1942

Szczegóły
Tytuł 1942
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1942 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1942 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1942 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jack Higgins Lot or��w Tom Ca�o�� w tomach Zak�ad Nagra� i Wydawnictw Zwi�zku Niewidomych Warszawa 2000 Z angielskiego prze�o�y� Zbigniew A. Kr�licki T�oczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zak�adu Nagra� i Wydawnictw ZN, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk: "�wiat Ksi��ki", Warszawa 1999 Korekta: I. Stankiewicz i U. Maksimowicz `rp Mojej �onie Denise, za ogromn� pomoc, jakiej udzieli�a mi przy pisaniu tej ksi��ki. Opr�cz wielu innych zalet, kt�re masz, jeste� r�wnie� nadzwyczajnym pilotem... Kana� La Manche. 1997 Kana� La Manche 1997 1 Kiedy stracili�my prawy silnik, wiedzia�em, �e mamy k�opoty, ale ca�a ta wyprawa od pocz�tku �le si� zapowiada�a. Od kilku dni byli�my z �on� w naszym domu na Jersey, na Wyspach Normandzkich, gdy otrzyma�em telefoniczn� wiadomo��, �e pewien hollywoodzki producent jest powa�nie zainteresowany sfilmowaniem jednej z moich ksi��ek. Oznacza�o to, �e musimy jak najszybciej wr�ci� do naszego domu w Chichester, a stamt�d do Londynu. Zadzwoni�em do firmy lotniczej, z kt�rej us�ug zazwyczaj korzysta�em, ale nie mieli �adnego wolnego samolotu. Obiecali jednak zobaczy�, co si� da zrobi�. Znale�li mi cessn� 310 z Granville na wybrze�u Bretanii i podstarza�ego pilota, niejakiego Duponta. �ebracy nie maj� wyboru, wi�c bez wahania zarezerwowa�em lot, poniewa� prognoza meteorologiczna nie by�a z�a i chcieli�my jak najszybciej mie� podr� za sob�. Usiad�em z ty�u, ale trzystadziesi�tka ma podw�jne stery, wi�c moja �ona jako do�wiadczony pilot usiad�a na prawym przednim fotelu. I dzi�ki Bogu. Wyspy Normandzkie i kana� La Manche cz�sto nawiedzaj� mg�y, kt�re pojawiaj� si� niewiarygodnie szybko i natychmiast wszystko zas�aniaj�. Tak w�a�nie sta�o si� tego ranka. Wystartowali�my z Jersey przy dobrej pogodzie, lecz w ci�gu dziesi�ciu minut mg�a spowi�a wysp�, zas�aniaj�c nie tylko wybrze�e Francji, ale tak�e �Guernsey. Kierowali�my si� ku po�udniowym brzegom Anglii, do Southampton. Dupont na oko dobiega� sze��dziesi�tki, mia� siwe w�osy i lekk� nadwag�. Obserwuj�c go przy pracy, zauwa�y�em, �e pot sp�ywa mu po twarzy. Denise w�o�y�a s�uchawki i poda�a mi zapasowe, a ja je pod��czy�em. Przez chwil� pilotowa�a samolot, bo Dupont rozmawia� z wie�� kontroli lot�w, potem przej�� stery, ona za� odwr�ci�a si� do mnie. - Jeste�my na tysi�cu o�miuset metrach. Na dole paskudna mg�a. Southampton wykluczone, tak samo jak wszystkie inne lotniska na wschodzie. Pr�bujemy Bournemouth, ale nie wygl�da to najlepiej. Unikn�wszy jako dziecko �mierci od bomb podk�adanych przez Ira na Shankill w Belfa�cie, a p�niej wyszed�szy ca�o z paru niebezpiecznych sytuacji podczas s�u�by wojskowej, nauczy�em si� przyjmowa� �ycie takim, jakim jest. U�miechn��em si� mimo huku silnik�w, ufaj�c umiej�tno�ciom mojej �ony, znalaz�em p�litrow� butelk� szampana Moet & Chandon, kt�ry przewiduj�co umie�cili w barku, po czym nala�em go do plastikowej szklanki. Zawsze uwa�a�em, �e najwa�niejsze to zachowa� spok�j. Tym razem mia�o mi to przyj�� z trudem. Zgas� nam prawy silnik. Przez jedn�, zapieraj�c� dech w piersiach chwil� tryska� z niego pi�ropusz czarnego dymu, a potem znikn��. Dupont wpad� w panik�, walcz�c ze sterami. Gor�czkowo wyr�wnywa� kurs, lecz bez powodzenia. Zacz�li�my opada�. Przera�ony, zacz�� krzycze� po francusku do kontroli lot�w w Bournemouth, lecz moja �ona uciszy�a go machni�ciem r�ki i spokojnie, rzeczowo przej�a dowodzenie. - Paliwa starczy nam mniej wi�cej na godzin� - zg�osi�a. - Macie jakie� propozycje? Na wie�y kontrolnej w Bournemouth akurat mia�a dy�ur kobieta i jej g�os by� r�wnie spokojny. - Niczego nie gwarantuj�, ale najlepsza b�dzie dla was �Kornwalia. Mg�a nie jest tam tak g�sta jak tu. Cold Harbour, ma�y port rybacki opodal Lizard Point. Znajdziecie tam stary pas startowy Raf_u z drugiej wojny �wiatowej. Nieczynny od lat, ale nadaj�cy si� do u�ytku. Przeka�� wiadomo�� wszystkim s�u�bom ratowniczym. Powodzenia. Przez nast�pne dwadzie�cia minut zeszli�my na tysi�c metr�w i z trudem utrzymywali�my ��czno�� radiow�, cz�sto przerywan� przez zak��cenia. Mg�a zg�stnia�a, a potem lun�� deszcz. Dupont sprawia� wra�enie jeszcze bardziej przera�onego, a twarz mia� ju� wyra�nie zroszon� potem. W pewnej chwili zn�w zatrajkota� po francusku i Denise ponownie podj�a rozmow� z wie��. Us�yszeli�my ch�r niewyra�nych g�os�w, dono�ne trzaski, po czym samolotem zacz�o gwa�townie rzuca� - wlecieli�my w sam �rodek burzy. Denise bardzo opanowanym g�osem poda�a nasz� pozycj�. - Mo�liwe Mayday. Podchodz� do l�dowania na pasie startowym Cold Harbour. Nagle szumy ucich�y i us�yszeli�my g�o�no i wyra�nie: - Tu Royal National Lifeboat Institution,�* Cold Harbour. M�wi Zec Acland. Nie ma mowy o l�dowaniu tutaj, dziewczyno. Nie widz� nawet mojej wyci�gni�tej r�ki. Dla Duponta by�a to ostatnia kropla, kt�ra przepe�ni�a czar�. J�kn��, zadygota� i g�owa opad�a mu na bok. Samolot zanurkowa�, ale Denise przej�a stery i stopniowo wyr�wna�a lot. Przechyli�em si� i pomaca�em t�tnic� szyjn� pilota. - Jest t�tno, ale s�abe. Wygl�da mi to na atak serca. Odepchn��em go od Denise. Powiedzia�a spokojnie: - Wyjmij spod jego fotela kamizelk� ratunkow� i za�� mu j�, a sam w�� drug�. Przestawi�a trzystadziesi�tk� na pilota automatycznego i te� wci�gn�a kamizelk�. Zaj��em si� Dupontem, a potem wcisn��em si� w swoj�. - B�dziemy p�ywa�? - Chyba nie mamy wyboru. Wr�ci�a na sterowanie r�czne. Pr�bowa�em za�artowa�; taka drobna s�abostka. - Przecie� jest marzec. Za zimno na k�piel. - Zamknij si�! To nie �arty - uci�a i zn�w wezwa�a lotnisko, gdy zacz�li�my opada�. - Rnli, Cold Harbour. B�d� musia�a wodowa�. Pilot chyba dosta� ataku serca. Zn�w us�yszeli�my ten tubalny g�os. - Wiesz, co robisz, dziewczyno? - Tak. Mam jeszcze jednego pasa�era. - Zawiadomi�em ju� zesp� Royal Navy Air Sea �Rescue,�* ale w tej ich �upince niewiele mog� zrobi�. ��d� ratownicza z Cold Harbour ju� wysz�a w morze. Jestem na pok�adzie. Podaj mi jak najdok�adniej wasz� pozycj�. Na szcz�cie samolot by� wyposa�ony w Gps, satelitarny system geopozycyjny, z kt�rego odczyta�a wsp�rz�dne. - Schodz� - powiedzia�a. - Na Boga, dziewczyno, masz jaja. B�dziemy tam, bez obawy. �ona cz�sto rozmawia ze mn� o lataniu, wi�c zdawa�em sobie spraw� z problem�w zwi�zanych z wodowaniem na morzu lekk�, dwusilnikow� maszyn�. Nale�y podchodzi� do l�dowania ze schowanym podwoziem, na w��czonych hamulcach aerodynamicznych i nie trac�c mocy, co jest raczej trudne przy jednym zepsutym silniku. Przy s�abym wietrze i ma�ych falach trzeba l�dowa� pod wiatr; przy silnych podmuchach i grzywaczach, r�wnolegle do nich. Tymczasem nie wiedzieli�my, co nas czeka na dole. Mieli�my zerow� widoczno��. Denise zmniejszy�a ci�g silnika i zacz�li�my opada�. Obserwowa�em wysoko�ciomierz. Trzysta, potem sto osiemdziesi�t metr�w. Nic - ni cholery - a potem kilkadziesi�t metr�w ni�ej mg�a rozst�pi�a si�, zobaczyli�my morze i niewielkie fale i Denise wyl�dowa�a pod wiatr. S�dz�, �e w tym momencie okaza�a si� naprawd� wspania�ym pilotem. Samolot odbi� si� od fal, prze�lizgn�� po powierzchni wody i znieruchomia�. Wstrz�s by� silny, ale Denise natychmiast otworzy�a drzwi. - Wyci�gnij go! - zawo�a�a i szybko wysz�a na skrzyd�o. Przechyli�em si�, odpi��em pas Duponta, a potem wypchn��em g�ow� naprz�d przez drzwi. Podtrzyma�a go, ze�lizgn�a si� ze skrzyd�a do wody i poci�gn�a nieprzytomnego pilota za sob�. Potem ja zsun��em si� po skrzydle. Pami�ta�em, �e kiedy� pokazywa�a mi dane statystyczne dotycz�ce wodowania na morzu. Samolot przewa�nie tonie w ci�gu dziewi��dziesi�ciu sekund. Denise trzyma�a Duponta i oboje unosili si� na wodzie w swych ��tych kamizelkach ratunkowych. Ju� odp�ywa�em od ton�cego samolotu, gdy krzykn�a: - O Bo�e, Tarquin tam zosta�! To wymaga kr�tkiego wyja�nienia. Tarquin by� misiem, ale unikalnym. Kiedy znale�li�my go siedz�cego na p�ce antykwariatu w Brighton, mia� na g�owie sk�rzan� pilotk�, lotnicze buty i niebieski kombinezon Royal Flying Corps z pierwszej wojny z insygniami si� powietrznych obu wojen �wiatowych. Jego pyszczek przybra� do�� enigmatyczny wyraz, w czym nie by�o niczego dziwnego, gdy� - jak poinformowa� nas sprzedawca - wylata� wiele godzin podczas bitwy o Angli� z poprzednim w�a�cicielem, pilotem my�liwca. Bardzo romantyczna opowie��, ale by�em sk�onny w ni� uwierzy�, a moja �ona przyj�a j� bez zastrze�e�, bo mi� wygl�da� na takiego, kt�ry wiele prze�y� i widzia�. Sta� si� jej maskotk� i cz�sto zabiera�a go w powietrze. Nie by�o mowy, aby zostawi� go na pastw� losu. Umie�cili�my go w tylnej cz�ci kabiny, w reklam�wce z supermarketu. Nie waha�em si� - zawr�ci�em, chwyci�em klamk� tylnych drzwi, otworzy�em je i wyj��em Tarquina z jego workiem. - Chod�, stary, pop�ywamy sobie - mrukn��em. Bo�e, woda w�era�a si� zimnem w ko�ci jak kwas i by�a r�wnie zab�jcza. O tej porze roku nie da si� d�ugo p�ywa� po kanale La Manche, o czym przekona�o si� wielu pilot�w Raf_u i Luftwaffe. Trzyma�em Duponta i Tarquina, a Denise trzyma�a si� mnie. - Wspania�e l�dowanie - powiedzia�em. - Zrobi�o na mnie wra�enie. - Umrzemy? - zapyta�a, krztusz�c si� morsk� wod�. - Nie s�dz� - odpar�em. - Obejrzyj si�. Zrobi�a to i zobaczy�a jak duch wy�aniaj�c� si� z mg�y ��d� ratownicz� Rnli klasy Tyne. Za�oga w ��tych sztormiakach i pomara�czowych kamizelkach ratunkowych sta�a przy relingu. ��d� podesz�a do nas i trzej marynarze wyskoczyli za burt�. Rzuci� mi si� w oczy jaki� stary cz�owiek przechylony przez reling. Jak nic mia� osiemdziesi�tk� na karku, siwe w�osy i bia�� brod�, a przem�wi� tym samym silnym g�osem, kt�ry s�yszeli�my przez radio. Zec Acland. - Na Boga, uda�o ci si�, dziewczyno! - Na to wygl�da! - odkrzykn�a Denise. Wci�gn�li nas na pok�ad - a potem wydarzy�a si� najdziwniejsza rzecz pod s�o�cem. Acland z niedowierzaniem spojrza� na mokrego misia, kt�rego trzyma�em w ramionach. - Wielki Bo�e, to Tarquin. Sk�d go pan wzi��? Siedzieli�my z Denise na �awce w g��wnej kabinie, owini�ci kocami, popijaj�c herbat� z termosu, podczas gdy dwaj cz�onkowie za�ogi zajmowali si� le��cym na pod�odze Dupontem. Zec Acland siedzia� naprzeciwko nas i przygl�da� si� nam. Wyj�� star� srebrn� piersi�wk�, wyci�gn�� r�k� i nala� nam do kubk�w. - Rum - wyja�ni�. - Dobrze wam zrobi. Wszed� inny m�czyzna, ciemnow�osa, energiczna, m�odsza wersja Aclanda. - To m�j syn, Simeon, sternik tej �odzi, kt�ra nazywa si� "Lady Carter". Simeon u�miechn�� si�. - Mi�o widzie� was ca�ych. Dobrze wiedzie�, �e na co� mo�emy si� przyda�. �atwo mog�em sobie wyobrazi�, co czu� - na jednostkach Rnli p�ywaj� ochotnicy nie otrzymuj�cy �adnego wynagrodzenia. Jeden z dw�ch cz�onk�w za�ogi kl�cz�cych nad Dupontem umocowa� mu mask� tlenow� i spojrza� na nas. - Jeszcze go nie stracili�my, ale nie jest dobrze. - W Cold Harbour ju� l�duje helikopter - poinformowa� Simeon Acland. - Zaraz zabierze was na �ono cywilizacji. Zerkn��em na Denise. Skrzywi�a si�, wi�c powiedzia�em: - Szczerze m�wi�c, mieli�my piekielnie ci�ki dzie�. Nasz przyjaciel Dupont musi i�� do szpitala, to oczywiste, ale mo�e moja �ona i ja mogliby�my zatrzyma� si� tu gdzie� na noc? Simeon roze�mia� si�. - No c�, trafili�cie we w�a�ciwe miejsce. M�j ojciec jest w�a�cicielem gospody "Pod Wisielcem". Przewa�nie ma tam jedno czy dwa wolne miejsca. Odwr�ci� si� i zauwa�y� przemoczonego misia na �awce obok ojca. - A to co? - To Tarquin - rzek� Zec Acland. Twarz Simeona przybra�a dziwny wyraz. - Chcesz powiedzie�...? Rany boskie, wcale nie k�ama�e�, stary �obuzie. On naprawd� istnia�. Przez te wszystkie lata s�dzi�em, �e go wymy�li�e�. Podni�s� nied�wiadka, z kt�rego pociek�a woda. - Jest przemoczony. - Nie ma obawy - uspokoi� go Zec Acland. - Wyschnie. Bywa� ju� mokry. To wszystko by�o bardzo intryguj�ce i ju� mia�em zacz�� dr��y� temat, kiedy moja �ona dosta�a gwa�townego ataku choroby morskiej po po�kni�ciu sporej ilo�ci s�onej wody. Zaledwie kilka minut p�niej mnie r�wnie� zmog�o, ale oboje doszli�my do siebie, zanim ��d� okr��y�a przyl�dek i ujrzeli�my wej�cie do zatoki, a dalej lesist� dolin�. Zobaczy�em stoj�cy w�r�d drzew dw�r z szarego kamienia, najwy�ej kilkana�cie chat, przysta� i kilka wyci�gni�tych na brzeg �odzi rybackich. "Lady Carter" podp�yn�a do przystani, dwaj czy trzej rybacy podeszli i rzucili nam cumy, wy��czono silniki, a wtedy pozosta�a tylko cisza, mg�a i si�pi�cy deszcz. Nagle us�yszeli�my narastaj�cy warkot. - Oto i helikopter - rzek� Simeon. Wskaza� na Duponta. - Trzeba go zanie�� na l�dowisko. - Dobrze, ch�opcze - odpar� stary Acland. - Ja zajm� si� t� dw�jk�. Przyda im si� gor�ca k�piel i porz�dny obiad. Podni�s� Tarquina. - I wyja�nienia - doda�em. - Bardzo chcieliby�my je us�ysze�. - Us�yszycie - powiedzia�. - Obiecuj�. Do tej pory zd��yli ju� po�o�y� Duponta na nosze; wynie�li go, a my poszli�my za nimi. Jak dowiedzieli�my si� p�niej, ca�� t� miejscowo�� wybudowa� w po�owie osiemnastego wieku sir William Chevely - chaty, port, przysta�, wszystko. Sir Chevely mia� opini� przemytnika, a port rybacki stanowi� tylko przykrywk� dla innej dzia�alno�ci. Pub "Pod Wisielcem" mia� mocne okiennice i �ciany z grubych bali. Zdecydowanie nie wygl�da� na dom postawiony w czasach kr�la Jerzego. Zec wprowadzi� nas do �rodka, gdzie za barem sta�a matrona imieniem Betsy, kt�ra natychmiast zaj�a si� Denise i zabra�a j� na g�r�. Ja zosta�em z Zecem w starej izbie o zaparowanych oknach. Siedzia�em przy hucz�cym na kominku ogniu i rozkoszowa�em si� bardzo du�� szklaneczk� whisky Bushmills. Posadzi� Tarquina na p�ce opodal kominka. - Niech sobie przeschnie. Wyj�� paczk� papieros�w i wyci�gn�� jednego. - Ten misiek jest dla pana wa�ny? - spyta�em. - Och tak - skin�� g�ow�. - I nie tylko dla mnie. Bardziej, ni� m�g�by pan s�dzi�. - Prosz� mi o tym opowiedzie�. Potrz�sn�� g�ow�. - P�niej, kiedy wr�ci pa�ska �ona. Niez�a z niej dziewczyna. Sporo m�odsza od pana. - O dwadzie�cia pi�� lat - przyzna�em si�. - Ale jeste�my razem od pi�tnastu, wi�c jako� si� z tym oswoili�my. - Trzeba cieszy� si� ka�dym dniem - rzek�. - Nauczy�em si� tego na wojnie. Wielu wtedy umiera�o. - By� pan w marynarce? - Tylko przez pierwszy rok, potem z powrotem zrobili mnie sternikiem na �odzi ratowniczej. W tamtych czasach by�o to zaj�cie na ca�y etat. Storpedowane okr�ty, piloci p�ywaj�cy w kanale. Nie, nie bra�em udzia�u w prawdziwej wojnie na morzu. Jak odkry�em p�niej, te s�owa dawa�y ca�kowicie fa�szywy obraz cz�owieka, kt�ry przez rok p�ywania we flocie otrzyma� Distinguished Service Medal,�* Krzy� Jerzego,�* Mbe�* oraz cztery z�ote medale za wybitne zas�ugi dla tej szacownej instytucji. - Szyld na gospodzie przedstawia m�odzie�ca powieszonego za nog� - powiedzia�em. - To figura z tarota, prawda? Zdaje si�, �e oznacza odrodzenie. - Ach tak, Julie Legrande namalowa�a go podczas wojny. By�a gospodyni� w dworku i prowadzi�a pub. Musieli�my odnowi� go po latach, ale nadal jest taki, jak namalowa�a go Julie. - Francuzka? - Uciek�a przed Niemcami. - Wsta�. - Czas, �eby i pan wzi�� k�piel. Czym si� pan zajmuje? - Jestem powie�ciopisarzem - odpar�em. - Powinienem pana zna�? Poda�em mu nazwisko, a on roze�mia� si�. - No, to chyba powinienem. Dzi�ki panu przetrwa�em jedn� czy dwie kiepskie noce. Mi�o mi pana pozna�. A teraz, prosz� wybaczy�... Wsta� i wyszed�. Siedzia�em tam i rozmy�la�em. Tajemnica za tajemnic�. Wyja�nienie powinno by� interesuj�ce. Zjedli�my obiad w rogu baru - morski oko�, m�ode ziemniaki z sa�atk� - i opr�nili�my z Zecem oraz Simeonem butelk� lodowato zimnego chablis. Oboje z Denise mieli�my na sobie d�insy i swetry dostarczone przez obs�ug�. W barze siedzia�o jeszcze o�miu rybak�w, a trzej z nich nale�eli do za�ogi �odzi ratowniczej. Na kominku �ywo p�on�� ogie�, deszcz t�uk� w szyby, a Tarquin lekko parowa�. - Kiedy by�em dzieckiem, ojciec opowiada� mi o Tarquinie, lataj�cym nied�wiadku - odezwa� si� Simeon. - Zawsze my�la�em, �e to bajka. - A wi�c teraz w ko�cu pozna�e� prawd� - rzek� Zec. - Na przysz�o�� s�uchaj mnie, ch�opcze. Gdzie go znale�li�cie? - zwr�ci� si� do Denise. - W antykwariacie w Brighton, w zesz�ym roku - wyja�ni�a. - Powiedziano nam, �e lata� razem z w�a�cicielem podczas bitwy o Angli�, ale nie mieli na to �adnego dowodu. Zawsze intrygowa�o mnie to, �e obok baretki Raf_u nosi odznak� Royal Flying Corps z czas�w pierwszej wojny �wiatowej. - I powinno - odpar� Zec. - Wtedy pierwszy raz ruszy� na wojn� z ojcem ch�opca. Zapad�a cisza. Denise spyta�a ostro�nie: - Z ojcem ch�opca? - Dawno temu, w tysi�c dziewi��set siedemnastym we Francji, ale na razie nie m�wmy o tym. - Skin�� na Simeona. - Jeszcze jedn� butelk�. Simeon pos�usznie poszed� do baru, a Zec powiedzia�: - Ostatni raz widzia�em Tarquina w czterdziestym czwartym. W drodze do okupowanej Francji. A potem, po tylu latach nagle pojawia si� na p�ce antykwariatu w Brighton. Otworzy� papiero�nic�, wyj�� papierosa, a moja �ona spyta�a: - Czy m�g�by mnie pan pocz�stowa�? Poda� jej papierosa i ogie�, a ona wygodnie opar�a si� w fotelu. - Zdaje si�, �e Tarquin to pa�ski stary znajomy? - Mo�na tak powiedzie�. Ju� raz wyci�ga�em go z kana�u. W czterdziestym trzecim. Spad� z hurricane'em. To by�y wspania�e my�liwce. Str�ci�y wi�cej Szkop�w ni� spitfire'y. - Zamy�li� si�, a kiedy Simeon wr�ci� z drug� butelk� chablis, zapyta�: - To by� Harry, czy Max? Nigdy nie wiedzieli�my. Simeon odstawi� tac�. - Dobrze si� czujesz, tato? - zapyta� z trosk�. - Kto, ja? - u�miechn�� si� Zec Acland. - Czy kto� nie napisa� ksi��ki o pewnym Francuzie, kt�ry pow�cha� co� czy skosztowa� i nagle wr�ci�y mu wszystkie wspomnienia? - Marcel Proust - podpowiedzia�a Denise. - Do licha, w�a�nie tak poczu�em si� przez tego mi�ka. Przywo�a� wszystkie wspomnienia. Mia� �zy w oczach. Simeon nala� mu wina. - No, tato, napij si�. Nie wpadaj w z�y humor. - W mojej sypialni. Czerwone pude�ko w trzeciej szufladzie od g�ry. Przynie� mi je, ch�opcze. Simeon pos�usznie poszed�. Zec pod�o�y� do ognia kolejne polano, a kiedy Simeon wr�ci� ze szkatu�k�, Zec umie�ci� j� na stole i otworzy�. Ukaza�y si� papiery i fotografie. - Niekt�re widzia�e�, ch�opcze - powiedzia� do syna. - A niekt�rych nie. Poda� zdj�cie Denise: zatoka Cold Harbour, przycumowana ��d�, znacznie starszy model, na jej pok�adzie Simeon w marynarskiej czapce zsuni�tej na ty� g�owy. Simeon - i nie Simeon. - By�em wtedy ca�kiem przystojny - mrukn�� Zec. Denise nachyli�a si� i poca�owa�a go w policzek. - Nadal pan jest. - Ej�e, nie zaczynaj czego�, czego nie mo�esz sko�czy�, dziewczyno - za�mia� si�, a potem podawa� nam fotografie, jedn� po drugiej, wszystkie czarno_bia�e. Pub wygl�da� tak samo. Jedno ze zdj�� ukazywa�o siwow�osego oficera, ujmuj�co brzydkiego, na oko sze��dziesi�ciopi�cioletniego, w okularach o stalowych oprawkach. - Brygadier Munro - obja�ni� Zec. - Dougal Munro przed wojn� by� profesorem Oksfordu, a potem pracowa� w wywiadzie. W�wczas nazywano ten wydzia� Special Operations Executive.�* Soe. To by� pomys� Churchilla. "Niech Europa stanie w ogniu", powiedzia�, i tak te� si� sta�o. Przerzucali tajnych agent�w do Francji i innych kraj�w. Wykwaterowali wszystkich mieszka�c�w z Cold Harbour. Zmienili to miejsce w tajn� baz�. Rozla� wino, a Simeon rzek�: - Nigdy mi o tym nie m�wi�e�, tato. - Poniewa� my wszyscy tutaj musieli�my podpisa� zobowi�zanie o przestrzeganiu tajemnicy pa�stwowej. Wytrz�sn�� z pude�ka kolejne zdj�cia. Jaka� kobieta z brygadierem Munro. - To Julia Legrande. Jak ju� m�wi�em, by�a gospodyni� w dworku i prowadzi�a ten pub. Nast�pna fotografia ukazywa�a Munro i jakiego� oficera, kapitana z baretk� Mc�* i lask� w d�oni. - To Jack Carter, adiutant Munro. Straci� nog� pod Dunkierk�. Przerzuci� jeszcze kilka, a� doszed� do du�ej br�zowej koperty. Zawaha� si�, a potem otworzy� j�. - Przestrzeganie tajemnicy pa�stwowej... Do licha, mam ju� osiemdziesi�t osiem lat. Je�eli poprzednie zdj�cia by�y interesuj�ce, to te okaza�y si� wprost zaskakuj�ce. Jedno z nich ukazywa�o stoj�cy na pasie startowym nocny my�liwiec Junkers 88S z wyra�nie widocznym hitlerowskim krzy�em na kad�ubie i swastyk� na ogonie. Mechanik nosi� czarny kombinezon Luftwaffe. Obok sta� samolot zwiadowczy Fieseler Storch. Dalej dwa hangary. - A c� to takiego, do licha? - zapyta�em. - Tutejszy pas startowy. Tak, w Cold Harbour. Nocne loty nad Francj�, takie rzeczy. Przechytrza�o si� wroga, udaj�c go. - Zdaje si�, �e to niezbyt korzystne, je�li wpad�o si� w r�ce nieprzyjaciela - zauwa�y�a Denise. - Pewny pluton egzekucyjny. Oczywi�cie, tamci tak�e wykorzystywali w ten spos�b zdobyczny sprz�t Raf_u. Poda� jej nast�pne zdj�cie. - Lysander. Paskudnie wygl�da, ale m�g� l�dowa� i startowa� na zaoranym polu. Uj�cie przedstawia�o lysandera, jakiego� oficera i m�od� kobiet�. Lotnik nosi� ameryka�ski mundur, naszywki podpu�kownika i rz�d baretek. Dostrzeg�em Dso�* i Dfc,�* lecz naprawd� intryguj�cy by� fakt, �e na lewej piersi bluzy polowego munduru mia� skrzyde�ka Raf_u. - Kim on by�? - zapyta�em. Odpowied� zabrzmia�a do�� niezwykle. - Chyba Harry, a mo�e Max. Nigdy nie by�em pewny. Zn�w ta dziwna uwaga. Simeon by� zaskoczony tak samo jak ja. Ju� mia�em poprosi� o wyja�nienie, kiedy wtr�ci�a si� Denise. - A ta m�oda kobieta? - Och, to Molly... Molly Sobel, siostrzenica Munro. Jej matka by�a Angielk�, a ojciec ameryka�skim genera�em. M�dra dziewczyna. Lekarka. Przed wojn� studiowa�a w Anglii, a podczas nalot�w pracowa�a w Londynie. Przylatywa�a stamt�d z Munro, kiedy potrzebny by� lekarz. Rozumiecie, wszystko to by�o tajemnic�. Najwyra�niej zaw�drowa� my�lami w jakie� odleg�e, sobie tylko znane miejsce. Milczeli�my. Ogie� trzaska�, deszcz b�bni� o szyby, m�czy�ni przy barze gwarzyli �ciszonymi g�osami. - Dobrze si� czujesz, tato? - zapyta� Simeon. - Nigdy nie czu�em si� lepiej, ale przyda�aby mi si� szklaneczka rumu. Dzisiaj zrzucam z piersi ci�ar, tajemnic� noszon� przez wiele lat. - Pogrozi� pi�ci� Tarquinowi. - Wszystko przez ciebie, przekl�ty nied�wiedziu. Simeon wsta� i podszed� do baru. Tarquin, wci�� lekko paruj�c, siedzia� nieruchomo, oboj�tny jak zawsze. - S�uchaj, tato, nie wiem, o co w tym chodzi, ale mo�e nie powiniene�... - zacz�� wyra�nie zatroskany Simeon. Denise ponownie wtr�ci�a si�, wyci�gaj�c r�k� i k�ad�c j� na ramieniu Zeca. - Nie, zostaw go, Simeonie. My�l�, �e musi to z siebie wyrzuci�. Mocno u�cisn�� jej d�o� i u�miechn�� si�. - Na Boga, m�wi�em, �e z ciebie kawa� kobiety, dziewczyno. Jakby odzyska� si�y. - Dobrze - powiedzia�a. - Ten pilot, Amerykanin? M�wi� pan, �e to Harry lub Max? - Zgadza si�. - To nie ma sensu. - Dobry Bo�e, dziewczyno, ma ogromny sens. - Odchyli� g�ow� do ty�u i za�mia� si�, a potem otworzy� nast�pn� kopert�. - Byli niezwykli. Bardzo, bardzo niezwykli. Wyj�� du�e odbitki, zn�w czarno_bia�e. Na pierwszej by� porucznik Raf_u stoj�cy przy my�liwcu Hurricane. Tego samego m�czyzn� widzieli�my wcze�niej w ameryka�skim mundurze. - Jankes w Raf_ie - wyja�ni� Zec. - By�o ich kilkuset, zanim Ameryka przyst�pi�a do wojny po ataku na Pearl Harbor pod koniec czterdziestego pierwszego. - Wygl�da na zm�czonego - orzek�a Denise, oddaj�c mu fotografi�. - No, nic dziwnego. Zdj�cie zrobiono we wrze�niu czterdziestego roku, podczas bitwy o Angli�, tu� po tym, jak otrzyma� drugi Dfc. Lata� dla Fin�w, kiedy walczyli z Rosjanami, a jak przegrali, przedosta� si� do Anglii i wst�pi� do Raf_u. W tym czasie niech�tnie spogl�dano na Jankes�w, bo Ameryka zachowywa�a neutralno��, ale jaki� urz�dnik wzi�� Harry'ego za Fina, wi�c go przyj�li. - Harry'ego? - spyta�a ostro�nie Denise. - Harry Kelso. Pochodzi� z Bostonu. - Zec wyj�� kolejn� du�� odbitk�; zn�w Kelso w ameryka�skim mundurze. - To w czterdziestym czwartym. Zdumiewaj�ca liczba odznacze�. Dwukrotnie Dso, wielokrotnie Dfc, francuski Croix de Guerre,�* Legia Honorowa,�* fi�ski Z�oty Krzy� M�stwa.�* - Niewiarygodne. Bardzo interesuj� si� drug� wojn� �wiatow� i nigdy o nim nie s�ysza�em. - To oczywiste. Dzi�ki temu urz�dnikowi przez d�u�szy czas uchodzi� za Fina, a poza tym, jak ju� m�wi�em, by�y i inne powody. Konieczno�� przestrzegania tajemnicy pa�stwowej. - Dlaczego? - dopytywa�a si� Denise. Zec Acland wyj�� z koperty nowe zdj�cie i po�o�y� je na stole jak w mistrzowsko wyre�yserowanym spektaklu. - Dlatego - rzek�. To zdj�cie by�o kolorowe i zn�w ukazywa�o Kelso w mundurze, tyle �e tym razem niemieckim. Nosi� wysokie buty i niebieskoszare, wygodne bryczesy z du�ymi kieszeniami na mapy. W kr�tkiej lotniczej kurtce z ��tymi wy�ogami wygl�da� zab�jczo. Na lewej piersi nosi� srebrn� odznak� pilota, nad ni� Krzy� �elazny Pierwszej Klasy,�* a na szyi Krzy� Rycerski z D�bowymi Li��mi.�* - Nic nie rozumiem - powiedzia�a Denise. - To ca�kiem proste - odpar� Zec Acland. - To da� mi Munro. Pozosta�e zdj�cia Jankesa w Raf_ie? By� na nich Harry. Na tym jest Jankes s�u��cy w Luftwaffe, jego brat bli�niak, Max. Ojciec Amerykanin, a matka Niemka, w dodatku baronowa. I tak Max, starszy o dziesi�� minut, zosta� baronem Maxem von Halderem. W Luftwaffe nazywano go Czarnym Baronem. Od�o�y� zdj�cia. - Je�li chcecie, powiem wam tyle, ile b�d� m�g�. - U�miechn�� si�. - M�g�by pan napisa� o tym ksi��k�. Znowu u�miechn�� si�. - I tak nikt by w to nie uwierzy�. Zanim sko�czy�, bar opustosza�, Betsy zamkn�a drzwi za ostatnimi go��mi i bez s�owa przynios�a nam tac� z herbat�. Zdaje si�, �e Simeon by� r�wnie zdumiony jak Denise i ja. I zn�w to Denise zapyta�a: - A wi�c to ca�a prawda? - Jasne, �e nie, dziewczyno - za�mia� si� stary. - Brakuje wielu kawa�k�w �amig��wki. Chodzi mi o przebieg wydarze� po niemieckiej stronie. U nich te� by�o to �ci�le tajne. Nie mam poj�cia, co si� tam dzia�o. Mimo to, taki bystry facet jak pan m�g�by poci�gn�� za odpowiednie sznurki. - By� mo�e. - No c� - mrukn��, wstaj�c. - Id� spa�, a �ona Simeona na pewno zachodzi w g�ow�, co si� sta�o. Poca�owa� Denise w policzek. - Spokojnych sn�w, dziewczyno. Zas�u�y�a� na nie. Wyszed�. Simeon uk�oni� si� i poszed� za nim. Siedzieli�my przy ogniu, milcz�c, a potem Denise powiedzia�a: - W�a�nie co� przysz�o mi do g�owy. S�u��c w wojsku, przez jaki� czas by�e� w Niemczech. Wspomina�e� mi o dawnych znajomych z tego okresu. Czy jeden z nich nie by� w policji? - W pewnym sensie. By� w gestapo. Nie by�a zaszokowana. W ko�cu tamta wojna toczy�a si� p� wieku temu, jeszcze przed jej narodzeniem. - A wi�c masz jaki� punkt zaczepienia. - Zobaczymy - odpar�em i podnios�em j� z �awy. - Czas spa�. Pok�j by� ma�y, z dwoma ��kami. Le�a�em w nim, nie mog�c zasn��, s�ysz�c tylko cichy oddech Denise, patrz�c w ciemno�� i wspominaj�c. To by�o dawno temu - piekielnie dawno. 2 Moje zwi�zki z Niemcami by�y do�� nieskomplikowane. Podczas s�u�by wojskowej w Royal Horse Guards�* w czasach tak zwanej zimnej wojny, by�em z armi� okupacyjn� w Berlinie. Cz�ciej zreszt� patrolowa�em w pojazdach zwiadowczych lub d�ipach granic� z Niemcami Wschodnimi. Rejon, kt�ry patrolowali�my, tak bardzo przypomina� wrzosowiska Yorkshire, �e zawsze spodziewa�em si� zobaczy� Heathcliffa i Kathy wychodz�cych z mg�y, �nie�ycy lub deszczu, poniewa� mog� z przekonaniem stwierdzi�, i� s�owo "surowy" bardzo umiarkowanie opisuje tamtejszy klimat. W tamtych czasach granica by�a praktycznie otwarta, wi�c w ramach dzia�a� profilaktycznych mieli�my powstrzyma� fal� uchod�c�w pr�buj�cych przedosta� si� na zach�d, jak r�wnie� czarnorynkowe gangi, zazwyczaj z�o�one z by�ych esesman�w, kt�rzy dzia�ali z terenu Niemiec Wschodnich, gdzie znale�li schronienie. Po przeciwnej stronie sta�y oddzia�y syberyjskiej piechoty; twardzi, doborowi �o�nierze, wi�c od czasu do czasu dochodzi�o do wymiany ognia. Nazywali�my to wojn� �wiatow� numer dwa i p�, ale czas mija� szybko, po czym nagle odsy�ano ci� do domu i demobilizowano. Ameryka�scy �o�nierze za robienie tego samego w swoim sektorze dostawali po trzy medale. My ani jednego! Wr�ciwszy do Leeds, ima�em si� r�nych kiepskich zaj��, a� otrzyma�em urz�dowe zawiadomienie, przypominaj�ce, �e jeszcze przez dziesi�� lat pozostaj� rezerwist�. Proponowano mi, �ebym wst�pi� do Territorial Army�* i zosta� niedzielnym �o�nierzem. Kiedy odkry�em, �e w ten spos�b mo�na troch� zarobi�, skorzysta�em z propozycji - szczeg�lnie, �e zastanawia�em si� nad podj�ciem pracy w Londynie. By� tam regiment Territorial Army nazywany Artists Rifles, kt�ry Ministerstwo Wojny przekszta�ci�o w 21. Sas.�* Kiedy wybuch�y zamieszki na Malajach, wielu jego cz�onk�w zg�osi�o si� do Malayan Scouts, kt�ry w 1952 sta� si� regularn� jednostk� wojskow� - 22. Sas. Szukaj�c w Londynie pracy, zg�osi�em si� z papierami do 21. Sas i zosta�em entuzjastycznie przyj�ty jako by�y podoficer Guards. Wype�ni�em kilka papierk�w, przeszed�em obowi�zkowe badania lekarskie, a� w ko�cu stan��em przed majorem Wilsonem, chocia� w �wietle tego, co wydarzy�o si� p�niej, w�tpi�, czy by�o to jego prawdziwe nazwisko. - Podpiszcie tu, plutonowy - powiedzia� i podsun�� mi formularz. - A co podpisuj�? - Zobowi�zanie o przestrzeganiu tajemnicy pa�stwowej - u�miechn�� si� czaruj�co. - Widzicie, to tego rodzaju jednostka. Zawaha�em si�, ale podpisa�em. - Dobrze. Wzi�� ode mnie formularz i starannie osuszy� bibu�� m�j podpis. - Czy mam stawi� si� w sobot�? - zapyta�em. - Nie, jeszcze nie. Najpierw musimy za�atwi� drobne formalno�ci. B�dziemy w kontakcie. Znowu u�miechn�� si�, wi�c da�em spok�j i wyszed�em. Jakie� dwa tygodnie p�niej zadzwoni� do firmy ubezpieczeniowej w Leeds, w kt�rej w�wczas pracowa�em, proponuj�c spotkanie w winiarni Yatesa, w centrum miasta. Siedzieli�my w k�cie, zajadaj�c piecze� z groszkiem i popijaj�c jasnym piwem, przy kt�rym przekaza� mi z�e wie�ci. By�em zdziwiony, widz�c go w Yorkshire, ale nie wyja�ni� mi powod�w swojej wizyty. - Rzecz w tym, �e nie nadaje si� pan do Sas. Badanie wykaza�o, �e �le pan widzi na lewe oko. Chocia� nie rozg�asza pan tego faktu, nosi okulary. - Hmm, w Horse Guards nie mieli �adnych obiekcji. By�em cz�onkiem dru�yny strzeleckiej na zawodach w Bisley. A tak�e strzelcem wyborowym. Mam odznak�. - Tak, wiemy o tym. Co najmniej dwaj Rosjanie po wschodnioniemieckiej stronie granicy mogliby to po�wiadczy�... a przynajmniej ich cia�a. Z drugiej strony, dosta� si� pan do Guards tylko dlatego, �e jaki� g�upi urz�das zapomnia� wype�ni� w aktach rubryki badania okulistycznego, a taki regiment jak Guards nigdy nie przyznaje si� do b��d�w. - A wi�c nic z tego? - Obawiam si�, �e tak. Naprawd� szkoda. Ma pan takie interesuj�ce powi�zania. Ten wujek, sier�ant sztabowy w kwaterze g��wnej w Hamburgu. Wspania�e osi�gni�cia. Schwytany przed Dunkierk�, czterokrotnie ucieka� z oboz�w jenieckich, zes�any do Auschwitz wraz z innymi alianckimi je�cami, kt�rych uznano za niebezpiecznych. Dwie trzecie z nich umar�o. - Tak, wiem. - Oczywi�cie, zatrzymali go w dow�dztwie w Hamburgu ze wzgl�du na doskona�� znajomo�� niemieckiego. O ile wiem, po�lubi� Niemk� owdowia�� podczas wojny. - C�, mi�o�� nie zna granic - odpar�em. - Tak s�dz�. Hmm, interesuj�ca rodzina, tak samo jak pan. Urodzony w Anglii, w rodzinie irlandzko_szkockiej, wychowany w Shankill w Belfa�cie. Nazywaj� t� dzielnic� Orange Prod. - I co z tego? - Ale wychowywany tak�e przez katolickiego kuzyna matki w Crossmaglen. Ci ludzie to prawdziwi republikanie. Musi pan mie� fascynuj�ce kontakty. - A wi�c to tak - powiedzia�em ostro�nie. - Czy jest co�, czego pan o mnie nie wie? - Nie - u�miechn�� si� tym anielskim u�miechem. - Jeste�my bardzo dok�adni. Wsta�. - Musz� i��. Przykro mi, �e tak wysz�o. Si�gn�� po prochowiec. - Jeszcze jedno. Prosz� nie zapomina�, �e podpisa� pan zobowi�zanie o przestrzeganiu tajemnicy pa�stwowej. Za jego naruszenie grozi kara wi�zienia. By�em szczerze zdumiony. - A jakie to ma teraz znaczenie? Przecie� wasz regiment mnie nie chce. Ju� odchodzi�, ale zn�w si� odwr�ci�. - I prosz� nie zapomnie�, �e jest pan tylko czasowo przeniesiony do rezerwy. W ka�dej chwili mo�e pan zosta� powo�any ponownie. Najbardziej interesuj�ce by�y moje powi�zania z Niemcami, o kt�rych nie wspomnia�, ale sam o nich nie wiedzia�em a� do pi��dziesi�tego drugiego roku. �ona mojego wuja mia�a siostrze�ca, niejakiego Konrada Strassera - a przynajmniej tak brzmia�o jedno z kilku nazwisk, jakimi si� pos�ugiwa�. Poznali mnie z nim niemieccy krewni mojego wuja w Hamburgu, na przyj�ciu w St. Pauli. Konrad by� niski, ciemnow�osy i energiczny, zawsze u�miechni�ty. Mia� trzydzie�ci dwa lata i stopie� starszego inspektora Wydzia�u Kryminalnego hamburskiej policji. Stali�my w k�cie, po�r�d gwarnego t�umu go�ci. - Dobrze si� bawi�e� na granicy? - zapyta�. - Nie wtedy, jak pada� �nieg. - W Rosji bywa�o gorzej. - S�u�y�e� tam w wojsku? - Nie, w gestapo. Tylko kr�tko, dzi�ki Bogu, poluj�c na �ajdak�w kradn�cych armijne dostawy. �agodnie m�wi�c, by�em wstrz��ni�ty. - Gestapo? U�miechn�� si�. - Pozw�l, �e uzupe�ni� twoj� edukacj�. Gestapo potrzebowa�o dobrych i do�wiadczonych detektyw�w. Penetrowali wszystkie oddzia�y policji w ca�ych Niemczech i brali, kogo chcieli. Dlatego przesz�o po�owa pracownik�w gestapo nawet nie nale�a�a do Nsdap, w�r�d nich i ja. Kiedy wcielili mnie w czterdziestym roku, mia�em dwadzie�cia jeden lat. Nie by�o wyboru. Uwierzy�em mu natychmiast, a p�niejsze wydarzenia dowiod�y, �e m�wi� prawd�. W ka�dym razie lubi�em go. W pi��dziesi�tym czwartym w moim �yciu ponownie pojawi� si� Wilson. Pracowa�em wtedy jako zwyk�y urz�dnik w Leeds, nadal pisz�c do�� kiepskie powie�ci, kt�rych nie chcia�o �adne wydawnictwo. Mia�em zaleg�y czterotygodniowy urlop i postanowi�em sp�dzi� dwa tygodnie w Berlinie, poniewa� zamieszka� tam m�j wuj, czasowo przydzielony do dow�dztwa armii. Telefon od Wilsona zaskoczy� mnie. Zn�w winiarnia Yatesa, na dole, w k�cie. Tym razem zam�wi� kanapki z szynk�, oczywi�cie wyprodukowan� w Yorkshire i bez ko�ci. - Ta praca w Electricity Generating Authority musi by� troch� nudna. - To prawda - przyzna�em. - Jednak pracuj� tylko godzin� dziennie. Potem siedz� za biurkiem i pisz�. - Owszem, ale bez specjalnych sukces�w - przypomnia� mi brutalnie. Po chwili doda�: - Berlin powinien by� mi�ym urozmaiceniem. - Mo�e powie mi pan, o co do diab�a chodzi? - O Berlin - rzek�. - Zamierza pan zatrzyma� si� u wuja na tydzie�, licz�c od nast�pnego wtorku. Chcieliby�my, �eby pan co� dla nas zrobi�. Siedz�c w dobrze mi znanym otoczeniu winiarni Yatesa w Leeds i s�ysz�c st�umiony szum uliczny na City Square, uzna�em to za najdziwniejsz� propozycj�, jak� kiedykolwiek mi z�o�ono. - S�uchaj pan - powiedzia�em. - Chcia�em wst�pi� do dwudziestej pierwszej Sas, ale stwierdzili�cie, �e nie pozwala mi na to wada wzroku i nie przyj�li�cie mnie, prawda? - To nie jest takie proste, stary. Niech przypomn�: podpisa� pan zobowi�zanie o przestrzeganiu tajemnicy pa�stwowej i nadal pozostaje pan oficerem rezerwy. - Chce pan powiedzie�, �e nie mam wyboru? - Chc� rzec, �e jeste� nasz, synu. Wyj�� z walizeczki kopert�. - Kiedy b�dzie pan w Berlinie, zrobi pan sobie wycieczk� autobusem do wschodniej strefy. Wszystkie szczeg�y s� w �rodku. Pojedzie pan pod wskazany adres, odbierze kopert� i przywiezie pan j�. - To szale�stwo - zaprotestowa�em. - Po pierwsze, z czas�w s�u�by w Berlinie pami�tam, �e nie przejd� na wschodni� stron� na angielskim paszporcie. - Owszem, m�j drogi, jednak irlandzkie pochodzenie zapewnia nie tylko brytyjski, ale tak�e irlandzki paszport. Znajdzie go pan w kopercie. Cz�owiek z irlandzkim paszportem mo�e uda� si� bez wizy wsz�dzie, nawet do Chin. Wsta� i u�miechn�� si�. - Wszystko jest w �rodku. Jasno i prosto. - A kiedy stamt�d wr�c�? - O wszystko ju� zadbano. Odszed�, przeciskaj�c si� przez zat�oczony w porze lunchu lokal, a ja nagle u�wiadomi�em sobie, �e wcale nie chcia�em zapyta�, kiedy wr�c�, tylko czy stamt�d wr�c�. Pierwsz� niespodziank�, jaka czeka�a mnie w Berlinie, by�o to, �e m�j wuj zosta� zn�w przeniesiony do Hamburga, o czym poinformowa�a mnie jego gospodyni. By�a star�, zniszczon� �yciem kobiet�. - Jest pan jego siostrze�cem - powiedzia�a. - Kaza� mi pana wpu�ci�. Tak te� zrobi�a. Mieszkanie by�o skromnie umeblowane, bez wyrazu. Postawi�em baga�, rozejrza�em si� i kto� zadzwoni� do drzwi. Otworzy�em je, po czym ujrza�em stoj�cego w progu Konrada Strassera. - Dobrze wygl�dasz - skonstatowa�. Znalaz� butelk� w�dki i nala� do kieliszk�w. - A wi�c wybierasz si� pozwiedza� wschodni� stron�, ch�opcze? - Najwyra�niej jeste� dobrze poinformowany. - Owszem, mo�na tak powiedzie�. Prze�kn��em w�dk�. - Co detektyw z Hamburga robi w Berlinie? - Przenios�em si� tu w zesz�ym roku. Pracuj� dla Bnd, zachodnioniemieckiego wywiadu. Wydzia�u zwanego Urz�dem Ochrony Konstytucji. Naszym g��wnym zadaniem jest powstrzymanie komunistycznej infiltracji tej cz�ci kraju. - A wi�c? Nala� sobie drugi kieliszek. - Przejedziesz dzi� po po�udniu w autobusie Germanic �Tours. Zostaw tutaj brytyjski paszport, we� tylko irlandzki. - S�uchaj, o co tu chodzi? - zapyta�em. - I jak ty si� w to wpl�ta�e�? - To bez znaczenia. Liczy si� tylko to, �e zosta�e� kurierem dwudziestej pierwszej Sas. - Rany boskie, przecie� mnie odrzucili. - No, niezupe�nie. To znacznie bardziej skomplikowane. S�ysza�e� kiedy� to stare powiedzonko Ira? "Jak raz wszed�e�, ju� nie wyjdziesz"? By�em zdumiony, ale zdo�a�em jeszcze zapyta�: - Tylko co ty masz z tym wszystkim wsp�lnego? Wyj�� z portfela kawa�ek papieru i poda� mi go. - To schematyczny plan miasta ukazuj�cy po�o�enie baru Heiniego. Gdyby sprawy przybra�y kiepski obr�t, id� tam. Powiedz barmanowi, �e nie jeste� zadowolony z zakwaterowania i natychmiast chcesz si� przeprowadzi�. M�w po angielsku. - A c� to ma znaczy�? - Kto� po ciebie przyjdzie. Oczywi�cie, je�li wszystko dobrze p�jdzie, wr�cisz tym samym autobusem, ale �yjemy na bardzo niedoskona�ym �wiecie. - Jeste� w to wmieszany - stwierdzi�em. - Najpierw ten Wilson, potem nieobecno�� wuja, a teraz pojawiasz si� ty. Co si�, do diab�a, dzieje? Nagle pomy�la�em o moim biurku w biurze w Leeds, o sali balowej "Astorii" w pi�tkowe wieczory, o dziewczynach w bawe�nianych sukienkach. Co ja tu robi�? - Jeste� much� w paj�czynie, jak ja by�em w gestapo. Zosta�e� schwytany. Niespodziewanie, ale nie masz ju� odwrotu. - Dopi� sznapsa i ruszy� do wyj�cia. - Jestem po twojej stronie, ch�opcze, pami�taj o tym. Zamkn�� za sob� drzwi i ju� go nie by�o. Autobus przewi�z� nas przez Checkpoint Charlie szybko i g�adko. W �rodku siedzieli tury�ci z ca�ego �wiata. Po drugiej stronie sprawdzi�a nas stra� graniczna. W moim przypadku obejrzeli wiz� turystyczn� oraz irlandzki paszport. �adnych problem�w. P�niej, podczas lunchu w bardzo staromodnej hotelowej restauracji, przewodniczka z naciskiem przypomina�a, �e gdyby kto� si� zgubi�, powinien dotrze� do hotelu, spod kt�rego o pi�tej odjedzie autobus. Moje instrukcje znalezione w br�zowej kopercie nakazywa�y mi stawi� si� w punkcie docelowym o czwartej. Wytrzyma�em dwie nudne godziny, po czym o trzeciej trzydzie�ci od��czy�em si� od wycieczki, w sam� por� �api�c taks�wk�. W tym czasie w Nrd obowi�zywa�y zabawne przepisy. Ko�cio�owi pozwalano dzia�a�, ale cz�onek partii komunistycznej nie m�g� by� wierz�cy - to zniweczy�oby wszelkie perspektywy kariery zawodowej. W rezultacie wiernych by�o bardzo niewielu. Ko�ci� �wi�tego Imienia najwidoczniej pami�ta� lepsze czasy. By� zimny, wilgotny i zaniedbany. Brakowa�o nawet �wiec. Trzy staruszki siedzia�y, czekaj�c przed konfesjona�em, a mi�dzy �awkami modli� si� m�czyzna w br�zowym prochowcu. Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami usiad�em opodal. W ko�cu przysz�a moja kolej i podszed�em do konfesjona�u. Po drugiej stronie kratki us�ysza�em cichy szmer. - Wybacz mi, ojcze, bo zgrzeszy�em. Powiedzia�em to po angielsku. - Czym, m�j synu? Powt�rzy�em, zgodnie z instrukcj�. - Jestem tu tylko jako pos�aniec Boga. - Zatem czy� Bo�e dzie�o. Pod kratk� przesuni�to kopert�. Zapad�a cisza, po czym po drugiej stronie zgas�o �wiat�o. Wzi��em kopert� i wyszed�em. Nie wiem, ile czasu min�o, zanim zorientowa�em si�, �e �ledzi mnie m�czyzna w br�zowym prochowcu. Szybko nadchodzi� zmierzch, zacz�� pada� deszcz i bezskutecznie rozgl�da�em si� za taks�wk�. Szybkim krokiem ruszy�em przed siebie. Mija�em kolejne ulice, kierowa�em si� ku Szprewie, usi�uj�c przypomnie� sobie miasto zapami�tane z dawnych dni, ale ogl�da�em si� na ka�dym rogu i wci�� widzia�em go za sob�. Skr�ciwszy w w�sk� uliczk�, pobieg�em p�dem i nagle zobaczy�em rzek�. Min��em rz�d wal�cych si� magazyn�w, a potem uskoczy�em w bram�. Po kilku minutach przebieg� obok mnie. Odczeka�em chwil� - cisza, tylko g�o�ny plusk deszczu - po czym opu�ci�em kryj�wk� i poszed�em nabrze�em. - Halt! St�j i nie ruszaj si�! Wy�oni� si� zza rogu. W lewej r�ce trzyma� walthera Ppk i podchodzi� do mnie. - No nie, a c� to ma znaczy�? - zapyta�em po angielsku, ura�onym tonem. Podszed� bli�ej. - Nie wciskaj mi kitu. Obaj wiemy, co tam robi�e�. Od tygodni obserwowa�em ko�ci� i tego starego drania. Wtedy pope�ni� b��d, bo podszed� dostatecznie blisko, by uderzy� mnie w twarz. Z�apa�em go za prawy przegub, przycisn��em lewe rami� do boku i przytrzyma�em. Raz nacisn�� spust; szamotali�my si� na skraju nabrze�a. Obr�ci�em luf� walthera. Bro� wypali�a ponownie i m�czyzna krzykn��, nadal nie wypuszczaj�c jej z r�ki, po czym run�� w ciemn� to� rzeki. Odwr�ci�em si� i pobieg�em, jakby �ciga�y mnie wszystkie ogary piekie�. Kiedy dotar�em do hotelu, autobus ju� odjecha�. Godzin� p�niej odnalaz�em bar Heiniego. Do tego czasu zrobi�o si� ju� ca�kiem ciemno. Bar, zgodnie z oczekiwaniami, o tak wczesnej porze by� ca�kiem pusty. Barman by� starym, gro�nie wygl�daj�cym cz�owiekiem o stalowosiwych w�osach, z blizn� przecinaj�c� policzek a� do pustego oczodo�u. Zam�wi�em koniak. - S�uchaj pan - powiedzia�em po angielsku - nie jestem zadowolony z zakwaterowania i musz� natychmiast si� przeprowadzi�. Wydawa�o mi si� to zupe�nie zwariowane, lecz ku mojemu zdumieniu skin�� g�ow� i odpowiedzia� r�wnie� po angielsku. - W porz�dku, niech pan siada przy oknie. Dzi� wieczorem mamy gulasz jagni�cy. Przynios� panu porcj�. Dam zna�, kiedy przyjdzie czas rusza�. Zjad�em gulasz, wypi�em par� kieliszk�w, a potem nagle przyszed� zabra� naczynia. Do tej pory w barze siedzia�o ju� kilku klient�w. - Niech pan przejdzie przez ulic� na nabrze�e, gdzie stoj� d�wigi. Czarna limuzyna, volkswagen. Niech pan nie p�aci, po prostu jedzie. Zrobi�em, jak kaza�, przeszed�em w deszczu przez ulic� i znalaz�em volkswagena. To dziwne, ale wcale nie zaskoczy� mnie widok Konrada Strassera za kierownic�. - Jed�my - zakomenderowa�. Wsiad�em. - C� to, specjalne traktowanie? - Postanowi�em przyjecha� osobi�cie. Jakie mia�e� wyniki na granicy? Dw�ch Rosjan? No c�, teraz jeste� asem. Dzi� wieczorem w Szprewie wyl�dowa� agent Stasi. Stasi by�a wschodnioniemieck� s�u�b� bezpiecze�stwa. - Nie pozostawi� mi wyboru. - Niczego innego nie nale�a�o oczekiwa�. Jechali�my labiryntem ulic. - Czy twoje pojawienie si� jest zgodne z planem? - Niezupe�nie. - Powiedzia�bym, �e to do�� ryzykowne. - No c�, w pewnym sensie nale�ysz do rodziny. Widzisz, to rodzinna sprawa. Ty, granica, tw�j wuj i ja, stary gestapowiec. Czasem mamy jeszcze mo�liwo�� wyboru. Ja mia�em dzi� wieczorem i przyjecha�em po ciebie. Wracamy przez posterunek na bocznej ulicy. Stoi tam znajomy sier�ant. Po�� si� i �pij. Poda� mi butelk�. - Koniak. Nalej sobie. Kilka minut p�niej przejechali�my w ulewnym deszczu przez obszar, na kt�rym wyburzono wszystkie domy, tworz�c ziemi� niczyj�, odgrodzon� od zachodu zwojami drutu kolczastego. Oczywi�cie, wtedy jeszcze nie by�o muru berli�skiego. Tylko czerwono_bia�y szlaban, dwaj wopi�ci w pelerynach Wehrmachtu, z karabinami. Po�o�y�em si� na tylnym siedzeniu i zamkn��em oczy. Konrad zahamowa�, po czym stan��, a jeden ze stra�nik�w, sier�ant, podszed� do samochodu. - Tam i z powrotem, Konradzie - zauwa�y�. - Kim jest tw�j przyjaciel? - To m�j kuzyn z Irlandii. - Konrad poda� m�j irlandzki paszport. - Zala� si� w pestk�. Zapach dobrego koniaku potwierdza� prawdziwo�� jego s��w. - Mam te ameryka�skie papierosy, o kt�re prosi�e�. Marlboro. Obawiam si�, �e zdo�a�em za�atwi� tylko tysi�c sztuk. - M�j Bo�e! - westchn�� sier�ant, odda� m�j paszport i wzi�� podane mu przez Konrada pi�� karton�w. - Przyje�d�aj znowu. Szlaban uni�s� si� i wjechali�my w jasne �wiat�a Berlina Zachodniego. W mieszkaniu wuja Konrad nala� sobie whisky i wyci�gn�� r�k�. - Daj mi kopert�. Tak te� zrobi�em. - Co w niej jest? - Nie musisz wiedzie�. Ju� mia�em si� obruszy�, ale doszed�em do wniosku, �e ma racj�. - S�uchaj - powiedzia�em - mia�em zamiar zapyta� ci� o to wcze�niej. M�wi�e�, �e jestem kurierem Sas_u. Zadanie zleci� mi major Wilson, tymczasem dziwnym zbiegiem okoliczno�ci pojawi�e� si� ty. Dlaczego? - To nie jest zbieg okoliczno�ci. Doro�nij wreszcie! Wszystko pasuje jak w uk�adance. Pozw�l, �e wyja�ni� ci kilka rzeczy. Dwudziesta pierwsza Sas sk�ada si� z niedzielnych �o�nierzy, od prawnik�w po taks�wkarzy i przedstawicieli wszelkich innych zawod�w. Ludzi m�wi�cych wszelkimi mo�liwymi j�zykami. Podczas gdy dwudziesta druga saS strzela do Chi�czyk�w na Malajach lub Arab�w w Omanie i robi tym podobne rzeczy, ludzie z dwudziestki jedynki pracuj� na zlecenie, tak jak ty. Jecha�e� do Berlina, o czym wiedziano. By�e� u�yteczny. - I �atwy do spisania na straty? - W�a�nie. A ponadto przypadkiem mog�e� liczy� na wsparcie z mojej strony. - Prawdopodobnie uratowa�e� mi �ycie. - Och, poradzi�by� sobie - za�mia� si�. - Za kilka dni wr�cisz na sw�j ulubiony dancing, podrywa� dziewczyny, kt�re nie b�d� nawet podejrzewa�y, jaki z ciebie twardy facet. - A wi�c to koniec? Mam po prostu wraca�? - Dok�adnie tak. Wilson b�dzie bardzo zadowolony. Dopi� szkock�. - Wy�wiadcz mi jednak przys�ug�. Nie wracaj do Berlina. Nast�pnym razem b�d� na ciebie czekali. Podszed� do drzwi i otworzy� je. - A b�dzie nast�pny raz? - zapyta�em. - Jak ju� m�wi�em, dwudziestkajedynka wykorzystuje ludzi w specjalnych sytuacjach, do jakich najlepiej si� nadaj�. Kto wie? Na chwil� spowa�nia�. - Odrzucili ci�, ale tylko pozornie. Nie dostaniesz munduru, beretu ani odznaki z napisem "Odwa�ny zwyci�a". - Jednak nie dadz� mi spokoju? - Obawiam si�, �e nie. Uwa�aj na siebie - rzuci� jeszcze i poszed�. Mia� racj�. Min�� d�u�szy czas, bywa�em bezrobotny, potem ima�em si� rozmaitych zaj��, uko�czy�em college i uniwersytet, o�eni�em si�, odnosi�em sukcesy w pracy nauczycielskiej oraz literackiej. Dopiero kiedy na pocz�tku lat siedemdziesi�tych w Ulsterze wybuch�y powa�ne rozruchy, o kt�rych napisa�em poczytn� ksi��k�, ponownie zobaczy�em Wilsona. S�dz�c po mundurze, by� ju� pu�kownikiem w szeregach Royal Army Service Corps, chocia� mia�em co do tego powa�ne w�tpliwo�ci. Siedzieli�my w barze ekskluzywnego hotelu na przedmie�ciach Leeds i wzni�s� szampanem toast za sukces mojej powie�ci. - Bardzo dobrze si� pan spisa�. Wspania�a ksi��ka i taka autentyczna. - Mi�o mi s�ysze�, �e si� panu podoba�a. - Zupe�nie inna od tych knot�w p�odzonych przez reporter�w telewizyjnych i im podobnych. Bardzo powierzchownych, podczas gdy pan... No, pan naprawd� rozumie Irlandczyk�w i nie ma w tym nic dziwnego. M�wi� o Orange Prod, ale i o katolickich powi�zaniach. To niezwykle u�yteczne. Mia�em uczucie d~ej~a vu - zn�w przypomnia� mi si� Berlin. - Czego chcecie? - zapyta�em ostro�nie. - Nic wielkiego. W przysz�ym tygodniu pojawi si� pan w Dublinie, rozdawa� autografy, wyst�pi� w telewizji? - I co z tego? - Bardzo by nam pomog�o, gdyby pan spotka� si� tam z kilkoma lud�mi. - Prawie dwadzie�cia lat temu spotka�em si� dla was z kim� w Berlinie i o ma�o nie odstrzelono mi g�owy. - Drobna przesada. O ile pami�tam, oberwa� kto� inny - u�miechn�� si� Wilson. - To ciekawe, �e nie mia� pan z tego powodu �adnych wyrzut�w sumienia, tak samo jak z tymi Rosjanami. - Tamci potraktowaliby mnie gorzej - odpar�em. - Sami zacz�li. - Wyj��em papierosy i zapali�em. - I co mam zrobi�, powt�rzy� to przedstawienie, tylko tym razem nad Liffey zamiast nad Szprew�? - Bynajmniej. �adnych karko�omnych wyczyn�w. B�dzie pan tylko emisariuszem. Porozmawia pan z kilkoma osobami, to wszystko. U�wiadomi�em sobie, �e na my�l o tym czuj� dreszcz emocji. - Zapomnieli�cie, �e ju� dawno temu ods�u�y�em moje dziesi�� lat jako rezerwista. - Oczywi�cie, ale podpisa� pan zobowi�zanie o zachowaniu tajemnicy pa�stwowej, kiedy ubiega� si� pan o przyj�cie do dwudziestej pier