1933
Szczegóły |
Tytuł |
1933 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1933 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1933 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1933 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LOTHAR-GUNTHER BUCHHEIM
Okr�t
Cho� ksi��ka ta jest powie�ci�, nie jest ona wytworem fantazji.
Autor sam prze�y� odtworzone w niej wydarzenia, stanowi� one sum� jego do�wiadcze�, zdobytych na okr�tach podwodnych. Mimo to opisy postaci nie s� portretami os�b �yj�cych wtedy czy jeszcze dzisiaj.
Przedstawione w tej ksi��ce dzia�ania okr�t prowadzi� jesieni� i zim� 1941 roku. W tym czasie zarysowa�y si� zmiany na wszystkich frontach. Pod Moskw�, po raz pierwszy w tej wojnie, oddzia�y wehrmachtu zosta�y zatrzymane. W p�nocnej Afryce jednostki brytyjskie przesz�y do ofensywy. Stany Zjednoczone przygotowywa�y dostawy pomocnicze dla Zwi�zku Radzieckiego i - bezpo�rednio po napadzie japo�skim na Pearl Harbor - sta�y si� r�wnie� stron� wojuj�c�.
Z czterdziestu tysi�cy marynarzy niemieckich okr�t�w podwodnych w drugiej wojnie �wiatowej trzydzie�ci tysi�cy nie powr�ci�o.
Bar Royal
Z kwater oficerskich w hotelu "Majestic" do "Bar Royal"" droga prowadzi tu� nad brzegiem; jest to w�a�ciwie jeden rozci�gni�ty zakr�t d�ugo�ci pi�ciu kilometr�w. Ksi�yc jeszcze nie wzeszed�.
Mimo to ulic� wida� jako blad� wst�g�.
Dow�dca docisn�� peda� gazu, jakby bra� udzia� w nocnych wy�cigach. Ale nagle musi pu�ci� gaz i nadusi� hamulec. Opony piszcz�. Przyhamowa�, pu�ci�, znowu ostro przyhamowa�... Stary robi to dobrze i zatrzymuje ci�ki w�z bez szarpni�cia przed dziko miotaj�cym si� facetem. Granatowy mundur. Czapka z daszkiem.
Co za naszywka na r�kawie? Bosman!
Teraz stoi, gestykuluj�c gwa�townie, obok sto�ka �wiat�a naszych reflektor�w. Nie wida� jego twarzy. Dow�dca chce � znowu powoli ruszy� wozem, ale bosman m��ci d�o�mi w os�on� ch�odnicy i ryczy: - Ty �wawa sarenko! Z�ami� ci serce pr�dko!
Przerwa, potem znowu werbel na ch�odnicy i jeszcze iraz: Ty �wawa sarenko! Z�ami� ci serce pr�dko!
Dow�dca wykrzywia twarz. Zaraz eksploduje. Ale nie, w��cza wsteczny bieg. W�z robi skok, tak �e nieomal uderzam w szyb�.
Potem pierwszy bieg. Slalomowy skr�t. Wyj�ce opony.. Drugi bieg.
- To by� nasz beo * - wyja�nia mi dow�dca. - Schlany jak bela.
G��wny mechanik, kt�ry siedzi za nami, klnie pod nosem.
Ledwie dow�dca porz�dnie si� rozp�dzi�, musi znowu hamowa�.
Ale teraz mo�e zostawi� sobie troch� czasu, bowiem ju� z daleka rozpoznajemy w �wietle reflektor�w rozko�ysany szereg. Przynajmniej dziesi�ciu ludzi w poprzek ulicy. Wszystko marynarze w wyj�ciowych mundurach.
Gdy podje�d�amy bli�ej, widz�, �e wszyscy maj� penisy na wierzchu.
Stary tr�bi. Szereg dzieli si� i przeje�d�amy w�r�d sikaj�cego szpaleru.
^ - Nazywaj� to polewaczk�... To wszystko ludzie z naszego okr�tu.
Z ty�u mamrocze co� g��wny mechanik.
- Inni s� w burdelu - m�wi dow�dca. - Tam na pewno teraz du�y ruch. Merkel r�wnie� jutro wychodzi.
Przez dobre tysi�c metr�w nie widzimy nikogo. Potem w reflektorach pojawia si� wzmocniony patrol �andarmerii.
- Mam nadziej�, �e jutro nie b�dzie nikogo brakowa�o - dolatuje mnie g�os z ty�u. - Kiedy s� schlani, �atwo o drak� z blacharzami.
- Nie rozpoznaj� w�asnego dow�dcy - burczy Stary pod nosem. - To ju� szczyt wszystkiego!
Jedzie teraz wolniej.
- Ca�kiem �wie�y to ja te� nie jestem - m�wi, na p� si� odwracaj�c. - Troch� za du�o uroczysto�ci jak na jeden dzie�.
Najpierw pogrzeb w bazie dzi� rano... Ten bosman, kt�rego r�bn�o podczas nalotu na Chateauneuf. A na pogrzebie znowu nalot z tym ca�ym bam-bum. To si� nie godzi: na pogrzebie!
Pelotka str�ci�a trzy bombowce.
- I co by�o jeszcze? - pytam.
-- Dzisiaj nic wi�cej. Ale wczorajsze rozstrzelanie jeszcze czuj� w �o��dku. Dezercja. Jasna sprawa. Motorzysta. Dziewi�tna�cie lat. Nie m�wmy o tym. A p�niej, po po�udniu, �winiobicie w "Majesticu". Pomy�lane zapewne jako rozrywka. Czernina czy jak si� to tam nazywa. Nie smakowa�o nikomu.
Stary zatrzymuje si� przed lokalem, tam gdzie na murze ogrodu wypisano metrowej wielko�ci literami BAR ROYAL. Jest to betonowa budowla w kszta�cie statku mi�dzy ulic� nadbrze�n� i wychodz�c� pod ostrym k�tem z sosnowych las�w boczn� drog�.
W poprzek budynku sterczy oszklone pi�tro jak wielki pomost statku.
W "Bar Royal" wyst�puje Monika. Alzatka, kt�rej niemczyzna ogranicza si� do u�omk�w �o�nierskiego �argonu. Czarnow�osa, czarnooka, pe�na temperamentu kluska z piersiami. Poza ni� jako atrakcja s�u�� trzy kelnerki w g��boko wyci�tych bluzkach i trzyosobowa orkiestra: bezbarwni, wystraszeni faceci; z wyj�tkiem perkusisty, Mulata, kt�remu jego funkcja wyra�nie sprawia przyjemno��.
Organizacja Todta zarekwirowa�a lokal i kaza�a go wymalowa�. Teraz jest to mieszanka fin de siecle'u i Domu Niemieckiej Sztuki. Malowid�o �cienne nad podium dla orkiestry przedstawia pi�� zmys��w albo gracje. Pi�� gracji - trzy gracje? Dow�dca flotylli odebra� zak�ad organizacji Todta, motywuj�c to w tym stylu: "�o�nierze okr�t�w podwodnych potrzebuj� odpr�enia..".
Oficerowie okr�t�w podwodnych nie mog� ci�gle siedzie� w burdelu... Powinni�my stworzy� wznio�lejsz� atmosfer� dla naszych ludzi!" "Wznio�lejsza atmosfera" sk�ada si� z postrz�pionych dywan�w, wytartych sk�rzanych foteli, wylakierowanych na bia�o drewnianych sztachetek ze sztuczn� winoro�l� a la Rudesheim na �cianach, czerwonych aba�ur�w na kinkietach i sp�owia�ych zas�on z czerwonego aksamitu na oknach.
Dow�dca najpierw rozgl�da si� z krzywym u�miechem, potem obrzuca towarzystwo spojrzeniem kaznodziei, przyciskaj�c podbr�dek do szyi i marszcz�c czo�o. Wreszcie powoli przysuwa sobie fotel, ci�ko opada na niego i wyci�ga nogi. Kelnerka Clementine natychmiast przydreptuje, trz�s�c piersiami, a Stary zamawia piwo dla wszystkich.
Jeszcze nie dostali�my piwa, gdy drzwi otwieraj� si� z hukiem i wchodzi grupa pi�ciu m�czyzn, sami kapitanowie, wed�ug pask�w na r�kawach, a z ty�u jeszcze trzech porucznik�w i jeden podporucznik. Trzej spo�r�d kapitan�w maj� bia�e czapki: dow�dcy okr�t�w.
W padaj�cym na nich �wietle rozpoznaj� Klossmanna. Jest to nieprzyjemny facet o cholerycznym usposobieniu, kr�py, jasnow�osy, kt�ry niedawno chwali� si� tym, �e podczas swego ostatniego patrolu, wykonuj�c atak artyleryjski na p�yn�cy samotnie statek, najpierw kaza� rozbi� z karabin�w maszynowych �odzie ratunkowe, "a�eby stworzy� jasn� sytuacj�"...
Dwaj nast�pni to Kupsch i Stackmann, nieroz��czni, kt�rzy jad�c na urlop nie dotarli poza Pary� i od tej pory gadaj� wci�� o prze�yciach burdelowych.
Stary burczy: - Je�li poczekamy jeszcze z godzin�, b�dzie tu ca�a bro� podwodna. Ju� od dawna pytam samego siebie, dlaczego Anglicy nie przy�l� tu komandos�w i za jednym zamachem nie zlikwiduj� tego sklepiku, a na dodatek dow�dcy floty w jego pa�acyku w Kernevel. Nie rozumiem, dlaczego nie rozp�dz� tego wszystkiego... tak blisko wody, a tu� obok ca�y ten bajzel w Port Louis. Gdyby mieli ochot�, mogliby nas �apa� nawet na lasso.
Dzisiejsza noc, na przyk�ad, bardzo by si� do tego nadawa�a.
Stary nie ma ani w�skiej, rasowej twarzy bohatera okr�t�w podwodnych z ksi��ki z obrazkami, ani �ylastej postaci. Wygl�da raczej poczciwie, jak kapitan z Hapagu, i porusza si� oci�ale.
Grzbiet jego nosa zw�a si� w �rodku, skrzywia w lewo i znowu rozszerza. Jasnoniebieskie oczy s� ukryte pod brwiami �ci�gni�tymi od cz�stego czujnego wypatrywania. Zwykle tak zaciska powieki, �e w cieniu brwi wida� tylko dwie cienkie kreski. W k�cikach oczu rozchodzi si� promieni�cie mn�stwo zmarszczek. Doln� warg� ma pe�n�, podbr�dek mocno zarysowany, ju� wczesnym popo�udniem pokryty rudaw� szczecin�. Grube mocne linie dodaj� powagi twarzy. Kto nie zna jego wieku, bierze go za czterdziestolatka, chocia� jest o dziesi�� lat m�odszy. W por�wnaniu z przeci�tnym wiekiem dow�dc�w trzydziestolatek istotnie jest ju� starym cz�owiekiem.
Dow�dca nie lubi wielkich s��w. W jego dziennikach bojowych akcje wygl�daj� jak zabawy dzieci�ce. Z trudem mo�na z niego co� wyci�gn��. Zazwyczaj porozumiewamy si� fragmentarycznie i ogr�dkowe: kr��enie ko�o punkt�w styku. Tylko nie nazywa� rzeczy po imieniu. Lekka domieszka ironii, lekkie zaokr�glenie warg wystarcz�, a ja rozumiem, co Stary naprawd� my�li. Kiedy wychwala dow�dc� floty i przy tym omija mnie wzrokiem, wiem, co to ma znaczy�.
Nasza ostatnia noc na l�dzie. A pod czcz� gadanin� zawsze przenikliwy strach: P�jdzie dobrze... uda si� nam?
By si� uspokoi�, wmawiam sobie: Stary - pierwszorz�dny facet. Nic nim nie wstrz��nie. To nie zupak. I nie jaki� za�lepiony awanturnik. Godny zaufania. P�ywa� ju� na statkach �aglowych. Pi�ci jak stworzone, by obezw�adnia� szarpi�ce si� p��tno i manewrowa� ci�kimi linami. Zawsze mia� sukcesy. Dwie�cie tysi�cy ton - ca�y port pe�en statk�w. Zawsze wychodzi� ca�o z najgorszych tarapat�w.
B�dzie mi potrzebny sweter, je�li p�jdziemy na p�noc. Simone nie powinna przychodzi� do portu. S� tylko przykro�ci. Te kundle z SD stale na nas czatuj�. Zazdrosne �winie. Ochotniczy korpus Donitza... Tu nie maj� dost�pu.
Nie mam poj�cia, dok�d w�a�ciwie p�jdziemy. Pewnie �rodkowy Atlantyk. Ma�o okr�t�w na morzu. Ca�kiem kiepski miesi�c. Wzmocniona obrona. Tomki nauczyli si� wielu rzeczy.
Szcz�cie si� odwr�ci�o. Konwoje s� doskonale zabezpieczone.
Prien, Schepke, Kretschmer, Endrass - wszyscy sko�czyli si� na konwojach. Wszyscy poszli na dno z wyj�tkiem Kretschmera.
I wszystkich trafi�o prawie w tym samym czasie - w marcu.
Schepkego szczeg�lnie paskudnie. Zaklinowa� si� mi�dzy studzienk� peryskopu a os�on� pomostu, gdy niszczyciel taranowa� jego zbombardowan� �ajb�. Asy! Wielu ju� nie ma. Endrass za�ama� si� nerwowo. Ale Stary ci�gle jest nie tkni�ty: spokojny fachowiec. Introwertyk. Nie wyka�cza si� piciem. Naprawd� nie wida� w nim �ladu napi�cia, gdy tak sobie siedzi i duma.
Musz� wyj��. W toalecie s�ysz� dw�ch oficer�w wachtowych, kt�rzy stoj� obok mnie przy za��conej kaflowej �cianie: - ...musz� sobie jeszcze podupczy�.
- Tylko nie wsad� obok. Jeste� zalany jak haubica nadbrze�na!
Gdy pierwszy wychodzi, drugi ryczy za nim: - Wetknij jej serdeczne pozdrowienia ode mnie!
Ludzie z okr�tu Merkela. Pijani. Inaczej nie bluzgaliby w tej tonacji.
Wracam do sto�u. Nasz mechanik, wyci�gaj�c rami�, wy�awia sw� szklank�. Ca�kiem inny cz�owiek ni� nasz Stary. Wygl�da jak Hiszpan ze swymi czarnymi oczami i czarnym �ladem zarostu - zupe�nie jak z obrazu El Greca. Nerwowy. Zna jednak sw�j kramik od a do z. Dwadzie�cia siedem lat. Prawa r�ka dow�dcy. Zawsze p�ywa� ze Starym. Obaj rozumiej� si� bez s��w.
- Gdzie siedzi nasz drugi oficer? - chce wiedzie� Stary.
- Na pok�adzie. Ma jeszcze wacht�, ale prawdopodobnie przyjdzie!
- No tak, kto� musi wykonywa� robot� - powiada Stary. A pierwszy?
- W burdelu! - plotkuje mechanik.
- On i burdel? Mo�na si� u�mia�! - m�wi Stary. - Prawdopodobnie pisze testament. On przecie� ma zawsze wszystko w porz�dku.
O asystenta, kt�ry nale�y do NSDAP, a po rejsie ma zast�pi� naszego g��wnego mechanika. Stary nie pyta w og�le.
B�dzie nas wi�c sze�ciu w mesie oficerskiej; du�o ludzi na tak� ma�� ciupk�.
- Gdzie podziewa si� Thomsen? - pyta czif. - Nie mo�e nas przecie� wystawi� do wiatru!
Philipp Thomsen, dow�dca UF i od niedawna kawaler Krzy�a Rycerskiego, sk�ada� sprawozdanie po po�udniu. Zag��biony w sk�rzanym fotelu, oparty na �okciach, d�onie w modlitewnym ge�cie, spojrzenie nad d�o�mi, utkwione w przeciwleg�ej �cianie: - ...potem obrzucali nas przez trzy kwadranse bombami g��binowymi. Natychmiast po detonacji dostali�my na g��boko�ci prawie sze��dziesi�ciu metr�w sze�� do o�miu bomb, do�� blisko okr�tu. P�askie nastawienie. Jedna by�a wycelowana szczeg�lnie dobrze, wybuch�a mniej wi�cej na wysoko�ci dzia�a i siedemdziesi�t metr�w z boku. Trudno powiedzie� dok�adnie. Inne bomby trafi�y osiemset do tysi�ca metr�w z boku. Potem, po jakiej� godzinie, znowu posz�a seria. To by�o w nocy, mi�dzy dwudziest� trzeci� trzydzie�ci a pierwsz�. Najpierw pozostali�my w zanurzeniu, a potem ruszyli�my wolniutko, na coraz mniejszej g��boko�ci. Wynurzyli�my si� i poszli�my za konwojem.
Nast�pnego ranka jeden niszczyciel zrobi� wypad w naszym kierunku. Stan morza trzy i troch� wiatru, od czasu do czasu deszcz. Do�� pochmurno. Doskona�e warunki do atak�w nawodnych. Zeszli�my pod powierzchni� i przygotowali�my si�.
Strza�. Pud�o. Potem jeszcze raz. Niszczyciel szed� wolno naprz�d.
Pr�bowali�my strzela� z wyrzutni rufowej. I wtedy chwyci�o.
P�niej szli�my za konwojem, a� dostali�my rozkaz zmiany kursu.
Zetschke meldowa� drugi konw�j. Utrzymywali�my kontakt, sk�adaj�c meldunki na bie��co. Ko�o osiemnastej podeszli�my do konwoju. Dobra pogoda, stan morza od dw�ch do trzech. Do�� pochmurno. - Tu Thomsen zrobi� przerw�. - Bardzo komiczne: wszystkie sukcesy odnosili�my w tych dniach, kiedy w�a�nie kto� z za�ogi obchodzi� urodziny. Naprawd� niesamowite. Za pierwszym razem urodziny mia� motorzysta. Za drugim - radzik.
Samotny frachtowiec przypad� na urodziny kucharza, a niszczyciel - na mata torpedyst�w. Zupe�ne wariactwo!
Okr�t Thomsena mia� cztery proporczyki na wysuni�tym do po�owy peryskopie, kiedy dzi� rano wchodzi� do portu na fali przyp�ywu. Trzy bia�e _ za zatopione statki handlowe i jeden czerwony - za niszczyciela.
Zachryp�y g�os Thomsena brzmia� jak szczekanie psa nad zapaskudzon� olejem wod�: -- Oba silniki stop!
Okr�t mia� jeszcze w sobie do�� rozp�du, by �lizgaj�c si�, bezszelestnie dobi� do pirsu. Przy tym ukaza� si� nam od dziobu: z oleistego sosu �mierdz�cej portowej wody wystawa� wysoko niby wazon z tkwi�cym w nim zbyt ciasno upchanym bukietem.
Ma�o barw - bukiet nie�miertelnik�w. G��wki kwiat�w jak blade plamy mi�dzy ciemnym mchem. Plamy po zbli�eniu przekszta�ci�y si� w blade, wyn�dznia�e twarze. Podkr��one, wpadni�te oczy. Kredowa sk�ra. Niekt�re pary oczu b�yszcz� jak w gor�czce. Brudnoszare, pokryte zaschni�t� sol� sk�rzane kurtki.
Zmierzwione d�ugie w�osy, na kt�rych z trudem utrzymuj� si� czapki. Thomsen wygl�da� naprawd� na chorego: wychud�y jak tyczka grochowa, policzki zapadni�te. Jego u�miech - z pewno�ci� pomy�lany jako przyjacielski - by� jak zamarz�y.
- Melduj� pos�usznie UF po powrocie z rejsu bojowego! A my na to: - Hura, UF! - Z ca�ych si�.
Od szopy magazynu numer jeden powr�ci�o kracz�ce echo, a potem jeszcze jedno s�absze - od stoczni Penhoet.
Stary nosi swoj� najstarsz� marynark� i demonstruje w ten spos�b pogard� dla wy�wie�onych i wyprasowanych. Jej prz�d od dawna nie jest ju� granatowy, lecz wyp�owia� do szarzyzny, wyblak� od kurzu i plam. Z�ote dawniej guziki pokryte s� zielonym grynszpanem. R�wnie� barwy koszuli nie mo�na okre�li� - jest granatowoszara, przechodz�ca we fiolet. Czarno-bia�o-czerwona wst�ga, na kt�rej dynda jego Rycerski Krzy�, przekszta�ci�a si� w skr�cony sznurek.
- To ju� nie jest stary rocznik! - narzeka dow�dca, w�druj�c dociekliwym spojrzeniem po m�odych oficerach pok�adowych w �rodku lokalu. - Teraz przychodz� pistolety... Bojowe typy: mocni w pysku.
Od niedawna w lokalu wyr�niaj� si� dwie grupy: "stare pierniki", jak si� sami nazywaj� towarzysze Starego, i "m�odzi junacy", ukszta�towani �wiatopogl�dowo, z wiar� w fuhrera w oczach, z napi�tymi musku�ami szcz�k, kt�rzy, jak powiada Stary, przed lustrem �wicz� przenikliwe spojrzenie i bez trudu �ciskaj� po�ladki, tylko dlatego, �e jest moda chodzi� z zaci�ni�tymi p�dupkami, spr�ynuj�c na pi�tach, przesuwaj�c �rodek cia�a lekko ku przodowi.
Patrz� na to zgromadzenie m�odych bohater�w, jakbym widzia� ich po raz pierwszy. Zaci�ni�te usta z ostrymi bruzdami przy obu k�cikach. Skrzypi�ce g�osy. Nad�ci poczuciem przynale�no�ci do elity �owcy order�w. Nic innego w g�owie, jak tylko: "Fuhrer patrzy na ciebie. Nasza bandera jest czym� wi�cej ni� �mier�".
Przed dwoma tygodniami jeden zastrzeli� si� w "Majesticu", bo z�apa� syfilisa. "Pad� za nar�d i ojczyzn�" - poinformowano jego narzeczon�.
Poza grup� starych wojak�w i m�odym narybkiem istnieje jeszcze samotnik Kugler. Siedzi ze swoim pierwszym oficerem przy drzwiach do klozetu. Kugler z d�bowymi li��mi, kt�re zapewniaj� dystans wobec obu stron. Kugler, szlachetny rycerz g��biny, Parsival i Prometeusz, nieugi�cie wierz�cy w ostateczne zwyci�stwo. Stalowe spojrzenie, dumna postawa. Ani grama t�uszczu za du�o - doskona�a, nieskazitelna rasa pan�w. Kugler zatyka sobie uszy wskazuj�cymi palcami, kiedy nie chce s�ucha� �wi�stw albo docink�w w�tpi�cych cynik�w.
Lekarz flotylli rezyduje przy stole- obok. R�wnie� on zajmuje szczeg�ln� pozycj�. Jego m�zg zgromadzi� kolekcj� najbardziej t�ustych kawa��w. Z tego powodu nazywaj� go kr�tko i zwi�le �star� �wini��. Lekarz flotylli uwa�a, �e dziewi��set dziewi��dziesi�t pi�� lat tysi�cletniej Rzeszy Ju� min�o, i oznajmia o tym otwarcie, kiedy uwa�a za stosowne albo kiedy Jest pijany.
Ma dopiero trzydzie�ci lat, jednak cieszy si� u nas powszechnym szacunkiem: w swoim trzecim rejsie bojowym obj�� dow�dztwo i doprowadzi� okr�t z powrotem do bazy, gdy po koncentrycznym ataku dw�ch samolot�w poleg� dow�dca, a obaj oficerowie pok�adowi le�eli ci�ko ranni na kojach.
- Tu by� pewnie jaki� exitus? Czy to stypa � pobudka! Gdzie my w�a�ciwie jeste�my?
- Jest przecie� dosy� ha�asu! mruczy Stary i ostro�nie �yka piwo.
Monika musia�a zrozumie� lekarza floty - swe Jaskrawo uszminkowane usta zbli�a do mikrofonu tak, jakby go chcia�a obliza�, lew� r�k� wymachuje p�kiem fioletowych strusich pi�r i wydziera si� zachryp�ym g�osem: - J'attendrai le jour et la nuit!
- Perkusista na srebrzy�cie opancerzonym b�bnie wybija do tego takt.
Pisk, szloch, j�ki: Monika dramatyzuje song skr�tami cia�a, wypinaniem i chowaniem swej b��kitnawo po�yskuj�cej obfitej piersi, energiczn� prac� ty�ka i mn�stwem szmirowatych zagrywek z pi�ropuszem.
Trzyma go jak india�sk� ozdob� z ty�u g�owy i otwart� r�k� kilkakrotnie szybko uderza si� po ustach.
Potem przeci�ga pi�ropusz mi�dzy nogamii - -le ^our et M nuit - i wywraca oczy. Pieszczotliwe godzenie pi�ropusza, drgawki bioder naprzeciw pi�ropusza, znowu podci�gni�cie go w g�r�, ko�ysanie biodrami... teraz, sk�adaj�c usta w ryjek, dmucha na pi�ra...
Nagle mruga okiem, patrz�c w kierunku drzwi. Aha, dow�dca flotylli ze swoim adiutantem! Ten wysokii stojak, zako�czony twarzyczk� gimnazisty, nie jest wart .wi�cej ni� przelotne mrugni�cie okiem. Dow�dca flotylli nie pozwala sobie nawet na porozumiewawczy u�miech, za to rzuca doko�a sp�oszone spojrzenie, jakby ju� szuka� drugiego wyj�cia, aby niepostrze�enie znowu si� oddali�.
-- Oho, c� za dostojny go�� zjawi� si� w�r�d podrz�dnego ludu! - ryczy Trumann, szczeg�lnie trudny typ starej gwardii, w�r�d �ka� Moniki: �... car l'oiseau qui s'enfuit."
Teraz, zataczaj�c si�, idzie ku fotelowi dow�dcy flotylli: - No, stary bojowniku... mamy wyskok na front, co? Chod�, tu jest fajne miejsce... Miejsce dla orkiestry... ca�y krajobraz od do�u... Co, nie chcesz? Te� dobrze!... Ka�demu wedle potrzeb... i jak tylko mo�e!
Trumann jak zwykle jest pijany w sztok. Jego czarne, zje�one w�osy s� obsypane popio�em z papieros�w. Kilka niedopa�k�w wpl�ta�o mu si� w g�st� czupryn�. Jeden jeszcze dymi. Trumann mo�ie w ka�dej chwili stan�� w p�omieniach. Krzy� Rycerski nosi z ty�u: "Kilo�ski ko�nierz... �elazny kilo�ski ko�nierz" m�wi o tej ozdobie.
Okr�t Trumanna nazywany jest "okr�tem ognia huraganowego". Od pi�tego rejsu prze�laduje go legendarny pech: nigdy nie by� na morzu d�u�ej ni� tydzie�. "Pe�zanie do bazy na kolanach i brodawkach piersi" - jak to Trumann okre�la - sta�o si� dla niego chlebem powszednim. Zawsze �api� go ju� na podej�ciu do rejonu operacyjnego; bombarduj� go lotnicy, obrzucaj� bombami g��binowymi. By�y stale awarie, po�amane rury wydechowe, zerwane zawory, ale ju� �adnej szansy na sukces dla Trumanna i jego za�ogi. Ka�dy we flotylli dziwi si� w duchu, jak Trumann i jego ludzie wytrzymuj� te ci�g�e kopniaki losu przy ca�kowitym braku powodzenia.
Akordeonista wytrzeszcza oczy nad rozci�gni�tym miechem, jakby mia� jasnowidzenie. Mulat wystaje tylko do trzeciego guzika koszuli za ksi�ycem swego wielkiego b�bna; musi by� karze�kiem albo sto�ek ma za niski. Monika zaokr�gla usta jak karp i j�czy do mikrofonu: - In my solitude... - Przy tym pochyla si� tak bardzo ku Trumannowi, �e ten nagle wrzeszczy: Ratunku! Trucizna! - i opada bezw�adnie. Monika urywa. Trumann wios�uje ramionami, potem d�wiga si� znowu do po�owy i ryczy: - Prawdziwy miotacz ognia... musia�a ze�re� ca�y warkocz czosnku. Bo�e, o Bo�e!
Zjawia si� g��wny mechanik Trumanna: August Mayerhofer.
Od czasu, gdy nosi na kurtce Niemiecki Krzy�, nazywaj� go "August z sadzonym jajkiem".
- No, jak by�o w burdelu? - ryczy mu Trumann na powitanie. - Pociupcia�e� jak nale�y? To zawsze dobrze robi na cer�.
Tw�j stary tata Trumann wie co� na ten temat.
Przy bocznym stoliku wyj� wsp�lnie: - O, ty pi�kny We-e-esterwaldzie... - Lekarz flotylli dyryguje fa�szuj�cym ch�rem za pomoc� butelki wina. Tu� ko�o podium, wok� du�ego okr�g�ego sto�u, kt�ry na mocy cichego porozumienia zarezerwowany jest dla starej gwardii, siedz� albo zwisaj� w sk�rzanych fotelach, mniej lub wi�cej pijani, wy��cznie koledzy Starego: Kupsch i Stackmann - bracia syjamscy, Merkel, Keller zwany "Prastarym", Kortmann zwany "Indianinem". Wszyscy razem s� przedwcze�nie posiwia�ymi m�czyznami, morskimi gladiatorami, kt�rzy uciekli �mierci spod kosy i udaj�, �e s� lodowato spokojni, cho� doskonale wiedz�, jak wygl�daj� ich szans�. Potrafi� godzinami z pozbawionym wyrazu spojrzeniem tkwi� w fotelu niemal bez ruchu. Natomiast nie s� zdolni do utrzymania szklanki w dygocz�cych d�oniach.
Wszyscy maj� wi�cej ni� po p� tuzina najci�szych rejs�w za sob�, z pr�bami nerw�w najgorszego rodzaju, torturami wy�szego stopnia, sytuacjami bez wyj�cia, kt�re tylko cudem przekszta�ci�y si� na ich korzy��. Ani jednego, kt�ry nie wraca�by ju� zdemolowanym okr�tem, �e tak powiem, wbrew oczekiwaniom - z g�rnym pok�adem spustoszonym przez bomby lotnicze, wgniecionym po staranowaniu pomostem, wbitym dziobem, p�kni�tym kad�ubem. Ale za ka�dym razem stali prosto jak �wiece na pomo�cie swego okr�tu, jakby nic szczeg�lnego im si� nie zdarzy�o.
Fason nakazuje zachowywa� si� tak, jakby to wszystko nie by�o czym� nadzwyczajnym. Wycie i szcz�kanie z�bami nie jest dozwolone. DOP utrzymuje t� gr� w ruchu. Dla DOP-a jest w porz�dku ten, kto jeszcze ma na tu�owiu szyj� i g�ow� oraz cztery ko�czyny. Dla DOP-a wariatem jest ten, kto szaleje. Zamiast starych dow�dc�w powinien by od dawna wysy�a� na frontowych okr�tach nie zu�ytych i nie obci��onych ludzi. Niestety, nie obci��eni nowicjusze ze swoimi nie tkni�tymi nerwami nawet w przybli�eniu nie s� tak sprawni, jak starzy dow�dcy. A ci stosuj� wszelkie najbardziej wymy�lne sztuczki, by nie potrzebowali si� rozdziela� z dobrym, do�wiadczonym oficerem pok�adowym, kt�ry powinien ju� by� dow�dc� okr�tu.
Endrass od dawna nie powinien by wychodzi� w morze... nie w tym stanie. By� ju� ca�kiem pomylony. Ale tak to ju� jest: DOP-a porazi�a �lepota. On nie widzi, �e kto� si� wyko�czy�.
Albo nie chce tego widzie�. Te stare asy przecie� przynosz� mu sukcesy... nadzienie do meldunk�w nadzwyczajnych.
Orkiestra robi przerw�. Znowu mog� rozumie� fragmenty rozmowy.
- Gdzie w�a�ciwie jest Kallmann?
- Ten z pewno�ci� nie przyjdzie!
- No tak, mo�na go zrozumie�!
Kallmann wchodzi� wczoraj do portu z trzema proporczykami zwyci�stwa na wysuni�tym do po�owy peryskopie: trzy parowce.
Ostatni z nich zatopi� na p�ytkich wodach przybrze�nych za pomoc� armaty: - Statek po�kn�� ponad sto pocisk�w! Morze by�o wzburzone. Musieli�my strzela� przy okr�cie zwr�conym pod k�tem czterdzie�ci pi�� do fali. Wcze�niej, o dziewi�tnastej, podczas zmierzchu, strzelali�my pod wod�. Dwa trafne w dwunastotysi�cznik, jedno pud�o. Potem zaraz nas dopadli. Przez osiem godzin bomby g��binowe. Prawdopodobnie nie mieli ju� ani jednej na pok�adzie, kiedy przerwali.
Kallmann wygl�da� jak Jezus na krzy�u z tymi swoimi policzkami i jasnymi kosmykami brody. Wy�amywa� d�onie, jakby by�o mu to potrzebne do wyci�ni�cia z siebie s��w. Przys�uchiwali�my si� w napi�ciu, maskuj�c nasz� niepewno�� specjalnie podkre�lonym zainteresowaniem. Kiedy wreszcie zada pytanie, kt�rego si� boimy?
Zako�czywszy relacj�, nie wy�amywa� ju� d�oni. Siedzia� bez ruchu, opieraj�c �okcie na kolanach i splataj�c palce. Popatrzy� na nas nad tymi splecionymi palcami i zapyta� ze sztuczn� oboj�tno�ci� w g�osie: - Co z Bartelem?
Nikt nie odpowiedzia�. Dow�dca flotylli lekko sk�oni� g�ow�.
- Tak... c�, spodziewa�em si� tego, gdy ju� straci�em z nim kontakt radiowy. - Minuta milczenia, a potem spyta� natarczywie: - Czy nic nie wiadomo?
- Nie!
- Istnieje jeszcze jaka� mo�liwo��?
- Nie!
Dym papierosowy wisia� nieruchomo przy ustach.
- Byli�my razem przez ca�y czas postoju okr�t�w w stoczni.
Ja go przecie� nam�wi�em na wsp�lne wyj�cie - powiedzia� wreszcie Kallmann. Bezradnie, z zak�opotaniem. Rzyga� si� chcia�o. Wszyscy wiedzieli�my, jak bardzo Kallmann i Bartel byli zaprzyja�nieni. Zawsze jako� za�atwiali, by razem wychodzi� w morze. Atakowali te same konwoje. Kallmann powiedzia� kiedy�: - Cz�owiek czuje si� pewniej, kiedy wie, �e nie jest sam.
Przez wahad�owe drzwi wchodzi Bechtel. Ze swoimi niemal bia�ymi w�osami, powiekami i brwiami wygl�da jak wygotowany w rosole. Kiedy jest tak blady jak teraz, szczeg�lnie wyra�nie wyst�puj� jego piegi.
Wielkie halo. Bechtela otacza grupa m�odszych. Powinien postawi� kolejk� za swoje odrodzenie.
Bechtel ma za sob� prze�ycie, kt�re Stary okre�la jako "naprawd� niecodzienne". Bechtel, po gwa�townym obrzuceniu go bombami g��binowymi, z najr�norodniejszymi uszkodzeniami wynurzy� si� w p�mroku przed�witu i stwierdzi�, �e ko�o dzia�a na g�rnym pok�adzie le�y sycz�ca bomba g��binowa. Korweta jeszcze w pobli�u i bomba przed kioskiem. By�a nastawiona na wi�ksz� g��boko�� i dlatego nie wybuch�a, gdy na sze��dziesi�ciu metrach spad�a na pok�ad.
Bechtel ruszy� od razu obu dieslami ca�� naprz�d, a bosman musia� wytoczy� bomb� za burt� niby beczk� ze smo��. Gruchn�a ju� po dwudziestu pi�ciu sekundach. By�a wi�c nastawiona na sto metr�w g��boko�ci. A potem Bechtel musia� i�� znowu w zanurzenie i dosta� jeszcze dwadzie�cia bomb.
- Ja bym przywi�z� ze sob� tego cielaka - ryczy Merkel.
- Ch�tnie by�my to zrobili. Tylko �e nie dawa�o si� wy��czy� tego paskudnego syczenia. Po prostu nie znale�li�my odpowiedniego guziczka. Weso�o by�o!
Buda robi si� coraz pe�niejsza, Thomsena ci�gle brak.
- Gdzie on siedzi?
- Mo�e stawia jeszcze jednego patyka?
- No, nie wiem... w tym stanie?
- Z Krzy�em Rycerskim na szyi... to musi by� ca�kiem nowe poczucie rozkoszy!
Przy wr�czaniu Krzy�a Rycerskiego przez dow�dc� flotylli dzi� po po�udniu Thomsen sta� jeszcze jak �elazny pos�g. Tak si� usztywni�, �e ani okiem nie mrugn��. W�tpliwe, czy w tym stanie s�ysza� cho�by jedno s�owo wznios�ego przem�wienia dow�dcy flotylli.
- Powinien uwa�a�, �ebym mu nie z�ar� tego jego zasranego kundla - mrucza� Trumann. - Na ka�dej odprawie to bydl�! Tu nie mena�eria. Nied�ugo sprawi sobie berberyjskiego lwa.
- Taki ma�piszon - kl�� p�niej deefa, kt�ry po m�skim u�cisku d�oni i b�y�ni�ciu oczami oddali� si�. A potem cynicznie do wszystkich, pokazuj�c wyci�gni�tym palcem fotografie poleg�ych na trzech �cianach, obrazek ko�o obrazka w czarnych ramkach: - Pi�kny wz�r tapety. Ko�o drzwi jeszcze si� paru zmie�ci!
Wtedy ju� sobie wyobrazi�em zdj�cie, kt�re z pewno�ci� jako � nast�pne musi si� pojawi� w czarnych ramkach na �cianie: Beckmann.
Beckmann od dawna powinien wr�ci�. Trzygwiazdkowy meldunek nie da na siebie d�ugo czeka�. By� kompletnie pijany, gdy go wyci�gni�to z paryskiego poci�gu. Czterech ludzi musia�o go wynosi�. Poci�g dalekobie�ny czeka�, a� to zrobi�. Beckmanna mo�na by�o przewiesi� na sznurze. Spieprzony ca�kowicie. Oczy albinosa. I to wszystko na dwadzie�cia cztery godziny przed wyj�ciem w morze. Jak lekarz flotylli postawi� go znowu na nogi?
Beckmanna prawdopodobnie dopad� samolot. Przesta� si� meldowa� tu� po wyj�ciu. Niemal niewiarygodne: Tomki wa�� si� teraz dolatywa� a� do p�awy Nanni I.
Musz� my�le� o Bodem, oficerze sztabu admira�a, starym samotniku, kt�ry zwyk� si� upija� p�nym wieczorem sam jeden w mesie. - Trzydzie�ci okr�t�w stracili�my w tym jedynym miesi�cu. Cz�owiek robi si�... robi si� alkoholikiem, kiedy za ka�dym razem wypija jeden kieliszek.
Ci�ki, grubo ciosany m�czyzna z grupy weteran�w, niejaki Flechsig, rzuca si� na ostatni wolny fotel przy naszym stole. Flechsig wr�ci� przed tygodniem z Berlina. Od tamtej pory nie powiedzia� prawie ani s�owa. Ale teraz rozpuszcza buzi�: - M�wi do mnie ten durny ma�piszon, taki prawdziwy dupek sztabowy: "�eby dow�dcy okr�t�w nosili bia�e czapki, tego nie uj�to w �adnych przepisach mundurowych!" "Pragn��bym pos�usznie zaleci�, by nadrobiono to przeoczenie!" - powiedzia�em wtedy.
Flechsig poci�ga par� pot�nych �yk�w martela ze szklanki i dok�adnie wyciera sobie usta wierzchem d�oni.
- To lubi�: cyrk z powodu czapki dow�dcy! A tutaj musimy s�ucha� byle wy�cigowca. Co oni sobie w�a�ciwie my�l�? Przesy�a� nam wy�cigowca... Pana Stucka! Fotosy z podpisem! U�mia� si� mo�na! A potem ten palant! Tylko tego nam potrzeba, �eby taki reklamiarz podbudowywa� nas moralnie!
Erler, m�ody porucznik, kt�ry ma ju� za sob� pierwszy reis w roli dow�dcy okr�tu, otwiera kopniakiem drzwi, tak �e uderzaj� z hukiem o �cian�. Z kieszeni na piersiach zwisa mu koniuszek r�owych majtek. Dopiero dzi� rano wr�ci� z urlopu, a ju� po po�udniu w "Majesticu" ogromnie przechwala� si� swymi sukcesami. Wedle jego opowiada� w rodzinnym miasteczku urz�dzono mu poch�d z pochodniami. Od burmistrza otrzyma� p� wieprza. M�g� wszystko udowodni� wycinkami z gazet: sta� na balkonie ratusza, prawica wzniesiona w niemieckim pozdrowieniu, czczony przez ojczyzn� niemiecki bohater morski.
W orszaku Erlera przybywa publicysta radiowy Kress;, o�liz�y wazeliniarz, i by�y m�wca okr�gowy Marks, kt�ry pisze teraz naje�one frazesami tasiemcowe artyku�y. Obaj wygl�daj� jak Pat i Patachon w marynarskich mundurach: radiowiec wysokii i chudy, zaciek�y Marks - t�usty i okr�g�y.
Na ich widok Stary ha�a�liwie si�ka nosem.
Ulubionym s��wkiem radiowca jest "kontynuuj�co". ,"Kontynuuj�co pot�gowane dzia�ania"... Zbrojenia, liczba sukces�w, wola ataku - wszystko musi by� rozwijane kon-ty-nu-u-j�--co.
Erler staje teraz przed Starym i zaprasza go natarczywie do wzniesienia toastu. Stary przez chwil� w og�le nie reaguje, ale potem, przechylaj�c g�ow� jak u fryzjera, oznajmia: - Na dobr� flaszk� mamy zawsze czas!
Ju� wiem, co nast�pi: Erler w �rodku lokalu pokazuje swoj� metod� otwierania butelek szampana jednym kr�tkim uderzeniem grzbietu no�a od do�u w zgrubienie szyjki butelki. W tym jest genialny. Korek wylatuje wraz ze szklanym pier�cieniem szyjki, bez �adnych od�amk�w, a szampan tryska jak z ga�nicy pianowej. Zaraz musz� pomy�le� o pewnym �wiczeniu drezde�skiej stra�y ogniowej: w swoje �wi�to stra�acy ustawili przed oper� stalowy maszt ze swastyk� z metalowych rur na szczycie.
Wok� masztu ustawi�o si� stado czerwonych woz�w stra�ackich.
Ca�y ogromny plac zapchany by� oczekuj�cym t�umem. Nagle z g�o�nik�w zagrzmia�a komenda: "Piana naprz�d!" i z czterech ko�c�w swastyki strzeli�a piana, swastyka zacz�a si� kr�ci� coraz szybciej i szybciej, sta�a si� tryskaj�cym pian� wiatrakiem. T�um zawo�a�: "A-a-a-ach!" Wtedy piana zacz�a si� zabarwia� na r�owo, potem czerwono, fioletowo, wreszcie na niebiesko, zielono i ��to. Ludzie klaskali, podczas gdy przed oper� powsta�a g��boka po kostki warstwa anilinowej mazi.
Znowu trza�niecie drzwi. To wreszcie on - Thomsen. Podtrzymywany i nieco popychany przez swoich oficer�w, ze szklistym spojrzeniem, wtacza si� do �rodka. Szybko przysuwam fotel, by�my mogli przyj�� Thomsena do naszego k�ka.
Monika �piewa z francuskim akcentem: - Perhaps I am Napoleon, perhaps I am the king...
Zbieram przywi�d�e kwiaty ze sto��w i sypi� je Thomsenowi na g�ow�. Szczerz�c z�by w u�miechu, Thomsen pozwala si� tak przystroi�.
- Gdzie tkwi dow�dca flotylli? - pyta Stary.
Dopiero teraz u�wiadamiamy sobie, �e dow�dca flotylli znowu znikn��. A wi�c jeszcze przed w�a�ciw� uroczysto�ci�. Kuglera r�wnie� nie ma.
- Tch�rze! - wymy�la Trumann, podnosi si� z trudem i chwiejnym krokiem wychodzi mi�dzy sto�ami. Wraca ze szczotk� klozetow� w r�ku.
- Do diab�a! - wykrztusza Stary.
Ale Trumann przytacza si� bli�ej. Staje, opiera lew� r�k� na naszym stole przed Thomsenem, par� razy wci�ga powietrze i ryczy ze wszystkich si�: - Cisza w burdelu!
Muzyka natychmiast milknie. Trumann przysuwa ociekaj�c� szczotk� tu� do twarzy Thomsena i be�kocze p�aczliwym g�osem: - Nasz wspania�y, czcigodny, abstynencki, nie obabiony fuhrer w swojej chwalebnej karierze od terminatora malarza do najwi�kszego wodza wszystkich czas�w... czy co� si� nie zgadza?
W pijackim oszo�omieniu Trumann przez par� chwil napawa si� swym nastrojem, po czym deklamuje dalej: - R�wnie� wielki rzeczoznawca od floty, niezr�wnany strateg morski, kt�remu podoba�o si� w jego niezmierzonej m�dro�ci... jak to tam idzie?
Trumann toczy doko�a pytaj�cym spojrzeniem, chrz�ka g�o�no, i wali dalej: - Wielki dow�dca floty, kt�ry temu angielskiemu szczylowi, temu dymi�cemu cygarem syfilitykowi... hihihi, co on jeszcze wymy�li�?... a wi�c tej dupie Churchillowi pokaza� wreszcie, gdzie raki zimuj�!
Trumann wyczerpany opada na fotel, dmucha mi w twarz swoim przesi�kni�tym koniakiem oddechem. W sk�pym o�wietleniu wygl�da zielono... - ...Pasowa� na rycerza... pasowa� natychmiast nowego rycerza - be�kocze. - Zasrany Grofaz i zasrany Churchill!
[ Pat i Patachon wciskaj� si� ze swymi krzes�ami do naszego k�ka. Zaprzyja�niaj� si� z Thomsenem, by wykorzysta� pija�stwo i dowiedzie� si� czego� o jego ostatnim rejsie. Nikt nie wie, ^ po co ci�gle staraj� si� o wywiady do swoich sztampowych artyku��w. Ale Thomsen od dawna nie jest ju� zdolny do relacji.
Patrzy na obu ot�pia�ym wzrokiem, a gdy du�o do niego gadaj�, od czasu do czasu odzywa si� tylko: - Tak, w�a�nie tak... Wylecia� w powietrze... jak oczekiwano! Trafienie dok�adnie za pomostem. Parowiec "Blue Funnel". Nie rozumiecie, panowie?
Nie, nie funny, tylko funnel.
Kress czuje, �e Thomsen robi z niego balona, prze�yka sucho.
Wygl�da komicznie, gdy jego jab�ko Adama porusza si� w g�r� i w d�.
Stary rozkoszuje si� tym mozolnym pi�owaniem, Nie my�li wcale pom�c.
Wreszcie Thomsen JU� nic nie pojmuje.
- Wszystko g�wno! Te zasrane torpedy! - ryczy.
Wiem, o co mu chodzi: w ostatnich tygodniach w�r�d torped by�y niewypa�y, jeden za drugim. Tyle brak�w nie mog�o powsta� przypadkiem. Po cichu pogaduj� o sabota�u.
Nagle Thomsen zrywa si�, w oczach ma przera�enie. Nasze kieliszki t�uk� si�. Zadzwoni� telefon. Thomsen my�la�, �e to dzwonek alarmowy.
-� Puszk� rolmops�w! - ��da teraz, chwiej�c si� gwa�townie.
Udaje, jakby zerwa� si� tylko po to, by m�c wyrazi� to �yczenie, i ryczy na ca�y lokal: - Rolmopsy dla ca�ej bandy!
Z boku s�ysz� fragmenty relacji, jak� Merkel sk�ada swojemu towarzystwu: - Mat z centrali by� dobry. Pierwszorz�dny go��. Motorzysty musz� si� pozby�, nie nadaje si� na nic... korweta by�a w po�o�eniu zerowym. Czif nie zd��y� zanurzy� okr�tu do�� szybko...
Kto� p�ywa� w morzu. Wygl�da� jak foka. Podp�yn�li�my, bo chcieli�my pozna� nazw� statku. Facet by� ca�kiem czarny od ropy, wisia� w kole ratunkowym.
Erler odkry�, �e mo�na robi� potworny ha�as, przeci�gaj�c pust� butelk� po �eberkach grzejnika. Par� butelek p�ka, ale Erler nie rezygnuje. Rozdeptane szk�o trzeszczy. Monika rzuca w�ciek�e spojrzenia, bo nie mo�e przekrzycze� wrzawy.
Merkel podnosi si� i drapie dok�adnie mi�dzy nogami poprzez kiesze� spodni. Teraz zjawia si� r�wnie� jego g��wny mechanik.
Wszyscy mu zazdroszcz� jego umiej�tno�ci gwizdania na dw�ch palcach. Potrafi wszystko: przenikliwe gwizdy urkowskie, sygna�y pogotowia policyjnego, szale�cze zestawienia ton�w, fantazyjne trele.
Jest dobrze usposobiony i zaraz godzi si� nauczy� mnie gwizdania na palcach. Najpierw musi i�� jednak do> klozetu. Gdy wraca, wzywa mnie: - Dalej, wymy� �apy!
- Po co?
- Gdyby mia�o sprawia� k�opot... mnie nie szkodzi" Mo�na umy� jedn�.
Po myciu czif Merkela ogl�da dok�adnie moj� praw� d�o�.
Potem zdecydowanie wsadza m�j palec wskazuj�cy i �rodkowy sobie do ust i zaczyna gwizda� na nich par� pr�bnych ton�w i ju� robi si� z tego melodia coraz bardziej przenikliwa i pikantna.
Czif Merkela wywraca przy tym oczami. Jestem po prostu oszo�omiony. Jeszcze par� skocznych takt�w i koniec. Z szacunkiem obserwuj� moje mokre palce. Czif Merkela m�wi, �e powinienem sobie zapami�ta� ustawienie palc�w.
- Pi�knie! - Teraz spr�buj� gwizda� na w�asnych palcach, ale wychodzi mi tylko par� �a�osnych ton�w i syk nieszczelnego w�a do spr�onego powietrza.
Czif Merkela kwituje t� pr�b� zrozpaczonym spojrzeniem.
Z niewinn� min� zn�w wk�ada moje palce do swych ust i wygwizduje na nich jak na fagocie.
Godzimy si�, �e wszystko musi zale�e� od j�zyka.
- Ale j�zyk�w, niestety, nie mo�ecie wymieni�! - m�wi Stary.
- Pozbawiona rado�ci m�odzie�! - ryczy Kortmann W chwili przerwy w ha�asie. Kortmann z orl� twarz�, zwany Indianinem.
W Kernevelu u DOP-a Kortmann stoi nisko, z powodu tej historii z tankowcem "Bismarcka". Odm�wi� wykonania rozkazu. Ratowa� niemieckich marynarzy! Pozbawi� sw�j okr�t sprawno�ci bojowej! Nie wype�ni� strategicznych zada� z powodu czu�ostkowo�ci! To mog�o si� zdarzy� tylko Kortmannowi, kt�remu, z dawnych czas�w zosta�y antyczne bzdury w m�zgu: "Troska o los rozbitk�w jest pierwszym przykazaniem ka�dego marynarza".
Teraz mo�e sobie p�aka� ten staromodny pan Kortmann, kt�ry dla DOP-a zbyt wolno pojmuje i jeszcze nie spostrzeg�, �e obyczaje sta�y si� surowsze.
Pech naturalnie te� odegra� swoj� rol�; czy ten angielski niszczyciel musia� zjawi� si� akurat wtedy, gdy Kortmann po��czony by� w�em z tankowcem? Tankowiec przeznaczono w�a�ciwie dla "Bismarcka". Ale "Bismarck" nie potrzebowa� ju� zaopatrzenia w paliwo. "Bismarck" poszed� na dno wraz z dwoma i p� tysi�cem ludzi. A tankowiec t�uk� si� po okolicy bez odbiorcy, wype�niony po brzegi. Wtedy dow�dztwo zdecydowa�o, �e okr�ty podwodne powinny go wyssa� do dna. I gdy w�a�nie Kortmann to robi�, zdarzy�o si�, �e Anglicy rozwalili mu tankowiec przed nosem, pi��dziesi�ciu ludzi z za�ogi p�ywa�o w morzu, a dobroduszny Kortmann nie m�g� znie��, by tak sobie dalej p�ywali.
Kortmann by� jeszcze dumny z tego powodu: pi��dziesi�ciu marynarzy na okr�cie podwodnym VII C, gdzie nie ma miejsca nawet na w�asn� za�og�! Gdzie ich pomie�ci�, pozostanie tajemnic�. Prawdopodobnie metod� sardynek w oliwie: jedna g�owa w prawo, druga w lewo i wszystko na wydechu. Poczciwy Kortmann my�la� z pewno�ci�, �e dokona� cudu.
Pija�stwo zaczyna zaciera� granic� mi�dzy obozem starych wojownik�w i m�odego narybku. Wszyscy chc� teraz m�wi� jednocze�nie. S�ysz�, jak Bohier rezonuje: - Istniej� przecie� wytyczne... jasne wytyczne, moi panowie! Rozkazy! Ca�kiem wyra�ne rozkazy!
- Wytyczne, moi panowie, wyra�ne rozkazy - ma�puje Thomsen. - �ebym si� nie u�mia�, niewyra�nych pewnie ju� nie ma!
Thomsen, przekrzywiaj�c g�ow�, obserwuje Bohiera. Naraz pojawiaj� mu si� w oku z�o�liwe iskierki i wali prosto z mostu: To przecie� jest system, �eby nam nie m�wi� wyra�nie.
Saemisch wtyka swoj� marchwian� g�ow� do towarzystwa.
Dobrze ju� popi�. W mrocznym o�wietleniu cera jego twarzy przypomina oskuban� i sparzon� kur�.
- Co ty tyle my�lisz - be�kocze. - Zawsze m�wi�: ko� ma du�� g�ow�. Niech konie my�l�.
Teraz Bohier m�wi do marchwianej g�owy Saemischa: Sprawa wygl�da tak: w wojnie totalnej skuteczno�� naszej broni mo�e si�...
- Gl�dzenie ze wst�pniaka dostarczonego z Kompanii Propagandowej - szydzi Thomsen.
- Niech pan pozwoli mi si� wypowiedzie�! Niech pan we�mie przyk�ad: kr��ownik pomocniczy wy�owi� pewnego Tomka, kt�ry ju� trzy razy si� topi�. Co to znaczy? Czy prowadzimy wojn�, czy dokonujemy tylko demonta�u? Co pomo�e, je�li topimy statki, a oni wy�awiaj� swoich rozbitk�w i ci ludzie zamustrowuj� na kolejny statek... Przecie� dostaj� za to kup� forsy!
Teraz wszystko idzie jak nale�y, teraz Bohier rzuci� has�o do podj�cia pal�cego, lecz traktowanego jako tabu tematu: niszczy� wroga czy tylko jego statki? Zabija� marynarzy Czy tylko zatapia� frachtowce?
- Tak jest wsz�dzie - upiera si� Saemisch. Wtedy W��cza si� Trumann. Agitator Trumann czuje si� tak, jakby si� do niego zwracano. Trudny temat, kt�rego wszyscy uniikaj� - tylko stary Trumann nie. Teraz zrobi si� ciekawie., Zaraz b�dzie si� m�wi�o otwartym tekstem.
- Najpierw troszk� usystematyzujemy - komenderuje. - DOP rozkaza�: niszczy� przeciwnika... vw niez�omnym duchu bojowym, ze zdecydowanym m�stwem, w zaciek�ym dzia�aniu i tak dalej... ca�e te bzdury. DOP nie powiedzia� jednak ani s�owa �eby atakowa� ludzi, kt�rzy p�ywaj� w wodzie... i nie?
Jest wi�c jeszcze na tyle przytomny, ten beszczelny Trumann �eby bawi� si� w prowokatora. Thomsem r�wnie� natychmiast si� w��cza: - Nie, tego naturalnie nie powiedzia�. On tylko niedwuznacznie wykaza�, �e w�a�nie strata za��g szczeg�lnie ci�ko dotkn�aby przeciwnika.
Trumann robi ironiczn� min� i troszeczk� pod�ega rozpalaj�cy si� ogie�: - No i?
Thomsen odzywa si� znowu swym rozgrzanym przez koniak przekornym g�osem: - To ka�dy mo�e sobie do�piewa� reszt�... Chytrze pomy�lane Teraz Trumann zaczyna naprawd� dmucha� w ogieniek: Jest kto�, kto te problemy rozwi�za� na sw�j spos�b i powiada: nie rusza� ludziom ani w�oska na g�owie, ale rozstrzeliwa� �odzie ratunkowe. Kiedy pogoda jest taka, �e faceci zaraz zdechn� w morzu, tym lepiej, wtedy sprawa jest za�atwiona! Przestrzegamy konwencji... zgadza si�? Za� DOP mo�e uwa�a�, �e^ go zrozumiano!
Ka�dy wie, o kim mowa, ale nikt nie spogl�da w kierunku Flossmanna.
Musz� pomy�le� o rzeczach, kt�re chc� wzi��. Tylko najpotrzebniejsze. Nowy pulower w ka�dym wypadku. R�wnie� wod� kolo�sk�. �yletki - no, tych mog� sobie zaoszcz�dzi�...
- Ta ca�a robota jest do niczego nie podobna - s�ysz� znowu Thomsena, - P�ki kto� ma jak�� p�ywaj�c� podk�adk� pod nogami, mo�na go odstrzeli�, ale kiedy taki biedak p�ywa potem w wodzie, wzrusza serce. To komiczne, co?
Trumann w��cza si� znowu: - Chc� powiedzie�, jak ta sprawa wygl�da w rzeczywisto�ci...
- Tak?
- Jak si� widzi takiego faceta p�ywaj�cego w wodzie, cz�owiek wyobra�a sobie, �e to jest on sam. Tak to bywa. Z ca�ym parowcem nikt jednak nie mo�e si� identyfikowa�. On nie dzia�a na uczucia. Ale pojedynczy cz�owiek... owszem! I zaraz ca�a sprawa wygl�da inaczej. Robi si� nieprzyjemnie. A poniewa� nieprzyjemnie to i nie�adnie, dorabia si� do tego ide� i szach mach wszystko znowu jest w porz�dku.
Nowy pulower, kt�ry mi zrobi�a na drutach Simone, to wspania�a rzecz. Ko�nierz do po�owy uszu, wz�r w warkocz - nie za kusy, ale i nie za d�ugi. Mo�e b�dziemy musieli p�yn�� na p�noc. Du�ski szlak albo jeszcze dalej. Konwoje do Rosji.
Paskudne, �e si� nic nie wie.
- Jako rozbitkowie s� jednak bezbronni! -r�bie Saemisch oskar�ycielskim tonem.
- To ju� s�yszeli�my! Stara p�yta!
Wszystko zaczyna si� od nowa. Thomsen podnieca si�: - Ju� raz zauwa�y�em, �e na tankowcach r�wnie� s� ludzie.
R�wnie� bezbronni, nie? No tak, do logiki nie przywi�zuje si� tu wagi!
Thomsen robi r�k� gest rezygnacji, mruczy: "Ach, g�wno!" i zwiesza g�ow�.
Mam ogromn� ochot� wsta� i wynie�� si� st�d, wreszcie zapakowa� porz�dnie moje graty. Jedn�, dwie ksi��ki. Tylko kt�re?
Nie wdycha� wi�cej alkoholu! To, co si� tu dzieje, mo�e wyko�czy� najsilniejszego m�czyzn�. Zachowa� na wp� trze�w� g�ow�. Ostatnia noc na l�dzie. Zapasowe filmy. Obiektyw szerokok�tny. Kominiarka. Czarna kominiarka do bia�ego puloweru.
Musi komicznie wygl�da�.
Kapitan-lekarz opiera si� wyci�gni�tymi ramionami o m�j lewy i Starego prawy bark, jakby chcia� zademonstrowa� �wiczenia na por�czach.
Czy to uroczysto�� na cze�� dekoracji Krzy�em Rycerskim wrzeszczy z ca�ych si�, przekrzykuj�c graj�c� znowu muzyk� czy spotkanie filozof�w? Koniec z t� zasran� gadanin�!
Teraz spostrzegam, �e dyskusja przy stole Thomsena trwa nadal. Tylko Thomsen opad� na fotel i milczy.
Ryk kapitana-lekarza wystrasza paru oficer�w pok�adowych, kt�rzy zrywaj� si� i natychmiast przyst�puj� do akcji, jakby tylko czekali na takie wezwanie. W�a�� na krzes�a i z g�ry lej� piwo do fortepianu, w kt�rego klawisze t�ucze jak szalony jaki� kapitan. Butelk� po butelce. Fortepian ch�tnie po�yka piwo.
Poniewa� orkiestra i fortepian nie robi� dosy� ha�asu, uruchamia si� r�wnie� gramofon. Gramofon j�czy na najwy�szej sile g�osu: Where is the tiger?... Where is the tiger?
Nagle wyro�ni�ty jasnow�osy porucznik zrzuca marynark�, jednym susem wskakuje na st� i kr�ci brzuchem^ - Dojrza� do sceny!
- Najwy�sza klasa!
- Przerwa�, bo zrobi� si� p�dzlem!
Kto� podczas frenetycznego aplauzu zawija si� wygodnie w czerwony chodnik, wk�ada sobie na szyj� bia�e ko�o ratunkowe, kt�re wisia�o jako dekoracja na �cianie, i natychmiast zasypia.
Bechtel, cz�owiek z natury niezbyt zdolny do rozpasanych rozrywek, patrz�c b��dnym wzrokiem, wybija d�o�mi takt rumby, kt�ra wyciska z tancerza ostatnie poty.
Nasz g��wny mechanik, kt�ry jeszcze siedzia� cicho przy stole i duma�, wychodzi z siebie: wspina si� na sztachety przy �cianie nad scen� i na�laduje ma�p�, w takt muzyki zrywa sztuczne winogrona. Sztachetki chwiej� si�, potem jak w starym filmie Bustera Keatona pozostaj� w sko�nym po�o�eniu na p� metra od �ciany i wreszcie wal� si� razem z mechanikiem na podium.
Pianista z odrzucon� do ty�u g�ow�, tak jakby z trudem musia� odczytywa� nuty z sufitu, r�bie teraz w rytmie marsza. Wok� fortepianu tworzy si� grupa, kt�ra ryczy: B�dziemy maszerowa�, cho� spadnie g�wien deszcz!
My chcemy do labaja, bo to na zadupiu jest!
- J�drnie,. po m�sku, po teuto�sku - burczy Stary.
Trumann wpatruje si� w sw�j kieliszek, potem podskakuje, jakby dotkn�� przewodu elektrycznego, i ryczy: - Skoal! Z odleg�o�ci dobrych dziesi�ciu centymetr�w od ust wlewa sobie z g�ry piwo, zostawiaj�c szerok� mokr� smug� na marynarce.
- Cholerne �wi�stwo - klnie, gdy widzi, jak si� urz�dzi�.
Clementine biegnie z r�cznikiem. Zamek b�yskawiczny z ty�u jej sukienki p�k� przy szwie. Gdy nachyla si� nad Trumannem, zag��bienia pod kolanami odcinaj� si� jak bia�y ser od czarnego materia�u..
- Cochon! - szepcze Trumannowi w ucho i dok�adnie go wyciera. Przy tym zwiesza mu swe okaza�e piersi tak blisko twarzy, �e m�g�by je gry��. Teraz jest bardzo zatroskan� mamusi�.
- Prawdziwa orgia - s�ysz� Meiniga, kt�ry nazywany jest proc� do wyrzucania g�wna z flotylli. - Brak tylko bab!
Jakby to by�o has�o, znikaj� pierwszy i drugi oficer z okr�tu Merkela. Jeszcze przed wahad�owymi drzwiami ogl�daj� si� na boki, jakby co� zbroili. My�la�em, �e ju� dawno ich nie ma.
- Ch-�do�� ze strachu - mruczy Stary. - Jest im to potrzebne jak w�da �o�nierzom w okopach. Z bocznego stolika s�ysz�: �kiedy mia� zachciank�, skaka� w kuchni na st� i ciupcia� r�bank�.
I tak jest zawsze: szlachetni rycerze fuhrera, �wietlana przysz�o�� narodu, a potem par� kolejek koniaku mieszanego z piwem i ko�czy si� sen o nieskazitelnym, promiennym bohaterze.
- Godne uwagi - mamrocze Stary i wyci�ga rami� po sw�j kieliszek.
- Te zasrane fotele... cz�owiek w og�le nie mo�e si� ju� podnie��!
- Cha, cha, cha! - �mieje si� kto� od s�siedniego stolika. -� Moja dziewczyna te� tak m�wi: "Nie mo�e si� ju� podnie��!
Nie mo�e si� ju� podnie��!"
Stary zastyga z na wp� otwartymi ustami, tak jest skonsternowany.
Prastary uporczywie potrz�sa g�ow�: - Teraz to koniec. Pewne jak gr�b, ja nie wr�c�. Teraz to koniec!
- Naturalnie, �e wr�cisz - uspokaja go Trumann.
^ - Skrzynka koniaku, �e nie wr�c�... Zak�ad?
- Mam j� potem odda� anio�owi... anio�owi w bia�ej koszuli? - pyta Trumann.
Prastary wpatruje si� w niego bez zrozumienia.
- A wi�c... a wi�c uwa�aj: kiedy wr�cisz, to przecie� wtedy przegra�e� - pr�buje wyja�ni� Trumann. - To jasne, nie?
A zatem dajesz mi skrzynk� koniaku. Kiedy nie wr�cisz, wygra�e�...
- W�a�nie!
- I wtedy ja daj� skrzynk� koniaku!
- Tak to i jest!
- No to si� teraz pytam: komu?
- Komu? Wtedy dajesz j� mnie... Przecie� logiczne! [ - Ale ty ju� uton��e�!
- Ja? A to jak?
Na stole jeden wielki ba�agan: butelki po szampanie z utr�conymi szyjkami, popielniczki z p�ywaj�cymi petami, puszki rolmops�w i pot�uczone kieliszki. Trumann z zadowoleniem przygl�da si� rumowisku szk�a. Podczas przerwy w muzyce fortepianowej podnosi praw� r�k� i ryczy: - Uwaga!
- Sztuczka z obrusem! - m�wi nasz g��wny mechanik.
Trumann z namys�em skr�ca r�g obrusa jak sznurek - potrzeba mu do tego co najmniej pi�ciu minut, poniewa� dwa razy na p� skr�cony obrus wymyka mu si�. Potem wolno lew� r�k� daje znak piani�cie, kt�ry zaraz, jakby �wiczy� ten numer, m��ci tusz na klawiszach. Trumann, koncentruj�c si� jak ci�arowiec, wpatruje si� przez minut� bez ruchu w swoje r�ce, kt�re trzymaj� skr�cony koniuszek, nast�pnie ryczy dziko "Cyk!" i pot�nym zamachem ramion zrywa do po�owy obrus ze sto�u. Brz�k t�uczonych kieliszk�w, �oskot i trzask spadaj�cych na pod�og� butelek i talerzy.
- G�wno! Cholerne g�wno! - klnie Trumann i maszeruje po skrzypi�cym szkle. Chwiej�c si�, steruje do kuchni i ryczy o miot�� i �mietniczk�. Potem, przy wariackim �miechu ca�ego towarzystwa, pe�za mi�dzy sto�ami i zaciekle wymiata skorupy.
Niebawem zostawia ju� za sob� �lady krwi.
Trzonek szczotki, trzonek �mietniczki - wszystko natychmiast zabarwia si� na czerwono. Dwaj porucznicy chc� zabra� Trumannowi sprz�t. Trumann jednak uparcie i mocno go trzyma, aby zmie�� w