko tak wygodnie podsuwa im �wie�� amunicj� do atak�w przeciwko sobie. Niemal na pewno obecna b�dzie prasa i miejscowi politycy, a przeloty samolot�w tu� nad g�ow�, niezale�nie od chwilowej konieczno�ci, zapewni� im mn�stwo temat�w do rozm�w i artyku��w. Im szybciej wi�c zablokowany pas trzy_zero zostanie z powrotem otwarty, tym lepiej dla wszystkich zainteresowanych. - Za chwil� sam wyjad� na p�yt� i zobacz� co si� dzieje - powiedzia� do szefa wie�y. - Powiadomi� pana, jak wygl�da sytuacja. - Dobrze. - Czy m�j brat ma dzisiaj dy�ur? - spyta� Mel zmieniaj�c temat. - Tak jest. Keith jest przy radarze, prowadzi przyloty z zachodu. Prowadzenie przylot�w z zachodu, o czym Mel wiedzia�, nale�a�o do najci�szych, najbardziej nerwowych zaj�� w wie�y kontrolnej. Polega�o ono na kontroli wszystkich przylot�w w kwadracie zachodnim. Zawaha� si� przed nast�pnym pytaniem, ale przypomnia� sobie, �e szefa wie�y zna przecie� od dawna. - Dobrze si� czuje? Nie jest podenerwowany? - spyta�. Odpowied� poprzedzi�a kr�tka pauza. - Owszem, jest. Powiedzia�bym nawet, �e bardziej ni� zwykle. M�odszy brat Mela obu ich od jakiego� czasu martwi�. - Naprawd�, bardzo chcia�bym ul�y� mu jako� w pracy - ci�gn�� szef wie�y. - Ale nie mog�. Za ma�o ludzi i wszyscy mamy n� na gardle. W��cznie ze mn�. - Wiem, dzi�kuj�, �e ma pan oko na brata. - C�, w tym zawodzie prawie ka�dy pr�dzej czy p�niej odczuwa wyczerpanie, jak na wojnie. - Mel wyczu�, �e szef wie�y starannie dobiera s�owa. - Czasem odbija si� to na sprawno�ci umys�owej, czasem na fizycznej. Tak czy owak, kiedy do tego dochodzi, pomagamy sobie wzajemnie. - Dzi�kuj� - powiedzia� Mel, cho� rozmowa ta wcale nie zmniejszy�a jego obaw. - Mo�e wpadn� p�niej. - Dobrze, panie dyrektorze - odpar� szef wie�y i od�o�y� s�uchwk�. Zwrot "panie dyrektorze" by� wy��cznie zwyk�� kurtuazj�. Mel nie mia� �adnej w�adzy nad kontrol� ruchu, kt�ra odpowiada�a wy��cznie przed Federalnym Zarz�dem Lotnictwa z siedzib� w Waszyngtonie. Jednak�e stosunki pomi�dzy kontrolerami ruchu a kierownictwem lotniska by�y dobre i Mel dok�ada� stara�, �eby takie pozosta�y. Lotnisko, ka�de lotnisko, stanowi�o dziwny kompleks nak�adaj�cych si� na siebie sfer w�adzy. �adna jednostka nie by�a nadrz�dna wobec innych, lecz przy tym �aden z cz�on�w w�adzy nie by� ca�kowicie niezale�ny. Stanowisko Mela, jako dyrektora lotniska, by�o tego najbli�sze, chocia� w niekt�re dziedziny si� nie wtr�ca�. Nale�a�a do nich kontrola ruchu lotniczego, a tak�e kierowanie wewn�trznymi sprawami linii lotniczych. M�g� interweniowa� i robi� to w kwestiach dotycz�cych lotniska jako ca�o�ci i dla dobra korzystaj�cych z niego ludzi. M�g� stanowczo nakaza� towarzystwu lotniczemu usun�� z drzwi tabliczk� wprowadzaj�c� w b��d lub niezgodn� z normami obowi�zuj�cymi w porcie. Ale to, co dzia�o si� za nimi, by�o, w uzasadnionych granicach, wy��czn� spraw� samych linii. Dlatego dyrektor lotniska musia� by� zar�wno dobrym taktykiem, jak i wszechstronnym administratorem. Mel od�o�y� s�uchawk�. Przy innym telefonie Danny Farrow dyskutowa� ze stra�nikiem parkingu, zn�kanym osobnikiem, kt�ry od kilku godzin odpowiada� na skargi rozsierdzonych w�a�cicieli samochod�w ugrz�z�ych w zaspach. Pytano, czy kierownictwo lotniska nie wie, �e pada �nieg. A je�eli wie, to czemzu nikt si� nie ruszy i go nie uprz�tnie, tak �eby cz�owiek m�g� przejecha� samochodem, kiedy zechce i gdzie zechce, zgodnie ze swoim demokratycznym prawem? - Powiedzcie im, �e og�osili�my dyktatur�. Danny upiera� si�, �e od�nie�enie nie os�oni�tych miejsc na parkingach musi czeka�, a� za�atwi� troch� pilniejsze sprawy. Obieca�, �e w miar� mo�liwo�ci wy�le ludzi i sprz�t. Rozmow� t� przerwa� mu telefon szefa wie�y kontrolnej. Nowy komunikat meteorologiczny zapowiada�, �e za godzin� zmieni si� kierunek wiatru. Oznacza�o to konieczno�� zmiany pas�w i szef pyta�, czy w zwi�zku z tym mog� przyspieszy� od�nie�anie p�ugami lewego pasa jeden_siedem. Danny zapewni�, �e zrobi, co w jego mocy. �e skontaktuje si� z inspektorem "korowodu" i zadzwoni na wie��. Ten nieustaj�cy nawa� spraw trwa� ju� trzy dni i trzy noce, odk�d si� rozpada�o. Wobec faktu, �e uda�o mu si� jako� stawi� temu czo�o, tym bardziej irytuj�cy by� li�cik, przekazany Melowi pi�tna�cie minut temu przez go�ca. Brzmia� on nast�puj�co: :|m. Chcia�am ci� ostrzec: komisja od�nie�. linii lot. (na wniosek Verna Demeresta... czemu szwagier tak ci� nie lubi?) sporz�dza krytyczny raport bo pasy i drogi s� od�nie�ane (twierdzi V. D.) marnie + niesprawnie... raport wini lotnisko (czyli ciebie) za wi�kszo�� op�nie� w lotach... twierdzi te�, �e 707 by nie utkn��, gdyby droga ko�owania by�a od�nie�ona wcze�niej, lepiej... wi�c teraz wszystkie tow. lotnicze ponosz� kar� itd., itp., chwytasz sens... a gdzie ty w�a�ciwie jeste�, schwyta�a ci�? (zamie� oczywi�cie)... to si� wyrwij + postaw mi nied�ugo kaw�. pozdr. t." Ma�e "t" oznacza�o Tani�, Tani� Livingston, urz�dniczk� linii Trans America do spraw reklamacyjno_interwencyjnych, kt�ra by�a jego serdeczn� przyjaci�k�. Ponownie odczyta� li�cik, co robi� ze wszystkimi jej listami, kt�re stawa�y si� bardziej zrozumia�e przy drugim czytaniu. Tania, kt�rej zakres obowi�zk�w obejmowa� sprawy od likwidowania konflikt�w po reprezentowanie firmy, by�a przeciwniczk� du�ych liter. ("Mel, czy tak nie by�oby sensowniej? Gdyby�my znie�li du�e litery, by�oby o wiele mniej k�opot�w. Sp�jrz tylko na gazety.") Dosz�o do tego, �e zmusi�a mechanika, �eby od�upa� wszyskie du�e czcionki w jej biurowej maszynie. Podobno bardzo to z�o�ci�o kogo� wy�ej, kto zacytowa� twardy przepis tych linii, dotycz�cy umy�lnego wystawiania na szwank mienia firmy. Ale Tani jako� si� upiek�o. Jak zwykle zreszt�. Wymieniony w li�cie Vern Demerest by� to kapitan Vernon Demerest, r�wnie� pracownik linii Trans America. Nale�a� nie tylko do najstarszych sta�em pilot�w tych linii, ale i do aktywnych dzia�aczy Stowarzyszenia Pilot�w Pasa�erskich, a tej zimy by� cz�onkiem komisji do spraw od�nie�ania na lotnisku Lincoln. Komisja przeprowadza�a inspekcje pas�w startowych i dr�g ko�owania podczas opad�w �niegu i og�asza�a je zdatnymi lub niezdatnymi do u�ytkowania przez samoloty. W jej sk�ad wchodzi� zawsze kapitan lotnictwa w s�u�bie czynnej. Vernon Demerest by� przy okazji szwagrem Mela, o�enionym z jego starsz� siostr�, Sar�. Klan Bakersfeld�w z pokolenia na pokolenie poprzez ma��e�stwa zakorzenia� si� i rozga��zia� w lotnictwie na podobie�stwo dawniejszych starych rod�w zwi�zanych z �eglarstwem. Jednak�e Mela nie ��czy�y serdeczne stosunki ze szwagrem, kt�rego uwa�a� za nad�tego i zarozumia�ego. Wiedzia�, �e inni podzielaj� jego zdanie. Ostatnio por�ni� si� z Vernonem na posiedzeniu Komisji do Spraw Lotniska, gdzie Demerest wyst�pi� w imieniu stowarzyszenia pilot�w. Mel domy�la� si�, �e krytyczny raport, powsta�y z inicjatywy szwagra, by� rodzajem odwetu za tamto. Wie�ci� o raporcie zbytnio si� nie przej��. Niezale�nie od innych niedoci�gni��, akurat z burz� �nie�n� lotnisko radzi�o sobie nie gorzej ni� inne instytucje. A jednak �w raport dra�ni� go. Wiedzia�, �e kopie zostan� rozes�ane do wszystkich towarzystw lotniczych, a jego czekaj� jutro telefony i noty z zapytaniami wymagaj�cymi wyja�nie�. Mel uzna�, �e nale�y trzyma� r�k� na pulsie i by� w pogotowiu. Postanowi�, �e kiedy b�dzie kontrolowa� zablokowany pas startowy i unieruchomiony odrzutowiec meksyka�ski, dokona przy okazji przegl�du aktualnej sytuacji na froncie od�nie�ania. Siedz�cy przy pulpicie Danny Farrow zn�w rozmawia� z obs�ug� lotniska. - B�d� na dworcu, a potem na p�ycie - wtr�ci� Mel, kiedy nast�pi�a przerwa w rozmowie. Przypomnia� sobie, co mu napisa�a Tania o kawie. Postanowi� wi�c najpierw zaj�� do swojego gabinetu, a potem po drodze wst�pi� do biur linii Trans America, �eby si� z ni� spotka�. By�a to podniecaj�ca my�L. 2 Mel wsiad� do osobnej windy, do kt�rej potrzebny by� specjalny klucz, i zjecha� z wie�y na p�pi�tro administracyjne. Cho� w jego biurze by�o pusto i cicho, biurka stenografek posprz�tane, a maszyny do pisania okryte pokrowcami, nie zgaszono �wiate�. Wszed� do swojego gabinetu. Z szafki stoj�cej przy szerokim mahoniowym biurku, kt�rego u�ywa� w dzie�, wyj�� palto i ocieplane buty na futrze. Tego wieczora nie mia� �adnych konkretnych obowi�zk�w. I tak powinno by�. Przebywa� na lotnisku niemal od pocz�tku trwaj�cej od trzech dni �nie�ycy, �eby by� na miejscu na wypadek sytuacji wymagaj�cych szybkiej interwencji. Inaczej by�bym ju� w domu razem z Cindy i dziewczynkami, pomy�la� wk�adaj�c buty. Ale czy aby na pewno? Nawet je�li cz�owiek stara si� by� nie wiem jak obiektywny, trudno mie� pewno�� co do motyw�w w�asnego post�powania. Gdyby nie �nie�yca, prawdopodobnie znalaz�aby si� jaka� inna wym�wka, �eby usprawiedliwi� niewracanie do domu. W gruncie rzeczy jego nieobecno�� w domu sta�a si� ostatnio regu��. Przyczyn� by�a naturalnie praca. Istnia�o mn�stwo powod�w, by sp�dza� dodatkowe godziny na lotnisku, gdzie ostatnio napotka� wa�ne problemy, ca�kiem nie zwi�zane z dzisiejszymi k�opotami. Ale je�li mia� by� wobec siebie szczery, to lotnisko umo�liwia�o mu te� ucieczk� od nieustannych k��tni z Cindy, kt�re teraz wybucha�y, ilekro� znale�li si� razem. - Do diab�a! - zakl��, przerywaj�c cisz� gabinetu. Pocz�apa� w ocieplanych butach do swojego biurka. Jedno spojrzenie na notatk�, kt�r� wypisa�a na maszynie sekretarka, potwierdzi�o to, o czym sobie w�a�nie przypomnia�. Dzi� wiecz�r mia�a si� odby� kolejna nudna impreza charytatywna z udzia�em jego �ony. Tydzie� temu zgodzi� si�, aczkolwiek niech�tnie, �e przyjdzie. Mia� to by� koktajl po��czony z kolacj� (tak przynajmniej napisane by�o w notatce), w szykownej restauracji Lake Michigan w �r�dmie�ciu. Jakim celom charytatywnym mia� on s�u�y�, notatka nie precyzowa�a, a je�eli w og�le m�wiono mu o tym, to zd��y� zapomnie�. Zreszt�, co za r�nica. Przyczyny anga�owania si� Cindy Bakersfeld w takie imprezy by�y przygn�biaj�co podobne. Chodzi�o o pozycj� towarzysk� cz�onk�w komitetu charytatywnego. Na szcz�cie dla niego i pokojowych stosunk�w z �on�, przyj�cie rozpoczyna�o si� p�no, prawie za dwie godziny, a w zwi�zku z pogod� pewnie i p�niej. Pomy�la�, �e zd��y, nawet je�li przedtem sprawdzi, co si� dzieje na p�ycie lotniska. Wr�ci, ogoli si�, przebierze w biurze i sp�ni si� tylko troch�. Lepiej jednak uprzedzi� j� o tym. Korzystaj�c z bezpo�redniego aparatu wykr�ci� numer domowy. S�uchawk� podnios�a starsza c�rka, Roberta. - Cze�� - powiedzia� Mel. - M�wi stary. - Poznaj� - odpar�a ch�odno. - Jak tam by�o w szkole? - Czy m�g�by� u�ci�li�, o co ci chodzi? By�o kilka lekcji. Mel westchn��. Bywa�y dni, kiedy zdawa�o mu si�, �e ca�e jego �ycie domowe raptem si� rozpada. Z tego, co us�ysza�, Roberta mia�a akurat, jak to nazywa�a Cindy, muchy w nosie. Zastanawia� si�, czy wszyscy ojcowie trac� nagle kontakt ze swoimi trzynastoletnimi c�rkami. Jeszcze przed niespe�na rokiem byli sobie tak bliscy, jak to tylko mo�liwe mi�dzy ojcem i c�rk�. Gor�co kocha� swoje dzieci, Robert� i m�odsz� Libby. Czasem my�la�, �e tylko dzi�ki nim jego ma��e�stwo przetrwa�o. Co do Roberty, to wiedzia�, �e jej zainteresowa� nastolatki nie b�dzie w stanie podziela� ani w pe�ni rozumie�. By� na to przygotowany. Nie spodziewa� si� jednak, �e zostanie zupe�nie z nich wykluczony i potraktowany oboj�tnie i z g�ry. Chocia�, obiektywnie patrz�c, wzmagaj�cy si� konflikt mi�dzy nim a Cindy bynajmniej w tym nie pom�g�. Dzieci to wra�liwe istoty. - Niewa�ne - powiedzia�. - Jest mama? - Wysz�a. Kaza�a ci powiedzie�, jak zadzwonisz, �e masz si� z ni� spotka� na mie�cie i �eby� cho� raz postara� si� nie sp�ni�. Mel opanowa� z�o��. Nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e Roberta powt�rzy�a mu dok�adnie s�owa Cindy. Zupe�nie jakby s�ysza� swoj� �on�. - Je�eli mama zadzwoni, to jej powiedz, �e mog� si� troch� sp�ni� i �e nic na to nie poradz�. - Umilk�, a potem spyta�: - S�ysza�a�, co powiedzia�em? - Tak - odpar�a. - Co� jeszcze? Musz� odrabia� lekcje. - Owszem, jest co� jeszcze - rzek� ostro. - Masz zmieni� ton, moja panno, i okaza� mi odrobin� szacunku. Poza tym sko�czymy t� rozmow� wtedy, kiedy ja b�d� chcia�. - W porz�dku, prosz� tatusia. - I przesta� do mnie m�wi� "prosz� tatusia". - Dobrze, prosz� tatusia. Mel mia� ochot� si� za�mia�, ale uzna�, �e lepiej si� powstrzyma�. Spyta� wi�c tylko: - W domu wszystko w porz�dku? - Tak. Ale chce z tob� rozmawia� Libby. - Za chwil�. Mia�em ci w�a�nie powiedzie�, �e z powodu �nie�ycy mog� nie wr�ci� na noc do domu. Tu si� dziej� straszne rzeczy. Pewnie prze�pi� si� na lotnisku. Zn�w nast�pi�a chwila ciszy, jakby Roberta zastanawia�a si�, czy ujdzie jej p�azem impertynencka odpowied� "To nic nowego". Najwyra�niej zadecydowa�a, �e nie. - Mog� da� Libby? - spyta�a. - Tak, dobrze. Dobranoc, Robbie. - Dobranoc. Rozleg�o si� niecierpliwe szuranie, kiedy s�uchawka przechodzi�a z r�k do r�k, a potem zdyszany g�osik Libby. - Tata, tata! Zgadnij, co si� sta�o? Libby zawsze by�a tak zdyszana, jakby siedmioletniej dziewczynce stale umyka�o �ycie, a ona je z zapa�em goni�a. - Zaraz, niech pomy�l� - rzek�. - Ju� wiem, bawi�a� si� dzisiaj w �niegu. - Tak. Ale nie o to chodzi. - No to nie wiem. Musisz mi powiedzie�. - Pani Curzon powiedzia�a nam, �e mamy zadane napisa�, co nas przyjemnego spotka w przysz�ym miesi�cu. Pomy�la� z rozczuleniem, �e rozumie jej entuzjazm. Prawie wszystko by�o dla niej zachwycaj�ce i wspania�e, a to, co nie by�o, odsuwa�a na bok i szybko zapomina�a. Zastanawia� si�, jak d�ugo jeszcze potrwa ta szcz�liwa niewinno��. - Fajnie. Podoba mi si� to - powiedzia�. - Tato, tato! Pomo�esz mi? - Je�eli potrafi�. - Potrzebna mi jest mapa lutego. Mel u�miechn�� si�. Libby pos�ugiwa�a si� w�asnymi j�zykowymi skr�tami, kt�re by�y czasem wyrazistsze ni� zwyk�e okre�lenia. Przysz�o mu na my�l, �e jemu te� przyda�aby si� mapa lutego. - Kalendarz znajdziesz w moim pokoju, w biurku - odpar�. Wyt�umaczy� jej, gdzie le�y, i us�ysza� tupot ma�ych st�p, kiedy wybiega�a z pokoju zapominaj�c o telefonie. Domy�li� si�, �e to Roberta od�o�y�a bez s�owa s�uchawk�. Ze swojego biura Mel wyszed� na s�u�bow� antresol�, biegn�c� przez ca�� d�ugo�� budynku dworca lotniczego. Wzi�� ze sob� palto. Obrzuci� wzrokiem zat�oczon� hal� w dole, gdzie panowa� chyba jeszcze wi�kszy ruch ni� p� godziny temu. W poczekalniach zaj�te by�y wszystkie miejsca. T�umy - w�r�d nich wielu wojskowych w mundurach - otacza�y kioski z gazetami i punkty informacyjne. Przed kasami wszystkich linii lotniczych poustawia�y si� kolejki; niekt�re skr�ca�y za r�g i gin�y z oczu. Przed kasjerami i inspektorami, kt�rych szeregi powi�kszyli koledzy z wcze�niejszych z