1972
Szczegóły |
Tytuł |
1972 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1972 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1972 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1972 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Arthur Hailey
Port lotniczy
Tom
Ca�o�� w tomach
Poslki Zwi�zek Niewidomych
Zak�ad Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
Prze�o�yli Ma�gorzata i
Andrzej Grabowscy
T�oczono w nak�adzie 20 egz.
pismem punktowym dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. III_B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Iskry",
Warszawa 1987
Pisa� J. Podstawka
Korekty dokonali:
St. Makowski
i K. Kruk
Wszystkie postacie w tej
ksi��ce s� zmy�lone, a wszelkie
podobie�stwo do jakichkolwiek
os�b �yj�cych lub zmar�ych jest
najzupe�niej przypadkowe.
O! Wymkn��em si� przyziemnym
wi�zom tego �wiata@ i ta�czy�em
po niebie na posrebrzonych
�miechem skrzyd�ach.@
- Z "Wysokiego lotu" Johna
Gillespie'ego Magee Juniora
(1922_#1941), niegdy� kapitana
Kr�lewskich Kanadyjskich Si�
Powietrznych.
Cz�� pierwsza
#/18#30 - #/20#30 (czasu
centralnego)
1
O wp� do si�dmej wiecz�r, w
pewien styczniowy pi�tek
Mi�dzynarodowy Port Lotniczy w
Lincoln, w stanie Illinois, by�
otwarty i funkcjonowa�,
aczkolwiek nie bez trudno�ci.
Wpad�, zreszt� jak ca�y
�rodkowy Zach�d, w wir
najsro�szej, najostrzejszej od
sze�ciu lat burzy �nie�nej.
Zamie� trwa�a ju� od trzech
dni, a k�opoty mno�y�y si�,
wyskakuj�c jak krosty na
schorowanym, os�abionym ciele.
Wioz�ca dwie�cie obiad�w
ci�ar�wka zaopatrzeniowa linii
lotniczych United zagin�a,
najprawdopodobniej utkn�wszy w
�niegu gdzie� na drodze
obwodowej lotniska.
Przeprowadzone w ciemno�ciach i
siek�cym �niegu poszukiwania nie
doprowadzi�y jak dot�d do
zlokalizowania zaginionego
pojazdu ani znalezienia
kierowcy.
Bezpo�redni lot numer 111
linii United do Los Angeles,
samolot typu Dc_8, kt�ry mia�a
zaopatrzy� zaginiona ci�ar�wka
z �ywno�ci�, by� ju� o kilka
godzin op�niony. K�opoty
zaopatrzeniowe mia�y go op�ni�
jeszcze bardziej. Podobne
op�nienia, z r�nych powod�w,
dotkn�y co najmniej setk� lot�w
dwudziestu innych linii
lotniczych korzystaj�cych z
mi�dzynarodowego portu
lotniczego w Lincoln.
Pas startowy trzy_zero by�
nieczynny, zablokowany przez
Boeinga 707 linii
A~ereo_Mexican, kt�rego ko�a
g��boko zary�y si� w pokrytym
�niegiem podmok�ym gruncie na
skraju. Dwie godziny usilnych
stara�, �eby poruszy� wielki
odrzutowiec, nic nie da�y.
Dlatego linie A~ereo_Mexican,
wyczerpawszy w�asne dost�pne na
miejscu �rodki, zwr�ci�y si� o
pomoc do linii Twa.
Miejscowa kontrola ruchu
lotniczego, kt�rej brak pasa
trzy_zero utrudnia� dzia�anie,
podj�a kroki reguluj�ce nap�yw
samolot�w, ograniczaj�c ilo��
przylot�w z s�siednich o�rodk�w
w Minneapolis, Cleveland,
Kansas City, Indianapolis i
Denver. Mimo to w powietrzu
kr��y�o jedna nad drug�
dwadzie�cia maszyn oczekuj�cych
na l�dowanie; niekt�re na
resztkach paliwa. Na ziemi za�
przygotowywano do startu dwakro�
tyle. Jednak�e a� do
zmniejszenia zaleg�ych l�dowa�
kontrola ruchu zarz�dzi�a dalsz�
zw�ok� w odlotach. Tymczasem na
stanowiskach odlatuj�cych
samolot�w, drogach do ko�owania
i miejscach postojowych robi�o
si� coraz cia�niej od
czekaj�cych odrzutowc�w, z
kt�rych wiele mia�o w��czone
silniki.
Magazyny przewozowe
wszystkich linii lotniczych
zastawione by�y do granic
pojemno�ci wy�adowanymi
paletami, gdy� z powodu �nie�ycy
zmniejszy�a si� normalnie du�a
szybko�� przep�ywu towar�w.
Inspektorzy frachtowi z
niepokojem obserwowali �atwo
psuj�ce si� produkty:
cieplarniane kwiaty z Wyoming
dla Nowej Anglii, ton� sera z
Pensylwanii dla Anchorage na
Alasce, mro�ony groszek dla
Islandii, �ywe homary
przywiezione ze wschodu, aby
polecie� tras� prowadz�c� nad
ko�em podbiegunowym. Homary
mia�y znale�� si� w jutrzejszych
jad�ospisach w Edynburgu i
Pary�u, jako "�wie�a miejscowa
potrawa morska", gdzie mieli je
zamawia� niczego nie �wiadomi
ameryka�scy tury�ci. �nie�yca,
nie �nie�yca, umowy frachtowe
przewidywa�y, �e towary �atwo
psuj�ce si� musz� dotrze� na
miejsce przeznaczenia szybko i w
�wie�ym stanie.
Wyj�tkowy niepok�j w�r�d
obs�ugi frachtowej linii
American budzi� transport kilku
tysi�cy indycz�t, kt�re zaledwie
przed kilkoma godzinami wyklu�y
si� w inkubatorach. Precyzyjny
plan inkubatorowo_transportowy -
niczym skomplikowany rozkaz
bojowy - ustalono wiele tygodni
naprz�d, jeszcze przed z�o�eniem
indyczych jaj. Wymaga� on
dostarczenia �ywego drobiu na
Wybrze�e Zachodnie w ci�gu
czterdziestu o�miu godzin od
wyklucia, bo tylko tyle mog�y
prze�y� ptaki bez pokarmu i
wody. W normalnych warunkach
plan ten zapewnia� niemal sto
procent powodzenia. Liczy�o si�
tak�e to, �e gdyby piskl�ta
karmiono po drodze, zacz�yby
�mierdzie�, podobnie jak przez
wiele dni potem �mierdzia�by
samolot. A plan przewozu by� ju�
naruszony o kilka godzin.
Przesuni�to wi�c jeden samolot z
obs�ugi pasa�erskiej na
transportow� i tego wieczoru
ledwo opierzone ptaki mia�y
otrzyma� pierwsze�stwo podr�y
przed wszystkim i wszystkimi,
nie wy��czaj�c wa�nych
osobisto�ci.
Na g��wnym pasa�erskim dworcu
lotniczym panowa� chaos.
Poczekalnie zat�oczone by�y
tysi�cami pasa�er�w z
op�nionych b�d� odwo�anych
lot�w. Wsz�dzie pi�trzy�y si�
sterty baga�u. Olbrzymia g��wna
hala dworcowa przypomina�a
zarazem m�yn w rugby i dom
towarowy Macy'ego w przeddzie�
�wi�t Bo�ego Narodzenia.
Wysoko na dachu dworca
nieskromna wizyt�wka lotniska:
Mi�dzynarodowy Port Lotniczy
Lincoln - skrzy�owanie dr�g
powietrznych �wiata zupe�nie
znik�a pod �niegiem.
Cud, �e w og�le cokolwiek
jeszcze dzia�a, pomy�la� Mel
Bakersfeld.
Mel, szczup�y, wysoki dyrektor
lotniska, na�adowany
zdyscyplinowan� energi�, sta�
przy pulpicie dyspozytorni
od�nie�ania, wysoko w wie�y
kontrolnej. Spogl�da� w ciemno��
za oknem. Z tego oszklonego
pomieszczenia ca�e lotnisko:
pasy startowe, drogi do
ko�owania, dworce, ruch
powietrzny i naziemny,
przedstawia�o si� jako skupisko
starannie uszeregowanych
budynk�w i modeli, kt�rych
kszta�ty i przemieszczanie si� w
przestrzeni okre�la�y �wiat�a
nawet w nocy. Z jednego tylko
miejsca rozpo�ciera� si�
rozleglejszy widok, mianowicie z
dwu g�rnych pi�ter wie�y,
zajmowanych przez kontrol� ruchu
lotniczego.
Dzi� jednak przez prawie
szczeln� zas�on� siek�cego
�niegu przebija�o si� tylko
kilka najbli�szych �wiate�,
s�abo widocznych i zamazanych.
Mel obawia� si�, �e jest to
zima, o kt�rej przez wiele lat
b�d� dyskutowa� na zjazdach
meteorolog�w.
Obecna burza wyklu�a si� przed
pi�cioma dniami pod os�on� g�r
Kolorado. Pocz�tkowo by� to
male�ki obszar obni�onego
ci�nienia, nie wi�kszy od
podg�rskiej zagrody, wi�c
synoptycy przy mapach pogody na
trasach lotniczych b�d� nie
zauwa�yli go, b�d� zlekcewa�yli.
I wtedy, jakby rozz�oszczony
tym, obszar obni�onego ci�nienia
rozr�s� si� niczym z�o�liwy guz
i wci�� si� powi�kszaj�c
przesun�� si� najpierw na
po�udniowy wsch�d, potem na
p�noc.
Przelecia� przez stany Kansas
i Oklahom�, po czym zatrzyma�
si� w Arkansas, gotuj�c r�ne
nieprzyjemno�ci. Nazajutrz,
opas�y i monstrualny, przewali�
si� z grzmotem w g�r� doliny
Missisipi. Wreszcie nad Illinois
burza wy�adowa�a si�, niemal
parali�uj�c ten stan zamieciami,
temperaturami poni�ej zera i
�wier�metrowym opadem �niegu w
ci�gu doby.
Na lotnisku te �wier� metra
�niegu poprzedzi�y ci�g�e, cho�
nieco l�ejsze opady. A po nich
�nieg pada� dalej, ch�ostany
porywistym wiatrem, kt�ry
usypywa� nowe zaspy, w czasie
kiedy p�ugi usuwa�y stare.
Brygady od�nie�aj�ce by�y
bliskie wyczerpania. W ci�gu
paru ostatnich godzin odes�ano
do domu kilka os�b,
przem�czonych, mimo �e co jaki�
czas korzysta�y z kwatery z
��kami zorganizowanej na
lotnisku na takie w�a�nie
wyj�tkowe okazje.
Siedz�cy obok Mela przy biurku
Danny Farrow, w zwyk�ych
warunkach zast�pca dyrektora
portu lotniczego, a w tej chwili
dyspozytor od�nie�ania,
rozmawia� przez radiotelefon z
centrum obs�ugi od�nie�ania
lotniska.
- Tracimy miejsce do
parkowania - m�wi�. - Potrzebuj�
sze�ciu dodatkowych p�ug�w i
zesp� banjo na pasy _74.
Siedzia� przy biurku w
dyspozytorni, kt�re w�a�ciwie
wcale nie by�o biurkiem, tylko
szerokim pulpitem z miejscami
dla trzech os�b. Naprzeciw niego
i siedz�cych po jego bokach
dw�ch pomocnik�w sta�a bateria
telefon�w, dalekopis�w i
radiotelefon�w. Zewsz�d otacza�y
ich mapy, wykresy i tablice
pokazuj�ce miejsce i rodzaj
ca�ego zmotoryzowanego sprz�tu
od�nie�aj�cego na p�ycie
lotniska, a tak�e ludzi i
brygadzist�w. Osobna tablica
rejestrowa�a zespo�y banjo -
w�druj�ce brygady ze zwyk�ymi
szuflami do �niegu.
Dyspozytorni� od�nie�ania
uruchamiano tylko w tym jednym
sezonowym celu. W innych porach
roku pomieszczenie to sta�o
puste i ciche.
Na �ysinie Danny'ego,
nanosz�cego oznaczenia na map�
lotniska w du�ej skali, pojawi�y
si� krople potu. Powt�rzy� swoje
zam�wienie obs�udze od�nie�ania,
wypowiadaj�c s�owa zdesperowanym
tonem osobistej pro�by, kt�r�
by� mo�e by�y. Tu, na g�rze,
znajdowa� si� punkt dowodzenia.
Kieruj�cy nim musia� bra� pod
uwag� ca�o�� lotniska, �ongluj�c
��daniami i rozmieszczaj�c
sprz�t tam, gdzie wydawa� si� on
najbardziej potrzebny. Ale
problem - przyczyna pot�w
Danny'ego - polega� na tym, �e
ci na dole, walcz�c o utrzymanie
ci�g�o�ci w�asnych operacji,
rzadko podzielali jego pogl�d na
temat priorytet�w.
- Tak, tak. Sze�� dodatkowych
p�ug�w - zabrz�cza� w
radiotelefonie zirytowany g�os z
obs�ugi od�nie�ania znajduj�cej
si� po drugiej stronie lotniska.
- Dostaniemy je od �wi�tego
Miko�aja. Powinien gdzie� tu
byx�. - Urwa�, a potem doda�
jeszcze agresywniej: - Macie
wi�cej krety�skich pomys��w?
Zerkaj�c na DAnny'ego, Mel
potrz�sn�� g�ow�. Rozpozna� g�os
w telefonie - nale�a� do
starszego brygadzisty, kt�ry
prawdopodobnie pracowa� bez
przerwy od pocz�tku �nie�ycy. W
takich chwilach ludzka
cierpliwo�� wyczerpywa�a si� z
uzasadnionych powod�w. Zwykle po
ci�kiej, �nie�nej zimie obs�uga
lotniska i dyrekcja urz�dza�y
wsp�lny m�ski wieczorek,
nazywany "wieczorkiem
serdecznych przeprosin". Nie
ulega�o w�tpliwo�ci, �e takie
spotkanie b�dzie tego roku
konieczne.
- Wys�ali�my cztery p�ugi za
t� ci�ar�wk� �ywno�ciow� z
United. Powinny by�y ju� to
za�atwi�, albo prawie -
argumentowa� Danny.
- Mo�liwe... gdyby�my znale�li
t� pieprzon� ci�ar��wk�.
- Wi�c jeszcze jej nie
znale�li�cie? To co wy tam
robicie, balecik z panienkami? -
powiedzia� Danny i wyci�gn��
r�k�, �eby �ciszy� g�o�nik
radiotelefonu, w kt�rym
zahucza�a odpowied�.
- S�uchajcie no, nietoperze,
czy wy tam na tym cholernym
poddaszu macie w og�le poj�cie,
jak wygl�da p�yta lotniska? A
mo�e by�cie tak od czasu do
czasu wyjrzeli przez okno? Gdyby
kto� trafi� dzi� na biegun
p�nocny, toby nie zauwa�y�
r�nicy.
- Pochuchaj sobie w r�ce, Ernie
- poradzi� Danny. - Mo�e ci si�
ogrzej�, a przy okazji
przestaniesz sobie strz�pi�
j�zyk.
Mel Bakersfeld odcedzi� w
my�lach prawie ca�� t� gadanin�,
�wiadom, �e to, co powiedziano o
warunkach na dworze, jest
prawd�. Godzin� temu objecha�
p�yt�. Korzysta� z dr�g
pomocniczych, ale chocia� zna�
dok�adnie rozk�ad lotniska, dzi�
orientowa� si� z trudem i kilka
razy omal nie zab��dzi�.
Wybra� si� na inspekcj�
centrum obs�ugi od�nie�ania,
gdzie podobnie jak teraz wrza�a
praca. O ile dyspozytornia na
wie�y by�a stanowiskiem
dowodzenia, to centrum stanowi�o
frontow� kwater� g��wn�. To
tutaj przyje�d�ali i st�d
wyruszali zm�czeni inspektorzy i
brygady, na zmian� to zlani
potem, to przemarzni�ci, a
szeregi zwyk�ych pracownik�w
zasilali pomocnicy: cie�le,
elektrycy, hydraulicy, urz�dnicy
i policjanci. Odrywano ich od
normalnych zaj�� na lotnisku i
p�acono p�torej dni�wki a� do
odwo�ania pogotowia �nie�nego.
Wiedzieli jednak, co do nich
nale�y, bo latem i na jesieni
prze�wiczyli, jak
sobotnio_niedzielni rezerwi�ci,
manewry od�nie�ania pas�w
startowych i dr�g do ko�owania.
Nie wtajemniczonych �mieszy�
czasem widok takich brygad ze
spuszczonymi lemieszami p�ug�w i
wyj�cymi dmuchawami w upalny,
s�oneczny dzie�. A je�eli kogo�
dziwi� rozmach tych przygotowa�,
w�wczas Mel Bakersfeld
wyja�nia�, �e usuwanie �niegu z
u�ytkowego obszaru lotniska
r�wna si� oczyszczeniu
siedmiuset mil szosy.
Centrum od�nie�ania, podobnie
jak dyspozytorni� w wie�y
kontrolnej, uruchamiano
wy��cznie w zwi�zku z ich
zimowymi zadaniami.
Dyspozytornia by�o to du�e,
przepastne pomieszczenie nad
gara�em ci�ar�wek, gdzie
zasiada� dyspozytor. Po g�osie w
radiotelefonie Mel domy�li� si�,
�e etatowego pracownika
zluzowano na jaki� czas ze
s�u�by, by� mol�e po to, �eby
si� troch� przespa� w B��kitnym
Pokoju, jak w regulaminie
lotniska nazywano, cokolwiek
humorystycznie, kwatery sypialne
brygad od�nie�aj�cych.
- My te� si� martwimy o t�
ci�ar�wk� - rozleg� si� w
radiotelefonie g�os szefa
obs�ugi od�nie�ania. - Ten
niedojda kierowca mo�e zamarzn��
na �mier�. Ale je�eli nie jest
kompletn� ofiar�, to
przynajmniej nie umrze z g�odu.
Ci�ar�wka linii United
wy�adowana jedzeniem odjecha�a z
kuchni zaopatruj�cej samoloty na
g��wny dworzec przed blisko
dwiema godzinami. Trasa
przejazdu bieg�a drog� obwodow�
i pokonywano j� zwykle w ci�gu
pi�tnastu minut. Ale ci�ar�wka
nie dotar�a do celu, bo kierowca
najwidoczniej zgubi� drog� i
utkn�� w �niegu gdzie� na
peryferiach lotniska.
Kierownictwo lot�w United
wys�a�o najpierw na poszukiwania
swoich ludzi, lecz bez
powodzenia. Teraz zaj�y si�
tym w�adze lotniska.
- Ten samolot United w ko�cu
wystartowa�, tak? Bez jedzenia?
- zagadn�� Mel.
- Podobno kapitan pozostawi�
decyzj� pasa�erom - odpar� Danny
Farrow, nie podnosz�c g�owy. -
Powiedzia� im, �e druga
ci�ar�wka dojedzie dopiero za
godzin�, �e na pok�adzie maj�
alkohol i film do wy�wietlenia,
a w Kalifornii �wieci s�o�ce.
Wszyscy g�osowali za tym, �eby
natychmiast si� st�d wynosi�. Ja
zrobi�bym to samo.
Mel kiwn�� g�ow�, opieraj�c
si� pokusie, �eby przej�� ster i
samemu pokierowa� poszukiwaniami
zaginionej ci�ar�wki i
kierowcy. Aktywno�� podzia�a�aby
na niego leczniczo. Utrzymuj�ce
si� od kilku dni zimno i wilgo�
sprawi�y, �e rozbola�a go stara
wojenna rana, pami�tka z Korei,
kt�rej nie m�g� si� pozby�, i
teraz w�a�nie j� czu�. Poruszy�
si�, przenosz�c ci�ar cia�a na
zdrow� stop�. Ulga by�a
kr�tkotrwa�a. B�l powr�ci�
niemal natychmiast.
W chwil� p�niej rad by�, �e
nie wtr�ci� si� do poszukiwa�.
Danny robi� ju� to, co
nale�a�o: wzmaga� poszukiwania
ci�ar�wki, �ci�gaj�c ludzi i
p�ugi z rejonu dworca i kieruj�c
ich na drog� obwodow�. Na razie
trzeba by�o zostawi� od�nie�anie
parking�w, co p�niej mia�o
spowodowa� liczne skargi.
Najpierw jednak nale�a�o ratowa�
zaginionego kierowc�.
- Przygotuj si� na kolejne
skargi - ostrzeg� go Danny w
przerwie mi�dzy rozmowami
telefonicznymi. - Te
poszukiwania zablokuj� drog�
obwodow�. Zatrzymamy reszt�
ci�ar�wek zaopatrzeniowych do
czasu, a� odnajdziemy tego
go�cia.
Mel skin�� g�ow�. Skargi i
za�alenia by�y nieod��cznie
zwi�zane z funkcj� dyrektora
lotniska. W tym przypadku,
zgodnie z przepowiedni� Danny'ego,
mia�a nast�pi� fala protest�w,
kiedy inne linie lotnicze
zauwa��, �e ci�ar�wki
zaopatrzeniowe z niewiadomego
powodu nie docieraj� do celu.
Niekt�rym trudno uwierzy�, �e
w centrum cywilizacji, jakim
jest lotnisko, cz�owiekowi mo�e
grozi� �mier� z zimna, a
przecie� by�o to ca�kiem
mo�liwe. W tak� noc co bardziej
odludne zak�tki lotniska nie
by�y odpowiednim miejscem na
wypady, je�li kto� nie wiedzia�,
gdzie si� znajduje. Je�eli wi�c
kierowca postanowi� zosta� w
ci�ar�wce i dla ciep�a nie
wy��czy� silnika, to mog�a ona
szybko znikn�� pod �niegiem, a
wewn�trz gromadzi�by si�
�mierciono�ny tlenek w�gla.
Jedn� r�k� Danny wykr�ca�
numer na tarczy czerwonego
telefonu, a drug� kartkowa�
instrukcje specjalne,
skrupulatnie przygotowane na
takie okazje przez Mela.
Czerwony telefon po��czony
by� bezpo�rednio z dy�uruj�cym
szefem stra�y po�arnej lotniska.
Danny zwi�le przedstawi�
sytuacj�.
- A jak ju� odnajdziemy t�
ci�ar�wk�, to przy�lijcie tam
karetk�. Mog� si� przyda�
inhalator i ogrzewanie, pewnie
jedno i drugie. Ale lepiej nie
wyje�d�ajcie, zanim nie dowiemy
si� dok�adnie dok�d. Woleliby�my
nie odkopywa� tak�e was.
Na jego �ysiej�cej g�owie
l�ni� coraz obfitszy pot. Mel
wiedzia�, �e Danny nie lubi
kierowa� od�nie�aniem i lepiej
czuje si� na swoim stanowisku w
dziale planowania lotnisk,
skrupulatnie analizuj�c dane
logistyczne i hipotezy dotycz�ce
przysz�o�ci lotnictwa. TAkie
rzeczy planowa�o si� spokojnie
naprz�d, maj�c czas do namys�u,
nie by�y one, tak jak dzisiejsze
problemy, niepokoj�co namacalne.
Pomy�la�, �e Farrow, jak ludzie
�yj�cy przesz�o�ci�, szuka
ucieczki w przysz�o��. Ale bez
wzgl�du na to, co czu�, i na
wylany pot Danny robi�, co
m�g�.
Si�gn�� mu przez rami� i
podni�s� s�uchawk� aparatu
po��czonego bezpo�rednio z
kontrol� ruchu. Telefon odebra�
szef wie�y.
- Co si� dzieje z tym
meksyka�skim Boeingiem? - spyta�
Mel.
- Nadal tkwi w miejscu, panie
Bakersfeld. Ju� od paru godzin
pr�buj� go ruszy�. Jak dot�d,
bez powodzenia.
Wypadek ten zdarzy� si�
wkr�tce po zapadni�ciu zmroku,
kiedy kapitan linii
A~ereo_Mexican ko�uj�c na start
omy�kowo min�� niebieskie
�wiat�o ko�owania z prawej
zamiast z lewej. Pech chcia�,
�e grunt po prawej, normalnie
poro�ni�ty traw�, by� �le
zdrenowany, czym miano si�
zaj�� po zimie. Lecz teraz
pomimo grubej warstwy �niegu pod
spodem znajdowa�o si� b�otniste
grz�zawisko. W przeci�gu kilku
sekund od nieprawid�owego skr�tu
wa��cy sto dwadzie�cia ton
samolot zary� si� g��boko w
ziemi�.
Kiedy sta�o si� jasne, �e
obci��ony �adunkiem odrzutowiec
nie wyjedzie o w�asnych si�ach,
niezadowolonych pasa�er�w
wysadzono i przeprowadzono przez
b�oto i �nieg do wynaj�tych
pospiesznie autobus�w. Od
wypadku min�y ponad dwie
godziny, a wielki samolot wci��
tkwi� w miejscu, kad�ubem i
ogonem blokuj�c pas trzy_zero.
- Pas i droga ko�owania s�
nadal zamkni�te? - spyta� Mel.
- Tak jest - odpar� szef
wie�y. - Wszystkie odlatuj�ce
samoloty trzymamy przy rampach,
a potem wysy�amy okr�n� drog�
na inne pasy.
- Idzie to do�� wolno?
- Zwalnia ruch o po�ow�. W tej
chwili dziesi�� maszyn czeka na
Zezwolenie ko�owania, a dalsze
dwana�cie na rozruch silnik�w.
Dowodzi�o to, jak pilnie
potrzebne s� pasy startowe i
drogi ko�owania. Od trzech lat
Mel zabiega� o budow� nowej
drogi startowej, r�wnoleg�ej
do pasa trzy_zero, a tak�e o
inne ulepszenia eksploatacyjne.
Ale komisja do spraw lotniska,
ulegaj�c politycznym naciskom
w�adz miejskich, nie zgodzi�a
si� na to. Naciski bra�y si�
st�d, �e radni miejscy z sobie
znanych powod�w pragn�li unikn��
emisji nowych obligacji
potrzebnych do sfinansowania
tych przedsi�wzi��.
- I jeszcze jedno - doda�
szef wie�y. - Przy zamkni�tym
pasie trzy_zero musimy kierowa�
odlatuj�ce samoloty nad
Meadowood. Ju� s� skargi.
Mel j�kn��. Mieszka�cy
Meadowood, dzielnicy
przylegaj�cej do
po�udniowo_zachodniego kra�ca
portu lotniczego, byli dla niego
nieustannym skaraniem boskim, a
ponadto utrudniali
funkcjonowanie lotniska. Cho�
za�o�ono je na d�ugo przed
powstaniem osiedla, mieszka�cy
Meadowood ustawicznie i
zawzi�cie narzekali na ha�as.
Temat podj�a i rozdmucha�a
prasa. Wp�yn�y dalsze skargi i
coraz bardziej zawzi�te
oskar�enia pod adresem lotniska
i jego kierownidtwa. Wreszcie,
po d�ugotrwa�ych negocjacjach,
kt�rym towarzyszy�y zabiegi
polityczne, dalszy rozg�os i -
zdaniem Mela - ra��ce
przekr�canie fakt�w, lotnisko i
Federalny Zarz�d Lotnictwa
zgodzi�y si�, �eby starty i
l�dowania odrzutowc�w nad
Meadowood odbywa�y si� tylko w
wyj�tkowych okoliczno�ciach i w
razie konieczno�ci. Poniewa� ju�
i tak lotnisko dysponowa�o
ograniczon� ilo�ci� pas�w, jego
wydajno�� spad�a.
Co wi�cej, zgodzono si� te�,
by samoloty startuj�ce w
kierunku Meadowood niemal
natychmiast po wzlocie stosowa�y
si� do przepis�w zmniejszania
ha�asu. To z kolei wywo�ywa�o
protesty pilot�w, uwa�aj�cych te
poczynania za niebezpieczne.
Jednak�e linie lotnicze, przez
wzgl�d na publiczne oburzenie i
swoj� mark�, ust�pi�y.
Ale nawet i to nie zadowoli�o
mieszka�c�w Meadowood. Ich
wojowniczo nastawieni przyw�dcy
nadal protestowali, organizowali
si� i wed�ug najnowszych
pog�osek zamierzali n�ka�
lotnisko na drodze prawnej.
- Ile by�o telefon�w? - spyta�
Mel szefa wie�y. Zanim jeszcze
us�ysza� odpowied�, wyci�gn��
ponury wniosek, �e kolejne
godziny pracy strawi na
przyjmowaniu delegacji,
wyk��caniu si� i tych samych
bezp�odnych dyskusjach co
przedtem.
- Najmniej pi��dziesi�t,
kt�re odebrali�my, a by�y i nie
odebrane. Urywaj� si�
natychmiast po ka�dym starcie,
nawet i te, kt�rych nie ma w
ksi��ce telefonicznej. Da�bym
wiele, �eby si� dowiedzie�,
sk�d znaj� numery.
- Powiedzieli�cie chyba
dzwoni�cym, �e jeste�my w
wyj�tkowej sytuacji, �e jest
burza i �e mamy nieczynny pas
startowy.
- T�umaczymy im. Ale to nikogo
nie interesuje. Chc� tylko, �eby
samoloty przesta�y lata�.
Niekt�rzy m�wi�, �e oboj�tne,
czy mamy trudno�ci, czy nie,
pilot�w nadal obowi�zuje
zmniejszanie ha�asu, a oni si�
do ego nie stosuj�.
- Chryste Panie! Gdybym by�
pilotem, te� bym si� nie
stosowa� - powiedzia� Mel
zastanawiaj�c si�, jak w miar�
inteligentni ludzie mog� ��da�
od pilota, �eby natychmiast po
starcie zmniejsza� obroty
silnik�w, a potem wszed� w
stromy zakr�t u�ywaj�c
przyrz�d�w pok�adowych, czego
w�a�ciwie wymaga procedura
zmniejszania ha�asu.
- I ja - rzek� szef wie�y. -
Chocia� to sprawa punktu
widzenia. Gdybym mieszka� w
Meadowood, by� mo�e my�la�bym
tak jak oni.
- Nie mieszka�by pan w
Meadowood. Us�ucha�by pan
ostrze�e�, jakie wiele lat temu
kierowali�my do ludzi, �eby nie
budowali tam dom�w mieszkalnych.
- Pewnie tak. Przy okazji,
kt�ry� z mocih ludzi powiedzia�
mi, �e ma si� tam dzi� odby�
kolejne zebranie mieszka�c�w.
- W tak� pogod�?
- Zdaje si�, �e nie zamierzaj�
go odwo�a�, a z tego, co
s�ysza�em, pichc� co� nowego.
- Tak czy owak, wkr�tce
dowiemy si� co - powiedzia�
Mel.
A jednak, pomy�la�, je�eli w
Meadowood rzeczywi�cie odbywa
si� zebranie, to szkoda, �e
lotnisko tak wygodnie podsuwa im
�wie�� amunicj� do atak�w
przeciwko sobie. Niemal na pewno
obecna b�dzie prasa i miejscowi
politycy, a przeloty samolot�w
tu� nad g�ow�, niezale�nie od
chwilowej konieczno�ci, zapewni�
im mn�stwo temat�w do rozm�w i
artyku��w. Im szybciej wi�c
zablokowany pas trzy_zero
zostanie z powrotem otwarty, tym
lepiej dla wszystkich
zainteresowanych.
- Za chwil� sam wyjad� na
p�yt� i zobacz� co si� dzieje -
powiedzia� do szefa wie�y. -
Powiadomi� pana, jak wygl�da
sytuacja.
- Dobrze.
- Czy m�j brat ma dzisiaj
dy�ur? - spyta� Mel zmieniaj�c
temat.
- Tak jest. Keith jest przy
radarze, prowadzi przyloty z
zachodu.
Prowadzenie przylot�w z
zachodu, o czym Mel wiedzia�,
nale�a�o do najci�szych,
najbardziej nerwowych zaj�� w
wie�y kontrolnej. Polega�o ono na
kontroli wszystkich przylot�w w
kwadracie zachodnim. Zawaha� si�
przed nast�pnym pytaniem, ale
przypomnia� sobie, �e szefa
wie�y zna przecie� od dawna.
- Dobrze si� czuje? Nie jest
podenerwowany? - spyta�.
Odpowied� poprzedzi�a kr�tka
pauza.
- Owszem, jest. Powiedzia�bym
nawet, �e bardziej ni� zwykle.
M�odszy brat Mela obu ich od
jakiego� czasu martwi�.
- Naprawd�, bardzo chcia�bym
ul�y� mu jako� w pracy - ci�gn��
szef wie�y. - Ale nie mog�. Za
ma�o ludzi i wszyscy mamy n�
na gardle. W��cznie ze mn�.
- Wiem, dzi�kuj�, �e ma pan
oko na brata.
- C�, w tym zawodzie prawie
ka�dy pr�dzej czy p�niej
odczuwa wyczerpanie, jak na
wojnie. - Mel wyczu�, �e szef
wie�y starannie dobiera s�owa. -
Czasem odbija si� to na
sprawno�ci umys�owej, czasem na
fizycznej. Tak czy owak, kiedy
do tego dochodzi, pomagamy sobie
wzajemnie.
- Dzi�kuj� - powiedzia� Mel,
cho� rozmowa ta wcale nie
zmniejszy�a jego obaw. - Mo�e
wpadn� p�niej.
- Dobrze, panie dyrektorze -
odpar� szef wie�y i od�o�y�
s�uchwk�.
Zwrot "panie dyrektorze" by�
wy��cznie zwyk�� kurtuazj�. Mel
nie mia� �adnej w�adzy nad
kontrol� ruchu, kt�ra
odpowiada�a wy��cznie przed
Federalnym Zarz�dem Lotnictwa z
siedzib� w Waszyngtonie.
Jednak�e stosunki pomi�dzy
kontrolerami ruchu a
kierownictwem lotniska by�y
dobre i Mel dok�ada� stara�,
�eby takie pozosta�y.
Lotnisko, ka�de lotnisko,
stanowi�o dziwny kompleks
nak�adaj�cych si� na siebie sfer
w�adzy. �adna jednostka nie by�a
nadrz�dna wobec innych, lecz
przy tym �aden z cz�on�w w�adzy
nie by� ca�kowicie niezale�ny.
Stanowisko Mela, jako dyrektora
lotniska, by�o tego najbli�sze,
chocia� w niekt�re dziedziny si�
nie wtr�ca�. Nale�a�a do nich
kontrola ruchu lotniczego, a
tak�e kierowanie wewn�trznymi
sprawami linii lotniczych. M�g�
interweniowa� i robi� to w
kwestiach dotycz�cych lotniska
jako ca�o�ci i dla dobra
korzystaj�cych z niego ludzi.
M�g� stanowczo nakaza�
towarzystwu lotniczemu usun�� z
drzwi tabliczk� wprowadzaj�c� w
b��d lub niezgodn� z normami
obowi�zuj�cymi w porcie. Ale to,
co dzia�o si� za nimi, by�o, w
uzasadnionych granicach,
wy��czn� spraw� samych linii.
Dlatego dyrektor lotniska
musia� by� zar�wno dobrym
taktykiem, jak i wszechstronnym
administratorem.
Mel od�o�y� s�uchawk�. Przy
innym telefonie Danny Farrow
dyskutowa� ze stra�nikiem
parkingu, zn�kanym osobnikiem,
kt�ry od kilku godzin odpowiada�
na skargi rozsierdzonych
w�a�cicieli samochod�w
ugrz�z�ych w zaspach. Pytano,
czy kierownictwo lotniska nie
wie, �e pada �nieg. A je�eli
wie, to czemzu nikt si� nie
ruszy i go nie uprz�tnie, tak
�eby cz�owiek m�g� przejecha�
samochodem, kiedy zechce i gdzie
zechce, zgodnie ze swoim
demokratycznym prawem?
- Powiedzcie im, �e
og�osili�my dyktatur�.
Danny upiera� si�, �e
od�nie�enie nie os�oni�tych
miejsc na parkingach musi
czeka�, a� za�atwi� troch�
pilniejsze sprawy. Obieca�, �e w
miar� mo�liwo�ci wy�le ludzi i
sprz�t. Rozmow� t� przerwa� mu
telefon szefa wie�y kontrolnej.
Nowy komunikat meteorologiczny
zapowiada�, �e za godzin� zmieni
si� kierunek wiatru. Oznacza�o
to konieczno�� zmiany pas�w i
szef pyta�, czy w zwi�zku z tym
mog� przyspieszy� od�nie�anie
p�ugami lewego pasa
jeden_siedem. Danny zapewni�, �e
zrobi, co w jego mocy. �e
skontaktuje si� z inspektorem
"korowodu" i zadzwoni na wie��.
Ten nieustaj�cy nawa� spraw
trwa� ju� trzy dni i trzy noce,
odk�d si� rozpada�o. Wobec
faktu, �e uda�o mu si� jako�
stawi� temu czo�o, tym bardziej
irytuj�cy by� li�cik, przekazany
Melowi pi�tna�cie minut temu
przez go�ca. Brzmia� on
nast�puj�co:
:|m.
Chcia�am ci� ostrzec: komisja
od�nie�. linii lot. (na wniosek
Verna Demeresta... czemu
szwagier tak ci� nie lubi?)
sporz�dza krytyczny raport bo
pasy i drogi s� od�nie�ane
(twierdzi V. D.) marnie +
niesprawnie...
raport wini lotnisko (czyli
ciebie) za wi�kszo�� op�nie� w
lotach... twierdzi te�, �e 707 by
nie utkn��, gdyby droga
ko�owania by�a od�nie�ona
wcze�niej, lepiej... wi�c teraz
wszystkie tow. lotnicze ponosz�
kar� itd., itp., chwytasz
sens... a gdzie ty w�a�ciwie
jeste�, schwyta�a ci�? (zamie�
oczywi�cie)... to si� wyrwij +
postaw mi nied�ugo kaw�.
pozdr.
t."
Ma�e "t" oznacza�o Tani�,
Tani� Livingston, urz�dniczk�
linii Trans America do spraw
reklamacyjno_interwencyjnych,
kt�ra by�a jego serdeczn�
przyjaci�k�. Ponownie odczyta�
li�cik, co robi� ze wszystkimi
jej listami, kt�re stawa�y si�
bardziej zrozumia�e przy drugim
czytaniu. Tania, kt�rej zakres
obowi�zk�w obejmowa� sprawy od
likwidowania konflikt�w po
reprezentowanie firmy, by�a
przeciwniczk� du�ych liter.
("Mel, czy tak nie by�oby
sensowniej? Gdyby�my znie�li
du�e litery, by�oby o wiele
mniej k�opot�w. Sp�jrz tylko na
gazety.") Dosz�o do tego, �e
zmusi�a mechanika, �eby od�upa�
wszyskie du�e czcionki w jej
biurowej maszynie. Podobno
bardzo to z�o�ci�o kogo� wy�ej,
kto zacytowa� twardy przepis
tych linii, dotycz�cy umy�lnego
wystawiania na szwank mienia
firmy. Ale Tani jako� si�
upiek�o. Jak zwykle zreszt�.
Wymieniony w li�cie Vern
Demerest by� to kapitan Vernon
Demerest, r�wnie� pracownik
linii Trans America. Nale�a� nie
tylko do najstarszych sta�em
pilot�w tych linii, ale i do
aktywnych dzia�aczy
Stowarzyszenia Pilot�w
Pasa�erskich, a tej zimy by�
cz�onkiem komisji do spraw
od�nie�ania na lotnisku Lincoln.
Komisja przeprowadza�a inspekcje
pas�w startowych i dr�g
ko�owania podczas opad�w �niegu
i og�asza�a je zdatnymi lub
niezdatnymi do u�ytkowania przez
samoloty. W jej sk�ad wchodzi�
zawsze kapitan lotnictwa w
s�u�bie czynnej.
Vernon Demerest by� przy
okazji szwagrem Mela, o�enionym
z jego starsz� siostr�, Sar�.
Klan Bakersfeld�w z pokolenia na
pokolenie poprzez ma��e�stwa
zakorzenia� si� i rozga��zia� w
lotnictwie na podobie�stwo
dawniejszych starych rod�w
zwi�zanych z �eglarstwem.
Jednak�e Mela nie ��czy�y
serdeczne stosunki ze szwagrem,
kt�rego uwa�a� za nad�tego i
zarozumia�ego. Wiedzia�, �e inni
podzielaj� jego zdanie. Ostatnio
por�ni� si� z Vernonem na
posiedzeniu Komisji do Spraw
Lotniska, gdzie Demerest
wyst�pi� w imieniu
stowarzyszenia pilot�w. Mel
domy�la� si�, �e krytyczny
raport, powsta�y z inicjatywy
szwagra, by� rodzajem odwetu za
tamto.
Wie�ci� o raporcie zbytnio si�
nie przej��. Niezale�nie od
innych niedoci�gni��, akurat z
burz� �nie�n� lotnisko radzi�o
sobie nie gorzej ni� inne
instytucje. A jednak �w raport
dra�ni� go. Wiedzia�, �e kopie
zostan� rozes�ane do wszystkich
towarzystw lotniczych, a jego
czekaj� jutro telefony i noty z
zapytaniami wymagaj�cymi
wyja�nie�.
Mel uzna�, �e nale�y trzyma�
r�k� na pulsie i by� w
pogotowiu. Postanowi�, �e kiedy
b�dzie kontrolowa� zablokowany
pas startowy i unieruchomiony
odrzutowiec meksyka�ski, dokona
przy okazji przegl�du aktualnej
sytuacji na froncie od�nie�ania.
Siedz�cy przy pulpicie Danny
Farrow zn�w rozmawia� z obs�ug�
lotniska.
- B�d� na dworcu, a potem na
p�ycie - wtr�ci� Mel, kiedy
nast�pi�a przerwa w rozmowie.
Przypomnia� sobie, co mu
napisa�a Tania o kawie.
Postanowi� wi�c najpierw zaj��
do swojego gabinetu, a potem po
drodze wst�pi� do biur linii
Trans America, �eby si� z ni�
spotka�. By�a to podniecaj�ca
my�L.
2
Mel wsiad� do osobnej windy,
do kt�rej potrzebny by�
specjalny klucz, i zjecha� z
wie�y na p�pi�tro
administracyjne. Cho� w jego
biurze by�o pusto i cicho,
biurka stenografek posprz�tane,
a maszyny do pisania okryte
pokrowcami, nie zgaszono
�wiate�. Wszed� do swojego
gabinetu. Z szafki stoj�cej przy
szerokim mahoniowym biurku,
kt�rego u�ywa� w dzie�, wyj��
palto i ocieplane buty na
futrze.
Tego wieczora nie mia� �adnych
konkretnych obowi�zk�w. I tak
powinno by�. Przebywa� na
lotnisku niemal od pocz�tku
trwaj�cej od trzech dni
�nie�ycy, �eby by� na miejscu na
wypadek sytuacji wymagaj�cych
szybkiej interwencji. Inaczej
by�bym ju� w domu razem z Cindy
i dziewczynkami, pomy�la�
wk�adaj�c buty.
Ale czy aby na pewno?
Nawet je�li cz�owiek stara si�
by� nie wiem jak obiektywny,
trudno mie� pewno�� co do
motyw�w w�asnego post�powania.
Gdyby nie �nie�yca,
prawdopodobnie znalaz�aby si�
jaka� inna wym�wka, �eby
usprawiedliwi� niewracanie do
domu. W gruncie rzeczy jego
nieobecno�� w domu sta�a si�
ostatnio regu��. Przyczyn� by�a
naturalnie praca. Istnia�o
mn�stwo powod�w, by sp�dza�
dodatkowe godziny na lotnisku,
gdzie ostatnio napotka� wa�ne
problemy, ca�kiem nie zwi�zane z
dzisiejszymi k�opotami. Ale
je�li mia� by� wobec siebie
szczery, to lotnisko umo�liwia�o
mu te� ucieczk� od nieustannych
k��tni z Cindy, kt�re teraz
wybucha�y, ilekro� znale�li si�
razem.
- Do diab�a! - zakl��,
przerywaj�c cisz� gabinetu.
Pocz�apa� w ocieplanych butach
do swojego biurka. Jedno
spojrzenie na notatk�, kt�r�
wypisa�a na maszynie sekretarka,
potwierdzi�o to, o czym sobie
w�a�nie przypomnia�. Dzi�
wiecz�r mia�a si� odby� kolejna
nudna impreza charytatywna z
udzia�em jego �ony. Tydzie� temu
zgodzi� si�, aczkolwiek
niech�tnie, �e przyjdzie. Mia�
to by� koktajl po��czony z
kolacj� (tak przynajmniej
napisane by�o w notatce), w
szykownej restauracji Lake
Michigan w �r�dmie�ciu. Jakim
celom charytatywnym mia� on
s�u�y�, notatka nie precyzowa�a,
a je�eli w og�le m�wiono mu o
tym, to zd��y� zapomnie�.
Zreszt�, co za r�nica.
Przyczyny anga�owania si� Cindy
Bakersfeld w takie imprezy by�y
przygn�biaj�co podobne. Chodzi�o
o pozycj� towarzysk� cz�onk�w
komitetu charytatywnego.
Na szcz�cie dla niego i
pokojowych stosunk�w z �on�,
przyj�cie rozpoczyna�o si�
p�no, prawie za dwie godziny, a
w zwi�zku z pogod� pewnie i
p�niej. Pomy�la�, �e zd��y,
nawet je�li przedtem sprawdzi,
co si� dzieje na p�ycie
lotniska. Wr�ci, ogoli si�,
przebierze w biurze i sp�ni si�
tylko troch�. Lepiej jednak
uprzedzi� j� o tym. Korzystaj�c
z bezpo�redniego aparatu
wykr�ci� numer domowy.
S�uchawk� podnios�a starsza
c�rka, Roberta.
- Cze�� - powiedzia� Mel. -
M�wi stary.
- Poznaj� - odpar�a ch�odno.
- Jak tam by�o w szkole?
- Czy m�g�by� u�ci�li�, o co
ci chodzi? By�o kilka lekcji.
Mel westchn��. Bywa�y dni,
kiedy zdawa�o mu si�, �e ca�e
jego �ycie domowe raptem si�
rozpada. Z tego, co us�ysza�,
Roberta mia�a akurat, jak to
nazywa�a Cindy, muchy w nosie.
Zastanawia� si�, czy wszyscy
ojcowie trac� nagle kontakt ze
swoimi trzynastoletnimi c�rkami.
Jeszcze przed niespe�na rokiem
byli sobie tak bliscy, jak to
tylko mo�liwe mi�dzy ojcem i
c�rk�. Gor�co kocha� swoje
dzieci, Robert� i m�odsz� Libby.
Czasem my�la�, �e tylko dzi�ki
nim jego ma��e�stwo przetrwa�o.
Co do Roberty, to wiedzia�, �e
jej zainteresowa� nastolatki nie
b�dzie w stanie podziela� ani w
pe�ni rozumie�. By� na to
przygotowany. Nie spodziewa� si�
jednak, �e zostanie zupe�nie z
nich wykluczony i potraktowany
oboj�tnie i z g�ry. Chocia�,
obiektywnie patrz�c, wzmagaj�cy
si� konflikt mi�dzy nim a Cindy
bynajmniej w tym nie pom�g�.
Dzieci to wra�liwe istoty.
- Niewa�ne - powiedzia�. -
Jest mama?
- Wysz�a. Kaza�a ci
powiedzie�, jak zadzwonisz, �e
masz si� z ni� spotka� na
mie�cie i �eby� cho� raz
postara� si� nie sp�ni�.
Mel opanowa� z�o��. Nie
ulega�o w�tpliwo�ci, �e Roberta
powt�rzy�a mu dok�adnie s�owa
Cindy. Zupe�nie jakby s�ysza�
swoj� �on�.
- Je�eli mama zadzwoni, to jej
powiedz, �e mog� si� troch�
sp�ni� i �e nic na to nie
poradz�. - Umilk�, a potem
spyta�: - S�ysza�a�, co
powiedzia�em?
- Tak - odpar�a. - Co�
jeszcze? Musz� odrabia� lekcje.
- Owszem, jest co� jeszcze -
rzek� ostro. - Masz zmieni� ton,
moja panno, i okaza� mi
odrobin� szacunku. Poza tym
sko�czymy t� rozmow� wtedy,
kiedy ja b�d� chcia�.
- W porz�dku, prosz�
tatusia.
- I przesta� do mnie m�wi�
"prosz� tatusia".
- Dobrze, prosz� tatusia.
Mel mia� ochot� si� za�mia�,
ale uzna�, �e lepiej si�
powstrzyma�. Spyta� wi�c tylko:
- W domu wszystko w porz�dku?
- Tak. Ale chce z tob�
rozmawia� Libby.
- Za chwil�. Mia�em ci w�a�nie
powiedzie�, �e z powodu �nie�ycy
mog� nie wr�ci� na noc do domu.
Tu si� dziej� straszne rzeczy.
Pewnie prze�pi� si� na lotnisku.
Zn�w nast�pi�a chwila ciszy,
jakby Roberta zastanawia�a si�,
czy ujdzie jej p�azem
impertynencka odpowied� "To nic
nowego". Najwyra�niej
zadecydowa�a, �e nie.
- Mog� da� Libby? - spyta�a.
- Tak, dobrze. Dobranoc, Robbie.
- Dobranoc.
Rozleg�o si� niecierpliwe
szuranie, kiedy s�uchawka
przechodzi�a z r�k do r�k, a
potem zdyszany g�osik Libby.
- Tata, tata! Zgadnij, co si�
sta�o?
Libby zawsze by�a tak
zdyszana, jakby siedmioletniej
dziewczynce stale umyka�o �ycie,
a ona je z zapa�em goni�a.
- Zaraz, niech pomy�l� -
rzek�. - Ju� wiem, bawi�a� si�
dzisiaj w �niegu.
- Tak. Ale nie o to chodzi.
- No to nie wiem. Musisz mi
powiedzie�.
- Pani Curzon powiedzia�a nam,
�e mamy zadane napisa�, co nas
przyjemnego spotka w przysz�ym
miesi�cu.
Pomy�la� z rozczuleniem, �e
rozumie jej entuzjazm. Prawie
wszystko by�o dla niej
zachwycaj�ce i wspania�e, a to,
co nie by�o, odsuwa�a na bok i
szybko zapomina�a. Zastanawia�
si�, jak d�ugo jeszcze potrwa ta
szcz�liwa niewinno��.
- Fajnie. Podoba mi si� to -
powiedzia�.
- Tato, tato! Pomo�esz mi?
- Je�eli potrafi�.
- Potrzebna mi jest mapa
lutego.
Mel u�miechn�� si�. Libby
pos�ugiwa�a si� w�asnymi
j�zykowymi skr�tami, kt�re by�y
czasem wyrazistsze ni� zwyk�e
okre�lenia. Przysz�o mu na my�l,
�e jemu te� przyda�aby si� mapa
lutego.
- Kalendarz znajdziesz w moim
pokoju, w biurku - odpar�.
Wyt�umaczy� jej, gdzie le�y, i
us�ysza� tupot ma�ych st�p,
kiedy wybiega�a z pokoju
zapominaj�c o telefonie.
Domy�li� si�, �e to Roberta
od�o�y�a bez s�owa s�uchawk�.
Ze swojego biura Mel wyszed�
na s�u�bow� antresol�, biegn�c�
przez ca�� d�ugo�� budynku
dworca lotniczego. Wzi�� ze sob�
palto.
Obrzuci� wzrokiem zat�oczon�
hal� w dole, gdzie panowa� chyba
jeszcze wi�kszy ruch ni� p�
godziny temu. W poczekalniach
zaj�te by�y wszystkie miejsca.
T�umy - w�r�d nich wielu
wojskowych w mundurach -
otacza�y kioski z gazetami i
punkty informacyjne. Przed
kasami wszystkich linii
lotniczych poustawia�y si�
kolejki; niekt�re skr�ca�y za
r�g i gin�y z oczu. Przed
kasjerami i inspektorami,
kt�rych szeregi powi�kszyli
koledzy z wcze�niejszych z