Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1961 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Autor: Gerhardt Hauptmann
Tytul: Dr�nik Thiel
Opracowanie - [ mailto:
[email protected] ] Zbyszek Kowalewski
�����������������������������������������������������������������������������
Co niedziela dr�nik Thel bywa� w ko�ciele w Neu Zittau, z wyj�tkiem tych �wi�tecznych dni, w kt�rych mia� s�u�b� albo by� chory i le�a� w ��ku.
W ci�gu dziesi�ciu lat dwukrotnie zdarzy�o mu si� chorowa�. Raz, gdy bry�a w�gla spad�szy z tendra przeje�d�aj�cej lokomotywy uderzy�a go i ze zgruchotan� nog� rzuci�a go do rowu przy torze, drugi raz, gdy butelk� po winie, kt�r� cisn�� kto� z p�dz�cego poci�gu pospiesznego, dosta� prosto w piersi. Poza tymi dwoma nieszcz�liwymi wypadkami nic, je�li tylko nie by� na s�u�bie, nie mog�o go powstrzyma� od p�j�cia do ko�cio�a.
Przez pierwszych pi�� lat drog� z Schon-Schornstein, niewielkiej osady nad Sprew�, do Neu - Zittau musia� przemierza� samotnie.
A� pewnego dnia zjawi� si� w towarzystwie w�t�ej niewiasty o chorowitym wygl�dzie, kt�ra nie bardzo jak m�wili ludzie, pasowa�a do jego herkulesowej postury. I z kolei pewnego pi�knego, niedzielnego popo�udnia przed o�tarzem ko�cio�a uroczy�cie poda� r�k� tej osobie na znak dozgonnego zwi�zku
Dwa lata siadywa�a m�oda, s�abowita kobieta u jego boku w ko�cielnej �awie; dwa lata pochyla�a swoj� delikatn� twarz o zapad�ych policzkach obok jego ogorza�ej twarzy ku prastaremu �piewnikowi;
a potem nagle dr�nik zn�w siedzia� sam, jak przedtem. Jednego z minionych dni rozdzwoni�y si� pogrzebne dzwony: oto ca�e wyja�nienie.
W dr�niku, jak zapewniali ludzie nie dostrzega�o si� �adnej zmiany Guziki jego schludnego, niedzielnego munduru by�y jak zawsze wyczyszczone do po�ysku, rude w�osy starannie wypomadowane i po wojskowemu uczesane z przedzia�kiem, jak dawniej,
tylko �e chodz�c, pochyla� nieco szeroki, ow�osiony kark i s�ucha� kazania lub �piewa� jeszcze �arliwiej, ni� czyni� to uprzednio.
W powszechnej opinii �mier� �ony niezbyt bole�nie go dotkn�a; i opinia ta znalaz�a potwierdzenie, gdy po roku Thiel o�eni� si� po raz drugi, mianowicie z t�g� i krzepk� kobiet�, dziewk� od kr�w z Alte - Grund.
Tak�e pastor, gdy dr�nik przyszed� da� na zapowiedzi, pozwoli� sobie wyrazi� pewne w�tpliwo�ci:
- Co to, znowu chce pan si� �eni�?
- Ze zmar�� nie mog� gospodarzy�, panie pastorze!
- Ano pewnie... ale chodzi mi o to... �e tak panu spieszno...
- Ch�opak mi si� marnuje, panie pastorze.
�ona Thiela umar�a w po�ogu, a ch�opiec, kt�rego wyda�a na �wiat, �y� i mia� na imi� Tobiasz...
- Pami�taj, masz si� nim opiekowa�!
- P�ki �ycia, zrobi� dla niego wszystko tak, jakby� ty si� nim zajmowa�a...
- Przyrzeknij mi to!
- Przysi�gam!
- Ach tak, ch�opak - powiedzia� duchowny i zrobi� gest, kt�ry �wiadczy� wymownie, �e teraz dopiero przypomnia� sobie o ma�ym.
- To zmienia posta� rzeczy... Co si� z nim dzieje, kiedy pan jest na s�u�bie?
- Omal mi si� nie spali�, kiedym go odda� pod opiek� Staroniowej. Innym razem, jak usn�a upu�ci�a go i stoczy� si� jej z kolan na ziemi�. Szcz�ciem tylko sobie nabi� guza. Dalej tak nie mo�e by�. Ch�opak jest s�abowity i musi mie� specjaln� opiek�.
Nowej parze, kt�ra co niedziela przychodzi�a teraz do ko�cio�a, na oko ludzie nie mieli nic do zarzucenia. Dawna dziewka od kr�w wydawa�a si� stworzona dla dr�nika.By�a ledwie o p� g�owy ni�sza od niego i g�rowa�a nad nim obfito�ci� kszta�t�w. Tak samo, jak on, mia�a grubo ciosan� twarz, tylko, �e jej twarzy - w przeciwie�stwie do oblicza dr�nika - brakowa�o duszy.
- Je�li Thiel pragn�� mie� w drugiej �onie niestrudzon� robotnic�, wzorow� gospodyni�, to jego pragnienie spe�ni�o si� w spos�b zaskakuj�cy. Bior�c jednak t� kobiet� nie wiedzia�, �e wraz z ni� wzi�� sobie trzy rzeczy: twarde, w�adcze usposobienie, swarliwo�� i gwa�town� pop�dliwo��. Po up�ywie p� roku wszyscy w osadzie wiedzieli, kto rz�dzi w domu dr�nika. �a�owali Thiela:
- Tak� "gadzin�" trzeba prymusi� do uleg�o�ci, je�li nie da si� inaczej, to biciem !
- Trza by j� wygrzmoci�, ale tak, �eby do s�dnego dnia popami�ta�a...
- Znale�liby si� tacy, co by jej porz�dnie zalali sad�a za sk�r�...
- To babsko ma szcz�cie, �e dosta�o za m�a cz�owieka tak pogodnego, jak Thiel!
Podr�ny:
- Ale Thiel, mimo muskularnych ramion nie potrafi� jej wygrzmoci�. Tym, co ludzi oburza�o, chyba niewiele si� przejmowa�.Nie ko�cz�ce si� kazania �ony znosi� zwykle bez s�owa, je�li ju� odpowiada�, to powolne tempo, jak i cichy, ch�odny ton jego przemowy kontrastowa�y nader osobliwie ze skrzekliwym jazgotem �ony. Wydawa�o si�, �e �wiat zewn�trzny nie m�g� zbytnio mu dokuczy�: mo�na by�o s�dzi�, �e nosi� w sobie dobro, kt�rym z nawi�zk� kompensowa� wszelkie z�o, jakie mu wyrz�dzano.
Mimo niezm�conej flegmy miewa� jednak chwile, kiedy nie by�o z nim �art�w. Zdarza�o si� tak zawsze z powodu rzeczy, kt�re dotyczy�y Tobiaszka Jego dzieci�co �agodny, ust�pliwy charakter nabiera� w�wczas znamion si�y, kt�rej nie ima�a si� przeciwstawi� nawet tak nieposkromiona natura Leny.
Chwile wszak�e, w kt�rych ukazywa� t� stron� swego charakteru,stawa�y si� z czasem coraz rzadsze i w ko�cu ca�kowicie zanik�y.Bierny op�r, jakim do pewnego stopnia przeciwstawia� si� despotyzmowi Leny w pierwszym roku ma��e�stwa, r�wnie� zanik� w drugim. Po k��tni z ni�, nie szed� ju� na s�u�b� z dawn� oboj�tno�ci�, je�li jej przedtem nie u�agodzi�. W ko�cu nierzadko zdobywa� si� na pro�b�, �eby nie chowa�a urazy.
Samotny posterunek w�r�d brandemburskich las�w sosnowych nie by� ju� dla niego,jak dawniej, najmilszym miejscem pobytu. W ciche, serdeczne rozmy�lania o zmar�ej �onie wdziera�y si� my�li o �ywej. Bez ch�ci, jak� odczuwa� w pierwszym okresie, lecz z gor�czkowym po�piechem rusza� w drog� do domu, cz�sto licz�c przedtem godziny i minuty do ko�ca s�u�by.
Ten cz�owiek, kt�rego z pierwsz� ma��onk� ��czy�a raczej jedno�� duchowa, z mocy nieokie�znanych pop�d�w dosta� si� pod w�adz� drugiej �ony, a� wreszcie sta� si� we wszystkim niemal ca�kowicie od niej zale�ny. Czasami odzywa�y si� w nim wyrzuty sumienia. Z powodu takiego obrotu rzeczy musia� ucieka� si� do kilku niezwyk�ych �rodk�w zaradczych, �eby si� z nimi upora�.
Na przyk�ad swoj� budk� dr�nika i odcinek toru, kt�ry mia� dozorowa�, uzna� w duchu niejako za u�wi�con� ziemi�, oddan� wy��cznie kultowi pami�ci zmar�ej.
Pod rozmaitymi pretekstami uda�o mu si� dotychczas nie dopu�ci�, by �ona mu tam towarzyszy�a. Mia� nadziej�, �e nadal b�dzie mu si� to udawa�o. Nie wiedzia�aby, w kt�r� stron� si� obr�ci�, aby odszuka� jego budk�, nie zna�a nawet jej numeru.Skrupulatnie dziel�c czas, jakim rozporz�dza�, mi�dzy �yw� a zmar��. Thiel istotnie uspokaja� swe sumienie. Cz�sto wprawdzie, szczeg�lnie w chwilach samotnego skupienia, gdy by� doprawdy blisko zwi�zany z nieboszczk�, widzia� sw� obecn� sytuacj� w prawdziwym �wietle i czu� do niej wstr�t.
Podczas dziennej s�u�by duchowe obcowanie ze zmar�� ogranicza�o si� do mn�stwa mi�ych wspomnie� z lat ich po�ycia. W ciemno�ci natomiast, gdy w�r�d sosen i na torach szala�a burza �nie�na, w g��bokiej nocy przy blasku latarni, budka dr�nika zamienia�a si� w kaplic�.
Maj�c przed sob� wyblak�� fotografi� nieboszczki, otwarty �piewnik i Bibli�,na zmian� czyta� i �piewa� przez ca�� d�ug� noc., z przerwami tylko na przeje�d�aj�ce poci�gi, i popada� w ekstaz�, nawiedzany przez wizje, w kt�rych widzia� zmar�� przed sob�, jak �yw�. A posterunek, zajmowany przez dr�nika nieprzerwanie od bitych dziesi�ciu lat, z racji swego odosobnienia podsyca� jego mistyczne sk�onno�ci.
Oddalona, w kt�r�kolwiek by si� sz�o stron�, co najmniej trzy kwadranse drogi od jakiego� ludzkiego osiedla, budka le�a�a w�r�d las�w tu� ko�o przejazdu kolejowego, kt�rego szlabany mia� obs�ugiwa� dr�nik. Latem up�ywa�y dni, zim� tygodnie, kiedy to poza dr�nikiem i jego kolegami nikt nie przechodzi� przez tory.Pogoda i przemienno�� p�r roku z ich cyklicznymi nawrotami stanowi�y niemal jedyne urozmaicenie na tym odludziu.
Zdarzenia, kt�re pr�cz obu nieszcz�liwych wypadk�w przerywa�y na og� regularny tok s�u�by Thiela, da�oby si� policzy� na palcach.
Cztery lata temu przemkn�� t�dy poci�g specjalny, kt�rym cesarz udawa� si� do Wroc�awia.
Kt�rej� zimowej nocy poci�g pospieszny przejecha� sarniaka.
W pewien upalny dzie� lata dr�nik w czasie obchodu znalaz� zakorkowan� butelk� wina, kt�ra parzy�a przy dotkni�ciu, zawarto�� uzna� za bardzo dobr�, bo po wzj�ciu korka od razu trysn�a fontanna, a wi�c wino sfermentowa�o w okamgnieniu. Ta butelka w�o�ona przez Thiela w wody p�ytkiego przy brzegu le�nego jeziora, �eby ostyg�a, w jaki� spos�b znikn�a, tak �e jeszcze po latach ubolewa� nad jej strat�.
Niejakiej rozrywki dostarcza�a dr�nikowi studnia na ty�ach budki. Od czasu do czasu pili z niej zatrudnieni w pobli�u robotnicy kolejowi i telegraficzni, a przy okazji wzwi�zywa�a si� kr�tka rozmowa. Niekiedy przychodzi� te� le�niczy, �eby ugasi� pragnienie.
Tobiasz rozwija� si� bardzo wolno, dopiero pod koniec drugiego nauczy� si� jako tako m�wi� i chodzi�. Ojcu okazywa� ogromne przywi�zanie. Gdy sta� si� rozumniejszy, przebudzi�a si� na nowo dawna mi�o�� ojca. W miar�, jak ros�a, mala�a mi�o�� macochy do Tobiasza , a nawet przerodzi�a si� w jawn� niech��, gdy po roku Lena te� urodzi�a ch�opca.
Odt�d na Tobiasza przysz�y ci�kie czasy. Szczeg�lnie pod nieobecno�� ojca bywa� nieustannie dr�czony i musia� bez najmniejszej nagrody oddawa� swoje w�t�e si�y na s�u�b� ma�ego krzykacza , co go coraz bardziej wycie�cza�o. Jego g�owa nabra�a niezwyk�zch rozmiar�w� rude w�osy i twarz blada jak kreda sprawia�y niemi�e i w po��czeniu z ca�� �a�osn� postaci� godne politowania wra�enie.
Kiedy zap�niony w rozwoju Tobiasz z ma�ym, tryskaj�cym zdrowiem braciszkiem na r�ku wl�k� si� nad Sprew�, w wiejskich cha�upach odzywa�y si� z�orzeczenia, z kt�rymi jednak nikt nie �mia� wyj�� na zewn�trz. A Thiel, kt�rego przecie� sprawa przede wszystkim dotyczy�a, zdawa� si� jej nie dostrzega�. Nie chcia� te� rozumie� aluzji, jakich nie szcz�dzili mu �yczliwi s�siedzi.
W czerwcowy ranek Thiel ko�o si�dmej wr�ci� ze s�u�by.Na jego widok �ona jak zwykle zacz�a lamentowa� i nie tak pr�dko zako�czy�a to powitanie. Dzier�awa pola, kt�re dotychczas pokrywa�o zapotrzebowanie rodziny na ziemniaki zosta�a przed kilkoma tygodniami wypowiedziana, a Lenie przez ten czas nie uda�o si� znale�� innego. Aczkolwiek staranie o pole nale�a�o do jej powinno�ci, Thiel musia� raz po raz wys�uchiwa�, �e to wy��cznie jego wina, je�li w tym roku trzeba b�dzie za ci�kie pieni�dze kupi� dziesi�� work�w ziemniak�w. Dr�nik burkn�� tylko i nie zwa�aj�c na gadanin� Leny poszed� zaraz do ��ka swego pierworodnego, kt�re dzieli� z nim w ci�gu nocy wolnych od s�u�by.
Tutaj usiad� i z troskliw� min� w poczciwej twarzy przygl�da� si� �pi�cemu dziecku, przez jaki� czas odp�dza� od niego natr�tne muchy, a w ko�cu zbudzi� ch�opca. W niebieskich, g��boko osadzonych oczach zbudzonego Tobiasza malowa�a si� wzruszaj�ca rado��. Chwyci� spiesznie ojca za r�k�, k�ciki ust rozchyli�y si� w �a�osnym u�miechu. Thiel od razu pom�g� mu w�o�y� sk�pe ubranie, po czym nagle, jakby cie� przebieg� przez jego twarz, gdy na prawym, z lekka nabrzmia�ym i zaczerwienionym policzku dziecka spostrzeg� bia�e �lady palc�w.
Kiedy przy �niadaniu Lena ze zdwojonym zapa�em powr�ci�a do poruszonej uprzednio sprawy pola i ziemniak�w przerwa� jej, oznajmiaj�c, �e zawiadowca odcinka odst�pi� mu za darmo kawa�ek ziemi przy torach w pobli�u, poniewa� dla niego, zawiadowcy, by� jakoby po�o�ony zbyt daleko Lena z pocz�tku nie chcia�a w to wierzy�.Stopniowo jednak jej w�tpliwo�ci �powa�y i wpad�a w wyra�nie dobry humor. Sypa�a jak z r�kawa pytaniami o wielko�� i jako�� gruntu jak te� o inne szczeg�y,a us�yszawszy, �e na dodatek rosn� tam jeszcze dwa kar�owate drzewka owocowe, nie posiada�a si� z rado�ci.
Gdy ju� nie by�o o co wypytywa�,a dzwonek u drzwi sklepikarza, kt�ry, nawiasem m�wi�c,s�ysza�o si� w ka�dym domu tej osady, rozbrzmiewa� nieustannie, pobieg�a, �eby rozg�osi� wszystkim nowin�.
Podczas gdy Lena wchodzi�a do ciemnej, przepe�nionej towarem izby sklepikarza, dr�nik, pozosta�y w domu, zajmowa� si� wy��cznie Tobiaszem. Ch�opiec siedzia� mu na kolanach i bawi� si� kilkoma sosnowymi szyszkami, kt�re mu Thiel przyni�s� z lasu.
- Czym chcesz zosta� ? - spyta� go ojciec, a by�o to pytanie r�wnie stereotypowe,jak odpowied� ch�opca:
- Zawiadowc� odcinka.
Nie by�o to pytanie �artobliwe, bo marzenia dr�nika faktycznie wznosi�y si� na takie wy�yny. Najzupe�niej powa�nie �ywi� on pragnienie i nadziej�, �e z Tobiasza wyro�nie z Bo�� pomoc� co� nadzwyczajnego. Zaledwie s�owa : "zawiadowc� odcinka" pojawi�y si� na bezkrwistych wargach ma�ego ,kt�ry oczywi�cie nie wiedzia�, co oznaczaj�, oblicze Thiela pocz�o si� rozja�nia�, a� wr�cz promienia�o g��bok� szcz�liwo�ci�.
- Id� si� bawi�, Tobiaszu!
powiedzia� niebawem, zapalaj�c fajk� drzazg� przytkni�t� do paleniska, a ma�y pobieg� na dw�r z p�ochliw� rado�ci�.
A Thiel rozebra� si�, po�o�y� do ��ka i nim zasn��, przez d�u�szy czas wpatrywa� si� w zamy�leniu w niski, pop�kany sufit izby. Obudzi� si� ko�o po�udnia, ubra� i podczas gdy �ona na sw�j ha�a�liwy spos�b szykowa�a obiad, wyszed� na ulic�, gdzie z miejsca chwyci� Tobiaszka, kt�ry palcami wydrapywa� wapno z dziury w murze i pakowa� do ust. Dr�nik wzi�� go za r�k� i mijaj�c bodaj osiem domk�w osady pod��y� z nim nad Sprew�, kt�ra p�yn�a czarno i szkli�cie po�r�d s�abo zazielenionych top�l. Tu� nad wod� le�a� granitowy blok, na kt�rym Thiel usiad�.
Ca�a osada przywyk�a do tego, �e przy jako tako zno�nej pogodzie widywa�o si� go w tym miejscu. Lgn�y do niego zw�aszcza dzieci, nazywa�y go tat� Thielem, a on uczy� je r�nych zabaw, jakie pami�ta� ze swoich m�odych lat. Najlepsz� cz�stk� wspomnie� zachowywa� jednak dla Tobiasza.
Wystrugiwa� mu �mig�e strza�y, kt�re wzbija�y si� wy�ej ni� wszystkich innych ch�opc�w.
Wycina� wierzbowe fujarki lekko opukuj�c kor� rogowym trzonkiem scyzoryka, godzi� si� nawet wy�piewywa� zakl�cia swym chropawym basem.
Ludzie mu brali za z�e te dziwactwa. W g�owach im si� nie mie�ci�o, jak m�g� tyle czasu po�wi�ca� malcom. W gruncie rzeczy jednak mieli powody do zadowolenia, bo dzieciom to dobrze pod jego opiek�.
Nadto Thiel podejmowa� te� z nimi sprawy powa�ne, starsze przes�uchiwa� z zadanych lekcji, pomaga� im si� uczy� werset�w z Biblii i �piewnika, z m�odszymi sylabizowa� litery alfabetu i tak dalej.
Po obiedzie dr�nik ponownie uda� si� na kr�tki spoczynek.
Gdy drzemka dobieg�a ko�ca, wypi� popo�udniow� kaw� i zaraz pocz�� si� szykowa� do wyj�cia na s�u�b�.
Potrzebowa� na to, jak na wszystkie swoje czynno�ci, du�o czasu. Ka�dy ruch by� od lat ustalony. U�o�one starannie na ma�ej orzechowej komodzie przedmioty: scyzoryk, notes, grzebie�, ko�ski z�b, stary zegarek w kopercie, w�drowa�y zawsze w tej samej kolejno�ci do kieszeni jego munduru.
Ma��, ob�o�on� w czerwony papier ksi��eczk� traktowa� ze szczeg�ln� pieczo�owito�ci�. W nocy le�a�a ona pod poduszk� dr�nika, w dzie� nosi� j� stale w wewn�trznej kieszeni s�u�bowego surduta. Na tykietce pod papierow� ok�adk� r�ka Thiela wypisa�a niewprawnym, ale zawisajowatym pismem: ksi��eczka oszcz�dno�ciowa Tobiasza Thiela.
Zegar �cienny z d�ugim wahad�em i po��k�� tarcz� wskazywa� trzy kwadranse na pi�t�, gdy Thiel wyruszy� z domu.
Ma�ym cz�nem b�d�cym jego w�asno�ci�, przeprawi� si� przez rzek�. Na drugim brzegu Sprewy przystawa� parokrotnie i nas�uchiwa� nadstawiaj�c ucha w stron� osady.
Wreszcie skr�ci� w szerok� le�n� drog� i po paru minutach znalaz� si� w g��bi szumi�cego g�ucho sosnowego boru. Nieprzebrane masy szpilek przypomina�y czarno - zielone,wzburzone morze. Bezg�o�nie jak po filcu st�pa� po mszystej i iglastej warstwie le�nego podszycia.
Odnajdywa� swoj� drog� nie podnosz�c wzroku, tu pomi�dzy rdzawobr�zowymi kolumnami wysokopiennego lasu.Stada wron k�pa�y si� niejako w szaro�ci powietrza wydaj�c bez ustanku swoje zgrzytliwe krzyki. Czarne ka�u�e wody wype�nia�y zag��bienia drogi i jeszcze pos�pniej odbija�y spos�pnia�� przyrod�.Okropna pogoda, pomy�la� Thiel, ockn�wszy si� z g��bokiej zadumy i podni�s�szy g�ow�.
Nagle jednak jego my�li pod��y�y w innym kierunku. Mia� niejasne przeczucie,�e zapomnia� czego� wzi�� z domu. I rzeczywi�cie, przeszukuj�c kieszenie stwierdzi� brak chleba z mas�em, kt�ry ze wzgl�du na d�ug� s�u�b� zmuszony bz� zawsze zabiera� ze sob�. Chwil� sta� niezdecydowanie, a potem raptownie zawr�ci� i pospieszy� z powrotem w stron� wioski.
Wkr�tce dotar� do Sprewy, przeprawi� si� kilkoma mocnymi uderzeniami wios�a i natychmiast, ca�y spocony, �agodnie wznosz�c� si� wiejsk� drog� pop�dzi� pod g�r�. Stary parszywy pudel sklepikarza le�a� na �rodku drogi.
Na wysmo�owanym drewnianym p�ocie zagrody wyrobnika siedzia�a szara wrona. Nastroszy�a pi�ra, otrz�sn�a si�, kiwn�a �ebkiem, zakraka�a przera�liwie i zerwa�a si� ze �wiszcz�cym �opotem skrzyde�, aby polecie� z wiatrem ku lasom. Dr�nik czu�, jak ci�ko, nieregularnie wali mu serce.Zacz�� lekko dr�e�. Patrzy� w ziemi� jakby nieobecnym wzrokiem.Niezgrabn� i tward� r�k� odgarn�� kilkakrotnie kosmyk mokrych w�os�w, kt�ry wci�� od nowa opada� na piegowate czo�o. Przez moment zdawa�o si�, �e tego nie wytrzyma. Jaki� skurcz sprawi�,�e mi�nie mu nabrzmia�y, a palce d�oni zacisn�y si� w pi��. Gdy ust�pi�, pozosta�o ot�pia�e znu�enie.
Niepewnym krokiem dr�nik wszed� do ciasnej, wybrukowanej ceg�� sieni.Powoli, wyczerpany, wspi�� si� na trzeszcz�ce drewniane schody.
- Tfu, tfu, tfu! - zacz�o si� znowu. S�ycha� by�o przy tym, jak kto� splun�� trzy razy z wszelkimi oznakami w�ciek�o�ci i pogardy.
- Ty pod�y, wstr�tny, z�o�liwy, podst�pny bydlaku!
S�owa nast�powa�y z coraz to mocniejszym akcentem, a g�os, kt�ry je wykrzykiwa�, za�amywa� si� niekiedy z wysi�ku.
- Mojego synka chcesz bi� po buzi, biedn�, bezbronn� dziecin� ? Tak? To tak ? Nie chc� sobie brudzi� tob� r�k, bo inaczej...
Wtedy akurat Thiel otworzy� drzwi do izby, wobec czego przera�onej kobiecie zako�czenie rozpocz�tego zdania utkwi�o w gardle. Z gniewu by�a blada jak �ciana.
Wargi dr�a�y jej z�o�ci�. Unios�a praw� r�k�, opu�ci�a j� i z�apa�a garnek z mlekiem,kt�re usi�owa�a wla� do dzieci�cej buteleczki.
Przerwa�a jednak t� robot� w po�owie, gdy� wi�ksza cz�� mleka sp�ywa�a po szyjce na st�. Zupe�nie wytr�cona z r�wnowagi chwyta�a w zdenerwowaniu to ten, to inny przedmiot, nie mog�c go utrzyma� w r�ku d�u�ej, ni� przez chwil�, a� wreszcie zebra�a si� na odwag�, by gwa�townie natrze� na m�a:
- C� to ma znaczy�, �e o tak niezwyk�ej porze wpadasz do domu! Nie chcesz chyba mnie szpiegowa�? To ju� by�by szczyt! Ja w ka�dym razie mam czyste sumienie,przed nikim nie musz� spuszcza� oczu...
Thiel prawie nie s�ucha�, co m�wi�a. Spojrza� przelotnie na zap�akanego Tobiaszka. Przez moment wydawa�o si�, i� si�� musi powstrzymywa� co� strasznego, co w nim wzbiera�o. Potem napi�cie w jego twarzy pokry�o si� nagle dawn� flegm�, dziwnie o�ywion� przez ukradkowy, po��dliwy b�ysk oczu.
Kilka sekund przesuwa� wzrokiem po obfitych kszta�tach �ony, kt�ra z odwr�con� twarz�, czym� tam zaj�ta, wci�� jeszcze usi�owa�a si� opanowa�. Jej pe�ne, na p� ods�oni�te piersi p�cznia�y ze wzburzenia omal nie rozsadzaj�c gorsetu. W podkasanych sp�dnicach jej szerokie biodra wyda�y si� jeszcze szersze. Ta kobieta zdawa�a si� tchn�� jak�� si��, nieodpart�, nieuchronn�, kt�rej Thiel nie wiedzia�, jak sprosta�.
Lekko, niczym delikatna paj�czyna, a przecie� mocno jak �elazna sie� omota�a go kr�puj�c, pokonuj�c, os�abiaj�c. W tym stanie nie zdo�a�by wypowiedzie� do niej ani s�owa, tym bardziej s�owa ostrego, tote� Tobiasz, kt�ry sk�pany we �zach i wystraszony przycupn�� w k�cie, musia� patrze�, jak ojciec, nawet ju� nie spojrzawszy w jego stron�, wzi�� zapomniany chleb z przypiecka, podsun�� macosze jako jedyne wyja�nienie i z kr�tkim, roztargnionym skinieniem g�owy zaraz znikn��.
Chocia� Thiel przemierza� drog� do swej le�nej samotni jak m�g� najszybciej, dotar� na miejsce dopiero w pi�tna�cie minut po regulaminowym czasie.
Jego zmiennik, cz�owiek chory na suchoty, kt�rych nabawi� si� wskutek nieuniknionych w tego rodzaju s�u�bie raptownych zmian temperatury, sta� ju� got�w do odej�cia na ma�ej, piaskowej platformie budki, kt�rej wielki numer, czarny na bia�ym tle, ja�nia� widoczny z daleka pomi�dzy drzewami.
Obaj m�czy�ni podali sobie r�ce, wymienili par� kr�tkich informacji i rozstali si�. Jeden znikn�� we wn�trzu budku, drugi przeszed� na tory i pod��y� przed�u�eniem drogi, kt�r� nadszed� Thiel. S�ycha� by�o jego konwulsyjny kaszel po�r�d drzew, najpierw blisko, potem coraz dalej, a wraz z nim zamilk� jedyny ludzki d�wi�k na tym pustkowiu.
Thiel, jak zawsze, tak i dzi� zacz�� po swojemu przygotowywa� na noc ciasn�, czworok�tn� kamienn� klatk� budki. Robi� to mechanicznie, zaprz�tni�ty rozpami�tywaniem wra�e� ostatnich godzin. Przyniesion� kolacj� po�o�y� na w�skim, poci�gni�tym br�yow� farb� stole pod jednym z dw�ch w�skich, bocznych okien, z kt�rych mo�na by�o dogodnie obserwowa� tory. Nast�pnie rozpali� ogie� w ma�ym, zardzewia�ym piecyku i postawi� na p�ycie garnek z zimn� wod�. Na koniec uporz�dkowa� jako tako narz�dzia, �opat�, szpadel, imad�o itd., po czym zabra� si� do czyszczenia swej latarni, kt�r� przy okazji nape�ni� �wie�� naft�.
Gdy upora� si� z tym wszystkim, trzy przenikliwe uderzenia dzwonka,kt�re powtarza�y si� jedno po drugim, oznajmia�y, �e poci�g w kierunku Wroc�awia ruszy� z najbli�szej stacji.
Nie okazuj�c najmniejszego po�piechu Thiel pozosta� jeszcze dobr� chwil� w budce,a wreszcie z chor�giewk� i �adownic� w r�ku, wyszed� powoli na dw�r i pocz�apa� oci�ale w�sk�, piszczyst� �cie�k� do oddalonego o jakie� dwadzie�cia krok�w przejazdu kolejowego. Thiel sumiennie zamyka� i otwiera� swoje szlabany przed i po ka�dym poci�gu,aczkolwiek bardzo rzadko kto� t�dy przechodzi�. Zrobi�, co do niego nale�a�o i czekaj�c opar� si� o czarno-bia�y dr�g bariery. Linia kolejowa z prawej i z lewej wrzyna�a si� prosto jak strzeli� w nieprzejrzany zielony b�r. Po obu jej stronach iglasta g�stwina cofa�a si� jakby spi�trzona, pozostawiaj�c przej�cie, kt�re wype�nia� czerwonawobr�zowy, posypany �wirem nasyp. Czarne, biegn�ce r�wnolegle tory wygl�da�y w ca�o�ci jak oko ogromnej, �elaznej sieci, kt�rej w�skie pasma w najdalszych rejonach po�udnia i p�nocy zbiega�y si� w jednym punkcie horyzontu.
Zerwa� si� wiatr i skrajem lasu pop�dzi� w dal lekkie fale. Ze s�up�w telegraficznych, kt�re towarzyszy�y linii kolejowej, rozbrzmiewa�y brz�cz�ce akordy. Na drutach, kt�re jak prz�dziwo olbrzymiej paj�czyny ci�gn�y si� od s�upa do s�upa, siedzia�y ciasnymi rz�dami stada roz�wierkanych ptak�w. Dzi�cio� przelecia� ze �miechem nad g�ow� Thiela, ale ten nawet na niego nie spojrza�. S�o�ce, kt�re dopiero co zawis�o u dolnego brzegu pobrze�nych chmur, aby pogr��y� si� w czarno - zielonym morzu wierzcho�k�w drzew, zalewa�o b�r strumieniami purpury. Kolumnad z sosnowych pni po drugiej stronie nasypu rozpala�y si� niejako od �rodka i �arzy�y si� niczym �elazo.
Tory te� pocz�y si� �arzy�, podobne w�om ognistym, ale pierwsze przygas�y. I oto �ar powoli wznosi� si� z ziemi ku g�rze pozostawiaj�c najpierw pnie sosen, potem lwi� cz�� ich koron w zimnym �wietle zgnilizny, na koniec dotykaj�c ju� tylko najdalszego skraju wierzcho�k�w czerwonawym blaskiem. Niemo i uroczy�cie odbywa�o si� wspania�e widowisko. Dr�nik wci�� jeszcze sta� bez ruchu przy barierze.
Wreszcie post�pi� krok naprz�d. Ciemny punkt na horyzoncie, tam, gdzie tory si� zbiega�y, powi�ksza� sie. Rosn�c z sekundy na sekund� zdawa� si� jednak sta� w miejscu. Raptem nabra� ruchu i pocz�� si� zbli�a�. Torami bieg�o dr�enie, brz�czenie, rytmiczny szcz�k, g�uchy �oskot, coraz bardziej narastaj�cy , w ko�cu podobny nieco do stuku kopyt nadci�gaj�cego szwadronu kawalerii. Z daleka dochodzi�o pot�niej�ce z ka�d� chwil� sapanie i szum. Potem cisza rozdar�a si� nagle. Szalone huczenie i wycie wype�ni�o przestrze�. Tory ugi�y si�, ziemia zadr�a�a. Silny podmuch , chmura py�u, pary i dymu, i czarny, parskaj�cy potw�r pomkn�� dalej. Ha�as zamiera� stopniowo, tak jak przedtem narasta�. Rozwia�y si� opary.
Poci�g skurczy� si� i male�ki jak punkcik znikn�� w dali,nad le�nym zak�tkiem rozpostar�o si� dawne, niezm�cone milczenie.
- Minna - wyszepta� dr�nik, jakby budz�c si� ze snu i wr�ci� do swojej budki. Zaparzy� sobie wodnist� kaw�, usiad� i od czasu do czasu poci�gaj�c �yk, wlepi� wzrok w brudny kawa�ek gazety znaleziony gdzie� na szlaku.
Powoli ogarnia� go dziwny niepok�j. My�la�,�e to od gor�ca, kt�re buchaj�c z piecyka wype�nia�o izdebk�, wi�c rozpi�� surdut i kamizelk�, �eby sobie ul�y�. Gdy to nie pomog�o wsta�, wzi�� szpadel z k�ta i uda� si� na podarowane poletko.
By� to w�ski pas piachu, zaros�y g�sto zielskiem. Przepych m�odych kwiat�w niby �nie�nobia�a piana spoczywa� na ga��ziach obu rosn�cych tam kar�owatych drzewek owocowych. Thiel uspokoi� si�, ow�adn�o nim ciche zadowolenie. A wi�c do roboty. Szpadel z chrz�stem zag��bia� si� w ziemi�. Mokre skiby pada�y g�ucho z powrotem i kruszy�y si�. Jaki� czas kopa� bez przerwy. Potem nagle przesta� i kr�c�c g�ow� z niedowierzaniem, powiedzia� do siebie g�o�no i wyra�nie:
- Nie, nie, to przecie� niemo�liwe
Raptem pomy�la�, �e Lena b�dzie teraz cz�sto tu przychodzi�a, �eby uprawia� pole, co zak��ci utarty tryb �ycia. I w pewnej chwili rado�� z posiadania pola przerodzi�a si� w niech��. Spiesznie, jak gdyby omal nie zrobi� czego� niestosownego, wyszarpn�� szpadel z ziemi i zani�s� go z powrotem do budki. Tutaj ponownie pogr��y� si� w ponurych rozmy�laniach. Nie wiedzia� czemu, ale perspektywa, �e przez ca�y czas s�u�by b�dzie mia� Len� przy sobie, jakkolwiek usi�owa� si� z tym pogodzi�, stawa�a si� coraz bardziej nie do zniesienia.Wyda�o mu si�, �e musi broni� czego�, co jest mu drogie, �e kto� pr�buje si� targn�� na jego najwi�ksz� �wi�to��, i mimo woli mi�nie napr�y�y mu si� w lekkim skurczu, a z ust wydoby� si� kr�tki, wyzywaj�cy �miech. Przera�ony odg�osem tego �miechu podni�s� wzrok i zgubi� przy tym w�tek swych rozwa�a�. Kiedy go odnalaz� zagrzeba� si� niejako w dawny temat.
Nagle co� jakby g�sta, czarna zas�ona rozdar�o si� na dwoje, przywracaj�c za�mionym oczom jasno�� spojrzenia. Ni z tego ni z owego poczu� si� jak kto�, kto budzi si� z dwuletniego, letargicznego snu i potrz�saj�c z niedowierzaniem g�ow�, spogl�da na wszystkie okropno�ci, jakich mia� si� w tym stanie dopu�ci�. Przed oczyma duszy stan�a mu wyra�nie historia m�czarni jego pierworodnego, kt�r� wra�enia ostatnich godzin mog�y ju� tylko utwierdzi�. Ogarn�a go lito�� i skrucha, jak r�wnie� g��boki wstyd, �e przez ca�y ten czas haniebnie przymyka� na to oczy, nie ujmuj�c si� za drogim, bezbronnym stworzeniem, ba, nie znajduj�c si�y, by przyzna� cho�by samemu sobie,jak bardzo cierpia�o. Po samoudr�ce wyobra�e� tego wszystkiego, co zawini� i zaniedba�, przysz�o na niego ci�kie znu�enie, tak �e zasn��, zgarbiony, z czo�em na d�oni, wspartej o st�.
Jaki� czas tak le�a�, a� zd�awionym g�osem zawo�a� kilkakrotnie:
- Minna! Minna!
Szum i huk, jakby wywo�ane przez niezmierzone masy wody wype�ni�y mu uszy. Wok� pociemnia�o, otworzy� szeroko oczy i przebudzi� si�. Ca�y by� rozdygotany. Zimny pot wyst�pi� ze wszystkich por�w, puls mia� nieregularny, twarz mokr� od �ez.
Ciemno by�o cho� oko wykol. Chcia� rzuci� okiem na drzwi, ale nie wiedzia�, w kt�r� stron� powinien si� obr�ci�. Wsta� chwiejnie, nadal nie odst�powa� go �w wielki strach. Las dooko�a szumia� jak kipiel morska, wiatr ciska� gradem i deszczem w okna budki. Thiel bezradnie wyci�ga� r�ce po omacku. Przez moment wydawa�o mu si�, �e tonie - gdy nagle buchn�� o�lepiaj�cy, niebieskawy blask, jak gdyby krople nadziemskiego �wiat�a spad�y w mroczn� atmosfer� ziemi i natychmiast zosta�y przez ni� zduszone.
Ta chwila wystarczy�a, aby dr�nik oprzytomnia�. Chwyci� latarni�, kt�ra szcz�ciem nawin�a mu si� pod r�k�, i w tym samym momencie na najdalszym skraju nocnego, brandemburskiego nieba zahucza� grzmot.
Zrazu dudni�c g�uchym, przyt�umionym pomrukiem, toczy� si� coraz bli�ej kr�tkimi, rozbijaj�cymi si� falami, a� wreszcie, w�r�d pot�nych uderze�, wy�adowa� si�, zalewaj�c ca�� atmosfer�, hucz�c, wstrz�saj�c, �omocz�c. Szyby zabrz�cza�y, ziemia zadr�a�a.
Thiel zapali� latarni�. Pierwsze spojrzenie, ledwie odzyska� r�wnowag�, pad�o na zegarek. Za niespe�na pi�� minut nadjedzie poci�g pospieszny. S�dz�c, �e nie dos�ysza� sygna�u, pod��y� tak szybko, jak na to pozwala�y burza i ciemno�ci, do szlabanu.
Zanim jeszcze zdo�a� go zamkn��, rozleg� si� dzwonek sygna�owy. Wiatr szarpa� jego d�wi�kami i rozrzuca� je na wszystkie strony. Sosny ugina�y si� i niesamowicie trzeszcz�c i skrzypi�c, ociera�y ga��zie jedna o drug�. Na chwil� ukaza� si� ksi�yc, jakby blado��ta misa pomi�dzy marmurami. W jego blasku wida� by�o, jakie szale�stwa wyprawia� wiatr w czarnych koronach sosen. Girlandy brzozowych li�ci przy nasypie powiewa�y i trzepota�y jak upiorne ko�skie ogony. Poni�ej ci�gn�y si� linie tor�w, kt�re, b�yszcz�c od wilgoci, wsysa�y tu i �wdzie blad� po�wiat� ksi�yca.
Thiel zerwa� czapk� z g�owy. Deszcz przynosi� mu ulg� i zmieszany ze �zami sp�ywa� po twarzy. W g�owie mu kipia�o. Niejasne wspomnienia tego, co widzia� we �nie, wypiera�y si� nawzajem. Mia� takie wra�enie, jakby kto� maltretowa� Tobiasza, i to w tak okropny spos�b, �e na t� my�l jeszcze teraz serce mu zamiera�o. Inn� zjaw� przypomina� sobie wyra�niej. Ukaza�a mu si� zmar�a �ona. Przysz�a sk�d� z daleka po jednym z tor�w kolejowych. Wygl�da�a na bardzo schorowan�, a zamiast sukni mia�a na sobie jakie� ga�gany.
Min�a budk� Thiela, nawet na ni� nie spojrzawszy, a w ko�cu - tuwspomnienie si� zaciera�o - z jakiego� powodu sz�a przed siebie z najwi�kszym trudem i nawet kilka razy upad�a. Thiel dalej nad tym rozmy�la� i oto wiedzia� ju�, �e ona ucieka�a. Nie ulega�o to najmniejszej w�tpliwo�ci, bo w przeciwnym razie czemu by rzuca�a za siebie te spojrzenia pe�ne wielkiego strachu i wlok�a si� naprz�d, chocia� nogi odmawia�y jej pos�usze�stwa? Och, te okropne spojrzenia! Ale nios�a co� na r�ku, co� zawini�tego w chusty, co� s�abego, zakrwawionego, bladego, a w spos�b, w jaki na to patrzy�a, przypomnia� mu sceny z przesz�o�ci.
Pomy�la� o umieraj�cej kobiecie, spogl�daj�cej nieprzerwanie na ledwie narodzone dziecko, kt�re musia�a pozostawi� z wyrazem najg��bszego b�lu, niepoj�tej m�ki, owym wyrazem, kt�rego Thiel r�wnie nie m�g� zapomnie�, jak tego, �e mia� ojca i matk�.
Dok�d posz�a? Tego nie wiedzia�. Ale jedno mia� jasno przed oczyma duszy: wyrzek�a si� go, nie zwa�a�a na niego, wlok�a si� coraz dalej i dalej przez burzliw�, ciemn� noc. Wo�a� za ni�:
- Minna! Minna! -
I to go zbudzi�o.
Dwa czerwone, okr�g�e �wiat�a niby �lepia olbrzymiego potwora przenikn�y ciemno��. Poprzedza� je krwawy blask, kt�ry w swoim zasi�gu zamienia� krople deszczu w krople krwi. Wydawa�o si�, jak gdyby z nieba pada� krwawy deszcz. Thiel poczu� odraz�, a im bardziej poci�g si� zbli�a�, tym wi�kszy strach: sen i rzeczywisto�� stapia�y si� w jedno. Nadal widzia� kobiet� id�c� po szynach, jego d�o� b��dzi�a wok� �adownicy, jak gdyby zamierza� zatrzyma� p�dz�cy poci�g. Na szcz�cie by�o za p�no, bo ju� �wiat�a zamigota�y w oczach dr�nika i poci�g przemkn�� obok niego.
Przez pozosta�� cz�� noc Thiel nie zazna� ju� na s�u�bie spokoju. Co� gna�o go do domu. Pragn�� zobaczy� Tobiaszka. Czu� si� tak, jakby ca�e lata go nie widzia�. Na koniec obawa o los ch�opca spot�gowa�a si� do tego stopnia, �e kilkakrotnie kusi�o go, by porzuci� s�u�b�.
Dla zabicia czasu postanowi�, ledwie si� rozwidni�o, p�j�� na obch�d swego odcinka. Z kijem w lewej r�ce, z d�ugim, �elaznym kluczem do �rub w prawej, ruszy� niebawem grzbietem szyny w brudnoszary p�mrok.Tu i �wdzie dokr�ca� kluczem jaki� sworze� lub uderza� w jeden z okr�g�ych �elaznych pr�t�w, kt�rymi by�y po��czone szyny. Deszcz i wiatr usta�y, a spomi�dzy postrz�pionych chmur ukazywa�y si� gdzieniegdzie kawa�ki bladoniebieskiego nieba. Jednostajny stukot podeszew o twardy metal, po��czony sennym szumem ociekaj�cych drzew, poma�u uspokaja� Thiela.
O sz�stej rano doczeka� si� zmiany i niezw�ocznie uda� si� w drog� do domu. By� to wspania�y niedzielny poranek. Chmury rozdzieli�y si� i znikn�y tymczasem za widnokr�giem. Wzesz�o s�o�ce, l�ni�ce niczym olbrzymi, krwistoczerwony kamie� szlachetny, i zalewa�o b�r istn� powodzi� �wiat�a. Wi�zki promieni przedziera�y si� ostrymi liniami przez mrowie drzew, tu muskaj�c �arem wysp� delikatnych paproci, kt�rych li�cie przypomina�y cieniutkie koronki, tam przeistaczaj�c srebrnoszare porosty le�nego poszycia w czerwone korale. Z wierzcho�k�w, pni i traw sp�ywa�a ognista rosa. Na ziemi� zdawa� si� sp�ywa� potop �wiat�a. Powietrze tchn�o rze�ko�ci�, kt�ra si�ga�a a� do serca, a i pod czaszk� Thiela obrazy tej nocy musia�y stopniowo zbledn��.
Z chwil� za�, gdy wszed� do izby i w opromienionym s�o�cem ��ku zobaczy� le��cego Tobiaszka z bardziej, ni� kiedykolwiek rumianymi policzkami, pierzch�y zupe�nie. Chocia� kto wie?
W ci�gu dnia Lenie wydawa�o si� parokrotnie, �e dostrzega w nim co� dziwnego; najpierw w ko�cielnej �awce, kiedy to zamiast w �piewnik przygl�da� si� jej spod oka, a potem ko�o po�udnia, kiedy bez s�owa wzi�� male�stwo z r�k Tobiasza, kt�ry jak zwykle mia� je wynie�� na drog�, i posadzi� jej na kolanach. Poza tym jednak nie by�o w nim nic niezwyk�ego.
Thiel, kt�ry przez ca�y dzie� nie mia� okazji si� po�o�y�, ju� ko�o dziewi�tej wieczorem wsun�� si� do ��ka, poniewa� w nast�pnym tygodniu czeka�a go dzienna s�u�ba. Zasypia� ju�, gdy �ona oznajmi�a mu, �e nazajutrz rano p�jdzie z nim do lasu, aby skopa� ziemi� i posadzi� ziemniaki. Dr�nik wzdrygn�� si�; by� ca�kowicie przebudzony, ale nie otwiera� oczu. - Najwy�szy czas - rzek�a Lena, je�li ziemniaki maj� w og�le wyrosn��, i dorzuci�a, �e b�dzie musia�a wzi�� dzieci ze sob�, bo pewnie zajmie to ca�y dzie�. Dr�nik mrukn�� par� niezrozumia�ych s��w, na kt�re Lena ju� nie zareagowa�a. Odwr�ci�a si� do niego plecami i w blasku �ojowej �wiecy zaj�a si� rozsznurowywaniem gorsetu i zdejmowaniem sp�dnic.
Nagle obejrza�a si� szybko, sama nie wiedz�c, z jakiego powodu, i zobaczy�a wykrzywion� nami�tno�ci�, ziemist� twarz m�a, kt�ry p�siedz�c, z r�kami na kraw�dzi ��ka, wpatrywa� si� w ni� p�on�cymi oczyma. - Thiel! - krzykn�a kobieta na p� z gniewem, na p� z przestrachem, a on jak lunatyk, kt�rego wo�a si� po imieniu, ockn�� si� z odurzenia, wyj�ka� kilka niesk�adnych s��w, opad� z powrotem na poduszki i naci�gn�� pierzyn� na uszy.
Nazajutrz rano Lena pierwsza wsta�a z ��ka. Nie robi�c ha�asu przygotowa�a wszystko, co by�o potrzebne na wypraw�. W�o�y�a male�stwo do w�zka, po czym zbudzi�a i ubra�a Tobiasza. Gdy ch�opiec us�ysza�, dok�d p�jdzie musia� si� u�miechn��. Kiedy wszystko by�o naszykowane i kawa sta�a ju� na stole przebudzi� si� Thiel.
Niezadowolenie by�o jego pierwsz� reakcj� na widok wszystkich poczynionych przygotowa�. Najch�tniej powiedzia�by co� przeciwnego temu, ale nie wiedzia�, jak zacz��.
I jakie� mia�by Lenie da� nieodparte powody? Coraz bardziej i bardziej rozpromieniona twarzyczka Tobiasza zacz�a stopniowo oddzia�ywa� na Thiela, tak �e w ko�cu ju� ze wzgl�du na rado��, jak� ta wyprawa sprawia�a ch�opcu, nie m�g� my�le� o sprzeciwie.
Niemniej w czasie w�dr�wki przez las dr�nika nie opuszcza� niepok�j. Mozolnie pcha� w�zek z niemowl�ciem przez g��boki piach i k�ad� na nim rozmaite kwiaty, jakie Tobiasz zrywa� po drodze.Ch�opiec by� nadzwyczaj weso�y. W swej br�zowej pluszowej czapeczce podskakiwa� w�r�d paproci i troch� niezdarnie usi�owa� chwyta� szklistoskrzyd�e wa�ki, kt�re fruwa�y nad nimi.
Skoro tylko dotarli na miejsce Lena przyst�pi�a do ogl�dzin pola. Woreczek z ziemniakami, kt�re przynios�a do sadzenia, rzuci�a na trawiasty skraj brzozowego lasku, ukl�k�a i pocz�a przesypywa� w twardych palcach nieco pociemnia�y piasek. Thiel obserwowa� j� w napi�ciu:
- No i jaka ta ziemia?
- Wcale nie gorsza ni� nad Sprew�
Dr�nikowi kamie� spad� z serca. Obawia� si�, �e Lena b�dzie niezadowolona, i uspokojony pociera� nie ogolony podbr�dek.
Kobieta zjad�szy pr�dko grub� pi�tk� chleba, zrzuci�a chustk� i kaftanik i j�a kopa� z szybko�ci� i wytrzyma�o�ci� maszyny. W regularnych odst�pach wyprostowywa�a si� i oddycha�a g��boko, ale za ka�dym razem trwa�o to tylko moment, je�li nie musia�a akurat nakarmi� male�stwa, wtykaj�c mu pospiesznie zdyszan�, ociekaj�c� potem pier�.
- Musz� obej�� odcinek, zabior� ze sob� Tobiasza! - zawo�a� do niej po jakim� czasie dr�nik z platformy przed budk�.
- Co to za pomys�y! - odkrzykn�a - A kto zostanie przy ma�ym?... - Chod� no tutaj! - dorzuci�a jeszcze g�o�niej, a tymczasem dr�nik, jakby jej nie s�ysz�c odszed� z Tobiaszem.W pierwszej chwili zastanawia�a si�, czy nie pobiec za nim, ale tylko my�l o stracie czasu odwiod�a j� od tego zamiaru.
Thiel szed� z Tobiaszem wzd�u� tor�w. Malec by� bardzo podniecony; wszystko by�o dla niego nowe,nieznajome. Nie rozumia�, czemu s�u�� w�skie, czarne, rozgrzane s�o�cem szyny. Bez przerwy zadawa� najr�niejsze dziwaczne pytania. Osobliwe by�o dla niego przede wszystkim dzwonienie s�up�w telegraficznych. Thiel zna� d�wi�k ka�dego z nich w swoim rewirze, tak �e z zamkni�tymi oczami zawsze by wiedzia�, w kt�rej cz�ci odcinka w�a�nie si� znajduje. Cz�sto przystawa� trzymaj�c Tobiasza za r�k�, aby ws�uchiwa� si� w niezwyk�e odg�osy, jakie wydobywa�y si� z drewna, niczym d�wi�czne chora�y z wn�trza ko�cio�a. S�up telegraficzny u po�udniowego kra�ca rewiru mia� szczeg�lnie bogaty i pi�kny akord. Nieprzeliczone d�wi�ki w jego wn�trzu rozbrzmiewa�y bez przerwy jednym ci�giem, a Tobiasz biega� wok� zwietrza�ego drewna, aby, jak s�dzi�, przez jak�� szpar� wypatrze� sprawc�w tej mi�ej muzyki.
Dr�nik wpad� w uroczysty nastr�j, podobnie jak w ko�ciele. W dodatku z czasem odr�ni� g�os, kt�ry przypomina� mu zmar�� �on�. Wyobrazi� sobie, �e jest to ch�r dusz zmar�ych, do kt�rego w��czy� si� te� jej g�os, a to wyobra�enie wzbudzi�o w nim t�sknot�, wzruszenie do �ez. Tobiasz domaga� si� kwiat�w, kt�re ros�y na uboczu, Thiel jak zawsze spe�ni� jego ��danie. Mog�oby si� zdawa�, �e to kawa�ki b��kitnego nieba opad�y na podszycie gaju, tak bowiem cudownie g�sto ros�y na nim drobne, niebieskie kwiaty. Motyle na podobie�stwo kolorowych proporczyk�w trzepota�y i bezg�o�nie przefruwa�y z miejsca na mieksce mi�dzy l�ni�c� biel� pni, a tymczasem przez jasnozielone chmury listowia brzozowych koron m�y� �agodny blask.
Tobiasz zrywa� kwiaty, a ojciec przygl�da� mu si� w zamy�leniu. Niekiedy wzrok dr�nika w�drowa� ku g�rze i w lukach mi�dzy li��mi szuka� nieba,kt�re jak olbrzymia, nieskazitelnie b��kitna kryszta�owa misa chwyta�a z�ote �wiat�o s�o�ca.
- Tato, czy to jest Pan B�g? spyta� raptem malec, pokazuj�c br�zow� wiewi�rk�, kt�ra przy akompaniamencie drapi�cych szelest�w mkn�a w g�r� po pniu zamotnie stoj�cej sosny.
- G�uptasek z ciebie - to by�o wszystko, co Thiel m�g� odpowiedzie�, a tymczasem od�upane kawa�eczki kory pnia spada�y mu do st�p.
Lena wci�� jeszcze kopa�a, gdy Thiel i Tobiasz wr�cili. Po�owa pola by�a ju� przekopana. Poci�gi przemyka�y jeden za drugim w kr�tkich odst�pach. Tobiasz za ka�dym razem patrzy� z otwartymi ustami, jak p�dz�. Nawet macoch� ubawi� swymi pociesznymi minami.
Obiad, z�o�ony z ziemniak�w i resztek zimnej pieczeni wieprzowej, zjedli w budce. Lena by�a w dobrym humorze, a i Thiel zdawa� si� z pewnym oci�ganiem poddawa� temu, co by�o nieuniknione. Przy jedzeniu zabawia� �on� r�nymi historyjkami, kt�re wi�za�y si� z jego zawodem. Pyta� j� wi�c, czy potrafi sobie wyobrazi�, �e w ka�dej szynie tkwi czterdzie�ci sze�� �rub, pyta� j� te� o inne rzeczy.
Do po�udnia Lena uwin�a si� z kopaniem; po po�udniu mia�a sadzi� ziemniaki. Nalega�a, �eby Tobiasz pilnowa� teraz male�stwa, i zabra�a go ze sob�.
- Uwa�aj...-
zawo�a� za ni� Thiel, zdj�ty zdj�ty nag�ym niepokojem -
- ...uwa�aj, �eby nie zbli�a� si� do tor�w.
W odpowiedzi Lena tylko wzruszy�a ramionami
Zapowiedziano poci�g �l�ski i Thiel musia� p�dzi� na sw�j posterunek. Ledwie stan�� w pogotowiu przy szlabanie, us�ysza� narastaj�cy szum. Poci�g ukaza� si� - zbli�y� - para dobywa�a si� z czarnego komina lokomotywy niezliczonymi, przyspieszonymi k��bami. Nagle; jeden, dwa, trzy mlecznobia�e promienie pary strzeli�y prosto w g�r�, a zaraz potem powietrze przynios�o gwizd lokomotywy. Trzy kolejne gwizdy, kr�tkie, przenikliwe, alarmuj�ce. Hamuj�, poy�la� dr�nik, ale dlaczego? I zn�w zabrzmia�y alarmowe gwizdy krzykliwe, odbijaj�ce si� echem, tym razem d�ug�, nieprzerwan� seri�.
Thiel post�pi� naprz�d, �eby popatrzy� na szlak. Mechanicznie wyci�gn�� z futera�u czerwon� chor�giewk� i trzyma� j� nad torem wprost przed sob�. Jezu Chryste, czy�by on by� �lepy? Co to by�o? Tam!... Tam, mi�dzy szynami... Staaa�! - krzycza� dr�nik ze wszystkich si�.
Za p�no. Jaka� ciemna masa dosta�a si� pod poci�g i odbija�a si� pomi�dzy ko�ami jak pi�ka gumowa.. Jeszcze par� chwil i rozleg� si� pisk i skrzypienie hamulc�w. Poci�g stanal.
Bezludny szlak o�ywi� si�. Maszynista i konduktor biegli po �wirze na koniec poci�gu. Z ka�dego okan wygl�da�y ciekawe twarze, a teraz - ci�ba zak��bi�a si� i ruszy�a naprz�d. Thiel sapa�; musia� przytrzyma� si�, �eby nie pa�� jak zar�ni�ty byk. Naprawd� przywo�uj� go... Nie!
Nag�y krzyk rozdziera powietrze na miejscu wypadku, po nim nast�puje wycie, wydobywaj�ce si� jakby z gardzieli zwierz�cia.
Kto to by�? Lena? To nie jej g�os, a przecie�...
Jaki� m�czyzna co si� w nogach biegnie wzd�u� toru.
- Dr�nik!
- Co tam?
- Nieszcz�cie!... -
Przyby�y wzdryga si�, bo w oczach dr�nika pojawiaj� si� dziwne b�yski. Czapka przekrzywiona, rude w�osy jakby chcia�y powsta� na g�owie.
- Jeszcze �yje, mo�e zd��y z pomoc�.
Rz�enie to jedyna odpowied�.
- Chod� pan, pr�dko, pr�dko!
Thiel podrywa si� z ogromnym wysi�kiem. Napr�aj� si� zwiotcza�e mi�nie; staje prosto, twarz ma os�upia�� i martw�. Biegnie z przyby�ym m�czyzn�, nie widzi �miertelnie bladych, przera�onych twarzy pasa�er�w w oknach poci�gu. Stoi w nich m�oda kobieta, komiwojarzer w fezie, m�oda panna, pewnie w podr�y po�lubnej. Co go to obchodzi?
Nigdy nie interesowa� si� pasa�erami tej diabelskiej maszyny; uszy wype�nia mu zawodzenie Leny.
�mi si� w oczach, migocz� ��te punkciki, nieprzeliczone, jak robaczki �wi�toja�skie. Dr�nik wzdryga si� - staje. Z wirowania robaczk�w �wi�toja�skich wy�ania si� twarz, blada, obwis�a, zakrwawiona. Posiniaczone czo�o, sine wargi, z kt�rych sp�ywa czarna krew.
To by� on.
Thiel nie m�wi ani s�owa. Jego twarz nabiera brudnej blado�ci. U�miecha si� jakby w roztargnieniu; wreszcie pochyla si�; czuje, jak baezw�adne, nieruchome cia�o ci��y mu na r�kach; spowija je czerwona chor�giewka.
Rusza.
- Dok�d?
- Do lekarza kolejowego, do lekarza - odzywaj� si� g�osy.
- Zaraz go we�miemy - wo�a inspektor baga�owy i w swoim wagonie przygotowuje legowisko z ubra� i ksi��ek.
- No to jak?
Thiel ani my�li wypu�ci� z r�k nieszcz�liwego ch�opca. Tamci nalegaj�. Daremnie. Inspektor ka�e poda� nosze z wagonu baga�owego i wysy�a jednego z ludzi, �eby pom�g� ojcu.
Czas jest cenny. Gwizd maszynisty przeszywa powietrze. Z okien sypie si� deszcz monet. Lena zachowuje si� jak ob��kana.
- Biedna, biedna kobieta -
m�wi� w przedzia�ach -
- biedna, biedna matka.
Maszynista ponownie daje gwizdem sygna� - lokomotywa bucha k��bami bia�ej, sycz�cej pary z cylindr�w i napina �elazne �ci�gna; po kilku sekundach poci�g kurierski, powiewaj�c smug� dymu, p�dzi ze zdwojon� szybko�ci� przez las.
Dr�nik tymczasem zmienia zdanie i k�adzie p�ywego ch�opca na noszach. I oto ma�y le�y tam w ca�ej swej �a�osnej cielesno�ci co jaki� czas d�ugie, rz꿹ce tchnienie onosi ko�cist� pier�, kt�ra wy�ania si� spod podartej koszuli. R�czki i n�ki z�amane nie tylko w przegubach, przybieraj� najbardziej nienaturalne pozycje. Pi�ta ma�ej stopy jest przekr�cona do przodu. R�ce zwisaj� po bokach noszy.
Lena lamentuje bez ustanku; znikn�y wszelkie �lady jej dawnej hardo�ci. Powtarza w k�ko histori�, kt�ra ma j� uwolni� od jakiejkolwiek winy za to, co si� sta�o. Thiel jakby jej nie widzia�; jego oczy z wyrazem okropnej trwogi wpatruj� si� w dziecko. Doko�a zapad�a cisza, �miertelna cisza; czarne i gor�ce tory spoczywaj� na o�lepiaj�cym �wirze. Po�udnie st�umi�o wiatry i las stoi nieporuszony jak z kamienia.
M�czy�ni naradzaj� si� cicho.
- �eby jak najszybciej dosta� si� do Friedrichshagen, trzeba cofn�� si� na stacj� le��c� w kierunku Wroc�awia, bo nast�pny poci�g, przyspieszony poci�g osobowy, gdzie indziej ju� przed Friedrichshagen nie staje.
Thiel zdaje si� zastanawia�, czy powinien i�� razem. Chwilowo nie ma tu nikogo, kto m�g�by go zast�pi�. Niemym gestem nakazuje �onie, by wzi�a nosze.
Lena nie �mie si� sprzeciwi�, chocia� jest niespokojna o pozostawione niemowl�. Wraz z obcym m�czyzn� niesie nosze. Thiel odprowadza ich do granicy swego rewiru, po czym staje i d�ugo patrzy za nimi. Raptem wali si� d�oni� w czo�o, a� rozlega si� echo.
Chcia�by si� obudzi�, "bo to b�dzie sen, jak ten wczorajszy", m�wi sobie. Na pr�no. Bardziej zataczaj�c si�, ni� id�c dotar� do swojej budki. Tam pad� na pod�og�, twarz� naprz�d.
Czapka potoczy�a si� w k�t, zegarek, na kt�ry od lat chucha� i dmucha�, wypad� z kieszeni, otworzy�a si� koperta, szkie�ko si� rozbi�o. Mo�na by s�dzi�, �e jaka� �elazna pi��, chwyci�a go za kark tak mocno, �e nie m�g� si� ruszy�, jakkolwiek w�r�d st�kni�� i j�k�w usi�owa� si� uwolni�. Czo�o mia� zimne, oczy suche, w gardle go pali�o.
Zbudzi� go dzwonek sygna�u. Pod wra�eniem owych powtarzaj�cych si� trzech uderze� dzwonka atak ust�pi�. Thiel zdo�a� si� podnie�� i wype�ni� sw�j obowi�zek. Co prawda nogi ci��y�y mu jak o��w, co prawda szlak kolejowy kr��y� wok� niego jak szprychy ogromnego ko�a, kt�rego osi� by�a jego g�owa; ale jednak zebra� przynajmniej tyle si�, �eby jaki� czas utrzyma� si� na nogach.
Nadje�d�a� poci�g osobowy. Musia� w nim by� Tobiasz. W miar� jak si� zbli�a�, coraz bardziej zamazywa�y si� obrazy przed oczyma Thiela. Na koniec widzia� ju� tylko poranionego ch�opca z zakrwawionymi ustami. Potem zapad�a noc.
Po jakim� czasie ockn�� si� z omdlenia. Zobaczy�, �e le�y tu� przy szlabanie w gor�cym piasku. Wsta�, otrzepa� ubranie z ziarenek piasku i wyplu� je z ust. W g�owie nieco si� rozja�ni�o, m�g� my�le� spokojniej. W budce od razu podni�s� zegarek z pod�ogi i po�o�y� na stole. Mimo upadku zegarek chodzi�. Dr�nik przez dwie godziny liczy� sekundy i minuty, wyobra�aj�c sobie, co w tym czasie mog�o si� dzia� z Tobiaszem.
Teraz Lena dotar�a z nim na miejsce; teraz by�a u lekarza. Ten obejrza� ch�opca, obmaca� i potrz�sn�� g�ow�.
- �le, bardzo �le, ale mo�e... kto wie? -
Zbada� go dok�adniej.
- Nie - powiedzia� potem - nie, ju� po nim.
- Ju� po nim, po nim -
j�kn�� Thiel, a potem wypr�y� si� i wlepiaj�c wytrzeszczone oczy w sufit, bezwiednie zaciskaj�c w pi�ci uniesione d�onie, krzykn�� takim g�osem, jak gdyby chcia� rozsadzi� ciasne pomieszczenie:
- On musi �y�, m�wi� ci, on musi, musi �y�! -
A potem zn�w zamkn�� drzwi budki, przez kt�re wdar� si� czerwony ogie� wieczoru, i raczej pobieg�, ni� poszed� z powrotem do szlabanu. Tutaj sta� d�ug� chwil� jak skamienia�y, a� nagle rozpo�cieraj�c ramiona wszed� na sam �rodek nasypu, jakby chc�c zatrzyma� co�, co nadchodzi�o z tej strony, w kt�r� pod��y� poci�g osobowy.Jego szeroko rozwarte oczy sprawia�y przy tym wra�enie pora�onych �lepot�.
Szed� ty�em, jakby cofaj�c si� przed czym�, i bez przerwy mamrota� na p� zrozumia�e s�owa:
- Ty... s�yszysz... zosta�e ...ty... s�uchaj�e... zosta� ...oddaj go...ca�y jest w si�cach i krwi...tak, tak dobrze, ja jej odp�ac� si�cami i krwi�... s�yszysz? zosta�e, oddaj mi go.
Zdawa�o si�, i� co� przechodzi obok niego, bo odwr�ci� si� i ruszy�, jaby pod��aj�c za tym czym�, w innym kierunku.
- Ty, Minna - jego g�os sta� si� p�aczliwy jak u ma�ego dziecka.
- Ty, Minna, s�yszysz?...oddaj go ...ja...
Po omacku wyci�ga� r�ce, jakby chc�c kogo� zatrzyma�.
- �onko... tak... wi�c ja j�... wi�c ja j� te� trzasn�... si�ce i krew... wi�c ja j� siekier� ...widzisz?...kuchenn� siekier� ...trzasn� j� kuchenn� siekier� i ona zdechnie...Siekier� ...kuchenn� siekier�...a� rzuci si� czarna krew! -
Piana wyst�pi�a mu na usta, szklane �renice porusza�y si� nieustannie. �agodny powiew wieczoru przeci�ga� lekko i uporczywie ponad lasem, p�omieni�cie r�owo postrz�pione ob�oki zawis�y na zachodnim niebie. Mo�e sto krok�w pod��a� tak �w m�czyzna za czym� niewidzialnym, a� przystan��, wida� straciwszy nadziej�, i z okropnym strachem w twarzy wyci�gn�� r�ce, b�agalnie, zaklinaj�co. Wyt�y� wzrok i os�oni� oczy d�oni�, jakby chc�c w odleg�ej dali raz jeszcze wypatrze� nieuchwytn� zjaw�. Wreszcie d�o� opad�a, a napi�cie w twarzy ust�pi�o miejsca apatycznemu ot�pieniu; dr�nik zawr�ci� i powl�k� si� drog�, kt�r� przyszed�. S�o�ce zala�o b�r ostatnim �arem, po czym zgas�o. Pnie sosen, jak blady, zbutwia�y szkielet si�ga�y pomi�dzy wierzcho�ki, kt�re spoczywa�y na nich niby szaro-czarne warstwy pr�chna.
Stukanie dzi�cio�a dono�nie rozlega�o si� w ciszy. Po zimnym, stalowoniebieskim niebie przeci�ga�a sp�niona gromadka r�owych ob�ok�w.Powiew wiatru ni�s� piwniczny ch��d, tak �e dr�nik poczu� dreszce. Wszystko by�o dla niego nowe, wszystko nieznajome. Nie wiedzia�, ku czmu szed�, ani co go otacza�o. Raptem przez tory przemkn�a wiewi�rka i Thiel przypomnia� sobie. Nie wiedz�c czemu musia� pomy�le� o Panu Bogu. "Pan B�g przebiega drog�, Pan B�g przebiega drog�". Powt�rzy� to zdanie kilkakrotnie jakby chc�c doj�� do czego�, co si� z nim wi�za�o. Przrwa� sobie tkni�ty b�yskiem zrozumienia:
- Bo�e m�j, przecie� to ob��d. -
Zapomnia� o wszystkim i zwr�ci� si� przeciwko temu nowemu wrogowi Stara� si� uporz�dkowa� my�li, na pr�no! By�o to szamotanie si� bez �adnego oparcia. Przy�apa� si� na najbardziej niedorzecznych wyobra�eniach. Wzdrygn�� si�, �wiadom w�asnej bezsilno�ci.
Z pobliskiego brze�niaka doszed� krzyk dziecka. By� to sygna� do szale�stwa.Niemal wbrew swojej woli musia� tam pobiec i zasta� niemowl�, kt�rym nikt