1971
Szczegóły |
Tytuł |
1971 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1971 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1971 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1971 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tytu�: "Pod jednym dachem, pod jednym niebem"
Autor: Stanis�awa Fleszarowa_Muskat
Tom
Ca�o�� w tomach
Polski Zwi�zek Niewidomych
Zaka�d Wydawnictw i Nagra�
Warszawa 1990
T�oczono pismem punktowym
dla niewidomych
w Drukarni PZN,
Warszawa, ul. Konwiktorska 9
Pap. kart. 140 g kl. Iii-B�1
Przedruk z wydawnictwa
"Glob",
Szczecin 1988
Pisa�a K. Pabian
Korekty dokona�y:
D. Jagie��o
i K.Kruk
Zima tego roku by�a �agodna,
poprzeplatana kr�tkimi okresami
s�abych mroz�w i nag�ych
odwil�y, podczas kt�rych ogrody
i pola zn�w ciemnia�y pod
topniej�cym �niegiem. Dawniej,
jak opowiada�a babka Izabelka
(dwie by�y babki w rodzinie - i
obydwie siedzia�y teraz przy
stole - Izabelka, sam �ywio� i
prawda w ka�dym s�owie i
spojrzeniu, i babka Wysoczarska,
nigdy nie nazywana imieniem,
jakby spreparowana z samych
refleksji i zahamowa�), a wi�c
dawniej, mawia�a babka Izabelka,
by�y ca�kiem inne, prawdziwe
zimy, siarczy�cie mro�ne, jak
Pan B�g przykaza�. Popatrz,
Karolinko, m�wi�a do c�rki, jak
�wiat si� zmieni� za mego �ycia.
Czy dawniej kobiety chodzi�yby w
grudniu w takich cienkich
po�czochach?
- Pewnie dawniej nie by�o
takich cienkich po�czoch -
wtr�ci�a Sylwia, nie podnosz�c
g�owy znad talerza.
- A nie by�o - stropi�a si�
nieco babka. - Ale nawet gdyby
by�y, to i tak nikt by nie m�g�
w takich po�czochach wytrzyma�.
Zima by�a naprawd� �agodna,
�udz�ca wci�� nadziej� wczesnego
przedwio�nia. Sterty �niegu,
zgarni�tego na brzegi alejki
wiod�cej od furtki do drzwi
werandy, obni�a�y si� w oczach,
a na ich brzegach zaczyna�y
nawet wystawa� z ziemi, czarnej,
rozpulchnionej wilgoci�, zielone
czubki krokus�w. Karolina,
siedz�c wraz z Wiktorem u
szczytu sto�u, rozsuni�tego na
ca�� d�ugo��, �eby zmie�cili si�
przy nim wszyscy go�cie,
widzia�a t� alejk� poprzez
otwarte szeroko ogromne drzwi
mi�dzy werand� a pokojem,
patrzy�a wci�� na ni�, cho�
wiedzia�a, �e nikt ju� ni� teraz
nie nadejdzie - Agnieszka mia�a
przyjecha� z Warszawy dopiero w
nocy, po przedstawieniu, a pr�cz
niej przy stole siedzieli ju�
wszyscy, kt�rych zaprosi�a.
Doznawa�a tego dnia dziwnego
uczucia przerysowania,
niezwyk�ej ostro�ci wra�e�,
kt�re w dodatku odbiera�a w
takim nat�oku, jakby ca�e jej
�ycie zgromadzi�o si� nagle
wok� niej i pozwoli�o ogl�da�
si� z przejmuj�cej blisko�ci.
Nawet ta �cie�ka, uj�ta tego
dnia w dwa obrze�a topniej�cego
�niegu, o�wietlona uliczn�
latarni� i blaskiem bij�cym z
pokoju, wydawa�a jej si�
chwilami obramowana puszystymi
g�owami piwonii, rozkwitaj�cych
w lecie czy te� pomara�czowym
bogactwem nasturcji, kt�r�
pokonywa�y dopiero pierwsze
przymrozki. Nigdy zapewne te
kolory nie wydawa�y jej si� tak
�ywe i nigdy nie widzia�a ludzi
zbli�aj�cych si� �cie�k� ku
domowi tak wyrazi�cie, jak
teraz, gdy nadchodzili ni� z
g��bi lat.
Tylko Wiktor nie wszed� t�dy
po raz pierwszy; frontowe
wej�cie w tamtym, z�ym czasie
nie by�o dla tych, kt�rzy
musieli si� ukrywa�. Mo�e
przedosta� si� przez p�ot, cho�
obsadzony by� kolczast� wysok�
a�ycz�, pokryt� jesieni� g�sto
z�otymi soczystymi �liwkami, z
kt�rych Izabelka Szymankowa
robi�a pyszne kompoty na zim�, a
mo�e otworzy� furtk� o zmroku i
od razu skierowa� si� ku
budynkowi, w kt�rym ojciec
trzyma� konia i bryczk�, tak
pomocne przy pe�nieniu
obowi�zk�w weterynarza. Ko� -
niezapomniany Bia�ek - sta� pod
�cian� w mrocznym k�cie swojej
ma�ej stajni, i tam zobaczy�a -
ukrytego za jego bokiem,
nadaremnie usi�uj�cego obwi�za�
chustk� zranione rami�, ch�opaka.
Wsun�a d�o� pod obrus i
po�o�y�a j� na kolanie Wiktora.
Poczu� to od razu, przechyli�
g�ow� i u�miechn�� si� do niej,
a potem tak jak ona podni�s�
obrus i po�o�y� r�k� na jej
d�oni. Nie wydawali si� sobie
�mieszni, cho� cieszy�o ich to,
�e mogli zrobi� to ukradkiem, bo
mo�e �mieszni wydaliby si�
Krystianowi i jego �onie, a ju�
na pewno Markowi, a zw�aszcza
Sylwii, o tak! zw�aszcza Sylwii,
kt�ra sko�czy�a ju� czterna�cie
lat, do czego nie przyznawa�a
si� ch�tnie Agnieszka.
- A wi�c w�a�ciwie... -
Krystian powi�d� spojrzeniem po
wszystkich zebranych przy stole,
ale g��wnie m�wi� do rodzic�w -
w�a�ciwie jest to nasza wizyta
po�egnalna. Wyje�d�amy z kraju
na pocz�tku przysz�ego miesi�ca.
Nie widywali syna zbyt cz�sto,
cho� do Warszawy (i z Warszawy)
by�o tak blisko, ale godzili si�
z tym jako�, nie manifestuj�c
przykro�ci. Teraz jednak
wyobra�enie oceanu czyni�o t�
jego, przysz�� przecie� dopiero,
nieobecno�� stokro� bole�niejsz�.
- I nie znajdziesz ju� czasu -
spyta�a cicho Karolina - �eby
wpa�� cho� na kr�tko przed samym
wyjazdem?
- Och, mamo - zniecierpliwi�
si� Krystian - wiesz, jak to
jest. W takiej sytuacji spada na
cz�owieka tysi�c spraw bardziej
lub mniej wa�nych, ale wszystkie
trzeba za�atwi�.
- Kasia ci pomo�e.
- Ona ma do�� zaj�� z
wyekwipowaniem siebie i Marka.
- Tutaj? - roze�mia� si�
Kamil; nie rozumia�
przedwyjazdowych k�opot�w brata.
- A tutaj! Tutaj! - do��
opryskliwie potwierdzi�
Krystian. - Wszystkie sprawunki
musz� by� za�atwione w kraju.
- Nie znam si� na tym -
mrukn�� Kamil. Pochyli� si� nad
swoj� porcj� karpia w galarecie
i zacz�� starannie oddziela�
mi�so od o�ci. Karolina
niespokojnie spojrza�a ku niemu.
Zawsze trwog� j� przejmowa�
cho�by najl�ejszy ton
uszczypliwo�ci w s�owach
Krystiana, kierowanych do
m�odszego brata. Ale Kamil nie
wygl�da� na ura�onego.
Manipuluj�c wci�� sztu�cami,
powt�rzy� nawet do�� pogodnie:
Nie znam si� na tym.
- S�usznie - wmiesza� si� do
rozmowy Rozci�owski, pierwszy
m�� Agnieszki, cho� dawno z ni�
rozwiedziony, zaproszony jednak
przez by�ych te�ci�w na rodzinn�
uroczysto��. By� przed kilku
laty w Stanach i Krystian
pochyli� si� ku niemu, ciekaw
jego zdania na temat, kt�ry
zdawa� si� najbardziej go
interesowa�. - Na pocz�tku
ka�dego przybysza z Polski
przera�a to, �e tak ma�o mo�na
kupi� za dolara. W bufetach
uniwersyteckich, kt�re s�
przecie� ta�sze od najta�szych
restauracji, befsztyk - co
prawda do�� pot�ny - kosztuje
dwa dolary. Od razu tracimy na�
apetyt, uzmys�owiwszy sobie, co
by�my za te pieni�dze kupili w
Polsce.
Wszyscy roze�miali si�, tylko
ksi�dz Rudek pozosta� powa�ny.
- Gdyby to przeliczy� na
dach�wki! - westchn��.
Remontowa� dach na kaplicy i
mia� nadziej� wszystkich
parafian wci�gn�� w swoje
k�opoty.
Ale Rozci�owski nie by� z jego
parafii, ci�gn�� dalej:
- M�wi�y mi panie z naszej
ambasady, z kt�rymi mia�em
okazj� si� zetkn��, �e podczas
urlop�w lub s�u�bowych wyjazd�w
do kraju, zawsze za�atwiaj� tu
wszystkie powa�niejsze sprawunki.
- S�yszysz? - zwr�ci� si�
Krystian do �ony.
- No, ale w ko�cu liczy si�
przede wszystkim fason! -
powiedzia�a babka Wysoczarska,
bez przychylno�ci patrz�c na
wnuka. Zasi�ga� informacji na
temat Stan�w u Rozci�owskiego,
kt�ry tam by� przed kilku laty,
zapominaj�c, �e ona wr�ci�a
stamt�d zaledwie przed rokiem po
d�u�szym pobycie u c�rki w Los
Angeles. Cho� ju� prawie
osiemdziesi�cioletnia, w�o�y�a
na ten uroczysty rodzinny
wiecz�r czarny kostiumik z
brokatu, rozja�niony bluzk� ze
z�otej lamy o wyrafinowanie
skromnym koszulowym kroju. -
Liczy si� przede wszystkim fason
- powt�rzy�a.
- Moja mama jest zawsze ubrana
najmodniej na �wiecie -
odezwa�a si� Sylwia. Wszystko
potrafi wyszpera� w
warszawskich sklepach za
ca�kiem tanie pieni�dze. -
M�wi�a z pe�nymi ustami,
wymachuj�c widelcem, ale to nie
razi�o Rozci�owskiego. Patrzy�
na c�rk� z mi�o�ci�, mo�e
dlatego, �e - cho� podrzucona
przez Agnieszk� dziadkom - by�a
jednak najwyra�niej dumna z
matki.
- Nie znam si� na tym -
powt�rzy� zn�w Kamil, w�a�ciwie
bez zwi�zku, ale jakby ze
wzrastaj�c� satysfakcj�.
O czym oni m�wi�? my�la�a
babka Izabelka. Zdumiewa�o j�,
�e tyle rzeczy, tyle w og�le
wszystkiego potrzebuj� teraz
ludzie. Ona przysz�a do tego
domu w jednej sukienczynie,
kiedy Karol po �mierci matki
naj�� j� do piel�gnowania ojca i
prowadzenia domowego
gospodarstwa. I wystarczy�o, �e
tr�ci�a go piersi� w w�skich
drzwiach, �e otar�a si� o niego
biodrem, a ch�op zg�upia� do
tego stopnia, �e prost�
dziewczyn� uczyni� pani�
weterynarzow�, cho� mog�a z nim
�y� na koci� �ap� i wcale by go
do tego nie przymusza�a. Piotru�
(ten b�l w sercu, nie ustaj�cy
po tylu latach, na przypomnienie
jego imienia, wyrazu jego oczu)
urodzi� si� dopiero w rok po
�lubie, i wszyscy j� - Izabelk�
- za to w mie�cie szanowali.
Pani doktorowo, zwracali si� do
niej od razu, cho� mo�e inne
doktorowe wcale nie by�y z tego
zadowolone.
- Poda� barszcz? - przechyli�a
si� ku Karolinie.
- My�l�, �e chyba tak... -
Karolina powiod�a wzrokiem po
p�miskach z resztkami zak�sek -
powiem zaraz Pawlisiowej, �eby
go podgrza�a.
- Ty sied�! - powstrzyma�a j�
matka unosz�c si� z miejsca. -
To dzi� tw�j wiecz�r. A poza tym
ja z Pawlisiow� najlepiej si�
rozumiem. �eby� wiedzia�a, jakie
pyszne uszka zrobi�a do
barszczu!
- Bo to Galicjanka - wyja�ni�
ksi�dz Rudek. - A u tych z
dawnej Galicji, jak barszcz, to
tylko z grzybowymi uszkami. -
Pawlisiowa by�a ksi꿹
gospodyni�, wypo�yczon�
Wysoczarskim na t� rodzinn�
uroczysto��. �wietna kucharka i
tego wieczoru da�a popis swoich
umiej�tno�ci. Ksi�dz, kt�ry
podczas kazania ostatniej
niedzieli napomkn�� aluzyjnie,
�e niekt�rzy parafianie �yj�
ponad stan, podczas gdy ich
zabytkowy ko�ci� wymaga wci��
kosztownych remont�w, nie kry�
jednak tego wieczoru dumy ze
swojej gospodyni. Sam lubi�
dobr� kuchni�, a Wysoczarskim
nale�a�o si� takie przyj�cie w
okr�g�� rocznic� ich �lubu.
Tylko jako� dzisiejsza data...
dzisiejsza data nie zgadza�a mu
si� z t�, kt�r� zapami�ta�
sprzed lat i zapisa� w
parafialnych ksi�gach...
Dlaczego obchodzili t� rocznic�
w grudniu, skoro polskie wojsko
wkroczy�o do miasta 22 stycznia
i dopiero wtedy...
By� m�odziutkim wikarym, kiedy
obj�� parafi� w tym mie�cie po
zas�u�onym proboszczu,
zam�czonym w Dachau. Wojna
jeszcze trwa�a, ale tutaj ju�
si� sko�czy�a, front przesun��
si� na zach�d, ludzie wracali do
swoich miejsc, cho� oczywi�cie
nie wszyscy, nie wszyscy...
Stara� si� w�a�nie, zebrawszy
troch� informacji o losach
mieszka�c�w tego miasta,
uporz�dkowa� parafialne ksi�gi -
gdy stan�a przed nim m�odziutka
para. Dziewczyna by�a w �a�obie,
tym bardziej go wi�c zdziwi�o,
gdy poprosili o spowied� i �lub
nazajutrz.
- Bez zapowiedzi? - zdumia�
si�. - I bez dyspensy? To
niemo�liwe.
- Musi by� mo�liwe -
powiedzia� ch�opak. Jutro id� do
wojska. - I na front.
- Dosta� pan powo�anie?
- Nie, nie dosta�em.
- Dlaczego wi�c... - zaj�kn��
si�, ale urwa�, nie wiedzia�
kogo ma przed sob�.
- Nie dosta�em powo�ania -
powt�rzy� ch�opak - ale id�. I
chc�, �eby ona - wzi��
dziewczyn� za r�k�, a jej �zy
nap�yn�y do oczu - czeka�a na
mnie jako moja �ona.
Chcia� m�odych o co� zapyta�,
ale nie naby� jeszcze
dostatecznej praktyki w
duszpasterskich sprawach,
ogarn�o go zawstydzenie, kt�re
mia� nadziej� zwalczy� w sobie,
zadaj�c to pytanie w mroku
konfesjona�u.
Otworzy� ksi�g� i zapyta� o
nazwiska.
Kiedy dziewczyna wymieni�a
swoje, zrozumia� dlaczego jest w
�a�obie. Ojcem jej by�
weterynarz Szymanko, kt�ry
zgin�� ostatniego dnia pobytu
Niemc�w w tym mie�cie, chowa� go
przed kilkoma dniami na
miejscowym cmentarzu. Ludzie o
tym wci�� m�wili, nie musia� o
nic pyta�. "Karolina Szymanko,
zapisa�, c�rka Karola i Izabeli
z domu Skrobek".
- Wiktor Wysoczarski -
powiedzia� m�ody, gdy zwr�ci� ku
niemu wzrok.
- Sk�d? - spyta� mimo woli, bo
ch�opak, cho� zbiedzony i
wymizerowany, nie pasowa� mu
jako� do tego miasteczka.
Nie odpowiedzia� na to
pytanie, wzruszy� tylko
ramionami.
- W�a�ciwie... sam nie wiem.
- Jak mo�na tego nie wiedzie�?
- W�drowa�em ostatnio.
- Od kiedy jest pan tutaj?
- Od pa�dziernika. Ale... nie
meldowany.
- Teraz te� nie?
- Nie.
Nie zapyta� dlaczego, cho�
wtedy w pe�ni jeszcze tego nie
rozumia�, a fakt, �e m�ody
prosi� o sakrament ma��e�stwa
przed do��czeniem do przyby�ego
zza Wis�y wojska, spraw�
dodatkowo zaciemnia�. Dopiero
p�niej, gdy zaprzyja�ni� si� z
Wysoczarskim, gdy razem zbierali
ksi��ki o drugiej wojnie,
wyja�niaj�ce i porz�dkuj�ce
niejako czyn zbrojny Polak�w,
zagmatwany konspiracj� podczas
jego trwania, dopiero wtedy
zrozumia� to "w�drowanie"
m�odego cz�owieka, kt�re z
dopalaj�cej si� po powstaniu
Warszawy zawiod�o go wraz z
wycofuj�cymi si� przez �oliborz
oddzia�ami AK do Puszczy
Kampinoskiej, sk�d Niemcy
wypchn�li je w m�ciwie
precyzyjnej akacji
"Sternschnuppe" a� pod �yrard�w
i Jaktor�w. Tu zadano im cios
ostateczny, tylko cz�� zdo�a�a
przedrze� si� do oddzia��w
partyzanckich dzia�aj�cych pod
Opocznem...
M�g� mu ju� to wtedy
powiedzie�, gdy stan�� przed nim
w zakrystii z t� dziewczyn�,
kt�ra powstrzymywa�a �zy. Ale
nie powiedzia�. Jak bole�nie -
ale i jak koniecznie - nieufni
byli Polacy w tamtych latach.
Zapyta� go wi�c o miejsce
urodzenia. I nawet na to pytanie
odpowiedzia� jakby z wahaniem i
bardzo cicho:
- Wysoczary w Sandomierskiem.
Nie wyobra�a� sobie - on,
ch�opski syn (Rudek - mo�e jaki�
szlachcic nazwa� tak pradziadka
od koloru w�os�w?), �e b�dzie
kiedy� �a�owa� ziemian, kt�rym
teraz wraz z odzyskaniem
wolno�ci grozi�a parcelacja,
ach, �eby� to tylko ona. A
jednak ogarn�� go jaki� jakby
w�asny �al na my�l o tej cudzej
ziemi, kt�r� miano kraja�, o
domu, kt�ry przesta� ju� by� dla
kogo� spu�cizn� po przodkach, po
wiekach... Do tej chwili - mimo
�a�oby dziewczyny, mimo �ez,
kt�re zab�ys�y w jej oczach,
mimo dr��cych niekiedy ust
ch�opaka - wydawali mu si�
promienn� m�od� par�. Ka�da
m�odo�� by�a wspania�a - m�odo��
ludzi, drzew traw, m�odo�� dnia,
wschodz�cego zalewaj�c� niebo
jutrzni� - ale najwspanialsza
by�a m�odo�� uczucia i ona to
ich rozja�nia�a, a� bi� od nich
blask, a� chwilami chcia�o mu
si� mru�y� przed nim oczy.
Dziwne, �e tamtego dnia nie
przysz�o mu do g�owy, �e ten
ch�opak, ten Wiktor Wysoczarski
z Wysoczar, w kt�rych
gospodarzyli ju� zapewne fornale
jego ojca, mo�e z Berlina nie
wr�ci�. Bo przecie� jasne by�o,
�e szed� na Berlin. Wszyscy,
kt�rzy przeszli przez to miasto
w marszu na zach�d, szli na
Berlin. Wi�c i on, jak m�g� si�
domy�le�, cho� tego od niego nie
us�ysza�, i on - ze spalonej
Warszawy, z puszczy
przetrzebionej przez Aktion
"Sternschnuppe", nazwan� tak
chyba przez kogo� rozczytuj�cego
si� w bajkach braci Grimm, z
bitwy pod Jaktorowem wreszcie,
po kt�rej, na kr�tko! przesta�
by� �o�nierzem - i on musia�,
musia�, na rany Chrystusa!
musia� i�� na Berlin.
- Wiesz, Wiktor - ksi�dz Rudek
przechyli� si� ponad sto�em ku
Wysoczarskiemu - wtedy, kiedy
stan�li�cie przede mn� i
poprosi�e�, �ebym da� wam �lub,
przez my�l mi nie przesz�o, �e
mo�esz nie wr�ci�.
Wiktor wyj�� spod obrusa
le��c� wci�� na jego kolanie
d�o� �ony, poca�owa� j� i
trzyma� przez chwil� przy ustach.
- Musia�em wr�ci�. Ona na mnie
czeka�a.
- Och, jak czeka�am! -
westchn�a Karolina. �zy nap�yn�y
jej do oczu, opu�ci�a powieki,
�eby nikt ich nie dostrzeg�.
Taki dzie� szcz�liwy... po c�
�zy w taki dzie�? Mia�a przy
sobie tych, kt�rych kocha�a...
Wiktor siedzia� obok niej i
wci�� by� dla niej ch�opcem,
kt�rego z przera�eniem, ale i z
zachwytem obudzonym ju� w tej
pierwszej chwili, spostrzeg�a
obok Bia�ka pod �cian� stajni w
�w pami�tny pa�dziernikowy
wiecz�r. I ona pozosta�a chyba
dla niego dziewczyn�, ujrzan�
nagle we wrotach i od razu
budz�c� nadziej�, cho� wtedy
ka�dy cz�owiek m�g� tak�e budzi�
strach. Czy to mo�liwe, �eby nie
postarzeli si� dla siebie, cho�
dw�ch ich syn�w zbli�a�o si� ju�
do czterdziestki? Obydwaj
zreszt� nie wygl�dali na to.
Panuj�ca moda wyra�nie teraz
odm�adza�a m�czyzn. Kurtki
zamiast p�aszczy, d�insowe
spodnie - na d�ugie lata czyni�y
z nich m�odzie�c�w, czasem nawet
wbrew usposobieniu i
psychicznemu samopoczuciu, co
w�a�nie odnosi�o si� do
Krystiana i Kamila. Krystian
zreszt� nigdy nie mia� czasu na
m�odo��. Chyba nawet nie mia�
ju� czasu na dzieci�stwo. Od
najwcze�niejszych lat
poch�ania�o go pragnienie
wyprzedzania innych, pokonywania
ich, spychania na dalsze miejsca
w toczonym bezustannie, cho�
niekiedy tylko przez niego
u�wiadamianym sobie, wy�cigu.
Najbardziej ceni� ludzi, kt�rzy
go podziwiali. Ju� w przedszkolu
darzy� uczuciem tylko te
wychowawczynie, kt�re
podkre�la�y jego wyj�tkowo�� i
wyr�nia�y go w�r�d dzieci. To
samo powtarza�o si� w szkole
podstawowej i w �redniej, na
wy�szej uczelni. Ko�czy� je
wszystkie z pierwsz� lokat�, co
nigdzie nie przysporzy�o mu
przyjaci�, chyba nie tylko ze
wzgl�du na zawi��. Prac� w
handlu zagranicznym ceni� sobie
prawdopodobnie tak�e przede
wszystkim dlatego, �e dawa�a mu
mo�liwo�ci b�yszczenia, �e czu�
si� podziwiany wsz�dzie, gdzie
si� zjawia� - przystojny, dobrze
u�o�ony m�ody Polak, �wietnie
w�adaj�cy kilkoma j�zykami.
�yciowy prymus! m�wi�a o nim
jego �ona Katarzyna, co
zawiera�o tak�e - szczeg�lnie
przez ni� akcentowan� - pochwa��
ich ma��e�stwa. Konkurs na �on�
wygra�a spo�r�d licznych
kandydatek sposobem patrzenia na
niego tak intensywnym, jakby
wszyscy inni m�czy�ni utracili
nagle (dla niej!) wszelkie
zalety, jakby stali si� (dla
niej!) band� nieurodziwych
g�upc�w. Tak samo patrzy�a na
niego babka Wysoczarska. Nara�a�
si� jej niekiedy, jak on
spragnionej podziwu i wzmo�onej
uwagi (cho�by dzi� przy stole
rozpytywaniem Rozci�owskiego o
Stany), ale wybacza�a mu to
wszystko, bo by� dla niej
jedynym Wysoczarskim. Wiktor
ju� dawno nim by� przesta�,
Kamil nigdy nie budzi� nadziei,
�e nim zostanie, a z Marka nie
wiadomo co mog�o wyrosn��.
Wysoczary przepad�y, ale
Krystian zawsze sprawia�
wra�enie, �e w�a�nie z nich
wyjecha� i, �e zaraz tam wr�ci
po za�atwieniu swoich - tylko
swoich - spraw. M�j Wysoczarski!
m�wi�a o nim z czu�o�ci� babka i
w jaki�, cho� cz�ciowy spos�b,
wyr�wnywa�o jej to straty, kt�re
w �yciu ponios�a.
Teraz siedzia� przy stole
uszcz�liwiony bardziej od
rodzic�w tym, �e nie sprawi� im
zawodu, �e jednak przyjecha�
mimo tylu zaj�� i pozwala im
widzie� siebie przed d�ug�
roz��k�. Tylko czasem w
spojrzeniu jawi�o mu si�
roztargnienie, kt�re budzi�o w
Karolinie smutn� niepewno��, czy
jej syn naprawd� jest obecny
przy stole. Patrzy�a jeszcze
przez chwil� na jego pi�knie
sklepione czo�o, prosty ani
troch� nie zadarty nos i usta,
kt�re rzadko pozwala�y sobie na
spontaniczny u�miech. A potem -
szybko i jakby z pragnieniem
doznania nale�nej jej w tym dniu
�agodno�ci i odpr�enia po
uczuciach zbyt trudnych -
przenios�a spojrzenie na Kamila.
Nie by� podobny do brata, wda�
si� najwidoczniej w Szymank�w, a
tak�e w tych Skrobk�w zza Wis�y,
z kt�rych wywodzi�a si� babka
Izabelka. Mo�e nawet urodziwszy
by� od brata, smag�y jak matka i
babka, spojrzenie mia� jasne,
ujmuj�cy wyraz twarzy, w ustach
co� prawie dziewcz�cego, cho�
tak�e nie u�miecha� si� zbyt
cz�sto i - nie do ka�dego. W
jawny spos�b nie dba� o to, jak
go ludzie odbieraj� i nie stara�
si� tego odbioru polepszy�.
Nawet w tym dniu uroczystym
zjawi� si� u rodzic�w w
przyciasnym, spranym sweterku, w
wytartych spodniach. (Na lito��
bosk�! my�la�a babka
Wysoczarska. Czy�by nauczycielom
p�acono teraz tak ma�o, �e nie
mia� nic innego do w�o�enia?)
Kamila tak�e m�odo�� po prostu
nie zajmowa�a. Nie uwa�a� jej za
co� nadzwyczajnego, nie stara�
si� jej wykorzysta�. T� spraw�,
ten spos�b bycia, nawyk,
rozci�gni�ty na lata mimo ich
up�ywu, obydwaj bracia
pozostawili Agnieszce. To jej
obecno�� w domu by�a
promieniuj�c� na wszystkich
rado�ci�, niekiedy - gdy
nauczy�a si� k�ama� - mo�e nawet
sztuczn� i wymagaj�c� wysi�ku.
Ale Kamila nie zajmowa�a w�asna
m�odo��, o cudz� potrafi� si�
troszczy�, mo�e w�a�nie dlatego,
�e uwa�a� ten okres za najmniej
szcz�liwy w �yciu, a za
najbardziej odpowiedzialny za
ca�� jego reszt�. Uczniowie
uwa�ali go za m�drzejszego
koleg�, pragn�li jego przyja�ni,
nawet po opuszczeniu szko�y
starali si� j� utrzymywa�. Gdy
przyje�d�a� do rodzic�w
przynajmniej na cz�� wakacji,
Karolin� zadziwia�a mnogo��
otrzymywanych przez niego
list�w. O czym oni do ciebie
pisz�? pyta�a. Odpowiada�: O
�yciu. Czy zdawa� sobie spraw�,
�e tak bardzo podzielony mi�dzy
tylu ludzi coraz mniej mia�
siebie dla siebie? I dla swoich
bliskich. �ucja sze�� lat
czeka�a na sukces. Na sukces
inny ni� te, kt�re on - w swoim
odr�bnym mniemaniu - odnosi�.
Mog�a to by� praca
habilitacyjna, powr�t do pracy
naukowej na uniwersytecie, gdzie
przyj�to by go z otwartymi
ramionami, albo prywatna
op�acalna dzia�alno��, w kt�rej
wreszcie mog�yby by� w pe�ni
wykorzystane jego studia. Kamil
na nic takiego nie mia� ochoty.
Bezdzietnemu ma��e�stwu �atwo
by�o si� rozsta�, cho� Karolina
podejrzewa�a, �e t� �atwo�� jej
m�odszy syn zagra� z talentem,
kt�rego mog�aby mu pozazdro�ci�
Agnieszka.
Kt�ry z nich by� szcz�liwy?
Krystian, tak perfekcyjny w
denerwuj�cy dla Kamila spos�b,
czy Kamil o za ma�ych - wed�ug
Krystiana - ambicjach?
Drzwi, prowadz�ce do kuchni,
otworzy�y si� gwa�townie,
pchni�te energiczn� d�oni�
Pawlisiowej. Widnia�a w nich
przez chwil� okr�g�a i rumiana,
ale zaraz wysun�a si� zza jej
plec�w i przes�oni�a j� sob�
babka Izabelka z ogromn� tac�,
zastawion� fili�ankami z
dymi�cym barszczem.
- Ja babci pomog� - zerwa�a
si� od sto�u Sylwia. Powinna
by�a w�a�ciwie nazywa� j�
prababk�, ale brzmia�oby to
�miesznie, zw�aszcza, �e
Izabelka Szymankowa trzyma�a si�
jeszcze krzepko, pier� mia�a
pe�n�, nogi zgrabne i szybkie, a
r�ce, kt�rymi podawa�a barszcz
go�ciom, opalone do �okci
jeszcze od plewienia w ogrodzie,
nie by�y r�kami starej kobiety.
Sylwia, d�wigaj�c tac� z
fili�ankami, post�powa�a za ni�
krok w krok, prawie ju� tak
wysoka jak babka i zadziwiaj�co
do niej podobna. Ona teraz mia�a
przej�� pa�eczk� urodziwych
dziewcz�t w tej rodzinie i chyba
- c� za smarkata! - wiedzia�a
ju� o tym. Pe�nym wdzi�ku ruchem
g�owy odrzuca�a na plecy l�ni�ce
ciemne w�osy, co czyni�o j�
podobn� do �rebaka o d�ugiej
smuk�ej szyi i pod�u�nych oczach
skrytych za d�ug� rz�s�.
Karolina zwr�ci�a g�ow� ku
Rozci�owskiemu, ciekawa czy to
widzi. Istotnie patrzy� na
c�rk�, ale jakby ukradkiem, mo�e
nie chcia�, �eby kto�
spostrzeg�, jak bardzo cieszy go
jej widok, mo�e ba� si� przede
wszystkim tego, �eby ona sama
tego si� nie domy�li�a. Ten
du�y, silny m�czyzna mia� chyba
z�e do�wiadczenia ze zbyt jawnym
okazywaniem uczu� kobietom i
wola� si� strzec, co rozumia�a
tylko Karolina. Do dzisiejszego
dnia nie przebaczy�a Agnieszce
jej pierwszego rozwodu i we
wszystkich sporach, kt�re -
przed nim i po nim - wynika�y,
zawsze by�a po stronie zi�cia.
On zreszt� odp�aca� jej
przywi�zaniem, kt�rego daremnie
oczekiwa�a ze strony dzieci.
Krystian i Agnieszka od
najwcze�niejszych lat byli
zaj�ci tylko w�asnymi sprawami,
inni ludzie w ich �yciu mieli
znaczenie wy��cznie us�ugowe.
Kamil... Czy nie za du�o o nich
my�l�? przestraszy�a si�. Maj�
swoje �ycie i trzeba to
zrozumie�, dlaczego akurat dzi�
zdaje mi si�, �e jeszcze tego
nie zrozumia�am?
- Przesta� rozmy�la� -
lszepn�� Wiktor. - Barszcz ci
wystygnie.
- Nie lubi� gor�cego.
- My�l�, �e Agnieszka o�ywi
towarzystwo przy stole, bo jako�
zaczyna by� sennie.
- Nie przyjedzie przed
dwudziest� drug�.
- Zostanie na noc?
- Chyba tak. Jutro niedziela,
nie ma pr�by w teatrze.
- My�lisz, �e spodziewa si�
zasta� tu Rozci�owskiego?
- Dla niej to oboj�tne.
- Szkoda.
- No w�a�nie - wielka szkoda.
- Babciu! - Sylwia zwraca�a
si� teraz do Karoliny. - Czy
b�d� mog�a po kolacji zagra� z
Markiem w ping_ponga? Rozstawimy
st� u dziadka w gabinecie.
- A pyta�a� Marka, czy ma
ochot�?
- Och, na pewno ma ochot�! -
zdecydowa�a, nie przewiduj�c
sprzeciwu, Sylwia. Marek by�
m�odszy od niej o ca�y rok;
wyro�ni�ty ponad wiek mia�
jednak dziecinn� jeszcze twarz,
troch� niemraw� po p�owej i
jakby usuni�tej w cie� m�a
matce. Pewny siebie na pocz�tku
wizyty z racji zapowiadanego
wyjazdu z rodzicami do Stan�w,
podczas kolacji gas� przy
Sylwii, obok kt�rej siedzia�,
przyt�oczony podziwem dla niej,
a mo�e nawet ju� m�skim l�kiem
przed po raz pierwszy w tej
postaci napotkan� kobieco�ci�.
Karolina to widzia�a.
- Causinen sind die Kaninchen
der Liebe - powiedzia�a cicho
do Wiktora.
- Zapomnia�em ju�, co to
znaczy.
- Kuzyni s� kr�likami
do�wiadczalnymi mi�o�ci.
- Daj spok�j, to jeszcze
dzieci.
- Dzieci? - przed sam� sob�
zw�tpi�a Karolina. - Przypomnia�
jej si� dzie� i spos�b, w jaki
przed dwoma laty Sylwia
powiedzia�a jej, �e oto
dojrza�a, �e ma ju� to, jak
wiele innych dziewcz�t w klasie.
Najpierw �mia�a si� d�ugo,
potem potrz�sn�a g�ow�, co
zwyk�a by�a czyni�, gdy czu�a
si� z czego� dumna.
- Babciu, gdybym si� teraz
pu�ci�a, to ju� bym mia�a
dziecko.
Nie pyta�a - wiedzia�a. Ale to
tylko pocz�tkowo wydawa�o si�
straszne. P�niej przysz�a
uspokajaj�ca, pe�na ulgi
refleksja: nie trzba jej by�o
nic m�wi�, t�umaczy�,
przestrzega�. Wiedzia�a.
Jej matka, Agnieszka, w takiej
samej chwili powiedzia�a tylko:
- Mamo! To ju� si� zacz�o.
Cieknie ze mnie, jak z dziurawej
beczki. Musz� i�� do apteki po
wat�.
Ona sama, kiedy j� to
spotka�o, kiedy to na ni�
spad�o, by�a w pe�ni nie�wiadoma
tak bole�nie, tak k�opotliwie i
nieestetycznie objawiaj�cego si�
kobiecego losu. U�wiadomiona
przez matk�, poinformowana przez
ni�, �e odt�d tak ju� b�dzie co
miesi�c, p�ak�a przez ca�y dzie�
pe�na rozpaczy i wstr�tu do
swojej p�ci. W ko�cu ojciec
uzna�, �e mo�e to naprawd� za
wcze�nie i, �e trzeba i�� z
dzieckiem do doktora.
Pami�ta�a dok�adnie s�omkowy
kapelusz, jaki matka za�o�y�a
tego dnia, kwiecist� sukni� bez
r�kaw�w, jej nagie opalone
ramiona i mo�e by�o w tym jakie�
pocieszenie, �e mia�a sta� si�
kim� takim jak ona. Ca�a wizyta
u doktora Zaczy�skiego
przebiega�a w tej podniecaj�cej
(doktora), aurze kobieco�ci.
Kaza� jej si� rozebra�, ale
nie po to, �eby j� bada�.
- Niech pani na ni� spojrzy -
powiedzia� do matki, a j� sam�
zaprowadzi� przed lustro, aby
tak�e mog�a si� sobie przyjrze�.
Zapami�ta�a z tego, ogl�danego w
pomieszaniu i przera�eniu swego
wizerunku, nie piersi, kt�rych
najbardziej si� wstydzi�a, ale
ciemne, pos�pne oczy i usta,
bardzo czerwone, obrzmia�e,
jakby dopiero co kto� je
ca�owa�. - Niech pani na ni�
spojrzy - powt�rzy� doktor. - S�
rodziny, w kt�rych dziewczynki
bardzo szybko dojrzewaj�. To
sprawa pewnych predyspozycji,
wrodzonej zmys�owo�ci,
temperamentu...
A do niej powiedzia�... uj��
jej brod� dwoma gor�cymi palcami
i powiedzia�:
- Jeste� ju� teraz ma��
kobietk�. Na wszystko wok�
siebie zaczniesz patrze� innymi
oczyma.
- Jakimi? - zapyta�a ochryple.
- M�drzejszymi. I czulszymi
mo�e tak�e.
- W naszej wiosce... -
odezwa�a si� matka
niefrasobliwym tonem - w naszej
wiosce to si� nikt takimi
sprawami nie przejmowa�.
- Gdzie...? - spyta� nieco
stropiony doktor.
- A tamuj - odpowiedzia�a
Izabelka Szymankowa, machn�wszy
r�k�. - Za Wis��.
O czym ja my�l�? przerazi�a
si� Karolina. Wparte w ni�
wyczekuj�ce spojrzenie Sylwii
przywr�ci�o j� rzeczywisto�ci.
- Oczywi�cie, mo�esz rozstawi�
st� do ping_ponga w gabinecie
dziadka - powiedzia�a. - Ale
dopiero po kolacji.
- Przecie� m�wi�, �e po
kolacji - wzruszy�a ramionami
Sylwia.
- Nie zajmujesz si� wcale
swoim go�ciem - powiedzia�a z
naciskiem babka Wysoczarska do
syna. - Pan Zi�ko prawie nic
nie je.
- Zio�ko - sprostowa� z lekkim
uk�onem milcz�cy dot�d �ysawy
m�czyzna, siedz�cy obok �ony
Krystiana, Katarzyny. Mo�e i ona
milcza�a dlatego, �e nie
potrafili nawi�za� ze sob�
kontaktu.
- Pan Zio�ko nic nie je?! -
powt�rzy�a z serdecznym
niepokojem babka Izabelka.
Rozdawszy fili�anki z barszczem,
usiad�a ju� przy stole, ale
teraz zerwa�a si� ze swego
miejsca i zacz�a podsuwa�
Zio�ce nie opr�nione jeszcze
p�miski.
- Ale� jem, jem... prosz� si�
mn� nie zajmowa� - broni� si�,
zmieszany coraz bardziej
zwr�con� na niego uwag�, go��.
Zachowa� �piewny akcent, co
wywo�a�o od razu u�mieszek na
ustach Marka. - I wszystko mi
bardzo smakuje. A te uszka! Moja
mama gotowa�a taki barszcz i
takie uszka. Pami�tasz, Wiktor,
zawsze ci o nich opowiada�em.
To �mieszne, teraz nikt by w to
nie uwierzy�. Tu wojna, Niemcy
si� ostrzeliwuj�, w ka�dej
chwili mo�e cz�owiek zgin��, a
ja o tych uszkach... Pami�tasz
chyba Wiktor, co?
- Pami�tam - mrukn��
Wysoczarski - zdumiewa�o go to,
ale i z lekka niecierpliwi�o, �e
Zio�ko podczas trwaj�cej ponad
czterdziestu lat przyja�ni w
ka�dej rozmowie wraca� do
wspomnie�. Przecie� ca�a droga
na Berlin, a potem ten prawie
rok w Bieszczadach, to by�
towarzysz�cy im wci�� strach
przed �mierci�, bezustanne ni�
zagro�enie, krew cudza i w�asna,
niedospanie i brud, �o�nierska
udr�ka i niewygoda w ka�dej
godzinie, �o�nierski wysi�ek
ponad ludzk� miar�. A jemu wci��
chcia�o si� o tym m�wi�. Nieraz,
gdy grali w szachy i gdy s�dzi�,
�e jego partner w d�ugim
zamy�leniu rozwa�a nast�ne
posuni�cie, on nagle wyrywa� si�
ze swoim "pami�tasz?".
Zaobserwowa�, �e z innymi lud�mi
potrafi� rozmawia� na inne
tematy. Interesowa� si�
polityk�, zatrudniony w
cegielni, rzetelnie przejmowa�
si� jej sprawami i nieraz o niej
m�wi� - ale nie z nim. Z nim
rozmawia� tylko o tym, co wtedy
- w ten najgorszy czas - razem
prze�yli. Ale czy najgorszy?
Mo�na by�o zgin�� ka�dej
chwili, ale jednak czas by�
wspania�y! Wspania�y! Do dzi�
nie zblad�a w nim, nie
wywietrza�a odczuwana wtedy
rado��, �e oto wojna si�
ko�czy, a oni zwyci�aj�! Id� na
Berlin i zwyci�aj�! A �e to
by�a tak�e rado�� zemsty? Niech
tam ksi�a m�wi�, co chc�, ale w
tamtych dniach nie mog�a by�
grzechem i nie by�o kapelana w
polskich szeregach, kt�ry by za
ni� naznaczy� �o�nierzom pokut�.
A je�li by�o inaczej... je�li
by�o inaczej, to do dzi� dnia
nosi� ten grzech w sobie,
poniewa� nie przysz�o mu do
g�owy wyspowiada� si� z niego po
powrocie przed ksi�dzem Rudkiem.
Gdy po ka�dym ataku liczyli
straty, my�la�, �e poleg�ym nie
�ycia by�o �al, ale tego, �e nie
doszli, �e nie zobaczyli
ostatecznej kl�ski wroga,
kt�remu pycha kaza�a uzna� zabijanie
za swoj� misj� i wy��czny sw�j
przywilej.
- Wiecie, jaki film uwa�am za
najpi�kniejszy film �wiata? -
spyta� nagle, cho� przy stole
toczy�a si� w�a�nie pogodna
rozmowa na temat pierog�w z
kartoflami i serem, kt�rymi
nieust�pliwie zachwyca� si�
Zio�ko, cho� babka Izabelka
twierdzi�a, �e nie ma to, jak
pierogi z kiszon� kapust�,
doprawione obficie grzybami.
Nikt nie zapyta� - jaki to
film, ale jego nie powstrzyma�o
to od wyjawienia swojej my�li.
- M�g�bym go ogl�da� dwa razy
dziennie - ci�gn�� - rano po
przebudzeniu i wieczorem przed
za�ni�ciem. My�l�, �e w
najwi�kszej pospolito�ci �ycia
�wiadomo��, pami��, �e si� co�
takiego prze�y�o, �e bra�o si� w
tym udzia�...
- C� to za film? - spyta�
wreszcie Rozci�owski.
A teraz Wiktor nie odpowiada�
d�ug� chwil�, przymkn�� powieki,
jakby sam dla siebie rozpocz��
wy�wietlanie obraz�w, kt�re
uwa�a� za tak pi�kne.
- C� to za film? - powt�rzy�
Rozci�owski.
Jeszcze i teraz odpowiedzia�
nie od razu. Otworzy� w ko�cu
oczy, ale wydawa�o si�, �e musi
przyzwyczaja� si� do widoku
twarzy, kt�re mia� przed sob�.
- S� sekwencje... - zacz��
cicho - s� sekwencje, nakr�cone
podczas czerwcowej defilady
zwyci�stwa w Moskwie w
czterdziestym pi�tym roku...
- Dziadziu! - szepn�a Sylwia.
- Nie m�wi�em o tym! -
krzykn�� Wiktor. - NIgdy o tym
dot�d nie m�wi�em! - Zdawa�o mu
si�, �e Sylwia stawia go teraz
na r�wni z Zio�k�, �e uwa�a go
za takiego samego, nie mog�cego
oderwa� si� od wojennych
wspomnie� nudziarza. - Nigdy o
tym dot�d nie m�wi�em -
powt�rzy� �agodniej. - I powiem
tylko raz: Najpi�kniejszy film
�wiata! Zbli�aj�ce si� kolumny
�o�nierzy, rzucaj�cych na ziemi�
zdobyte na wrogu sztandary.
Prze�yli, zwyci�yli i oto id�,
�eby rzuci� hitlerowskie
sztandary na coraz wy�sz�
stert�...
- Dziadziu! - nie wytrzyma�a
zn�w Sylwia.
Ale tym razem skarci�a j�
Karolina ostro i chyba
przesadnie. Poczerwienia�a z
oburzenia i a� unios�a si� na
krze�le.
- Cicho b�d�! - krzykn�a. - A
je�li nie chcesz, albo nie
umiesz uczestniczy� w rozmowie
doros�ych, to id� do swego pokoju!
Sylwia najpierw si� zdziwi�a,
babka nigdy si� tak do niej nie
odzywa�a. Ale skoro si� tak
odezwa�a, trzeba by�o mie�
trroch� honoru... Wsta�a powoli,
u�miechn�a si� do wszystkich,
nawet dygn�a.
- No, to sp�ywam.
- Nie, nie, Sylweczko -
powstrzyma� j� dziadek. - Nie
r�b mi tej przykro�ci. Zreszt�
ju� sko�czy�em. Chcia�em tylko
powiedzie�, jaki to pi�kny film.
- Ale ni st�d, ni zow�d...
teraz, podczas dzisiejszej
kolacji - babka Wysoczarska by�a
wyra�nie niezadowolona z syna -
taki temat...
- Pan by� z ojcem w pierwszej
armii? - pospiesznie zagada�
incydent Rozci�owski, zwracaj�c
si� do Zio�ki.
- Tak - Zio�ko wyra�nie si�
o�ywi�, odsun�� fili�ank�, w
kt�rej by�y tak chwalone przez
niego uszka, zapomnia� o nich. -
Tak, w 6 Pomorskiej Dywizji
Piechoty. Tylko �e ja
doszlusowa�em do niej pod
Przemy�lem, a Wiktor dopiero tu
za Wis��.
- Przynajmniej nie musia�em
jej forsowa� - u�miechn�� si�
niewyra�nie Wysoczarski.
- Ale omin�o ci� wej�cie do
Warszawy.
- A tego nie �a�uj�. Nie,
naprawd� - tego nie �a�uj�!
Przecie� dopiero co, przed
niespe�na czterema miesi�cami z
niej wyszed�em. I wci�� mia�em
przed oczyma gruzy. I tylko
gruzy innych miast mog�y
przes�oni� mi ten widok. "Gruzy
Berlina za gruzy Warszawy" -
pisali�my wsz�dzie, wchodz�c na
ziemi� niemieck� - pami�tasz?
Teraz on m�wi� "pami�tasz" do
Zio�ki, tego si� nigdy po sobie
nie spodziewa�. Ogarn�a go
w�ciek�o�� na Rozci�owskiego,
kt�ry zn�w sprowadzi� rozmow� na
zaniechany ju� - po protestach
Sylwii i matki - temat. Rzuci�
mu niech�tne spojrzenie, ale on
tego nie zauwa�y�. Pochylony
ponad sto�em ku Zio�ce,
oczekiwa� od niego odpowiedzi na
pytanie te�cia.
- Ja bym mia� nie pami�ta�? -
za�mia� si� szeroko Zio�ko. -
Sam to smarowa�em na wszystkich
ruinach! W Ko�obrzegu, a potem w
Berlinie! Ostatni raz
nasmarowa�em w Sch~onfeld, gdzie
spotkali�my si� z Amerykanami.
- Ale tamte gruzy mo�e by�y
ich dzie�em - wtr�ci�
Rozci�owski.
- Wszystko jedno. Nikt wtedy
jeszcze niczego nie rozdziela�.
Nad �ab� sta�a ich 9 Armia i te�
chyba po gruzach sz�a na Berlin.
Tylko, �e my�my doszli pierwsi!
- Zn�w za�mia� si� ha�a�liwie,
uderzy� si� po udach, a babka
Wysoczarska spojrza�a na� ze
zgroz�.
Pami�ta�a tego Zi�k� -
nosz�cego dzi� �wi�teczny,
paradny garnitur, �nie�n�
koszul� i ca�kiem nie�le
zawi�zany krawat - pami�ta�a
tego Zi�k� w �o�nierskim mundurze,
kiedy Wiktor o�mieli� si�
przywie�� go do niej na
dwudniowy urlop otrzymany
dopiero w Bieszczadach, dok�d
skierowano ich pu�k tu� po
zako�czeniu wonjny.
Mieszka�a ju� wtedy z m�em w
Krakowie w mieszkanku
znalezionym im przez dalek�
kuzynk�, od kt�rej Wiktor dosta�
adres rodzic�w. Zdo�ali uratowa�
i wywie�� cenniejsze meble,
obrazy i srebra. Ledwie si� to
mie�ci�o w dw�ch klitkach na
poddaszu, dla ludzi pozostawa�o
ju� w nich naprawd� bardzo ma�o
miejsca. Ale za to by�o co
sprzedawa� w ci�gu tych
czterdziestu lat, co by�o smutn�
konieczno�ci� zw�aszcza na
pocz�tku, gdy Xawery nie
zdecydowa� si� jeszcze przyj��
posady dyrektora Stadniny Koni.
Potem zn�w zamieszka� w pa�acu
(w dodatku - co za ulga! - nic
go nie obchodzi�y jego remonty)
ale ona nigdy go tam nie
odwiedza�a i, prawd�
powiedziawszy, nie za bardzo
korzysta�a z jego dyrektorskiej
pensji. Wystarczy�o jej to, co
uzyskiwa�a ze sprzeda�y
rodzinnych pami�tek, by�a
cz�stym go�ciem krakowskiej
Desy, gdzie j� znano i
szanowano. Zastanowi�a si� przez
chwil�... czy nie za nisk�
ustali�a cen� za mahoniowy
sekretarzyk z czas�w Marii
Teresy, ozdobiony miniatur�
cesarzowej? Postanowi�a to
przemy�le� i zaraz po powrocie
do Krakowa p�j�� do kantoru
Desy, �eby spraw� jeszcze raz
przedyskutowa�...
I w tym to mieszkanku,
zawalonym po sufity zbywalnymi
na szcz�cie dowodami dawnej
�wietno�ci Wysoczarskich, zjawi�
si� kt�rego� dnia Wiktor w
�o�nierskim mundurze. Z Zi�k�.
Powia�o odorem wojska i
rzeczywisto�ci, kt�rej w
Krakowie przy odrobinie wysi�ku
mo�na by�o w og�le nie zauwa�a�.
Nie od razu pozna�a Wiktora.
Pospolito�� twarzy Zi�ki
po�o�y�a si� jakby i na tym
drugim obliczu pod daszkiem
�o�nierskiej czapki z orze�kiem
bez korony. Czego to u niej -
akurat u niej - szukali ci
ludzie?
- Nie poznaje mnie mama? -
zdumia� si� Wiktor. Jego g�os
by� najpierw nim dawnym, potem oczy,
roze�miane, jak za tamtych lat,
kiedy tak cz�sto mia� si� z
czego cieszy� - z wygranej
partii tenisa czy udanej
przeja�d�ki konnej, z poznania
nowej dziewczyny. Teraz dopiero
zrozumia�a, �e stoi przed ni�
jej syn, tak odmieniony ubiorem,
ale jednak najpewniej jej syn,
jej dziecko. Widzia�a go
ostatni raz, gdy by� jeszcze
ch�opcem, wys�anym tak
niefortunnie i niepotrzebnie na
te jakie� tajne studia w
Warszawie, teraz sta� przed ni�
m�czyzna, w przedziwny spos�b
bardzo pewny siebie w swoim
odmienionym losie.
- M�j Bo�e! To naprawd� ty? -
szepn�a i rzuci�a si� ku niemu
z wyci�gni�tymi ramionami, a on
tak�e j� obj�� i uni�s� do g�ry,
bo zrobi�a si� przy nim jaka�
ma�a i lekka, czu�a to, gdy
przytuli� jej g�ow� do piersi na
kr�tk� chwil� szcz�liwego
p�aczu.
Ten Zi�ko sta� obok. Zdj��
czapk� i gni�t� j� w r�kach z
rozradowanym, ale i zak�opotanym
wyrazem twarzy; trwa�o to chyba
do�� d