1944
Szczegóły |
Tytuł |
1944 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1944 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1944 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1944 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ALEKSANDER DUMAS
kawaler de Maison-Rouee
Tytu� orygina�u
LE CHEVA^1BH DE MAISOM-BOUGE
Adaptacja
H. B. SEKELY
na podstawie t�umaczenia w wydaniu
J�ZEFA SLIWOWSKIEGO
(Warszawa 1890)
OCHOTNiCY
Ok�adk� i stron� tytu�ow� projektowa�
JERZY SOWII�SKI
Dzia�o si� to wieczorem dnia 10 marca 1793 roku.
Na wie�y ko�cio�a Panny Marii wybi�a godzina dziesi�ta,
& rozlegaj�cy si� w powietrzu d�wi�k zegara wydawa� si�
smutny, monotonny, wibruj�cy.
Noc zalega�a nad Pary�em, nie burzliwa, przerywana
b�yskawicami, lecz zimna i mglista.
Inny by� w�wczas Pary�, ni� go dzisiaj znamy. Dzi� o�le-
pia on wieczorem tysi�cami �wiate�, odbijaj�cych si�
w z�ocistym b�ocie. Dzi� pe�en jest spiesz�cych si� prze-
chodni�w, �miechu i szept�w, ma liczne przedmie�cia, kt�-
re s� szko�� gru.bianski.ch wymy�la� i gro�nych wyst�p-
k�w. W�wczas by�o to miasto wstydliwe, boja�liwe, pra-
cowite, kt�rego mieszka�cy, przebiegaj�c z jednej ulicy
na drug�, kryli si� w zak�tkach lub w bramach, jak zwie-
rzyna, kt�ra osaczona przez strzelc�w dusi si� we w�asnej
norze.
Przez skazanie na �mier� kr�la Ludwika XVI Francja
zerwa�a z ca�� Europ�. Do trzech nieprzyjaci��, z kt�rymi
zrazu walczy�a, to znaczy do Prus, Austrii i Piemontu,
przy��czy�y si�: Anglia, Holandia i Hiszpania. Szwecja
tylko i Dania zachowa�y dawn� neutralno��.
Sytuacja Francji by�a tragiczna: kraj zosta� zablokowa-
ny przez ca�� Europ�, a przej�ciem miedzy g�rnym Renem
a Escaut dwie�cie pi��dziesi�t tysi�cy �o�nierzy maszero-
wa�o przeciwko Republice.
Zewsz�d wyparto genera��w francuskich. Mi�czy�ski
opu�ci� musia� Akwizgran i cofn�� si� ku Liege. Steingla
i Neuilly'ego odparto w Limburskie. Vallence i Dampierre,
zmuszeni do odwrotu, pozwolili sobie zabra� cz��� tab-iru.
Przesz�o dziesi�� tysi�cy zbieg�w, opu�ciwszy armi�, roz-
sypa�o si� po kraju. Na koniec Konwent, pok�adaj�c jedy-
n� nadziej� w generale Dumouriez, s�a� do niego go�ca za
go�cem z poleceniem, aby opu�ci� brzegi Biesboos, gdzie
przygotowywa� si� do wyl�dowania w Holandii, i aby
przyby� obj�� dow�dztwo armii roz�o�onej nad rzek�
Meuse.
Jak w ka�dym �ywym organizmie najbardziej wra�liwe
jest serce, tak Francja w�a�nie w Pary�u najbardziej bo-
le�nie odczuwa�a ka�dy cios, jaki jej zadawa�y napady,
bunty lub zdrady. Ka�de zwyci�stwo wywo�ywa�o rado��,
ka�da pora�ka rodzi�a gro�ne powstania. �atwo wi�c po-
j��, jakie wra�enie zrobi�y wiadomo�ci o niepowodzeniach,
kt�rych po kolei doznawa�a armia.
W wigili� dnia 9 marca w Konwencie odby�o si� jedno
z najburzliwszych posiedze�. Wszystkim oficerom wydano
rozkaz udania si� natychmiast do swych pu�k�w, a Dan-
ton, �mia�y projektodawca, kt�rego nieprawdopodobne po-
mys�y jednak si� spe�ni�y, wst�puj�c na m�wnic�, zawo-
�a�: "Brak wojska, powiadacie! Dajmy Pary�owi sposob-
no�� ocalenia Francji, za��dajmy od niego trzydziestu ty-
si�cy ludzi, po�lijmy ich genera�owi Dumouriez, a nie tylko
Francja b�dzie ocalona, ale utrzymamy Belgi�, a Holandi�
podbijemy."
Projekt ten przyj�to pe�nymi uniesienia okrzykami. We-
zwano sekcje do zebrania si� jeszcze tego wieczoru. W ka�-
dej sekcji otwarto list� wpis�w. Zawieszono wszystkie wi-
dowiska dla podkre�lenia powagi chwili, a na ratuszu, na
znak �a�oby, zatkni�to czarny sztandar.
Przed p��noc� trzydzie�ci tysi�cy nazwisk wype�ni�o
listy ochotnik�w.
Tego jednak�e wieczoru powt�rzy�o si� to, co mia�o
miejsce we wrze�niu: w ka�dej sekcji zapisuj�cy si� ochot-
nicy ��dali, aby przed ich wyruszeniem ukarano zdrajc�w.
Zdrajcami za� byli kontrrewolucjoni�ci, skryci spiskow-
cy, kt�rzy od wewn�trz grozili rewolucji, zagro�onej z ze-
wn�trz. Lecz, jak �atwo poj��, nazwa ta przybiera�a naj-
szersze znaczenie, jakie jej wed�ug w�asnego upodobania
nadawa�y stronnictwa, trz�s�ce pod�wczas Francj�. �e za�
�yrondy�ci byli najs�absi, g�rale wi�c zadecydowali, �e
�yrondy�ci-s� zdrajcami.
Nazajutrz, dnia 10 marca, wszyscy deputowani g�rale
znajdowali si� na posiedzeniu. Uzbrojeni jakebini zaj�li
trybuny, wyrzuciwszy przedtem kobiety. Wtem zjawia si�
mer wraz z .rad� Gminy, potwierdza raport komisarzy
Konwentu o pe�nej po�wi�cenia postawie obywateli, ale
zarazem powtarza wyra�one wczoraj jednomy�lnie �ycze-
nie - aby ustanowiono nadzwyczajny trybuna� do s�-
dzenia zdrajc�w.
Natychmiast za��dano raportu komitetu. Komitet zgro-
madzi� si� w jednej chwili, a w dziesi�� minut patem Ro-
bert Lindet przyby� z o�wiadczeniem, �e powo�any b�dzie
trybuna� z�o�ony z dziewi�ciu s�dzi�w politycznie nieza-
le�nych. Trybuna� podzielony zostanie na dwie sekcje
i �ciga� b�dzie na ��danie Konwentu lub bezpo�rednio,
wszystkich, kt�rzy zdradzili nar�d.
Widzimy wi�c, �e w�adza Konwentu by�a coraz wi�ksza.
Zyrondy�ci dopatrywali si� w tym wyroku wydanego na
siebie i powstali. "Umrzemy raczej - wo�ali - ni� po-
zwolimy na wprowadzenie tej weneckiej inkwizycji!" Od-
powiadaj�c na ten cukrzyk, g�rale za��dali g�osowania.
"Tak jest - zawo�a� Feraud - g�osujmy, aby�my dali po-
zna� �wiatu ludzi, kt�rzy w imieniu prawa chc� zabija�
niewinno��."
I rzeczywi�cie g�osowano. Wbrew wszelkim przypuszcze-
nioim wi�kszo�� o�wiadczy�a: l. �e ustanowieni b�d� przy-
si�gli, 2. �e wybrani zostan� w r�wnej liczbie z poszcze-
g�lnych departament�w, 3. �e mianowa� ich b�dzie Kon-
went.
W chwili przyj�cia tych trzech wniosk�w da�y si� s�y-
sze� g�o�ne okrzyki. Konwent, przyzwyczajony do odwie-
dzin posp�lstwa, kaza� spyta�, czego od niego ��daj�. Od-
powiedziano, �e deputacja ochotnik�w, kt�rzy jedli obiad
w sk�adzie zbo�a, prosi, aby Konwent pozwoli� im prze-
defilowa�.
Natychmiast otworzono drzwi i pojawi�o si� sze�ciuset
ludzi uzbrojonych w pa�asze, pistolety i piki, na p�� pija-
nych, kt�rzy w�r�d oklask�w przedefilowali, wznosz�c
okrzyki domagaj�ce si� �mierci zdrajc�w.
- Tak - odrzek� im Collot-d'Herbois - tak, moi przy-
jaciele, mimo intryg ocalimy was i wasze prawa.
I s�owom tym towarzyszy�o spojrzenie skierowane
w stron� �yrondyst�w. Spojrzenie to mia�o oznacza�, �e
nar�d nie jest jeszcze wolny od niebezpiecze�stwa.
Istotnie, zaraz po sko�czeniu posiedzenia Konwentu g�-
rale rozpraszaj� si� po innych klubach, �piesz� do korde-
lier�w i jakobin�w, projektuj�, aby wyj�� zdrajc�w spod
prawa i wyr�n�� ich jeszcze tej nocy.
�ona Louveta mieszka�a przy ulicy Saint-Honore, w po-
bli�u klubu jakobin�w. Us�yszawszy wrzaw�, wychodzi
i wst�puje do klubu, dowiaduje si� o projekcie i czym
pr�dzej �pieszy donie�� o tym m��owi. Louvet bierze bro�,
nast�pnie biegnie od mieszkania do mieszkania, aby uprze-
dzi� swych przyjaci��, ale nie zastaje nikogo. S�u��cy jed-
nego z przyjaci�� powiada mu, �e s� u Petiona. Louvet
udaje si� tam natychmiast i widzi, �e tam radz� najspo-
kojniej nad dekretem, kt�ry nazajutrz maj� przedstawi�
w Konwencie. Wierz�, i� przypadek da im wi�kszo�� g�o-
s�w i �e dekret przeprowadz�. Opowiada im, co si� dzieje,
o�wiadcza, co przeciwko nim knuj� kordelierzy i jakobini,
i na koniec wzywa, aby ze swej strony obmy�lili jakie�
radykalne �rodki dzia�ania.
W�wczas Petion, jak zawsze spokojny i oboj�tny,'wstaje,
idzie do okna, otwiera je, patrzy w niebo, wyci�ga na
zewn�trz r�ce i cofaj�c je m�wi:
- Deszcz pada. Tej nocy nic z tego nie b�dzie.
Przez otwarte okno s�ycha� ostatnie d�wi�ki zegara bi-
j�cego godzin� dziesi�t�.
C�� to takiego sta�o si� w Pary�u, wieczorem dnia 10
marca i co sprawi�o, �e w�r�d wilgotnej ciemno�ci, w�r�d
gro�nego milczenia, domy, nieme i ponure, podobne by�y
raczej do grob�w?
Silne patrole Gwardii Narodowej z nastawionymi ba-
gnetami, wojska obywatelskie, �andarmi przegl�daj�cy za-
k�tki ka�dej bramy i ka�de przej�cie byli jedynymi miesz-
ka�cami miasta, kt�rzy �mieli wyj�� na ulic�: instynkt
ostrzega� wszystkich, �e szykuje si� jaka� rzecz straszna,
nieznana.
Drobny, zimny deszcz, kt�ry uspokoi� Petiona, bardziej
jeszcze powi�kszy� z�y humor i niezadowolenie czuwaj�-
cych. Ka�de spotkanie zdawa�o si� by� przygotowaniem do
potyczki, bo po rozpoznaniu wszyscy z niedowierzaniem,.
powoli i niech�tnie wymieniali has�a.
Widz�c ich potem, jak wracali, mo�na by�o rzec, i� bali
si� nawzajem, aby ich kto z ty�u nie napad�.
Tego wi�c wieczoru, kiedy Pary� dr�a� z panicznej trwo-
gi, kt�ra sta�a si� zjawiskiem tak cz�stym, i� powinien
by� ju� si� do niej przyzwyczai�, tego wieczoru, kiedy
skrycie m�wiono o potrzebie wyr�ni�cia rewolucjonist�w,
kt�rzy przedtem w przewa�aj�cej liczbie g�osowali z za-
strze�eniem za �mierci� kr�la, dzi� wahali si� wyda� wy-
rok �mierci na kr�low�, wi�zion� w Tempie wraz z dzie�-
mi i szwagierk� - tego wieczoru jaka� kobieta owini�ta
w mantyl� koloru Ula, ukrywszy, a raczej zanurzywszy
g�ow� w kapturze tej mantyli, przemyka�a si� wzd�u� do-
m�w ulicy Saint-Honore, chroni�c si� to w g��bi jakiej�
bramy, to za rogiem muru, ilekro� dostrzeg�a z dala nad-
chodz�cy patrol. Stoj�c nieruchomo jak pos�g, wstrzymy-
wa�a oddech, p�ki patrol nie przeszed�. W�wczas zn�w
bieg�a szybko i niespokojnie, p�ki nowe tego rodzaju nie-
bezpiecze�stwo nie zmusi�o j� powt�rnie do zatrzymania
si� w jakiej� bramie.
W ten spos�b, dzi�ki przedsi�branym �rodkom ostro�-
no�ci, przebieg�a ju� by�a bezkarnie cz��� ulicy Saint-Ho-
hore, gdy nagle na rogu ulicy Grenelle wpad�a nie w r�ce
patrolu, lecz w r�ce ma�ego oddzia�u dzielnych ochotnik�w,
kt�rzy jedli obiad w sk�adzie zbo�owym, a kt�rych patrio-
tyzm podnios�y liczne toasty wzniesione na cze�� przy-
sz�ych zwyci�stw.
Biedna kobieta krzykn��a i usi�owa�a umkn�� przez uli-
c� Coq.
- Hej! hej! Obywatelko! - zawo�a� przyw�dca ochot-
nik�w, wskutek bowiem wrodzonej cz�owiekowi potrzeby
posiadania dow�dc�w, zacni patrioci ju� go sobie wy-
brali. - Hej! hej! A dok�d�e to?
Uciekaj�ca nie odpowiedzia�a, lecz bieg�a dalej.
- Pal! - zawo�a� przyw�dca. - To przebrany m��-
czyzna! To uciekaj�cy arystokrata!
I szcz�k dw�ch czy trzech strzelb, nier�wno opadaj�-
cych na niepewne r�ce, oznajmi� biednej kobiecie, �e
wkr�tce rozkaz zostanie wykonany.
- Nie! Nie! - zawo�a�a nagle, zatrzymawszy si�. -
Nie, obywatelu, mylisz si�. Nie jestem m��czyzn�...
- A wi�c zbli� si� - rzek� dow�dca - i odpowiadaj.
Dok�d�e to idziesz, nocna pi�kno�ci?
- Ale�, obywatelu, ja nigdzie nie id�... Ja wracam.
- A, wracasz?
10
- Tak jest.
- Jak na uczciw� kobiet�, to zbyt p��no wracasz, oby-
watelko.
- Id� od chorej krewnej.
- Biedna ma�a kotka - powiedzia� przyw�dca, ma-
chn�wszy r�k� tak, �e przestraszona kobieta zatrz�s�a si�
gwa�townie. - A gdzie masz kart�?
- Kart�? Jak to, obywatelu? Co przez to rozumiesz
i czego ��dasz ode mnie?
- Czy nie znasz dekretu Gminy?
- Nie.
- S�ysza�a� przecie�, jak go og�aszano?
- Nie. C�� to znowu za dekret, m�j Bo�e?
- Przede wszystkim ju� si� teraz nie m�wi B�g, lecz
Najwy�sza Istota.
- Przepraszam. Omyli�am si�. To stare przyzwycza-
jenie.
- Z�e, arystokratyczne przyzwyczajenie.
- B�d� si� stara�a poprawi�, obywatelu, lecz m�wi�e�...
- M�wi�em, �e dekret Gminy zabrania wychodzi� po
godzinie dziesi�tej wieczorem bez karty obywatelskiej.
Czy masz t� kart�?
- Niestety, nie mam.
- Zostawi�a� j� u swej krewnej?
- Nie wiedzia�am, �e trzeba wychodzi� z t� kart�.
- A wi�c chod�my do najbli�szego posterunku, tam wy-
t�umaczysz si� grzecznie przed kapitanem. Je�eli b�dzie
z ciebie zadowolony, ka�e ci� dwom �o�nierzom odprowa-
dzi� do domu, a je�eli nie, zatrzyma ci� a� do czasu zasi�g-
ni�cia dok�adniejszych informacji. W lewo zwrot, szybko
naprz�d marsz!
Na skutek okrzyku przera�enia, jaki wyda�a zatrzymana,
przyw�dca ochotnik�w zrozumia�, �e biedna kobieta bar-
dzo l�ka�a si� tego �rodka.
11
- Oho - rzek� - jestem pewien, �e�my z�owili jak��
znakomit� zwierzyn�. No, dalej w drog�, moja ma�a!
I przyw�dca schwyci� r�k� podejrzanej kobiety, wzi��
j� pod rami� i mimo krzyk�w i �ez poci�gn�� za sob� do
posterunku w Palais-Egalite.
Zbli�ali si� w�a�nie do rogatki Serge-nts, gdy nagle jaki�
wysoki m�odzieniec, otulony p�aszczem, ukaza� si� na rogu
ulicy Croix-des-Petite-Champs w chwili, gdy zatrzymana
b�aga�a o wolno��. Ale przyw�dca ochotnik�w, nie zwa-
�aj�c na to, grubia�sko poci�gn�� j� za sob�. Kobieta
krzykn��a na wp�� ze strachu, na wp�� z b�lu.
M�odzieniec widzia� walk�, s�ysza� krzyk, przebieg�szy
wi�c z jednej strony ulicy na drug�, spotka� si� oko w oko
z ma�ym oddzia�em.
- Co to jest? Co robicie z t� kobiet�? - zapyta� tego,
kt�ry wygl�da� na przyw�dc�.
- Nie wtr�caj si�, pilnuj lepiej swego nosa.
- Co to za kobieta, obywatele, i czego od niej chce-
cie? _ powt�rzy� m�odzieniec g�osem jeszcze bardziej sta-
nowczym.
- A ty co� za jeden, �e �miesz nas pyta�?
M�odzieniec rozpi�� p�aszcz, na jego wojskowym mundu-
rze zab�ys�a szlifa.
- Jestem oficerem, jak widzicie - rzek�.
- Oficerem... gdzie?
- W Gwardii Obywatelskiej.
- C�� st�d! C�� nam do tego? - odezwa� si� jeden
z ochotnik�w. - My nie znamy �adnych oficer�w Gwardii
Obywatelskiej!
- Co, co on tam m�wi? - zapyta� drugi przeci�g�ym
akcentem, charakterystycznym dla ludu, a raczej posp�l-
stwa paryskiego.
- On m�wi - powt�rzy� m�odzieniec - �e je�eli szlify
nie nakazuj� szacunku dla oficera, to pa�asz naka�e szacu-
nek dla szlif.
12
To m�wi�c, nieznajomy obroAca m�odej kobiety cofn��
si� o kroik, odrzuci� fa�dy swego p�aszcza i przy �wietle
latarni b�ysn�� jego szeroki, mocny pa�asz. Potem nag�ym
ruchem, �wiadcz�cym, �e nawyk� do zbrojnej walki, chwy-
ci� przyw�dc� ochotnik�w za ko�nierz kurtki i przytykaj�c
mu koniec pa�asza do gard�a, rzek�:
- Teraz pom�wimy z sob� po przyjacielsku.
- Ale�, obywatelu!... - odpowiedzia� przyw�dca, usi-
�uj�c si� wyrwa�.
- Uprzedzam ci�, �e je�li si� tylko poruszysz, je�li po-
ruszy si� kt�ry� z twoich ludzi, natychmiast rozp�atam ci�
mym pa�aszem.
Tymczasem dwaj ludzie z oddzia�u ci�gle pilnowali ko-
biety.
- Pyta�e� mnie, kto jestem - m�wi� dalej m�odzie-
niec - chocia� nie mia�e� do tego prawa, bo nie jeste�
dow�dc� regularnego patrolu. Mniejsza jednak o to. Wiedz,
�e nazywam si� Maurycy Lindey, dnia dziesi�tego kwietnia
dowodzi�em bateri� kanonier�w. Jestem porucznikiem
Gwardii Narodowej i sekretarzem sekcji Braci i Przyja-
ci��. Czy ci to wystarczy?
- Ach, obywatelu poruczniku - odrzek� przyw�dca,
ci�gle zagro�ony ostrzem, kt�re mu coraz bardziej ci��y-
�o - to zupe�nie co innego! Je�eli jeste� w istocie tym,
za kogo si� podajesz, to jeste� dobrym patriot�.
- Wiedzia�em dobrze, �e troch� z sob� pogaw�dziwszy,
wnet si� porozumiemy. No, na ciebie teraz kolej. Odpo-
wiadaj, dlaczego ta kobieta krzycza�a i co�cie jej zrobili?
- Prowadzili�my j� na odwach.
- A to dlaczego?
- Bo nie ma karty obywatelskiej, a os-tatni dekret Gmi-
ny ka�e aresztowa� ka�dego przechodnia spotkanego po
godzinie dziesi�tej na ulicach Pary�a bez karty obywatel-
skiej. Czy�by� mia� zapomnie�, �e ojczyzna jest w nie-
bezpiecze�stwie, �e czarny sztandar powiewa na ratuszu?
13
- Czarny sztandar powiewa na ratuszu i ojczyzna jest
w niebezpiecze�stwie dlatego, �e bandy niewolnik�w ma-
szeruj� na Francj� - odrzek� oficer - nie za� dlatego, �e
jaka� kobieca chodzi po ulicach Pary�a po godzinie dzie-
si�tej. Lecz mniejsza o to, obywatele. Gmina wyda�a de-
kret, post�pujecie zgodnie z prawem i gdyby�cie mi byli od
razu to wszystko powiedzieli, porozumienie mi�dzy nami
nast�pi�oby pr�dzej i nie by�oby tak burzliwe. Dobrze jest
by� patriot�, ale r�wnie� dobrze jest zna� si� na grzecz-
no�ci, a ponadto obywatele winni szanowa� oficer�w, kt�-
rych, jak mi si� zdaje, sami mianowali. A teraz prowad�-
cie sobie t� kobiet�, gdzie wam si� tylko podoba.
- Och, obywatelu! - chwytaj�c Maurycego za r�k�
zawo�a�a z kolei kobieta, kt�ra z trwog� s�ucha�a ca�ego
sporu. - Obywatelu! Nie zostawiaj mnie na pastw� tych
grubian�w na p�� pijanych.
- Dobrze - odpowiedzia� Maurycy - podaj mi r�k�,
odprowadz� ci� wraz z nimi na odwach.
- Na odwach? - ze strachem powt�rzy�a kobieta. -
A po c�� mnie tam macie prowadzi�, kiedy nikomu nic
z�ego nie zrobi�am?
- Zaprowadz� ci� na odwach - odpowiedzia� Maury-
cy - nie dlatego, aby� co� z�ego zrobi�a, nie dlatego na-
wet, aby przypuszczano, �e si� mo�esz tego dopu�ci�, ale
dlatego, �e rozkaz Gminy zabrania wychodzi� bez pozwo-
lenia, a ty go nie masz. - --
- Ale� ja nie wiedzia�am...
- Obywatelko, znajdziesz na odwachu zacnych ludzi,
kt�rzy uwzgl�dni� twoje t�umaczenie. Nie powinna� si�
niczego obawia�.
- Panie - odpowiedzia�a m�oda kobieta, �ciskaj�c r�k�
oficera - nie zniewag si� obawiam, lecz �mierci, bo je�eli
zostan� zaprowadzona na odwach, b�d� zgubiona.
14
NIEZNAJOMA
W g�osie kobiety tyle by�o trwogi, a zarazem godno�ci,
�e Maurycy zadr�a�. G�os nieznajomej jak pr�d elektrycz-
ny przenikn�� jego serce.
Odwr�ci� si� ku ochotnikom. Upokorzeni, �e jeden cz�o-
wiek umia� utrzyma� ich w szachu, rozmawiali mi�dzy
sob� chc�c widocznie odzyska� powag�, by�o ich bowiem
o�miu przeciwko jednemu, a trzech mia�o strzelby, pozo-
stali za� pistolety i piki. Maurycy posiada� tylko pa�asz,
walka wi�c nie mog�a by� r�wna.
Nieznajoma r�wnie dobrze to rozumia�a i opu�ciwszy
g�ow� na piersi, westchn��a.
Maurycy za�, zmarszczywszy brwi, zacisn�wszy z�by,
z obna�onym ci�gle pa�aszem, waha� si� mi�dzy wsp��-
czuciem, kt�re mu nakazywa�o broni� tej kobiety, a obo-
wi�zkiem obywatela, kt�ry mu radzi� wyda� j� w r�ce
w�adzy.
Wtem na rogu ulicy Bons-Enfants zab�ys�o kilka luf ka-
rabinowych i da� si� s�ysze� miarowy krok patrolu, kt�ry
widz�c stoj�c� gromadk�, zatrzyma� si� o kilka krok�w,
a kapral zawo�a�:
- Kto idzie!
- Przyjaciel! - krzykn�� Maurycy. - Zbli� si� tu, Lo-
rin.
Ten, kt�ry rozkaz otrzyma�, zbli�y� si� �ywo, krocz�c
na czele o�miu �o�nierzy. -K
- Czy to ty, Maurycy? - spyta� kapral. - Rozpustni-
ku, co robisz o tej godzinie na ulicy?
- Widzisz, �e wracam z posiedzenia Braci i Przyjaci��.
- Tak... i udajesz si� na posiedzenie si�str i przyjaci�-
�ek. Znamy si� na tym.
15
- Nie, mylisz si�, przyjacielu. Szed�em teraz wprost do
siebie i oto spotka�em na drodze obywatelk�, wyrywaj�c�
si� z r�k obywateli ochotnik�w. Podbieg�em i spyta�em,
dlaczego j� aresztowano.
- Poznaj� ci� teraz - rzek� Lorin. - Taki to charak-
ter maj� francuscy rycerze.
Nast�pnie, zwracaj�c si� do ochotnik�w, zapyta�: -
- A dlaczego aresztowali�cie t� kobiet�?
- Ju�e�my to powiedzieli porucznikowi - odrzek� przy-
w�dca ma�ego oddzia�u. - Nie mia�a karty obywatelskiej.
- O! o! - rzek� Lorin - a to ci wielka zbrodnia!
- Nie wiesz wi�c, jaki jest rozkaz Gminy? - spyta�
przyw�dca ochotnik�w.
- Prawda! prawda! Ale jest drugi rozkaz, kt�ry znosi
tamten.
- Jaki?
- Chciej tylko pos�ucha�:
Bo mi�o�� wyrok wyda�a,
Ze nawet i na Parnasie
Pi�kno�� i m�odo�� b�dzie mia�a
Wolny przyst�p i w dnia czasie.
I c�� ty na ten rozkaz, obywatelu? Ja my�l�, �e jest bardzo
odpowiedni w tym momencie.
- Prawda, ale nie jest ostateczny. Po pierwsze, nie by�
og�oszony w Monitorze, po wt�re, nie jeste�my wcale na
Parnasie, po trzecie, teraz jest noc, a wreszcie, obywatelka
nie jest mo�e ani m�oda, ani �adna, ani mi�a.
- Za�o�� si�, �e przeciwnie - podchwyci� Lorin. -
No, obywatelko, przekonaj mnie, �e mam s�uszno��, pod-
nie� kaptur i niech wszyscy os�dz�, czy ten wiersz m�g�
ciebie dotyczy�?
- O, panie! - zawo�a�a m�oda kobieta, tul�c si� do
Maurycego. - Broni�e� mnie przed nieprzyjaci��mi, bro�-
�e teraz przed przyjaci��mi, b�agam ci�!
l S
- Widzicie, jak ona si� kryje? - rzek� przyw�dca
ochotnik�w. - To musi by� szpieg arystokrat�w albo noc-
na w��cz�ga, ladaco jakie�.
- Och, panie! - zawo�a�a m�oda kobieta, czyni�c krok
w stron� Maurycego i ods�aniaj�c twarz przecudnej uro-
dy. - O, spojrzyj na mnie, czym podobna do tego, co
oni m�wi�?
Maurycy patrzy� oczarowany. Nigdy nie marzy� o po-
dobnym widoku, lecz trwa�o to zaledwie chwil�, gdy� nie-
znajoma szybko zakry�a twarz.
- Lorin - rzek� Maurycy - powiedz, �e sam zaprowa-
dzisz aresztowan� na odwach. Masz do tego prawo. Je-
ste� dow�dc� patrolu.
- Dobrze - odpowiedzia� m�ody kapral - rozumiem
ci�.
I zwracaj�c si� do nieznajomej, doda�:
- No, no, moja pi�kna, poniewa� nie chcesz ujawni�,
kim jeste�, musisz si� uda� z nami.
- Jak to, z wami? - zawo�a� przyw�dca ochotnik�w.
- A tak, odprowadzimy obywatelk� na ratusz, gdzie
stoimy na warcie, a tam dowiemy si�, co to za jedna.
- Nic z tego nie b�dzie - odrzek� przyw�dca pierw-
szego oddzia�u. - Ona do nas nale�y, my wi�c si� ni�
zajmiemy.
- Ej, obywatele, obywatele - odezwa� si� Lorin - wi-
dz�, �e si� pogniewamy.
- Gniewajcie si� lub nie, do licha, wszystko mi jedno.
My jeste�my prawdziwymi �o�nierzami Republiki i kiedy
wy patrolujecie ulice, my musimy przelewa� krew na
granicach.
- Strze�cie si�, aby�cie jej tu po drodze nie przelali,
a to bardzo �atwo mo�e nast�pi�, je�eli nie b�dziecie
grzeczniejsi.
- Grzeczno�� to rzecz arystokrat�w, a my jeste�my san-
kiuloci - odparli ochotnicy.
3 - A- Dumaa
17
- No, no - rzek� Lorin - nie m�wcie przy pani o po-
dobnych rzeczach. Mo�e ona Angielka. Nie gniewaj si�
o to przypuszczenie, m�j pi�kny nocny ptaszku - rzek�
uprzejmie zwracaj�c si� do nieznajomej, i doda�:
Tak wyrzek� poeta, a wi�c niech tak b�dzie.
Powt�rzmy s�owa poety pieszczone.
Anglia dla niego to gniazdo �ab�dzie,
Na wielkie jezioro puszczone.
- Aha, zdradzasz si� - rzek� przyw�dca ochotnik�w. -
Sam si� przyznajesz, �e jeste� agentem Pitta, na �o�dzie
angielskim i...
- Milcz! - zawo�a� Lorin. - Nie znasz si� wcale na
poezji, m�j przyjacielu, b�d� wi�c z tob� m�wi� proz�.
S�uchaj: my, gwardzi�ci narodowi, jeste�my �agodni i cier-
pliwi, ale wszyscy�my dzie�mi Pary�a, to znaczy, �e je�li
nam kto zalezie za sk�r�, damy mu po uszach.
- Pani - rzek� Maurycy - widzisz, na co si� zanosi.
Za pi�� minut tych kilkunastu ludzi b�dzie bi�o si� o cie-
bie. Czy� dobra wola tych, kt�rzy pragn� ci� broni�, za-
s�uguje na przelew krwi?
- Panie - odpowiedzia�a nieznajoma za�amuj�c r�ce -
tylko jedn� rzecz mog� panu wyzna�: je�eli ka�esz mnie
aresztowa�, sprowadzi to na mnie i na innych tak wielkie
nieszcz��cie, �e wol�, aby� mnie zabi� broni�, kt�r� trzy-
masz w r�ku, i trupa mego wrzuci� do Sekwany, ni� gdy-
by� mia� mnie opu�ci�. '
- Dobrze - odrzek� Maurycy. - Bior� wszystko na
siebie.
I pu�ciwszy r�ce pi�knej nieznajomej, kt�re trzyma�
w swoich, rzek� do gwardzist�w narodowych:
- Obywatele! Jako wasz oficer, jako patriota, jako
Francuz, rozkazuj� wam, aby�cie bronili tej kobiety. A ty,
Lorin, je�eli kt�ry� z tych �otr�w pi�nie cho� s�owo, na
bagnet go!
18
- Za bro�! - zakomenderowa� Lorin.
- O Bo�e! Bo�e! - zawo�a�a nieznajoma, os�aniaj�c
g�ow� kapturem i opieraj�c si� o kamienny s�upek. -
O Bo�e! Miej mnie w swojej opiece!
Ochotnicy starali si� ustawi� w szyku do obrony. Jeden
z nich strzeli� nawet z pistoletu i kula przeszy�a kapelusz
Maurycego.
- Do ataku bro�! - krzykn�� Lorin.
I w�r�d ciemno�ci nocy wszcz��a si� walka i zamiesza-
nie, da�o si� s�ysze� par� wystrza��w z r�cznej broni, po-
tem krzyki i przekle�stwa. Nikt jednak nie przyby� na
miejsce b�^ki, bo, jak wspomnieli�my, kr��y�y g�uche
wie�ci o rzezi, mniemano wi�c mo�e, �e to jej pocz�tek.
Kilka okien wprawdzie otworzy�o si�, lecz je natychmiast
zamkni�to.
Ochotnicy, mniej liczni i nie tak dobrze uzbrojeni, w jed-
nej chwili zostali pokonani. Dw�ch ci��ko raniono, czte-
rech przyparto do muru z bagnetem przy piersi.
- A co? - odezwa� si� Lorin. - Spodziewam si�, �e
teraz b�dziecie �agodni jak baranki. Co do ciebie, obywa-
telu Maurycy, zobowi�zuj� ci� odprowadzi� t� kobiet� na
ratusz. Jeste� za ni� odpowiedzialny, rozumiesz?
- Rozumiem - odrzek� Maurycy i doda� po cichu: -
A has�o?
- Tam, do diab�a - szepn�� Lorin, drapi�c si�
w ucho. - Has�o!
- Mo�e boisz si�, abym nie zrobi� z niego z�ego u�ytku?
- O, na honor! - przerwa� Lorin. - U�yj go, jak
chcesz, wszak to twoja rzecz.
- Powiesz wi�c? - rzek� znowu Maurycy.
- Zaraz, ale pozw�l najpierw pozby� si� tych w��cz�-
g�w. A potem, zanim si� rozstaniemy, chc� ci udzieli� jesz-
cze jednej dobrej rady.
- Dobrze, zaczekam.
19
Lorin wr�ci� ku swym gwardzistom, kt�rzy ci�gle trzy-
mali ochotnik�w w szachu.
- No c��, czy dosy� ju� macie teraz? - spyta�.
- Dosy�, dosy�, ty psie �yrondystowski - odpar� przy-
w�dca.
- Mylisz si�, m�j przyjacielu - spokojnie rzek� Lo-
rin. - Jeste�my lepsi od ciebie sankiuloci, bo nale�ymy do
klubu Termopile, kt�remu, jak si� spodziewam, nikt nie
odm�wi patriotyzmu. Ka� odej�� tym obywatelom!
- Je�eli jednak ta podejrzana kobieta...
- Gdyby by�a podejrzana, uciek�aby ju� podczas utarcz-
ki, zamiast czeka� jej ko�ca.
- Hm! - mrukn�� jeden z ochotnik�w. - Obywa tel^
Termopil m�wi prawd�.
- Zreszt�, przekonamy si� o tym, bo przyjaciel m�j od-
prowadzi j� do ratusza, a my tymczasem wst�pimy gdzie�
napi� si� za pomy�lno�� narodu.
- Wst�pimy napi� si�? -- powt�rzy� przyw�dca.
- Tak jest, mam wielkie pragnienie, a znam �adn� ta-
wern� przy ulicy Thomas-du-Louvre.
- Czemu� tego od razu nie powiedzia�, obywatelu? �a-
�ujemy mocno, �e�my zw�tpili o twoim patriotyzmie. No,
ale teraz, w imi� narodu i prawa, u�ciskajmy si�.
- U�ciskajmy sa� - rzek� Lorin.
To m�wi�c ochotnicy z zapa�em uca�owali narodowych
gwardzist�w. W owym czasie r�wnie ch�tnie �ciskano si�,
jak zabijano.
- - A teraz, przyjaciele - zawo�a�y razem oba po��czone
oddala�y - na r�g ulicy Thomp.s-du-Louyre!
- - A my? - �a�o�nie odezwali si� ranni. - Czy�by�cie
mieli nas tu zostawi�?
- Ma si� rozumie�! - rzek� Lorin. -- Zostawimy dziel-
nych, kt�rzy przez pomy�k� polegli w walce ze wsp��-
ziomkami i patriotami. No, ale przy�lemy wam nosze,
a tymczasem dla rozrywki �piewajcie sobie Marsylianky.
20
Potem, gdy gwardzi�ci i ochotnicy, prowadz�c si� pod
r�ce, zmierzali ku placowi Palais-figalite, Lorin zbli�y� si�
do Maurycego, kt�ry wraz z nieznajom� sta� na rogu ulicy
Co q, i doda�:
- Maurycy, przyrzek�em da� ci rad�. Oto ona: chod�
z nami, a nie kompromituj si� odprowadzaniem tej oby-
watelki, kt�ra wprawdzie wydaje si� czaruj�ca, ale tym
bardziej podejrzana. Czaruj�ce kobiety, kt�re o p��nocy
biegaj� po ulicach Pary�a...
- Panie - rzek�a kobieta - b�agam ci�, nie s�d� mnie
z powierzchowno�ci!
- Przede wszystkim robi pani wielki b��d, m�wi�c mi
"panie", rozumiesz, obywatelko? No, ale i ja m�wi� ci
tak�e "pani".
- Tak jest, masz s�uszno��, obywatelu, ale pozw�l twe-
mu przyjacielowi spe�ni� dobry uczynek.
- A to w jaki spos�b?
- Przez odprowadzenie mnie do domu i zaopiekowanie
si� mn� w drodze.
- Maurycy, Maurycy! - rzek� Lorin. - Rozwa� do-
brze, co czynisz. Nara�asz si� strasznie!
- Wiem o tym - odpowiedzia� m�odzieniec - ale c��
chcesz! Je�eli opuszcz� t� biedn� kobiet�, pierwszy lepszy
patrol znowu j� zaaresztuje.
- O tak, tak. Gdy tymczasem przy tobie, panie, chcia-
�am powiedzie� przy, tobie, obywatelu, b�d� ocalona!
- S�yszysz? Powiada, �e b�dzie ocalona! - podchwyci�
Lorin. - Wi�c grozi jej jakie� wielkie niebezpiecze�stwo.
- No, no, m�j kochany Lorin, b�d�my sprawiedliwi -
odpar� Maurycy. - Jest to albo dobra patriotka, albo ary-
stokratka. Je�li jest arystokrafk�, to znaczy, �e �le zro-
bili�my, opiekuj�c si� ni�, a je�li jest dobr� patriotk�, to
broni� jej by�o naszym obowi�zkiem.
- Wybacz, przyjacielu, nie wiem, co by na to powie-
dzia� Arystoteles, ale twoje rozumowanie nie ma sensu.
ai
- Ech, Lorin - odrzek� Maurycy - dosy� ju� tej gada-
niny. Prosz� ci�, pom�wmy rozs�dnie. Powiesz mi has�o
czy nie?
- Widzisz, Maurycy, ��dasz ode mnie albo po�wi�cenia
obowi�zku dla przyjaciela, albo po�wi�cenia przyjaciela
dla obowi�zku. A ja boj� si�, m�j drogi, abym nie po�wi�-
ci� obowi�zku!
- M�j drogi, jedno albo drugie, wybieraj. Ale, na Boga,
wybieraj natychmiast!
- Ale nie naduzyjesz mojej dobroci?
- Przyrzekam.
- To za ma�o: przysi�gnij!
- Ale jak?
- Przysi�gnij na o�tarzu ojczyzny.
Lorin zdj�� kapelusz, poda� go Maurycemu od strony,
gdzie by�a kokarda, a ten uwa�aj�c to za bardzo natural-
ne, z ca�� powag� z�o�y� ��dan� przysi�g� na tym zaimpro-
wizowanym o�tarzu.
- Wi�c, s�uchaj - rzek� Lorin - oto has�o: "Galia
i Lutecja"! A cho�by ci kto powiedzia�, jak mnie przed
chwil�: "Galia i Lukrecja", nie r�b z tego kwestii, jedno
i drugie brzmi po rzymsku.
- Obywatelko - odezwa� si� Maurycy - teraz jestem
na twoje us�ugi. Dzi�kuj� ci, Lorin.
- Szcz��liwej podr��y! - odrzek� ten�e wk�adaj�c na
g�ow� "o�tarz ojczyzny" i wierny swemu upodobaniu, od-
dali� si� �piewaj�c.
III
ULICA FOSSES-SAINT-V1CTOR
Maurycy, znalaz�szy si� sam z m�od� kobiet�, by� przez
chwil� zak�opotany. Obawa, aby nie zosta� oszukany, pe�-
22
na uroku pi�kno�� nieznajomej zaniepokoi�y jego republi-
ka�skie sumienie i wstrzyma�y go w chwili, gdy mia� po-
da� r�k� m�ode] kobiecie.
- Dok�d idziesz, obywatelko? - zapyta�.
- O, bardzo daleko - odpowiedzia�a.
- Ale dok�d?
- W stron� Ogrodu Botanicznego.
- Dobrze. Chod�my!
- O, m�j Bo�e - rzek�a nieznajoma - wiem, �e na-
przykrzam si� panu, lecz prosz� mi wierzy�, gdybym by�a
nara�ona na zwyk�e niebezpiecze�stwo, nie nadu�ywa�a-
bym pa�skiej wspania�omy�lno�ci.
- Wi�c z jakiego to powodu - odpowiedzia� Maury-
cy - znajdujesz si� pani o tej godzinie na ulicach Pary-
�a? Czy pr�cz nas spostrzeg�a� cho�by jedn� osob�?
- Ju� panu m�wi�am, �e by�am z wizyt� na przed-
mie�ciu Roule. Wysz�am w po�udnie nie wiedz�c wcale, co
zasz�o, powracaj�c, r�wnie� nie wiedzia�am o niczym. Ca�y
czas sp�dzi�am w domu znajduj�cym si� nieco na uboczu.
- Tak - podchwyci� Maurycy p��g�osem - zapewne
w jakiej� jaskini arystokratycznej. Obywatelko, przyznaj
si�, �e prosz�c mnie o obron�, w duchu �miejesz si� z tego,
�e si� jej podejmuj�.
.- Ja? - zawo�a�a. - Jak to?
- Bez w�tpienia. Masz przed sob� republikanina, kt�ry
przez to, �e si� tob� opiekuje, zdradza swoj� spraw�.
- Obywatelu - odpar�a �ywo nieznajoma - jeste�
w b��dzie, gdy� tak samo jak ty kocham Republik�.
- Zatem jeste�, obywatelko, dobr� patriotk�, a wi�c po
co si� ukrywasz? Sk�d idziesz?
- Lito�ci, m�j panie! - zawo�a�a nieznajoma.
W s�owach "m�j panie" przebija�o tak g��bokie i deli-
katne uczucie wstydu i �alu, �e Maurycy, uleg�szy wra�e-
niu, jakie wywo�a�y na nim jej s�owa, pomy�la�: "Zapew-
ne ta kobieta powraca z jakiej� czu�ej schadzki." Na t�
23
my�l uczu� jakby uk�ucie w sercu, i sam nie wiedz�c dla-
czego, sta� si� od tej chwili milcz�cy.
Tymczasem nasi nocni w�drowcy doszli ju� do ulicy
Verrerie. Po drodze spotkali trzy czy cztery patrole, kt�re
us�yszawszy has�o, przepu�ci�y ich. Dopiero oficer, dowo-
dz�cy ostatnim, czyni� pewne trudno�ci. Maurycy opr�cz
has�a musia� wymieni� swoje nazwisko i miejsce zamiesz-
kania.
- Dobrze - odpowiedzia� oficer - a obywatelka?...
- Co, obywatelka?
- Kto ona jest?
- To... to siostra mojej �ony.
Oficer przepu�ci� ich.
- Pan jest �onaty? - wyszepta�a nieznajoma.
- Nie, pani, a dlaczego o to pytasz?
- Bo �atwiej by�o powiedzie� - odpar�a, �miej�c si� -
i� jestem pa�sk� �on�.
- Pani - odpowiedzia� Maurycy - imi� �ony jest
�wi�tym tytu�em i lekkomy�lnie nie powinno si� nim sza-
fowa�. Nie mam zaszczytu zna� pani.
Obecnie przysz�a kolej na nieznajom�: poczu�a si� do-
tkni�ta. Milcza�a.
W tej chwili przechodzili przez most Marie. Nieznajoma
przy�pieszy�a kroku, jak gdyby zbli�a�a si� do kresu swo-
jej drogi.
- Zapewne jeste�my w dzielnicy, gdzie pani miesz-
ka? - zapyta� Maurycy.
- Tak, obywatelu - odrzek�a nieznajoma - ale tu w�a-
�nie bardziej ni� gdziekolwiek potrzebuj� twej pomocy.
- Pani, zabraniasz mi by� niedyskretnym, a jednocze-
�nie swymi s�owami coraz bardziej podniecasz moj� cie-
kawo��. To nieszlachetne! Prosz� o nieco wi�cej zaufania.
S�dz�, �em na nie zas�u�y�. Czy ze swojej strony nie uczy-
nisz mi pani tego zaszczytu, abym si� dowiedzia�, z kim
m�wi�?
24
- M�wisz pan z kobiet� - z u�miechem przerwa�a nie-
znajoma - kt�r� uwolni�e� od najwi�kszego w �yciu nie-
bezpiecze�stwa i kt�ra te� do �mierci nie przestanie ci by�
za to wdzi�czna.
- Ja tyle nie ��dam, droga pani. Nie b�d� mi tak
wdzi�czna, lecz raczej wyjaw mi swe nazwisko.
- To niemo�liwe.
- A jednak musia�aby� je wyjawi� pierwszemu lep-
szemu sier�antowi, gdyby ci� zaprowadzono na odwach.
- Nie, nigdy! - zawo�a�a nieznajoma.
- W takim razie posz�aby�, pani, do wi�zienia.
- Gotowa by�am na wszystko.
- A wi�zienie w obecnych czasach...
- R�wna si� rusztowaniu, wiem o tym dobrze.
- A wola�aby� pani rusztowanie?
- Wola�abym ni� zdrad�... Bo wyjawi� moje nazwisko
by�oby to samo, co zdradzi�!
- Widz�, �e mia�em s�uszno��, utrzymuj�c, �e jako re-
publikaninowi dziwn� mi pani ka�esz odgrywa� rol�!
- Gra pan rol� wspania�omy�lnego. Spotyka pan bied-
n� kobiet�, kt�r� zniewa�aj�, nie pogardzasz ni�, chocia�
nie nale�y do ludu, a poniewa� mo�e st� zn�w spotka� ze
zniewagami, aby j� ochronie, odprowadzasz j� pan do
dzielnicy, w kt�rej mieszka. Oto wszystko.
- Tak, s�usznie pani m�wi, �e "to wszystko". Ja r�w-
nie� tak bym my�la�, gdybym ci� nie by� widzia�. Lecz
pi�kno�� twoja i j�zyk, jakim m�wisz, �wiadcz�, �e jeste�
kobiet� znakomitego rodu. To wszystko stoi w takiej
sprzeczno�ci z twoim ubiorem i z t� n�dzn� dzielnic�, i�
utwierdzam si� w przekonaniu, �e wycieczka pani o tej
porze kryje w sobie jak�� tajemnic�. Milczysz, pani? No,
dobrze, wi�c nie m�wmy o tym. Jak daleko jeszcze do
mieszkania pani?
Znale�li si� w�a�nie na ulicy Fosses-Saint-Victor.
25
- Widzisz pan ten ma�y czarny budynek? - spyta�a
nieznajoma, wskazuj�c r�k� na dom, po�o�ony za murem
Ogrodu Botanicznego. - Tam si� po�egnamy.
- Jestem na twe us�ugi, pani.
- Gniewa si� pan?
- Bynajmniej, ale w�a�ciwie jakie� to ma znaczenie?
-' Wielkie, bo chc� prosi� pana o jeszcze jedn� lask�.
- O jak�?
- O bardzo czu�e i bardzo szczere po�egnanie... O po-
�egnanie przyjacielskie!
- O przyjacielskie po�egnanie? Zbyt wielki czyni mi
pani zaszczyt. Szczeg�lny to przyjaciel, kt�ry nie zna na-
zwiska przyjaci��ki, nie zna jej adresu, bo go przed nim
ukrywa z obawy zapewne, aby jej nie nudzi� swymi od-
wiedzinami.
M�oda kobieta spu�ci�a g�ow� i nic nie odpowiedzia�a.
- Wreszcie, prosz� pani - m�wi� dalej Maurycy -
je�li natrafi�em na �lad jakiej� tajemnicy, nie na mnie
gniewa� si� nale�y. Nie stara�em si� o to wcale.
- Ot�� jeste�my u celu - rzek�a nieznajoma.
Przed nimi wida� by�o star� ulic� Saint-Jacques z czar-
nymi, wysokimi domami i uliczki, na kt�rych znajdowa�y
si� liczne farbiamie i garbarnie, gdy� o par� krok�w stam-
t�d p�yn��a rzeczka Bievre.
- Jak to? - spyta� Maurycy. - Tutaj pani mieszka?
- Tak, panie.
- To niemo�liwe.
- A jednak tak jest w istocie. Zegnam ci�, dzielny ry-
cerzu. Zegnam ci�, wspania�omy�lny protektorze!
- Zegnam pani� - odpowiedzia� z lekk� ironi� Maury".
cy. - Lecz chciej mi pani powiedzie�, dla mego spokoju,
czy �adne d ju� teraz nie grozi niebezpiecze�stwo?
- �adne.
-- No, wi�c odchodz�.
26
Rzek�szy to, Maurycy cofn�� si� � zimno uk�oni�.
Nieznajoma sta�a przez chwil� nieruchomo na swoim
miejscu.
- Nie chcia�abym w ten spos�b rozsta� si� z panem -
rzek�a. - Prosz� ci�, panie Maurycy, podaj mi r�k�.
Maurycy zbli�y� si� do nieznajomej i spe�ni� jej ��danie.
W tym momencie poczu�, �e nieznajoma wsuwa mu pier�-
cie� na palec.
- No, no, obywatelko, co czynisz? Czy nie zdajesz so-
bie sprawy, �e tracisz jeden z twych pier�cionk�w?
- Panie - rzek�a - �le czynisz.
- O ma�o nawet nie okaza�em si� niewdzi�czny, praw-
da?
- No, prosz� ci�... panie... m�j przyjacielu... nie opusz-
czaj mnie w ten spos�b. Powiedz, czego ��dasz? Czego ci
potrzeba?
- Mo�e tego, bym zosta� op�acony? - powiedzia� z go-
rycz� m�ody cz�owiek.
- Nie, nie - odpar�a nieznajoma z czaruj�cym u�mie-
chem - chc� tylko, aby� mi pan przebaczy�, �e musz�
ukry� przed tob� pewn� tajemnic�.
Maurycy, widz�c mimo ciemno�ci pi�kne oczy, b�ysz-
cz�ce od �ez, czuj�c dr�enie delikatnej r�ki, kt�r� trzyma�,
s�ysz�c g�os, kt�ry zabrzmia� tak b�agalnie, zapomnia�
o gniewie zupe�nie.
- Chcia�bym ujrze� pani� raz jeszcze - zawo�a� z za-
pa�em.
- Niepodobna.
- Chocia� raz tylko, na jedn� godzin�, minut�, sekun-
d�...
- Niepodobna, powtarzam panu.
- Jak to? - zapyta� Maurycy. - Wi�c pani m�wi na
serio, �e ju� jej nigdy nie zobacz�?
- Nigdy - odrzek�a niby bolesne echo nieznajoma.
27
- O pani, ulituj si� nade mn� - powiedzia� Maurycy.
I podni�s� g�ow�, i potrz�sn�� ni� tak, jakby chcia� si�
uwolni� od nieuchronnej si�y przeznaczenia.
Nieznajoma spogl�da�a na� z dziwnym wyrazem twarzy.
Wida�, �e sama by�a bliska uczucia, jakie w nim wzbu-
dzi�a.
- Pos�uchaj pan - rzek�a po chwili milczenia, prze-
rwanego jedynie westchnieniem, kt�re Maurycy na pr��no
usi�owa� st�umi�. - Czy przysi�gniesz mi pan na honor,
�e zamkniesz oczy w chwili, w kt�rej ka�� ci to uczyni�,
�e ich nie otworzysz przynajmniej w ci�gu sze��dziesi�ciu
sekund? Ale... na honor.
- Je�eli przysi�gn�, to c�� si� ze mn� stanie?
- Przekonasz si�, �e dowiod� ci mojej wdzi�czno�ci
w taki spos�b, w jaki przyrzekam, �e jej nigdy � nikomu
dowodzi� nie b�d�, chocia�by nawet wi�cej ni� pan dla
mnie uczyni�, co zreszt� by�oby bardzo trudne.
- Ale w ko�cu, czy nie mog� wiedzie�?...
- Nie, zawierz mi pan, a zobaczysz.
- Doprawdy, pani, nie wiem, czy� jest anio�em, czy
szatanem.
- Przysi�gasz pan?
- No, dobrze. Przysi�gam.
- Cokolwiek b�d� nast�pi, nie otworzysz pan oczu...
Cokolwiek nast�pi... Czy rozumie pan dobrze? Chocia�by�
nawet czu�, �e ci� pchni�to sztyletem.
- Czuj� si� jakby odurzony tym ��daniem.
- Przysi�gasz pan? Zdaje mi si�, �e niewiele ryzyku-
jesz.
- A wi�c przysi�gam, cokolwiek si� stanie... - powie-
dzia� Maurycy, zamkn�� oczy i zatrzyma� si�. - Pozw�l
mi, pani, ujrze� ci� raz jeszcze - rzek�. - Raz tylko, b�a-
gam.
M�oda kobieta odrzuci�a kaptur z u�miechem niezupe�nie
as
pozbawionym zalotno�ci. W �wietle ksi��yca wynurzaj�-
cego si� w�a�nie spoza chmur m�ody cz�owiek po raz wt�-
ry ujrza� spadaj�ce w puklach d�ugie, czarne jak heban
w�osy, wspania�e �uki brwi, dwoje wielkich omdlewaj�-
cych oczu o wykroju migda�a, kszta�tny nos i �wie�e b�ysz-
cz�ce usta jak korale.
- Jeste� pani pi�kna, cudownie pi�kna, zbyt pi�kna! -
zawo�a� Maurycy.
- Zamknij pan oczy - powiedzia�a nieznajoma.
Maurycy spe�ni� ��danie.
M�oda kobieta uj��a obie jego r�ce i nagle zdawa�o mu
si�, jakby przy swej twarzy poczu� pachn�ce ciep�o i jakby
jakie� usta dotkn��y jego ust, zostawiaj�c w nich pier-
�cie�, kt�rego przyj�� nie chcia� przed chwil�.
Dotkni�cie to by�o nag�e jak my�l, a pal�ce jak p�o-
mie�. Maurycy dozna� wra�enia podobnego do b�lu, tak
by�o niespodziewane i dojmuj�ce, tak wnikn��o w g��b
jego serca i tak nim wstrz�sn��o.
Uczyni� nag�y ruch i wyci�gn�� r�ce przed siebie.
- Przysi�ga - zawo�a� oddalony g�os.
Maurycy zakry� oczy r�kami, aby pokona� pokus�. Nie
liczy� ju�, nie my�la�, ale sta� niemy, nieruchomy, poru-
szony do g��bi.
Po chwili us�ysza� jakby trzask zamykanych drzwi
o pi��dziesi�t lub sze��dziesi�t krok�w od niego, po czym
zapad�a g�ucha cisza.
Wtedy dopiero otworzy� oczy i spojrza� woko�o jakby
przebudzony ze snu. Mo�e by�by s�dzi�, �e si� w istocie
przed chwil� obudzi�, �e wszystko, co si� zdarzy�o, by�o
tylko snem, gdyby w zaci�ni�tych ustach nie trzyma� pier-
�cienia, kt�ry �wiadczy�, �e ta niezwyk�a przygoda by�a
rzeczy wi� to�ci�.
29
IV
�WCZESNE ZWYCZAJE
Gdy Maurycy Lindey ockn�� si� i spojrza� wok�� siebie,
zobaczy� tylko ciemne uliczki. Szuka�, przypomina� sobie,
ale miesza�o mu si� w g�owie. Noc by�a ciemna, ksi��yc,
kt�ry wynurzy� si� na chwil� spoza chmur, aby o�wieci�
pi�kn� twarz nieznajomej, teraz znowu skry� si� za nimi.
Po chwili okrutnej niepewno�ci m�odzieniec nasz uda� si�
do swego mieszkania przy ulicy Roule.
Na ulicy Sainte-Avoye zdziwi� go widok mn�stwa pa-
troli, kr���cych po dzielnicy Tempie.
- A co to znowu nowego, sier�ancie? - zapyta� do-
w�dc� patrolu, kt�ry wr�ci� w�a�nie z ulicy Fontaines,
gdzie dokona� rewizji.
- Co nowego? - odpowiedzia� sier�ant. - Oto chcia-
no dzisiejszej nocy wykra�� wdow� po Capecie z ca�ym
jej gniazdem.
- A to jakim sposobem?
- Obcy patrol, dowiedziawszy si�, nie wiem za czyim
po�rednictwem, o ha�le, dosta� si� do Tempie w ubiorze
strzelc�w Gwardii Narodowej i mia� dokona� wykradzenia.
Na szcz��cie, ten, co gra� rol� kaprala, m�wi�c z oficerem
dy�urnym u�y� wyrazu "panie" i zdradzi� si�, arystokrata!
- Do diab�a! - rzek� Maurycy. - A czy zatrzymano
spiskowc�w?
- Nie. Patrol zdo�a� dosta� si� na ulic� i przepad�.
- Czy jest jaka� nadzieja schwytania �otr�w?
- Wa�ne tylko by�o, aby uj�� jednego z nich, miano-
wicie dow�dc�... Wysoki, chudy. Jeden z cz�onk�w stra�y
miejskiej wprowadzi� go mi�dzy gwardzist�w. Nabiegali�-
my si� za zb�jem, ale znalaz� tylne drzwi i uciek� ulic�
Madelonnettes.
30
W ka�dym innym przypadku Maurycy pozosta�by ca��
noc z patriotami czuwaj�cymi nad bezpiecze�stwem Repu-
bliki. Niestety, od godziny nie tylko mi�o�� do ojczyzny
zajmowa�a jego my�li. Poszed� wi�c dalej swoj� drog�,
gdy� �wie�a wiadomo�� zatar�a si� szybko w jego pami�ci.
Zreszt� wie�ci o usi�owaniach wykradzenia tak cz�sto si�
powtarza�y i patrioci tak dobrze wiedzieli, i� w pewnych
okoliczno�ciach u�ywano tych pog�osek jako �rodka poli-
tycznego, �e naszego m�odego republikanina nie napawa�o
to niepokojem.
W domu zasta� Maurycy swego oficjalist� - w owej
epoce nie by�o s�u��cych, dlatego u�ywamy s�owa "ofi-
cjalista" - kt�ry czekaj�c na niego zasn�� i �pi�c, chrapa�
z niepokoju.
Obudzi� go, przestrzegaj�c wszystkich wzgl�d�w nale�-
nych bli�niemu, kaza� zdj�� sobie buty i odes�a� go, aby
mu nie przeszkadza� w rozmy�laniach. Potem po�o�y� si�,
a poniewa� by�o p��no, sen wkr�tce pokona� jego zm�-
czony umys�.
Nazajutrz znalaz� Maurycy �ltetoliku obok ���ka - list.
Pismo by�o wytworne, kre�lone nieznan� r�k�. Spojrza�
na piecz�tk�, widnia� na niej tylko jeden angielski wyraz:
"Nothing" - Nic.
Otworzy� i odczyta� nast�puj�ce s�owa:
"Dzi�kuj�!
Dozgonna wdzi�czno�� w zamian za wieczne zapomnie-
nie!..."
Maurycy zawo�a� oficjalist� - prawdziwi patrioci nie
dzwonili, bo dzwonek przypomina� czasy niewolnictwa,
a ponadto wielu oficjalist�w, obejmuj�c s�u�b� u swych
pan�w, zastrzega�o to sobie, a panowie zgadzali si� ch�tnie
na ten warunek.
Oficjalista Maurycego przed trzydziestu laty otrzyma�
na chrzcie �wi�tym imi� Jan. Obecnie, uwa�aj�c, �e "Jan"
31
tchnie arystokracj� i deizmem, sam zmieni� sobie imi� na
"Scewola".
- Scewola - zapyta� Maurycy - co to za list?
- Nie wiem, obywatelu.
- Kto ci go da�?
- Od�wierny.
- A jemu kto przyni�s�?
- Jaki� goniec zapewne, bo nie widz� narodowej pie-
cz�ci.
- Zejd� i popro� do minie od�wiernego.
Od�wierny przyby� natychmiast, bo wzywa� go Maurycy,
a Maurycego lubili wszyscy, z kt�rymi ��czy�y go jakie-
kolwiek stosunki. O�wiadczy� on, �e gdyby chodzi�o o in-
nego z lokator�w, to by�by go poprosi�, aby pofatygowa�
si� na d��.
Od�wierny nazywa� si� Arystydes.
Maurycy dowiedzia� si� od niego, �e list przyni�s� jaki�
nieznajomy oko�o �smej rano. Nasz m�odzieniec nadarem-
nie powtarza� pytania, na pr��no zadawa� je w r��ny
spos�b - od�wierny nie by� w stanie nic wi�cej mu po-
wiedzie�. Maurycy prosi� go, aby przyj�� dziesi�� frank�w,
i zaklina�, aby w wypadku gdyby ten sam cz�owiek znowu
si� pojawi�, ostro�nie wy�ledzi�, dok�d si� uda, i zawiado-
mi� go o tym.
Spieszymy wyzna�, �e ku wielkiemu zadowoleniu Ary-
stydesa, upokorzonego nieco propozycj� �ledzenia bli�nie-
go, cz�owiek �w wi�cej si� nie pokaza�.
Gdy Maurycy pozosta� sam, zmi�� list, zdj�� pier�cionek
z palca i po�o�ywszy go wraz z listem na stole, odwr�ci�
si� do �ciany ze stanowczym zamiarem, aby zasn�� na
nowo. Lecz po up�ywie godziny odrzuci� t� my�l i ca�o-
wa� pier�cionek, a list odczytywa� od pocz�tku. Pier�cio-
nek ozdobiony by� bardzo pi�knym szafirem.
List, jak powiedzieli�my, mia� kszta�t ma�ego bileciku,
o mil� "pachn�cego" arystokracie.
Podczas gdy Maurycy pilnie mu si� przygl�da�, otwo-
rzy�y si� drzwi pokoju. Maurycy wsun�� pier�cionek na
palec, a list ukry� pod poduszk�. Czy� by�by to wstyd ro-
dz�cej si� mi�o�ci? Czy by�a to obawa patrioty, kt�ry nie
chcia�, aby wiedziano, �e ma stosunki z lud�mi na tyle
nierozs�dnymi, i� maj� odwag� pisa� list, kt�rego sam za-
pach m�g� zdradzi� r�k� kre�l�c� go i t�, co go odpiecz�-
towa�a?
M�ody cz�owiek, kt�ry wszed� do pokoju, mia� na sobie
str�j patrioty, niezwykle elegancki: kurtk� z cienkiego
sukna, kaszmirowe spodnie i cienkie jedwabne po�czochy.
Wytworna frygijska czapka purpurowego koloru by�a
pi�kniejsza od czapki Parysa.
Cz�owiek ten mia� za pasem par� pistolet�w z eks^kr�-
lewskiej fabryki w Wersalu oraz kr�tki, prosty pa�asz.
- C�� to, �pisz, Brutusie! - rzek� nowo przyby�y. -
�pisz, gdy ojczyzna w niebezpiecze�stwie! Wstyd� si�!
- Nie, Lorin, nie �pi�, lecz marz� - odpar� �miej�c si�
Maurycy.
- Rozumiem.
- Ale ja nie rozumiem.
- Ba! A pi�kna Eucharis?
- Co za Eucharis?
- No... ta kobieta.
- Jaka kobieta?
- Kobieta z ulicy Saint-Honore, kobieta zatrzymana
przez patrol, owa nieznajoma, dla kt�rej wczoraj obaj
ryzykowali�my nasze g�owy.
- A, prawda! - odpowiedzia� Maurycy, kt�ry wiedzia�
doskonale, co chce powiedzie� jego przyjaciel, ale udawa�,
�e go nie rozumie. - Nieznajoma kobieta!
- C�� to za jedna?
- Nie wiem.
- A czy �adna chocia�?
A. Dumas 33
- Phi! - ziewn�� Maurycy, pogardliwie wydymaj�c
usta.
- Biedna, zapomniana kobieta po jakiej� mi�osnej
schadzce.
Tak, bo mimo naszej s�abo�ci
Mi�o�� zawsze nas dr�czy i zawsze w nas go�ci.
- By� mo�e - szepn�� Maurycy, z odraz� odtr�caj,�c
od siebie podobn� my�l, w tej chwili bowiem wola�by wi-
dzie� w swej pi�knej nieznajomej uczestniczk� jakiego�
spisku, ni� zakochan� w kim� kobiet�.
- A gdzie ona mieszka?
- Nie wiem.
- No, no, nie wiesz? To niemo�liwe!
- Dlaczego?
- Bo� j� odprowadza�.
- Uciek�a mi na mo�cie Marie.
- Uciek�a? - zawo�a� Lorin, wybuchaj�c g�o�nym �mie-
chem. - Kobieta ci uciek�a? �artujesz sobie chyba!
Go��b pod oknem soko�a
Na pr��no wzlatuje w chmury,
Na pr��no matki m�ode jagni� wo�a,
Gdy w nie wilk topi pazury.
-' M�j Lorin - rzek� Maurycy - czy ty ju� nigdy
nie nauczysz si� m�wi� po ludzku? Okropnie mi dokuczasz
t� swoj� niezno�n� poezj�.
- Jak to, po ludzku? Zdaje mi si�, �e m�wi� lepiej ni�
inni. M�wi�, jak obywatel Demoustier, wierszem i proz�.
Co do mojej poezji, to, m�j kochany, zmam pewn� Emili�,
kt�ra ma wielkie dla niej uznanie. Ale wr��my do twojej.
- Do mojej poezji?
- Nie, do twojej Emilii.
- Albo� ja mam jak�� Emili�?
- No, no! Czy�by twoja gazela przemieni�a si� w ty-
34
grys�c� i pokaza�a ci z�by, dzi�ki czemu jeste� z�y, cho�
zakochany?
- Ja zakochany? - zawo�a� Maurycy, potrz�saj�c g�o-
w�.
- No, tak, ty zakochany.
Nie ujdziesz Amora grot�w.
On pr�dzej serca dosi�ga,
Ni� gdy Jowisza pot�ga
Miota pioruny w�r�d grzmot�w.
- Lorin - powiedzia� Maurycy, chwytaj�c klucz le-
��cy na stole - je�eli powiesz jeszcze cho� jeden wiersz,
natychmiast zaczn� gwizda�.
- M�wmy zatem o polityce. Po to nawet tu przyszed-
�em. Czy wiesz, co s�ycha�?
- Wiem, �e wdowa po panu Capec�e chcia�a uciec.
- Ba! To jeszcze nic.
- C�� zatem wi�cej?
- S�awny kawaler de Mais&n-Rouge jest w Pary�u.
- Doprawdy? - zawo�a� Murycy, siadaj�c na pos�aniu.
- Tak, sam we w�asnej osobie.
- Kiedy si� zjawi�?
- Wczoraj wieczorem.
- Jakim sposobem?
- Przebrany za strzelca Gwardii Narodowej. Jaka� ary-
stokratka, przebrana, jak utrzymuj�, za prost� kobiecin�,
wynios�a mu ubranie za rogatki, a potem, id�c z nim pod
r�k�, wprowadzi�a go do mias-ta. Stoj�cy na warcie po-
wzi�li podejrzenie dopiero wtedy, gdy oni ju� przeszli. Wi-
dzieli, jak owa kobieta nios�a pod pach� zawini�tko, a p��-
niej wraca�a pod r�k� z jakim� niby wojskowym. By�o
w tym co� podejrzanego. Stra� zaalarmowa�a wi�c wszy-
stkich i pobieg�a za nimi. Znikn�li w jednym z pa�ac�w
przy ulicy Saint-Honore, kt�rego drzwi, jakby zaczarowa-
ne, otworzy�y si� przed nimi. Pa�ac mia� drugie wyj�cie na
s* 35
Champs-fi�ysees, kawaler de Maison-Rouge i jego wsp�l-
niczka znikn�li. Zniszczy si� pa�ac, zgilotynuje w�a�ciciela,
ale to nie przeszkodzi wcale kawalerowi pokusi� si� po-
nownie o to, co mu si� przed czterema miesi�cami nie
uda�o po raz pierwszy, a wczoraj po raz drugi.
- Nie schwytano go? - spyta� Maurycy.
- Schwytaj�e Proteusza, m�j kochany, schwytaj go, gdy
wiesz, jak to na z�e wysz�o Arysteuszowi. Pastor Aristoeus
fugiens Peneia Tempe.
- Strze� si� - rzek� Maurycy, przyk�adaj�c klucz do
ust.
- Strze� si� ty, do licha, boby� wygwizda� nie mnie, ale
Wergiliusza.
- Prawda, nie powiem ani s�owa wi�cej, ale wr��my
do kawalera de Maison-Rouge.
- Trzeba przyzna�, �e to dzielny cz�owiek.
- Tak jest, trzeba rzeczywi�cie nie lada odwagi, aby
si� puszcza� na podobne przedsi�wzi�cia.
- Albo nie lada mi�o�ci.
- Wierzysz wi�c w t� mi�o�� kawalera do kr�lowej?