1966
Szczegóły |
Tytuł |
1966 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1966 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1966 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1966 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
David Morrell
RAMBO 3
Na podstawie scenariusza
Sylvestra Stallone i Sheldona Letticha
Prze�o�y�
Maciej Perty�ski
Tytu� orygina�u
RAMBO 3
Copyright (c) 1988 David Morrell
Ilustracja na ok�adce
Jerzy T. Czaplicki
Sk�ad i �amanie
FELBERG
For the Polish translation
Copyright (c) 1994 by Maciej Perty�ski
For the Polish edition
Copyright (c) by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I
ISBN 83-86611-30-8
Od autora
W mojej ksi��ce Pierwsza krew Rambo umiera.
W filmie �yje nadal.
Z podzi�kowaniami dla Andy'ego Vajny, Mario Kassa-
ra i ich zespo�u w wytw�rni Carolco (tu specjalny uk�on
w stron� Jeanne Joe, Xochitl Contis, Stephanie Pond-
Smith, Toma Graya, Rolanda Neveu i Yonny'ego Lucasa,
bez kt�rych przygotowania do napisania tej ksi��ki trwa-
�yby wieki).
N� u�ywany przez Rambo w tej ksi��ce zosta� stwo-
rzony przez Gila Hibbe�a, P.O. Box 24213, Louisville,
Kentucky 40224. Trzysta pi��dziesi�t sztuk takich no�y,
opatrzonych jego podpisem i numerem seryjnym rozpro-
wadzono w�r�d kolekcjoner�w. W sprzeda�y osi�galna
jest bli�ej nieokre�lona liczba lekko r�ni�cych si� egzem-
plarzy.
�uk i strza�y z tej ksi��ki, zmodyfikowane wersje opi-
sywanych w ksi��ce Rambo. Pierwsza krew II s� dzie�em
Pracowni �ucznictwa Hoyt/Easton, 605 North Challen-
ger Road, Salt Lak� City, Utah 84116. Sk�adam tu po-
dzi�kowania Joe Johnstonowi za u�wiadomienie mnie, jak
bardzo wymy�lne to twory.
Walka duchowa jest r�wnie brutalna,
jak walka ludzi.
Ale wizja sprawiedliwo�ci jest
czyst� przyjemno�ci� dla Boga.
Arthur Rimbaud
CZʌ�
PIERWSZA
Rozdzia� 1
�ycie to cierpienie,
Pogr��aj�c si� w medytacji nad t� pierwsz� z Czterech
Prawd Buddy, Rambo zacisn�� d�o� na g�adkiej bambuso-
wej powierzchni wspania�ego kilkusetletniego �uku. Opu-
�ci� go nisko przy lewym boku, zamkn�� oczy i g��boko
oddychaj�c, usi�owa� zapanowa� nad zam�tem w duszy.
Przez jego muskularny tors przebiega�y fale napi�cia,
pot�na klatka piersiowa i szerokie mi�nie grzbietu na-
pr�a�y si� i rozlu�nia�y. Po chwili szpiczaste dachy bud-
dyjskiego klasztoru w Bangkoku, w Tajlandii, znikn�y
z jego my�li tak, jak znikn�y mu z oczu, kiedy je za-
mkn��. Przesta�y dla niego istnie� zdobne z�oceniami
iglice �wi�tyni i poblask zachodz�cego s�o�ca, odbijaj�cy
si� od terakoty i marmuru.
Ale inne zmys�y wci�� reagowa�y. Rambo s�ysza� po-
brz�kiwanie poruszanych wiatrem dzwonk�w modlitew-
nych, a nozdrza dra�ni� mu aromat kadzide�. �uk wci��
przypomina� o swym istnieniu niezwyk�� twardo�ci�
uchwytu. Rozdra�niony, �e nie jest w stanie odci�� si� od
wszystkich rozpraszaj�cych go bod�c�w, Rambo otwo-
rzy� oczy i skupi� si� tylko na celu.
By� to oddalony o trzydzie�ci metr�w pi�tnastocen-
tymetrowy kwadratowy kawa�ek drewna, przymocowany
do grubej, ciasno splecionej wi�zki s�omy, opartej o g�ad-
ki kamienny mur po drugiej stronie dziedzi�ca klasztor-
nego. Rambo wpatrywa� si� w drewno, a� wreszcie wyda-
�o mu si�, �e cel ro�nie i podp�ywa do niego, zas�aniaj�c
ca�e pole widzenia. Nie s�ysza� ju� dzwonk�w, nie czu�
kadzide� ani twardo�ci �uku. Znik�y dachy i iglice klaszto-
ru, nie istnia�o ju� zachodz�ce s�o�ce, nie by�o mnich�w,
rozpoczynaj�cych wieczorne modlitwy. By� tylko cel. I je-
go targana niepokojami dusza.
Ca�e �ycie jest cierpieniem, naucza� Budda.
Rambo nauczy� si� tego dobrze. Krzy�uj�ce si�, d�ugie,
g��bokie blizny na jego plecach i piersi, poszarpane brzegi
szramy na jego prawym bicepsie, nier�wne rozci�cie
lewej ko�ci policzkowej, te i inne �lady po ostrzach bag-
net�w i no�y, pocisk�w karabinowych i od�amkach szra-
pnela, torturach zadawanych drutem kolczastym i og-
niem, wszystkie one by�y potwierdzeniem prawdziwo�ci
nauk Buddy:
�ycie to b�l.
Wpatruj�c si� w cel, Rambo na nowo prze�ywa� Wiet-
nam... upa�, robactwo, pe�n� pijawek d�ungl�... niezliczo-
ne strzelaniny... nie ko�cz�cy si� chaos wrzask�w i wybu-
ch�w, ryku �mig�owc�w i wizgu pocisk�w smugowych;
gwizdu mo�dzie�y i suchych eksplozji min, tryskaj�cej
krwi i rozrywanych cia�.
Ponownie czu� cierpienie swego uwi�zienia i sze�cio-
miesi�cznych tortur, mordercz� ucieczk�/Ale jedn� woj-
n� zast�pi�a druga.
W Ameryce.
Ten gliniarz! Dlaczego on mi nie da� spokoju? Chcia-
�em tylko tego, co osi�gn��em, wolno�ci wyboru dok�d
i�� i co robi�, nie wchodz�c nikomu w drog�. Dlaczego
musia� by� taki wredny?
Ale przecie� ty by�e� jeszcze wredniejszy!
Nie mia�em wyboru!
Na pocz�tku mia�e�! Mog�e� przecie� zrobi� to, czego
chcia�. Mog�e� si� wynie��.
Ale czy w�a�nie po to walczy�em w Wietnamie? �eby
mnie przep�dzali, kiedy wreszcie wr�ci�em do domu?
Przecie� mam jakie� prawa!
Jak cholera! I na pewno nauczy�e� tego gliniarza, �e je
masz. Ale rzecz polega na czym innym. Kiedy ju� rozpie-
przy�e� jego miasto na strz�py i kiedy ci� wreszcie za-
mkn�li w wi�zieniu, jakie tam mia�e� prawa? Prawo do
walenia m�otem w kamienio�omie? Prawo do czucia, jak
�ciany twojej celi spadaj� ci na g�ow�? Gdyby pu�kownik
nie dotrzyma� s�owa i ci� nie wyci�gn��...
Pu�kownik. Tak. Rambo u�miechn�� si�. Pu�kownik.
Trautman, kt�ry go szkoli�, kt�ry by� jego dow�dc�
w Wietnamie, kt�ry by� dla niego jak ojciec.
Jedyny cz�owiek, kt�remu Rambo ufa�.
Dzi�ki interwencji Trautmana u w�adz, Rambo odku-
pi� sw� wolno�� za cen� zgody na powr�t do piek�a, na
powt�rny wyjazd do Wietnamu i obozu jenieckiego,
gdzie kiedy� by� wi�ziony i torturowany. Wci�� trzymano
tam ameryka�skich �o�nierzy, kt�rych Rambo mia� urato-
wa�. Zrobi� to. Wiele lat po zako�czeniu wojny wreszcie
j� wygra�. Zrobi� to, a przy okazji zdo�a� pokona� jeszcze
jednego wroga - uciele�niony w jednym cz�owieku, odra-
�aj�cy i pe�en hipokryzji system, kt�ry wysy�a� na t�
wojn� ameryka�skich �o�nierzy, ale nie zawraca� sobie
g�owy zapewnieniem im �rodk�w do jej wygrania.
O tak, wype�ni� misj�.
Ale jakim kosztem! Nie tylko dla swego cia�a. Prawdzi-
we rany odnios�a jego dusza, bo za ka�dym razem, kiedy
kogo� zabija�, kiedy widzia� czyj�� �mier�, cz�� jego
duszy tak�e umiera�a. B�g jeden wie, ile razy umar�.
Szczeg�lnie jedna �mier� niemal go zabi�a. Jej imi� -
samo wspomnienie by�o tortur� - brzmia�o Co. Wietnam-
ska dziewczyna, dwadzie�cia kilka lat. Niebywa�e delikat-
na. Prze�liczna. By�a jego ��cznikiem, kiedy zrzucono go
na spadochronie w Wietnamie. Pomog�a mu uratowa�
wi�ni�w. Jemu te� uratowa�a �ycie.
A po drodze nauczy�a go czego�, co uwa�a� za niemo�-
liwe. Kocha�.
Ale nie by�o czasu na mi�o��. Bo Co zgin�a.
A Rambo prze�y�. Prze�y�, bo furia i w�ciek�o�� po jej
�mierci da�a mu si�y. Cho� nie�ywa, Co zn�w uratowa�a
mu �ycie. <
Rozpacz i b�l szarpa�y jego dusz�. Jego pot�na pier�
unosi�a si� w szybkim oddechu, kiedy tak sta� na dzie-
dzi�cu klasztoru, �ciska� �uk i wpatrywa� si� w oddalony
o trzydzie�ci metr�w cel. Medytacja odnios�a skutek. Cel
by� wszystkim.
Z jednym wyj�tkiem. Rzemyk wok� jego szyi. A na
nim miniaturowy Budda.
Ten wisiorek nale�a� do Co. Zdj�� go z jej zw�ok.
A teraz rzemyk parzy� jego szyj� jak roz�arzony w�gielek.
Rozdzia� 2
Cierpienie wywo�ane jest ��dz� posiadania rzeczy
nietrwa�ych. To Druga Prawda Buddy.
Rambo przy�o�y� d�ug� na metr strza�� do blisko dwume-
trowego �uku. Post�puj�c �ci�le wed�ug wielowiekowego
rytua�u, jakiemu podlega�o napinanie �uku przez strzelca
zen, wyprostowa� przed sob� obie r�ce. Lewa d�o� trzyma�a
�uk, a prawa strza��. Z jednakow� si�� zacz�� rozci�ga�
ramiona, zginaj�c �uk, napinaj�c ci�ciw� i ci�gn�c strza��.
Nawet gdyby zastosowa� normalny spos�b napinania �uku,
ten, kt�rego nauczy� go czarownik, kiedy Rambo jeszcze
jako ma�y ch�opiec mieszka� w rezerwacie Navaj�w w Ari-
zonie, to i tak by�oby to niezwykle trudne zadanie, ponie-
wa� wymaga�o zastosowania si�y wynosz�cej czterdzie�ci
pi�� kilogram�w. Do czego� takiego by� zdolny tylko kto�
o fizycznych mo�liwo�ciach Rambo.
Ale napinanie �uku w niekonwencjonalny spos�b tylko
utrudnia�o ca�e zadanie. Mi�nie ramion Johna zacz�y
dr�e�. Czo�o pokry�o si� potem.
Wszystko, co �yje, umiera, pomy�la�. Wszystko, co
fizyczne, rozpada si� w py�.
Wojna potwierdza�a m�dro�� Buddy. W tym �wiecie
przemocy poszukiwanie szcz�cia w innej osobie lub rzeczy
oznacza�o skazywanie si� na gorycz rozczarowania. Bo rze-
czy wybucha�y, a ludzie gin�li od strza��w karabinowych.
Tak, jak zgin�a Co.
Wyt�y� si�y do maksimum, napinaj�c wyci�gni�te
przed siebie ramiona i ci�gn�c �uk w lewo, a strza��
w prawo. W normalnych okoliczno�ciach nie da�by rady;
ale skupienie i medytacja splot�y ducha z cia�em i pod-
woi�y jego moc. >
A mo�e by�a to czysta si�a duchowa? Je�li Budda mia�
racj�, nic, co fizyczne, nie by�o realne, r�wnie� �uk.
Prawdziwy by� tylko duch, zginaj�cy wyimaginowany �uk.
Dr��c z wysi�ku, rozci�gn�� ramiona na ca�� d�ugo��
strza�y. Zgi�ty �uki napi�ta ci�ciwa tworzy�y teraz niemal
ko�o. Ko�o, pe�ni� istnienia, wszechpe�no�� Boga, zupe�-
no�� Tego, Kt�ry Jest Wszystkim.
Zastyg� w tej zab�jczej dla cia�a pozycji. Pot ju� nie
kapa� mu na czo�o, la� si� strumieniami na opinaj�c�
napr�one mi�nie sk�r�.
Rozdzia� 3
Cierpienie si� ko�czy, kiedy to, co nietrwa�e, zostaje
odrzucone. Trzecia Prawda Buddy.
�aden przedmiot i �adna osoba nie jest w stanie da�
szcz�cia. W �wiecie przemocy i b�lu, zniszczenia
i �mierci, warto d��y� tylko do cel�w wiecznych.
Mi�o�� do Co nape�nia�a go przygn�bieniem, bo gdyby
Co nie umar�a rok temu, i tak umar�aby za jaki� czas.
A ka�de uczucie ma sw�j odpowiednik w przeciwnym
i r�wnorz�dnym uczuciu w przysz�o�ci.
Ale przecie�... je�li Budda mia� racje... Rambo niemal
si� zdekoncentrowa�... je�li Budda mia� racj�, przysz�o��
nie istnieje. Jest tylko teraz.
Czy to oznacza, �e mi�o�� do kogo�, nawet trwaj�ca
tylko sekund�, powinna by� chwytana i ho�ubiona, bo ten
moment jest wieczny?
Mia� ochot� krzycze�. Pod wp�ywem strasznego wysi�-
ku, z jakim odci�ga� od siebie �uk i ci�ciw�, wygi�ty
koniec �uku wpiera� si� z coraz wi�ksz� si�� w jego pier�,
dr��c od straszliwego napi�cia. Strza�a skierowana by�a
w lew� stron�, tak jak lewy bark �ucznika, wskazuj�cy
cel. Wystarczy�o teraz tylko zwr�ci� w lewo r�wnie�
g�ow�. Wzrok Rambo pod��y� wzd�u� strza�y i skupi� si�
na celu.
Rozdzia� 4
Poszukuj tego, co wieczne. Tego, co trwa zawsze.
Boga. Czwarta Prawda Buddy.
Ale Rambo musia� ju�, natychmiast, pokona� targaj�ce
nim niepokoje.
Czeg� chcesz?
Spokoju!
Zwolni� ci�ciw� �uku. Strza�a wylecia�a w powietrze
z przera�aj�c� si��. Ci�ciwa j�kn�a, wibruj�c i oddaj�c
energi�, dostrajaj�c si� do pulsu wszech�wiata.
Rambo w�a�ciwie nie celowa�. Raczej prowadzi� strza-
�� si�� woli. Jego dusza, ci�ciwa i strza�a zla�y si� w misty-
czn� jedno�� z celem.
Strza�a nie tylko trafi�a w cel, ale go roznios�a. Ostry
trzask rozszczepianego drewna przyt�acza� sw� si��. Roz-
pryskuj�ce si� kawa�ki celu z ha�a�liwym klekotem posy-
pa�y si� na kamienne p�yty dziedzi�ca. Echo zrykosze-
towa�o o �ciany i mury, aby w ko�cu uderzy� w b�benki
uszne strzelca. Rambo poczu�, jak odg�os wwierca si�
w jego umys�. Czas si� wyd�u�y�.
Rozci�gn��.
Pog��bi�.
Zatrzyma�.
Tera�niejszo�� sta�a si� wieczno�ci�. Teraz by�o zaw-
sze.
Rozdzia� 5
Z kolejnym uderzeniem serca czas zn�w ruszy�,
Rambo opu�ci� �uk i powoli odetchn��. Potrz�sn�� g�o-
w�, rozprostowa� barki i stopniowo wr�ci� do rzeczywi-
sto�ci. Terakota i marmury klasztoru. Dzwonki modli-
tewne i zapach kadzide�. Po przeciwnej stronie dziedzi�-
ca ogromna z�ota statua BuddjM�ni�a, odbijaj�c promie-
nie zachodz�cego s�o�ca. Wielki Nauczyciel siedzia� ze
skrzy�owanymi nogami, opieraj�c d�onie na kolanach,
uchwycony w pozie wiecznego nauczania.
Rambo powoli zbli�y� si� do niego, czuj�c si� niczym
w por�wnaniu ze wspania�o�ci� statuy. Stan�� przed Bud-
d� i pochyli� g�ow�. Cho� by� p�-W�ochem (wychowywa-
nym w duchu katolickim) i p�-Navajo (kt�rego nama-
wiano do poddania si� nakazom religii szczepu), studio-
wa� religi� buddyjsk� u przewodnika z Montagnard, kt�-
ry uratowa� mu �ycie i piel�gnowa� go po tym, jak Od-
dzia� A, macierzysta jednostka Rambo, zosta� rozbity
w zasadzce w P�nocnym Wietnamie.
B�l nie jest realny. Nie istnieje. Poza duchem wszystko
jest iluzj�.
W tym piekielnym �wiecie by�a to atrakcyjna teoria.
Ale mimo niej piek�o wci�� istnia�o.
Czego ja chc�, na Boga? - powtarza� Rambo w my-
�lach. Ale odpowiedzi ju� nie wykrzycza�. Wyszepta� j�
do siebie.
Spokoju.
Odwr�ci� si� od olbrzymiego pos�gu z�otego Buddy
i znieruchomia� pod przeszywaj�cym wzrokiem wpatruj�-
cego si� we� z drugiej strony dziedzi�ca mnicha. To w�a�nie
ten tajski mnich wzi�� na siebie odpowiedzialno�� za Johna,
kiedy Rambo b��ka� si� po Bangkoku po powrocie ze swego
drugiego koszmaru w Wietnamie, by w ko�cu zapuka� do
wr�t klasztoru i poprosi� o pozwolenie na pobyt w nim.
W�wczas mnich odpar�:
- M�j synu, wybacz mi, nie jeste� jednym z nas. Nie
potrafisz poj�� naszych my�li. Jaka wed�ug ciebie jest
twoja religia?
- Zen.
- Na czym j� opierasz?
- Budda... zanim zosta� m�drcem... by� wojownikiem.
Ja r�wnie� jestem wojownikiem.
- Tak?
- I z ca�ego serca pragn� wybra� m�dro��, nie wojn�.
Rozdzia� 6
Brzd�ki
Pot�ny m�ot spad� na kawa�ek rozgrzanego do czer-
wono�ci metalu. Si�a uderzenia mia�d�y�a uszy. Mimo �e
d�wi�k by� wysoki, grzmia�. Pe�ne dymu pomieszczenie
odpowiedzia�o hucz�cym pog�osem.
Rambo mocniej zacisn�� praw� d�o� na m�ocie i ude-
rzy� jeszcze silniej, napinaj�c mi�nie lewej r�ki na klesz-
czach, kt�rymi trzyma� rozjarzony kawa�ek metalu na
starym kowadle.
Brzd�k!
Si�a uderzenia wprawi�a w dr�enie ca�e jego cia�o.
Znowu opu�ci� m�ot.
I znowu. Pod coraz pot�niejszymi ciosami m�ota dy-
gota�o kowad�o. Kawa�ek metalu w kleszczach zacz��
ust�powa� pod upartymi uderzeniami.
Rozp�aszczy� si�, powi�kszy�, zacz�� przybiera� kszta�t
p�ytki.
Metalem by� br�z. Du�o wcze�niej, w innej cz�ci tej
ku�ni, jeszcze chyba starszej ni� masywne kowad�o,
mied� i cyna zosta�y stopione ze sob� w stosunku siedem
do jednego.
Dodano do nich niewielk� ilo�� cynku i magnezu, po
czym p�ynnym stopem nape�niono formy, gdzie wystyg�
i stwardnia� w blokach. Teraz jeden z nich roztopiono
i poddano nieust�pliwym atakom m�ota, trzymanego
przez Rambo.
Br�z.
Legendarny stop staro�ytno�ci* Mocny i spr�ysty.
Twardy i nie�amliwy. Materia� na miecze i tarcze, kt�re
przetrwa�y walcz�cych nimi wojownik�w.
Wieczny.
Tak, jak wieczna jest wojna.
Ale i pi�kno jest wieczne. Artefakty staro�ytno�ci, br�-
zowe medaliony i bransolety przodk�w r�wnie� prze-
trwa�y wieki, by�y r�wnie trwa�e, jak atrybuty wojny.
I przekuj� swoje miecze na lemiesze,
a swoje w��cznie na sierpy.
�aden nar�d nie podniesie miecza
przeciwko drugiemu narodowi
i nie b�d� si� ju� uczy� sztuki wojennej.
Biblijny Izajasz by� marzycielem. To, czego narody
nauczy�y si� najlepiej, to wszczynanie i prowadzenie wo-
jen.
Ale nie ja! Rambo z furi� uderzy� m�otem w rozgrzany
do czerwono�ci kawa� br�zu. Ju� nie!
Rozdzia� 7
Nauczy� si� kowalstwa od tego samego czarownika
z plemienia jego matki, kt�ry szkoli� go w �ucznictwie.
- Poszukuj dyscypliny i si�y - powiedzia� mu starzec. -
Zmie� my�l w czyn. Naucz si� szanowa� umiej�tno�ci
rzemie�lnika. Naucz si� rozumie�, �e dobrze wykonane
zadanie wydaje si� �atwe, ale w istocie jest potwornie
trudne. Wygl�d jest zwodniczy. Oto lekcja kowalstwa.
Przedmioty wok� ciebie, kt�re wygl�daj� tak trwale, s�
zmienne. Podkowa mo�e by� medalionem, a miecz lemie-
szem. Tylko duch, zamkni�ty w metalu, pozostaje sta�y.
Duch. Prawda Indian Navajo. A tak�e prawda buddy-
st�w.
Przez lata, jakie min�y od opuszczenia rezerwatu,
zapomnia� ju�, jak� satysfakcj� odczuwa�, kiedy ci�ko
pracowa� pod okiem m�drca w wioskowej ku�ni - przyje-
mno�� tw�rczego wysi�ku, zwi�zane z nim poczucie god-
no�ci. Ale przed tygodniem, kiedy nawet koj�ca atmosfe-
ra buddyjskiego klasztoru nie wystarcza�a, by uciec przed
demonami, nagle przypomnia� sobie dzieci�stwo i tak
bardzo podobnego do mnicha m�drego starca, kt�ry by�
jego pierwszym nauczycielem.
Odwr�cenie si� od �wiata nie jest odpowiedzi�. �wiat
nie jest realny. Bez w�tpienia to tylko iluzja, jak� B�g
zgotowa� mu, �eby mia� przeciwno�� do pokonania.
Musia� dzia�a�, tworzy�, pracowa�. Jego mi�nie a� do
b�lu domaga�y si� ruchu. Ale nie dla prowadzenia wojny.
Dla tworzenia pi�kna.
W��cz�c si� po w�skich, zat�oczonych uliczkach Bang-
koku, Rambo odkry� t� ku�ni� br�zu tu� nad rzek�.
Wiedziony wewn�trznym przymusem, a nie �wiadomym
wyborem, wszed� do wype�nionego gryz�cym dymem,
dusznego, ciasnego wn�trza. Jako bia�y spotka� si� z wro-
gim przyj�ciem. Ale w�a�ciciel ku�ni, raz po raz obrzuca-
j�c wzrokiem pot�n� muskulatur� Rambo, da� si� sku-
si�, kiedy si� dowiedzia�, �e b�dzie m�g� p�aci� temu
Okr�g�ookiemu mniej ni� swym zwyk�ym pracownikom.
Zgodzi� si�, �eby Rambo udowodni� swoj� u�yteczno��.
W ci�gu dw�ch dni zrozumia�, �e ubi� wyj�tkowy interes.
Iskry lecia�y na boki. W niezno�nym skwarze nagi tors
kowala sp�ywa� kaskadami potu. Kiedy Rambo zn�w
napi�� mi�nie, krople trysn�y na kuty kawa� br�zu.
Metal zasycza�.
Chcia� cierpie� na tyle, by zapomnie�.
O �mierci Co;
O wojnie.
O tym, co robi� najlepiej i czego najbardziej nienawi-
dzi�.
Ale zapomnie� nie potrafi�. Grzmi�ce odg�osy uderze�
m�ota o kowad�o przypomina�y wybuchy i wystrza�y. S�y-
sz�c je, mia� przed oczami inny m�ot, uderzaj�cy w inny
metal... w uszach d�wi�cza�y mu odg�osy walenia m�otem
w klin, wbity w ska�� w wi�ziennym kamienio�omie,
gdzie odbywa� kar� za obron� swych praw przed tym
skurwysy�skim gliniarzem, kt�remu nie podoba� si� jego
wygl�d.
Uderzy� w�ciekle.
Brzd�k!
Chcia�em tylko spokoju.
Brzd�k!
Ale medytacja mi nie wystarczy�a.
Brzd�k! .
Umiej�tno�ci, jakich go nauczy� jego pierwszy mentor,
te� nie wystarcza�y.
Co musz� uczyni�?
Rozdzia� 8
Ryk t�umu wstrz�sa� falist� blach� �cian magazynu.
Ha�as wydostawa� si� z budynku drzwiami i oknami,
odbijaj�c si� echem od chat stoj�cych nad kana�em i gi-
n�c w�r�d neon�w o�wietlaj�cych wej�cia do pobliskich
bar�w i burdeli.
Rambo zatrzyma� si� w drodze powrotnej z ku�ni do
klasztoru. Poczu� wo� rozk�adaj�cych si� ryb, gnij�cych
nieczysto�ci i czego� jeszcze, czego� ostrzejszego, cierp-
kiego - marihuany. Zwr�ci� g�ow� w stron�, sk�d dolaty-
wa� gryz�cy dym, w stron� otwartych drzwi magazynu,
w stron� wrzask�w, z kt�rych istnienia zda� sobie nagle
spraw�. Zmarszczy� brwi zastanawiaj�c si� przez chwil�,
po czym podj�� sw�j marsz wzd�u� kana�u.
Ale nag�a fala g�o�niejszego ryku zmusi�a go do po-
nownego zatrzymania si�. Zn�w zerkn�� na otwarte
drzwi. Za nimi dojrza� przy�miony k��bami dymu papie*
rosowego poblask reflektor�w, w �wietle kt�rych ta�czy�y
ludzkie cienie, wi�y si�, dr�a�y i skr�ca�y, przywodz�c mu
na my�l dusze w piekle. Jak przedtem u progu ku�ni,
poczu� wewn�trzny przymus i przekroczy� wrota magazy*
nu.
Budynek by� wielki, wysoki i szeroki, a jego metalowe
�ciany ciemnia�y olbrzymimi plamami rdzy. Zawieszone
na d�ugich kablach �ar�wki chwia�y si� pod topornymi
kloszami, o�wietlaj�c co najmniej pi�ciuset �ci�ni�tych
m�czyzn. Wszyscy oni wrzeszczeli, podskakiwali, zaci�-
gali si� "tajskimi laskami" - grubymi papierosami z mari-
huan� - i wymachiwali pi�ciami, w kt�rych �ciskali
zwitki banknot�w.
Czterej Azjaci, ubrani w drogie garnitury i obwieszeni
z�ot� bi�uteri�, stali na rogach pustej kwadratowej prze-
strzeni po�rodku pomieszczenia i odwrzaskiwali co�
w Odpowiedzi t�umowi, �apczywie wyrywaj�c wyci�gane
w ich stron� zmi�te pieni�dze. Z rzadka te�, z wyra�n�
niech�ci�, oddawali komu� kilka banknot�w. Bukmache-
rzy. Scena przywodzi�a na my�l walki kogut�w, ps�w lub
knur�w.
Ale na otwartej przestrzeni pomi�dzy bukmacherami
stali ludzie, a nie zwierz�ta. Je�li nie liczy� opasek na
biodrach, byli zupe�nie nadzy. Ich napi�te mi�nie l�ni�y
od potu, zmru�one oczy jarzy�y si� nienawi�ci�, a cia�a a�
dr�a�y z wywo�anej przyp�ywem adrenaliny niecierpliwo-
�ci.
Po prawej stronie od wej�cia Rambo dostrzeg� drew-
nian� skrzyni�. Wdrapawszy si� na ni� mia� lepszy widok
i w�wczas zauwa�y�, �e m�czy�ni mieli bose stopy,
a w ka�dej d�oni trzymali dwudziestocentymetrowe pa�ki.
Cz�owiek z b�yszcz�cym z�otym z�bem, najwyra�niej
s�dzia, zaskrzecza� co� do ustnika megafonu. T�um zn�w
zawy�, aby po chwili wpa�� w amok, kiedy przeciwnicy
rzucili si� na siebie, kopi�c si� i ok�adaj�c pa�kami.
Rambo pokr�ci� g�ow� z obrzydzeniem; Zdolno��
cz�owieka do wymy�lania nowych form brutalno�ci nie
mia�a granic. To spotkanie by�o kombinacj� boksu sy-
jamskiego, tajskiej sztuki walki, z escrima - pochodz�-
c� z Filipin metod� walki pa�kami. Dla zaspokojenia
prymitywnych instynkt�w publiczno�ci i na potrzeby ha-
zardu po��czono dwie �mierciono�ne formy sztuki wojen-
nej.
Krew trysn�a, kiedy pa�ka trafi�a w szcz�k�. Rambo
ze�lizgn�� si� ze skrzyni i wyszed� w roz�wietlon� neona-
mi noc. Bezwiednie maszerowa� coraz szybciej wzd�u�
�mierdz�cego rybimi resztkami kana�u.
Wzywa� go klasztor.
Rozdzia� 9
Ale nast�pnej nocy, po zako�czeniu morderczej pracy
w ku�ni, zn�w znalaz� si� nad tym samym kana�em,
zn�w szed� obok - a mo�e w stron� - tego samego
magazynu, zn�w - jak poprzedniej nocy - zatrzyma� si�,
czuj�c ostr� wo� marihuany i s�ysz�c brutalny ryk t�umu.
I znowu pos�ucha� impulsu, znowu wszed� do magazy-
nu, znowu przygl�da� si� chaosowi walki.
Tak, jak przedtem, odwr�ci� si� i wyszed�.
Ale nast�pnej nocy, mimo powzi�tego postanowienia,
wr�ci�.
I nast�pnej nocy.
I nast�pnej.
Rozdzia� 10
Na czole zawi�za� sobie przepask�. Jego przeciwnik
czai� si� w przeciwleg�ym naro�niku. Rozwrzeszczan�
usta kibic�w wykrzykiwa�y stawki. Rambo czu� t�tnienie
w uszach. Nozdrza bola�y go od dymu. Mia� zawroty
g�owy.
Wszystko, byle odzyska� spok�j.
Przykucn�� na spos�b azjatycki i oddycha� g��boko.
Gdybym si� nie opiera� temu gliniarzowi, nie poszed�bym
do wi�zienia.
Nie wr�ci�bym do Wietnamu.
Co by nie umar�a.
Z�otoz�by s�dzia w po�piechu opu�ci� ring. Przeciwnik
Rambo, wysoki, chudy Taj, rzuci� si� naprz�d, maj�c
jeden cel - zniszczy� tego wymarzonego, idealnego wro-
ga, uciele�nienie z�a, Okr�g�ookiego.
Rambo unikn�� pierwszego kopni�cia, sparowa� cios
pa�k� i z p�obrotu zada� uderzenie stop�.
Ale nie wykorzysta� ca�ej si�y ani zr�czno�ci.
Co si� ze mn� dzieje?
Jego przeciwnik z �atwo�ci� uchyli� si� przed wstrzy-
manym kopni�ciem Rambo i skontrowa� dzik� kombina-
cj� uderzenia pa�k� w pier� Johna i ciosem wyprostowan�
stop� w jego bok.
Rambo cofn�� si� i zachwia� z b�lu.
Poczu� si� bezsilny.
Taj zasypa� go gradem brutalnych cios�w pa�kami
i kopniak�w. Krew zala�a oczy Rambo.
Jego cia�o nie chcia�o go s�ucha�. Znowu dosta� pa�k�
i stop�. I jeszcze raz. Cofn�� si� jeszcze bardziej i uni�s�
ramiona, �eby si� broni�, ale cia�o nie poddawa�o si� woli.
Pa�ka d�gn�a jego pot�nie umi�nion� pier�. Gwa�-
townie wypu�ci� powietrze, jego instynkt domaga� si�
natychmiastowej reakcji.
Ale nie by� w stanie si� zmusi�. Nagle zrozumia�. Poj��,
dlaczego tu przyszed�. Nie po to, �eby podj�� pr�b�
odp�dzenia demon�w przez robienie tego, czego najbar-
dziej nienawidzi�. Nie przyszed� tu, �eby walczy�.
Chcia� tylko ponie�� kar�.
Za to, kim by�.
Za stawianie si� policjantowi.
Za zapocz�tkowanie �a�cucha wydarze�, w wyniku
kt�rego zgin�a Co.
Zamruga� oczami i przez krew popatrzy� na t�um.
Mimo �e ledwie sta� na nogach, zauwa�y� m�czyzn� zbyt
wyr�niaj�cego si�, �eby znikn�� w ci�bie.
Wy�szego od wszystkich innych kibic�w. Ubranego
w mundur Armii Stan�w Zjednoczonych. Jedyny bia�y
w t�umie Azjat�w.
Twarz m�czyzny by�a poci�g�a, prostok�tna, sucha,
nieprzyst�pna, a jednak przystojna. Twarz wojownika,
niez�omnego przyw�dcy, kochaj�cego ojca.
Nie!
Rozdzia� 11
Trautman Samuel, pu�kownik, Armia Stan�w Zjed-
noczonych, Si�y Specjalne.
Z mieszanin� �alu i rozpaczy na pe�nej b�lu twarzy
patrzy�, jak cz�owiek, o kt�rym my�la� jak o swoim w�as-
nym synu, pozwala si� bezlito�nie katowa�. Szramy i ska-
leczenia na ciele Rambo bola�y Trautmana jak w�asne.
Tak silnie identyfikowa� si� z Johnem, �e czu� w ustach
gor�cy, s�ony smak krwi, sp�ywaj�cej po twarzy i war-
gach Rambo. Pora�ony tym wszystkim, chcia� odwr�ci�
si� i wyj��. Nie do zniesienia by� widok najlepszego
ucznia i najwybitniejszego �o�nierza, jakiego mia� ho-
nor pozna�, odmawiaj�cego obrony. Urodzony wojow-
nik, kt�ry otrzyma� najwy�sze odznaczenie swego kra-
ju, Congressional Medal of Honor, jak m�g� odrzuca�
siebie samego, jak m�g� odmawia� podporz�dkowania si�
swym instynktom i skrywa� swe wyj�tkowe umiej�tno-
�ci?!
Ale Trautman zdawa� sobie spraw�, �e nie o�mieli si�
odwr�ci� i wyj��. Nie m�g� przecie� podda� si� s�abo�ci.
Nie wolno mu odbiera� temu bohaterowi jedynej szansy
na odzyskanie szacunku do w�asnego ja.
Musz� zosta� i patrze�, pomy�la� Trautman. Nie mog�
go spu�ci� z oka. Kiedy Rambo mnie zauwa�y�, wygl�da�
na zawstydzonego. Nie chce, �ebym widzia�, co sobie
robi.
Je�li tylko zdo�am nadal patrze�... Je�li zdo�am wci��
okazywa� obrzydzenie...
Rozdzia� 11
Z przemo�nym poczuciem wstydu Rambo gwa�tow-
nie odwr�ci� twarz od przenikliwego spojrzenia pu�kow-
nika. Ale natychmiast cios w rami� okr�ci� go i John
zn�w zobaczy� wzrok Trautmana.
Jego zmru�one oczy patrzy�y z pe�n� obrzydzenia dez-
aprobat�. Przeszywa�y dusz� Johna jak lasery.
Nie!
Bezlitosne uderzenie stop� w �o��dek zgi�o go wp�.
Pochylony ku pod�odze, Rambo niewyra�nie widzia� ka-
pi�c� mu z czo�a na brudny beton ringu krew.
I wci�� czu� na sobie b�yszcz�ce, pe�ne wstr�tu oczy
Trautmana.
Wbita nagle w praw� nerk� pa�ka odrzuci�a go na bok.
B�l by� niewyobra�alny. Rambo niemal upad�.
T�um zawy�. Ale jeszcze g�o�niej zabrzmia� jeden,
ochryp�y z oburzenia g�os:
- Na Boga, John! We� si� w gar��!
Kiedy napompowany ��dz� zniszczenia Taj, d�gn�� go
pa�k� w �ebra, Rambo si� w�ciek�.
Rok wcze�niej, kiedy tak straszliwie wy�adowa� sw�
w�ciek�o�� na ludziach winnych �mierci Co, uzna�, �e ju� na
zawsze wyzby� si� tego uczucia. Zemsta przenicowa�a go.
A mo�e tylko mu si� tak wydawa�o? Bo teraz u�wiado-
mi� sobie, �e tak naprawde to nie pozby� si� gniewu.
Medytacja i ci�ka praca zdusi�y go tylko, trzyma�y pod
kontrol�.
Ale to ju� si� sko�czy�o. Co� w nim wybuch�o.
Zala�a go wrz�ca furia.
Sparowa� uderzenie pa�k�, wyprowadzone w jego z�-
by, unikn�� wycelowanego w pachwin� kopniaka i d�gn��
pa�k� zewn�trzn� stron� uda przeciwnika, kiedy mija�o
jego tors. �wietnie wymierzone uderzenie trafi�o w splot
nerwowy w mi�niu czw�rg�owym. Twarz Taja wykrzy-
wi� straszny b�l. Odskoczy�, oszcz�dzaj�c niemal sparali-
�owan� nog�, i by zyska� na czasie, pr�bowa� odwr�ci�
uwag� Rambo, pozoruj�c cios pa�k� w oczy Johna.
Rambo uchyli� si� i wyprowadzi� cios w drug� nog�
Taja. Ale ten przewidzia� to i zablokowa� atak, wal�c
Rambo pa�k� w nadgarstek. Pa�ka wypad�a ze zdr�twia�ej
d�oni Johna. Zaskoczony, powstrzymuj�c si�, by nie zacis-
n�� odruchowo drug� d�oni� zranionego nadgarstka,
Rambo odskoczy� przed kolejnym atakiem przeciwnika.
Ale obra�enia zwolni�y jego ruchy i reakcje. Zalane
krwi� oczy �le oceni�y dystans. Nast�pne wyprowadzone
przez niego uderzenie pa�k� ze�lizgn�o si� po zlanym
potem ramieniu Taja, kt�ry swobodnie odskoczy�. Wyraz
b�lu na jego wykrzywionej twarzy ust�pi� ��dzy krwi, co
�wiadczy�o o tym, �e Taj odzyskiwa� ju�w�adz� w nodze.
Rambo zdo�a� unikn�� kolejnego ataku, ale wpad� na
zbity, wyj�cy t�um. Straciwszy r�wnowag� upad�, przeto-
czy� si�, sparowa� skierowany w twarz kopniak i zerwa�
si� na nogi. Zachwia� si� pod nast�pnym uderzeniem,
zn�w zatoczy� si� na kibic�w, ale tym razem rozst�pili si�,
a ich dzikie wycie odprowadzi�o go, niesionego impetem
ciosu, a� do �ciany magazynu. Przerdzewia�y metal j�k-
n��, jakby mia� si� rozsypa�.
Taj wci�� atakowa�, a jego pa�ki miga�y przed oczami
Johna.
- Na mi�o�� bosk�, John! - krzykn�� pu�kownik.
W przyp�ywie zranionej dumy Rambo odbi� si� od
�ciany. B�yskawicznie wykona� obr�t wok� w�asnej osi
i wyprowadzi� straszliwe kopni�cie, po czym nie ustaj�c
w ataku, zasypa� Taja lawin� tak strasznych cios�w pa�-
kami i stopami, �e ten podj�� szale�czy odwr�t.
Taj zatoczy� si� po potwornym ciosie w zranion� nog�.
Zwin�� si� wp� od kopni�cia w splot s�oneczny/Szarpn��
konwulsyjnie g�ow� po �ami�cym obojczyk uderzeniu
pa�k�.
Rambo wykopa� spod niego zdrow� nog�. Padaj�cego
dosi�g� jeszcze straszliwy cios w kark. Czo�o z g�uchym
�omotem uderzy�o o beton.
Taj le�a� w ka�u�y krwi, p�przytomny, j�cz�cy.
Rozdzia� 13
Ryk t�umu wybuch� jak bomba. Magazyn wype�ni�
chaos rozwrzeszczanych twarzy i machaj�cych r�k, pie-
ni�dzy branych i dawanych, zak�ad�w wygranych i prze-
granych.
Rambo zignorowa� to zamieszanie. Skupi� wzrok na
jedynym cz�owieku w magazynie, kt�ry si� liczy�: na
Trautmanie, kt�ry jeszcze bardziej zmru�y� oczy, ale tym
razem w wyrazie zadowolenia, i kt�ry skin�� g�ow� z sza-
cunkiem i aprobat�.
Usta pu�kownika z�o�y�y si� w bezg�o�ne zdanie:
- Dobra robota, John.
Rambo przeni�s� wzrok na pod�og�. Jego pokonany
i zakrwawiony przeciwnik wci�� j�cza� z b�lu.
Nie Chcia�em ci zrobi� krzywdy, pomy�la� Rambo.
Chcia�em, �eby by�o na odwr�t.
To ty mia�e� mnie pobi�.
Rambo przykucn�� i dotkn�� skr�conego z b�lu, sp�y-
waj�cego potem karku przeciwnika.
Ale b�l, kt�ry nadal przeszywa� mu nadgarstek, czo�o
i klatk� piersiow�, przypomnia� mu, �e Taj zrobi� wszy-
stko, co w jego mocy, �eby go zniszczy�
No c�* dosta�e� szans�.
Niech wi�c tak b�dzie.
Rambo wyprostowa� si� i wsta�, wci�� nie zwracaj�c
uwagi na wycie t�umu. Kto� wcisn�� mu w d�o� jaki�
wilgotny, przepocony zwitek, ale Rambo i to zignorowa�.
Dostrzega� tylko ci�gle wbite w niego, pe�ne aprobaty
spojrzenie Trautmana.
Rozpychaj�c si� �okciami pomi�dzy przeliczaj�cymi
wygran� kibicami, przedar� si� do �ciany magazynu i po-
rwa� swe d�insy i bluz�, kt�re tam porzuci�, przygotowu-
j�c si� do walki. Nie ubieraj�c si�, skoczy� do wyj�cia
z budynku, ledwie zauwa�aj�c, �e na ringu czekaj� Ju�
nast�pni przeciwnicy, gotowi skoczy� sobie do garde� dla
przyjemno�ci t�umu.
Wychyn�wszy z zadymionego oparami marihuany
wn�trza odetchn�� g��boko, zmieniaj�c gryz�cy dym
w p�ucach na rybie wyziewy kana�u.
Poczu� si� zniewa�ony przez po�wiat� neon�w nad
barami i burdelami.
Co ja tutaj robi�?
Prosz�, Trautman! Prosz�, nie wychod� za mn�! Nie
chc�, �eby� mnie takim widzia�! Nie chc�...
- Johnny, zaczekaj!
Rozdzia� 14
Rambo zamar�. Zanik� nagle zachrypiony ha�as ruchu
ulicznego i g�os�w nocy. �wiat znikn��. Istnieli tylko
Trautman i on.
Op�ywaj�c potem i krwi�, �ciskaj�c w r�kach ubranie
i to co�, co mu .wci�ni�to w d�o�, Rambo odwr�ci� si�
powoli.
Zamruga� i z wysi�kiem odegna� z umys�u oszo�omie-
nie, by wyra�nie zobaczy� swego dow�dc�, cz�owieka,
o kt�rym my�la� jak o ojcu.
- Dobra. - Skrzy�owa� spocone i zakrwawione ramio-
na. - Pu�kowniku, przykro mi, �e widzia� mnie pan
w takim stanie. Nie chcia�em, �eby pan si� o tym dowie-
dzia�. Ale teraz jestem cywilem. Tak �e to nie pana
interes.
- John, ty i ja to co� wi�cej ni� interesy.
- A kim�e jeste�my?
- Rodzin�.
- Tak - wychrypia� Rambo i prze�kn�� z trudem �lin�.
- Tak. - Opar� si� o jak�� chat�. - No tak. A wi�c, co pan
tu robi? Jak mnie pan znalaz�?
- Wszystko po kolei, John. Ubierz si�. Tam, w �rodku,
wygl�da�e� �wietnie, ale tutaj... - Pu�kownik wzruszy�
ramionami.
Rambo niemal si� u�miechn��.
- Rozumiem, �e chcia�by pan powiedzie�, �e m�j
mundur nie jest w porz�dku. - Wci�gn�� bluz� na za-
krwawione ramiona, zmieni� przepask� biodrow� na
schowane w kieszeni d�ins�w slipy, po czym w�o�y� spod-
nie.
Sko�czywszy si� ubiera� zauwa�y�, �e to co�, co mu
wci�ni�to w d�o�, by�o zwitkiem banknot�w, r�wnowar-
to�ci� dwustu dolar�w ameryka�skich. Nagroda za wy-
granie walki.
- Krew potania�a.
- A w�tpi�e� w to kiedy�?
- Nie - odpar� Rambo. - Nigdy. Pyta�em... jak mnie
pan znalaz�?
P�kownik znowu wzruszy� ramionami.
- Mam swoje sposoby.
- W przek�adzie.,, kaza� mnie pan �ledzi�? ,
- Musia�em trzyma� r�k� na pulsie. Musia�em wie-
dzie�, co robisz.
- Po co?
- Bo jeste�my sobie bliscy.
- Z ca�ym nale�nym panu szacunkiem, pu�kowniku,
prosz� mnie zostawi� w spokoju.
- Teraz moja kolej.
- Co?
- Zada� pytanie. Dlaczego? - Trautman podszed� bli-
�ej. Podni�s� r�ce, jakby chcia� Johnem potrz�sn��. -
Dlaczego chcia�e� si� zniszczy�?
- A dlaczego nie? ,
~ John, ty jeste� kim� wyj�tkowym!
Rambo parskn��.
- Wyj�tkowym! - powt�rzy� Trautman. - Po tym, co
prze�y�e� rok temu w Wietnamie, spyta�em ci�, jak teraz
b�dziesz �y�. Odpowiedzia�e�, �e z dnia na dzie�. Wtedy
uzna�em, �e nale�y mie� oko na twoje poczynania. I cie-
sz� si�, �e tak zrobi�em.
Rambo z ironiczn� min� uni�s� d�o� pe�n� banknot�w.
- Jak pan widzi, po prostu zarabiam na �ycie.
- Zabijasz si�!
- A co to za r�nica? - spyta� Rambo.
- Du�a. Powiedzia�em ci ju�, ty jeste� wyj�tkowy.
- Wyj�tkowym zab�jc�?
- Nie zab�jc�. Wojownikiem.
- Janie widz� r�nicy*
- Tak, Wiem o tym. I na tym polega k�opot. - Traut-
man wreszcie po�o�y� d�onie na barkach Johna. - M�j
przyjacielu, jeste� jednym z najwi�kszych �o�nierzy, ja-
kich kiedykolwiek zna�em. To nie czas i miejsce, �eby ci
powiedzie�, dlaczego tu jestem. Jeste� zm�czony. Masz
rany do opatrzenia. Ale jutro poprosz� ci� o przys�ug�.
- Nie b�d� s�ucha�.
- Jeszcze nie wiesz, o co chodzi.
- Ale sobie.wyobra�am. To oznacza wi�cej tego, co
chcia�em dzisiaj odpokutowa�. !
- Nie mo�esz odrzuca� swego przeznaczenia.
- Budda nie wierzy w przeznaczenie.*
~ Zgadza si� - odrzek� Trautman. - Budda odrzuca
przesz�o��. Odrzuca konsekwencje. Wierzy w teraz. Ale,
m�j przyjacielu, w�a�nie teraz jeste� na bardzo kiepskiej
drodze. Proponuj� wi�c, �eby� jutro wys�ucha� mnie do-
k�adnie. Mo�e - tylko mo�e - potrafi� uratowa� twoj�
dusz�.
- W�tpi�. - Rambo spojrza� pu�kownikowi w oczy. -
Tak na dow�d, �e nie zapomnia�em, czego mnie pan
nauczy�... wiedzia�em, �e kto� mnie �ledzi. Nie domy�la-
�em si�, kto nada� ten ogon, ale w�a�ciwie mnie to nie
obchodzi�o. Niemniej, ogon by� dobry. Mo�e nie dla
kogo�, kogo pan wyszkoli�, ale naprawd� niez�y. Nale�y
mu si� premia.
Odwr�ci� si� w stron� ciemno�ci nad samym brzegiem
kana�u.
- Chod� tu, ch�opcze!
Ciemno�ci pozosta�y ciche i nieruchome.
- Powiedzia�em, chod� tutaj! Dwie�cie dolar�w! Po-
my�l! To wi�cej, ni� zarobisz - czy ukradniesz - przez
rok!
W ciemno�ci nic si� nie poruszy�o.
- W porz�dku - powiedzia� Rambo. - Jak nie chcesz,
to niech ryby je wydadz�. - Podni�s� r�k�, jakby chcia�
wrzuci� pieni�dze do kana�u.
Poruszy� si� jaki� cie�. Z mroku wynurzy� si� ma�y,
owini�ty w �achmany ch�opiec, Taj. �'
Rambo pos�a� mu u�miech.
- Masz, kup sobie loda.
Wyrostek nerwowo zbli�y� si� do m�czyzn, rozejrza�
si� na boki, porwa� pieni�dze i znik� w ciemno�ciach.
Rambo z wyrazem zadowolenia na twarzy odwr�ci� si�
z powrotem do pu�kownika.
- Zawsze m�wi�em, John, �e masz styl,
- Jasne - odpar� Rambo, cofn�� si� i pogr��y� w mroku.
Rozdzia� 15
Mimo otulaj�cego Bangkok smogu poranne s�o�ce
�wieci�o mocno. Trautman zerka� z powoli sun�cej ta-
ks�wki na ha�a�liw� ulic�, wype�nion� rowerami, moto-
rynkami, motocyklami, trzyko�owymi rikszami, autobu-
sami i samochodami. Powietrze by�o tak g�ste od spalin,
�e mimo coraz wi�kszego, upa�u w taks�wce pu�kownik
powstrzyma� si� od otwarcia okna. Pot nas�czy� materia�
jego munduru. �eby odwr�ci� uwag� od upa�u, Traut-
man zacz�� si� przygl�da� ulicznym sprzedawcom, zasta-
nawiaj�c si�, jakim cudem unikaj� zadeptania przez prze-
lewaj�ce si� chodnikami t�umy.
- W tym tempie zajmie nam to jeszcze godzin�. -
G�os siedz�cego obok niego m�czyzny, zwykle, mi�kki
i g�adki, znu�enie zabarwi�o szorstk� chrypk�, - Szybciej
by�oby na piechot�.
- Pi�� mil?
- Dla zdrowia. W Waszyngtonie codziennie biegam
wzd�u� Potomacu.
- Ale to jest Bangkok - przypomnia� mu Trautman. -
To k�piel parowa zaprawiona tlenkiem w�gla. Nie s�dz�,
�eby si� panu spodoba� taki spacer.
M�czyzna - czterdziestopi�ciolatek w szarym garni-
turze dyplomaty - przejecha� palcem po wewn�trznej
stronie ko�nierzyka. ,�.
- Ta sauna na k�kach te� jest niewiele lepsza. Niech
pan powie taks�wkarzowi, �eby w��czy� klimatyzacj�.
- Zapewne nie dzia�a. A nawet je�li dzia�a, i tak jej
pewnie nie w��czy. Klimatyzacja po�era paliwo, a tego
tutaj brakuje. Pewnie pan zauwa�y�, �e jak tylko stajemy,
kierowca wy��cza silnik. Upa� to nasz problem, nie-jego.
On jest przyzwyczajony.
Cywil przetar� czo�o chusteczk�. Mia� metr siedem-
dziesi�t sze�� wzrostu, lekk� nadwag�, dystyngowane
szpakowate w�osy i wyrachowane oczy biurokraty.
- No c�, mam nadziej�, �e przynajmniej jest to warte
naszych wysi�k�w. My�li pan, �e on na to p�jdzie?
Trautman przez chwil� nie odpowiada�.
- To zale�y.
- Od czego?
- Od tego, jak bardzo on odrzuca samego siebie.
Taks�wka przyspieszy�a. Jej kierowca dojrza� luk� w kor-
ku, wcisn�� si� w ni� i skr�ci� w boczn� uliczk�. Dziesi��
minut p�niej przedar� si� przez zbity t�um rowerzyst�w,
niemal przejecha� kobiet� pchaj�c� w�zek wy�adowany wa-
rzywami i w ko�cu zatrzyma� si� w zdewastowanej, prze-
mys�owej dzielnicy miasta, nad sam� rzek�.
Trautman wysiad�. Na wprost niego z wentylator�w
du�ego, obskurnego metalowego budynku wydobywa� si�
dym.
- Prosz� pami�ta� - powiedzia� pu�kownik. - On nie
toleruje wciskania g�wna.
- To nie problem. Moj� specjalno�ci� jest przedsta-
wianie g�wna tak, �eby pachnia�o jak fio�ki.
-* Niech mi pan wierzy, on doskonale zna r�nic�.
Weszli do budynku. Trautman powiedzia� w�a�cicielo-
wi po tajsku, o co im chodzi. W miar� jak szli w g��b,
przechodz�c obok warsztat�w, -gdzie br�z by� rze�biony
i szlifowany, coraz bardziej narasta� brz�k metalu o me-
tal... I upa�. Im bardziej zbli�ali si� do serca ku�ni, tym
wi�kszy odczuwali upa�. Twarz Trautmana ocieka�a po-
tem.
Cywil zatrzyma� si� z wyrazem przera�enia w oczach.
- M�j Bo�e! Czy to on?
Pot�ny m�czyzna - wyra�nie pochodz�cy z Zachodu
- wali� m�otem w roz�arzony kawa�ek br�zu, umieszczo-
ny na wiekowym kowadle. Na muskularnych plecach
kowala rysowa�y si� w�z�y mi�ni.
Trautman z dum� pokiwa� g�ow�.
- Nie mia�em poj�cia... - sapn�� cywil.
- M�wi�em panu...
- My�la�em, �e pan przesadza.
- Wr�cz przeciwnie. On jest jedyny w swoim rodzaju.
- S�owa Trautmana by�y ledwie s�yszalne w �omocie ude-
rze� m�ota o metal. - Niech pan tu lepiej zaczeka.
- Dlaczego, na Boga? Wiem o tej misji o wiele wi�cej
ni� pan.
- Ale nie zna pan jego.
Rozdzia� 16
Cho� by� odwr�cony plecami do drzwi, chocia� jego
m�ot zag�usza� wszystkie d�wi�ki, Rambo wyczu� obe-
cno�� obcych. Zerkn�� na obs�uguj�cego miechy Taja
i dostrzeg� zw�one, pe�ne podejrzliwo�ci spojrzenie.
A wi�c to biali. Od�o�y� m�ot i odwr�ci� si�, staj�c
twarz w twarz z Trautmanem, kt�ry w�a�nie do niego
podszed�.
- Powiedzia�em, �eby pan tu nie przychodzi�, pu�kow-
niku.
- Nie tylko ty jeste� uparty,
- Na mi�o�� bosk�!
- John! Nie przyszed�bym, gdybym naprawd� nie
uwa�a�, �e to jest wa�ne. Ale mam jeszcze wa�niejszy
pow�d.
Rambo czeka�.
- Ciebie - doko�czy� Trautman.
Rambo wyprostowa� si�, niespokojnie napinaj�c mi�nie.
- Opu�ci�em s�u�b�. Ju� nie jest pan za mnie odpowie-
dzialny.
- Zbyt wiele razem przeszli�my.
- Tak - odpar� Rambo. *- Zbyt wiele.,
- To ja ci� wyszkoli�em, i jestem odpowiedzialny. Za
ciebie i przed tob�. To, czy opu�ci�e� s�u�b� nie ma �adnego
znaczenia. Wi� mi�dzy nami ma charakter osobisty.
- Powiedzia�em panu wczoraj wieczorem, �eby mnie
pan o nic nie prosi�. Nie b�d� przechodzi� przez to jeszcze
raz.
- Ale powiedzia�e� mi te�, �e mnie wys�uchasz:
- Nie s�ucha� mnie pan. Powiedzia�em, �e nie b�d�
s�ucha�.
- Do cholery! Sp�jrz na siebie z boku! Zobacz, co
z siebie robisz! Jeste� zagubiony! I tylko dlatego, �e nie
chcesz zaakceptowa� tego, kim jeste�!
- A dlaczego mam by� tym, czego nienawidz�?
- To nie jest nienawi��, tylko rozczarowanie. Za-
akceptuj siebie!
- Czyli moje przeznaczenie? Wczoraj m�wi�em, �e nie
wierz� w przeznaczenie!
- Taaak. I to jest w�a�nie ca�y problem.
Przygl�dali si� sobie przez chwil�.
- John, prosz� ci� o przys�ug�. Chcia�bym* �eby�
z kim� porozmawia�.
- Z tym szarym garniturem w progu?
Trautman podni�s� r�ce w wyrazie rozpaczy.
- A co ja mog�? Musz� dzia�a� w systemie. Ale to, co on
ma ci do powiedzenia, jest naprawd� wa�ne. Prosz� ci� jako
przyjaciel. Wys�uchaj go. Kiedy sko�czy, wy�lij go w chole-
r�, je�li Chcesz. Ale zr�b mi t� przys�ug�...
- Dobrze - rzuci� chrapliwie Rambo.
- Co? - Trautman zamruga� z zaskoczeniem.
- Dla pana. To �adne wielkie mi co. Gadanie nic nie
kosztuje. Ale, pu�kowniku... - Rambo zawaha� si�. - Je�li
go spuszcz� do kana�u...
- No?
- To nie b�dzie w tym nic osobistego.
- Zgoda. - Trautman westchn�� i odpr�y� si�. -
trzymam ci� za s�owo. Masz naprawd� s�ucha�, John.
W dobrej wierze; Obiecujesz?
- S�owo honoru. Ale lepiej, �eby to brzmia�o przeko-
nuj�co.
- Od tej chwili przekonywanie ci� to jego problem. -
Trautman wykrzywi� twarz w pe�nym nadziei u�miechu.
- Tak czy inaczej, ufam panu, pu�kowniku. Mam na-
dziej�, �e nie b�d� tego �a�owa�.
- Tylko o to prosz�, John. Zaufaj mi.
Rambo niech�tnie podszed� do m�czyzny o wyracho-
wanych oczach, reprezentuj�cego system, od kt�rego
John uciek�.
- To jest Robert Briggs - powiedzia� Trautman. -
Pracuje dla Departamentu Stanu, w wywiadzie.
- Aha - mrukn�� Rambo.
- Jest akredytowany przy tutejszej ambasadzie, ale
jego strefa dzia�ania jest... � <
- Nie ma potrzeby wchodzi� w szczeg�y - wtr�ci�
szybko Briggs.
- ...o wiele szersza. Pom�g� mi ci� odnale�� - doko�-
czy� Trautman.
- Po co? - spyta� Rambo.
- Powiedzmy * odpar� z u�miechem Briggs - �e do-
brych ludzi trudno znale��. - Przesun�� chusteczk� po
spoconym czole. - Czy mogliby�my porozmawia� w ja-
kim� wygodniejszym miejscu?
Rambo pokr�ci� g�ow�.
- Przykro mi. Pracuj�.
Briggs skrzywi� si� i zn�w wytar� czo�o.
- W takim razie - ruchem g�owy wskaza� tajskiego
asystenta Johna - niech pan mu powie, �eby odszed�. Nie
chc�, �eby nas kto� pods�uchiwa�.
Rambo rzuci� kilka s��w po tajsku. Ch�opak wyszed�
z pomieszczenia. Rambo westchn�� i zwr�ci� si� do Brig-
gsa: - No wi�c, o co chodzi? M�wi�em ju�, �e pracuj�.
- Skoro takie ma by� pana nastawienie... - Briggs
zmarszczy� czo�o. - No wi�c, szesna�cie dni temu nieza-
le�ny ameryka�ski dziennikarz telewizyjny znikn�� w Af-
ganistanie. On i jego ekipa dokumentalist�w pr�bowali
przedosta� si� do strefy wojennej.
- Niezale�ny dziennikarz telewizyjny?
- A co, co� nie tak?
- Ciekawe, dlaczego wydaje mi si�, �e to by�a przykryw-
ka? To by� pana cz�owiek, tak? Agent wywiadu?
Briggs przeni�s� na chwil� wzrok na Trautmana, a po-
tem znowu popatrzy� Johnowi w oczy.
- Pa�skie na wierzchu. Ma pan racj�. By� jednym
z naszych ludzi. Jego zadaniem by�o dostarczenie rozpa-
czliwie potrzebnej broni i lekarstw dla afga�skich po-
wsta�c�w. A przy okazji mia� zbiera� informacje, robi�
zdj�cia, dostarczy� cokolwiek, co potwierdzi�oby oskar-
�enia, �e Rosjanie dopuszczaj� si� okrucie�stw. Podejrze-
wamy, �e szykuj� now�, generaln� ofensyw� przeciw
powsta�com. Niestety, raporty naszego cz�owieka nie
nadesz�y o czasie. Musimy przyj��, �e zosta� zdemasko-
wany. Ale chcieliby�my si� upewni�.
- Rozumiem - powiedzia� Rambo.
- Na szali le�y istnienie ca�ego narodu. A w efekcie
i ca�ego tego regionu.
- Powiedzia�em, �e rozumiem. Ale to nie m�j interes
- odpar� Rambo.
- Co takiego?
- To nie moja wojna.
- John, ci bojownicy o wolno�� stawiaj� czo�o najpo-
t�niejszym �mig�owcom wojskowym �wiata! I wszystko,
co mog� przeciwstawi�, to rozkalibrowane i popsute
pi��dziesi�cioletnie strzelby! - wysapa� Trautman.
- A co oni maj� wsp�lnego z panem, pu�kowniku?
- Ja si� do nich przy��czam.
Wyda�o si�, �e pomieszczenie nagle si� skurczy�o.
- Nie - powiedzia� Rambo. - Pan...
- John, oni wierz� w wolno��! Co innego m�g�bym
zrobi�?
- Pan ju� wygra� swoje wojny! Dorobi� si� pan ju�
medali! Niech pan oleje takich dupk�w jak ten! -Wskaza�
Briggsa. - Niech sobie wysy�aj� na �mier� kogo innego!
John odwr�ci� si� i chcia� wr�ci� do kowad�a.
-* Rambo! Chc�, �eby� poszed� ze mn�! �eby� popro-
wadzi� misj�!
- Ma mnie pan za idiot�? - spyta� Rambo. - Ameryka�-
ski pu�kownik nie mo�e ryzykowa� wkroczenia do Afgani-
stanu. Gdyby Rosjanie pana z�apali, odnie�liby niesamowity
sukces propagandowy. Schwytanie pana odwr�ci�oby uwa-
g� od samej rosyjskiej inwazji. ONZ by si�...
Trautman pokr�ci� g�ow�.
- Ja nie przekrocz� granicy. Moim zadaniem jest pozo-
sta� w Pakistanie i szkoli� uchod�c�w afga�skich, �eby
mogli wr�ci� i walczy�.
- C� wi�c ja mia�bym...
- Przej�� na drug� stron� z grup� Afga�czyk�w, do-
wiedzie� si�, co si� sta�o z dziennikarzem, i doko�czy�
jego robot�. Zrobi� zdj�cia. Zdoby� dowody, �e Rosjanie
planuj� ofensyw�. Zweryfikowa� doniesienia o okrucie�-
stwach. Dostarczy� cokolwiek, co zwr�ci�oby opini� pub-
liczn� przeciw inwazji.
- Zdj�cia? To brzmi znajomo. W�a�nie to mia�em
zrobi� ostatnim razem. Czy dostan� pe�ne wsparcie od
rz�du?
Trautman zaprzeczy� ruchem g�owy.
- To �ci�le tajna misja.
- Jasne! Tak jak poprzednim razem. Je�li mnie z�api�,
b�d� robi� za niezale�nego ochotnika. Rz�d si� do mnie
nie przyzna i nie udzieli mi pomocy: Dzi�ki, ale nic z tego.
To cuchnie, pu�kowniku.
Briggs wzni�s� r�ce i powiedzia� z zaskoczeniem
w g�osie:
- I to ma by� ten wspania�y �o�nierz, o kt�rym si� tyle
nas�ucha�em?
- Ja jestem ju� niczym -odpar� Rambo. - Moja wojna
si� sko�czy�a.
- O, tak - zaszydzi� Briggs. - Dzisiaj to nie jest wojna
Stan�w Zjednoczonych. A jutro?
- Jutro nie istnieje.
- Pan tak uwa�a. Jutro - czy pan w to wierzy, czy nie
- wszyscy mo�emy by� w ni� bardziej uwik�ani; ni� si�
panu wydaje.
- Nie ja - powiedzia� Rambo i odszed�.
- Ale... - protestowa� Briggs.
- Wykona�em sw�j obowi�zek. Teraz kolej na kogo�
innego. - Rambo ze smutkiem obejrza� si� na Trautmana.
- Chcia�bym tylko �eby nie pad�o na pana, pu�kowniku.
- Oddycha� z trudem. - Nie ma pan mi za z�e?
- Obieca�em ci, John. Nic osobistego.
Rambo poczu� b�l w klatce piersiowej.
- Dzi�ki! "� Prze�kn�� z widocznym trudem i wyszed�
z pomieszczenia.
Rozdzia� 17
Taaaaak - powiedzia� Briggs takim tonem, �e za-
brzmia�o to jak ci�kie przekle�stwo. - Powinien by� pan
mnie ostrzec, �e ten pana bohater to primadonna. Od
pocz�tku wiedzia�em, �e tylko tracimy czas.
- Mia� prawo nas sp�awi� ~ odpar� Trautman. - On ju�
nie musi wykonywa� rozkaz�w.
- Praktycznie zmusi� mnie do b�agania.
Trautman wzruszy� ramionami. ,
- Wystrzelili�my z najgrubszej rury, a on po prostu
tego nie kupi�. Ale c�, zas�u�y� sobie, �eby go zostawi�
w spokoju. Nie musi nadstawia� dupy, je�li nie ma na to
ochoty.
- W�a�nie to mia�em na my�li m�wi�c, �e marnowa-
li�my czas. Nadstawia� dupy? O, z pewno�ci� nie ma na
to ochoty. Kurcz�, ten pana wojownik po prostu wsadzi�
dudy w miech!
- O czym pan m�wi, do cholery?!
- Ta misja rok temu najzwyczajniej w �wiecie go wy-
ko�czy�a. Zmi�k�. Nie wr�ci do akcji, bo jest tch�rzem.
Trautman si� zje�y�.
- Ten cz�owiek zrobi� dla swojego kraju wi�cej ni� pan
i ja,
- Ale� ja nie neguj� jego dokona�. Przestudiowa�em
jego akta. jego kariera robi wra�enie. -
- Wra�enie? Dwie srebrne gwiazdy i cztery br�zowe,
dwa Soldier's Cross, cztery VietnameseCross of Gallan-
try, tuzin Purple Hearts i Congressional Medal of Honor!
Masz pan cholern� racj�, psiakrew, �e to robi wra�enie!
- Nie zapomnia�em o tym wszystkim. Ca�y problem,
pu�kowniku, polega na tym, �e to ju� historia. <A ja
martwi� si� tym, co dzi� i jutro. Nie tym, co zasz�o
wczoraj czy pi�tna�cie lat temu - powiedzia� spokojnie
Briggs.
- Skurwiel!
- Ale bardzo praktyczny skurwiel, pu�kowniku. �wiat
jest w kiepskiej formie. Gdyby tak wszyscy si� wycofali...
Niech pan spojrzy na siebie, pu�kowniku. Odwali� pan ju�
swoj� dzia�k� wojenn�. Ale wci�� wraca pan po jeszcze.
Odwrotnie, ni� ten pana bohater.
- To nie znaczy, �e jestem odwa�niejszy od niego -
powiedzia� cicho Trautman.
- A c� innego?
- �e jestem idiot�.
- A wi�c dzi�kuj� - Bogu za idiot�w, pu�kowniku.
Niech pan si� zbiera. Jutro ma pan by� w Pakistanie.
CZʌ�
DRUGA
Rozdzia� 1
Prze��cz by�a w�ska, a jej zbocza strome. Trautman
jeszcze nigdy nie napotka� tak surowego i odpychaj�cego
krajobrazu. Mimo migotania gwiazd, ciemno�ci by�y nie-
mal zupe�ne, wi�c pu�kownik raczej wyczuwa� ni� widzia�
olbrzymie, czerniej�ce g�azy i chwiejne cienie posuwaj�*
cej si� g�siego karawany. W nocnej ciszy d�wi�ki by�y
wyrazistsze - po�wisty wiatru, szurni�cia ko�skich kopyt
o kamienie. Liny skrzypia�y pod obci��eniem skrzy�,
kt�re przymocowano na ko�skich grzbietach.
Rozrzedzone g�rskie powietrze przyprawia�o o zawro-
ty g�owy i lekkie md�o�ci, a mimo owini�tego wok� ra-
mion koca, Trautman dr�a� z zimna. Potkn�� si� o niewi-
doczny kamie� i zachwia�, a odzyskuj�c r�wnowag� ze-
sztywnia�, us�yszawszy nowy d�wi�k, przera�aj�cy, na-
tr�tny - niskie, regularne �up-�up-�up-�up. Obcy, nienatu-
ralnie brzmi�cy ha�as dochodzi� gdzie� z przodu. Serce
Trautmana za�omota�o. D�wi�k zbli�a� si� szybko, prze-
chodz�c w ryk.
Karawana zatrzyma�a si� gwa�townie. Tubylcy zacz�li
co� do siebie krzycze�. Chocia� Trautman nie rozumia�
ich j�zyka, nie potrzebowa� t�umacza, �eby zrozumie�, co
do siebie wo�aj� w panice. Ukry� si�!
Cholera, ukry� si�, ale gdzie?! - pomy�la� Trautman,
z napi�ciem rozgl�daj�c si� w otaczaj�cej go ciemno�ci.
Prze��cz by�a zupe�nie odkryta! Le��ce w jej pobli�u
g�azy w �aden spos�b nie zdo�aj� skry� karawany przed
nadci�gaj�c� �mierci�! Kiedy jednak rycz�ce �up-�up-�up-
-�up sta�o si� og�uszaj�ce, Trautman wyczu� dooko�a sie-
bie poruszenie - to tubylcy zeskakiwali z koni i zmuszali
je do po�o�enia si� na ziemi.
Nie potrafi� zrozumie�, dlaczego tak robi�. A potem,
nagle, dotar�o to do niego i wtedy pulsowanie w jego
skroniach zmieni�o si� w �omot. Po�piesznie poszed�
w �lady krajowc�w. Zdar� z siebie koc i narzuci� go na
g�ow�, po czym zamar� w bezruchu. Je�li ska�a nie mo�e
ci da� schronienia, dlaczego samemu nie zmieni� si�
w ska��? Jedyn� nadziej� jest kamufla�.
�r�d�o przera�aj�cego d�wi�ku musia�o ju� by� bar-
dzo blisko, bo ha�as sta� si� wszechogarniaj�cy, wr�cz
bolesny. Zerkaj�c przez szpar� w kryj�cym go kocu,
Trautman dostrzeg� trzy masywne obiekty, poruszaj�ce
si� przed nim i zas�aniaj�ce gwiazdy. Obiekty te kszta�tem
i wielko�ci� przypomina�y wagony towarowe, ale akurat
te wagony mia�y skrzyd�a, a wisz�ce pod nimi niewyra�ne
cienie by�y rakietami, dzia�kami i karabinami maszyno-
wymi. Radzieckie helikoptery bojowe Mi-24 o niepra-
wdopodobnie niszczycielskiej sile ognia. Trautman po-
czu�, �e martwieje.
Jeden ze �mig�owc�w w��czy� szperacz. Jego punktowe
�wiat�o przeszukiwa�o opustosza�� prze��cz. Po chwili
zapali� si� drugi szperacz, a potem trzeci. Prze�lizgiwa�y
si� w prz�d i w ty�, zbli�aj�c si� do kryj�wki.
Trautman wtuli� si� w pi