1929

Szczegóły
Tytuł 1929
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1929 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1929 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1929 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Joe Alex czarne okr�ty Ofiarujmy bogom krew jego KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA Opracowanie graficzne BOGDAN WR�BLEWSKI Uk�ad typograficzny ok�adki i strony tytu�owej ROMANA FREUDENREICH Redaktor ANDRZEJ PIOTROWSKI Redaktor Techniczny STEFAN SMOSARSKI Korekta IRENA SIEMI�TKOWSKA Wydanie drugie poprawione i zmienione ROZDZIA� PIERWSZY Nie gniewajcie si�, Ryby! B��kitny jastrz�b zatoczy� szerokie ko�o nad postrz�- pionymi wierzcho�kami nadbrze�nych ska�, sp�yn�� mi�k- ko ku morzu, �mign�� nisko nad drobnymi falami, wy- strzeli� w g�r� i wznosz�c si� coraz wy�ej znikn�� w mrocz- noniebieskim niebie, jasnym ju� na wschodzie, cho� s�o�ce nie wynurzy�o si� jeszcze spoza wierzcho�k�w g�r, Bia�ow�osy odprowadzi� ptaka oczyma i odwr�ci� g�o- w� ku p�nocy, gdzie za sp�ywaj�c� z g�r rzek� le�a�o z dala od morza, na niewielkim wzg�rzu, miasto ukryte w szarej rozwiewaj�cej si� mgle przed�witu. Ojca nie by�o ju� wida�, znikn�� w p�ytkim w�wozie, poro�ni�tym krzakami dzikiej r�y. W�wozem tym i �cie�k� biegn�c� przez nadmorskie ��ki zejdzie ku rzece i brn�c po kolana w bystrym, migotliwym nurcie przekro- czy j� w miejscu, gdzie rozlewa ona szeroko, uciek�szy z kamiennego, wartkiego koryta. P�niej �cie�ka dopro- wadzi ojca do bia�ej drogi i w po�udnie stanie on przed bram� miasta. Bia�ow�osy odetchn�� g��boko i przymkn�� na chwil� oczy. Kocha� ojca jak nikogo w �wiecie i wiedzia�, �e niespodziane jego odej�cie na tak d�ugi czas powinno by�o go smuci�. A by� przecie� niemal szcz�liwy. W uszach brzmia�y mu jeszcze ostatnie s�owa ojca: � Tak, mo�esz. A jeszcze wczoraj o tej porze bogowie, kt�rzy trzymaj� w nie�miertelnych d�oniach zas�on� okrywaj�c� przy- sz�o��, nie uchylili przed nim najmniejszego jej r�bka. Nocowa� w g�rach, u st�p wierzcho�ka Idy, w opuszczo- nym pasterskim sza�asie. Matka wys�a�a go po zio�a, kt�re zebra� nale�a�o przy blasku ksi�yca o p�nocy. Kwit�y kr�tko, zaledwie dni par�, a ususzone chroni�y wypatro- szone ryby przed gniciem. Zbudzi� si� wcze�nie i zwi�zaw- szy zio�a w wielkie nar�cze przystan�� na chwil�, aby obj�� spojrzeniem ogromn�, le��c� u st�p krain�: g�ry, brzeg wij�cy si� kreto ku po�udniowi a� po granice widnokr�gu, niesko�czone morze z dalekimi wyspami i przesmyk na p�nocy, za kt�rym, jak wiedzia�, rozpoczy- na�o si� nowe morze. A w dole, male�ka jak mrowisko, opasana murem o bia�ych wie�ach, le�a�a Troja Kr�l�w. Przed wieczorem by� ju� w domu. Wszed�. Matka sta�a nad paleniskiem, ojciec siedzia� na pos�aniu z kozich sk�r i z wolna uni�s� g�ow� s�ysz�c jego weso�y g�os: � Jestem, matko. Przynios�em zi� na ca�y rok! Matka u�miechn�a si� i skin�a g�ow�. P�niej pr�dko odwr�ci�a posmutnia�� twarz. Ojciec wsta�, wzi�� zio�a z r�k ch�opca, przyjrza� si� im w migotliwym blasku ognia i po�o�y� je pod �cian�. � Czy zebra�e� je noc�? � G�os jego mia� zwyk�e, spo- kojne brzmienie, ale Bia�ow�osy wiedzia� ju�, �e co� si� sta�o. Mimowolnie rozejrza� si�, nim odpowiedzia�, lecz w chacie wszystko by�o na swoim miejscu: pos�ania, garnki, st�, �awa i gliniany pos��ek Wielkiej Matki nad wej�ciem. � Tak, ojcze. � Odm�wi�e� modlitw� do Niej? � Tak, ojcze. � Przy �wietle ksi�yca? � Tak, ojcze. Kr�l kaza� pewnie pogna� stada na p�noc, bo z g�ry nie widzia�em ich w pobli�u miasta, ani wczoraj, ani dzi�. - Na p�nocy wczesnym latem trawa jest wy�sza! � Ojciec skin�� g�ow� i ponownie usiad� na pos�aniu. - Konie troja�skie s� najpi�kniejsze w �wiecie; potrzebna im jest najpi�kniejsza trawa... Zapad�o milczenie. Matka wskaza�a ch�opcu st� i po- stawi�a na nim garnek. Chcia� usi���, ale ojciec doda� spokojnie: - Tak, najpi�kniejsze konie. By� tu dzi� herold kr�le- wski na bia�ym ogierze. Wiele bym da� za takiego konia. Gdybym mia� wiele. - Herold kr�lewski, ojcze? Tylko tyle powiedzia�, gdy� ojcu i matce nie zadaje si� pyta�. Sta� patrz�c na ojca, po kt�rego twarzy odblaski ognia z paleniska przep�ywa�y jak czerwone ryby. - Tak. Jutro przed �witem odejd� do miasta. Kr�l opasuje je nowym murem, a mo�e tylko chce podwy�szy� ten, kt�ry jest. Nie mog�em pyta� herolda, lecz tyle mi powiedzia�, nim pojecha� dalej. B�d� potrzebowali wielu ludzi. Mo�e to potrwa� miesi�c, a mo�e powr�c� tu dopiero przed zim�. Zostaniesz sam z matk�. - Tak, ojcze. - Bia�ow�osy usiad� i odruchowo zacz�� je��, gdy� by� bardzo g�odny. P�niej le�a� po�r�d nocy w ciemno�ci, ws�uchany w r�wne oddechy rodzic�w, i my�la�. Nie mieli zapas�w na zim�, wi�c je�li ojciec odejdzie, on powinien �owi� co dnia, gdy� pr�cz tego trzeba b�dzie zebra� wiele suszo- nych ryb, nim nadjad� kr�lewskie wozy po danin�. Nigdy dot�d nie by� sam na morzu. Ojciec nie zaprowadzi� go jeszcze do starca mieszkaj�cego nad urwiskiem, gdzie by�a pieczara prowadz�ca, jak powiadano, do jeziora podziemnego po��czonego z morzem. Tam w�a�nie przy- bywa� niekiedy Posejdon, w�druj�cy morzami, a starzec �w by� jego kap�anem. Tam ka�dy syn rybaka schodzi� i zanurza� r�ce w wodzie, gdy nadesz�a godzina wtajemni- czenia. By� mo�e Posejdon ukazywa� mu si� w owej chwili, a by� mo�e dzia�y si� tam inne jeszcze sprawy, tego Bia�ow�osy nie wiedzia�, gdy� nikt z wtajemniczonych nie m�wi� o tym, co dzia�o si� w pieczarze. To, co wiedzia�, wiedzia� od matki, a ona przecie� nigdy tam nie by�a. �adna z niewiast nie mia�a dost�pu do jaskini. Wtajemni- czonym m�g� zosta� tylko ten, kt�ry dowi�d�, �e jest prawdziwym rybakiem. Wi�c je�li ojciec odchodz�c ze- zwoli mu samotnie wyp�ywa�... D�uga droga z g�r i znu�enie pokona�y go, nim zdo�a� uwierzy�, �e po powrocie z miasta'ojciec zaprowadzi go do starca. Zbudzi�o go ciche krz�tanie si� rodzic�w. Otworzy� oczy i zobaczy� matk� zwi�zuj�c� w�ze�ek z bia�ego p��tna. Ojciec siedzia� na �awie i naciera� oliw� rzemienie sanda��w... I oto teraz ojciec znikn�� w w�wozie. Bia�ow�osy wyt�y� wzrok. Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e dostrze- ga po�r�d porannych opar�w male�kie kszta�ty odleg�ych wie� i pasmo mur�w na niskim wzg�rzu. By�o bardzo ciep�o, zbyt ciep�o. Spojrza� na niebo, na kt�rym nie dostrzeg� ani jednej chmurki, i powt�rzy� w my�li ostatnie s�owa ojca: �Tak, mo�esz. Wiem, �e b�dziesz chcia� wyp�yn�� ju� dzi�. Pami�taj o tym, by nie oddala� si� od brzegu. Gdy ujrzysz gromadz�ce si� ob�oki, nie zwlekaj�c kieruj dzi�b ku brzegowi i wios�uj z wszystkich si�!" Zawr�ci� i ruszy� kr�t� �cie�k� pomi�dzy g�azami. Z dala, spoza za�omu ska�y, za kt�rym ukryty by� dom, doszed� go przyt�umiony, znajomy d�wi�k obracaj�cych si� �aren i cichy �piew matki. By�a na pewno zatroskana, lecz nie dawa�a niczego po sobie pozna�. Nigdy jeszcze nie widzia� �ez w jej oczach. Odwr�ci� si� i wszed� na wielki g�az. Zobaczy� ojca id�cego ��k�. Stadko k�z pozna�o go i podbieg�o truch- tem. Ojciec zatrzyma� si�, pog�aska� po g�owie ma�ego, narodzonego niedawno kozio�ka. P�niej ruszy� dalej. Jedna z k�z sz�a za nim przez chwil� i zawr�ci�a. Bia�ow�o- sy zeskoczy� z g�azu. By�a to zawsze ta sama pie��. Pie�� �aren, na p� b�agalna, na p� pochwalna, zwr�cona ku Wielkiej Matce, opiekunce �ycia na ziemi. Wszed� do domu. Matka unio- s�a g�ow�, szum �aren usta�. - Czy pozwoli� ci? - zapyta�a spokojnie. Podszed� ku niej i uj�wszy kij �aren okr�ci� go mi�kko wok� osi. Kamie� zaturkota� i umilk�. - Wiedzia�a�, �e go poprosz�?... - U�miechn�� si�. - Min�o czterna�cie lat od chwili, gdy bogowie po- zwolili ci narodzi� si�, a mnie ucieszyli tob�. Ojciec tw�j wyruszy� sam na morze po raz pierwszy, gdy uko�czy� lat czterna�cie. I jego ojciec, i m�j. Lecz wierzy�am, �e pozwoli ci wyp�yn��, gdy powr�ci i b�dzie m�g� z dala czuwa� nad tob�. A p�niej, kiedy minie zima, poprowa- dzi ci� do starca, by� sta� si� m�czyzn�. Wiem, �e jeste� roztropny i wiesz o morzu tyle, ile wiedzie� winiene�. Lecz wola�abym, aby ojciec by� tu, a nie w mie�cie, w chwili gdy wyp�yniesz po raz pierwszy. - Je�li taka b�dzie wola kr�la, matko, mo�e on zatrzy- ma� ojca w mie�cie, p�ki nie nadejdzie pora deszcz�w, czas, gdy nie wznosi si� budowli. Lecz pora deszcz�w to pora wzburzonej g��biny i p�nocnego wiatru. Wyci�ga- my w�wczas �odzie na zim� i kryjemy je pod dachem. Je�libym ja nie wyp�yn��, kt� nam na�owi i ususzy ryb na zim� i na danin� dla kr�la? - To prawda - powiedzia�a cicho. � Nie m�g� ci nie zezwoli�. A b�dzie, jak zechc� bogowie. Czy pragniesz wyp�yn�� dzi�? - Tak, matko. - Wi�c niechaj oni ze�l� ci ryby, kt�re uraduj� serce twoje. Bia�ow�osy drgn��. Odk�d si�ga�a jego pami��, m�wi�a tak do ojca za ka�dym razem, gdy mia� wyp�yn�� na morze. Odwr�ci�a g�ow�, p�niej szybko, zawstydzona, otar�a �z� i u�miechn�a si� do niego. ^ - Uros�e�. Jeste� niemal tak wysoki jak ojciec, cho� l nie tak silny jeszcze. Sama nie wiem, kiedy to si� sta�o. | Jedz. ; i Podnios�a jeden z dwu le��cych obok paleniska plac- | k�w, odwin�a wielki li��, w^t�ry by� zawini�ty, i poda�a i mu. Zacz�� je�� popijaj�c mleko z dwuusznego glinianego ' dzbana. Milczeli oboje, gdy� im chwila donio�lejsza, tym bar- dziej przys�uchuj� si� bogowie, a nikt �miertelny nie wie, 10 co mo�e rozgniewa� ich, a co uradowa�. Matka ponownie uj�a kij �aren i zacz�a ob- raca� kamie�, nuc�c cicho. Zjad�, wypi� reszt� mleka, wsta� i podszed� do �ciany, na kt�rej wisia�y harpuny i tr�jz�by. Matka nie prze- sta�a nuci� i szum �aren nie usta�, wiedzia� jednak, �e pa- trzy na niego. Harpuny by�y cztery: mocne, d�bowe drzewce z nasadzonymi prostymi ko�cami bawolich rog�w. R�g bawo�a jest pusty, lecz te wype�nione by�y o�owiem. Wyp�ywaj�c z ojcem bra� zwykle najl�ejszy. Teraz zwa�y� go w r�ce i powiesi� na ko�ku. Mimowolnie obej- rza� si�. Matka zdawa�a si� nie zwraca� uwagi na jego ruchy, wpatrzona w obraca- j�cy si� kamie�. Bia�ow�osy zdj�� drugi, nieco ci�szy harpun i mus- n�� ko�cami palc�w ostrze. P�niej sprawdzi� moc linki przewleczonej przez otw�r u nasady drzewca. Rzuci� harpun na z�o�ony w k�cie �agiel mniejszej �odzi i do- tkn�� piersi, gdzie wetkni�ty w pochw� z koziej sk�ry wi- sia� pod chitonem na rzemyku d�ugi n�, z kt�rym nigdy si� nie rozstawa�. Si�gn�� po tr�jz�b. By�a to poczernia�a ga��� d�bowa rozwidlona potr�jnie i przyci�ta. Z zako�- cze� stercza�y trzy ostre jak ko�ce w��czni kawa�ki szcz�- ki tu�czyka. Bia�ow�osy po�o�y� ostro�nie tr�jz�b obok harpuna. Zdj�� chiton i pozosta� w w�skiej opasce na biodrach. By� got�w. Uni�s� z ziemi �agiel i skierowa� si� ku wyj�ciu. - Zaczekaj � powiedzia�a matka i wsun�a mu pod rami� drugi placek. - Wyp�ywasz i chcesz z�owi� wiele ryb, gdy� po raz pierwszy b�dziesz �owi� samotnie. Wiem, �e je�li burza nie nadejdzie, nie powr�cisz przed wieczo- rem. B�dziesz g�odny. U�miechn�� si�. By� ju� wy�szy ni� ona, ale ruch d�oni, kt�r� przesun�a po jego jasnych w�osach, przypomnia� mu czas, gdy b�d�c male�kim ch�opcem stawa� przy niej w cieniu ska�y, by spogl�da� wraz z ni� na morze, na kt�rym widzieli ojca w �odzi: daleki punkcik pod skrawkiem szarego p��tna, w�druj�cy wzd�u� granicy b��kitnego widnokr�gu. - Id�, matko. Ruch �aren usta� i kiedy odsun�wszy ramieniem zas�o- n� znalaz� si� na progu, stan�a u jego boku. - Pi�kny dzie� � powiedzia�a cicho. �Nazbyt pi�kny. Spogl�daj w niebo i przypatruj si� g�rom, Skin�� g�ow�. - Wiem, matko. Nie niepok�j si�. Gdybym tu nie zd��y�, przybij� gdziekolwiek i przeczekam. - Uczy� tak. I nie zapomnij przem�wi� do bog�w. - Nie zapomn�, matko. Wyszed�. Na ca�ej niezmierzonej powierzchni w�d; le�a� ju� migotliwy blask s�oneczny. Wiatr ucich� zu- pe�nie. Spojrza� na niebo. Nie by�o na nim ani jednego ob�ocz- ka. W dole drobniute�kie, �agodne fale bieg�y wolno ku 12 brzegowi i za�amywa�y si� na g�azach z cichym szeles- tem. Bia�ow�osy zszed� ku �odziom ukrytym w nadbrze�nych ska�ach. By�o ich dwie: wielka i ma�a. Odwi�za� mniejsz� od przewierconego, wbitego g��boko pala i wykr�ciwszy dzi�b ku wodzie, zacz�� spycha� j� w d� po piasku. Od roku czyni� to ju� sam. Sam tak�e, bez pomocy ojca, umia� wci�gn�� j� mi�dzy ska�y po odbytym po�owie. Lecz wielkiej nie uda�oby mu si� jeszcze wci�gn��, nawet gdyby zepchn�� j� na wod�. Westchn��. Ma�a ��d� wyko- nana by�a z wydr��onego pnia i pi�knie wyg�adzona. Po�rodku, w g��bi, pozostawiono niewielkie wybrzusze- nie z otworem, w kt�ry nale�a�o wsun�� niski maszt z poprzecznym palikiem. Gdy dzi�b dotkn�� wody, Bia�ow�osy ustawi� maszt i umocni� cienkimi sznurkami, aby niespodziewany pod- much wiatru nie m�g� go wyrwa�. Sznur taki matka przygotowywa�a zim�, a zrobiony by� z suszonych na s�o�cu w��kien ro�liny o ��tych kwiatach, kt�ra nie ros�a na wybrze�u, lecz na po�udniu, po drugiej stronie g�r, o dwa dni drogi. Umocowa� �agielek do poprzecznego palika, zwi�za� go i uni�s�szy le��ce na dnie �odzi kr�tkie wios�o o szero- kich pi�rach, wyprostowa� si�, spojrza� ku niebu i przy- tkn�wszy do czo�a drzewce, powiedzia� g�o�no: - Pozw�lcie jej i mnie odp�yn��. Pozw�lcie jej i mnie powr�ci�. Pchn�� ��d�, kt�ra mi�kko sp�yn�a na wod�, i ode- pchn�wszy si� wios�em od nadbrze�nego g�azu, zacz�� wios�owa� miarowo, nie ogl�daj�c si�, aby kt�ry� z du- ch�w z�o�liwych nie zawi�za� mu drogi powrotu. Serce bi- �o gwa�townie, lecz nie z wysi�ku. Po raz pierwszy by� sam na morzu. Czas mija� z wolna. Bia�ow�osy siedzia� w tyle �odzi. Tu� przed nim ko�ysa� si� zwini�ty �agielek ocieraj�c 13 cicho o maszt; wios�o zanurzy�o si� z cichym pluskiem. Na plecach czul promienie s�o�ca. By�o coraz cieplej. Uni�s� g�ow�. By� tak szcz�liwy, �e nie m�g� skupi� my�li na czekaj�cym go po�owie. Po lewej wyrasta� ciemny grzbiet przyl�dka, gdy tam dop�ynie, napotka lekki powiew z p�nocy, kt�ry pod rozpi�tym �aglem pchnie go na po�udnie ku rozleg�ym p�yciznom, gdzie nawet wielkie ryby wyp�ywaj� tu� pod powierzchni�. By� tam ju� bardzo wiele razy z ojcem. Lecz dzi� wyrusza� sam. Dopiero teraz pomy�la�, �e wszystko, co dzi� nast�pi, b�dzie mia�o wielkie znaczenie. Pierwszy po��w by� wr�- b� na ca�e �ycie. Przesta� na chwil� wios�owa� i zanurzywszy ko�ce palc�w w wodzie przy obu burtach �odzi, zanuci� cicho: Nie gniewajcie si�, Ryby, I nie gniewaj si�. Morze, Ani ty, Posejdonie, Kt�ry w�adasz wodami. Po sko�czonym'po�owie Na kamieniu ofiarnym Z�o�� zdobycz najwi�ksz�, Modl�c si� ku Twej chwale. -Teraz dopiero obejrza� si�. Brzeg, ska�y i ukryty po�r�d nich dom wci�� jeszcze by�y bardzo blisko, lecz linia brzegu i miejsce, gdzie" fala k�ad�a si� na piasku, zacz�y si� ju� gubi�, przes�oni�te niewielkimi wodnymi grzebykami. Przez chwil� wydawa�o mu si�, �e na ogromnym g�azie, na kt�rym sta� tak niedawno, dostrzega znajom� posta�. Blask s�o�ca bij�cy wprost w oczy zm�ci� mu widzenie. U�miechn�� si�. Matka nie sta�aby przecie� tam, lecz w cieniu rozpadliny skalnej, gdzie by� dom. Odwr�ci� g�ow�. Daleko na kraw�dzi widnokr�gu dostrzeg� lekki 14 zarys dwu wysokich wysp. By�y tak odleg�e, �e zdawa�y si� nale�e� do nieba, nie do ziemi. Upa� r�s�. Bia�ow�osy wios�owa� miarowo, patrz�c na cypel przyl�dka, wreszcie dojrza� wysuwaj�cy si� kszta�t trzeciej wyspy, bli�szej i wyra�nie zarysowanej na niebie. Zwano j� Tenedos. - Co uczyni�by teraz ojciec? - powiedzia� g�o�no i nie- mal natychmiast odpowiedzia� sobie: - Ujrzawszy Tene- dos skierowa�by ��d� ku p�yci�nie i �owi�by na jej skraju. A powr�ci�by wcze�nie, przed zachodem, gdy� je�li ude- rzy burza, wiatr b�dzie d�� od l�du. Tak, to by�a prawda. O tej porze roku nadchodzi�y one spoza g�r. A w�wczas, gdyby nawet pierwsze uderzenie wichru nie zatopi�o kruchej �odzi, burza pogna�aby j� daleko po spienionych falach na pe�ne morze, tak daleko, �e rybak m�g�by ju� nigdy nie ujrze� rodzinnego brzegu. Pomy�la� jeszcze przelotnie o tym, �e musi powr�ci� wcze�niej, gdy� burza mo�e rozp�dzi� kozy, a je�li noc� kt�ra� zab��ka si� u podn�a las�w, �atwo mo�e pa�� �upem pantery. Wyspa wynurza�a si� z wolna spoza bia�ej ostrogi przyl�dka. Dostrzega� wyra�nie stary d�bowy las porasta- j�cy jej g�rzyste zbocza. By� tam raz z ojcem w porcie ukrytym za za�omem g�ry. Kr�l Tenedos by� bratem kr�la Troi, do kt�rego nale�a�o ca�e wybrze�e i kraina do niego przyleg�a. Tu w�a�nie sta�y czarne okr�ty wojenne obu braci, strzeg�ce dost�pu do Troi i cie�niny, kt�ra wiod�a ku morzu na p�nocy. By�a to flota pot�na, lecz bywa�y lata, gdy czerwonym okr�tom fenickim lub czar- nym pi��dziesi�ciowios�owcom achajskich korsarzy uda- wa�o si� noc� prze�lizn�� pomi�dzy wysp� a wybrze�em, by porwa� niewolnik�w niemal u bram miasta. Cz�owiek by� jednym z najbardziej poszukiwanych i cennych towa- r�w, dla kt�rego zdobycia podejmowano najniebezpiecz- niejsze wyprawy. 15 Lecz za dnia wody troja�skie by�y bezpieczne jak dom rodzinny i mo�na by�o �owi� na nich swobodnie, nie przeszukuj�c oczyma b��kitnego widnokr�gu. �aden korsarz �wiata nie zbli�y�by si� dobrowolnie w blasku s�o�ca do Miasta Kr�l�w. Podmuch wiatru przebieg� ponad �odzi�, marszcz�c powierzchni� morza. Bia�ow�osy wsta�, rozwin�� i umoco- wa� �agielek. Przed nim by�a ciemna, zielona smuga g��bi. Nieco dalej morze zdawa�o si� niemal bia�e. Tam by�a p�ycizna. Nie dostrzeg� innych �odzi. Mo�e nie wyp�yn�y jeszcze, a mo�e �owi�y gdzie indziej, u uj�cia rzeki, wok� kt�rego kr��y�o zwykle wiele morskich ryb wyczekuj�cych tego, co woda przyniesie im w darze z g��bi l�du. �agiel zatrzepota� gwa�townie, a p�niej ucich� i wyd�� si�, chwyciwszy wiatr ca�� powierzchni�. ��d� pop�yn�a szybciej. Bia�ow�osy przeci�gn�� koniec linki harpuna przez otw�r w dziobie i przywi�za� j� mocno. Z�o�ywszy harpun na dnie obok prawej stopy, uni�s� tr�jz�b. Trzymaj�c go w wyci�gni�tej r�ce odwr�ci� g�ow� ku brzegowi i przy- mru�y� oczy o�lepione s�onecznym blaskiem. W bia�ej mgle dostrzeg� wynurzaj�cy si� spoza linii wzg�rz daleki, wynios�y i rozleg�y szczyt g�rski. - Ido, g�ro ojc�w, Wielka Matko, b�d� mi przychylna! Oto rozpoczynam po��w. Zmarszczy� brwi. Nie, nie zapomnia� niczego. Wypo- wiedzia� wszystkie s�owa, jakie winien wypowiedzie� rybak, kt�ry nie chce rozgniewa� bog�w. Odetchn�� z ulg�, odwr�ci� g�ow� i natychmiast zapomnia� o bogach, o �wi�tych g�rach i o domu. Przed nim by�a p�ycizna i stworzenia morza, kt�re mia� zabi�. Powoli, jak gdyby boj�c si� sp�oszy� niewidzialn� ryb�, wysun�� za burt� d�o� uzbrojon� w tr�jz�b i znierucho- mia�. 16 - Uderz� pierwsz�, kt�ra podp�ynie. B�dzie to wr�- ba. Je�li trafi�, po��w b�dzie udany. Wydawa�o mu si�, �e czeka d�ugo, mimo �e up�yn�o zaledwie kilka chwil. Kl�cz�c w ostrym wy��obieniu dzio- ba, wpatrywa� si� w wod�, cho� ta�cz�ce na powierzchni �wiat�o s�oneczne utrudnia�o widzenie. Nagle, tu� pod powierzchni�, mign�� niewielki, srebrny kszta�t. Nie my- �l�c, uderzy� i uni�s� r�k� z tr�jz�bem, na kt�rego os- trzach trzepota�a ma�a ryba. Opu�ci� tr�jz�b i pi�t� zepchn�� ryb� na dno �odzi. Podskoczy�a wysoko, wi�c uderzy� j� drzewcem. Znieruchomia�a. Dobra wr�ba. Uni�s� g�ow�. ��d� wp�yn�a ju� na skraj p�ycizny. Szybko zwin�� �agielek i powr�ci� na dzi�b. Wiedzia�, �e teraz pr�d b�dzie pcha� go wolno ku wyspie. Znowu mign�a tu� pod powierzchni� ma�a ryba, za ni� druga. Bia�ow�osy od�o�y� tr�jz�b i wzi�� do r�ki harpun. Drobnych ryb wa��saj�cych si� stadami na skraju p�yciz- ny zawsze by�o tu wiele. By� mo�e, gdyby w tyle �odzi siedzia� ojciec, uderzy�by znowu, aby popisa� si� zr�cz- no�ci�. Lecz dzi� by� sam. Je�li ta wr�ba by�a prawdziwa, 2 - Czarne okr�ty 1.1 los powinien naprowadzi� ��d� ku wi�kszej zdobyczy. Zaciskaj�c w d�oni ci�kie drzewce harpuna czeka�. S�o�ce grza�o coraz mocniej. Jeszcze jedna ma�a srebr- na ryba i pustka. Wiatr wzm�g� si� nieco, za�wista� w zwini�tym �agielku i ucich�. Nad niskimi falami przelecia� wielki bia�y ptak wa��c si� na nieruchomych skrzyd�ach. Nagle mi�kka linia jego lotu za�ama�a si�, run�� w d�, zanurkowa�, w wodzie zakot�owa�o si�. Ptak wynurzy� si� i ci�ko robi�c skrzy- d�ami uni�s� w powietrze trzymane w dziobie migoc�ce, gn�ce si� rozpaczliwie cia�o. On tak�e �owi� tutaj. Ch�o- piec odprowadzi� go wzrokiem. Ptak lecia� prosto ku l�dowi, zapewne nios�c ryb� swym m�odym, wyczekuj�- cym w gnie�dzie ukrytym gdzie� w szczelinie stromych, niedost�pnych ska� nadbrze�nych. Przesun�� oczyma po s�onecznej linii wzg�rz i dalekim �a�cuchu g�r za nimi. Ani jednej chmurki. Je�li spe�ni si� wr�ba, mo�e burza wcale nie nadejdzie i pozwoli mu pozosta� na p�yci�nie do zachodu s�o�ca. Odwr�ci� spojrzenie ku wodzie. Nagle �cisn�� mocniej w d�oni drzewce harpuna. Daleko przed nim wystrzeli�a w g�r� niewielka ryba, b�ysn�a w s�o�cu i opad�a na powr�t w g��bin�. Bli�ej druga. I niespodziewanie wok� �odzi zaroi�o si� od szybkich, zwinnych, mkn�cych b�y- sk�w. Gna�y na o�lep wielk� �awic� wprost na ��d�, ocieraj�c si� o ni� i mkn�c dalej, st�oczone tu� pod powierzchni�. Widzia�, �e by�y przera�one. P�dzi�y ku �rodkowi p�y- cizny, jak gdyby chcia�y zgubi� prze�ladowc�, kt�ry nie b�dzie m�g� tam za nimi wtargn��. Patrzy� w kierunku, z kt�rego nadp�ywa�y tysi�cami, i stara� si� obj�� wzro- kiem jak najwi�ksz� powierzchni� morza. Je�li wrogowie �cigaj�cy �awic� atakowali j� p�yn�c g��boko pod powie- rzchni�, b�d� musieli wyp�yn�� wy�ej, gdy� na skraju p�ycizny dno podnosi�o si� gwa�townie. 18 Powierzchnia morza by�a pusta. Nagle... Tak, widzia� j� przez mgnienie oka i znowu znikn�a! Wielka, ostra p�etwa ogromnej ryoy. Za chwil�, nieco w prawo, wynu- rzy�y si� jeszcze dwie. Tu�czyki! Wielkie i �ar�oczne musia�y niedawno dopa�� p�yn�c� spokojnie �awic� ma�ych rybek i teraz gna�y za ni�, chwytaj�c zdobycz, po�eraj�c j� w mgnieniu oka i p�dz�c dalej. - Jeste�cie! - szepn�� i przygryz� wargi, zaciskaj�c coraz mocniej harpun w r�ce. By�y najwi�ksze z wszystkich ryb morza, je�li nie liczy� delfin�w, lecz delfin by� ryb� �wi�t� i rybakowi nie wolno by�o go ugodzi�. Zreszt� delfin karmi� swe dzieci piersi�, wi�c mo�e wcale nie by� ryb�, a tylko dawnym plemie- niem cz�owieczym skazanym przez bog�w na wodny dom za czyny, kt�rych nikt nie pami�ta�. Tu�czyk by� najwspanialszym z po�ow�w, cho� rzadko dawa� si� zabi�. Najwi�ksze by�y d�u�sze ni� ��d� rybacka i jedynie najwprawniejsi mogli si� mierzy� z nimi. Si�a ich by�a olbrzymia, a �w, kt�ry jednym uderzeniem harpuna nie ugodzi�by tu�czyka g��boko w miejsce pomi�dzy boczn� p�etw� a skrzelami, tak �eby ostrze utkwi�o od razu w sercu, m�g� straci� harpun, ��d�, a nawet �ycie, gdy� ranna ryba atakowa�a �lepo, bij�c pot�nym ogo- nem, kt�rym mog�a strzaska� i zatopi� ��d�. Znowu dostrzeg� b��kitny, d�ugi grzebie� na grzbiecie tu�czyka, bli�ej i znowu, jeszcze bli�ej. Po chwili ryba wynurzy�a si� niemal ca�a i znikn�a nurkuj�c w d� za zdobycz�. Bia�ow�osy rozejrza� si� szybko. By� ju� niemal po�rod- ku p�ycizny. Je�li tu�czyki zap�dz� si� dalej, b�d� musia�y p�yn�� tu� pod powierzchni�. Dno by�o coraz bli�ej. Patrz�c w wod� dostrzega� ciemne wodorosty i bia�y piasek, do kt�rego dociera�o ^iat�o s�oneczne. K�pa� si� tu od tak dawna, jak si�ga�a 19 jego pami��. Nigdy nie uczy� si� p�ywa�, nie pami�ta� tego. W wodzie by� r�wnie swobodny jak na l�dzie, swobodniejszy, gdy� wi�cej czyha�o niebezpiecze�stw na ziemi ni� w morzu. Przesuwa� teraz oczyma po powierzch- ni w�d i od czasu do czasu kierowa� szybko wzrok w d�. Wiedzia�, �e g��bia nie przekracza tu wzrostu trzech m�czyzn stoj�cych jeden na ramionach drugiego. Gdyby tu�czyk zbli�y� si� na odleg�o�� rzutu harpunem, nie m�g�by ranny �miertelnie uciec w g��bin�, lecz musia�by p�yn�� przed siebie, ci�gn�� za sob� ��d�, co wyczerpa�o- by jego si�y... Tak m�wi� ojciec, kt�ry trzykrotnie upolo- wa� tu�czyka w samotnej walce. Znowu dostrzeg� bia�e bryzgi wody rozcinanej grzebie- niem p�etwy. Tu�czyki oddala�y si� kr���c wok� �odzi. Znajdowa�y si� teraz po�rodku uciekaj�cej �awicy i zwol- -ni�y. Wyp�ywa�y co chwila tu� pod powierzchni�... je- den... dwa... trzy... cztery... naliczy� ich cztery. Najbli�szy znajdowa� si� w odleg�o�ci kilku rzut�w w��czni� od �o dzi. Nagle zacz�y oddala� si� w kierunku wyspy. Westchn��, spogl�daj�c t�sknie za nimi. W g��bi duszy nie wierzy�, aby los m�g� mu zes�a� tak wielki dar, lecz min�y go w tak niewielkiej odleg�o�ci. Nie l�ka�y si� �odzi rybackich, wi�c kt�ry� z nich m�g�by przecie� podp�yn�� blisko i wynurzy� grzbiet, a w�wczas... Westchn�� ponownie i zgubiwszy na migotliwej powie- rzchni ich �lad, spojrza� w wod� przed dziobem. Kilka ma�ych ryb przep�yn�o szybko w r�nych kie runkach. Na pewno �cigana �awica rozproszy�a si�, a mo�e p�yn�a dalej ku wyspie, a te pogubi�y si� w pop�ochu i teraz poszukiwa�y swoich towarzyszek. Bywa�y rodzaje ryb, kt�re nigdy nie w�drowa�y samotnie, lecz ca�ym narodami. Czy mia�y wodza?... Chcia� od�o�y� harpun i wzi�� tr�jz�b, by nie wraca� d( domu pust� �odzi�. Ryby znowu pojawi�y si� g�ciej P�yn�y teraz szybciej i w jednym kierunku, 20 Wkr�tce zaroi�o si� od nich. �awica zawraca�a! I one tak�e zawraca�y! Ponownie dostrzeg� d�ug� bia�� smug� rozpryskiwanej wody i ciemne ostrze p�etwy pru- j�ce j� z ogromn� szybko�ci�... drugie, trzecie... Tu�czyki by�y niedaleko. Jeden wyprzedza� pozosta�e. Bia�ow�osy wyprostowa� si� i uni�s� harpun nad g�ow�. Tu�czyk, p�yn�c tu� pod powierzchni� i pozostawiaj�c po sobie jasn� smug�, zbli�y� si� do �odzi, zmieni� kieru- nek i op�yn�� j� szerokim �ukiem, nikn�c w s�o�cu. Drugi i trzeci wymin�y ��d� z dala i pod��y�y za nim. Odprowa- dzi� je Oczyma a� do kraw�dzi p�ycizny. Dopiero teraz zda� sobie spraw�, �e od d�ugiej chwili sta� nieruchomo na dziobie z harpunem uniesionym nad g�ow�. Opu�ci� r�k�. Trzeba b�dzie na�owi� tyle drobnych ryb, ile si� da, i wr�ci� do domu. By� mo�e przed zachodem pojawi� si� inne ryby. Wiedzia�, �e tu�czyki nie powr�c�. Nigdy nie kr��y�y d�ugo w tym samym miejscu. Ojciec m�wi�, �e p�yn� od jednej kraw�dzi �wiata ku drugiej, a gdy dotr� do brzegu, zawracaj�. Te musia�y mie� za sob� wielk� podr�. By� mo�e ujrzawszy wreszcie ziemi� zechc� odpocz�� kilka dni w przybrze�nych wodach. W�wczas napotka je znowu. S�o�ce grza�o coraz mocniej. Trzeba by�o rozpocz�� po��w. Spojrza� niech�tnie na wod� tu� przed dziobem �odzi, pomy�lawszy, �e dla wprawy powinien cisn�� kilka razy harpunem w przep�ywaj�ce drobne ryby. I nagle ujrza� go. Olbrzymi tu�czyk zatrzyma� si� tu� pod powierzchni� nieco na lewo od dzioba, jak gdyby chcia� poj��, sk�d si� tu wzi�a owa k�oda drzewa i kim jest dziwne stworzenie stoj�ce na niej i spogl�daj�ce na� z g�ry. �wiat zamar�, wszystko wok� znikn�o. Bia�ow�osy sta� jak pos�g, nie mog�c si� poruszy�. I nagle, nie wiedz�c nawet, co czyni, uni�s� r�k� z harpunem i w�o�ywszy 21 w zamach ca�� si�� swego m�odego cia�a, uderzy�. Dostrzeg� link� wybiegaj�c� za harpunem, kt�ry znik- n�� w wodzie tam, gdzie tu� pod powierzchni�, za p�o- kr�g�ym otworem skrzela, b��kitny grzbiet styka� si� z bia�� lini� podbrzusza, obok ogromnej bocznej p�etwy, ostrej jak n� i d�ugiej jak rami� ludzkie. W tej samej chwili ��d� uciek�a mu spod n�g wstrz��- ni�ta pot�nym uderzeniem. Wylecia� wysoko w g�r� i wpad� do wody po przeciwnej stronie �odzi. Niebo znikn�o i otoczy�a go b��kitnozielonkawa po- �wiata przy�mionych promieni s�o�ca. Przez chwil� opa- da� og�uszony w d�: odruchowo zrobi� kilk� ruch�w r�kami i dostrzeg� zbli�aj�c� si� powierzchni� wody. Wynurzy� si� w tym samym miejscu, w kt�rym wpad� i ze zdumieniem zobaczy� ��d� w tak wielkiej odleg�o�ci, �e nag�y l�k �cisn�� mu serce. Jak mog�a odp�yn�� tak szybko? Rozpaczliwie zagarniaj�c wod� r�kami, zacz�� p�yn�� za ni�. Oddala�a si�, zwalniaj�c, przy�pieszaj�c i zatrzy- muj�c chwilami, szarpana wielk�, niewidzialn� si��. �Linka wytrzyma�a... - pomy�la�. - Trafi�em go..." Ale r�wnocze�nie u�wiadomi� sobie, �e tu�czyk jest �ywy. Rana nie mog�a by� powierzchowna, gdy� harpun musia� tkwi� g��boko w boku ryby, inaczej wyszarpn�aby go p�yn�c. Ale je�li tu�czyk b�dzie mia� do�� si�y, by odp�yn�� daleko, ci�gn�c za sob� lekk� ��d�, w�wczas... Nie obejrza� si� ku brzegowi. Wiedzia�, jak daleko znajduje si� skalny przyl�dek. By� mo�e uda�oby mu si� tam dop�yn��. Ale ��d� by�aby stracona, a po jej utracie nie wyp�yn��by wi�cej, p�ki ojciec nie powr�ci tu� przed zim�. Gdyby si� tak sta�o, czeka�by ich wszystkich g��d, a jego samego ha�ba powrotu bez �odzi ju� przy pierw- szym po�owie. P�yn�� coraz szybciej. Dostrzeg�, �e ��d� nie porusza si�. Mo�e tu�czyk 22 zbiera� si�y zm�czony wleczeniem dodatkowego ci�aru i ran�, w kt�rej tkwi� harpun? Bia�ow�osy zwolni� i si�gn�� po wisz�cy na piersi n�, kt�ry mu teraz nieco zawadza�. Wyci�gn�� go z pochwy. ��d� by�a tu� przed nim. Przez kr�tk� chwil� mia� ochoc� chwyci� r�k� za dzi�b j odpocz��. Lecz nie chwyci�. Nabra� powietrza i staraj�c si� jak naj�agodniej poru- sza�, zanurkowa� pod �odzi� i wynurzy� w jej cieniu po przeciwnej stronie. Nie zastanawia� si�, co czyni. By� potomkiem niesko�czonego �a�cucha �owc�w morskich, kt�rzy �yli i gin�li w walce ze stworzeniami wodnymi. Dopiero skryty w cieniu �odzi, opar� lekko d�o� o kra- w�d� dzioba i trwa� tak przez chwil�, oddychaj�c ci�ko. W prawej r�ce zaciska� n�. P�niej mi�kko zanurzy� g�ow� i rozgl�daj�c si� otwar- tymi szeroko oczyma, pop�yn�� wzd�u� linki, kt�ra bieg�a od dzioba w d� i nikn�a mi�dzy si�gaj�cymi niemal powierzchni wodorostami porastaj�cymi dno p�ycizny. W oddali dostrzeg� po�r�d nich wielki ciemny kszta�t. Raz jeszcze wysun�� g�ow� na powierzchni�, nabra� g��boko powietrza w p�uca i pop�yn�� w d�. Posuwa� si� tu� ponad dnem, rozgarniaj�c wodorosty i p�yn�c tak wolno i ostro�nie jak m�g�. Nad sob� widzia� link�. Zatrzyma� si�. Ryba by�a tu� przed nim. Le�a�a na boku, zgi�ta nieco, tak �e g�owa i koniec ogona znajdowa- �y si� ni�ej ni� �rodek tu�owia. Z lewej strony, faluj�c jak wodorosty, wyp�ywa�y z niej wij�ce si� z wolna czerwone smugi krwi. By�a olbrzymia. Niemal dwukrotnie d�u�sza ni� on sam. Harpun tkwi� tak g��boko, �e tylko koniec drzewca wystawa� z rany. Wbity by� tu� pod boczn� p�etw�, tam gdzie, jak tyle razy m�wi� ojciec, musi by� wbity harpun, flby tu�czyk, kr�l morza, zgin��. Czy zgin��? Le�a� zupe�nie nieruchomo, obracany pr�- dem, lecz nie oznacza�o to, �e jest martwy. Bia�ow�osy uczu�, �e brakuje mu powietrza, i wyp�yn�� na powierzchni�. Odetchn�� g��boko, przymkn�wszy o�lepione blaskiem oczy, i natychmiast zanurkowa�. Min�� ryb� i p�yn�c niemaLpo dnie, odwr�ci� si� na wznak ku widocznemu w g�rze dalekiemu niebu. Kiedy znalaz� si� pod brzuchem ryby, zacisn�� n� w obu d�oniach i wykona� gwa�towny ruch nogami, kt�ry pchn�� go w g�r�. Przylgn�� niemal do bia�ego, pokrytego �usk� brzucha olbrzyma, wbi� n� i szarpn�� z ca�ej si�y, czuj�c mi�kkie, ust�puj�ce pod ostrzem cia�o. Skuli� si� w mgnieniu oka i zanurkowa� prosto w d�, przylegaj�c do dna. Ale straszliwy rzut cia�a tu�czyka i pot�ne uderzenie ogonem nie nast�pi�y. . Spojrza� w g�r�. Ryba ko�ysa�a si� bezw�adnie, a z nowej, wielkiej, pod�u�nej rany buchn�a nowa fala krwi. �Zabi�em go jednym uderzeniem! - pomy�la� Bia�o- w�osy. - Rani�em go w serce i skona� pr�dko!" Jeszcze raz wynurzy� si� na powierzchni�. Spojrza� na daleki brzeg, nad kt�rym s�o�ce �wieci�o jasno. �Zim�, gdy ojciec zaprowadzi mnie do starca mieszkaj�cego w pieczarze, powie mu, �e zabi�em tu�czyka, i z�o�ymy u wej�cia do pieczary jego g�ow�!" By� tak szcz�liwy, �e przez chwil� trwa� na powierzch- ni poddaj�c mokr� twarz gor�cym promieniom s�o�ca i utrzymuj�c r�wnowag� male�kimi ruchami n�g. Ale natychmiast przypomnia� sobie, ile ma jeszcze pracy przed sob�, i powr�ci� do martwego olbrzyma. T�umi�c mimowolny l�k, zbli�y� si� do jego zamkni�tej paszczy, otworzy� j� i wydawszy no�em otw�r w dolnej szcz�ce, przewl�k� przez ni� harpun wraz z link� i zwi�za� 24 w w�ze� tak, �e drzewce harpuna opiera�o si� ca�� po- wierzchni� o �eb ryby. Znowu wyp�yn��. Dopiero teraz poczu� zm�czenie. Wyczerpany, z sercem bij�cym gwa�townie, wgramoli� si� na dzi�b. Odetchn�� g��boko. Walcz�c ze znu�eniem, kt�re wo- �a�o, by opa�� na dno �odzi i odpocz�� chwil�, zacz�� �ci�ga� link�. Ust�powa�a opornie. Nie wiedzia�, czy przyci�ga tu�czyka, czy te� ��d� zbli�a si� do martwej ryby. R�ce omdlewa�y. Lecz powoli linka opada�a mu pod nogi. Wreszcie, pochylony nad wod�, dostrzeg� go. Tu�czyk wyp�yn�� tu� obok �odzi i obr�ci� si� brzuchem ku po- wierzchni. Ogon nikn�� w g��bi. Bia�ow�osy przywi�za� link� kr�tko, pu�ci� j� i osun�� si� na kl�czki opieraj�c plecami o maszt. Pot zalewa� mu czo�o, w ramionach czu� b�l tak przejmuj�cy, jak gdyby wysmagano je biczem. Przymkn�� oczy i przez chwil�, oddychaj�c ci�ko, nie m�g� zebra� my�li. Ale p�przym- kni�te spieczone wargi powtarza�y: - Musz� go poci�� na kawa�y... poci�� i wrzuci� na ��d� tyle mi�sa, ile si� zmie�ci... i g�owa... g�owa... Ca�ego nigdy bym nie doci�gn�� do brzegu... Matka do g�owy w�o�y zio�a... ususzy na s�o�cu... P�niej zaniesiemy j�... Otworzy� oczy i d�wign�� si� z kl�czek. Serce bi�o ju� swobodniej, ale b�l w barkach nie ust�powa�. Spojrza� ku miejscu, gdzie linka styka�a si� z powierz- chni� wody. �agodne fale obr�ci�y tu�czyka i le�a� teraz w wodzie, opadaj�c nieco w d�, z g�ow� uniesion� ku g�rze. Martwe oczy spogl�da�y ku niebu i by�y niemal tak b��kitne jak ono. Krew przesta�a ju� p�yn�� z ran i nie barwi�a wody wok� cia�a. Bia�ow�osy si�gn�� po n� i skoczy� odbiwszy si� od dna �odzi. Nie wiedzia�, jak wiele czasu up�yn�o, nim sko�czy�. Nie spojrza� nawet w kierunku s�o�ca. Pracowa� z zaci�- 25 ni�tymi z�bami, odcinaj�c wielkie p�aty biator�owego mi�sa, rani�c palce o pot�ne o�ci i twarde jak kamie� kraw�dzie p�etw. Wreszcie by� got�w. Z mozo�em odci�� g�ow�, kt�ra zako�ysa�a si� wci�� jeszcze uwi�zana na lince przeci�gni�tej przez otw�r w dolnej szcz�ce. Odwi�za� link� i po raz ostatni podp�yn�� do �odzi. Z trudem uni�s� g�ow� ryby i cisn�� na le��ce na dnie, rozrzucone bez�adnie, wielkie, ociekaj�ce krwi� p�aty mi�sa. By�o ich tak wiele, �e ��d� zanurzy�a si� g��boko i przesta�a niemal ko�ysa�. �W ci�gu dziesi�ciu po�ow�w m�g�bym tyle nie z�owi�" � pomy�la� gramol�c si� z trudem na dzi�b. By� tak zm�czony, �e przez chwil� le�a�, nagi i bezw�ad- ny, na ch�odnych, �liskich, usuwaj�cych si� p�atach mi�sa. P�niej wsta� i wzi�� wios�o, zwin�wszy przedtem �a- gielek Lekki wiatr wia� wprost w oczy. Wykr�ci� ��d� ku przyl�dkowi, kt�ry zdawa� si� niedaleki, bli�szy ni� w rze- czywisto�ci. Za przyl�dkiem by� brzeg rodzinny i by�a matka, kt�ra na pewno wygl�da jego powrotu. Zobaczy go z dala i zejdzie a� ku wodzie, ciekawa, co z�owi�. A gdy ujrzy t� potworn� paszcz�... Marzenie jego urwa�o si� nagle. Spojrza� na g�ow� ryby, kt�ra le�a�a przy samej kraw�dzi �odzi na p�atach mi�sa. Szybko wypu�ci� wios�o, pochyli� si� i wyci�gn�wszy harpun, wbi� go z ca�ej si�y przez szcz�k� ryby, przygwa�- d�aj�c ogromny �eb do dna �odzi. P�niej przyci�gn�� link� harpuna przez otw�r w dziobie i uwi�za�. Odt�d �adna niespodziana fala ani przechy� nie mog�y mu ju� zabra� zdobyczy. Zacz�� wios�owa� miarowo, pr�buj�c przy�piewywa� cicho. Ale by� zbyt znu�ony, wi�c umilk�. Patrzy� na wolno przesuwaj�c� si� ostrog� przyl�dka i czeka� na chwil�, 26 p�ki nie ukaza� si� rodzinny brzeg i zagubiony w�r�d skat, ukryty przed okiem obcych kamienny dom. S�o�ce nie �wieci�o ju� w oczy. Przesun�o si� nieco w bok i ni�ej. Min�o po�udnie. �O, bogowie... - pomy�la�. - O, wielcy bogowie, pierwszy po��w! Gdyby ojciec wiedzia�!" M�g�by wybra� si� za dni kilka do miasta, ale ojciec zakaza� mu tak czyni�. Je�eli sprawa mur�w by�a pilna, m�g� go kr�l zatrzyma�. A w�wczas matka zosta�aby sama. - Tak, Jestem ju� niemal dojrza�ym m�em, cho� lat mi brakuje! - powiedzia� na g�os. �aden rybak nie �mia�by nazwa� ch�opcem tego, kt�ry samotnie pokona� tu�czyka. Przyl�dek z wolna odchodzi� w prawo i daleki brzeg otwiera� si� stopniowo przed oczyma, ods�aniany uderze- niem wios�a. Jeszcze chwila, a wynurzy si� szczyt wzg�rza, w�w�z i niskie skaliste zbocz-e z wielkim bia�ym g�azem, a tu� obok... Uderzy� mocniej wios�ami, jeszcze raz... i zobaczy� daleki, bia�y punkt. G�az. A tam - dom! Powsca�, odk�adaj�c na chwil� wios�a, i zwr�ciwszy oczy ku dalekiemu wierzcho�kowi �wi�tej g�ry, wznosz�- cemu si� nad ca�� krain�, otworzy� usta, aby podzi�kowa� bogom, �e dali mu ujrze� dom rodzinny i powr�ci� z dobrym po�owem. Lecz nie powiedzia� ani s�owa. G�ra jak gdyby zmieni�a kszta�t. Gdy� nieco powy�ej szczytu dostrzeg� drugi szczyt, lecz ciemniejszy i �agodnie zaokr�glony. �Chmura!" - przebieg�o mu przez my�l i w tej samej chwili dostrzeg� na jej kraw�dzi bia�y, ostry b�ysk, kt�rego nie zgasi� nawet blask s�o�ca. Znieruchomia�. Czeka� chwil� i w�wczas doszed� go Przyt�umiony, daleki �oskot gromu. Morze ucich�o, nie ^a� najl�ejszy nawet wietrzyk. 27 - Matko! - szepn�� Bia�ow�osy. Opanowa� nag�e, chwytaj�ce za serce przera�enie i porwa� wios�o. - Spo- kojnie wios�uj! - powiedzia� na g�os. - Spokojnie, je�li nie pragniesz straci� si� i nigdy nie dop�yn��. Wpatrzony w czarn� chmur� wyp�ywaj�c� ponad �a�- cuch g�r, wios�owa� rozpaczliwie, czuj�c z przera�eniem, �e obci��ona ��d� posuwa si� wolno, wolniute�ko, po�r�d zupe�nej ciszy, kt�ra ogarn�a morze i powietrze. Chmura ros�a i rozprzestrzenia�a si� nad l�dem. S�o�ce nadal �wieci�o ostrym blaskiem, upa� r�s�. Bia�ow�osy uni�s� na chwil� wios�o i nagim przedramie- niem przetar� oczy, do kt�rych nap�ywa� pot z czo�a, uniemo�liwiaj�c widzenie. Brzeg by� bli�ej! Widzia� wy- ra�nie znajome zarysy ska� i lini� wzg�rz, na kt�re za chwil� po�o�y si� ciemny cie� nadchodz�cej burzy. Matka na pewno stoi tam i widzi go ju�. Wie, jak walczy on wios�em z nieruchomym, spokojnym morzem, ale nie wie, jak ci�ka jest ��d�... �Je�li wyrzuc� w morze cz�� mi�sa, zd���!" - prze- mkn�o mu przez my�l. Ale wiedzia�, �e to nieprawda. Chmura wisia�a ju� niemal nad wzg�rzami i ogarnia�a ca�y wschodni widnokr�g. Je�li od�o�y wios�o i zacznie wyrzu- ca� mi�so tu�czyka, straci czas, zbyt wiele czasu. Pierwszy, lekki podmuch wiatru za�wista� nad �odzi�. Na czole chmury pojawi� si� nast�pny krwawy zygzak i huk piorunu dobieg� po morzu, pot�ny i przenikliwy jak trzask p�kaj�cego drzewa. ,,Skocz�! - przemkn�o mu znowu przez my�l. - Wp�aw b�d� pr�dzej i ocalej�!" Waha� si� przez chwil�, wios�uj�c nadal ostatkiem sil i czuj�c, �e spieczone wargi nie mog� ju� wi�cej z�apa� tchu. I wtedy zobaczy� j�. Sta�a na skraju wody i wymachiwa �a uniesionymi r�kami, male�ka z tej odleg�o�ci, ale ju coraz bli�sza, dodaj�ca otuchy, matka! 28 Nie, nie m�g� skoczy�. Gdyby wicher uderzy� w morze, nim dop�ynie, nie znalaz�by si�, �eby walczy� z przeciwn� wzburzon� fal�. A na �odzi pozostawa�a iskra nadziei. W tej samej chwili s�o�ce znikn�o i nad morzem zapad� p�mrok. Uderzy� pierwszy podmuch wichru. Nadal widzia� matk�, gdy pierwsza, nieco wy�sza, nadchodz�ca od dziobu fala uderzy�a w ��d�. Nowy grom. �a�cucha wzg�rz nie by�o ju� wida�. Za p�no. Nast�pna fala uros�a, uderzy�a i poczu�, �e ��d� cofa ci�. Jeszcze raz zanurzy� wios�o ze straszliwym wysi�kiem, wk�adaj�c w ten ruch wszystkie si�y. Brzeg i ca- �y otaczaj�cy �wiat znikn�y nagle w ciemno�ci. W rycz�- cym mroku, kt�ry go ogarn��, uderzy�y potoki deszczu tn�cego w twarz z tak� si��, �e upad� na dno �odzi zas�a- niaj�c oczy r�kami. ��d� zako�ysa�a si�, wyskoczy�a w g�r� na grzbiecie nadbiegaj�cej fali, opad�a w d� i szarpni�ta niewidzialn� si�� podskoczy�a, przechylaj�c si� gwa�townie. Bia�ow�osy nie us�ysza� nawet trzasku, gdy maszt i strz�p �agielka unios�y si� i znikn�y w ciemno�ci. Po omacku chwyci� le��c� lu�no link� harpuna, kt�ry tkwi� mocno wbity w burt� �odzi. Nie zdaj�c sobie nawet sprawy z tego, co robi, okr�ci� ni� nadgarstek lewej r�ki i chwyci� za ni� obiema d�o�mi. Poczu�, �e ��d� wznosi si� i opada gwa�townie. Pierwsza wielka fala przewali�a mu si� nad g�ow�, zabieraj�c kawa�y mi�sa tu�czyka i d�awi�c oddech. Nadludzkim wysi�kiem, wpieraj�c stopy w dno �odzi i zaciskaj�c r�ce na lince, nie da� si� oderwa�. Wicher wy� nieprzerwanie. Bia�ow�osy, lez�c na dnie i staraj�c si� chwyci� w p�uca jak najwi�cej powietrza, nim nadejdzie nast�pna wielka fala, wiedzia� tylko jedno: �e wicher ten gna male�k� ��d� na pe�ne morze, coraz dalej od brzegu. ROZDZIA� DRUGI Ofiarujmy bogom krew jego! S�o�ce zachodzi�o krwawo nad uspokajaj�cymi si�, cichn�cymi falami. Ostatnie, o�wietlone jego blaskiem strz�py ciemnych chmur p�dzi�y ku zachodowi w �lad za odchodz�c� nawa�nic�. Najczcigodniejszy Ahikar spojrza� na maszt o z�ama- nym wierzcho�ku i poszarpanych resztkach purpurowego �agla, zwisaj�cych lu�no i ko�ysz�cych si� w miar� ko�ysa- nia okr�tu, kt�rego wysoko zakrzywiony dzi�b, ozdobio- ny br�zowym popiersiem Aszery Pani Morza, zapada� si� ci�ko i d�wiga� powoli z g��bokich wodnych bruzd. Morze uspokaja�o si�, ale wci�� jeszcze by�o wzburzone i gro�ne. Zataczaj�c si� lekko Ahikar podszed� do drewnianego obramowania burty i przez chwil� spogl�da� na rozmigo- tane krwawymi b�yskami fale. Wargi jego porusza�y si� cicho, gdy liczy� wios�a. Nie znosi� wzburzonego morza, a gdyby m�g� rzec prawd� ludziom, kt�rzy wraz z nim znajdowali si� na okr�cie, powiedzia�by im, �e nie znosi morza, nawet gdy jest spokojne. Podr� morska by�a dla niego jednym pasmem nieustannych md�o�ci i choroby, kt�r� przezwyci�a� jedynie dzi�ki zio�om z Gubal. Lecz zio�a owe nale�a�o pi� gor�ce, kilkakro� w ci�gu dnia, a przecie� wiele ju� czasu min�o, odk�d nie m�g� marzy� o tym, aby kt�ry� z jego ludzi zapali� ogie� w ma�ym kamiennym palenisku na rufie. Co prawda, nie my�la� w ci�gu ca�ego owego czasu o swej przypad�o�ci, gdy� trwoga kaza�a mu zapomnie� o niej. Gdy wierzcho�ek masztu z�ama� si�, zwini�ty pospiesznie �agiel poszed� w strz�py, a pot�na fala upad�a na wios�a i wyrwawszy je z r�k dwu wio�larzy, oderwa�a ku g�rze, �ami�c je i zabijaj�c strzaskanym drzewcem jednego z siedz�cych, wydawa�o mu si�, �e nadchodzi kres okr�tu i kres jego, Ahikara, �ywota. Okr�t trzeszcza� straszliwie i woda przelewa�a si� wy- soko ponad burtami, a on, Ahikar, pan dwudziestu okr�- t�w i najwi�kszych sk�ad�w w Gubal, sta� przywi�zany, na w�asny rozkaz, przez ludzi lin� do nasady masztu i czeka� �mierci. Nie wierzy� we wszechmocnych bog�w i �a�owa� tego w owej chwili, gdy� wszyscy wio�larze i kapitan zapewne wzywali w chwili tak straszliwej na pomoc Aszer� Pani� M�rz, obiecuj�c jej najwy�sze ofiary, je�li okr�t przetrwa. U�miechn�� si� teraz i pog�adzi� brod�. By� starym cz�owiekiem, lecz kocha� �ycie nie mniej ni� inni. Mimo to, cho� trwo�y�a go burza, nie l�ka� si� �mierci, gdy� wiedzia�, �e musi nadej��. Mog�a nadej�� na morzu, jed- nak nie nadesz�a, bo oto nawa�nica min�a, a okr�t, z wol- na popychany po�ow� wiose� i pozbawiony �agla, p�yn�� na po�udnie - ku domowi. Ahikar raz jeszcze pog�adzi� brod�, spojrza� na sw� d�o� i westchn��. Rankiem broda ta by�a pi�knie utrefio- na i szkar�atna. Teraz zapewne niewiele farby w niej pozosta�o i prze�wieca�a w wielu miejscach siwizn�. Nie zawo�a�, by przyniesiono mu zwierciad�o ze skrzyni spo- czywaj�cej na dnie statku. Nie obchodzi�o go, jak wygl�- da w tej chwili. U�miechn�� si� raz jeszcze. Pos�uchanie u kr�la Troi wypad�o tak, jak tego pragn��. Nie b�dzie ju� korzysta� z po�rednik�w, lecz jego w�asne okr�ty b�d� przewozi�y srebro troja�skie do faraona Egiptu, aby w zamian obda- rzy� Troja�czyk�w tym, czym chlubi�a si� Fenicja: naczy- niami ze szk�a i tkaninami ozdobnymi, jakim r�wnych nie zna� �wiat. Przez chwil� jeszcze rozmy�la� nad tym, czy wej�� w uk�ady z rzemie�lnikami w Gubal, kt�rzy uczyni� z tego srebra misy i kosztowno�ci, czy te� wybudowa� w�asne warsztaty i zatrudni� w nich swoich ludzi, co przynosi�oby pocz�tkowo mniejsze zyski, gdy� dobrego rzemios�a trze- ba si� d�ugo uczy�. K�tem oka dostrzeg� kapitana, kt�ry sta� o kilka kro- k�w przed nim ze skrzy�owanymi na piersi r�koma i pochylon� g�ow�, nie wa��c si� podej��. - C� tam, Tabnicie? Wygl�dasz, jak gdyby� obawia� �si�, �e nadejdzie nowa burz�. A mo�e ta przeminiona 32 tak ci� strwo�y�a, �e nie mo�esz wydoby� g�osu? - Nie, panie! � Kapitan zbli�y� si� i przystan�� przed nim, pochyliwszy g�ow� jeszcze ni�ej. � Gdy Baal przeleci iia swych grzmi�cych rumakach z tak� si��, zwykle nie powraca pr�dko. Mo�emy liczy� odt�d na spokojne mo- rze i sprzyjaj�cy wiatr. Chwa�a niech b�dzie cie�lom z Sydonu za ich prac�. Nigdy nie p�yn��em na lepszym okr�cie, cho� nale�a�oby najpierw uczci� bog�w za to, �e nie zapragn�li z�o�y� ko�ci naszych na dnie morza. - Zapewne, zapewne... -Ahikar skin�� g�ow�. -�aska bog�w sprzyja�a nam, wi�c po powrocie z�o�ymy w porcie ofiar� z k�z na o�tarzu Pani Morza, a tu - wskaza� g�ow� p�aski, oprawiony w cedrow� ram� kamie� na dziobie tu� za popiersiem bogini - zapalcie wonno�ci, gdy tylko przeschn�, gdy� jak mi si� wydaje, woda dosta�a si� wsz�dzie. - Tak, panie, uczynimy to. - C� jeszcze? Jak s�dzisz, kiedy dop�yniemy? - Gdy tylko morze uspokoi si�, cie�la wejdzie na maszt. Spr�bujemy w�wczas za�o�y� zapasowy �agiel i now� rej�. Dw�ch ludzi skraca go w�a�nie. Wios�a tak�e naprawiamy. Je�li wiatr dopisze, pop�yniemy szybciej. - Je�li taka b�dzie wola bog�w... - powiedzia� cicho Ahikar i u�miechn�� si�, wiedz�c, �e broda zakrywa �w u�miech. - Tak, panie. Czy zezwolisz, bym rozpali� ogie� i zaj�� si� przygotowaniem wonno�ci na o�tarz? - Uczy� to jak najszybciej, skoro niczego innego nie mo�emy ofiarowa�. A nie zapomnij przy tym, aby przy- rz�dzono posi�ek dla za�ogi i zio�a dla mnie. - Tak, panie. Kapitan zrobi� krok w ty� na rozko�ysanym pok�adzie i zawr�ci�. Ahikar podszed� do burty i sta� przez chwil� spogl�da- j�c na morze. Za sob� us�ysza� ostry, wysoki g�os kapita- 33 na. Rozleg�y si� miarowe uderzenia topora. Zapewne cie�la naprawia� wios�a. Stary cz�owiek westchn��. �Jestem bogaty - pomy�la� � czemu� przemierzam �wiat w poszukiwaniu wi�kszego bogactwa, cho� m�g�- bym wys�a� kt�rego� z moich syn�w? - I od razu odpo- wiedzia� sobie: - Gdy� s� m�odzi i g�upi. Kr�l Troi ka�dego z nich owin��by sobie doko�a palca. M�odemu wystarczy da� dobrego wina podczas uczty, okaza� mu poufa�o�� wi�ksz� ni� nale�y i oto wydaje mu si�, �e jest w�r�d przyjaci�. A p�niej sprzedaj� mu srebro, w kt�- rym jest wi�cej o�owiu ni� kruszcu. � Znowu si� u�miech- n��. -Mimo to nigdy ju� nie wyp�yn� na morze... no, mo�e raz jeszcze, wkr�tce, do Egiptu, aby po��czy� ko�ce tego przedsi�wzi�cia..." Rozmy�laj�c spogl�da� na fale ni�sze ju� nieco i nie zako�czone bia�ymi bryzgami piany. S�o�ce zachodzi�o. Ahikar patrzy� i my�la�. Nagle uni�s� g�ow� i odwr�ci� si�: - Tabnicie! G�owa kapitana ukaza�a si� ponad drewnianymi sto- pniami prowadz�cymi ku po�o�onym w dole �awom wio- �larzy. - Tak, panie! Czy wzywa�e� mnie? - Podejd� tu i sp�jrz. Wzrok m�j jest wzrokiem starego cz�owieka i myl� si� zapewne my�l�c, �e dostrze- gam co�. Czy nie widzisz �odzi, kt�r� wiatr pcha ku nam? O, tam! � Wyci�gn�� r�k�. Kapitan skin�� g�ow�. - Tak, panie. Widz�. Pewnie zagna�a j� tu burza. - Czy .jest pusta? Gdy�, jak s�dz�, le�y w niej cz�o- wiek. - Tak, panie. - Dowiedzmy si�, Tabnicie, czy �yje, czy te� s� to martwe zw�oki rybaka, zb��kanego po�r�d nawa�nicy. Kapitan szybko podszed� do kraw�dzi schod�w i krzyk- n�� g�o�no kilka s��w. Zanurzone w wodzie wios�a wynu- rzy�y si� i znieruchomia�y w powietrzu. - Hamman, zbli� si� do mnie! - zawo�a� kapitan. Min�a kr�tka chwila i ukaza� si� wysoki, ciemnow�osy m�ody wio�larz. - Panie! - Pad� na kolana i zerwa� si� natychmiast. - Czy widzisz t� ��d�? Skocz do wody i zobacz, co si� w niej znajduje. Jest tam cz�owiek. Je�li �yje, podp�y� z nim tutaj. Bez s�owa smag�y wio�larz podbieg� do burty, odbi� si� mocno nogami i zatoczywszy szeroki �uk nad wystaj�cymi nad wod� wios�ami, znikn�� w morzu. Wyp�yn�� natych- miast i ju� po kilku chwilach dostrzegli, �e chwyci� r�k� za dzi�b male�kiej �odzi, uni�s� si� i zajrza� do niej. - Ch�opiec, panie! - dobieg� jego g�os. � Pewnie nie�ywy, przywi�zany link�! Kapitan spojrza� pytaj�co na Ahikara. - Niechaj upewni si�, czy �w ch�opiec zmar�. - Przytknij ucho do jego serca! � krzykn�� kapitan. Wio�larz w�lizn�� si� do �odzi, uni�s� bezw�adne cia�o i przez chwil� kl�cza� przy nim z g�ow� na jego piersi. Wreszcie wyprostowa� si�. - �yje jeszcze! � zawo�a�. - S�ysz� g�os serca. - Niechaj podp�ynie tu wraz z �odzi�. Chcia�bym j� obejrze� - powiedzia� cicho Ahikar. Ch�opiec �w i ��d� musieli pochodzi� z okolic Troi. Nale�a�o rozumie� i poznawa� lud, z kt�rym wymienia�o si� towary. Kapitan krzykn�� w d� ku za�odze i po chwili podano mu zwini�t� d�ug� lin�, kt�r� sam rzuci�, uchwyciwszy mocno za jeden koniec. Smag�y wio�larz chwyci� j� w locie. Kiedy wreszcie niewielk� ��d� i bezw�adne, smu- k�e cia�o ch�opca z�o�ono na pok�adzie, Atlikar podszed� i przyjrza� si� le��cemu, kt�ry poruszy� g�ow�, otworzy� oczy i zn�w je zamkn��. - W�osy ma jasne jak dzieci ludu zamieszkuj�cego n