1966

Szczegóły
Tytuł 1966
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1966 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1966 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1966 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

David Morrell RAMBO 3 Na podstawie scenariusza Sylvestra Stallone i Sheldona Letticha Prze�o�y� Maciej Perty�ski Tytu� orygina�u RAMBO 3 Copyright (c) 1988 David Morrell Ilustracja na ok�adce Jerzy T. Czaplicki Sk�ad i �amanie FELBERG For the Polish translation Copyright (c) 1994 by Maciej Perty�ski For the Polish edition Copyright (c) by Wydawnictwo Da Capo Wydanie I ISBN 83-86611-30-8 Od autora W mojej ksi��ce Pierwsza krew Rambo umiera. W filmie �yje nadal. Z podzi�kowaniami dla Andy'ego Vajny, Mario Kassa- ra i ich zespo�u w wytw�rni Carolco (tu specjalny uk�on w stron� Jeanne Joe, Xochitl Contis, Stephanie Pond- Smith, Toma Graya, Rolanda Neveu i Yonny'ego Lucasa, bez kt�rych przygotowania do napisania tej ksi��ki trwa- �yby wieki). N� u�ywany przez Rambo w tej ksi��ce zosta� stwo- rzony przez Gila Hibbe�a, P.O. Box 24213, Louisville, Kentucky 40224. Trzysta pi��dziesi�t sztuk takich no�y, opatrzonych jego podpisem i numerem seryjnym rozpro- wadzono w�r�d kolekcjoner�w. W sprzeda�y osi�galna jest bli�ej nieokre�lona liczba lekko r�ni�cych si� egzem- plarzy. �uk i strza�y z tej ksi��ki, zmodyfikowane wersje opi- sywanych w ksi��ce Rambo. Pierwsza krew II s� dzie�em Pracowni �ucznictwa Hoyt/Easton, 605 North Challen- ger Road, Salt Lak� City, Utah 84116. Sk�adam tu po- dzi�kowania Joe Johnstonowi za u�wiadomienie mnie, jak bardzo wymy�lne to twory. Walka duchowa jest r�wnie brutalna, jak walka ludzi. Ale wizja sprawiedliwo�ci jest czyst� przyjemno�ci� dla Boga. Arthur Rimbaud CZʌ� PIERWSZA Rozdzia� 1 �ycie to cierpienie, Pogr��aj�c si� w medytacji nad t� pierwsz� z Czterech Prawd Buddy, Rambo zacisn�� d�o� na g�adkiej bambuso- wej powierzchni wspania�ego kilkusetletniego �uku. Opu- �ci� go nisko przy lewym boku, zamkn�� oczy i g��boko oddychaj�c, usi�owa� zapanowa� nad zam�tem w duszy. Przez jego muskularny tors przebiega�y fale napi�cia, pot�na klatka piersiowa i szerokie mi�nie grzbietu na- pr�a�y si� i rozlu�nia�y. Po chwili szpiczaste dachy bud- dyjskiego klasztoru w Bangkoku, w Tajlandii, znikn�y z jego my�li tak, jak znikn�y mu z oczu, kiedy je za- mkn��. Przesta�y dla niego istnie� zdobne z�oceniami iglice �wi�tyni i poblask zachodz�cego s�o�ca, odbijaj�cy si� od terakoty i marmuru. Ale inne zmys�y wci�� reagowa�y. Rambo s�ysza� po- brz�kiwanie poruszanych wiatrem dzwonk�w modlitew- nych, a nozdrza dra�ni� mu aromat kadzide�. �uk wci�� przypomina� o swym istnieniu niezwyk�� twardo�ci� uchwytu. Rozdra�niony, �e nie jest w stanie odci�� si� od wszystkich rozpraszaj�cych go bod�c�w, Rambo otwo- rzy� oczy i skupi� si� tylko na celu. By� to oddalony o trzydzie�ci metr�w pi�tnastocen- tymetrowy kwadratowy kawa�ek drewna, przymocowany do grubej, ciasno splecionej wi�zki s�omy, opartej o g�ad- ki kamienny mur po drugiej stronie dziedzi�ca klasztor- nego. Rambo wpatrywa� si� w drewno, a� wreszcie wyda- �o mu si�, �e cel ro�nie i podp�ywa do niego, zas�aniaj�c ca�e pole widzenia. Nie s�ysza� ju� dzwonk�w, nie czu� kadzide� ani twardo�ci �uku. Znik�y dachy i iglice klaszto- ru, nie istnia�o ju� zachodz�ce s�o�ce, nie by�o mnich�w, rozpoczynaj�cych wieczorne modlitwy. By� tylko cel. I je- go targana niepokojami dusza. Ca�e �ycie jest cierpieniem, naucza� Budda. Rambo nauczy� si� tego dobrze. Krzy�uj�ce si�, d�ugie, g��bokie blizny na jego plecach i piersi, poszarpane brzegi szramy na jego prawym bicepsie, nier�wne rozci�cie lewej ko�ci policzkowej, te i inne �lady po ostrzach bag- net�w i no�y, pocisk�w karabinowych i od�amkach szra- pnela, torturach zadawanych drutem kolczastym i og- niem, wszystkie one by�y potwierdzeniem prawdziwo�ci nauk Buddy: �ycie to b�l. Wpatruj�c si� w cel, Rambo na nowo prze�ywa� Wiet- nam... upa�, robactwo, pe�n� pijawek d�ungl�... niezliczo- ne strzelaniny... nie ko�cz�cy si� chaos wrzask�w i wybu- ch�w, ryku �mig�owc�w i wizgu pocisk�w smugowych; gwizdu mo�dzie�y i suchych eksplozji min, tryskaj�cej krwi i rozrywanych cia�. Ponownie czu� cierpienie swego uwi�zienia i sze�cio- miesi�cznych tortur, mordercz� ucieczk�/Ale jedn� woj- n� zast�pi�a druga. W Ameryce. Ten gliniarz! Dlaczego on mi nie da� spokoju? Chcia- �em tylko tego, co osi�gn��em, wolno�ci wyboru dok�d i�� i co robi�, nie wchodz�c nikomu w drog�. Dlaczego musia� by� taki wredny? Ale przecie� ty by�e� jeszcze wredniejszy! Nie mia�em wyboru! Na pocz�tku mia�e�! Mog�e� przecie� zrobi� to, czego chcia�. Mog�e� si� wynie��. Ale czy w�a�nie po to walczy�em w Wietnamie? �eby mnie przep�dzali, kiedy wreszcie wr�ci�em do domu? Przecie� mam jakie� prawa! Jak cholera! I na pewno nauczy�e� tego gliniarza, �e je masz. Ale rzecz polega na czym innym. Kiedy ju� rozpie- przy�e� jego miasto na strz�py i kiedy ci� wreszcie za- mkn�li w wi�zieniu, jakie tam mia�e� prawa? Prawo do walenia m�otem w kamienio�omie? Prawo do czucia, jak �ciany twojej celi spadaj� ci na g�ow�? Gdyby pu�kownik nie dotrzyma� s�owa i ci� nie wyci�gn��... Pu�kownik. Tak. Rambo u�miechn�� si�. Pu�kownik. Trautman, kt�ry go szkoli�, kt�ry by� jego dow�dc� w Wietnamie, kt�ry by� dla niego jak ojciec. Jedyny cz�owiek, kt�remu Rambo ufa�. Dzi�ki interwencji Trautmana u w�adz, Rambo odku- pi� sw� wolno�� za cen� zgody na powr�t do piek�a, na powt�rny wyjazd do Wietnamu i obozu jenieckiego, gdzie kiedy� by� wi�ziony i torturowany. Wci�� trzymano tam ameryka�skich �o�nierzy, kt�rych Rambo mia� urato- wa�. Zrobi� to. Wiele lat po zako�czeniu wojny wreszcie j� wygra�. Zrobi� to, a przy okazji zdo�a� pokona� jeszcze jednego wroga - uciele�niony w jednym cz�owieku, odra- �aj�cy i pe�en hipokryzji system, kt�ry wysy�a� na t� wojn� ameryka�skich �o�nierzy, ale nie zawraca� sobie g�owy zapewnieniem im �rodk�w do jej wygrania. O tak, wype�ni� misj�. Ale jakim kosztem! Nie tylko dla swego cia�a. Prawdzi- we rany odnios�a jego dusza, bo za ka�dym razem, kiedy kogo� zabija�, kiedy widzia� czyj�� �mier�, cz�� jego duszy tak�e umiera�a. B�g jeden wie, ile razy umar�. Szczeg�lnie jedna �mier� niemal go zabi�a. Jej imi� - samo wspomnienie by�o tortur� - brzmia�o Co. Wietnam- ska dziewczyna, dwadzie�cia kilka lat. Niebywa�e delikat- na. Prze�liczna. By�a jego ��cznikiem, kiedy zrzucono go na spadochronie w Wietnamie. Pomog�a mu uratowa� wi�ni�w. Jemu te� uratowa�a �ycie. A po drodze nauczy�a go czego�, co uwa�a� za niemo�- liwe. Kocha�. Ale nie by�o czasu na mi�o��. Bo Co zgin�a. A Rambo prze�y�. Prze�y�, bo furia i w�ciek�o�� po jej �mierci da�a mu si�y. Cho� nie�ywa, Co zn�w uratowa�a mu �ycie. < Rozpacz i b�l szarpa�y jego dusz�. Jego pot�na pier� unosi�a si� w szybkim oddechu, kiedy tak sta� na dzie- dzi�cu klasztoru, �ciska� �uk i wpatrywa� si� w oddalony o trzydzie�ci metr�w cel. Medytacja odnios�a skutek. Cel by� wszystkim. Z jednym wyj�tkiem. Rzemyk wok� jego szyi. A na nim miniaturowy Budda. Ten wisiorek nale�a� do Co. Zdj�� go z jej zw�ok. A teraz rzemyk parzy� jego szyj� jak roz�arzony w�gielek. Rozdzia� 2 Cierpienie wywo�ane jest ��dz� posiadania rzeczy nietrwa�ych. To Druga Prawda Buddy. Rambo przy�o�y� d�ug� na metr strza�� do blisko dwume- trowego �uku. Post�puj�c �ci�le wed�ug wielowiekowego rytua�u, jakiemu podlega�o napinanie �uku przez strzelca zen, wyprostowa� przed sob� obie r�ce. Lewa d�o� trzyma�a �uk, a prawa strza��. Z jednakow� si�� zacz�� rozci�ga� ramiona, zginaj�c �uk, napinaj�c ci�ciw� i ci�gn�c strza��. Nawet gdyby zastosowa� normalny spos�b napinania �uku, ten, kt�rego nauczy� go czarownik, kiedy Rambo jeszcze jako ma�y ch�opiec mieszka� w rezerwacie Navaj�w w Ari- zonie, to i tak by�oby to niezwykle trudne zadanie, ponie- wa� wymaga�o zastosowania si�y wynosz�cej czterdzie�ci pi�� kilogram�w. Do czego� takiego by� zdolny tylko kto� o fizycznych mo�liwo�ciach Rambo. Ale napinanie �uku w niekonwencjonalny spos�b tylko utrudnia�o ca�e zadanie. Mi�nie ramion Johna zacz�y dr�e�. Czo�o pokry�o si� potem. Wszystko, co �yje, umiera, pomy�la�. Wszystko, co fizyczne, rozpada si� w py�. Wojna potwierdza�a m�dro�� Buddy. W tym �wiecie przemocy poszukiwanie szcz�cia w innej osobie lub rzeczy oznacza�o skazywanie si� na gorycz rozczarowania. Bo rze- czy wybucha�y, a ludzie gin�li od strza��w karabinowych. Tak, jak zgin�a Co. Wyt�y� si�y do maksimum, napinaj�c wyci�gni�te przed siebie ramiona i ci�gn�c �uk w lewo, a strza�� w prawo. W normalnych okoliczno�ciach nie da�by rady; ale skupienie i medytacja splot�y ducha z cia�em i pod- woi�y jego moc. > A mo�e by�a to czysta si�a duchowa? Je�li Budda mia� racj�, nic, co fizyczne, nie by�o realne, r�wnie� �uk. Prawdziwy by� tylko duch, zginaj�cy wyimaginowany �uk. Dr��c z wysi�ku, rozci�gn�� ramiona na ca�� d�ugo�� strza�y. Zgi�ty �uki napi�ta ci�ciwa tworzy�y teraz niemal ko�o. Ko�o, pe�ni� istnienia, wszechpe�no�� Boga, zupe�- no�� Tego, Kt�ry Jest Wszystkim. Zastyg� w tej zab�jczej dla cia�a pozycji. Pot ju� nie kapa� mu na czo�o, la� si� strumieniami na opinaj�c� napr�one mi�nie sk�r�. Rozdzia� 3 Cierpienie si� ko�czy, kiedy to, co nietrwa�e, zostaje odrzucone. Trzecia Prawda Buddy. �aden przedmiot i �adna osoba nie jest w stanie da� szcz�cia. W �wiecie przemocy i b�lu, zniszczenia i �mierci, warto d��y� tylko do cel�w wiecznych. Mi�o�� do Co nape�nia�a go przygn�bieniem, bo gdyby Co nie umar�a rok temu, i tak umar�aby za jaki� czas. A ka�de uczucie ma sw�j odpowiednik w przeciwnym i r�wnorz�dnym uczuciu w przysz�o�ci. Ale przecie�... je�li Budda mia� racje... Rambo niemal si� zdekoncentrowa�... je�li Budda mia� racj�, przysz�o�� nie istnieje. Jest tylko teraz. Czy to oznacza, �e mi�o�� do kogo�, nawet trwaj�ca tylko sekund�, powinna by� chwytana i ho�ubiona, bo ten moment jest wieczny? Mia� ochot� krzycze�. Pod wp�ywem strasznego wysi�- ku, z jakim odci�ga� od siebie �uk i ci�ciw�, wygi�ty koniec �uku wpiera� si� z coraz wi�ksz� si�� w jego pier�, dr��c od straszliwego napi�cia. Strza�a skierowana by�a w lew� stron�, tak jak lewy bark �ucznika, wskazuj�cy cel. Wystarczy�o teraz tylko zwr�ci� w lewo r�wnie� g�ow�. Wzrok Rambo pod��y� wzd�u� strza�y i skupi� si� na celu. Rozdzia� 4 Poszukuj tego, co wieczne. Tego, co trwa zawsze. Boga. Czwarta Prawda Buddy. Ale Rambo musia� ju�, natychmiast, pokona� targaj�ce nim niepokoje. Czeg� chcesz? Spokoju! Zwolni� ci�ciw� �uku. Strza�a wylecia�a w powietrze z przera�aj�c� si��. Ci�ciwa j�kn�a, wibruj�c i oddaj�c energi�, dostrajaj�c si� do pulsu wszech�wiata. Rambo w�a�ciwie nie celowa�. Raczej prowadzi� strza- �� si�� woli. Jego dusza, ci�ciwa i strza�a zla�y si� w misty- czn� jedno�� z celem. Strza�a nie tylko trafi�a w cel, ale go roznios�a. Ostry trzask rozszczepianego drewna przyt�acza� sw� si��. Roz- pryskuj�ce si� kawa�ki celu z ha�a�liwym klekotem posy- pa�y si� na kamienne p�yty dziedzi�ca. Echo zrykosze- towa�o o �ciany i mury, aby w ko�cu uderzy� w b�benki uszne strzelca. Rambo poczu�, jak odg�os wwierca si� w jego umys�. Czas si� wyd�u�y�. Rozci�gn��. Pog��bi�. Zatrzyma�. Tera�niejszo�� sta�a si� wieczno�ci�. Teraz by�o zaw- sze. Rozdzia� 5 Z kolejnym uderzeniem serca czas zn�w ruszy�, Rambo opu�ci� �uk i powoli odetchn��. Potrz�sn�� g�o- w�, rozprostowa� barki i stopniowo wr�ci� do rzeczywi- sto�ci. Terakota i marmury klasztoru. Dzwonki modli- tewne i zapach kadzide�. Po przeciwnej stronie dziedzi�- ca ogromna z�ota statua BuddjM�ni�a, odbijaj�c promie- nie zachodz�cego s�o�ca. Wielki Nauczyciel siedzia� ze skrzy�owanymi nogami, opieraj�c d�onie na kolanach, uchwycony w pozie wiecznego nauczania. Rambo powoli zbli�y� si� do niego, czuj�c si� niczym w por�wnaniu ze wspania�o�ci� statuy. Stan�� przed Bud- d� i pochyli� g�ow�. Cho� by� p�-W�ochem (wychowywa- nym w duchu katolickim) i p�-Navajo (kt�rego nama- wiano do poddania si� nakazom religii szczepu), studio- wa� religi� buddyjsk� u przewodnika z Montagnard, kt�- ry uratowa� mu �ycie i piel�gnowa� go po tym, jak Od- dzia� A, macierzysta jednostka Rambo, zosta� rozbity w zasadzce w P�nocnym Wietnamie. B�l nie jest realny. Nie istnieje. Poza duchem wszystko jest iluzj�. W tym piekielnym �wiecie by�a to atrakcyjna teoria. Ale mimo niej piek�o wci�� istnia�o. Czego ja chc�, na Boga? - powtarza� Rambo w my- �lach. Ale odpowiedzi ju� nie wykrzycza�. Wyszepta� j� do siebie. Spokoju. Odwr�ci� si� od olbrzymiego pos�gu z�otego Buddy i znieruchomia� pod przeszywaj�cym wzrokiem wpatruj�- cego si� we� z drugiej strony dziedzi�ca mnicha. To w�a�nie ten tajski mnich wzi�� na siebie odpowiedzialno�� za Johna, kiedy Rambo b��ka� si� po Bangkoku po powrocie ze swego drugiego koszmaru w Wietnamie, by w ko�cu zapuka� do wr�t klasztoru i poprosi� o pozwolenie na pobyt w nim. W�wczas mnich odpar�: - M�j synu, wybacz mi, nie jeste� jednym z nas. Nie potrafisz poj�� naszych my�li. Jaka wed�ug ciebie jest twoja religia? - Zen. - Na czym j� opierasz? - Budda... zanim zosta� m�drcem... by� wojownikiem. Ja r�wnie� jestem wojownikiem. - Tak? - I z ca�ego serca pragn� wybra� m�dro��, nie wojn�. Rozdzia� 6 Brzd�ki Pot�ny m�ot spad� na kawa�ek rozgrzanego do czer- wono�ci metalu. Si�a uderzenia mia�d�y�a uszy. Mimo �e d�wi�k by� wysoki, grzmia�. Pe�ne dymu pomieszczenie odpowiedzia�o hucz�cym pog�osem. Rambo mocniej zacisn�� praw� d�o� na m�ocie i ude- rzy� jeszcze silniej, napinaj�c mi�nie lewej r�ki na klesz- czach, kt�rymi trzyma� rozjarzony kawa�ek metalu na starym kowadle. Brzd�k! Si�a uderzenia wprawi�a w dr�enie ca�e jego cia�o. Znowu opu�ci� m�ot. I znowu. Pod coraz pot�niejszymi ciosami m�ota dy- gota�o kowad�o. Kawa�ek metalu w kleszczach zacz�� ust�powa� pod upartymi uderzeniami. Rozp�aszczy� si�, powi�kszy�, zacz�� przybiera� kszta�t p�ytki. Metalem by� br�z. Du�o wcze�niej, w innej cz�ci tej ku�ni, jeszcze chyba starszej ni� masywne kowad�o, mied� i cyna zosta�y stopione ze sob� w stosunku siedem do jednego. Dodano do nich niewielk� ilo�� cynku i magnezu, po czym p�ynnym stopem nape�niono formy, gdzie wystyg� i stwardnia� w blokach. Teraz jeden z nich roztopiono i poddano nieust�pliwym atakom m�ota, trzymanego przez Rambo. Br�z. Legendarny stop staro�ytno�ci* Mocny i spr�ysty. Twardy i nie�amliwy. Materia� na miecze i tarcze, kt�re przetrwa�y walcz�cych nimi wojownik�w. Wieczny. Tak, jak wieczna jest wojna. Ale i pi�kno jest wieczne. Artefakty staro�ytno�ci, br�- zowe medaliony i bransolety przodk�w r�wnie� prze- trwa�y wieki, by�y r�wnie trwa�e, jak atrybuty wojny. I przekuj� swoje miecze na lemiesze, a swoje w��cznie na sierpy. �aden nar�d nie podniesie miecza przeciwko drugiemu narodowi i nie b�d� si� ju� uczy� sztuki wojennej. Biblijny Izajasz by� marzycielem. To, czego narody nauczy�y si� najlepiej, to wszczynanie i prowadzenie wo- jen. Ale nie ja! Rambo z furi� uderzy� m�otem w rozgrzany do czerwono�ci kawa� br�zu. Ju� nie! Rozdzia� 7 Nauczy� si� kowalstwa od tego samego czarownika z plemienia jego matki, kt�ry szkoli� go w �ucznictwie. - Poszukuj dyscypliny i si�y - powiedzia� mu starzec. - Zmie� my�l w czyn. Naucz si� szanowa� umiej�tno�ci rzemie�lnika. Naucz si� rozumie�, �e dobrze wykonane zadanie wydaje si� �atwe, ale w istocie jest potwornie trudne. Wygl�d jest zwodniczy. Oto lekcja kowalstwa. Przedmioty wok� ciebie, kt�re wygl�daj� tak trwale, s� zmienne. Podkowa mo�e by� medalionem, a miecz lemie- szem. Tylko duch, zamkni�ty w metalu, pozostaje sta�y. Duch. Prawda Indian Navajo. A tak�e prawda buddy- st�w. Przez lata, jakie min�y od opuszczenia rezerwatu, zapomnia� ju�, jak� satysfakcj� odczuwa�, kiedy ci�ko pracowa� pod okiem m�drca w wioskowej ku�ni - przyje- mno�� tw�rczego wysi�ku, zwi�zane z nim poczucie god- no�ci. Ale przed tygodniem, kiedy nawet koj�ca atmosfe- ra buddyjskiego klasztoru nie wystarcza�a, by uciec przed demonami, nagle przypomnia� sobie dzieci�stwo i tak bardzo podobnego do mnicha m�drego starca, kt�ry by� jego pierwszym nauczycielem. Odwr�cenie si� od �wiata nie jest odpowiedzi�. �wiat nie jest realny. Bez w�tpienia to tylko iluzja, jak� B�g zgotowa� mu, �eby mia� przeciwno�� do pokonania. Musia� dzia�a�, tworzy�, pracowa�. Jego mi�nie a� do b�lu domaga�y si� ruchu. Ale nie dla prowadzenia wojny. Dla tworzenia pi�kna. W��cz�c si� po w�skich, zat�oczonych uliczkach Bang- koku, Rambo odkry� t� ku�ni� br�zu tu� nad rzek�. Wiedziony wewn�trznym przymusem, a nie �wiadomym wyborem, wszed� do wype�nionego gryz�cym dymem, dusznego, ciasnego wn�trza. Jako bia�y spotka� si� z wro- gim przyj�ciem. Ale w�a�ciciel ku�ni, raz po raz obrzuca- j�c wzrokiem pot�n� muskulatur� Rambo, da� si� sku- si�, kiedy si� dowiedzia�, �e b�dzie m�g� p�aci� temu Okr�g�ookiemu mniej ni� swym zwyk�ym pracownikom. Zgodzi� si�, �eby Rambo udowodni� swoj� u�yteczno��. W ci�gu dw�ch dni zrozumia�, �e ubi� wyj�tkowy interes. Iskry lecia�y na boki. W niezno�nym skwarze nagi tors kowala sp�ywa� kaskadami potu. Kiedy Rambo zn�w napi�� mi�nie, krople trysn�y na kuty kawa� br�zu. Metal zasycza�. Chcia� cierpie� na tyle, by zapomnie�. O �mierci Co; O wojnie. O tym, co robi� najlepiej i czego najbardziej nienawi- dzi�. Ale zapomnie� nie potrafi�. Grzmi�ce odg�osy uderze� m�ota o kowad�o przypomina�y wybuchy i wystrza�y. S�y- sz�c je, mia� przed oczami inny m�ot, uderzaj�cy w inny metal... w uszach d�wi�cza�y mu odg�osy walenia m�otem w klin, wbity w ska�� w wi�ziennym kamienio�omie, gdzie odbywa� kar� za obron� swych praw przed tym skurwysy�skim gliniarzem, kt�remu nie podoba� si� jego wygl�d. Uderzy� w�ciekle. Brzd�k! Chcia�em tylko spokoju. Brzd�k! Ale medytacja mi nie wystarczy�a. Brzd�k! . Umiej�tno�ci, jakich go nauczy� jego pierwszy mentor, te� nie wystarcza�y. Co musz� uczyni�? Rozdzia� 8 Ryk t�umu wstrz�sa� falist� blach� �cian magazynu. Ha�as wydostawa� si� z budynku drzwiami i oknami, odbijaj�c si� echem od chat stoj�cych nad kana�em i gi- n�c w�r�d neon�w o�wietlaj�cych wej�cia do pobliskich bar�w i burdeli. Rambo zatrzyma� si� w drodze powrotnej z ku�ni do klasztoru. Poczu� wo� rozk�adaj�cych si� ryb, gnij�cych nieczysto�ci i czego� jeszcze, czego� ostrzejszego, cierp- kiego - marihuany. Zwr�ci� g�ow� w stron�, sk�d dolaty- wa� gryz�cy dym, w stron� otwartych drzwi magazynu, w stron� wrzask�w, z kt�rych istnienia zda� sobie nagle spraw�. Zmarszczy� brwi zastanawiaj�c si� przez chwil�, po czym podj�� sw�j marsz wzd�u� kana�u. Ale nag�a fala g�o�niejszego ryku zmusi�a go do po- nownego zatrzymania si�. Zn�w zerkn�� na otwarte drzwi. Za nimi dojrza� przy�miony k��bami dymu papie* rosowego poblask reflektor�w, w �wietle kt�rych ta�czy�y ludzkie cienie, wi�y si�, dr�a�y i skr�ca�y, przywodz�c mu na my�l dusze w piekle. Jak przedtem u progu ku�ni, poczu� wewn�trzny przymus i przekroczy� wrota magazy* nu. Budynek by� wielki, wysoki i szeroki, a jego metalowe �ciany ciemnia�y olbrzymimi plamami rdzy. Zawieszone na d�ugich kablach �ar�wki chwia�y si� pod topornymi kloszami, o�wietlaj�c co najmniej pi�ciuset �ci�ni�tych m�czyzn. Wszyscy oni wrzeszczeli, podskakiwali, zaci�- gali si� "tajskimi laskami" - grubymi papierosami z mari- huan� - i wymachiwali pi�ciami, w kt�rych �ciskali zwitki banknot�w. Czterej Azjaci, ubrani w drogie garnitury i obwieszeni z�ot� bi�uteri�, stali na rogach pustej kwadratowej prze- strzeni po�rodku pomieszczenia i odwrzaskiwali co� w Odpowiedzi t�umowi, �apczywie wyrywaj�c wyci�gane w ich stron� zmi�te pieni�dze. Z rzadka te�, z wyra�n� niech�ci�, oddawali komu� kilka banknot�w. Bukmache- rzy. Scena przywodzi�a na my�l walki kogut�w, ps�w lub knur�w. Ale na otwartej przestrzeni pomi�dzy bukmacherami stali ludzie, a nie zwierz�ta. Je�li nie liczy� opasek na biodrach, byli zupe�nie nadzy. Ich napi�te mi�nie l�ni�y od potu, zmru�one oczy jarzy�y si� nienawi�ci�, a cia�a a� dr�a�y z wywo�anej przyp�ywem adrenaliny niecierpliwo- �ci. Po prawej stronie od wej�cia Rambo dostrzeg� drew- nian� skrzyni�. Wdrapawszy si� na ni� mia� lepszy widok i w�wczas zauwa�y�, �e m�czy�ni mieli bose stopy, a w ka�dej d�oni trzymali dwudziestocentymetrowe pa�ki. Cz�owiek z b�yszcz�cym z�otym z�bem, najwyra�niej s�dzia, zaskrzecza� co� do ustnika megafonu. T�um zn�w zawy�, aby po chwili wpa�� w amok, kiedy przeciwnicy rzucili si� na siebie, kopi�c si� i ok�adaj�c pa�kami. Rambo pokr�ci� g�ow� z obrzydzeniem; Zdolno�� cz�owieka do wymy�lania nowych form brutalno�ci nie mia�a granic. To spotkanie by�o kombinacj� boksu sy- jamskiego, tajskiej sztuki walki, z escrima - pochodz�- c� z Filipin metod� walki pa�kami. Dla zaspokojenia prymitywnych instynkt�w publiczno�ci i na potrzeby ha- zardu po��czono dwie �mierciono�ne formy sztuki wojen- nej. Krew trysn�a, kiedy pa�ka trafi�a w szcz�k�. Rambo ze�lizgn�� si� ze skrzyni i wyszed� w roz�wietlon� neona- mi noc. Bezwiednie maszerowa� coraz szybciej wzd�u� �mierdz�cego rybimi resztkami kana�u. Wzywa� go klasztor. Rozdzia� 9 Ale nast�pnej nocy, po zako�czeniu morderczej pracy w ku�ni, zn�w znalaz� si� nad tym samym kana�em, zn�w szed� obok - a mo�e w stron� - tego samego magazynu, zn�w - jak poprzedniej nocy - zatrzyma� si�, czuj�c ostr� wo� marihuany i s�ysz�c brutalny ryk t�umu. I znowu pos�ucha� impulsu, znowu wszed� do magazy- nu, znowu przygl�da� si� chaosowi walki. Tak, jak przedtem, odwr�ci� si� i wyszed�. Ale nast�pnej nocy, mimo powzi�tego postanowienia, wr�ci�. I nast�pnej nocy. I nast�pnej. Rozdzia� 10 Na czole zawi�za� sobie przepask�. Jego przeciwnik czai� si� w przeciwleg�ym naro�niku. Rozwrzeszczan� usta kibic�w wykrzykiwa�y stawki. Rambo czu� t�tnienie w uszach. Nozdrza bola�y go od dymu. Mia� zawroty g�owy. Wszystko, byle odzyska� spok�j. Przykucn�� na spos�b azjatycki i oddycha� g��boko. Gdybym si� nie opiera� temu gliniarzowi, nie poszed�bym do wi�zienia. Nie wr�ci�bym do Wietnamu. Co by nie umar�a. Z�otoz�by s�dzia w po�piechu opu�ci� ring. Przeciwnik Rambo, wysoki, chudy Taj, rzuci� si� naprz�d, maj�c jeden cel - zniszczy� tego wymarzonego, idealnego wro- ga, uciele�nienie z�a, Okr�g�ookiego. Rambo unikn�� pierwszego kopni�cia, sparowa� cios pa�k� i z p�obrotu zada� uderzenie stop�. Ale nie wykorzysta� ca�ej si�y ani zr�czno�ci. Co si� ze mn� dzieje? Jego przeciwnik z �atwo�ci� uchyli� si� przed wstrzy- manym kopni�ciem Rambo i skontrowa� dzik� kombina- cj� uderzenia pa�k� w pier� Johna i ciosem wyprostowan� stop� w jego bok. Rambo cofn�� si� i zachwia� z b�lu. Poczu� si� bezsilny. Taj zasypa� go gradem brutalnych cios�w pa�kami i kopniak�w. Krew zala�a oczy Rambo. Jego cia�o nie chcia�o go s�ucha�. Znowu dosta� pa�k� i stop�. I jeszcze raz. Cofn�� si� jeszcze bardziej i uni�s� ramiona, �eby si� broni�, ale cia�o nie poddawa�o si� woli. Pa�ka d�gn�a jego pot�nie umi�nion� pier�. Gwa�- townie wypu�ci� powietrze, jego instynkt domaga� si� natychmiastowej reakcji. Ale nie by� w stanie si� zmusi�. Nagle zrozumia�. Poj��, dlaczego tu przyszed�. Nie po to, �eby podj�� pr�b� odp�dzenia demon�w przez robienie tego, czego najbar- dziej nienawidzi�. Nie przyszed� tu, �eby walczy�. Chcia� tylko ponie�� kar�. Za to, kim by�. Za stawianie si� policjantowi. Za zapocz�tkowanie �a�cucha wydarze�, w wyniku kt�rego zgin�a Co. Zamruga� oczami i przez krew popatrzy� na t�um. Mimo �e ledwie sta� na nogach, zauwa�y� m�czyzn� zbyt wyr�niaj�cego si�, �eby znikn�� w ci�bie. Wy�szego od wszystkich innych kibic�w. Ubranego w mundur Armii Stan�w Zjednoczonych. Jedyny bia�y w t�umie Azjat�w. Twarz m�czyzny by�a poci�g�a, prostok�tna, sucha, nieprzyst�pna, a jednak przystojna. Twarz wojownika, niez�omnego przyw�dcy, kochaj�cego ojca. Nie! Rozdzia� 11 Trautman Samuel, pu�kownik, Armia Stan�w Zjed- noczonych, Si�y Specjalne. Z mieszanin� �alu i rozpaczy na pe�nej b�lu twarzy patrzy�, jak cz�owiek, o kt�rym my�la� jak o swoim w�as- nym synu, pozwala si� bezlito�nie katowa�. Szramy i ska- leczenia na ciele Rambo bola�y Trautmana jak w�asne. Tak silnie identyfikowa� si� z Johnem, �e czu� w ustach gor�cy, s�ony smak krwi, sp�ywaj�cej po twarzy i war- gach Rambo. Pora�ony tym wszystkim, chcia� odwr�ci� si� i wyj��. Nie do zniesienia by� widok najlepszego ucznia i najwybitniejszego �o�nierza, jakiego mia� ho- nor pozna�, odmawiaj�cego obrony. Urodzony wojow- nik, kt�ry otrzyma� najwy�sze odznaczenie swego kra- ju, Congressional Medal of Honor, jak m�g� odrzuca� siebie samego, jak m�g� odmawia� podporz�dkowania si� swym instynktom i skrywa� swe wyj�tkowe umiej�tno- �ci?! Ale Trautman zdawa� sobie spraw�, �e nie o�mieli si� odwr�ci� i wyj��. Nie m�g� przecie� podda� si� s�abo�ci. Nie wolno mu odbiera� temu bohaterowi jedynej szansy na odzyskanie szacunku do w�asnego ja. Musz� zosta� i patrze�, pomy�la� Trautman. Nie mog� go spu�ci� z oka. Kiedy Rambo mnie zauwa�y�, wygl�da� na zawstydzonego. Nie chce, �ebym widzia�, co sobie robi. Je�li tylko zdo�am nadal patrze�... Je�li zdo�am wci�� okazywa� obrzydzenie... Rozdzia� 11 Z przemo�nym poczuciem wstydu Rambo gwa�tow- nie odwr�ci� twarz od przenikliwego spojrzenia pu�kow- nika. Ale natychmiast cios w rami� okr�ci� go i John zn�w zobaczy� wzrok Trautmana. Jego zmru�one oczy patrzy�y z pe�n� obrzydzenia dez- aprobat�. Przeszywa�y dusz� Johna jak lasery. Nie! Bezlitosne uderzenie stop� w �o��dek zgi�o go wp�. Pochylony ku pod�odze, Rambo niewyra�nie widzia� ka- pi�c� mu z czo�a na brudny beton ringu krew. I wci�� czu� na sobie b�yszcz�ce, pe�ne wstr�tu oczy Trautmana. Wbita nagle w praw� nerk� pa�ka odrzuci�a go na bok. B�l by� niewyobra�alny. Rambo niemal upad�. T�um zawy�. Ale jeszcze g�o�niej zabrzmia� jeden, ochryp�y z oburzenia g�os: - Na Boga, John! We� si� w gar��! Kiedy napompowany ��dz� zniszczenia Taj, d�gn�� go pa�k� w �ebra, Rambo si� w�ciek�. Rok wcze�niej, kiedy tak straszliwie wy�adowa� sw� w�ciek�o�� na ludziach winnych �mierci Co, uzna�, �e ju� na zawsze wyzby� si� tego uczucia. Zemsta przenicowa�a go. A mo�e tylko mu si� tak wydawa�o? Bo teraz u�wiado- mi� sobie, �e tak naprawde to nie pozby� si� gniewu. Medytacja i ci�ka praca zdusi�y go tylko, trzyma�y pod kontrol�. Ale to ju� si� sko�czy�o. Co� w nim wybuch�o. Zala�a go wrz�ca furia. Sparowa� uderzenie pa�k�, wyprowadzone w jego z�- by, unikn�� wycelowanego w pachwin� kopniaka i d�gn�� pa�k� zewn�trzn� stron� uda przeciwnika, kiedy mija�o jego tors. �wietnie wymierzone uderzenie trafi�o w splot nerwowy w mi�niu czw�rg�owym. Twarz Taja wykrzy- wi� straszny b�l. Odskoczy�, oszcz�dzaj�c niemal sparali- �owan� nog�, i by zyska� na czasie, pr�bowa� odwr�ci� uwag� Rambo, pozoruj�c cios pa�k� w oczy Johna. Rambo uchyli� si� i wyprowadzi� cios w drug� nog� Taja. Ale ten przewidzia� to i zablokowa� atak, wal�c Rambo pa�k� w nadgarstek. Pa�ka wypad�a ze zdr�twia�ej d�oni Johna. Zaskoczony, powstrzymuj�c si�, by nie zacis- n�� odruchowo drug� d�oni� zranionego nadgarstka, Rambo odskoczy� przed kolejnym atakiem przeciwnika. Ale obra�enia zwolni�y jego ruchy i reakcje. Zalane krwi� oczy �le oceni�y dystans. Nast�pne wyprowadzone przez niego uderzenie pa�k� ze�lizgn�o si� po zlanym potem ramieniu Taja, kt�ry swobodnie odskoczy�. Wyraz b�lu na jego wykrzywionej twarzy ust�pi� ��dzy krwi, co �wiadczy�o o tym, �e Taj odzyskiwa� ju�w�adz� w nodze. Rambo zdo�a� unikn�� kolejnego ataku, ale wpad� na zbity, wyj�cy t�um. Straciwszy r�wnowag� upad�, przeto- czy� si�, sparowa� skierowany w twarz kopniak i zerwa� si� na nogi. Zachwia� si� pod nast�pnym uderzeniem, zn�w zatoczy� si� na kibic�w, ale tym razem rozst�pili si�, a ich dzikie wycie odprowadzi�o go, niesionego impetem ciosu, a� do �ciany magazynu. Przerdzewia�y metal j�k- n��, jakby mia� si� rozsypa�. Taj wci�� atakowa�, a jego pa�ki miga�y przed oczami Johna. - Na mi�o�� bosk�, John! - krzykn�� pu�kownik. W przyp�ywie zranionej dumy Rambo odbi� si� od �ciany. B�yskawicznie wykona� obr�t wok� w�asnej osi i wyprowadzi� straszliwe kopni�cie, po czym nie ustaj�c w ataku, zasypa� Taja lawin� tak strasznych cios�w pa�- kami i stopami, �e ten podj�� szale�czy odwr�t. Taj zatoczy� si� po potwornym ciosie w zranion� nog�. Zwin�� si� wp� od kopni�cia w splot s�oneczny/Szarpn�� konwulsyjnie g�ow� po �ami�cym obojczyk uderzeniu pa�k�. Rambo wykopa� spod niego zdrow� nog�. Padaj�cego dosi�g� jeszcze straszliwy cios w kark. Czo�o z g�uchym �omotem uderzy�o o beton. Taj le�a� w ka�u�y krwi, p�przytomny, j�cz�cy. Rozdzia� 13 Ryk t�umu wybuch� jak bomba. Magazyn wype�ni� chaos rozwrzeszczanych twarzy i machaj�cych r�k, pie- ni�dzy branych i dawanych, zak�ad�w wygranych i prze- granych. Rambo zignorowa� to zamieszanie. Skupi� wzrok na jedynym cz�owieku w magazynie, kt�ry si� liczy�: na Trautmanie, kt�ry jeszcze bardziej zmru�y� oczy, ale tym razem w wyrazie zadowolenia, i kt�ry skin�� g�ow� z sza- cunkiem i aprobat�. Usta pu�kownika z�o�y�y si� w bezg�o�ne zdanie: - Dobra robota, John. Rambo przeni�s� wzrok na pod�og�. Jego pokonany i zakrwawiony przeciwnik wci�� j�cza� z b�lu. Nie Chcia�em ci zrobi� krzywdy, pomy�la� Rambo. Chcia�em, �eby by�o na odwr�t. To ty mia�e� mnie pobi�. Rambo przykucn�� i dotkn�� skr�conego z b�lu, sp�y- waj�cego potem karku przeciwnika. Ale b�l, kt�ry nadal przeszywa� mu nadgarstek, czo�o i klatk� piersiow�, przypomnia� mu, �e Taj zrobi� wszy- stko, co w jego mocy, �eby go zniszczy� No c�* dosta�e� szans�. Niech wi�c tak b�dzie. Rambo wyprostowa� si� i wsta�, wci�� nie zwracaj�c uwagi na wycie t�umu. Kto� wcisn�� mu w d�o� jaki� wilgotny, przepocony zwitek, ale Rambo i to zignorowa�. Dostrzega� tylko ci�gle wbite w niego, pe�ne aprobaty spojrzenie Trautmana. Rozpychaj�c si� �okciami pomi�dzy przeliczaj�cymi wygran� kibicami, przedar� si� do �ciany magazynu i po- rwa� swe d�insy i bluz�, kt�re tam porzuci�, przygotowu- j�c si� do walki. Nie ubieraj�c si�, skoczy� do wyj�cia z budynku, ledwie zauwa�aj�c, �e na ringu czekaj� Ju� nast�pni przeciwnicy, gotowi skoczy� sobie do garde� dla przyjemno�ci t�umu. Wychyn�wszy z zadymionego oparami marihuany wn�trza odetchn�� g��boko, zmieniaj�c gryz�cy dym w p�ucach na rybie wyziewy kana�u. Poczu� si� zniewa�ony przez po�wiat� neon�w nad barami i burdelami. Co ja tutaj robi�? Prosz�, Trautman! Prosz�, nie wychod� za mn�! Nie chc�, �eby� mnie takim widzia�! Nie chc�... - Johnny, zaczekaj! Rozdzia� 14 Rambo zamar�. Zanik� nagle zachrypiony ha�as ruchu ulicznego i g�os�w nocy. �wiat znikn��. Istnieli tylko Trautman i on. Op�ywaj�c potem i krwi�, �ciskaj�c w r�kach ubranie i to co�, co mu .wci�ni�to w d�o�, Rambo odwr�ci� si� powoli. Zamruga� i z wysi�kiem odegna� z umys�u oszo�omie- nie, by wyra�nie zobaczy� swego dow�dc�, cz�owieka, o kt�rym my�la� jak o ojcu. - Dobra. - Skrzy�owa� spocone i zakrwawione ramio- na. - Pu�kowniku, przykro mi, �e widzia� mnie pan w takim stanie. Nie chcia�em, �eby pan si� o tym dowie- dzia�. Ale teraz jestem cywilem. Tak �e to nie pana interes. - John, ty i ja to co� wi�cej ni� interesy. - A kim�e jeste�my? - Rodzin�. - Tak - wychrypia� Rambo i prze�kn�� z trudem �lin�. - Tak. - Opar� si� o jak�� chat�. - No tak. A wi�c, co pan tu robi? Jak mnie pan znalaz�? - Wszystko po kolei, John. Ubierz si�. Tam, w �rodku, wygl�da�e� �wietnie, ale tutaj... - Pu�kownik wzruszy� ramionami. Rambo niemal si� u�miechn��. - Rozumiem, �e chcia�by pan powiedzie�, �e m�j mundur nie jest w porz�dku. - Wci�gn�� bluz� na za- krwawione ramiona, zmieni� przepask� biodrow� na schowane w kieszeni d�ins�w slipy, po czym w�o�y� spod- nie. Sko�czywszy si� ubiera� zauwa�y�, �e to co�, co mu wci�ni�to w d�o�, by�o zwitkiem banknot�w, r�wnowar- to�ci� dwustu dolar�w ameryka�skich. Nagroda za wy- granie walki. - Krew potania�a. - A w�tpi�e� w to kiedy�? - Nie - odpar� Rambo. - Nigdy. Pyta�em... jak mnie pan znalaz�? P�kownik znowu wzruszy� ramionami. - Mam swoje sposoby. - W przek�adzie.,, kaza� mnie pan �ledzi�? , - Musia�em trzyma� r�k� na pulsie. Musia�em wie- dzie�, co robisz. - Po co? - Bo jeste�my sobie bliscy. - Z ca�ym nale�nym panu szacunkiem, pu�kowniku, prosz� mnie zostawi� w spokoju. - Teraz moja kolej. - Co? - Zada� pytanie. Dlaczego? - Trautman podszed� bli- �ej. Podni�s� r�ce, jakby chcia� Johnem potrz�sn��. - Dlaczego chcia�e� si� zniszczy�? - A dlaczego nie? , ~ John, ty jeste� kim� wyj�tkowym! Rambo parskn��. - Wyj�tkowym! - powt�rzy� Trautman. - Po tym, co prze�y�e� rok temu w Wietnamie, spyta�em ci�, jak teraz b�dziesz �y�. Odpowiedzia�e�, �e z dnia na dzie�. Wtedy uzna�em, �e nale�y mie� oko na twoje poczynania. I cie- sz� si�, �e tak zrobi�em. Rambo z ironiczn� min� uni�s� d�o� pe�n� banknot�w. - Jak pan widzi, po prostu zarabiam na �ycie. - Zabijasz si�! - A co to za r�nica? - spyta� Rambo. - Du�a. Powiedzia�em ci ju�, ty jeste� wyj�tkowy. - Wyj�tkowym zab�jc�? - Nie zab�jc�. Wojownikiem. - Janie widz� r�nicy* - Tak, Wiem o tym. I na tym polega k�opot. - Traut- man wreszcie po�o�y� d�onie na barkach Johna. - M�j przyjacielu, jeste� jednym z najwi�kszych �o�nierzy, ja- kich kiedykolwiek zna�em. To nie czas i miejsce, �eby ci powiedzie�, dlaczego tu jestem. Jeste� zm�czony. Masz rany do opatrzenia. Ale jutro poprosz� ci� o przys�ug�. - Nie b�d� s�ucha�. - Jeszcze nie wiesz, o co chodzi. - Ale sobie.wyobra�am. To oznacza wi�cej tego, co chcia�em dzisiaj odpokutowa�. ! - Nie mo�esz odrzuca� swego przeznaczenia. - Budda nie wierzy w przeznaczenie.* ~ Zgadza si� - odrzek� Trautman. - Budda odrzuca przesz�o��. Odrzuca konsekwencje. Wierzy w teraz. Ale, m�j przyjacielu, w�a�nie teraz jeste� na bardzo kiepskiej drodze. Proponuj� wi�c, �eby� jutro wys�ucha� mnie do- k�adnie. Mo�e - tylko mo�e - potrafi� uratowa� twoj� dusz�. - W�tpi�. - Rambo spojrza� pu�kownikowi w oczy. - Tak na dow�d, �e nie zapomnia�em, czego mnie pan nauczy�... wiedzia�em, �e kto� mnie �ledzi. Nie domy�la- �em si�, kto nada� ten ogon, ale w�a�ciwie mnie to nie obchodzi�o. Niemniej, ogon by� dobry. Mo�e nie dla kogo�, kogo pan wyszkoli�, ale naprawd� niez�y. Nale�y mu si� premia. Odwr�ci� si� w stron� ciemno�ci nad samym brzegiem kana�u. - Chod� tu, ch�opcze! Ciemno�ci pozosta�y ciche i nieruchome. - Powiedzia�em, chod� tutaj! Dwie�cie dolar�w! Po- my�l! To wi�cej, ni� zarobisz - czy ukradniesz - przez rok! W ciemno�ci nic si� nie poruszy�o. - W porz�dku - powiedzia� Rambo. - Jak nie chcesz, to niech ryby je wydadz�. - Podni�s� r�k�, jakby chcia� wrzuci� pieni�dze do kana�u. Poruszy� si� jaki� cie�. Z mroku wynurzy� si� ma�y, owini�ty w �achmany ch�opiec, Taj. �' Rambo pos�a� mu u�miech. - Masz, kup sobie loda. Wyrostek nerwowo zbli�y� si� do m�czyzn, rozejrza� si� na boki, porwa� pieni�dze i znik� w ciemno�ciach. Rambo z wyrazem zadowolenia na twarzy odwr�ci� si� z powrotem do pu�kownika. - Zawsze m�wi�em, John, �e masz styl, - Jasne - odpar� Rambo, cofn�� si� i pogr��y� w mroku. Rozdzia� 15 Mimo otulaj�cego Bangkok smogu poranne s�o�ce �wieci�o mocno. Trautman zerka� z powoli sun�cej ta- ks�wki na ha�a�liw� ulic�, wype�nion� rowerami, moto- rynkami, motocyklami, trzyko�owymi rikszami, autobu- sami i samochodami. Powietrze by�o tak g�ste od spalin, �e mimo coraz wi�kszego, upa�u w taks�wce pu�kownik powstrzyma� si� od otwarcia okna. Pot nas�czy� materia� jego munduru. �eby odwr�ci� uwag� od upa�u, Traut- man zacz�� si� przygl�da� ulicznym sprzedawcom, zasta- nawiaj�c si�, jakim cudem unikaj� zadeptania przez prze- lewaj�ce si� chodnikami t�umy. - W tym tempie zajmie nam to jeszcze godzin�. - G�os siedz�cego obok niego m�czyzny, zwykle, mi�kki i g�adki, znu�enie zabarwi�o szorstk� chrypk�, - Szybciej by�oby na piechot�. - Pi�� mil? - Dla zdrowia. W Waszyngtonie codziennie biegam wzd�u� Potomacu. - Ale to jest Bangkok - przypomnia� mu Trautman. - To k�piel parowa zaprawiona tlenkiem w�gla. Nie s�dz�, �eby si� panu spodoba� taki spacer. M�czyzna - czterdziestopi�ciolatek w szarym garni- turze dyplomaty - przejecha� palcem po wewn�trznej stronie ko�nierzyka. ,�. - Ta sauna na k�kach te� jest niewiele lepsza. Niech pan powie taks�wkarzowi, �eby w��czy� klimatyzacj�. - Zapewne nie dzia�a. A nawet je�li dzia�a, i tak jej pewnie nie w��czy. Klimatyzacja po�era paliwo, a tego tutaj brakuje. Pewnie pan zauwa�y�, �e jak tylko stajemy, kierowca wy��cza silnik. Upa� to nasz problem, nie-jego. On jest przyzwyczajony. Cywil przetar� czo�o chusteczk�. Mia� metr siedem- dziesi�t sze�� wzrostu, lekk� nadwag�, dystyngowane szpakowate w�osy i wyrachowane oczy biurokraty. - No c�, mam nadziej�, �e przynajmniej jest to warte naszych wysi�k�w. My�li pan, �e on na to p�jdzie? Trautman przez chwil� nie odpowiada�. - To zale�y. - Od czego? - Od tego, jak bardzo on odrzuca samego siebie. Taks�wka przyspieszy�a. Jej kierowca dojrza� luk� w kor- ku, wcisn�� si� w ni� i skr�ci� w boczn� uliczk�. Dziesi�� minut p�niej przedar� si� przez zbity t�um rowerzyst�w, niemal przejecha� kobiet� pchaj�c� w�zek wy�adowany wa- rzywami i w ko�cu zatrzyma� si� w zdewastowanej, prze- mys�owej dzielnicy miasta, nad sam� rzek�. Trautman wysiad�. Na wprost niego z wentylator�w du�ego, obskurnego metalowego budynku wydobywa� si� dym. - Prosz� pami�ta� - powiedzia� pu�kownik. - On nie toleruje wciskania g�wna. - To nie problem. Moj� specjalno�ci� jest przedsta- wianie g�wna tak, �eby pachnia�o jak fio�ki. -* Niech mi pan wierzy, on doskonale zna r�nic�. Weszli do budynku. Trautman powiedzia� w�a�cicielo- wi po tajsku, o co im chodzi. W miar� jak szli w g��b, przechodz�c obok warsztat�w, -gdzie br�z by� rze�biony i szlifowany, coraz bardziej narasta� brz�k metalu o me- tal... I upa�. Im bardziej zbli�ali si� do serca ku�ni, tym wi�kszy odczuwali upa�. Twarz Trautmana ocieka�a po- tem. Cywil zatrzyma� si� z wyrazem przera�enia w oczach. - M�j Bo�e! Czy to on? Pot�ny m�czyzna - wyra�nie pochodz�cy z Zachodu - wali� m�otem w roz�arzony kawa�ek br�zu, umieszczo- ny na wiekowym kowadle. Na muskularnych plecach kowala rysowa�y si� w�z�y mi�ni. Trautman z dum� pokiwa� g�ow�. - Nie mia�em poj�cia... - sapn�� cywil. - M�wi�em panu... - My�la�em, �e pan przesadza. - Wr�cz przeciwnie. On jest jedyny w swoim rodzaju. - S�owa Trautmana by�y ledwie s�yszalne w �omocie ude- rze� m�ota o metal. - Niech pan tu lepiej zaczeka. - Dlaczego, na Boga? Wiem o tej misji o wiele wi�cej ni� pan. - Ale nie zna pan jego. Rozdzia� 16 Cho� by� odwr�cony plecami do drzwi, chocia� jego m�ot zag�usza� wszystkie d�wi�ki, Rambo wyczu� obe- cno�� obcych. Zerkn�� na obs�uguj�cego miechy Taja i dostrzeg� zw�one, pe�ne podejrzliwo�ci spojrzenie. A wi�c to biali. Od�o�y� m�ot i odwr�ci� si�, staj�c twarz w twarz z Trautmanem, kt�ry w�a�nie do niego podszed�. - Powiedzia�em, �eby pan tu nie przychodzi�, pu�kow- niku. - Nie tylko ty jeste� uparty, - Na mi�o�� bosk�! - John! Nie przyszed�bym, gdybym naprawd� nie uwa�a�, �e to jest wa�ne. Ale mam jeszcze wa�niejszy pow�d. Rambo czeka�. - Ciebie - doko�czy� Trautman. Rambo wyprostowa� si�, niespokojnie napinaj�c mi�nie. - Opu�ci�em s�u�b�. Ju� nie jest pan za mnie odpowie- dzialny. - Zbyt wiele razem przeszli�my. - Tak - odpar� Rambo. *- Zbyt wiele., - To ja ci� wyszkoli�em, i jestem odpowiedzialny. Za ciebie i przed tob�. To, czy opu�ci�e� s�u�b� nie ma �adnego znaczenia. Wi� mi�dzy nami ma charakter osobisty. - Powiedzia�em panu wczoraj wieczorem, �eby mnie pan o nic nie prosi�. Nie b�d� przechodzi� przez to jeszcze raz. - Ale powiedzia�e� mi te�, �e mnie wys�uchasz: - Nie s�ucha� mnie pan. Powiedzia�em, �e nie b�d� s�ucha�. - Do cholery! Sp�jrz na siebie z boku! Zobacz, co z siebie robisz! Jeste� zagubiony! I tylko dlatego, �e nie chcesz zaakceptowa� tego, kim jeste�! - A dlaczego mam by� tym, czego nienawidz�? - To nie jest nienawi��, tylko rozczarowanie. Za- akceptuj siebie! - Czyli moje przeznaczenie? Wczoraj m�wi�em, �e nie wierz� w przeznaczenie! - Taaak. I to jest w�a�nie ca�y problem. Przygl�dali si� sobie przez chwil�. - John, prosz� ci� o przys�ug�. Chcia�bym* �eby� z kim� porozmawia�. - Z tym szarym garniturem w progu? Trautman podni�s� r�ce w wyrazie rozpaczy. - A co ja mog�? Musz� dzia�a� w systemie. Ale to, co on ma ci do powiedzenia, jest naprawd� wa�ne. Prosz� ci� jako przyjaciel. Wys�uchaj go. Kiedy sko�czy, wy�lij go w chole- r�, je�li Chcesz. Ale zr�b mi t� przys�ug�... - Dobrze - rzuci� chrapliwie Rambo. - Co? - Trautman zamruga� z zaskoczeniem. - Dla pana. To �adne wielkie mi co. Gadanie nic nie kosztuje. Ale, pu�kowniku... - Rambo zawaha� si�. - Je�li go spuszcz� do kana�u... - No? - To nie b�dzie w tym nic osobistego. - Zgoda. - Trautman westchn�� i odpr�y� si�. - trzymam ci� za s�owo. Masz naprawd� s�ucha�, John. W dobrej wierze; Obiecujesz? - S�owo honoru. Ale lepiej, �eby to brzmia�o przeko- nuj�co. - Od tej chwili przekonywanie ci� to jego problem. - Trautman wykrzywi� twarz w pe�nym nadziei u�miechu. - Tak czy inaczej, ufam panu, pu�kowniku. Mam na- dziej�, �e nie b�d� tego �a�owa�. - Tylko o to prosz�, John. Zaufaj mi. Rambo niech�tnie podszed� do m�czyzny o wyracho- wanych oczach, reprezentuj�cego system, od kt�rego John uciek�. - To jest Robert Briggs - powiedzia� Trautman. - Pracuje dla Departamentu Stanu, w wywiadzie. - Aha - mrukn�� Rambo. - Jest akredytowany przy tutejszej ambasadzie, ale jego strefa dzia�ania jest... � < - Nie ma potrzeby wchodzi� w szczeg�y - wtr�ci� szybko Briggs. - ...o wiele szersza. Pom�g� mi ci� odnale�� - doko�- czy� Trautman. - Po co? - spyta� Rambo. - Powiedzmy * odpar� z u�miechem Briggs - �e do- brych ludzi trudno znale��. - Przesun�� chusteczk� po spoconym czole. - Czy mogliby�my porozmawia� w ja- kim� wygodniejszym miejscu? Rambo pokr�ci� g�ow�. - Przykro mi. Pracuj�. Briggs skrzywi� si� i zn�w wytar� czo�o. - W takim razie - ruchem g�owy wskaza� tajskiego asystenta Johna - niech pan mu powie, �eby odszed�. Nie chc�, �eby nas kto� pods�uchiwa�. Rambo rzuci� kilka s��w po tajsku. Ch�opak wyszed� z pomieszczenia. Rambo westchn�� i zwr�ci� si� do Brig- gsa: - No wi�c, o co chodzi? M�wi�em ju�, �e pracuj�. - Skoro takie ma by� pana nastawienie... - Briggs zmarszczy� czo�o. - No wi�c, szesna�cie dni temu nieza- le�ny ameryka�ski dziennikarz telewizyjny znikn�� w Af- ganistanie. On i jego ekipa dokumentalist�w pr�bowali przedosta� si� do strefy wojennej. - Niezale�ny dziennikarz telewizyjny? - A co, co� nie tak? - Ciekawe, dlaczego wydaje mi si�, �e to by�a przykryw- ka? To by� pana cz�owiek, tak? Agent wywiadu? Briggs przeni�s� na chwil� wzrok na Trautmana, a po- tem znowu popatrzy� Johnowi w oczy. - Pa�skie na wierzchu. Ma pan racj�. By� jednym z naszych ludzi. Jego zadaniem by�o dostarczenie rozpa- czliwie potrzebnej broni i lekarstw dla afga�skich po- wsta�c�w. A przy okazji mia� zbiera� informacje, robi� zdj�cia, dostarczy� cokolwiek, co potwierdzi�oby oskar- �enia, �e Rosjanie dopuszczaj� si� okrucie�stw. Podejrze- wamy, �e szykuj� now�, generaln� ofensyw� przeciw powsta�com. Niestety, raporty naszego cz�owieka nie nadesz�y o czasie. Musimy przyj��, �e zosta� zdemasko- wany. Ale chcieliby�my si� upewni�. - Rozumiem - powiedzia� Rambo. - Na szali le�y istnienie ca�ego narodu. A w efekcie i ca�ego tego regionu. - Powiedzia�em, �e rozumiem. Ale to nie m�j interes - odpar� Rambo. - Co takiego? - To nie moja wojna. - John, ci bojownicy o wolno�� stawiaj� czo�o najpo- t�niejszym �mig�owcom wojskowym �wiata! I wszystko, co mog� przeciwstawi�, to rozkalibrowane i popsute pi��dziesi�cioletnie strzelby! - wysapa� Trautman. - A co oni maj� wsp�lnego z panem, pu�kowniku? - Ja si� do nich przy��czam. Wyda�o si�, �e pomieszczenie nagle si� skurczy�o. - Nie - powiedzia� Rambo. - Pan... - John, oni wierz� w wolno��! Co innego m�g�bym zrobi�? - Pan ju� wygra� swoje wojny! Dorobi� si� pan ju� medali! Niech pan oleje takich dupk�w jak ten! -Wskaza� Briggsa. - Niech sobie wysy�aj� na �mier� kogo innego! John odwr�ci� si� i chcia� wr�ci� do kowad�a. -* Rambo! Chc�, �eby� poszed� ze mn�! �eby� popro- wadzi� misj�! - Ma mnie pan za idiot�? - spyta� Rambo. - Ameryka�- ski pu�kownik nie mo�e ryzykowa� wkroczenia do Afgani- stanu. Gdyby Rosjanie pana z�apali, odnie�liby niesamowity sukces propagandowy. Schwytanie pana odwr�ci�oby uwa- g� od samej rosyjskiej inwazji. ONZ by si�... Trautman pokr�ci� g�ow�. - Ja nie przekrocz� granicy. Moim zadaniem jest pozo- sta� w Pakistanie i szkoli� uchod�c�w afga�skich, �eby mogli wr�ci� i walczy�. - C� wi�c ja mia�bym... - Przej�� na drug� stron� z grup� Afga�czyk�w, do- wiedzie� si�, co si� sta�o z dziennikarzem, i doko�czy� jego robot�. Zrobi� zdj�cia. Zdoby� dowody, �e Rosjanie planuj� ofensyw�. Zweryfikowa� doniesienia o okrucie�- stwach. Dostarczy� cokolwiek, co zwr�ci�oby opini� pub- liczn� przeciw inwazji. - Zdj�cia? To brzmi znajomo. W�a�nie to mia�em zrobi� ostatnim razem. Czy dostan� pe�ne wsparcie od rz�du? Trautman zaprzeczy� ruchem g�owy. - To �ci�le tajna misja. - Jasne! Tak jak poprzednim razem. Je�li mnie z�api�, b�d� robi� za niezale�nego ochotnika. Rz�d si� do mnie nie przyzna i nie udzieli mi pomocy: Dzi�ki, ale nic z tego. To cuchnie, pu�kowniku. Briggs wzni�s� r�ce i powiedzia� z zaskoczeniem w g�osie: - I to ma by� ten wspania�y �o�nierz, o kt�rym si� tyle nas�ucha�em? - Ja jestem ju� niczym -odpar� Rambo. - Moja wojna si� sko�czy�a. - O, tak - zaszydzi� Briggs. - Dzisiaj to nie jest wojna Stan�w Zjednoczonych. A jutro? - Jutro nie istnieje. - Pan tak uwa�a. Jutro - czy pan w to wierzy, czy nie - wszyscy mo�emy by� w ni� bardziej uwik�ani; ni� si� panu wydaje. - Nie ja - powiedzia� Rambo i odszed�. - Ale... - protestowa� Briggs. - Wykona�em sw�j obowi�zek. Teraz kolej na kogo� innego. - Rambo ze smutkiem obejrza� si� na Trautmana. - Chcia�bym tylko �eby nie pad�o na pana, pu�kowniku. - Oddycha� z trudem. - Nie ma pan mi za z�e? - Obieca�em ci, John. Nic osobistego. Rambo poczu� b�l w klatce piersiowej. - Dzi�ki! "� Prze�kn�� z widocznym trudem i wyszed� z pomieszczenia. Rozdzia� 17 Taaaaak - powiedzia� Briggs takim tonem, �e za- brzmia�o to jak ci�kie przekle�stwo. - Powinien by� pan mnie ostrzec, �e ten pana bohater to primadonna. Od pocz�tku wiedzia�em, �e tylko tracimy czas. - Mia� prawo nas sp�awi� ~ odpar� Trautman. - On ju� nie musi wykonywa� rozkaz�w. - Praktycznie zmusi� mnie do b�agania. Trautman wzruszy� ramionami. , - Wystrzelili�my z najgrubszej rury, a on po prostu tego nie kupi�. Ale c�, zas�u�y� sobie, �eby go zostawi� w spokoju. Nie musi nadstawia� dupy, je�li nie ma na to ochoty. - W�a�nie to mia�em na my�li m�wi�c, �e marnowa- li�my czas. Nadstawia� dupy? O, z pewno�ci� nie ma na to ochoty. Kurcz�, ten pana wojownik po prostu wsadzi� dudy w miech! - O czym pan m�wi, do cholery?! - Ta misja rok temu najzwyczajniej w �wiecie go wy- ko�czy�a. Zmi�k�. Nie wr�ci do akcji, bo jest tch�rzem. Trautman si� zje�y�. - Ten cz�owiek zrobi� dla swojego kraju wi�cej ni� pan i ja, - Ale� ja nie neguj� jego dokona�. Przestudiowa�em jego akta. jego kariera robi wra�enie. - - Wra�enie? Dwie srebrne gwiazdy i cztery br�zowe, dwa Soldier's Cross, cztery VietnameseCross of Gallan- try, tuzin Purple Hearts i Congressional Medal of Honor! Masz pan cholern� racj�, psiakrew, �e to robi wra�enie! - Nie zapomnia�em o tym wszystkim. Ca�y problem, pu�kowniku, polega na tym, �e to ju� historia. <A ja martwi� si� tym, co dzi� i jutro. Nie tym, co zasz�o wczoraj czy pi�tna�cie lat temu - powiedzia� spokojnie Briggs. - Skurwiel! - Ale bardzo praktyczny skurwiel, pu�kowniku. �wiat jest w kiepskiej formie. Gdyby tak wszyscy si� wycofali... Niech pan spojrzy na siebie, pu�kowniku. Odwali� pan ju� swoj� dzia�k� wojenn�. Ale wci�� wraca pan po jeszcze. Odwrotnie, ni� ten pana bohater. - To nie znaczy, �e jestem odwa�niejszy od niego - powiedzia� cicho Trautman. - A c� innego? - �e jestem idiot�. - A wi�c dzi�kuj� - Bogu za idiot�w, pu�kowniku. Niech pan si� zbiera. Jutro ma pan by� w Pakistanie. CZʌ� DRUGA Rozdzia� 1 Prze��cz by�a w�ska, a jej zbocza strome. Trautman jeszcze nigdy nie napotka� tak surowego i odpychaj�cego krajobrazu. Mimo migotania gwiazd, ciemno�ci by�y nie- mal zupe�ne, wi�c pu�kownik raczej wyczuwa� ni� widzia� olbrzymie, czerniej�ce g�azy i chwiejne cienie posuwaj�* cej si� g�siego karawany. W nocnej ciszy d�wi�ki by�y wyrazistsze - po�wisty wiatru, szurni�cia ko�skich kopyt o kamienie. Liny skrzypia�y pod obci��eniem skrzy�, kt�re przymocowano na ko�skich grzbietach. Rozrzedzone g�rskie powietrze przyprawia�o o zawro- ty g�owy i lekkie md�o�ci, a mimo owini�tego wok� ra- mion koca, Trautman dr�a� z zimna. Potkn�� si� o niewi- doczny kamie� i zachwia�, a odzyskuj�c r�wnowag� ze- sztywnia�, us�yszawszy nowy d�wi�k, przera�aj�cy, na- tr�tny - niskie, regularne �up-�up-�up-�up. Obcy, nienatu- ralnie brzmi�cy ha�as dochodzi� gdzie� z przodu. Serce Trautmana za�omota�o. D�wi�k zbli�a� si� szybko, prze- chodz�c w ryk. Karawana zatrzyma�a si� gwa�townie. Tubylcy zacz�li co� do siebie krzycze�. Chocia� Trautman nie rozumia� ich j�zyka, nie potrzebowa� t�umacza, �eby zrozumie�, co do siebie wo�aj� w panice. Ukry� si�! Cholera, ukry� si�, ale gdzie?! - pomy�la� Trautman, z napi�ciem rozgl�daj�c si� w otaczaj�cej go ciemno�ci. Prze��cz by�a zupe�nie odkryta! Le��ce w jej pobli�u g�azy w �aden spos�b nie zdo�aj� skry� karawany przed nadci�gaj�c� �mierci�! Kiedy jednak rycz�ce �up-�up-�up- -�up sta�o si� og�uszaj�ce, Trautman wyczu� dooko�a sie- bie poruszenie - to tubylcy zeskakiwali z koni i zmuszali je do po�o�enia si� na ziemi. Nie potrafi� zrozumie�, dlaczego tak robi�. A potem, nagle, dotar�o to do niego i wtedy pulsowanie w jego skroniach zmieni�o si� w �omot. Po�piesznie poszed� w �lady krajowc�w. Zdar� z siebie koc i narzuci� go na g�ow�, po czym zamar� w bezruchu. Je�li ska�a nie mo�e ci da� schronienia, dlaczego samemu nie zmieni� si� w ska��? Jedyn� nadziej� jest kamufla�. �r�d�o przera�aj�cego d�wi�ku musia�o ju� by� bar- dzo blisko, bo ha�as sta� si� wszechogarniaj�cy, wr�cz bolesny. Zerkaj�c przez szpar� w kryj�cym go kocu, Trautman dostrzeg� trzy masywne obiekty, poruszaj�ce si� przed nim i zas�aniaj�ce gwiazdy. Obiekty te kszta�tem i wielko�ci� przypomina�y wagony towarowe, ale akurat te wagony mia�y skrzyd�a, a wisz�ce pod nimi niewyra�ne cienie by�y rakietami, dzia�kami i karabinami maszyno- wymi. Radzieckie helikoptery bojowe Mi-24 o niepra- wdopodobnie niszczycielskiej sile ognia. Trautman po- czu�, �e martwieje. Jeden ze �mig�owc�w w��czy� szperacz. Jego punktowe �wiat�o przeszukiwa�o opustosza�� prze��cz. Po chwili zapali� si� drugi szperacz, a potem trzeci. Prze�lizgiwa�y si� w prz�d i w ty�, zbli�aj�c si� do kryj�wki. Trautman wtuli� si� w pi