1916

Szczegóły
Tytuł 1916
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

1916 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 1916 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

1916 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

STEPHEN KING Mroczna wie�a I Roland (Prze�o�y� Andrzej Szulc) SCAN-dal Edowi Fermanowi kt�ry podj�� ryzyko stawiaj�c na te historie. REWOLWEROWIEC Cz�owiek w czerni ucieka� przez pustyni�, a rewolwerowiec pod��a� w �lad za nim. Pustynia stanowi�a kwintesencj� wszystkich pusty� - ogromna, rozpo�cieraj�ca si� w ka�dym kierunku na odleg�o��, kt�r� mo�na by�o liczy� w parsekach. Bia�a; o�lepiaj�ca; bezwodna; pozbawiona innych punkt�w orientacyjnych pr�cz spowitych mg�� g�r, rysuj�cych si� niewyra�nie na horyzoncie, oraz k�p diabelskiej trawy, sprowadza�a s�odkie sny, koszmary i �mier�. Wy�aniaj�cy si� co jaki� czas s�upek wskazywa� drog�, poryty bowiem koleinami szlak, kt�ry przecina� alkaliczn� skorup�, by� kiedy� traktem i je�dzi�y nim dyli�anse. Od tamtego czasu �wiat poszed� naprz�d. �wiat opustosza�. Rewolwerowiec szed� r�wnym krokiem, nie spiesz�c si� i nie zbaczaj�c ze szlaku. Sk�rzany buk�ak opasywa� go niczym p�to kie�basy. By� prawie pe�en. Rewolwerowiec przez wiele lat doskonali� si� w khef i doszed� do pi�tego poziomu. Na si�dmym albo �smym nie czu�by pragnienia; obserwowa�by z kliniczn� ch�odn� uwag� swoje odwadniaj�ce si� cia�o, nawil�aj�c jego szczeliny i mroczne wewn�trzne zakamarki, tylko kiedy podpowiada�by mu to rozum. Nie doszed� jednak do si�dmego ani �smego poziomu. Doszed� do pi�tego. By� wi�c spragniony, ale nie odczuwa� szczeg�lnie wielkiej potrzeby, by si� napi�, w jaki� nieokre�lony spos�b wszystko to sprawia�o mu przyjemno��. By�o romantyczne. Pod buk�akiem mia� swoje rewolwery, �wietnie wywa�one i dopasowane do r�ki. Dwa pasy krzy�owa�y si� nad jego kroczem. Na biodrach ko�ysa�y si� przymocowane sk�rzanymi rzemykami kabury. By�y dobrze naoliwione, �eby nie pop�ka� w pra��cym bezlito�nie s�o�cu. Kolby rewolwer�w wykonano z ��tego, mazerowanego sanda�owego drewna. Tkwi�ce w �adownicach mosi�ne naboje migota�y i puszcza�y zaj�czki na s�o�cu. Sk�ra cicho skrzypia�a. Same rewolwery nie wydawa�y �adnych odg�os�w. Przela�y krew. Nie by�o konieczno�ci ha�asowania w sterylnym powietrzu pustyni. Ubi�r rewolwerowca mia� nieokre�lony kolor deszczu lub kurzu. Nosi� stebnowane drelichowe spodnie. Mi�dzy r�cznie dzierganymi dziurkami rozchylonej pod szyj� koszuli przewleczony by� lu�ny rzemyk. Rewolwerowiec wspi�� si� po �agodnym zboczu wydmy (cho� w zasadzie nie by�o tu piasku; powierzchni� pustyni stanowi� skalny zlepieniec i nawet porywiste wiatry, kt�re wia�y po zapadni�ciu zmroku, nios�y tylko py� ostry niczym proszek do czyszczenia) i zobaczy� z boku, tam gdzie najwcze�niej chowa�o si� s�o�ce, porozrzucane , szcz�tki ma�ego ogniska. Nigdy nie przestawa�y go cieszy� drobne, podobne do tego �lady, po raz kolejny potwierdzaj�ce przynale�no�� cz�owieka w czerni do rodzaju ludzkiego. Wargi rewolwerowca skrzywi�y si� w dziobatej, �uszcz�cej si� twarzy. Ukucn��. Jako opa�u cz�owiek w czerni u�y� oczywi�cie diabelskiego ziela - jedynej rzeczy, kt�ra si� tu do tego nadawa�a. Ziele pali�o si� t�ustym p�askim p�omieniem i pali�o si� wolno. Mieszka�cy pogranicza m�wili, �e diabe� mieszka nawet w p�omieniach. Palili je, lecz nie patrzyli w ogie�. M�wili, �e diab�y hipnotyzuj�, daj� znaki i w ko�cu wci�gaj� w p�omienie tego, kto patrzy. M�g� je ujrze� ka�dy, kto by� na tyle g�upi, by spojrze� w ogie�. �d�b�a spalonej trawy u�o�one by�y w znajomy ju� kszta�t ideogramu. Pod r�k� rewolwerowca rozsypa�y si� w szary bezsens, w popiele nie by�o nic opr�cz zw�glonego plasterka boczku, kt�ry zjad� w zadumie. Od dw�ch miesi�cy pod��a� za cz�owiekiem w czerni przez pustyni� - bezkresny, przera�liwie monotonny czy��cowy ug�r - i nie znalaz� na razie innych trop�w pr�cz higienicznie sterylnych ideogram�w jego ognisk. Nie znalaz� manierki, butelki ani buk�aka (sam zostawi� ich za sob� cztery, niczym zrzucane przez w�a sk�ry). Ogniska mog�y stanowi� wiadomo��, pisan� litera po literze. Bierz nogi za pas. Albo: Koniec jest ju� blisko. Albo nawet: Zjedz co� u Joego. To nie mia�o znaczenia. Nie zna� si� na ideogramach, je�li to by�y ideogramy. Ten popi� by� tak samo zimny jak inne. Wiedzia�, �e jest coraz bli�ej, ale nie wiedzia�, sk�d to wie. Wsta� i otrzepa� r�ce. �adnych innych trop�w; ostry jak brzytwa wiatr wywia� wszelkie �lady, jakie mog�y odcisn�� si� na ubitej ziemi. Nigdy nie zdo�a� odnale�� odchod�w swojej zwierzyny. Nic. Tylko te wystyg�e ogniska wzd�u� starodawnego traktu i funkcjonuj�cy bez przerwy dalmierz w jego w�asnej g�owie. Usiad� i pozwoli� sobie na niewielki �yk wody z buk�aka. Przebieg� oczyma pustyni� i spojrza� na s�o�ce, kt�re chyli�o si� ku zachodowi w odleg�ym kwadrancie nieba, a potem wsta�, wyj�� wci�ni�te za pas r�kawice i zacz�� rwa� diabelskie ziele na w�asne ognisko, kt�re rozpali� w popiele pozostawionym przez cz�owieka w czerni. Ironia tego faktu, podobnie jak doskwieraj�ce pragnienie, sprawia�a mu gorzk� satysfakcj�. Hubk� i krzesiwem pos�u�y� si� dopiero, kiedy o minionym dniu �wiadczy�o jedynie ulotne ciep�o gruntu pod stopami i szydercza pomara�czowa kreska na monochromatycznym horyzoncie. Spogl�da� cierpliwie na po�udnie, w stron� g�r, nie spodziewaj�c si� i nie maj�c nadziei, i� zobaczy cienk�, prost� nitk� dymu z innego ogniska. Patrzy�, bo to nale�a�o do gry. Nie zobaczy� niczego. By� blisko, ale tylko stosunkowo blisko. Nie do�� blisko, by ujrze� dym o zmierzchu. Skrzesa� iskr� na suche, postrz�pione �d�b�a i po�o�y� si� po nawietrznej, tak �eby dym zwiewa�o na pustyni�. Wiatr, z wyj�tkiem wiruj�cych co jaki� czas ma�ych tr�b powietrznych, by� niezmienny. Wy�ej p�on�y gwiazdy, r�wnie� niezmienne. Miliony s�o�c i �wiat�w. Przyprawiaj�ce o zawr�t g�owy konstelacje, zimny ogie� w ka�dym pierwotnym odcieniu. Na jego oczach niebo zmieni�o kolor z fioletowego na hebanowy. Meteor zakre�li� kr�tki spektakularny �uk i zgas�. Ogie� rzuca� dziwne cienie; diabelskie ziele wypala�o si� powoli, tworz�c nowe wzory - nie ideogramy, lecz proste, krzy�uj�ce si� linie, w nieokre�lony spos�b z�owrogie w swojej rzeczowej sta�o�ci. Wz�r, w kt�ry u�o�y� �odygi, nie by� artystyczny, lecz pragmatyczny. M�wi� o tym, co bia�e i co czarne. M�wi� o m�czy�nie prostuj�cym �le zawieszone obrazy w obcych hotelowych pokojach. Ognisko pali�o si� r�wnym, wolnym p�omieniem; w jego roz�arzonym j�drze ta�czy�y fantomy. Rewolwerowiec nie widzia� ich. Spa�. Dwa wzory, wz�r sztuki oraz wz�r bieg�o�ci, zla�y si� ze sob�. Wiatr poj�kiwa�. Co jaki� czas zab��kany wir powietrza porywa� smugi dymu i wtedy rewolwerowca dotyka�y jego nitki. Tka�y kanw� jego sn�w w taki sam spos�b, w jaki ma�y py�ek stwarza per�� w ostrydze. Od czasu do czasu rewolwerowiec poj�kiwa� do wt�ru z wiatrem. Gwiazdy nie zwraca�y na to uwagi, podobnie jak nie zwraca�y uwagi na wojny, ukrzy�owanie oraz rebelie. To r�wnie� powinno sprawi� mu przyjemno��. II Schodz�c z ostatniego wzg�rza, rewolwerowiec prowadzi� os�a o wyba�uszonych od skwaru martwych oczach. Ostatnie miasteczko min�� trzy tygodnie wcze�niej i pod��aj�c starym traktem, kt�rym kiedy� je�dzi�y dyli�ansy, napotyka� odt�d wy��cznie kryte darni� osady mieszka�c�w pogranicza. Osady zmieni�y si� w pojedyncze chaty, zamieszkane na og� przez tr�dowatych albo wariat�w. Bardziej odpowiada�o mu towarzystwo wariat�w. Jeden z nich wr�czy� mu kompas marki Silva z nierdzewnej stali, ka��c go odda� Jezusowi. Rewolwerowiec wzi�� go z powa�n� min�. Je�li Go spotka, na pewno odda kompas. Chocia� raczej si� tego nie spodziewa�. Min�o ju� pi�� dni, odk�d min�� ostatni� chat�, i podejrzewa�, �e nie zobaczy ich wi�cej, ale wspi�wszy si� na szczyt ostatniego zwietrza�ego wzg�rza, ujrza� znajomy, kryty darni�, niski dach. Osadnik, zaskakuj�co m�ody cz�owiek ze zmierzwion� grzyw� truskawkowych w�os�w, kt�re si�ga�y mu prawie do pasa, pieli� z zaciek�� gorliwo�ci� niewielkie poletko kukurydzy. Mu� sapn�� ci�ko i osadnik podni�s� wzrok. Utkwi� na chwil� swoje p�on�ce b��kitne oczy w przybyszu, po czym podni�s� obie r�ce w kr�tkim ge�cie pozdrowienia i pochyli� si�, �eby dalej pieli� po�o�on� najbli�ej chaty grz�d�, ciskaj�c co chwila przez rami� diabelskie ziele i rzadziej kar�owat� �odyg� kukurydzy. Jego czupryna trz�s�a si� i powiewa�a na wietrze, kt�ry d�� prosto z pustyni, nie napotykaj�c po drodze �adnych przeszk�d. Rewolwerowiec zszed� powoli ze wzg�rza, prowadz�c os�a z chlupocz�c� w buk�akach wod�. Zatrzyma� si� przy skraju usch�ego zagonu, napi� si� troch� wody z buk�aka, �eby pobudzi� wydzielanie �liny, po czym splun�� na ja�ow� ziemi�. - �ycie za twoje zbiory. - �ycie za twoje w�asne - odpar� osadnik i wyprostowa� si�. Co� chrupn�o g�o�no w jego plecach. Przyjrza� si� bez l�ku przybyszowi. Widoczna mi�dzy brod� i czupryn� sk�ra twarzy nie nosi�a �lad�w zgnilizny, a w jego oczach, cho� nieco dzikich, nie malowa�o si� szale�stwo. - Nie mam nic pr�cz kukurydzy i fasoli - powiedzia�. - Kukurydza jest za darmo, ale musisz kopsn�� co� za fasol�. Dostarcza j� tu co jaki� czas pewien go��. Nie bawi u mnie zbyt d�ugo. - Osadnik parskn�� �miechem. - Boi si� duch�w. - Przypuszczam, �e bierze ci� za jednego z nich. - Przypuszczam, �e tak. Przez chwil� patrzyli na siebie w milczeniu. - Nazywam si� Brown - przedstawi� si� osadnik, wyci�gaj�c r�k�. Rewolwerowiec u�cisn�� j�. Kiedy to robi�, chudy kruk zakraka� z niskiego szczytu krytego darni� dachu. - To Zoltan - oznajmi� osadnik, wskazuj�c r�k� ptaka. Na d�wi�k swojego imienia kruk zakraka� ponownie, podfrun�� do Browna i wyl�dowa� na jego g�owie, wbijaj�c mocno szpony w zmierzwion� czupryn�. - Chromol� ci�! - zakraka� rezolutnie. - Chromol� ciebie i konia, kt�rego dosiadasz. Rewolwerowiec pokiwa� z uznaniem g�ow�. - Fasola, fasola, muzyczny przysmak - wyrecytowa� zach�cony tym kruk. - Im wi�cej go �resz, tym cz�ciej prykasz. - Ty go tego nauczy�e�? - Chyba tylko tego ma ochot� si� uczy� - odpar� Brown. - Pr�bowa�em go kiedy� nauczy� Modlitwy Pa�skiej. - Jego oczy pobieg�y na chwil� poza chat�, w stron� kamienistej, pozbawionej punkt�w orientacyjnych r�wniny. - w tym kraju nie odmawiaj� chyba Modlitwy Pa�skiej. Jeste� rewolwerowcem. Zgadza si�? - Tak. Rewolwerowiec przykucn�� na pi�tach i wyj�� woreczek z tytoniem. Zoltan sfrun�� z g�owy Browna i wyl�dowa�, trzepocz�c skrzyd�ami, na jego ramieniu. - Domy�lam si�, �e �cigasz tego drugiego - mrukn�� osadnik. - Tak - odpar� rewolwerowiec i z jego ust pad�o nieuniknione pytanie: - Jak dawno t�dy szed�? Brown wzruszy� ramionami. - Nie wiem. Czas wyprawia tutaj dziwne sztuczki. To by�o ponad dwa tygodnie temu. Niespe�na dwa miesi�ce. Fasolarz odwiedzi� mnie od tamtego czasu dwa razy. Domy�lam si�, �e tamten przechodzi� t�dy sze�� tygodni temu. Chocia� niewykluczone, �e si� myl�. - Im wi�cej �resz, tym cz�ciej prykasz - oznajmi� Zoltan. - Czy si� zatrzyma�? - zapyta� rewolwerowiec. Brown pokiwa� g�ow�. - Zosta� na kolacji, podobnie jak mo�esz zosta� i ty, je�li masz ochot�. Sp�dzili�my mi�o czas. Rewolwerowiec wsta�. Ptak zakraka� i pofrun�� z powrotem na dach. Rewolwerowiec poczu�, �e wewn�trznie dr�y. - O czym m�wi�? Brown podni�s� brwi. - Niewiele si� odzywa�. Czy pada� tutaj w og�le deszcz, kiedy tu przyby�em i czy pochowa�em swoj� �on�. M�wi�em w wi�kszo�ci ja, co rzadko mi si� zdarza. - Przerwa� i przez chwil� s�ycha� by�o tylko duj�cy wiatr. - To czarownik, prawda? - Tak. Brown pokiwa� powoli g�ow�. - Wiedzia�em, a ty? - Ja jestem tylko cz�owiekiem. - Nigdy go nie dopadniesz. - Dopadn� go. Popatrzyli jeden na drugiego, czuj�c do siebie nagle g��bok� sympati�, osadnik na swoim suchym jak pieprz poletku, przybysz na skalnej p�ycie, kt�ra opada�a ku pustyni. Rewolwerowiec si�gn�� po krzesiwo. - Prosz� - powiedzia� Brown, wyjmuj�c zapa�k� z siarczanym czubkiem i zapalaj�c j� brudnym paznokciem. Rewolwerowiec zbli�y� papieros do p�omienia i zaci�gn�� si� dymem. - Dzi�ki. - Na pewno b�dziesz chcia� nape�ni� swoje buk�aki - powiedzia� osadnik i odwr�ci� si� do niego plecami. - �r�d�o jest pod okapem z ty�u. Ja id� szykowa� kolacj�. Rewolwerowiec obszed� dom, st�paj�c ostro�nie po zagonach kukurydzy. �r�d�o bi�o na dnie wykopanej r�cznie studni, kt�r� ocembrowano kamieniami zabezpieczaj�cymi sypk� ziemi� przed zawa�em. Schodz�c po rozchybotanej drabinie, zda� sobie spraw�, �e budowa studni - wykopanie do�u, a potem zwiezienie i u�o�enie kamieni - mog�a zaj�� nawet dwa lata. Woda by�a czysta, lecz p�yn�a powoli i nape�nienie buk�ak�w trwa�o bardzo d�ugo. Gdy ko�czy� nape�nia� drugi, na skraju studni przycupn�� Zoltan. - Chromol� ciebie i konia, kt�rego dosiadasz - oznajmi�. Zaskoczony rewolwerowiec zerkn�� w g�r�. Szyb mia� pi�tna�cie st�p wysoko�ci; by� wystarczaj�co g��boki, �eby Brown cisn�� w niego kamieniem, rozbi� mu g�ow� i ze wszystkiego okrad�. Wariat albo tr�dowaty nie zrobi�by tego; Brown nie by� ani jednym, ani drugim. Mimo to polubi� go. Odsun�� od siebie z�e my�li i zacz�� nape�nia� kolejny buk�ak wod�. S�czy�a si� bardzo wolno. Kiedy przekroczy� pr�g chaty i zszed� po schodkach w d� (pod�oga izby znajdowa�a si� poni�ej poziomu gruntu, �eby zatrzyma� nocny ch��d), Brown mia� w r�ku szpatu�k� z twardego drewna i wpycha� ni� kolby kukurydzy mi�dzy g�ownie. Dwa poobijane talerze sta�y po przeciwnych stronach ciemnobr�zowego koca, w wisz�cym nad ogniem kocio�ku zaczyna�a bulgota� woda na fasol�. - Za wod� te� zap�ac�. Brown nie podni�s� wzroku. - Woda jest darem Boga. Fasol� przynosi Pappa Doc. Rewolwerowiec parskn�� �miechem i usiad�, opieraj�c si� plecami o szorstk� �cian�. Po chwili skrzy�owa� r�ce na piersi i zamkn�� oczy. Do jego nozdrzy dotar� zapach pra�onej kukurydzy. S�ysza� podobny do tocz�cych si� kamyk�w grzechot, kiedy Brown wsypa� do kocio�ka suszon� fasol�, i co jaki� czas tak-tak-tak spaceruj�cego niespokojnie po dachu Zoltana. By� zm�czony; po horrorze, kt�ry si� zdarzy� w ostatnim miasteczku, Tull, szed� szesna�cie, a czasami nawet osiemna�cie godzin dziennie, i by� na nogach od dwunastu dni; mu� pada� z wyczerpania. Tak-tak-tak. Min�y dwa tygodnie, powiedzia� Brown, albo nawet sze��. To by�o bez znaczenia, w Tull mieli kalendarze i pami�tali cz�owieka w czerni, poniewa� uzdrowi� on tam miejscowego starca. Starca, kt�ry kona� od ziela. Trzydziestopi�cioletniego starca, i je�li Brown si� nie myli�, cz�owiek w czerni traci� nad nim przewag�. Teraz jednak rewolwerowiec musia� pokona� pustyni�, a pustynia b�dzie piek�em. Tak-tak-tak. U�ycz mi swoich skrzyde�, ptaku. Rozpostr� je i pofrun� z ciep�ymi powietrznymi pr�dami. Zasn��. III Brown obudzi� go pi�� godzin p�niej. Ciemno�� roz�wietla�y tylko �arz�ce si� wi�niowym �wiat�em g�ownie. - Zdech� tw�j mu� - o�wiadczy�. - Przyszykowa�em kolacj�. - Jak? Brown wzruszy� ramionami. - Kukurydza pra�ona, fasola gotowana. Jak inaczej? Jeste� wybredny? - Nie, chodzi mi o mu�a. - Po prostu si� po�o�y�, to wszystko. Wygl�da� na starego. Zoltan wydzioba� mu oczy - doda� przepraszaj�cym tonem. - O! - Rewolwerowiec m�g� si� tego spodziewa�. - w porz�dku. Kiedy zasiedli przy kocu, kt�ry pe�ni� funkcj� sto�u, Brown ponownie go zaskoczy�, odmawiaj�c kr�tk� modlitw�: za deszcz, za zdrowie, za duchowy rozw�j. - Wierzysz w �ycie po �yciu? - zapyta� rewolwerowiec, kiedy Brown po�o�y� trzy gor�ce kolby kukurydzy na jego talerzu. Brown pokiwa� g�ow�. - Chyba tak. IV Ziarna fasoli by�y niczym naboje, kukurydza �ykowata. Wszechobecny wiatr sapa� i zawodzi� pod si�gaj�cymi ziemi okapami. Rewolwerowiec jad� szybko, �ar�ocznie, popijaj�c posi�ek czterema kubkami wody, w po�owie kolacji rozleg�o si� szybkie niczym karabin maszynowy stukanie do drzwi. Brown wsta� i wpu�ci� do �rodka Zoltana. Ptak przelecia� przez izb� i przycupn�� naburmuszony w k�cie. - Muzyczny przysmak - mrukn��. Po kolacji rewolwerowiec pocz�stowa� Browna tytoniem. Teraz. Teraz zaczn� si� pytania. Brown jednak nie zadawa� �adnych pyta�. Zaci�gaj�c si� dymem, spogl�da� na szczapy, kt�re dopala�y si� w palenisku, w izbie zrobi�o si� wyra�nie ch�odniej. - Nie w�d� nas na pokuszenie - oznajmi� nagle apokaliptycznym tonem Zoltan. Rewolwerowiec wzdrygn�� si�, jakby do niego strzelano. Doszed� nagle do przekonania, �e wszystko to jest iluzj� (nie snem, lecz czarami), �e cz�owiek w czerni rzuci� urok i stara si� da� mu co� do zrozumienia w irytuj�co niejasny, symboliczny spos�b. - By�e� kiedy� w Tull? - zapyta�. Brown pokiwa� g�ow�. - Zagl�dam tam od czasu do czasu, �eby sprzeda� kukurydz�, w tym roku pada�o. Deszcz trwa� mo�e pi�tna�cie minut. Ziemia jakby si� otworzy�a i wessa�a ca�� wilgo�. Po godzinie by�o tak samo bia�o i sucho jak zawsze. Ale kukurydza... Bo�e... Widzia�o si�, jak ro�nie. To nie by�o takie z�e. S�ysza�o si�, jak ro�nie... jak gdyby ten deszcz da� jej g�os. Ten d�wi�k nie by� zbyt radosny. Jak gdyby wychodz�c z ziemi, przez ca�y czas wzdycha�a i j�cza�a. Zebra�em du�e plony - doda� po chwili Brown - wi�c wzi��em j� i sprzeda�em. Pappa Doc powiedzia�, �e to zrobi, ale na pewno by mnie oszuka�. Wi�c poszed�em sam. - Nie lubisz miasta? - Nie. - O ma�o tam nie zgin��em - wyzna� raptem rewolwerowiec. - Jak to? - Zabi�em cz�owieka, kt�ry zosta� dotkni�ty przez Boga. Tyle �e to wcale nie by� B�g. To by� cz�owiek w czerni. - Zastawi� na ciebie pu�apk�. - Tak. Spogl�dali na siebie w p�mroku, czuj�c, �e zbli�a si� kulminacyjny moment. Teraz zaczn� si� pytania. Brown tymczasem w og�le si� nie odzywa�. Jego papieros prawie ca�kowicie si� wypali�, lecz kiedy rewolwerowiec poklepa� woreczek z tytoniem, pokr�ci� g�ow�. Zoltan poruszy� si� niespokojnie, jakby chcia� co� powiedzie�, ale potem si� rozmy�li�. - Mog� ci o tym opowiedzie�? - zapyta� rewolwerowiec. - Jasne. Rewolwerowiec szuka� s��w, od kt�rych m�g�by zacz��, lecz nie znalaz� �adnych. - Musz� si� odla� - stwierdzi�. Brown pokiwa� g�ow�. - To przez t� wod�. Wi�cej kukurydzy? - Jasne. Rewolwerowiec wspi�� si� po schodkach i wyszed� w mrok. Nad g�ow� migota�y rozbryzgane r�k� szale�ca gwiazdy. R�wnomiernie pulsowa� wiatr. Dr��ca struga moczu zatoczy�a �uk nad osypuj�cym si� poletkiem kukurydzy. Browna przys�a� tu cz�owiek w czerni. Sam Brown m�g� by� cz�owiekiem w czerni. To mo�liwe... Odsun�� od siebie podejrzenia. Jedyn� rzecz�, z kt�r� nie potrafi�by sobie poradzi�, by�o w�asne szale�stwo. Wr�ci� do izby. - Rozstrzygn��e� ju�, czy kto� mnie zaczarowa�? - zapyta� weso�ym tonem Brown. Rewolwerowiec zatrzyma� si� zaskoczony na niewielkim pode�cie, a potem powoli zszed� i usiad�. - Zacz��em ci opowiada� o Tull. - Czy miasto si� rozwija? - Jest wymar�e - odpar� rewolwerowiec i jego s�owa zawis�y w pr�ni. Brown pokiwa� g�ow�. - To przez t� pustyni�. My�l�, �e w ko�cu mo�e wszystko zadusi. Wiesz, �e kiedy� je�dzi�y t�dy dyli�anse? Rewolwerowiec zamkn�� oczy, w g�owie mia� m�tlik. - Co� mi dosypa�e� - stwierdzi� grubym g�osem. - Nie. Nic nie dosypa�em. Rewolwerowiec otworzy� z trudem oczy. - Nie uznasz za stosowne zacz��, dop�ki ci� o to nie poprosz� - powiedzia� Brown. - Zatem zrobi� to. Opowiesz mi o Tull? Rewolwerowiec otworzy� z wahaniem usta i z zaskoczeniem stwierdzi�, �e tym razem nie brakuje mu s��w. Zacz�� opowiada� urywanymi monosylabami, kt�re z wolna rozwin�y si� w r�wn�, beznami�tn� narracj�. Poczucie zamroczenia min�o i zorientowa� si�, �e jest dziwnie podekscytowany. M�wi� do p�na w nocy. Brown w og�le mu nie przerywa�. Podobnie jak ptak. V Kupi� mu�a w Pricetown i gdy dotar� do Tull, zwierz� by�o w dobrej formie. S�o�ce zasz�o ju� przed godzin�, lecz rewolwerowiec szed� dalej, prowadzony przez �un�, kt�ra zawis�a nad miasteczkiem, a potem niesamowicie czyste tony barowego pianina, na kt�rym kto� gra� Hey Jude. Droga poszerzy�a si�, kiedy do��czy�y do niej boczne trakty. Lasy sko�czy�y si� o wiele wcze�niej i zast�pi�a je monotonna p�aska r�wnina: bezkresne wyludnione pola, poro�ni�te tymotk� i niskimi zaro�lami; ponure opuszczone posiad�o�ci, strze�one przez cieniste z�owrogie dwory, z ca�� pewno�ci� nawiedzane przez demony; ziej�ce pustk� chaty, z kt�rych ludzie albo odeszli sami, albo zostali wysiedleni; rzadkie cha�upki osadnik�w, kt�rych obecno�� zdradza�o pojedyncze migotliwe �wiat�o w nocy lub pos�pne, niekontaktuj�ce si� z nikim klany trudz�ce si� za dnia na polach. Uprawiano g��wnie kukurydz�, ale r�wnie� fasol� i groch. Od czasu do czasu widzia� wychud�� krow�, gapi�c� si� spomi�dzy okorowanych olchowych palik�w. Cztery razy mija�y go dyli�anse, dwa razy jad�ce w jedn�, dwa razy w drug� stron�, prawie puste, gdy nadje�d�a�y z ty�u, i pe�niejsze, gdy pod��a�y z powrotem w stron� las�w na p�nocy. To by� brzydki kraj. Odk�d opu�ci� Pricetown, dwukrotnie pada�o, za ka�dym razem niemrawo. Nawet tymotka by�a ��ta i przywi�d�a. Brzydki kraj. Nie widzia� �lad�w cz�owieka w czerni. Mo�e podr�owa� dyli�ansem. Rewolwerowiec min�� zakr�t, po czym zatrzyma� cmokni�ciem mu�a i spojrza� w d� na Tull. Miasteczko le�a�o na dnie okr�g�ego zag��bienia w kszta�cie niecki - fa�szywy brylant w taniej oprawie. Pali�o si� troch� �wiate�, w wi�kszo�ci tam, sk�d dochodzi�a muzyka. Zobaczy� cztery ulice. Trzy krzy�owa�y si� pod k�tem prostym z drog� dyli�ans�w, kt�ra by�a g��wn� ulic� miasteczka. Mo�e mieli tam restauracj�. Nie bardzo w to wierzy�, ale mo�e. Cmokn�� na mu�a. Przy drodze pojawi�o si� wi�cej dom�w, na og� opuszczonych. Min�� niewielki cmentarz z pokrzywionymi, spr�chnia�ymi drewnianymi nagrobkami, kt�re obros�o cuchn�ce diabelskie zielsko. Mo�e dwie�cie jard�w dalej dostrzeg� nadgryziony z�bem czasu znak z napisem TULL. Farba z�uszczy�a si� z niego do granicy czytelno�ci. Jeszcze dalej sta� kolejny znak, ale rewolwerowiec nie zdo�a� odczyta� na nim ani jednej litery. Kiedy wszed� do centrum miasteczka, ch�r przepitych g�os�w unosi� si� w fina�owym za�piewie Hey Jude. - Naa-naa-naa naa-na-na-na... hej, Jude... G�osy brzmia�y g�ucho niczym wiatr hulaj�cy w dziupli martwego drzewa. Tylko prozaiczne postukiwanie m�oteczk�w barowego pianina odsun�o od niego podejrzenie, �e to cz�owiek w czerni wskrzesi� duchy, by zaludni� opuszczone miasto. Na my�l o tym lekko si� u�miechn��. Na ulicach by�o kilka os�b, niewiele, ale kilka. Trzy panie w czarnych spodniach oraz identycznych lu�nych bluzach przesz�y chodnikiem po drugiej stronie ulicy, �wiadomie odwracaj�c od niego wzrok. Ich twarze wydawa�y si� p�yn�� nad prawie niewidocznymi cia�ami, niczym wielkie, blade, opatrzone oczyma baseballowe pi�ki. Smutny staruszek we wci�ni�tym na g�ow� s�omkowym kapeluszu obserwowa� go ze stopni zabitego deskami sklepu spo�ywczego. Przyjmuj�cy p�nego klienta chudy krawiec przerwa� przymiark� i podni�s� wy�ej lamp� w oknie, �eby m�c mu si� lepiej przyjrze�. Rewolwerowiec skin�� mu g�ow�. Ani krawiec, ani jego klient nie odwzajemnili uk�onu. Czu� ich wzrok utkwiony w przylegaj�cych do jego bioder, wisz�cych nisko kaburach. M�ody, mo�e trzynastoletni ch�opak i jego dziewczyna przeszli na drug� stron� ulicy, prawie niedostrzegalnie wstrzymuj�c krok. Ich stopy wzbija�y w g�r� ma�e ob�oczki kurzu. Pali�o si� kilka ulicznych latarni, kt�rych szybki pokrywa� ciemny osad nafty. Wi�kszo�� i tak by�a pot�uczona. Troch� dalej sta�a publiczna stajnia, zawdzi�czaj�ca chyba swoje istnienie linii dyli�ans�w. Przy jej otwartych wrotach, wok� nakre�lonego na ziemi ko�a do gry w kulki, kucali w milczeniu trzej ch�opcy, pal�c papierosy nabite �uskami kukurydzy i rzucaj�c d�ugie cienie na podw�rze. Rewolwerowiec poprowadzi� obok nich mu�a i zajrza� w g��b pogr��onej w p�mroku stajni, w �wietle pojedynczej lampy ta�czy� cie� chudego jak tyczka, ubranego w drelichy starszego m�czyzny, kt�ry machaj�c energicznie wid�ami, wrzuca� na strych lu�ne siano tymotki. - Hej! - zawo�a� rewolwerowiec. Wid�y znieruchomia�y i stajenny szybko si� obejrza�. - Hej! - odkrzykn��. - Mam tutaj mu�a. - To dobrze. Rewolwerowiec rzuci� w p�mrok ci�k�, nier�wno karbowan� z�ot� monet�, kt�ra zadzwoni�a o stare, pokryte sieczk� deski. Stajenny podni�s� j� i zerkn�� z ukosa na przybysza. Jego oczy zatrzyma�y si� na ta�mach z nabojami i pokiwa� ponuro g�ow�. - Na jak d�ugo chcesz go zostawi�? - Na jedn� noc. Mo�e na dwie. Mo�e na d�u�ej. - Nie mam jak wyda� reszty. - Nie prosi�em o reszt�. - Krwawe pieni�dze - mrukn�� stajenny. - Co takiego? - Nic. Stajenny wzi�� mu�a za uzd� i wprowadzi� do �rodka. - Wyszczotkuj go! - zawo�a� rewolwerowiec. M�czyzna nie odwr�ci� si�. Rewolwerowiec podszed� do kucaj�cych w kr�gu ch�opc�w, kt�rzy przygl�dali si� z pogardliwym zainteresowaniem ca�ej scenie. - Gdzie tu si� mo�na napi�? - zapyta� swobodnym tonem. Bez odpowiedzi. - Mieszkacie w tym mie�cie? Bez odpowiedzi. Jeden z ch�opc�w wyci�gn�� z ust przekrzywion� �usk� kukurydzy, wzi�� do r�ki zielony kamyk i cisn�� go w �rodek kr�gu. Zielony kamyk uderzy� w inny, kt�ry wypad� z kr�gu. Ch�opiec podni�s� zielony kamyk i zacz�� si� szykowa� do nast�pnego rzutu. - Jest tu jaka� restauracja? - zapyta� rewolwerowiec. Jeden z nich, najm�odszy, podni�s� wzrok, w k�ciku ust wyros�a mu wielka skwarka, lecz oczy mia� jeszcze niewinne, w jego wzroku malowa�a si� z trudem skrywana bezgraniczna admiracja, kt�ra by�a wzruszaj�ca i zarazem straszna. - Mo�na dosta� hamburgera u Sheba - powiedzia�. - To tam, gdzie gra pianino? Ch�opiec pokiwa� g�ow�, ale nie odpowiedzia�. Twarze jego koleg�w zrobi�y si� brzydkie i wrogie. Rewolwerowiec dotkn�� ronda kapelusza. - Jestem zobowi�zany. Mi�o si� przekona�, �e kto� w tym mie�cie jest do�� bystry, �eby powiedzie� kilka s��w. Min�� ich i ruszy� chodnikiem w stron� knajpy Sheba, s�ysz�c za sob� wyra�nie pe�en pogardy g�os jednego z nich, jeszcze prawie dziecinny dyszkant. - Trawo�er! Od jak dawna r�niesz swoj� siostr�, Charlie? Trawo�er! Przy wej�ciu do knajpy pali�y si� trzy lampy naftowe, dwie po bokach oraz jedna zawieszona na gwo�dziu nad nietoperzymi skrzyd�ami krzywo osadzonych drzwi. �piewaj�cy Hey Jude ch�rek umilk� i pianista gra� teraz inn� star� ballad�. G�osy mrucza�y i cich�y niczym rw�ce si� nici. Rewolwerowiec przystan�� na chwil� na zewn�trz i zajrza� do �rodka. Posypana trocinami pod�oga, spluwaczki stoj�ce przy rozchybotanych nogach sto��w. Oparta o dwa koz�y deska baru. Za ni� lepkie od brudu lustro, w kt�rym odbija� si� grajek, zgarbiony w typowej pozycji pianisty na taborecie. Wieko pianina zosta�o zdj�te i wida� by�o podnosz�ce si� i opadaj�ce drewniane m�oteczki. Barmanka mia�a w�osy koloru s�omy i brudn� niebiesk� sukienk�. Jedno z jej rami�czek by�o spi�te agrafk�, w g��bi sali siedzia�o mo�e sze�ciu miejscowych, kt�rzy popijali i grali apatycznie w "pilnuj mnie". Kolejne p� tuzina skupi�o si� wok� pianina. Czterech albo pi�ciu przy barze. Przy samych drzwiach spa� z g�ow� na stoliku starszy m�czyzna z potarganymi siwymi w�osami. Rewolwerowiec wszed� do �rodka. G�owy odwr�ci�y si� i ludzie omietli wzrokiem jego i rewolwery. Na chwil� wszyscy umilkli pr�cz nie�wiadomego jego obecno�ci grajka, kt�ry w dalszym ci�gu brzd�ka� na pianinie, a potem kobieta przetar�a �cierk� bar i wszystko wr�ci�o do normy. - Pilnuj mnie - powiedzia� jeden z graczy w k�cie, bij�c tr�jk� kier czw�rk� pik i pozbywaj�c si� ostatniej karty. Ten, kt�ry wy�o�y� kiery, zakl��, odda� postawione pieni�dze i rozdano po raz kolejny karty. Rewolwerowiec podszed� do baru. - Macie tu hamburgery? - zapyta�. - Jasne. - Barmanka spojrza�a mu prosto w oczy, w m�odo�ci mog�a by� �adna, teraz jednak jej twarz by�a spuchni�ta, a czo�o przecina�a sina blizna. Obficie j� upudrowa�a, lecz makija� jeszcze bardziej zwraca� na ni� uwag�. - Ale s� drogie. - Tak te� my�la�em. Daj mi trzy hamburgery i piwo. Ponownie ta subtelna zmiana tonu. Trzy hamburgery. Ludziom pociek�a �linka i z po��daniem obr�cili w ustach j�zykami. Trzy hamburgery. - To b�dzie kosztowa�o pi�� dolc�w. Razem z piwem. Rewolwerowiec po�o�y� na barze z�ot� monet�. Pobieg�y za ni� oczy. Na grillu, kt�ry sta� za barem po lewej stronie lustra, tli� si� w�giel drzewny. Kobieta znikn�a w ma�ej klitce na zapleczu i wr�ci�a z opakowanym w papier mi�sem. Sformowa�a trzy kotlety i rzuci�a je na grill. Zapach, kt�ry si� rozszed�, przyprawia� o utrat� zmys��w. Rewolwerowiec sta� z kamienn� twarz�, tylko na peryferiach �wiadomo�ci zdaj�c sobie spraw�, �e pianista zacz�� fa�szowa�, gra w karty zwolni�a tempo, a barowi bywalcy zerkaj� na niego z ukosa. Zobaczy� w lustrze m�czyzn�, kiedy ten znalaz� si� w po�owie drogi. Prawie kompletnie �ysy, zaciska� d�o� na r�koje�ci olbrzymiego my�liwskiego no�a, kt�ry zwisa� mu u pasa niczym kabura pistoletu. - Siadaj - powiedzia� cicho rewolwerowiec. M�czyzna zatrzyma� si�. G�rna warga unios�a mu si� mimowolnie jak u psa i na chwil� zapad�a cisza, a potem cofn�� si� do swojego stolika i w barze znowu zapanowa� spok�j. Barmanka poda�a piwo w poobijanym wysokim kuflu. - Nie mam jak wyda� reszty - oznajmi�a wojowniczo. - Nie prosi�em o reszt�. Pokiwa�a gniewnie g�ow�, jakby ta manifestacja zamo�no�ci, cho� dla niej korzystna, rozz�o�ci�a j�. Wzi�a jednak z�oto i chwil� p�niej na zaparowanym talerzu pojawi�y si� hamburgery, wci�� czerwone przy brzegach. - Macie tu s�l? Si�gn�a pod bar i poda�a mu solniczk�. - Chleb? - Nie ma. Wiedzia�, �e go ok�amuje, ale nie upiera� si�. �ysy m�czyzna wpatrywa� si� w niego sinymi oczyma. Jego d�onie zaciska�y si� na porysowanym poszczerbionym blacie sto�u, nozdrza rozchyla�y si� z pulsuj�c� regularno�ci�. Rewolwerowiec zacz�� je��, spokojnie, prawie mechanicznie, kraj�c hamburgera na cz�ci i wk�adaj�c je widelcem do ust, staraj�c si� nie my�le�, co dodano do mi�sa w trakcie siekania. Ko�czy� ju� posi�ek, szykuj�c si� do zam�wienia kolejnego piwa i wypalenia papierosa, gdy czyja� r�ka spocz�a na jego ramieniu. U�wiadomi� sobie nagle, �e w knajpie zrobi�o si� znowu cicho, i wyczu� g�stniej�ce w powietrzu napi�cie. Odwr�ci� si� i spojrza� w twarz m�czyzny, kt�ry wcze�niej spa� przy drzwiach. By�a straszna. Zion�� z niej cuchn�cy od�r diabelskiego ziela. Oczy by�y przekl�te, wytrzeszczone - p�on�ce oczy kogo�, kto patrzy, lecz nie widzi, oczy na zawsze zwr�cone do wewn�trz, ku sterylnemu piek�u sn�w, nad kt�rymi nie spos�b zapanowa�, sn�w spuszczonych ze smyczy, sn�w s�cz�cych si� ze �mierdz�cego bagna nie�wiadomo�ci. Z ust barmanki wydar� si� cichy j�k. Pop�kane wargi wykrzywi�y si� i unios�y, ods�aniaj�c zielone, omsza�e z�by. On przesta� ju� to pali�, pomy�la� rewolwerowiec. On to �uje. On to naprawd� �uje. I chwil� p�niej: on jest martwy. Powinien umrze� rok temu. I chwil� p�niej: to sprawka cz�owieka w czerni. Patrzyli si� na siebie, przybysz i m�czyzna, kt�ry przekroczy� pr�g szale�stwa. A potem m�czyzna odezwa� si� i os�upia�y rewolwerowiec zorientowa� si�, �e zwraca si� do niego w Wysokiej Mowie. - Przys�uga za z�oto, rewolwerowcze. Tylko za jedn� monet�. Nie po�a�ujesz. Wysoka Mowa. Jego umys� przez chwil� nie potrafi� jej przyswoi�. Min�y lata... Bo�e... wieki, tysi�clecia; nie by�o ju� Wysokiej Mowy, on by� ostatni, by� ostatnim rewolwerowcem. Inni... Czuj�c, jak ogarnia go odr�twienie, si�gn�� do kieszeni na piersi i wyj�� sztuk� z�ota. Kaleka, poharatana r�ka si�gn�a po ni�, przez chwil� pie�ci�a, a potem podnios�a w g�r� tak, by odbi�o si� w niej t�uste �wiat�o lamp naftowych. Moneta skrzy�a si� dumnym cywilizowanym blaskiem: z�otym, czerwonawym, krwawym. - Achhhhh... Nieartyku�owany j�k rozkoszy. Starzec odwr�ci� si� na pi�cie i ruszy� z powrotem do swojego stolika, trzymaj�c monet� na poziomie oczu, obracaj�c w palcach, �wiec�c ni�. Knajpa szybko pustosza�a, nietoperze skrzyd�a drzwi wali�y w�ciekle w t� i z powrotem. Pianista zatrzasn�� g�o�no wieko swego instrumentu i wybieg� w �lad za innymi, sadz�c d�ugimi susami niczym w komicznej operze. - Sheb! - zawo�a�a za nim kobieta g�osem, w kt�rym zabrzmia�a dziwna mieszanka strachu i swarliwo�ci. - Sheb! Wracaj tutaj! Niech ci� diabli! Starzec usiad� tymczasem przy swoim stoliku. Zakr�ci� monet� na poszczerbionym drewnianym blacie i przygl�da� si� jej z pust� fascynacj� na p� martwymi, na p� �ywymi oczyma. Zakr�ci� ponownie, a potem jeszcze raz i opad�y mu powieki. Za czwartym razem jego g�owa opar�a si� o blat, zanim moneta przesta�a wirowa�. - No i pi�knie - mrukn�a z cich� furi� barmanka. - Przep�oszy�e� mi go�ci. Jeste� zadowolony? - Wr�c� tu - zapewni� j� rewolwerowiec. - Nie, dzisiaj ju� nie. - Kto to jest? - zapyta�, wskazuj�c trawo�era. - Id� si�... - zakl�a, demonstruj�c d�o�mi niemo�liwy akt masturbacji. - Musz� to wiedzie� - stwierdzi� cierpliwie. - On jest... - Odezwa� si� do ciebie w dziwny spos�b - powiedzia�a. - Nort nigdy w �yciu tak nie m�wi�. - Szukam pewnego cz�owieka. Na pewno go znasz. Popatrzy�a na niego i jej gniew si� ulotni�. Zamiast niego pojawi�o si� wyrachowanie, nast�pnie za� zalotny b�ysk, kt�ry ogl�da� ju� wcze�niej. Rozklekotany budynek tyka� do siebie w zadumie. Gdzie� daleko zacz�� ujada� pies. Rewolwerowiec czeka�. Zobaczy�a, �e wszystkiego si� domy�li�. Miejsce zalotnego b�ysku zaj�o bezradne spojrzenie; pragnienie, kt�rego nie spos�b wyrazi� s�owami. - Znasz moj� cen� - o�wiadczy�a. Uwa�nie si� jej przyjrza�. Blizny nie b�dzie wida� w ciemno�ci. Jej cia�o by�o zbyt szczup�e, �eby pustynia, piasek i �wir zdo�a�y pozbawi� go spr�ysto�ci, i kiedy� by�a �adna, mo�e nawet pi�kna. Nie mia�o to zreszt� wi�kszego znaczenia. Nie mia�oby znaczenia, gdyby nawet w jej ja�owym czarnym �onie zagnie�dzi�y si� cmentarne pszczo�y. Wszystko i tak zosta�o ju� wcze�niej zapisane. R�ce barmanki unios�y si� do twarzy. Wci�� ocala�o w niej troch� �ywotnych sok�w - do��, �eby zap�aka�. - Nie patrz! Nie musisz na mnie tak podle patrze�! - Przepraszam - powiedzia�. - Nie chcia�em by� pod�y. - �aden z was nie chce! - krzykn�a. - Poga� lampy. P�aka�a z twarz� os�oni�t� r�koma. By� zadowolony, �e si� zas�oni�a. Nie z powodu blizny, lecz dlatego, �e przywraca�o to jej jakby dziewictwo. Agrafka przytrzymuj�ca rami�czko sukienki zal�ni�a w t�ustym �wietle. - Poga� lampy i zamknij drzwi. Czy on nic nie ukradnie? - Nie - odpar�a szeptem. - Wi�c poga� lampy. Odj�a r�ce od twarzy, dopiero kiedy znalaz� si� za jej plecami. Zgasi�a lampy, jedn� po drugiej, przykr�caj�c knoty i zdmuchuj�c p�omyki, a potem wzi�a go w ciemno�ci za r�k�, kt�ra by�a ciep�a, i zaprowadzi�a na g�r�. Nie przy�wieca�o im �adne �wiat�o. VI Rewolwerowiec skr�ci� po ciemku dwa papierosy, zapali� je i poda� jeden kobiecie, w pokoju unosi� si� jej zapach, �a�osny zapach �wie�ego bzu. Nak�ada�a si� na� wo� pustyni, kt�ra przypomina�a zapach morza. Zda� sobie spraw�, �e pustynia budzi w nim l�k. - Nazywa si� Nort - powiedzia�a. G�os mia�a osch�y. - Po prostu Nort. Umar�. Rewolwerowiec czeka�. - Zosta� dotkni�ty przez Boga. - Nigdy Go nie widzia�em - stwierdzi�. - By� tutaj, odk�d pami�tam... to znaczy Nort, nie B�g - doda�a i parskn�a g�o�nym �miechem. - Jaki� czas rozwozi� mi�d. Zacz�� pi�. Potem w�cha� ziele. Zacz�� je pali�. Dzieci �azi�y za nim i szczu�y go psami. Nosi� stare zielone spodnie, kt�re �mierdzia�y. Rozumiesz? - Tak. - w ko�cu zacz�� je �u�. Siedzia� po prostu w miejscu jak ko�ek i nic nie jad�. Mo�e wydawa�o mu si�, �e jest kr�lem. Dzieci by�y jego b�aznami, a psy ksi���tami. - Tak. - Umar� przed tym barem - powiedzia�a. - Przywl�k� si� tu, stukaj�c buciorami po drewnianym chodniku... to by�y robocze buty, zupe�nie nie do zdarcia... za nim sz�y dzieciaki i psy. Wygl�da�, jak popl�tane i powykr�cane druciane wieszaki, w jego oczach wida� by�o wszystkie piekielne ognie, a mimo to si� u�miecha�, tak jak u�miechaj� si� g�owy, kt�re dzieciaki robi� z dy� na Wszystkich �wi�tych. Cuchn�o od niego b�otem, zgnilizn� i traw�. �lina ciek�a mu z k�cik�w ust niczym zielona krew. S�dz�, �e przyszed� pos�ucha�, jak Sheb gra na pianinie. Przystan�� przed wej�ciem i przechyli� g�ow�. My�la�am, �e us�ysza� dyli�ans, chocia� �adnego si� o tej porze nie spodziewali�my, a potem zebra�o mu si� na wymioty. By�y czarne i krwawe. Trysn�y z tych u�miechni�tych ust niczym �cieki przez krat� rynsztoka. Smr�d by� taki, �e mia�o si� ochot� uciec. Podni�s� r�ce i pad� na ziemi�, i to by� koniec. Umar� z tym u�miechem na ustach, w ka�u�y w�asnych wymiot�w. Le��c obok niego, dr�a�a. Na dworze wci�� zawodzi� wiatr. Gdzie� daleko s�ycha� by�o drzwi, kt�re uderza�y o futryn� niczym w z�ym �nie. Mi�dzy deskami �cian biega�y myszy. Rewolwerowcowi przysz�o na my�l, �e to prawdopodobnie jedyne miejsce w ca�ym mie�cie, gdzie myszy maj� jeszcze co je��. Kiedy po�o�y� d�o� na jej brzuchu, nagle st�a�a, a potem si� odpr�y�a. - Cz�owiek w czerni - powiedzia�. - Musisz si� tego dowiedzie�, prawda? - Tak. - Dobrze. Opowiem ci. Wzi�a jego d�o� w obie swoje i opowiedzia�a mu. VII Cz�owiek w czerni przyjecha� p�nym popo�udniem tego samego dnia, kiedy umar� Nort. Wiatr pohukiwa�, porywaj�c grudki gliny, podnosz�c tumany piasku i gnaj�c przed sob� powyrywane �odygi kukurydzy. Kennerly zamkn�� stajni� na k��dk�, a kilku innych kupc�w zamkn�o okiennice i zabi�o je deskami. Niebo mia�o ��ty odcie� starego sera, chmury p�yn�y po nim szybko, jakby zobaczy�y co� straszliwego na pustyni i chcia�y si� czym pr�dzej oddali�. Przyjecha� rozklekotanym powozem, z kufrem obwi�zanym pofa�dowanym brezentem. Patrzyli, jak jedzie, i stary Kennerly, le��cy przy oknie z butelk� w lewej i mi�kk� gor�c� piersi� swojej drugiej c�rki w prawej r�ce, postanowi�, �e je�li zapuka, nie otworzy mu drzwi. Ale cz�owiek w czerni pojecha� dalej, nie wstrzymuj�c gniadosza, do kt�rego zaprz�ony by� pow�z. Chciwy wiatr porwa� kurz podniesiony przez ko�a. M�g� by� ksi�dzem lub mnichem; mia� na sobie czarn� zakurzon� szat� i zas�aniaj�cy rysy twarzy kaptur, kt�ry �opota� na g�owie. Spod skraju habitu czy sutanny wystawa�y ci�kie buty ze sprz�czkami i kwadratowymi noskami. Zajecha� przed bar Sheba i uwi�za� konia, kt�ry pochyli� �eb do samej ziemi i parskn��. Cz�owiek w czerni podni�s� wieko kufra, wyj�� z niego sfatygowan� sk�rzan� sakw�, zarzuci� j� na rami� i wszed� przez nietoperze skrzyd�a drzwi. Alice przyjrza�a mu si� z ciekawo�ci�, lecz poza ni� nikt nie zauwa�y� jego przybycia. Ca�a reszta schla�a si� jak �winie. Sheb gra� w rytmie ragtime'u hymny metodyst�w, a posiwiali wa�konie, kt�rzy przyszli wcze�niej, by schroni� si� przed burz� i po�piewa� na stypie Norta, zdarli sobie kompletnie gard�a. Sheb, pijany niemal do nieprzytomno�ci, odurzony i zniech�cony do w�asnej przed�u�aj�cej si� egzystencji, gra� z szalon� szybko�ci�, b�bni�c w klawisze palcami, kt�re fruwa�y niczym cz�enka krosien. Krzyki i przekle�stwa nie zag�uszy�y szumu wiatru, lecz chwilami r�wna�y si� z nim si��. Siedz�cy w k�cie Zachary zarzuci� Amy Feldon sp�dnic� na g�ow� i malowa� jej na kolanach znaki zodiaku. Kilka innych kobiet kr��y�o po sali. Wszyscy sk�pani byli w jakim� p�omiennym blasku. S�cz�ce si� przez nietoperze drzwi przy�mione �wiat�o nadchodz�cej burzy mia�o w sobie co� szyderczego. Norta po�o�ono na dw�ch po��czonych stolikach po�rodku sali. Jego buty tworzy�y mistyczny znak V. Usta wykrzywia� ospa�y u�miech, ale kto� zamkn�� mu oczy i po�o�y� na nich sztony, w skrzy�owanych na piersi r�kach trzyma� ga��zk� diabelskiego ziela. �mierdzia� niczym trucizna. Cz�owiek w czerni �ci�gn�� kaptur i podszed� do baru. Alice patrzy�a na niego z l�kiem, kt�ry miesza� si� ze znajomym drzemi�cym w niej po��daniem. Nie mia� na sobie �adnych religijnych symboli, ale to o niczym nie �wiadczy�o. - Whiskey - powiedzia�. Mia� cichy przyjemny g�os. - Dobr� whiskey. Si�gn�a pod kontuar i wyci�gn�a butelk� stara. Mog�a mu podsun�� w charakterze najlepszego trunku miejscowy bimber, lecz nie zrobi�a tego. Cz�owiek w czerni obserwowa� j�, kiedy nalewa�a. Mia� du�e p�on�ce oczy. P�mrok by� zbyt g�sty, �eby mo�na by�o dok�adnie okre�li� ich kolor. Czu�a coraz silniejsze po��danie, w g��bi sali pokrzykiwano i pohukiwano. Sheb, ten niewydarzony wa�ach, zagra� piosenk� o chrze�cija�skich �o�nierzach i kto� nam�wi� ciotk� Mili, �eby za�piewa�a. Jej g�os, nier�wny i fa�szywy, przeci�� pijacki be�kot, tak jak t�py top�r przecina m�zg cielaka. - Hej, Allie! Zaj�a si� innymi go��mi, przeklinaj�c milczenie nieznajomego, przeklinaj�c jego pozbawione koloru oczy i przeklinaj�c w�asne niespokojne �ono. Ba�a si� swoich pragnie�. By�y kapry�ne i nie potrafi�a nad nimi zapanowa�. Mog�y sygnalizowa� zachodz�c� w niej zmian�, a ta z kolei mog�a sygnalizowa� pocz�tek staro�ci - wieku, kt�ry w Tull by� na og� r�wnie kr�tki i gorzki jak zimowy zach�d s�o�ca. Podaj�c piwo, opr�ni�a ca�� beczk� i teraz odszpuntowa�a kolejn�. Wola�a nie prosi� o to Sheba; przyszed�by jej ch�tnie z pomoc�, co do tego nie mia�a w�tpliwo�ci, ale przy okazji albo przyci��by sobie palce, albo porozlewa� piwo. Kiedy zmienia�a beczki, nieznajomy ani na chwil� nie spu�ci� z niej oczu; czu�a je na sobie. - Du�y ruch - o�wiadczy�, kiedy wr�ci�a. Nie tkn�� jeszcze whiskey. Kr�ci� szklaneczk� mi�dzy d�o�mi, �eby j� ogrza�. - Stypa - odpar�a. - Zauwa�y�em nieboszczyka. - Obiboki - stwierdzi�a z nag�� nienawi�ci�. - Same obiboki. - To ich podnieca. On jest martwy. Oni nie. - Kiedy �y�, by� ich po�miewiskiem. To �wi�stwo, �e wci�� z niego drwi�. To... - zacz�a i umilk�a, nie potrafi�c wyrazi�, jak bardzo jest to nieprzyzwoite. - �pun? - Tak! C� innego mu zosta�o? - Jej ton by� oskar�ycielski, lecz cz�owiek w czerni nie spu�ci� oczu i poczu�a, jak krew nap�ywa jej do twarzy. - Przepraszam. Jeste� ksi�dzem. To musi ci� razi�. - Nie jestem i wcale mnie to nie razi. - Cz�owiek w czerni g�adko prze�kn�� whiskey i nawet si� nie skrzywi�. - Prosz� jeszcze jedn�. - Przepraszam, ale musz� najpierw zobaczy� kolor twojej monety. - Nie musisz przeprasza� - stwierdzi� i po�o�y� na kontuarze nier�wn� srebrn� monet�, przy jednym boku grub�, przy drugim cienk�. - Nie mam jak wyda� reszty - odpar�a tak samo, jak to mia�a zrobi� p�niej, a on zby� to skini�ciem g�owy i machinalnie patrzy�, jak mu znowu nalewa. - Jeste� tutaj tylko przejazdem? - zapyta�a. Przez d�u�szy czas nie odpowiada� i ju� chcia�a powt�rzy� pytanie, gdy potrz�sn�� niecierpliwie g�ow�. - Nie b�d� trywialna. Obcujecie tu ze �mierci�. Cofn�a si�, ura�ona i zdumiona. Jej pierwsz� my�l� by�o, �e zaprzeczaj�c, i� jest ksi�dzem, chcia� j� sprawdzi�. - Troszczy�a� si� o niego - powiedzia�. - Nieprawda�? - O kogo? O Norta? - parskn�a, udaj�c irytacj�, �eby ukry� zmieszanie. - My�l�, �e powiniene�... - Masz mi�kkie serce i troch� si� boisz - m�wi� dalej - a on �u� ziele i zerka� zza tylnych wr�t piek�a, a teraz le�y tu, wrota s� zatrza�ni�te i nie spodziewasz si�, by je otworzyli, nim przyjdzie pora na ciebie. Prawda? - Jeste� pijany? - Pan Norton jest martwy - zaintonowa� szyderczo cz�owiek w czerni. - Martwy jak ka�dy z nas. Martwy jak ty albo ka�dy z nas. - Wyno� si� z mojego baru! Poczu�a, jak ro�nie w niej rozedrgana nienawi��, z jej podbrzusza wci�� promieniowa�o ciep�o. - W porz�dku - powiedzia� cicho. - Wszystko jest w porz�dku. Zaczekaj. Po prostu zaczekaj. Mia� niebieskie oczy. Co� odblokowa�o si� nagle w jej umy�le, jakby wzi�a narkotyk. - Widzisz? - zapyta�. - Teraz widzisz? Pokiwa�a t�po g�ow�, a on g�o�no si� roze�mia� - pi�knym, silnym nieposkromionym �miechem, kt�ry zwr�ci� w jego stron� wszystkie g�owy. Obr�ci� si� na pi�cie, stan�� twarz� do nich i moc� jakiej� nieznanej alchemii znalaz� si� nagle w centrum uwagi. Ciotka Mili zaj�kn�a si� i umilk�a, zostawiaj�c brocz�c� w powietrzu wysok� nut�. Sheb uderzy� w z�y klawisz i przesta� gra�. Przygl�dali si� nieswojo nieznajomemu. Piasek grzechota� o �ciany budynku. Cisza trwa�a, pot�nia�a. Alice zabrak�o tchu. Spogl�daj�c w d�, zobaczy�a, �e pod kontuarem przyciska obie d�onie do brzucha. Wszyscy patrzyli na niego, on patrzy� na nich, a potem zn�w rozleg� si� jego �miech, silny, bogaty, nieznosz�cy sprzeciwu. Nikt jako� nie mia� ochoty mu zawt�rowa�. - Poka�� wam cud! - zawo�a�. Oni jednak tylko wlepiali w niego oczy, niczym pos�uszne dzieci, zabrane na wyst�p magika, w kt�rego sztuczki przesta�y ju� wierzy�. Cz�owiek w czerni nagle skoczy� do przodu i ciotka Mili cofn�a si� o krok. U�miechn�� si� dziko i klepn�� j� po szerokim brzuchu, z jej ust wydoby� si� kr�tki mimowolny rechot. Cz�owiek w czerni odrzuci� do ty�u g�ow�. - Teraz lepiej, prawda? Ciotka Mili ponownie zarechota�a, a potem wybuch�a szlochem i skoczy�a po omacku ku drzwiom. Inni patrzyli w milczeniu, jak ucieka. Zaczyna�a si� burza, po bia�ej panoramie nieba jeden po drugim przesuwa�y si� cienie. Stoj�cy obok pianina m�czyzna z zapomnianym piwem w r�ku wyda� z siebie piskliwy j�k. Cz�owiek w czerni stan�� nad Nortem i wyszczerzy� do niego z�by w u�miechu. Wiatr zawy�, zarycza� i zab�bni� o �cian�. Co� du�ego odbi�o si� od boku budynku. Jeden z m�czyzn przy barze wzdrygn�� si� i pogna� d�ugimi groteskowymi susami ku wyj�ciu. Za oknem rozleg�a si� nagle sucha kanonada grzmotu. - No, dobrze - u�miechn�� si� cz�owiek w czerni. - Bierzmy si� do dzie�a. Starannie celuj�c, zacz�� plu� Nortowi w twarz. �lina zal�ni�a na czole nieboszczyka i sp�yn�a z grzbietu jego nosa. Schowane pod barem r�ce Alice pracowa�y coraz szybciej. Sheb roze�mia� si� jak wariat, pochyli� do przodu i zacz�� odcharkiwa� i wypluwa� z siebie flegm�, wielkie i lepkie pecyny. Cz�owiek w czerni rykn�� z uznaniem i waln�� go po plecach. Sheb u�miechn�� si� i w jego otwartych ustach zal�ni� z�oty z�b. Niekt�rzy uciekli. Inni stan�li w lu�nym kr�gu wok� Norta. Jego twarz, pomarszczone podgardle i g�rna cz�� piersi l�ni�a wilgoci� - tak drogocenn� w tym suchym kraju, i nagle, niczym na sygna� dany z g�ry, plucie si� sko�czy�o. S�ycha� by�o chrapliwe ci�kie oddechy. Cz�owiek w czerni pochyli� si� nad Nortem i jego cia�o wygi�o si� w g�adki �uk, pi�kny niczym bry�ni�cie wody, a potem, szczerz�c z�by, podpar� si� r�koma, wyprostowa� i znowu pochyli�. Jeden z widz�w zapomnia� si� i zacz�� klaska�, po czym nagle si� cofn��, z oczyma rozszerzonymi ze strachu, otar� d�oni� za�linione usta i ruszy� ku wyj�ciu. Nort drgn��, kiedy cz�owiek w czerni po raz trzeci si� nad nim pochyli�. Przez t�um przeszed� szmer - westchnienie - i natychmiast zaleg�a cisza. Cz�owiek w czerni odrzuci� do ty�u g�ow�, zawy� i zacz�� kurczowo �apa� powietrze. Jego pier� porusza�a si� w szybkim p�ytkim rytmie. Coraz szybciej pochyla� si� i prostowa� nad Nortem, niczym woda przelewana ze szklanki do szklanki. Jedyne odg�osy, jakie rozbrzmiewa�y teraz w sali, to chrapliwy oddech i pot�niej�cy puls burzy. Nort zacharcza� sucho, nabieraj�c w p�uca powietrza. Jego r�ce zatrzepota�y, palce zab�bni�y o st�. Sheb zaskrzecza� i uciek�. Jedna z kobiet wybieg�a w �lad za nim. Cz�owiek w czerni pochyli� si� ponownie, a potem jeszcze raz. Ca�e jego cia�o wibrowa�o, dygota�o, podrygiwa�o. Smr�d zgnilizny, ekskrement�w i rozk�adu unosi� si� d�awi�cymi falami. Oczy Norta si� otworzy�y. Alice poczu�a, �e nogi nios� j� same do ty�u. Uderzy�a plecami o lustro, kt�re zadr�a�o. Ogarni�ta panik�, rzuci�a si� do ucieczki. - Zrobi�em to dla ciebie - zawo�a� za ni� cz�owiek w czerni, ci�ko dysz�c. - Teraz mo�esz spa� spokojnie. Nawet to nie jest nieodwracalne. Chocia� jest takie... cholernie... �mieszne! - doda� i zacz�� si� �mia�. Jego g�os dochodzi� z oddali, kiedy bieg�a po schodach. Nie spocz�a, dop�ki nie zaryglowa�a drzwi do wszystkich trzech pokoj�w nad barem. Wtedy zachichota�a, opieraj�c si� plecami o drzwi i ko�ysz�c do przodu i ty�u na pi�tach. Jej chichot przeszed� w ko�cu w piskliwy lament, kt�ry zla� si� z j�kiem wiatru. Na dole Nort wyszed� chwiejnym krokiem na deszcz, �eby narwa� troch� trawy. Cz�owiek w czerni, obecnie jedyny klient baru, obserwowa� go, ci�gle si� u�miechaj�c. Kiedy wieczorem zesz�a z powrotem na d�, trzymaj�c w jednej r�ce lamp�, a w drugiej ci�kie polano, m�czyzna w czerni znikn�� razem ze swoim powozem. Ale Nort nie znikn��. Siedzia� przy stoliku obok drzwi, jakby nigdy st�d nie wychodzi�. �mierdzia� zielem, lecz nie tak mocno, jak si� spodziewa�a. Spojrza� na ni� i nie�mia�o si� u�miechn��. - Cze��, Allie. - Cze��, Nort. Od�o�y�a polano i zacz�a zapala� lampy, staraj�c si� nie odwraca� do niego plecami. - Zosta�em dotkni�ty przez Boga - oznajmi� w ko�cu. - Teraz ju� nigdy nie umr�. Tak mi powiedzia�. To obietnica. - To bardzo mi�o, Nort. Zwini�ty papier, kt�rym zapala�a knoty, wypad� z jej dr��cych palc�w i musia�a go podnie��. - Chcia�bym przesta� �u� traw� - powiedzia�. - Ju� mi nie smakuje. Nie wypada, �eby cz�owiek dotkni�ty przez Pana Boga �u� traw�. - Wi�c dlaczego nie przestaniesz? Ogarniaj�ce j� rozdra�nienie sprawi�o, �e zn�w zacz�a patrze� na niego jak na cz�owieka, a nie piekieln� zjaw�. Zobaczy�a raczej smutnie wygl�daj�cego osobnika, wcale nie tak bardzo na�panego, sponiewieranego i zawstydzonego. Nie mog�a si� go ju� d�u�ej ba�. - Mam drgawki - odpar�. - i dalej tego chc�. Nie mog� si� powstrzyma�. By�a� dla mnie zawsze taka dobra, Allie... - doda� i zacz�� p�aka�. - Nie potrafi� nawet przesta� la� w portki. Podesz�a do jego stolika i zawaha�a si�. - On m�g� sprawi�, �e przestan� tego chcie� - doda� przez �zy. - M�g� to zrobi�, je�li potrafi� mnie wskrzesi�. Nie skar�� si�.... nie chc� si� skar�y�. - Potoczy� dooko�a przera�onym wzrokiem. - Mo�e mnie �miertelnie porazi�, je�li to zrobi�. - Mo�liwe, �e to by� jaki� �art. Wydawa� si� chyba obdarzony du�ym poczuciem humoru. Nort wyci�gn�� spod koszuli woreczek i wyj�� z niego gar�� ziela. Nie my�l�c wiele, wytr�ci�a mu je z r�ki, a potem cofn�a si� przestraszona. - Nie jestem w stanie si� opanowa�, Allie, nie potrafi� - j�kn�� i da� nurka po ziele. Mog�a go powstrzyma�, lecz nie zrobi�a tego. Zacz�a zapala� kolejne lampy, zm�czona, chocia� wiecz�r dopiero si� zbli�a�. Tamtego dnia jednak nikt ju� nie przyszed�, z wyj�tkiem starego Kennerly'ego, kt�ry wszystko przegapi�. Widok Norta specjalnie go nie zdziwi�. Zam�wi� piwo, zapyta�, gdzie jest Sheb, i pomaca� j�. Nazajutrz prawie wszystko wr�ci�o do normy, lecz �adne z dzieci nie �azi�o za Nortem. Nast�pnego dnia znowu zacz�a si� kocia muzyka. �ycie potoczy�o si� dawnym s�odkim torem. Dzieciaki zbiera�y wyrwane �odygi kukurydzy i tydzie� po zmartwychwstaniu Norta spali�y je po�rodku ulicy, w g�r� buchn�� jasny ogie� i barowi bywalcy wyszli b�d� wytoczyli si�, �eby popatrzy�. Ich twarze wydawa�y si� unosi� pomi�dzy p�omieniami i niebem l�ni�cym niczym sopel lodu. Allie obserwowa�a ich i przez moment zrobi�o jej si� �al �wiata, na kt�ry przysz�y smutne czasy. Wszystko si� rozlaz�o. Nic nie skleja�o ju� od �rodka rzeczy. Nigdy nie widzia�