1921

Szczegóły
Tytuł 1921
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1921 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1921 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1921 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Zbi�r opowiada�" autor: Janusz A. Zajdel Janusz A. Zajdel 869113325 Budz�c si�, jeszcze w p�nie, poczu�, �e jest mu ch�odno i niewygodnie. Pomy�la�, �e to na pewno spadek ci�nienia w kolektorze ciep�ego spr�onego powietrza. Zdarza si� to niekiedy. Si�gn�� do regulatora, by zwi�kszy� dop�yw, ale nie pomog�o nawet ca�kowite odkr�cenie kurka. Nadal le�a� na zimnym i twardym tworzywie pokrywaj�cym spalni�, zamiast unosi� si� wygodnie na poduszce powietrznej. St�kn��, rozcieraj�c obola�e rami�. Wsta� i w��czy� vifon. Aparat nie dzia�a�... W �azience powiod�o mu si� nie lepiej. Wyskoczy� stamt�d, zlany lodowat� wod�. Suszarka te� oczywi�cie nie dzia�a�a. "Widocznie jaka� powa�niejsza awaria" - pomy�la�, wycieraj�c si� papierowym r�cznikiem. Ubra� si� spiesznie, bo w mieszkaniu robi�o si� coraz zimniej. "Co za dzie�! - my�la�, zasiadaj�c przed iluzorem i przekr�caj�c ga�k�. - Od dawna nie pami�tam czego� takiego, �eby naraz wszystko... Ciep�o, powietrze, ��czno��... i chyba iluzor te� do licha!" Mimo �e aparat by� ju� od dobrej chwili w��czony, nie pojawi� si� na jego ekranie nawet zarys obrazu. Zmieni� kana� - i nadal nic. Ani wizji, ani fonii, ani woni. Zakl�� pod nosem. To ju� zaczyna�o wygl�da� na katastrof�. Si�gn�� po mikrofon sieci awaryjnej i wywo�a� s�u�b� naprawcz�. Czeka� d�ugo, lecz nikt nie odpowiada�. Siedz�c tak, skulony z zimna, poczu� na domiar z�ego jakie� dziwne mrowienie i ssanie we wn�trzno�ciach. Po d�u�szej dopiero chwili uzmys�owi� sobie, �e to od dawna nie doznawane uczucie oznacza g��d. Jeszcze raz wywo�a� central� i kaza� po��czy� si� z Naczeln� Od�ywialni�. - Dzie� dobry. Tu dy�urobot 64 - zg�osi� si� automat. - Co wy tam wyprawiacie! Dlaczego jestem g�odny? Oszukujecie na kaloriach! Ja z�o�� za�alenie! - U nas wszystko w normie - powiedzia� robot spokojnie. - Prosz� sprawdzi� pod��czenia abonenckie. Przewody by�y pod��czone prawid�owo, lecz mimo to uczucie g�odu wzmaga�o si�. Dzwonek. Spojrza� z nadziej� w stron� wej�cia. W drzwiach stan�� stary, podniszczony robot, z r�wnie zu�yt� torb� na narz�dzia i szwedzkim kluczem w d�oni. - Dzie� dobry, panie 869113325 - powiedzia� skwapliwie. - Witam, witam - ucieszy� si� u�ytkownik mieszkalni. - Jeste� specjalist� od iluzor�w? Czy mo�e od sieci cieplnej? - Ani to, ani tamto. Przykro mi, �e musia�em pozbawi� pana �niadanka. - Jak to? Dlaczego? - Po prostu. Dosta�em zlecenie na od��czenie wymiennika pokarmowego od pana instalacji. Rachuneczek nie uregulowany, drogi panie. D�u�ej ju� nie mogli�my czeka�. Konto puste, pracowa� nie chce si� szanownemu panu, n�kami pokr�ci�, r�czkami pomacha�... To i krewk� musimy od��czy�. Prosz� sprawdzi� sobie stymulatorek serduszka, uruchomi�, zamkn�� p�telk� wewn�trznego obiegu, cewniczki od kolektora od��czy�... - Jak to? Chcesz mnie od��czy� od centralnego krwiobiegu? Chcesz mnie zamordowa�? Zostaw te cewniki, bo jeszcze co� popl�czesz... S�ysza�em o takim, co mu robot przez pomy�k� w��czy� �e�skie hormony i biedak o ma�o p�ci nie zmieni�. - Niech pan nie utrudnia - obruszy� si� robot. - Czy pan got�w, bo od��czam... Nie chcia�o si� pracowa�, nie b�dzie si� korzysta�o z udogodnie�. Obieg p�ucny te� prosz� sobie na w�asne p�ucka prze��czy�. Sprawdzi� lewe, prawe... W porz�dku? Tchawiczk� po��czymy z aerociagiem i trzeba b�dzie samemu krewk� wentylowa�, hemoglobink� utlenia�... - A co z moim �niadaniem? - j�kn�� 869113325. - Jedn� chwileczk�. Prze�yczek pod��czymy, a jak�e, do zupoci�gu, dzi� pomidorowa z kluseczkami, m�wili mi, �e smaczna, ale sam nie u�ywam. �o��deczek w porz�dku? Strawi, nie ma obawy, chocia� pewnie odwyk�. Sztuczn� nereczk� centraln� pod��czymy na wszelki wypadek, gdyby pan si� czym� zatru�. Teraz wszyscy si� zatruwaj� nadu�ywaj�c pigu�ek rozrywkowych. - Zbrodniarze! - protestowa� coraz s�abiej 869113325. - Mam oddycha�? Tym �mierdz�cym powietrzem z rury? Mam �yka� og�ln� zupk� z ruroci�gu? Za co? Dlaczego? - To normalny los leniwych. Ja tam zawsze na swoj� ba�k� oliwy zarobi�, a jak mi przyjdzie ochota poiskrzy�, to te� mnie na to sta� - burkn�� robot, zgarniaj�c narz�dzia do torby. - Ostatnio roboty sta�y si� zdumiewaj�co bezczelne i aroganckie - zauwa�y� 869113325. - B�d� musia� z�o�y� za�alenie... - Hm, a do kogo pan skieruje skarg�, je�li wolno spyta� najuprzejmiej szanownego pana? - powiedzia� robot z nie tajonym sarkazmem. - Radzi�bym raczej zaj�� si� prac�, bo b�dzie jeszcze smutniej. Sko�czy si� zupka, zakr�cimy wod� spo�ywcz� i gospodar cz�, nawet �wiate�ko wy��czymy. Zostanie panu tylko kanalizacja, ale hi, hi! - na nic si� nie przyda, gdy zupki nie b�dzie. No, to ju�, gotowe. Jak serduszko? Pompuje jak z�oto. Niech pan oddycha ekonomicznie, powietrze coraz dro�sze, a pan niewyp�acalny. Otrzyma� pan kredyt tylko na potrzeby elementarne. �adnych luksus�w. I prosz� si� nie zazi�bi�, bo po od��czeniu od centralnego krwiobiegu �adne antybiotyki nie docieraj� do pa�skiego organizmu. Do widzenia, panie 869113325! Robot wyszed�, a Cz�owiek 869113325 ci�ko westchn��. Czu� wok� siebie niemi�� wo� zat�ch�ego powietrza, kt�re wydycha�. "Oszu�ci! - pomy�la�. - Daj� powietrze przemys�owe zamiast oddechowego. Pomidorowa by�a kwa�na i mia�a posmak groch�wki. Widocznie ruroci�g niezbyt starannie wyp�ukano po wczorajszym obiedzie. Z rozrzewnieniem wspomnia� czasy, kiedy to wieczorem wystawia�o si� pust� butl� za drzwi, by rano znale�� j� nape�nion� �wie�utkim, czystym powietrzem g�rskim z zapachem igliwia i siana. Mo�na z tym by�o wyj�� na zewn�trz, przespacerowa� si�, w skafandrze wprawdzie, ale zawsze to by�o przyjemne... Dawno ju� nie wychodzi� na zewn�trz. Butli jako� ostatnio nikt nie wymienia� albo mo�e s�siedzi kradli pe�ne spod drzwi, zostawiaj�c puste... A i program w iluzorze by� tak bogaty i urozmaicony w por�wnaniu z tym, co mo�na zobaczy� na zewn�trz, i pigu�ki iluzyny coraz lepszej jako�ci. Ostatnio nawet podobno wynaleziono znakomity gaz rozrywkowy, iluzyt, kt�ry mo�na by�o sobie zamawia� ruroci�giem do mieszkalni... 869113325 poprawi� pod��czenie powietrza i centralnej nerki, od��czy� prze�yk od zupoci�gu i wlok�c za sob� przewody, pocz�apa� sm�tnie w stron� pracmaszyny. "Nie ma innej rady, trzeba si� zabra� do roboty, zarobi� troch�, bo zupe�nie mnie od��cz�!" - pomy�la� siadaj�c na siodle i opieraj�c nogi na peda�ach. Chwyci� w obie d�onie d�wigni�. "Jaki� to ma sens?" - rozmy�la� peda�uj�c zawzi�cie i poruszaj�c rytmicznie d�wigniami pracmaszyny. Si�gn�� do kieszeni po flakonik iluzyny, ale nie znalaz�szy ani jednej tabletki, z konieczno�ci my�la� dalej. "Czy zawsze cz�owiek musia� tak bezustannie, bez chwili wytchnienia...? To prawda, zrobi�em sobie kilkutygodniow� przer w�, nie chcia�o mi si� pracowa�, ale... czy�by wszystkie moje oszcz�dno�ci stopnia�y tak b�yskawicznie? Puste konto!" Po chwili namys�u uprzytomni� sobie jednak, �e to zupe�nie mo�liwe. Czasem, gdy w��cza� przez pomy�k� ten najnudniejszy i najta�szy program informacyjny w iluzorze, s�ysza� o wzro�cie cen... Po trzech godzinach obracania peda�ami i szarpania d�wigien doszed� do wniosku, �e jednak dawniej musia�o by� lepiej, cho� na pewno wszystko by�o bardziej z�o�one i mniej wygodne. Ale za to cz�owiek nie zale�a� tak silnie od otoczenia... "Teraz wystarczy zakr�ci� cz�owiekowi kilka kurk�w - i ju� po nim. Spr�buj tylko przez pewien czas nie obraca� tych cholernych peda��w". Niby wygoda, wszystko na miejscu, z dostaw� do mieszkalni, nawet praca. Nie trzeba wychodzi� na zewn�trz, nie ma problemu komunikacji, rozrywki s� dost�pne dla ka�dego, jedzenie r�wnie�... A na zewn�trz podobno nie ma ju� ani grama powietrza. Albo mo�e jest, ale zupe�nie do niczego. "Ech, dobra i ta pomidorowa z kluseczkami!" - westchn��, peda�uj�c ostro. Bola�y go r�ce i nogi. "A gdyby tak... w og�le przesta�? Zobaczy�, do czego to doprowadzi? Co oni w�wczas zrobi�? Czy pozbawi� mnie i cuchn�cego powietrza, i kwa�nej zupki? Jaki� sens ma og�lne peda�owanie, uprawiane w ka�dej mieszkalni, tak samo w em jeden, jak i w em cztery, tyle �e na r�n� liczb� r�k i n�g... �e niby trzeba odda� energi� do wsp�lnego banku, proporcjonalnie do ilo�ci zu�ywanych d�br? Kto dzi� wierzy, �e ta energia ma jakiekolwiek znaczenie w og�lnym bilansie? Chyba ju� raczej chodzi o cele wychowawczo-spo�eczne: �e niby nikt nie �yje za darmo. Pracuj - a b�dziesz mia�. Nie pracujesz - nie masz nic. Niby s�usznie. Ale �eby zaraz wszystkiego pozbawia�? Czy po to ongi� automaty przej�y od cz�owieka ci�ki wysi�ek fizyczny, a komputery umys�owy, aby teraz zn�w zmusza� ludzi do fizycznego wysi�ku, w formie zunifikowanej, doskonale wymiernej: jeden obr�t - jeden punkt na konto... �atwo por�wna�, kto ile pracowa�, ale po co? Komu na tym zale�y, komu to s�u�y, teraz gdy wszystko mo�na by mie� za darmo. Oni z niezrozumia�ych przyczyn kultywuj� stare obyczaje epoki niedosytu wt�aczaj�c w nie ludzi wsp�czesnych..." Przesta� kr�ci� peda�ami i otar� pot z czo�a. Sprawdzi� stan licznika i zarobione punkty przes�a� na swoje konto z dyspozycj� pokrycia nale�no�ci za abonament iluzoryjny. Chcia� ju� zej�� z siod�a i w��czy� iluzor, gdy nag�a my�l osadzi�a go na miejscu. "Zaraz, zaraz... Jacy "oni"? Kt� to taki? Superm�zg centralny, roboty... i kto jeszcze? Kto? Je�li wszyscy tkwimy na przemian przed iluzorem lub przed pracmaszyn�, to kt� pozostaje? Kim s� o n i? Robot, komputer, maszyny stworzone przez ludzi nie mog� go zabi�. Ale tworz� system. System! Sie�, w kt�r� jeste�my wpl�tani... Je�li cz�owiek przestanie obraca� peda�y pracmaszyny, to na mocy stworzonych przez siebie praw zginie z zimna i g�odu. Sam sobie od��czy �rodki niezb�dne do �ycia. Sam - sobie! Robot tego nie mo�e zrobi�, ale je�li cz�owiek sam... ...jak�e aroganckie sta�y si� ostatnio roboty... One tylko na to czekaj�: �eby�my przestali obraca� tymi peda�ami w naszej podr�y donik�d w �cianach mieszkalni, na smyczach jad�oci�g�w i w hipnozie iluzora. To one wymy�laj� te wspania�e rozrywki, tysi�c razy pi�kniejsze ni� brzydki, zniszczony krajobraz planety... To one wymy�laj� pigu�ki szcz�cia, bo kt� by! ...Ale co robi�? Co robi�?... Niedoczekanie ich, �obuz�w! Nie przestaniemy, nie damy si�! To jedyne, co mo�emy zrobi� przeciw nim!" Cz�owiek 869113325 wspar� mocno d�onie na d�wigniach pracmaszyny, nacisn�� peda�y i obracaj�c nimi w�ciekle pr�dko, nie ruszaj�c si� z miejsca pogna� w niesko�czono�� swego czasu. powr�t Janusz Andrzej Zajdel Urodzi� si� w 1938 roku w Warszawie. Uko�czy� Wydzia� Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. By� pracownikiem Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie. Publikowa� poradniki i prace popularnonaukowe dotycz�ce bezpiecze�stwa radiologicznego. By� dzia�aczem mi�dzynarodowego ruchu SF. Zmar� w 1985 roku. Opowiadania - 869113325 - Adaptacja - Awaria - Bunt - Chrzest bojowy - Czwarty rodzaj r�wnowagi - Dok�d jedzie ten tramwaj - Dow�d - Dy�ur - Dziki na kartoflisku - D�uma, Cholera i ci�ka Grypa - Eksperyment - Epizod - ...et in pulverem reverteri - Felicitas - Feniks - Ferma - Gra w zielone - Iluzyt - Inspekcja - Instynkt opieku�czy - Jad Mantezji - Metoda laboratoryjna - Nieingerencja - Ogon diab�a - Po balu - Poczucie winy - Pot�ga rozumu - Prognozja - Psy Agenora - Raport z piwnicy - Relacja z pierwszej r�ki - Robot nr 3 - Sami - Satelita - Skok dodatni - Skorpion - Stan spoczynku - Studnia - Tam i z powrotem - Telechronopator - Ten pierwszy dzie� - Towarzysz podr�y - Uranofagia - Utopia - Woda �ycia - Wszystkowiedz�cy - Wy�sze racje - Zabawa w "Berka" Janusz A. Zajdel Adaptacja Przymglonym jeszcze wzrokiem pr�bowa�em rozejrze� si� woko�o, lecz o�wietlenie by�o s�abiutkie i wydobywa�o z mroku jedynie zarysy przedmiot�w. Widzia�em jakie� a�urowe konstrukcje po prawej stronie mojego legowiska. Przeci�gn��em si�, wydobywaj�c r�ce spod szorstkiego, ciemnego koca. W stawach zatrzeszcza�o, mi�nie by�y sztywne, umys� opornie wraca� do przytomno�ci. Spr�bowa�em usi��� na pos�aniu, ale g�owa zderzy�a si� z tward� do��, lecz lekko ust�puj�c� przeszkod�. Pomaca�em j� d�oni� i wyczu�em zwisaj�c� nade mn� wybrzuszon� ku do�owi siatk�. Wysun��em g�ow� poza brzeg legowiska. Teraz dopiero dotar�o do mojej �wiadomo�ci, �e le�� na drugiej kondygnacji trzypi�trowej pryczy z metalowych rurek. Po drugiej stronie ma�ego pokoiku sta�y takie same legowiska, oddzielone od mojego w�skim przej�ciem, nad kt�rym ledwo jarzy�a si� sufitowa lampa. Poczu�em, �e do przegubu lewej r�ki przywi�zan� mam cienk� tasiemk�. Na jej ko�cu zwisa� plastykowy woreczek. By�o w nim kilka tubek koncentratu, jakie� tabletki w przezroczystym opakowaniu i kostka myd�a. Opu�ci�em nogi z legowiska i ostro�nie zsun��em si� na pod�og�. By�a ch�odna, g�adka i niemi�a dla bosych st�p. Chwiejnie przeby�em odleg�o�� dziel�c� mnie od prostok�ta drzwi. By�y zamkni�te od zewn�trz. Na ich wewn�trznej powierzchni nie by�o ani �ladu klamki lub innego urz�dzenia otwieraj�cego. Brzegi framugi przylega�y �ci�le do kraw�dzi odrzwi za po�rednictwem gumowych uszczelnie�, jak w kabinie ci�nieniowej. Spojrza�em za siebie wzd�u� przej�cia mi�dzy pryczami. U szczytu �ciany ciemnia�a pozioma, w�ska wn�ka okna z po�yskuj�c� szyb�, lecz zas�oni�ta od zewn�trz okiennic�. Jeden z k�t�w pokoju, przy drzwiach, odgrodzony by� przepierzeniem nie si�gaj�cym sufitu, z wej�ciem przes�oni�tym kotar�. Za przepierzeniem by�a kabina sanitarna. Brudna umywalka, kran z leniwie s�cz�c� si� zimn� i ��taw� wod�, opatrzony tabliczk� g�osz�c�, i� woda nadaje si� do picia. Na �cianie. przerzucony przez dwie rolki jak ta�ma transportera, bieg� od sufitu do pod�ogi jeden d�ugi r�cznik, podzielony poprzecznymi liniami na pola ponumerowane od jednego do dwunastu... Przyjrza�em si� swemu odzieniu. By� to rodzaj lu�nej pi�amy z grubej, kraciastej flaneli w nieokre�lonych, brudnych barwach. Op�uka�em twarz. Woda cuchn�a nieprzyjemnie, powietrze w pokoju te� mia�o jaki� niemi�y, obcy zapach. Gdy wraca�em na prycz�, zauwa�y�em, �e �wiat�o rozja�nia si� powoli. Policzy�em wsp�towarzyszy. By�o nas razem dwunastu. Niekt�rzy ju� poruszali si�, otwierali oczy i podobnie jak ja przed chwil� usi�owali rozpozna� otoczenie. - Chyba jeste�my u celu, ch�opcy! - powiedzia�em, usi�uj�c nada� g�osowi beztroski ton, lecz gard�o mia�em nieco �ci�ni�te i zabrzmia�o to raczej niezbyt weso�o. Kto� nast�pny pr�bowa�, jak ja, otworzy� drzwi. Inni z�azili z legowisk, liczyli tuby koncentrat�w. - To wygl�da na co� w rodzaju pud�a - powiedzia� Toni, skrobi�c si� w czubek g�owy. - Na tych koncentratach mo�na prze�y� par� dni. Jest zatem nadzieja, �e d�ugo tu nie posiedzimy. To zapewne tylko wst�pny etap adaptacji - zauwa�y� jaki� optymista z g�rnej kondygnacji pryczy. - Ch�odno tutaj - st�kn�� kto� inny: A poza tym, nie widz� naszych osobistych baga�y. - Na wszystko przyjdzie pora - pociesza� optymista. - Jeszcze nie zacz��e� �y� na dobre, a ju� masz same zmartwienia! Na razie trzeba si� cieszy�, �e wszyscy jeste�my tutaj �ywi i zdrowi. - To mieli�my zagwarantowane! - zaoponowa� malkontent. - M�wili, �e nie ma �adnego ryzyka. - Wi�c tym bardziej powinni�my by� dobrej my�li: wszystko idzie planowo... W naszej klitce by�o jednak zdecydowanie ch�odno, a jej ma�e rozmiary nie pozwala�y rozgrzewa� si� w ruchu wi�cej ni� dwom osobom na raz. Do tego jeszcze pod�oga nieprzyjemnie ch�odzi�a bose stopy, bo �adnego obuwia nam nie dostarczono. Dlatego te� wi�kszo�� czasu sp�dzali�my szcz�kaj�c z�bami pod cienkimi kocami na pryczach. A czasu by�o pod dostatkiem, bo przez nast�pne trzy doby, znaczone kolejnymi przyciemnieniami i rozja�nieniami lampy, nikt si� nami nie interesowa�. Zapasy koncentrat�w spo�ywczych zaczyna�y si� wyczerpywa�, nasza cierpliwo�� tak�e. Co chwil� wybucha�y k��tnie i dyskusje, niekt�rzy z nas gotowi ju� byli pr�bowa� si�� wydosta� si� z tego zamkni�cia. - Chc� nas rozmi�kczy�! - m�wi� Toni, kln�c obficie z pryczy nade mn�. - Pewnie zdarzaj� si� k�opoty ze zbyt nerwowymi przybyszami, r�ny element musi si� tu trafia�, wi�c na wszelki wypadek na pocz�tku pakuj� wszystkich ostrzegawczo do karceru. - Bzdura! - oponowa� nasz etatowy optymista. - W pocz�tkowym okresie zawsze bywa rozgardiasz i ba�agan. Pami�tacie chyba, jak by�o na kursie przygotowawczym? Przez kilka dni wszyscy �azili jak zb��kane barany, zanim si� co� na dobre zacz�o. Czwartego dnia nie by�o ju� nic do jedzenia, ale za to sytuacja, przynajmniej w pewnym stopniu, wyja�ni�a si�. Wkr�tce po porannym rozb�ysku �wiat�a odezwa� si� dono�ny g�os. Dobiega� on z kratki w suficie, kt�r� dotychczas brali�my za wywietrznik. Rozpoznali�my g�os kierownika naszego transportu, kt�ry powita� nas wylewnie, oznajmi�, �e wszystko przebiega zgodnie z planem i obecnie, po osi�gni�ciu celu podr�y, przebywamy w izolowanym pomieszczenia dla odbycia kr�tkiej kwarantanny. Przeprosi� przy tym za dotychczasowy brak informacji, wynik�y z nawa�u problem�w stoj�cych przed kierownictwem i miejscow� administracj� w tych pierwszych trudnych dniach. Kierownik by� dla nas osob� godn� zaufania, nastroje w naszej grupie poprawi�y si� i wszyscy z zadowoleniem przyj�li�my zapewnienie, �e od tego dnia b�dziemy mogli swobodnie opuszcza� nasz� kom�rk�. Obiecano nam ponadto, �e b�dziemy sukcesywnie i wyczerpuj�co informowani o wszystkim, co nas dotyczy. Trzeba przyzna�, �e zapowied� t� realizowano p�niej do�� konsekwentnie, przynajmniej w por�wnaniu z licznymi innymi obietnicami. Mimo solennych zapewnie�, przez ca�� kolejn� dob� siedzieli�my nadal zamkni�ci i co gorsza, g�odni. Kierownictwo jak gdyby zapomnia�o, �e przydzielone nam zapasy dawno si� sko�czy�y. Drzwi otworzy�y si� dopiero nast�pnego dnia. T�ocz�c si� i przepychaj�c, wypadli�my hurmem z kabiny, zderzaj�c si� z podobn� grup� wybiegaj�c� z drzwi naprzeciw. W prawo i w lewo od nas, wzd�u� d�ugiego korytarza biegn�cego przez �rodek budynku, dzia�o si� dok�adnie to samo: grupki ludzi odzianych w kraciaste, sprane pi�amy wylega�y ze swych klitek, wype�niaj�c korytarz, rozgl�da�y si� przez chwil�, by nast�pnie ruszy� �aw� w stron� wielkich, dwuskrzyd�owych drzwi widniej�cych u jednego z ko�c�w korytarza. Tych, kt�rzy pierwsi dopadli wr�t, spotka� jednak�e zaw�d: by�y one szczelnie zamkni�te - podobnie jak dotychczas drzwi poszczeg�lnych pomieszcze�. Par� setek bosych m�czyzn o nieogolonych twarzach zamar�o na kilka sekund, t�um zafalowa� niezdecydowanie i o wiele ju� wolniej ruszy� w przeciwn� stron�, gdzie w ko�cu korytarza widnia�y mniejsze drzwi. Znajdowa�a si� za nimi obszerna sala z �awami i sto�ami, na kt�rych sta�y rz�dy plastykowych misek. W g��bi, w du�ym kotle parowa�a g�sta zupa. Pachnia�a do�� apetycznie, wi�c g�odny t�um zamrucza� z zadowoleniem, a po chwili z miskami w d�oniach sta� ju� karnie w d�ugiej kolejce do kot�a, odk�adaj�c na potem demonstrowanie niezadowolenia z dziwnych manewr�w kierownictwa. Gdy wszyscy zasiedli ju� do jedzenia, ozwa� si� g�o�nik w suficie jadalni. Kierownik oznajmia� nam, �e w�a�nie zako�czy� si� etap kwarantanny i odt�d mo�emy swobodnie opuszcza� nasze pokoje, kontaktowa� si� wzajemnie i przechadza� wzd�u� korytarza. Jednak�e - jak powiedzia� - czeka nas jeszcze pewien okres przebywam we wn�trzu budynku dla zako�czenia etapu adaptacji naszych organizm�w do zmienionych warunk�w �rodowiska. By� mo�e m�wi� - nie zauwa�yli�my tego dotychczas, lecz ju� od paru dni stopniowym zmianom ulega sk�ad atmosfery i ci�nienie, obni�a si� temperatura i skraca si� doba. Nag�e wprowadzenie tak znacznych modyfikacji �rodowiska mog�oby spowodowa� niepo��dane reakcje w mniej odpornych organizmach. Nale�y zatem, we w�asnym interesie cierpliwie powstrzyma� si� jeszcze przez kilka dni przed opuszczaniem baraku adaptacyjnego. Specjalnie spreparowane po�ywienie, uwzgl�dniaj�ce potrzeby naszych organizm�w i zawieraj�ce coraz to wi�ksz� domieszk� miejscowych produkt�w spo�ywczych, b�dzie nam dostarczane przez specjalny ruroci�g wprost do sto��wki. Uzyskana swoboda poruszania si� znaczy�a niewiele wobec naszych oczekiwa�, lecz w por�wnaniu ze stanem poprzednim, to ju� by�o co�... Toni wprawdzie znowu kl�� i wyrzeka�, por�wnuj�c rzeczywisto�� z tre�ci� prospekt�w, kt�re nas tu zwabi�y, ale wi�kszo�� wsp�towarzyszy uwa�a�a, �e nie jest jeszcze najgorzej i �e wszystko wymaga czasu, nim si� unormuje. Rozumieli�my trudno�ci, jakie musz� towarzyszy� pionierskim przedsi�wzi�ciom, a jak dotychczas nie by�o wyra�nych powod�w, by w�tpi� w dobre intencje kierownictwa, lub pos�dza� je o opiesza�o�� czy zaniedbania w kwestii naszych interes�w. Toni uwa�a� jednak�e, i� z tym pionierstwem to spora przesada: przed nami przyby�o tu wiele podobnych transport�w i ca�y proces adaptacyjno-osiedle�czy powinien przebiega� z dawna utartym, naukowo opracowanym i praktycznie wypr�bowanym torem. By� mo�e mia� racj�, lecz kt� wie, czy nie tak w�a�nie, jak my, zaczynali tu wszyscy przed nami? Mo�e przej�cie przez uci��liwe fazy pocz�tkowe mia�o doda� nam hartu dla dalszej dzia�alno�ci? Okna by�y nadal zas�oni�te, co wobec wyja�nie� dotycz�cych r�nicy d�ugo�ci prawdziwej doby i naszej "sztucznej", wewn�trznej teraz ju� nas nie dziwi�o. Jedzenie da�o si� polubi�, do niskiej temperatury te� przywykli�my, za�ywaj�c nieco wi�cej ruchu w przestronnym korytarzu. Wieczny malkontent Toni z w�a�ciwym sobie sarkazmem zauwa�y� wkr�tce, i� racje �ywno�ciowe malej� z dnia na dzie�. Wysnu� st�d z�o�liw� konkluzj�, �e kierownictwo zamierza nas, w ramach adaptacji do miejscowych warunk�w, przyzwyczai� do mniejszego zapotrzebowania na �arcie. U�wiadomi�em mu wszak�e, i� jest idiot�: przecie� wraz ze skracaniem doby malej� te� przerwy mi�dzy posi�kami, a zatem i racje �ywno�ciowe powinny proporcjonalnie male�. Toni nie przyj�� mojej argumentacji twierdz�c, i� porcje �arcia malej� znacznie szybciej ni� doba, ale by�o to go�os�owne pom�wienie, nie daj�ce si� w dodatku udowodni� przy kompletnym braku zegark�w. Zegarki razem z innymi prywatnymi rzeczami by�y w naszych osobistych baga�ach, kt�rych do tej pory nam nie oddano. Kierownik obieca� solennie, �e dostaniemy wszystko przed otwarciem baraku, lecz w terminie, kiedy mia�o to nast�pi�, nie otwarto wr�t wyj�ciowych, a jedynie obiecano ods�oni� okna. Wyja�niono przy tym, �e op�nienie naszego wyj�cia z zamkni�cia wynika z obiektywnych trudno�ci technicznych, na jakie napotyka ekipa kierownicza. O charakterze tych trudno�ci nie powiedziano ani s�owa, a my nie mogli�my nawet o nie spyta�, poniewa� w baraku - tak przynajmniej s�dzili�my w�wczas - nie by�o �adnego �rodka ��czno�ci z kierownictwem poza g�o�nikami, dzia�aj�cymi wszak�e tylko w jedn� stron�... Nieco p�niej mieli�my przekona� si�, �e nie jest a� tak �le. Kierownictwo doskonale zna�o n�kaj�ce nas problemy, nasze potrzeby, pytania i w�tpliwo�ci padaj�ce w rozmowach mi�dzy nami. Najcz�ciej powtarzaj�ce si� pytania znajdowa�y odzwierciedlenie w informacjach i pogadankach wyg�aszanych przez g�o�niki. Pozwala�o nam to przypuszcza�, �e barak wyposa�ony jest w sie� ukrytych, lecz wyj�tkowo czu�ych mikrofon�w, poprzez kt�re kierownictwo troskliwie i nieustannie ws�uchuje si� w nasze g�osy. Nie udawa�o nam si� wprawdzie zlokalizowa� tych mikrofon�w, ale po�rednim potwierdzeniem ich istnienia by�y pojedyncze przypadki znikania niekt�rych spo�r�d nas, zm�czonych psychicznie przed�u�aj�c� si� prowizork�, zbyt g�o�no i nerwowo wyra�aj�cych swoje zniecierpliwienie. G�o�niki wyja�nia�y potem, i� ten czy �w zosta� przeniesiony na specjalny oddzia� adaptacyjny z powodu wykrycia u niego nieprawid�owo�ci dzia�ania systemu nerwowego. Toni - jak zwykle - utrzymywa�, �e opr�cz mikrofon�w w ka�dym pomieszczeniu baraku znajduj� si� tak�e ukryte kamery wizyjne, lecz nie potrafi� wskaza� bezpo�rednich dowod�w na prawdziwo�� tych insynuacji. Okna ods�oni�to wreszcie w trzecim tygodniu naszego pobytu w baraku. Wobec powszechnego zainteresowania widokiem nowego dla nas �wiata - kt�rego nota bene niewiele by�o wida� przez w�skie i mocno przybrudzone szyby bez wi�kszego zainteresowania przesz�a informacja o zmianach w kierownictwie naszej grupy. Nowy, nieznany g�os oznajmi� nam, �e ekipa szef�w przyby�ych z naszym transportem zosta�a usuni�ta ze stanowisk z powodu opiesza�o�ci i nieudolno�ci w dzia�aniu. Z ich to winy jak powiedziano - nast�pi�a nieuzasadniona zw�oka w realizacji harmonogramu naszej adaptacji i przej�cia do kolejnego etapu procesu osiedle�czego. Nowe kierownictwo - jak zapewniano - wywodzi si� z ludzi do�wiadczonych, z dawna tutaj osiad�ych i doskonale znaj�cych miejscowe warunki. B�dzie ono w stanie szybko nadrobi� powsta�e op�nienia i stworzy� pe�ni� warunk�w realizacji zamierzonych cel�w. Komunikat nie precyzowa� wprawdzie jasno owych cel�w ani te� termin�w ich realizacji, apeluj�c jedynie o zaufanie dla nowych szef�w i odrobin� cierpliwo�ci. My jednak doskonale znali�my te cele i zamierzenia z prospekt�w i materia��w szkoleniowych. Wiedzieli�my, �e za cen� trudnej i wytrwa�ej pracy mamy osi�gn�� tu przyzwoite i dostatnie warunki bytowania, o kt�re tak trudno by�o tam, sk�d przybyli�my. powr�t Janusz A. Zajdel Awaria Na czole Gaya iskrzy�y si� kropelki potu, cho� temperatura w kabinie by�a dok�adnie sta�bilizowana. Sylwia t�po patrzy�a na pulpit wi�talizatora. - No, i co teraz b�dzie? Pytanie Sylwii rozz�o�ci�o Gaya, cho� by�o czysto retoryczne. - Wci�� nie rozumiesz? Nie rozumiesz, co si� sta�o? Tu ju� nie chodzi o ten defekt silni�ka, to jest zupe�nie nowy problem. Je�li Vitti nie �yje, a w ka�dym razie nie spos�b przy�wr�ci� go do czynnego �ycia, to z innymi mo�e by� tak samo. Wszyscy z pierwszych trzech po�kole� s� martwi, rozumiesz? Ich cia�a s� w po�rz�dku, ale nie wr�c� do �ycia... - Sk�d wiesz? - Wiem... - Gay zawaha� si�. - Pr�bowa��em... Jeszcze dw�ch pr�bowa�em o�ywi�... Sku�tek podobny, to znaczy �aden. M�zg nie podej�muje funkcji steruj�cych, �wiadomo�� nie po�wraca... - Mo�e to tylko defekt witalizatora? - Mo�e... Ale r�wnie prawdopodobne, �e co� si� sta�o w obr�bie obwod�w zast�pczych, re�guluj�cych anabioz�. Na tym nikt si� tutaj nie zna, nawet ci z pierwszego pokolenia. Zreszt�, instrukcja wyra�nie zabrania jakichkolwiek manipulacji w obwodach sterowania anabioz�. - A wi�c... - Sylwia urwa�a, jakby boj�c si� dopowiedzie� my�li, kt�ra powsta�a w jej w g�owie ju� w chwili, gdy dowiedzia�a si� o k�o�potach z witalizacj� Vittiego. - Tak, tak. Nie ma sensu ukrywa� przed sob� tego, co jest oczywistym wnioskiem. �Gay m�wi� podniesionym, nienaturalnie wyso�kim g�osem. - Nie ma �adnej pewno�ci, czy ktokolwiek obudzi si� z anabiozy. Milczeli d�ug� chwil�, patrz�c w pod�og�. Ka�de z nich rozwa�a�o nasuwaj�ce si� kon�sekwencje odkrycia, spowodowanego koniecz�no�ci� witalizacji specjalisty od nap�du fotono�wego. - Czy powiemy im o tym, Gay? - Nie... Chyba nie! Przecie� ca�e czwarte pokolenie w ci�gu trzech - czterech najbli��szych lat powinno znale�� si� w przetrwalni�kach... Je�li si� dowiedz�, nikt nie zechce ryzy�kowa�... Wybuchnie panika... - Gay, przecie� my tak�e nale�ymy do czwartego pokolenia! - Dlatego w�a�nie musimy si� dobrze za�stanowi�, zanim podejmiemy decyzj�... Trzeba rozpatrzy� wszystkie mo�liwe konsekwencje. Sytuacja w jakiej znalaz�a si� za�oga �Cetu�sa" by�a wyj�tkowo koszmarna. W dziewi��dziesi�tym �smym roku podr�y, na dwadzie��cia kilka lat przed planowanym terminem osi�gni�cia celu wyprawy, operator urz�dze� biostatycznych Gay IV Masson, stwierdzi� po�nad wszelk� w�tpliwo��, �e umieszczeni w bio�statycznych przetrwalnikach cz�onkowie za�ogi nie powracaj� do �ycia po zastosowaniu nor�malnych procedur witalizacyjnych. Sam fakt niemo�liwo�ci ich o�ywienia by�by, by� mo�e, tragedi� dla reszty za�ogi, bo ludzie w prze�trwalnikach byli przodkami �yj�cych na statku. Jednak tragedia ta nie stanowi�aby, sama przez si�, zasadniczej przeszkody dla kontynuowania lotu, gdyby nie fakt, �e wszyscy �yj�cy, a tak�e ich dzieci, wnuki i dalsi potomkowie mieli �wed�ug za�o�e� harmonogramu podr�y �w odpowiednim czasie zaj�� przeznaczone dla nich miejsce w przetrwalnikach. Wyprawa do gwiazdy Tau Ceti zosta�a za�planowana jako lot pokoleniowy, w systemie B�llinga-Rodesa. Oznacza�o to, �e trzydziesto�dwuosobowa za�oga startuj�ca z Uk�adu S�o�necznego i stanowi�ca pierwsze pokolenie, w okresie pierwszych dwudziestu pi�ciu lat po�dr�y obs�ugiwa�a urz�dzenia statku, daj�c r�wnocze�nie pocz�tek drugiemu pokoleniu: ro�dz�c dzieci, wychowuj�c je i szkol�c w specjal�no�ciach potrzebnych na statku. Wszystko by�o zaplanowane nad wyraz precyzyjnie. Szesnastu m�czyzn i szesna�cie kobiet, wyselekcjonowa�nych pod wzgl�dem walor�w fizycznych i umy�s�owych, zbadanych genetycznie i psychologicz�nie ruszy�o w podr�, kt�rej cel osi�gn�� mia�y ich prawnuki, a doprowadzi� statek na powr�t do Uk�adu S�onecznego - wnuki z imponuj�c� ilo�ci� przedrostk�w �pra". Ka�da z par rodzi�c�w w ka�dym pokoleniu mia�a za zadanie wy�chowa� syna i c�rk�. Zastosowano, oczywi�cie, wszelkie dost�pne kryteria doboru par ma��e�skich w pokoleniach urodzonych na statku oraz niezawodne metody planowania p�ci noworod�k�w. W ten spos�b po dwudziestu pi�ciu la�tach, pi��dziesi�cioletni rodzice przekazywali obowi�zki swym dwudziestopi�cioletnim dzie�ciom, a sami udawali si� na zas�u�ony odpoczy�nek do przetrwalnik�w, w kt�rych mieli powr�ci� na Ziemi� w dwie�cie przesz�o lat od chwili startu wyprawy. Procedura ta mia�a powtarza� si� cyklicznie przez szereg pokole�, a� do mo�mentu powrotu. Metoda ta - mo�e troch� ahumanitarna, jak twierdzili jej przeciwnicy - by�a w gruncie rzeczy najracjonalniejszym i najbardziej huma�nitarnym wyj�ciem z sytuacji. Wobec pr�dko�ci osi�ganych przez �wczesne statki mi�dzy�gwiezdne, znacznych, lecz dalekich jeszcze od pr�dko�ci �wiat�a, system wymiany pokolenio�wej by� jedynym, kt�ry umo�liwia� dotarcie do gwiazd w promieniu kilku czy kilkunastu lat �wietlnych. Wszyscy uczestnicy wyprawy mieli w rezultacie powr�ci� na Ziemi� w wieku nie przekraczaj�cym pi��dziesi�tki, a wi�c nie mar�nuj�c ca�ego. �ycia na podr� kosmiczn�, wyko�rzystuj�c lata najwi�kszej efektywno�ci umy�s�owej na nauk� i prac� na statku. Przy tym pogr��eni w anabiozie cz�onkowie poprzednich pokole� nie zajmowali tak wiele cennej przestrzeni wewn�trz statku i nie zu�ywali �yw�no�ci, powietrza i wody. Poniewa� r�wnocze�nie tylko dwa pokolenia �y�y czynnym �yciem, stan za�ogi wynosi� zaw�sze przeci�tnie oko�o 64 os�b i dla tylu prze�widziano przepustowo�� urz�dze� regeneracji atmosfery, obiegu wody i produkcji �ywno�ci. Wszystko przebiega�o normalnie do czwartego pokolenia. I teraz w�a�nie, w wyniku do�� ,istot�nej awarii silnika, powsta�a potrzeba przekon�sultowania problemu ze specjalist� z pierwsze�go pokolenia. Regulamin s�u�by za��g przewi�dywa� tak� mo�liwo��. Ludzie z pierwszego po�kolenia, szkoleni jeszcze na Ziemi, a wi�c bar�dziej wszechstronnie i lepiej obeznani z kon�strukcj� urz�dze� statku, mogli by� w razie ko�nieczno�ci witalizowani na czas potrzebny dla usuni�cia awarii. Konieczno�� taka wyst�pi�a po raz pierwszy w dziewi��dziesi�tym �smym roku podr�y, co niew�tpliwie �wiadczy�o do�brze o niezawodno�ci statku z jednej, a o kwa�lifikacjach za��g szkolonych w czasie lotu �z drugiej strony. Jednak�e pr�ba witalizacji Vittiego ujawni�a drug� awari�, kt�rej usuni�cie nale�a�o do problem�w o charakterze b��d�nego ko�a: zawiod�y urz�dzenia witalizuj�ce. A mo�e nawet sam system utrzymania utajo�nego �ycia ludzi w przetrwalnikach... Gay obejmowa� �on� ramieniem i g�adzi� jej w�osy. - Nic nie pomog� �zy, Sylvio - m�wi� �a�godnie. - Taka chwila mog�a nadej��, wiedzie�li�my o tym. Rozpocz�li�my �ycie w tym sta�tku i by� mo�e b�dziemy musieli je tu zako�czy�. Przecie� tam na Ziemi, te� jest podobnie. Ziemia - to te� taki statek z za�og� z�o�on� z kolejnych pokole�. Jedni przychodz�, drudzy odchodz�. A cel ich podr�y jest niedosi�ny. Sama podr� jest celem... Pomy�lmy, �e i my tak samo... - Ale... przecie� nie jeste�my jeszcze starzy! Dlaczego mieliby�my dobrowolnie ryzykowa� za�ni�cie snem bez przebudzenia? Dlaczego nie mo�emy prze�y� swoich lat, cho�by tutaj, ale do ko�ca? Ja nie chc�, Gay! Nie chc� i�� do przetrwalnika, z kt�rego ju� nie ma powrotu! - Ale�, Sylwio, kochanie... Przecie� nie mo��emy inaczej! - M�wi� wci�� �agodnie i spo�kojnie, cho� czu�, �e nawet siebie nie jest w sta�nie przekona� o nieuchronnej konieczno�ci de�cyzji, jak� zamierza� podj��. - A nasze dzieci? Co powiesz Rei i Dano�wi? Zataisz to przed nimi tak�e? Pozwolisz, aby zgin�li, jak my, jak wszyscy inni? Gay milcza�. Raz jeszcze rozwa�a� skutki swe�go postanowienia. Je�li og�osz�, �e system prze�trwalnikowy nie dzia�a, nikt nie zechce podda� si� anabiozie. Co stanie si� dalej? Pi�te poko�lenie, pokolenie naszych dzieci, nie zechce mie� dzieci, by nie skazywa� ich na beznadziejny �ywot w Kosmosie. W takim przypadku statek wy�ywi nas wszystkich, ale... nie b�dzie sz�ste�go pokolenia. Za�oga wymrze przed osi�gni�ciem celu... Nawet, gdyby rozpocz�� ju� teraz hamowanie i powr�t, to na Ziemi� wr�ci co najwy�ej garstka staruszk�w... Ca�e po�wi�ce�nie i wysi�ek wszystkich za��g p�jdzie na mar�ne... Mo�e by� tak�e inaczej: w obliczu bezsen�su egzystencji, pozbawieni nadziei powrotu, kt�ra nadawa�a dot�d sens wszelkim poczyna�niom ludzi na statku, cz�onkowie pi�tego poko�lenia przestan� przestrzega� regu� instrukcji lotu. B�d� si� rozmna�a� bezplanowo, lekcewa���c zasady doboru i limity ilo�ciowe. Narusze�niu ulegnie bilans �ywno�ciowy. Zapanuje g��d i przeludnienie. Nikt nie b�dzie chcia� szkoli� ani by� szkolonym, bo i po co? Nie, nie wolno ryzykowa�... Musimy zachowa� si� tak, jakby nic si� nie sta�o. Przekonam dow�dztwo, �e po�radzimy sobie z silnikiem bez pomocy eksperta z pierwszego pokolenia. Znajd� jaki� �kruczek" w instrukcji, albo sfa�szuj� j� tak, aby nie by�o uzasadnienia dla witalizacji Vittiego... Musz� to zrobi�... - Pos�uchaj, Sylwio! - Gay przycisn�� �on� do piersi. - Nic si� nie sta�o. O niczym nie wiemy. Nie mo�emy naruszy� regu� tej gry. Mogliby�my narobi� du�o z�ego... - Nie chc�! Nie potrafi�... Jak mo�na po�zwoli�, aby ci wszyscy ludzie, w tym nasze dzieci, w wieku pi��dziesi�ciu lat pope�nili zbio�rowe samob�jstwo, s�dz�c, �e zachowuj� reszt� �ycia, aby prze�y� je na Ziemi! To nieludzkie, Gay! - R�wnie nieludzkim by�oby og�osi� praw�d�! - Wi�c, chocia� Rea i Dan... Niech oni wie�dz�, niech sami zadecyduj�... - Nie mo�na, Sylwio. �adnych kompromi�s�w. Zrozum, nie wolno nam zaprzepa�ci� celu, do kt�rego d��ymy wszyscy! Je�li zostawimy wszystko tak, jak by�o dot�d, istnieje szansa, �e nikt nie dowie si� o niczym do ko�ca podr�y! Ostatnia generacja za�ogi doprowadzi statek z powrotem na Ziemi�. - ...i przywiezie setki martwych cia� swoich przodk�w! Czy to jest ten tw�j sens i cel? - W przeciwnym razie... - zacz�� Gay, lecz Sylwia wyrwa�a si� z jego obj�� i zanim zdo��a� j� zatrzyma�, wybieg�a z kabiny. Gay patrzy� za ni�, w otw�r drzwi, lecz nie pobieg� jej zatrzyma�, cho� wiedzia�, co chcia��a zrobi�. Po kilku minutach do kabiny wbieg� Dan. By� wzburzony. - Czy to prawda, tato? - Zamknij drzwi. Dan zignorowa� polecenie. M�wi� g�osem podniesionym, prawie krzycza�. - To prawda! Rozumiem. A ty chcesz za�chowa� to w tajemnicy? Od urodzenia wma�wiano nam wszystkim, �e mamy zagwaranto�wany powr�t na Ziemi�, a teraz... Zaplanowa�no nasze �ycie bez pytania nas o zdanie. Kto im pozwoli� skazywa� nas na to �ycie, tutaj? Kto ich upowa�ni� do ograniczania nas w cza�sie i przestrzeni? To... to jest dra�stwo, zwyk�e �wi�stwo... - Synu... - Gay s�abo pr�bowa� przerwa� Danowi. - Kto pozwoli�... im... wam... - g�os Dana za�ama� si�. Oparty o �cian�, utkwi� oczy w su�ficie. - Na Ziemi te� nikt nikogo nie pyta, czy chcia� si� urodzi� -- powiedzia� Gay cicho. - Ale tam... tam jest przynajmniej praw�dziwe �ycie, nie taka wegetacja, jak tu... Ma�miono nas tym �yciem. Obiecywano... I co? G�upi defekt uk�adu przetrwalnikowego skazu�je nas na trwanie tutaj... Powiem im, niech wiedz�. Niech si� nie �udz�. Niech zaczn� �ycie prawdziwe, tutaj, na miar� tutejszych mo�li�wo�ci... Nauka! Wiedza! Regulamin! Po co to wszystko, dla kogo? Dla tamtych na Ziemi? Kim s� dla mnie, dla ciebie? Wrobili nas w to, w czym siedzimy teraz! A my mieliby�my jesz�cze robi� co� dla nich? Nie! Nie ma sensu robi� tu czegokolwiek, ani te� wraca� do nich, na Ziemi�. To jest nasz �wiat, niech zostanie na�szym... - Zostaw to wszystko tak, jak jest. Nie zda�jesz sobie sprawy ze skutk�w... Gay urwa� w p� zdania, bo Dan ju� go nie s�ucha�. Frey przeciska� si� mi�dzy stojakami, z kt�rych zwisa�y pozrywane kable. W module apa�ratowym by�o ciemno. Frey wiedzia�, �e tu w�a�nie jest bezpiecznie, cho� daleko od synte�tyzator�w po�ywienia. Przycupn�� pod tablic� rozdzielcz�, na kt�rej jarzy�a si� jedyna poma�ra�czowa neon�wka. Nat�y� os�abiony s�uch. Wydawa�o mu si�, �e co� brz�kn�o metalicz�nie. Znieruchomia�. Nag�y b�ysk �wiat�a ol�ni� jego twarz. - E, ty, tam, staruchu! Wy�a�! Hej, Kor, chod� tutaj, mam jednego, chyba jeszcze z �s�mego pokolenia. No stary, ruszaj si�! Dawno ju� czas na ciebie! Do przetrwalnika z nim, Kor, chod� tu pr�dzej, bo si� wyrywa... Dw�ch kilkunastolatk�w powlok�o wierzga�j�cego staruszka w stron� modu�u przetrwalni�k�w. - Popatrz tylko, uchowa� si� taki! Nie b�dziesz ju� nas ob�era�, dziadku. Musi by� po�rz�dek, bo do czego dojdzie ten �wiat... Avu podrapa� si� czarnymi pazurami po w�o�chatej piersi, potem kopn�� jakiego� bachora, kt�ry pl�ta� mu si� pod nogami. Potoczy� do�oko�a wzrokiem. W ciemno�ci wyczu� obecno�� kogo� obcego, wi�c mocniej zacisn�� d�o� na uchwycie wyrwanej z przegubu d�wigni ma�newrowej. - Huu! - burkn��. - Wa-hoo?' Wok� by�o cicho. - Wa-hoo? - powt�rzy� Avu g�o�niej i skoczy� przed siebie w kierunku, z kt�rego dobieg� ledwo dos�yszalny szmer. - Aghhr! - wrzasn��, uderzaj�c na o�lep. - Yohuu! -odpowiedzia� mu wrzask z le�wej. Poczu� silne uderzenie w kark. J�kn�� i zamilk�. Biuro Kontroli Przestrzeni Galaktycznej. Furta ewidencyjna obiektu kosmicznego nr 0789432a. Typ: sonda bezza�ogowa; pochodze�nie: uk�ad gwiezdny F-5I 8994I (peryferyjny obszar siedemnastego sektora Galaktyki); cel: niesprecyzowany; zadanie: prawdopodobnie lot eksperymentalny, zako�czony utrata kontroli nad obiektem. Uwagi: konstrukcja obiektu wykazuje cechy charakterystyczne dla �rednio rozwini�tej cy�wilizacji o zasi�gu uk�adowym. W momencie przechwycenia stwierdzono brak w obiekcie istot rozumnych. Wykryte w sondzie prymityw�ne organizmy �ywe oparte na w�glu stanowi� prawdopodobnie obiekty do�wiadczalne i s� ga�tunkiem ni�szym ewolucyjnie od tw�rc�w son�dy. Zastosowane procedury badawcze wykaza��y ich pe�n� niezdolno�� do wykorzystania urz�dze� technicznych. Urz�dzenia wewn�trzne sondy zdewastowane w znacznym stopniu, prawdopodobnie na skutek nadmiernej swobo�dy pozostawionej obiektom do�wiadczalnym i nadmiernego ich rozmno�enia si�. Cz�� obiek�t�w do�wiadczalnych pozostawa�a w stanie ana�biozy, co sugeruje, �e celem eksperymentu by��o badanie zachowania si� organizm�w tego ty�pu w czasie podr�y kosmicznej, odbywanej w stanie czynnym i biernym. Wnioski: Ze wzgl�du na brak jednoznacznej in�terpretacji, zastosowano artyku� XXIII, para�graf 66, punkt 4a Konwencji Galaktycznej, zgodnie z kt�rym obiekt pozostawiono w sta�nie, w jakim przyby� i nie dokonuj�c �adnych modyfikacji sytuacji w jego wn�trzu, oznako�wano numerem i cecho Urz�du Kontroli, a na�st�pnie skierowano w drog� powrotna do miej�sca pochodzenia, zgodnie z odwrotna trajekto�ri� dotychczasowej podr�y, traktuj�c go tym samym jako �obiekt zab��kany wskutek prze�kroczenia zasi�gu sterowania zdalnego". powr�t Janusz A. Zajdel Bunt Planeta by�a zagospodarowana w spos�b budz�cy szacunek i podziw dla jej mieszka�c�w. Wyl�dowa�em na doskonale utrzymanym kosmodromie, witany go�cinnie przez radio. Warunki naturalne planety pozwala�y mi na swobodne poruszanie si� bez skafandra. Wyszed�em na p�yt� kosmodromu i dostrzeg�em zbli�aj�c� si� od strony zabudowa� portu kosmicznego posta� niezmiernie podobn� do cz�owieka. Pot�ny tu��w nosi� na sobie wspania�a, du�� g�ow� o wysokim czole i m�drym spojrzeniu bystrych oczu. Dopiero z odleg�o�ci kilkunastu metr�w spostrzeg�em jak bardzo si� omyli�em i w por� zamiast "dzie� dobry panu", kt�re ju� mia�em na ko�cu j�zyka, powiedzia�em: - Witam pan�w! Odpowiedzia�y mi dwa g�osy - jeden niski, d�wi�czny, drugi - piskliwy dyszkant, dochodz�cy gdzie� spod brody tej du�ej g�owy. Posta� sk�ada�a si� z dw�ch os�b! Na barkach muskularnej istoty o male�kiej, nie wi�kszej od pomara�czy g��wce, siedzia� - sposobem "na barana" - osobnik sk�adaj�cy si� nieomal wy��cznie z du�ej g�owy, do kt�rej przyczepione by�o mizerne, w znacznym stopniu zredukowane cia�ko. Cienkie, krzywe n�ki obejmowa�y szyje du�ego osobnika, male�kie r�czki za� trzyma�y go za uszy. Obejrza�em ich obu dok�adnie, gdy wielkog�owy, przepraszaj�c mnie z zak�opotaniem, pochyli� si� do ucha ma�ej g��wki i szepn�� co� cichutko. Du�y uj�� w�wczas ma�ego swymi ogromnymi �apami, zdj�� go sobie ostro�nie z ramion i obaj znikn�li na chwil� za krzakami. Po chwili wr�cili obaj, wielkog�owiec zaj�� swe normalne miejsce i razem zbli�yli si� do mnie. - Witajcie podr�nicy! Sk�d przybywacie? - spyta�a du�a g�owa. - Jestem j e d e n - wyja�ni�em - i przybywam z Uk�adu S�onecznego. Spostrzeg�em wyraz niezadowolenia na twarzy wielkog�owego i wyda�o mi si�, �e robi jakie� porozumiewawcze miny, zezuj�c w d�, na swego du�ego towarzysza. Natomiast ma�a g��wka zacz�a mi si� od tej chwili przygl�da� z wyra�nym zainteresowaniem. Zaprowadzili mnie do pojazdu, kt�ry zawi�z� nas do miasta. Po ulicach spacerowa�y t�umy dwuosobowych zespo��w wielko i ma�og�owych. Zatrzymali�my si� przed okaza�ym gmachem, moi przewodnicy wprowadzili mnie na pi�tro, do pokoju go�cinnego. Przez kilkana�cie minut by�em sam. Rozejrza�em si� po pokoju. Sta�y w nim dwa ��ka: jedno wielkie, lecz z miniaturow� poduszeczk�, drugie - male�kie, lecz z poduszk� do�� znacznych rozmiar�w. Poza tym wyposa�enie pokoju odpowiada�o przeci�tnemu standardowi hotelowemu z tym, �e ka�dy mebel wyst�powa� w dw�ch wersjach - normalnej i miniaturowej. Takie samo zr�nicowanie wyposa�enia znalaz�em w przylegaj�cej �azience. Wyjrza�em przez okno. Wychodzi�o na ulic�, kt�r� tu przyby�em. Przed budynkiem zgromadzi� si� spory t�umek dwuistot. S�ycha� by�o gwar g�os�w i pojedyncze okrzyki, g��wnie cienkie i piskliwe. Po przeciwnej stronie ulicy znajdowa� si� du�y dom towarowy, ulic� przemyka�y pojazdy - �ycie miasta toczy�o si� normalnym trybem. Jednak�e t�um przed budynkiem g�stnia� z minuty na minut�. Drzwi do mojego pokoju otworzy�y si�. Wesz�o dw�ch podw�jnych. Na rozkaz wielkog�owych ma�og�owi zdj�li ich z bark�w, posadzili na fotelu i opu�cili pok�j zamykaj�c drzwi za sob�. Oddzieleni od swych nosicieli, wielkog�owi wygl�dali nieporadnie i najwyra�niej czuli si� nieswojo. Jeden z nich w pierwszej chwili o ma�o nie stoczy� si� z fotela, drugi wci�� bezradnie przebiera