1944

Szczegóły
Tytuł 1944
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1944 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1944 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1944 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ALEKSANDER DUMAS kawaler de Maison-Rouee Tytu� orygina�u LE CHEVA^1BH DE MAISOM-BOUGE Adaptacja H. B. SEKELY na podstawie t�umaczenia w wydaniu J�ZEFA SLIWOWSKIEGO (Warszawa 1890) OCHOTNiCY Ok�adk� i stron� tytu�ow� projektowa� JERZY SOWII�SKI Dzia�o si� to wieczorem dnia 10 marca 1793 roku. Na wie�y ko�cio�a Panny Marii wybi�a godzina dziesi�ta, & rozlegaj�cy si� w powietrzu d�wi�k zegara wydawa� si� smutny, monotonny, wibruj�cy. Noc zalega�a nad Pary�em, nie burzliwa, przerywana b�yskawicami, lecz zimna i mglista. Inny by� w�wczas Pary�, ni� go dzisiaj znamy. Dzi� o�le- pia on wieczorem tysi�cami �wiate�, odbijaj�cych si� w z�ocistym b�ocie. Dzi� pe�en jest spiesz�cych si� prze- chodni�w, �miechu i szept�w, ma liczne przedmie�cia, kt�- re s� szko�� gru.bianski.ch wymy�la� i gro�nych wyst�p- k�w. W�wczas by�o to miasto wstydliwe, boja�liwe, pra- cowite, kt�rego mieszka�cy, przebiegaj�c z jednej ulicy na drug�, kryli si� w zak�tkach lub w bramach, jak zwie- rzyna, kt�ra osaczona przez strzelc�w dusi si� we w�asnej norze. Przez skazanie na �mier� kr�la Ludwika XVI Francja zerwa�a z ca�� Europ�. Do trzech nieprzyjaci��, z kt�rymi zrazu walczy�a, to znaczy do Prus, Austrii i Piemontu, przy��czy�y si�: Anglia, Holandia i Hiszpania. Szwecja tylko i Dania zachowa�y dawn� neutralno��. Sytuacja Francji by�a tragiczna: kraj zosta� zablokowa- ny przez ca�� Europ�, a przej�ciem miedzy g�rnym Renem a Escaut dwie�cie pi��dziesi�t tysi�cy �o�nierzy maszero- wa�o przeciwko Republice. Zewsz�d wyparto genera��w francuskich. Mi�czy�ski opu�ci� musia� Akwizgran i cofn�� si� ku Liege. Steingla i Neuilly'ego odparto w Limburskie. Vallence i Dampierre, zmuszeni do odwrotu, pozwolili sobie zabra� cz��� tab-iru. Przesz�o dziesi�� tysi�cy zbieg�w, opu�ciwszy armi�, roz- sypa�o si� po kraju. Na koniec Konwent, pok�adaj�c jedy- n� nadziej� w generale Dumouriez, s�a� do niego go�ca za go�cem z poleceniem, aby opu�ci� brzegi Biesboos, gdzie przygotowywa� si� do wyl�dowania w Holandii, i aby przyby� obj�� dow�dztwo armii roz�o�onej nad rzek� Meuse. Jak w ka�dym �ywym organizmie najbardziej wra�liwe jest serce, tak Francja w�a�nie w Pary�u najbardziej bo- le�nie odczuwa�a ka�dy cios, jaki jej zadawa�y napady, bunty lub zdrady. Ka�de zwyci�stwo wywo�ywa�o rado��, ka�da pora�ka rodzi�a gro�ne powstania. �atwo wi�c po- j��, jakie wra�enie zrobi�y wiadomo�ci o niepowodzeniach, kt�rych po kolei doznawa�a armia. W wigili� dnia 9 marca w Konwencie odby�o si� jedno z najburzliwszych posiedze�. Wszystkim oficerom wydano rozkaz udania si� natychmiast do swych pu�k�w, a Dan- ton, �mia�y projektodawca, kt�rego nieprawdopodobne po- mys�y jednak si� spe�ni�y, wst�puj�c na m�wnic�, zawo- �a�: "Brak wojska, powiadacie! Dajmy Pary�owi sposob- no�� ocalenia Francji, za��dajmy od niego trzydziestu ty- si�cy ludzi, po�lijmy ich genera�owi Dumouriez, a nie tylko Francja b�dzie ocalona, ale utrzymamy Belgi�, a Holandi� podbijemy." Projekt ten przyj�to pe�nymi uniesienia okrzykami. We- zwano sekcje do zebrania si� jeszcze tego wieczoru. W ka�- dej sekcji otwarto list� wpis�w. Zawieszono wszystkie wi- dowiska dla podkre�lenia powagi chwili, a na ratuszu, na znak �a�oby, zatkni�to czarny sztandar. Przed p��noc� trzydzie�ci tysi�cy nazwisk wype�ni�o listy ochotnik�w. Tego jednak�e wieczoru powt�rzy�o si� to, co mia�o miejsce we wrze�niu: w ka�dej sekcji zapisuj�cy si� ochot- nicy ��dali, aby przed ich wyruszeniem ukarano zdrajc�w. Zdrajcami za� byli kontrrewolucjoni�ci, skryci spiskow- cy, kt�rzy od wewn�trz grozili rewolucji, zagro�onej z ze- wn�trz. Lecz, jak �atwo poj��, nazwa ta przybiera�a naj- szersze znaczenie, jakie jej wed�ug w�asnego upodobania nadawa�y stronnictwa, trz�s�ce pod�wczas Francj�. �e za� �yrondy�ci byli najs�absi, g�rale wi�c zadecydowali, �e �yrondy�ci-s� zdrajcami. Nazajutrz, dnia 10 marca, wszyscy deputowani g�rale znajdowali si� na posiedzeniu. Uzbrojeni jakebini zaj�li trybuny, wyrzuciwszy przedtem kobiety. Wtem zjawia si� mer wraz z .rad� Gminy, potwierdza raport komisarzy Konwentu o pe�nej po�wi�cenia postawie obywateli, ale zarazem powtarza wyra�one wczoraj jednomy�lnie �ycze- nie - aby ustanowiono nadzwyczajny trybuna� do s�- dzenia zdrajc�w. Natychmiast za��dano raportu komitetu. Komitet zgro- madzi� si� w jednej chwili, a w dziesi�� minut patem Ro- bert Lindet przyby� z o�wiadczeniem, �e powo�any b�dzie trybuna� z�o�ony z dziewi�ciu s�dzi�w politycznie nieza- le�nych. Trybuna� podzielony zostanie na dwie sekcje i �ciga� b�dzie na ��danie Konwentu lub bezpo�rednio, wszystkich, kt�rzy zdradzili nar�d. Widzimy wi�c, �e w�adza Konwentu by�a coraz wi�ksza. Zyrondy�ci dopatrywali si� w tym wyroku wydanego na siebie i powstali. "Umrzemy raczej - wo�ali - ni� po- zwolimy na wprowadzenie tej weneckiej inkwizycji!" Od- powiadaj�c na ten cukrzyk, g�rale za��dali g�osowania. "Tak jest - zawo�a� Feraud - g�osujmy, aby�my dali po- zna� �wiatu ludzi, kt�rzy w imieniu prawa chc� zabija� niewinno��." I rzeczywi�cie g�osowano. Wbrew wszelkim przypuszcze- nioim wi�kszo�� o�wiadczy�a: l. �e ustanowieni b�d� przy- si�gli, 2. �e wybrani zostan� w r�wnej liczbie z poszcze- g�lnych departament�w, 3. �e mianowa� ich b�dzie Kon- went. W chwili przyj�cia tych trzech wniosk�w da�y si� s�y- sze� g�o�ne okrzyki. Konwent, przyzwyczajony do odwie- dzin posp�lstwa, kaza� spyta�, czego od niego ��daj�. Od- powiedziano, �e deputacja ochotnik�w, kt�rzy jedli obiad w sk�adzie zbo�a, prosi, aby Konwent pozwoli� im prze- defilowa�. Natychmiast otworzono drzwi i pojawi�o si� sze�ciuset ludzi uzbrojonych w pa�asze, pistolety i piki, na p�� pija- nych, kt�rzy w�r�d oklask�w przedefilowali, wznosz�c okrzyki domagaj�ce si� �mierci zdrajc�w. - Tak - odrzek� im Collot-d'Herbois - tak, moi przy- jaciele, mimo intryg ocalimy was i wasze prawa. I s�owom tym towarzyszy�o spojrzenie skierowane w stron� �yrondyst�w. Spojrzenie to mia�o oznacza�, �e nar�d nie jest jeszcze wolny od niebezpiecze�stwa. Istotnie, zaraz po sko�czeniu posiedzenia Konwentu g�- rale rozpraszaj� si� po innych klubach, �piesz� do korde- lier�w i jakobin�w, projektuj�, aby wyj�� zdrajc�w spod prawa i wyr�n�� ich jeszcze tej nocy. �ona Louveta mieszka�a przy ulicy Saint-Honore, w po- bli�u klubu jakobin�w. Us�yszawszy wrzaw�, wychodzi i wst�puje do klubu, dowiaduje si� o projekcie i czym pr�dzej �pieszy donie�� o tym m��owi. Louvet bierze bro�, nast�pnie biegnie od mieszkania do mieszkania, aby uprze- dzi� swych przyjaci��, ale nie zastaje nikogo. S�u��cy jed- nego z przyjaci�� powiada mu, �e s� u Petiona. Louvet udaje si� tam natychmiast i widzi, �e tam radz� najspo- kojniej nad dekretem, kt�ry nazajutrz maj� przedstawi� w Konwencie. Wierz�, i� przypadek da im wi�kszo�� g�o- s�w i �e dekret przeprowadz�. Opowiada im, co si� dzieje, o�wiadcza, co przeciwko nim knuj� kordelierzy i jakobini, i na koniec wzywa, aby ze swej strony obmy�lili jakie� radykalne �rodki dzia�ania. W�wczas Petion, jak zawsze spokojny i oboj�tny,'wstaje, idzie do okna, otwiera je, patrzy w niebo, wyci�ga na zewn�trz r�ce i cofaj�c je m�wi: - Deszcz pada. Tej nocy nic z tego nie b�dzie. Przez otwarte okno s�ycha� ostatnie d�wi�ki zegara bi- j�cego godzin� dziesi�t�. C�� to takiego sta�o si� w Pary�u, wieczorem dnia 10 marca i co sprawi�o, �e w�r�d wilgotnej ciemno�ci, w�r�d gro�nego milczenia, domy, nieme i ponure, podobne by�y raczej do grob�w? Silne patrole Gwardii Narodowej z nastawionymi ba- gnetami, wojska obywatelskie, �andarmi przegl�daj�cy za- k�tki ka�dej bramy i ka�de przej�cie byli jedynymi miesz- ka�cami miasta, kt�rzy �mieli wyj�� na ulic�: instynkt ostrzega� wszystkich, �e szykuje si� jaka� rzecz straszna, nieznana. Drobny, zimny deszcz, kt�ry uspokoi� Petiona, bardziej jeszcze powi�kszy� z�y humor i niezadowolenie czuwaj�- cych. Ka�de spotkanie zdawa�o si� by� przygotowaniem do potyczki, bo po rozpoznaniu wszyscy z niedowierzaniem,. powoli i niech�tnie wymieniali has�a. Widz�c ich potem, jak wracali, mo�na by�o rzec, i� bali si� nawzajem, aby ich kto z ty�u nie napad�. Tego wi�c wieczoru, kiedy Pary� dr�a� z panicznej trwo- gi, kt�ra sta�a si� zjawiskiem tak cz�stym, i� powinien by� ju� si� do niej przyzwyczai�, tego wieczoru, kiedy skrycie m�wiono o potrzebie wyr�ni�cia rewolucjonist�w, kt�rzy przedtem w przewa�aj�cej liczbie g�osowali z za- strze�eniem za �mierci� kr�la, dzi� wahali si� wyda� wy- rok �mierci na kr�low�, wi�zion� w Tempie wraz z dzie�- mi i szwagierk� - tego wieczoru jaka� kobieta owini�ta w mantyl� koloru Ula, ukrywszy, a raczej zanurzywszy g�ow� w kapturze tej mantyli, przemyka�a si� wzd�u� do- m�w ulicy Saint-Honore, chroni�c si� to w g��bi jakiej� bramy, to za rogiem muru, ilekro� dostrzeg�a z dala nad- chodz�cy patrol. Stoj�c nieruchomo jak pos�g, wstrzymy- wa�a oddech, p�ki patrol nie przeszed�. W�wczas zn�w bieg�a szybko i niespokojnie, p�ki nowe tego rodzaju nie- bezpiecze�stwo nie zmusi�o j� powt�rnie do zatrzymania si� w jakiej� bramie. W ten spos�b, dzi�ki przedsi�branym �rodkom ostro�- no�ci, przebieg�a ju� by�a bezkarnie cz��� ulicy Saint-Ho- hore, gdy nagle na rogu ulicy Grenelle wpad�a nie w r�ce patrolu, lecz w r�ce ma�ego oddzia�u dzielnych ochotnik�w, kt�rzy jedli obiad w sk�adzie zbo�owym, a kt�rych patrio- tyzm podnios�y liczne toasty wzniesione na cze�� przy- sz�ych zwyci�stw. Biedna kobieta krzykn��a i usi�owa�a umkn�� przez uli- c� Coq. - Hej! hej! Obywatelko! - zawo�a� przyw�dca ochot- nik�w, wskutek bowiem wrodzonej cz�owiekowi potrzeby posiadania dow�dc�w, zacni patrioci ju� go sobie wy- brali. - Hej! hej! A dok�d�e to? Uciekaj�ca nie odpowiedzia�a, lecz bieg�a dalej. - Pal! - zawo�a� przyw�dca. - To przebrany m��- czyzna! To uciekaj�cy arystokrata! I szcz�k dw�ch czy trzech strzelb, nier�wno opadaj�- cych na niepewne r�ce, oznajmi� biednej kobiecie, �e wkr�tce rozkaz zostanie wykonany. - Nie! Nie! - zawo�a�a nagle, zatrzymawszy si�. - Nie, obywatelu, mylisz si�. Nie jestem m��czyzn�... - A wi�c zbli� si� - rzek� dow�dca - i odpowiadaj. Dok�d�e to idziesz, nocna pi�kno�ci? - Ale�, obywatelu, ja nigdzie nie id�... Ja wracam. - A, wracasz? 10 - Tak jest. - Jak na uczciw� kobiet�, to zbyt p��no wracasz, oby- watelko. - Id� od chorej krewnej. - Biedna ma�a kotka - powiedzia� przyw�dca, ma- chn�wszy r�k� tak, �e przestraszona kobieta zatrz�s�a si� gwa�townie. - A gdzie masz kart�? - Kart�? Jak to, obywatelu? Co przez to rozumiesz i czego ��dasz ode mnie? - Czy nie znasz dekretu Gminy? - Nie. - S�ysza�a� przecie�, jak go og�aszano? - Nie. C�� to znowu za dekret, m�j Bo�e? - Przede wszystkim ju� si� teraz nie m�wi B�g, lecz Najwy�sza Istota. - Przepraszam. Omyli�am si�. To stare przyzwycza- jenie. - Z�e, arystokratyczne przyzwyczajenie. - B�d� si� stara�a poprawi�, obywatelu, lecz m�wi�e�... - M�wi�em, �e dekret Gminy zabrania wychodzi� po godzinie dziesi�tej wieczorem bez karty obywatelskiej. Czy masz t� kart�? - Niestety, nie mam. - Zostawi�a� j� u swej krewnej? - Nie wiedzia�am, �e trzeba wychodzi� z t� kart�. - A wi�c chod�my do najbli�szego posterunku, tam wy- t�umaczysz si� grzecznie przed kapitanem. Je�eli b�dzie z ciebie zadowolony, ka�e ci� dwom �o�nierzom odprowa- dzi� do domu, a je�eli nie, zatrzyma ci� a� do czasu zasi�g- ni�cia dok�adniejszych informacji. W lewo zwrot, szybko naprz�d marsz! Na skutek okrzyku przera�enia, jaki wyda�a zatrzymana, przyw�dca ochotnik�w zrozumia�, �e biedna kobieta bar- dzo l�ka�a si� tego �rodka. 11 - Oho - rzek� - jestem pewien, �e�my z�owili jak�� znakomit� zwierzyn�. No, dalej w drog�, moja ma�a! I przyw�dca schwyci� r�k� podejrzanej kobiety, wzi�� j� pod rami� i mimo krzyk�w i �ez poci�gn�� za sob� do posterunku w Palais-Egalite. Zbli�ali si� w�a�nie do rogatki Serge-nts, gdy nagle jaki� wysoki m�odzieniec, otulony p�aszczem, ukaza� si� na rogu ulicy Croix-des-Petite-Champs w chwili, gdy zatrzymana b�aga�a o wolno��. Ale przyw�dca ochotnik�w, nie zwa- �aj�c na to, grubia�sko poci�gn�� j� za sob�. Kobieta krzykn��a na wp�� ze strachu, na wp�� z b�lu. M�odzieniec widzia� walk�, s�ysza� krzyk, przebieg�szy wi�c z jednej strony ulicy na drug�, spotka� si� oko w oko z ma�ym oddzia�em. - Co to jest? Co robicie z t� kobiet�? - zapyta� tego, kt�ry wygl�da� na przyw�dc�. - Nie wtr�caj si�, pilnuj lepiej swego nosa. - Co to za kobieta, obywatele, i czego od niej chce- cie? _ powt�rzy� m�odzieniec g�osem jeszcze bardziej sta- nowczym. - A ty co� za jeden, �e �miesz nas pyta�? M�odzieniec rozpi�� p�aszcz, na jego wojskowym mundu- rze zab�ys�a szlifa. - Jestem oficerem, jak widzicie - rzek�. - Oficerem... gdzie? - W Gwardii Obywatelskiej. - C�� st�d! C�� nam do tego? - odezwa� si� jeden z ochotnik�w. - My nie znamy �adnych oficer�w Gwardii Obywatelskiej! - Co, co on tam m�wi? - zapyta� drugi przeci�g�ym akcentem, charakterystycznym dla ludu, a raczej posp�l- stwa paryskiego. - On m�wi - powt�rzy� m�odzieniec - �e je�eli szlify nie nakazuj� szacunku dla oficera, to pa�asz naka�e szacu- nek dla szlif. 12 To m�wi�c, nieznajomy obroAca m�odej kobiety cofn�� si� o kroik, odrzuci� fa�dy swego p�aszcza i przy �wietle latarni b�ysn�� jego szeroki, mocny pa�asz. Potem nag�ym ruchem, �wiadcz�cym, �e nawyk� do zbrojnej walki, chwy- ci� przyw�dc� ochotnik�w za ko�nierz kurtki i przytykaj�c mu koniec pa�asza do gard�a, rzek�: - Teraz pom�wimy z sob� po przyjacielsku. - Ale�, obywatelu!... - odpowiedzia� przyw�dca, usi- �uj�c si� wyrwa�. - Uprzedzam ci�, �e je�li si� tylko poruszysz, je�li po- ruszy si� kt�ry� z twoich ludzi, natychmiast rozp�atam ci� mym pa�aszem. Tymczasem dwaj ludzie z oddzia�u ci�gle pilnowali ko- biety. - Pyta�e� mnie, kto jestem - m�wi� dalej m�odzie- niec - chocia� nie mia�e� do tego prawa, bo nie jeste� dow�dc� regularnego patrolu. Mniejsza jednak o to. Wiedz, �e nazywam si� Maurycy Lindey, dnia dziesi�tego kwietnia dowodzi�em bateri� kanonier�w. Jestem porucznikiem Gwardii Narodowej i sekretarzem sekcji Braci i Przyja- ci��. Czy ci to wystarczy? - Ach, obywatelu poruczniku - odrzek� przyw�dca, ci�gle zagro�ony ostrzem, kt�re mu coraz bardziej ci��y- �o - to zupe�nie co innego! Je�eli jeste� w istocie tym, za kogo si� podajesz, to jeste� dobrym patriot�. - Wiedzia�em dobrze, �e troch� z sob� pogaw�dziwszy, wnet si� porozumiemy. No, na ciebie teraz kolej. Odpo- wiadaj, dlaczego ta kobieta krzycza�a i co�cie jej zrobili? - Prowadzili�my j� na odwach. - A to dlaczego? - Bo nie ma karty obywatelskiej, a os-tatni dekret Gmi- ny ka�e aresztowa� ka�dego przechodnia spotkanego po godzinie dziesi�tej na ulicach Pary�a bez karty obywatel- skiej. Czy�by� mia� zapomnie�, �e ojczyzna jest w nie- bezpiecze�stwie, �e czarny sztandar powiewa na ratuszu? 13 - Czarny sztandar powiewa na ratuszu i ojczyzna jest w niebezpiecze�stwie dlatego, �e bandy niewolnik�w ma- szeruj� na Francj� - odrzek� oficer - nie za� dlatego, �e jaka� kobieca chodzi po ulicach Pary�a po godzinie dzie- si�tej. Lecz mniejsza o to, obywatele. Gmina wyda�a de- kret, post�pujecie zgodnie z prawem i gdyby�cie mi byli od razu to wszystko powiedzieli, porozumienie mi�dzy nami nast�pi�oby pr�dzej i nie by�oby tak burzliwe. Dobrze jest by� patriot�, ale r�wnie� dobrze jest zna� si� na grzecz- no�ci, a ponadto obywatele winni szanowa� oficer�w, kt�- rych, jak mi si� zdaje, sami mianowali. A teraz prowad�- cie sobie t� kobiet�, gdzie wam si� tylko podoba. - Och, obywatelu! - chwytaj�c Maurycego za r�k� zawo�a�a z kolei kobieta, kt�ra z trwog� s�ucha�a ca�ego sporu. - Obywatelu! Nie zostawiaj mnie na pastw� tych grubian�w na p�� pijanych. - Dobrze - odpowiedzia� Maurycy - podaj mi r�k�, odprowadz� ci� wraz z nimi na odwach. - Na odwach? - ze strachem powt�rzy�a kobieta. - A po c�� mnie tam macie prowadzi�, kiedy nikomu nic z�ego nie zrobi�am? - Zaprowadz� ci� na odwach - odpowiedzia� Maury- cy - nie dlatego, aby� co� z�ego zrobi�a, nie dlatego na- wet, aby przypuszczano, �e si� mo�esz tego dopu�ci�, ale dlatego, �e rozkaz Gminy zabrania wychodzi� bez pozwo- lenia, a ty go nie masz. - -- - Ale� ja nie wiedzia�am... - Obywatelko, znajdziesz na odwachu zacnych ludzi, kt�rzy uwzgl�dni� twoje t�umaczenie. Nie powinna� si� niczego obawia�. - Panie - odpowiedzia�a m�oda kobieta, �ciskaj�c r�k� oficera - nie zniewag si� obawiam, lecz �mierci, bo je�eli zostan� zaprowadzona na odwach, b�d� zgubiona. 14 NIEZNAJOMA W g�osie kobiety tyle by�o trwogi, a zarazem godno�ci, �e Maurycy zadr�a�. G�os nieznajomej jak pr�d elektrycz- ny przenikn�� jego serce. Odwr�ci� si� ku ochotnikom. Upokorzeni, �e jeden cz�o- wiek umia� utrzyma� ich w szachu, rozmawiali mi�dzy sob� chc�c widocznie odzyska� powag�, by�o ich bowiem o�miu przeciwko jednemu, a trzech mia�o strzelby, pozo- stali za� pistolety i piki. Maurycy posiada� tylko pa�asz, walka wi�c nie mog�a by� r�wna. Nieznajoma r�wnie dobrze to rozumia�a i opu�ciwszy g�ow� na piersi, westchn��a. Maurycy za�, zmarszczywszy brwi, zacisn�wszy z�by, z obna�onym ci�gle pa�aszem, waha� si� mi�dzy wsp��- czuciem, kt�re mu nakazywa�o broni� tej kobiety, a obo- wi�zkiem obywatela, kt�ry mu radzi� wyda� j� w r�ce w�adzy. Wtem na rogu ulicy Bons-Enfants zab�ys�o kilka luf ka- rabinowych i da� si� s�ysze� miarowy krok patrolu, kt�ry widz�c stoj�c� gromadk�, zatrzyma� si� o kilka krok�w, a kapral zawo�a�: - Kto idzie! - Przyjaciel! - krzykn�� Maurycy. - Zbli� si� tu, Lo- rin. Ten, kt�ry rozkaz otrzyma�, zbli�y� si� �ywo, krocz�c na czele o�miu �o�nierzy. -K - Czy to ty, Maurycy? - spyta� kapral. - Rozpustni- ku, co robisz o tej godzinie na ulicy? - Widzisz, �e wracam z posiedzenia Braci i Przyjaci��. - Tak... i udajesz si� na posiedzenie si�str i przyjaci�- �ek. Znamy si� na tym. 15 - Nie, mylisz si�, przyjacielu. Szed�em teraz wprost do siebie i oto spotka�em na drodze obywatelk�, wyrywaj�c� si� z r�k obywateli ochotnik�w. Podbieg�em i spyta�em, dlaczego j� aresztowano. - Poznaj� ci� teraz - rzek� Lorin. - Taki to charak- ter maj� francuscy rycerze. Nast�pnie, zwracaj�c si� do ochotnik�w, zapyta�: - - A dlaczego aresztowali�cie t� kobiet�? - Ju�e�my to powiedzieli porucznikowi - odrzek� przy- w�dca ma�ego oddzia�u. - Nie mia�a karty obywatelskiej. - O! o! - rzek� Lorin - a to ci wielka zbrodnia! - Nie wiesz wi�c, jaki jest rozkaz Gminy? - spyta� przyw�dca ochotnik�w. - Prawda! prawda! Ale jest drugi rozkaz, kt�ry znosi tamten. - Jaki? - Chciej tylko pos�ucha�: Bo mi�o�� wyrok wyda�a, Ze nawet i na Parnasie Pi�kno�� i m�odo�� b�dzie mia�a Wolny przyst�p i w dnia czasie. I c�� ty na ten rozkaz, obywatelu? Ja my�l�, �e jest bardzo odpowiedni w tym momencie. - Prawda, ale nie jest ostateczny. Po pierwsze, nie by� og�oszony w Monitorze, po wt�re, nie jeste�my wcale na Parnasie, po trzecie, teraz jest noc, a wreszcie, obywatelka nie jest mo�e ani m�oda, ani �adna, ani mi�a. - Za�o�� si�, �e przeciwnie - podchwyci� Lorin. - No, obywatelko, przekonaj mnie, �e mam s�uszno��, pod- nie� kaptur i niech wszyscy os�dz�, czy ten wiersz m�g� ciebie dotyczy�? - O, panie! - zawo�a�a m�oda kobieta, tul�c si� do Maurycego. - Broni�e� mnie przed nieprzyjaci��mi, bro�- �e teraz przed przyjaci��mi, b�agam ci�! l S - Widzicie, jak ona si� kryje? - rzek� przyw�dca ochotnik�w. - To musi by� szpieg arystokrat�w albo noc- na w��cz�ga, ladaco jakie�. - Och, panie! - zawo�a�a m�oda kobieta, czyni�c krok w stron� Maurycego i ods�aniaj�c twarz przecudnej uro- dy. - O, spojrzyj na mnie, czym podobna do tego, co oni m�wi�? Maurycy patrzy� oczarowany. Nigdy nie marzy� o po- dobnym widoku, lecz trwa�o to zaledwie chwil�, gdy� nie- znajoma szybko zakry�a twarz. - Lorin - rzek� Maurycy - powiedz, �e sam zaprowa- dzisz aresztowan� na odwach. Masz do tego prawo. Je- ste� dow�dc� patrolu. - Dobrze - odpowiedzia� m�ody kapral - rozumiem ci�. I zwracaj�c si� do nieznajomej, doda�: - No, no, moja pi�kna, poniewa� nie chcesz ujawni�, kim jeste�, musisz si� uda� z nami. - Jak to, z wami? - zawo�a� przyw�dca ochotnik�w. - A tak, odprowadzimy obywatelk� na ratusz, gdzie stoimy na warcie, a tam dowiemy si�, co to za jedna. - Nic z tego nie b�dzie - odrzek� przyw�dca pierw- szego oddzia�u. - Ona do nas nale�y, my wi�c si� ni� zajmiemy. - Ej, obywatele, obywatele - odezwa� si� Lorin - wi- dz�, �e si� pogniewamy. - Gniewajcie si� lub nie, do licha, wszystko mi jedno. My jeste�my prawdziwymi �o�nierzami Republiki i kiedy wy patrolujecie ulice, my musimy przelewa� krew na granicach. - Strze�cie si�, aby�cie jej tu po drodze nie przelali, a to bardzo �atwo mo�e nast�pi�, je�eli nie b�dziecie grzeczniejsi. - Grzeczno�� to rzecz arystokrat�w, a my jeste�my san- kiuloci - odparli ochotnicy. 3 - A- Dumaa 17 - No, no - rzek� Lorin - nie m�wcie przy pani o po- dobnych rzeczach. Mo�e ona Angielka. Nie gniewaj si� o to przypuszczenie, m�j pi�kny nocny ptaszku - rzek� uprzejmie zwracaj�c si� do nieznajomej, i doda�: Tak wyrzek� poeta, a wi�c niech tak b�dzie. Powt�rzmy s�owa poety pieszczone. Anglia dla niego to gniazdo �ab�dzie, Na wielkie jezioro puszczone. - Aha, zdradzasz si� - rzek� przyw�dca ochotnik�w. - Sam si� przyznajesz, �e jeste� agentem Pitta, na �o�dzie angielskim i... - Milcz! - zawo�a� Lorin. - Nie znasz si� wcale na poezji, m�j przyjacielu, b�d� wi�c z tob� m�wi� proz�. S�uchaj: my, gwardzi�ci narodowi, jeste�my �agodni i cier- pliwi, ale wszyscy�my dzie�mi Pary�a, to znaczy, �e je�li nam kto zalezie za sk�r�, damy mu po uszach. - Pani - rzek� Maurycy - widzisz, na co si� zanosi. Za pi�� minut tych kilkunastu ludzi b�dzie bi�o si� o cie- bie. Czy� dobra wola tych, kt�rzy pragn� ci� broni�, za- s�uguje na przelew krwi? - Panie - odpowiedzia�a nieznajoma za�amuj�c r�ce - tylko jedn� rzecz mog� panu wyzna�: je�eli ka�esz mnie aresztowa�, sprowadzi to na mnie i na innych tak wielkie nieszcz��cie, �e wol�, aby� mnie zabi� broni�, kt�r� trzy- masz w r�ku, i trupa mego wrzuci� do Sekwany, ni� gdy- by� mia� mnie opu�ci�. ' - Dobrze - odrzek� Maurycy. - Bior� wszystko na siebie. I pu�ciwszy r�ce pi�knej nieznajomej, kt�re trzyma� w swoich, rzek� do gwardzist�w narodowych: - Obywatele! Jako wasz oficer, jako patriota, jako Francuz, rozkazuj� wam, aby�cie bronili tej kobiety. A ty, Lorin, je�eli kt�ry� z tych �otr�w pi�nie cho� s�owo, na bagnet go! 18 - Za bro�! - zakomenderowa� Lorin. - O Bo�e! Bo�e! - zawo�a�a nieznajoma, os�aniaj�c g�ow� kapturem i opieraj�c si� o kamienny s�upek. - O Bo�e! Miej mnie w swojej opiece! Ochotnicy starali si� ustawi� w szyku do obrony. Jeden z nich strzeli� nawet z pistoletu i kula przeszy�a kapelusz Maurycego. - Do ataku bro�! - krzykn�� Lorin. I w�r�d ciemno�ci nocy wszcz��a si� walka i zamiesza- nie, da�o si� s�ysze� par� wystrza��w z r�cznej broni, po- tem krzyki i przekle�stwa. Nikt jednak nie przyby� na miejsce b�^ki, bo, jak wspomnieli�my, kr��y�y g�uche wie�ci o rzezi, mniemano wi�c mo�e, �e to jej pocz�tek. Kilka okien wprawdzie otworzy�o si�, lecz je natychmiast zamkni�to. Ochotnicy, mniej liczni i nie tak dobrze uzbrojeni, w jed- nej chwili zostali pokonani. Dw�ch ci��ko raniono, czte- rech przyparto do muru z bagnetem przy piersi. - A co? - odezwa� si� Lorin. - Spodziewam si�, �e teraz b�dziecie �agodni jak baranki. Co do ciebie, obywa- telu Maurycy, zobowi�zuj� ci� odprowadzi� t� kobiet� na ratusz. Jeste� za ni� odpowiedzialny, rozumiesz? - Rozumiem - odrzek� Maurycy i doda� po cichu: - A has�o? - Tam, do diab�a - szepn�� Lorin, drapi�c si� w ucho. - Has�o! - Mo�e boisz si�, abym nie zrobi� z niego z�ego u�ytku? - O, na honor! - przerwa� Lorin. - U�yj go, jak chcesz, wszak to twoja rzecz. - Powiesz wi�c? - rzek� znowu Maurycy. - Zaraz, ale pozw�l najpierw pozby� si� tych w��cz�- g�w. A potem, zanim si� rozstaniemy, chc� ci udzieli� jesz- cze jednej dobrej rady. - Dobrze, zaczekam. 19 Lorin wr�ci� ku swym gwardzistom, kt�rzy ci�gle trzy- mali ochotnik�w w szachu. - No c��, czy dosy� ju� macie teraz? - spyta�. - Dosy�, dosy�, ty psie �yrondystowski - odpar� przy- w�dca. - Mylisz si�, m�j przyjacielu - spokojnie rzek� Lo- rin. - Jeste�my lepsi od ciebie sankiuloci, bo nale�ymy do klubu Termopile, kt�remu, jak si� spodziewam, nikt nie odm�wi patriotyzmu. Ka� odej�� tym obywatelom! - Je�eli jednak ta podejrzana kobieta... - Gdyby by�a podejrzana, uciek�aby ju� podczas utarcz- ki, zamiast czeka� jej ko�ca. - Hm! - mrukn�� jeden z ochotnik�w. - Obywa tel^ Termopil m�wi prawd�. - Zreszt�, przekonamy si� o tym, bo przyjaciel m�j od- prowadzi j� do ratusza, a my tymczasem wst�pimy gdzie� napi� si� za pomy�lno�� narodu. - Wst�pimy napi� si�? -- powt�rzy� przyw�dca. - Tak jest, mam wielkie pragnienie, a znam �adn� ta- wern� przy ulicy Thomas-du-Louvre. - Czemu� tego od razu nie powiedzia�, obywatelu? �a- �ujemy mocno, �e�my zw�tpili o twoim patriotyzmie. No, ale teraz, w imi� narodu i prawa, u�ciskajmy si�. - U�ciskajmy sa� - rzek� Lorin. To m�wi�c ochotnicy z zapa�em uca�owali narodowych gwardzist�w. W owym czasie r�wnie ch�tnie �ciskano si�, jak zabijano. - - A teraz, przyjaciele - zawo�a�y razem oba po��czone oddala�y - na r�g ulicy Thomp.s-du-Louyre! - - A my? - �a�o�nie odezwali si� ranni. - Czy�by�cie mieli nas tu zostawi�? - Ma si� rozumie�! - rzek� Lorin. -- Zostawimy dziel- nych, kt�rzy przez pomy�k� polegli w walce ze wsp��- ziomkami i patriotami. No, ale przy�lemy wam nosze, a tymczasem dla rozrywki �piewajcie sobie Marsylianky. 20 Potem, gdy gwardzi�ci i ochotnicy, prowadz�c si� pod r�ce, zmierzali ku placowi Palais-figalite, Lorin zbli�y� si� do Maurycego, kt�ry wraz z nieznajom� sta� na rogu ulicy Co q, i doda�: - Maurycy, przyrzek�em da� ci rad�. Oto ona: chod� z nami, a nie kompromituj si� odprowadzaniem tej oby- watelki, kt�ra wprawdzie wydaje si� czaruj�ca, ale tym bardziej podejrzana. Czaruj�ce kobiety, kt�re o p��nocy biegaj� po ulicach Pary�a... - Panie - rzek�a kobieta - b�agam ci�, nie s�d� mnie z powierzchowno�ci! - Przede wszystkim robi pani wielki b��d, m�wi�c mi "panie", rozumiesz, obywatelko? No, ale i ja m�wi� ci tak�e "pani". - Tak jest, masz s�uszno��, obywatelu, ale pozw�l twe- mu przyjacielowi spe�ni� dobry uczynek. - A to w jaki spos�b? - Przez odprowadzenie mnie do domu i zaopiekowanie si� mn� w drodze. - Maurycy, Maurycy! - rzek� Lorin. - Rozwa� do- brze, co czynisz. Nara�asz si� strasznie! - Wiem o tym - odpowiedzia� m�odzieniec - ale c�� chcesz! Je�eli opuszcz� t� biedn� kobiet�, pierwszy lepszy patrol znowu j� zaaresztuje. - O tak, tak. Gdy tymczasem przy tobie, panie, chcia- �am powiedzie� przy, tobie, obywatelu, b�d� ocalona! - S�yszysz? Powiada, �e b�dzie ocalona! - podchwyci� Lorin. - Wi�c grozi jej jakie� wielkie niebezpiecze�stwo. - No, no, m�j kochany Lorin, b�d�my sprawiedliwi - odpar� Maurycy. - Jest to albo dobra patriotka, albo ary- stokratka. Je�li jest arystokrafk�, to znaczy, �e �le zro- bili�my, opiekuj�c si� ni�, a je�li jest dobr� patriotk�, to broni� jej by�o naszym obowi�zkiem. - Wybacz, przyjacielu, nie wiem, co by na to powie- dzia� Arystoteles, ale twoje rozumowanie nie ma sensu. ai - Ech, Lorin - odrzek� Maurycy - dosy� ju� tej gada- niny. Prosz� ci�, pom�wmy rozs�dnie. Powiesz mi has�o czy nie? - Widzisz, Maurycy, ��dasz ode mnie albo po�wi�cenia obowi�zku dla przyjaciela, albo po�wi�cenia przyjaciela dla obowi�zku. A ja boj� si�, m�j drogi, abym nie po�wi�- ci� obowi�zku! - M�j drogi, jedno albo drugie, wybieraj. Ale, na Boga, wybieraj natychmiast! - Ale nie naduzyjesz mojej dobroci? - Przyrzekam. - To za ma�o: przysi�gnij!  - Ale jak? - Przysi�gnij na o�tarzu ojczyzny. Lorin zdj�� kapelusz, poda� go Maurycemu od strony, gdzie by�a kokarda, a ten uwa�aj�c to za bardzo natural- ne, z ca�� powag� z�o�y� ��dan� przysi�g� na tym zaimpro- wizowanym o�tarzu. - Wi�c, s�uchaj - rzek� Lorin - oto has�o: "Galia i Lutecja"! A cho�by ci kto powiedzia�, jak mnie przed chwil�: "Galia i Lukrecja", nie r�b z tego kwestii, jedno i drugie brzmi po rzymsku. - Obywatelko - odezwa� si� Maurycy - teraz jestem na twoje us�ugi. Dzi�kuj� ci, Lorin. - Szcz��liwej podr��y! - odrzek� ten�e wk�adaj�c na g�ow� "o�tarz ojczyzny" i wierny swemu upodobaniu, od- dali� si� �piewaj�c. III ULICA FOSSES-SAINT-V1CTOR Maurycy, znalaz�szy si� sam z m�od� kobiet�, by� przez chwil� zak�opotany. Obawa, aby nie zosta� oszukany, pe�- 22 na uroku pi�kno�� nieznajomej zaniepokoi�y jego republi- ka�skie sumienie i wstrzyma�y go w chwili, gdy mia� po- da� r�k� m�ode] kobiecie. - Dok�d idziesz, obywatelko? - zapyta�. - O, bardzo daleko - odpowiedzia�a. - Ale dok�d? - W stron� Ogrodu Botanicznego. - Dobrze. Chod�my! - O, m�j Bo�e - rzek�a nieznajoma - wiem, �e na- przykrzam si� panu, lecz prosz� mi wierzy�, gdybym by�a nara�ona na zwyk�e niebezpiecze�stwo, nie nadu�ywa�a- bym pa�skiej wspania�omy�lno�ci. - Wi�c z jakiego to powodu - odpowiedzia� Maury- cy - znajdujesz si� pani o tej godzinie na ulicach Pary- �a? Czy pr�cz nas spostrzeg�a� cho�by jedn� osob�? - Ju� panu m�wi�am, �e by�am z wizyt� na przed- mie�ciu Roule. Wysz�am w po�udnie nie wiedz�c wcale, co zasz�o, powracaj�c, r�wnie� nie wiedzia�am o niczym. Ca�y czas sp�dzi�am w domu znajduj�cym si� nieco na uboczu. - Tak - podchwyci� Maurycy p��g�osem - zapewne w jakiej� jaskini arystokratycznej. Obywatelko, przyznaj si�, �e prosz�c mnie o obron�, w duchu �miejesz si� z tego, �e si� jej podejmuj�. .- Ja? - zawo�a�a. - Jak to? - Bez w�tpienia. Masz przed sob� republikanina, kt�ry przez to, �e si� tob� opiekuje, zdradza swoj� spraw�. - Obywatelu - odpar�a �ywo nieznajoma - jeste� w b��dzie, gdy� tak samo jak ty kocham Republik�. - Zatem jeste�, obywatelko, dobr� patriotk�, a wi�c po co si� ukrywasz? Sk�d idziesz? - Lito�ci, m�j panie! - zawo�a�a nieznajoma. W s�owach "m�j panie" przebija�o tak g��bokie i deli- katne uczucie wstydu i �alu, �e Maurycy, uleg�szy wra�e- niu, jakie wywo�a�y na nim jej s�owa, pomy�la�: "Zapew- ne ta kobieta powraca z jakiej� czu�ej schadzki." Na t� 23 my�l uczu� jakby uk�ucie w sercu, i sam nie wiedz�c dla- czego, sta� si� od tej chwili milcz�cy. Tymczasem nasi nocni w�drowcy doszli ju� do ulicy Verrerie. Po drodze spotkali trzy czy cztery patrole, kt�re us�yszawszy has�o, przepu�ci�y ich. Dopiero oficer, dowo- dz�cy ostatnim, czyni� pewne trudno�ci. Maurycy opr�cz has�a musia� wymieni� swoje nazwisko i miejsce zamiesz- kania. - Dobrze - odpowiedzia� oficer - a obywatelka?... - Co, obywatelka? - Kto ona jest? - To... to siostra mojej �ony. Oficer przepu�ci� ich. - Pan jest �onaty? - wyszepta�a nieznajoma. - Nie, pani, a dlaczego o to pytasz? - Bo �atwiej by�o powiedzie� - odpar�a, �miej�c si� - i� jestem pa�sk� �on�. - Pani - odpowiedzia� Maurycy - imi� �ony jest �wi�tym tytu�em i lekkomy�lnie nie powinno si� nim sza- fowa�. Nie mam zaszczytu zna� pani. Obecnie przysz�a kolej na nieznajom�: poczu�a si� do- tkni�ta. Milcza�a. W tej chwili przechodzili przez most Marie. Nieznajoma przy�pieszy�a kroku, jak gdyby zbli�a�a si� do kresu swo- jej drogi. - Zapewne jeste�my w dzielnicy, gdzie pani miesz- ka? - zapyta� Maurycy. - Tak, obywatelu - odrzek�a nieznajoma - ale tu w�a- �nie bardziej ni� gdziekolwiek potrzebuj� twej pomocy. - Pani, zabraniasz mi by� niedyskretnym, a jednocze- �nie swymi s�owami coraz bardziej podniecasz moj� cie- kawo��. To nieszlachetne! Prosz� o nieco wi�cej zaufania. S�dz�, �em na nie zas�u�y�. Czy ze swojej strony nie uczy- nisz mi pani tego zaszczytu, abym si� dowiedzia�, z kim m�wi�? 24 - M�wisz pan z kobiet� - z u�miechem przerwa�a nie- znajoma - kt�r� uwolni�e� od najwi�kszego w �yciu nie- bezpiecze�stwa i kt�ra te� do �mierci nie przestanie ci by� za to wdzi�czna. - Ja tyle nie ��dam, droga pani. Nie b�d� mi tak wdzi�czna, lecz raczej wyjaw mi swe nazwisko. - To niemo�liwe. - A jednak musia�aby� je wyjawi� pierwszemu lep- szemu sier�antowi, gdyby ci� zaprowadzono na odwach. - Nie, nigdy! - zawo�a�a nieznajoma. - W takim razie posz�aby�, pani, do wi�zienia. - Gotowa by�am na wszystko. - A wi�zienie w obecnych czasach... - R�wna si� rusztowaniu, wiem o tym dobrze. - A wola�aby� pani rusztowanie? - Wola�abym ni� zdrad�... Bo wyjawi� moje nazwisko by�oby to samo, co zdradzi�! - Widz�, �e mia�em s�uszno��, utrzymuj�c, �e jako re- publikaninowi dziwn� mi pani ka�esz odgrywa� rol�! - Gra pan rol� wspania�omy�lnego. Spotyka pan bied- n� kobiet�, kt�r� zniewa�aj�, nie pogardzasz ni�, chocia� nie nale�y do ludu, a poniewa� mo�e st� zn�w spotka� ze zniewagami, aby j� ochronie, odprowadzasz j� pan do dzielnicy, w kt�rej mieszka. Oto wszystko. - Tak, s�usznie pani m�wi, �e "to wszystko". Ja r�w- nie� tak bym my�la�, gdybym ci� nie by� widzia�. Lecz pi�kno�� twoja i j�zyk, jakim m�wisz, �wiadcz�, �e jeste� kobiet� znakomitego rodu. To wszystko stoi w takiej sprzeczno�ci z twoim ubiorem i z t� n�dzn� dzielnic�, i� utwierdzam si� w przekonaniu, �e wycieczka pani o tej porze kryje w sobie jak�� tajemnic�. Milczysz, pani? No, dobrze, wi�c nie m�wmy o tym. Jak daleko jeszcze do mieszkania pani? Znale�li si� w�a�nie na ulicy Fosses-Saint-Victor. 25 - Widzisz pan ten ma�y czarny budynek? - spyta�a nieznajoma, wskazuj�c r�k� na dom, po�o�ony za murem Ogrodu Botanicznego. - Tam si� po�egnamy. - Jestem na twe us�ugi, pani. - Gniewa si� pan? - Bynajmniej, ale w�a�ciwie jakie� to ma znaczenie? -' Wielkie, bo chc� prosi� pana o jeszcze jedn� lask�. - O jak�? - O bardzo czu�e i bardzo szczere po�egnanie... O po- �egnanie przyjacielskie! - O przyjacielskie po�egnanie? Zbyt wielki czyni mi pani zaszczyt. Szczeg�lny to przyjaciel, kt�ry nie zna na- zwiska przyjaci��ki, nie zna jej adresu, bo go przed nim ukrywa z obawy zapewne, aby jej nie nudzi� swymi od- wiedzinami. M�oda kobieta spu�ci�a g�ow� i nic nie odpowiedzia�a. - Wreszcie, prosz� pani - m�wi� dalej Maurycy - je�li natrafi�em na �lad jakiej� tajemnicy, nie na mnie gniewa� si� nale�y. Nie stara�em si� o to wcale. - Ot�� jeste�my u celu - rzek�a nieznajoma. Przed nimi wida� by�o star� ulic� Saint-Jacques z czar- nymi, wysokimi domami i uliczki, na kt�rych znajdowa�y si� liczne farbiamie i garbarnie, gdy� o par� krok�w stam- t�d p�yn��a rzeczka Bievre. - Jak to? - spyta� Maurycy. - Tutaj pani mieszka? - Tak, panie. - To niemo�liwe. - A jednak tak jest w istocie. Zegnam ci�, dzielny ry- cerzu. Zegnam ci�, wspania�omy�lny protektorze! - Zegnam pani� - odpowiedzia� z lekk� ironi� Maury". cy. - Lecz chciej mi pani powiedzie�, dla mego spokoju, czy �adne d ju� teraz nie grozi niebezpiecze�stwo? - �adne. -- No, wi�c odchodz�. 26 Rzek�szy to, Maurycy cofn�� si� � zimno uk�oni�. Nieznajoma sta�a przez chwil� nieruchomo na swoim miejscu. - Nie chcia�abym w ten spos�b rozsta� si� z panem - rzek�a. - Prosz� ci�, panie Maurycy, podaj mi r�k�. Maurycy zbli�y� si� do nieznajomej i spe�ni� jej ��danie. W tym momencie poczu�, �e nieznajoma wsuwa mu pier�- cie� na palec. - No, no, obywatelko, co czynisz? Czy nie zdajesz so- bie sprawy, �e tracisz jeden z twych pier�cionk�w? - Panie - rzek�a - �le czynisz. - O ma�o nawet nie okaza�em si� niewdzi�czny, praw- da? - No, prosz� ci�... panie... m�j przyjacielu... nie opusz- czaj mnie w ten spos�b. Powiedz, czego ��dasz? Czego ci potrzeba? - Mo�e tego, bym zosta� op�acony? - powiedzia� z go- rycz� m�ody cz�owiek. - Nie, nie - odpar�a nieznajoma z czaruj�cym u�mie- chem - chc� tylko, aby� mi pan przebaczy�, �e musz� ukry� przed tob� pewn� tajemnic�. Maurycy, widz�c mimo ciemno�ci pi�kne oczy, b�ysz- cz�ce od �ez, czuj�c dr�enie delikatnej r�ki, kt�r� trzyma�, s�ysz�c g�os, kt�ry zabrzmia� tak b�agalnie, zapomnia� o gniewie zupe�nie. - Chcia�bym ujrze� pani� raz jeszcze - zawo�a� z za- pa�em. - Niepodobna. - Chocia� raz tylko, na jedn� godzin�, minut�, sekun- d�... - Niepodobna, powtarzam panu. - Jak to? - zapyta� Maurycy. - Wi�c pani m�wi na serio, �e ju� jej nigdy nie zobacz�? - Nigdy - odrzek�a niby bolesne echo nieznajoma. 27 - O pani, ulituj si� nade mn� - powiedzia� Maurycy. I podni�s� g�ow�, i potrz�sn�� ni� tak, jakby chcia� si� uwolni� od nieuchronnej si�y przeznaczenia. Nieznajoma spogl�da�a na� z dziwnym wyrazem twarzy. Wida�, �e sama by�a bliska uczucia, jakie w nim wzbu- dzi�a. - Pos�uchaj pan - rzek�a po chwili milczenia, prze- rwanego jedynie westchnieniem, kt�re Maurycy na pr��no usi�owa� st�umi�. - Czy przysi�gniesz mi pan na honor, �e zamkniesz oczy w chwili, w kt�rej ka�� ci to uczyni�, �e ich nie otworzysz przynajmniej w ci�gu sze��dziesi�ciu sekund? Ale... na honor. - Je�eli przysi�gn�, to c�� si� ze mn� stanie? - Przekonasz si�, �e dowiod� ci mojej wdzi�czno�ci w taki spos�b, w jaki przyrzekam, �e jej nigdy � nikomu dowodzi� nie b�d�, chocia�by nawet wi�cej ni� pan dla mnie uczyni�, co zreszt� by�oby bardzo trudne. - Ale w ko�cu, czy nie mog� wiedzie�?... - Nie, zawierz mi pan, a zobaczysz. - Doprawdy, pani, nie wiem, czy� jest anio�em, czy szatanem. - Przysi�gasz pan? - No, dobrze. Przysi�gam. - Cokolwiek b�d� nast�pi, nie otworzysz pan oczu... Cokolwiek nast�pi... Czy rozumie pan dobrze? Chocia�by� nawet czu�, �e ci� pchni�to sztyletem. - Czuj� si� jakby odurzony tym ��daniem. - Przysi�gasz pan? Zdaje mi si�, �e niewiele ryzyku- jesz. - A wi�c przysi�gam, cokolwiek si� stanie... - powie- dzia� Maurycy, zamkn�� oczy i zatrzyma� si�. - Pozw�l mi, pani, ujrze� ci� raz jeszcze - rzek�. - Raz tylko, b�a- gam. M�oda kobieta odrzuci�a kaptur z u�miechem niezupe�nie as pozbawionym zalotno�ci. W �wietle ksi��yca wynurzaj�- cego si� w�a�nie spoza chmur m�ody cz�owiek po raz wt�- ry ujrza� spadaj�ce w puklach d�ugie, czarne jak heban w�osy, wspania�e �uki brwi, dwoje wielkich omdlewaj�- cych oczu o wykroju migda�a, kszta�tny nos i �wie�e b�ysz- cz�ce usta jak korale. - Jeste� pani pi�kna, cudownie pi�kna, zbyt pi�kna! - zawo�a� Maurycy. - Zamknij pan oczy - powiedzia�a nieznajoma. Maurycy spe�ni� ��danie. M�oda kobieta uj��a obie jego r�ce i nagle zdawa�o mu si�, jakby przy swej twarzy poczu� pachn�ce ciep�o i jakby jakie� usta dotkn��y jego ust, zostawiaj�c w nich pier- �cie�, kt�rego przyj�� nie chcia� przed chwil�. Dotkni�cie to by�o nag�e jak my�l, a pal�ce jak p�o- mie�. Maurycy dozna� wra�enia podobnego do b�lu, tak by�o niespodziewane i dojmuj�ce, tak wnikn��o w g��b jego serca i tak nim wstrz�sn��o. Uczyni� nag�y ruch i wyci�gn�� r�ce przed siebie.  - Przysi�ga - zawo�a� oddalony g�os. Maurycy zakry� oczy r�kami, aby pokona� pokus�. Nie liczy� ju�, nie my�la�, ale sta� niemy, nieruchomy, poru- szony do g��bi. Po chwili us�ysza� jakby trzask zamykanych drzwi o pi��dziesi�t lub sze��dziesi�t krok�w od niego, po czym zapad�a g�ucha cisza. Wtedy dopiero otworzy� oczy i spojrza� woko�o jakby przebudzony ze snu. Mo�e by�by s�dzi�, �e si� w istocie przed chwil� obudzi�, �e wszystko, co si� zdarzy�o, by�o tylko snem, gdyby w zaci�ni�tych ustach nie trzyma� pier- �cienia, kt�ry �wiadczy�, �e ta niezwyk�a przygoda by�a rzeczy wi� to�ci�. 29 IV �WCZESNE ZWYCZAJE Gdy Maurycy Lindey ockn�� si� i spojrza� wok�� siebie, zobaczy� tylko ciemne uliczki. Szuka�, przypomina� sobie, ale miesza�o mu si� w g�owie. Noc by�a ciemna, ksi��yc, kt�ry wynurzy� si� na chwil� spoza chmur, aby o�wieci� pi�kn� twarz nieznajomej, teraz znowu skry� si� za nimi. Po chwili okrutnej niepewno�ci m�odzieniec nasz uda� si� do swego mieszkania przy ulicy Roule. Na ulicy Sainte-Avoye zdziwi� go widok mn�stwa pa- troli, kr���cych po dzielnicy Tempie. - A co to znowu nowego, sier�ancie? - zapyta� do- w�dc� patrolu, kt�ry wr�ci� w�a�nie z ulicy Fontaines, gdzie dokona� rewizji. - Co nowego? - odpowiedzia� sier�ant. - Oto chcia- no dzisiejszej nocy wykra�� wdow� po Capecie z ca�ym jej gniazdem. - A to jakim sposobem? - Obcy patrol, dowiedziawszy si�, nie wiem za czyim po�rednictwem, o ha�le, dosta� si� do Tempie w ubiorze strzelc�w Gwardii Narodowej i mia� dokona� wykradzenia. Na szcz��cie, ten, co gra� rol� kaprala, m�wi�c z oficerem dy�urnym u�y� wyrazu "panie" i zdradzi� si�, arystokrata! - Do diab�a! - rzek� Maurycy. - A czy zatrzymano spiskowc�w? - Nie. Patrol zdo�a� dosta� si� na ulic� i przepad�. - Czy jest jaka� nadzieja schwytania �otr�w? - Wa�ne tylko by�o, aby uj�� jednego z nich, miano- wicie dow�dc�... Wysoki, chudy. Jeden z cz�onk�w stra�y miejskiej wprowadzi� go mi�dzy gwardzist�w. Nabiegali�- my si� za zb�jem, ale znalaz� tylne drzwi i uciek� ulic� Madelonnettes. 30 W ka�dym innym przypadku Maurycy pozosta�by ca�� noc z patriotami czuwaj�cymi nad bezpiecze�stwem Repu- bliki. Niestety, od godziny nie tylko mi�o�� do ojczyzny zajmowa�a jego my�li. Poszed� wi�c dalej swoj� drog�, gdy� �wie�a wiadomo�� zatar�a si� szybko w jego pami�ci. Zreszt� wie�ci o usi�owaniach wykradzenia tak cz�sto si� powtarza�y i patrioci tak dobrze wiedzieli, i� w pewnych okoliczno�ciach u�ywano tych pog�osek jako �rodka poli- tycznego, �e naszego m�odego republikanina nie napawa�o to niepokojem. W domu zasta� Maurycy swego oficjalist� - w owej epoce nie by�o s�u��cych, dlatego u�ywamy s�owa "ofi- cjalista" - kt�ry czekaj�c na niego zasn�� i �pi�c, chrapa� z niepokoju. Obudzi� go, przestrzegaj�c wszystkich wzgl�d�w nale�- nych bli�niemu, kaza� zdj�� sobie buty i odes�a� go, aby mu nie przeszkadza� w rozmy�laniach. Potem po�o�y� si�, a poniewa� by�o p��no, sen wkr�tce pokona� jego zm�- czony umys�. Nazajutrz znalaz� Maurycy �ltetoliku obok ���ka - list. Pismo by�o wytworne, kre�lone nieznan� r�k�. Spojrza� na piecz�tk�, widnia� na niej tylko jeden angielski wyraz: "Nothing" - Nic. Otworzy� i odczyta� nast�puj�ce s�owa: "Dzi�kuj�! Dozgonna wdzi�czno�� w zamian za wieczne zapomnie- nie!..." Maurycy zawo�a� oficjalist� - prawdziwi patrioci nie dzwonili, bo dzwonek przypomina� czasy niewolnictwa, a ponadto wielu oficjalist�w, obejmuj�c s�u�b� u swych pan�w, zastrzega�o to sobie, a panowie zgadzali si� ch�tnie na ten warunek. Oficjalista Maurycego przed trzydziestu laty otrzyma� na chrzcie �wi�tym imi� Jan. Obecnie, uwa�aj�c, �e "Jan" 31 tchnie arystokracj� i deizmem, sam zmieni� sobie imi� na "Scewola". - Scewola - zapyta� Maurycy - co to za list? - Nie wiem, obywatelu. - Kto ci go da�? - Od�wierny. - A jemu kto przyni�s�? - Jaki� goniec zapewne, bo nie widz� narodowej pie- cz�ci.  - Zejd� i popro� do minie od�wiernego. Od�wierny przyby� natychmiast, bo wzywa� go Maurycy, a Maurycego lubili wszyscy, z kt�rymi ��czy�y go jakie- kolwiek stosunki. O�wiadczy� on, �e gdyby chodzi�o o in- nego z lokator�w, to by�by go poprosi�, aby pofatygowa� si� na d��. Od�wierny nazywa� si� Arystydes. Maurycy dowiedzia� si� od niego, �e list przyni�s� jaki� nieznajomy oko�o �smej rano. Nasz m�odzieniec nadarem- nie powtarza� pytania, na pr��no zadawa� je w r��ny spos�b - od�wierny nie by� w stanie nic wi�cej mu po- wiedzie�. Maurycy prosi� go, aby przyj�� dziesi�� frank�w, i zaklina�, aby w wypadku gdyby ten sam cz�owiek znowu si� pojawi�, ostro�nie wy�ledzi�, dok�d si� uda, i zawiado- mi� go o tym. Spieszymy wyzna�, �e ku wielkiemu zadowoleniu Ary- stydesa, upokorzonego nieco propozycj� �ledzenia bli�nie- go, cz�owiek �w wi�cej si� nie pokaza�. Gdy Maurycy pozosta� sam, zmi�� list, zdj�� pier�cionek z palca i po�o�ywszy go wraz z listem na stole, odwr�ci� si� do �ciany ze stanowczym zamiarem, aby zasn�� na nowo. Lecz po up�ywie godziny odrzuci� t� my�l i ca�o- wa� pier�cionek, a list odczytywa� od pocz�tku. Pier�cio- nek ozdobiony by� bardzo pi�knym szafirem. List, jak powiedzieli�my, mia� kszta�t ma�ego bileciku, o mil� "pachn�cego" arystokracie. Podczas gdy Maurycy pilnie mu si� przygl�da�, otwo- rzy�y si� drzwi pokoju. Maurycy wsun�� pier�cionek na palec, a list ukry� pod poduszk�. Czy� by�by to wstyd ro- dz�cej si� mi�o�ci? Czy by�a to obawa patrioty, kt�ry nie chcia�, aby wiedziano, �e ma stosunki z lud�mi na tyle nierozs�dnymi, i� maj� odwag� pisa� list, kt�rego sam za- pach m�g� zdradzi� r�k� kre�l�c� go i t�, co go odpiecz�- towa�a? M�ody cz�owiek, kt�ry wszed� do pokoju, mia� na sobie str�j patrioty, niezwykle elegancki: kurtk� z cienkiego sukna, kaszmirowe spodnie i cienkie jedwabne po�czochy. Wytworna frygijska czapka purpurowego koloru by�a pi�kniejsza od czapki Parysa. Cz�owiek ten mia� za pasem par� pistolet�w z eks^kr�- lewskiej fabryki w Wersalu oraz kr�tki, prosty pa�asz. - C�� to, �pisz, Brutusie! - rzek� nowo przyby�y. - �pisz, gdy ojczyzna w niebezpiecze�stwie! Wstyd� si�! - Nie, Lorin, nie �pi�, lecz marz� - odpar� �miej�c si� Maurycy. - Rozumiem. - Ale ja nie rozumiem. - Ba! A pi�kna Eucharis? - Co za Eucharis? - No... ta kobieta. - Jaka kobieta? - Kobieta z ulicy Saint-Honore, kobieta zatrzymana przez patrol, owa nieznajoma, dla kt�rej wczoraj obaj ryzykowali�my nasze g�owy. - A, prawda! - odpowiedzia� Maurycy, kt�ry wiedzia� doskonale, co chce powiedzie� jego przyjaciel, ale udawa�, �e go nie rozumie. - Nieznajoma kobieta! - C�� to za jedna? - Nie wiem. - A czy �adna chocia�?  A. Dumas 33 - Phi! - ziewn�� Maurycy, pogardliwie wydymaj�c usta. - Biedna, zapomniana kobieta po jakiej� mi�osnej schadzce. Tak, bo mimo naszej s�abo�ci Mi�o�� zawsze nas dr�czy i zawsze w nas go�ci. - By� mo�e - szepn�� Maurycy, z odraz� odtr�caj,�c od siebie podobn� my�l, w tej chwili bowiem wola�by wi- dzie� w swej pi�knej nieznajomej uczestniczk� jakiego� spisku, ni� zakochan� w kim� kobiet�. - A gdzie ona mieszka? - Nie wiem. - No, no, nie wiesz? To niemo�liwe! - Dlaczego? - Bo� j� odprowadza�. - Uciek�a mi na mo�cie Marie. - Uciek�a? - zawo�a� Lorin, wybuchaj�c g�o�nym �mie- chem. - Kobieta ci uciek�a? �artujesz sobie chyba! Go��b pod oknem soko�a Na pr��no wzlatuje w chmury, Na pr��no matki m�ode jagni� wo�a, Gdy w nie wilk topi pazury. -' M�j Lorin - rzek� Maurycy - czy ty ju� nigdy nie nauczysz si� m�wi� po ludzku? Okropnie mi dokuczasz t� swoj� niezno�n� poezj�. - Jak to, po ludzku? Zdaje mi si�, �e m�wi� lepiej ni� inni. M�wi�, jak obywatel Demoustier, wierszem i proz�. Co do mojej poezji, to, m�j kochany, zmam pewn� Emili�, kt�ra ma wielkie dla niej uznanie. Ale wr��my do twojej. - Do mojej poezji? - Nie, do twojej Emilii. - Albo� ja mam jak�� Emili�? - No, no! Czy�by twoja gazela przemieni�a si� w ty- 34 grys�c� i pokaza�a ci z�by, dzi�ki czemu jeste� z�y, cho� zakochany? - Ja zakochany? - zawo�a� Maurycy, potrz�saj�c g�o- w�. - No, tak, ty zakochany. Nie ujdziesz Amora grot�w. On pr�dzej serca dosi�ga, Ni� gdy Jowisza pot�ga Miota pioruny w�r�d grzmot�w. - Lorin - powiedzia� Maurycy, chwytaj�c klucz le- ��cy na stole - je�eli powiesz jeszcze cho� jeden wiersz, natychmiast zaczn� gwizda�. - M�wmy zatem o polityce. Po to nawet tu przyszed- �em. Czy wiesz, co s�ycha�? - Wiem, �e wdowa po panu Capec�e chcia�a uciec. - Ba! To jeszcze nic. - C�� zatem wi�cej? - S�awny kawaler de Mais&n-Rouge jest w Pary�u. - Doprawdy? - zawo�a� Murycy, siadaj�c na pos�aniu. - Tak, sam we w�asnej osobie. - Kiedy si� zjawi�? - Wczoraj wieczorem. - Jakim sposobem? - Przebrany za strzelca Gwardii Narodowej. Jaka� ary- stokratka, przebrana, jak utrzymuj�, za prost� kobiecin�, wynios�a mu ubranie za rogatki, a potem, id�c z nim pod r�k�, wprowadzi�a go do mias-ta. Stoj�cy na warcie po- wzi�li podejrzenie dopiero wtedy, gdy oni ju� przeszli. Wi- dzieli, jak owa kobieta nios�a pod pach� zawini�tko, a p��- niej wraca�a pod r�k� z jakim� niby wojskowym. By�o w tym co� podejrzanego. Stra� zaalarmowa�a wi�c wszy- stkich i pobieg�a za nimi. Znikn�li w jednym z pa�ac�w przy ulicy Saint-Honore, kt�rego drzwi, jakby zaczarowa- ne, otworzy�y si� przed nimi. Pa�ac mia� drugie wyj�cie na s* 35 Champs-fi�ysees, kawaler de Maison-Rouge i jego wsp�l- niczka znikn�li. Zniszczy si� pa�ac, zgilotynuje w�a�ciciela, ale to nie przeszkodzi wcale kawalerowi pokusi� si� po- nownie o to, co mu si� przed czterema miesi�cami nie uda�o po raz pierwszy, a wczoraj po raz drugi. - Nie schwytano go? - spyta� Maurycy. - Schwytaj�e Proteusza, m�j kochany, schwytaj go, gdy wiesz, jak to na z�e wysz�o Arysteuszowi. Pastor Aristoeus fugiens Peneia Tempe. - Strze� si� - rzek� Maurycy, przyk�adaj�c klucz do ust. - Strze� si� ty, do licha, boby� wygwizda� nie mnie, ale Wergiliusza. - Prawda, nie powiem ani s�owa wi�cej, ale wr��my do kawalera de Maison-Rouge. - Trzeba przyzna�, �e to dzielny cz�owiek. - Tak jest, trzeba rzeczywi�cie nie lada odwagi, aby si� puszcza� na podobne przedsi�wzi�cia. - Albo nie lada mi�o�ci. - Wierzysz wi�c w t� mi�o�� kawalera do kr�lowej?