1882
Szczegóły |
Tytuł |
1882 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
1882 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 1882 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
1882 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROBIN COOK
Toksyna
Ksi��k� t� dedykuj� rodzinom, kt�re ucierpia�y od chor�b wywo�anych przez Escherichia coli 0157:H7 i od innych zatru� pokarmowych.
Chcia�bym wyrazi� wdzi�czno�� nast�puj�cym osobom:
Bruce'owi Bermanowi za jego cenne sugestie na pocz�tku niniejszego przedsi�wzi�cia oraz wnikliw� krytyk� szkicu Toksyny;
Nikki Fox za podzielenie si� ze mn� swoj� fachow� wiedz� o chorobach na tle pokarmowym;
Ronowi Savenorowi za pomoc w pokonaniu pewnej przeszkody na etapie zbierania informacji;
oraz Jean Reeds za jej nieocenione uwagi i sugestie w trakcie pisania tej ksi��ki.
Prolog
9 stycznia
Niebo by�o ogromn�, odwr�con� mis� pe�n� szarych chmur rozci�gaj�cych si� od jednego kresu horyzontu po drugi. Takie niebo widuje si� nad ameryka�skim �rodkowym Zachodem. Latem te ziemie zalewa�oby morze kukurydzy i soi, ale teraz, w �rodku zimy, by�o to zamarzni�te �ciernisko z plamami brudnego �niegu i paroma samotnymi, ogo�oconymi z li�ci drzewami.
Przez ca�y dzie� z ponurych o�owianych chmur s�czy�a si� m�awka - raczej mg�a ni� deszcz. Oko�o drugiej po po�udniu opady usta�y i jedyna sprawna wycieraczka na przedniej szybie starej ci�ar�wki, nale��cej kiedy� do United Parcel Service, nie by�a ju� d�u�ej potrzebna, kiedy pojazd brn�� przez koleiny polnej drogi.
- Co powiedzia� stary Oakly? - zapyta� Bart Winslow.
Bart by� kierowc� ci�ar�wki. On i jego partner, Willy Brown, siedz�cy na miejscu dla pasa�era, byli ju� po pi��dziesi�tce i mogliby uchodzi� za braci. Zmarszczki na ich twarzach �wiadczy�y, �e przez ca�e �ycie pracowali na farmie. Obaj ubrani byli w wytarte, poplamione ziemi� drelichy i kilka warstw przepoconych koszul, obaj te� �uli tyto�.
- Benton Oakly nie m�wi� zbyt wiele - odpar� Willy, star�szy wierzchem d�oni nieco �liny z brody. - Po prostu powiedzia�, �e jedna z jego kr�w obudzi�a si� chora.
- Jak bardzo chora? - zapyta� Bart.
- Tak bardzo, �e nie mog�a wsta� - powiedzia� Willy. Ma siln� biegunk�.
Z up�ywem lat Bart i Willy ze zwyk�ych pomocnik�w na farmie stali si� zespo�em, kt�ry miejscowi farmerzy nazywali 3-U: obaj je�dzili po okolicy i zbierali umar�e, umieraj�ce i upo�ledzone zwierz�ta, szczeg�lnie krowy, kt�re odwozili do rze�ni. Nie by�a to praca godna pozazdroszczenia, ale Bartowi i Willy'emu ca�kiem odpowiada�a.
Ci�ar�wka skr�ci�a w prawo przy zardzewia�ej skrzynce pocztowej i pojecha�a b�otnist� drog� biegn�c� mi�dzy p�otami z drutu kolczastego. Mil� dalej droga wychodzi�a na ma�� farm�. Bart podjecha� ci�ar�wk� do stodo�y, zawr�ci� na trzy razy i cofn�� pod otwarte drzwi. Kiedy Bart i Willy wysiadali z ci�ar�wki, pojawi� si� Benton Oakly.
- Dobry - rzuci� na powitanie.
By� r�wnie zwi�z�y i lakoniczny jak Bart i Willy. Tutejszy krajobraz mia� w sobie co� takiego, �e ludziom nie chcia�o si� za du�o gada�. Benton by� wysokim, chudym m�czyzn� o popsutych z�bach. Wobec Barta i Willy'ego zachowywa� dystans, podobnie jak jego pies, Shep, kt�ry ujada� g�o�no, zanim Bart i Willy wysiedli z ci�ar�wki. Teraz �widruj�ca nozdrza wo� �mierci sprawi�a, �e pies schowa� si� za swojego pana.
- W stodole - rzek� Benton. Wskaza� j� r�k� i poprowadzi� swoich go�ci do ciemnego wn�trza. Zatrzymawszy si� przy zagrodzie, jeszcze raz pokaza� r�k� za ogrodzenie.
Bart i Willy podeszli nie�mia�o i zajrzeli do �rodka. Pomieszczenie cuchn�o �wie�ym nawozem.
Chora krowa le�a�a w zagrodzie we w�asnych odchodach. Unios�a chwiejnie g�ow� i spojrza�a na Barta i Willy'ego. Jedna z jej �renic by�a koloru szarego marmuru.
- Co jest z jej okiem? - spyta� Willy.
- Mia�a takie ju� jako cielak - odpar� Benton. - Odbi�a je sobie albo co.
- Choruje dopiero od rana? - zapyta� Bart.
- Tak - powiedzia� Benton. - Ale ju� od miesi�ca dawa�a mniej mleka. Chc� si� jej pozby�, zanim inne krowy dostan� biegunki.
- Jasne, we�miemy j� - stwierdzi� Bart.
- Dwadzie�cia pi�� dolc�w za odstawienie jej do rze�ni? upewni� si� Benton.
- Tak - potwierdzi� Willy. - Czy mo�emy j� op�uka�, zanim za�adujemy j� na ci�ar�wk�?
- Prosz� bardzo - powiedzia� Benton. - W�� jest przy �cianie.
Willy poszed� po w��, a Bart otworzy� wej�cie do zagrody. Ostro�nie postawi� jedn� nog�, drug� da� krowie kilka kopniak�w w zad. Zwierz� niech�tnie podnios�o si� i powlok�o przed siebie.
Willy wr�ci� z w�em i polewa� krow� wod�, dop�ki nie nabra�a wzgl�dnie czystego wygl�du. Potem stan�li za ni� i razem wywabili j� z zagrody. Z pomoc� Bentona wyprowadzili zwierz� na zewn�trz i umie�cili je w ci�ar�wce. Willy zamkn�� tylne drzwi wozu.
- Co tam macie? Jeszcze cztery sztuki? - spyta� Benton.
- Owszem - odpar� Willy. - Wszystkie pad�y dzi� rano. Gdzie� przy farmie Silverton jest jaka� zaraza.
- Koszmar - rzek� zaniepokojony Benton. Wcisn�� Bartowi w r�k� kilka zmi�tych zielonych banknot�w. - Zabierzcie mi to st�d.
Bart i Willy splun�li, wsiadaj�c na swoje miejsca. Zm�czony silnik prychn�� czarnym dymem i ci�ar�wka wytoczy�a si� z farmy.
Tak jak to mieli w zwyczaju, Bart i Willy nie odezwali si� do siebie s�owem, p�ki auto nie znalaz�o si� na utwardzonej drodze nale��cej do hrabstwa. Bart przyspieszy� i wreszcie wrzuci� czwarty bieg.
- My�lisz o tym samym co ja? - zapyta�.
- Zapewne - powiedzia� Willy. - Ta krowa nie wygl�da�a tak �le, kiedy j� umyli�my. Do diab�a, wygl�da�a o wiele lepiej ni� ta, kt�r� sprzedali�my do rze�ni w zesz�ym tygodniu.
- Sta�a o w�asnych si�ach, a nawet chodzi�a - zgodzi� si� Bart.
Willy spojrza� na zegarek.
- W sam� por� - stwierdzi�.
Ekipa 3-U zamilk�a. Willy i Bart zjechali z szosy na drog� biegn�c� wok� rozleg�ych, niskich budynk�w niemal pozbawionych okien. Na szyldzie wielko�ci tablicy og�oszeniowej widnia� napis: Higgins i Hancock. Na ty�ach budynku znajdowa�a si� pusta zagroda dla byd�a - istne morze zdeptanego b�ota.
- Zaczekaj tutaj - poleci� Bart, zatrzymuj�c ci�ar�wk� w pobli�u tunelu ��cz�cego zagrod� z fabryk�.
Wysiad� z ci�ar�wki i znikn�� w tunelu. Chwil� p�niej Willy te� wysiad� i opar� si� o tylne drzwi ci�ar�wki. Po pi�ciu minutach nadszed� Bart z dwoma przysadzistymi m�czyznami w poplamionych krwi� bia�ych kitlach, ��tych kaskach budowlanych i ��tych gumiakach do po�owy �ydki. Obaj mieli plakietki identyfikacyjne. Plakietka t�szego g�osi�a: JED STREET, KIEROWNIK, plakietka drugiego: SALVATORE MORANO, KONTROLER JAKO�CI. Jed trzyma� w r�ku podr�czny notes.
Bart da� znak Willy'emu, a ten odbezpieczy� tylne drzwi ci�ar�wki i otworzy� je. Salvatore i Jed zajrzeli do �rodka, zatykaj�c nosy. Chora krowa unios�a g�ow�.
- To zwierz� mo�e sta�? - Jed zwr�ci� si� do Barta.
- Pewnie. Nawet troch� chodzi.
Jed spojrza� na Salvatora.
- No, co o tym my�lisz, Sal?
- Gdzie jest kontroler weterynaryjny? - zapyta� Salvatore.
- A gdzie ma by�? - odpowiedzia� Jed. - Jest w �wietlicy, zawsze tam �azi, kiedy my�li, �e ostatnie zwierz� zosta�o odprawione.
Salvatore odchyli� po�� kitla, �eby wyci�gn�� zawieszon� u pasa kr�tkofal�wk�. W��czy� j� i podni�s� do ust.
- S�uchaj, Gary, czy ta ostatnia skrzynia dla Mercer Meats jest ju� pe�na?
- Prawie. - Szum zag�uszy� nieco odpowied�.
- Okay - powiedzia� Salvatore. - Wysy�amy wam jeszcze jedno zwierz�. To powinno wystarczy�.
Salvatore wy��czy� kr�tkofal�wk� i popatrzy� na Jeda.
- Do dzie�a - rzek�.
Jed kiwn�� g�ow� i zwr�ci� si� do Barta:
- Wygl�da na to, �e dobili�cie targu, ale, jak m�wi�, p�acimy tylko pi��dziesi�t dolc�w.
- Pi��dziesi�t dolc�w - skin�� Bart. - Zgoda.
Podczas gdy Bart i Willy wchodzili na ty� ci�ar�wki, Salvatore oddali� si� w kierunku tunelu. Z kieszeni wyj�� zatyczki do uszu. Kiedy wchodzi� do rze�ni, nie zaprz�ta� ju� sobie g�owy chor� krow�. My�la� o milionach formularzy, kt�re b�dzie musia� wype�ni�, zanim p�jdzie do domu.
Zatka� uszy, aby nie s�ysze� ha�asu, kt�ry panowa� w tej cz�ci rze�ni, gdzie dokonywano uboju zwierz�t. Podszed� do Marka Watsona, kierownika linii, i zwr�ci� na siebie jego uwag�:
- Mamy jeszcze jedno zwierz�! - wrzasn��, usi�uj�c przekrzycze� harmider. - Ale tylko na wo�owin� bez ko�ci. Kad�uba nie bierzemy. Kapujesz?
Marle przytkn�� palec wskazuj�cy do kciuka na znak, �e rozumie.
Nast�pnie Salvatore przeszed� przez d�wi�koszczelne drzwi, kt�re wiod�y do administracyjnej cz�ci budynku. Wszed�szy do swego biura, �ci�gn�� z siebie zakrwawiony kitel i kask. Usiad� za biurkiem i zaj�� si� swymi formularzami.
Tak bardzo skupi� si� na pracy, �e nie mia� poj�cia, ile czasu up�yn�o, gdy w drzwiach nagle zjawi� si� Jed.
- Mamy ma�y problem - powiedzia�.
- Co znowu? - spyta� Salvatore.
- G�owa tej krowy, kt�ra pad�a, zsun�a si� z szyny.
- Czy widzia� to kt�ry� z inspektor�w? - zapyta� Salvatore.
- Nie - odpowiedzia� Jed. - Wszyscy siedz� w �wietlicy i jak zwykle gadaj� z tymi z weterynarii.
- No to powie� t� g�ow� z powrotem na szynie i op�ucz j�.
- Okay - powiedzia� Jed. - Pomy�la�em tylko, �e powiniene� o tym wiedzie�.
- Bezwzgl�dnie - przyzna� Salvatore. - �eby chroni� nasze ty�ki, wype�ni� nawet raport o niedostatecznej jako�ci. Jaki jest numer porz�dkowy tego zwierz�cia i jego g�owy?
Jed zajrza� do kartki wpi�tej w notes.
- Numer trzydzie�ci sze��, g�owa pi��dziesi�t siedem.
- W porz�dku - powiedzia� Salvatore.
Jed opu�ci� biuro Salwatora i wr�ci� do rze�ni. Klepn�� w rami� Jose. Jose by� sprz�taczem, kt�rego zadanie polega�o na wymiataniu wszystkich nieczysto�ci z pod�ogi i wyrzucaniu ich do okratowanych studzienek. Jose nie pracowa� tu zbyt d�ugo. Charakter pracy powodowa�, �e trudno by�o utrzyma� sprz�taczy.
Jose kiepsko m�wi� po angielsku, a Jed niewiele lepiej po hiszpa�sku, tote� porozumiewali si� prostymi gestami. Jed pokaza� mu na migi, �e tamten ma pom�c Manuelowi, jednemu z pracownik�w oprawiaj�cych zwierz�ta, powiesi� g�ow� obdartej ze sk�ry krowy na jednym z hak�w sun�cych po szynie.
W ko�cu Jose zrozumia�. Ca�e szcz�cie, �e on i Manuel mogli si� porozumie�, poniewa� praca wymaga�a niewiele wprawy, ale znacznego wysi�ku. Najpierw musieli po�o�y� pi��dziesi�ciokilogramow� g�ow� na metalowym pode�cie. Potem, gdy sami si� tam wdrapali, musieli podnie�� j� dostatecznie wysoko, by umocowa� j� na jednym z ruchomych hak�w.
Jed podni�s� kciuk, wyra�aj�c tym gestem aprobat� obu zdyszanym m�czyznom, kt�rzy w ostatniej sekundzie omal nie wypu�cili �liskiej g�owy z r�k. P�niej, kiedy pobrudzony �eb krowy przeje�d�a� na ruchomych hakach, Jed skierowa� na niego strumie� wody. Nawet dla takiego twardziela jak Jed widok oka z katarakt� nadawa� odartej ze sk�ry g�owie upiorny wygl�d. Jed by� jednak zadowolony, widz�c, ile brudu wydoby�o si� z niej pod strumieniem wody puszczonym pod wysokim ci�nieniem. Kiedy g�owa w swej drodze do pomieszczenia z g�owizn� przesz�a przez otw�r w �cianie rze�ni, wygl�da�a na wzgl�dnie czyst�.
Rozdzia� 1
Pi�tek, 16 stycznia
Centrum Handlowe Sterling skrzy�o si� od marmur�w, b�yszcz�cego mosi�dzu i politurowanego drewna witryn sklepowych. Tifi'any konkurowa� z Cartierem, Neiman-Marcus z Saksem. Z ukrytych g�o�nik�w p�yn�y d�wi�ki koncertu fortepianowego numer 23 Mozarta. Wok� przechadzali si� pi�kni ludzie w butach od Gucciego i p�aszczach od Armaniego, by w to p�ne pi�tkowe popo�udnie zapozna� si� z ofertami wyprzeda�y po �wi�tach Bo�ego Narodzenia.
Zazwyczaj Kelly Anderson nie przejmowa�aby si� tym, �e sp�dza cz�� popo�udnia w centrum handlowym. Dla dziennikarki telewizyjnej, by�a to zupe�na odmiana od szybkich wypad�w na miasto, �eby posk�ada� materia� do wiadomo�ci na sz�st� lub jedenast�. Lecz w ten szczeg�lny pi�tek centrum handlowe zawiod�o oczekiwania Kelly.
- To kpiny - powiedzia�a z irytacj�. Rozejrza�a si� po ekskluzywnym holu za kandydatem do wywiadu, ale nikt nie wygl�da� zbyt obiecuj�co.
- My�l�, �e na razie starczy - odezwa� si� Brian.
Brian Washington, wysmuk�y, flegmatyczny Murzyn, by� wybranym przez Kelly operatorem kamery. Wed�ug niej by� najlepszy w stacji i Kelly u�y�a wszelkich gr�b, pr�b i pochlebstw, �eby stacja przydzieli�a go jej.
Kelly wyd�a policzki i westchn�a g�o�no, daj�c wyraz swemu rozdra�nieniu.
- Diab�a tam wystarczy! - odpar�a. - Mamy wielkie zero, a nie materia�.
Trzydziestoczteroletnia Kelly Anderson by�a inteligentn�, agresywn� i ambitn� kobiet�, kt�ra zamierza�a dosta� si� do wiadomo�ci og�lnokrajowych. Wi�kszo�� ludzi uwa�a�a, �e Kelly ma szans� tego dokona�, je�li znajdzie temat, kt�ry zwr�ci na ni� �wiat�a fleszy. Wyraziste rysy twarzy i �ywe oczy, okolone czupryn� g�stych blond w�os�w, z pewno�ci� czyni�y j� idealn� kandydatk� do tej roli. Aby wzmocni� sw�j profesjonalny wizerunek, ubiera�a si� modnie i ze smakiem, zawsze by�a elegancka i zadbana.
Prze�o�y�a mikrofon do prawej r�ki, �eby spojrze� na zegarek.
- A najgorsze jest to - powiedzia�a - �e jeste�my sp�nieni. Musz� jeszcze odebra� c�rk�. Jej lekcja jazdy na �y�wach ju� si� sko�czy�a.
- �wietnie si� sk�ada - rzek� Brian. �ci�gn�� kamer� z ramienia i wy��czy� �r�d�o zasilania. - Ja te� musz� zabra� c�rk� z przedszkola.
Kelly pochyli�a si� i schowa�a mikrofon do swojej pojemnej torby, po czym pomog�a Brianowi z�o�y� sprz�t. Jak para do�wiadczonych komandos�w pouwieszali sobie wszystko na barkach i ruszyli w stron� centrum kompleksu.
- To oczywiste - odezwa�a si� Kelly - �e ludzie maj� gdzie�, czy AmeriCare wch�on�a szpital Dobrego Samarytanina i Uniwersyteckie Centrum Medyczne czy nie, je�li sami od p� roku nie byli w szpitalu.
- To nie jest temat, kt�ry by podkr�ca� ludzi - przyzna� Brian. - Bez zbrodni, seksu i skandali, no i �adnej gwiazdy.
- Ale ludzi powinno to obchodzi� - odrzek�a z niesmakiem Kelly.
- To, co ludzie powinni robi�, i to, co naprawd� robi�, nigdy nie idzie ze sob� w parze - stwierdzi� Brian. - Dobrze o tym wiesz.
- Wiem tylko to, �e musz� wstawi� ten materia� do dzisiejszych wiadomo�ci o jedenastej wieczorem - odpowiedzia�a Kelly. - Jestem zrozpaczona. Powiedz, jak zrobi� z tego seksowny kawa�ek?
- Gdybym wiedzia�, by�bym reporterem, a nie operatorem kamery - roze�mia� si� Brian.
Wynurzywszy si� z jednego z promieni�cie rozchodz�cych si� korytarzy, Kelly i Brian dotarli do przestronnego centrum kompleksu. Na �rodku pustej przestrzeni, pod szklanym dachem zawieszonym na wysoko�ci drugiego pi�tra, znajdowa�o si� owalne lodowisko. Jego oszroniona powierzchnia jarzy�a si� w blasku reflektor�w.
Po lodowisku uwija�o si� oko�o tuzina dzieci i kilkoro doros�ych. Wszyscy p�dzili na �eb na szyj� w r�nych kierunkach. Ten chaos najwyra�niej wynika� z faktu, �e w�a�nie sko�czy�a si� lekcja dla �rednio zaawansowanych i niebawem mia�a zacz�� si� lekcja dla zaawansowanych.
Dostrzeg�szy jasnoczerwony kostium swojej c�rki, Kelly pomacha�a i zawo�a�a dziewczynk�. Caroline Anderson pomacha�a jej r�wnie�, ale nie spieszy�a si� z podjazdem do bandy. Caroline by�a bardzo podobna do matki - zdolna, wysportowana i uparta.
- Pospiesz si�, kurczaczku - powiedzia�a Kelly. - Zabieram ci� do domu. Mama jest sp�niona i ma k�opoty.
Caroline zesz�a z lodowiska, podesz�a na czubkach �y�ew do �awki i usiad�a.
- Chc� i�� do Onion Ring na hamburgera. Padam z g�odu.
- To ju� zale�y od twojego ojca, kochanie - stwierdzi�a Kelly. - Szybciutko, zaraz idziemy.
Kelly ukl�k�a i wyj�a z torby buty Caroline. Po�o�y�a je na siedzeniu obok c�rki.
- Rany, to ci dopiero �y�wiarka - rzek� z podziwem Brian.
Kelly wyprostowa�a si� i os�oni�a r�k� oczy przed blaskiem lamp.
- Gdzie?
- Tam, na �rodku. - Brian pokaza� r�k�. - W r�owym kostiumie.
Kelly powiod�a za nim wzrokiem i natychmiast sta�o si� jasne, kogo Brian ma na my�li. Jaka� dziewczynka, mniej wi�cej w tym samym wieku co Caroline, rozgrzewa�a si� tak, �e niekt�rzy kupuj�cy zatrzymali si�, aby na ni� popatrze�.
- Ho, ho! Jest dobra. Prawie jak zawodowiec - powiedzia�a Kelly.
- Wcale nie jest taka dobra - odezwa�a si� Caroline, zaciskaj�c z�by i pr�buj�c zzu� jedn� z �y�ew.
- Mnie wydaje si� dobra - odpar�a Kelly. - Kto to?
- Nazywa si� Becky Reggis. - Nie poradziwszy sobie z �y�w�, Caroline znowu poluzowa�a sznur�wki. - W zesz�ym roku by�a mistrzyni� stanu junior�w.
Jakby wyczuwaj�c, �e jest obserwowana, dziewczynka wykona�a dwa podw�jne aksle i �ukiem przemkn�a wzd�u� kra�ca lodowiska. Wielu kupuj�cych zacz�o spontanicznie bi� brawo.
- Jest fantastyczna - powiedzia�a Kelly.
- No dobrze. W tym roku pojedzie na mistrzostwa krajowe - niech�tnie doda�a Caroline.
- Hmm - mrukn�a Kelly i spojrza�a na Briana. - Mo�na by z tego zrobi� reporta�.
Brian wzruszy� ramionami.
- Mo�e do wiadomo�ci o sz�stej, ale na pewno nie do wydania o jedenastej.
Kelly znowu popatrzy�a na �y�wiark�.
- Nazywa si� Reggis, tak?
- Tak - odpowiedzia�a Caroline. Zdj�a ju� obie �y�wy i szuka�a w torbie swoich but�w.
- A nie jest to przypadkiem c�rka doktora Kima Reggisa? - zapyta�a Kelly.
- Wiem, �e jej tata jest lekarzem - powiedzia�a Caroline.
- Sk�d wiesz?
- Chodzi ze mn� do szko�y - poinformowa�a Caroline. - Jest o rok starsza ode mnie.
- Bingo! - krzykn�a Kelly. - Okazja sama spada nam z nieba.
- Poznaj� ten b�ysk w twoim oku - rzek� Brian. - Jeste� jak kot, kt�ry czai si� do skoku. Widz�, �e co� knujesz.
- Nie mog� znale�� moich but�w - poskar�y�a si� Caroline.
- Dozna�am ol�nienia - powiedzia�a Kelly. Podnios�a z siedzenia buty Caroline i po�o�y�a je na jej kolanach. - Doktor Kim Reggis doskonale nada�by si� do tej historii o fuzji AmeriCare. By� szefem kardiochirurgii w szpitalu Samarytanina, zanim dosz�o do przej�cia, a potem nagle - bum! - sta� si� jednym z parias�w. Za�o�� si�, �e mia�by do powiedzenia co� pikantnego i seksownego.
- Bez w�tpienia - zgodzi� si� Brian. - Ale czy powiedzia�by to tobie? Nie wypad� zbyt dobrze w twoim programie Biedne dzieci bogatych Ludzi.
- Och, to by�a burza w szklance wody - powiedzia�a Kelly z nut� goryczy.
- Mo�e ty tak uwa�asz - stwierdzi� Brian. - Ale ja w�tpi�, czy doktor podziela twoje zdanie.
- Sam jest sobie winien - odpar�a Kelly. - Zreszt� jestem pewna, �e si� z tym liczy�. Za nic nie pojmuj�, dlaczego kardiochirurdzy tacy jak on nie zdaj� sobie sprawy, �e ich lamenty nad zwrotami koszt�w leczenia nie zrobi� wra�enia na opinii publicznej, skoro sami pobieraj� wynagrodzenie w sze�ciocyfrowych liczbach. Mo�na by pomy�le�, �e maj� wi�cej rozumu w g�owie.
- Zas�u�enie czy nie, musia� by� cholernie w�ciek�y - orzek� Brian. - W�tpi�, czy b�dzie chcia� z tob� m�wi�.
- Zapominasz, �e tacy chirurdzy jak Kim Reggis uwielbiaj� media - odpar�a Kelly. - My�l�, �e warto zaryzykowa�. Co mamy do stracenia?
- Czas - odpowiedzia� Brian.
- I tak go nam nie zbywa - stwierdzi�a Kelly. Schyli�a si� obok Caroline i doda�a: - Kochanie, nie wiesz, czy mama Becky jest tutaj?
- Pewnie - powiedzia�a Caroline i wskaza�a r�k�. - Jest tam, w czerwonym swetrze.
- Znakomicie - rzek�a Kelly i podnios�a si�, �eby spojrze� na drug� stron� lodowiska. - Niebiosa naprawd� nam sprzyjaj�. S�uchaj, kurczaczku, w�� sama buty, ja zaraz wr�c�. - Kelly odwr�ci�a si� do Briana. - Pilnuj jej.
- Ruszaj, dziewczyno - odrzek� z u�miechem Brian.
Kelly obesz�a lodowisko i zbli�y�a si� do matki Becky. Wydawa�o si�, �e tamta jest mniej wi�cej w jej wieku. Cho� atrakcyjna i zadbana, ubrana by�a do�� konserwatywnie. Odk�d Kelly uko�czy�a college, nie widzia�a kobiety nosz�cej sweter po szyj� w�o�ony na koszul� z bia�ym ko�nierzykiem. Mama Becky by�a pogr��ona w lekturze ksi��ki, kt�ra nie wygl�da�a na powie�� z list bestseller�w: Starannie podkre�la�a ust�py ��tym flamastrem.
- Przepraszam - odezwa�a si� Kelly. - Mam nadziej�, �e nie przeszkadzam pani za bardzo.
Matka Becky unios�a g�ow�. Mia�a ciemne w�osy o kasztanowym odcieniu. Mimo surowych rys�w mia�a mi�e usposobienie i �yczliwy stosunek do �wiata.
- Nic si� nie sta�o - odpowiedzia�a. - Czym mog� s�u�y�?
- Pani Reggis? - zapyta�a Kelly.
- Prosz� mi m�wi� Tracy.
- Dzi�kuj� - rzek�a Kelly. - Zdaje si�, �e to do�� powa�na lektura jak na lodowisko.
- Musz� wykorzystywa� ka�dy wolny moment - powiedzia�a Tracy.
- To chyba jaki� podr�cznik - doda�a Kelly.
- Niestety - potwierdzi�a Tracy. - We wczesnym wieku �rednim znowu chodz� do szko�y.
- To godne pochwa�y - stwierdzi�a Kelly.
- To du�e wyzwanie - odpar�a Tracy.
- Jaki ma tytu�?
Tracy odwr�ci�a ksi��k� grzbietem do g�ry, aby pokaza� ok�adk�.
- Ocena osobowo�ci u dzieci i m�odzie�y.
- Och, brzmi powa�nie - powiedzia�a Kelly.
- Nie jest tak �le - zaoponowa�a Tracy. - Prawd� m�wi�c, jest ca�kiem interesuj�ca.
- Mam dziewi�cioletni� c�rk�. Prawdopodobnie powinnam poczyta� co� o zachowaniu nastolatk�w, zanim b�dzie za p�no - stwierdzi�a Kelly.
- Nie zaszkodzi poczyta� - zgodzi�a si� Tracy. - Rodzice powinni korzysta� z wszelkiej dost�pnej pomocy. Dojrzewanie to trudny okres, a z mojego do�wiadczenia wynika, �e je�li przewiduje si� k�opoty, one niechybnie nast�puj�.
- Zdaje si�, �e co� pani wie na ten temat.
- Co� nieco� - przyzna�a Tracy. - Ale nigdy nie nale�y s�dzi�, �e wie si� wszystko. Zanim wr�ci�am do szko�y w zesz�ym semestrze, zajmowa�am si� terapi�, g��wnie z dzie�mi, ale tak�e z m�odzie��.
- Psycholog? - zapyta�a Kelly.
- Opiekun spo�eczny - wyja�ni�a Tracy.
- Interesuj�ce - powiedzia�a Kelly, �eby zmieni� temat. - W�a�ciwie przysz�am tu po to, �eby si� przedstawi�. Jestem Kelly Anderson z WENE News.
- Znam pani� - odpar�a Tracy z odrobin� lekcewa�enia.
- No c� - stwierdzi�a Kelly - mam niemi�e wra�enie, �e moja reputacja mnie wyprzedza. Mam nadziej�, �e nie ma mi pani za z�e tego programu o kardiochirurgach i ubezpieczeniach Medicare.
- My�l�, �e post�pi�a pani do�� podst�pnie - odrzek�a Tracy. - Kim s�dzi�, �e pani jest po jego stronie, kiedy zgodzi� si� na wywiad.
- Bo do pewnego stopnia tak by�o - potwierdzi�a Kelly. - Chcia�am jednak pokaza� obie strony medalu.
- Zw�aszcza obni�aj�ce si� dochody lekarzy - zaoponowa�a Tracy. - Na co po�o�y�a pani najwi�kszy nacisk w swoim programie. Tak naprawd� to tylko jedna ze spraw, kt�re niepokoj� kardiochirurg�w.
Obok nich przemkn�a r�owa plama, kt�ra na chwil� przyku�a uwag� Kelly i Tracy. Becky rozp�dzi�a si� i jad�c ty�em, spr�y�a si� do skoku. Po chwili, ku uciesze przypadkowej publiczno�ci z�o�onej z kupuj�cych, dziewczynka bezb��dnie wykona�a potr�jny aksel. Rozleg�y si� jeszcze g�o�niejsze brawa.
Kelly gwizdn�a cicho.
- Pani c�rka jest fenomenaln� �y�wiark�.
- Dzi�kuj� - powiedzia�a Tracy. - My uwa�amy, �e jest fenomenaln� osob�.
Kelly popatrzy�a na Tracy, staraj�c si� zrozumie� jej uwag�. Nie umia�a jednak rozstrzygn��, czy tamta chcia�a wyrazi� pogard�, czy tylko informacj� na temat c�rki. Wyraz twarzy Tracy niczego nie sugerowa�. Odwzajemnia�a spojrzenie Kelly ze szczerym, lecz nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Czy sw�j talent �y�wiarski odziedziczy�a po pani? - zapyta�a Kelly.
Tracy roze�mia�a si� swobodnie, odchylaj�c do ty�u g�ow� w prawdziwym rozbawieniu.
- Nie bardzo - odpar�a. - Nigdy nie w�o�y�am �y�ew na moje niezgrabne nogi. Nie wiem, sk�d si� wzi�� jej talent. Pewnego dnia c�rka po prostu powiedzia�a, �e chce je�dzi� na �y�wach, a reszta to ju� historia.
- Moja c�rka twierdzi, �e Becky w tym roku we�mie udzia� w mistrzostwach krajowych - kontynuowa�a Kelly. - To by�aby historia w sam raz dla WENE.
- Nie s�dz� - powiedzia�a Tracy. - Wprawdzie Becky to zaproponowano, ale zrezygnowa�a.
- Szkoda - rzek�a Kelly. - C�, pani i pan doktor musicie by� za�amani.
- Jej ojciec nie jest zbyt szcz�liwy z tego powodu - odpowiedzia�a Tracy - ale m�wi�c szczerze, mnie samej ul�y�o.
- Dlaczego? - zapyta�a Kelly.
- Te zawody wiele kosztuj� wszystkich, a co dopiero niedojrza�e dziecko. Nie zawsze jest to zdrowe dla psychiki. Wielkie ryzyko przy niewielkich korzy�ciach.
- Hmm - mrukn�a Kelly. - B�d� musia�a si� nad tym zastanowi�. Tymczasem mam jeszcze bardziej nagl�cy problem. Usi�uj� zrobi� materia� dla wiadomo�ci wieczornych z tej okazji, �e dzisiaj mija sze�� miesi�cy, odk�d AmeriCare przej�o szpital Dobrego Samarytanina i Uniwersyteckie Centrum Medyczne. Chcia�am przedstawi� reakcje lokalnej spo�eczno�ci, ale zetkn�am si� z kompletn� oboj�tno�ci�. Pragn�abym wi�c pozna� opini� pani m�a w tej sprawie, tym bardziej i� wiem, �e ma w�asne zdanie. Czy przypadkiem nie przyjdzie tutaj na lodowisko dzi� po po�udniu?
- Nie. - Tracy zachichota�a, jakby Kelly paln�a jaki� absurd. - W dni robocze nigdy nie wychodzi ze szpitala przed sz�st� albo i si�dm�. Nigdy!
- To niedobrze - stwierdzi�a Kelly; jej umys� szybko analizowa� inne mo�liwo�ci. - Prosz� mi powiedzie�, czy pani zdaniem m�� zechce ze mn� rozmawia�?
- Naprawd� nie mam poj�cia. Widzi pani, rozwiedli�my si� kilka miesi�cy temu, wi�c nie umiem powiedzie�, jakie od tego czasu ma o pani mniemanie.
- Przykro mi - powiedzia�a szczerze Kelly. - Nie wiedzia�am o pa�stwa rozwodzie.
- Nie ma powodu do �alu. S�dz�, �e to by�o najlepsze rozwi�zanie dla nas obojga. Wym�g okoliczno�ci i konflikt charakter�w.
- No c�, wyobra�am sobie, �e by� �on� chirurga, a zw�aszcza kardiochirurga, to nie piknik. Znaczy si�, oni uwa�aj�, �e wszystko schodzi na drugi plan wobec ich pracy.
- Tak - odpowiedzia�a Tracy bez przekonania.
- Wiem, �e sama bym tego nie znios�a - m�wi�a Kelly. - Egoistyczne, samolubne osobowo�ci, jak pani by�y m��, nie s� w moim typie.
- By� mo�e m�wi to co� o pani - zasugerowa�a Tracy.
- Tak pani my�li? - spyta�a Kelly. Zamilk�a na chwil�, u�wiadomiwszy sobie, �e ma do czynienia z grzecznym, lecz bystrym i ci�tym rozm�wc�. - Mo�e ma pani racj�. Mimo to chcia�abym zada� pani jeszcze jedno pytanie. Czy wie pani, gdzie o tej porze mog�abym znale�� pani m�a? Naprawd� chcia�abym z nim porozmawia�.
- Mog� tylko przypuszcza�, gdzie jest. Prawdopodobnie na oddziale chirurgicznym. W centrum medycznym wszyscy tak zaciekle walcz� o sale operacyjne, �e Kim musia� przenie�� trzy operacje z tygodnia na pi�tek.
- Dzi�kuj� pani. Natychmiast si� tam udam i spr�buj� go z�apa�.
- Prosz� bardzo - rzek�a Tracy. Machni�ciem r�ki po�egna�a Kelly i obserwowa�a, jak ta odchodzi szybko wzd�u� bandy lodowiska. - Powodzenia - mrukn�a do siebie.
Rozdzia� 2
Pi�tek, 16 stycznia
Ka�da z dwudziestu pi�ciu sal operacyjnych w Uniwersyteckim Centrum Medycznym wygl�da�a identycznie. Niedawno odnowiono je i wymieniono sprz�t - by�y nowoczesne pod ka�dym wzgl�dem. Pod�ogi wylano bia�� mas� imituj�c� granit. �ciany wy�o�ono szarymi kafelkami. Lampy i przyrz�dy wykonano z nierdzewnej stali lub b�yszcz�cego niklu.
Sala operacyjna numer dwadzie�cia by�a jedn� z dw�ch, gdzie przeprowadzano operacje na otwartym sercu, i o czwartej pi�tna�cie by�a nadal zaj�ta. Panowa� w niej spory t�ok: anestezjolodzy, instrumentariuszki, piel�gniarki pomocnicze i odpowiedzialne za kr��enie, kardiochirurdzy oraz niezb�dne wyposa�enie techniczne. W tej chwili nieruchome serce pacjenta by�o ca�kowicie ods�oni�te, otacza�a je olbrzymia liczba zakrwawionych ta�m, rozwleczonych szw�w, metalowych retraktor�w i mn�stwo jasnozielonego materia�u.
- W porz�dku, zrobione - powiedzia� doktor Kim Reggis, wr�czaj�c piel�gniarce ig�� do zak�adania szw�w. Przeci�gn�� si�, �eby rozprostowa� zesztywnia�e plecy; operowa� bez przerwy od si�dmej trzydzie�ci rano. By� to jego trzeci i ostatni zabieg. - Od��czcie p�yn kardioplegiczny i pobud�cie serce do pracy.
Polecenie Kima wywo�a�o niewielkie poruszenie przy konsolecie aparatu do kr��enia pozaustrojowego. Pstrykn�o kilka prze��cznik�w.
- Rozgrzewa si� - oznajmi� bezosobowo chirurg.
Pani anestezjolog spojrza�a zza parawanu oddzielaj�cego g�ow� pacjenta od jego klatki piersiowej.
- Jak s�dzisz, jak d�ugo jeszcze? - zapyta�a.
- Sko�czymy za pi�� minut - odpar� Kim. - Pod warunkiem, �e serce p�jdzie na wsp�prac�, ale wygl�da obiecuj�co.
Po paru spazmatycznych uderzeniach serce podj�o sw�j normalny rytm.
- Okay - stwierdzi� Kim. - Od��czcie bypass.
Przez nast�pne dwadzie�cia minut nikt si� nie odzywa�. Wszyscy wiedzieli, co do nich nale�y, wi�c wszelkie rozmowy by�y zb�dne. Kiedy rozp�atany mostek zosta� po��czony, Kim i doktor Tom Bridges cofn�li si� od spowitego materia�em pacjenta i zacz�li �ci�ga� sterylne fartuchy, r�kawiczki i plastikowe maski. W tym samym czasie zwolnione przez nich miejsce przy stole operacyjnym zaj�li chirurdzy klatki piersiowej.
- Chc�, �eby�cie zeszyli to naci�cie kosmetycznie! - zawo�a� do nich Kim. - Zrozumiano?
- Tak jest, doktorze Reggis - odpowiedzia� Tom Harkly. Tom by� g��wnym sta�yst� na torakochirurgii.
- Ale nie r�bcie tego przez ca�e �ycie - doda� uszczypliwie Kim. - Pacjent dosy� si� ju� wyle�a� pod narkoz�.
Kim i Tom wyszli z sali na korytarz bloku operacyjnego. Obydwaj zmyli nad zlewem talk z d�oni. Doktor Tom Bridges by� r�wnie� kardiochirurgiem, tak jak Kim. Od lat pomagali sobie przy operacjach i zaprzyja�nili si�, chocia� przyja�� ta przejawia�a si� g��wnie w sprawach zawodowych. Cz�sto jeden drugiego zast�powa� podczas operacji, zw�aszcza w soboty i niedziele.
- To by�a czysta robota - oceni� Tom. - Nie wiem, jak ty radzisz sobie z wszyciem tych zastawek, �e to wygl�da tak prosto.
Przez lata Kim wyspecjalizowa� si� przede wszystkim w wymianie zastawek. Tom z kolei najcz�ciej wstawia� bypassy.
- Tak jak ja nie wiem, w jaki spos�b potrafisz zszy� te malutkie naczynia wie�cowe - odpowiedzia� Kim.
Odszed�szy od zlewu, Kim spl�t� palce r�k i rozprostowa� je wysoko nad g�ow�. Mia� sze�� st�p i trzy cale wzrostu. Nast�pnie pochyli� si� i po�o�y� d�onie na pod�odze, nie uginaj�c n�g w kolanach, �eby rozprostowa� l�d�wie. Kim mia� atletyczn� budow� cia�a, podczas studi�w gra� w football, koszyk�wk� i baseball w dru�ynie Dartmouth. Z braku czasu jego obecne �wiczenia ogranicza�y si� do sporadycznej gry w tenisa i wielogodzinnych �wicze� na domowym rowerze gimnastycznym.
Tom z kolei si� podda�. On tak�e gra� w college'u w football, ale po latach bezruchu jego mi�nie obros�y tkank� t�uszczow�. W przeciwie�stwie do Kima mia� brzuch piwosza, chocia� rzadko pija� piwo.
Obydwaj m�czy�ni przeszli przez wykafelkowany korytarz, na kt�rym o tej porze panowa� wzgl�dny spok�j. Wykorzystywano tylko dziewi�� sal operacyjnych, dwie inne za� trzymano w odwodzie na nag�e przypadki. Normalny stan rzeczy dla zmiany pracuj�cej od godziny trzeciej do jedenastej.
Kim przetar� swoj� pokryt� zarostem, kanciast� twarz. Jak zwykle ogoli� si� rano o pi�tej trzydzie�ci, ale teraz, dwana�cie godzin p�niej, mia� ju� przys�owiowy poranny zarost. Przesun�� r�k� po swych d�ugich, ciemnobr�zowych w�osach. Jako nastolatek we wczesnych latach siedemdziesi�tych nosi� w�osy si�gaj�ce poni�ej ramion. Obecnie liczy� sobie czterdzie�ci trzy lata, ale w�osy te by�y wci�� zbyt d�ugie jak na cz�owieka o jego pozycji - cho� nie tak d�ugie jak kiedy�.
Kim popatrzy� na zegarek przypi�ty do spodni.
- Cholera, ju� wp� do sz�stej, a jeszcze nie zrobi�em obchodu. Wola�bym nie operowa� w pi�tki. Zawsze komplikuje mi to plany na weekend.
- Przynajmniej operacje id� po kolei - powiedzia� Tom. - To z pewno�ci� nie to samo co wtedy, gdy prowadzi�e� oddzia� w Samarytaninie.
- Nie musisz mi tego m�wi� - odpar� Kim. - Zastanawiam si�, czy przy obecnej dominacji AmeriCare i niskiej pozycji zawodowej chirurg�w, w og�le studiowa�bym medycyn�, gdybym znowu musia� przez to wszystko przechodzi�.
- Ja te� si� zastanawiam - przyzna� Tom. - Najgorsze s� te nowe stawki ubezpieczeniowe. Wczoraj w nocy przysiad�em fa�d�w i zrobi�em pewne obliczenia. Obawiam si�, �e wyjd� na zero po tym, jak sp�ac� koszty prowadzenia gabinetu. O co tu chodzi? Zaczyna si� robi� tak �le, �e razem z Nancy my�limy o sprzedaniu domu.
- �ycz� powodzenia - wtr�ci� Kim. - Sprzedaj� dom od pi�ciu miesi�cy i nie dosta�em ani jednej powa�nej oferty.
- Musia�em wypisa� dzieciaki z prywatnej szko�y - m�wi� Tom. - Ale co tam, do diaska, sam chodzi�em do szko�y pa�stwowej.
- Jak ci si� uk�ada z Nancy? - zapyta� Kim.
- Szczerze m�wi�c, nie bardzo - powiedzia� Tom. - Mieli�my du�o nieprzyjemnych utarczek.
- Przykro mi to s�ysze�. Wsp�czuj� ci, odk�d sam przez to przeszed�em. To ci�ki okres.
- Nie tak wyobra�a�em sobie moje �ycie na tym etapie - westchn�� Tom.
- Ani ja - dorzuci� Kim.
Obaj zatrzymali si� przed wej�ciem do sali pooperacyjnej.
- Zostajesz w mie�cie na weekend? - spyta� Tom.
- Jasne - odpar� Kim. - Czemu pytasz? Jest co�?
- Mo�e b�d� musia� tu wr�ci� do tego przypadku, kt�ry pomog�e� mi operowa� we wtorek - wyja�ni� Tom. - Wyst�pi�o lekkie krwawienie po operacji.
Dop�ki nie ustanie, mam zwi�zane r�ce. Przyda�aby mi si� twoja pomoc.
- Nie ma sprawy - powiedzia� Kim. - Wywo�aj mnie pagerem. Moja by�a �ona chcia�a mie� wolny weekend. Zdaje si�, �e si� z kim� spotyka. Tak czy inaczej. Becky i ja b�dziemy w mie�cie.
- A jak Becky radzi sobie po waszym rozwodzie? - zapyta� Tom.
- Fantastycznie. O wiele lepiej ode mnie. W tej chwili ona jest jedynym promykiem �wiat�a w moim �yciu.
- Dzieciaki s� chyba twardsze, ni� przypuszczamy - stwierdzi� Tom.
- Najwyra�niej - przyzna� Kim. - Dobra. Dzi�ki za dzisiaj. Przepraszam, �e ta druga operacja trwa�a tak d�ugo.
- Nie ma o czym m�wi�. Wykona�e� j� jak wirtuoz. Mo�na by�o si� czego� nauczy�. Do zobaczenia w pokoju chirurg�w.
Kim wkroczy� do sali pooperacyjnej. Tu� za progiem na moment si� zawaha�, a potem bacznie przyjrza� si� ��kom, szukaj�c swoich pacjent�w. Najpierw zobaczy� pacjentk� Sheil� Donlon. Operowa� j� jako przedostatni� - i by�a to szczeg�lnie trudna operacja. Pacjentka potrzebowa�a a� dw�ch zastawek.
Kim podszed� do jej ��ka. Jedna z piel�gniarek bloku pooperacyjnego zmienia�a w�a�nie niemal pust� butelk� z kropl�wk�. Kim do�wiadczonym okiem oceni� wpierw cer� pacjentki, a potem spojrza� na monitory. Rytm serca by� normalny, podobnie ci�nienie krwi i poziom hemoglobiny.
- Wszystko w porz�dku? - zapyta� Kim, si�gaj�c po kart� chorobow� pacjentki, by rzuci� okiem na wskazania.
- �adnych problem�w - odpowiedzia�a piel�gniarka, nie przerywaj�c pracy. - Wszystko stabilne, a pacjentka zadowolona.
Kim od�o�y� kart� i stan�� obok ��ka. Delikatnie podni�s� ko�dr�, �eby przyjrze� si� opatrunkowi. Zawsze zaleca� personelowi zak�adanie ma�ych opatrunk�w. Gdyby wyst�pi�o niespodziewane krwawienie, Kim chcia� wiedzie� o nim raczej wcze�niej ni� p�niej.
Zadowolony opu�ci� ko�dr� i wsta�, aby obejrze� kolejnego pacjenta. Jedynie oko�o po�owy ��ek by�o zaj�tych, wi�c sprawdzenie ich zaj�o mu niewiele czasu.
- Gdzie jest pan Glick? - spyta� Kim. Tego dnia Ralpha Glicka operowa� pierwszego.
- Prosz� zapyta� pani� Benson przy biurku - odpowiedzia�a piel�gniarka. By�a zaabsorbowana zak�adaniem s�uchawek i nadmuchiwaniem r�kawa ci�nieniomierza na r�ce Sheili Donlon.
Nieco zirytowany brakiem ch�ci do wsp�pracy Kim poszed� w stron� g��wnego biurka, ale pani Benson, prze�o�ona piel�gniarek, kt�r� przy nim zasta�, tak�e by�a zaj�ta. Wydawa�a akurat szczeg�owe polecenia kilku piel�gniarzom, kt�rzy przyszli wymieni� jedno z ��ek.
- Przepraszam - odezwa� si� Kim. - Szukam...
Pani Benson gestem da�a mu do zrozumienia, �e jest zaj�ta. Kim pomy�la�, aby zwr�ci� jej uwag�, �e jego czas jest cenniejszy ni� czas piel�gniarzy, ale nie zrobi� tego. Stan�� na palcach i ponownie rozejrza� si�, szukaj�c swojego pacjenta.
- Czym mog� panu s�u�y�, doktorze Reggis? - zapyta�a pani Benson, gdy piel�gniarze oddalili si� w stron� zwolnionego niedawno ��ka.
- Nie widz� pana Glicka - wyja�ni� Kim. Ci�gle rozgl�da� si� po sali, pewien, �e gdzie� go przeoczy�.
- Pana Glicka odes�ano na jego pi�tro - oznajmi�a kr�tko pani Benson. Wyci�gn�a dziennik lek�w i otworzy�a go na odpowiedniej stronie.
Kim popatrzy� na piel�gniark� i zamruga�.
- Przecie� specjalnie prosi�em, �eby zatrzymano go tutaj, a� sko�cz� ostatni� operacj�.
- Stan pacjenta by� stabilny - odpar�a szorstko prze�o�ona piel�gniarek. - Nie by�o potrzeby, aby pozostawa� tu i zajmowa� ��ko.
Kim westchn��.
- Macie tuziny wolnych ��ek, wystarczy�o tylko...
- Prosz� wybaczy�, doktorze Reggis - wesz�a mu w s�owo pani Benson - ale stan pana Glicka pozwala� na przeniesienie.
- Wyra�nie prosi�em, �eby go tu zostawi� - powiedzia� Kim. - Zaoszcz�dzi�oby mi to czasu.
- Doktorze Reggis - wycedzi�a pani Benson. - Z ca�ym szacunkiem, personel sali pooperacyjnej nie pracuje dla pana. Trzymamy si� przepis�w. Pracujemy w ramach AmeriCare. Je�li stanowi to dla pana problem, proponuj�, aby porozmawia� pan z kim� z administracji.
Kim poczu�, �e robi si� czerwony na twarzy. Zacz�� m�wi� o zasadach pracy zespo�owej, ale szybko si� rozmy�li�. Pani Benson studiowa�a ju� le��cy przed ni� notatnik z lu�nymi kartkami.
Mrucz�c pod nosem niewybredne epitety, Kim wyszed� z sali pooperacyjnej. T�skni� za dawnymi czasami w szpitalu Dobrego Samarytanina. Przeszed�szy hol, zatrzyma� si� przed biurkiem u wej�cia do sali operacyjnej. Za pomoc� interkomu sprawdzi� stan ostatniego pacjenta. G�os Toma Harkly'ego zapewni� go, �e zamkni�cie klatki piersiowej przebiega zgodnie z planem.
Opu�ciwszy oddzia� operacyjny, Kim przeszed� do nowo wybudowanej sali odwiedzin. By�a to jedna z nielicznych innowacji AmeriCare, kt�rej wprowadzenie Kim uzna� za dobry pomys�. Zawdzi�czano j� dba�o�ci AmeriCare o wszelkie udogodnienia. Pomieszczenie zosta�o zaprojektowane specjalnie dla krewnych pacjent�w z oddzia�u operacyjnego lub sali porodowej. Zanim AmeriCare wykupi�o Uniwersyteckie Centrum Medyczne, cz�onkowie rodzin nie mieli gdzie czeka� na swych bliskich.
O tej porze by�o tam ma�o ludzi. Paru wszechobecnych przysz�ych ojc�w drepta�o tam i z powrotem lub nerwowo kartkowa�o czasopisma, czekaj�c na �ony poddawane cesarskiemu ci�ciu. W odleg�ym k�cie sali siedzia� ksi�dz z dwojgiem zasmuconych ludzi.
Kim rozejrza� si� wok�, szukaj�c pani Gertrude Arnold, �ony ostatnio operowanego pacjenta. Kim nie mia� ochoty z ni� m�wi� - pani Arnold zrobi�a na nim wra�enie osoby zjadliwej i okrutnej. Wiedzia� jednak, �e to nale�y do jego obowi�zk�w. Dostrzeg� blisko siedemdziesi�cioletni� kobiet� w k�cie naprzeciw miejsca, w kt�rym siedzia�a smutna para. Kobieta czyta�a jakie� czasopismo.
- Pani Arnold - odezwa� si� Kim, zmuszaj�c si� do u�miechu.
Zaskoczona Gertrude Arnold podnios�a g�ow�. Na u�amek sekundy jej twarz wyra�a�a zdumienie, ale gdy tylko rozpozna�a Kima, wyra�nie si� rozz�o�ci�a.
- W sam� por�! - parskn�a. - Co si� sta�o? Czy s� jakie� k�opoty?
- �adnych - zapewni� j� Kim. - Wr�cz przeciwnie. Pani m�� zni�s� operacj� bardzo dobrze. W�a�nie w tej chwili jest...
- Jest ju� prawie sz�sta! - mrucza�a kobieta. - Powiedzia� pan, �e sko�czy do trzeciej.
- Tak przypuszcza�em, pani Arnold - potwierdzi� Kim, staraj�c si� zapanowa� nad g�osem. Przewidywa� dziwn� reakcj�, ale zachowanie pani Arnold przesz�o jego oczekiwania. - Tak si� nieszcz�liwie z�o�y�o, �e poprzednia operacja trwa�a d�u�ej, ni� si� spodziewali�my.
- W takim razie m�j m�� powinien by� operowany pierwszy - prychn�a Gertrude. - Kazali�cie mi tu czeka� przez ca�y dzie�, nie powiadamiaj�c mnie, co si� dzieje. Jestem k��bkiem nerw�w.
Kim nie wytrzyma� i mimo sporego wysi�ku, twarz wykrzywi�a mu si� w cierpkim, niedowierzaj�cym u�miechu.
- Nie u�miechaj si� do mnie, m�ody cz�owieku - zbeszta�a go. - Je�li chcesz zna� moje zdanie, to wy, lekarze, uwa�acie si� za nie wiadomo kogo, a nam, zwyk�ym prostaczkom, ka�ecie na siebie czeka�.
- Przepraszam, je�li rozk�ad moich zaj�� narazi� pani� na k�opot - powiedzia� Kim. - Staramy si� najlepiej, jak umiemy.
- Tak, powiem panu, co jeszcze si� wydarzy�o - ci�gn�a Gertrude. - Przyszed� do mnie kto� z administracji AmeriCare i powiedzia�, �e AmeriCare nie zamierza p�aci� za pierwszy dzie� pobytu mojego m�a w szpitalu. Twierdz�, �e mia� zosta� przyj�ty na chirurgi� dzi� rano, a nie wczoraj. No i co pan na to?
- To ci�g�y problem, jaki mam z administracj� - odpar� Kim. - Kogo� tak chorego jak pani m�� nie m�g�bym z czystym sumieniem przyj�� w dniu operacji.
- No dobrze, ale oni m�wi�, �e nie zap�ac� - powiedzia�a Gertrude. - A nas na to nie sta�.
- W takim razie ja zap�ac�, je�li AmeriCare b�dzie obstawa� przy swoim - stwierdzi� Kim.
Usta pani Arnold rozwar�y si� szeroko.
- Pan?
- P�aci�em ju� wcze�niej - wyja�ni� Kim. - A co do pani m�a, to wkr�tce przenios� go na oddzia� pooperacyjny. Potrzymaj� go tam, a� jego stan si� ustabilizuje, a potem przenios� na pi�tro dla pacjent�w kardiologii. Wtedy b�dzie pani mog�a si� z nim zobaczy�.
Kim odwr�ci� si� i wyszed� z sali odwiedzin, udaj�c, �e nie s�yszy pani Arnold. Wr�ci� korytarzem i wszed� do pokoju chirurg�w. By�o tam kilka piel�gniarek z bloku operacyjnego, kt�re mia�y przerw�, oraz paru anestezjolog�w i anestetyk�w na dy�urze. Kim uk�oni� si� tym, kt�rych zna�. Pracowa� w Uniwersyteckim Centrum Medycznym dopiero sze�� miesi�cy - od czasu fuzji z AmeriCare - tote� nie zna� ca�ego personelu, a zw�aszcza os�b pracuj�cych wieczorem i w nocy.
W szatni dla chirurg�w Kim zdj�� fartuch chirurgiczny i z ca�ej si�y cisn�� go do kosza. P�niej usiad� na �awce przed rz�dem szafek i odpi�� od paska spodni sw�j zegarek. Tom, kt�ry dopiero co wzi�� prysznic, w�a�nie wk�ada� koszul�.
- Kiedy�, jak ko�czy�em operacj�, ogarnia�a mnie swego rodzaju euforia - stwierdzi� Kim. - Teraz czuj� tylko jaki� nieokre�lony, nieprzyjemny niepok�j.
- Znam to uczucie - powiedzia� Tom.
- Popraw mnie, je�eli si� myl� - doda� Kim. - Kiedy� ta praca sprawia�a nam frajd�.
Tom odwr�ci� si� od lustra i roze�mia� si� cicho.
- Wybacz, �e si� �miej�, ale m�wisz to tak, jakby� dokona� niespodziewanego odkrycia.
- Nie m�wi� o ekonomii - powiedzia� Kim. - M�wi� o ma�ych sprawach, takich jak szacunek personelu i wdzi�czno�� pacjent�w. Dzisiaj wcale nie s� one takie oczywiste.
- Czasy si� zmieni�y - potwierdzi� Tom. - Dzi� zarz�dza si� opiek� medyczn�, a rz�d uprzykrza specjalistom �ycie, jak mo�e. Czasami marzy mi si�, �e jaki� wa�ny biurokrata przychodzi do mnie po bypass, a ja mu ka�� za�atwi� to sobie u lekarza og�lnego.
Kim wsta� i zdj�� spodnie.
- Najsmutniejsze jest to, �e wszystko dzieje si� wtedy, gdy my, kardiochirurdzy, mamy najwi�cej do zaoferowania ludziom.
Kim zamierza� wrzuci� spodnie do kosza przy drzwiach, kiedy te nagle si� otworzy�y i ukaza�a si� w nich g�owa jednego z anestezjolog�w, doktor Jane Flanagan. Ujrzawszy sk�po ubrane cia�o Kima, Jane a� zagwizda�a.
- Uwa�aj - ostrzeg� j� Kim. - Jeste� wystarczaj�co blisko, �eby te przepocone portki owin�y ci si� wok� g�owy.
- Dla takiego widoku by�oby warto - za�artowa�a Jane. - Przysz�am ci� powiadomi�, �e twoi wielbiciele czekaj� na ciebie na zewn�trz, w sali odwiedzin.
Drzwi zamkn�y si� i filuterna twarzyczka Jane znikn�a.
Kim spojrza� na Toma.
- Wielbiciele? O czym ona, do diab�a, m�wi?
- Zdaje si�, �e masz go�cia - powiedzia� Tom. - A poniewa� nie wszed� do nas, sk�ania mnie to do wniosku, i� musi to by� kobieta.
Kim podszed� do wn�ki w �cianie, wype�nionej jednorazowymi fartuchami i spodniami, i wyj�� stamt�d nowy, czysty komplet.
- I co jeszcze mnie dzi� czeka? - spyta� z rozdra�nieniem.
Przy drzwiach zatrzyma� si�.
- Je�li to pani Arnold, �ona mojego ostatniego pacjenta, b�d� wrzeszcza�.
Kim wszed� do pokoju chirurg�w. Od razu zorientowa� si�, �e nie chodzi o Gertrud� Arnold. Kelly Anderson sta�a przy ekspresie i nalewa�a sobie kaw� do fili�anki. Par� krok�w dalej sta� jej operator z kamer� zarzucon� na prawe rami�.
- Ach, doktor Reggis! - zawo�a�a Kelly, odpowiadaj�c na zaskoczone i niezbyt zachwycone spojrzenie Kima. - Jak to mi�o z pa�skiej strony, �e przyszed� pan z nami pom�wi�.
- Jak si� tutaj, do diab�a, dostali�cie? - spyta� Kim oburzonym g�osem. - I sk�d wiedzieli�cie, �e tu jestem?
Pok�j chirurg�w by� jak sanktuarium, kt�rego ciszy nie m�cili nawet lekarze spoza chirurgii. Dla Kima my�l, �e b�dzie musia� tutaj stawi� czo�o komukolwiek, a nade wszystko Kelly Anderson by�a ju� nie do zniesienia.
- O tym, �e pan tu jest, dowiedzieli�my si� od pa�skiej by�ej �ony - poinformowa�a Kelly. - A dostali�my si� tutaj dzi�ki panu Lindseyowi Noyesowi, kt�ry nie tylko nas zaprosi�, ale i wprowadzi� do �rodka. - Kelly wskaza�a na d�entelmena w szarym garniturze, kt�ry sta� w drzwiach prowadz�cych na korytarz i waha� si�, nie wiedz�c, czy mo�e wej��. - Jest z dzia�u public relations Uniwersyteckiego Centrum Medycznego AmeriCare.
- Dobry wiecz�r, doktorze Reggis - powiedzia� nerwowo Lindsey. - Chcieliby�my, aby po�wi�ci� nam pan par� chwil. Panna Anderson postanowi�a zrobi� reporta� z okazji fuzji naszego szpitala z AmeriCare, kt�ra nast�pi�a p� roku temu. Oczywi�cie pragniemy jej w tym dopom�c w ka�dy mo�liwy spos�b.
Przez chwil� ciemne oczy Kima patrzy�y to na Kelly, to na Lindseya. Kim nie potrafi� powiedzie�, kto dra�ni go bardziej - w�sz�ca sensacj� dziennikarka czy w�cibski administrator. Wreszcie postanowi�, �e jest mu to zupe�nie oboj�tne.
- Je�li chce pan jej pom�c, niech pan sam z ni� pogada - rzuci� Kim i odwr�ci� si�, �eby p�j�� z powrotem do szatni dla chirurg�w.
- Prosz� zaczeka�, doktorze Reggis! - krzykn�a Kelly. - W�a�nie wys�ucha�am oficjalnego stanowiska AmeriCare. Mnie jednak interesuje pana osobiste zdanie, z pierwszej linii frontu, je�li mo�na tak powiedzie�.
Kim zatrzyma� si� w uchylonych drzwiach do szatni. Zastanawia� si�, co zrobi�. Ponownie spojrza� na dziennikark�.
- Po tym programie, kt�ry pani zrobi�a o kardiochirurgii, przysi�g�em sobie, �e nigdy wi�cej nie b�d� z pani� rozmawia�.
- Dlaczego? - zapyta�a Kelly. - Przecie� to by� wywiad. Cytowa�am tylko pa�skie s�owa.
- Na swoje pytania odpowiada�a pani moimi wypowiedziami, kt�re zosta�y wyrwane z kontekstu - rozz�o�ci� si� Kim. - Wyci�a te� pani wi�kszo�� z tego, co moim zdaniem mia�o najwi�ksze znaczenie.
- Zawsze opracowujemy nasze wywiady - wyja�ni�a Kelly. - Tak ju� jest.
- Prosz� znale�� sobie inn� ofiar� - powiedzia� Kim.
Pchn�� drzwi do szatni i zrobi� krok do �rodka, gdy Kelly znowu wykrzykn�a:
- Doktorze Reggis Prosz� tylko odpowiedzie� na jedno pytanie. Czy przej�cie szpitala by�o dla lokalnej spo�eczno�ci tak dobre, jak utrzymuje to AmeriCare? Twierdz�, �e kierowa�y nimi pobudki czysto altruistyczne. Powtarzaj� wci��, �e to najlepsza rzecz, jaka zdarzy�a si� opiece medycznej w tym mie�cie od czasu odkrycia penicyliny.
Kim ponownie si� zawaha�. Absurdalno�� stwierdzenia sprawi�a, �e nie umia� powstrzyma� si� od odpowiedzi. Jeszcze raz odwr�ci� si� do Kelly.
- Trudno mi zrozumie�, jak kto� mo�e opowiada� tak niestworzone rzeczy i spa� w nocy z czystym sumieniem. Prawda jest taka, �e jedynym powodem przej�cia przez AmeriCare by�o zwi�kszenie ich zysk�w. Cokolwiek innego pani powiedz�, b�dzie to tylko mydlenie oczu i zwyk�a bzdura.
Drzwi zamkn�y si� za Kimem. Kelly spojrza�a na Briana. Ten u�miechn�� si� i pokaza� Kelly wyci�gni�ty kciuk.
- Nagra�em - potwierdzi�.
Kelly u�miechn�a si�.
- Doskonale! W�a�nie tego nam by�o trzeba.
Lindsey odkaszln�� grzecznie w zaci�ni�t� pi��.
- Oczywi�cie - rzek� - doktor Reggis przedstawi� w�asn� opini�, kt�rej jak zapewniam, nie podzielaj� inni cz�onkowie zatrudnionego tu personelu.
- Och, doprawdy? - zdziwi�a si� Kelly. Potoczy�a wzrokiem po pokoju. - Czy kto� tutaj chcia�by ustosunkowa� si� do wypowiedzi doktora Reggisa?
Przez chwil� nikt si� nie rusza�.
- Czy kto� jest za lub przeciw? - nalega�a Kelly.
Ci�gle nikt si� nie porusza�. W ca�ym szpitalu, niczym kurtyna w telewizyjnym dramacie, zapad�a nag�a cisza.
- No c�. Dzi�kuj� wszystkim za po�wi�cony nam czas - skwitowa�a pogodnie Kelly.
* * *
Tom narzuci� na siebie d�ugi, bia�y szpitalny kitel i umie�ci� w przedniej kieszeni swoj� kolekcj� d�ugopis�w i o��wk�w oraz miniaturow� latark�. Kim wszed� do szatni, zdj�� swoje rzeczy i wrzuci� je z impetem do kosza, po czym ustawi� si� pod prysznicem. Nie odezwa� si� przy tym ani s�owem.
- Nie powiesz mi, kto to by�? - spyta� Tom.
- Kelly Anderson z WENE News - powiedzia� spod prysznica Kim.
- W naszym pokoju dla chirurg�w?! - zdziwi� si� Tom.
- Nie do wiary, co? - m�wi� Kim. - Zaci�gn�� j� tam jeden z tych facet�w z administracji AmeriCare. Widocznie moja by�a powiedzia�a jej, gdzie mo�na mnie znale��.
- Mam nadziej�, �e wygarn��e� jej, co my�lisz o tym programie, kt�ry zrobi�a o kardiochirurgii - powiedzia� Tom. - Przysi�gam, �e kiedy obejrza� go m�j mechanik samochodowy, podni�s� mi ceny. Istna paranoja: moje zarobki spadaj�, a pracownicy fizyczni podnosz� stawki.
- Powiedzia�em jej jak najmniej - oznajmi� Kim.
- Hej, a o kt�rej mia�e� odebra� Becky? - zapyta� Tom.
- O sz�stej - odpar� Kim. - Kt�ra jest teraz?
- Lepiej si� pospiesz - ponagli� Tom. - Dochodzi ju� sz�sta trzydzie�ci.
- Cholera - zakl�� Kim. - A ja nawet nie sko�czy�em obchodu. Co za �ycie!
Rozdzia� 3
Pi�tek, 16 stycznia
Zanim Kim doko�czy� obch�d i zbada� pana Arnolda w sali pooperacyjnej, min�a kolejna godzina. Jad�c do domu swojej by�ej �ony w uniwersyteckiej cz�ci miasta, Kim przycisn�� swego dziesi�cioletniego mercedesa i ustanowi� rekordowy czas. Kiedy parkowa� za ��tym lamborghini stoj�cym przed domem Tracy, w�a�nie dochodzi�a �sma.
Kim wyskoczy� z samochodu i truchtem ruszy� �cie�k� prowadz�c� do drzwi. Dom by� skromny, wzniesiony na pocz�tku dwudziestego wieku, z paroma motywami wiktoria�skiego gotyku w postaci spiczastych �uk�w okien na pierwszym pi�trze. Kim przebieg� schody po dwa stopnie naraz, znalaz� si� na werandzie z kolumnami i nadusi� dzwonek. W zimowym ch�odzie z jego ust lecia�a para. Czekaj�c, klepa� si� po bokach, aby si� rozgrza�. Nie mia� na sobie p�aszcza.
Tracy otworzy�a drzwi i natychmiast opar�a r�ce na biodrach. By�a zdenerwowana i rozz�oszczona.
- Kim, ju� prawie �sma. M�wi�e�, �e b�dziesz najp�niej o sz�stej.
- Przepraszam - powiedzia� Kim. - Nie mog�em nic zrobi�. Druga operacja strasznie si� przeci�gn�a. Musieli�my upora� si� z nieprzewidzianym problemem.
- Chyba powinnam si� do tego przyzwyczai� - stwierdzi�a Tracy. Zesz�a Kimowi z drogi i gestem zaprosi�a go do �rodka. Zamkn�a za nim drzwi.
Kim zajrza� do salonu i zobaczy� przystojnego, niedbale ubranego m�czyzn� po czterdziestce w zamszowej marynarce i w kowbojskich butach ze strusiej sk�ry. Siedzia� na kanapie, trzymaj�c szklaneczk� z drinkiem w jednej r�ce, a kowbojski kapelusz w drugiej.
- Da�abym Becky co� do jedzenia, gdybym wiedzia�a, �e zjawisz si� tak p�no - powiedzia�a Tracy. - Dziewczyna umiera z g�odu.
- Temu akurat �atwo zaradzi� - odrzek� K